“Perły ramadanu. Z pamiętnika muzułmanki”
Ajsza S. dla Fundacji A&A Rainbow Hearts Around The World
Korekta: Wioleta Żyłowska, Anna Kowalska
wydanie 1 poprawione
2024
Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone
Wstęp
W oryginalnym pomyśle, jaki zakiełkował w moim umyśle w 2020 roku, „Perły ramadanu” miały być kontynuacją mojego tomiku wierszy pt. „Róże ramadanu”. W ostatnim z nich napisałam:
pożyczone słowa oddają część duszy
reszta wciąż czeka by dojrzeć
może za rok porozmawiamy o perłach
skoro przerobiliśmy już róże
marzę
byśmy się spotkali wszyscy
przy iftarze
Wydałam go na kilka dni przed ramadanem, planując kolejną część w postaci refleksji z miesiąca postu. Jednak życie miało swoje plany, a ja — dom pełen ludzi i wiele głodnych żołądków do wypełnienia, co refleksjom niestety nie sprzyja — potrzebuję do tego samotności i względnej, umówmy się, ciszy. Niemniej postanowiłam symbolicznie zachować tytuł. Książka ta, którą mam nadzieję przeczytasz, to ostatecznie zbiór refleksji z różnych etapów mojego życia, będących wynikiem wielu trudnych doświadczeń i osobistej podróży duchowej. Jest rezultatem ramadanu symbolicznie przedłużonego momentami na resztę roku, owocem wniosków, jakie wyciągnęłam po drodze, podsumowaniem poszukiwań sensu i powodu wszystkiego, co mnie spotyka.
Treść tej książki dojrzewała we mnie bardzo długo. Wiedziałam, co chcę przekazać, ale brakowało mi odpowiednich słów. Z perspektywy czasu rozumiem, że musiałam przejść kilka kolejnych zmagań, spotkać o parę pięknych dusz więcej, nauczyć się wielu nowych rzeczy i bardziej dorosnąć. Ostatecznie, w styczniu 2023 roku, siedzę w moim angielskim salonie i piszę. Mam zarys treści, plan włączenia w nią felietonów, które już napisałam, i ogromną chęć zabrania Was w podróż, byśmy razem mogli spojrzeć na życie w wierze moimi oczami — oczami trzydziestoletniej muzułmanki z dziesiątkami historii, które grają na dnie jej duszy, gotowe pofrunąć w świat. Chciałabym, by osoby zmieniające wyznanie były widziane jako dokonujące świadomych wyborów na poziomie duchowym, odważne, które miały w sobie dość sił nie tylko do zadawania pytań egzystencjonalnych, ale i podjęcia kroków celem znalezienia odpowiedzi, na przekór swoim niezadowolonym z tego społecznościom i z sercem bolącym przez odrzucenie. Mam nadzieję, że treść mojej książki przyczyni się do takiego stanu rzeczy.
Zarówno w „Perłach ramadanu” jak i felietonach często używam zamiennie słów Bóg i Allah. Jest to zabieg celowy, aby zmienić błędne przekonanie, że muzułmanie mają jakiegoś innego, własnego Boga. Allah to odpowiednik słowa Bóg w języku arabskim i używa się go również w Biblii (np. Al-Kitab Al-Muqaddas; Holy Bible, Arabic-English Bilingual Edition). Podaję również źródła hadisów, tradycji i wypowiedzi Proroka (niech Bóg go błogosławi i obdarzy pokojem), mimo iż nie jest to publikacja naukowa. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogą one bywać męczące podczas czytania tekstu. Wielokrotnie spotykam się jednak z wypowiedziami samozwańczych specjalistów od islamu, których twierdzenia nie idą w parze z naukami tej religii. Nie chciałam, by moja książka miała podobny wydźwięk.
Nie wypowiadam się w imieniu żadnej organizacji muzułmańskiej ani wszystkich polskich muzułmanek. Część z nich odnajduje w moich słowach swoje doświadczenia, inne mnie nie rozumieją lub zwyczajnie się ze mną nie zgadzają. Świat byłby beznadziejny, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami. Nie jestem wahabitką, jak ochoczo nazywa się na polskich forach każdą nieco bardziej praktykującą muzułmankę. Świat jest troszeczkę bardziej skomplikowany w podziałach. Podążam za islamem sunnickim.
Dochód ze sprzedaży książki w dowolnym formacie zostanie przeznaczony na rzecz Fundacji A&A Rainbow Hearts Around The World, na projekt poświęcony potrzebującym w Nigerii. Serdecznie dziękuję za Twój zakup. Razem możemy przywrócić komuś uśmiech, choćby na chwilę.
Miłej lektury!
Bismillah. (Rozpoczynam) z imieniem Boga.
Ajsza
25 stycznia 2023 / 3 radżab 1444
Podziękowania
Wszelka chwała należy się Bogu, Panu Światów. To On umożliwił mi napisanie tej książki i to dzięki Jego Miłosierdziu wyciągnęłam wnioski z opisanych tu sytuacji życiowych. On odpowiada na moje modlitwy, kiedy proszę, by ułatwił mi różne rzeczy, łącznie z powstaniem tej książki. Postawił na mojej drodze wiele wspaniałych osób, które okazały mi wsparcie, i tym samym przyczyniły się do efektu końcowego. Dziękuję zatem mojemu mężowi, za wszystko, czego nauczyło mnie wspólne życie, mojej mamie i Annie P. za sugestie, mojej przyjaciółce Kasi za kibicowanie i wspieranie od pomysłu na książkę, do gotowości jej wydania, Pauli, za pomysł założenia zbiórki na pokrycie kosztów korekty, osobom, które ją opłaciły: Viktorii, Izabeli, Annie H., Magdalenie, Salmie, ponownie Kasi, mojej drogiej Danie za wsparcie i pierwszą recenzję (nieobiektywną, bo mnie kocha, ale jednak!), Marlenie M., Anecie C., Marcie P., a także Ayishy Ś. za okazane wsparcie, wspaniałym dziewczynom z jej kursu — za wszystko, bo słowa nie są w stanie opisać tego, ile się od Was nauczyłam, siostrze z @aqidaprojekt i wszystkim pozostałym osobom, które w jakikolwiek sposób przyczyniły się do powstania książki. Niech Allah Najmiłosierniejszy wynagrodzi Was wszystkich tym, co najpiękniejsze w tym i przyszłym świecie. Aamiin.
Ten, kto nie dziękuje ludziom, nie jest wdzięczny Bogu (zbiór hadisów Abi Dałud).
1.
Dlaczego islam
Nie mam zamiaru przekonywać cię do mojej prawdy. Moja wiara nie wzmacnia się wraz z twoim uznaniem, ani nie słabnie, kiedy się jej sprzeciwiasz. Jest tak niezależna, jak pozwoli jej na to Bóg. W tym właśnie leży moja wolność. Ty masz swoją drogę, a ja własną.
— Suhaib Rumi
Proces mojej konwersji rozpoczął się o wiele wcześniej niż przeczytanie tłumaczenia Koranu. Kiedy mówię nowo poznanym osobom, że moja mama też jest muzułmanką, automatycznie wpadają w zachwyt, że to ja ją w jakiś magiczny sposób przekonwertowałam. Została muzułmanką obserwując ciebie! — wnioskują. Muszę wtedy zepsuć ich radość, że niekoniecznie, a nawet… odwrotnie. Byłyśmy na siebie obrażone i dopiero kiedy się pogodziłyśmy, poinformowałam ją, że przyjęłam islam. Ja też — odpowiedziała ze śmiechem. Tyle w tym było mojego wkładu, no może z wyjątkiem modlitw o jej konwersję. To przecież ona, niczego nie praktykując, wychowywała mnie jako dziecko w duchu surowego monoteizmu. Tylko Bogu należy się modlitwa, po co komu modlitwy do świętych — mawiała. Nie będę się modliła do figurek i obrazów, Bóg jest wszędzie. Nie była wielką fanką Kościoła, a jednak zagorzałym przeciwnikiem też nie. Posłała mnie do komunii, żeby mi nie było przykro obserwować inne dzieci, wpuszczała kolędę, czasem i pogoniła na mszę w niedzielę. Do bierzmowania iść nie chciałam, bo uważałam, że nie jest mi to do niczego potrzebne, a siedzenie w kościele co piątkowe popołudnie w ramach przygotowań to katorga. Nie przeszkadzało jej to. Księdzu, o dziwo, też nie. Powiedział, że to powinna być świadoma i dojrzała decyzja, a nie przymus, bo babcia się obrazi, jak w przypadku wielu rodzin. Wprawdzie miał nadzieję, że wrócę nieco później, ale mimo wszystko doceniam jego podejście.
*
Od czasów nastoletnich zdawałam się bardzo świadoma swojej duszy. Odczuwałam coś nadzwyczajnego, jak byłam wtedy przekonana. Nie potrafiłam tej emocji wyrazić słowami ani zrozumieć. Był to jak gdyby zew — intensywne uczucie w okolicach klatki piersiowej, silna tęsknota, niemalże bolesna, za czymś. Nie wiedziałam za czym. Szukałam ukojenia w muzyce, poezji i powieściach, a później — popularności i karierze zawodowej, przekonana, że to uczucie to w jakiś sposób przejaw mojej pasji. Książki i wiersze o wielkim cierpieniu czy piosenki o nieszczęśliwym życiu, przywołujące nostalgiczne wspomnienia, dawały mi złudzenie ukojenia. Uczucie to zjawiało się znikąd, bez zapowiedzi, przenikając mnie na wskroś. Byłam przekonana, że znalazłam sposób, by się go pozbyć, podczas gdy moja dusza jeszcze bardziej wyła z tęsknoty, a wszystko to, czym próbowałam ją ugasić, jedynie podsycało mój ból. Interpretowałam zaledwie reakcję jako rozwiązanie, nie rozumiejąc, dlaczego nie znalazłam sposobu, by nie wracało. Z czasem zaczęłam powątpiewać w swoją normalność — nigdy nie słyszałam, by ktoś czuł się w ten sposób. Nikt mi dotąd nie opowiedział, że moja dusza nie istnieje tylko po to, by pod wpływem serca złamanego przez życie pisać ponure wiersze. Byłam przekonana, że coś jest ze mną poważnie nie tak, że czuję za dużo, zbyt intensywnie i nie ma na to wyjaśnienia. Oczywiście zajęta swoim nastoletnim życiem udawałam przed całym światem, że nic mi nie jest, choć czegoś mi nieustannie brakowało, za czymś rozpaczliwie tęskniłam, ciągnęło mnie gdzieś indziej. Intuicja podpowiadała mi, że coś tam na mnie czeka.
Dziś wiem, że to dziwne uczucie zna wielu z nas. Mniej lub bardziej intensywnie odczuwamy to samo. Zagłuszamy je na wiele sposobów lub ignorujemy, nie potrafiąc ubrać w słowa. Nie rozumiemy, a z czasem nawet i nie dostrzegamy, traktując je jako oczywistość. Biegniemy z tłumem za kolejnym osiągnięciem, zakupem, dążymy to zdobycia kolejnego szczytu, by wreszcie poczuć spełnienie, za każdym razem odkrywając, że tu go nie na, nadal czegoś nam brakuje.
Tym uczuciem jest naturalna potrzeba bliskości z Bogiem, nawet jeżeli nikt nas tego nie nauczył, nie próbował o tym przekonać ani nawet nie jesteśmy pewni, czy w ogóle wierzymy, że Bóg istnieje. Żaden z tych czynników nie zmienia faktu tęsknoty za Nim. Minęło jednak wiele lat, nim udało mi się to lepiej zrozumieć. I ostatecznie ukoić mój ból.
*
W domu działo się źle i bardzo chciałam rzucić wszystko i wyjechać. W wieku 18 lat spakowałam się i wylądowałam w Wielkiej Brytanii. Jednak moja ekscytacja prędko zamieniła się w przerażenie i samotność. Po kilku miesiącach dotarło do mnie, że to nie sama emigracja będzie powodem mojej ulgi od tego potwornego uczucia. Ono nie zniknęło. Swoją drogą, nieustannie słyszę od serdecznych rodaków, że religię zmieniają tylko osoby z problemami emocjonalnymi i po przejściach. Pragnę polecić im zapoznanie się z podstawami psychologii — nie ma ludzi „bez przejść” i bez jakiegoś rodzaju traumy, nawet jeśli dorastali w spokojnym domu. Każdego coś boli, ma jakieś przykre doświadczenia, więc to nietrafiony argument. Poza tym, o wiele lepszym jest znaleźć ulgę w zmianie stylu życia niż na przykład w używkach. Przynajmniej tak by się wydawało, choć wiele rodzin konwertytów niestety nie podziela mojego entuzjazmu. Osobiście, gdybym była matką młodej kobiety, wolałabym, żeby się zakryła i modliła niż włóczyła i imprezowała, przyprawiając mnie co weekend o zawał serca, jako że przewiduję zawsze najczarniejsze scenariusze. Chciałabym, by więcej osób patrzyło na konwersję w podobny sposób.
Po jakimś czasie mieszkania w Yorkshire i wymyślania sobie planu na życie po raz kolejny od nowa przyszło mi na myśl, że być może praktyka religii jest odpowiedzią na moje poszukiwania. Było wokół mnie mnóstwo wyznawców islamu, ale ja bardzo nie chciałam wtedy być muzułmanką. Nie chciałam ubierać się w bardzo luźne ubrania i nosić chust, jak moje sąsiadki. Byłoby ci ładnie w hidżabie — usłyszałam kiedyś. Nigdy w życiu — brzmiała odpowiedź. Miałam przecież swoją religię, jeśli już jakaś ma mieć dla mnie znaczenie, nie potrzebowałam pożyczać cudzej. Zabawnym jest, jak Bóg pisze przewrotne scenariusze — nikt przecież nie budzi się pewnego pięknego dnia z genialnym pomysłem od dziś pobawię się w islam. Tak bardzo próbowałam być chrześcijanką, odkryć na nowo wiarę, która niewiele dotąd dla mnie znaczyła, by czuć się bezpieczniej i odnaleźć upragniony spokój, ale nie czułam absolutnie nic. Nic nie drgnęło, nie poruszyło mnie, najwyraźniej nie była to droga dla mnie, mimo że w głębi duszy wierzyłam w Boga. Zobaczę, co piszą w tym ich Koranie — pomyślałam po dłuższym czasie pewnego szarego popołudnia. Pobrałam z otchłani internetu polskie tłumaczenie. Przeczytałam je jednym tchem, choć nie wszystko było dla mnie zrozumiałe. Jego treść wydawała się bardziej przejrzysta i logiczna od Biblii i katechizmów, które przerabiałam na tym etapie, mimo że zrozumiałam później, iż logika nie powinna być warunkiem wiary. W Koranie wszystko miało sens. Poczułam, że zgadzam się z tym, co czytam, wierzę, że to pochodzi od Boga, że jest to prawda. A jednak jeszcze przez długi czas walczyłam z sobą, by nie zostać muzułmanką — miałam wymówkę, że przecież w islamie tyle trzeba, a ja nigdy nie będę święta i idealna, więc nie ma to sensu. Ostatecznie, po długim czasie szukania wymówek poddałam się i powróciłam do islamu (według jego nauk wszyscy naturalnie wyznają monoteizm w momencie przyjścia na świat, inne religie są narzucone przez rodziny — zbiór hadisów Muslim), choć nie był to prosty proces. W okresie przejściowym, trwającym kilka, lat byłam nieustannie rozerwana pomiędzy europejskim stylem życia i dawnymi nawykami a islamem. Nie było też w moim otoczeniu nikogo, kto mógłby mnie zmotywować do pracy nad byciem dobrą muzułmanką. Kolejna samotna podróż, podczas której często czułam się zagubiona. Mimo to z czasem wszystko, czego nie powinnam była robić według mojej nowej religii, zwyczajnie mi brzydło, przestawało cieszyć. Czułam się w pewnych miejscach i sytuacjach nieswojo, jak gdybym nagle przestała tam pasować. W bardzo powolnym procesie żegnałam dawny styl życia i jeszcze wolniej odzyskiwałam upragnione szczęście, choć czekało mnie po drodze wiele bolesnych lekcji i potknięć udowadniających mi, że Bóg wie lepiej niż ja, nie pozwalając na pewne rzeczy. Musiałam się tego jednak nauczyć poprzez łzy. To taka ironia drogi w islamie — kiedy wypowiadamy szahadę, wyznanie wiary, tak często wydaje nam się, że teraz wszystko będzie idealne. Rozumiemy już przecież na tym etapie swojej drogi, że to jedyny słuszny wybór, więc podróż powinna być odtąd mniej zawiła. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że ciężka praca dopiero się zaczyna. Że szczerość naszej wiary będzie testowana, a konsekwencje ignorowania jasnych wytycznych są bardzo bolesne dla duszy. Że proces oczyszczania i rozwoju duchowego, jaki nas czeka, to nie nauczenie się na pamięć formułek modlitwy, ale potknięcia, popadanie w grzechy, cierpienie z tego powodu i dopiero kiedy zaakceptujemy swój błąd i postanowimy poprawę — ulga.
Doświadczenie jest kluczowym elementem rozwoju. Można czytać o upadku całe życie, ale dopiero zadrapanie nauczy nas odporności na ból i tego jak się podnieść, by iść dalej — napisałam w jednym z felietonów. Bardzo łatwo jest się jednak pogubić w pretensjach, pytając Boga „dlaczego ja?”, jak gdyby był nam On coś winien, co najmniej czerwony dywan usłany różami — tylko dlatego, że zaakceptowaliśmy islam, albo jak gdyby konsekwencje naszych grzechów były Jego winą.
Ostatecznie dziś to w brzmieniu pięknych recytacji Koranu moja dusza odczuwa ukojenie, w modlitwach pięć razy dziennie — spokój. To poprzez du’aa, prośby bezpośrednio do Boga, wielokrotnie otrzymywałam odpowiedzi w postaci natychmiastowej pomocy czy rezultatów. Nie oznacza to jednak, że to uczucie tęsknoty zniknęło. Nadal czasem wraca, teraz jednak perspektywa jest inna — wiem, co muszę zrobić, by ten ból zniknął, a także doświadczyłam słodyczy praktyki wiary, więc dążę do niej i częściej wracam do dodatkowych aktów czci zamiast czekać, aż zatęsknię bardziej. Stałam się wrażliwsza na stan swojej duszy, widzę, co jej szkodzi, widzę natychmiastowe pogorszenie. Dostrzegłam ją i potrafię się nią zaopiekować. Praktyka wiary jest dla mnie potężnym narzędziem by radzić sobie z życiem, źródłem nieograniczonych pokładów sił. Wszystko to dzięki islamowi, dlatego właśnie islam. Mimo, że praktykowanie religii jest bardzo niemodne, a dla wielu bliskich mi osób chęć bycia muzułmanką to nie tylko ostatnia rzecz, jakiej by się po mnie spodziewali — to również najbardziej niezrozumiały wybór, jakiego ktokolwiek mógłby dokonać… I ja się im wcale nie dziwię. Pewnych rzeczy nie można zrozumieć, dopóki się ich nie doświadczy, a gdyby mnie samej ktoś dawniej powiedział, że moje życie będzie się za kilka lat kręciło wokół nowego wyznania, pomyślałabym, że upadł na głowę.
2.
Narzędzie wierzącego
Nie ma niczego droższego Allahowi niż du’aa — zbiory hadisów Tirmidhi, Ibn Majah, Ibn Hibban
Du’aa jest aktem oddawania czci — zbiór Abu Dawud
Du’aa to narzędzie wierzącego — zbiór Abu Ya’la
Wasz Pan powiedział: „Wzywajcie Mnie, a ja wam odpowiem!” — Koran 40:60
Odpowiadam na modlitwę każdego wzywającego. — Koran 2:186
Du’aa jest popularnym aktem oddawania Bogu czci w kulturze islamu. Polega na wychwalaniu Go i proszeniu o wszystko, czego nam potrzeba. Wykonujemy je jednak nie tylko na zasadzie „jak trwoga, to do Boga”; zachęca się do niego nieustannie, przy niemal każdej czynności (przed i po jedzeniu i piciu, wchodzeniu do toalety, zakładaniu ubrań, wychodzeniu z domu, przed snem, po przebudzeniu… Ta lista naprawdę nie ma końca) i sytuacji. Powodów ku temu jest kilka. Między innymi osoba wierzącą wyrabia sobie silne przekonanie, że tylko Bóg ma nad wszystkim absolutną władzę i uczy się polegać na Nim bezgranicznie, czerpiąc garściami z Jego błogosławieństw, ale również buduje niesamowitą więź ze swoim Stwórcą, rozmawiając z Nim, zwracając się do Niego niczym do najlepszego przyjaciela, z każdym problemem i smutkiem. Wspominam o tym, ponieważ zanim islam pojawił się w moim życiu, historie o bliskości z Bogiem i odpowiedziach na indywidualne modlitwy były mi znane jedynie z książek czy filmów o świętych. Nie jestem duchowną ani tym bardziej świętą, a jednak zebrałam książkę pełną opowieści o moich prywatnych „cudach”. Nie jestem też żadnego rodzaju wyjątkiem, moje doświadczenia nie są nietypowe. Kilka z znajomych mi osób podzieliło się ze mną swoimi osobistymi przykładami na sytuacje, kiedy ich du’aa zostało wysłuchane, o innych słyszałam w podcastach i wykładach online albo wyczytałam w wypowiedziach innych konwertytek. Jest to zwyczajnie norma, przywilej dostępny każdemu, kto wyznaje czysty monoteizm (nie dodaje Bogu partnerów), pod kilkoma warunkami, na przykład uczciwego dochodu (w zbiorze hadisów Muslim czytamy, że Bóg nie wysłucha modlitw osoby o nielegalnych dochodach).
Zdaję sobie sprawę, że może to brzmieć bardzo dziwne dla kogoś, kto nie praktykuje islamu, zachęcam zatem do spróbowania na własnej skórze. Proście Boga często i o wszystko. Tylko Jego, z przekonaniem, że pomoże. Nie będzie to działało niczym magiczne zaklęcie, bo to nie koncert życzeń — pewne rzeczy otrzymujemy dopiero po długim czasie, innych nie otrzymamy nigdy. Ale sporo z nich dzieje się niemal tuż przed naszymi oczyma i to właśnie dla nich warto nieustannie prosić. Wzmacnia to wiarę i poczucie bezpieczeństwa. No bo jak nie wierzyć, kiedy my, tak dalecy do ideału, wznosimy ręce w prośbie i widzimy Jego odpowiedź? Jak odejść od religii, kiedy po raz pierwszy w życiu czujemy, że wszystko będzie dobrze, bo On nigdy nas nie zawodzi i nie stawia przed niemożliwym? Miłość do religii jest niezrozumiała tylko dla kogoś, kto jeszcze tego wszystkiego nie odkrył i nie przetestował. Niestety jednak, nie jest to umiejętność darowana muzułmanom w kołysce. Bardzo wielu osobom nie powiedzą o tym nawet ich własne rodziny, bo same nie praktykują, a w wielu społecznościach muzułmańskich osoby modlące się pięć razy na dzień uchodzą za bardzo religijne (modlitwa jest absolutną podstawą, obowiązkiem i filarem w islamie, będzie pierwszą rzeczą, o jaką Bóg nas wszystkich przepyta w Dniu Sądu — zbiór Tirmidzi). Najczęściej zaczynamy dostrzegać schemat wysłuchanych modlitw jako rezultat okrzyku rozpaczy kierowanego do Boga, wznoszonego po bardzo bolesnych przejściach, kiedy nikt ani nic nie jest w stanie nam pomóc. Poprzez łzy i cierpienie zaczynamy postrzegać du’aa jako narzędzie do radzenia sobie z życiem i odkrywamy namacalne istnienie relacji człowieka z Bogiem.
*
Wyobrażam sobie podróż duchową w religii jako osobny proces rozwoju — zaczynamy niczym dziecko, od pierwszych kroków, od podstaw. Potem nadchodzi okres nastoletni, pełen poszukiwań siebie w nowym wyznaniu, swojej własnej ścieżki by czuć, że zachowaliśmy swoją tożsamość, pełen błędów, których później żałujemy i przekonania, że islam jest taki, jakim go sobie wyobrażamy. Całkowicie naiwne, proste podejście typowe dla nastolatków, pewnych, że wszystko już wiedzą na temat życia, zmuszanych wkrótce uczyć się zupełnie od nowa jak funkcjonuje świat. Na etapie wczesnej dorosłości duchowej odkrywamy wiele rzeczy, które nie podobają się naszemu ego, a które stanowią mniejszą lub większą część islamu. Tutaj musimy, zupełnie jak w życiu, wziąć w pewnym momencie odpowiedzialność, aby pójść dalej. Zaakceptować i to, co jest nam nie po nosie, ale nie na ślepo, „bo tak”, tylko doinformować się wystarczająco, aż zrozumiemy. Niektórzy nie chcą tego zrobić i wysiadają. Być może myślą, że brakuje im sił, by walczyć z własnymi pragnieniami. Jednak czym jest wiara bez uważania, że Bóg wie lepiej? Jeśli nie potrafimy okazać skromności wobec Niego, zawsze będziemy żyli w konflikcie między sobą a naszym wyznaniem. Ci, którzy zaakceptowali wymóg stawienia czoła dorosłości, walczą z własnym ego, ze słabościami, kształtują swój charakter, wyrabiają siłę i odporność na przeciwności bez pretensji dlaczego ja? Dla jednych takim trudem może być hidżab, dla innych być może odstawienie alkoholu i restrykcyjna dieta czy też nieustanne korygowanie wad w swojej osobowości. Każdy ma coś, nad czym musi popracować. Jak wyglądają dojrzałość i starość duchowa w islamie — jeszcze nie wiem. Być może będzie mi dane jej doświadczyć, wtedy moja teoria stanie się kompletna.
Bycie nastolatkiem duchowo jest trudniejsze niż przechodzenie przez ten sam etap pod względem fizycznym. Kiedy patrzę wstecz na to, jak się wtedy zachowywałam, co myślałam o religii i życiu w ogóle, zdarza mi się zastanawiać, co to miało być? Niemniej ostatecznie ogarnia mnie poczucie wdzięczności, że już mam ten burzliwy etap za sobą. Jednym z trudniejszych aspektów jest dla mnie między innymi pogodzenie się z tym, że wiele osób, które spotkałam wtedy na swojej drodze, może mieć przez moje zachowanie kiepskie zdanie o muzułmankach. Kiedy się jest czegoś częścią, staje się automatycznie reprezentantem. Niestety to nie rola, na którą jest się po prostu gotowym. Nikt nie daje ci możliwości trenowania, jak dbać o uczucia innych, bo inaczej pomyślą, że wszystkie muzułmanki to na przykład kłótliwe jędze. A taka właśnie wtedy byłam. Tak jak i nastolatek, oprócz kształtowania swojego charakteru przez pryzmat islamu, mamy też do przerobienia kwestię tożsamości. To obszerne zagadnienie i zapewne każdy muzułmanin ma na nie nieco inne spojrzenie. Dla mnie moja tożsamość kręci się wokół mojego wyznania, obejmuje ono bowiem nie tylko to, jak wyglądam, co jem i który z nowoczesnych stylów życia jestem w stanie z czystym sumieniem zaakceptować bez poczucia, że kłócę się z Bogiem, ale też to, kim się czuję, a nawet — kwestie emocjonalne i psychologiczne. Znalazłam w tej religii tak wiele odpowiedzi na kwestie, których nie potrafiłam wcześniej zrozumieć i przeboleć. Przykładem może być moje dawne poczucie, że nie wystarczam, że to w jakiś sposób moja współodpowiedzialność, że moi bliscy, na przykład mąż, bywają nieszczęśliwi. Jako młoda dorosła uważałam, że skoro mamy szczęśliwy związek, ale ta druga osoba przeżywa swoje wewnętrzne problemy emocjonalne, to w jakiś sposób zawiodłam. Pamiętam, że było mi rozpaczliwie przykro, kiedy próbowałam i nie potrafiłam pomóc. Dopiero obecność na zajęciach z nauk islamu sprawiła, że zrozumiałam głębsze znaczenie wersu: Kto się jednak odwróci od wspominania Mnie, ten będzie wiódł życie pełne utrapienia (Koran 20:124). Nie chodziło tylko o to, że ten, kto zaniedbuje praktykę i akty czci, nie zazna wewnętrznego poczucia spokoju. Zrozumiałam też, że szczęście to wybór, wzięcie odpowiedzialności przede wszystkim za siebie. Nie da się nikogo zmusić, by zadbał o stan swojej duszy, by podjął się samorozwoju, jednakże jeśli tego nie zrobi, jeśli nie zatroszczy się o swoją relację ze Stwórcą i nie zaadresuje wewnętrznych konfliktów, spojrzawszy w głąb siebie, nie tylko ja nie pomogę, ale tak naprawdę nikt nie zrobi tego do końca. Okazało się to ogromną ulgą, by odnaleźć kierunkowskaz w swoim poczuciu żalu. To tylko jeden z wielu przykładów, jak nowe wyznanie przenika każdą sferę mojego życia, dlatego też zanim jestem Polką, albo bardziej — Ślązaczką, zanim jestem Europejką, tłumaczką, z przerwami — pedagogiem, a przede wszystkim — pisarką, jestem po prostu muzułmanką. To najistotniejsza część mojej tożsamości. Oczywiście inni współwyznawcy mogą to widzieć inaczej. Niektórzy dumnie obnoszą się z polskością w islamie, są ogromnymi patriotami. Dla mnie granice nigdy nie miały większego znaczenia, dom jest tam, gdzie moje serce, moja rodzina. Jestem w domu w Anglii równie mocno, jak kiedykolwiek byłam w nim w Polsce. Mamy z moją mamą taką wspólną cechę, z której czasem żartujemy: po pięciu minutach wszędzie czujemy się jak u siebie — z takim przekonaniem, jakbyśmy tam były co najmniej od pięciu pokoleń. Na pewno bycie konwertytką (wolę określenie rewertka, choć jest bardziej angielskie niż polskie, być może przez przypadek sama je sobie wymyśliłam) też stanowi część mojej tożsamości, bo mi się o tym często przypomina w społeczeństwie muzułmańskim — czasem serdecznie, czasem z ciekawości, bywa niestety, że i pogardliwie. To by było na tyle w kwestii poczucia przynależności, którym to fascynację zarzuca się konwertytom w ramach powodu, dla którego wybrali akurat islam. Jeśli chodzi o kulturę, to na pewno sposób, w jaki ukształtowało mnie życie w Polsce, gdzieś się przejawia, m.in. w gościnności, ale nie obchodzę na siłę polskich świąt (nawet tych historycznych) ani nie przestrzegam starannie tradycji, by czuć się sobą jako muzułmanka. Wiem, że niektórym konwertytom narzuca się w pewien sposób kulturę ich lokalnej społeczności muzułmańskiej i wtedy staranniej dbają o zachowanie wszystkiego, co nie jest niezgodne z islamem, z kultury, w której dorastali. Jednakże mój przypadek jest nieco bardziej skomplikowany — wychowałam się między Romami, a w wieku dwudziestu sześciu lat, przy okazji wizyty w Palestynie, dowiedziałam się, że mam żydowskie pochodzenie, zatem wszystko to, co moja mama mi wmawiała (nieświadomie) jako śląską kulturę, było tak naprawdę żydowskimi tradycjami jej babci, którą tak bardzo kochała i podziwiała. Nagle okazało się, że menora mojej prababci nie była prezentem od przyjaciółki, a jej własnym symbolem religijnym, że babcia co piątek kupowała z nią chałkę na szabat (również nieświadomie), że strach przed wywiezieniem zakamuflował prawdziwą tożsamość nawet przed własnymi dziećmi, a dania jadane u babci, ulubione przez moją mamę, były tradycyjne dla Żydów. Wyraziłam w rodzinie na głos zdziwienie, dlaczego co druga osoba na lotnisku w Tel Avivie wyglądała jak wypisz wymaluj z naszej rodziny, a tu — niespodzianka. To wyjaśniło jednak, dlaczego zawsze wszystkie czułyśmy, że nigdzie do końca nie pasujemy, co akurat nie uległo zmianie po dziś dzień. Pewne przekonania i normy kulturowe naszej rodziny były dla innych niezrozumiałe. Dorastanie wśród Romów nie sprawiło, żebym kiedykolwiek czuła się jedną z nich, aczkolwiek miało wpływ na to, co jest dla mnie normalne. Przykładowo Romowie przestrzegają częściowo odrębności płci. W sytuacjach rodzinnych typu spotkanie świąteczne mężczyźni i kobiety siedzą przy osobnych stołach. Nie zdarza się też, by niespokrewnieni z sobą mężczyzna i kobieta przebywali na osobności, za zamkniętymi drzwiami na przykład. Nie okazuje się publicznie uczuć, nie całuje z mężem przy innych itd. Tego typu rzeczy przyszły mi zatem w islamie z ogromną łatwością (kiedy już je odkryłam na różnych zajęciach, ponieważ wielu muzułmanów wcale tego nie przestrzega, a nawet o tym nie wie). W pewnym sensie dopiero w islamie poczułam się wreszcie jak u siebie. Pewnego razu mama oburzyła się, że kiedy kazała mi w młodości nosić suknie, odmawiałam, a teraz chodzę i w sukniach, i w abajach. Ale teraz robię to, bo Bóg mi każe się skromnie ubierać, a nie, bo co pomyślą jacyś tam Romowie — odpowiedziałam wtedy ze śmiechem. Co pomyślą inni ludzie nigdy mnie nie interesowało. Częściowo i tego nauczyła mnie matka, choć zakładam, że zdarzało jej się tego żałować.
Miks kulturowy był zatem normalną częścią mojego życia, stąd podtrzymywanie tradycji typowych dla jednej grupy ludzi nie jest dla mnie przejawem tożsamości. Moje życie to w dalszym ciągu duży misz masz językowy (gwara śląska, polski, angielski przeplatany arabskimi zwrotami w jednym domu), kulinarny, rasowy, kulturowy. Mam znajome, które podkreślają swoją polskość w islamie — czasem z tęsknoty za domem rodzinnym, czasem w ramach walki z wszechobecną kulturą narodową otaczających ich muzułmanów, innym razem, by nadal czuć się sobą, pomimo zmiany wyznania. W moim przypadku, jak zwykle zresztą, wszystko jest na opak. Samo odkrywanie siebie jako muzułmanina stanowi jednak osobną podróż dla każdej osoby, kiedy balansuje między cudzymi kulturami, ich zabobonami, których wbrew oburzeniu otoczenia nie toleruje w ramach islamu, a wszystkim tym, co dotychczas znała z dorastania w polskiej rzeczywistości. I każdy przechodzi ten proces po swojemu. Bardzo podoba mi się wiersz Ayishy Joanny Świecińskiej, w którym poruszyła ten temat:
Nie praktykuję duchowości
to duchowość wyraża się poprzez moje życiowe wybory
Boga nie odnajduję w blasku natury, związkach, sztuce czy literaturze
pozwalam stworzeniu Boga odsłonić ich
metafory i prowadzić mnie w Jego kierunku
nie dostosowuję swojego islamu do kultury Orientu lub etniczności Zachodu
używam ich, aby pokazały mi, gdzie nie mogę zasiać prawdziwego islamu
nie doświadczam spokoju ani oświecenia przez moje modlitwy, posty lub jałmużnę
moje akty wiary same odnajdują we mnie rezerwuary wyciszenia i łączności z Bogiem
to nie ja się starzeję, mądrzeję i dojrzewam
z upływem danego czasu
to Czas dokonuje tych wszystkich zmian
podczas gdy Ja wciąż jestem
taka sama
(wewnątrz)
*
Polska jest krajem, w którym dorastałam. Zdarza mi się tęsknić za pięknymi zachodami słońca i jej naturą, pogodą, dzięki której życie w dużej mierze toczy się na zewnątrz, i znajomymi, którzy tak dobrze rozumieli mnie bez słów. Wciąż lepiej piszę wiersze i teksty po polsku niż po angielsku. Myślę i śnię już częściej w nowym języku, ale tutaj zmierzamy do dyskusji o tożsamości emigranta. Jeśli chodzi o tożsamość postrzeganą przez pryzmat wyznania, jest to kwestia indywidualna, choć myślę, że ci muzułmanie, którzy przekroczyli magiczny próg trzydziestki, częściej cenią i celebrują własne korzenie niż ci młodsi. Być może wiąże się to z innym etapem życiowym i większą skłonnością do refleksji i skupienia na samorozwoju ogólnym i duchowym niż w przypadku osób dopiero rozpoczynających dorosłe życie. Dojrzewamy przecież wraz z doświadczeniem i to w jego cieniu próbujemy lepiej zrozumieć siebie, co obejmuje m.in. refleksje na temat korzeni, środowiska i kultury, które nas kształtowały.
Kryzys tożsamości potrafi zaś nadejść po wielu latach, niespodziewanie. Niektórzy wędrują wtedy między różnymi odłamami islamu, różnymi sektami, są i tacy, którzy całkowicie porzucają praktykę, a nawet i religię. Ja w pewnym momencie zaczęłam potwornie tęsknić. Pisałam o tym kilka lat temu:
Był gorący lipcowy wieczór, robiliśmy grilla za domem, w naszym zamurowanym dookoła tylnym „ogrodzie”, który na co dzień ze względu na beznadziejne wymiary służy głównie do suszenia prania i sadzenia przypraw. Czasem, w wakacje, korzysta z niego syn. Zasiedliśmy w nim wspólnie, w sumie pierwszy raz odkąd tu mieszkamy, a będzie to niedługo już cztery lata. Z reguły bowiem gdzieś biegamy, licząc kroki w ramach odpoczynku. Cichy wieczór, uderzający swoim gorącem, był spokojny i bardzo przyjemny. Gdzieś w oddali bawiły się dzieci i, jak zawsze o tej porze roku, słychać było wesołe rozmowy sąsiadów. Zapach nagrzewającego się grilla przywołał masę wspomnień z dzieciństwa. Zażartowałam o tym na głos, nieświadoma intensywności, z jaką miałam za chwilę odczuć spacer przez miejsca i uczucia sprzed lat. Nostalgia potrząsnęła mną tak, jak nie zrobiła tego od bardzo dawna.
Nagle znalazłam się na Śląsku, w lesie nad jeziorem, gdzie spędzaliśmy gorące letnie dni, grillując z rodziną i przyjaciółmi. Znienacka uderzyło mnie, że wszystkich nas wygnało gdzieś poza granice Polski, co czyni tę rodzinną bliskość niewykonalną. Kiedy byłam dzieckiem, byliśmy niemal nierozłączni, i od tego czasu nie otrzymałam od Boga podobnej więzi, a jeśli już, to tylko na chwilę, jak gdyby wszystko to było zaledwie pożyczone. Nagle, wdychając smród palącego się węgla, odkryłam, że bardzo mi tego brakuje. Odkryłam również, jak bardzo tęsknię za tymi spokojnymi, letnimi wieczorami na łonie natury i długimi rozmowami. W dużej mierze zatęskniłam po prostu za beztroskością dzieciństwa, zapachem lata i nieświadomością, że to wszystko będzie niedługo zaledwie słodkim wspomnieniem, a ci sami ludzie staną się momentami niemal obcy. Nieświadomością, że wcale nie będą przy mnie już zawsze, a podzieli nas o wiele więcej niż tylko kilometry i granice. Przez moment zatęskniłam nawet za Polską po tych jedenastu latach, przede wszystkim pod względem przewidywalnej letniej pogody i spędzania mnóstwa czasu poza domem. Puentą nie jest jednak moje wzdychanie do przeszłości i zrozumienie, że naprawdę zaczynam się starzeć. Przede wszystkim zrozumiałam, o czym pisała Aliyah (Umm Raiyaan, brytyjska konwertytka i autorka), a co dziewczyny pięknie przetłumaczyły na język polski. Pisała ona: „Czasami będziesz wokół mnóstwa ludzi, a i tak będziesz samotna, ponieważ podświadomie przeżywasz żałobę utraty poprzedniego życia i trudno jest ci zaadaptować nowe. Stracisz przyjaciół i rodzinę. Stracisz nawet i siebie, ponieważ nikt nie mówi na głos o kryzysie tożsamości będącym częścią bagażu, kiedy przyjmujemy islam. Jest to kryzys wypływający na światło dzienne wiele lat po samej konwersji. Kiedy nadejdzie, a najprawdopodobniej to zrobi, trzymaj się mocno.”
W tej jednej przepełnionej żalem chwili zrozumiałam, że tak jak można nagle tęsknić za dzieciństwem, tak można i tęsknić za dawnym życiem przed islamem. Równie intensywnie i tak po prostu. I że każda z nas, na jakimś etapie życia, bardziej lub mniej tego doświadczy. By tak się stało, wcale nie trzeba być nieszczęśliwą albo nie lubić obecnego życia. Można po prostu natknąć się na czynnik wywołujący lawinę wspomnień i doświadczyć złamanego serca ze względu na żałobę po tym, co już nie wróci. A jednak słyszeć o tym, i doświadczyć tego na własnej skórze, to dwie zupełnie różne perspektywy. Przychodzi nam się zmagać w tym życiu ze stratą na wielu płaszczyznach. Między innymi być może dlatego, byśmy bardziej tęsknili za Dżannah, w którym czeka na nas wszystko, czego brakowało nam tutaj. A jednak ten czas oczekiwania, pomimo świadomości nagrody, potrafi bywać trudny, smutny, samotny i bolesny. Nie ma w tym jednak oznaki słabości ani kiepskiej wiary. Człowiek po prostu odczuwa bogatą paletę uczuć, ponieważ tak go stworzono. Tylko tyle.
3.
Z nieba chłop mi spadł (cz. 1)
Nie zamartwiaj się, kiedy twoje życie wywraca się nagle do góry nogami.
Skąd wiesz, że strona, do której przywykłeś, jest lepsza od tej, co dopiero nadejdzie?
- (Jalal al Din) Rumi
Tym razem w przenośni, choć skoro już o tym wspominam, na końcu książki dołączę wpis, w którym opowiadałam, jak pewien pan w majtkach spadł mi z dachu. Póki co, bardzo na poważnie, zabiorę Was do września 2017 roku, kiedy w moim życiu pojawił się niesamowity mężczyzna. Nie będzie tu szczegółów wielkiej historii miłosnej, bo jest ona moja, a to, co prywatne, jest dla mnie bardzo cenne i starannie to chronię. Będzie jednak wzmianka o tym, jak go poznałam, ponieważ był to przełomowy moment w moim życiu duchowym. Jeśli cofniemy się w czasie by móc się przyjrzeć tamtejszej mnie, miałam 24 lata, trzyletnie dziecko, rozwód na koncie, pracę, którą kochałam i dobre czasy z powrotem na garnuszku mamusi. Duchowo było średnio. To znaczy — modliłam się, nosiłam hidżab, pościłam. A jednak, najważniejsze lekcje były dopiero przede mną. Jedną z nich stało się zrozumienie w praktyce yaqeen (czyt. jakiin), czyli jak polegać tylko i wyłącznie na Bogu. Mniej więcej w tym samym czasie zachorował mój syn, albo innymi słowy, zaczął przejawiać objawy niepełnosprawności. Byłam młoda, po lekkich przejściach, wciąż pełna nadziei, że układanie sobie życia od nowa to nic trudnego. Duchowo, jako muzułmanka, raczkowałam, wciąż ogarniałam podstawy, ale czułam się o wiele spokojniejsza i szczęśliwsza niż kiedykolwiek dotąd w swoim życiu. Rozprawiałam się z traumą emocjonalną bardzo nietrafionego małżeństwa, którego sama byłam sobie winna, bo ignorowałam porady bliskich, załatwiałam synowi diagnozę, odkrywałam siebie jako młodą kobietę. Religia była częścią mojego życia, a jednak coś mnie blokowało, nie potrafiłam wykorzystać jej potencjału. Z perspektywy czasu myślę, że problem stanowiło nieodpowiednie towarzystwo, z którym bardzo się zżyłam, złe nawyki i ogromny brak wiedzy w temacie islamu. Ignorancja nas wszystkich. Uważam też, że nieświadomie weszlam na etap bardziej dostosowywania islamu do swojego stylu życia niż na odwrót, co skutkowało tworzeniem dość powszechnej hybrydy dwóch światów, choć nie było to moim zamiarem. Tylko tyle wiedziałam i potrafiłam w tamtym momencie swojej podróży.
Wierny nie poczuje słodyczy praktyki wiary, dopóki nie postawi żelaznej kurtyny pomiędzy sobą, a swoimi pragnieniami i żądzami.
(Bishr al Haarith, „Hilyatul Awliya”)
*
Był dzień Arafat. Jest to dla muzułmanów dzień szczególny, kończą w nim swoją pielgrzymkę hadżdż do Mekki. Ci, którzy nie udali się na pielgrzymkę, starają się pościć. Prorok sallallahu alajhi łasallam — niech będą z nim pokój i błogosławieństwa — powiedział:
Post w dniu Arafat kompensuje za (mniejsze — te ciężkie wymagają skruchy i poprawy by były wybaczone) grzechy poprzedniego i przyszłego roku. — zbiór hadisów Muslim.
Jest to szczególny dzień na du’aa, prośby wznoszone do Boga, jako że pomiędzy modlitwami asr i maghrib (późne południe do zachodu słońca), w ostatnią godzinę przed zachodem, są one akceptowane:
Najlepsza suplikacja to ta w dniu Arafat — zbiór Tirmidzi i Dniem obiecanym jest Dzień Zmartwychwstania, dniem poświadczonym jest dzień Arafat, a dniem świadczącym jest piątek (odniesienie do wersu Koranu 85:2—3). Nie ma lepszego dnia, w którym wschodzi słońce, niż one. Jest w nich pora, w której wierzący prosi o coś dobrego i Allah mu to ofiaruje, a kiedy prosi o ochronę przed wszystkim, co złe, otrzymuje ją — również zbiór Tirmidzi. Z innych hadisów o piątku wiemy, że porą tą jest ostatnia godzina przed zachodem słońca (zbiór Abi Dałud).
Pamiętam, że pościłam tego dnia i przygotowałam sobie długą listę du’aa. Szczególnie ważne były dla mnie dwie prośby: O Allah, proszę cię o małżeństwo pełne błogosławieństw, a także O Allah, nie mam łali (opiekuna, który broniłby mojego interesu przy zawieraniu małżeństwa, ani byłby kimś, kto w razie problemów małżeńskich się za mną wstawi), więc Ty bądź moim Opiekunem. Ochroń mnie od złych mężczyzn.
Rozglądałam się wtedy za kandydatem na męża. Pisałam z kimś, kto zdecydowanie nie był dobrym typem dla mnie, ale ignorowałam czerwone flagi, tak bardzo pragnęłam rodziny, i mimo wszystko rozważałam zaakceptowanie jego propozycji. Dodam tutaj, że w islamie nie ma narzeczeństwa na zasadzie chodzenia, chłopaka i dziewczyny. Oczywiście nie oznacza to, że muzułmanie nie popełniają grzechu zina, cudzołóstwa, za jakie uznaje się kontakty pozamałżeńskie, ani że w niektórych z ich kultur nie normalizuje się narzeczeństwa po oświadczynach. Mam na myśli, że islam na to nie zezwala.