Indukcja pani Holmes
Dziś mija pięć lat, od kiedy pan Holmes szczęśliwie przedobrzył z alkoholem. Miast codziennie sprzątać po nim oraz prać śmierdzące wymiocinami i moczem ubrania męża, pani Penelopa Holmes raz w miesiącu porządkuje jego grób. Jest całkowicie zadowolona z takiego obrotu sprawy, choć z nikim nie dzieli się swoimi odczuciami.
Kobieta utrzymuje mieszkanie w nienagannym porządku. Żaden pyłek nie zbruka staromodnego mebla, żadna smuga mydła nie zostaje na porcelanie umywalki. Jest sterylnie, spokojnie i bezpiecznie. Szczotka, którą pani Holmes przeczesuje siwe, starannie ułożone, włosy, po każdym użyciu zupełnie czysta wraca do szufladki w łazienkowej szafce.
— To była indukcja, a nie dedukcja — wyjaśnia pani Holmes przyjaciółce, która, zachęcona przez nią, przeczytała właśnie jedno z opowiadań Arthura Conana Doyle’a.
— Sherlock Holmes nie posługiwał się dedukcją. Rozwiązując swoje sprawy, wykorzystywał doświadczenie życiowe i wiedzę o ludzkiej naturze. Jego diagnoza jest tylko oparta na prawdopodobieństwie, a nie na prostym wyciąganiu wniosków.
Pani Holmes interesuje się trochę logiką, po śmierci męża ma dużo czasu na swoje pasje, co też czyni ją dodatkowo szczęśliwą. Wie, że identyfikowanie metod śledczych detektywa z Baker Street z dedukcją jest błędem, najczęściej niezauważanym przez laików i przeciętnych czytelników kryminałów.
— Kiedy w opowiadaniu Błękitny karbunkuł — mówi Penelopa — Sherlock Holmes charakteryzuje mężczyznę na podstawie kapelusza, posługuje się rozumowaniem indukcyjnym. Człowiek ten tak naprawdę mógłby być bogatym ekscentrykiem. To że chodził w brudnym i starym, ale markowym, kapeluszu, wcale nie dowodzi, że stracił majątek i przestała kochać go żona. Nieprawdaż?
— Gdyby jednak Sherlock nie trafiał za każdym razem, nie uchodziłby za detektywa wszech czasów — replikuje sąsiadka. — Więc daj mu spokój. Co z tego, czy dedukcja czy indukcja? Ważne, że ciekawe i już.
Rozmowy o kryminałach to także rozrywka, na którą pani Holmes może sobie pozwolić dopiero od kilku lat. Dawniej czas przeznaczony na czytanie książek był luksusem. Dopóki dzieci były małe, kobieta próbowała wynagrodzić im zupełny brak opieki ze strony ojca. Samo życie. Wieczory, kiedy padała ze zmęczenia, nie sprzyjały żadnej lekturze. Pan Holmes na szczęście po pijaku nie robił awantur. Był obrzydliwy, śmierdział, zasypiał w parku na ławce, ale zachowywał się na ogół spokojnie. Szukała go, przyprowadzała do domu, myła, kładła do łóżka. Postępowała tak przez wiele lat. Pewnego dnia przestała to robić, choć przewidywała, jakie będą następstwa jej decyzji. Nie odczuła specjalnego smutku, kiedy mąż umarł z przepicia w Wielki Piątek.
Pani Holmes nie jest zainteresowana powtórnym zamążpójściem. Doświadczenie życiowe zrobiło z niej samej detektywa wszech czasów. Podobnie jak bohater książek Conana Doyle’a ona także ma pewność co do swoich wniosków. Nie zamierza zresztą nawet się nad tym zastanawiać. Każda przesłanka jest właściwie wyrokiem dla zalotnika. Mimo że co jakiś czas przychodzą do niej starsi samotni mężczyźni, którzy pragną „zaznać szczęścia w jesieni życia”, którzy „odczuwają pustkę, bo dzieci już dawno na swoim”, którzy „chcieliby znów poczuć smak miłości”, którzy uważają, że ich „dom potrzebuje kobiecej ręki” etc., pani Holmes jest czujna, nie daje się zwieść nowej koszuli czy świeżo wyprasowanym spodniom. Penelopa dostrzeże najdrobniejszą żółtą plamkę na palcu palacza, odkryje niepokojący zapach pod najdroższą wodą toaletową. Odróżnia rumieniec na twarzy, wywołany mrozem, od poalkoholowego zaróżowienia. Niczym najczulszy alkomat wyczuwa najmniejszą kropelkę wysokoprocentowego napoju krążącego w żyłach absztyfikanta. Pani Holmes nie musi słuchać plotek, żeby wiedzieć, iż szanowany mecenas w swojej wiejskiej willi pod lasem przez dwa tygodnie pije na umór, by potem przez kolejne tygodnie, a nawet miesiące, uchodzić za abstynenta i wzór cnót wszelakich. Kobieta zna starannie skrywane tajemnice samotnych wdowców i porzuconych przez „rozwiązłe żony” nieszczęśników, którzy oferują jej swoją opiekę. Możliwe, że się myli. Wszak rozumowanie indukcyjne ma swoje wady — prawdziwość przesłanek nie gwarantuje słuszności wniosku.
Ryzyko jednak jest zbyt duże.
Przed laty popełniła błąd, ale nie zamierza go powtarzać. Szanuje daną jej przez los drugą szansę. Przed zalotnikami Penelopa nie musi udawać, że jakieś wyjątkowe zobowiązanie uniemożliwia jej osobiste szczęście. Fortel z epopei Homera jest w tym wypadku zbędny. Potencjalnym następcom pana Holmesa wdowa pokazuje jedynie swoją ślubną fotografię sprzed lat.
„Łączyła nas więź, której nie można zastąpić żadną inną” — mówi kobieta, grzecznie wymigując się od kolejnego spotkania. Nie żałując ani jednego wypowiedzianego przed sekundą słowa, czasami jeszcze jakąś chwilę spogląda przez okno z ulgą za następnym, odchodzącym samotnie, właścicielem kapelusza, który kolejny raz powiedział za dużo.
Pani Kant i madame Hyde
Pani Kant przemierza pomieszczenia biurowe w eleganckiej granatowej garsonce, delikatnie wciętej w talii. Jej cieliste rajstopy i czółenka na niewysokim obcasie są starannym dopełnieniem zawodowego dress code’u. Francuski makijaż pani Kant jest prawie niewidoczny i tym samym czyni jej twarz niezwykle świeżą. Piękne jasne włosy, codziennie ciasno upinane w kok, są całkowicie pozbawione szansy na niesforność. Po swoim miejscu pracy kobieta przesuwa się niemal bezszelestnie między wygolonymi i subtelnie pachnącymi mężczyznami, którzy na jej widok przeczesują rękami krótko przystrzyżone włosy. Pani Kant wie, że niektórzy z nich ukradkiem zerkają na jej nogi, a może nawet fantazjują o niej, mimo że każdy z nich ma żonę lub kochankę…, a czasami nawet i jedną, i drugą. Subtelne przejawy adoracji ze strony współpracowników spotykają się jednak natychmiastowo z chłodem pani Kant, której bez problemu udaje się godzić wizerunek współczesnej professional woman z ponadczasową rolą żony i matki.
W przeciwieństwie do pani Kant madame Hyde często sięga po czarne koronkowe pończochy. Narzuca na siebie zwiewną, dopasowaną sukienkę, która lekko faluje w rytm ruchu jej bioder, gdy kobieta podąża zdecydowanym krokiem przed siebie. Krótko przed wyjściem Hyde nakłada na usta szkarłatną szminkę, którą utrwala lekkim bezbarwnym błyszczykiem. Jej zmysłowy dekolt pokrywają krople Opium Yves Saint Laurent.
— Kiedy się kochasz, z twojego ciała emanuje światło — mówi Serge — a madame Hyde zastanawia się, na jakim blogu student politechniki mógł wyczytać taki piramidalny banał. Obśmiewa go jednak wyłącznie w duchu, bo wie, że mężczyźni są z natury próżni i nie znoszą krytyki.
— ˗Ach, ty… ty — ˗próbuje wymyślić jakiś rozkosznie miły i nietuzinkowy przydomek, lecz nic nie przychodzi jej do głowy. Poprawia tylko włosy, które wyglądają jak splątane promienie słońca, i zdecydowanie nie pasują do pomiętej szarej poduszki Serge’a. Hyde dotyka policzka swojego młodszego o dwadzieścia lat kochanka wewnętrzną częścią stopy, a następnie, prostując kolano, masuje niejako lekko łydką całą lewą cześć jego twarzy. — Chodź … — szepcze i zanurza palce w bujnych lokach Serge’a…
Pani Kant uważa, że w życiu zawsze powinna postępować według takiej maksymy, dzięki której może zarazem chcieć, aby stała się prawem powszechnym.
Nazwisko przecież zobowiązuje. Wszyscy w biurze znają jej zasady, wiedzą również, że pani Kant nigdy nie okazuje nikomu w pracy negatywnych emocji, bo to jest po prostu nieprofesjonalne. Wszystkich traktuje z nieco wyniosłą życzliwością i szacunkiem. Gdyby ktoś jednak zajrzał w duszę pani Kant, poznałby całą skalę trudu, z jakim kobieta szczególnie życzliwie stara się traktować współpracowników, których po prostu nie lubi. Pani Kant nie okazuje niechęci, nie jest pamiętliwa; wręcz przeciwnie, zawsze pragnie być dla każdego miła, a nawet wspierać swoich ewentualnych lub potencjalnych nieprzyjaciół.
W wolnych chwilach pani Kant czyta oczywiście dzieła Immanuela z Królewca, Akwinaty i Savonaroli. Rozmyśla nad wieloma sprawami, a pochłonięta myślami, nie zauważa nawet swojego nawyku marszczenia twarzy, od którego powstają jej między brwiami na czole drobne zmarszczki.
Reakcja ciała madame Hyde wskazuje na to, że Serge się spisał lub, co bardziej prawdopodobne, madame Hyde chce, by Serge tak myślał. Mężczyźni w każdym wieku są naiwnie przekonani, że zawsze doprowadzają kobiety do rozkoszy. Madame Hyde uwielbia podtrzymywać ich w tym przeświadczeniu. Oddycha więc tylko głęboko i gładzi studenta po karku, uśmiechając się przy tym tajemniczo.
— Kocham cię bardzo — mówi tymczasem Serge. — Bardzo… bardzo… Hyde pomimo przekonania o nieprawdziwości tej deklaracji wsłuchuje się z uwagą w słowa chłopaka.
Po kilku minutach, kiedy ten wyjmuje z szafy swój ukochany T-shirt, madame Hyde kątem oka dostrzega wiszący w niej elegancki garnitur, którego wcześniej u Serge’a nie widziała. Jest granatowy w delikatne prążki. Przygotowana do wyjścia, ponownie ubrana w zwiewną sukienkę, eksponującą wcięcie w talii, madame Hyde wciąż jeszcze analizuje słowa młodzieńca i zastanawia się, czy nie zawierają jednak choć odrobiny prawdy. Tuż przed samym wyjściem nadal o tym myśli, spogląda w lustro, dotyka delikatnej siatki zmarszczek na czole, a następnie mimowolnie ściąga swoje rozpuszczone słoneczne promienie w ascetyczny kok.
Przypadek Edyty
Edyta nie urodziła się na świętą ani tym bardziej na uczoną myślicielkę jak jej imienniczka, o której zresztą dziewczyna nigdy nie słyszała. Była trudnym dzieckiem, nieznośną nastolatką, a cnotę straciła w wieku lat szesnastu z nauczycielem, który potem przez wiele miesięcy korzystał z jej łóżkowych usług. W każdym razie tak mówią o niej w szkole i w kamienicy, w której mieszka. Może to zresztą nie był nauczyciel, tylko bramkarz z dyskoteki albo kierowca TIR-a, a Edyta miała wtedy lat siedemnaście. Kto to wie? Zresztą, co za różnica? Wszyscy wiedzą, że jest bardzo młoda, robi to często i z każdym. Latawica, szmata, dziwka, kurewka… Zdaniem rodziców zawsze była kapryśna oraz uparta. Zakała rodziny, która nie daje powodów do dumy. Wręcz przeciwnie. Podobnie jak niegdyś wielka Edith, ta nie nosząca żadnych znamion wielkości Edyta wierzy, że jest przeznaczona do czegoś wyjątkowego, co wykracza poza ramy, w których się urodziła.
Teraz Edyta ma lat osiemnaście i jest zakochana w Pawle. Z Pawłem bardzo chce pójść na studniówkę, jeżeli w ogóle jakimś cudem awansuje do maturalnej klasy. Szanse są małe, bo Edyta jest zagrożona chyba ze wszystkich przedmiotów. Matka nie chce słuchać o jej problemach z nauką, a tym bardziej usprawiedliwić żadnej nieobecności na lekcjach.
— Radź sobie sama, skoro uważasz, że jesteś już dorosła. Możesz rzucić szkołę i puszczać się dalej…, bo tylko to jedno ci w głowie.
Edyta wierzy, że studniówka z Pawłem to będzie początek jej nowego pięknego życia. Paweł jest przystojny, wykształcony i pochodzi z tzw. dobrego domu — takiego, w którym cenione są wartości. Takiego, w którym wszyscy się kochają i dbają o siebie.
Relacje Edyty z jej własną rodziną są fatalne. Samotna dziewczyna potrzebuje często pocieszenia, a że zna interesujące pozycje seksualne, Paweł w pełni docenia jej zaangażowanie w ich związek.
— Wypalamy postkoitalną fajkę i spadasz — romantyczny kochanek jest też bezpośredni tudzież oszczędny w słowach. — Muszę wpuścić psa.
Gdy Paweł ma ochotę na „miłość”, po prostu dzwoni do Edyty, a kiedy dostrzega jej sylwetkę przy furtce, wypuszcza psa na podwórze. Potem przemyca Edytę do pokoju, mieszczącego się na parterze rodzicielskiego domu. Po sprawie wypuszcza Edytę i wpuszcza psa. Wszystko działa bez zarzutu… aż do momentu przyłapania ich przez matkę Pawła.
W obliczu tego ohydztwa szanowana matrona traci klasę, chwyta za miotłę i groteskowo gania po pokoju za nagą Edytą… Kupa śmiechu! Ale Edyta wciąż wierzy, że jest przeznaczona do czegoś wielkiego, co nie mieści się w ramach, w których się urodziła. W każdym razie nadal spotyka się z Pawłem w różnych dziwnych sceneriach i okolicznościach, bo wcześniejsza wymiana ról z psem już nie wchodzi w grę. Ale Edyta wierzy, że Paweł ją kocha, że kiedyś, gdy już wyzwoli się spod zaborczej dominacji rodziców, będą razem szczęśliwi. Edyta nie wie jednak o tym, o czym wiedzą chyba wszyscy z otoczenia Pawła, że ma on bogatą narzeczoną z zasadami, która jest niedzisiejsza i czeka z seksem aż do ślubu?
Edyta miała przed Pawłem kilku facetów, którzy w łóżku nauczyli jej wielu pożytecznych rzeczy, tak bardzo cenionych przez obecnego partnera. To zawsze był wolny wybór Edyty. Może poza pierwszym razem…, kiedy któryś z obleśnych kolegów siostry zwyczajnie nie zapytał o zgodę. Naprawdę była wówczas zagubioną i pozbawioną opieki piętnastolatką. Historię z nauczycielem wymyśliła później, żeby zaimponować koleżankom.
W końcu Edyta poznaje prawdę o tym, że Paweł się żeni, a zatem nici ze studniówki i dalszego wspólnego szczęśliwego życia. Niedoszły narzeczony podchodzi do problemu z filozoficznym spokojem. Życie — tłumaczy Paweł — jest tylko szeregiem przyjemności, a żadnej nie należy sobie odmawiać. Przecież Edycie było z nim dobrze, przecież spędzili razem niepowtarzalne chwile. Niech ona, wciąż pełna energii, spojrzy na to jak na kolejne doświadczenie i czerpie nadal z tego, co przynosi świat, ile się da… Człowiek jest sam dla siebie samego najważniejszy… powinien być szczęśliwy… za jakiś czas pozna kogoś wspaniałego… Bla, bla, bla. Edyta już nie słucha, tylko kiwa głową.
Mijają miesiące. Oczywiście ze szkoły wylatuje bez ukończonej trzeciej klasy. Wtedy nauka w liceum, po ośmioletniej podstawówce, trwa cztery lata. W domu raz obojętność, raz piekło. Kłótnie z matką, kłótnie z siostrą, macanki facetów, którzy przychodzą pod nieobecność surowego ojca do siostry. Standard. Już wcześniej Edyta sięgała po alkohol, teraz upija się regularnie i równie regularnie sypia z byle kim. Budzenie się w obcych mieszkaniach pod muszlą klozetową nie jest teraz tak zabawne jak kiedyś na balangach, gdy: „Dytka znów pojechała do Wymiotkowa i obejmuje kibel!”. Teraz, z trudem odzyskawszy świadomość, czuje niesmak nie tylko w ustach… Niewiele pamiętając, podnosi się z posadzki niekompletnie ubrana, zwykle bez bielizny. Potrzebuje pieniędzy, więc czasami sprząta, a czasem daje…, raczej częściej daje. Coraz mniej wierzy, że jest przeznaczona do czegoś wielkiego, co nie mieści się w ramach, w których się urodziła.