Książkę tę dedykuję
Panu Beneyto i Panu Boo
I tak to się kręci …
Dwuczęściowy zbiór opowiastek „Pan Beneyto i cóż!?”, który trzymasz Czytelniku w dłoniach, jest kontynuacją przygód zapoznanego myśliciela Pana Beneyto oraz jego przyjaciela Pana Boo.
Opowieści z pierwszego działu, „Pan Beneyto i już!?”, to relacje z zupełnie nowych przygód.
Wiele z opisywanych w tym zbiorze historyjek pochodzi natomiast z opublikowanej w 2023 roku książki „Droga do Rethymnonu”. Prezentuję je, podobnie jak w „Drodze do Rethymnonu”, w części „Pan Beneyto przelotny”.
Pan Beneyto jest przelotny, pojawia się i znika według własnych upodobań. Potrafi zaginąć na wiele miesięcy, by później pojawić się twierdząc, że był tu cały czas i nigdzie się nie oddalał. A czy faktycznie był, czy też wędrował po znanych i nieznanych światach? Któż to wie?
Trudno także orzec, czy za chwilę nie zniknie znów, a jeśli tak, to na jak długo?
Na szczęście znam bez liku opowieści o jego przypadkach i przemyśleniach; także tych związanych z jego ostatnio nieodłącznym towarzyszem, czyli Panem Boo.
Na szczęście!
Mogę zatem, czy będą w okolicy czy też gdziekolwiek, gdzie będą, opisywać to, co już się wydarzyło. Ich historia w pewnym sensie toczy się równocześnie w obie strony.
Czytelnicy poznali Pana Beneyto w 2018 roku, gdy ukazał się mój autorski tomik wierszy i prozy „Rzecz o niezapisanych wierszach”, w którym opublikowałem pierwsze teksty o Panu Beneyto, zebrane w części zatytułowanej „Przygody Pana Beneyto”. Opowiastki te trafiły zresztą ponownie do znacznie rozszerzonego zbioru opowiadań, który pod tytułem „Pan Beneyto”, wydało krakowskie Wydawnictwo Ridero w 2019 roku.
W tymże 2019 roku wyszedł drukiem całkiem nowy zbiór opowieści „Pan Beneyto i wiśnie” i kolejny, pod tytułem „Autentycznie nieprawdziwe opowieści o Panu Beneyto”.
Oczywiście wszystkie książki o Panu Beneyto opublikowało krakowskie Ridero.
Wybrane opowiastki z tych trzech tomów drukowane były na łamach „Akantu” oraz na stronach jednej z antologii wydawanych pod wspólnym tytułem: „Metafora Współczesności”. Ta konkretna, z przygodami Pana Beneyto, miała podtytuł „Krajobrazy 2019” i wydana została przez Wydawnictwo Ridero.
Po dużo dłuższej przerwie spowodowanej nieobecnością Pana Beneyto, zacząłem ponowne spisywanie jego przygód, gdy powrócił w 2023 roku. Wraz z nim trafił wówczas w okolice, w których mogłem ich obu obserwować, Pan Boo.
Przygody tandemu Panów Beneyto i Boo opisałem w wydanej w 2023 roku książeczce „Pan Beneyto i Pan Boo”.
Spytasz Czytelniku, co się stanie, jeśli nikt nie zainteresuje się przypadkami Pana Beneyto i Pana Boo, a książki o nich zjedzą mole i szczury?
Nie stanie się nic! Pan Beneyto i Pan Boo świetnie się bawili, i tego nikt im nie odbierze. A ja miałem wielką frajdę z opisywania ich przygód.
Choć nie po to są książki, by ich nie czytać. Kto nie czyta ten traci całe światy.
„Chłopaki” działają dalej, poczuwam się zatem w obowiązku, dalszego o nich wspominania. Czynię to na stronach tej książki, „Pan Beneyto i cóż!?”, dedykowanej jej niezrównanym bohaterom, bez których tejże książki po prostu by nie było.
Cóż … Pan Beneyto i już!? — jak by powiedział Pan Boo.
Mirosław Pisarkiewicz
„Lula”
„Lula”, to obraz olejny na płótnie namalowany przez Ewę Golińską — Pisarkiewicz w 2008 roku, dla właścicieli Luli. Na ich prośbę obraz powstał w konwencji prac Andy’ ego Warhola.
W 2010 roku reprodukcja płótna przedstawiającego Lulę, autorstwa E. Golińskiej — Pisarkiewicz, była prezentowana na okładce 12 numeru, wydawanego przez Zbyszka Ostrowskiego, poznańskiego miesięcznika „Aspekty Kulturalne”, a także wewnątrz czasopisma wraz z innymi pracami artystki.
Obraz pozostaje w rękach prywatnych w Warszawie.
Ewa Golińska — Pisarkiewicz (z domu Mazurowska). Urodziła się w Sieradzu. Uczęszczała do Liceum Ogólnokształcącego w Złoczewie. Ukończyła studia w Instytucie Artystycznym Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie (obecnie Uniwersytet Jana Długosza) — Dyplom w Pracowni Malarstwa Wincentego Maszkowskiego. Pracę magisterską napisała pod kierunkiem doc. Andrzeja Niekrasza.
Ukończyła studia podyplomowe w Akademii Humanistyczno — Ekonomicznej w Łodzi.
Prezentowała swoje obrazy na 23 wystawach indywidualnych i ponad 150 zbiorowych w Polsce, USA, Rosji, Niemczech, Włoszech, Belgii, na Słowacji i Ukrainie.
Zaprojektowała okładki i ilustracje do kilkudziesięciu książek i czasopism.
Mieszka w Sieradzu.
Zaczęcie
Siedzieliśmy głęboko zanurzeni w fotele i żaden z nas nie starał się nawet zbyt głęboko oddychać. W końcu ciszę przerwał Pan Boo.
— Macie rację, że nic nie mówicie. Zajrzałem w głąb książki. Tam wszystko jest napisane. Nie trzeba już wypowiadać na głos żadnych słów!
Pan Boo zamilkł. A my milczeliśmy po prostu dalej. Pan Beneyto i ja. Bo po cóż mówić o tym, co napisane? Lepiej przecież czytać o tym, co się napisało.
Choć … bywa i tak, że inni wybiorą ciszę …
Pan Beneyto i cóż!?
Pan Beneyto i drzazga
— Życie to nie jedwab — powiedział Pan Beneyto wyciągając drzazgę z palca.
Pan Beneyto i taka sobie myśl
— Jeśli chcesz kogoś spotkać, to znajdziesz sposób. Jeśli nie chcesz, to znajdziesz wymówkę. — Powiedział Pan Beneyto do Pana Boo.
Pan Beneyto i lustro
Stojąc przed lustrem Pan Beneyto długo wpatrywał się w swoje odbicie, by w końcu zwrócić się do niego radośnie:
— Witam Pana, Panie Beneyto!
— Miło Pana widzieć — kontynuował.
— Dobrze Pan wygląda! — zachwycił się.
— Ale, jak zazwyczaj, jest Pan nieco milczący — odbieram to, jako przejaw powagi, którą nacechowana jest Pańska głęboka i skomplikowana osobowość oraz jako wyraz szacunku wynikającego ze spotkania z moim głębokim i skomplikowanym wnętrzem.
Tu zamilkł. Odbicie także zamarło, jakby w oczekiwaniu na dalszy ciąg perory. W końcu Pan Beneyto rzekł z pewną rezygnacją:
— Cóż, mój milczący Przyjacielu! Czas zacząć żyć!
Pan Beneyto powoli zaczął odsuwać się od lustra. Na pożegnanie powiedział:
— To … do następnego spojrzenia!
I wyszedł.
Pan Beneyto i ptak
Jednego z ostatnich dni słonecznej jesieni Pan Beneyto przechadzał się po lesie próbując dla rozruszania umysłu przypomnieć sobie wszelkie nazwy barw i ich odcieni, które zaobserwował na opadłych z drzew liściach.
Usłyszał w czasie wytężonego pracą spaceru śpiewającego ptaka. Zdziwił się, ponieważ nie rozpoznał jego języka.
Zasłuchał się, a gdy ptak zamilkł Pan Beneyto zapytał:
— O czym ptaku śpiewasz?
O dziwo, ptak odpowiedział w zrozumiałej dla Pana Beneyto mowie:
— Śpiewam o dobru.
— O dobru?
Odpowiedź zaskoczyła Pana Beneyto.
— O dobru. A dokładniej, to chwalę je.
— Czemu?
— Bo to jedyne, co uważam za godne chwalenia. Tylko dobro jest dobre. Zatem chwalę je, jak potrafię najlepiej — śpiewem.
Pan Beneyto skłonił się ptakowi i odszedł. Nie zauważył zamyślony, że z drzew zaczęły delikatnie osuwać się liście w kolorach dotąd nieopisanych przez nikogo, bo nikt ich ani wcześniej, ani jeszcze wcześniej nie ujrzał. Później zresztą także nie.
Nawet Pan Beneyto, który jeszcze długo wędrował przez tę feerię barw zamyślony, jak nigdy dotąd.
Pan Beneyto i dusza
— Ma Pan starą duszę — powiedział do Pana Beneyto Pan Boo.
— Wszystkie dusze są stare — odrzekł spokojnie Pan Beneyto, a widząc zdziwienie Pana Boo dodał — Wszystkie są stare, ale każda napełniona jest inną miarą światła, a ta z kolei wciąż się zmienia. Z każdą myślą, z każdym słowem, uczynkiem i zaniedbaniem.
Pan Beneyto i liść
Pewnego dnia Pan Beneyto wybrał się do parku. Gdy przechadzał się pośród drzew nagle usłyszał głos. Rozejrzał się i nie zauważył nikogo. Głos jednak roznosił się dalej. Pan Beneyto wsłuchał się uważnie w dźwięki i zrozumiał, że mówi do niego opadły liść klonu.
— Czemu mnie wołasz? — zapytał.
— Czy może mnie Pan trochę ponosić po parku?
— W jakim celu?
— My liście, gdy opadniemy na ziemię, po jakimś czasie stajemy się jej częścią. Później z wilgocią jesteśmy zasysane przez drzewa i znów stajemy się liśćmi.
— Taka wasza rola — odparł Pan Beneyto.
— Tak, wiem i nie mam nic przeciwko temu. Ale … ja już od wielu, wielu lat wciąż jestem liściem klonu. Gdyby pokazał mi Pan inne drzewa, to może wybrałbym któreś i został liściem na innym drzewie.
— Ale dlaczego? — zdziwił się Pan Beneyto.
— Żeby się rozwijać. Myśli Pan, że ciągle być liściem klonu, to moja jedyna ambicja? Na tym mam zakończyć swoją drogę?
Pan Beneyto nic nie odrzekł tylko pochylił się, wziął liść do ręki i rozpoczął wraz z nim obchód parkowych drzew. Po długiej wędrówce liść odezwał się:
— To tu! Tutaj chcę! Tu niech mnie Pan położy! Pośród tych liści — dodał już spokojniej.
— Chcesz być liściem dębu?
— Tak! To łagodny liść pięknego drzewa.
Pan Beneyto położył liść klonu pod starym dębem. I wiedział, że to było dobre.
Pan Beneyto i ozdóbka
Pan Beneyto siedział uśmiechnięty w fotelu, a na jego ramieniu pulsowała zmieniającym kolory światłem, opaska.
— Podoba się Panu moja nowa ozdóbka? — spytał Pana Boo.
— Ta tu?
— Tak, właśnie ta — odparł uprzejmie Pan Beneyto.
— Ta tu, to tak. Ładna jest ta tu.
Pan Beneyto siedział uśmiechnięty dalej, opaska migotała dalej, a Pan Boo … nic dalej nie robił. Jak to Pan Boo.
Pan Beneyto i status
— Pana status nie jest dla mnie do końca jasny — zaczął Pan Beneyto — Mnie nie ma i to wielokrotnie, ale Pan jest. I to najdziwniejsze. Bo skoro mnie nie ma … i to wielokrotnie, a Pan jednak jest, to jakim cudem jesteśmy razem?
— Nie jesteśmy razem tylko jesteśmy wspólnie — stwierdził Pan Boo. — A właściwie, to nie wspólnie lecz jednocześnie.
— Ale Pan jest, a mnie nie ma!
— Tak! I to wielokrotnie Pana nie ma. I właśnie to sprawia, że nasza jednoczesność jest taka interesująca. A jaką daje moc!? To jak jedynka i zero. Zero, to niby nic, ale przy jedynce staje się razem z nią … dziesiątką. A Pana nie ma wielokrotnie, czyli jest Pan jakby zerem wielokrotnym. Zatem przy jedynce możemy być jednocześnie nawet milionem. A może i więcej? Miliardem? Ile to jest zer?
Taaaak! Przy mnie jednocześnie obaj mamy moc! — krzyczał w zachwycie Pan Boo.
Pan Beneyto pierwszy raz ze wszystkich swoich dotychczasowych żyć szeroko otworzył usta i pozostał w tym akcie zadziwienia calusieńki dzień.
Pan Beneyto i choinka
Pewnego wieczora na starej komódce z dębowego drewna stojącej w kącie stołowego pokoju, na której czasami przesiadywał rabin Malbim, pojawiła się doniczka z niewielką lecz uroczą choinką.
Pan Boo zachwycony rozsiadł się w jej pobliżu i gapił się na nią powtarzając:
— Śliczna, śliczna. Jaka bardzo ona śliczna.
W końcu nadal siedząc lekko się wyprostował i niespodziewanie zaśpiewał:
Raz w roku przychodzi choinka
zielona leśna dziewczynka
ubrana w światełka barwione
i bombek brokaty szalone
Pan Boo długo siedział na podłodze i cichutko śpiewał. O zapachu, który zawstydza perfumy i wielu innych, pięknych uczuciach, które wyrywały się z jego piersi i układały w kolejne zwrotki. Siedział i śpiewał. A Pan Beneyto słuchał i słuchał i słuchał. I tak im obu mijał najmilszy wieczór w roku. W towarzystwie zawstydzonego coraz bardziej skromniutkiego drzewka.
Pan Beneyto i chińskie porzekadło
— Podobno Chińczycy mają takie przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach”? — zapytał Pana Beneyto Pan Boo.
— Każde czasy są ciekawe. Słyszał Pan o nieciekawych?
— Gdy się tak głęboko zastanowić, to właściwie ma Pan rację i Chińczycy mają rację i ja mam rację, bo każde ciekawe czasy są zarazem nieciekawe, w takim sensie, że ich „nieciekawość” oznacza, że są … niekoniecznie dobre.
Pan Beneyto i Pan Boo zaczęli kiwać głowami, czy co tam mieli do kiwania. I tak kiwali się aż do zmroku. A czasy nieciekawie ciekawe i ciekawie nieciekawe krążyły wokół nich.
Pan Beneyto i rysunki
— Zawsze, gdy pijemy poranną kawę, E. rysuje Panu na jej powierzchni zabawki lub wesołe stworzonka — stwierdził Pan Boo.
— E. robi to po to, żeby przypomnieć mi, że życie bywa również radośnie uśmiechnięte.
— Tak! Nawet czarna, niesłodzona kawa umie się uśmiechać — zaśmiał się radośnie Pan Boo.
Pan Beneyto i manipulacja
— Każda forma negocjacji jest manipulacją — powiedział Pan Beneyto.
— A dyplomacja? — dopytał Pan Boo.
— Dyplomacja to wyrafinowana próba zachowania równowagi między kłamstwem a prawdą, stosowana podczas negocjacji.
— To ja napiję się jeszcze kawy — powiedział Pan Boo kiwając generalnie na boki głową, czy co tam miał i wzruszając z góry na dół ramionami.
Pan Beneyto i kamień
— Wie Pan, Panie Boo, że kamienie lubią wędrować?
— O! To bardzo dziwne?!
— Nie! Dość naturalne. Kamień, jak mawiają, to najniższa forma rozwoju. Jako byt ożywiony lubi podróże. Kamienie są sprytne. Potrafią zakraść się do bagażu, ubrania, bieżnika opon czy podeszwy buta. Niektóre kryją się nawet pomiędzy stronicami książek — te najmniejsze. I przemieszczają się w ten sposób, gdzie zechcą, choćby na inne kontynenty.
— Niezwykłe — Pan Boo zamyślił się. — Ale ja wolałbym być balonem. Kamienie są ciężkie, a podróż w bieżniku opony, to jakiś survival. Ja chciałbym być balonem i lecieć sobie z wiatrem gdziekolwiek, w siną dal albo w błękitną lub ametystową dal. I patrzeć z góry na świat. Z góry wszystko wydaje się takie spokojne.
Pan Beneyto i historia
— Po co komu historia? — irytował się Pan Boo — Przecież nikt nie potrzebuje tych zapomnianych spraw. Po co historycy tracą czas na badanie przeszłości?