Z podziękowaniem dla mojej Mamy, która pozostawiła w tej historii cząstkę siebie.
1964—2021
Kocham cię nie z powodu tego, kim jesteś, ale kim jestem, kiedy jestem z tobą.
Rozdział 1
Emanuel
Podniosłem się ze swojego miejsca, kiedy usłyszałem hałas dobiegający zza otwartego okna. Podszedłem i zobaczyłem zbiegowisko. Ludzie krzyczeli, płakali, głośno komentowali całe to zdarzenie. Po jakimś czasie niektórzy zaczęli odchodzić. Widziałem wtedy na ich twarzach malujący się niepokój. Dostrzegłem kobietę w podeszłym wieku, na jej policzku pojawiła się łza. Nawet stojąca przy matce dwójka dzieciaków zakrywała oczy, aby uciec od wydarzenia, które je przestraszyło.
— Panie Emanuelu Sierra, zapraszam — usłyszałem głos za swoimi plecami.
Odwróciłem się. Zobaczyłem kobietę po czterdzieste. Zadbaną. Schludnie ubraną.
— Zapraszam.
Wszedłem do gabinetu. Rozejrzałem się, a następnie usiadłem. Kiedy doszedł mnie odgłos zamykających się drzwi, wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Kobieta zajęła miejsce znajdujące się naprzeciw mnie. Uśmiechnęła się ciepło, a ten uśmiech miał wprowadzać przyjemną, bezpieczną atmosferę.
— Stephanie Lange, jestem terapeutką — przedstawiła się. — Co pana do mnie sprowadza?
— Chciałbym, aby mnie pani wyleczyła — odpowiedziałem. — Chciałbym przestać… — zamilkłem. Nie dlatego, że jak większość ludzi chciałem zbudować odpowiednie napięcie, aby wyjawić prawdę. Po prostu to, co zamierzałem powiedzieć, mogło być dla tej kobiety czystym przerażeniem, a zatem zdołałoby ją to popchnąć do błędnego zachowania, które mogłoby kosztować wspaniały skarb — życie.
— Dobrze, że wie pan, iż pewnych czynności…
— Chciałbym przestać zabijać — wtrąciłem.
Uśmiechnąłem się, kiedy spojrzała na mnie. Spostrzegłem w jej oczach niewielki strach. Rozchyliła lekko usta. Dłonie jej zadrżały. Mocniej ścisnęła długopis, który trzymała w prawej ręce.
— Dlaczego? — spytała łamiącym się głosem.
— Co dlaczego?
— Chce pan przestać… — Przez krótką chwilę unikała mojego wzroku.
— Poznałem kogoś.
— To dobrze.
— Poznałem kogoś dawno temu, jednak ta osoba zniknęła z mojego życia. Przez te wszystkie lata starałem się z całych sił wymazać obraz człowieka, który wzbudzał we mnie dziwne uczucia.
— Udało się panu? — spytała.
— Jeszcze kilka dni temu powiedziałbym, że tak.
— A dziś?
— Moje uczucia względem tej istoty się nie zmieniły. — Uśmiechnąłem się bardziej do siebie niż do niej. Ona jednak odwzajemniła gest.
Usłyszałem za oknem syreny. Dźwięk był na tyle głośny, że wciskał mi się do uszu, a następnie wbijał się do głowy. Terapeutka wstała. Niespiesznie podeszła do okna, a kiedy je zamknęła, spojrzała na mnie.
— I? — spytała.
— Powinien pozostać po swojej stronie, nawet jeśli boli mnie serce i jestem sam — powiedziałem.
— Po swojej stronie? — Sięgnęła po szklany dzbanek. Następnie zaczęła powoli przelewać wodę do szklanki. Kiedy napełniła ją do połowy, odstawiła dzban. — Co oznacza dla pana jego strona?
— Powinien pozostać po swojej stronie, która należy do ludzi, a nie chcieć nieświadomie przejść na stronę zła. Poza tym spotkanie z nim to jak spotkanie ze smutkiem — wyznałem. — Nie oszukujmy się. Ludzie zabijają, dlatego są potworami. Uważa pani, że tacy ludzie jak ja zasługują na zrozumienie, pocieszenie, miłość…
— Nieważne, co uważam ja czy ten człowiek, tylko pan — powiedziała.
Odwróciłem od niej wzrok.
— Jak zaczęła się wasza historia? — spytała.
Uśmiechnąłem się.
— To miłe wspomnienie, skoro pan tak zareagował.
— Wtedy to była banalna historia.
Jedenaście lat wcześniej
Emanuel
Siedziałem na rozgrzanym złocistym piasku, a obok przy moich stopach znajdował się otwarty futerał. Położyłem gitarę na kolanie. Moje palce dotknęły instrumentu, zacząłem grać. Uwalniałem muzykę płynącą we krwi. Pozwalałem jej przesączyć się do strun i wypłynąć poprzez melodię. Na początku skupiłem się na muzyce, ale w końcu podniosłem głowę i popatrzyłem na otaczających mnie ludzi. To było miłe, że zatrzymali dla mnie swój czas. Jak zawsze zacząłem się przyglądać każdej osobie. Mogłem śmiało przyznać, że szukałem wzrokiem tylko jego — Aarona. Kilka dni temu usłyszałem, jak ktoś wołał go, gdy zbyt intensywnie wsłuchiwał się w moją muzykę. W słowa, w których jest tyle treści.
Tego dnia też tam był. Trzymał w dłoniach klapki, którymi kołysał w takt melodii. Spostrzegłem, że stojąc boso, bawił się piaskiem. Trochę dziecinne zachowanie, a jednak było w tym coś uroczego. Skórę miał jasną, nieskazitelną, wąskie usta, duże brązowe oczy, czarne włosy i, co najbardziej mnie w nim urzekło, piękny, niewinny, aż dziwnie dobiorę słowo — czysty uśmiech. Kiedy nasze oczy się spotkały, prawie straciłem głowę, serce biło zbyt głośno, ale dałem radę i opanowałem to przyspieszenie tętna. Podtrzymywałem spojrzenie. Nie przestawałem śpiewać, bo widziałem, jak mój głos sprawiał, że jego przepełnione bólem oczy zmieniały się.
Zakończyłem występ, a ludzie zaczynali się rozchodzić. Jednak on jak nigdy przedtem został ze mną. Podszedł i usiadł obok. Nie przestawał na mnie patrzeć. Kiedy odwróciłem wzrok i powoli chowałem gitarę do futerału, nieśmiało odezwał się do mnie:
— Mógłbym spróbować?
— Tak — odpowiedziałem, podając mu gitarę.
Trącił kilka strun. Dopiero wtedy spostrzegłem, że ten ból powrócił. Nosił go chyba zbyt długo. Zaczął niepewnie grać. Całkiem nieźle.
W końcu muzyka umilkła. Szkoda, bo wiedziałem, że odejdzie. Znów będę się zastanawiał, czy jutro minie to samo miejsce.
— Aaron — powiedział cicho.
— Emanuel — rzekłem, patrząc na jego twarz.
Uśmiechnął się do mnie. Z przyjemnością odwzajemniłem ten gest.
— Nie raz chciałem podejść, ale…
— Onieśmielam cię? — wtrąciłem żartobliwie.
Skinął głową.
— Ty mnie też — oznajmiłem, przybliżając się do niego.
— Tak? — spytał zaskoczony.
— Tak — potwierdziłem.
Popatrzyłem na niego bardzo intensywnie, pozwalając mu głęboko oddychać, a ciszy, która po chwili nastała, rozgościć się na dłużej. Po jakimś czasie zmienił pozycję. Przesunął się w taki sposób, że dotykał plecami moich pleców. Lekko opierał się o mnie. To było delikatne muśnięcie, zaledwie cień dotyku.
— Dzisiaj po raz pierwszy jestem wdzięczny mojemu słabemu ciału za to, że zatrzymało się na dłużej, aby posiedzieć w ciemnościach z nieznajomym. Ta chwila przywróciła mi oddech — oznajmił Aaron.
— Prawie codziennie widzę twoje spojrzenie, które jest dla mnie pocieszeniem — wyznałem.
— Odnalazłeś w moim spojrzeniu pocieszenie? — spytał.
— Może wydawać się to dziwne, a jednak to prawda.
— Widzisz, też szukałem pocieszenia — wyznał.
— Może pójdziemy się czegoś napić? — zaproponowałem.
— Chętnie.
Trzymałem butelkę, a on przelewał zawartość swojej do szklanki. Trwało to bardzo długo. Nie przeszkadzało mi to, bo mogłem w tym czasie studiować jego twarz.
— Co tu robisz? — spytałem.
— Odpoczywam z rodzicami. Zażywamy ostatnich promieni słońca — oznajmił z jakąś nostalgią w głosie. — A ty?
— Jestem tu z przyjaciółmi. — Zamyśliłem się, a potem dopowiedziałem: — Masz może czas, aby ze mną pozwiedzać?
— Proponujesz mi wakacyjny romans?
— To ty mi go zaproponowałeś — odpowiedziałem. — Tylko ty — szepnąłem, przysuwając się do niego.
Lekko się zarumienił i wtedy delikatnie dotknąłem jego ust. Kiedy odsunąłem się, Aaron wpatrywał się we mnie tak, jakbym tylko ja istniał w tej chwili, i to cholernie mi się podobało.
***
Kilka dni później
Aaron
Niepotrzebnie przysunąłem się do niego. Byłem w tym wszystkim jeszcze bardzo nieświadomy, dlatego najpierw pocałowałem go krótko. Odsunąłem się i przez moment patrzyłem na jego piękną twarz. W końcu ponownie zapragnąłem zasmakować tych miękkich ust. Tym razem to on przejął kontrolę nad długością, a nawet głębokością pocałunku. Wszystko było boleśnie długie i zbyt pełne pasji. Pospiesznie odsunąłem się, gdy poczułem jego duże dłonie mocno zaciskające się na biodrach.
Zatrzymałem się pod drzwiami. Zapukałem, jednak odpowiedziała mi cisza. Pukałem kilka razy. W końcu, słysząc, jak porusza się po pokoju, wszedłem. Emanuel stał na środku pomieszczenia okryty jedynie ręcznikiem. Kropelki wody zsuwały się po jego nagim, delikatnie wyrzeźbionym torsie.
— Co tu robisz?
— Chciałbym zostać — odpowiedziałem.
— Aaron, może nie powinieneś? — spytał nieśmiało, co było do niego niepodobne.
— Chcę — rzekłem.
Skinął głową. Potem podszedł do łóżka. Następnie położył się na nim, odchylił głowę i zaczął spoglądać w okno.
— Na co patrzysz? — zainteresowałem się.
— Na gwiazdy.
Usiadłem na rogu łóżka, jednak szybko zmieniłem pozycję. Umiejscowiłem się między jego nogami. Prawą dłoń położyłem na wiązaniu ręcznika, a lewą rękę mocno wcisnąłem w pościel. Spojrzał na ten gest.
— Nie potrzebuję, a raczej nie wymagam, abyś…
Zamknąłem jego usta długim, pełnym namiętności pocałunkiem. Odwzajemnił pieszczotę tak intensywnie, że nie potrafiłem zapanować nad podnieceniem, które opanowało moje ciało.
— Chcesz tego, Aaron? — spytał, a ja skinąłem głową.
Położył mnie nagiego na łóżku. Wygodnie ułożył pod sobą, co chwilę składając długie pocałunki na ustach oraz krótkie przerywane pieszczoty na ciele, które drżało od intensywności każdego dotyku jego warg. Tak jak jeszcze niedawno ja, teraz on umiejscowił się między moimi nogami. Idealnie ułożył się na moim nagim torsie i tak wolno, bardzo powoli przesuwał się w górę po rozpalonej skórze, aby zahaczać o moje mokre usta, które nachalnie przyjmował. Skończył urwany pocałunek. Spojrzałem na jego twarz, a następnie na ciało, zsuwało się w dół. Mogłem obserwować, jak jego penis ociera się zmysłowo o moją skórę, która była już cholernie rozgrzana od pieszczot. Najpierw pocałował brzuch, podbrzusze, biodro, a potem jego usta znalazły się bardzo blisko członka. Jednak jeszcze wędrował wargami po ciele, aż w pewnej chwili poczułem, jak językiem przejeżdża od dołu do góry nabrzmiałego penisa. Ta niesamowicie delikatna, przyjemna pieszczota sprawiła, że nie byłem w stanie opisać emocji, jakie mi towarzyszyły, gdy czułem go w ten sposób. Zacisnął dłonie na moich biodrach, wgniótł mnie w pościel. Kiedy zachłannie patrzyłem w jego oczy, pragnąłem, aby wędrował dalej w głąb mnie. Rozsunął moje nogi jeszcze bardziej. Ułożył dłonie na udach. Sięgnął twarzą do twarzy i złożył pocałunek na wargach. Moje ręce zareagowały. Objąłem go. Przysunąłem ciało do ciała. Kiedy kończyliśmy pieszczotę ust, wydałem niepohamowany jęk, bo tak cudownie odczuwałem jego bliskość. Delikatnie przysunął intymność do mojej dziurki, wsunął powoli, wchodził delikatnie, obdarowując moją klatkę piersiową subtelnymi pocałunkami. Mimowolnie przygryzłem dolną wargę, gdy poczułem, jak do końca znalazł się we mnie. Nie poruszał się. Po prostu był. Obdarował mnie spojrzeniem, a ja odwzajemniłem gest. Nic nie zrobiłem. Cierpliwie czekałem na jego ruch, choćby minimalny. Po chwili poruszył się bardzo wolno, a potem w miarowym tempie zaczął rozbudzać namiętność. Ruchy stawały się bardziej wyraziste. W końcu pozwolił mi, abym oplótł go nogami. Przysunąłem go do siebie, a on zaczął przyspieszać pchnięcia. Wydałem z siebie krzyk, wtedy jego nagie ciało opadło na moje. Emocjonalnie przygarnął mnie do siebie. Odwzajemniłem się tą samą silną pieszczotą.
— Cieszę się, że to ty byłeś moim pierwszym — szepnąłem. — Przy kimś takim jak ty… — zamilkłem, gdy dotknął wargami moich ust.
Pocałunek stał się bardzo długi, tak pełen przyjemności i delikatny, że poczułem, jak na wieczność zaznacza swoją obecność w mojej duszy. W pewnym momencie moja nieśmiałość zniknęła, dlatego nie powstrzymywałem się i ustami przesunąłem po linii jego szczęki. Zsunąłem się na szyję, a on odchylił głowę. Dotarłem do klatki piersiowej, językiem zataczałem kółka na jednej, a potem na drugiej brodawce. Czułem z nim niesamowitą bliskość. Nie myślałem i nawet nie chciałem za bardzo się skupiać na tym, jak on to robi, że jeszcze mi go mało. Chciałem go więcej. Spoglądałem na jego porcelanową twarz, rozjaśnioną skórę, zgrabny nosek, rozchylone czerwone usta, z których wydobywał się ciężki oddech. Patrzył na mnie miodowobrązowym spojrzeniem okolonym długimi rzęsami. I wiedziałem, że zdarzyła mi się prawdziwa miłość, po której na pewno zostaną wspomnienia w sercu, ślad na duszy, pieszczota na skórze i smak warg w ustach. Na zawsze.
Rok później
Stanąłem przed ogromnym, przytłaczającym mnie budynkiem.
— I co? — spytał przyjaciel, podchodząc. — Masz pietra?
Skinąłem głową.
— Aaron, damy radę. — Uśmiechnął się, a po chwili tak mocno uderzył mnie w plecy, że straciłem równowagę i wpadłem na przechodzących blisko nas dwóch starszych chłopaków.
— Przepraszam — powiedziałem, czując, jak silne dłonie skutecznie mnie podtrzymały. Podniosłem głowę, aby zobaczyć oblicze wybawcy i napotkałem miodowobrązowe spojrzenie.
On uważnie studiował moją twarz, a ja nie dowierzałem, że spotkałem kogoś, po kim pielęgnowałem przez ostatni czas kilka wspomnień w sercu.
— Wszystko w porządku? — spytał.
— Tak, Emanuel — odparłem.
— To dobrze — powiedział pospiesznie, zabierając ręce.
Dosłownie przez ułamek sekundy staliśmy w ciszy.
— Musimy iść. Spóźnimy się na zajęcia — oznajmiła osoba stojąca obok chłopaka, w którego się wpatrywałem. — Emanuel?
— Tak, chodźmy — wycedził.
Kiedy zamierzali odejść, złapałem go za nadgarstek. Popatrzył na ten gest, a potem na moją twarz. Nie spodziewał się tak śmiałego zachowania z mojej strony, ale ja też sam siebie zaskoczyłem w tej chwili i jeszcze potem w następnej.
— Nie poznajesz mnie? — spytałem trochę niepewnie, gdy zobaczyłem malującą się oschłość, grymas, dyskomfort na jego twarzy.
— A powinienem? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Chciałem wtedy, abyś spojrzał na mnie, pamiętał mnie. Teraz ty… — wymamrotałem.
— Przepraszam. Nie pamiętam cię — oznajmił z uśmiechem. — Pozwól, że się przedstawię. Jestem Emanuel. — Wyciągnął rękę w moją stronę.
— Aaron.
— Już? — spytał Amir. — To chodźmy na zajęcia.
Przyjaciel podszedł, a następnie zabrał moją dłoń z nadgarstka chłopaka. Potem pociągnął w kierunku ogromnych drzwi wejściowych szkoły. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie spojrzał za siebie. Emanuel stał w tym samym miejscu. Właśnie odwracał ode mnie wzrok, który utkwił gdzieś między mijającymi go ludźmi.
— Nie! — krzyknąłem i jak oszalały pobiegłem za już oddalającym się Emanuelem, któremu towarzyszył rozgadany kolega. Spostrzegłem, że wcale go nie słuchał, jedynie grzecznościowo przytakiwał.
— Emanuel, słuchasz mnie? — spytał go kolega.
Zagrodziłem im drogę.
— Nie wierzę, że mnie nie pamiętasz — powiedziałem, stając tuż przed nim.
Popatrzył na mnie. Uśmiechnął się pod nosem, a potem chciał mnie zwyczajnie ominąć, dlatego położyłem dłoń na jego klatce piersiowej.
— Co ty robisz? — zdziwił się.
— A ty?
Wzruszył ramionami.
— Mam odejść!? — podniosłem głos i spostrzegłem, że większość osób zwróciła na mnie uwagę. — Mam? Twoje milczenie jest wymowne, Emanuel… Rozumiem — szepnąłem.
Opuściłem głowę, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Na szczęście udało mi się pohamować ogarniający mnie smutek. Ustąpiłem. Zrobiłem krok w tył, a potem kolejny, i w końcu zszedłem ze ścieżki chłopaka. Przeszedł obok mnie, jakbym nie istniał. Nie obdarował mnie nawet ukradkowym spojrzeniem. Odszedł.
W moim małym i wąskim świecie przy kimś takim jak ty byłbym bardzo szczęśliwy. Jednak zostawiłem to za sobą. Zostawiłem cię wtedy na tej piaszczystej plaży w złocistym słońcu. I teraz zawsze, kiedy pomyślę o tobie, płynie tęsknota. Nawet jeśli to ukryję, tak jak teraz, wydaje mi się, że nie będzie działać. Przeszłe wspomnienia, które nas przypominają, zostaną zapisane we wszystkim, z czego moja istota jest stworzona. Myślę, że byłoby dobrze, gdybym cię naprawdę nie kochał tamtego lata.
— Tu jesteś — powiedział zdyszany Amir. — Wszędzie cię szukałem. Co się stało?
— Spotkałem go. Tylko on nawet nie wie, kim jestem — oznajmiłem z histerycznym uśmiechem na twarzy.
Przyjaciel popatrzył w kierunku stojącej grupy chłopaków. On wyróżniał się na tle kolegów, bo był zniewalająco przystojny i otaczała go aura tajemniczości.
— Emanuel — szepnąłem.
— Ten twój wakacyjny romans to jeden z najprzystojniejszych…
— I najbardziej aroganckich chłopaków na uczelni — wtrącił nieznajomy. — Nie dziwię się, że cię nie pamięta. Romans goni romans. Kochanki, kochankowie. On nie miał w dotychczasowym życiu stałego związku. Pewnie nie wie, co to zakochanie, a co dopiero miłość.
— Rozumiem — zająknąłem się, patrząc na Emanuela, który w końcu zwrócił na mnie uwagę. — Wracajmy do naszej części budynku.
— Chętnie — skwitował Amir.
Znaleźliśmy się na studenckiej stołówce. Usiedliśmy w najbardziej oddalonym od wejścia, spokojnym miejscu. Kolega zaczął szukać w portfelu drobnych. Bez zastanowienia, ubiegając jego pytanie, rzuciłem mu swój portfel.
— Dziękuję — rzekł.
Kiedy się oddalił, zacząłem się rozglądać. W końcu położyłem głowę na torbie i westchnąłem.
— Co się stało?
Uniosłem lekko głowę. Właśnie podeszła do mnie Julie, przyjaciółka, która jest wyjątkowo roztrzepana, a na dodatek to wieczna romantyczka.
— Jeszcze raz spytam: co się stało?
— Nic — odpowiedziałem.
Odpuściła kolejne pytania, dopóki nie pojawił się Amir.
— Co z nim? — zagadnęła go.
Popatrzyłem na nich. Julie usiadła, a kolega, trzymając w dłoniach dwa napoje i dwie duże bułki, wzruszył ramionami.
— Trzymaj.
— Dziękuję — rzekłem.
Przyjaciel położył rzeczy na stoliku. Potem, kiedy usiadł, zaczął opowiadać, jak to przypadkowo wpadłem na najprzystojniejszego chłopaka na uczelni, pobiegłem za nim i że to była moja wakacyjna miłość, co okazało się na końcu.
— Przestań!
— Tutaj uczy się twój Emanuel? — spytała, zaskoczona takim zbiegiem okoliczności. — Cudownie.
— Nie wiem, czy tak cudownie, bo chłopak nie rozpoznał naszego Aarona — oznajmił przyjaciel.
— I co z tego?
— Co z tego?! Jeszcze pytasz? On go nie pamięta — powiedział Amir.
— Głośniej — burknąłem.
— No dobrze, nie pamięta cię, ale co z tego? Przypomnij mu się — rzekła Julie.
— Jesteś wariatką — skwitowałem, a ona z uśmiechem na twarzy przytaknęła.
— To nie ty nam biadoliłeś, że się z nim nie pożegnałeś? — przypomniała.
— Przestań. On mnie nie pamięta.
— Długo będziesz to jeszcze powtarzał? — spytała przyjaciółka.
— Tak.
— Użalanie się nad sobą nic nie pomoże — stwierdziła. — Idź do niego.
— Teraz? — zdziwiłem się.
— A czemu nie? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. — Wiesz, jaki sok lubi?
— Tak.
— To kup mu. Aaron, rusz w końcu te swoje cztery litery i idź do niego.
Podniosłem się z krzesła, wtedy niespodziewanie poczułem dłoń na ramieniu. Popatrzyłem na tę część ciała, a potem spojrzałem na twarz. Przyznaję, że poczułem rozczarowanie, gdy zobaczyłem tego nieznajomego chłopaka.
— Nie pasuje do opisu — szepnęła Julie, a Amir szturchnął ją w bok.
— Cześć. Pomyślałem, że po tak nieprzyjemnym spotkaniu z naszym niegrzecznym chłopcem powinienem zatrzeć złe pierwsze wrażenie o tym miejscu, a przede wszystkim o ludziach uczących się tutaj — powiedział, siadając obok mnie i stawiając na stole sok jabłkowy.
— Nie piję soku jabłkowego — oznajmiłem.
— To może pójdę po wodę o smaku cytryny, limonki lub pomarańczy, co? — spytał nieznajomy student.
— Woda bezsmakowa wystarczy.
Zadrżałem na dźwięk głosu, który rozbrzmiał niczym echo w pomieszczeniu pełnym ludzi. Wielu zwróciło na niego uwagę, ale pewnie nie tak bardzo jak ja. Pochłaniałem jego postać rozmarzonym wzrokiem.
***
Emanuel
Wspomniałem moment naszego poznania, kiedy popatrzyłem na wystraszoną, a raczej niespokojną twarz Aarona, gdy dotykał go ktoś nieznajomy. Postanowiłem zareagować, dlatego podszedłem do nich.
— Nie piję soku jabłkowego — oznajmił Aaron.
— To może pójdę po wodę o smaku cytry, limonki lub pomarańczy, co? — spytał.
— Woda bezsmakowa wystarczy.
Wtrąciłem się w rozmowę. Widziałem, że Aaron czuje się niekomfortowo w obecności starszego kolegi. Wszyscy, którzy znajdowali się przy stoliku, spojrzeli na mnie. Nie uszło moje uwadze, że dziewczyna przysunęła się nieco bliżej do Amira i spytała:
— To on, prawda?
— Tak — odpowiedział przyjaciel chłopaka.
— Muszę…
— Siedź, Aaron. — Dotknąłem jego ramienia i zmusiłem, aby został na swoim miejscu. — Cyprian, nie powinieneś przygotowywać się do zajęć? — spytałem, patrząc na zakłopotanego chłopaka o czystym uśmiechu.
— Przepraszam, nie przedstawiłem się przy naszym pierwszym spotkaniu ani teraz. Jestem Cyprian. Z zamiłowania jestem fotografem. Tutaj uczę się, tak jak większość, ochrony środowiska.
— Przestań. Ich to nie interesuje — burknąłem.
— Muszę iść na stronę — oznajmił Aaron.
Spostrzegłem, że nadal trzymałem dłoń na jego ramieniu. Pospiesznie zabrałem rękę. Skinąłem głową, a on podniósł się z miejsca i ruszył w stronę toalet.
— Naprawdę powinieneś już iść — zwróciłem się do Cypriana.
Uśmiechnął się i odszedł po grzecznościowym pożegnaniu ze znajomymi Aarona.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, ja nadal niecierpliwie podpierałem ścianę. Zauważyłem, że jest przygnębiony. Na jego twarzy coraz wyraźniej malował się smutek, a może to była bezradność wywołana całą tą sytuacją.
— Pamiętam cię — szepnąłem.
Odwrócił się, a następnie spojrzał na mnie tymi swoimi dużymi brązowymi oczami.
— Coś mówiłeś? — spytał, a ja pokręciłem głową. — Czekałeś na mnie?
— Chciałem przeprosić za swoje zachowanie, dlatego przyniosłem ci wodę w ramach…
— Niepotrzebnie — wtrącił. — Rozumiem. Nie powinienem był zaczepiać obcej osoby — oznajmił, a następnie pospiesznie odszedł.
Nie dowierzałem, że mnie zostawił.
— Głupio ci? — spytał rozbawiony całym zajściem Gracjan.
— Mój drogi przyjacielu…
— Tak? Chyba tego chciałeś?
— Czego? — spytałem.
— Dobra. Obrażanie się na tego miłego chłopaka nic ci nie da, więc podejdź do niego i na spokojnie powiedz mu, że go pamiętasz, ale jesteś trochę zły, że zostawił cię tamtego lata bez żadnego wyjaśnienia.
— Skończyłeś?
Gracjan wzruszył ramionami.
— Ja tylko mówię, że powinieneś spytać Aarona, czemu cię zostawił — powiedział, lekko się uśmiechając. Następnie podszedł do mnie i skinął w stronę Cypriana. — Jak widzisz, twój wakacyjny chłopak chyba podoba się nie tylko tobie.
Popatrzyłem na starszego studenta wpatrującego się w Aarona. W końcu zauważył, że mu się przyglądam, i posłał mi ironiczny uśmiech.
Tydzień później
— Cześć, szukam Aarona — powiedziałem, przyglądając się uważnie reakcji jego znajomych.
— Jesteś kolejną osobą, która poszukuje naszego przyjaciela. Prawda, Amir? — spytała Julie, wpatrując się w niego, a on skinął głową.
— Kto jeszcze pytał o Aarona?
— Cyprian — odpowiedział Amir.
— On? — spytałem.
— Mówiłem, że młody wpadł mu w oko już pierwszego dnia — przypomniał Gracjan.
— Też mi się tak wydaje, ale nasz kolega czuje się w jego towarzystwie niekomfortowo — zdradziła dziewczyna.
— Chodźmy — burknąłem.
Kiedy zaczęliśmy się od nich oddalać, starałem się opanować złość, która mnie ogarniała. Byłem coraz bardziej zaniepokojony zainteresowaniem, jakie wykazywał Cyprian.
— I co teraz? — spytał kolega.
— Z czym?
— Z Aaronem. Zamierzasz nadal udawać, że go nie pamiętasz?
— Zmieńmy temat — zasugerowałem.
— Dobrze.
Wszedłem do sali, gdzie odbywały się dodatkowe zajęcia. Rozejrzałem się po przestronnym pomieszczeniu i ruszyłem w stronę Mina, kolegi z sąsiedztwa, który od dziecka interesował się malarstwem, ale ze względu na ojca wybrał praktyczne studia, a co za tym idzie — szansę na dobrą, stabilną pracę w przyszłości.
— Witam — powiedziałem, zbliżając się do niego.
— Cześć — odparł. — Zaraz do ciebie podejdę.
Po tych słowach wrócił do tłumaczenia nieznajomej mi dziewczynie spraw związanych z umiejętnością posługiwania się pędzlem malarskim.
Usiadłem pod ścianą. Chwilę wpatrywałem się w obecnych tam ludzi.
— Emanuel, co się dzieje? — spytał Min, siadając obok. — To coś związanego z tym młodym chłopakiem?
— Nie.
— Nie zabrzmiałeś przekonująco — zauważył przyjaciel.
— Przepraszam. — Obaj spojrzeliśmy na nieznajomego, który nagle znalazł się w pobliżu. Trzymał w dłoniach małą paczkę. — Mógłbym poprosić któregoś z was, żeby podał to chłopakowi, który jest na zewnątrz?
— A ty nie możesz? — spytałem opryskliwie.
— Muszę wyjść, bo…
— Podamy — wtrącił kolega.
Pokręciłem głową. Ten, który przerwał naszą rozmowę, podał pakunek mojemu przyjacielowi i odszedł.
— Min, jesteś nam potrzebny — powiedziała jedna z opiekunek, która prowadziła dodatkowe zajęcia artystyczne.
— Zaniesiesz? — spytał niepewnie, a ja popatrzyłem na niego. — Dziękuję, Emanuel — rzekł, zostawiając mnie samego.
Wyszedłem na zewnątrz, trzymając w dłoniach paczkę. Na niewielkim stoliku leżała gitara. Popatrzyłem na pudełko i z ciekawości zajrzałem do środka. Okazało się, że są tam struny.
— Dobrze, że w końcu jesteś — powiedział dobrze znany mi chłopak. — Teraz muszę znaleźć… — nie dokończył zdania, bo mnie spostrzegł.
— Tamten nie mógł ci tego przynieść. Padło na mnie.
— Dziękuję. Zostaw na stoliku — powiedział Aaron.
— Będziesz uczył się grać na gitarze?
— Tak — potwierdził i odwrócił się, by przeszukać papiery znajdujące się na kamiennym murku.
Położyłem struny na stole. Przez moment patrzyłem na niego, a potem wszedłem do środka pomieszczenia, nie odwracając się.
— Miałeś okazję z nim porozmawiać, czemu nie skorzystałeś? — spytał Min, jak tylko przekroczyłem próg. — Aż tak uraził twoją męską dumę, że nie możesz mu się przyznać do swojej złości, a przede wszystkim tęsknoty za nim?
— Nie tęskniłem za nim — oznajmiłem.
— Nie?
— Nie. Tęskniłem za osobą, którą przy nim byłem — powiedziałem, odchodząc.
Rozdział 2
Emanuel
— Cieszę się, że pojawił się pan na drugim spotkaniu — oznajmiła terapeutka, wskazując mi miejsce.
Usiadłem.
— Naprawdę? — spytałem.
— Tak. Dlaczego jest pan zdziwiony?
— Nie wiem, może dlatego, że wyznałem, kim jestem…
— Nie wyznał pan jeszcze do końca, kim jest — stwierdziła.
— To prawda. A pani nie do końca wie, czy powiadomić policję, czy też nie — zauważyłem.
Terapeutka Lange przekrzywiła głowę i przybrała trochę zatroskany wyraz twarzy.
— Oczywiście, wykonywanie zawodu terapeuty czasem bywa niebezpieczne. Na przykład kiedy przychodzi pacjent po odsiedzeniu wyroku za morderstwo i mówi, że prześladują go wizje, jak zabija kogoś, kogo mija właśnie na chodniku. Mogę zgłosić to na policję, choć funkcjonariusze niewiele z tym zrobią.
— Dlaczego? — spytałem.
— Pacjenci często fantazjują.
Pokręciłem głową.
— Czasem się boję. Ogarnia mnie lęk. Na przykład kiedy pan wyznał… Zamarłam. Nie mam w szufladzie gazu pieprzowego, jednak staram się zachować bezpieczeństwo, zadbać o siebie, jak również o pacjentów, także o pana, Emanuelu… Poza tym obwiązuje nas tajemnica zawodowa.
Spostrzegłem, że rozmawia ze mną ze ściśniętym gardłem.
— Wierzę, że zachowanie i słowa mają moc. Nie dokładam emocji, choć to nie zawsze jest łatwe. Poza tym uważam, że ludzie często biorą nas za powierników, którym można wszystko powiedzieć — podsumowała.
— Każdy terapeuta jest taki jak pani?
— Nie, jestem wyjątkowa — zażartowała, najwyraźniej próbując rozładować napięcie. — O czym chciałby pan porozmawiać?
— Wie pani, teraz, kiedy tu jestem, stwierdzam, że niebo nie jest dokładnie wąskie. Nadal widzę nadchodzące i odchodzące białe chmury. Wciąż przypominam sobie czasy, kiedy jeździliśmy na rowerach, jak omijaliśmy szkołę i biegliśmy w stronę łąki, wychodziliśmy wieczorami na spacery. Czuję się zdenerwowany, gdy o tym pomyślę.
— Wasza relacja jest trudna?
— Przychodziłem do niego albo za późno, albo za wcześnie. Z biegiem czasu on też udoskonalił swoje pojawianie się i znikanie z mojego świata. — Uśmiechnąłem się pod nosem.
— Jesteście teraz w dobrych stosunkach? — spytała terapeutka.
— Nie rozmawialiśmy o tym. Właśnie teraz jest na pogrzebie ojca.
— Nie powinien pan być w tej chwili z nim?
— Ja? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Skinęła głową.
— Nie powinienem.
— Dlaczego? — spytała zaskoczona. — Czy nie przy osobie, którą obdarzyliśmy szczerym uczuciem, poczujemy się bezpiecznie, szczęśliwi w każdej zaistniałej sytuacji?
— Jak można poczuć się szczęśliwym, kiedy ktoś bliski odszedł z twojego życia?
Wzruszyła ramionami.
***
Aaron
Wyszedłem z domu pogrzebowego, wręcz wypadłem przez tylne wyjście, i ruszyłem przez mokrą trawę prosto do wielkiego dębu, który rósł za budynkiem. Kiedy oparłem się o drzewo, mój czarny garnitur był już przemoczony i kleił się do ciała. Trząsłem się, starałem się zatrzymać wszystko w sobie. Oddychałem głęboko i krztusiłem się językiem, kiedy powstrzymywałem się od szlochu. Odwróciłem się. Przycisnąłem czoło do pnia, zacisnąłem zęby, a z ust wydobywał mi się skowyt. Nie płacz, tylko się nie rozklejaj. Nie mogłem. Nie mogłem sobie pozwolić na taką słabość. Niestety zacząłem płakać. Po policzkach spływały łzy. Na szczęście mieszały się z deszczem przeciekającym przez gałęzie, na których liście poruszały się przez lekki wiatr.
Nagle poczułem na ramionach ciepły dotyk. Zobaczyłem męskie ręce. Pociągnęły mnie. Znalazłem się blisko ciała. Popatrzyłem w dół i dostrzegłem dłoń wślizgującą się pod przesiąknięty wodą materiał. Byłem obejmowany zbyt silnie, zbyt mocno, co sprawiało, że trudno mi się oddychało. Ta siła skręcała mnie, gniotła, wciskała w siebie, a nawet czułem, jak przebija się przez wszystkie warstwy i kiedy dociera do kości, kruszy je. Uśmiechnąłem się, bo znałem tę nazbyt gorliwą pieszczotę.
— A jednak przyjechałeś — szepnąłem, czując na karku oddech.
W końcu odsunęliśmy się od siebie. Zobaczyłem wpatrujące się we mnie miodowobrązowe oczy. Oszałamiające, zapierające dech w piersiach spojrzenie. Twarz była intrygująca, znajoma, misternie oraz idealnie wyrzeźbiona i tak cholernie boleśnie piękna. Mokre złocistobrązowe włosy przylegały do skóry. Nadal miał w sobie ten odcień szlachetności i elegancji. Oparł się o drzewo. Patrzyłem na niego, więc on też spojrzał w moje oczy. Spokojnie obserwował moje zachowanie. Nic nie powiedział, kiedy zacząłem głośno płakać jak bezbronne dziecko, które, choć odczuwało ból, czuło się bezpiecznie. Nawet w takiej chwili mogłem odnaleźć odrobinę szczęścia. Wiedziałem, że on zrozumie moją potrzebę ciszy.
Deszcz w końcu przestał padać. Ludzie zaczęli wychodzić z miejsca, z którego uciekłem. Odwróciłem od tego wzrok i skupiłem się na jego obecności.
— Chciałbym zapalić — przyznałem.
Bez słowa wyjął paczkę papierosów i poczęstował mnie.
— Mogę? — spytałem. — Dziękuję.
Niepewnie sięgnąłem po papierosa. Trzymałem go chwilę, ale w końcu zapaliłem. Poczułem gorzki smak i drażniący dym, a potem wciągnąłem go głębiej. Zakaszlałem.
— Tylko się nie uzależnij, dobrze? Nie chcę czuć się winny, że przeze mnie zacząłeś palić.
— Uzależniłem się tylko od jednej rzeczy… Nie pytasz od czego? Czasem martwię się, że jest tyle słów, których nie wypowiedziałem. Chciałbym, aby zdarzył się cud, abyśmy mogli cofnąć zegar lub przeżyć swoje życie na nowo. Wtedy moglibyśmy położyć się na trawie, tak jak kiedyś, i patrzeć tylko w niebo. Czy myślisz, że ten dzień nadejdzie? — spytałem, a on ciągle milczał.
Odwróciłem się i wtedy zauważyłem, że w drzwiach domu pogrzebowego stoi matka i patrzy na mnie.
— Mogę jechać z tobą — oświadczył Emanuel.
Kiedy znaleźliśmy się na cmentarzu, wyglądał na opuszczony. Pewnie to moje wrażenie. Tylko moje. Tak naprawdę nie chciałem się tu znaleźć. Nie chciałem tego robić. Nie chciałem patrzeć, jak drewniana skrzynia z ciałem mojego ojca opada w dół i zostaje zasypana ziemią. Niestety musiałem. Dla mnie wszystko trwało chwilę. Jedynie ludzie odchodzący od miejsca spoczynku mojego ojca się guzdrali. Przechodzili zbyt wolno. Kiedy zacząłem rozglądać się nerwowo, dostrzegłem stojącego niedaleko Emanuela. Patrzył na mnie. To spojrzenie sprawiło, że poczułem się mniej samotny w tym wszystkim. Po chwili skinął głową. Każdy jego gest w moją stronę sprawiał, że czułem się, na tyle, na ile to możliwe, komfortowo. Tylko on potrafił w tej chwili zrozumieć i pocieszyć mnie po stracie bliskiej osoby.
W końcu podszedłem do grobu. Pożegnałem się z tatą.
***
Emanuel
Czy nie przy osobie, którą obdarzyliśmy szczerym uczuciem poczujemy się bezpiecznie, szczęśliwi… — przypomniałem sobie słowa terapeutki.
— O czym myślisz? — spytał, kiedy odprowadzałem go do domu.
— Nieważne. Przykro mi z powodu śmierci twojego taty, Aaronie.
Popatrzył na mnie. W końcu wszedł do środka, a kiedy zamknął za sobą drzwi, dotarło do mnie, że jest dla mnie wszystkim, a nawet nie powiedziałem mu, jak bardzo go kocham.
Patrzyłem beznamiętnym wzrokiem na postać terapeutki. Ona jak zawsze była opanowana i od czasu do czasu subtelnie się uśmiechała. Starała się, aby pacjent czuł tylko pozytywne wibracje.
— Czy pani się mnie boi? — spytałem.
— Strach to naturalna reakcja na zagrożenie mające swoje źródło w instynkcie przetrwania. Jednak chcę, abyś wiedział, że nie odczuwam niechęci, lęku przed spotkaniem z tobą czy też innym człowiekiem, który jest moim pacjentem.
Spostrzegłem, że dziś jest bardziej rozluźniona. Zaczęła ze mną rozmowę. Tłumaczyła.
— Zależy mi, aby nawiązać bliską relację z pacjentem, żebyśmy mogli szczerze rozmawiać, bo tylko wówczas terapia będzie skuteczna.
— Rozumiem. Powtórzę pytanie: czy pani się mnie boi?
— Emanuelu… — Zastanowiła się. To był czas totalnego napięcia. — Naturalnie, że czuję niepokój, ale ty też go odczuwasz, prawda?
— Tak — odpowiedziałem. — Z innych powodów niż pani, ale dochodzę do jednego wniosku.
— Jakiego? — spytała.
— Ma pani cholernie samotny i przygnębiający zawód.
Opuściła głowę. Nastała cisza. Kiedy po chwili podniosła wzrok, dostrzegłem w jej spojrzeniu mieszane emocje. Był tam i strach, niepewność, ale i odwaga.
Uśmiechnąłem się, a ona na ułamek sekundy zerknęła w stronę okna. Następnie zapytała:
— Kiedy pierwszy raz przekroczyłeś granicę?
Odchyliłem głowę, splotłem dłonie na piersiach, aby po chwili wcisnąć je między nogi. Zamknąłem oczy. Delikatnie wchłonąłem powietrze, a kiedy moja klatka piersiowa opadła, powiedziałem to głośno i bardzo wyraźnie:
— To skomplikowane. — Po tych słowach nastała długa cisza. Słyszałem szelest przerzucanych kartek, brzęczącą muchę, odgłosy dochodzące zza drzwi. — Pewnego dnia dzieciak dowiaduje się, że rodzice nie są jego rodzicami, a wujek nie jest wujkiem. Tak naprawdę wszystko jest zmyślone, upozorowane i dobrze wyuczone, a może to jakiś spłacony dług. Nie wiedziałem tak wielu rzeczy o sobie, o swoim pochodzeniu. Byłem zagubionym, może jeszcze bardziej chorym dzieckiem, które miało coraz większe skrzywienie umysłu… — zamilkłem. — Dlaczego ludzie ranią innych ludzi? Dlaczego ludzie nie mogą ranić innych? Jako bardzo zwyczajne dziecko byłem tego ciekaw, obserwując ludzi w moim otoczeniu… — znów urwałem, ale już po chwili zadałem pytanie: — Zło jest ukryte w środku normalnych ludzi, prawda?
— Uważam, że wszystko zależy od bodźca, jakiego doświadczymy, ale nawet jeśli byłby on bardzo bolesny, powinniśmy…
— Nie posuwać się do zbrodni — wtrąciłem, a ona skinęła głową. — Spytała mnie pani, kiedy pierwszy raz przekroczyłem tę granicę.
Kobieta zaczęła przyglądać mi się uważnie.
Rozluźniłem się, wędrowałem palcami po policzku, a kiedy zjechałem na linię szczęki, lekko się uśmiechnąłem.
— W zakamarkach mojej duszy zamieszkał potwór, który przebudził się w najmniej spodziewanym momencie mojego życia. Wtedy zacząłem chylić się ku upadkowi. Jednak niech mi pani uwierzy, długo starałem się trzymać tę bestię w głębi siebie, bo chciałem, aby zniszczyła mnie, a nie drugiego człowieka.
Ponownie odchyliłem głowę. Zamknąłem oczy. Oparłem ręce o zagłówek fotela. Pochłonąłem zbyt mocno powietrze, zbyt głęboko dotarło do mojego wnętrza, bo krótko, ale nazbyt głośno zakaszlałem. Wspomniałem tamten czas, kiedy zrobiłem to po raz pierwszy.
W pomieszczeniu unosił się zapach alkoholu, dymu tytoniowego. Rozbrzmiewał jego głośny, drażniący śmiech.
— Twoje ostre słowa doprowadziły mnie do emocjonalnej agonii — powiedziałem, patrząc, jak uchodzi z niego życie. Oddychanie zaczęło utrzymywać się na minimalnym poziomie, ale to tylko pozory. — Dobrze jest nie słyszeć twojego wkurzającego śmiechu.
— Jeszcze się dobiorę do gówniarza — wydusił, kiedy zaciskałem dłonie na jego krtani.
Niepotrzebnie wypowiedział słowa, które mnie jeszcze bardziej wzburzyły, popchnęły do niewyobrażalnych czynów.
— Jesteś jakby w letargu — szepnąłem mu do ucha. — Kiedy zaniknie wszystko, nastąpi śmierć kliniczna, a potem pojawi się ta prawdziwa śmierć. Śmierć biologiczna.
Skończyłem mówić, a on opadł na podłogę i zaczął krztusić się krwią. Wtedy jakby znikąd pojawił się Jonathan. Podbiegł. Położył ręce na jego klatce piersiowej. Cyprian zaczął się bronić, zacisnął dłonie na jego szyi. Sięgnąłem po pogrzebacz stojący przy kominku i zamachnąłem się raz. Puścił Jonathana. Pojawiło się więcej krwi. Kiedy spostrzegłem, że ten padalec nadal żyje i wpatruje się we mnie, zamachnąłem się ponownie. To wystarczyło.
— Miałeś wyrzuty sumienia, Emanuelu? — spytała terapeutka.
— Chyba nie — odparłem. — Tak mi się wydaje, że to był pierwszy raz, kiedy zabiłem człowieka.
— Kim był Cyprian?
— Kim on był? To on zainteresował się Aaronem.
— Twoim Aaronem — wtrąciła.
— Moim? — Spojrzałem na nią. — Tak. To on.
— Zabiłeś go z zazdrości? — Starała się mówić normalnym tonem, a jednak jej głos drżał ze strachu.
— Nie. Uważam, że nie warto zabijać z błahego powodu — wyznałem i spostrzegłem na jej twarzy malujący się niepokój. — Kiedy studenci pierwszego roku kończą naukę, urządzamy im imprezę. Przecież przetrwali maglowanie przez nauczycieli i dokuczanie starszych kolegów. Nie poszedłem na tę imprezę. Nawet nie pamiętam dlaczego. Aaron bardzo prosił, abym przyszedł spędzić z nim trochę czasu. Dwa dni później dowiedziałem się, że Cyprian dodał mu do alkoholu pigułkę gwałtu, a następnie zaciągnął w ustronne miejsce. Na szczęście Gracjan i Amir w porę odnaleźli Aarona. Uratowali go. — Zacisnąłem pięść. — Kiedy się o tym dowiedziałem, natychmiast odwiedziłem Cypriana. Pokój, do którego wszedłem, był wtedy ciemnym miejscem, choć na zewnątrz panowała jasność. Dla mnie był pusty, chociaż wypełniało go wiele przedmiotów. To była krótka wymiana słów, a potem zacząłem go bić, dusić i w końcu przekroczyłem granicę. Zabiłem go.
— Skrzywdzono bliską ci osobę, więc zareagowałeś nazbyt emocjonalnie — powiedziała.
— Przez wiele lat starałem się panować nad potworem mieszkającym w moim ciele oraz duszy, a jednak… — nie dokończyłem wypowiedzi. — Jonathan posprzątał po mnie. W jakiś nadzwyczajny sposób upozorował ucieczkę, w którą wszyscy uwierzyli, bo Cyprian był typem złego chłopca. Często znikał z domu.
— Kim jest Jonathan? — spytała.
— Niech mi pani uwierzy, jeszcze nie raz w mojej historii pojawi się ta tajemnicza postać — oznajmiłem.
— Wiesz, wierzę ci.
Wyszedłem z budynku. Stanąłem na chodniku. Zaczerpnąłem świeżego powietrza, a kiedy na ułamek sekundy zamknąłem oczy, poczułem pchnięcie. Ktoś wpadł na mnie. Podniosłem powieki i zobaczyłem stojącego blisko Aarona, oplatał mnie swoimi długimi rękoma. Jego dłonie wylądowały na moich plecach. Trzymał mnie bardzo mocno.
— Przepraszam — powiedział.
Nic się nie zmieniło. Jako nastolatek czy dorosły mężczyzna ciągle na mnie wpada.
— W porządku — rzekłem, a on uśmiechnął się do mnie. — Możesz mnie już puścić.
— Wybacz. Bałem się, że upadniesz, więc cię podtrzymałem.
— Rozumiem.
Nie zdążył już nic więcej powiedzieć, bo podbiegli do nas jego przyjaciele. Ciągle ci sami, wierni towarzysze.
— Może pójdziesz z nami na obiad? — spytała Julie.
— Nie musisz się martwić, że będziesz przebywał z dzieciakami, którymi nadal jesteśmy w twoich oczach. Dołączył do nas Gracjan, twój kolega ze studiów — powiedział Amir.
— Przecież on dobrze wie, kim jest Gracjan. Utrzymują ze sobą kontakt — rzekła zirytowana zachowaniem przyjaciela kobieta i dodała pospiesznie: — Tylko z nami urwał kontakt.
— Jeśli nie chcesz iść, zrozumiem — powiedział Aaron.
— Jak zawsze wyrozumiały.
— Chodź z nami. — Podszedł do mnie Gracjan, który zaprzyjaźnił się z tą grupką niegdyś głośnych nastolatków. — Emanuel, nie daj się prosić. Idziemy — rzekł.
Dwoje przyjaciół stojącego przy mnie Aarona poszło za Gracjanem. Ten cierpliwie czekał.
Nie powinienem chcieć już niczego więcej od życia. Jeśli nie mogę ci pokazać, że wiodę szczęśliwe życie, dalej będziesz przeze mnie cierpieć. A gdy o tym pomyślę, ból nie pozwala mi iść naprzód. Niestety on w jakiś nieodgadniony sposób wie, że wiele rzeczy udaję, zmuszam się i że jestem tak naprawdę szczęśliwy tylko przy nim. Chciałbym. Naprawdę chciałbym ci pokazać, że wiodę szczęśliwe życie. To nic wielkiego się zmusić. To nic wielkiego, jeśli ja będę nieszczęśliwy. Przecież naprawdę chcę, abyś ty był szczęśliwy. Beze mnie — pomyślałem.
— Jeśli nie chcesz, nie idź. Nie będę miał do ciebie żalu.
— Żal — rzekłem. — Wiesz, czasem zastanawiam się, czy tak naprawdę nie masz do mnie żalu.
— Kiedy poznasz odpowiedniego człowieka, nic, co robi, ci nie przeszkadza. A ja cię znam — powiedział, odchodząc ode mnie.
Patrząc na oddalającą się postać, zacząłem intensywnie wpatrywać się w już męską sylwetkę. Był wysokim, zadbanym, bardziej świadomym swojej doskonałej urody mężczyzną.
Najbardziej w tym czasie, w którym się spotkaliśmy, podoba mi się linia twoich ramion, jest idealnie wyrzeźbiona.
W pewnej chwili się zatrzymał, a następnie odwrócił i spojrzał na mnie z tym wyjątkowym uśmiechem.
Pewnie nie domyślasz się, że dawno temu słuchałem wszystkiego, co robiłeś. Lubiłem wszystkie dźwięki, jakie wydawałeś. I wszystkie twoje słowa. Myśli. Twój oddech. Odgłos kroków. Wszystko. Czułem, że po raz pierwszy zobaczyłem i poznałem, kim jest człowiek.
Rozdział 3
Emanuel
Otworzyłem drzwi. Kiedy zobaczyłem przyjaciela po drugiej stronie, wpuściłem go do mieszkania. Podążyłem do salonu, a następnie położyłem się na kapanie, wtuliłem głowę w poduszkę i okryłem się kocem.
— Dlaczego nie przyszedłeś do pracy? — spytał Gracjan. — To dlatego, że nasza firma podjęła się współpracy z przedsiębiorstwem, w którym pracuje Aaron? To chyba dobrze móc razem pracować w walce o ochronę środowiska. Mieliście…
— Proszę, nie zaczynaj — wtrąciłem.
— Nie musiałeś brać dnia wolnego. Aaron nie przyszedł do pracy.
— Nie przyszedł? — spytałem.
— Nie. — Usiadł wygodnie w fotelu. — Amir przejął jego projekt.
— Czemu nie przyszedł?
— Człowieku, dasz mi coś powiedzieć?
Uśmiechnąłem się, a on odwzajemnił gest.
— Powiedz mi, jak to w końcu z wami jest.
Oparłem się. Po chwili zacząłem wykonywać ruchy w przód i w tył. Uderzałem tyłem głowy o ścianę. W końcu szeroko otwartymi oczami popatrzyłem w stronę terapeutki.
— Jaka jest wasza historia? — spytała.
Roześmiałem się krótko i do tego dość żałośnie.
— Zabawne.
— Czemu?
— Wczoraj mój znajomy zapytał mnie prawie o to samo. Użył słów: „Jak to w końcu z wami jest”.
— I co mu pan odpowiedział? — Zapisała coś w swoim notesie.
— Aarona poznałem na wyjeździe. Znajomi wyciągnęli mnie któregoś lata na kilka dni odpoczynku, akurat on tam był w towarzystwie rodziców. — Na moment przestałem ruszać głową i spojrzałem na zegar. — Jako nastolatek chciałem znaleźć sposób, aby wypluć z siebie ten żal. Muzyka okazała się zbawienna. Któregoś dnia przyjaciele poszli na plażę, a ja usiadłem niedaleko na jakimś kamieniu i zacząłem grać. Większość ludzi mijających mnie nawet nie poczuła tego smutku, a garstka tylko słuchała dźwięków. Nie wiem, kiedy spostrzegłem skulonego chłopaka, który tak bardzo utknął w miejscu, że mógł jedynie wpatrywać się w moje palce dotykające strun gitary. Innego dnia zatrzymał się na dłużej. W niewytłumaczalny sposób poczuł mój żal, a ja jego ból, który osłabiał ciało oraz dobierał się do duszy. Wtedy pojawiła się iskra, która popchnęła go do działania. Kiedy już się zbliżył, został ze mną. Nawet zdarzyło się nam napisać piosenkę. Wydawało mi się, że w tak krótkim czasie zaczęło się między nami rodzić coś wyjątkowego, a jednak zniknął bez słowa. Szukałem go. Bezskutecznie. I w końcu, kiedy zaczęliśmy naukę, wpadł na mnie niespodziewanie. Zachowałem się bezczelnie, bo udawałem, że go nie znam. Nie pamiętam.
— Jaka to była piosenka? — zainteresowała się.
— Naprawdę chcę tylko ciebie. Zatrzymaj się, spójrz na mnie, pamiętaj mnie. Pozwól swojemu sercu pamiętać tylko mnie… — przestałem recytować, bo poczułem ból w klatce piersiowej. Dotknąłem dłonią miejsca, które zaczęło utrudniać mi oddychanie. — Pamiętaj mnie.
— Rozdzieliła was śmierć Cypriana, prawda?
— Udawałem, że go nie znam. Byłem zaślepiony złością, że porzucił mnie jak oni wszyscy. Po śmierci tego wstrętnego człowieka chciałem mu zrekompensować czas, w którym go raniłem. Niestety było za późno, a potem pojawił się Jonathan. Zabrał mnie siłą z miejsca, które było moim domem. Opowiedział mi tyle strasznych rzeczy, że przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekłem, ale wtedy zrozumiałem, że nie mam dokąd pójść. Trafiłem do jakiejś części miasta, o której zapomniał Bóg. Urwałem kontakt prawie ze wszystkimi prócz Gracjana, który o nic nie pytał. Chciałem też zapomnieć Aarona, a jednak przez całe życie wpadaliśmy na siebie. Kiedy nasza rozłąka trwała wystarczająco długo, spotkaliśmy się jako dorośli ludzie… Potraktował mnie nazbyt dobrze, wyznając, że tęsknił. Brakowało mu mojej obecności, oddechu, miodowobrązowego spojrzenia, odcienia szlachetności, którą tylko ja posiadałem. A potem powiedział:
— Pamiętam cię. Przez kilka lat twojej nieobecności nienawidziłem cię, tęskniłem, czekałem na ciebie. Tak wyglądało moje życie. Byłeś dla mnie wszystkim. Jesteś — oznajmił, patrząc na mnie brązowymi oczami.
— Nienawidziłeś. Tęskniłeś. Czekałeś. Mógłbym przysiąc, że tak samo wyglądało moje życie.
Uśmiechnąłem się, natomiast on posmutniał.
— Ty odszedłeś tak dawno temu. Zastanawiałem się, kiedy wrócisz. Czy zapomniałeś drogi do domu? — spytał.
Przestałem walić głową w ścianę. Usiadłem, bo poczułem zmęczenie w nogach. Kiedy rozparłem się wygodnie w fotelu, terapeutka popatrzyła na mnie.
— Co się wydarzyło tamtego dnia, kiedy zginął Cyprian? I dlaczego porzuciłeś kogoś, kogo trzymałeś się tak kurczowo?
— Przez długi czas myślałem. To coś mroczniejszego. Lęk, że ze mną jest coś fundamentalnie nie w porządku i nie będę potrafił tego naprawić. — Popatrzyłem w róg, gdzie mucha zaplątała się w pajęczynę. — Kiedy pojawił się on, lęk zaczął ustępować uśmiechowi. I zrozumiałem, że ludzie zaryzykują wszystko, żeby przeżyć odrobinę czegoś pięknego.
— Emanuelu…
— Pyta pani, co się stało tamtego dnia — rzekłem, odwracając wzrok od próbującego uwolnić się owada. — Umarł człowiek. Powstało coś na kształt bestii. I dlaczego porzuciłem światło? — spytałem sam siebie. — Może nie chciałem wyznać prawdy na swój temat, więc dałem nam tyle czasu, ile mogłem, aby pożegnać się, nie wypowiadając tych melodramatycznych słów.
— Po prostu uciekłeś. Poddałeś się — podsumowała z poważnym wyrazem twarzy, twardo wypowiadając każde słowo.
Patrzyłem, jak krząta się po mojej kuchni. Sprzątał po wieczornym posiłku.
— Nie musiałeś — powiedziałem, a Aaron spojrzał na mnie. — Każdemu, kto przyszedł pożegnać twojego ojca odwdzięczasz się kolacją?
— Nie. Ty zawsze jesteś wyjątkiem… — Nastała niezręczna cisza. — Napijemy się kawy, zanim wyjdę? — spytał.
Skinąłem głową na potwierdzenie.
Siedzieliśmy w milczeniu przy akompaniamencie brzęczących naczyń, odgłosów wody kapiącej z kranu i warkotu ekspresu do kawy oraz jego oddechu i bicia mojego serca. Przez długie lata wyobrażałem sobie tę chwilę, że siedzę naprzeciw niego w zasięgu jego rąk. Teraz, gdy to się spełniło, czuję się nieobecny, jakbym obserwował nas z kanapy, która stoi oddalona od stołu o kilka kroków.
— Dziękuję, że byłeś ze mną — powiedział, a ja spojrzałem na niego.
— Czemu nie masz nikogo?
Zaskoczony pytaniem, które zadałem może w nieodpowiednim momencie, zamarł, wpatrując się we mnie. Cierpliwie czekałem na odpowiedź.
— Miodowobrązowe spojrzenie — szepnął.
— Powiedz to głośno, a nie pod nosem.
— Bo nikt nie ma takiego miodowobrązowego spojrzenia jak ty — powiedział głośno.
Bolało. To cierpienie, które płynęło w każdym wypowiedzianym słowie. Naprawdę bolało.
— Gdy spojrzysz na mnie z perspektywy czasu, zobaczysz mnie jako kogoś, kto cię kochał. Jednego z wielu. Zapewniam cię, że twoje życie pomieści znacznie więcej niż mnie — powiedziałem.
— Nie — wymamrotał z jakimś zakłopotaniem. — Czuję, jakby wszystko było z góry przesądzone.
— Wszystko?
— Znaczy to, co jest między nami — wyjaśnił. — Tak jakbym urodził się po to, żeby to się stało.
— Nie wiesz, co mówisz — burknąłem.
— Pamiętasz, jak pijanego odprowadziłeś mnie do domu? Panował wtedy ogromny mróz. Kiedy mijaliśmy domy, na oknach widać było tańczący wiatr malujący delikatnie… — zamilkł. Następnie spojrzał na mnie, jakby potrzebował potwierdzenia.
Skinąłem głową.
— Powiedziałem wtedy, że jesteś ideałem. Takim ideałem, że aż nierzeczywistym. Pocałowałeś mnie i nagle inne rzeczy zaczęły się dziać, to, czego dotąd nie robiliśmy od naszego pierwszego razu w tamtą zbyt ciepłą noc.
Sens jego słów docierał do mnie, wargi mi drżały, a jednak z całej siły powstrzymywałem się od uśmiechu.
— Dlatego nie mów mi, że z perspektywy czasu zobaczę w tobie przeszłość. Jesteś jedyny. Zapewniam cię, że moje życie jest w stanie pomieścić tylko ciebie — powiedział.
Potem zapadła cisza, którą przerwało wyłączenie się ekspresu do kawy.
— Zrobię tej kawy — rzekłem, wstając od stołu.
— Wiesz, przypomniało mi się, że powinienem jeszcze przejrzeć projekt, więc będę się już zbierał do domu. Do zobaczenia — rzucił zdawkowo.
Bez patrzenia na mnie niespiesznie opuścił pomieszczenie.
Usiadłem właśnie na kanapie z kubkiem kawy i spostrzegłem cień pod moimi drzwiami. Zorientowałem się, że on nadal jest tu ze mną. Podszedłem do nich i usłyszałem cichy płacz. To, co słyszałem, brzmiało jak tłamszony smutek, który nie mógł wypłynąć z wnętrza. Moja dłoń zadrżała jak liść na wietrze. W końcu kubek wysmyknął mi się z uścisku, a jego brzęk wystraszył osobę, która pospiesznie zniknęła. Kiedy znalazłem się na zewnątrz, usłyszałem tylko dźwięk zamykającej się windy. Stałem tak przez chwilę. Potem wszedłem do mieszkania. Wdepnąłem w rozlaną ciemną kawę, która wsiąkała w szczeliny podłogi. Zbyt długo się w nią wpatrywałem, dlatego przypomniał mi się ten obraz. Kobieta w brudnej, ciemnej piwnicy, odgłos zatrzaskiwanej kłódki, tępy nóż leżący u moich stóp oraz jej błagalne spojrzenie.
Rozdział 4
Emanuel
Otworzyłem zmęczone oczy. Zobaczyłem wpatrującą się we mnie terapeutkę.
— Tak mi się wydaje, że to był pierwszy raz, kiedy zabiłem człowieka — powiedziałem. — Skłamałem. — Podniosłem się z fotela. Następnie podszedłem do leżanki. Przez chwilę mój wzrok skupił się na meblu, a potem ułożyłem się wygodnie i, wpatrując w okno, do którego dobijały się promienie słońca, wydobyłem z siebie kolejne słowa: — Miałem dziesięć lat, kiedy to się wydarzyło. Byłem wtedy przestraszonym, głośno płaczącym dzieckiem. Chciałem znaleźć się w domu. Być w pobliżu ojca, schować się w ramionach matki, która mocno by mnie objęła. Chciałem, aby jednym matczynym uściskiem zabrała ode mnie ten strach, ból, wspomnienia, krzywdę. — Zamknąłem oczy. — Pamiętam, jakby to było wczoraj…
Znajdowałem się w wielkim, pustym pomieszczeniu. Rozejrzałem się po nim. Kiedy spojrzałem w dal, zobaczyłem leżące poniszczone meble, walały się narzędzia. Niezbyt pospiesznie podniosłem się z zimnej, wilgotnej podłogi. Poczułem woń brudnego deszczu, widziałem w kątach krople wody. Kiedy stanąłem na trzęsących się nogach, zacząłem powoli iść przed siebie. Ostrożnie posuwałem się naprzód. Ważyłem każdy krok. Po chwili usłyszałem przeraźliwe odgłosy ptaków siedzących w górze na zardzewiałych prętach. Wtedy spostrzegłem rozproszone, dobiegające z góry niezbyt ciepłe światło. Zacząłem rozglądać się nerwowo. W końcu przeszyty zimnem i bólem ręki ruszyłem przed siebie. Kiedy kolejny raz usłyszałem głośne krakanie ptactwa, postanowiłem się odwrócić. Nie patrząc przed siebie, potknąłem się o coś i upadłem. Syknąłem. Przez krótką chwilę leżałem. Zacząłem płakać.
— Chcę do mamy — wymamrotałem.
Wreszcie podniosłem się i z jakimś ogarniającym mnie strachem powoli odwróciłem się, aby zobaczyć, o co zahaczyły moje stopy. Na mokrej podłodze leżała fioletowa plandeka obwiązana sznurem. W środku coś się znajdowało. Choć ogarniał mnie lęk, ciekawość zwyciężyła. Podszedłem tam i ukucnąłem. Lina w jednym miejscu była słabo zaplątana, dlatego pociągnąłem za jeden koniec i plandeka się rozsunęła. Moim oczom ukazała się postać kobiety. Szarpnąłem za ostatnie wiązanie i folia całkowicie się rozchyliła. Kobieta leżała skulona, z rękami skrępowanymi z tyłu, ze związanymi stopami. Wyglądała na poturbowaną, jakby po jakimś straszliwym wypadku. Na jej ciele znajdowało się wiele ran, krew w niektórych miejscach na skórze już zastygła, a na innych była świeża. Kiedy dostrzegłem, jak bardzo sznur jest zaciągnięty, bez namysłu sięgnąłem do stóp, by go rozwiązać. Wtedy wyskoczył szczur, który był schowany w folii. Uciekł, a ja od razu zacząłem uwalniać kobietę. Przez cały czas czułem jej zapach, który był cierpki, silny, woń potu mieszała się z krwią i moczem. Po długich staraniach w końcu jej ciało się wyprostowało.
— Nie wiem, co mam dalej robić — powiedziałem, usuwając knebel z ust kobiety.
Zaczęła kasłać, dusić się, pospiesznie chwytając powietrze. Po chwili kaszlu z jej wnętrza wydostała się treść żołądka. To było ohydne, dlatego odwróciłem wzrok. Kiedy nastała cisza, ponownie spojrzałem na poniszczoną kobietę. Na jej twarzy malował się ból nie do opisania, strach, w oczach pojawiły się łzy.
— Pomóż mi — wybełkotała, a ja skinąłem głową.
Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Zobaczyłem stertę ubrań na starym fotelu. Podbiegłem do nich i sięgnąłem po jakiś płaszcz z dużymi kremowymi guzikami. Pospiesznie wróciłem do ofiary. Siedziała. Ledwo trzymała się w pozycji pionowej. Delikatnie dotknąłem prawą dłonią jej pleców, przez co syknęła. Spostrzegłem, że do mojej ręki coś się klei. Nie wiem, co to było, i nawet się nad tym nie zastanawiałem. Okryłem kobietę płaszczem, a ona odwróciła się minimalnie w moją stronę. Jej oczy napotkały moje spojrzenie. Byłem wtedy przerażonym dzieciakiem.
— Postaram się panią stąd zabrać.
Chyba się uśmiechnęła.
— Nie mogę się ruszyć — szepnęła.
Popatrzyłem na jej poranione nogi.
— Pomóż mi… Pomóż mi, proszę.
Ciągle to powtarzała, gdy siedziałem przy niej, czując pod sobą zimne i mokre podłoże. W końcu przestała mówić. Spostrzegłem, że tak zwyczajnie napawa się ciszą, która nastała wraz z nocą. Kiedy odwróciłem od niej twarz, zamknąłem oczy. Mocno zacisnąłem powieki i usłyszałem bicie jej serca.
— Ma czoło szersze od reszty twarzy, wygląda na osobnika prymitywnego, upartego, niebezpiecznie inteligentnego. Jest mieszanką wszystkiego, co żywe, i nie wiem, czy mogę powiedzieć: tego, co martwe — zaczęła ochrypłym głosem. — Przez te kilka dni wydaje mi się, że moje ciało już nie należy do mnie, a do niego. I nie dlatego, że je posiadł, ale dlatego, że uwięził w tym pomieszczeniu, umieścił w tej folii, szczelnie zamknął w sobie…
Kiedy zamilkła, zerknąłem w jej stronę.
— Moje ciało jest całe poranione, broczy krwią, cierpi. Jest tylko zimno, smród moczu i kału, pisk szczurów. Czasem widzę światełko, słyszę odgłos kropli deszczu uderzających o dach. I widzę siebie martwą.
Kiedy skończyła mówić, spojrzała na mnie, więc nie mogłem się odwrócić. Wyciągnęła rękę. Popatrzyłem, na co wskazuje. To była wąska, metalowa szafka. Podniosłem się. Podszedłem do niej, a kiedy ją otworzyłem, zobaczyłem kilka narzędzi. Wszystkie były brudne. Gdy się odwróciłem, kobieta rozchyliła usta i usłyszałem:
— Weź nóż.
Zrobiłem, co kazała, a już w następnej chwili trzymała mnie za nadgarstek, prowadziła. O dziwo, kiedy moja dłoń się trzęsła, jej była opanowana.
— Połóż — powiedziała, a ja zrozumiałem, o co jej chodzi.
Położyłem dłoń na dłoni. Trzymałem mocno rękojeść noża, jednak ręce trzęsły mi się tak jak do tej pory. Powoli, starannie poprowadziła mnie. Przeciąłem skórę.
— Nie — wycedziłem.
— Może nie chcę umierać, ale chciałabym zapomnieć, że w ogóle istniałam. Dziękuję — rzekła pospiesznie.
Zacisnęła dłoń na moich dłoniach i szybko pociągnęła. Przeciąłem skórę, z której po chwili popłynęła krew. Trysnęła tak mocno, że poczułem ją na moim ubraniu, a co najgorsze — na twarzy. Zamknąłem oczy, kiedy usłyszałem głośne uderzenie. Wiedziałem, że to ciało kobiety opadło na posadzkę. Nastała cisza. Kompletna cisza. Nie słyszałem jej spokojnego oddechu ani równego bicia serca. To była taka cisza, w której, aż się bałem oddychać.
— Jesteś bardzo podobny do mnie — usłyszałem, a kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem ciężkie buty. Gdy podniosłem wzrok wyżej, ujrzałem za grube czarne brwi. Zawsze będą mi się kojarzyć z tym człowiekiem. — Niepewny, a zarazem odważny w swoich czynach.
— Wujku — rzekłem, a on uśmiechnął się do mnie.
— Spójrz tam — powiedział, wskazując skrzynię.
Przez dwunastocentymetrowe szpary między deskami wyraźnie było widać, że w środku nie znajduje się nic. Była pusta.
— Jeśli sprowadziłbym tu następną kobietę, nikt nie usłyszałby jej krzyków. Poradziłbym sobie nawet z mężczyzną — oznajmił.
Od razu się domyśliłem, co chciał przez to powiedzieć. To była przestroga dla mnie.
Kiedy znalazłem się w domu, zbyt pospiesznie podbiegłem do mamy.
— Mamo — szepnąłem, wtulając się w jej ciało. — Mamusiu. — Zacisnąłem mocno dłonie na materiale bluzki.
— Ktoś tu za mną tęsknił — powiedziała, odsuwając mnie od siebie.
— To tylko trzy dni bez nas, a ty tak tęskniłeś. Co robiliście? — spytał tata.
Dostrzegłem wtedy na twarzy mamy malujący się niepokój, który chciała ukryć pod wymuszonym uśmiechem. Zauważyłem też, jak bardzo stara się uciec spojrzeniem od wpatrujących się w nią pary oczu otoczonych gęstymi czarnymi brwiami.
Otworzyłem oczy. Następnie podniosłem się, a kiedy znalazłem się w przysiadzie, spojrzałem na oszołomioną terapeutkę.
— To skomplikowane — rzekłem. — Nie, kiedy zabiłem Cypriana, to nie był mój pierwszy raz.
Kobieta odłożyła dziennik z długopisem na szklany stolik.
— Byłeś dzieckiem.
— Czy dziesięcioletnie dziecko zapamiętałoby tyle szczegółów?
— To możliwe.
— Byłem bardzo mądrym dzieckiem. Inteligentnym. Nazbyt inteligentnym.
— To, co zrobiłeś…
— Zabiłem człowieka — wtrąciłem i spojrzałem na nią.
— To on cię do tego zmusił — stwierdziła. — Wykorzystał niewinne dziecko.
— Psychologia nie przy kawie, a przy wodzie. — Spojrzałem na dzban wody z dwoma plastrami cytryny i listkiem mięty. — Teraz zacznie się rozkładanie zachowania człowieka na czynniki pierwsze. To nadmierna potrzeba…
— Musiałeś nienawidzić siebie — przerwała mi. Zarówno w wyrazie twarzy, jak i w tonie jej głosu pojawił się smutek, współczucie. — Rodzice nic nie zauważyli?
— Z perspektywy czasu wydaje mi się, że tak naprawdę nie interesowało ich to, co się wtedy wydarzyło. Po tym, jak wyznałem prawdę, zobaczyli we mnie nie bezbronne, a skrzywione dziecko. Tamtego dnia, kiedy opowiedziałem im o tym zdarzeniu, o wujku, oni tylko popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Po wysłuchaniu mnie mama zajęła się kolacją, a tata zamknął się w swoim gabinecie. Bardzo długo siedziałem sam przy stole.
Rozdział 5
Emanuel
Stanąłem przed budynkiem, w którym pracuję. Rozejrzałem się, wtedy spostrzegłem oddalającego się od firmy Aarona. Podążyłem za nim. To nie było trudne, bo odchodził powoli, stawiając drobne kroki. Kiedy znalazł się przy samochodzie, oparł się o niego. Ciągle miał opuszczoną głowę. Wpatrywał się w breloczek. Zrobiłem to samo, przypominając sobie tamten dzień:
— Macie dwie godziny tylko dla siebie. Dobrze je wykorzystajcie — powiedziała nauczycielka.
Natychmiast wszyscy się rozproszyli.
— Dokąd idziemy? — spytał Gracjan.
— Nie wiem — odpowiedział Min.
— Emanuel, dokąd idziemy? — powtórzył przyjaciel.
Wzruszyłem ramionami. Wpatrywałem się w trójkę nastolatków, którzy zadawali sobie to samo pytanie co my, a raczej Gracjan.
— Czemu z nim nie porozmawiasz? — spytał mnie Min, poprawiając okulary.
Popatrzyłem na niego.
— Może poszukamy ci jakiejś zaczepki do tych okularów, abyś ciągle nie musiał ich poprawiać — zaproponowałem.
— E, nie daj mu się namówić na ten zakup, bo dziewczyny uważają ten twój ruch za bardzo seksowny — powiedział Gracjan, a ja się uśmiechnąłem.
— Chodźmy — rzekł Min, oddalając się od nas.
Skinąłem głową i podążyłem za nim.
Gracjan podszedł do wyróżniającego się stoiska. Było przesadnie kolorowe. Zaczął intensywnie szukać czegoś wśród ozdób. W końcu i my zbliżyliśmy się do straganu. Na stoliku przykrytym szarą dużą serwetą znajdowały się ozdoby, broszki, zawieszki.
— Czego potrzebujesz? — spytał Min.
— Nie wiem — odparł Gracjan. — Szukam czegoś niezwykłego.
W pewnej chwili do moich uszu dotarł krystaliczny, relaksujący dźwięk. Odwróciłem się i zobaczyłem dzwonek bambusowy, którym delikatnie poruszał wiatr. Niedaleko na srebrnych łańcuszkach zawieszone były ozdoby w kształcie motyla, ćmy, pszczoły, ważki. Moją uwagę przykuła ta ostatnia — czarna ważka. Wyglądała na uszkodzoną. Wyciągnąłem rękę, wówczas napotkałem dłoń.
— Przepraszam — rzekłem.
— Też mi się spodobała — usłyszałem znajomy głos.
Opuściłem głowę. Uśmiechnąłem się pod nosem.
— Jest piękna, prawda? — spytał.
Pokręciłem głową i zaśmiałem się. To był histeryczny śmiech. Do moich oczu cisnęły się łzy.
— Emanuel?
— Tak, wyjątkowa. — Powoli podniosłem głowę i zwróciłem się w stronę osoby stojącej obok mnie. — Jest naprawdę piękna, Aaronie.
— Ważka jest słaba, delikatna i ulotna. Może dlatego diabeł wykorzystywał ją, aby wabiła ludzi do podziemi, gdzie mógł odbierać im dusze — powiedziała kobieta, ściągając ją z łańcuszka. — Jest niedokończona. Ten, kto ją stworzył, postanowił… — zamilkła, uważnie przyglądając się naszej dwójce.
Spostrzegłem, że Aaron wpatrywał się w zawieszkę bardzo intensywnie. To, co mówiła kobieta, wywarło na nim ogromne wrażenie.
— Proszę — rzekła.
Włożyłem ręce do kieszeni, następnie spojrzałem w górę. Niebo było praktycznie zasłonięte przez dużą ilość kolorowych balonów. Kobieta odłożyła ozdobę na miejsce, bo żaden z nas po nią nie sięgnął. Aaron po chwili odszedł.
Wspomnienie rozproszyło się, a ja popatrzyłem z dziwnym uczuciem na mężczyznę, który oglądał zawieszkę. Był taki pochłonięty emocjami, które wzbudzała w nim przypięta do klucza od samochodu czarna uszkodzona ważka.
— Tamtego dnia opowiedziała mi jeszcze jedną historię. Ważki podążają za poranionymi zwierzętami, aby zszyć ich rany, a nawet przywracać je do życia. Symbolizują odwagę, siłę i szczęście. — Podszedłem do niego. Jeszcze bardziej zacisnął dłoń, chowając w niej ozdobę. — Aaron Carter tutaj. Słyszałem, że nie zajmujesz się projektem. Podobno z niego zrezygnowałeś.
— Amir zapomniał teczki — oświadczył Aaron. — Mieszkamy w tym samym bloku, więc poprosił mnie, abym…
— Nie musisz się tłumaczyć — przerwałem mu.
Chciał sięgnąć do drzwi, dlatego zrobiłem dwa kroki do przodu. Następnie wyciągnąłem rękę i jednym ruchem odciąłem mu jedyną możliwą drogę ucieczki.
— Co robisz? — spytał.
— A ty?
Blask księżyca rozjaśnił na chwilę pokój, w którym się znaleźliśmy. Bez zbędnych słów podszedłem do łóżka. Kiedy się położyłem, zamknąłem pospiesznie oczy, a potem poczułem, jak układa się na pościeli obok mnie.
— Uświadomiłem sobie, że ostatnio rzadko cię widuję — powiedział Aaron.
Po tych słowach włożył rękę pod moją koszulkę. Przez moment trzymał ją na brzuchu, a potem przesunął w górę, aż dotarł do piersi. Wtedy mógł poczuć bicie mojego serca. Mógł też usłyszeć, jak na ułamek sekundy tracę oddech.
— Jesteś taki ciepły, mocny. Pragnę cię tylko dotykać — szepnął. — Powinienem przestać, prawda? Chciałbym cię zobaczyć. W końcu chciałbym cię zobaczyć bezbronnego, nagiego w każdy możliwy sposób. Chciałbym być jak ta ważka, zszyć twoje rany.
— Mam ich za dużo.
Zaczął powoli się rozbierać. Patrzyłem zaskoczony na jego śmiałość, ale przecież nie był już tym niepewnym nastolatkiem, którego znałem dziesięć, a nawet jedenaście lat temu. Chwilę później ponownie znalazł się na łóżku. Sięgnął do mojej koszulki, podciągnął ją w górę. Następnie zdjął, aby móc oczami duszy zobaczyć blizny, które pokrywały ciało. Potem obaj byliśmy już nadzy. Ciało Aarona przywarło do mojego tak mocno, że nie zostało ani odrobiny przestrzeni. Pochylił się nade mną, a potem pospiesznie zaczął całować po twarzy, aż w końcu sięgnął do ust. To było piękne, realne, cudowne i autentyczne. Później wsunął delikatnie kolano między moje nogi. Popatrzył na mnie tymi dużymi brązowymi oczami. Miałem wrażenie, nikłe uczucie, że ten dotyk spowoduje wyrwanie duszy z ciała i ta niemoc zniknie. Po chwili objął mnie. Mocno uniósł biodra, a następnie przyciągnął do siebie. Kiedy wszedł we mnie, przez moment poczułem ostry, palący i rozrywający ból, dlatego zacisnąłem powieki.
— Przepraszam. Nie wiem, kto komu zadaje większy ból, jednak wiem, że ja jestem przyzwyczajony i oswojony z nim — oznajmił Aaron.
Wiedziałem, że to moja wina. Ujrzałem w jego oczach lęk, zmieszanie, zdumienie i zaistniało we mnie to uczucie, które powoduje, że moje serce bije coraz mocniej.
— To miłość — szepnął.
— To chyba nie powinno być możliwe, dopuszczać drugiego człowieka tak blisko. Pozwalać mu wchodzić do głowy, serca, duszy i dotykać skóry, która na zawsze pozostanie pod jego zachwytem.
— Kocham cię, Emanuel.
Nic nie powiedziałem. Aaron opadł na mnie całym ciężarem ciała. Przytuliłem go.
— Moja rzeczywistość przypomina piekło — wyszeptałem, gdy zobaczyłem, jak spokojnie zasypia w moich ramionach.
Rozdział 6
Emanuel
Patrzyłem w otwarte na oścież okno. Poranki robią się coraz chłodniejsze. Coraz dłużej unosi się mgła nad jeszcze ospałym miastem. Podniosłem się, a następnie usiadłem na łóżku. Kiedy zamierzałem wstać, poczułem silne dłonie obejmujące mnie w talii.
— Co robisz? — spytałem.
— Tak chciałbym zostać z tobą jak najdłużej.
— Możesz. Dziś niedziela, więc nie musisz iść do pracy.
Przylgnął całym sobą do moich pleców. Po chwili usłyszałem intensywny płacz, którego nie był w stanie stłumić.
— Każda chwila oddechu biegnie za tobą. Nie pozwala od ciebie odejść — wyznał.
— Przestań — powiedziałem. — Jesteś…
— Żałosny — wtrącił. — Nawet jeśli to żałosne lub bolesne, nie obchodzi mnie to, bo zawsze wyciągnę rękę w twoją stronę. Wszędzie pójdę za tobą — szepnął Aaron.
— Dlaczego tak bardzo się mnie uczepiłeś? — spytałem, odsuwając się od niego minimalnie.
— Ty mi to powiedz. — Otarł łzy z policzka, przy czym nadal kurczowo mnie trzymał.
— Może dlatego, że mam zaburzenia oddychania wywołane uczuciem niepokoju i tylko ty potrafisz to unormować — powiedziałem, a on rozluźnił uścisk. — Aaron…
— Zawsze będę przy tobie — szepnął, całując mnie w policzek.
Potem położył dłonie na mojej klatce piersiowej, głowę na ramieniu. To był najczulszy gest, jakiego doświadczyłem w moim całym pokrzywionym życiu. Po chwili go objąłem.
— Kocham cię — wyznał Aaron.
I to wystarczyło, bym przypomniał sobie tamten wieczór.
Klub, w którym dudniła mocna muzyka, a dym papierosów szczypał w oczy. Tłum ludzi był nie do zniesienia. Ścisk powodował dyskomfort. Kiedy w końcu wszedłem do pomieszczenia na górze, zobaczyłem Aarona z innym mężczyzną. Nieznajomy docisnął go do ściany. Nie widziałem ich dłoni. Dostrzegłem, jak w pewnym momencie mężczyzna sięgnął do szyi Aarona i przejechał wzdłuż językiem, który na pewno zostawił mokre ślady na skórze. Podszedłem, odciągnąłem faceta i bez zastanowienia uderzyłem go w twarz.
— On sam tego chciał.
Odwróciłem się i spojrzałem na pijanego Aarona.
— Wynocha! — krzyknąłem.
Potem wyciągnąłem chłopaka na zewnątrz.
— Zostaw mnie, Emanuel — wycedził.
Spojrzałem na niego. Oparł się o ścianę, a następnie zsunął się w dół. Spostrzegłem, że koszula podciągnęła mu się do góry. Ukucnąłem, chcąc poprawić mu bluzkę, ale on złapał mnie za nadgarstek.
— Wiesz, nagle powietrze tej ulicy, które obaj wdychamy, stało się obce. Czuję to, tłumiąc każdy głębszy oddech, nawet zaciskam mocno usta. Nie chcę płakać, a jednak czuję, że zaraz rozpłaczę się jak dziecko, bo mam obok siebie puste miejsce.
— Daruj sobie — rzekłem.
— Nie wiem jak ty, ale ja kiedyś kochałem i pamiętam to za każdym razem, kiedy cię widzę. Pamiętam stojących bezczynnie ludzi, którzy udawali smutek po stracie bliskiej osoby. I ty byłeś wśród nich, a po twoich policzkach spływały łzy. Ten widok sprawił, że boleśnie zapamiętałem tę ludzką czynność. I to, co u nich było notorycznym zachowaniem, w twoim wykonaniu sprawiało, że czułem każdą cząstką siebie ten ból, żal i palącą namiętność, gorycz oraz ulgę. Kiedy roniłem nawet najmniejszą łzę, pamiętałem o kimś takim jak ty.
— Przestań, Aaron.
— Twoje łzy dały mi do zrozumienia, że w moim życiu już nie będzie nikogo takiego jak ty. — Odwrócił ode mnie twarz.
Może teraz to ja zbyt mocno trzymałem go w objęciach.
— Przepraszam — rzekłem.
— Za co? — spytał Aaron.
— Że wlokę cię za sobą — odpowiedziałem. — Ile to już lat?
Aaron zmienił pozycję. Usiadł obok mnie. Mogłem obserwować jego wyraz twarzy. Uśmiechnął się, a potem uniósł lekko głowę do góry. Zastanawiał się.
— Dwanaście.
— Tak?
— Jedenaście lat temu mieliśmy krótki epizod.
— Epizod? — spytałem z uśmiechem.
— Tak. Potem poznaliśmy się w szkole, a to dokładnie dziesięć lat temu. Teraz się spotkaliśmy… Dwanaście lat ciągnę się za tobą. — Dotknął mojego kolana.
— I dlaczego? Przecież świat jest u twoich stóp, a ty zamknąłeś przed nim drzwi, bo czekasz na lepszy czas, na idealny moment, na bezużytecznego człowieka.
— Nie na bezużytecznego człowieka, tylko na ciebie. Może znajdziesz dla nas lepszy czas i odpowiedni moment w swoim życiu.
— Powinieneś był zrezygnować ze mnie jedenaście lat temu. — Podniosłem się z łóżka. — Powinieneś się w końcu zakochać… i to z wzajemnością. — Po tych słowach wyszedłem z pokoju.
Poszedłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic. Następnie ubrałem się i, zaglądając na moment do sypialni, zobaczyłem, jak Aaron kładzie się na moim łóżku.
Pojawiła się w gabinecie. Oczywiście jak zawsze była elegancko ubrana. Na jej twarzy malował się subtelny uśmiech, choć w głosie, gestach oraz postawie dostrzegałem ostrożność. Muszę przyznać, że jako terapeuta nie była zmienna. To wszystko sprawiało, że czułem się coraz bardziej komfortowo w jej towarzystwie.
— Myślałem, że nie przyjmuje pani w niedzielę.
— Tak jak tobie, tak i mnie brakowało naszych rozmów. Powiedz, czemu spotykamy się dziś?