E-book
6.3
drukowana A5
35.7
Pamiętam Cię

Bezpłatny fragment - Pamiętam Cię

część trzecia

Objętość:
177 str.
ISBN:
978-83-8351-079-8
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 35.7

Z podziękowaniem dla mojej Mamy, która pozostawiła w tej historii cząstkę siebie.

1964—2021


Dobrze, idź tak wolno, jak potrzebujesz, ale nie przestawaj, bo przecież kierunek jest ważniejszy niż prędkość.

Rok później

Rozdział 1

Emanuel


Podszedłem do niego, kiedy został sam. Otaczał nas jedynie wianuszek ludzi zajętych rozmową na temat przygotowań do ślubu Gracjana z Sarą.

— Czy kiedykolwiek myślałeś o mnie? — spytałem Aarona.

— Nie. — Westchnął.

— Czy kiedykolwiek za mną tęskniłeś?

— Nie. — Popatrzył na mnie, przybliżył się.

— To dobrze — powiedziałem.

Nagle rozległy się oklaski. Aaron spojrzał w stronę wejścia. Właśnie podążała w kierunku gości rudowłosa piękność z moim mało przystojnym przyjacielem. Wykorzystałem ten moment. Bacznie go obserwowałem. W końcu postanowiłem odejść, ale on złapał mnie za nadgarstek. Spojrzałem na to bezpretensjonalne zachowanie z uśmiechem.

— Tak?

— Z resztą to nieważne, Emanuel — stwierdził.

Rozdział 2

Emanuel


Spostrzegłem, jak złapał za poręcz krzesełka. Przysiadł się do stolika. Przez dłuższą chwilę przyglądał się mojej twarzy, aż w końcu opuścił głowę. Wstałem.

— Zostań, proszę.

— Aaron nie czuję takiej potrzeby, aby zostać. — Spojrzałem na przygarbioną postać.

— Nie? — Podniósł głowę, zobaczyłem zaszklone spojrzenie. — Nie widzieliśmy się długi czas.

— Uważam, że to za krótki czas na ponowne spotkanie po tym, jak mnie potraktowałeś — stwierdziłem w pełni świadom swoich słów.

— Wiesz, zastanawiałem się, co mnie ominęło w twoim życiu? Czy kiedykolwiek tęskniłeś za domem? — spytał.

— Nienawidzę cię — wyznałem, a on zamarł.

— Może tak miało być.

— Być może — rzekłem. Aaron znajdował się na wyciągnięcie ręki. — To zrozumiałe, nasza podróż musiała dobiec końca, gdy miliony gwiazd spadło z nieba w moją najciemniejszą głębię ludzkiego serca i umysłu, który jest tak popsuty. To, co tam dostrzegłeś, wcale nie było ładne. Jest niepokojące, zachmurzone, grzeszne i samotne. Jest tam tak zimno i ponuro, że nie chce się tam zostać. — Patrzył na mnie, a ja kontynuowałem: — Z resztą nie wiem, jak nazwać to, co mi zrobiłeś? Odtrąciłeś, odszedłeś czy porzuciłeś? A może zdeptałeś moją miłość. Na początku czułem żal, a potem złość i wstręt, aż pozostała nienawiść.

— Nienawiść?

— Mogę cię o coś prosić, Aaron? — spytałem. Skinął głową. — Rozmawiajmy, tylko tu i teraz. Potraktujmy się z szacunkiem. Poświęćmy sobie tyle czasu ile to konieczne.

Zamierzałem odejść. Złapał mnie za nadgarstek. Trzymał mocno. To było do niego niepodobne. Ta siła.

— Zostań, proszę.

Wyszarpnąłem się. Odszedłem.

Kiedy przechodziłem przez salę bawiących się ludzi, poczułem dotyk dłoni układanych na moich ramionach. Był ciepły i pewny. Czułem, jak palce zaciskają się, wzmacniając uścisk. Odwróciłem się. To był Michael.

— Nie wychodź, zostań. — Uśmiechnął się.

— Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza — oznajmiłem.

— Aż tak trudne było to spotkanie? — Przysunął się do mnie. Nie wiem dlaczego, ale się roześmiałem. — Przyznaj, że nadal nie pogodziłeś się z porażką.

— Porażką? — spytałem.

— Tak. Nie wychodź. — Złapał mnie za dłoń. — Nie zastanawiaj się nad tamtym miejscem, nad niczym i nad nikim. Nikomu w tej chwili nie poświęcaj czasu, w swoim umyśle ani tym bardziej sercu.

Zostałem. Nawet dołączyłem z nim do tańczących ludzi. To było takie głupie i śmieszne zachowywać się w ten sam sposób. Miło było przez ułamek sekundy nie myśleć o tamtym miejscu, o tamtym człowieku. Spojrzałem na Michaela. Tańczył jak szalony, rzucał nogami i machał rękoma nie w tak muzyki. Wyglądał na szczęśliwego. Coś tak banalnego, jak dźwięki i otaczający go ludzie sprawili, że czuł się dobrze. Uśmiechnąłem się, patrząc na tego młodego mężczyznę, a kiedy pokręciłem głową, zobaczyłem przypadkowo rozmawiającego Aarona w towarzystwie Amira oraz Gracjana.

Kiedy znalazłem się na zewnątrz, zobaczyłem, jak w spokojnym jeziorze odbijał się księżyc. Podszedłem zobaczyć z bliska ten piękny widok. Jezioro otaczały stare, szumiące drzewa. Wyglądały ponuro, majestatycznie. Zbliżyłem się do jednego z nich, oparłem dłoń, zamknąłem oczy. Westchnąłem.

— Duszno się zrobiło tam w środku — oznajmił Aaron, kiedy odwróciłem się, aby spojrzeć za siebie. — Wyszedłem, bo zakręciło mi się w głowie.

— Przepraszam. — Podszedł do nas Amir. — Muszę wam przerwać. Aaron, wołają cię z powrotem. Chcą, abyś zrobił zdjęcia.

— My po prostu rozmawialiśmy, tylko tu i teraz — powiedział, odchodząc.

Zostałem sam na sam z jego przyjacielem.

— Nie przejmuj się, nie zamierzam zbliżać się do Aarona.

— On udaje, że nie tęskni, a jednak cholernie mu cię brakuje. Nie wiem, dlaczego wmówił sobie, że bez niego będzie ci lepiej. Powtarza, że jest twoim przekleństwem oraz grzechem. — Amir popatrzył na księżyc. — Nawet w wirze pracy, znalezieniu nowego hobby, czytaniu setki książek, spotykaniu się w weekendy z przyjaciółmi. — Zamilkł. — Wy zawsze jakoś tak lubiliście trochę soli i pieprzu, mleka i miodu. Zawsze dodawaliście czegoś do tych waszych ran. I tak z czasem zastanawiałem się, kiedy to wszystko się zabliźni. — Uśmiechnął się. — Pójdę już.

— Jakie ma hobby?

— Skończył kurs fotografii. — Popatrzył na mnie. — Pierwsze, co postanowił sfotografować to twoje opuszczone mieszkanie.

Uśmiechnąłem się pod nosem.


Wróciłem na przyjęcie. W pomieszczeniu panowała spokojniejsza atmosfera. Było mniej ludzi. Ci, którzy zostali, odpoczywali na kanapach lub zajadali się przekąskami. Omiotłem spojrzeniem salę. Bardzo szybko dostrzegłem Aarona, który kopał rozproszone na podłodze balony. Nawet ruszyłem w jego stronę. Po chwili zawróciłem. Oparłem się o ścianę.

— Ach ten chłopak nic się nie zmienił — szepnąłem, pocierając dłonią kark.

Wiesz, zastanawiałem się, co mnie ominęło w twoim życiu? Czy kiedykolwiek tęskniłeś za domem? — pomyślałem o jego słowach.

— Tym razem inaczej cierpiałem. — Wpatrywałem się w Aarona.

— Nie mów sam do siebie, bo pomyśle, że oszalałeś — powiedział Gracjan, poklepując mnie po plecach.

— Myślę, że kiedyś i tak zwariuje.

— Przez niego? — spytał.

— Płakałem i krzyczałem. — Uśmiechnąłem się żałośnie. — Myślałem, że tym całym bólem się uduszę. Byłem taki zmęczony. Wiesz, jak cholernie bolało uświadomić sobie, że trzeba będzie się z nim pożegnać.

— Mówiłem ci przecież, że nie możesz dać się zamknąć w przeszłości, jeśli chcesz żyć i czuć. Niech to ma wreszcie sens, a nie tylko jest ciągłymi niewykorzystanymi szansami. Może sama miłość nie wystarczyła. Było potrzebne coś więcej.

— Czym jest to coś więcej? — Spojrzałem na przyjaciela. — Mam tyle pęknięć. Pęknięcie za pęknięciem, aż została nienawiść, gniew i ta miłość. W miłości nie mogę już mieszkać. Gniew i nienawiść, nie daje rady jej opanować. Pojawia się ta głupia nadzieja, że coś się zmieni, ale to nigdy nie następuje.

— To wszystko przerodziło się w pieprzony masochizm — wyznał Gracjan.

— Tak, zgadzam się, że to pewien rodzaj masochizmu. Wiem, że nigdy nic się nie zmieni. Niestety, uwielbiam wspominać — oświadczyłem, a on szturchnął mnie.

— Pierdolnięty jesteś, wiesz?

— Tak, wiem — odpowiedziałem.

Obaj głośno się roześmialiśmy.


Zamknąłem za sobą drzwi pokoju. Wyciągnąłem z kieszeni telefon. Popatrzyłem na ekran. Kilka nieodebranych połączeń od detektywa Louisa i Greya.

Jutro się z nimi skontaktuję — pomyślałem.

Ściągnąłem koszulkę. Zamierzałem wziąć prysznic. Chciałem, aby ta woda obmyła moje ciało po tym dzisiejszym trudnym dniu. Wspomniałem tamto miejsce i tamtego człowieka:

— Dzisiaj był trudny dzień — powiedział, patrząc w morze.

— Chcesz o tym porozmawiać? — spytałem.

— Nie — odpowiedział. — Nie wydaje mi się, bym chciało tym rozmawiać.

Wyszedłem z łazienki.

To nie będzie wcale takie łatwe przechodzić obok ciebie obojętnie, kiedy w tej popsutej głowie jest tyle wspomnień o tobie — pomyślałem.

Pukanie do drzwi przerwało moje głośne myślenie. Podszedłem, kiedy je uchyliłem, zobaczyłem pijanego Michaela.

— Chce ci się spać? — spytał. Pokręciłem z uśmiechem głową. — To dobrze. — Wyciągnął zza pleców butelkę alkoholu.

— Masz nadal ochotę na…

— Dziś tak często się uśmiechasz — wtrącił. — Wygląda to na szczery oraz niewymuszony gest. Wydaje mi się, czy coś się w tobie zmieniło? — Nie pozwolił mi odpowiedzieć. — Częściej się uśmiechasz niż tamten Emanuel, którego znałem jakiś czas temu.

Nie pociągnęliśmy dalej rozmowy, bo się zakołysał. Zareagowałem. Przytrzymałem jego ciało. Spostrzegłem kątem oka, jak całą sytuację obserwuje Aaron. Zatrzymał się chwilę wcześniej, widząc nas razem.

— Wejdź — rzekłem.

Zamknąłem za nim drzwi. Michael wtedy szybko i dość krótko mnie pocałował.

— Zawsze chciałem to zrobić — szepnął.

— W ten sposób? — spytałem. Położył dłoń na moim nagim torsie. — Nawet nie poczułem smaku twoich ust.

— Czy to była zachęta, Emanuelu?

— Odbierz to, jak chcesz — odpowiedziałem.

— Chciałbym zostać z tobą… na noc.

Cały czas patrząc mi w oczy, przesuwał dłoń w dół. Kiedy złapał za pasek spodni, zaczął się nim bawić. Leniwie go odpiął. Potem jego ręka wylądowała na moim podbrzuszu. Po chwili zjechał niżej. Subtelnie wsunął ją pod tkaninę. Poczułem ciepły dotyk. Delikatnie sunął się to w dół, to w górę przy tym nie odrywał ode mnie wzroku. Wpatrywałem się w niebieskie spojrzenie. Michael sięgnął do moich ust. Rozchyliłem wargi. To zaproszenie pozwoliło mu na większą pewność. Pocałunek był przyjemny, a jednak postanowiłem się odsunąć. Przytrzymał mnie ustami. Chciał przedłużyć tę chwilę. Pozwoliłem mu jeszcze na pieszczotę. Kiedy w końcu się odsunąłem, spojrzałem na niego, wyglądał na rozczarowanego.

— Nie było przyjemnie? — Ponownie chciał mnie pocałować, dlatego zasłoniłem dłonią usta. — Daj się pocałować jeszcze raz. — Pokręciłem głową. — Co mam zrobić, żebyś się zgodził?

Wzruszyłem ramionami. Przyznaję, podobało mi się to przekomarzanie.

— Dobrze. Nie to nie. — Zabrał dłoń z mojego krocza. — Tak, bardzo mi się podobasz. Chciałbym się z tobą kochać. Wiem, że byłoby niesamowicie w objęciach kogoś takiego jak ty.

Odsunąłem minimalnie dłoń.

— Takiego jak ja? — spytałem.

— Chcę cię pocałować, ale nie muszę w usta. — Uśmiechnął się do mnie.

Przybliżył się. Przysunął twarz do twarzy. Dotknął skóry palcami. Najbardziej skupił się na pieszczocie szyi. Mimowolnie wygiąłem ciało w łuk, ułatwiając mu dostęp. Jego dotyk przyprawiał mnie o przyjemne dreszcze. Zatrzymał dłoń przy obojczyku.

— Lubię cię — szepnął, patrząc mi w oczy.

Potem polizał przeciągle każde miejsce, które wcześniej dotknął. Uchwyciłem go za ramiona. Przywarłem jego ciało do ściany.

— Jesteś pijany.

— W czym to przeszkadza? Wiem, co robię — oznajmił. — Nie zachowuj się, jakbyś nie miał ochoty na bliskość drugiego człowieka.

Tym razem to ja go pocałowałem. Pocałunek był namiętny, ale bardziej z jego strony. W końcu przestałem myśleć. Poddałem się pieszczocie. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę łóżka.


Wyszedłem na taras. Powietrze tutaj tak wcześnie było przyjemnie chłodne. Zaciągnąłem się nim.

— Musisz z nią zostać. — Usłyszałem głos dochodzący obok. Spojrzałem w tamtą stronę, zobaczyłem Aarona. Stał do mnie tyłem. Przyglądałem się niezmiennie tej samej postaci. — Musisz powiedzieć jej, że ta historia nie kończy się słowami: ”Żyli długo i szczęśliwie”. Tak bywa. Nie jest im dane iść tą samą drogą, bo niestety życie zechciało napisać im inny scenariusz. I kiedy zaczyna się dziać inaczej, niż byśmy chcieli, wówczas próbujemy przypomnieć sobie, kiedy to wszystko się zaczęło. A zaczęło się wcześniej, niż nam się wydaje, dużo wcześniej. Opóźnianie końca tej miłości nie przyniesie nic dobrego. Niech zakończy ten związek, póki ma dobre serce i czysty umysł. Niech ratuje siebie, bo on od początku był stracony.

Po tych słowach się odwrócił. Popatrzył na mnie. Nie odwróciłem się, mój wzrok nie przestał wpatrywać się w jego brązowe oczy. Dopiero jak upiłem łyk kawy, postanowiłem opuścić miejsce, w którym się znajdowałem. Miejsce, w którym nagle poczułem się niekomfortowo. Brakowało mi powietrza, choć było go tu pod dostatkiem. Moje serce też bezmyślnie szalało pod skórą, waliło może tak samo głośno, jak powoli zaczęły hałasować ptaki na gałęziach drzew.

Rozłączył się.

— Nie powinienem.

— Co nie powinieneś? — spytał Aaron. Napiłem się kawy. — Emanuel, co nie powinieneś?

Dostrzegłem, jak jaśnieją mu oczy. Zarumienił się, a kąciki ust wykrzywiają się w uśmiech.

— Nie powinien tak szybko wychodzić z łóżka — oświadczył Michael, podchodząc do mnie okryty prześcieradłem.

Po chwili zrobił to, sięgnął moich ust. Pocałował mnie. Następnie złapał za rękę i pociągnął do pokoju.

Rozdział 3

Aaron


Stałem na podeście z pochyloną głową. Wpatrywałem się w głębie jeziora. Nie dostrzegałem dna. Może przez tę pochmurną pogodę i unoszącą się mgłę. Zresztą to, co chciałem dostrzec było zaciemnione i tak bardzo brudne.

— Aaron!

Zobaczyłem przyjaciela. Niedaleko niego spacerowali Gracjan w towarzystwie Emanuela. Ruszyłem się z miejsca. Zauważyłem ze strony podążającego za nimi Michaela gest. Sięgnął za skrawek twojego materiału. Trzymał go mocno. Spojrzałem na twoją twarz i wtedy nie wiem, jak do tego doszło. Po prostu zrobiłem dość niefortunny krok. Chwila nieuwagi. Zahaczyłem o wystający kołek, który służył do cumowania łódek. To spowodowało, że straciłem równowagę.

— Aaron! — Usłyszałem krzyk Amira.

Popatrzyłem w jego stronę, gdy zacząłem spadać. Emanuel spojrzał na mnie. Następnie już bezwiednie opadłem w głębiny jeziora. Poczułem wodę w ustach i niesamowity ciężar na klatce piersiowej. Przestałem chaotycznie machać dłońmi. Poddałem się temu, co mogło się za chwilę wydarzyć.

Nie mogę znieść świadomości, że cierpiałeś, nadal cierpisz, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Nie mogę zabrać części tego ciężaru, chociaż bardzo bym chciał — pomyślałem, zamykając oczy.


Ocknąłem się w pokoju. Podciągnąłem się. Oparłem o zagłówek łóżka. Kiedy syknąłem z bólu, zbliżyli się do mnie przyjaciele.

— Powinieneś bardziej uważać — powiedział Gracjan. — Doktorek, który tu był mówił, że wszystko jest dobrze. Jednak gdyby coś cię zabolało, dajesz znać i zabieramy cię do szpitala.

— Może damy mu odpocząć, co nie? — spytał Amir.

— Dobrze. Wychodzimy — rzekł Gracjan.

Przyjaciele opuścili pomieszczenie. Kiedy zostałem sam, ułożyłem się wygodnie na łóżku. Niespodziewanie zacząłem szlochać. Cicho pochlipywałem, wtedy niespodziewanie objęły mnie czyjeś duże ramiona. Czując ten uścisk, mój cichy szloch zaczął się nasilać, aż w końcu się rozpłakałem.

— Czemu płaczesz?

— Pewnie to dla ciebie kłopotliwa sytuacja. Czujesz się zmieszany. Możesz odejść. — Rozluźnił uścisk. Poczułem ogromny strach. — Zapomnij. Zostań ze mną — wydusiłem, podnosząc głowę do góry.

Emanuel popatrzył na mnie miodowobrązowym spojrzeniem. Nic nie powiedział, tylko ponownie mocno mnie objął. Wtuliłem się w niego. Przypomniałem sobie te wieczory, kiedy byliśmy razem. Potem chciałem zapomnieć o mnie i o tobie. Postanowiłem widzieć tylko ćmy i larwy, aromat mocnej kawy unoszącej się w czterech ścianach, dym tytoniowy, zmatowioną koszulę mającą ten zapach. Zostawiłeś to wszystko mnie.

— Myślę, że chciałbym cię nienawidzić.

— Ucisz się, Aaron.

— Chciałbym cię nienawidzić tak jak ty mnie.

— Powodzenia — burknął.

Nie ciągnąłem tej rozmowy. Przyłożyłem głowę do jego klatki piersiowej, zamknąłem oczy. Potem uchwyciłem w dłonie materiał jego koszulki.


Obudziłem się czując ciepło znajomego ciała. Otworzyłem niespiesznie oczy, wtedy zobaczyłem kątem oka, że mój policzek jest bezpiecznie schowany w jego dłoni. Powoli się przesunąłem. Miałem idealny widok na piękną twarz. Czas domalował mu kilka zmarszczek, a poza tym, nic się w nim nie zmieniło. Nadal był przystojny. Ciekawiło mnie jedno, czy nadal w jego spojrzeniu mogę dostrzec miłość. Odrobinę tamtego, uczucia czy może naprawdę mnie znienawidził, że odebrałem mu człowieczeństwo, kiedy zabił dla mnie.

— Napatrzyłeś się już? — spytał.

— Nie — odpowiedziałem, zasłaniając mu dłonią oczy.

— Co ty robisz?

— Moje wspomnienia o tobie są skamieniałe — wyznałem. — Kiedyś powiedziałem, że ty masz kawałek mojej duszy, a ja twojej i że osobno zawsze będziemy niekompletni. Bez względu na wszystko, ile czasu upłynie lub jak daleko od siebie będziemy, nasze dusze… niezmiennie będą smutne. — Westchnąłem.

— Przestań — rzekł.

— Cholera, nawet tęskniłem za bielą twoich zębów. — Uśmiechnąłem się.

— Przestań, bo wyjdę.

— Nie.

— To przestań — burknął.

— Nie bądź dla mnie opryskliwy, proszę.

Poczułem, że chciałbym go pocałować. Zasłonił usta, więc pocałowałem dłoń, która przysłoniła tę część. Chyba postanowiłem skorzystać z tej chwili. Najpierw przesunąłem usta od palców, aż do nadgarstka. Następnie mój policzek wrócił do początku. Moja twarz gładziła jego dłoń. Pojawiło się przyjemne, znajome ciepło. To była niezwykła intymność.

— Przestań — szepnął, odsuwając się ode mnie.

— Tak, twój głos to tylko echo.

— Przestań.

— Tak, twój uśmiech to tylko zatrzymana klatka w głowie.

— Przestań, do cholery.

— Już zawsze płyniesz w moich żyłach… Zdarzyła mi się raz miłość. Ty przytrafiłeś mi się raz i to na zawsze — powiedziałem patrząc, jak siada na łóżku. Sięgnął po buty. — Emanuel, spałeś z nim?

— Daruj sobie! — podniósł głos. Spojrzał na mnie ze złością. Nie dostrzegłem w jego oczach miłości. — Co chciałbyś usłyszeć?

— Prawdę.

— Najpierw twój zapach zaczął powoli znikać z mojej pościeli, ze skóry, aż w końcu zniknął całkowicie. Z każdym tygodniem coraz mozolniej było mi przywołać w pamięci to, jak wymawiałeś moje imię. — Patrzyłem na niego, a on starał się nie odwracać wzroku. — Zaraz potem zaczął się rozmazywać sposób w jaki mnie dotykałeś, nie wiem czy częściej wywoływał przyjemność, a może…

— Masz rację — wtrąciłem. — Za długo byłeś popsuty i… za często jesteś w kawałkach. — Uśmiechnąłem się. Starałem się też, aby drżenie głosu nie było tak słyszalne. Potem wydusiłem z siebie: — Tak, musisz w końcu poskładać swoje życie.

— Właśnie. Muszę je poskładać… bez ciebie.

Rozdział 4

Emanuel


Skończyłem palić papierosa. Wyrzucając peta dostrzegłem, jak przez chwilę tlił się w nim żar.

— Aaron wyjechał — oznajmił Gracjan.

— I dobrze.

— To nie moja sprawa, ale widziałem ostatnio jak Michael nad ranem wychodził z twojego pokoju.

— Nie spałem z nim.

Popatrzyłem w stronę ścieżki. Teraz spaceruje tu kilka osób. Chociaż patrzę na nich, to widzę cię idącego z walizką w stronę czekającej taksówki. Zanim do niej wsiadłeś, zatrzymałeś się na moment. Nie odwróciłeś się, a jedynie popatrzyłeś w stronę jeziora. Z uśmiechem na twarzy przypomniałeś sobie naszą krótką rozmowę.

— Zostawię cię samego — rzekł przyjaciel, skinąłem głową.

Wiesz, że wtedy chciałem. Wiesz, że teraz też chcę, wtedy czasu nie miałem, żeby się przełamać i powiedzieć ci: Kocham cię. Zabiłem człowieka. Chciałem przeżyć z tobą całe swoje życie. A potem cię straciłem. Nie wiedziałem, co począć, jak wrócić. Zresztą, gdzie miałem wrócić. Poza tym skończyliśmy ze sobą. Ty skończyłeś ze mną. Mimo wszystko czekam na twoje słowo — pomyślałem.

Udałem się na spacer. Szedłem i szedłem, aż spostrzegłem, że jestem w lesie. Odwróciłem się i zauważyłem piętrzące się drzewa, które zakrywały dość dobrze powrotną drogę do domu. Choć byłem tu pierwszy raz, nie wystraszyłem się, ale poczułem pewien dyskomfort. Popatrzyłem w górę. Drzewa nie wydawały się tak ogromne, jak wtedy gdy byłem przerażonym dzieckiem. No właśnie, wtedy.

— Spłoszona zwierzyna zawsze biegnie w twoją stronę, w kierunku myśliwego. — Uśmiechnął się do mnie, położył dłoń na ramieniu. — Wówczas nadchodzi moment, w którym polowanie dobiega końca. Patrzysz w oczy przestraszonemu i bezbronnemu zwierzątku. Uderzasz w najważniejsze miejsce w serce, bo w umysł nie ma sensu, on szaleje, nie działa poprawnie. Serce. Ono trzeba zaatakować. To ten narząd każe nam trwać w tym, co dla nas najważniejsze w życiu. Każe nam przetrwać za wszelką cenę, a najgorsze jest, gdy zwierzę ma kogoś, kto na niego czeka. Pragnie wtedy wrócić do tych bezpiecznych ramion, ciepłych dłoni i ust składających na policzku pocałunek. Takie zwierzę trzeba zabić od razu, bo jest słabe. Rozumiesz?! — krzyknął, a ja wystraszyłem się, dlatego zrobiłem kilka kroków w tył. — Upolowaną zwierzynę układamy na gałęziach. Wleczemy w miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Oglądamy się za siebie i widzimy, jak próbuje wstać, ale jest za bardzo oszołomiona.

Pokręciłem głową.

— Grosik za twoje myśli. — Zobaczyłem stojącego na leśnej drodze Michaela. — O czym myślisz? — spytał.

— W tej chwili myślałem o ojcu.

— A w tamtej?

— O Aaronie.

— Mówisz prawdę. — Uśmiechnął się. — To sprawia, że czuję maleńkie ukłucie w sercu.

— Ucieczka od człowieka, którego się kochało, jest łatwa. To opuszczenie go jest cholernie trudne — wyznałem. — Nawet będąc w najgorszym stanie, upewniałem się, że jest tam, gdzieś obok mnie.

— Dlaczego się rozstaliście?

— Nie ponieśliśmy życiowego bagażu.

— To on się poddał nie ty, prawda? — Westchnąłem. — To musiało zaboleć, że ktoś, kogo kochasz, ucieka od ciebie, prawda? — Popatrzyłem w górę. Niebo było przysłonięte gałęziami. — Chciałbym, abyś powiedział mi o wszystkim, abym mógł ci pomóc. Nie odejdę tak jak Aaron — skwitował.

Spojrzałem na niego. Miał niebieski kolor oczu, który przypominał morze. Był miły i uprzejmy. Trochę sentymentalnym, wrażliwym młodym człowiekiem. Miał w sobie za mało powściągliwości. Szukał zbyt prędko i na siłę miłości w ludziach, którzy okazywali mu za dużo uwagi lub wykonali w jego kierunku cieplejszy gest. Przyznaję, lubiłem na niego patrzeć w tej kawiarni. Z przyjemnością z nim rozmawiałem, kiedy miałem gorsy czas, a i wydawało mi się, że dobrze czujemy się trochę ze sobą flirtując.

Wyciągnąłem paczkę papierosów z kieszeni spodni.

— Zanim powstanie papieros, do tytoniu dodaje się wiele aromatów. Na przykład sole powodują, że papieros stale się tli, a te inne konserwanty, jak cukier, poprawiają smak, a chyba gliceryna zachowuje świeżość tytoniu. — Patrzyłem na niego. On natomiast uważnie mnie słuchał. — Wchłanianie dymu zachodzi nie tylko w układzie oddechowym, ale także w przewodzie pokarmowym. Potem wszystko, co zawiera dym tytoniowy, przenika do krwiobiegu i rozprowadza się po całym organizmie. Jest wszędzie, we wszystkim.

— To jak trucizna — rzekł, podchodząc do mnie.

— Kiedyś mówiono, że to grzech, a to po prostu miłość — stwierdziłem.

— Chcesz już tak żyć?

— Naprawdę zadajesz za dużo pytań. — Uśmiechnąłem się do niego.

Zarzuciłem rękę. Przysunąłem go do swojej klatki piersiowej. Moje serce biło naturalnie, spokojnie, bez większych emocji. Kiedy tak szliśmy dłuższą chwilę, wpatrywałem się w coraz bardziej widoczne niebo. W końcu ujrzałem wyłaniający się zza drzew dom, przed którym stała gromadka ludzi. Spojrzałem w inną stronę, gdzie stał Amir i Gracjan w towarzystwie nieznajomego mężczyzny.

— Pójdę do nich — oznajmiłem kuzynowi Sary.

— Zanim odejdziesz, muszę cię o coś spytać. — Popatrzył na mnie zakłopotany. Nagle jego pewność siebie zniknęła. — Czy mógłbyś… Nie, czy chciałbyś się we mnie zakochać?

— Czasem zastanawiam się, czy mógłbym na siłę, na przekór i na krótką chwilę udawać silne uczucie do drugiego człowieka. — Zamyśliłem się. — Nie wydaje mi się, żebym był już do tego zdolny.


Podszedłem do przyjaciół. Stał przy nich nieznajomy, elegancki mężczyzna. Spojrzałem na Amira, który pospiesznie odwrócił wzrok.

— Jestem Brandon Evans. — Wyciągnął rękę w moją stronę.

— Emanuel Sierra. — Uścisnąłem jego dłoń. — Miło poznać.

— Wzajemnie.

Chwilę staliśmy w niezręcznej ciszy, którą przerwało pojawienie się Julie. Wzięła gościa pod rękę. Uśmiechnęła się do niego, a potem do pozostałych.

— Przepraszam za śmiałość. To twój chłopak, Julie? — spytałem.

— Nie. To chłopak Aarona.

— A, rozumiem.

Przypatrzyłem się wysokiemu szatynowi o zielonych oczach. Spostrzegłem kątem oka jak Gracjan i Amir przyglądają się mojej osobie. Jakie to miłe, że chcieli zadbać o mój komfort emocjonalny, zatajając tożsamość mężczyzny.

— Chodźmy do środka — powiedział Gracjan. — Odpoczniesz. Potem skontaktujesz się z Aaronem.

Przyjaciel odszedł w towarzystwie Julie oraz Brandona. Ich rozmowa była coraz mniej słyszalna. O dziwo został przy mnie Amir.

— Powinienem wam podziękować za tę chwilę niewiedzy. — Włożyłem ręce do kieszeni. Spojrzałem w górę i się uśmiechnąłem. — Jego pewnie bardziej lubisz — powiedziałem żartobliwie.

— Nie. — Poklepał mnie po plecach. Byłem zdziwiony jego przyjaznym nastawieniem. — Chodźmy do domu, Emanuel.

Mojej uwadze nie uszło, że spoglądał w kierunku partnera przyjaciela, a następnie lustrował wzrokiem Michaela. Amir pokręcił głową i odszedł bez słowa.

Rozdział 5

Aaron


Wszedłem, choć nie chciałem. W pomieszczeniu znajdowali się wszyscy, a jednak dostrzegłem tylko Emanuela. Wpatrywał się w deszczową pogodę za oknem. Powinienem odwrócić od niego wzrok. Nie potrafiłem i chyba wcale nie chciałem. Jeszcze wczoraj błagałem go, aby wyznał mi swoje uczucia. Patrząc na niego, dotarło do mnie, że nadal jestem tym zakochanym dzieciakiem, a nie mężczyzną, który chce wziąć go za dłoń i stąd wyjść.

— Dobrze, że zawróciłeś — powiedział Brandon. Rzucił mi się na szyję. — Chciałem zrobić ci niespodziankę, dlatego przyjechałem bez uprzedzenia. Cieszysz się, kochanie?

— Tak — odpowiedziałem.

To było kłamstwo — pomyślałem.

— Przynajmniej spędzimy kilka dni w cudownym miejscu. Wybaczcie nam, jeśli czasem się wymkniemy na krótki spacer. Prawda, Aaron?

— Tak. — Uśmiechnąłem się.

Kolejne kłamstwo. Nie mam ochoty na spacer w twoim towarzystwie, gdy on tu jest — pomyślałem.

— Chciałbym go namówić na kupno takiego domku. Rozmawialiśmy o tym, prawda?

— Tak.

Zapomniałem o wszystkim, o czym rozmawialiśmy, gdy zobaczyłem go pierwszego dnia po przyjeździe tutaj — pomyślałem.

Ukradkiem spojrzałem na Emanuela, wchodził właśnie po schodach. Chciałem odwrócić wzrok, ale przypadkiem zobaczyłem, jak podąża za nim Michael. Mój umysł i serce opanowała zazdrość.

— Może idźcie się rozpakować. Odpocznijcie, to był długi oraz męczący dzień — oznajmił Gracjan.

— A, właśnie, czemu wyjechałeś?

— Miałem mały wypadek nad jeziorem, dlatego postanowiłem wrócić do miasta. Spanikowałem — powiedziałem, a on pocałował mnie w policzek. — Stwierdziłem jednak, że powinienem wrócić.

— To może faktycznie pojedziemy do miasta. Niech zobaczy cię lekarz. Potem wrócimy — stwierdził Brandon.

— Dobry pomysł — rzekła Julie.

— To może jutro. Dziś się rozpadało — oznajmił Amir, wskazując na widok za oknem

— Zgadzam się z twoim przyjacielem. Pada, a na dodatek ten straszny wiatr. Przełóżcie to na jutro — powiedziała Sara, chwytając Gracjana pod ramię.

— Macie rację. Pójdziemy do pokoju, rozpakujemy się i zejdziemy — oświadczył Brandon.

— Jak się odświeżycie, to zejdźcie na kolację — zaproponowała kobieta.

Ruszyliśmy w stronę schodów.


Kiedy zamknąłem za sobą drzwi pokoju pospiesznie spytałem:

— Czemu przyjechałeś?

— Moja siostra stwierdziła, że o jeden raz za dużo poświęcam się dla niej — odpowiedział, rozpakowując walizkę. — Poza tym chciałem tu być z tobą. — Odwrócił się. — Wiesz, od kilku dni zachowujesz się dziwnie.

— Dziwnie? — spytałem.

— Tak, dziwnie. Nie rozmawiamy już ze sobą tyle, co kiedyś. Nie całujesz mnie na dzień dobry i do widzenia. Nie spacerujemy tyle, co przedtem. — Złapał mnie za rękę. — Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, Wydaje mi się, a raczej jestem pewien, że twoja zmiana dotyczy tego właśnie wyjazdu.

— Wymyślasz. — Puściłem jego dłoń. Usiadłem na łóżku. — Moje zachowanie dotyczy kiepskiego stanu…

— Nie wymyślaj — wtrącił. — Od początku nie chciałeś, abym tu z tobą przyjechał. Problemy sercowe mojej siostry są ci na rękę. To miejsce, a może osoba przebywająca tutaj tak na ciebie działa.

— Doszedłem do wniosku, że poszlibyśmy tylko na ślub. — Spojrzał na mnie. — Zwyczajnie… Czuję się źle po tym wypadku nad jeziorem. — Brandon usiadł obok. — Rodzice panny młodej i pana młodego oraz reszta gości w średnim wieku pojechali do hotelu, gdzie ma odbyć się ślub. Zostali młodzi, którzy chcą się bawić, a nie opiekować niezdarą.

— Tylko o to chodzi? — Ponownie złapał mnie za dłoń. Skinąłem głową. — Jesteś pewny, że chciałeś wyjechać ze względu na kiepskie samopoczucie?

— Tak, a o co mogło mi chodzić? — spytałem, rozdrażniony.

— Czuję pod skórą, że chodzi o coś innego, ale skoro nie chcesz, nie mów.

— Dajmy już spokój. — Wstałem. — Pójdę po herbatę. Przynieść ci?

— Tak.

— Z cytryną? — spytałem.

— Przecież wiesz, jaką pije, więc po co pytasz. — Uśmiechnął się.

Chyba już nic o tobie nie wiem. Wydaje mi się, że to zbędne, aby w obliczu niego pamiętać o tobie — pomyślałem patrząc, jak rozpakowuje walizkę.


Przygotowywałem herbatę w kuchni. Czekając, spojrzałem na stół, na którym leżały talerze. Z zardzewiałego kranu leciała woda, a na drzwiach lodówki znajdowały się fotografie szczęśliwych ludzi. Na ten widok ogarnął mnie smutek. Wyciągnąłem rękę. Dotknąłem zdjęcia. Przymknąłem powieki, wtedy poczułem bliskość. Pospiesznie otworzyłem oczy, zobaczyłem przechodzącego Emanuela. Czajnik zaczął głośno gwizdać. Wyłączyłem go. Popatrzyłem w jego stronę. Stanął przy oknie. Był blady. Cholernie przystojny. Poza tym wydawał mi się taki odległy i nieosiągalny w tej chwili. Bez zahamowania poszedłem do niego.

— Co robisz? — spytałem. Nie odpowiedział. — Nie chcesz tu być, a może nie masz ochoty na mnie patrzeć?

— Może masz rację — burknął. — Przepraszam. Nie chciałem, aby to tak nieprzyjemnie zabrzmiało.

— Chyba chciałeś.

— Kiedyś pragnąłem każdego spotkania z tobą, teraz nie jestem tego pewny — wyznał, a bicie mojego serca osłabło. — Na początku tak bardzo tęskniłem za tobą, że na zegarku było jeszcze wczoraj. Nie chciałem zabierać głowy z poduszki, bo czułem na niej ciebie. Nawet nie wiesz, jak często budziłem się zlany potem, w gardle miałem sucho i szczypały oczy. — Westchnął. — Miewałem koszmary, w których mój anioł stróż spadł z nieba na ziemię. Połamał skrzydła, ciało popękało, a z tych szczelin popłynęła czarna maź, która po chwili zapłonęła. — Zerknął na mnie. Miał smutne spojrzenie. — Potem nastał czas, w którym widziałem twoją postać w każdym kącie mojego mieszkania. Spacerowałeś z kubkiem kawy, myłeś zęby w łazience, podlewałeś kwiaty na tarasie. To wszystko docierało do mnie tak cholernie powoli oraz bezlitośnie, że zaczynałem płakać…

— Emanuel.

— Znienawidziłem siebie za swoje uczucia i… postępowania. Wszystko się zmieniło, kiedy dotarło do mnie, że zrezygnowałeś… ze mnie. — Opuścił głowę, a ja wyciągnąłem rękę. — Poznałeś kogoś. To dobrze.

— Aaron! — Usłyszałem dobiegające z kuchni wołanie Brandona.

— Tak łatwo mnie zapomniałeś, a upierałeś się, że będziesz pamiętał — szepnął Emanuel.

Z moich oczu popłynęły łzy. Chciałem je otrzeć, a jednak on to zrobił. Dotknął mojej twarzy.

— Niech ci nie będzie mnie żal. Też któregoś dnia zapomnę o twojej miłości — powiedział, a ja mogłem spojrzeć w chłodne miodowobrązowe oczy.

Chciałem dotknąć jego dłoni, ale pojawił się Gracjan w towarzystwie Amira.

— Wiem, co chcieliście zrobić, ale z nas już nic nie będzie. — Emanuel uśmiechnął się do przyjaciół. — Tutaj jesteśmy! — krzyknął, a następnie odszedł.

— Nie mogłem doczekać się herbaty. — Spojrzałem na Brandona. — Zszedłem ci pomóc…

— Zaraz wracam — wtrąciłem.

— Dokąd idziesz? — spytał.

— Poczekajcie tu na mnie — powiedziałem i przyspieszyłem kroku.

— Aaron?!

— Poczekamy tu na ciebie przy gorącej herbacie — oznajmił Amir.


Powinienem był zapukać, ale postanowiłem wejść bez uprzedzenia. Kiedy to zrobiłem, zobaczyłem dwóch całujących się mężczyzn. Na własne oczy widziałem… To był najboleśniejszy widok, jaki doświadczyły moje oczy.

— Przepraszam. — Naprędce się odwróciłem.

— Nic się nie stało — rzekł Michael.

Opuściłem pokój. Zamknąłem za sobą drzwi. Mocno zacisnąłem szczęki. Bezgłośnie się roześmiałem. Potem ogarnął mnie przeraźliwy chłód.

Schodziłem na dół. Będąc na ostatnim schodku, usiadłem. Oparłem głowę o poręcz. Spojrzałem na roześmiane towarzystwo. Wziąłem głęboki wdech, a kiedy zrobiłem wydech, zacisnąłem mocno powieki, ocierając przy tym pospiesznie twarz ze smutku.


Rano obudził mnie widok pospiesznie ubierającego się Brandona. Przekręciłem się na drugą stronę. Nie chciałem dziś zwlec się za szybko z łóżka.

— Co się stało? — Przetarłem oczy.

— Poważnie się pytasz? Nie słyszałeś, że przez całą noc wiał silny wiatr? — Pokręciłem głową. — Pojadę z Gracjanem nawieś po najpotrzebniejsze rzeczy, bo wiatr wyrządził poważne szkody. To stary dom — rzekł. — Słuchasz mnie w ogóle? — Brandon usiadł na łóżku. — Sąsiad, który tu przyszedł, doradził nam powrót do miasta. Zapowiadają gorszą pogodę. Wiatr, deszcz oraz burze. Może być niebezpiecznie.

— Rozumiem.

— Idę — rzekł.


Poszedłem na balkon. Zobaczyłem jak obaj mężczyźni odjeżdżają. Pojechali. Poczułem ulgę, że nie musiałem znosić jego obecności ani minuty dłużej.

— Zejdź na śniadanie. — Usłyszałem głos, który wywołał szybsze bicie serca. Postanowiłem, że się nie odwrócę, choć chciałem. — Kazano mi po ciebie przyjść.

— Nie musiałeś. Poza tym nie jestem głodny. Ubiorę się i pójdę na spacer.

— W taką pogodę lepiej nie wychodzić z domu — zaczął mówić. — Z resztą niektórzy już wyjechali. Inni pakują się, bo nadciąga kolejne oberwanie pogody. Tylko tym razem o wiele silniejsze.

— Taka mnie myśl naszła z rana. — Odwróciłem się. Spojrzałem na piękną twarz. — Ile się już znamy?

— Zawsze wydawało mi się, że znam cię całe swoje życie, ale to taka popieprzona romantyczna regułka, którą mówią sobie zakochani ludzie. A szczerze nigdy mnie to nie zastanawiało.

— Byliśmy tam, tak? — spytałem. — Byliśmy razem w tej przeszłości. Ty i ja, prawda? — spytałem.

— Oczywiście, że tak.

— Jestem już dorosłym mężczyzną, a nadal mam wiarę tego zakochanego dzieciaka. — Uśmiechnąłem się. — Nadal mam tę nadzieję. — Zbliżyłem się do Emanuela. — Wiem, że cię zostawiłem. — Położyłem dłonie na jego ramionach. — Nie znasz powodu, dla którego odszedłem. Przyznaję… to był błąd. Gdy tylko cię, zobaczyłem po tej kilkumiesięcznej rozłące, zrozumiałem…

— Wiesz, tak dużo po nas w nas zostało. To tylko refleksja, smutek, strzępy miłości, ból i prawdziwe łzy. — Zsunął moje ręce ze swoich ramion. Zrobił to tak niedbale. Nie włożył w to żadnego wysiłku ani tym bardziej emocji. — Weź głęboki wdech i wydech. — Poklepał mnie po ramieniu. — Nas już nie ma. Ty tak zdecydowałeś. — Odsunął się. — Pójdę już. Może trzeba im pomóc. Ten wiatr, deszcz i…

— Przepraszam, że cię zostawiłem. Chcę, abyś wrócił… do mnie.

— Aaron… — Pokręcił głową.

— Dobrze, idź tak wolno, jak potrzebujesz, ale nie przestawaj, bo przecież kierunek jest ważniejszy niż prędkość.

Rozdział 6

Emanuel


Przyglądałem się poczynaniom mężczyzny. Wybrał lekki młotek, dlatego uważałem, że nie poradzi sobie z tak prostą czynnością, jak wbicie gwoździa.

— Podobno nie ma mężczyzny, który by nie stuknął sobie młotkiem palec zamiast…

— Zrozumiałem — wtrącił Amir. — Nigdy tego nie robiłem, a ty? — Uśmiechnąłem się. — Może powinieneś spróbować?

— Nie, dziękuję. Wolę przyglądać się jak ty to robisz. — Roześmiałem się.

— To nie czas na wygłupy, nie sądzicie? — Do pokoju wszedł Brandon. — Współczuję narzeczeństwu. Impreza, którą kilka tygodni przygotowywali, właśnie dobiega końca, a wam się zebrało na żarty. — Pokręcił głową. — Goście wyjeżdżają, bo informują o nadciągających wiatrach oraz burzach.

— Przesadzasz — powiedziałem. — Gracjan obróci to w żart, aby goście czuli się w miarę komfortowo. Sara nie jest rozhisteryzowaną panną młodą, więc…

— Posłuchaj. — Spojrzał na mnie. — Z tego, co wiem, cztery lata temu pogoda w tej okolicy zniszczyła kilka domów, w tym ten.

— Skończyłeś? To teraz mnie posłuchaj- sprawdź, czy nie ma cię na dole, ok?

— Jasne — burknął.

Brandon wyszedł.

— Co za dupek — oznajmiłem.

— Zgadzam się. — Amir oparł się o ścianę. — Aaron ma kiepski gust do mężczyzn. Jednego się bałem, a drugiego nie znoszę — wyznał.

— Widzę, że Brandon nie przepada za tobą.

— Ty też mnie nie znosiłeś, prawda?

— Właściwie to nie tak. Na początku nie zwracałem na ciebie uwagi. Potem chciałem, abyś mnie polubił, bo byłeś ważny dla Aarona. Nigdy jednak…

— Żałuję, że byłem dla ciebie taki niemiły — stwierdził.

Usiadłem na podłodze.

— Przepraszam, że byłem takim… dzieciakiem — powiedział przyjaciel Aarona. — Inaczej na ciebie spojrzałem po całej tej sytuacji. — Spojrzałem na niego. Pospiesznie odwrócił wzrok.

— A co się zmieniło? — spytałem.

Nie mogliśmy kontynuować rozmowy, bo do pomieszczenia weszła Sara.

— Przyniosłam herbatę i kanapki.

— Dziękujemy — powiedział Amir.

— Zrobimy co mamy do zrobienia i wyjeżdżamy. — Rozejrzała się. — Gracjan mówił, że spotkali w miasteczku ratowników, którzy radzili wyjechać przed wieczorem. Najpóźniej rano.

— Tu naprawdę jest tak niebezpiecznie w taką pogodę? — spytał przyjaciel Aarona.

— Tak. Jak byłam zbuntowaną nastolatką uciekłam z domu. Przyjechałam tutaj. Nakłoniłam znajomych, aby mi towarzyszyli. Po przyjeździe późnym wieczorem zaczęło się oberwanie chmury. — Spojrzała w stronę zniszczonego okna. — Deszcz nie przestawał padać, a jezioro nabierało wody. Burza trafiała czasem tak blisko domu, że widzieliśmy ogień, a drzewa pod naciskiem wiatru pękały. Kiedy pogoda się uspokoiła, natychmiast chcieliśmy opuścić to miejsce, ale samochód ugrzązł.

— Żałuje, że spytałem — powiedział.

— Nie strasz chłopaka, dobrze? — Skinęła głową. — Wracajmy do roboty. Zabezpieczmy wszystko.

Amir wyglądał na zaniepokojonego tym, co usłyszał przed chwilą z ust narzeczonej mojego przyjaciela.


Zmęczeni rozsiedliśmy się wygodnie na kanapie.

— No to nie zdążyliśmy wyjechać przed wieczorem — oznajmił Gracjan. — Ilu nas zostało?

— Ja. — Spojrzałem na Michaela — Twoi dwaj kuzyni Paul i Edge — wskazał na chłopaków grających w karty przy rozpalonym kominku. — Kumple ze szkoły Harry, William i Jacob. Nie wiem, gdzie on są. — Rozejrzał się po salonie.

— Jesteśmy w kuchni! — krzyknęli zgodnie. — Chce ktoś coś do żarcia? — spytał jeden z nich.

— Nie. — Michael kontynuował. — Jesteś ty, Sara oraz jej koleżanka Simona, Amir, Julie oraz Brandon z Aaronem.

— Pozostało nas trzynaście. Słuchajcie! Nie wychodźcie na dwór i nie siadajcie blisko okien, jasne? — spytał Gracjan. Większość skinęła głową. — Dobrze. Odpoczniemy, a samego rana wyjedziemy.

— Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wyjdzie na taką pogodę na zewnątrz — stwierdziłem.

— Nie ma Aarona! — krzyknął, schodząc ze schodów Brandon.

— Jak to go nie ma? — spytał Gracjan. — Co miał w ogóle robić? — Gracjan popatrzył na Brandona.

Sara podeszła do niego. Położyła dłoń na ramieniu.

— Kazałem mu iść do sąsiadów, bo zabrakło nam gwoździ — oznajmił Michael.

— Co?! — Podniosłem głos.

— Spokojnie Emanuel. To nie było konieczne — oświadczył mój przyjaciel.

— Powiedziałeś, że zabraknie nam gwoździ, a do sklepu jest za daleko. — Michael odwrócił wzrok od Gracjana. — Pomyślałem, że można iść do sąsiadów. Aaron zgłosił się na ochotnika. — Mężczyzna podszedł do okna. — Droga jest prosta. To tylko spacer po lesie.

— Pójdę po niego. — Wstałem z kanapy.

— Idę z tobą — powiedział Gracjan.

— Też idę — odezwał się Brandon.

— Zostań. Poradzimy sobie we dwójkę. Chodźmy.

— Uważajcie na siebie. — Sara przytuliła ukochanego. — Można pójść skrótem, ale możecie minąć się z Aaronem, jeśli poszedł tak, jak tłumaczył mu Michael. — Spojrzała na kuzyna. — Spróbuje dodzwonić się do sąsiadów. Niech zatrzymają go, abyście dotarli…

— Wczoraj zerwało linię — wydusił Michael.

— Co ci odbiło, aby wysyłać go w taką pogodę przez las? — spytał zdenerwowany Amir.

— Kiedy dowiedziałem się, że gwoździe nie są potrzebne, zniknął mi z oczu. — Bronił się kuzyn Sary.

— Mogłeś nas zaalarmować. Teraz naraziłeś nie tylko jego, ale i chłopaków. Zdajesz sobie z tego sprawę?! — Znajomy szturchnął mężczyznę. Zareagowałem. Stanąłem między nim. — Palant z ciebie.

— Postarajmy się uspokoić — powiedziałem. — Julie zabierz go, aby ochłonął — zwróciłem się do koleżanki, a ta skinęła głową.

Zabrała Amira do kuchni.

— Chodźmy. Dość tej gadaniny. Marnujemy tylko czas — skwitował Gracjan.

— Wystarczy! — podniósł głos Brandon. — Pójdę z Gracjanem, a wy czekajcie — oznajmił, a ja skinąłem głową.


Wpatrywałem się w okno, za którym gdzieś w pobliżu uderzył kolejny piorun. Było na tyle blisko, że poczułem, jak stają mi dęba włoski na rękach.

— Denerwuje się tak samo, jak ty — powiedziała Sara, zbliżając się do mnie. — Niepokoi mnie, że jeszcze ich nie ma. — Spojrzałem na nią. — Ile znacie się z Aaronem?

— Całe życie — powiedziałem pod nosem.

— Nigdy nie widziałam, aby ktoś na kogoś patrzył z taką miłością jak on na ciebie. Czasem wydawało mi się, że on oddycha tobą, a przecież to niemożliwe. — Poklepała mnie po ramieniu. — Czemu się rozstaliście?

— Nie chce o tym mówić.

— Nie walczyłeś, dlaczego? — spytała.

— Bo w jego głosie usłyszałem coś takiego. — Zamilkłem. — Gracjan źle zrobił, zapraszając go na tę imprezę.

— Chciał dobrze — rzekła.

— Idą! — krzyknął Amir.

Spojrzałem w okno.

Pospiesznie podszedłem do drzwi. Otworzyłem je. Widziałem ich, jak wleką się w stronę domu.

— Szybciej! — krzyknąłem.

Walnął kolejny piorun. Silny wiatr powodował, że gałęzie drzew pękały i spadały z hukiem na mokrą ziemię. Spostrzegłem, że pozostawione trzy samochody bujają się na boki. Postanowiłem wyjść im naprzeciw. Zacząłem biec, ale nie zbliżałem się do nich, wręcz przeciwnie ściągało mnie na bok. Na dodatek wiatr wpychał się do mojej buzi, dusiłem się. Nie mogłem poradzić sobie z tą siłą, więc zawróciłem. Kiedy dotarłem do samochodów, poczułem dłoń na ramieniu. Odwróciłem się, zobaczyłem Aarona.

— Brandon zwichnął kostkę, dlatego to tak długo nam zajęło — powiedział.

— Wracajmy do domu. — Ruszyłem się, ale Aaron złapał mnie za nadgarstek. — Co ty robisz?!

— Porozmawiajmy.

— Zgłupiałeś? Idziemy do środka. Już! — krzyknąłem.

— Chce, abyś porozmawiał ze mną. Tu i teraz!

— Aaron, to nie miejsce i czas na rozmowy.

— To zostaje.

— Jak chcesz. Ja idę do domu.

Byłem pewny, że pójdzie za mną. Kiedy byłem już blisko ganku, odwróciłem się, aby zobaczyć, gdzie on jest. Aaron kucał przy samochodzie. Pokręciłem głową. Ruszyłem po niego. Zrobiłem kilka kroków naprzód i… przysiągłbym, że nawet nie wiem, kiedy zrobiłem kolejny. Po prostu patrzyłem na niego. Siedział tam skulony, oburzony i chyba rozgniewany. Może rozczarowany moim zachowaniem, wtedy pomyślałem nad jego pytaniem: Ile my się już znamy, Emanuel? Potem usłyszałem donośny, ostry trzask. Oderwałem od niego wzrok, zobaczyłem złamane drzewo spadające prosto na mnie. Zamarłem, a czas zwolnił, kiedy gigantyczny dąb leciał prosto na mnie. Nie wiem dlaczego nie mogłem się poruszyć. Widziałem tylko ociężale zbliżające się mokre drzewo, którego liście były cienkie i ciemnozielone. Aaron krzyknął, ale jego słowa porwał wiatr. Nadal stałem. Byłem przerażony, widząc nadchodzącą śmierć. Ta ciemność. To niebo, na którym hulał wściekły wiatr i ten deszcz, który jak szalony zaczął przyspieszać, a potem kolejne żałosne uderzenie pioruna i…

— To pomaga — rzekłem.

— Wcale nie. To odsuwa ból na chwilę.

— Aaron zamknij się, proszę.

— Nie, to ja cię proszę, pozwól sobie na bliskość. Na to, abyś czuł. Poczuj to, zmierz się z tym. A potem idź dalej.

— Nawet nie wiesz, z czym się muszę zmierzyć! — podniosłem głos. — Wydaje ci się to takie proste.

— Nie. To najtrudniejsze, co może zrobić człowiek. Zbliżyć się do prawdy. To najtrudniejsze — powiedział. Potem mnie przytulił.

Uśmiechnąłem się na to wspomnienie, a potem odrętwiały patrzyłem, jak drzewo jest już niebezpiecznie blisko.

Nagle poczułem mocne pchnięcie i upadłem na ziemię. Drzewo runęło, a ja usłyszałem głośny huk. W uszach mi dzwoniło. Nie mogłem się poruszyć, sapałem, czułem w ustach ziemię. Ruszyłem się, gdy dotarło do mnie, co się przed chwilą wydarzyło.

— Aaron! — krzyknąłem. Kiedy się odwróciłem. Dostrzegłem popękane drzewo. Leżało na zmiażdżonym samochodzie. — Aaron!

Przeszył mnie potworny ból, gdy niezdarnie podniosłem się z ziemi. Popatrzyłem na rękę. Zobaczyłem zniszczony materiał, a pod nim skórę, na której gnieździła się ziemia, krew mieszała się z deszczem, który padał już spokojniej.

— Aaron! Aaron! Aaron!

Wszedłem na drzewo, które było tak samo zniszczone, jak samochód, część ściany oraz dach domu. Patrzyłem na to wszystko i nie dowierzałem w to, co się właśnie wydarzyło. Spojrzałem na dąb. Szukałem między gałęziami Aarona.

— Aaron! — Ta cisza była przerażająca. — Nie wiem, czemu się nie ruszyłem. Cholera! Nie wiem! Przepraszam! — krzyczałem, a po chwili łzy zaczęły cisnąć się do oczu. — Gdzie jesteś!

W końcu dostrzegłem ciało. Wsunąłem się między gałęzie. Zobaczyłem, jak leży twarzą do ziemi.

— Gdzie jesteście?! — zaczął wołać przyjaciel.

— Gracjan tutaj! — Odpowiedziałem. Deszcz ciągle padał, ale wiatr i burza zaczęły ustawać. — Uważaj.

— Jestem. Kurwa! — krzyknął. Odwrócił twarz, gdy zobaczył leżącego w błocie Aarona. — Co robimy?

— Musimy usunąć gałęzie — powiedziałem, a on skinął głową.

Zaczęliśmy odrzucać drobne, połamane gałęzie. Niestety dojście do leżącego Aarona zasłaniała nam gruba, ciężka gałąź. Na szczęście samochód jakoś zamortyzował upadek drzewa. Na ten moment Aaron był bezpieczny.

— Nie wiem, czemu nie mogłem się ruszyć. Nie wiem. Do cholery!

— Spokojnie, zaraz go wyciągniemy.

Po chwili pojawił się Amir, Edge i Paul, którzy przyszli nam z pomocą.

— Nie ruszajmy lepiej nic więcej — powiedział Paul. — Przynieśliśmy koc. Okryjcie go.

— Zadzwoniliśmy po pomoc z komórki — oznajmił Amir.

— Kurwa, co robić? Czekać?! Cholera wie, kiedy przyjadą. Może spróbujmy go jakoś wyciągnąć — powiedział Edge.

— A jak go uszkodzisz lub zaczniemy majsterkować, a wszystko runie — oświadczył Gracjan. — Widzisz, jak to wygląda.

Wczołgałem się pod gałąź. Leżał bez ruchu. Twarz miał umazaną. Wyciągnąłem rękę i starłem mu z twarzy wszystko, co na niej się znajdowało ziemie, krew, a nawet deszcz, który ciągle padał

— Aaron?

— Dobrze, że drzewo upadło w ten sposób, gdyby było inaczej, ta gałąź przebiłaby go, a nie zawisła nad nim. Drzewo poleciało na szczęście bardziej na prawą stronę. — Słuchałem wszystkiego, co mówił Paul. — Aaron pewnie wciśnięty jest w ziemię, a poza tym nie wiemy, czy te gałęzi go nie uszkodziły, lub…

— Kurwa nie pomagasz — burknąłem.

— To mogłeś go zwyczajnie złapać za dłoń i pociągnąć do domu — skwitował jeden z mężczyzn.

— Idź lepiej do środka — warknął Gracjan niczym zezłoszczony pies.

— Dość! — krzyknął Amir. — Może popchniemy drzewo?

— Dąb? Serio? — spytał Edg.

Nachyliłem się nad ciałem Aarona. Ta ogromna gałąź wisiała nad nim, ale po chwili usłyszałem trzeszczenie. Drzewo drgnęło, a Aaron jęknął z bólu. Położyłem się obok.

— Wszystko będzie dobrze — powiedziałem, patrząc na niego. Spojrzał na mnie. Patrzył na mnie tymi dużymi brązowymi oczami. — Wyciągnę cię stąd. Wszystko będzie dobrze.

— Przepraszam… Popełniłem błąd… — To był urwany i ledwo słyszalny szept.

— Nic nie mów. Wszystko będzie dobrze.

— Tęskniłem za tobą. — Zaczął powoli zamykać oczy.

— Aaron!

Leżałem obok niego. W pewnym momencie poczułem, że jego ręka sunie się wśród błota i dotyka mojej dłoni. Złapał mnie.

— Nie odchodź — wydusił, a błoto nawchodziło mu do buzi.

Czułem, że coś jest nie tak. Zacisnąłem palce na jego dłoni, ale to był słaby uścisk, bo moja ręka była uszkodzona. Krew spływała z ramienia, mieszała się z ziemią, deszczem, wciskała się między nasze palce.

— Musi pan się odsunąć, przystępuję do działania — powiedział nieznajomy głos.

— Emanuel, chodź tu — rzekł Gracjan.

Przekręciłem głowę. Pojawili się strażacy, a za nimi dostrzegłem stojącego ratownika medycznego.


Obmyłem twarz zimną wodą. Spojrzałem w lustro. Byłem blady, cholernie blady, pod oczami miałem cienie. Patrzyłem uważnie. Widziałem zmęczone, puste, obwiniające się miodowobrązowe oczy. Do nozdrzy dostawał się unoszący w szpitalnej toalecie zapach chemii. Odwróciłem wzrok od lustra i zobaczyłem, jak za oknem pada deszcz. Duże, ciężkie krople uderzały w szybę.

— Wszędzie cię szukałem — powiedział Gracjan.

— Nie sądziłem, że będę przechodził to kolejny raz. Po raz drugi muszę patrzeć, jak jego życie jest zagrożone. Rozmowa z lekarzem ani przedtem, ani teraz nie była przyjemna.

Wspomniałem przedwczorajszą rozmowę z lekarzem:

— Przyczyną złamania żebra jest uraz bezpośredni w klatce piersiowej, będący skutkiem przygniecenia. W tym przypadku zostało uszkodzone siedem żeber, a co za tym idzie, została naruszona wątroba, w wyniku czego doszło do krwotoku. Na szczęście pacjent został przywieziony na czas i zatamowaliśmy wewnętrzne krwawienie, które jest groźne dla zdrowia, a nawet życia człowieka. Poza tym u pacjenta doszło do wstrząśnienia mózgu. Teraz czekamy. Mamy nadzieję, że nie będzie żadnych powikłań.

— Jakie mogą być powikłania?

— Pacjent może mieć problemy z układem oddechowym, a najczęstszym powikłaniem po wstrząśnienie mózgu jest krwiak. Musimy bacznie obserwować serce, bo dostaliśmy informację, że pacjent jest po jego przeszczepie.

— Tak, to prawda — powiedziałem.

— Doszło też do złamania nogi w kolanie. Wykonaliśmy zabieg, który pozwoli na pełne wyzdrowienie i powrót do aktywności. Oczywiście nie obejdzie się bez rehabilitacji. Poza tym pacjent ma dużo zadrapań, a po przebudzeniu będzie obolały. Jednak stwierdzam, że po takim wypadku i tak pacjent miał dużo szczęścia, że przeżył.

Patrzyłem w okno.

— Emanuel, nie zadręczaj się, proszę.

— Przeze mnie mógł zginąć — wymamrotałem, patrząc na przyjaciela.

— Darujmy sobie te wywody, co mogło się zdarzyć lub co się nie zdarzyło. Żyjmy już tym dniem, w którym jest naprawdę dobrze. Obaj mieliście dużo szczęścia i zakończmy na tym, dobrze? — spytał, kładąc dłoń na ramieniu.

Skinąłem głową.

Wszedłem do szpitalnego pokoju. Poczułem nieprzyjemny zapach, pokręciłem głową.

— Nie znosisz tego zapachu, prawda? — spytał Aaron, przekręcając głowę w moją stronę. — Jest ostry, gryzący i przenikliwy. Najbardziej odczuwa się zapach lizolu, płynu do dezynfekcji. Zawsze jak wchodziłeś do pokoju, widziałem jak na twojej twarzy maluje się grymas.

— Po prostu nie lubię szpitali. — Usiadłem na krześle.

— Ja też — rzekł.

— Trochę tu zostaniesz. Chyba dwa tygodnie — oznajmiłem, a on wzruszył ramionami. — Powiedz mi, co ci strzeliło do głowy, aby rzucać mi się na ratunek.

— To był odruch. — Wyciągnął rękę w moją stronę. — Nie wyobrażam sobie tego życia bez ciebie.

— A kolejne już tak? — Wstałem.

— Odkąd cię poznałem to i następnego, a potem i kolejnego życia kie wyobrażam sobie bez ciebie. — Złapałem go za dłoń, tak jak chciał. — Wiesz, czemu odszedłem? — Pokręciłem głową. — Odszedłem przez twoje słowa — wyznał.

Spojrzałem na niego. Usiadłem na łóżku. Mocno ściskał moją dłoń. Ten dotyk był delikatny, czuły.

— To nie prawda, że cię nienawidzę. Mam do ciebie żal i ogromną złość do siebie — powiedziałem, starając się nie patrzeć na niego.

— Kocham cię Emanuel.

— Powinienem już pójść.

— Zgadzam się z tobą. — Brandon podszedł do łóżka. — Twoja mama zaraz tu będzie.

— Mogłeś nie zawiadamiać matki — oświadczył Aaron. — Wiesz, poznała kogoś. Zakochała się. Od śmierci taty to pierwszy mężczyzna, który potrafi się zaopiekować. — Patrzył na mnie. — Jej szczęście jest dla mnie bardzo ważne. — Mocno ścisnął moją dłoń. — Nie chcę, aby się niepotrzebnie martwiła.

— Pójdę już. — Wstałem. Puściłem jego dłoń. — Dbaj o siebie. — Pochyliłem się. Następnie pocałowałem go w czoło. — Do zobaczenia.

Aaron uśmiechnął się do mnie.

Wyszliśmy z pokoju, wtedy Brandon przystąpił do słownego ataku na moją osobę. Zbliżył się do mnie.

— Wystarczająco długo cię toleruje, nie uważasz? Nie przychodź tu. Aaron ma dobrą opiekę.

— Posłuchaj…

— Emanuel chodźmy na tę okropną szpitalną kawę. — Amir złapał mnie pod ramię. Uśmiechnąłem się pod nosem. — Gracjan…

— Czemu się uśmiechasz? — spytał Brandon.

— Nie ważne — odpowiedziałem.

— Nie oddam ci Aarona. Za dużo włożyłem wysiłku i czasu w ten związek — powiedział, patrząc wyniośle.

— Nie warto, przyjacielu.

— Masz rację Amir nie warto — burknąłem, uśmiechając się, a następnie puszczając oczko do Brandona.

Rozdział 7

Aaron


— Nasze drogi krzyżowały się, wtedy lądowaliśmy w tanich pokojach hotelowych. Sprzątaczki były bardziej zajęte malowaniem paznokci niż sprzątaniem, dlatego unosił się w nich dym tytoniowy. Na podłodze leżały butelki po alkoholu, z których unosił się intensywny, drażniący zapach. — Uśmiechnąłem się. Amir pokręcił głową. — Pamiętam usta błądzące po skórze, oddech i uwielbiałem układać się wygodnie między jego nogami…

— Wychodzę.

Roześmiałem się.

— Zostań — rzekłem.

— A co tu tak wesoło? — spytała Julie, wchodząc do sali szpitalnej.

— Aaron opowiadał mi o… intymnych sprawach. Jeszcze chwila, zacząłby mówić o anatomicznej budowie Emanuela.

— Zawsze pamięta się swój pierwszy raz. — Julie mrugnęła. — Sex z Emanuelem na wycieczce to był twój pierwszy raz, prawda? — Skinąłem głową.

— Wychodzę — powiedział żartobliwie Amir.

— Nie udawaj takiego cnotliwego — burknęła przyjaciółka. — Poza tym to ty jesteś niezdecydowany w dobrze…

— Zamilcz — rzekł Amir.

— Nie wnikam, co się dzieje — skwitowałem.

— Pójdę po kawę — powiedział przyjaciel.

Kiedy opuścił pokój, Julie usiadła na łóżku. Zaczęła mi się przyglądać.

— Miałeś kogoś innego niż Emanuel? — spytała.

— Tak. Był cholernie przystojny rehabilitant. Często spotykałem go w szpitalu, gdy chodziłem na kontrole. — Zamyśliłem się. — Wysoki o czarnym spojrzeniu. Gęstych, ciemnych włosach, które zawsze były nonszalancko ułożone. Miał lekki zarost, a w języku kolczyk.

— Brzmi nieźle.

— Rozczaruje cię, Julie. — Uśmiechnąłem się pod nosem. — Zwróciłem na niego uwagę, bo miał podobny głos do Emanuela — wyznałem. — Potem poznałem Ivo. Pracował w warsztacie, do którego rodzice zaprowadzali samochód. Kiedyś w upał odstawił auto, więc mama z grzeczności zaproponowała mu lemoniadę. — Popatrzyłem w stronę drzwi. — Mama pomyślała, że ten blondyn o niebieskim spojrzeniu może naprawić moje serce. — Spojrzałem na przyjaciółkę. — Było kilka randek, a jednak skończyło się na przyjaźni, kilku siniakach na tyłku i takiemu wrażeniu, że w jego spojrzeniu było coś znajomego.

— A Brandon?

— W ogóle nie jest podobny do Emanuela — oznajmiłem, spoglądając w okno.

— Co ci się w nim podoba? — spytała.

— W kim? A, w Brandonie. — Zacząłem się zastanawiać. Trwało to dłuższą chwilę. — Jest poukładany oraz zabawny. Sympatyczny i miły. Świetnie gotuje. Ma ładny kolor oczu.

— Poważnie? — Złapała mnie za dłoń. — Co ci się spodobało w Emanuelu?

— Moja miłość… Ta bliskość i to ciepło. To uczucie było dla mnie czymś więcej niż czystym uczuciem, brudnymi myślami, niewinną miłością czy dziką namiętnością. — Posmutniałem. — Nigdy wcześniej i nigdy później nie doświadczyłem takiego uczucia, a nawet nie chciałem. Zresztą wiedziałem, że on zawsze będzie dla mnie wyjątkowy bez względu na poniesione straty.


Obudził mnie odgłos zamykane okna. To było takie ostre i stanowcze, że wzdrygnąłem się na ten dźwięk. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem siadającego na krześle Brandona.

— Dzień dobry. — Uśmiechnął się. — Pielęgniarka poinformowała lekarza, że mało jesz, więc ten zalecił kilka wlewów wzmacniających. — Patrzyłem na niego. — Musisz jeść. Nie chce, aby twoja mama pomyślała, że przez te kilka dni nie opiekowałem się tobą. — Zamilkł. — Powiesz, że zgrywałeś bohatera przed dawną miłością.

— Nigdy nie pytałem cię o mężczyznę, który zostawił po sobie tak głęboki ślad w sercu. — Położył dłoń na moim ramieniu. Ścisnął. — Emanuel spotka się z moim kuzynem, Connorem. To on ciągnie go na dno. — Odwróciłem od niego wzrok. — Skorzystam z toalety. Zaraz wracam.

Leżałem i wpatrywałem się w sufit do momentu, gdy poczułem pikantną świeżość imbiru mieszaną ze słodkimi owocami i głębią oceanu. Kiedy usłyszałem zbliżające się kroki, otarłem pospiesznie twarz, po której spłynęła łza.

— Jak się czujesz? — spytał. Spojrzałem na niego. Oparł się o ścianę, skrzyżował ręce na klatce piersiowej. — Aaron jak się czujesz? — Popatrzył na mnie miodowobrązowym spojrzeniem.

— Dziękuję, lepiej. — Miał poważny wyraz twarzy. — Emanuel, myślałeś o tym, co ostatnio się wydarzyło?

— Nie.

— A o tym, co przytrafiło się kilka lat temu? — Pokręcił głową. — Ja dużo myślę o tym, co się wydarzyło…

— Zapomnij — wtrącił. Usiadł na łóżku. Położył dłoń niedaleko mojej ręki. — Myślę, że gdybym tylko wspominał, trzymał się kurczowo wydarzeń, w których… Znienawidziłbym siebie i ciebie za to, że się nam przytrafiła miłość.

Rozdział 8

Emanuel


Podszedłem do fotela, na którym siedział staruszek. Kiedy się poznaliśmy, detektyw Brooklyn miał gęste czarne lśniące włosy, tylko gdzieniegdzie dostrzegałem siwe pasma. Teraz jego włosy wyglądają jak oszronione drzewo mroźną, ciężką zimą. Płaszcz, który zawsze nosił, teraz wisi na wieszaku stojącym w kącie pokoju. Na stole leży popielniczka, a obok zgnieciona paczka papierosów i kubek z uszkodzonym uchem.

— Wpadłem zobaczyć, jak sobie radzisz.

— Świetnie — powiedział pod nosem.

— Może napijemy się herbaty?

— Chętnie. Tylko ma być gorąca i z trzema łyżeczkami cukru.

— Wiesz, że masz cukrzyce. Musisz pozbyć się nawyków, które są szkodliwe dla twojego zdrowia.

— Nie marudź, chłopaku.

Pokręciłem głową.

Wszedłem do kuchni. Była poniszczona. W rogach znajdowały się pajęczyny. Odwróciłem od tego wzrok. Rozejrzałem się za czajnikiem. Sięgnąłem po niego. Byłem zaniepokojony warunkami, w jakich przyszło mu żyć.

— Dzwonił synalek?

— Nie — odpowiedział.

— Jak tylko wyjechał za granicę, zapomniał o ojcu, prawda?

— Tak bywa. Zresztą nie mam mu tego za złe. Nie byłem dobrym ojcem. Całe życie poświęciłem na poszukiwaniu złoczyńców, a nie na czasochłonnym wychowaniu dziecka. Byłem dobrym gliną, ale ojcem oraz mężem marnym.

— Przyniosłem herbatę. — Położyłem szklankę na stole.

Detektyw Brooklyn ją wziął. Miał spowolnione ruchy. Prawa ręka mu drżała. Parkinson daje niestety o sobie znać w zaskakująco szybkim tempie.

— Wprowadź się do mnie — oświadczyłem.

— Tyle razy ci mówiłem, że nie potrzebny ci zniedołężniały człowiek, który nie jest już w stanie nic dla ciebie zrobić.

— Nie gadaj głupot. Chce ci pomóc. Zaopiekuje się tobą tak jak ty mną.

— Nie. — Upił łyk herbaty.

— Domyślasz się, że z czasem będziesz miał problem z poruszaniem się. Kłopoty z wykonywaniem codziennych czynności jak na przykład mycie…

— Chcesz mi tyłek podcierać na stare lata — wtrącił.

— Tak chcę. — Ukucnąłem. Dotknąłem poręczy fotela.

— Durny dzieciak.

— Pomogłeś mi wiele razy. Co w tym dziwnego, że chce ci się odwdzięczyć.

— Pomogłem? — Spojrzał na mnie. — Śmiechu warte. Wszyscy chcieli cię ukarać za grzechy ojca. Twoje uczynki podciągnąć pod zachowanie seryjnego mordercy. — Nigdy na to nie zwracałem uwagi, ale kiedy dotknął dłonią mojej ręki, była cholernie pomarszczona. — Żeby cię ochronić, dopóki nie dorośniesz do pewnych decyzji, wciągnąłem cię w świat przestępców. Pomagasz Grupie Specjalnej zwalczać złych, aby dobrzy mogli żyć w spokoju. — Zerknął na paczkę papierosów. — W błogiej niewiedzy, że za chwilę ktoś poderżnie im gardło, ich syn zostanie bestialsko pobity, córkę zaciągną do jakiegoś zaułku i zgwałcą, a diler sprzeda nieletnim narkotyki.

— Nadal się tym zamartwiasz — oświadczyłem, a on skinął głową.

— Dobrze, że ta suka, psychiatra Carla dała ci spokój po śmierci ojca. Wiesz, zastanawia mnie, czemu sobie odpuściła. — Wzruszyłem ramionami.

— Witam. Miło się gawędzi? — Do salonu wszedł Louis Miler, detektyw, który przejął po staruszku wszystkie brudne sprawy. Wyglądał jak nastolatek o niepasującym poważnym głosie. Na dodatek jest porywczy. — Wiedziałem Emanuelu, że cię tu znajdę. — Usiadł na krześle. Wyciągnął rękę po paczkę papierosów. Spojrzałem na dłoń, na której miał wytatuowaną mordę wilka. Oczy były duże, kły wyraziste. Na nosie przechodziła blizna w postaci błyskawicy. — Domagają się jakichś konkretów w sprawie tego dilera — powiedział, patrząc w moją stronę. — Młody cię jeszcze nie zaprowadził na jakieś spotkanie z szefem ani nie wspomniał…

— Nie — przerwałem mu. — Mówił tylko, że się go boi. Na każde spotkanie dosłownie sra w gacie.

— Prosiłem cię, abyś darował sobie takie słowa — rzekł Louis.

— Mówił, że jak kiedyś mu wpierdolili, to posiusiał się w majteczki. — Spostrzegłem, jak staruszek się uśmiechnął. — Wystarczająco kulturalnie?

— Poważnie?

— Glina, który wygląda jak dziecko z tym durnym tatuażem i głosem mężczyzny, prosi mnie o kulturę osobistą. Zastąpili detektywa jakąś tanią podróbką.

— Odezwał się mężczyzna pochodzący z rodziny Adamsów. Pracujący z bandą pożal się boże specjalistów od świrów. Potrafią tylko pić kawę i żreć pączki — warknął detektyw.

— Jesteście zabawni. Takie przedrzeźniające się rodzeństwo — oświadczył Grey.

— A teraz tak na poważnie. — Zwróciłem uwagę na Louisa. — Ten nowy gangster bardzo szybko się rozkręca. Mamy spalone inne dojścia, więc pokładamy w tobie nadzieję.

— Connor mówił, że po większej wymianie towaru się spotkają. Może uda mi się pójść z nim, a jak nie to zakradnę się tam. Może być?

Skinął głową.

— W niezłe bagno was wpierdoliłem. — Spojrzałem na Greya. — Zniszczyłem twoją przyszłość. — Zamyślił się. — Przepraszam.

— Sam wybrałem mniejsze zło — wyznałem.

— To wszystko dla większego dobra. Chyba już w to nie wierzę. — Spojrzałem na staruszka, który patrzył na swój odłożony płaszcz.

Słyszałem stukot butów na drewnianych schodach, które zgrzytały za każdym razem, gdy ktoś się zbliżał. Potem drzwi otworzyły się z łoskotem.

— Emanuel, jesteś? — Usłyszałem głos Michaela.

Siedziałem i zastanawiałem się nad tym, co powiedział mi w szpitalu Aaron.

— Tu jesteś. — Popatrzyłem ostatni raz na zachmurzone niebo. Zwróciłem swoją twarz w stronę mężczyzny. — Mogę usiąść?

— Proszę.

— Chciałem z tobą porozmawiać.

— O czym?

— Zachowałem się nieodpowiedzialnie na wyjeździe.

— Powinieneś wytłumaczyć to Aaronowi, a nie mnie.

— Czy zawsze musi chodzić o niego? — spytał, a ja uśmiechnąłem się do niego. — Aaron zostawił cię w momencie, kiedy zawalił się cały twój świat. A ty nadal potrafisz w każdą rozmowę wpleść jego imię.

— Robię tak? — spytałem żartobliwie.

— Tak — odpowiedział lekko poirytowany. — Zresztą nieważne. Nie chce poruszać tego temu, bo jest on dla ciebie drażliwy.

— Dla mnie czy dla ciebie? — Mrugnąłem do niego. Podniosłem się z fotela. — Powiedz mi lepiej, czemu ty jesteś przewrażliwiony na tym punkcie?

— Nie znoszę go.

— Tylko nie znam powodu? — Wszedłem do kuchni.

— Naprawdę? Ty jesteś tym powodem — wyznał. Sięgnąłem po chleb. Michael złapał mnie za nadgarstek. — Słyszałeś, co powiedziałem?

— Oczywiście, że tak. — Patrzyłem na emocjonalne zachowanie. — Możesz mnie puścić, chce przygotować kolację.

— Mogę. Nic do mnie nie czujesz? — spytał, nadal mnie trzymając. — Wtedy i teraz nic nie poczuło twoje serce.

— Kiedy cię poznałem, miałeś w sobie dużo żalu i goryczy. Dobrze mi się z tobą rozmawiało. Byłeś czasem natrętny. Świetnie parzyłeś kawę. — Spojrzałem na niego. — Przyznaję, zwróciłeś moją uwagę, bo byłeś w tym tłumie ludzi inny niż wszyscy. Nie pasowałeś do tego miejsca, do którego wcisnęli cię na siłę. — Jego spojrzenie posmutniało. — Byłeś przystojny, zabawny i pewny siebie, a i uroczo wygadany. Czasem tak znajomo milczący. — Odwróciłem od niego wzrok. Westchnąłem. — Uśmiechnąłem się dzięki tobie niejeden raz. Przez chwilę zastanawiałem się, czy mógłbym zakochać się w nim.

— I? — Milczałem. — Co z tym pocałunkiem, który się wydarzył?

— Pocałunek był przyjemny.

— I?

— Nic do ciebie nie czuję — odpowiedziałem.

Puścił moją rękę. Kiedy wyszedł z kuchni postanowiłem pójść za nim.

Siedział w salonie i wpatrywał się w swoje dłonie. Podszedłem. Stanąłem naprzeciw niego. Moje nogi stykały się z jego kolanami. Wpatrywałem się w pochyloną postać. Dostrzegłem spływającą po policzku łzę.

— Przypominasz mi kogoś — powiedziałem, a on otarł dłonią twarz. — Miał na imię Min. Tak, jak Gracjan był moim najlepszym przyjacielem. Cholernie inteligentny, wycofany człowiek, który miał taką niezdolność odczuwania emocji.

— Przypominam ci kogoś, kto nie miał uczuć — stwierdził, podnosząc głowę. Popatrzył na mnie. — Naprawdę?

— Wiesz, czemu mi go przypominasz? — spytałem. — Uważał, że nic dla mnie nie znaczył, dlatego mnie zdradził, aby zwrócić moją uwagę. Abym skupił się tylko na nim. Był zazdrosny o Gracjana, a przede wszystkim o Aarona.

— Nie wiem, do czego zmierzasz.

Ukucnąłem i położyłem dłonie na jego ramionach, ścisnąłem.

— To, że nie patrzę na ciebie, jak na mężczyznę nie znaczy, że cię nie lubię. Nie popełniaj tego samego błędu, co on. Nie skupiaj się na mnie, bo ominie cię coś wartego zainteresowania. Będziesz żył w stanie, w którym życie będzie pozbawione kolorów, smaku i…

— Lubisz mnie.

— Tak. Lubię cię. — Uśmiechnąłem się do niego. — Jesteś moim przyjacielem. — Przytuliłem go i pogłaskałem po głowie. Bardzo mocno mnie objął.

— Dobrze, że mi to powiedziałeś. Dziękuję, Emanuel — szepnął.

Po chwili odsunął się ode mnie. Zadowolony wyraz twarzy uświadomił mi, że jest już dobrze.

Gdybym porozmawiał choć raz z tobą, mój drogi przyjacielu, na temat tego, jaką jesteś dla mnie wartościową osobą, byłbyś tu dziś ze mną — pomyślałem.

Z uśmiechem na twarzy przyglądałem się, jak Gracjan z Sarą wykańczają dom, w którym zamieszkali.

— Trzymaj dobrze ten obrazek. Nie zamierzam kolejnego, przez ciebie, źle zawiesić — powiedziała Sara w stronę przyjaciela.

— Te drobiazgi miały zająć im chwilę, prawda? — spytałem Michaela, który wszedł z zakupami.

— Dokładnie — odpowiedział, przechodząc z uśmiechem na twarzy.

— Nie denerwujcie mnie — burknął Gracjan.

— A ty nie zwracaj uwagi na nich tylko na to, co robimy. Przypomnę ci, że ten w sypialni, na którym kroimy tort weselny…

— Obraz jest dobrze zawieszony, prawda Emanuel? — Uśmiechałem się, że brnie dalej w tę dyskusję.

Wyszedłem i usiadłem na schodach. Mają mały ogródek, podjazd ozdobiony krzewami i uroczą różową skrzynkę na listy.

— Wykończy mnie ta baba — powiedział Gracjan, siadając i podając mi piwo. — Proszę. — Zabrałem butelkę. — Co tam słychać u ciebie? — Wzruszyłem ramionami. — Aż tak dobrze?

— Namówiłem Sarę na weekendowy wypad. Dołączysz do nas?

— Będziemy sprzątać charytatywnie schroniska dla zwierząt — powiedziała, przeciskając się między nami. — Jadę po gwoździe. — Sara spiorunowała wzrokiem męża. — Ktoś kupił za mało.

— Zabiorę się z tobą. Mam dość podmiejskich autobusów.

Michael wsiadł do samochodu. Sara odjechała, machając w naszą stronę.

— Pomogę ci poprawić te obrazy, zanim wrócą — stwierdziłem.

— Może chodź z nami do tego schroniska. — Pokręciłem głową. — No co, byłeś kilku dniowym barmanem, to możesz być jednodniowym sprzątaczem psich kup. — Uśmiechnąłem się. Gracjan poklepał mnie po ramieniu. — Nie martw się, nic nie kombinuje. Przyznaję, że zaprosiłem Aarona celowo na swój ślub. Nieważne, a odwiedziłeś go w szpitalu?

— Byłem kilka razy. — Upiłem łyk piwa. — Mama Aarona jednak poprosił, abym nie przychodził. Stał przy niej Brandon. Żebyś ty widział ten zwycięski uśmiech na jego ryju.

— Palant. On i tak nie ma z tobą szans. — Roześmiałem się po słowach przyjaciela.

Rozdział 9

Aaron


Trzasnąłem drzwiami, gdy wszedłem do domu.

— Co się stało, synku? — spytała mama.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 35.7