PATOLOGIE
a gdybyś tak nakarmił mnie i odział
utulił do snu i skrycie odciął głowę
potem napisał wiersz o dekapitacji
to by było coś
a gdybyś tak przewinął cały świat do początku
tam spotkał twórcę wszechrzeczy
co wieczór dla niego się sznytował
to by było coś
a gdybyś tak wyskrobał się przed narodzinami
zadzierzgnął pętlę z pępowiny
wtedy by cię pokochali
i to by było coś
a gdybyś już więcej nic nie powiedział
ominął datę jedenastego lipca
to by było naprawdę coś
11 lipca 2024
ostatecznie może być instant
do Słońca mam stosunek
ambiwalentny
jednak się zapytam
kto wysłucha mojej skargi
na zachmurzenie
gdy już deszcz dopada mój parasol
zastanawiam się
co jeszcze niebo może wymyśleć
czasem halny przesadza
siadam z dezaprobatą
przed ciekłym kryształem
klikam przeładowuję celuję
odświeżanie pamięci
przeliczanie wrogów i ofiar
usuwam część świata
z Ulubionych
gdy już kryształ błyszczy czernią
biorę ją bez zmrużenia
kiedyś zalana wrzątkiem
przesłodzona i gorzka
teraz odpowiednio cicha
typu ‘sam na sam’
znów mogę przeglądać
kandydatów do mojego świata
to tylko teatr płonący
jak ja uwielbiam mordowanie się teatralnym sztyletem
wprawdzie wymierzam swej godności niemało pchnięć
ale pozwala to na przeżycie pomiędzy publiką a kulisami
upokorzony udawanym bólem szukam dla niego poetyki
bezcenny jest płacz kobiet i wyrywkowe sprawdzanie zegarka
przez ich mężów
okoliczność łagodząca samobójstw to gro motywacji
i szybkie ulatnianie się corpusu delicti za scenografią
powód: kurewsko rozwleczona nuda zionąca z kalendarzy
fakt, że wszystko zmierza do nieszczęśliwego końca w akcie
strzelistym
czasem zdarza się, że śmierć szczęśliwie spali na panewce
wtedy złośliwa menda pierwszego rzędu zakrzyknie „pożar”
więc znowu jestem sam ot i ość w gardle staje nad wyraz
kochają cię dopiero wtedy, gdy leżysz jak zdefiniowany trup
na rozdrożu
na walentynki dam ci, kochana, moją sztuczną ściętą głowę
z jowialnym uśmiechem i gromkim zawołaniem „kurtyna”
[za kulisami oliwimy sztylety i pompujemy sztuczne łzy]
Wierszu
życzę ci, żebyś nie był miałki,
amatorski, banalny, bez polotu, bez wyrazu,
bez znaczenia, bezpłciowy, koturnowy, głupi,
bezwartościowy, błahy, byle jaki, cieniuchny,
czczy, dyletancki, dziadowski, grafomański, jarmarczny,
kiczowaty, kiepskawy, kulawy, lichawy, mało istotny,
mało oryginalny, mało ważny, mało wyrazisty,
małowartościowy, marny, mdły, mierny, mizerny,
nędzny, nieatrakcyjny, nieciekawy, nieefektowny,
niegodny uwagi, niemrawy, nieokreślony, nieoryginalny,
nieprzemyślany, niespecjalny, niespójny, nietreściwy,
nieudolny, niewybredny, niewydarzony, niewymyślny,
przaśny,
niewyrazisty, niezajmujący, niezdarny, nijaki,
niskiego lotu, nowicjuszowski, nudny, odpustowy,
ograniczony, płaski, płyciutki, podły, podrzędny, pospolity,
pośledni, prostacki, prozaiczny, prymitywny, przeciętny,
pseudoartystyczny, pusty, ramotowaty, schematyczny,
sloganowy, spospoliciały, spowszedniały, stereotypowy,
szablonowy, szmatławy, szmirowaty, sztampowy, tandetny,
taniutki, trywialny, tuzinkowy, ubogi w treść, wyświechtany,
wytarty, oklepany, zdawkowy;
reszta nie ma najmniejszego znaczenia
[21 marca, Światowy Dzień Poezji]
niech się mury pną
a jeśli Warszawa to tylko sen
ciężki sen po przejedzeniu i opiciu
wokół markety z tabletkami na spanie
takie w noc z piątku na niedzielę
jeśli miasto to mrzonka
wyrosła z wielkiego ugoru wspomnień
tam oset jest gruby i cięty
tam sprytne macki lebiody
a jeśli ten pępek pochodzi od brzucha
wielkiego jak nadęta kopuła czasu
pełen twardości i pokręcenia
pępek głodny i zasznurowany
lecz jeśli Warszawa to sen
znaczy że kobranocka była dobra
stare kołysanki nie giną
wracają pod różnymi postaciami
nawet piosenką dzielnych murarzy
nowy bród
przeczytam ci wiersz
taki zwykły znad rzeki
nieśpiesznie zmywającej wygrane marzenia
opowiem ci wiersz
taki prosty jak z miasta na górce
której stopy rzeka obmywa pacierzami
opowiem ci wiersz
zmyślony przy lampie naftowej
ukradkiem przed wylewną rzeką i mostem
opowiedz mi wiersz
taki inny znad morza które przynosi
żywe bursztyny i martwe trampki
złota godzina
widziałem ołowiane chwile na wschodzie
pomyślałem sobie co tam zdarte cienie
widziałem drzewa zgłębiające mądrość urodzaju
dolinę Sanu jako płuca miast
bo widziałem grozę cząstek elementarnych
łapczywe wdechy sosną wydechy brzozą
widziałem w obiektywie oczarowanie słońcem
teraz czekam na efekt przemiany w złoto
kontemplacja dnia pełzającego za cyferblat
nie wiedziałem że oset może być fotogeniczny
nie wiedziałem że ciemność może błyszczeć
a horyzont parać się alchemią
chybił-trafił
ostatnia z sześciu kul w maszynie lotto
oczekuje na przechwycenie w bębnie losującym
zjawisko wyboru z czterdziestu dziewięciu
działa na mnie całkiem hipnotyzująco
bałem się spojrzeć na wybrane chybił-trafił numery
czekające cierpliwie na kuponie
a co, jeśli wybrane przez automat kule
będą miały liczby takie same jak z tej kartki
wprawdzie prawdopodobieństwo trafienia jest nikłe
przecież rządzi wszystkim kompletnie ślepy los
jeśli wygram miliony z kumulacji
będę musiał w końcu zgłosić się do urzędu
jechać do stolicy, szukać adresu, pytać autochtonów
unikać spojrzeń i domysłów o wygranej
a co, jeśli jakieś męty ze stołecznego półświatka
wypatrzą mnie zmierzającego do biura zwycięzców
nie uniknę śledzenia, Chryste, w końcu śmierci
gdzieś w drodze powrotnej przystanę na orlenie
na odpoczynek z hot-dogiem i tam mnie dopadną
nie daj boże zastosują tortury
wylosowane kule pokazały swoje numery
coś jakby skurcz chwycił za gardło — tam kamień
sięgam po kupon totolotka z bólem głowy
ciekawe, czy czeka mnie nieszczęście
40% afirmacji
czasem lubię wyszumieć się jak lasy
poświęcić się jak cerkiew w Lutowiskach
chrzczę deszczówką święconą dłonie
tuląc borówkowe zbocza i stoję
u stóp grani z pochylonym ostrzem
tak na wszelki wypadek
piję za twoje zdrowie
bo mi więcej nie trzeba
ostatni przegląd prasy
nie ma o czym śpiewać choć są struny głosowe
dlatego piszą bo takie rzeczy muszą wryć się w łeb
podsłuchane przez igłę wbitą wielbłądowi w ucho
enuncjacje przedwyborcze jak pralinki
wstęp do nieśmiertelności to największe marzenie
wiadomo jednak że niebo najlepiej widać z piekła
mój pierwszy kebab nazwałem milczeniem owiec
pomimo otaczającego stada baranów
zatem tkwię uparcie przy schabowym w plenerze
zdegustowany odklejoną panierką i starym purée
a kotlet no cóż uczczę go minutą ciszy
temat dnia to aborcja mózgu
ponoć w Niderlandach najmniej się skrobią
po głowie sumienie wymaga ukrywanej hipokryzji
i tak się też dzieje
w końcu pewna szatynko-blondynka odbudowała
florę bakteryjną pochwy
po przeglądnięciu tysiąca i jednej reklamy
nie ma o czym dumać choć szare komórki
są w permanentnym stanie gotowości bojowej
głowa owinięta gazą a częściej owładnięta ideą
dzisiejszy przegląd prasy wyludnił szpalty
wystrzelał litery rozmył znaczenia zniewolił
czuje się upodlenie
chłopiec karmiący dzikie kaczki
rzeka wlecze się na fali upału
wyciągnięte skrzydła po chleb
chodząc po wodzie
mały bóg rozdaje na prawo i lewo
wśród ptaków poruszenie
kobieta ciągnie chłopca za rękę
mówiąc że dzisiaj wystarczy
słońce jest już ciężarne
dziecko nie wierzy w koniec
ptaki wyglądają na zawiedzione
nie wiadomo po co
mężczyzna grzeje silnik
jego twarz zatopiona w asfalcie
rzeka wlecze się niemiłosiernie
Sen róży letniej
Otworzyła się księga didaskaliów
[z dala słychać wrzawę świata z Areny]
Masz tu omdlałą burgundową różę, Julio
Ze śladami krwi na cierniach
[wyciągnięta dłoń na tle nocnego witraża]
Czy czułeś, jak kwiat stygnie między kartkami nieczytanej
książki?
[Julia układa burgundową różę wśród tekstu]
Śpij kochana i schnij
[wychodzi i nie wraca]
Autodafe