Wstęp
Nie śmiałbym tej publikacji nazywać książką. To zaledwie zbiór felietonów, które łączy jeden autor. Swoją przygodę z publicystyką zacząłem na poważnie początkiem 2016 roku, kiedy zbiegły się ze sobą trzy wydarzenia.
Pewnego dnia na portalu Gwiazdki Cieszyńskiej zobaczyłem ogłoszenie, którego treść jednoznacznie wskazywała, że szukają nowych współpracowników. Długo się wahałem, trwożąc się o to, czy się nie wygłupię. Tego typu rozterki towarzyszą chyba każdemu początkującemu twórcy. Pojawiły się jednak nowe okoliczności, które stopniowo przybliżały mnie do podjęcia decyzji. Opisałem je w pierwszym felietonie niniejszego zbioru, dlatego nie będę się tu nad nimi rozwodził. Z kolei trzecie wydarzenie należy do tych bardzo osobistych. We wnętrzu barokowego kościoła wpatrywałem się w kratkę konfesjonału. Maksimum energii poświęcałem wsłuchiwaniu się w szept księdza. Ten nagle rzekł, że powinienem się poświęcić pracy twórczej lub intelektualnej. Czy to był znak, czy tylko przypadek? Nie mnie wyrokować.
Felietony zebrane w tym skromnym zbiorze zostały ułożone chronologicznie. Część z nich wymagała poprawy lub zmiany tytułu. Wybrałem tylko te, które moim zdaniem były najlepsze i cieszyły się dużą poczytnością. Publikowane były pierwotnie na łamach Gwiazdki Cieszyńskiej albo na blogu Swoją drogą.
Zdecydowałem się zebrać swe dotychczasowe teksty w jednym miejscu, gdyż uznałem, że pomoże mi to w promocji własnej twórczości. Publicysta w pierwszej kolejności nie zabiega o wydanie zbiorczej formy, lecz sukcesywnie publikuje swe felietony. Mnie taki ruch nie zaszkodzi. Co najwyżej pogłębi mą i tak rozdmuchaną próżność.
W cieniu Zamkowej
Niedawno obchodziliśmy Święto Trzech Króli. Od paru ładnych lat próbuje się nadać właściwy ton temu dniu, jaki przysługiwał mu niegdyś. Rok 2011 był rokiem przełomowym za sprawą uczynienia Objawienia Pańskiego dniem wolnym. Niestety oprócz uroczystości kościelnych wiernym nie zaproponowano zbyt wiele form uczczenia tego dnia. Jeśli istniały jakieś tradycje, zanim komuniści zepchali to święto w niepamięć, to zostały one zapomniane w zbiorowej świadomości wiernych. W Warszawie rozpoczęto organizację Orszaku Trzech Króli, a pomysł ten rozprzestrzenił się po całej Polsce, by w tym roku objąć swym zasięgiem ponad czterysta miast. W Cieszynie drugi rok z rzędu miała miejsce ta impreza. Frekwencja dopisała mimo nieznośnej, zimowej aury. Pokazuje to determinację cieszyniaków, by uczcić ten wyjątkowy dzień. Jest to również świetna prognoza na przyszłość. Można przypuszczać, że będzie to stały element religijnego krajobrazu Cieszyna i stanie się już tradycją.
Niestety Święto Trzech Króli służy również niektórym po to, by obśmiewać ich wiarę, a także upolityczniać ten dzień. Nie od dziś wiadomo, że burmistrz Ryszard Macura jest osobą religijną o czym świadczy jego życie. Nie jest też tajemnicą, że Pan burmistrz zanim objął swój urząd był katechetą oraz szafarzem w jednej z cieszyńskich parafii. W pewnych kręgach tego typu działalność budzi nie tylko trwogę, ale również szyderczy śmiech i obrzydzenie. Pierwsze tego typu symptomy pojawiły się już w drugiej turze wyborów na burmistrza. Teraz pojawiają się ze zdwojoną siłą. Dlaczego teraz? Otóż ostatnio ma miejsce debata na temat przyszłości budynku przy ulicy Zamkowej 1. Mieści się tam parę różnych podmiotów, choć niewątpliwie buławę przywództwa dzierży Klub Krytyki Politycznej. Instytucje te wynajmują lokale od miasta. Ratusz sondował wśród najemców możliwość zamiany lokalów na inne, gdyż istnieje możliwość (nieprzesądzona) wyburzenia byłego budynku po celnikach. Osoby prowadzące działalność w tym miejscu sprzeciwiają się temu i protestują — na razie na łamach lokalnych portalów oraz w ratuszu. Kto wie? Może zrodzi się z tego jeszcze jakaś pikieta?
Nie chcę się ustosunkowywać do tego, która strona ma rację, zwłaszcza że osobiście mam inne zdanie. Ten budynek może na nowo pełnić swoje funkcje z czasów, zanim Polska weszła do Strefy Szengen. Pięć — dziesięć lat temu wyśmiewano ludzi (często z poważnymi tytułami naukowymi, ale będących w mniejszości), którzy twierdzili, że UE może się rozpaść z powodu m.in. imigrantów. Czas pokaże, czy ten scenariusz nie realizuje się właśnie na naszych oczach. Mapa ukazująca plany ekspansji ISIS tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Olza znowu może być rzeką graniczną, lecz nie na papierze.
W całym sporze o budynek najbardziej przeraża mnie to, gdzie został przeniesiony ciężar sporu. Nowy ton narracji kłótni nadaje Gazeta Codzienna, która publikując felieton FLORIANUSA (kimkolwiek jest nasz odważny zamaskowany), legitymuje jego poglądy. Autor sugeruje jakoby burmistrz i środowiska prawicowe mają zamiar posunąć się do wyburzenia budynku celem zniszczenia Klubu Krytyki Politycznej. Nie każdy za wzór bierze sobie postawy rodem z Gry o Tron, gdzie metody władców są wysublimowane i bezpardonowe.
Drugą linią ataku jest już wspomniana religijność. W swoim felietonie FLORIANUS nieprzypadkowo drwi z religijności, łącząc je ze sprawami samorządowymi. To nie są nieumyślne zabiegi stylistyczne. Przepis jest prosty: najpierw obśmiać miłosierdzie i tańczące zakonnice, potem wrzucić coś o pokrzywdzonych i koniecznie o prawicy, a na końcu nawiązać do Redemptorystów.
Niewątpliwie Panu Ryszardowi Macurze nie jest po drodze ze środowiskiem Klubu Krytyki Politycznej, ponieważ jego światopogląd jest zupełnie odmienny. Nie mniej jednak pamiętam, że gdy ubiegał się o fotel burmistrza, to nie bał się przyjść na debatę wyborczą organizowaną przez KKP. W tym roku Pani Joanna Wowrzeczka (koordynatorka klubu) została zaproszona do udziału w komisji weryfikującej wnioski w ramach budżetu obywatelskiego. Insynuacje jakoby burmistrz chciał zniszczyć klub są dla mnie nieprzekonujące. Ja jednak sądzę, że cała sprawa bierze się również stąd, że Pan burmistrz nie godzi się na supremację tej organizacji w sprawach społecznych Cieszyna. Co więcej, dba o udział większej ilości podmiotów w różnych przedsięwzięciach. Nie tak dawno przecież Pan Macura popełnił „zbrodnię obrazy majestatu”, nie zapraszając tego środowiska do komisji wyłaniającej kandydata na dyrektora domu narodowego. Stąd też zgrzyt zębami środowisk lewicowych.
Postanowiłem bronić burmistrza w tej sprawie mimo, że nigdy go nie spotkałem. Nie mniej jednak jestem osobą wierzącą i nie mogę już patrzeć, gdy ludzi miesza się z błotem z powodu ich wyznania i łączy się to z ich działalnością polityczną, mimo że ta nie ma nic wspólnego z kwestiami natury moralnej.
Starość, zima i grób
W kraju nad Wisłą utarło się, że o śmierci mówi się tylko przy okazji Wszystkich Świętych lub zgonie wielkich osobistości. Ostatnio Polskę obiegła wieść, że zmarł Bogusław Kaczyński — znany popularyzator muzyki poważnej i opery. Czy jednak rozmyślamy o śmierci tak na co dzień? Media głównego nurtu atakują nas obrazami młodych i wysportowanych postaci, które wpędzają w kompleksy niejednego. Panuje kult ciała rozpropagowany dużo silniej niż w czasach III Rzeszy. Oczywiście metody są inne, bardziej subtelne. Społeczeństwo głównie za pomocą TV oraz kolorowej prasy bombardowane jest wizerunkami nieskazitelnych gwiazd. Teraz nawet nie możesz się zestarzeć. Z wiekiem trzeba odmłodnieć, czego przykładem są gwiazdeczki ze sztucznie nadmuchanymi ustami — panie bez zmarszczek. Starzeć się i umierać nawet nie próbuj!
Zima to dobry okres, by porozmawiać o sprawach ostatecznych. Ta pora roku już od starożytności kojarzyła się ludziom z przemijaniem. Jest też symbolem zła, przywodzącym na myśl niebezpieczeństwo lub śmierć. Dobrym przykładem są Królowa Śniegu Andersena oraz wiedźma Jadis z uniwersum Narnii Lewisa. Pisząc ten tekst w zimowy wieczór chciałbym poruszyć bardziej kwestie tego, jak odnosimy się do przemijania naszych bliskich.
Nie tak dawno w Internecie pojawił się portal Grobonet 2.5, założony przez Zakład Gospodarki Komunalnej w Cieszynie. Jest to wirtualny katalog grobów mieszczących się na cieszyńskich nekropoliach. Wystarczy wpisać nazwisko zmarłego, wykonać jeden klik i już pojawia się nam fotografia grobu wraz z niezbędnymi informacjami dotyczącymi wybranego miejsca pochówku. Wydaje mi się, że w dobie cyfryzacji jest to bardzo użyteczne narzędzie. Jest to świetna pomoc dla osób, które chcą odwiedzić groby zmarłych po raz pierwszy. Strona ma również parę innych funkcji. Dla mnie dużym zaskoczeniem jest możliwość postawienia wirtualnego znicza. Być może jest to jakaś namiastka oddania czci zmarłym dla osób mieszkających daleko, zwłaszcza przebywającym poza granicami ojczyzny. Obawiam się, że dla wielu młodych ludzi może być to alternatywa wobec odwiedzania cmentarzy. Przypuszczalnie okaże się to bardzo modne i obok znaków [*] w postach na portalach społecznościowych zagości na dłużej.
Czy są to znaki czasu w dobie wirtualizacji życia codziennego? To się dopiero okaże. Ja jednak zachęcam, by iść na groby od czasu do czasu, podumać, pomodlić się. I nie mam na myśli tylko Wszystkich Świętych, czy Zaduszek. Czasem wydaje mi się, że święta te przekształciły się w wyrzut sumienia społeczeństwa. Biegamy po cmentarzach z wiadrami wody. Supermarkety są po brzegi załadowane coraz wymyślniejszymi zniczami. Ludzie prześcigają się w tym, kto da ładniejszy wieniec na grobie krewnego. Daleko odbiegamy od tego, w jakim celu odwiedza się groby. Czas spędzony na nekropoli powinien być poświęcony zadumie, modlitwie oraz oddaniu czci zmarłym. Są ludzie, którzy mają potrzebę popłakać, czy prowadzić monolog nad grobem i to też są bardzo ludzkie odruchy.
Już w czasach przedchrześcijańskich wiele kultur oddawało się zadumie nad mogiłami, oddając cześć swoim przodkom. Miało to oczywiście inny charakter. Zmarli byli często elementem wierzeń albo pośrednikami pomiędzy światem ludzi i bogów. Przedchrześcijańskie formy kultu zmarłych wiązały się także z przekonaniem, że dusza człowieka żyje po śmierci, dopóki trwa pamięć ludzka o nim oraz tak długo jak istnieją dzieła przez niego stworzone. Wraz z chrystianizacją to nastawienie zmieniło się. Wolałbym jednak, by to podejście nie przechodziło kolejnych przemian. Niestety zmiany w społeczeństwie zachodzą tak szybko i przewartościowują nasze zasady oraz zachowania.
Hołd dla Mieszka
Temat można znaleźć wszędzie. Nawet podczas sobotniej kolacji, której towarzyszą Wydarzenia. Kątem oka widzę kłótnię w senacie. Wyższa izba parlamentu debatuje nad zasługami Mieszka I i znaczeniem słowa hołd. Żona słusznie pyta: Czy za to im płacą? Choć nowy marszałek senatu Stanisław Karczewski na konferencjach obiecuje podniesienie rangi tej izby, to póki co nie udaje mu się. Być może to walka rodem z Don Kichota. Na Sali obrad podnoszą się głosy, że Mieszko nie był wzorem cnót, bo wojował. To jest akurat zarzut, który można przypiąć absolutnie każdemu X-wiecznemu władcy. Mieszko musiał w ten sposób czynić, by wyżywić swoją drużynę, którą utrzymywał z łupów wojennych. Dopiero potomkowie księcia wpadli na pomysł nadawania ziemi.
Spore dyskusje wywołało także słowo hołd. Wielu z parlamentarzystów zwężało je do homagium, czyli ceremonii składania przez wasala przysięgi wierności seniorowi. Pewnie w tym wszystkim za wiele scen rodem z Matejki — Hołd Pruski i Hołd Ruski. Senatorowie nie widzieli możliwości ugięcia karku przed nieżyjącym Piastem. Słowo hołd zastąpiono w końcu czcią, co de facto nie zmieniło niczego. Pokazało jedynie żenujący poziom polskiego parlamentaryzmu. Sobotni wieczór nadal utwierdza mnie w przekonaniu, że senat pełni funkcję wtórną w stosunku do sejmu. Ponadto mam nieodparte wrażenie, że to wygodna zsyłka dla zasłużonych, nierzadko niewygodnych działaczy partyjnych.
Mieszko pojawił się na senackich ustach za sprawą rocznicy chrztu Polski. Książę przyjmując nową wiarę wprowadził nas w krąg cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Postawię śmiałą tezę, że był to krok znacznie ważniejszy niż wprowadzenie nas do Unii Europejskiej, która nas z tego kręgu wyprowadza. Mieszkowi zarzuca się, że był to akt polityczny. Pytanie dlaczego miałby nie być? Zagadką jest jedynie podręcznikowa teza jakoby Mieszko przyjął chrzest z Czech, by uniezależnić się od Niemców. W owym czasie kościół czeski podlegał arcybiskupstwu w Moguncji, a więc Niemcom. Problem z niemiecką zależnością kościelną rozwiązał Chrobry, przyczyniając się do rozwoju kultu Świętego Wojciecha. Pewnym jest jednak, że oprócz wymiaru duchowego chrztu, na ziemie polskie zawitała nauka. Bowiem księża i mnisi to nie tylko modlitwa, ale i rozwój sztuki, architektury, piśmiennictwa, czy chociażby rolnictwa.
Wjeżdżając do Polski od strony Czech na wzniesieniu pośród drzew Lasku Miejskiego wita nas Mieszko cieszyński. Hołd składają mu już chyba tylko uczniowie okolicznych szkół, przesiadując pod pomnikiem w czasie długiej przerwy lub wagarów. Warto jednak poświęcić parę słów protoplaście Księstwa Cieszyńskiego, do którego z nostalgią odwołuje się wielu cieszyniaków. Swoją drogą, temat księstwa traktowany jest z namaszczeniem niczym utrata raju przez pierwszych ludzi. Piast mimo, że był najstarszym z synów Władysława opolskiego, to nie odziedziczył ojcowskiej stolicy. Wraz z bratem Przemysławem rządził w Raciborzu, Cieszynie i Oświęcimiu. Dopiero po 1290 oddał dorosłemu już Przemysławowi Racibórz, a sam stał się księciem cieszyńsko — oświęcimskim. Mieszko zaczynał skromnie. Tereny te były słabo zasiedlone, dlatego za jego życia powstało co najmniej 75 osad. Był to priorytet. Znane jest chociażby nadanie ziemi z 1290 roku rycerzowi Boguszowi 10 łanów frankońskich, z których powstały Boguszowice.
Charakterystyczne dla Piastów w okresie rozbicia dzielnicowego było prowadzenie niezależnej polityki. Z dzisiejszej perspektywy nie można mieć pretensji o to, że Mieszko był sojusznikiem Czech, z którymi sąsiadował. To przez Księstwo Cieszyńskie wiodła najkrótsza droga do Krakowa. Układ ten był korzystny, albowiem Wacław III ożenił się z córką Mieszka — Wiolą Elżbietą. Mariaż ten znacząco podniósł rangę mało znaczącego władcy. Niestety na krótko. Wacław III zmarł szybko w niewyjaśnionych okolicznościach. Mieszko nie załamał się i podjął kolejną próbę podniesienia rangi swego dominium. W 1315 roku książę wysłał poselstwo do Pragi, które miało prosić Jana Luksemburskiego o rękę swej córki Małgorzaty dla wnuka Mieszka. Niestety plan nie doszedł do skutku, a książę zmarł w tym samym roku.
Obu Piastów łączyła wizja wyciągnięcia swych krajów z peryferii. Udało im się, choć owoce ich działań miały zostać dostrzeżone nieco później. Ambicje pierwszego z nich zrealizował syn Bolesław Chrobry a drugiego wnuk Przemysław Noszak.
Anioł
Czasem by coś zrobić, można działać w pojedynkę. Do wielu rzeczy nie potrzeba grupy osób, będącej niczym drużyna pierścienia. Mimo, że nastały czasy pełne relatywizmu moralnego i zobojętnienia, to czy dziś nie potrzeba nam bohatera? Obecnie Hollywood wiedzie prym w kreowaniu bohaterów. Luke Skywalker, Iron Man, Batman to tylko jedni z wielu herosów. Nie są to jednak śmiałkowie nieskazitelni. Oprócz typowo ludzkich wad mają też inne mankamenty. Są produktami marketingu, stworzonymi by potęgować zysk twórców. Niby nic w tym złego. Tylko czy dzisiejsi czempioni są czymś więcej niż rozrywką? Czy inspirują? Czy możemy iść ich śladem? Na to każdy musi sobie sam odpowiedzieć.
Herosi inspirowali od zarania dziejów. Najpierw w mitach — przebiegły Odyseusz, czy odważny Achilles. Gdy rozpowszechniło się w Europie chrześcijaństwo naszą wyobraźnię rozpalały głównie historie postaci biblijnych. Karty Pisma Świętego bogate są w opisy bohaterskich czynów. Mojżesz stawił czoło niewolniczej machinie Egiptu, na czele której stał faraon. Samson zgładził wielu Filistynów. Dawid pokonał Goliata. Z kolei Daniel oswoił lwy. Nie sposób wymienić wszystkich godnych podziwu śmiałków, których poczynania natchnione były przez Boga.
Śląsk Cieszyński także może się poszczycić swoimi bohaterami. Jednym z nich był Paweł Stalmach — redaktor Gwiazdki Cieszyńskiej. Stalmach walczył słowem. Pisał, wydawał. Był twórcą wielu organizacji narodowościowych. Za swą działalność płacił wielokrotnie karę grzywny. Nie raz był więziony. Warto też pamiętać o 400 mieszkańcach Śląska Cieszyńskiego, którzy w 1914 roku w Parku Sikory postanowili przyłączyć się do tworzących się Legionów Polskich. W 1970 roku podczas powodzi w Cieszynie został zerwany most na Olzie. Pięciu ratujących go strażaków zginęło w odmętach rzeki. Niejednokrotnie za swe bohaterstwo mężni ludzie musieli ponieść najwyższą cenę. Dziś żyje także dzielny Adam Małysz — Orzeł z Wisły. To on wspiął się na wyżyny w skokach narciarskich. Dzięki niemu wzrosło zainteresowanie sportami zimowymi. Skoczek krzepił serca wielu rodaków przed telewizorami. Był sportową nadzieją, która pozwalała zapomnieć o porażkach sportowych m.in. w piłce nożnej.
Bohaterstwo ma różne oblicza i nie zawsze wiąże się z oddaniem życia. Natomiast łączy się z bezinteresowną pomocą na różną skalę. Co krok możemy poznać sylwetki osób, które dokonały czegoś w służbie innym. Nie tak dawno rozdawano nagrody Srebrnej Cieszynianki. Za niedługo wyłonimy Kobietę Oryginalną Śląska Cieszyńskiego 2015. Dziesiątego lutego obchodziliśmy Światowy Dzień Pacjenta. Z tej okazji przyznano Nagrody Anioły Farmacji oraz Anioły Medycyny. Tegoroczną laureatką jest Pani Małgorzata Biesok — aptekarka z 33-letnim stażem. Na co dzień pracuje w aptece Na Banotówce. Warto podkreślić, że farmaceutka otrzymała wyróżnienie dzięki głosom pacjentów. Pani Małgorzata Biesok znana jest mieszkańcom osiedla. Jest nie tylko miła. Również fachowo służy radą w zakresie doboru leków. Jej działalność nie ogranicza się tylko do stania za ladą. Niejednokrotnie Pani Małgorzata w razie potrzeby przynosiła leki do domu samotnych chorych, którzy nie byli w stanie dojść do apteki o własnych siłach.
W pogoni za bohaterami pamiętajmy o tym, że nasze czasy też potrzebują takich osób. Dziś już nie trzeba ubić smoka niczym święty Jerzy. Nie jesteśmy zmuszeni iść na krwawą wojnę. Czasy tego od nas nie wymagają. Zawsze można komuś pomóc lub z kimś się podzielić.
500+
Zachód jest wyznacznikiem postępu. W czasach PRL-u z utęsknieniem patrzono w tamtą stronę. Dla wielu był to utracony raj po wojennej zawierusze. Niestety jak to bywa w Polsce wzorce i pomysły kopiuje się bez namysłu — hurtowo. W 1968 roku postaje Klub Rzymski — gremium intelektualistów, które rości sobie prawo do wyznaczania trendów w każdej dziedzinie życia. Klub wydał książkę Granice wzrostu, będącą powrotem do idei Tomasza Malthusa. Zakłada ona ograniczenie wzrostu liczby ludności każdym możliwym sposobem. „Elity europejskie” sukcesywnie realizują ten scenariusz mniej lub bardziej świadomie.
Od paru lat w mediach mówi się o zapaści demograficznej, niżu demograficznym. Słowo demografia odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Wszystko to, by nas zniechęcić. Człowiek poddawany bombardowaniu tym samym tematem non stop, zaczyna obojętnieć. Sztandarowym hasłem Prawa i Sprawiedliwości w kampanii wyborczej było „500 złotych na każde dziecko”. W chwili obecnej mało istotne jest to, czy obiecywali na każde, czy dopiero drugie. Weryfikacja planów nastąpiła w chwili zajrzenia do skarbca wypełnionego po brzegi umowami na kredyty, a nie złotem. Droga legislacyjna przebiegła pomyślnie. Prezydent z namaszczeniem złożył podpis pod ustawą. Jeszcze w tym roku rodzice posiadający więcej niż jedno dziecko, otrzymają 500 zł na każde kolejne. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy dochód na jednego członka rodziny nie przekracza 800 zł. Wtedy pieniądze można otrzymać także na pierwszego potomka.
Godziny szczytu w centrum Cieszyna. Autobus miejskiej komunikacji leniwie sunie w korku. W środku pojazdu panuje gwar. Dzieci wracają ze szkoły. Dorośli natomiast żywo dyskutują o nowej ustawie. Mężczyzna po czterdziestce, ojciec pięcioletniej Kasi nie jest zadowolony. Jego zdaniem zostanie okradziony w podatkach, a inni będą korzystać. Wtóruje mu Ola, atrakcyjna brunetka przed trzydziestką. Wróciła do pracy dopiero co z macierzyńskiego. Zadaje sobie pytanie: Dlaczego jej dziecko jest gorsze? Czy ma sobie zrobić kolejne, żeby coś dostać? Nie brakuje też pogardliwie stawianych tez o wydawaniu państwowych pieniędzy na wódkę i papierosy przez tzw. dzieciorobów. Zadowolenia z rządowego programu nie kryje Jolanta, matka dwójki dzieci. Dodatkowe pieniądze wyda na dziecięce buty, ubrania, a także na basen. W kącie autobusu siedzi również Magdalena ze spuszczoną głową w kierunku podłogi. Milczy. Pracują z mężem na etacie. Mają czwórkę dzieci. Mimo to jest im ciężko. Starcza tylko na najpilniejsze potrzeby. Nie głodują, ale nie jeżdżą też na wczasy. Dzieci muszą same uczyć się angielskiego. O korepetytorze można zapomnieć.
Zainteresowanie programem jest spore. Niestety jeszcze minister Rafalska nie wydała żadnego rozporządzenia, które regulowałoby, kto będzie zajmował się wypłacaniem pieniędzy. Telefony w MOPS-ie i Ratuszu szaleją. Żaden z urzędników nie jest w stanie nikomu żadnych szczegółów podać.
Moim zdaniem żyjemy w absurdalnym świecie, gdzie dzieci traktowane są jako obciążenie. Nie wiem gdzie ulotniła się wartość dziecka? Gdzie się podziało to szczęście? Pary mające więcej, niż dwoje dzieci traktowane są już jako patologia. Mnie tylko szkoda, że rząd nie skorzystał z rozwiązań podatkowych na Węgrzech. Tam zostały wprowadzone ulgi podatkowe dla małżeństw z dziećmi. Przy trójce dzieci praktycznie nie płaci się już podatku dochodowego. Dzięki temu więcej pieniędzy zostaje w kieszeni podatnika. Obywatel nie musi o nic prosić. Taki sposób nie generuje również dodatkowych, intratnych stanowisk urzędniczych.
W całej tej sprawie najbardziej irytuje ludzka zawiść. Ktoś dostanie kasę, a mnie to ominie. Ciągle to słyszę. Zazdrość ludzka to wielki grzech, który w całych dziejach ludzkości najwięcej spustoszenia poczynił. To zawiść była fundamentem takich ideologii jak komunizm. Nie bez powodu wśród dziesięciu przykazań znalazły się te dwa: Nie pożądaj żony bliźniego swego. Ani żadnej rzeczy, która jego jest. Także Paweł z Tarsu w Liście do Kolosan pisze: Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w <waszych> członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem. Z powodu nich nadchodzi gniew Boży na synów buntu.
Pewnym jest to, że w Polsce brakuje strategii promującej posiadanie potomstwa. Nie powinna bazować na rozdawaniu pieniędzy, które kolejny rząd może szybko pozabierać. Warto oprzeć się nie tylko na ulgach, czy kwocie wolnej od podatku. Trzeba również zadbać o infrastrukturę. Brak spójnej polityki mieszkaniowej jest widoczny gołym okiem. Mamy do czynienia również z niedoborem przedszkoli, żłobków i placów zabaw. Choć ostatnio żłobków w Cieszynie przybywa i to niezmiernie cieszy.
Wspomnienia
Wspomnienia to jedna z najcudowniejszych rzeczy, jakie możemy zachować. Nie są namacalne, materialne, ale mają dla nas wyjątkową wartość. Do ich zalet zaliczyłbym to, że nie da się ich skraść. Wyjątkowo złodziejskiego czynu może dopuścić się zdradziecka choroba. Fascynujące jest to, że minione lata są zawsze lepsze niż obecne. Przywołując swe wspomnienia rodzice zawsze zachwalają, że w „ich czasach” było lepiej. To „ich czasy” naturalnie oznacza, że wtedy kiedy byli młodzi, silni i zdrowi, a świat stał przed nimi otworem. Nie dajmy się zwieść. To samo my będziemy mówili naszym dzieciom. I choćby obiektywnie patrząc, świat za parę dekad byłby lepszy, to my i tak będziemy uparcie trwać przy swoim. Nie będziemy w stanie lub nie będziemy chcieli przystosować się do nowych realiów, mód i technologii. Świat będzie nas trochę uwierał. Im siwych włosów będzie przybywać, tym bardziej otoczenie będzie dla nas niezrozumiałe.
Na Śląsku Cieszyńskim też nie brakuje wspomnień. Starsze pokolenie z utęsknieniem wraca pamięcią do czasów Polski Ludowej. Krajobraz naszej ziemi był absolutnie inny, bardziej przemysłowy. Co rusz stała jakaś fabryka, jakiś zakład. Były: Celmy, Zampol, CEFANA, Elektrometal, Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza, Termika, Goleszowska Fabryka Portland Cementu, Kopalnia Morcinek oraz Kuźnia w Ustroniu. Nie sposób wymienić wszystkich zakładów, które powstały i przeżywały swój rozkwit w XX wieku. Istotne jest, że w tym czasie powstało wiele miejsc pracy. Tutaj zjeżdżali ludzie z całej Polski, aby zarobić na przysłowiowy kawałek chleba. Nie inaczej było z moim ojcem i stryjem, którzy dotarli tu, aż z Ziemi Lubuskiej. Jest to tylko jeden z wielu przykładów.
Po 1989 roku przyszła długo oczekiwana demokracja. Wdrożono wiele planów gospodarczych, w tym i ten Balcerowicza. Zakłady zaczęły upadać jak płytki domina. Czyja to wina? Na pewno część z tych miejsc nie umiała się odnaleźć w nowych regułach gry. Cześć pogrążyło nieumiejętne zarządzanie. Nie padły one jednak łupem wolnego rynku, dzikiego kapitalizmu, a systemu koncesyjno-etatystycznego, który po roku 89’ zaczął rozpleniać się po Polsce niczym chwast. W dodatku tęgie, ekonomiczne głowy przekonywały, by sprzedać wszystko co się da. Najlepiej jeszcze jak najtaniej. Wtórowali im mentorzy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Banku Światowego. Większość z wymienionych przeze mnie zakładów jest już tylko historią. Reszta istnieje w szczątkowej formie i daleko jej do formy z czasów świetności.
Czasy współczesne są zupełnie inne. Zamieniliśmy skromną stabilizację na wielką niepewność i ryzyko. Daliśmy się uwieść marzeniu o wielkiej turystyce oraz usługach i handlu. Cieszyn handlem stoi wzdłuż i wszerz. Zaczęło się skromnie od osiedlowych sklepików, targowisk oraz PLUSA (wypad do tego sklepu był niczym ekspedycja do egzotycznych krajów). Teraz mamy trzy markety budowlane, siedem marketów spożywczych, tuzin pizzerii oraz siedemnaście aptek. Jest również lekko podupadające targowisko i niezliczone sklepy z meblami. Czy handel jest zły? Ze starego mądrego porzekadła możemy dowiedzieć się, że: Lepszy gram handlu, niż kilo roboty. Proporcje muszą jednak zostać zachowane i ktoś musi coś wyprodukować, by ktoś mógł to sprzedać. O turystyce można mówić w przypadku Ustronia, Wisły, Brennej, czy Trójwsi. Reszta miejscowości jest raczej bardziej uboga w atrakcje. Cieszyn to miasto o długoletniej tradycji i paru interesujących miejscach. Niestety ciężko przyciągnąć tu turystę na dłużej niż parę godzin. No chyba, że akurat w mieście jest jakiś festiwal.
Pojawia się jednak światło w tunelu i to nie za sprawą planu wicepremiera Morawieckiego, który chciałby reindustrializacji. O ponownym uprzemysłowieniu myślą włodarze większości miejscowości Śląska Cieszyńskiego. Prym w tego typu dążeniach wiedzie gmina Goleszów. Przy współpracy gminy oraz prywatnego inwestora powstała bażanowicka strefa przemysłowa. Kolejne zakłady powstają w Ustroniu oraz Skoczowie (głównie kapitał południowokoreański, ale nie tylko). Cieszyn nie chce być na szarym końcu. Wśród cieszyńskich radnych pojawił się postulat zakupu ziemi na inwestycje pod nowe zakłady pracy. Podobno są nawet chętni, by zainwestować tam swój kapitał. Ostatnio media donosiły, że próba zakupu ziemi przez gminę spaliła na panewce. Zachęcam włodarzy, by trzymali się obranego kursu i w końcu przerwali pasmo zaniechań poprzednich ekip w tej sprawie. Dla przykładu podam tylko MDM, który rozwiódł się z Cieszynem na rzecz nowego mariażu z Bielsko-Białą.
Wspominam początek lat 90 bardzo dobrze. To było moje dzieciństwo. Pojawia się wiele nowych miejsc — głównie sklepów. Sporo miejsc także znika. Zakłady są zamykane. Dla sąsiadów i krewnych tam pracujących to tragedia. Zwłaszcza dla tych, którzy swoim miejscom pracy poświęcili niejednokrotnie połowę swego życia. Nie chciałbym, by ten tekst był apoteozą komuny. Pragnąłbym jednak, byśmy zachowali w pamięci to, co było dobre. A tym dobrem Śląska Cieszyńskiego był niewątpliwie przemysł.
Widokówka z Cieszyna
Budowanie swej tożsamości regionalnej, czy narodowej na nostalgicznych obrazach z przeszłości nie jest niczym złym. Dotyczy to każdej zbiorowości. Nie można uciec od wyidealizowanej wizji, utraconego raju, niedoścignionego wzoru. Mieszkając tu, co rusz natkniemy się na odbicie naszej małej ojczyzny. Wystarczy tylko wyjść z domu. Jest w tym trochę mitu pielęgnowanego przez pokolenia. Stałym elementem tego mitu są postacie władców. Należy podkreślić, że najczęściej są to jednostki, których rządy były sprawowane przez wiele lat. Poczynając od antyku w Egipcie panował Ramzes II, którego rządy pamiętały co najmniej trzy ówczesne pokolenia. Natomiast analizując historię Anglii nie można przejść obojętnie obok długowiecznych królowych: Elżbiety I, Wiktorii oraz Elżbiety II. Ta ostatnia choć tylko panuje (rządzi kto inny), to jest żyjącym symbolem Wielkiej Brytanii nakręcającym gospodarkę Wysp.
Dla Śląska Cieszyńskiego taką ikoną jest niewątpliwie cesarz Franciszek Józef. Wśród cieszyniaków cieszył się estymą m.in. dlatego, że Najjaśniejszy Pan odwiedził nasze miasto czterokrotnie. Ponadto ówcześni mieszkańcy Cieszyna czuli się tak samo traktowani jak mieszkańcy innych regionów. Oczywiście na dobrą opinię o Cysorzu Panie pracował cały sztab ludzi. Indoktrynacja zaczynała się już w czytankach, gdzie masa tekstów poświęcona była wspaniałej monarchii austrowęgierskiej z uwzględnieniem roli wielkiego ojca narodów, jakim jawił się cesarz.
Zdradzę wam dwie tajemnice. Franciszek Józef przegrał wojnę z Francją oraz Prusami. Natomiast rozpoczęcie pierwszej wojny światowej było gwoździem do trumny nieboszczki Austro-Węgier. Na pewno kojarzycie film Sissi z Romą Schneider w roli głównej. Gorąca miłość pomiędzy cesarzem, a Elżbietą Bawarską kwitła tylko na początku. Niestety monarcha zbyt zajęty obowiązkami nie poświęcał czasu swej małżonce. Ta z kolei wolała podróżować niż nudzić się w pałacu Schonbrunn. Mimo, że Franciszek Józef nie był amantem rozpalającym wyobraźnię żeńskiej części dworu, to należy oddać mu to, że nigdy swej żony nie zdradził. Brak bliskiej relacji z żoną nie wpływał na jego wierność i oddanie.
Czy ujrzenie rys na wizerunku cesarza coś zmienia? Moim zdaniem nie ma takiego zagrożenia. Dlaczego miałbym nie ufać osądowi naszych przodków? To, że w jakimś stopniu ulegli propagandzie, nie znaczy, że działo im się w Cieszynie źle. Niejeden dzisiejszy polityk mógłby zazdrościć cesarzowi popularności. Z okazji 50-lecia swego panowania monarcha zażyczył sobie od swych poddanych pocztówki z wizerunkami swoich miejscowości. Dostał ich aż 10 milionów.
Jaki pejzaż zobaczyłby dziś cesarz na widokówce z Cieszyna? Cieszyn przygotowuje się do Świąt Wielkanocnych. W ubiegły piątek ulicami Cieszyna przeszła droga krzyżowa. Wierni wyruszyli ze wzgórza zamkowego, gdzie do dziś można podziwiać korzenie cieszyńskiego chrześcijaństwa w postaci rotundy. Nie brakuje też akcentów, wywodzących się z samego serca monarchii austrowęgierskiej. Takim elementem jest np. coroczny jarmark wielkanocny na cieszyńskim rynku. Można tu kupić wyroby lokalnego rzemiosła artystycznego oraz kartki świąteczne.
Przysmaki są charakterystyczne dla wielu świąt. Gospodynie robią pokaźne zakupy. Przymierzają się do wielkiej kuchennej batalii. Na stole nie może zabraknąć murzynów pachnących swojskimi wędlinami. Założę się, że w niejednym domu podczas świąt Najjaśniejszy Pan zjadłby tradycyjny strudel z jabłkami, który cieszył się powodzeniem także w jego czasach. Sądzę również, że cieszyńska kanapka śledziowa mogłaby zagościć na cesarskim stole w czasie wielkopiątkowego śniadania.
Cysorz Pan nie zobaczyłby tramwaju, który zaczął działać jeszcze za jego życia. Zauważyłby, że do Cieszyna ciężko dojechać komunikacją publiczną. Nawet jeśli nie zauważyłby tego, to odpowiednie służby doniosłyby mu o tym. Baczne oko cesarza nie przeoczyłoby wielu wydarzeń kulturalnych w Cieszynie. W ostatnim czasie tu i ówdzie pojawia się ekipa kręcąca sceny do filmu o chrzcie polskim oraz mini serialu o banku, który będzie emitowany już wkrótce na Polsacie. Wybór Cieszyna nie był przypadkowy. Liczba banków w Cieszynie porównywalna jest z cyfrą pizzerii oraz aptek.
Za czasów nieboszczki monarchii Cieszyn znajdował się na ważnym szlaku handlowym. Przejeżdżali tędy kupcy z innych rejonów cesarstwa, jak również z Włoch. Dziś również Cieszyn jest miastem handlowym. Tabuny sąsiadów zza Olzy robią zakupy w cieszyńskich sklepach. Jeden nawet umieszczono na granicy, by przyciągnąć Czechów. Franciszek Józef przecierałby oczy ze zdumienia. W czasie jego panowania zaczął rozkwitać na tym terenie przemysł. Dlaczego go nie dostrzega na widokówce?
Każdy cieszyniak mógłby wysłać zupełnie inną widokówkę. Oceny i postrzeganie naszego miasta są diametralnie różne. Są osoby urzeczone tym miastem. Gloryfikują go. Inni dostrzegają pewien marazm i wiele zaniechań ze strony różnych ekip rządzących w mieście w ostatnim ćwierćwieczu. Część z nich za chlebem ruszyła do: Katowic, Bielska, Krakowa i Wrocławia oraz za granicę. Franciszek Józef sam dokonałby własnej oceny wychodząc z ramy obrazu. Niestety decyzją Bogdana Ficka jego podobizna została zdjęta z sali sesyjnej ratusza. Być może jeszcze przyjdzie czas, że ktoś Najjaśniejszego Pana uhonoruje i powiesi jego portret w godnym miejscu.
Gry video
Początek lat 90-tych był przełomem w świecie rozrywki. Tradycyjne uciechy podwórkowe jak np. zabawa w piaskownicy, czy gra w klasy przestały dominować w dziecięcym świecie zabaw. Pojawiły się bowiem w Polsce pierwsze gry video. Niektórzy z nas zaczęli swą przygodę z nimi wraz z nadejściem Commodore 64 lub Amigi 500. Całe podwórka wędrowały od domu do domu, by zagrać. W końcu ktoś od czasu do czasu miał wolny dom. Zgromadzeni przy telewizorze grali w co popadło. Najpopularniejsze były gry platformowe oraz wyścigi. Nikogo nie zniechęcało przewijanie kaset, czy ciągłe wymienianie dyskietek. Wtedy grafika 2D oraz monochromatyczne produkcje nie raziły swą prostotą.
Moja osobista przygoda z grami zaczęła się w momencie, kiedy ojciec z wyprawy do Państwa Środka przywiózł Pegazusa — klon konsoli do gier Nintendo. To urządzenie dopiero w tym czasie trafiało do Polski. Sądzę, że jej pierwsze egzemplarze trafiały do naszego kraju poprzez jedną z największych placówek wymiany handlowej na linii Polska — Azja Środkowo-Wschodnia, jaką był Stadion Dziesięciolecia w Warszawie.
W tym samym czasie jak grzyby po deszczu rosły niewielkie centra rozrywki multimedialnej. W Cieszynie nie było inaczej. Do naszego grodu zawitały salony gier. Ja sam pamiętam o czterech z nich. Jeden w budynku znanym jako Astoria na osiedlu Banotówka, drugi w miejscu obecnej stacji benzynowej Statoil (kiedyś druga płyta PKS-u), trzeci na ul. Hajduka no i czwarty najdłużej istniejący na tzw. Kurzym Targu. To tutaj chodziło się na wagary i traciło kieszonkowe, grając w różnej maści bijatyki. Sukces tego typu miejsc polegał na słabym dostępie do gier telewizyjnych oraz komputerów. Dlatego wraz z informatyzacją gospodarstw domowych miejsca tego typu zaczęły znikać jak kamfora.