Istota ludzka jest częścią całości, zwanej przez nas „wszechświatem”, częścią ograniczoną w czasie i przestrzeni. Doświadcza siebie, swoich myśli i uczuć jako oddzielnych od reszty — jest to coś w rodzaju „optycznego złudzenia” świadomości. To złudzenie jest rodzajem więzienia, ogranicza nas
/…/ Naszym zadaniem jest wyzwolić się z tego więzienia.
ALBERT EINSTEIN
Od autorki
Tak więc witam Wszystkich kolejny raz, w kolejnej książce, której właściwie nie miało już być. Tak się składa, że zawsze kiedy mówię, że jakąś książką kończę przesłanie swego życia, natychmiast piszę kolejną. Jak to działa — nie wiem. Powiem i tym razem, że ta książka kończy przesłanie mojego życia, bo tak w tym momencie czuję, co jednak będzie dalej, pokaże czas.
Książka ta, podobnie do poprzednich, opowiada o rzeczach głębokich, tajemnych, wielkich i pięknych. Nie każdy chętnie przeczyta konkretne, prawdziwe opisy pewnych procesów duchowych, energetycznych, jakie posiadamy w sobie, jakie dzieją się w nas i jakie zobowiązują nas do ich odkrycia i użycia dla własnego i szerzej pojętego dobra, bo raz odkryte i kiedyś wreszcie użyte, oddadzą nam utracony raj. Nie każdy, bo ktoś może powiedzieć, że to „nie jego bajka” i nie interesuje się tym, a na dodatek sam niczego takiego nie przeżywa, żyje typowym, codziennym życiem ziemskim. Jednak książkę z akcją, w którą takie sprawy są włączone i przedstawione przystępnie na podstawie własnych doświadczeń, przeżyć, użyczonych bohaterom, pewna grupa ludzi przeczyta już chętniej. Właśnie dla takich ludzi głównie tą książkę napisałam. Moja obfita autobiografia „Sen in Excelsis” opisuje wszystkie takie wydarzenia i procesy bardzo szeroko, jednak wiadomo, że obecne czasy nie oferują nam tego czasu zbyt wiele, dlatego dla niektórych książka zdecydowanie cieńsza będzie tym właściwym rozwiązaniem, przynajmniej na początek. Nie odda ona, jako pojedyncza wszystkiego, co miałam ludziom do powiedzenia, ale w połączeniu z każdą kolejną, czy wcześniejszą, również cienką, uczyni to w jakimś stopniu z pewnością.
W tej akurat książce umieszczam akcję w tajemniczym starym domu z jeszcze bardziej tajemniczym ogrodem i dziwną konstrukcją w nim zainstalowaną, która w połączeniu z osobliwym starym drzewem jabłoni tworzą porażającą zagadkę do rozwiązania. Zagadkę, której rozwiązanie automatycznie stawia osobę nie posiadającą pewnej ważnej wiedzy duchowej na wyższy stopień duchowego postępu. Inny wątek akcji toczy się w odległym mieście. Zdawałoby się, że dramatyczne okoliczności życiowe, jakie wydarzyły się w rodzinie, bankructwo i brak jakichkolwiek możliwości odbicia się spowodują, że rodzina podda się. Jednak tajemniczy i zaskakująco brzmiący testament, który przychodzi drogą pocztową i zawiera pewien istotny warunek, nie tylko ratuję rodzinę, ale pociąga za sobą wydarzenia zdawałoby się nieprawdopodobne, ale jednak możliwe. Co przyniesie ze sobą spotkanie z dziwnym domem i jeszcze dziwniejszym ogrodem, a także nowe znajomości oraz tajemnica pamiętnika zmarłej młodej osoby, to wszystko właśnie przeczytacie…
Chciałam jeszcze dodać, że tak jak napisałam na wstępie mojej autobiografii „Sen in Excelsis”, przez cały czas tego pisania dojrzewam i rozwijam się nie tylko w sensie pisarskim, ale w sensie zgłębiania wciąż nowych tajemnic duchowych. Nie o wszystkim, o czym piszę teraz, wiedziałam i rozumiałam to do końca pisząc wszystkie moje książki. Jednak nie jest to dla mnie zjawisko ujmujące mi coś, a wręcz przeciwnie, ukazujące Czytelnikowi cały proces mojego duchowego rozwoju w sposób bardzo szczery i naturalny. Nigdy nie miałam zamiaru przedstawiać siebie jako jakiegoś niezwykłego autorytetu w sprawach, które opisuję. Owszem, wiele wiem i wiele doświadczam, nawet bardzo wiele, ale zawsze przede mną jest ten kolejny krok, który prowadzi mnie na wciąż wyższy etap i na taki etap pragnęłam zaprowadzić każdego, kto przeczyta moje życie.
/Autorka/
Jesień roku 2016 i Skarby Gwiezdnego Ogrodu
Dłoń osieroconego męża i ojca, przygniecionego udręką serca, duszy, ciała, kreśliła ostatnie słowa na karcie papieru czerpanego, który przypominał płachtę papirusu… Papier wybrany został celowo, nie miał być to papier współczesny, papier do laserowych drukarek formatu A-4, lecz miał on posiadać swój charakter, stosownie do treści, która miała wtopić się w niego słowami spływającymi atramentem z zabytkowego wiecznego pióra. Tak też się stało i po jakimś czasie, po wielu bezsennych nocach spędzonych na mistycznej i misternej twórczej pracy, dziś właśnie dłoń pana Antoniego — profesora doktora habilitowanego z dziedziny fizyki kwantowej i informatyki, uczyniła ostatni gest, którym zamknęła niebywale cenny, ważny, choć tragiczny rozdział jego życia. Pan Antoni westchnął, przetarł zmęczone oczy, posiedział tak chwilę z twarzą zanurzoną w dłoniach, po czym energicznie wstał i zdecydowanymi krokami przemierzył rozległe pomieszczenia wielkiego domu i wyszedł do ogrodu. Miał profesor lat dopiero czterdzieści osiem, wiek dojrzały, ale jak na czasy obecne, całkiem jeszcze młody. Cóż z tego, skoro wyglądał przygnieciony dramatem na lat o wiele więcej, a i zdrowia niestety już nie miał. Prace w ogrodzie dobiegły do końca już jakiś czas temu i nie polegały z pewnością, sądząc po efektach, na pracach typowo ogrodniczych...Pan Antoni zmierzał wprost do wielkiej starej, rozłożystej jabłoni. Podparł się mocno dłonią o jej solidny pień, jakby sprawdzał, ile on wytrzyma i już po chwili dłonie profesorskie kopały niedużą łopatką saperką całkiem głęboki dołek. Następnie do dołku włożone zostało z namaszczeniem piękne blaszane pudełko z motywem różanym, dodatkowo jeszcze okręcone warstwą ochronną. Dołek został zasypany, miejsce zakamuflowane poprzez zasypanie go wszelkimi możliwymi ogrodowymi atrakcjami tej obecnej brązowo — żółto — czerwonej pory roku. Profesor stał i przyglądał się swemu dziełu, po czym na pniu jabłoni wydrapany został jego dłonią napis:
DRZEWO DOBRYCH WIADOMOŚCI.
Dla ułatwienia sprawy wyrył jeszcze małą strzałkę wskazującą w dół.
Inny, potężniejszy swą wielkością skarb dumnie stał po środku ogrodu i widokiem swym sugerować mógł na pierwszy rzut oka co najwyżej wytwór próżności jakichś bogatych właścicieli…
A była to rzeźba śnieżnobiała, tajemnicza, piękna. Dwaj Aniołowie wielkości naturalnej człowieka trzymali pomiędzy sobą jakby łoże, na którym z wyraźnie zamkniętymi powiekami leżała postać pięknej młodej dziewczyny odzianej w powiewną suknię, której fałdy sztywno zwisały w dół. Z kolei tuż przy urokliwej metalowej bramce niskiego płotku, jaki otaczał kołem tą rzeźbę-grupę dumnie tkwił śnieżnobiały Morfeusz i zapraszającym gestem zdawał się kusić, aby wejść i skorzystać z daru, z cudu, jakim jest...SEN, a dokładnie to, co w sobie ten sen kryje i co pozostaje tajemnicą dla większości tzw. normalnych, zwyczajnych ludzi, traktujących ten dar wyłącznie jako czas wypoczynku i regeneracji. Bramka była cała z metalowych kwiatów i pąków dzikiej róży, także metalowych liści, które oplatały sobą proste, metalowe pręty. Kłódka była równie opleciona metalowymi drobnymi pnączami, celowo, aby dziurka do klucza zdawała się ukryta. Sam klucz był kluczem baśniowym w swej urodzie. Długi, cienki, w postaci kwiatu róży z kolczastą łodyżką i małymi listkami i pączkami, oraz zakręconymi w korkociągi pędami. Klucz obecnie spoczął pod jabłonią, w blaszanym pudełku, wraz z instrukcją, cokolwiek ona znaczyła. Płot miał postać dużego okręgu, wewnątrz którego tkwiły metalowe kręgi z licznymi znakami. To właśnie w samym środku tych kręgów stała rzeźba-grupa. Nad tym wszystkim pochylała się ogromna, rozłożysta, rosnąca jednak poza okrągłym płotkiem jabłoń, tworząc coś w rodzaju parasola. Profesor stał i oglądał dzieło swego życia, którego misterne przygotowanie zajęło mu sporo czasu. Czasu, którego teraz miał pod dostatkiem, czasu, którego nienawidził i w którego pustych komnatach przemawiał wyciem, skargą jakąś wiatr złowieszczy, zamiast ludzkich, drogich mu niegdyś głosów. Ludzkie głosy w tym domu zamilkły jeden po drugim w bardzo zbliżonym czasie. Najpierw głosów było mnóstwo: jego własny, głosy dziadków (jego rodziców), głos żony i córki, głosy przyjezdnej rodziny, przyjaciół, znajomych… W jakimś momencie zabrakło jeden za drugim głosów dziadków, potem rozmaite losy rodziny zamieszkującej poza terenem spowodowały, że ich wizyty stawały się coraz rzadsze, aż wreszcie całkowicie zaniechane. Kiedy „biała śmierć” (białaczka) zabrała córkę, krótko po tym fakcie zabrakło i żony, która nie zniosła ciosu i słaba psychicznie dała się pokonać podstępnej chorobie. Przyjaciele i znajomi zajęci swoimi narastającymi problemami najpierw prawie już nie przychodzili, a potem nie przyszli już nigdy więcej. Profesor pozostał sam na sam z niezamieszkałym domem i zapełnionym grobowcem rodzinnym.
Grobowiec posiadał zdjęcia wszystkich spoczywających, jednym ze zdjęć było zdjęcie Antonii, jego córki, która nosiła imię po swoim ojcu. Profesor przesiadywał tam całymi godzinami, codziennie w sezonie zanosił świeże kwiaty, róże i lilie. Z nagrobnego zdjęcia patrzyły na niego jasne oczy siedemnastoletniej córki otoczone długimi, czarnymi, cienistymi rzęsami, a twarz śmiała się brzoskwiniowym rumieńcem. Malinowe usta zdawały się bezgłośnie opowiadać, jak wspaniałe jest życie w stanie bardziej eterycznym, tak eterycznym, jak jej ulubiona suknia balowa, wizytowa, na tym nagrobnym zdjęciu, suknia w kolorze mgły. Za życia ziemskiego Antonia nie była zwyczajnym dzieckiem, a potem dziewczyną. Zawsze obecne w jej życiu były anioły, tajemnicze sny, niepospolite książki, muzyka klasyczna, postacie znane tylko jej samej i widoczne w jakiś sposób jedynie dla niej. Była bardzo zdolną dziewczyną, bardzo inteligentną i wrażliwą. Grała na pianinie i na flecie, pisała wiersze i własny pamiętnik, była bardzo lubiana przez rówieśników i właściwie przez każdego. Odeszła we śnie. Po jej śmierci profesor nad czymś pracował w tajemnicy. Przesiadywał po nocach, czasem do białego rana. Co wtedy robił??? O czym pisał??? Czym była powstała wtedy dziwna konstrukcja w ogrodzie i jakie miała zadanie, jaki cel, jakie przesłanie? To wszystko jednak miało okazać się dopiero później… Po śmierci Antonii ludzie opowiadali, że o świcie, tak jak odeszła, można czasem zobaczyć jej duszę odwiedzającą dom, ogród i nagrobek. Ile było w tym prawdy? Trudno powiedzieć, dusze są dla nas ludzi widzialne najczęściej na falach snu, bo właśnie wtedy funkcjonujemy na tych samych falach, na jakich funkcjonują nasi tzw. zmarli. Sporadycznie jednak spotykało się tu i tam zjawisko duszy widzialnej na falach naszej zwyczajnej codzienności, więc w tym przypadku trudno jednoznacznie to ocenić. Lilie, róże, piękna muzyka, anielskie postacie, sny, „biała śmierć” i suknia z mgły, tak kojarzyła się już na zawsze Antonia swoim przyjaciołom, znajomym, sąsiadom. Anielska Antonia…
Profesor jeszcze zawrócił z ogrodu do pustego domu i jeszcze raz zasiadł przy antycznym biurku, przy którym zdecydowanymi pociągnięciami pióra nakreślił nie tylko swój testament, ale ułożył przez ten testamentowy zapis czyjeś późniejsze losy, czyjąś historię… Testament powędrował wraz z odpowiednimi wskazówkami, dyspozycjami do miejscowego notariusza, a profesor zwyczajnie wrócił do pustego domu, położył się spać i… tak pozostał. Tego nie spodziewał się chyba??? Nie sądził, że tak szybko. Kiedy gosposia przyszła następnego dnia sprzątnąć pokoje i ugotować profesorowi obiad, zastała już tylko jego ciało, spokojnie spoczywające w jego gabinecie. Na twarzy profesora gościł tajemniczy, zastygły uśmiech, którego przyczynę znał jedynie on sam, i którą poznać będzie dane ludziom znacznie później...Stwierdzono rozległy zawał, taki nie do odratowania, nawet jeśli nie byłby wtedy sam…
Po jakimś czasie, czyli skutki testamentu
W mieście odległym od tego urokliwego miejsca o kilka godzin jazdy, trwał zwyczajny, szary dzień wczesnego przedwiośnia. Rodzina Tomasza była w trakcie swoich codziennych rutynowych czynności, niby nic nie zapowiadało jakiejś sensacji. Co właściwie dobrego miałoby jeszcze spotkać jego rodzinę po tym, co wydarzyło się przed paroma dniami? W jednej prawie chwili stali się bankrutami. Tomasz, świetnie prosperujący biznesmen zapewnił swojej rodzinie życie w dostatku, spokoju i pewności. Tak miało pozostać na zawsze. Prowadził niewielkie, lecz świetnie radzące sobie na rynku przedsiębiorstwo z branży komputerowej. Nie wiedział, czym spowodowany był tak nagły zastój, brak zbytu na produkowane części i oprogramowanie, a ludzie niezadowoleni z obniżonych pensji poszukali sobie innych pracodawców, w innej branży i odeszli. Do tego niepowodzenie w grze na giełdzie i praktycznie z dnia na dzień został z rodziną na lodzie, z niewielkimi oszczędnościami, a zmiana asortymentu w produkcji i handlu nie wchodziła w grę, był informatykiem, na tym znał się „najlepiej na świecie”, a jakakolwiek zmiana „tematyki” w działalności firmy nie wchodziła w grę także z powodu takiego, że w okolicy aż roiło się od tych „innych”, powielanych tematów prywatnej działalności i powielenie czegokolwiek byłoby katastrofą, lub przynajmniej byłoby śmieszne. Szukanie zatrudnienia w jakiej dużej firmie też nie wchodziło w grę, gdyż takich zwyczajnie nie było tu w okolicy, przynajmniej tematycznie dla niego, a wyprowadzanie się z miasta w ciemno byłoby głupotą. Tak więc tkwili chwilowo w dziwnym milczącym zastoju, nikt nie śmiał odezwać się na ten temat, tylko każdego dnia coraz więcej było kłótni i smutku… Aż nastał TEN dzisiejszy marcowy dzień i listonosz podał Tomaszowi do podpisu gruby, opieczętowany list polecony. Tomasz spojrzał na nadawcę i zdenerwował się jeszcze bardziej, gdyż podejrzewał, że skoro nadawcą jest kancelaria notarialna, to pewnie zaraz spadną na niego kolejne problemy i zakląwszy siarczyście rzucił na kuchenną szafkę list, którego bał się teraz otworzyć. Może później, teraz raczej nie, musi się jakoś nastawić, przygotować na kolejny cios. Wieczorem jednak zadzwonił telefon i Tomasz usłyszał głos nieznanego mu mężczyzny, który przedstawił się jako notariusz. Ochłonął już pan? Pytał go obcy głos. Ale...ale z czego??? Nie rozumiał Tomasz, po czym szybko skojarzył zamknięty wciąż list. Nie dostał pan listu? Mam u siebie w komórce potwierdzenie, że został doręczony!? Dziwił się notariusz. Aaa...List… Tak, dostałem, tylko… Tylko go pan nie otworzył? No tak… tak jakoś niefortunnie wyszło, ale już otwieram. Niech pan to zrobi natychmiast, potem czekam na kontakt. Tomasz odłożył komórkę i rzucił się w stronę listu, który nie wróżył niczego dobrego swoim groźnym, urzędowym wizerunkiem. Raz kozie śmierć! Powiedział Tomasz i przeciął nożykiem kopertę. Nie wyjął listu od razu, nadal się bał. No co ty, tato?! Kornelia zdecydowanym gestem wyjęła z drżących dłoni ojca kopertę z listem, wyjęła jej zawartość pewnym gestem, pytając ojca w międzyczasie, dlaczego z góry zakłada złe wiadomości i klęskę. Nie musiała właściwie go o to pytać, po wszystkich ostatnich wydarzeniach oczekiwał już tylko na kolejne podobne ciosy. To testament! Powiedziała krótko i oddała ojcu kopertę do rąk. Cooo???!!! Tomasz czytał oszalałym wzrokiem kolejne linijki i niedowierzał. Oto jest właścicielem wielkiego, pięknego, starego, dwupiętrowego domu z ogrodem, oraz dodatkowo właścicielem niemałej kwoty!!! Jesteśmy uratowani, powiedział jednym krótkim zdaniem i oddał testament do rąk rodzinie. Jesteśmy uratowani, kontynuował, tylko musimy stąd wyjechać i nie wolno nam sprzedać tej posiadłości, to warunek zmarłego, jednak już w tym momencie mam pomysł na biznes z tym związany! Założymy pensjonat dla turystów! Yes, yes, yes!!! Wrzeszczała siedemnastoletnia Kornelia zwana Korą ze swym piętnastoletnim bratem Nikodemem, skrótowo nazywanym Nikiem. Wyjeżdżajmy stąd jak najszybciej, dopowiedziała żona Tomasza, Joanna, a pies Aleks, dostojny wilczur, potwierdził jednym głośnym szczeknięciem. Moi drodzy, przerwała ten nastrój Joanna… Moi drodzy, powoli! Czy nikt nie jest ciekaw, kto nas tak hojnie obdarował? No przecież czytałem! Antoni! Ale kto to jest Antoni??? Ach, prawda, możecie przecież nie znać. To mój kuzyn. Wcale nie jakiś daleki kuzyn, za czasów dzieciństwa i wczesnej młodości widywaliśmy się nawet często, w czasie wakacji. Potem kontakty się jakoś bez powodu urwały… Pamiętam, że był mi swojego czasu bardzo wdzięczny za pomoc w pewnej delikatnej, ale dla niego bardzo ważnej sprawie. Powiedział wtedy, że jeśli kiedykolwiek będzie mógł mi się odwdzięczyć, to zrobi to z największą przyjemnością i radością. Szczerze, to nie pojmuję, dlaczego akurat mi zapisał to wszystko...No, chyba że właśnie za tamtą sprawę. A co to była za sprawa? Dopytywała się rodzina. Możesz powiedzieć? Nie powinienem...No dobrze, powiem tak ogólnie. Dzięki mojej interwencji przed wieloma laty nie tylko nie stracił swojej wielkiej miłości, ale nawet potem ożenił się z nią. Ooo!!! No to wiadomo już, dlaczego wszystko zapisał tobie!!! No nie wiem, może zwyczajnie nie miał komu i przypomniał sobie tamtą sprawę sprzed lat. Pewnie tak właśnie było, tato… Kornelia zamyśliła się wypowiadając te słowa. To co? Kiedy jedziemy? Powoli, powoli! Tomasz przystopował rodzinę, a głównie młodych, bo im spieszyło się najbardziej. Najpierw pojadę sam do tego notariusza, a przede wszystkim teraz zadzwonię i umówię się. Trzeba załatwić formalności, porozmawiać, rozejrzeć się, dopiero potem pojedziemy. Ale na ciepły okres już tam będziemy, prawda? Tak, oczywiście, przecież turystów musimy zacząć przyjmować jeszcze w ten sezon! No to bomba!!! Super!!! Cieszyli się młodzi. Joanna cieszyła się bardziej po cichu. Pokładała jednak całą nadzieję w tym nagłym zwrocie sytuacji i już teraz układała sobie w głowie pewne plany…
Tomasz wrócił w ciągu doby. Tak, to jest nasz prawdziwy ratunek, nasz dom i nasza przyszłość, powiedział jednym zdaniem. Potem zjadł i położył się na wypoczynek już w stanie kompletnej pewności. Pierwszy raz od wielu dni zasnął spokojnie. Następne dni upływały rodzinie na przygotowaniach do wyjazdu. Całe wyposażenie ich obecnego mieszkania zostawało tu na miejscu, zabierali jedynie najlepsze ubrania, wybrany sprzęt RTV i jedynie luksusowy, wybrany sprzęt AGD, cenne pamiątki, ważne książki, albumy ze zdjęciami i nic więcej. Całą przeszłość poza tym pozostawiali tutaj, odnosząc do Caritasu. Meble pozostawiali na miejscu, jeśli nowy właściciel je zechce, będą jego. Tak więc po niedługim czasie rodzina z psem jechała własnym autem do odległej miejscowości, sprzęt i cały bagaż, który wyznaczyli do zabrania jechał jednocześnie z nimi zamówioną ciężarówką.
Jechali najpierw podekscytowani, dużo planowali, rozmawiali, potem jednak każdy zagłębił się we własnych myślach na temat nowego życia, nowych znajomości…
Zderzenie z przeznaczeniem
Dom z ogrodem i rodzina zdawali się patrzeć na siebie trochę nieufnie. To była dziwna konfrontacja. Rodzina spoglądała na dom i ogród spod przymkniętych powiek, dom z kolei patrzył na nich spod lekko opuszczonych od góry rolet, źrenicami okien… Ogród witał lekkim powiewem gałęzi pełnych pąków i szelestem nie sprzątniętych jesiennych liści, liści tamtej pamiętnej jesieni… Tajemne kręgi z całą swą nieziemską instalacją zdawały się mówić: WRESZCIE JESTEŚCIE!
Weszli. Zaduch, kurz tylko na pokrowcach szczelnie okrywających wszelkie wyposażenie, poza tym idealny porządek. Pootwierali wszystkie okna w domu, wpuścili do środka świeży powiew życia, odgłosy ich kroków i rozmów zdawały się budzić po kawałeczku całą jego uśpioną konstrukcję. Dom wreszcie obudzony zdawał się na koniec szeroko ziewnąć wielkimi drzwiami otwartymi teraz na wylot i całkiem już obudzony podjął się wielkiego zadania wobec swoich nowych mieszkańców. Pies szalał w ogrodzie, gubiąc swą dotychczasową dostojność w tumanach starych suchych liści, które unosiły się w górę wraz z jego radością, a ogród zdawał się budzić podobnie jak sam dom...Stare liście pod wpływem szalonych, energicznych wyczynów psa odkrywały nowe, młode, kiełkujące życie i całkiem inny wizerunek ogrodu, podobnie jak pies odkrywał swoją radosną, żywą bardzo naturę, zastygłą dotąd pod skorupą jakiejś wielkopańskiej dostojności. Oglądanie wszystkich pomieszczeń, rozpakowywanie, prowizoryczne chwilowo urządzanie wszystkiego, bo na wszelką dokładność i na wszelkie spokojne i planowe działania przyjdzie niebawem czas…
Tymczasem wszystko zostało powoli „poukładane” i w domu i w ogrodzie, a także w głowach nowych właścicieli, którzy dumni ze swych ciekawych planów postanowili pierwszy raz od przyjazdu prawdziwie odpocząć i zaniechać na moment dalszych działań. To była sobota, a perspektywa błogiego „nicnierobienia” w ten jedyny dzień wywoływała natychmiastowe uśmiechy na ustach domowników, kiedy tylko późnym porankiem otworzyli oczy. Nie trzeba było nawet zrywać się na poranne wyjście z psem, odtąd to poranne przykre dość zajęcie przestało istnieć. Z psem wychodzili w ciągu dnia, natomiast wszelkie jego pilne potrzeby poranne i nocne były załatwiane z udziałem otworu z klapą w dolnej części drzwi, który udostępniał psu umówione miejsce w ogrodzie, na jego zapleczu. Młodzi nie byli jeszcze w swoich nowych szkołach, byli zdolni, więc nie stanowiło to problemu. Parę opuszczonych dni nadrobią w moment. Wreszcie nadszedł moment pierwszego pójścia do szkół. Niki był uczniem drugiej klasy gimnazjum, więc nie było problemu, zwyczajnie poszedł do najbliższej placówki gimnazjalnej i wrócił z grupą nowych kolegów i koleżanek, których przyjął po lekcjach w swoim pokoju i ugościł po swojemu. Kornelia z kolei musiała do swojego liceum ogólnokształcącego jeździć autobusem, ale nie była to jazda długa, czy może jakaś trudna, więc przyjęła to normalnie i podobnie do brata przywiozła ze sobą już pierwszego dnia małą grupkę nowych koleżanek i również ugościła je w swoim pokoju. Tak więc dom powoli zaczął przypominać sobie każdą swoją cząstką dawne czasy, kiedy to tętniło tu życie. Teraz wszystko miało powrócić i właśnie wracało. Pojawili się także mili sąsiedzi, którzy zwyczajnie przyszli powitać nowych mieszkańców. Nie boicie się tu mieszkać? Zapytał nagle nowy kolega Nika. Coo??? Niki nie dowierzał temu, co usłyszał i zwyczajnie nie rozumiał kolegi. Jak to, nie wiecie? Przecież w tym domu zmarło kilka osób, a najtragiczniejszą śmiercią była ta jej „biała śmierć”…Zamyślił się kolega Nika, Janek. Jakiej „JEJ” i jaka „BIAŁA ŚMIERĆ”???!! ! O czym ty mówisz. No, to trzeba was uświadomić w tej sprawie, powiedzieli koledzy, ale nie było w ich głosach cienia drwiny, oni byli nawet bardzo przejęci sprawą. Mówcie. Niki jednym słowem zaprosił kolegów do opowieści. I popłynęła opowieść o pięknej siedemnastolatce o imieniu Antonia, o jej rodzinie, a przede wszystkim o jej białaczce i sukni „z mgieł”, o różach i liliach, o rodzinnym nagrobku z fotografiami. Niki zamiast się przestraszyć, natychmiast namówił kolegów do wizyty rowerowej na pobliskim cmentarzu, na co oni chętnie przystali. Wszyscy koledzy byli mieszkańcami tej małej miejscowości i znali okolicę, jak własną kieszeń. Koleżanki Kornelii z kolei były po części z tej, a po części z innych pobliskich miejscowości i łączyło je liceum, no i częściowo autobus. Póki co, rodzice młodych byli na cmentarzu sami, jeden raz, zaraz po przybyciu tutaj. Zanieśli duże wiązanki kwiatów i wielkie ozdobne znicze, zamówili też w podzięce za swój ratunek dwie msze św. w swojej nowej tutejszej małej parafii pod wezwaniem akurat św. Antoniego, co uznali za znak. Msza miała być za ich ratunek, druga za duszę Antoniego i całej jego rodziny tu spoczywającej i odprawić się one miały za dwa tygodnie. Rodzice nie opowiedzieli chwilowo dzieciom o swojej wizycie na cmentarzu, a mieli ku temu powód i chcieli najpierw uprzedzić swoją córkę o pewnym niezwykłym, porażającym widoku, jaki ta zastanie, kiedy uda się na rodzinny, dotąd nieznany jej grób. Nie spieszyli się z tą opowieścią, nie podejrzewali nawet, że któreś z dzieci znajdzie się tam dużo szybciej… Koleżanki Kornelii wprawdzie przyglądały się bacznie swej nowej towarzyszce, jednak Kornelia nie dopatrywała się w tym patrzeniu niczego poza zwykłą ciekawością, obserwacją, może zwyczajnie podobała im się? Podobała się z całą pewnością, jednak nie o to chodziło w tym przypadku, dziewczyny jednak milczały i żadna nie zdradziła się nawet słowem, dlaczego tak przygląda się Kornelii. Kornelię zdziwił pewien fakt, że jednej z koleżanek, Marysi, zdarzyło się powiedzieć do niej Tośka, zamiast Kornelia, czy może Kora, ale dziewczyna poczerwieniała i natychmiast poprawiła imię na prawidłowe, a sama Kornelia nie przywiązała do tego żadnej uwagi, więc koleżanka nawet nie tłumaczyła się. Widziała co prawda, jak dziewczyny szeptały coś poza jej plecami z przejęciem, ale nie było w tym szeptaniu niczego z ironii, drwiny, obgadywania, więc Kornelia pomyślała, że mają swoje wcześniejsze tajemnice, z czasu kiedy jej jeszcze nie znały i dała spokój, nie pytała. Tymczasem chłopcy popędzili na rowerach na cmentarz. Niki, masz mocne nerwy? Zapytał jeden z nich. A dlaczego? Przecież ja nie boję się duchów, cmentarzy, to już bardziej Kora interesuje się różnymi sprawami niezwykłymi, ja nie. Mnie kręci to życie ziemskie. Skoro tak mówisz… Roman zawiesił głos i nic już nie powiedział, tylko dłonią wskazał Nikowi po chwili wielki rodzinny grobowiec. Chłopcy z gimnazjum słyszeli już to i owo o zadziwiającym podobieństwie zmarłej do siostry Nika, ale osobiście, tak z bardzo bliska Kornelii jeszcze nie widzieli. Może chcesz zostać chwilę sam? Zapytali koledzy. Nie, nie trzeba, ja nie znałem tej swojej rodziny, więc nie jest to dla mnie jakieś wielkie przeżycie, owszem, jestem bardzo ciekawy. Koledzy stali za plecami Nika, a ten wpatrywał się w nagrobne fotografie i nie był w stanie się poruszyć, ani wydać z siebie głosu, a łzy niekończącym się sznurkiem spływały po jego policzkach i moczyły bluzę. Nie mógł nawet ruszyć ręką, aby wytrzeć te łzy. Mgła zasłoniła mu oczy, a on stał i stał… Ej, kolego, wszystko spoko? Zapytał jako pierwszy Marcin. Ale Niki milczał i nadal tak stał. Niki!!! Zawołał Roman i potrząsnął swoim kolegą. Dopiero teraz zobaczył jego twarz, jego oczy i przestraszył się porządnie. Co jest? Dopytywali się pozostali koledzy. Widzieliście to zdjęcie? Zapytał zdławionym głosem Niki. Tak. Znamy je świetnie i znaliśmy dziewczynę osobiście, to właśnie Antonia, twoja kuzynka, ta od „białej śmierci” i sukienki z mgieł. Chłopaki...Ale...Ale to jest MOJA SIOSTRA KORNELIA!!! Nie, to nie twoja siostra, sam w to chyba nie wierzysz?! Fakt, podobieństwo jest uderzające, wręcz brak jakichkolwiek różnic, idealne odwzorowanie. Tylko wyobraźcie sobie moją siostrę w takim uczesaniu i stroju… Zamyślił się Niki. Nooo, nie możemy, nie poznaliśmy jej jeszcze, widzieliśmy ją dotąd z bardzo daleka w czapeczce z daszkiem, w dużych przeciwsłonecznych okularach i w sportowym stroju na rowerze. No to jak ją zobaczycie z bliska, nie zaśniecie w nocy. Domyślamy się, że jest piękna, ale tobie nie o to chodzi, prawda? Prawda, nie o to. Niki, ostatecznie jesteście rodziną, takie podobieństwa mogą się czasem zdarzać! Twoja kuzynka była o rok starsza od twojej siostry, jak zmarła rok temu, miała akurat siedemnaście lat. Tyle ma teraz Kora, powiedział Niki. Tylko że poszła do szkoły o rok wcześniej, dodał po chwili.To co, wracamy? Wracamy, ale ja tu przyjadę z Korą, muszę ją uświadomić, zanim przeżyje szok. No, chyba tak, potwierdzili koledzy, po czym wsiedli na rowery i pomknęli do domów. Niki w domu poprosił Korę do swego pokoju, postawił wodę mineralną i zaprosił ją do rozmowy. Kiedy skończył, Kora nie była jakaś przerażona, pojmowała teraz szepty, jak i dziwne ukradkowe spojrzenia pewnej części uczniowskiej społeczności i samych profesorów w ich liceum. Ciekawe, dlaczego dziewczyny nic mi nie powiedziały, zastanawiała się Kora. Może się obawiały mojej reakcji? Teraz już nie muszą. I tak oto w poniedziałek Kornelia oznajmiła w szkole, że BYŁA NA CMENTARZU. To już wiesz…??? Tak, już wiem, i nie ma z czego robić problemu, tak bywa. A nie dopatrujesz się w tym zjawisku jakiegoś znaku? Pewnie coś to znaczy, może to, że powinnam podjąć jakieś zadanie, którego nie dokończyła Tośka…??? Zamyśliła się teraz Kora. Może… Potwierdziły zgodnie koleżanki, a temat sobowtóra Tosi w osobie Kory został nawet omówiony z profesorami, którzy jeszcze nie tak dawno temu uczyli Tosię w tym liceum. Kora, jak chcesz, to pokażemy ci szkolną gablotę z naszymi „geniuszami” w jakiejś wybranej dziedzinie…??? Tak, chętnie, Kora zgodziła się natychmiastowo. A czy tam jest fotka Tosi? No właśnie jest. Idziemy, pokażemy ci. Grupa młodych ludzi zbiegła po schodach w dół i po chwili stali przed wielką ścienną gablotą. Tam, oprócz pucharów za sportowe wyczyny widniały fotografie i dyplomy innych młodych „geniuszy”. Pośród nich Kora ujrzała „siebie”, czyli Antonię. Prawda, że niesamowite? Nie mogli nadziwić się młodzi, a Kora nie odrywała oczu od wizerunku kuzynki, której nigdy nie poznała. Na dyplomach obok zdjęcia Antonii widniał napis oznajmiający, że Antonia zdobyła zaszczytne miejsca na olimpiadach z astronomii, a jej wiersze egzystencjalne i opowiadania zdobywały nagrody na łamach czasopism popularnonaukowych, miała też nagrody za zwycięstwa na konkursach recytatorskich i na koncertach pianistycznych. Kornelia poczuła się w tym momencie zobowiązana do jakiejś ambitnej kontynuacji działalności utalentowanej i mocno otwartej duchowo kuzynki. Decyzja zapadła natychmiast i Kornelia po udaniu się do domu, zabrała się za analizę własnej osobowości, swoich talentów, predyspozycji. To była bardzo szczera analiza porównawcza. Analiza wypadła pozytywnie, jednak Kornelia nigdy nie próbowała afiszować się ze swoimi talentami. Pisanie „do szuflady”, zainteresowania i predyspozycje często przemilczane w gronie towarzyskim, ze względu na przyziemne zainteresowania rówieśników, tak wypadła analiza. Przyziemne, nie zawsze znaczy mało ambitne, jednak znacznie różniące się od jej zainteresowań. To właśnie ona mogła zabłysnąć, jednak czy tu chodziło o zabłyśnięcie, czy o coś znacznie bardziej wartościowego? Ona miała szansę powiedzieć ludziom o sprawach, które oni ignorują w imię spraw ich zdaniem ważniejszych, co niekoniecznie było dla nich dobre. Dotąd kryła się ze swoimi talentami, spoczywały one „zakopane w ziemi” i wyjmowane były przez ich posiadaczkę cichaczem, „ciemną nocą”, powielane w tajemnicy i „zakopywane z powrotem” w coraz większej ilości, jednak wciąż niewidoczne dla oczu innych, a nie o to chodziło. Być może mają one pomnażać się aż do właściwego momentu, w którym zostaną publicznie ukazane, i właśnie teraz ten ważny moment nadchodzi. Kornelia wyjęła swój tajemny zeszyt z zapiskami, oraz otworzyła pliki w komputerze, w których utajone tkwiły efekty jej talentów, a więc komputer i tajne zeszyty stanowiły ową przysłowiową ziemię, w które wszystko tkwiło ukryte przed oczami innych. Przyglądała się im, zastanawiała, aż wreszcie podjęła odważną decyzję. Kiedy podejmujemy odważne decyzje, często zauważamy, że los wówczas zaczyna nam dziwnie sprzyjać, serwując cudowne zbiegi okoliczności. Tak było teraz z Kornelią. Jej talenty dojrzały do ujawnienia i los natychmiast ruszył jej z pomocą, choćby poprzez tą przeprowadzkę i nowe sprzyjające i tak dopingujące okoliczności. Kora z uśmiechem zwycięzcy zamknęła zeszyt i tajne pliki komputerowe, już wiedziała, że oto nadszedł jej czas...Ruszyła odważnie do garderoby swojej kuzynki.
Nie do końca umrę, a więc wielki szok
Jeśli jest jak ona, jest jej kontynuacją, to będzie chciała to wykorzystać, oczywiście w pozytywnym sensie, bo wartości, które chciała teraz propagować były jej własnymi wartościami, nawet jeśli były zbieżne z wartościami, jakie niosła w sobie kuzynka poprzez swoje krótkie ziemskie życie… I tak Kornelia zmęczona przeglądaniem garderoby Antonii chciała zmęczona usiąść i odpocząć, kiedy prosto w jej dłonie wpadła jakąś dziwną siłą...SUKNIA Z MGIEŁ!!! A więc nie została w niej pochowana! Do sukni przyczepiony był stroik do włosów i zasuszona róża i lilia z ostatniego lata!!! Kornelia doświadczała zapachu i dotyku tych eksponatów, nie mogła się od nich oderwać! Potem znalazła pamiętnik kuzynki, tylko nie wiedziała, czy ma prawo go otworzyć...Skoro jest jej kontynuacją, musi to zrobić, żeby czegoś nie przeoczyć, nie zaniedbać! Dłonie Kornelii trzymały teraz pamiętnik w stylu retro, z różami, liliami i pawiem na okładce.
Źle się z tym czuła, ale trudno, to dla wyższej sprawy! Tak mówiła sobie, a pamiętnik wciąż tkwił zamknięty. Teraz, albo nigdy! Kornelia zdecydowanym gestem otworzyła pamiętnik i… ujrzała w nim swój własny charakter pisma! Nawet pismo miałyśmy łudząco podobne, stwierdziła. Usiadła na podłodze z pamiętnikiem w dłoniach i zaczęła czytać…