Otć tak na przedzie…
I miały być atomy,
rozbudzona energia,
naprzeciw uśpionemu
życiu,
który niczym procesor
wygasza zaktualizowane
godziny w obcowaniu.
I jest nadzieja,
niewielka, służebna,
na przyszłą wiarę
po ziemskim żywocie,
gdy dzieci zostaną
już odchowane,
wolne od wsparcia u władzy.
I obiecano atomy,
rześkie poranki
i długie w zdrowiu
upojne wieczory,
a kalendarz zawzięty,
miesiącami przysypał
tlące się głoski złote.
Inscenizacja
Rozegrała się ponownie,
triumfalna inscenizacja,
zwycięstwa wolności, honoru…
otwarto Bramy, Goździki wręczono,
mało kto pamięta,
kto my, a kim są oni,
więzią krwi spleceni,
bawi się czas,
wczorajszą historią,
córka nie zapyta,
jak naprawdę było,
syn właśnie wszedł,
na czwarty poziom Playgame,
mało kto pamięta,
jaki był ten 22 Postulat,
mówią, ci co mało mówią,
że, słyszeli, choć mało słyszą,
widać ponoć było, choć słabo widzą,
gdy dopisano potem,
nad rankiem wrześniowym,
…zostańmy za pół wieku,
chociaż troszkę tacy sami.
Moja Piesnka numer III
Szuka szczęścia po pokoikach zbłąkana i rozproszona gawiedź,
przed miłością przestraszona, a w ustanowionym nie bierze udziału,
tęskni za piękną pogodą, słoneczną lub deszczową, mroźną może…
szklane wiadomości opowiadają błyskawicznie o jakimś tam świecie,
a prorockie miasta, państwa, krainy, domagają się eliksiru na zdrowie,
i już nie tęskno nam Panie…
raczej nostalgicznie nam za utraconym, za myślą odległą i płochą,
nie za ludźmi, nie zawsze godnych na miano zachwytu i agnosis wiary,
polany i ptaki w głowach wirują, niebieskie nieba i czerwone wina,
Tu, gdzie mieszkam — podobnie Panie, życie oniemienia proroków,
i już nie tęskno nam Panie…
raczej sentymentalnie za radością młodości, za euforią wolności,
gdzie władzy niby włos nie dzielono na cztery i po co tam liczyć,
kuracjusze ochłody wertują stronice bilingów i polubień na Facebooku,
i tempo chcenia rozkręca się zaciekle, lecz kiedy stanie ten Glob Prawdziwy,
i już nie tęskno mnie Panie…
raczej ciekawie, wytrzyma stuletnie gniazdo na drzewie bocianie,
uklękną anioły w psalmodiach jutrzni pośród teo-ateistów XXI wiary,
będzie miejsce na kocie spanie w centrum miasta, na ławce za dnia,
ach… idę i słucham, patrzę i nie uśmiecham się często, głupcem nie jestem,
i już nie tęskno mnie Panie…
raczej żałośnie i miłosiernie.
Miłością połączeni
/z cyklu „Dzieci Nikogo”/
Z Burzami Nieba, które życie, zniszczenie i płomień sieją,
nie za dużo mają wspólnego, poznają wiedzę uznaną,
uważają tylko, wierząc, zapewne istnieje Niepoznane.
Ze stanowionym co chcę trzęść posadami Ziemi,
nieujarzmieni obcy i niezmiernie w konflikcie,
zwyczajnie zdrowo kochają, dziękując rodzicom za życie.
O prawdzie nie rozpowiadają długie rozprawy, znają siebie,
gdyż i komu słuchać, na próżno szukać kogoś,
aby język strzępić na zapewnieniach o szlachetności.
Na odległe podróże nie odpływają latem, bo i czemóż,
liczą godziny i dni w kalendarzu, patrzą na pory roku,
zachwycając się radością, smutkiem i promiennym słońcem.
I gdyby zapytać Tego Nikogo na ulicy po zrobieniu sprawunków,
dlaczego jest szczęśliwy, prawdziwy i o jeszcze parę dziwów,
otrzymasz odpowiedź, gdyż nie chcę zmieniać niczego.
Czego…
/z cyklu „Dzieci Nikogo”/
Czego chcesz od nas Panie/Pani — Wygodo,
czyżby zgrzeszyliśmy nadmiarem zbytków, marnotrawstwem,
ledwo nadążamy za techniką, nie za stylem wyszukanym.
Czego chcesz od nas Siostro/Bracie — Próżności,
wasi bracia przecież z natury nie rozmawiają z wariatami,
a siostry są zawsze najmądrzejsze,
ostaw nam zatem nasze skromne osławione życie.
Czego chcesz od nas Służebnico/Sługo — Zdrowia,
wszyscy rodzimy się pod jednym niebem słońca, księżyca,
i umrzeć nam przecie będzie podobnie,
a tyś chcesz posiadać narzędzie wieczności i siły.
Czego chcesz od nas Gospodyni/Gospodarzu — Władzy,
wojny prowadzisz, fabryki stawiasz, narzucasz prawo,
czymże jest wolność izdebki, dla Twoich możliwości oraz przestrzeni,
w stanie pokoju pozostaw — „Dzieci Nikogo”.
Zawsze radośni…
/z cyklu „Dzieci Nikogo”/
W tym słońcu kolorowych filmów,
zdjęć roześmianych, miast w rozkwicie,
na jakieś dziwne zbliżenie,
przełamanie kurtyny,
gdy lato upalne wyganiało nad rzekę,
smutną olimpiadę puszczano w TV,
urodzeni w tle zmysłowej francuskiej piosenki,
nic nikt z nas nie rozumiał,
w sklepach były twarde cukierki.
Niedługo potem szarością spowiło i przestraszyło,
śpiewano walcząc, że Ona skąpana,
od krwi nie wybawiona, święta,
ogradzano w tym co odgrodzone,
w trzech odcieniach o historii nauczano,
aby do jutra, odczekać,
w domach i sklepach nożyczki były w modzie,
na cukierki i alkohol, nikt nie przyszedł, samo runęło,
wtenczas Ją porównywano — do prostytutki.
I w popłochu rozbiegły się myśli po wolności,
wszystko można, nawet deptać epigonów dzieci,
że silni, stęsknieni, w miłości nienawidzący,
gotowi na zacne Konradowe poświęcenie,
falą od Tybru, Sekwany, Tamizy i Moskwy łączono,
za późno, większość zwycięzcom po pracy rozdano,
zmieniono religię, ojca narodów zabrakło,
i już byli inni,
znający miękkie i tanie cukierki.
Ot, ranne świtanie
/z cyklu „Dzieci Nikogo”/
Nie płacz dziecko — choć stoisz nad pożogą sumień,
pozostaw troski władcom świata — gwiazdom,
strumieniom błękitnym, nie bacz na uposażone drwiny,
Popatrz na kwiaty, przysłuchaj się kwileniu dzieciny,
To nie prawda, że Bóg własne porzucił nauki,
zdrzemnął się gdzieś na antypodach, poszedł w tany,
i wszystko co trywialnie całe, jest piekielnie ofiarne.
Nie lękaj się burzy, słownych wodospadów jałowych,
idź razem z życiem i wiecznym obok przyjacielem,
szczęście mówią to kochanie, własne słuchanie,
i gdy ludzkie twarze zakrył nieznany nam dotąd nikab,
a każde państwo walczy o przekazanie sztuki narodowej,
nowe technologie, wehikuł czasu i o coś tam pewnie jeszcze,
podziwiaj ptaki w locie, dziedzińce, parki i wspaniałe budowle.
To nie prawda, że Stwórca przestraszony nas przeklął,
wzgardził tysiącami lat w ujarzmianiu planety,
że słucha już tylko co lepsze newsy, wąsy kręcąc palcem,
przeprowadza wymyślne testy o naszej wolności z aniołami,
może troszkę kręci głową, drapie się po skroni,
jednak jak wprawdzie jest, było i będzie,
tego zapewne nikt z nas nie wie…
Skomercjalizowane marzenia
/z cyklu „Dzieci Nikogo”/
Marzenia bronią się jeszcze… swą ujarzmioną
milcząco — cyfrową samotnością,
przed osaczającą otchłanią wszechwiedzy,
i chce się powiedzieć… dzięki za puklerz ulotny.
Wyglądają poprzez plastikowe okna,
w schronieniach nazwane w przyszłości,
XXI Elektroniczne Eremy,
przed naiwnym obnażeniem niedoskonałości,
brną godzinami w zatłoczonych ulicach,
i chce się powiedzieć… dzięki za szans tyle.
Poddani kroplówce wiadomości globalnych,
mające ciepło rodzime, ileż podwórze z dzieciństwa,
marzeniami nie afiszują, bilbordy temu służą,
konsumują wierne życzenia,
poprawiane nieswoje życia,
przy wigilijnym, wolnym,
skomercjalizowanym hierarchicznie
pandemicznym stole,
i chce się powiedzieć… dzięki za bycie.
armie czerwone już dawno odeszły,
popowracali, co wcześniej uciekli, gdyż byli żywi,
w popłochu na różne zachody,
nadeszły wraz z nimi nowe, wolne armie,
stamtąd skąd przyszli, którzy przeżyli,
i teraz już nie ma dla wielu, dokąd uciekać,
chociaż tylu jeszcze pozostało wśród żywych.
chce się powiedzieć… pszenicznego chleba za mało.
Litania optymisty
/marzenia „Dzieci niczyich”/
Wstanę dnia pewnego,
uśmiechnę się w lustrze,
zerknę na podwórze pogodne,
i wszystko znowu stanie się jasne…
— ostoją miłości stanie się matka,
— ojca skojarzę z odpowiedzialnością,
— dzieci bawiłyby się i gaworzyły,
— nauczyciel nauczałby prawdę,
— uczeń z studentem się uczył,
— lekarz pacjentów leczył,
— ksiądz opowiadał o sumieniu,
— kierowca jeździł bezpiecznie,
— artysta/aktor w sztuce pływał,
— policjant ścigał złodziei,
— prawnik po prostu był prawy,
— stawiano by wygodne domy,
— sprzedawano, biznes rozkręcano,
— listy trafiały na czas do adresata,
— jeszcze inni też byliby zgodni,
i każdy na swoim i z swoim u swego,
byłby wyzwolony oraz szczęśliwy,
niewielu bawiłoby się w politykę,
igraszką w boga oraz…
władzą nad życiem.
Rześkie idee…
/z cyklu „Dzieci Nikogo”/
W ziemskim niebie Dzieci Nikogo,
zazwyczaj wszyscy hasają na podwórzu,
podróżują w marzeniach,
śmiejąc się jeden przez drugiego,
nie poważnieją na widok cieni,
…, gdy płaczą,
kamienie swym drganiem,
kołyszą w Boga imieniu.
W niebnej kancelarii dla Dzieci Nikogo,
w skarbnicy zawsze świeci pustkami,
urzędnicy, pewnie aniołowie lub święci,
zmieniają się co dekadę,
awansem na swoje dalecy…
od sentymentów, wspomnień, przyjaźni.
W ziemskim bytowaniu w drodze do nieba,
przeważnie w spisach ich nie ma,
stukają, pukają pieśniami o skały,
bursztynem pisząc po czarnej tablicy,
nieznane własne imiona,
naiwnie wierząc w senne istnienia.
Nie wszyscy należą do Nikogo
Przystanął nasz sędziwy January,
nie zima jeszcze, jesień prawie ubywa,
hołdując niezrozumiałym zmianom,
grudawo w świadomości stwierdza,
nienowa władza styczniowa,
wyludnia parki, wino zamąca.
sprzeczać się z biologicznym panem,
nostalgicznie stojąc na krawędzi liczb, liter,
pewnie nie zamierza,
gdyż wszystko tak błogo i tragicznie,
tęskni i czeka…
a Mała M. oraz Mały S.
poza widzialną zmianą w kalendarzu,
w papierowej koronie w pamięci naszej zostali,
od zasług, dumy lub naiwności,
choć mieli naście, czy dziesiąt wiosen,
zaproszenia wysłano tylko do widzów,
tym pukającym w okna, w krzewie śpiącym,
ptakom w słońcu żegnać przyjaciół,
nikt nie zabronił…
Aby szczęście prawdziwe znaleźli,
modlitwą przyzywane późnym wieczorem,
wczesnym rankiem… w drugim,
pewnie już wiedzą, gdzie początek i koniec,
ile słońc nad nami, czy warto nieraz minutę stracić,
a kto faktycznie przyjacielem,
wierzą dalej…
że Dekalog z Nieba pochodzi,
i znany jest także mieszkańcom Edenu,
a January obwieszcza wszystkim bez zgody,
nadchodzącą radość, upojne świętowanie,
w udziale sezonów.
To nie modlitwa małego człowieka…
To nie improwizacja służąca za sztandar buntu,
nie hymn pochwalny, psalm dziękczynny,
bowiem, natura błogosławiąc się samoistnie,
bezgranicznie i bezwarunkowo lgnie w stronę słońca.
To nie prośba o wybaczenie w męczeństwie symboli,
nie rozprawa naukowa, psychologiczne wątki,
z niezrozumiałością trudno wojować, krzyk podnosić,
po czasie przecież szalone burze milkną i cichną.
To wejrzenie człowieka małego życiem,
osłaniający dłońmi dogorywający płomyk wiary,
…starczy łaski w nadziei, tylko stań u mego boku,
oprócz umiłowanego, wszyscy zostali straceni.
To westchnienie człowieka małego w wiedzę,
z kagankiem w ręku w przyciemnionej książnicy,
obdarzony w miłości wolnością i wolną wolą,
jednak czyń wedle mojej jedynej woli.
To żal człowieka małego duchem, dalekiego od wojen,
wspominającego biografie, żywot pradziadów,
hołdując pokój, cierpliwość, szczęście i sprawiedliwość,
doświadczasz przeważnie, swe najmilsze i wierne dzieci.
To nie zbiór synonimów, antonimów, niepraktycznego człeka,
lubiącego być poza okręgiem przytakiwań w samo zachwycie,
choć przystającego wobec naiwności i niewinności śpiewu ptaków,
gdzie nagroda wieczności, staje się nieraz zwykłą bezradnością.
Gdy tak szedłem tylko…
zadźwięczało, brzęknęło,
słyszałem wyraźnie,
potoczyły się turlając,
z bruku na chodnik,
…ja, stałem tylko.
Poszli potem
z powagą buchaltera,
wyobcowanego krupiera,
w błazeńskim milczeniu,
stoliczek znów nie zawiódł,
…ja, ukłoniłem się nisko.
Wiedziałem, iż,
łusknąć było za dużo,
klasnąć za mało,
wystarczyło ziewnąć,
przeciągle,
…mnie, nie było nudno.
zaobserwowano pewnie
demografie ważne,
podkreślono kreską bilanse,
nie zadano pytania,
jest nas więcej,
mniej może…
…ja, liczyłem dnie i tygodnie.
a u nas w domu,
przystanki dalej
witały autobusy,
perony wyczekiwały kolejki,
samochody płynęły ulicą,
maile obwieszczały reklamy,
…ja, modliłem się przecie.
Tutaj, na niczego sobie
błogim świecie.
Ramy radości… i płaczu
gdzieś tam na odległym wschodzie,
w niewielkim miasteczku Paerdermou,
w otoczeniu wzgórz, jałowych gleb,
żyć przypadło jednemu od mórz,
biali aniołowie tam smacznie śpią,
przed strachem poznania innego,
nostalgiczną melodią poruszane są drzewa,
w tym małym miasteczku Paerdermou,
żyją w nim wiecznie zdziwieni mieszkańcy,
i niemal zawsze czuwają przed snem,
wypatrując we śnie realnego życia,
a szepczą prawdziwą nazwę miasteczka P.
ramy przeszłych, sczytanych biografii,
czekają cierpliwie na nowe życie,
przypasowane wśród dzieci,
znamionują przeważnie o czyimś szczęściu,
są i też zapisane skrzętnie zeszyty błędów,
i ciut pochlebnych zaszczytów,
nie ważne nikomu, że już niczyje,
pozostały po piewcach i herosach życia,
Tamże w niewielkim miasteczku Paerdermou,
odhaczane są nadal sny,