***
Powiedzmy, że masz trzydzieści, czterdzieści lat (a może więcej) i poczucie, że sięgasz jakiegoś dna. Od jakiegoś czasu nie układa się tak, jakbyś chciała czy chciał. Wszystko idzie źle — nic się nie udaje. Jeśli masz pracę na etacie, czujesz się zagrożona. Jeśli masz własną firmę, widzisz, że klienci odpływają, nowi zaś nie przychodzą. Jeżeli studiujesz, czujesz, że doszłaś do kresu swoich intelektualnych możliwości. Słowem — jest niedobrze, a nie ma widoków na to, aby taki stan rzeczy się zmienił. Po prostu stoisz przed czarną ścianą, która jest w dodatku w jakimś labiryncie, nie widzisz wyjścia. Czujesz, że takie życie nie ma sensu. Żyje się nie po to, aby się męczysz. Codziennie wstajesz z obowiązku i wszystko robisz z obowiązku. Modlisz się, aby tylko nie było gorzej. Ale wiesz, że gorzej raczej być nie może. Jeżeli dochodzą problemy finansowe, nie wiesz, jak dorobić do skromnej pensji. Jako właściciel biznesu nie ogarniasz płatności — wierzyciele stoją u drzwi, nie zapłacone faktury tworzą pokaźny stosik na biurku, a za tym wszystkim kryje się przeczucie bankructwa i komorników. Wiesz, że walczysz o wszystko. O swoje być, albo nie być. Zdajesz sobie sprawę, że żyjąc w kapitalizmie, wszystkim rządzi interes pieniądza. Oczywiście, wiesz, że kapitalizm nie musi być zły, ale raczej dostrzegasz, że sprzyja tym bardziej przedsiębiorczym. Tobie zaś wyraźnie coś nie sprzyja. I nawet nie wiesz, co.
Jeśli jesteś w takiej sytuacji, dobra wiadomość jest taka, że możesz w każdym momencie swego życia, obojętne, ile masz lat, jaką historię życia za sobą, co robiłaś i czego nie udało ci się dotąd zrobić — to zmienić. Możesz to zmienić. Raz jeszcze powtórzę — możesz to wszystko, stopniowo i po kolei zmienić. Nie natychmiast, jak obiecują ‘magicy’ od rozwoju osobistego. Potrzeba czasu. Im dłużej trwało staczanie się po równi pochyłej, tym dłużej musi potrwać zmiana. Im więcej jest do zmiany, tym więcej czasu teraz potrzeba. Przykłady ludzi, którzy doszli do ściany, a potem nagle pofrunęli w górę, świadczą, że nie są to puste słowa. W każdym momencie życia możesz zacząć jego naprawę, swoje osobiste reformy.
Jak to zrobić?
Potrzebny jest plan. Teraz po kolei pokażę, jak taki plan ułożyć.
Pierwsze, co musisz zrobić, to odważnie uświadomić sobie swoją sytuację. Nie ogólnie, lecz po kolei w każdym detalu. Weź kartkę i napisz, na czym polega najmniejszy problem oraz największy problem. Nie zaczynaj od tego najgorszego — skup się teraz na wszystkich tych malutkich kłopotach dnia codziennego — jak niezapłacone rachunki, zaległe faktury — które możesz rozwiązać natychmiast i pilnie. Spróbuj na jednej stronie kartki napisać wszystko, co funkcjonuje dobrze: mam co prawda nielubianą pracę, która nie wystarcza do godnego życia na wysokim poziomie, ale dobrze, że mam jakąś pracę; mój partner nie jest idealny, ale przypominam sobie, że byliśmy niegdyś w sobie szalenie zakochani. Spróbuj z lewej strony spisać te rzeczy w Twoim obecnym życiu — to ważne: skupiasz się na tym, co tu i teraz, nie patrzysz w przeszłość — które jako tako dobrze, albo chociaż poprawnie działają. Jeśli nie ma takich, zostaw puste miejsce. Wkrótce będziesz tam wpisywać różne nowe rzeczy, które się zjawią w Twoim życiu niedługo.
Po prawej stronie napisz wszystkie — to ważne, aby wyczerpać temat — sprawy, które wymagają działania. Jeśli czujesz, że jesteś w impasie decyzyjnym, w swoistym paraliżu woli, musisz siłą woli, albo jej resztkami podjąć działanie. Problemy nie rozwiązywane na bieżąco kumulują się i mnożą, a nawet potęgują. Im dłużej zwlekasz z działaniem, tym gorzej. Im dłużej tkwisz w pracy, w której nie ma szans na awans i lepsze dochody — tym gorzej. Ryzykowanie związane ze zwolnieniem jest jakimś problemem, bo następna praca może okazać się jeszcze gorsza albo co najwyżej podobna. Jednak im dłużej tracisz czas w pracy, która nie tylko nie przynosi ci bogactwa, ale nawet nie pokrywa twoich bieżących wydatków — tym mniejsze szanse, że odmienisz swój los. To prawda, że dobrej pracy w Polsce jest mało — rozważ wtedy wyjazd za granicę, a jeśli to nie wchodzi w grę, po pracy usiądź przy komputerze i szukaj lepszej pracy. Nie wahaj się wysłać CV — im bardziej chcesz i im bardziej zależy ci na pracy, tym większe napięcie, stres i strach przed rozmową kwalifikacyjną. Za pomocą jakiegoś portalu profesjonalnego, choćby LinkedIn, zrób sobie nowe cv, a potem wyślij do kilku pracodawców. Nie nastawiaj się, że ci odpowiedzą, a jeśli nawet to nie spodziewaj się, że na pierwszej rozmowie o pracę otworzy się niebo i spłynie z niego manna. Trzeba regularnie wysyłać CV nie tylko w odpowiedzi na dostrzeżoną ofertę, ale i wtedy, gdy jakiś upatrzony pracodawca obecnie nie rekrutuje. Jeśli CV nie trafi do spamu i pracodawca go zachowa (a działy HR archiwizują wiadomości mejlowe), istnieje szansa, że “odkurzy” go w przyszłości i niespodziewanie do Ciebie zadzwoni. Pamiętaj, aby nie nastawiać się, że “jeśli nie dostanę tej pracy, to koniec”. Nie — jeśli nie ta praca, to inna się znajdzie, nawet jeśli będziesz szukać jej rok. Jest to właśnie średni rok szukania dobrej pracy w Polsce. Jakąkolwiek pracę możesz znaleźć na drugi dzień — dobrą i wymarzoną pracę szuka się tak, jak partnera życiowego, czyli długo i cierpliwie. Ważne, aby idąc na rozmowę kwalifikacyjną, nie nastawiać się ani za bardzo pozytywnie, ani negatywnie. Pracodawca oczekuje jakiegoś kandydata, którego profil ma w głowie i jeśli spełnisz wszystkie albo większość kryteriów, jest szansa, że to Ciebie zatrudni.
Jeśli nie planujesz i nie chcesz pracować dłużej na etacie, możesz zacząć pracować jako freelancer, czyli “wolny strzelec”. Jesteś na swoim, z tym, że nie otwierasz działalności. Musisz mieć jakąś niszę, w której będziesz działać. Może to być bardzo wiele różnych rzeczy, także twórczych i artystycznych, pod warunkiem, że uwierzysz w siebie i zrozumiesz, że nie jesteś gorsza od Gertrudy Stein i nie ustępujesz Einsteinowi. Taka zarozumiałość działa paradoksalnie — rozumiesz, że każdy jest inny i nie ma lepszych i gorszych. Jako freelancer będziesz głównie szukał zleceń, podobnie, jak prowadząc własną firmę. Biznes to relacje handlowe — sprzedaż. Poszukiwanie klienta jest trudne, ale możliwe, pod warunkiem, że nisza, w której działasz jest twoją prawdziwą pasją. Jeśli lubisz malować, nie komponuj muzyki, a jeśli lubisz majsterkować, nie pisz poezji. Nie rób nic pod klienta, bo pośród nich zawsze znajdą się ludzie, którzy Twoją pasję docenią i zmonetyzują. Na początku może być bardzo trudno, ale są historie ludzi, którzy naprawili swoje życie zawodowe, rzucając pracę dla kogoś i rozpoczynając pracę “na swoim”. Na swoich zasadach, warunkach i regułach. Możesz pracować, kiedy i gdzie chcesz — mobilne multimedia dają dziś takie możliwości. Możesz pracować mniej niż osiem godzin albo przeciwnie — więcej niż pełen etat, na którym byłaś. Pamiętaj, że najważniejsze i najtrudniejsze niekiedy pytanie dotyczy Twoich zainteresowań i hobby. Odkryć je można, przeglądając przed snem wieczorem cały swój typowy dzień. Odpowiedz sobie na pytanie, co robię codziennie z przyjemnością? Czemu poświęcam najwięcej czasu? Co przeszkadza mi, abym swoją pasję przekuł w zawód? Przeszkadza tylko sposób myślenia, często odziedziczony od rodziców, albo wyuczony w szkole w pierwszych latach nauki. Ale dobra nowina jest taka, że można zmienić swoje życie niezależnie od tego, co masz za sobą. I o tym pamiętaj dziś wieczorem, przeglądając swój dzień i odnajdując odpowiedź na pytanie: czemu poświęcam z radością najwięcej czasu?
***
Opisana niżej praktyka relaksacyjna nie została jeszcze nigdzie opisana. Piszący te słowa, wymyśliwszy ją, sprawdził osobiście i ze zdumieniem przekonał się o jej sile, mocy i skuteczności.
Aby nie przedłużać, kilka uwag wstępnych. Niejednokrotnie w życiu pełnym stresu i dystraktorów, czyli bodźców przeszkadzających, doświadczasz niepokoju, strachu, a może niekiedy nawet panicznego napadu lęku. Są rzeczy i ludzie, których się boisz — znasz coś, albo kogoś, ale za każdym zetknięciem się odczuwasz dyskomfort. Są też rzeczy, których nie potrafisz zdefiniować, właściwie nie wiadomo, czego się boisz, jest to tak zwany lęk bezprzedmiotowy, czyli pozornie nie mający odniesienia w świecie rzeczywistym. Kiedy natężenie lęku przekroczy pewien próg, możesz odczuwać nawet objawy somatyczne, jak przyspieszenie akcji serca, palpitacje, duszności, ściskanie w gardle albo żołądku, albo lęk wędrujący w kółko po całym ciele, atakujący po kolei kluczowe dla nerwów narządy.
Jest też mniejsze natężenie lęku, które nazywamy tremą — to obawa przed publicznym występem, egzaminem czy wizytą u znajomych, których dawno nie widziałeś. Trema jest zjawiskiem związanym z tym, jak zostaniesz oceniony przed odbiorców twojej akcji. Im gorsze przygotowanie, tym większa trema, ale zdarza się, że nawet mistrzowie w swojej dziedzinie, mimo, że dają z siebie wszystko, odczuwają za każdym razem tremę.
Co zrobić, gdy przychodzą negatywne myśli, a wraz z nimi niepokój, który paraliżuje umysł i motywację? Słyszałaś na pewno o różnych technikach, wśród których znajdują się pozytywne afirmacje — kiedy odczuwasz strach, może powtarzać różne hasła, w rodzaju “nie boję się”, “panuję nad wszystkim”, “jestem świetna”. Kłopot w tym, że nie zawsze działają. Dlaczego? Bo opierają się na pewnej nieprawdzie. Stwierdzono już, że jeśli afirmacja przeczy twojej skali wartości, wzbudza konflikt wewnętrzny, nie będzie skuteczna. Dlatego zrób coś innego.
Zacznij w sytuacji strachu powtarzać zdania bezsensowne. Zamiast logicznych argumentów, że nie dzieje się nic złego, zacznij tworzyć absurdalne zdania. Może to być zdanie “zjem tą żabę”, “latarnia uśmiecha się do przechodniów”, “pietruszka odniosła sukces” i mnóstwo innych. Istotne jest to, aby powtarzać je w miarę możności na głos, albo wewnętrznie, ale z użyciem subwokalizacji, czyli lektora wewnętrznego, tak, aby negatywne myśli przykryć tymi bezsensownymi.
Odmianą tej metody jest powtarzanie dowolnych, przypadkowych słów, bez budowania zdań, co może być trudne. Powtarzaj ulubione słowa: “wakacje”, “nadzieja”, “moc”, “rozwój”, “udać się” i tak dalej. W słowniku masz do wyboru dziesiątki tysięcy słów.
I trzecią i ostatnią odmianą tej metody jest powtarzanie samych głosek, liter, które nie tworzą żadnych zdań ani słów. Przypomina trochę wschodnią praktykę glosolalii, czyli medytacji z użyciem przypadkowych znaków dźwiękowych, np. powtarzaj w kółko “karamasimanoteroalwronasekuro” i tak dalej, tak, jakby to był obcy, na przykład afrykański dialekt. Ważne, aby wymawianie tych dowolnych sylab i dźwięków było odważne — musisz w tym celu pokonać autocenzurę, która każe ci operować tylko logiką i odważnie “ośmieszać się” w swoich własnych oczach. Pozwoli to na powiększenie samooceny i przestrzeni wewnętrznej, co odsunie twoją uwagę od przykrych myśli, które przedstawiają się jako “prawdziwe”, więc ich nie podważasz. Operowanie bezsensownymi zgłoskami uwolni prawą półkulę mózgu i sprawi, że rozwinie się w tobie twoja mniej racjonalna, bardziej empatyczna strona psychiki. Spróbuj i przekonaj się sama!
***
Technik skutecznego uczenia się jest coraz więcej. Niegdyś jedynym sposobem uczenia się było zakuwanie na pamięć, często bez zrozumienia i wykorzystania wiedzy w praktyce. W ostatnich dekadach odkryto, że powtarzanie materiału jest skuteczną metodą nauki, ale tylko, jeśli przyswajamy materiał ze zrozumieniem. Definicje i regułki są ważne, ale tylko, jeśli prowadzą do zrozumienia materiału i jeśli przestrzega się odkrytych nowych praw uczenia się.
I tak nie jest prawdą, że uczenie się powinno się odbywać w jednym miejscu. Zmiana miejsca nauki wpływa dodatnio na zapamiętanie i zwiększa motywację do nauki. Zamiast siedzieć w swoim „kąciku”, lepiej uczyć się w różnych miejscach mieszkania, a także w plenerze, w ulubionej kawiarni, czy w pokojach co-workingowych, albo kafejkach internetowych. Bardzo dobrze działa podkreślanie na zrobionym uprzednio ksero fragmentów podręczników istotnych treści za pomocą flamastrów, kredek albo ołówka. Notatki nie powinny być zbyt szczegółowe — przepisywanie podręcznika nie ma sensu. Lepiej skorzystać z map myśli oraz tak zwanych notatek nielinearnych, gdzie oprócz słów stosujemy emotikonki, liczby, znaki własne (można opracować nawet swój własny język notowania), a nawet symbole i rysunki. Tradycyjne notowanie nie sprawdza się, bo jest pisane automatycznie, polega w dużym stopniu na przepisywaniu bez zrozumienia.
Najlepiej uczymy się rano, gdy jesteśmy wyspani, a w ciągu dnia po godzinie 16, kiedy nadchodzi drugi dobowy wyż intelektualny, trwający do ok. 21—22. Po nim następuje niż nocny, a od godziny 6—12 pierwszy wyż intelektualny. Dlatego właśnie w czasie Ii niżu, który przypada na wczesne popołudnie w wielu krajach Europy ma miejsce „sjesta”.
Techniki zapamiętywania są bardzo różne — cyfrowe, gdzie każda cyfra oznacza jakąś informację, pokój „rzymski”, czyli umieszczanie informacji w wyobrażonych, dobrze znanych uczącemu się pomieszczeniach. Dlaczego pokój rzymski? Otóż wedle legendy przy stole zebrało się grono uczonych, artystów i mędrców, wśród nich był podobno Sokrates. Gdy debatowali, doszło do katastrofy pomieszczenia — zawalił się sufit. Wszyscy zginęli, oprócz Sokratesa. Kiedy chciano zidentyfikować zmasakrowane ciała, genialny filozof potrafił z pamięci dokładnie odtworzyć kto gdzie zajmował jakie miejsca przy wielkim stole. Dzięki pamięci wzrokowej, nazywanej też fotograficzną można było dokonać identyfikacji tych, co zginęli.
Są jeszcze inne techniki, a jedną z nich jest włączenie w tle spokojnej, relaksującej muzyki, najlepiej klasycznej, szczególnie nadają się utwory Mozarta. Potem, słuchając muzyki łatwiej przypomnieć sobie, o czym uczyliśmy się przy konkretnym fragmencie utworu. Mnemotechniki polegają także na wypowiadaniu materiału na głos — dowiedziono, iż wiersze czytane na głos pamięta się dłużej, a dobrze znany jest fakt, że piosenki, które się nam podobają, łatwiej „wchodzą do głowy”.
Jednak nadal poza powtarzaniem i zrozumieniem materiału, ucząc się z różnych źródeł, nie wymyślono żadnego panaceum na skuteczne uczenie się. Dlatego ćwicząc pamięć i koncentrację (są specjalne portale) na pewno sprawiamy, że nauczony materiał dłużej będzie w naszej pamięci.
***
Jak pisał sam Antoni Kępiński, “schizofrenia jest delficką wyrocznią psychiatrii”, bo pokazuje jak w soczewce główne problemy egzystencjalne człowieka współczesnego, a ponadto stanowi największą zagadkę psychiatrii. Dopiero w 1911 roku zdefiniowano “grupę schizofrenii” jako choroby umysłu, który traci kontakt z ludźmi i rzeczywistością, a także samym sobą i ucieka w urojone, nierealne światy. Przynosi większości tylko cierpienie, a niektórych wynosi ponad przeciętność na wyżyny nauki (John Nash, ekonomista, laureat Nobla), sztuki czy działalności społecznej (Brat Albert). Przeważnie jednak uderza zanim młody człowiek ukształtuje swoją osobowość, więc niszczy relacje społeczne, zamyka w ciemnym pokoju w jasne dni, powoduje lęki i depresje, poczucie winy, zaburzenia myślenia i skupienia uwagi, niemożność czytania, a czasem ciężkie halucynacje i omamy słuchowe, nazywane jako “głosy”.
Istnieje wiele typów schizofrenii, jednak najczęściej w naszym kręgu kulturowym stawia się diagnozę F20. 0 — “schizofrenia paranoidalna”. Ma najlepsze rokowania w przeciwieństwie do innych typów, zwłaszcza “schizofrenii prostej”, gdzie dominują zespoły objawów negatywnych, jak apatia, zubożenie mowy i gestykulacji, wycofanie, dziwaczność, ekscentryczność i małomówność oraz brak energii, stałe zmęczenie, drażliwość i komponenta histeryczności. To, co łączy wszystkie typy “schizofrenii” to utrata naturalnej dla zdrowia harmonii wewnętrznej oraz autyzm i zaburzenia kojarzenia, stąd nazywa się te objawy “osiowymi”. Paranoidalna postać wyróżnia się obecnością najczęściej słuchowych omamów (“głosy”), nieco rzadziej halucynacji z innych zmysłów (najczęściej wzrokowych) oraz obecnością urojeń. Jeśli chodzi o urojenia, to dominują prześladowcze, ksobne i oddziaływania: pacjent jest pewien, że pada właśnie ofiarą wrogiego spisku, że jest prześladowany, a przedstawiane dowody przez lekarzy, że tak nie jest, odrzuca z całą mocą obstając przy swoim przekonaniu. Ksobne polegają na odnoszeniu wszystkiego, co się dzieje wokół do siebie — “mówią o mnie w telewizji”, “dają mi znaki”, “piszą o mnie w gazecie”, teraz częściej w Internecie. Oddziaływania polegają na tym, że pacjent jest zdania, że ktoś zdalnie czyta w jego myślach, że nasyła lub odciąga jego pomysły, że “kradnie myśli”, albo, że jakaś moc nim zawładnęła i jest marionetką, automatem lub zdalnie sterowanym robotem. To tylko niektóre z urojeń, bo istnieją także te, które nie sprawiają pacjentowi cierpienia, tylko upośledzają funkcjonowanie. Urojenia misji i posłannicze polegają na przekonaniu, że “mam szczególną misję”, “zadanie do wykonania”, że “jestem wybrany” i wyjątkowy. Urojenia posłannicze szczególnie często występują u przywódców religijnych i w sektach, a wiążą się z postawami wielkościowymi: “jestem wielki”, “mam niezwykłe zdolności”, “rządzę całym kosmosem”. Te urojenia zwykle są wypowiadane lub komunikowane dużo częściej, więc łatwiej je zauważyć, niż wtedy, gdy przeważają urojenia winy i grzeszności (“jestem najgorszym grzesznikiem”, “czeka mnie surowa kara”) albo niższościowe (“jestem do niczego”).
Istnieją także inne objawy, jak zaburzenia myślenia w postaci jego otamowania (“ścisk w głowie”, “pustka”, “nadmiar”, gonitwa myśli, lepkość myśli, etc.), albo spowolnienia bądź przyspieszenia toku myślenia, a także wykolejenia i poślizgu poznawczego, kiedy myśli zjeżdżają z ustalonego toru i nie prowadzą od podsumowania wypowiedzi w postaci jakiegoś wniosku czy decyzji. Pacjent, mimo, że wiele rozmyśla, nie jeste w stanie zdać relacji z wniosków, do jakich doszedł, bo po drodze myślenia się wykoleja i powstają rozbudowane dygresje, niekończące się monologi i dialogi wewnętrzne, mogą włączać się głosy komentujące zachowanie pacjenta, lub dyskutujące o nim poza jego plecami, a także obrażające pacjenta.
Czy leczenie schizofrenii ma sens?
Gdy dawniej istniały tylko leki I generacji, które działały bardzo silnie i wywoływały mnóstwo skutków ubocznych i wpędzały w depresję, odpowiedź była — nie. Jednak dziś istnieją leki nowoczesne, które nie wpędzają w depresję i nie mają takich skutków ubocznych, jak parkinsonizm, dyskinezy późne czy akatyzja (niemożność zajmowania jednej pozycji ciała). Są tak samo skuteczne w leczeniu objawów wytwórczych takich jak omamy czy urojenia oraz zaburzenia myślenia, a ponadto wpływają dobrze na objawy negatywne, afektywne (poczucie winy, depresja) i poznawcze, pozwalając pacjentom na kontynuację nauki, znalezienie pracy czy powrót do rodzinnych relacji. Oczywiście, nie są to jeszcze leki idealne, ale o wiele lepsze niż klasyczne neuroleptyki. W tym sensie można powiedzieć, że już około ⅔ pacjentów może wyjść na jako taką prostą, a jeśli włączyć do terapii różne inne oddziaływania psychospołeczne, to odsetek wyleczeń i remisji jeszcze wzrasta. Obecnie specjaliści są zgodni co do tego, że obecnie można kontrolować co najmniej objawy psychozy, choć nadal nieznane są jej przyczyny ani wyjaśnione dokładnie wszystkie mechanizmy. Można więc powiedzieć, że psychiatria weszła na nową falę optymizmu w leczeniu schizofrenii, ale też innych zaburzeń psychicznych. Lekarze wciąż czekają na jeszcze lepsze leki, a psycholodzy kliniczni opracowują coraz lepsze terapie tej dziwnej i groźnej choroby.
***
Od stu lat badacze i psychiatrzy zastanawiają się, czym są zaburzenia psychiczne, w tym najbardziej zagadkowa z nich, nazywana “schizofrenią”. W potocznym pojęciu to ktoś, kto “odlatuje” w swoje światy, gada od rzeczy i jest niebezpieczny. Bywa mylona z psychopatią, ale i depresją, bo w schizofrenii może wystąpić silna apatia i zobojętnienie na świat zewnętrzny. Ludzie ze schizofreniami — bo nie ma jednej schizofrenii modelowej — bardzo cierpią, gorzej myślą i kojarzą, mają zaburzenia koncentracji, nie potrafią przeważnie pracować umysłowo, mogą odczuwać napięcie, smutek i poczucie winy. W przeważającej większości przypadków udaje się im pomóc dzięki coraz lepszym lekom i opracowywanym terapiom, a także zachęcaniu pacjentów do pracy własnej nad sobą.
Schizofrenię wywołuje prawdopodobnie wiele czynników, nie ma jednej przyczyny. Nie istnieje też badanie fizykalne, które wykrywałoby tę chorobę. Pacjentom robi się co prawda EEG albo inne badania mózgu, ale zmiany, które one uwidaczniają nie są specyficzne dla tej jednostki chorobowej. Schizofrenia zaczyna się wcześnie, najczęściej na progu dorosłości (zwłaszcza u mężczyzn), choć kobiety zapadają średnio 10 lat później. Istnieją też rzadkie “schizofrenie dziecięce” oraz w wieku podeszłym, ale również rzadko. To choroba wczesnej dorosłości i wieku średniego. Przed tym wiekiem i po jego przejściu zapadalność gwałtownie spada. Istnieją równiez tak zwane “późne wyzdrowienia”, kiedy osoba przeżyła niemal całe życie cierpiąc na psychozę — inna nazwa “schizofrenii” — a pod wieczór życia często nagle ozdrowiała. Istnieją też w medycynie historie, kiedy schizofrenia ustąpiła samoistnie i nagle, co bywa interpretowane jako cud, ale jest niezmiernie rzadkie. Dlatego bez fachowej pomocy tej choroby wyleczyć się nie da, a nieleczona prowadzi do inwalidztwa i konieczności stałej opieki nad chorym. Dlatego tak ważna jest edukacja w tej sprawie i rozwój profilaktyki, nie tylko schizofrenii.
Chorzy, którzy zapadli na schizofrenię odczuwają wewnętrzne cierpienie — pustkę naprzemian z uczuciem zapełnienia umysłu, zaburzenia toku myślenia (otamowanie, przyspieszenie bądź spowolnienie, poluzowanie skojarzeń), mogą być stale obojętni, wpadać w stany osłupienia i znieruchomienia (katatonia, przyjmowanie niewygodnych pozycji), albo pobudzenia i niekontrolowanego ruchu, który jednak nikomu nie zagraża. Podawane leki mogą też dawać skutki uboczne, niekiedy podobne do samych objawów. I tak neuroleptyki, stosowane w schizofrenii, zwłaszcza starego typu, wywołują tak zwaną “akatyzję”, czyli całkowitą niemożność siedzenia bądź zajmowania innej stałej pozycji. Podawane leki osłonowe częściowo niwelują ten najbardziej przykry objaw, który dawniej sprawiał. że pacjenci przerywali samodzielnie przyjmowanie leków, a wtedy doznawali nawrotów. Nowsze leki nie sprawiają aż tak skrajnych reakcji, mają niestety inne, nieznane wcześniej skutki uboczne.
Stąd leczenie schizofrenii, którą może zdiagnozować wyłącznie lekarz psychiatra albo psycholog kliniczny na podstawie wywiadu z pacjentem i wywiadu środowiskowego, nie może kończyć się na podawaniu codziennie przez wiele lat lekarstw. One tylko łagodzą pewne objawy, nie leczą istoty ani nie mają wpływu na przyczyny schizofrenii. Do dziś badacze spierają się, czy ma ona bardziej charakter biologiczny czy środowiskowy, czy jeszcze jakiś inny. Faktem jest, że jest to na pewno choroba o przyczynach naturalnych i że chorych postrzega się już dziś lepiej niż dawniej, kiedy uważano ich za obłąkanych szaleńców i zamykano na całe życie w zakładach zamkniętych.
Podstawową tedy terapię lekową można i trzeba uzupełnić psychoterapią, zwłaszcza grupową, gdzie pacjent uczy się integracji z grupą, uczy się słuchać aktywnie, przemawiać i ogólnie zżyć się z ludźmi, zawsze przecież odmiennymi niż on sam. Pomaga to w przezwyciężaniu chorobowego autyzmu, czyli skrajnym skupieniu na sobie, wyjście poza swoje problemy, dostrzeżenie, że nie jest on sam, że inni także cierpią i że można sobie wzajemnie pomagać. Pomaga też nurt terapii wywodzących się z terapii poznawczo-behawioralnej, ale generalnie w czasie sesji z pacjentem psychoterapeuta może swobodnie mieszać różne terapie i paradygmaty, dopasowując je do aktualnych objawów i kłopotów pacjenta.
Większość z 400 tysięcy chorych na schizofrenię w Polsce wymaga stałego leczenia, a takie otrzymuje połowa, podczas gdy druga połowa się degraduje, wpada w bezrobocie, często w bezdomność i trafia na margines społeczny. To nie chorzy popełniają przestępstwa, istnieje raczej ryzyko, że albo chory sam sobie coś zrobi, albo padnie ofiarą przestępstwa. Zaburzenia emocji i umysłu są tak duże w schizofrenii — rozszczepienie i dysharmonia — że chory nie potrafiłby zaplanować i przeprowadzić z powodzeniem jakiś większy czyn karalny. Najczęściej do choroby dochodzi nadużywanie alkoholu czy nielegalnych substancji odurzających, które pogarszają dodatkowo leczenie, osłabiając działanie leków. Wtedy mamy do czynienia z tak zwaną “podwójną diagnozą”, kiedy oprócz choroby podstawowej są uzależnienia czy zaburzenia somatyczne (np. po niektórych lekach II generacji może pojawić się cukrzyca).
Jednak istnieje wiele historii ludzi, którzy tę chorobę pokonali, w różny sposób, jedni zażywając leki, inni rezygnując z farmakoterapii i stosując różne formy autoterapii, w różnym wieku i po innym czasie chorowania. Daje to nadzieję nawet osobom, które nie są objęte rejestracją medyczną, co pozwala na wypłacanie renty socjalnej albo renty z tytułu niezdolności do pracy, a diagnoza schizofrenii to umożliwia. Niektórzy chorzy, około ⅓ całkowicie zdrowieją, inni funkcjonują dobrze między pogorszeniami, a ostatnia grupa około 10% chorych nie reaguje na leczenie. Jednak przy tak bardzo potrzebnym wsparciu społecznym, szczególnie ze strony rodziny i krewnych, możliwe, że już niedługo wyleczalność schizofrenii znacznie się poprawi, a zapadalność — dzięki opracowywanym właśnie w psychiatrii programom wczesnego wykrywania — zacznie spadać.
***
Znasz to? Utknąłeś na długie miesiące w nielubianej pracy. Nie zmieniasz jej, bo dobre i to, a nowa praca może być taka sama, albo jeszcze gorsza. Poza tym pracujesz dużo. Kiedy wracasz do domu, jesteś tak zmęczona, że nie masz już sił ani czasu, żeby aktywnie szukać pracy. A tylko aktywne poszukiwania mogą doprowadzić do “dobrej zmiany” w twoim życiu zawodowym. Jest jeszcze i taki czynnik, że nie lubisz odmawiać — nie chcesz sprawiać szefowi przykrości, więc nawet nie idziesz po podwyżkę, o nowej pracy nie marząc. Wolisz lepsze relacje z szefem od tych paru stów więcej. Wiadomo, że żaden szef nie lubi żądań o awans czy podwyżkę. Dlatego stale siedzisz w tym samym dziale, nie awansujesz, nie dostajesz premii, bo ponad pieniądze przedkładasz spokój w relacji pracodawca-pracownik. Bardzo wiele osób tak ma. Kiedy pracowałem w dużej firmie prywatnej, wiedziałem, że mi za mało płacą. Jednak nie miałem odwagi cywilnej, aby pójść na rozmowę o pieniądzach. Jest taki niepisany zwyczaj, takie tabu, że o pieniądzach się nie rozmawia. Dlatego większość pracowników w Polsce zaraz na początku, gdy podpisują umowę o pracę, nie negocjują wcale swych przyszłych zarobków. W CV wpisują najczęściej stawkę minimalną, nie wiedząc, że takie oferty pracodawcy z miejsca odrzucają bo stawki minimalne są próbą wiary w siebie, a nie rzeczywistymi stawkami, które obowiązują w firmie.
Oprócz wspomnianych jeszcze inne czynniki “trzymają” cię w dotychczasowej pracy — to relacje, jakie zdołałaś nawiązać, przyjaźnie z koleżankami, koledzy, a nawet przelotne romanse. Ponadto działa prawo inercji — jeśli jeździsz do pracy środkami publicznymi to może nie chcesz zmieniać biletu miesięcznego, albo lubisz akurat tę trasę. Szef mimo braku awansu i związanej z nim zazwyczaj podwyżki, kusi cię bonami do marketu, biletami do kina i innymi drobiazgami, które wiele go nie kosztują, a zliczone razem dają ci wrażenie bycia zaopiekowaną. Pozostaje wreszcie zasada “utopionych kosztów”, a raczej “utopionego czasu”, czyli myślisz tak: skoro tyle miesięcy, a może nawet lat poświęcasz się tej, a nie innej pracy, to teraz nie warto jej rzucać i zaczynać wszystko od nowa. Zazwyczaj dziś bowiem ścieżki awansu w każdej firmie są pionowe, czyli gdy przechodzisz do nowej firmy, zaczynasz od zera, a nie przechodzisz na taki sam poziom zatrudnienia. Dawniej istniała zasada dziedziczenia awansu, czyli jeżeli ktoś zmieniał firmę, to automatycznie wskakiwał co najmniej na takie samo stanowisko i z taką samą pensją, a nawet większą. Jaki bowiem sens ma zmiana pracy, jeśli nie będzie podwyżki?
Dlatego najpierw musisz zdecydować, czy zostajesz w dotychczasowej pracy, czy nie. Tu nie ma opcji pośredniej, chyba, że szef powie, że istnieje od teraz możliwość pracy zdalnej z dowolnego miejsca w kraju, albo nawet zza granicy. Jeżeli zostajesz, to weź pod uwagę, że może omija cię właśnie niepowtarzalna szansa, a twój konserwatyzm to typowy “lęk przed zmianą”. Strach przed zmianą, to obawa przed zmianą na gorsze. Zawsze boimy się zmian, choć ryzyko, jakie ze sobą niosą, bywa wyimaginowane, ale szczególnie boimy się zmian na gorsze. Nikt nie chce, aby przyszłość była radykalnie odmienna, nawet jeśli ze znakiem plus. Wolimy to, co znane. Wolimy zostać w nie do końca lubianej pracy, bo wysiłek związany z szukaniem nowej może nic nie dać. Oczywiście, tak może być. Jeżeli by wszyscy nagle postanowili zmienić swoją pracę, w kraju zapanowałby chaos, stąd większość ludzi pracuje bardzo długo w jednym miejscu, a niektórzy, choć coraz mniej — całe życie. Strach przed zmianą bywa racjonalizowany. Tłumaczymy sobie, że “nowa praca może być gorsza”, aby usprawiedliwić naszą bierność. Oczywiście, zdarza się, że obecna praca jest tą optymalną i że zmiana jest zbędna. Jednak w większości przypadków tak nie jest i argumenty za zmianą są bardzo mocne. Niestety, większość pracujących ma zwykle rodzinę na utrzymaniu. Singlom łatwiej jest zmieniać pracę. Są nawet ludzie, którzy zmieniają pracę za często, kilkanaście razy w roku i nigdzie nie potrafią zagrzać miejsca. To z kolei druga skrajność — pragnienie częstych zmian maskuje niepokój, że “gdzieś tam daleko, z górami, za lasami czeka na mnie wymarzona praca”. Oczywiście, to bajka, ale istnieją ludzie, którzy bez częstych zmian firm, przeprowadzek do innych miast, wyjazdów zagranicznych, a nawet całkowitego przekwalifikowania się na inną branżę nie wyobrażają sobie życia zawodowego. Większość ludzi jest pośrodku — zmieniają pracę kilka razy w życiu, obecnie częściej niż przed laty.
I na koniec rada: najpierw zastanów się mocno, co chcesz robić w życiu, jaką masz prawdziwą, nie tę na pokaz, pasję, co robisz w wolnym czasie. Informacja o tym, co naprawdę chcesz robić w życiu, znajduje się w twoim czasie wolnym. To wtedy jesteś naprawdę sobą. Jeżeli dojdziesz do tego, co robisz codziennie w czasie po pracy, szybko zrozumiesz, że powinieneś to zacząć monetyzować. Skoro jesteś w czymś świetny — ok, zrób z tego pracę zawodową. Oczywiście, nie zawsze jest to możliwe, bo rynek może twojej pasji nie potrzebować. Ale zazwyczaj mamy kilka różnych zainteresowań i na pewno któreś z nich można by zacząć monetyzować. Dziś w czasach Internetu i urządzeń mobilnych to całkiem realna perspektywa.
***
Odkąd powstała psychologia akademicka, naukowcy zastanawiają się, jakie są i czy w ogóle istnieją granice rozwoju osobistego. Podobnie w ekonomii pojawiło się pojęcie “granice wzrostu” na określenie momentu, kiedy dalszy rozwój będzie niemożliwy, albowiem osiągnięte zostanie maksimum możliwości. Jak wiadomo, każdy samochód ma maksymalną moc i prędkość. Podobnie jest w ekonomii — ilość fabryk razy moc przerobowa każdej z nich pokazuje maksimum momentu produkcji. Zachodzi jednak zasadne pytanie, czy analogicznie do samochodu i fabryk, istnieje jakaś granica rozwoju ludzkich możliwości? Jak do tej pory, jej nie osiągnęliśmy, podobnie cały czas konstruowane są coraz szybsze i wydajniejsze silniki, a w ekonomii powiększa się wydajność i ergonomia pracy ludzkiej, także dzięki robotyzacji i automatyzacji produkcji towarów i usług. Czy pewnego dnia możemy osiągnąć zarówno społeczne, jak i indywidualne możliwości rozwojowe? Na to pytanie nie znamy jeszcze odpowiedzi, lecz można przypuszczać, że do ewentualnych granic jest jeszcze bardzo daleko. Mamy więc co robić.
Od czasu, gdy powstała psychologia pozytywna, zajmująca się ludzkimi możliwościami, równolegle powstała RLP, czyli ruch ludzkiego potencjału, blisko początkowo związany z filozofią new age, która z kolei pełnymi garściami czerpała z filozofii i systemów wschodnich. Psychologowie pozytywni w odróżnieniu od klasycznej psychologii nie zajmują się diagnozą i leczeniem różnych zaburzeń, ale chcą pomagać w rozwoju ludzkich możliwości. Jednak nie są tak optymistyczni w ocenie tego, ile człowiek w życiu wykorzystuje możliwości, jak przedstawiciele RLP. Ci ostatni twierdzą, opierając się czasem na błędnie rozumianych badaniach, że człowiek wykorzystuje maksymalnie 3 % swoich możliwości. Udowodniono już, że to nie jest prawda naukowa, tylko pobożne życzenie, kierowane do naiwnych, którzy sądzą, że wystarczy przeczytać dziesięć książek z rozwoju, aby osiągnąć szczęście, bogactwo, zdrowie i na dokładkę szczęśliwą miłość, uniknąć problemów i katastrof życiowych, mieć życie lekkie, łatwe i przyjemne. W odróżnieniu od RLP psychologowie pozytywni nie są tak optymistyczni, ale nie podzielają też pesymizmu tradycyjnej psychologii, wywodzącej się od Freuda, która z kolei wskazywała na pełny determinizm ludzki, szczególnie w epoce behawioryzmu w latach 30tych. Pierwsi psychoanalitycy mówili o zdeterminowaniu zachowania, a nawet losu człowieka przez czynniki nieświadome czy kompleks Edypa, a behawioryści wskazywali na wczesne warunkowanie klasyczne jako na motor ludzkich reakcji. Zarówno pierwsi, jak i drudzy nie sądzili, aby można było pokonać nerwicę, a ludziom zdrowym mówili, że po osiągnięciu wieku dorosłego rozwój się kończy. Dziś wiemy, że przynajmniej to drugie twierdzenie o końcu dojrzewania jako kresie rozwoju nie jest prawdą: człowiek nie przestaje się rozwijać wraz z ukończeniem 18 lat. Rozwija się całe życie, ale musi włożyć wiele wysiłku w naukę i pracę nad sobą.
I tu tkwi problem, bo większość poradników obiecuje złote góry bez minimum wysiłku — kup, przeczytaj, zrób ze dwa ćwiczenia i już. Masz wszystko! Będziesz z miejsca elokwentny, mądry, popularny wśród znajomych, którzy się będą dziwili twojej przemianie i tak dalej. Oczywiście, nie istnieje ani jedna technika rozwojowa, która zadziałałaby od razu, podobnie jak nie wystarczy magiczna pigułka, aby odtąd wszystko szło po twojej myśli. Droga rozwoju miewa okresowe stagnacje, a nawet regresy, nie jest więc liniowa. Ale tego spece od rozwoju albo sami nie wiedzą, albo wiedzą, ale idą na skróty, a takie drogi okazują się przeważnie najdłuższe i mało bezpieczne. Rozwój co prawda jest możliwy w każdym wieku, ale wiadomo, że im wcześniej zaczniesz uczyć się języków obcych czy grania na pianinie, tym lepsze efekty osiągniesz dzięki ciężkiej pracy. Bo nie ma magicznych technik, a wszystko, czego uczą niektórzy rozwojowcy to slogany, hasła i tak zwane afirmacje, mające na celu raczej sprzedaż własnych poradników niż autentyczny rozwój ludzki. Nie ma lepszej metody pracy nad sobą niż czytanie regularne, a przecież kto dziś czyta książki? Nie wymyślono lepszej metody nauki czegokolwiek niż powtarzanie materiału, ale to nie jest dziś w modzie — ktoś raz przejrzy materiał i ma złudzenie, że wie. Jest to tak zwana wiedza intuicyjna, ale to wiedza pozorna. Każdy, kto chce mieć jakieś wyniki w nauce na uczelni, powinien mówiąc staroświecko, “przysiąść fałdów” i zastosować starą zasadę, że “ćwiczenie czyni mistrza”. Bez regularnego obcowania z materiałem, zaraz po egzaminie wyleci on z pamięci, bo pamięć deklaratywna (dotycząca faktów i danych) jest bardzo ulotna. Natomiast pamięć proceduralna, czyli dotycząca umiejętności (jazdy na rowerze, gry na skrzypcach, etc.), jest wyjątkowo trwała, ale też bez ćwiczenia nie spełni swej roli.
Dlatego zawrzyj ze sobą kompromis — rozwój osobisty tak, ale bez magicznego oczekiwania, że manna sama posypie się z nieba. Nie jesteśmy w sytuacji beznadziejnej, jak sądzili egzystencjaliści w połowie XX wieku, ale też poleganie na pustych, nie popartych żadnymi twardymi dowodami sloganach to strata czasu i często ciężko na etacie zarobionych pieniędzy. Bo w większości rozwój osobisty rozwija najwyżej tak zwane “miękkie umiejętności”, które każdy powinien rozwinąć, ale nie daje narzędzi do nabywania twardej wiedzy. Oczywiście, sama wiedza nie wystarczy, potrzebne są umiejętności społeczne i bardzo dobrze, że są poradniki o mowie ciała, o tym, jak się zachować na rozmowie kwalifikacyjnej, ale to nie wystarczy. Przyszli programiści muszą po prostu nauczyć się języków programowania, a mowa ciała niespecjalnie się im przyda. A to właśnie branża IT i szerzej branża techniczna to zawody i zajęcia przyszłościowe.
***
Poczucie winy zna każdy z nas. Jest to płynące z obawy przed karą i odpowiedzialnością negatywne uczucie, które inaczej określamy jako “wyrzuty sumienia”. Sumienie więc po tym co zrobiliśmy źle, “wyrzuca”, wypomina, napomina, ostrzega, karci i przestrzega. Tradycyjnie sumienie to instancja boska w człowieku, sokratejski “dajmonion”, którego rolą jest prowadzenie człowieka w życiu dobrymi drogami tak, aby osiągnąć cel główny — w filozofii “oświecenie”, w życiu spełnienie, a w religiach świata — “wieczne zbawienie duszy”.
Poczucie winy obecnie nie jest określane w kategoriach sumienia, lecz ośrodka nagrody i kary w systemie nerwowym człowieka. Kiedy coś zrobimy dobrze — ośrodek nagradza nas dobrym nastrojem, pozytywnymi emocjami i wzrostem samooceny, a kiedy “zawalimy”, szczególnie celowo i świadomie — otrzymujemy porcję emocji negatywnych, jak niepokój (najczęściej umiejscowiony w okolicach żołądka, “ściskanie w dołku”), złego nastroju, obniżenia funkcji umysłowych. “Za dobro wynagradza, za zło karze” — można by rzec dziś w odniesieniu do ośrodka nagrody i kary, który ewolucja wbudowała w nasze jestestwo.
Ale są ludzie, u których to działa nieprawidłowo. Obiektywnie nie dość, że w życiu czynili wiele dobra, to jeszcze są przekonani, że “są nie dość dobrzy”, że “stale coś zawalają” i że “to, co się w ich życiu dzieje, a nawet na świecie, to wszystko ich wina”. Przepraszają, że ośmielają się w ogóle żyć. Każdy pamięta, co zrobił dobrze, a co źle. U niektórych jednak pamięć selekcjonuje same porażki, a sukcesy wykasowuje. Nie wiadomo, dlaczego niektórzy ludzie mają nadwrażliwe i przesterowane sumienie. Prawdopodobnie otrzymali w życiu zbyt mało miłości i za wiele krytyki, często nieuzasadnionej, ale jeśli uzasadnionej, to nieadekwatne do ich “przewinień”.
I są wreszcie ludzie “bez skrupułów”, którzy zdają się być “pozbawieni sumienia”. Obiektywnie w życiu czynili wiele zła, niektórzy pokutują za nie w więzieniu, a nadal twierdzą że są niewinni i zamiast zdrowego poczucia winy, które z powrotem zaprowadziłoby ich do społeczeństwa, mają poczucie, że zostali przez wymiar sprawiedliwości skrzywdzeni. Takich ludzi bez serca określamy jako “psychopatów”, bo w gruncie rzeczy bardzo cierpią i są nieszczęśliwi.
Zostawmy jednak psychopatów, a zajmijmy się ludźmi o zdrowym oraz nadwrażliwym sumieniu. Każdy, czyj życiowy kompas jest dobrze ustawiony, wie, co jest dobre, a co złe. Może wybierać — jeśli wybierze dobro, zostaje nagrodzony satysfakcją, że stało się coś dobrego, a czasem zewnętrzną nagrodą. Poczucie winy może być konstruktywne bądź nie: mnóstwo dzieł społecznych, dawniej fundowanych kościołów ma źródło w konstruktywnym poczuciu winy, chęci zadośćuczynienia, podjęcia ekspiacji czy wynagrodzenia za uczynione wcześniej zło. Dawniej wielcy zbrodniarze, gdy się nawracali, zwykle fundowali kaplice bądź świątynie jako wyraz swego “nawrócenia”. Dziś wiele dzieł o charakterze społecznym i charytatywnym też swoje korzenie ma w czyimś poczuciu winy. Zmusza ono niejako do czynienia dobrze, aby uzyskać pożądany cel. I przeciwnie, niepokój sumienia zmusza do porzucenia złych wyborów moralnych.
Każdy z nas okresowo czuje wyrzuty sumienia. “Mogłem to lepiej zrobić” — myślimy, sądząc, że nasza obecna świadomość moralna zawsze była na wysokim poziomie, co nie jest prawdą. Nie można mierzyć dawnych decyzji obecną świadomością, a tak czyni wielu spośród nas.
Kiedy uczynimy jakieś zło, odzywa się sumienie. Po refleksji, jeśli jesteśmy właściwie ukształtowani, wyrzuty sumienia mogą zmienić się w tak pożądane stany, jak skrucha czy chęć naprawienia zła. Są jednak ludzie, jak wspomniałem, którzy zawsze mają jakieś wyrzuty sumienia — ile by nie czynili dobra, zawsze jest go za mało, aby przezwyciężyć rzekomo wielkie zło, jakie te osoby czyniły. W tym kontekście zazwyczaj chodzi o jakieś “przewiny” o charakterze seksualnym, na przykład nastolatka ma poczucie winy, że kiedyś jako dziecko uprawiała masturbację. Choć dawno z niej zrezygnowała, sumienie nadal nie daje jej spokoju. Co robić w takiej sytuacji?
Warto się najpierw uspokoić i pomyśleć, że sumienie to nie jest jakaś metafizyczna instancja w nas, ale ośrodek nagrody i kary. Dlaczego jestem karany? Warto zadać to pytanie wyraźnie: “za co jestem karany?” Co takiego naprawdę uczyniłem, że nie mogę sobie tego wybaczyć? Bo ustawiczne wyrzuty sumienia oznaczają brak przebaczenia samemu sobie — ktoś może faktycznie w czymś zawinił, choć często dałoby znaleźć się okoliczności łagodzące w każdej sprawie moralnej, dawno już przemyślał swoje decyzje, zmienił je na dobre, a sumienie nadal karze. To znaczy, że osoba taka jest perfekcjonistą. Perfekcjonizm oznacza idealistyczne projekcje siebie samego jako osoby, która powinna i musi być we wszystkim najlepsza i doskonała. Kryje się tu zamaskowana chęć dominacji — “chcę być najlepszy” oraz myślenie w kategoriach wszystko albo nic. Jeśli nie mogę w czymś być doskonały, to nie biorę się za to w ogóle. Takie myślenie rujnuje życie, bo nie da się być doskonałym we wszystkim, a nawet jeśli osoba wybierze dziedzinę, w której chce być “idealna”, to i tak dużo czasu zajmuje, zanim to osiągnie. Perfekcjonizm w moralności to podświadome pragnienie “bycia jako bogowie” — dorównania boskim standardom, które zawsze są coraz wyższe. Im bardziej osoba perfekcjonistyczna stara się sprostać stawianym jej przez otoczenie “poprzeczkom” i im bardziej jej się to nie udaje — bo nie może się udać — tym większy niepokój moralny. Co wtedy?
Wtedy warto wziąć kartkę, spisać, w czym jestem dobry, a w czym jeszcze nie. Zamienić “najlepszy” na “dobry” — nie jestem najlepszym poetą, jestem dobrym poetą, nie jestem najlepszym kierowcą, jestem dość dobrym kierowcą. Taka relatywizacja przynosi ulgę: nie muszę być “naj”, wystarczy być “good enough”, jak mówią Anglicy. Osoby wychowywane w poczuciu, że “nigdy nie są dość w czymś dobre” mają trudność z relatywizacją — muszą być najlepsze, a to, że są “dość dobrzy”, w wystarczającym stopniu dobrzy, się dla nich nie liczy. To trochę, jak w sporcie — odpadasz, gdy jesteś tylko dobry, musisz przegonić wszystkich. Ale życie to nie sport i nie wyścigi, które są na rękę korporacjom — czy naprawdę musisz mieć najlepszy model smartfona? Jeśli zdasz sobie sprawę, że wystarczy być dobry, twoje poczucie nieustannej niegodności i nie zasługiwania na dobre rzeczy w życiu powinno z czasem zmaleć do minimum. I o to chodzi właśnie, żeby mieć sumienie, byle nie kata w sumieniu.
***
Nie tylko w depresji ludzie mogą być przekonani, że nie są dość dobrzy, że nie zasługują na szacunek otoczenia i że są ogólnie “beznadziejni”. Depresja tylko nasila obecne w każdym z nas ukryte mechanizmy samooceny. Są one tworzone od wczesnego dzieciństwa. Służy temu system nagród i kar, zwany “wychowaniem”. Czasem bardziej przypomina ono tresurę niż przygotowanie dziecka do życia. Tak czy inaczej wielu ludzi, nawet całkowicie zdrowych psychicznie, bez żadnych zaburzeń, a takich jest większość, okresowo albo nawet stale może mieć negatywne myśli na swój temat. Te automatyczne myśli są natrętne i przychodzą i odchodzą jak goście hotelowi — kiedy chcą. Nie ma znaczenia nawet, gdzie się akurat znajdujemy ani co robimy. Nagle ot ni z gruszki ni z pietruszki wpada nam myśl, albo nawet cichy szept: “Jestem beznadziejny”, a gdy człowiek ma głębszy problem, to nawet w II os. lp., czyli “jesteś beznadziejny, wszystko robisz źle”. Choćbyśmy nie wiem, jak się starali wszystko zrobić dobrze, myśli te mogą występować. Ta zaburzona samoocena — bo obiektywnie żaden człowiek nie jest beznadziejny — może mieć jedną lub więcej przyczyn, ale najczęściej są to kwestie środowiskowe: wychowanie zbyt surowe, krytykowanie dziecka na każdym kroku, karanie za złe zachowanie, nienagradzanie za dobre zachowanie, stale rosnące wymagania, stałe porównywanie z innymi uczniami, a potem studentami. Może to być dosłownie prysznic krytyki, które dziecko odbiera przez kilkanaście lat swego życia. Nic dziwnego potem, że ma nieadekwatną samoocenę. Jak to zmienić?
Najłatwiej osobom, których problem ten dotyczy, ale które miały przynajmniej normalne, przeciętne, typowe wychowanie i edukację. Krytyka domowa bowiem może mieć przedłużenie w szkole, a na dokładkę w kościele, gdzie wierzący posyłają swoje dzieci do spowiedzi w wieku 9 lat, kiedy dziecko jeszcze nie jest świadome do końca, co jest dobre, a co złe. Takie typowe problemy z samooceną może zmienić zarówno terapeuta, najlepiej poznawczy, albo własna praca nad sobą, ewentualnie dobry, certyfikowany coach albo trener rozwoju osobistego.
Trzeba ustalić cel — dojście do właściwego obrazu samego siebie, czyli autowizerunku, autoportretu. Tak, jak można mieć spaczony obraz rzeczy i osób zewnętrznych wobec siebie tak można mieć wypaczony autoportret. Osobom, zwłaszcza młodym nastolatkom zdaje się, że są zbyt grube, zaczynają się radykalnie odchudzać, żeby być w modzie i sprawa często kończy się anoreksją i pobytem w szpitalu. Ktoś ma zbyt wydatny nos albo zbyt odstające uszy i problem ten urasta do rangi kosmicznej, przykrywając wszystkie inne zalety urody. Tendencyjność postrzeganie siebie samego widoczna jest tutaj jak na dłoni. Taka jednostronność sprawia, że widzimy jedną stronę medalu — drobne wady wymowy, urody czy zachowania — a nie dostrzegamy zalet. Byliśmy bowiem karani za zło, ale nie nagradzani za dobro. Taka tradycja jest typowa dla silnie religijnych kultur na świecie. “Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze” — mamy wbite z tyłu głowy od dzieciństwa. Tyle, że to nie Bóg nagradza ani karze, tylko ludzie, a ponieważ karanie jest łatwe niż chwalenie, więc dostajemy w życiu więcej krytyki niż pochwał.
Kiedy najdzie cię taka myśl “jestem beznadziejny, do niczego nie dojdę, nic w życiu nie osiągnę, nikt nie zechce być ze mną” — najpierw się uspokój. Ostatecznie to tylko myśli, nawet jeśli słyszane jako słowa. Nikt poza tobą ich nie zna. To twoja tajemnica, ty się tylko tym męczysz. Już samo to pomaga. Po drugie, wiedz, że bardzo dużo ludzi ma za niską samoocenę z powodów już wspomnianych. Taka świadomość sprawi, że nie będziesz czuć się sam czy sama z tymi myślami. Po trzecie, przyjrzyj się teraz tym komunikatom. Są to po prostu komunikaty do ciebie, wyrażone w języku, który składa się ze zdań, powiązanych gramatycznie, które z kolei składają się z poszczególnych słów. Przypomnij sobie, czy w przeszłości ktoś do ciebie tak mówił. Jeśli tak, masz odpowiedź. Jeśli wtedy nie odparłeś tej krytyki, zrób to teraz. Zdania, które słyszeliśmy w życiu, odrywają się z czasem od kontekstu, w jakim powstały, nie wiemy, kto i w jakich okolicznościach je wypowiadał, ale jedno jest pewne: musiałeś taki komunikat usłyszeć z zewnątrz, bo nikt sam z siebie nie nazwie się “beznadziejnym”. Odeprzyj i odwróć to zdanie. Wypowiedz na głos: “Nie zgadzam się z tobą. Nie jestem beznadziejny”. Ponieważ nasz umysł lubi twierdzenia pozytywne, zmień zdanie na: “Pozwól, że będę miał inne zdanie na ten temat. Jestem pełen nadziei, że moje życie będzie i już jest udane”. Takie ćwiczenie sprawi, że odwracając tezę wewnętrznego krytyka (nazywać go dalej będę “WK”), pozbawiamy krytykę mocy rażenia.
Jeśli nie możesz sobie przypomnieć, kto w życiu cię ranił krytyką, to jeszcze nie znaczy, że tak nie było. Wtedy pomoże wizyta na krótkiej terapii u psychoanalityka. Jeśli i to nic nie da, trzeba spróbować metody sokratejskiej.
Kiedy następnym razem w umyśle pojawi się jakakolwiek krytyka w jakiejkolwiek formie, zadaj WK proste pytanie: “Czy to, co mi teraz mówisz, jest prawdą?” Po prostu zapytaj, “czy to jest prawda?” Najczęściej WK zostaje kompletnie zaskoczony pytaniem, bo jeśli powie, że tak, to spytaj, czy mógłby swoją tezę udowodnić, a jeśli powie, że nie to zapytaj, “dlaczego więc mnie krytykujesz?” Wbrew pozorom w naszych umysłach stale coś się dzieje, nie ma ciszy. Monologi wewnętrzne, rozmowy z samym sobą są nawet długą tradycją literacką, a pisarze wzięli je z życia. Każdy z nas mówi głośno do siebie, myśli na głos, rozmawia z wyimaginowanymi osobami, a w skrajnych przypadkach trzeba to leczyć. Ale większość terapii nie potrzebuje. Trzeba przełamać strach przed krytyką WK i odważnie się mu przeciwstawić: “Na jakiej podstawie tak sądzisz?” Zdanie “jestem beznadziejny” to teza, którą należałoby uargumentować. Bez argumentów i dowodów w nauce nie przyjmie się żadne nowe twierdzenie. Postępuj więc jak naukowiec — szukaj dowodów, które by obaliły wewnętrzną krytykę. Weź kartkę i napisz na niej wszystkie swoje porażki, ale i sukcesy. Niech to będą nawet najmniejsze sukcesy. Kartkę przeczytaj wielokrotnie, powieś ją nad łóżkiem, żeby zaraz po obudzeniu przypomnieć sobie, ile dobrych rzeczy już ci się udało. Kiedy to wejdzie ci w krew, zacznij zapisywać nowe, obecne zajęcia i sukcesy. Nie pomijaj niczego. To taka odwrotna metoda niż tworzenie przez dzieci listy swoich grzechów dla księdza. Ty zrób odwrotnie — zamiast tworzyć stale swoją “czarną listę”, zacznij pisać “białą księgę”.
***
Jakie są najlepsze ćwiczenia na koncentrację uwagi? Od wyćwiczenia tej jednej umiejętności zależy więcej niż od ćwiczenia pozostałych cech i zalet. Brian Tracy, znany trener rozwoju osobistego, sądzi, że gdyby miał wskazać jedną umiejętność, która prowadzi do osiągnięcia postawionych celów i sukcesu w życiu — to postawiłby wszystko na jedno: koncentrację.
Co to jest koncentracja?
To stan umysłu, kiedy skupiamy się na jednej rzeczy naraz, na tym, co “tu i teraz”, bez rozpraszania się, zmieniania co chwilę miejsca, rozglądania, wspominania. Skupienie uwagi bardzo potrzebne jest w każdej pracy umysłowej, nawet rutynowej (bank, poczta, urząd), a tym bardziej — twórczej. Kiedy pracujemy umysłowo, mózg zużywa bardzo dużo tlenu, stąd warto przewietrzyć pokój pracy i potrzebuje dużo glukozy, więc zjedzenie jakiegoś owocu ma większy sens niż wypijanie kolejnej kawy w ciągu dnia.
Istnieją sprzeczne opinie na temat tego, czy człowiek powinien skupiać się na jednym zadaniu naraz, czy — zgodnie z poglądami “wielozadaniowców” (ang. multitasking) — robić dwie i więcej rzeczy naraz. Na pewno bardziej predysponowane do multitaskingu są z natury kobiety, a mężczyźni do jednego zadania czy rozwiązywania problemu. Jednak niektórzy mężczyźni również umieją robić wszystko naraz, a kobiety z kolei skupiać się na jednym. Na pewno osoba, która w ogóle nie umie skupiać się dłużej niż przez 5 minut na zadaniu, powinna zacząć od ćwiczeń na koncentrację na jednej rzeczy. Podzielność uwagi to rzadka cecha, i pojawia się jako efekt wielu miesięcy ćwiczeń najpierw na jednym. Jeśli chcesz wykonywać równolegle wiele zadań, bo taką specyfikę ma twoja praca, to i tak, aby w ogóle móc się skupić, zaczynaj od jednej rzeczy w danej chwili.
Dawniej rzeczywistość bardziej sprzyjała koncentracji na jednej rzeczy. Nie było tylu możliwości realizacji zadań, ludzie nie musieli przetwarzać tylu danych, co w erze Big Data. Informatycy i specjaliści od “Data Sciences”, operujący niewiarygodnie dużymi zbiorami różnych danych, na czym opiera się cała nauka, wiedzą, że ludzki umysł musi się tym bardziej umieć skoncentrować, im więcej ma zadań i im ich stopień trudności jest większy. Prosty przykład: kiedy jesteś dobrym kierowcą, nie zastanawiasz się, na którym jedziesz biegu — dzieje się to automatycznie. Możesz też równocześnie rozmawiać z pasażerami (zwłaszcza taksówkarze tak robią), albo słuchać radia czy używać zestawu głośnomówiącego. Jednak, gdy spostrzeżesz nietypową, trudną sytuację na drodze, w jednej chwili musisz przerwać wszystkie czynności, niezwiązane blisko z prowadzeniem pojazdu i skupić uwagę tylko na jednym — jak bezpiecznie odnaleźć się w tej sytuacji. Podobnie jest w życiu — gdy problemy są małe, albo jest ich niewiele, rozwiązujemy je metodami standardowymi. Gdy pojawia się jakiś szczególnie trudny problem, zmuszeni jesteśmy do znalezienia sposobu nietypowego, oryginalnego. Przeważająca część pracy twórców i badaczy polega na rozwiązywaniu złożonych nieraz problemów technicznych, a praca terapeuty na rozwiązaniu kompleksu problemów swego pacjenta.
Jak ćwiczyć skupienie uwagi?
Zaczniemy od ćwiczeń prostych. Weź ołówek do ręki, najlepiej, by był w kolorze neutralnym i trzymając go pionowo, wyciągnij rękę przed siebie najdalej, jak możesz. Trzymając tak ołówek, skup całą uwagę na nim. Oglądaj go tak kilkanaście sekund, zobacz, jaki ma kształt, spróbuj zapomnieć, że już wiesz, jak wygląda ołówek i staraj się odnaleźć w nim coś, czego do tej pory nie widziałeś. Po chwili zbliżaj wolno ołówek i oddalaj, cały czas go obserwując. Obserwacja uważna, stosowana także w medytacjach z metodami treningu uważności (“ang. mindfullness”), wymaga silnej koncentracji, to ćwiczenie ma ci w tym pomóc. Po kilkudziesięciu sekundach, kiedy wszystko wokół zniknie i pozostanie tylko ołówek na pierwszym planie i zamglone tło (jak na fotografii), zamknij oczy. Spróbuj nadal “widzieć” ołówek (albo jakiś inny przedmiot), wyobrażać go sobie, poczuć dotyk. Potem zrób kolejny krok i odłóż ołówek, ale nadal “czuj” jego dotyk. Może to być każdy dowolny przedmiot, ale na początku powinien to być przedmiot prosty, niepodzielny, składający się w całości z jednej części. Można użyć jabłka, kwiatu, można też narysować na białej, pustej kartce A4 pośrodku czarny punkt — powinien mieć około 0. 5—1 cm średnicy — i skupiać całą uwagę na obserwacji punktu. Jakikolwiek przedmiot weźmiesz, ważne, aby w czasie ćwiczenia nic innego się nie liczyło, tylko spokojna obserwacja wybranej rzeczy.
To ćwiczenie można wykonywać dowolną ilość razy, ale minimum 15 minut dziennie i w dowolnym miejscu, ale najlepiej w odosobnieniu, przynajmniej na początku, w zaciszu, bez świadków i bodźców przeszkadzających, czyli dystraktorów. Dawniej w miejscach publicznych “przeszkadzaczy” było mniej — ludzie łatwiej skupiają się w lesie czy na wsi niż w pełnym reklam i hałasu wielkim mieście. Dlatego żyjący w mieście najczęściej cierpią na rozkojarzenie i mają kłopoty z koncentracją, ale za to mają więcej możliwości jej ćwiczenia. Potem, gdy opisane ćwiczenie wejdzie ci w nawyk, będziesz przenosić tę metodę na zewnątrz: na przykład po jakimś czasie na pełnej ludzi ulicy, w środku dnia roboczego, skupisz uwagę na jakiejś znajomej twarzy przyjaciela. Bez podstawowej umiejętności skupiania nie będziesz w stanie ‘wyłowić” z masy ludzkiej znajomej twarzy. Do tego właśnie przydaje się koncentracja.
Istnieje też inne, bardziej mentalne niż zmysłowe ćwiczenie: usiądź wygodnie najlepiej w fotelu, połóż obie ręce wzdłuż ciała, siedź prosto, w głębi, nie na skraju, nogi ułóż prosto. Najlepiej, aby fotel stał przy oknie i żebyś mógł przez chwilę popatrzeć w dal. Patrz jak najdalej się da, aż po kres horyzontu. Potem wróć obserwacją do pokoju i zamknij oczy. Wyobraź sobie, że opuszczasz na chwilę swoje ciało. Mając cały czas zamknięte oczy “rozglądnij się” we wszystkie strony, potem w wyobraźni wstań z fotela i “stań” z tyłu, za fotelem. Teraz wyobraź sobie, że widzisz tył swej głowy. “Zobacz” siebie z tyłu, zaczynając od głowy, odtwórz z pamięci barwę twoich włosów, typ fryzury, potem zobacz swoje uszy, sweter i fotel. Obserwuj siebie w ten sposób jakieś dwie minuty, po czym “usiądź” z powrotem w fotelu i “wejdź” ponownie w swoje ciało. Poczuj leżące na oparciu obie ręce, poczuj znowu ciężkość w nogach i przywołaj widok zza okna. Teraz powoli otwórz oczy i wróć do rzeczywistości.
Te dwa ćwiczenia są dla wszystkich, są zbadane i w pełni bezpieczne. Stanowią podstawę ćwiczeń na skupienie uwagi, przeznaczoną dla początkujących, dla ludzi z pewnymi zaburzeniami uwagi (jak w ADHD), aby poprawić ten ważny aspekt działania umysłu. Istotne jest to, aby samemu twórczo modyfikować te ćwiczenia, dodawać swoje ulepszenia, zaobserwować, co sprawia, że się koncentrujesz, a co w tym przeszkadza. Im bardziej świadomie określisz wszystkie bodźce przeszkadzające, tym łatwiej zrozumiesz, na czym polegał twój problem z koncentracją.
***
Jeden ze szkoleniowców on-line na pytanie, co to jest w ogóle “biznes”, odpowiedział, że “biznes to ludzie i relacje” oraz, że “biznes to sprzedaż”. Innymi słowy, kto nie jest “do ludzi”, ma jakieś problemy w nawiązywaniu i utrzymywaniu dłuższych relacji oraz ten, kto nie umie nic sprzedać — nie ma co się brać za biznes. Żaden biznes nie powstaje w próżni. Otoczeniem każdego biznesu są ludzie oraz relacje między nimi. Istotą biznesu jest dać ludziom wszystko, czego potrzebują i czego pragną. Tam, gdzie jest popyt, tam jest potrzeba i/lub pragnienie: żeby wpaść na super pomysł na własny biznes, trzeba zbadać rynek i zlokalizować potencjalnych klientów, bez których biznes jest tylko zabawą albo fanaberią.
Tak, że wiemy już, że każdy biznes tworzy osoba fizyczna lub prawna dla innej osoby, a najczęściej dla wielu różnych od siebie osób. To bardzo ważne — biznes nie jest dla jednego klienta, ale dla wielu klientów. Oni wszyscy różnią się od siebie potrzebami i pragnieniami, mają jednak też wiele wspólnego. Te najniższe potrzeby są wspólne — każdy musi jeść i pić, spać, mieć dach nad głową i ubranie, musi też jakoś się przemieszczać komunikacją prywatną albo publiczną. Tak więc zawsze te podstawowe potrzeby będą wspólne — zawsze biznesy oparte na gastronomii, budownictwie czy szyciu ubrań będą dobrze prosperować. Jednak im wyżej w hierarchii potrzeb, tym widać więcej różnic. Jeden chce odpocząć na wakacjach nad Bałtykiem, inny na Hawajach, jeszcze inny w górach. Wspólna jest tedy potrzeba czasu wolnego i odpoczynku, a różne są pragnienia jego realizacji. I tutaj, gdzie kończą się wspólne potrzeby, zaczynają się osobowościowe różnice. Jeden chce chodzić w dżinsach i sportowej bluzie z nadrukiem ulubionego zespołu, inny woli marynarkę i sztruksy. I tak dalej, aż do potrzeb mieszkaniowych — jeden marzy o daczy z basenem gdzieś pod miastem, inny stare mieszkanie w centrum wielkiego miasta, jeszcze inny czuje się dobrze na przedmieściach. Tak, że tutaj rozgrywa się istota pomysłów na biznes.
Warto na początek zobaczyć, co już ludzie robią. Zanim zaczniemy szukać oryginalnego i hitowego pomysłu, warto zrobić “stan badań” i sprawdzić, co już ludzie robią. Warto zadawać sobie pytania: “Co robią ludzie? Jakie biznesy już funkcjonują? Na czym polegają? Jakie pomysły kryją się za każdym z nich?” Kiedy rozglądamy się najczęściej w Internecie za tym, co już ludzie robią, często mamy wrażenie, że “tak, ten czy ta to potrafi, ale ja nie”. Wtedy warto zrozumieć, że nikt nie rodzi się do biznesu, że jest to pewien styl życia i zarabiania, a nawet — styl myślenia i radzenia sobie. Nikt nie ma jakiegoś specjalnego modułu w głowie, który by odpowiadał zdolnościom do biznesu. Jednak pewne wstępne warunki trzeba spełnić. Jeśli więc cierpisz na jakieś traumy, masz nieprzepracowane problemy z dzieciństwa, nie ufasz ludziom, albo zwyczajnie ich nie lubisz — idź do psychologa albo coacha i powiedz im o tym. Najpierw zrób porządek ze swoim całym życiem — potem zaczynaj z biznesem. Jeśli więc w obecności klientów zacinasz się, nie wiesz, co powiedzieć, czujesz pustkę w głowie — sprawdź, co jest tego przyczyną i ją wyeliminuj.
Kiedy już zrozumiesz, że jesteś taki, jak inni i że inni są podobni do ciebie, przestaniesz siebie wykluczać i zrozumiesz, że szanując siebie i wierząc w siebie, pokazujesz właściwą drogę. Ustąpienie problemów interpersonalnych jest wstępnym warunkiem “bycia pozytywnym” i warto od tego zacząć. Zadaj sobie pytanie: “Czego potrzebują ludzie? Jakie są pragnienia ludzkie i ich marzenia, jeśli podstawowe potrzeby są już zaspokojone? Co kupiliby ludzie ode mnie, a czego nie? Za co ludzie mogliby mi płacić?” Ten zestaw pytań otwiera szerokie pole możliwości, aby zacząć przeglądać kody PKD w sieci, czyli badać, jakie są możliwe dotychczasowe biznesy. Nie warto zakładać ani biznesów całkiem już “obstawionych” (gastronomia, napoje, itd.), ani całkiem oryginalnych. Co prawda nie wszystko w biznesie już było, ale najlepiej obstawić jakiś biznes, którego nie wykonuje wiele osób. Przykładem mogą być ciągle e-sklepy, które w 2018 mają jeszcze spore rezerwy czy inne e-biznesy. Najtrudniej jest uruchomić produkcję, najłatwiej jest zacząć biznes handlowy, a gdzieś pośrodku plasują się usługi. Produkcja wymaga miejsca i pracowników, obwarowana jest wieloma obostrzeniami. Handel jest dużo łatwiejszy, podobnie jak usługi, jednak ten pierwszy wymaga przełamania lodów i “wyjścia do ludzi”, a usługi konkretnej wiedzy i umiejętności, opartych dokumentami ze szkoleń czy kursów. Warto więc zadać sobie pytanie, w czym jestem dobry, co mi przychodzi łatwo i co mnie interesuje w życiu? Jeśli ktoś lubi matematykę, nie powinien robić mebli, a jeśli ktoś lubi majsterkować, nie powinien brać się za sprzedaż.
Podsumowując, założenie biznesu powiedzie się, o ile spełnione zostaną pewne warunki wstępne. Nie warto pochopnie brać pierwszego lepszego pomysłu, lecz opracować biznes-plan (gotowe formularze są w sieci), i szczegółowo wyobrazić sobie przyszły biznes. Czasem pomysł pojawia się, gdy właśnie intensywnie nad nim myśleliśmy, a potem nic nie wymyśliwszy, zrezygnowaliśmy z myślenia. Może się przyśnić, może przyjść nagle niczym grom z nieba, może ktoś życzliwy nieświadomie nam go podsunąć, może przyjdzie jako artykuł z prasy, czy fragment czytanej książki. Różnymi drogami chodzą po nas pomysły i tylko trzeba być czujnym i uważnym, aby nie przegapić.
***
Technika, którą odkrywam, może być z powodzeniem wprowadzona w życie od zaraz. Nieraz pewnie zastanawiali się Państwo, dlaczego niektórzy zadają mnóstwo pytań, a inni przeciwnie — wcale albo mało. Dlaczego dzieci zadają mnóstwo pytań na wszelkie możliwe tematy, a np. chorzy umysłowo nie? Ludzie, którzy wrócili ze stanu śmierci klinicznej mówili, że tam komunikacja przebiega bez zakłóceń i bez słów — telepatycznie. Na każde zadane cicho pytanie ludzie ci otrzymywali natychmiast odpowiedź. I były to odpowiedzi prawidłowe.
Dziś mnóstwo ludzi rezonuje, filozofuje, ale nie zadaje pytań. W niektórych środowiskach dociekliwość jest passe — tam lepiej o nic nie pytać, nie zadawać pytań, zadowalać się ogólnikowymi odpowiedziami. Tymczasem największe wynalazki czy odkrycia w historii ludzkości dokonano za pośrednictwem zadawania pytań. Pierwsze z nich dotyczą rzeczy istniejących realnie — co to jest? Jakie to jest? Do czego podobne? A jaka jest różnica? Pytania otwierają umysł, wywołują dyskusję, prowadzą do nowych pytań, generują wiedzę pewną o świecie materialnym. Najtrudniej jest właśnie zadać dobre pytanie, bo wiele z nich jest źle postawionych. Każda nauka w dowolnej dziedzinie zaczyna się od pytania na jakiś temat. Dlaczego jabłko spada w kierunku ziemi? Od tego pytania zaczęły się badania nad grawitają i przyciąganiem ciał.
Pytania mogą być otwarte lub zamknięte. Na te drugie odpowiedź może być trojaka: tak, nie albo nie wiadomo. Przykładem może być pytanie “czy Kopernik była kobietą?” Te pierwsze mają bardziej luźną strukturę i odpowiedź na nie może być rozbudowana. Zaczynają się na takie wyrazy, jak “dlaczego?”, “po co?”, “jak?”, “ile?” i tak dalej. Pytania otwarte rozwijają zdolności językowe, pozwalając rozwinąć wypowiedź mówioną czy pisemną, są dobre jako punkty w pogadankach na lekcjach w szkole, ale sprawdzają się szczególnie w edukacji akademickiej i badaniach naukowych.
Ilekroś coś się dzieje w życiu, należy zadać pytanie “dlaczego coś się dzieje?”, “jakie są powody/przyczyny, że tak, a nie inaczej się dzieje?”, “ile czasu to trwa?”, “jak długo może to jeszcze potrwać?”
Pytać można o wszystko, począwszy od pogody, na wahaniach giełdowych kończąc. Pytania dziś nie znają tabu, choć oczywiście na przyjęciu nie pytamy o choroby, ani ile kto zarabia. Właściwe pytanie musi być postawione w odpowiednim czasie i we właściwym miejscu. Jeśli zapytam na balu, ile czasu ma panna młoda do rozwiązania, popełnię poważną gafę. Ale jeśli o to samo zapytam w cztery oczy, będąc bliskim znajomym panny młodej, to będzie to pytanie fortunne.
Dobrze postawione pytanie uruchamia podświadomość, która zaczyna głowić się nad odpowiedzią. Nie zawsze odpowiedź znajduje się na zewnątrz — często dopiero nieświadomy umysł może nasunąć właściwy trop. Odpowiedź może przyjść we śnie, w wizji na jawie, podczas tworzenia wizualizacji czy relaksu, nigdy gdy jesteśmy spięci i mamy różne napięcia. Może przyjść podczas spaceru z psem, albo podczas półdrzemki przy nudnawym serialu, czy też po lekturze jakiegoś fragmentu książki. W każdym razie zasadniczo przed snem warto przywołać wszystkie pytania z dnia, aby móc uruchomić pracę nieświadomego umysłu. Osoby wierzące mogą podczas modlitwy wieczornej prosić o światło boskie w jakiejś trudnej sprawie. Czasami nowe metody i techniki tylko inaczej się nazywają, a znaczą to samo — modlitwa dawniej była po prostu medytacją, a potem te dwie drogi się rozeszły. Podobnie akty strzeliste można by dziś nazwać po prostu afirmacjami pozytywnymi, jednak w tych drugich większą rolę odgrywa aktywność własna praktykującego. W każdym razie pytać warto. I szukać odpowiedzi, zarówno świadomie, jak i nastawić się wewnętrznie na to, że z czasem, może po dłuższym czasie, one się niejako “same” odnajdą.
***
Odkąd dorosłeś, zastanawiasz się czasem, czy idziesz właściwą drogą. W dzieciństwie nieraz słyszałeś od dorosłych, że “w życiu trzeba dużo się uczyć”, aby zdobyć dobry zawód i stanowisko, zacząć zarabiać i usamodzielnić się. Potem, kiedy czytałeś mnóstwo poradników słyszałeś, że “trzeba marzyć na jawie”, wizualizować cele, iść własną drogą, robić to, co chcesz robić, a nie to co musisz. Wiesz jednak, że to nie takie proste. Możesz przeczytać uważnie wiele poradników, a nawet sięgnąć po mądrość starożytną albo mędrców wschodu i nadal nie wiedzieć, jaka droga jest ci pisana, przeznaczona. Czasem wątpisz nawet w to, że w ogóle jest jakaś droga, masz wrażenie, że jesteś pośrodku dżungli, gdzie za pomocą noża przebijasz się przez zarośla, wytyczając nową ścieżkę. Myślisz wreszcie, że wszystko jest dziełem przypadku i że nie istnieje żadne zadanie, żaden plan dla ciebie ani pozostałych ludzi. Potem jednak znowu zastanawiasz się, jak wykorzystać życie, jak spędzisz czas do emerytury, jak się zrealizować. To, co musisz zrobić, to zapytać się swojego nieświadomego umysłu, “czego pragniesz najbardziej?” I poczekać na odpowiedź. Co jednak robić w międzyczasie?
Najpierw sięgnij myślą wstecz. Wróć do dzieciństwa, postanów przywołać wszystkie dobre i złe rzeczy, jakie się działy. Czasem, aby wyprzeć złe fakty, krzywdy i winy, zapominamy też równocześnie o dobru, jakie było, bo nie samo zło się zdarzyło. Jeśli jednak traum jest dużo, pomoże ci w tym dobry psycholog. Sięgając myślą wstecz nie musisz sięgać do samego początku, lecz niech to będzie okres 7—11 r. ż. To wtedy powstają pierwsze marzenia, przymiarki i zabawy w dorosłych, bawienie się w “księdza”, “nauczycielkę” czy “lekarza”. Dzieci próbują się w zabawie, nie znają uczucia powagi. Wszystko, co robią, robią “na niby”, badając siebie i swoje siły. Zapytaj się tamtego dziecka w tobie, “kim chciałeś być wtedy?”. Najczęściej chłopcy chcą być policjantami, albo księżmi, a dziewczynki nauczycielkami albo pisarkami. Zapytaj się siebie z tamtych lat, kim naprawdę chciałeś/chciałaś być? Odpowiedź może nie nadejść od razu, może trzeba ją zdobyć we śnie, czasem przychodzi jako znak z zewnątrz (np. jako propozycja pracy, czyjaś podpowiedź, etc.).
Czasem powrót do dzieciństwa z pytaniem “czego chcę” pomaga, czasem chwilowo, a czasem wcale. Wiedz jednak, że same techniki mentalne (koncentracja, dyscyplina, wizualizacje i wiele innych) mogą nie pomóc, bo są zbyt techniczne. Problem jest dużo bardziej prosty i polega na tym, aby “wiedzieć, czego się chce”. Inaczej mówiąc, co mnie interesuje? Czemu poświęcam najwięcej czasu, najwięcej uwagi? Jak wygląda mój dzień? Co robię między pobudką a pójściem spać wieczorem? Wystarczy czasem przejść w myśli jeden przeciętny dzień, aby odpowiedź się znalazła.
Możesz zrobić dość proste ćwiczenie: wyobraź sobie, że jest rok 2023 — koniecznie określ datę co do dnia i miesiąca, np. niech to będą twoje urodziny za 5 lat. Napisz, co widzisz. Jak wyglądasz zewnętrznie, gdzie mieszkasz, z kim przebywasz, jak wygląda twój dzień codzienny, gdzie pracujesz, w jakim charakterze. Wszystko powinno być wyraźne, jednoznaczne, ostre, mocne. Podejdź do siebie samego, dotknij swoich włosów, podaj sobie rękę, porozmawiaj. Zapytaj się siebie, czy jesteś szczęśliwy? Jak minęło ostatnie pięć lat? Co się ważnego zdarzyło? Co robisz w życiu? Czy odnalazłeś swoją drogę czy też nadal szukasz? Ile masz środków na koncie, czy lata te przyniosły poprawę warunków finansowych czy jest tak samo? Na koniec poproś siebie, aby pokazał ci twój garaż. Wejdź i zobacz swoje auto za pięć lat. Jaki ma kolor, jaka to marka i model, dotknij lakieru, usiądź za kierownicą, włącz silnik, wyjedź z garażu, przejedź się po ulicach miasta przyszłości. Uwierz, choćby wszystko ci mówiło, że to niemożliwe.
Czasem otoczenie przeszkadza nam w realizacji celów. Spełniamy czyjeś żądania i prośby, nie odmawiamy w żadnej sytuacji, chcemy w ten sposób być lubiani, postrzegani jako uczynni, kulturalni. Tymczasem otoczenie nie chce, żebyś ty wygrał, tylko inni ludzie. Póki spełniasz czyjeś prośby zgodne z twoją pasją jest dobrze. Gdy jednak musisz robić coś, czego nie chcesz, zaczyna się konflikt sumienia. Działasz bez przekonania, z obowiązku, z automatu. Wiesz, że chcesz innej pracy, ale boisz się, że następna będzie jeszcze gorsza, więc tkwisz w strefie komfortu i nadal robisz coś, czego nie chcesz. Jeśli jednak tkwienie w komforcie jest miłe, to dalekosiężne skutku tej postawy mogą być opłakane. Nagle po latach wykonywania nielubianej pracy możesz mieć w środku życia kryzys wieku średniego, polegający na tym, że bilans tych lat będzie całkowicie ujemny i wpadniesz w depresję, mając poczucie zmarnowanego czasu, życia, sił, zdrowia i pieniędzy. Robienie niechcianej rzeczy nawet Biblia nazywa “grzechem”. Wszystko, co robisz bez przekonania obraca się w końcu przeciw tobie. Dlatego mówi się, że do “odważnych świat należy” i że “trzeba wyjść ze strefy komfortu” jak najszybciej. Nie jest to łatwe, ale może przynieść nadzieję na odmianę.
Póki pracujesz dla kogoś, właściwie przegrywasz. Wszelkie wymówki typu “muszę zarabiać na życie” są niestotne, bo wszędzie można zarobić. Jeśli wykonywać pracę dla kogoś, to znajdź najbliższą wymarzonej. Niech to będzie ta sama branża, ale inna firma, albo inne stanowisko w firmie. Rozmawiaj z pracodawcą o warunkach, wiele firm przenosi pracowników na równoległe stanowiska, aby przeciwdziałać wypaleniu. Pogadaj o awansie, pozbądź się kompleksów niższości. Nie bój się odmowy, z jaką możesz się spotkać. Obawa przed odmową jest najczęstszą przyczyną braku działania z twej strony. Jeśli nawet dziewczyna odmówi ci randki albo tańca, a pracodawca awansu, to na tym świat się nie kończy.
Gdy zdobędziesz się już na odwagę pracy “na swoim”, musisz wiele przejść, aby zacząć zarabiać co najmniej tyle samo, ile w pracy na etacie. Panująca biurokracja, konkurencja, przeszkody rodzinne — mogą niestety cię zniechęcać, jednak przynajmniej raz w życiu można zaryzykować i spróbować czegoś, czego nigdy nie robiłeś. Może się uda — może nie. Jednak jeśli nie zrobisz nic, nie uda się na pewno. A jeśli podejmiesz akcję, jest zawsze możliwość, że uda się właśnie tobie. Przynajmniej będziesz mieć poczucie, że próbowałeś i nie wpadniesz w żal, gdy po latach będziesz żałować, że czegoś nie spróbowałeś. Ludzie na końcu życia żałują nie tyle tego, co zrobili, ile tego, czego nie zrobili. Działając nie unikniesz błędów, a nawet one są konieczne, bo na nich się uczymy. Jeśli nie chcesz błędów, nie rób nic. Wtedy jednak, gdy będziesz biernie czekać, tkwiąc w bezczynności, nie zdarzy się nic na pewno. A jeśli zaczniesz coś robić, na początku cokolwiek, wtedy otwierają się możliwości, o których nigdy nie myślałeś, że w ogóle istnieją.
***
Brian Tracy, jeden z najsłynniejszych mówców motywacyjnych, twierdzi, że gdyby miał wymienić jedną tylko umiejętność, potrzebną do osiągnięcia jakiegokolwiek sukcesu w życiu, to postawiłby na koncentrację -skupienie uwagi. Według badań ludzie, którzy umieją kierować uwagą w pożądaną stronę, żyją dłużej i lepiej, cieszą się leszym ogólnym zdrowiem i samopoczuciem, rzadziej cierpią na depresję i inne zaburzenia nerwowe, osiągają więcej i szybciej, popełniają w życiu mniej błędów. Nikt nie rodzi się z tą umiejętnością — dziecko w ogóle nie potrafi się prawie skupiać, jest całe rozproszone, wręcz zatraca się w zabawie, stale żyje w rozproszeniu, wszędzie wchodzi, wszystko go interesuje, nie potrafi usiedzieć w spokoju nawet 5 minut. Dzieci, które idą do szkoły, w 1 klasie bardzo tego doświadczają. Usiedzenie w klasie przez 45 minut, a w szkole przez 5—7 godzin to dla nich bardzo trudne doświadczenie. Obliczono, że dorosły człowiek może koncentrować się na jednej rzeczy najwyżej przez 90 minut, stąd wykłady uniwersyteckie i ćwiczenia na uczelniach trwają naraz właśnie tyle.
Dziś jednak coraz więcej ludzi nie potrafi wykonywać jednej czynności w skupieniu nawet przez połowę tego czasu, a to samo dotyczy dzieci. Ilość dystraktorów gwałtownie rośnie — są to bodźce przeszkadzające, czyli hałas, powiadomienia z mediów społeczenościowych, myśli o przeszłości (wspomnienia, reminiscencje), wybieganie myślą naprzód (planowanie, co dalej), dzwonki do drzwi, latające niedaleko samoloty, szum samochodów na autostradzie, rozmowy innych ludzi, telefony, i mnóstwo innych. Bez koncentracji nie da się wykonać żadnej rzeczy do końca, szczególnie zadań wymagających pracy umysłowej. Nawet jednak zadania fizyczne, jak sport czy jazda samochodem są bez koncentracji niemożliwe, a w przypadku jazdy autem jest to nawet groźne. Skupienie uwagi na drodze jest świetnym sposobem na wyćwiczenie koncentracji. Należy obserwować szosę, być uważnym, przetwarzać bodźce aktualne, “tu i teraz”, a nie myśleć i przeżuwać to, co było i czego już nie ma, albo to, co będzie i czego jeszcze nia ma.
Aby móc się w ogóle skoncentrować, należy odżywiać się zdrowo, pić dużo soków i wody mineralnej (odtrucie), wysypiać się oraz prowadzić bardziej aktywny tryb życia. Bardzo pomagają też ćwiczenia medytacyjne, kontemplacja jakiegoś obiektu czy zwykła joga albo ćwiczenia gimnastyczne.
To jednak nie wystarczy. Nikt nie rodzi się jako skoncentrowany. Tę umiejętność należy wykształcić, stąd bardzo pilne jest rozpoczęcie ćwiczeń odpowiednio wcześnie. Niestety, w szkole nie ma zajęć z koncentracji uwagi. Uczeń, który jest zarzucany z różnych stron mnóstwem informacji, jest przebodźcowany. Dystraktory to wszelkie bodźce odciągające od planowanego zadania. To dzwonki powiadomień, hałas uliczny, muzyka w słuchawkach, swobodne myśli, nie związane z zadaniem i wiele innych. Ignorowanie dystraktorów jest bardzo trudne, bo należy po prostu nie przywiązywać do nich wagi, nie nadawać im statusu ważności. Dzieci skrajnie nieskoncentrowane mają tak zwany zespół ADHD, który niestety trzeba leczyć już farmakologicznie. Nie potrafią usiedzieć spokojnie nawet minuty, są stale w ruchu, wszędzie ich pełno, wszystko je interesuje, wszystko jest równo ważne. Pierwszym krokiem tedy do zwiększenia koncentracji jest zadanie sobie pytania: “Dlaczego jest to dla mnie istotne?” Okazuje się, że większość bodźców, które codziennie docierają do naszych umysłów to szum informacyjny. 90% informacji w Internecie w ogóle jest nieistotnych. Czytamy je wszystkie chcąc się nasycić, albo z nudów, a nuda również jest stanem obniżonej koncentracji, jest deprywacją sensoryczną na skutek przywiązywania wagi do zbyt dużej ilości bodźców równocześnie.
Multitasking, czyli wielozadaniowość, jest bardzo modny, ale skutecznie zabija koncentrację. Nie da się efektywnie pracować nad wieloma zadaniami jednocześnie. Podzielność uwagi ma swoje naturalne granice. Większość ludzi nie ma podzielnej uwagi, zwłaszcza mężczyzn. Kobiety w ewolucji musiały mieć więcej podzielnej uwagi, ale i one więcej niż dwa zadania na raz nie są w stanie wykonać. Można skutecznie myśleć i pracować nad jednym zadaniem na raz. To zostało zbadane naukowo i stanowi klucz do koncentracji. Jeśli chcesz być efektywny, musisz pożegnać się z wieloma zadaniami na raz. Można w życiu robić i większośc robi wiele rzeczy, ale po kolei. Zaczynamy od najpilnijeszych, by przejść do mniej pilnych, ale być może ważniejszych w dłuższym okresie czasu.
Bardzo pomaga wizualizacja, która jest zdolnością wywoływania w wyobraźni różnych pożądanych obrazów. Można więc siedząc w duszym biurze, wykonując nudną pracę, wizualizować sobie miejsce wymarzonej pracy, albo wakacje pod palmami, co odpręża, relaksuje i w efekcie koncentruje. Ktoś, kto o czymś marzy i wyobraża sobie to wyraźnie, wszystkimi pięcioma zmysłami, jest bliżej celu niż ktoś pozbawiony w ogóle marzeń, kto nie posługuje się wyobraźnią. Wyobraźnia jest częścią zarówno świadomego, jak i nieświadomego umysłu i może zdziałać cuda. Romantycy cenili ją wyżej niż zdolności rozumowe, tworząc swoje dzieła literackie i plastyczne. Spróbuj wziąć do ręki jabłko i oglądnij je uważnie, następnie odłóż i zamknij oczy. Przywołaj jeszcze raz obraz jabłka, weź je w myślach do ręki, obróć, oglądnij ze wszystkich stron, poczuj chłodny dotyk, zobacz kolory, posmakuj i powąchaj. Takie proste ćwiczenie można potem komplikować, dodając inne przedmioty, aż nauczysz się wyobrażać sobie, co tylko zechcesz. Należy mieć minimalną wiarę w to, że wyobraźnia po coś jest dana człowiekowi, że nie jest to jakaś pozostałość niepotrzebnej funkcji, lecz coś znaczącego. Marzyciele, którzy bujają w obłokach częściej są bardziej zadowoleni, mają więcej energii życiowej, bardziej się motywują, potrafią leczyć różne swoje choroby.
Koncnetracja uwagi jest trudnym zadaniem, ale stopniowo można osiągnąć mistrzostwo. Podobno najbardziej skoncentrowani siłą umysłu potrafią zginać łyżeczki, kierując strumień uwagi w stronę przedmiotu. Inni potrafią nie odczuwać bólu ani oparzeń, chodząc po gorących węglach, jeszcze inni wytrzymują pod wodą godzinę bez aparatu tlenowego i tak dalej. Za te ich “niezwykłe” zdolności odpowiada w dużej mierze właśnie koncentracja. W codzienności oczywiście takie zdolności nie są przydatne, ale ćwiczenie skupienia uwagi pomaga żyć lepiej, dłużej i szczęśliwiej.
***
Tematyka “szantaży emocjonalnych” i w ogóle szantażowania staje się coraz bardziej uświadamiana, co sprawia, że w relacjach interpersonalnych oraz bliskich związkach coraz łatwiej jest zdemaskować emocjonalne szantaże i związane z nimi reakcje i zachowania. “Szantaż” — to wrogie działanie osoby fizycznej bądź prawnej, skierowane najczęsciej przeciw osobie fizycznej, mające na celu wykorzystanie sytuacji szantażu dla osiągnięcia konkretnego zysku. Prościej mówiąc: kiedy dochodzi do kidnapingu, czyli porwania dla okupu, najczęściej dziecka, mamy do czynienia z szantażem klasycznym. Szantażysta kontaktuje się z ofiarą i grozi, że zabije porwaną osobę, jeśli nie dostanie najczęściej określonej sumy pieniężnej albo innej formy majątkowej. Następuje klasyczny zestaw żądań, jak nie powiadamianie policji ani innych służb (np. prywatnych agencji detektywistycznych), potem oprawca przedstawia szczegółowy plan działania ofiary, jak pozostawienie paczki z pieniędzmi w określonym ściśle czasie i miejscu i tak dalej.
Klasyczny szantaż żeruje na uczuciach rodzicielskich, zwłaszcza macierzyńskich, ale także na innych, jak relacje przyjacielskie, a czasem na wysoko rozwiniętym zmyśle współczucia dla osób obcych, jaki przejawiają osoby skrajnie niekiedy altruistyczne.