Kobieta uśmiechnęła się chłodno, zaciągnęła papierosem, a potem spojrzała na tarczę księżyca, okrągłą tej nocy, i spytała:
— Czy jesteś tego pewna? Bo jeśli teraz się zgodzisz, nie będzie już odwrotu.
Minione czasy
To był piękny, słoneczny dzień. Jeden z nielicznych tej jesieni, kiedy na niebie nie było żadnej chmury. Choć w powietrzu dało się już wyczuć zapowiedź nadchodzących mrozów, to wciąż przeważało w nim przyjemne ciepło, przypominające upalne lato. W niewielkiej wiosce, położonej tuż obok lasu, panowała cisza.
Kilkudziesięciu mieszkańców zgromadziło się obok starej chatki, oddalonej od innych. Znajdowała się ona na granicy gaju i nigdy wcześniej nie cieszyła się aż tak dużym zainteresowaniem tutejszych. Tego dnia jednak wiele rzeczy uległo zmianie. Ludzie mogli tej zmiany nie wiedzieć, ale coś w ich przerażonych sercach ją wyczuwało, zmuszało do kulenia się w sobie. Nikt nie miał ochoty na rozmowy, nawet małe dzieci milczały jak zaklęte. Śmierć była tuż obok nich, jej zimny oddech mroził krew w żyłach. Wszyscy czekali.
Minęło południe. Słońce przemierzało niebo, cienie wydłużały się z każdą godziną, aż wielki dysk zaczął chować się za pobliskimi wzgórzami. Gdy tylko pomarańczowa łuna zalała okoliczne pola, ogorzałe twarze owiał lekki wiatr. Nikogo nie zdziwiło, że pojawił się on znikąd i zniknął po jednym podmuchu. Kilka kobiet otarło ukradkiem łzy, mężczyźni drżącymi dłońmi przyciskali swoje czapki do piersi, dzieci — niczego nie pojmując — z trwogą chowały się za spódnice matek. Jakby na potwierdzenie ich obaw gdzieś z oddali zaćwierkał smutnie zbłąkany ptak. Z niewielkiej chatki wyszła zapłakana dziewczyna, tuż za nią podążała starsza kobieta. Oczy mieszkańców natychmiast skupiły się na nich. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Starsza kobieta odsunęła ją na bok delikatnie, lecz stanowczo i sama zwróciła się do zebranych.
— Odeszła — powiedziała cicho, po czym z pokorą pochyliła siwą głowę.
Ludzie stali wciąż w milczeniu. Nie docierały do nich słowa wypowiedziane przed chwilą. Słyszeli je, rozumieli, ale mimo to nie potrafili pojąć ich sensu. Starsza kobieta o tym wiedziała. Ludziom potrzebny był czas, by słowa te przeniknęły przez otaczających ich mur świadomości. W końcu tego pięknego, słonecznego dnia Bóg zabrał im ostatnią żyjącą wiedźmę.
Kolejne twarze skłaniały się ku ziemi, by ukryć płynące łzy. Z żadnego gardła nie wydarł się dźwięk inny niż tłumiony płacz. Słońce skryło się za horyzontem, a temperatura gwałtownie spadła, ale mimo to nikt nawet nie drgnął. Wszyscy trwali, jakby wierzyli, że jeśli nie odejdą, to wiedźma ożyje, przebudzi się z zimnego snu i znów będzie im służyć pomocą. Starsza kobieta patrzyła na to, przerażona. Dopiero bezradność wyryta na tych prostych twarzach uzmysłowiła jej, jak słabi byli w starciu z okrutnym światem. Kto teraz przygotuje im maści przeciwbólowe? Kto poda zioła, gdy do domu zastuka choroba? Kto uwolni niespokojne duchy, kto zaklnie pogodę, kto rozstrzygnie największe spory? Ci ludzie nie mieli już na kim polegać i choć byli silni, choć potrafili ciężko pracować, to jednak potrzebowali kogoś, kto wskaże im drogę, postawi cele.
Dni tej małej społeczności zostały właśnie policzone. Gdy tylko starsza kobieta zdała sobie z tego sprawę, zrozumiała, że muszą pozostać tajemnicą ostatnie słowa nieboszczki:
Dziś umiera ostatnia wiedźma tego świata. Z chwilą mojej śmierci ludzie utracą władzę nad magią. Strzeżcie się dnia, gdy magię znów uda się zniewolić. Dokona tego dziecko wychowane przez duchy, uwiedzione przez demona.
Przepowiedziane dziecko
Minęło ponad czterysta lat, świat uległ zmianie, technika wyparła magię. Ludzie przestali wierzyć w zabobony, wyśmiewali przepowiednie. Czas oszalał, gnał na złamanie karku, a zapracowani, szarzy obywatele nowej rzeczywistości starali się za wszelką cenę dotrzymać mu kroku. Droga do samozagłady stała się modna tak samo jak depresja.
W tym szalonym świecie, znanym nam tak dobrze, narodziło się wiele dzieci i wiele umarło. Niektóre z nich nosiły przerażające znamiona, inne przychodziły na świat w czasie potężnej burzy, jeszcze inne… Zresztą to i tak bez znaczenia. Dziecko przepowiedziane przez starą wiedźmę swój pierwszy krzyk wydało w zwykłym szpitalu. Świat nie stanął, pogoda nie oszalała, wilki nie wyły, piorun nie spalił pobliskiego drzewa. Wszystko odbyło się bez większych problemów. Ojciec omal nie zemdlał ze szczęścia, gdy było już po wszystkim, matka w myślach przysięgała, że nigdy więcej nie zajdzie w ciążę. Lekarz zbadał dziecko, wdrożono standardowe procedury, a kilka dni później dziewczynka spała już smacznie w domu. Właściwie w tym momencie historia staje się dość nudna i taka zresztą pozostanie przez kolejnych kilka lat. Dziewczynka rozwijała się prawidłowo, wręcz podręcznikowo. Zaczęła mówić dokładnie wtedy, kiedy większość jej rówieśników, obfotografowano pierwsze kroki wraz z pierwszym potknięciem, a pierwszym jej słowem było „kaka”. Potem przyszła pora na odkrywanie talentów. Najpierw wokalnych, co doprowadzało wszystkich do białej gorączki, potem — szerzej rozumianych muzycznych, które doprowadziły do wojny z sąsiadami. Miało to związek ze sprezentowaniem jej przez ukochanych rodziców dziecięcego zestawu perkusji. Po talentach muzycznych przyszła pora na taniec, ale ten etap minął już po kilku dniach, kiedy to mała główka spotkała się z framugą drzwi podczas wykonywania kolejnego piruetu.
W przedszkolu dziewczynka radziła sobie dobrze. Nie wyróżniała się ani nie pozostawała w tyle za innymi dziećmi. Była lubiana, nie sprawiała szczególnych kłopotów, wolała bawić się samochodzikami. Zawsze płakała, gdy kończyło się leżakowanie, nienawidziła posiłków serwowanych na stołówce, wpadała w panikę, gdy rodzice czasem spóźniali się po nią z powodu korków ulicznych. Kiedy rozmawiała z duchami, mówiła innym, że to jej wymyśleni przyjaciele. Nauczył ją tego pewien starszy pan z sąsiedztwa, który zmarł na zawał pewnego słonecznego popołudnia. Dziewczynka go lubiła. Szkoda, że tak szybko poszedł w stronę światła.
Wypadek i lekarz, który nie był lekarzem
To był pochmurny, deszczowy dzień. Zima właśnie dobiegała końca, temperatura powoli rosła, ale nadchodząca wiosna nie zapowiadała się zbyt malowniczo. Dziewczynka westchnęła cicho, przyglądając się szaremu światu zza szyby samochodu. Dlaczego rodzice uparli się, żeby jechać do cioci? Przecież ta ciocia nawet ich nie lubiła. Zawsze była niemiła, wszystko wiedziała lepiej i nigdy nie miała w domu nic słodkiego. Była jak ta ciężarówka jadąca obok. Ciągle gdzieś gnała, nie zwracała uwagi na uczucia innych, uważała się za lepszą i gdy tylko coś nie szło po jej myśli, wybuchała jak jedno z tych wielkich kół…
Ciemność dookoła zdaniem dziewczynki nie była taka zła. Na pewno podobała jej się dużo bardziej niż koziołkowanie w samochodzie zepchniętym przez ciężarówkę.
Bolało. Bolało ją wszystko, a dookoła panował straszny hałas. To chyba ciężarówka niszczyła kolejne samochody. Nie chciała tego słyszeć, więc znów udała się w stronę ciemności, ale ta jej już wcale nie chciała.
Mama ją wołała. Krzyczała tak głośno, a przecież dookoła zrobiło się już dużo ciszej. Tata prosił dziewczynkę, by otworzyła oczy i uciekała. Powtarzał, by była dzielna. Była dzielną dziewczynką, jak na swój wiek, a przynajmniej za taką się uważała, więc otworzyła posłusznie oczy. Pierwsze, co zobaczyła, to przednie fotele, a na nich — jej rodzice. Samochód musiał przekoziołkować i zatrzymać się na dachu, bo ich ręce opadły bezwładnie na podsufitkę. Dobrze, że mieli zapięte pasy, bo jeszcze by wypadli… Mama wciąż krzyczała, że dziecko musi się odpiąć i wyczołgać przez okno, bo samochód zaraz może wybuchnąć. Jakiś starszy pan próbował ją uspokoić. Chyba tłumaczył jej, że samochody wcale nie wybuchają tak łatwo, jak pokazują to filmy akcji. Tego pana nie powinno tam być, dlatego mama nie powinna go słyszeć…
…mama mu odpowiedziała…
…mamy nie powinno tu być…
…mama i tata są martwi.
Śniła, była tego pewna. Miała wrażenie, że już kiedyś coś takiego widziała. Dawno temu, być może też w swoich snach.
Noc, na niebie świeciły tysiące gwiazd, ale żadna z nich nie mogła się równać z okrągłą tarczą księżyca. Trwała pełnia — żadnej chmurki, by ten fakt ukryć. Srebrne światło odbijało się w tafli rzeki płynącej nieopodal. Dziewczynka miała wrażenie, że w wodzie zaklęty został drugi świat, lustrzany, taki sam, a jednak zupełnie inny. Niepokoiła ją ta druga rzeczywistość. Wydawała się wypełniona szaleństwem.
Kilka metrów od brzegu biegła ścieżka, przy której umieszczono drewnianą ławkę. Krok przed nią stała pierwsza postać, a tuż obok — druga. Ta pierwsza była wysoka, ale nie tak jak ta druga, o głowę niższa, a jednak wciąż emanująca siłą. Płaszcz sięgający kolan nie był w stanie skryć silnych mięśni, które drgały nerwowo pod skórą. A jednak brakowało jej majestatu, którym wręcz emanowała osoba stojąca nieopodal. W powietrzu czuło się napięcie. Dzisiejszej nocy zapaść miała ważna decyzja.
Dziewczynka otworzyła oczy i jedyne, co zobaczyła, to biel. Ktoś mówił do niej takim spokojnym głosem… Oczy zaczynały przyzwyczajać się do światła, zdradzając kolejne elementy wystroju pomieszczenia. Sufit, lampy, pikające urządzenia, kilkanaście pochylających się nad nią osób. „Tylko jedna żywa” — pomyślała, skupiając wzrok na pielęgniarce.
— Słyszysz mnie, kochanie? — spytała kobieta pochylająca się nad dziewczynką, a gdy ta z przerażenia nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, dodała: — Moje biedactwo, już wszystko dobrze. Ciocia już po ciebie jedzie.
Kłamała. Nic nie było dobrze. Jej rodzice nie żyli, ona leżała w szpitalu, wszystko ją bolało, a jedyną krewną, jaką miała, stała się znienawidzona siostra taty. Może dziewczynka była tylko dzieckiem, ale nie była głupia. Wiedziała, co teraz nastąpi. Oglądała taki film o chłopcu, którego rodzice zmarli, a poza tym słyszała rozmowy duchów pochylających się nad nią.
Nagle do jej oczu napłynęły łzy. Wcale nie okazała się dzielna. Była tylko dzieckiem i nie powinno ją nic takiego spotkać. Nie teraz ani nie przez najbliższych kilka lat. Powinna się bawić, uczyć, powoli dojrzewać, kłócić o wszystko, mieć mylne wyobrażenie o życiu. Co teraz? Jak ma sobie poradzić bez mamy i taty? Przecież tak wielu rzeczy jeszcze nie wiedziała o świecie, który ją otaczał.
— Och, moje biedactwo — powiedziała uspokajająco pielęgniarka. — Coś cię boli? Już idę po lekarza, kochanie. Już dobrze, nie płacz.
Kobieta wyszła, zostawiając dziewczynkę z rosnącą liczbą duchów. Ta spoglądała na coraz to nowe twarze przez łzy. Nigdy nie widziała ich tyle w jednym miejscu, ten widok zaczynał ją przerażać. Czego od niej chcieli? Poczuła, jak w pokoju robi się ciasno, jak zaczyna brakować jej oddechu. Nagle wszystkie martwe twarze zwróciły się w stronę drzwi. Atmosfera natychmiast uległa zmianie, w powietrzu czuło się panikę. Kolejne dusze pośpiesznie znikały, a czegoś takiego dziewczynka jeszcze nigdy nie widziała. Przez chwilę przyglądała się bezmyślnie. Przecież oni nie żyją, więc czego mogą się bać? Po kilkunastu sekundach pokój opustoszał niemal całkowicie. Zostały tylko dwie dusze… Mama i tata przyglądali się jej, bladzi i przerażeni, ale na twarzach mieli wypisaną dziwną determinację. W szpitalu coś się zatrzęsło, a potem kolejno gasły światła na korytarzach. Gdzieś w oddali dało się słyszeć krzyki pacjentów, pracownicy placówki starali się zorganizować pomoc i dopilnować porządku. Dziewczynka rozpłakała się, chowając głowę pod kołdrę. Cokolwiek przyszło do tego miejsca, nie chciała tego widzieć.
Bała się, a jak to zwykle w takich chwilach bywa, czas zwolnił swój bieg, sprawiając, że każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy usłyszała, że drzwi do jej sali się otwierają, w pokoju zapanowała dziwna jasność. To nie było zwykłe światło. Widziała je już raz, a takich rzeczy nigdy się nie zapomina. To otworzyła się Droga i jej rodzice przeszli do Lepszego Miejsca. Wcale nie poprawiło jej to humoru. Zostawili ją w tak ciężkiej chwili? Nie mieściło się to w jej małej główce, ale jakaś część jej umysłu — część, która zdawała się o wiele doroślejsza i mądrzejsza — powiedziała, że tak właśnie przecież powinno to wyglądać. Powinna się cieszyć, że nie utknęli tu z nią. Powinna? Może i tak, ale w tej chwili płacz zaczął przeradzać się w atak histerii. Coś zbliżało się do jej łóżka, coś ściągało z niej kołdrę i…
Światło wróciło, krzyki momentalnie przycichły. Zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę w białym fartuchu. Wyglądał młodo, ale miał oczy kogoś, kto widział w życiu już wiele. Jej serce zamarło. Lekarz uśmiechnął się lekko, delikatnie przyciągnął ją do siebie i tulił, głaszcząc po głowie. Poczuła, jak wbrew wszelkim prawom logiki jej serce uspokaja się, ból odchodzi, rozpacz przeradza się w smutek. Silne ramiona kołysały ją delikatnie, a ona czuła się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej w życiu.
— Jak się czujesz? — spytał lekarz, podając dziewczynce chusteczkę.
— Już lepiej — odburknęła, rumieniąc się i pośpiesznie wycierając nos i brodę. Zrobiło jej się nagle wstyd, że ktoś zobaczył ją w takim stanie.
— Będziesz dość silna?
Dziewczynka, jak zahipnotyzowana, spojrzała w niebieskie oczy mężczyzny. Nagle czas stanął, a świat przestał na chwilę istnieć. Byli tylko ona i on, nic więcej w tym momencie nie miało znaczenia.
— Jestem dość silna — powiedziała cicho, ale jej głos brzmiał obco, jakby odpowiedź padła wcale nie z jej ust.
Słysząc to, mężczyzna roześmiał się na całe gardło, a potem wstał i wyszedł drzwiami, których wcześniej w pokoju nie było. Strach, ból, rozpacz powróciły.
— On nie był lekarzem — szepnęła do siebie, czując, jak serce chce jej wyskoczyć z klatki piersiowej. — On nie był…
Tajemnicy spadek
Dziewczynka została odebrana ze szpitala przez znienawidzoną ciocię. Zgorzkniała kobieta zdecydowała się nią zaopiekować do czasu uporządkowania wszystkich spraw związanych z pogrzebem i podziałem majątku zmarłych. Oczywiście można by się pokusić w tym miejscu o długi opis trudnych relacji rodzinnych, które zapanowały wśród krewnych. Opowiedzieć o tym, jak rodzice jej rodziców przeciwni byli małżeństwu, jak wyrzekli się swoich dzieci, jak nie uznali jej jako wnuczki, jak odmówili uczestnictwa w pogrzebie… Smutna historia. Świat pełen jest takich smutnych historii, niechcianych dzieci też, więc nie ma co się nad tym rozwodzić.
Rodzice osieroconego dziecka byli spokojnymi ludźmi, zakochanymi w sobie bez pamięci. Za tę wielką i dosłownie dozgonną miłość przyszło im jednak słono zapłacić. Aby mogli się w spokoju pobrać, zmuszeni byli zerwać stosunki ze wszystkimi poza jedną tylko osobą, a okazała się nią starsza siostra taty. Tylko ona jedna nie sprzeciwiała się temu związkowi i choć sama nie raz powtarzała, że jest jej to po prostu obojętne, kto jak żyje, gdzieś głęboko wewnątrz zazdrościła bratu wielkiego uczucia, jakiego ona sama nigdy nie doświadczyła. Niestety, pomimo całej sympatii, jaką żywiła do brata i jego wybranki, nie mogła tego samego powiedzieć o ich córce. To nie tak, że jej nie lubiła. Po prostu jakiś hormon w jej ciele nie wytwarzał się w ilości wystarczającej, by przebudzić instynkt macierzyński. Nieważne, jak bardzo by chciała, nie potrafiła wykrzesać z siebie odpowiedniej troski, a zatem uznała, że najlepiej będzie, jeśli zadba o małą w tym najtrudniejszym czasie, a potem przekaże ją w odpowiednie ręce — do kogoś, kto pokocha ją bezgranicznie i najlepiej też bezkrytycznie, jak na prawdziwego rodzica przystało. Zresztą mała też za nią nie przepadała, więc po co się wzajemnie unieszczęśliwiać? Tyle w celu wyjaśnienia, że ciocia wcale nie była takim potworem, za jakiego mogła uchodzić w głowie dziewczynki.
Pogrzeb odbył się kilka dni po wypadku. Uczestniczyło w nim tylko parę osób, rodzina nawet w tej tragicznej chwili nie zdobyła się na wybaczenie. Dziewczynka spoglądała na dwie urny spuszczane kolejno do ziemi. Nie tak to powinno wyglądać. Z nieba nie lały się strugi deszczu, a w powietrzu nie wirowały melancholijnie płatki śniegu, a przecież tak to zawsze jest pokazane na tych wszystkich filmach. Pokazują, że świat zwalnia na chwilę i niebo płacze razem z bliskimi. Dziewczynka nie czuła wcale, aby świat zwolnił, nie była też pewna, czy poza nią i ciocią ktoś jeszcze naprawdę cierpi z powodu odejścia jej rodziców. Znowu poczuła się oszukana, w jakiś sposób po raz kolejny odarta z należnego jej dzieciństwa, a to uczucie wcale jej się nie podobało. W pełnym smutku serduszku dziewczynki, nie do końca pojmującej świat, zrodziło się dziwne przekonanie, że ktoś jej za to zapłaci. Jeszcze nie wiedziała, kto ani jak, ale czuła, że sama o to zadba, gdy tylko dorośnie.
Tydzień po pogrzebie ciocia porządkowała dokumenty rodziców. Dziewczynka siedziała na sofie w ciszy. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, bawić się, a nawet — specjalnie myśleć. Ciocia zaprowadziła ją do psychologa dziecięcego, ale nie był chyba za dobry, bo więcej czasu poświęcił na rozmowę z jej opiekunką niż z nią samą. Zresztą dziewczynka i tak go nie słuchała. Zamknęła się w swoim świecie, gdzie zły, łysy kapłan chciał ją pojąć za żonę, ale ona uciekła i żyła z buntownikami, szykując się do poprowadzenia wielkiego… wielkiego… takiego czegoś, żeby odzyskać władzę. Rewucji albo rolucji. Tak było na filmie, który oglądała z mamą i… Nie! Nie myśl o tym. Więc on już się szykuje. Wiesz, bo kucharka przyniosła list od twojej przyjaciółki zamkniętej w wieży. On zbiera wojska i chce przeszukać każdy dom, każdą uliczkę i nawet okoliczne parki, bo głupek myśli, że nie zeszłabym do kanałów, bo tam brzydko pachnie. Ale ja jestem sprytna, dlatego…
— Alicjo, mówię do ciebie. — Kobieta pochylała się z niepokojem nad dziewczynką. — Dobrze się czujesz?
— Tak, ciociu. — Ta odpowiedziała mechanicznie, ostrząc w wyobraźni zakrzywiony nóż.
— Jesteś pewna? Bo nie wyglądasz za dobrze. Jeśli nie chcesz tu być…
— Nic mi nie jest — szepnęła, czując, jak po twarzy spływają jej łzy. — To tylko ta cebula, którą kroimy, żeby zabić zapach kanałów…
Kobieta przez moment przyglądała się dziewczynce. Wyraz niepokoju zastąpiło zaskoczenie, a potem — cień zrozumienia i dziwny smutek. Alicja była niemal pewna, że przez krótką chwilę, nim ciocia zamrugała, w jej oczach również zabłyszczały łzy.
— Przepraszam, że cię zawołałam, Alicjo — szepnęła najciszej, jak tylko potrafiła. — Zostań w swoim świecie, jak długo tylko możesz.
Słysząc to, Alicja poczuła jakiś dziwny ucisk w brzuchu. Nagle dotarło do niej, że ciocia cierpiała, i to być może o wiele bardziej niż ona sama. Tak, świat nie był ani trochę taki jak w tych głupich filmach.
— Ciociu?
— Tak?
— Czy ty… — Przez chwilę szukała odpowiednich słów, ale nawet gdy je znalazła, poczuła, że nie może ich wypowiedzieć. Była tylko dzieckiem, a dzieci nie biorą na swoje barki problemów dorosłych, bo dorośli źle się potem z tym czują. Tak, dlatego właśnie dokończyła trochę wbrew sobie: — …coś ode mnie chciałaś?
— A tak… — Kobieta uśmiechnęła się blado. — Powiedz mi, czy rodzice mówili ci coś o tym, że kupują dom?
Dziewczynka pokręciła główką, krzywiąc się delikatnie.
— A w ogóle o jakimś domu mówili?
Po chwili namysłu kolejne zaprzeczenie.
— To skąd, u licha, mają akt własności?
— Akt własności?
— Tak, Alicjo. Wygląda na to, że mój głupi brat wraz z żoną zapisali ci jakiś stary dom stojący w miejscu, o którym nawet nie słyszałam.
Co się dzieje?
Alicja nie była zachwycona pomysłem wyjazdu do jakiegoś dziwnego miejsca położonego w lesie, ale jeszcze mniej podobała jej się perspektywa mieszkania w domu dziecka, dlatego nie odezwała się ani słowem. Zresztą, może jak będą jechały z ciocią samochodem, to znów pęknie opona w jakiejś ciężarówce i jej wszystkie problemy wreszcie się skończą…
Niestety, pech dziewczynki tym razem nie dał o sobie znać, a podróż przebiegała bez najmniejszych problemów. Ciocia nie była zbyt rozmowna, do tego od czasu pogrzebu wróciła do palenia papierosów i teraz gryzący dym wypełniał cały pojazd. Na szczęście młody umysł wykazywał zadziwiającą zdolność adaptacyjną i już po chwili fabuła urojonych przygód z kanałów przeniosła się do płonącej świątyni, w której waleczna następczyni tronu szukała drogi ratunku, stawiając dzielnie czoła pomarańczowym językom ognia…
Nagle coś się stało. Wymyślony świat w jednej chwili zniknął, zastąpiony realnym obrazem, z tym tylko, że to wcale nie była jawa. Granica stała się dziwnie cienka, ale jakiś głos głęboko w środku podpowiadał dziewczynce, że „coś tu jest bardzo nie na miejscu”. Nagle wbrew sobie Alicja odwróciła głowę od bocznej szyby i spojrzała na ciocię. Ta właśnie odpalała kolejnego papierosa. Wtedy dziewczynka wyjrzała przez przednią szybę i zobaczyła starą bramę, a za nią — setki starych, skórzanych walizek z wymalowanymi na nich dziwnymi, sześcioramiennymi gwiazdami. Patrząc na nie, stała się całkowicie pewna, że każda z nich zawiera w sobie choć kilka drogocennych rzeczy, a wszystko to należy teraz do niej. Wiedziała też, że te walizki zostały tu umieszczone wiele lat temu i czekały tylko na nią. On też czekał…
Ciemność.
Alicja mrugnęła przerażona, ale obraz zniknął w ułamku sekundy. Cokolwiek to było, dobiegło końca. Czując, jak mocno bije jej własne serce, odruchowo spojrzała na ciocię i szukała w jej widoku choć namiastki poczucia bezpieczeństwa. Zamiast tego zobaczyła, jak kobieta sięga po kolejnego papierosa. Dziewczynka odwróciła głowę w stronę przedniej szyby, a tam witała ich właśnie stara brama, niemal całkowicie zniszczona i otwarta na oścież. Serce jeszcze przyśpieszyło, choć kilka sekund wcześniej wydawało się to niemożliwym. Za bramą nie widziała żadnych walizek. Dziwny głos w jej umyśle szepnął, że są zakopane na tyłach domu, że On nie był na tyle głupi, by zostawić je na widoku.
Biedna mała Alicja wyrwana z Krainy Czarów,
siłą zaciągnięta do krainy koszmarów,
złożona w ofierze szaleństwa.
On czeka, On czeka, On czeka, Alicjo,
a gdy już cię dostanie,
co się wtedy z tobą stanie?
Coś na kształt dziecięcej piosenki wypełniło umysł dziewczynki i nieważne, jak bardzo starała się skupić na czymś innym, słodki głosik małego dziecka rozbrzmiewał ciągle w jej głowie. Nie podobało jej się to ani trochę. Ten głosik nie pozwalał jej wrócić do jej lepszego świata, gdzie nie była już bezradnym dzieckiem. Denerwowało ją to. Denerwowała ją niemożność ucieczki przed rzeczywistością, denerwowało ją, że musi jechać do domu, o którego istnieniu jeszcze parę dni wcześniej nawet nie wiedziała. Denerwowało ją, że nic nie dzieje się jak na tych głupich filmach, że jej bliscy wcale nie chcą się nią zaopiekować, że ciocia nie potrafi jej nawet polubić, że prawdopodobnie trafi za kilka dni do domu dziecka albo do zupełnie obcych ludzi, że rodzice tak po prostu ją zostawili, że…
Łzy? Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Łzy płynęły jedna za drugą, a wcale nie powinny. Nie chciała ich. Szybko otarła twarz rękawem jesiennej kurtki i ukradkiem zerknęła na ciocię. To, co zobaczyła, wcale się jej nie spodobało. Ciocia też płakała. Dziewczynkę wypełniło uczucie, którego nie potrafiła nawet nazwać. Dziewięcioletnie dziecko nie zna słowa „frustracja”, ale gdyby Alicja znała je w tamtej chwili, właśnie tak nazwałaby furię i tajfun rozgoryczenia, pustoszące jej duszę. Chciało się jej płakać, kopać, gryźć, krzyczeć i tysiąc innych rzeczy naraz. Jakaś jej część stwierdziła, że jako sierota ma wyłączność na cały ten ból, inna część widziała łzy dorosłej osoby i czuła się zagubiona. Tysiące pytań bez odpowiedzi, nieuzasadnionych zarzutów pod adresem całego świata. Była sama, zupełnie sama na polu walki, o którym nie miała nawet pojęcia. Musiała coś zrobić, musiała…
Świat stanął.
Zapadła się w całkowity mrok. Ciemność dookoła była nieprzenikniona. Alicja miała wrażenie, że znalazła się w czarnej dziurze, ale jednocześnie wiedziała doskonale, że jest w swoim własnym umyśle. Rozejrzała się bezradnie dookoła.
„To nie są twoje uczucia” — powiedziała Alicja w wieku trzech, może czterech lat, która właśnie wyłoniła się z ciemności. — „To są uczucia, lęki, złości innej osoby”.
— Nie rozumiem. — Starsza Alicja nachyliła się delikatnie nad swoją młodszą wersją i, uważnie jej się przyglądając, spytała: — Kim jesteś?
— Jestem tobą. Jestem właściwie częścią ciebie, ale nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. Alicjo, musimy się odciąć od tych uczuć, inaczej oszalejemy. Chciałam cię tylko uprzedzić, bo to nie będzie przyjemne. To bardzo ważne, byś udawała, że nic złego się nie dzieje. Ciocia nie może o tym wiedzieć.
Otworzyła oczy i znów siedziała w samochodzie. W oddali było już widać stary, podniszczony budynek, którego z pewnością nie nazwałaby domem. To był pałacyk, dworek, jaki widywała nieraz w starych filmach. Ogromny, szary, stary, nieprzyjemny… Ból. Ból ogarnął całe jej ciało. Każda kość, każdy mięsień, nawet każdy włos bolały ją tak strasznie, jak jeszcze nic ją nigdy nie bolało. Miała ochotę krzyczeć, płakać, błagać, by to się skończyło, ale zamiast tego z całych sił wbiła paznokcie w swoje dłonie i skupiła się tylko na tym bólu. Tak robili na filmach, ale filmy znów okazały się przekłamane. To wcale nie pomogło, jeszcze tylko pogorszyło sprawę. Nagle w jej głowie pojawił się szalony pomysł. Wsunęła język między zęby, a potem obiecała sobie, że jeśli nie będzie już w stanie wytrzymać, to odgryzie sobie jego czubek. Jakimś cudem udało się jej zastraszyć samą siebie. Siedziała sztywna, zlana zimnym potem, ale cicha aż do momentu, gdy samochód zatrzymał się tuż przed głównym wejściem. Kiedy tylko ciocia przekręciła kluczyk w stacyjce, ból cudownie zniknął, jednak pozostawił po sobie potwornie nieprzyjemne wrażenie, które przypominało dziewczynce moment usunięcia jej pierwszego w życiu kleszcza. Niby ulga, ale podszyta jakimś dziwnym obrzydzeniem.
— Dziecko, czy ty się dobrze czujesz? — spytała ciocia, przyglądając się jej uważnie. — Jesteś biała jak ściana. Masz gorączkę?
— Nie, ciociu.
Słowa ledwie opuściły jej gardło. Dlaczego w ogóle nie miała siły? Czuła się jak balon, z którego ktoś spuścił powietrze.
— Może lepiej wróćmy jednak do domu. Przyjedziemy tu kiedy indziej.
— Nie, ciociu, zaraz mi przejdzie. To chyba od tego zapachu, tak jakby trochę mi się niedobrze zrobiło.
Kobieta spojrzała podejrzliwie na dziewczynkę, ale po chwili jakby zdała sobie z czegoś sprawę.
— O Boże, przepraszam cię, Alicjo. Zamyśliłam się i mało cię nie uwędziłam. Wychodź szybko na świeże powietrze, to ci szybciej przejdzie.
Nim zdołała nawet zastanowić się nad tymi słowami, dziewczynka stała już grzecznie na zewnątrz i czuła, jak nogi uginają się pod jej własnym ciężarem, a żołądek wykręca na wszystkie możliwe sposoby. Było źle, ale jakaś okropna część jej umysłu powtarzała uparcie, że będzie jeszcze gorzej.
Ciocia przyglądała się niepewnie staremu dworkowi. Niby nie był ruderą, jednak trudno go też było nazwać zadbanym. Dwupiętrowy budynek z minionej epoki zdawał się dziwnie uginać pod własnym ciężarem, kawałki tynku odpadały od ścian, a drzwi wejściowe… No cóż, jeśli chodzi o drzwi wejściowe… Tak, właśnie same się otwierały i bynajmniej nie był to widok krzepiący dwa serca, zmęczone bólem utraty. Kobieta otworzyła szerzej oczy. Tylko silny charakter ukształtowany odtrącaniem wszystkiego, co niewyjaśnione, zmusił ją do ukrycia swojego niepokoju. Dziewczynka dostrzegła jednak natychmiast, że jej ciocię wystraszyło to mroczne powitanie. Tu w końcu nie chodziło tylko o skrzypnięcie starych zawiasów, ale o cały, złożony nastrój. Były w zupełnie obcym miejscu, oddalonym o kilka kilometrów od najbliższej zamieszkanej wsi, na skraju lasu, gdzie panowała zupełna cisza.
— W lesie nigdy nie jest aż tak cicho — szepnęła do siebie Alicja, przysuwając się powoli do cioci.
Wszystko działo się jak w filmie puszczonym na zwolnionych obrotach. Dokładnie w momencie, gdy dziecko wyciągało nieświadomie swoją dłoń w kierunku tymczasowej opiekunki, zza drzwi wyłoniła się postać — spowita w mrok, zamarła na moment, przyglądając się gościom, a potem ruszyła w ich stronę powoli, spokojnie, jakby wiedziała, że i tak daleko nie uciekną. Dwa serca na moment się zatrzymały, a dziwny paraliż uniemożliwił ucieczkę. W dziecięcym gardle rodził się właśnie krzyk, który umarł jednak natychmiast, gdy tylko postać wyszła z cienia rzucanego przez niewielkie zadaszenie znajdujące się nad drzwiami frontowymi. Niska staruszka o siwych włosach i rumianej twarzy zeszła ostrożnie po kilku schodkach, mocno trzymając się balustrady.
— Dzień dobry, kochane moje — powiedziała, uśmiechając się szeroko. — W czym to ja mogę wam pomóc?
Alicja stała przez chwilę, nie wiedząc zupełnie, co powinna o tym wszystkim sądzić. Jej ciocia też najwyraźniej miała problem z tak gwałtownym przejściem od paraliżującego strachu do przyjacielskiego ciepła, ale mimo to udało się jej jakość zamknąć otwarte szeroko usta i cicho odchrząknąć.
— Nic wam nie jest? — zmartwiła się starsza pani. — Wyglądacie, jakbyście ducha zobaczyły.
— Emm, nie, ja przepraszam, ja… — Opiekunka Alicji desperacko walczyła ze swoim umysłem, próbując złożyć choć jedno logicznie brzmiące zdanie. Dziewczynka nawet nie próbowała tego robić. Po prostu wyłączyła na chwilę logiczne myślenie i pozwoliła górować resztce dziecięcej ciekawości świata.
— Kim pani jest? — spytała cicho.
— Słucham cię, moja ptaszynko? Ja to słuch mam jeszcze dobry, ale nie absolutny, więc musisz mówić do mnie trochę głośniej. — Staruszka nachyliła się lekko w stronę Alicji, wciąż trzymała się rozchwianej balustrady.
— Kim pani jest?
Tym razem pytanie zadała głośniej, nawet zdaniem dziewczynki odrobinę za głośno, ale gardło wciąż miała ściśnięte i ciężko jej było mówić normalnie.
— Ja tu mieszkam, dziecko. Opiekujemy się z mężem tym domem. Starzy jesteśmy, ale staramy się, jak możemy, żeby to wszystko jakoś tu utrzymać w porządku. Poza tym…
— Przepraszam, ale czy mogę o coś spytać?
Umysł ciotki zdołał się ponownie uruchomić i zmusić do logicznego myślenia. Gdy tylko uczucie zagrożenia zaczęło powoli znikać, w głowie od razu pojawiła się seria pytań, na które jak najszybciej chciała poznać odpowiedzi.
— Spytać? Oczywiście, pytaj, kochanie. Mam nadzieję, że będę mogła pomóc.
— Pani jest właścicielem domu?
— Ach, więc to o to chodzi — powiedziała starsza pani, a uśmiech zniknął na chwilę z jej twarzy. — Wejdźcie, proszę, do środka. Zrobię herbatki i odpowiem na wszystkie wasze pytania.
W środku pachniało starością. Alicja jadła ciastko i popijała je mocną herbatą, rozglądając się z ciekawością dookoła. Pokoje w środku okazały się naprawdę duże, a sufity wydawały się wisieć aż za wysoko nad jej głową. Nigdy wcześniej, poza muzeum, nie widziała też takich mebli, a jednak — choć to bardzo dziwne — wszystko to wydawało się jej jednocześnie dość przytulne. Starsza pani, która rozmawiała z ciocią, była jak jej wymarzona babcia. Upiekła nawet doskonałe ciasteczka z kawałkami czekolady w środku. Do tego światło wpadające przez okno miało lekko pomarańczowy odcień, który tak lubiła. To było jak sen, który kiedyś śniła. Sen o ciepłym domu na wsi, o którym tak często opowiadali jej rówieśnicy ze szkoły.
— Więc mówi pani, że mój brat dostał od państwa ten dom?
Słowa cioci przebiły się do umysłu dziewczynki, choć zdawały się dochodzić z bardzo odległego miejsca.
— Tak. Poznaliśmy pani przystojnego brata i jego cudowną małżonkę, gdy w zeszłym roku pomagali w domu seniora. Nie pamiętam, co to była za okazja… To na lato jakoś było, syn nas wtedy przywiózł, bo wrócił na kilka dni z miasta. Och, pamiętam, że to był taki piękny i słoneczny dzień. No, w każdym razie… Proszę się poczęstować ciasteczkiem… Brat pani zaoferował się, że nas odwiezie, bo synowi się śpieszyło. Tak żeśmy się poznali wtedy, od razu z mężem pomyśleliśmy, że to tacy uroczy ludzie o wielkich sercach.
— Brat nic nie mówił o państwu. — Ciocia nie kryła podejrzliwości, uważnie wsłuchując się w każde słowo wypowiedziane przez starszą panią.
— Doprawdy? No cóż, ja pamiętam, że on wtedy o córeczce opowiadał. Zdjęcie pokazał, w portfelu je zawsze nosił. Dziewusia maleńka jeszcze była, na kocyku się bawiła. Kocyk taki dziwny kolor miał, śliczny taki.
— …szmaragdowy — szeptem dodała ciotka, upijając łyk herbaty. Pamiętała to zdjęcie aż za dobrze. Sama miała je w portfelu, ukryte w bocznej kieszonce. Brat jej dał, gdy mała miała roczek, sam też nigdy się z nim nie rozstawał.
— Taka śliczna dziewusia, rumiana, maleńka na tym zdjęciu była, dlatego żem jej nawet nie poznała teraz. Wyrosła ślicznie, nic jej z urody nie ubyło. Do mamy strasznie podobna, ale oczy to po tatusiu jak nic. Taka tragedia, dobry Boże.
— Dlaczego pani oddała dom bratu?
— Och, bo syn nie chce. Ja tu całe życie przeżyłam, z mężem syna wychowałam. Jak ja to mam zostawić? Od pokoleń dom do nas należy. Już i tak serce mnie boli, że ten nasz syn go nie chce, bo w mieście woli żyć, ale trudno. Uszczęśliwiać na siłę nie ma co. Więc pomyśleliśmy, że brat pani dziecko ma, to może i szczęście tu znajdzie takie jak my. Zapisaliśmy, a co ma pod młotek iść albo sam stać tak? Niech ktoś chociaż korzysta.
— A pani syn? Nie protestował?
— Syn? Syn to nawet słowa na to nie powiedział. Nic go to nie obchodzi, a przecież…
Słowa oddalały się coraz bardziej. Dziewczynka poczuła się nagle senna, oczy same jej się zamykały. Dojadła kolejne ciasteczko, dopiła herbatę i poczuła, jak głowa osuwa jej się na stół. Jak przez mgłę docierały do niej pojedyncze bodźce z zewnątrz. Głos cioci, starszej pani, jakaś melodia z daleka. Była zmęczona. Ostatnie dni stanowiły dla niej koszmar, rzeczywistość stała się nie do zniesienia, ale w tym pokoju było inaczej. Ten pokój wydawał się zupełnie odcięty od świata, zamknięty tak, że czas tu nie leciał, ból — nie istniał, smutek — odchodził. Alicja pomyślała o rodzicach i poczuła łzy spływające po policzkach. Usnęła i śniła o szczęśliwych chwilach spędzonych razem, których nie potrafiła docenić jeszcze miesiąc temu.
Ciocia spojrzała na śpiącą dziewczynkę i uśmiechnęła się smutno, gdy ocierała jej łzę z policzka. Starsza pani ujęła delikatnie jej dłoń i ścisnęła tak, jak robiła to za życia jej babcia, gdy chciała dodać komuś otuchy. Kobieta sama się rozpłakała. W tym dziwnym miejscu poczuła się znów jak małe dziecko, które nie wie, co to znaczy być odpowiedzialnym za innych. Stres, żal, smutek, rozpacz po stracie najbliższej jej osoby, wszystko to zaczęło dziwnie odchodzić z jej serca, umysł stawał się z każdą chwilą coraz bardziej ospały, przyjemnie pusty. Chyba za dużo tego wszystkiego ostatnio na nią spadło.
— Co teraz będzie? — spytała sama siebie, przymykając powieki i pozwalając łzom płynąć.
— Zapomnisz, wrócisz do normalnego życia, postarasz się być szczęśliwa, ptaszyno — powiedziała starsza pani, wciąż ściskając ją za rękę.
— Ale co z dzieckiem? Co z Alicją?
Coś tu było nie tak, coś działo się z jej myślami, ale nie miała wcale ochoty się tym martwić.
— Dziewczynka musi tu zostać. Wiem, że ją kochasz, i wiem, jak się o nią troszczysz, ale tak musi być. Nie my o tym decydujemy. On to wszystko zaplanował już bardzo dawno temu, nic go nie zatrzyma, gdy czegoś chce.
— Jaki on?…
— Musisz już iść.
— Ale…
Kobieta zamyśliła się na chwilę. Dlaczego właściwie miałaby nie iść? Nie, nie mogła tak po prostu wyjść. Alicja przecież…
Skąd to uczucie? Jakby ktoś łaskotał ją piórkiem w umyśle. To było nawet przyjemne.
…przecież Alicja została właśnie adoptowana przez dwoje wspaniałych ludzi. Ale…
Znów to uczucie. Takie przyjemne, a jednocześnie dziwne.
…trudno jej było pożegnać się z dziewczynką. W końcu pewnie już nigdy jej nie zobaczy. Ci ludzie mieszkają na drugim końcu świata. Sama przecież podjęła decyzję, że najlepiej będzie zerwać wszelki kontakt. Tak będzie lepiej dla małej. Niech się odetnie od tej zgniłej rodziny… Mieszkający tu ludzie na pewno pokochają ją równie mocno jak jej zmarli rodzice.
Starsza pani wyprowadziła kobietę na podwórze i ciepło się z nią pożegnała, zapewniając, że Alicja będzie tu szczęśliwsza niż w domu dziecka.
Nowy dom
Starsza kobieta stała przed domem jeszcze przez dłuższą chwilę. Z jej twarzy dawno już zniknął uśmiech, w oczach dało się dostrzec tylko ogromne zmęczenie. Zbyt wiele lat czekała na ten dzień, by móc się nim teraz cieszyć. Zbyt wiele lat oglądała też ten pędzący donikąd świat. Potrzebowała odpoczynku.
Westchnęła ciężko i odwróciła się powoli na pięcie. Nie musiała już udawać, że skręca ją reumatyzm. Szybko przeskoczyła kilka schodków, po czym weszła do starego budynku. Atmosfera zmieniła się nagle. Z rosnącym niepokojem weszła do pokoju, w którym wciąż słodko spała Alicja. On już tam był, stał oparty o parapet okna i palił papierosa, przyglądając się uważnie dziecku. Wysoki, szczupły, o długich, czarnych włosach i zimnych, błękitnych oczach. Nie wyglądał na kogoś, kto z dobroci serca zaopiekuje się sierotą. Otaczał go mrok. Jeśli w ogóle miał serce, to na pewno nie z kryształu.
— Ona jest jeszcze… — zaczęła starsza kobieta, ale przerwała, widząc, jak przeszywające spojrzenie przenosi się ze śpiącej dziewczynki prosto na nią.
Stali chwilę w ciszy. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. On patrzył na nią z politowaniem, uśmiechał się w ten swój przerażający sposób, poniżający innych. Miała wrażenie, że bawi go, że w ogóle odważyła się odezwać, niepytana. Ona, niegodna mówić bez pozwolenia, i on, miłosierny potwór górujący nad wszystkimi.
— Miłosierny potwór… — powiedział cicho, po czym zaciągnął się dymem z papierosa.
Kobieta poczuła, jak paraliżuje ją strach. Wciąż nie mogła wydusić słowa.
— Nie musisz się tak bać. Podoba mi się to określenie. Miłosierny potwór… Tak, masz rację. Pasuje do mnie idealnie. A jeśli chodzi o dziecko, to zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Obawiam się tylko, że to nie twoja sprawa, co zamierzam z nią zrobić.
— Wiem.
Tylko tyle zdołała z siebie wydusić w odpowiedzi. Mężczyzna roześmiał się głośno, po czym spokojnie dopalił papierosa. Bawiła go ta chwila. Napawał się każą sekundą, która kobiecie zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Atmosfera stała się tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Alicja, choć pogrążona w głębokim śnie, też czuła, że wokół niej dzieje się coś złego. Jęknęła cicho, opuszczając powoli krainę błogiej nieświadomości.
— Wyjdź — powiedział cicho mężczyzna głosem nieznoszącym sprzeciwu. Kobieta odwróciła się natychmiast i opuściła pokój.
Dziewczynka otworzyła powoli oczy i, zaspana, próbowała sobie przypomnieć, gdzie właściwie się teraz znajduje. Rozejrzała się dookoła, ale nie natrafiła wzrokiem na ani jeden znajomy przedmiot. Nagle wróciły do niej wydarzenia kilku ostatnich godzin, a wraz z nimi dziwna pewność, że jej cioci nie ma w pobliżu. Zerwała się na równe nogi, już chciała wybiec z pokoju, gdy usłyszała za sobą ten dziwny, melodyjny głos.
— Witaj, Alicjo — powiedział mężczyzna, stojący pod oknem. Dziewczynka poznała go od razu, nie musiała mu się nawet przyglądać.
— Ty nie jesteś wcale lekarzem — powiedziała, z wyrzutem spoglądając wprost w te zimne oczy.
— Nie, nie jestem.
Na chwilę zapadła cisza. Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, jakby oceniali swoją siłę, szykując się do skoku. Jak czerwony kapturek, który spotkał w lesie złego wilka. Wreszcie mężczyzna przymknął na chwilę oczy i powiedział:
— Od dziś to twój nowy dom.
— Gdzie moja ciocia? — spytała dziewczynka, czując, jak łzy napływają jej do oczu.
— Twoja ciocia zapomniała o tobie.
— To nieprawda! — Alicja zerwała się do biegu, ale gdy tylko dotknęła zimnej klamki, zrozumiała, że to jednak jest prawda. Ciocia dosłownie o niej zapomniała, bo inaczej nie zostawiłaby jej tu samej. — To ty zmusiłeś ją, by zapomniała…
To nie był wyrzut, żadne oskarżenie. To było stwierdzenie faktu i choć padło z ust dziecka, wynikało z jakiejś dziwnej, dorosłej logiki. Mężczyzna o tym wiedział. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:
— Nie zmusiłem jej do niczego. Jej umysł przyjął sugestię, nie musiałem uciec się do żadnego mentalnego gwałtu.
— Moich rodziców też odesłałeś. — Dziewczynka otarła łzy i spojrzała wzrokiem pełnym gniewu wprost w te zimne, błękitne oczy, oczekując wyjaśnień.
— Tak, pomogłem im przejść do miejsca, do którego powinni byli przejść od razu. To naturalny porządek rzeczy, nie wyrządziłem im tym żadnej krzywdy.
— Ale ja zostałam sama i wcale nie jest mi z tym dobrze!
Alicja była wściekła i wcale nie zamierzała się z tym kryć. Zacisnęła drobne dłonie, zazgrzytała zębami, tupnęła nogą. Mężczyzna zaśmiał się cicho, co tylko jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Ogień czystej, dziecięcej furii zapłonął w jej młodych oczach, ale ten paskudny typ wcale się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie — zupełnie to zignorował, podchodząc do niej i kucając tuż przed nią.
— Nigdy nie byłaś sama, Alicjo — powiedział, wyciągając do niej szczupłą dłoń.
Kryło się w tym coś mistycznego, coś tajemniczego i magicznego zarazem. Jak scena z jakichś starych opowieści, gdy świat wypełniały jeszcze magia i zło, czyhające za każdym rogiem. Było w tym też coś na swój sposób przepełnionego erotyzmem: potężny mężczyzna przed nią na kolanach, ale to akurat Alicja zauważyć miała dopiero wiele lat później.
— Jestem teraz sama — odpowiedziała, uspokajając się powoli. Dłoń nie opadła, wciąż pozostawała wyciągnięta w jej stronę. Nie zastanawiając się długo, położyła na niej swoją, dużo mniejszą, delikatniejszą.
— Jestem przy tobie, Alicjo. Nawet jeśli fizycznie moje ciało jest daleko, oczy duszy zawsze śledzą każdy twój ruch. Nie opuszczę cię, nie zdradzę, nie zostawię.
— Obiecujesz?
— Obiecuję — powiedział, całując ją delikatnie w czoło. Dziewczynka osunęła się w jego ramiona z cichym westchnieniem, pogrążając w błogiej nieświadomości.
Wyszedł na korytarz, trzymając ostrożnie Alicję w swych ramionach. Skierował się w stronę schodów prowadzących na piętro, a dalej — do pokoju przygotowanego specjalnie dla niej. Nie zostało mu dużo czasu, ale nie zamierzał się śpieszyć. Ułożył ją ostrożnie w łóżku, przykrył kołdrą, pogładził niemal czule po głowie. Wiedział, że musi upłynąć wiele lat, nim stanie się kobietą, na którą tak długo czekał. Wiedział to i wiedział też, że gotów byłby czekać nawet do końca tego marnego świata, jeśli by musiał. Ona była tego warta.
Starsza kobieta wsunęła się cicho do pokoju. Mężczyzna skinął jej głową, jakby chciał ją powitać w tych skromnych progach, które przecież tymczasowo powinny należeć do niej. Jej wzrok przesunął się na śpiącą dziewczynkę, małego aniołka z zapuchniętą od płaczu buźką. Było jej żal tego dziecka. Przeszła stanowczo za wiele, a do tego teraz…
— Muszę odejść z tego świata, Heleno. — Melodyjny głos wyrwał ją z zamyślenia. — Im dłużej tu jestem, tym bardziej zaburzam równowagę i tym łatwiej mnie w nim wyczuć. Niebo nie może o mnie jeszcze wiedzieć.
— Kiedy pan powróci? — spytała kobieta, podchodząc do łóżka dziewczynki.
— Jak ona będzie gotowa. — Mężczyzna skierował się w stronę uchylonych drzwi. Zamykał je cicho, dodając: — Zaopiekujcie się nią najlepiej, jak potraficie. Musi się wiele nauczyć i jeszcze więcej zrozumieć.
— A co jeśli… — Kobieta zawahała się przez chwilę, wzięła głębszy oddech i dodała niepewnie: — …jeśli nie wyrośnie na taką, jaką by pan chciał?
— Ona musi sama wybrać drogę. Niezależnie od jej decyzji, nie zamierzam w to ingerować. To, czego musimy jednak dopilnować, to przebudzenie w niej mocy. Wiem, że się boisz o Alicję, ale nie planuję jej skrzywdzić. Nie chcę jej złożyć w ofierze Lucyferowi na kamiennym ołtarzu.
— Ale…
— To już nie twoje zmartwienie, Heleno — warknął mężczyzna, otwierając drzwi i wchodząc w wylewającą się zza nich smolistą czerń.
Lekcja 1. Świat wcale nie jest przyjaznym miejscem
Dziewczynka obudziła się na drugi dzień o poranku. Słońce dopiero wschodziło, gdzieś w dali słychać było wrzask ptaków odlatujących na zimę. Potarła twarz dłońmi, czując, że powieki wciąż ma ciężkie, a oczy nieprzyjemnie suche po wczorajszym płaczu. Wczoraj… wydawało jej się tak odległe. Rozejrzała się po pokoju, wzdychając ciężko i przyglądając się miejscu, które od tej pory miało się stać jej nowym domem.
„Mogło być gorzej, prawda?” — powtarzała sobie to w myślach niczym słowa modlitwy. Mogło być gorzej, mogła trafić do domu dziecka albo do rodziny, która by się nad nią znęcała. Mogło być gorzej, mogła przecież stracić nogi w tamtym wypadku albo doznać paraliżu. Mogło być gorzej… Łzy znów napłynęły jej do oczu. Może i mogło być gorzej, ale powinno być lepiej. Miała dopiero dziewięć lat i jeszcze miesiąc temu była jedną z najszczęśliwszych małych księżniczek jej ukochanych rodziców. Marzyła o podbojach, o niebezpiecznych przygodach i przystojnych mężczyznach, ale to tylko dziecięce wymysły. Może nie do końca takie, jak jej rówieśniczek, ale przecież to nic złego! Nie, to nie było nic złego. Wiedziała o tym, ale jakaś jej nowa część, część, która pojawiła się, dopiero gdy wybuchła opona tamtej ciężarówki, śmiała się teraz cicho. Ta nowa ona, ta inna, rozumiała to wszystko lepiej i zdawała sobie sprawę z konieczności pogodzenia się z pewnymi zmianami. Dziewczynka nie chciała słuchać tamtej dziwnej połowy siebie, ale nie potrafiła też się jej pozbyć.
Myśli płynęły dalej, marzenia mieszały się z rzeczywistością, pragnienia — ze wspomnieniami. Na pojedynczym łóżku w niedużym pokoju siedziała dziewczynka, wygnana królewna, szamanka z dalekiego kraju, dobra czarodziejka z zapomnianego zamku i wiele innych alternatyw, zamkniętych w jednym ciele i stworzonych przez jeden umysł dla zagubionego dziecka pogrążonego w dziwnej dla świata żałobie.
Nagle drzwi do pokoju skrzypnęły cicho, przez szczelinę powstałą między nimi a framugą wsunęła się cicho starsza kobieta.
— Dzień dobry, cukiereczku. Wstałaś już? Jak się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej — powiedziała zatroskanym głosem, podchodząc do Alicji.
— Kim pani jest? — spytała dziewczynka, przyglądając się kobiecie. Ta uśmiechnęła się najcieplej, jak tylko potrafiła, i odpowiedziała: — Twoją nową opiekunką. Od dziś ja i mój mąż będziemy się tobą zajmować. Zamieszkasz z nami, pójdziesz do nowej szkoły i szybko poznasz wielu przyjaciół. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Postaramy się…
— Od jak dawna nie żyjecie? — spytała Alicja, wchodząc Helenie w słowo.
Starsza kobieta zamarła, przyglądając się dziewczynce z wyrazem paniki wymalowanym na twarzy. Przez chwilę panowała idealna cisza. Dziewczynka uniosła lekko brwi, czekając na odpowiedź. Spotkała się już nie raz z taką reakcją, wiedziała, że najlepiej dać chwilę na opanowanie pierwszego szoku. Zegar na białej komodzie tykał.
— O czym ty mówisz, dziecko? — jęknęła wreszcie starsza kobieta.
Alicja zamyśliła się na chwilę, twarz odwróciła w stronę okna, a poranne promienie zimnego, jesiennego słońca dodały jej drobnej postaci aury melancholii i podkreśliły wyraz bólu, ukryty w oczach. Zegar dalej tykał nieubłaganie.
— O tym, że jesteście martwi. Wiem to od momentu, jak weszłam do domu. Nikt tu od dawna nie mieszkał, czuć to w powietrzu. Nic nie mówiłam, bo ciocia i tak by mi nie uwierzyła.
— Ale…
— Nie boję się pani ani nie będę się bała pani męża. Wiem, że poza mną nie ma tu nikogo żywego, ale to nic. Ja już przywykłam do duchów.
— Dziecko drogie…
Alicja spróbowała się uśmiechnąć, ale nie wyszło jej to tak, jak planowała. Łzy spłynęły po policzkach i nie było w tym nic pięknego ani dorosłego. Płacz nigdy nie wychodził jej tak pięknie, jak na filmach. Jak mogła być wojowniczą księżniczką czy szamanką, jeśli nie potrafiła się rozpłakać z gracją? Nagle ten drobiazg stał się jej małą obsesją. Wiedziała, że ucieka od prawdziwego problemu, ale tak było łatwiej. Wiedziała, że denerwuje się na siebie, bo tak naprawdę jest przerażona, ale myślenie o cieknącym nosie, który nie był ani trochę romantyczny, zdawało się mniej bolesne.
Starsza kobieta podeszła do dziewczynki i przytuliła ją delikatnie. Czułość wcale nie pomagała w takich chwilach. Kolejny filmowy mit upadł. Zamiast się uspokoić, Alicja wpadła w jeszcze większy płacz i aż zaczęła się zanosić.
— Mama… i tata… jestem sama… ja… — Próbowała coś powiedzieć, ale płuca łapczywie domagały się powietrza, z nosa ciekło coraz bardziej, głowa bolała coraz mocniej. — Na filmie… było… inaczej!
— Życie jest trudne, Alicjo — szepnęła uspokajająco Helena. — Więcej w nim bólu niż radości, moje drogie dziecko.
— To ja.. nie chcę… takiego życia! Chcę… do mamy! Do… taty!
Dziewczynka próbowała się wyrwać z objęć starszej kobiety, ale ta trzymała ją mocno. Niektóre żale należało z siebie wyrzucić, inne miały pozostać już na zawsze skryte w zapomnianej części umysłu. Wreszcie drobne ciało zużyło cały zapas energii, jaki miało, i krótka, ale jakże heroiczna walka dobiegła wreszcie końca. Dziewczynka usnęła na ramieniu mokrym od łez, a kobieta huśtała ją delikatnie, nucąc starą kołysankę. Do pokoju wszedł starszy, łysiejący mężczyzna o surowej twarzy i sieci zmarszczek okalających szare oczy oraz wąskie usta.
— Co z małą? — spytał szeptem Helenę.
— Och, Walery. Nie wiem, jak to wszystko będzie.
— Będzie dobrze, Helenka. — Mężczyzna podszedł do dziewczynki i delikatnie pogłaskał ją po głowie. — Wszystko się ułoży, zobaczysz.
— Ale to jeszcze dziecko.
— Ciszej, kobieto, bo ją obudzisz. Właśnie dlatego, że to jeszcze dziecko, wszystko będzie dobrze. Dzieci są silne, mają mocniejsze serca niż starzy. Za długo żyjemy, by się z takimi rzeczami mierzyć. Stanowczo za długo.
Dziewczynka obudziła się po godzinie. Miała zapchany nos, jeszcze bardziej zapuchniętą buzię i szczypiące oczy. Ból gdzieś w środku pozostał, ale był jakby mniejszy. Powoli jakaś część niej godziła się z zaistniałą sytuacją. Alicji wcale się to nie podobało. Czuła, że powinna bardziej cierpieć, bardziej rozpaczać, dłużej nosić żałobę i być wściekłą na samą siebie, że to wszystko tak szybko zaczęło ustępować. Bała się, że już za kilka dni o wszystkim zapomni, bo przecież skąd mogła wiedzieć, że to wcale nie takie proste? Musiała żyć dalej i jej umysł doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a serce miało się jak najszybciej zagoić… by nosić potworne blizny aż do ostatniego życiodajnego uderzenia. Jeszcze nie raz Alicji pisane było zerwać się z płaczem z łóżka, nie raz najść ją miała w przyszłości chwila refleksji, ale to dopiero w przyszłości. Teraz liczyło się podźwignięcie z tragedii, uświadomienie sobie, że żadnego cudownego katharsis nie będzie.
Burczenie w brzuchu stało się jeszcze głośniejsze. Dziewczynka potarła oczy dłońmi, wyjęła z kieszeni spodni paczkę chusteczek higienicznych i wysiąkała nos. Obok okna stała niewielka toaletka z lustrem. Alicja podeszła do niej, by krytycznym okiem skontrolować swój wygląd. Nie przedstawiał się dobrze, ale przynajmniej buzia zdawała się czysta, a z nosa nic nie ciekło. Nie chciała przecież pokazać się w takim stanie Nielekarzowi. Kimkolwiek by był, miała wrażenie, że to ważne, by miał o niej dobre zdanie. Tłumaczyła to sobie potrzebą jego opieki, ale tak naprawdę przemawiało przez nią coś zupełnie innego. Dziecięca fascynacja, podziw dla potężnego dorosłego i pragnienie, by być zauważoną, pochwaloną za dojrzałość. Nic złego, odruch niemal każdego dziecka, tylko że ona wcale nie chciała zachowywać się jak dziecko, dlatego wolała tysiące innych wyjaśnień. Tak czy inaczej, bardziej gotowa być na razie nie mogła.
Wyszła powoli z pokoju, zeszła po starych, skrzypiących schodach, a potem pozwoliła się prowadzić smakowitym zapachom dobiegającym z kuchni. Czuła, jak wali jej serce. Nie bała się tej miłej staruszki, nie czuła się w tym miejscu zagrożona, ale bała się zmiany, tego, co miało dopiero nastąpić, świadomości, że kochający rodzice nie uratują jej przed złymi potworami z szafy. Gdyby nie głód, może dziś wcale nie wyszłaby z tego pokoju?
Wsunęła się do kuchni najciszej, jak tylko potrafiła. Helena odwróciła się i przywitała ją ciepłym uśmiechem. Dziewczynka odpowiedziała na niego nieśmiało, po czym odwróciła się w stronę dużego, drewnianego stołu, za którym siedział starszy mężczyzna. Przyglądał się jej przez chwilę swoimi zmęczonymi, szarymi oczami niknącymi niemal całkowicie w sieci głębokich zmarszczek. Alicja jeszcze bardziej się wystraszyła. Ten człowiek wyglądał na kogoś, kto przeszedł wiele w życiu, a teraz wcale nie ma ochoty zajmować się małą dziewczynką, niewiele wiedzącą o świecie. No bo przecież ktoś, kto ma tak zmęczone spojrzenie, musiał długo żyć. Choć nie potrafiła tego do końca ująć w słowa, ułożyć tak, by tworzyło logiczną całość, czuła podświadomie, że jest tylko dzieckiem, a przez to i zbędnym balastem. Gdy tylko zaczęło to do niej docierać, ku jej ogromnemu zaskoczeniu Walery uśmiechnął się do niej szeroko i poklepał stojące obok krzesełko, by zachęcić ją do zajęcia miejsca.
Potraktuj to jak trochę dłuższy pobyt u dziadków — szepnęła dziewczynka z jej wizji. — Zawsze chciałaś mieć dziadków. Nie znasz ich ani oni ciebie, ale to nie znaczy, że nie możecie się pokochać.
Alicja na te słowa uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Tak, oni są jej dziadkami. Kochającymi, wyrozumiałymi, wspaniałymi dziadkami, o których zawsze marzyła. Szkoda, że poznała ich dopiero teraz. Szkoda też, że właściwie to nie żyją, ale przecież to akurat nie ma większego znaczenia.
— Czy będziecie moimi dziadkami? — spytała, trochę zaskoczona brzmieniem swojego głosu.
Czy naprawdę powiedziała to na głos? Po chwili jednak oboje, starszy mężczyzna i kobieta, odpowiedzieli niemal w tym samym czasie:
— Będziemy, dziecko.
— A tak się bałaś — powiedział Walery do żony. — Wszystko się ułoży, mówiłem przecież.
— Tak — szepnęła Helena, nie kryjąc ogromnej ulgi.
Na śniadanie Alicja dostała jajecznicę, grubą kromkę chleba i kubek gorącego mleka. Zjadła wszystko, wypiła mleko i poczuła się odrobinę szczęśliwsza. Myśli pognały w przyszłość, uwolnione na chwilę od ciężaru przeżytego dramatu. To w końcu piękny, słoneczny dzień jesieni. Niebo było błękitne, wiatr — delikatny, a okoliczne drzewa — kolorowe jak nigdy. Na dworze biegały kury, Alicja słyszała wyraźnie ich gdakanie. Gdzieś dalej zamuczała krowa, a może dwie? Podobało jej się to. Przypominało opowieści dzieci, które wracały z wakacji na wsi. Może gdzieś obok jest też stajnia z sianem? Chciałaby poskakać na sianie. Jej koleżanki zawsze opowiadały, jak latem skakały w stodołach na sianie, jak było wesoło i jak czas szybko leciał. Jak to wyglądało? Nieraz próbowała to sobie wyobrazić. Czy siano będzie miękkie? A co z robakami? Gdy tak o tym myślała, na stole tuż przed nią wylądowały świeżo upieczone ciasteczka maślane. Dziewczynka spojrzała na nie z zachwytem. Mama nigdy takich nie robiła, kupowała czasem jakieś w pobliskiej cukierni, ale to nie to samo co babcine. Z szerokim uśmiechem podała kubek i spytała, czy mogłaby dostać jeszcze trochę mleka. To była cudowna chwila, jedna z tych, które zapadają w pamięci na zawsze. Jedna z tych nielicznych zwyczajnie szczęśliwych.
Reszta dnia minęła właściwie równie beztrosko co późny poranek. Walery zabrał dziewczynkę na spacer dookoła dworku, pokazał jej kury, kaczki, dwie krowy i stodołę. Alicja poznała też dzikiego kota śpiącego na płocie oraz kundelka, chowającego się w budzie zbudowanej przez nowego dziadka. Na obiad podano kapuśniak i pierogi ruskie, ale nie ze sklepu. Babcia sama je ulepiła i ugotowała. Dziewczynka pomogła nawet je wyławiać i układać na talerzu. Na podwieczorek dostała ciasto czekoladowe, najlepsze, jakie kiedykolwiek jadła, a na kolację — placuszki z jabłkami i konfiturą z wiśni, zebranych latem. Przed snem dostała kubeczek pysznego kakao, w pokoju czekały na nią piżama, szlafrok, o jakim zawsze marzyła, a także — nie wiadomo skąd — jej ukochany miś. Dziewczynka usnęła, zmęczona nadmiarem wrażeń i z uśmiechem błąkającym się na jej drobnych usteczkach.
— Śpi jak aniołek — szepnęła Helena do męża, otulając Alicję kołdrą.
— Należało jej się po takich przejściach — odpowiedział Walery, gasząc światło.
— Ale jak ona sobie da radę z tym wszystkim?
— Błogosławieństwo bycia dzieckiem. Zobaczysz, że zapomni już niebawem. Nie całkiem, ale na tyle, by żyć normalnie.
Po tych słowach drzwi zamknęły się z cichym szczękiem.
Alicja spała smacznie i śniła o ciepłym lecie i skakaniu po sianie, gdy nagle poczuła, że nie jest sama. Cudowne otoczenie zaczęło znikać, dookoła zapanowała ciemność. Dziewczynka chciała się obudzić, ale nie mogła, bo coś ją trzymało w tym śnie. Przerażona, rozejrzała się dookoła, ale nie była w stanie nic wypatrzeć w mroku. Nagle usłyszała kroki.
— Witaj, Alicjo — powiedział Nielekarz, wyłaniający się z ciemności. — Dobrze wyglądasz… jak na dziecko, oczywiście.
Roześmiał się głośno, podchodząc do dziewczynki. Wszystko się zmieniło. Już nie była w swoim śnie, czuła to wyraźnie, choć nie wiedziała, skąd taka pewność. Teraz znajdowała się na zielonej polanie, przyjemnie oświetlonej przez promienie wiosennego słońca. Delikatny wiatr owiewał jej twarz, odganiając niesforne włosy.
— Gdzie jesteśmy? — spytała, spoglądając na mężczyznę siadającego tuż obok niej.
— Nigdzie. Po prostu uznałem, że to będzie lepsze niż czerń.
To nie była odpowiedź, której się spodziewała.
— Czy to twój sen? Jesteśmy teraz w twojej głowie?
— Nie.
Na chwilę zapadła cisza. Alicja poczuła się bezsilna. Jak w ogóle miała rozmawiać z tym dziwnym mężczyzną? Rozejrzała się dookoła, nie wiedząc, co właściwie lepszego mogłaby zrobić.
— Proszę pana, kim pan jest?
— Nikim. — Mężczyznę wyraźnie bawiła ta rozmowa. — Ja nie istnieję w twoim świecie.
Dziewczynka nadęła policzki z niezadowolenia, ale nie zamierzała się wcale poddać.
— Ale czy jest pan człowiekiem?
— Nie.
— To kim jesteś?
— Już nie pan? — Mężczyzna przekrzywił lekko głowę i spojrzał Alicji prosto w oczy.
Dziewczynka poczuła nieprzyjemne ciarki, ale jednocześnie gdzieś głęboko pojawiło się uczucie dumy. Bała się, ale przybrała groźną minę i, zadzierając wysoko głowę, odpowiedziała:
— Skoro nie jesteś człowiekiem, to nie jesteś też panem.
— Niech i tak będzie. — Nielekarz zaśmiał się znowu i odwrócił wzrok w stronę nieba. Małe zwycięstwo Alicji stało się jej kolejną porażką, ale narastająca złość zmusiła ją do dalszej walki.
— No to kim jesteś?
— Nie poddajesz się? No dobrze, w takim razie jestem twoim opiekunem.
— Jakim opiekunem?
— Najskuteczniejszym, jakiego możesz mieć.
Rozmowa z tym mężczyzną okazała się niemożliwa. Bawił się słowami, przeinaczał sens pytań, cieszył się jej narastającą złością. Jak mogła dojść z nim do jakiegokolwiek porozumienia? A jednak jakaś część niej stała się szczęśliwa, że jest blisko. Alicja nie rozumiała tego, ale czuła się przy nim bezpiecznie, spokojnie, jakby nic na świecie nie mogło jej zagrozić.
— To tylko sen — szepnęła, pochylając się w jego stronę i delikatnie opierając swoją główkę na jego silnym ramieniu. On nie odezwał się ani słowem. Młode serce zabiło mocniej, przepełnione nadzieją niezdefiniowaną jeszcze przez umysł, ale zostało szybko ostudzone.
— Zabierz głowę i skup się, bo czas mi ucieka — powiedział chłodno mężczyzna, podnosząc się z ziemi. — Czuwam nad tobą, ale to nie znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi. Lepiej dla ciebie, jeśli się do mnie nie przywiążesz. Mamy coś do zrobienia, nie pozwolę, żeby twoja dziecięca fantazja o księciu na białym koniku wszystko spieprzyła. Nie zamierzam cię niańczyć, latać za tobą i wycierać twojego zasmarkanego noska. Naucz się też nie pakować zbytnio w kłopoty, bo każde moje pojawienie się w twoim świecie stanowi dla nas dwojga śmiertelne zagrożenie. Rozumiesz mnie?
Alicja przyglądała się mężczyźnie z szeroko otwartymi ustami.
— Zamknij buzię, idiotko, i skup się, bo nie będę się powtarzał. Helena i Walery nauczą cię wszystkiego, co będzie ci niezbędne do rozwinięcia twoich umiejętności, ale jakbyś nie zauważyła, nie żyją od ponad pięćdziesięciu lat. Musisz się przystosować do współczesnego świata, więc od jutra będziesz chodziła do pobliskiej podstawówki. Będziesz duchem. Unikaj zbędnych pytań, nie przyjaźnij się z nikim, nie opowiadaj o swoich rodzicach. Mieszkasz z dziadkami, daleko, oni nie lubią gości. Nauczycielkami się nie przejmuj. Zgwałcę ich umysły i wypiorę z wszelkiej podejrzliwości. Ucz się, potrzebujesz jak najszerszej wiedzy. Dbaj o kondycję, bo nieraz uratuje ci to tyłek. Rozwijaj się szybko i efektywnie. Nie jesteś zwykłym dzieckiem, nie mamy czasu na pieprzenie się z twoim dzieciństwem i gówno mnie obchodzi późniejszy okres dojrzewania. Wrócę do twojego świata, gdy uznam, że jesteś gotowa. Nie zamierzam bawić się z tobą lalkami, a tym bardziej nie będę grał dobrego wuja. Jutro, jak wrócisz ze szkoły, pójdziesz na tyły domu, znajdziesz ukryte zejście do bunkra, a potem otworzysz jedną ze znajdujących się tam walizek. Sama. Spotkasz tam ducha młodego chłopaka. Nakłoń go, by został twoim kierowcą, bo jak ci się nie uda, będziesz chodzić codziennie do szkoły dziesięć kilometrów. Czy o czymś zapomniałem? A tak. Witam w prawdziwym świecie, Alicjo. Tu życie nie będzie się z tobą pieprzyć.
Alicja zerwała się z łóżka z krzykiem. Serce waliło jej jak oszalałe, w głowie miała kompletny zamęt, a do tego było cała mokra od potu. Nerwowo rozejrzała się dookoła. Przez okno wpadały właśnie pierwsze promienie wschodzącego słońca, w pokoju dopiero zaczynało robić się szaro. Dziewczynka wzięła kilka głębszych oddechów, by się nieco uspokoić. Po chwili poczuła, jak mięśnie zaczynają się rozluźniać, serce zwalnia, w głowie pojawia się dziwna ociężałość. To tylko sen, kolejny koszmar, niewiele warta iluzja. Tak, nie było czym się przejmować. Mogła położyć się spokojnie znów do łóżka i zasnąć jeszcze chociaż na chwilkę. Już, już miała to zrobić, gdy usłyszała dziwny dźwięk. Tak jakby pękał gdzieś lód, ale przecież na dworze nie było jeszcze tak zimno, by gdzieś coś zamarzło. Wstrzymała oddech, nasłuchując, ale dźwięk wcale nie dobiegał z zewnątrz. On dobiegał z toaletki stojącej koło okna. Dziewczynka poczuła ukłucie strachu, ale wciąż zbyt się denerwowała, by myśleć racjonalnie, dlatego nim zdołała się nad tym zastanowić, wstała z łóżka i podeszła do starego mebla. Lustro skuwał lód. Alicja patrzyła na to i nie mogła zrozumieć, jak to możliwe. Może to kolejny sen? Właśnie miała dotknąć lodu, sprawdzić, czy jest naprawdę zimny, gdy wytopił się w nim napis: To nie sen, idiotko.
Alicja przeczytała to z niedowierzaniem, a gdy zamknęła na chwilę oczy i ponownie je otworzyła, na lustrze nie było nawet śladu po lodzie. Dziewczynka nie wątpiła jednak wcale, że jeszcze przed chwilą szron tam był, a wraz z nim był też napis. Nielekarz przesłał jej w ten sposób wiadomość. Nielekarz, który wcale nie był jej księciem z bajki, nie żartował. Jej marzenia rozprysły się jak mydlana bańka, nadzieja na szczęśliwe zakończenie umarła. Tego dziwnego dnia Alicja zrozumiała, że jej dzieciństwo właśnie dobiegło końca, a ona sama wpadła do dziwnego świata, pełnego szaleństwa, który chyba wcale nie był ani przyjemny, ani sprawiedliwy. Tego poranka nie odważyła się już zmrużyć oka.
Lekcja 2. Każdy dba o siebie
Alicja siedziała na łóżku, zastanawiając się, co właściwie powinna teraz zrobić. Jutro miała iść do szkoły? No tak, jest w końcu dzieckiem. Musi chodzić do szkoły. To faktycznie brutalny powrót do rzeczywistości. Nie dalej jak wczoraj była najukochańszą wnuczką na wakacjach. Nie myślała wcale o przyszłości, nie zastanawiała się, co przyniesie jej ta przyszłość, a już na pewno nie myślała, że w takich okolicznościach wróci do szkoły. Nie podobała jej się ta myśl. Właściwie im dłużej o tym myślała, tym bardziej stawała się z tego powodu wściekła. Co teraz miała niby zrobić? Myśli krążyły jej chaotycznie po głowie, złość narastała z każdą kolejną chwilą, aż wypaliła całą energię dziewczynki i zmusiła ją do zapadnięcia w kolejny niespokojny sen.
Stała w swoim pokoju w poprzednim domu, dookoła ktoś niedbale porozrzucał jej rzeczy. Zastanawiała się, kto mógł to zrobić. Nagle wszystko spowiła gęsta mgła. Alicja zrozumiała, że nie stoi wcale na dywanie…
…ale na jakimś trawniku, a dookoła rozchodzi się szum płynącej wody. Co teraz? Postanowiła zaczekać. Usłyszała jadący samochód, zobaczyła światła, odskoczyła w ostatniej chwili i wylądowała na…
…niewygodnej sofie w mieszkaniu swojej ciotki. W powietrzu unosił się dym, ale z zapachu wcale nie przypominał papierosowego. Nie, on był inny: ciężki, pełen bólu, tragedii, rozpaczy, szaleństwa na niespotykaną skalę. Wdychała go i czuła, jak zatrzymuje się w jej płucach, jak uniemożliwia dalsze oddychanie, jak przepełnia ją potwornym cierpieniem, ale nie ciała. Nie — to, co tak bardzo ją bolało, zdawało się jej jeszcze niepojęte. Była tylko dzieckiem, jeszcze nie wykształciła w sobie poczucia odpowiedzialności za świat, w którym przyszło jej żyć. Tylko że ból pozostawał bólem, a płuca desperacko pragnęły wyrzucić z siebie tę truciznę. Zerwała się z kanapy…
…i stanęła obok przeraźliwie chudego mężczyzny z wygoloną głową. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Serce biło jak szalone i doskonale wiedziała, że wcale nie chce spojrzeć na to, na co on patrzy, ale jakaś niepojęta siła odwróciła jej głowę. Zobaczyła stertę ludzkich ciał wrzucanych do potężnego pieca. Nie mogła zamknąć oczu, nie mogła uciec. Nagle kątem oka dostrzegła, że ktoś się jej przygląda. Jakaś kobieta stała oparta o ścianę. Paliła papierosa, uśmiechając się jak ktoś, kogo bawi śmierć innych. Ta kobieta nie istniała, Alicja doskonale o tym wiedziała, ale wiedziała też, że kimkolwiek ona jest i gdziekolwiek powinna przebywać — to ktoś ważny. W końcu to ona…
…zebrała walizki. Dziewczynka przyglądała się stercie walizek ukrytych w pobliskim bunkrze. Każda z nich wypchana była kosztownościami. Do kogo to wszystko należało? Teraz należało do niej, wiedziała to, ale wcześniej?
— Nie zadawaj pytań, na które wcale nie chcesz poznać odpowiedzi — powiedziała stojąca obok niej trzyletnia Alicja. — Teraz musisz się skupić na nauczeniu się, jak być duchem w tym świecie.
Alicja obudziła się po raz kolejny tego dnia z walącym sercem i mokra od potu. Wzięła kilka głębszych oddechów, by się choć trochę uspokoić, po czym usiadła powoli na łóżku i starała się uporządkować myśli. Co teraz? Co powinna zrobić? Na czym się skupić? Nie wiedziała, od czego ma zacząć. Do tej pory nigdy nie musiała niczego robić sama, nigdy zresztą nie była sama. Rodzice zawsze czuwali, trwali obok, roześmiani, kochający, czuli… Nie doceniała tego, nie potrafiła tego docenić i wręcz marzyła, żeby móc wreszcie dorosnąć. Oczywiście jak każde dziecko w jej wieku uważała, że wie wszystko o otaczającym ją świecie i rozumie więcej, niż się innym wydaje. Tego chłodnego jesiennego poranka pojęła wreszcie, jak bardzo się myliła. Tego poranka pojęła też, że zawsze robi to, co mówią jej inni. Nie podobało jej się to. Nie podobało ani trochę.
Dziewczynka, nie myśląc wiele, zerwała się na równe nogi i wyjęła ciuchy z pobliskiej szafki. Była zbyt zajęta nienawidzeniem wszystkich, by zauważyć, że ktoś przeniósł wszystkie jej rzeczy do tego domu i ułożył dokładnie tak, jak miała je ułożone w swoim starym pokoju. Kiedy naciągnęła ciepłą podkoszulkę, grubą bluzę, rajstopy, spodnie dresowe i stare adidasy, w głowie powoli zaczął się klarować pewien plan. Tym razem pokaże wszystkim, na co ją naprawdę stać. W końcu musiała być kimś wyjątkowym, skoro Nielekarz dbał o jej bezpieczeństwo.
Zbiegła na dół i wpadła do kuchni z prędkością światła. Niczym tornado zakręciła się koło stojącego na stole śniadania, w biegu zjadła kanapkę i zapiła szklanką ciepłego mleka. Nim Helena lub Walery zdołali odezwać się choćby słowem, ucałowała ich na powitanie, a potem wybiegła na podwórko. Dokładnie wiedziała, gdzie ma iść. Może jeszcze nie była na etapie, w którym mogłaby jawnie przeciwstawić się Nielekarzowi, ale na pewno mogła mu zrobić na złość, nie przestrzegać rygorystycznie tych jego wszystkich głupich poleceń. Dziecięcą twarz wykrzywił złośliwy uśmiech, gdy znalazła ukryte wejście, zapomniane od dziesięcioleci. Była, co prawda, za słaba, by otworzyć je na oścież, ale wciąż dość silna, by uchylić na tyle, żeby dała radę się wcisnąć do środka. Nie zastanawiając się nawet chwili nad czyhającym w mroku niebezpieczeństwem, Alicja dała nura do środka. Dziecinna satysfakcja szybko przeobraziła się w szczere przerażenie, gdy dziewczynka zdała sobie sprawę, że nie widzi nawet własnej dłoni, a co dopiero otoczenia. Ostrożnie dała krok do przodu, ale potknęła się o coś, przewróciła, zupełnie straciła orientację w terenie. Dookoła niej było mnóstwo dziwnych rzeczy, powietrze cuchnęło pleśnią, coś zdawało się pełzać gdzieś obok. Nagle poczuła na swojej dłoni dotyk małych nóżek. Wrzasnęła przeraźliwie i próbowała uciec od niewidocznego robaka, ale wpadła tylko na hałdę kolejnych rzeczy. Posypały się ziemia, kurz i jeszcze więcej pełzających, wijących się paskudztw, które — przerażone nie mniej niż dziewczynka — starały się znaleźć schronienie w jej nosie albo wilgotnych ustach. Alicja próbowała to wszystko strzepnąć, ale szamocząc się, wpadała tylko w kolejne pajęczyny, pogarszając sytuację z każdą minutą. W głowie rozbrzmiewał jej podły śmiech Nielekarza.
Walka trwała w najlepsze jeszcze kilka minut, a zakończyło ją pojawienie się niespodziewanego gościa. Duch młodego mężczyzny zmaterializował się koło dziewczynki i chwycił ją mocno za ramię. Przerażona, dalej się miotała, ale przestała przynajmniej wpadać na wszystko dookoła. Owady uspokojone obecnością doskonale znanego ducha same zaczęły spełzać z Alicji, szukając drogi ucieczki przed panikującym dzieckiem. Cichy, ale zdecydowany głos powiedział:
— Już dobrze, już sobie idą. Uspokój się, bo nie zrobią ci przecież nic złego. Zaraz żadnego z nich nie będzie.
Dziewczynka poczuła, jak ostatni robak wypada jej z włosów, a coś długiego i o wielu nóżkach przepełza po jej nodze, wysuwając się spod nogawki spodni. Łzy przerażenia płynęły jeszcze przez chwilę.
— Już żadnego nie ma na tobie. Możesz mi zaufać. Wszystkie z ciebie zeszły.
— To było obrzydliwe — jęknęła Alicja w odpowiedzi i otarła rękawem nos. — Fuj, fuj, fuj.
— To tylko robaki. Żuki, stonogi, pająki. Nic jadowitego, nic, co mogłoby cię zabić. Były bardziej wystraszone od ciebie i, w przeciwieństwie do ciebie, wiele z nich nie przeżyło spotkania z twoimi rękoma i nogami.
— Zaplątały mi się we włosy. Próbowały wejść do buzi! Chyba jakiegoś zjadłam! A jak on teraz złoży jajeczka w moim brzuchu i…
— Twój żołądek jest pełen kwasu, który je rozpuści. Niejednego robaka zjadłem i nic mi jakoś nie było.
Alicja spojrzała uważniej na trzymającego ją mężczyznę. Był martwy od dość dawna, sądząc po jego stroju. Ile mógł mieć lat? Wyglądał młodo, ale miał oczy pełne bólu, które dodawały mu powagi.
— Jak masz na imię? — spytał, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Właśnie ubyło mu dobrych dziesięć lat.
— Alicja — odpowiedziała dziewczynka, marszcząc lekko brwi. — A ty?
— Grzegorz — odpowiedział mężczyzna, podając jej dłoń. — Chodź, wyprowadzę cię stąd. Dzieci nie powinny tu wchodzić.
— Wiem, ale…
Alicja zawahała się przez chwilę. Czy powinna mówić otwarcie o wszystkim? Jakaś jej część, ta niewinna i dziecięca, nie widziała powodów, by kłamać. Gdy tylko dziewczynka to zrozumiała, natychmiast powiedziała:
— Byłam ciekawa, co jest w środku. Nie myślałam, że będzie tu tak ciemno. Zresztą, sama nie wiem.
Wzruszyła ramionami i spuściła wzrok. Dziecięca część jej serca była oburzona, ta nowa, mroczna, stanowiąca zalążek dorosłości, pokiwała z uznaniem głową.
— A ile masz lat? — spytał Grzegorz, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
— Dziewięć. — Alicja uśmiechnęła się najbardziej niewinnie, jak tylko potrafiła. Mężczyzna nie krył oburzenia.
— To gdzie twoi rodzice?! Jak mogli cię zostawić bez opieki?
Łzy spłynęły po umorusanych policzkach. Mężczyzna natychmiast umilkł. Nie wiedział, co właściwie źle powiedział, ale czuł, że to wszystko jego wina. Dziewczynka odwróciła się do niego plecami i szepnęła:
— Moja mama i mój tata nie żyją.
— O Boże, tak mi przykro — jęknął Grzegorz i przytulił mocno Alicję.
„Ty kłamczucho!” — krzyknął dziecięcy głosik w głowie dziewczynki, ale zagłuszył go inny, bardziej kobiecy i subtelny, który powiedział: „Jeden zero dla nas”.
Grzegorz pomógł Alicji wyjść z bunkra, nie był niestety w stanie zmaterializować się na tyle skutecznie, by otworzyć szerzej drzwi i wpuścić do pomieszczenia trochę światła, żeby pokazać jej, co jest w środku. Zamiast tego oprowadził dziewczynkę po okolicy, pokazał pobliski strumyk i niewielkie jeziorko. Kiedy tak chodzili spokojnie, nigdzie się nie śpiesząc, rozmawiali o przeszłości mężczyzny. O jego dzieciństwie, o jego rodzeństwie, o rodzicach i krewnych. O szczęściu, pierwszym zauroczeniu, małżeństwie, do którego nigdy nie doszło. O wojnie, jaka wybuchła, gdy był młodym chłopakiem. O broni, którą wciśnięto mu w dłoń, o strachu paraliżującym mu serce. Wreszcie — o śmierci wszystkich, których kochał.
— To smutna historia — powiedziała Alicja, mocno ściskając jego chłodną, niematerialną dłoń.
— Wiem i przepraszam. Nie powinienem ci tego mówić. Sama przecież niedawno straciłaś bliskich.
— To nic. Chciałam cię wysłuchać. Tak mi lepiej. Wiem, że nie jestem sama, sierota, która nie ma nikogo.
Przysiadając na pobliskim pniu złamanego drzewa, dziewczynka rozpoczęła swoją historię. Opowiadała o rodzicach, o bliskich, którzy jej nie chcieli, o cieple, jakie panowało w jej domu. Opowiadała o cioci, którą dopiero teraz zrozumiała, o wypadku, w którym wolałaby umrzeć, o domu dziecka, do którego powinna była trafić.
— Więc co tu robisz? — spytał Grzegorz, przyglądając jej się uważnie. Alicja poczuła, jak serce jej mocniej zabiło. Musiała uważać. Każde słowo mogło teraz wszystko zepsuć.
— Po wypadku, gdy leżałam w szpitalu, przyszedł do mnie mężczyzna o czarnych włosach. Był straszny i przez niego moi rodzice musieli odejść tak szybko do nieba. On potem zmusił moją ciocię, by mnie tu zostawiła. Nie wiem, jak to zrobił, ale ciocia po prostu o mnie zapomniała. Mieszkam u Heleny i Walerego, którzy zastępują mi dziadków. On kazał im się mną zająć, przez niego też nie mogą odejść do światła.
Czuły wyraz natychmiast zniknął z twarzy mężczyzny. Alicja wiedziała, że lód pod nią pęka, ale musiała iść naprzód. Teraz nie mogła się już wycofać.
— Nie wiem, czego on ode mnie chce. Jest dla mnie zły i mnie obraża. Nie rozumiem, co do mnie mówi, gdy każe mi coś zrobić, ale mimo to muszę robić, co mi każe. Ale wiesz co? Ja go oszukam. On mnie uczy, bo chce, żebym była zła, ale ja nie będę taka jak on. Nauczę się wszystkiego, a potem będę naprawiać ten świat tak, by nikt więcej nie cierpiał jak my. Nie wiem, czy mi się uda, ale wiem, że się postaram.
Na koniec promienny, radosny uśmiech. Czy wyszedł szczerze? Alicja czekała w napięciu na reakcję Grzegorza, a z każdą kolejną sekundą wpadała w coraz większą panikę. Czyżby jednak ją przejrzał?
— A jeśli ci się nie uda? — spytał mężczyzna po chwili zawahania.
— Myślę, że on mnie zabije — odpowiedziała Alicja bardzo poważnie. — Myślę, że znajdzie kogoś innego. Ale ja się tego nie boję, wiesz? Pójdę tam, gdzie są rodzice, i wszystko będzie dobrze.
Znów zapadła cisza. Alicja poczuła, jak jej żołądek z nerwów wykręca się na wszystkie strony. Została jej już tylko jedna możliwość, ale oznaczało to zagranie va banque. Z drugiej strony — co właściwie miała do stracenia?
— Ojej, robi się już ciemno. On będzie zły, jak szybko nie wrócę do domu. Będziesz tu jutro? Odwiedzę cię po szkole. Poopowiadasz mi jeszcze o swoim dzieciństwie, o tym, jakie wtedy były zabawy? Będę się pilnie uczyć, może kiedyś uda mi się pokazać ci drogę do światła.
Dziewczynka wstała i otrzepała pośladki z kory i resztek mchu. Uśmiechnęła się, jak miała nadzieję, dość smutno i beznadziejnie, jak na przerażone dziecko przystało. Mężczyzna dalej nad czymś się zastanawiał, dalej coś nie dawało mu spokoju. Wreszcie dał krok w stronę Alicji i powiedział:
— Wiedziałaś, że tam będę. Nie wystraszyłaś się mnie ani nie byłaś zdziwiona moim pojawieniem się.
Alicja stanęła sztywno, spuściła momentalnie wzrok, na policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
— On mi powiedział. Powiedział, że mam cię zmusić, żebyś mi służył, że inaczej nie jestem tym, za kogo mnie miał… — Z oczu popłynęły jej łzy. — Ale ja nic nie chciałam ci mówić! Ja nie chciałam cię oszukać! Ja tylko chciałam z tobą porozmawiać… zaprzyjaźnić się z kimś, bo on mi zabronił przyjaźnić się z kimkolwiek. Ja…
Dziewczynka odwróciła się na pięcie, po czym pobiegła w stronę domu. Mężczyzna miał pustkę w głowie.
Po powrocie do domu Alicja próbowała przekonująco nieprzemknąć się do własnego pokoju lub — prościej mówiąc — zadbała o to, by przemknięcie jej się nie powiodło, ale wyglądało tak, jakby bardzo się starała. Helena na widok jej zapłakanych policzków i brudnego ubrania natychmiast przytuliła ją z całych sił, po czym zaczęła uspokajać. Walery nerwowo wstawił wodę na herbatę, po czym kręcił się i zadawał całą masę pytań. Oczywiście należało się wzbraniać, Alicja nie była głupia. Moment musiał być dobry, rozegranie — szybkie, mina –stosowna. Sądząc po reakcji opiekunów, wszystko się udało. Historia o cudownym poświęceniu mającym stanowić przeciwstawienie się złemu Nielekarzowi została sprzedana, a przypieczętowano ją spaniem na głodniaka. To było konieczne jako wyraz rozpaczy i nerwów, a przynajmniej tak jej się wydawało. Do pokoju pomaszerowała zmarnowana jak nigdy, liczyła jednocześnie, że jej pusty żołądek nie postanowi zakomunikować tego całemu światu. Co jak co, ale nie będzie codziennie pokonywać kilku kilometrów tylko po to, by dostać się do jakiejś gównianej szkoły.
Gdy tylko dziewczynka, skręcając się z głodu, położyła się w swoim pokoju spać, do drzwi kuchennych zapukał niespodziewany gość. Helena otworzyła, wpuściła młodego mężczyznę do środka i zaproponowała mu ciepłej herbaty. Zaskoczony Grzegorz grzecznie odmówił, po czym spytał o Alicję i jej historię. Opiekunowie dziecka opowiedzieli, jak dostało się ono pod opiekę czarnowłosego mężczyzny.
— Czyli wszystko, co opowiedziała, to prawda? — spytał, zaskoczony.
— Tak. On obserwował ją od bardzo dawna, wszystko już wcześniej przygotowano.
— A dlaczego wy mu pomagacie? — Grzegorz spojrzał podejrzliwie na staruszków.
— Potrzebował nas. Potrzebował dla niej opiekunów, którzy nie byliby podejrzani. Obiecał w zamian odesłanie nas do światła. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, na co tak naprawdę się godzimy, utknęliśmy i interesowało nas jedynie wydostanie się z tego świata. Obiecał, że nie zrobi jej krzywdy, nawet jeśli nie zechce iść jego drogą. Ojejku, co myśmy najlepszego zrobili, zgadzając się wtedy?
— Nie mogliście wiedzieć. Nikt nie mógł wiedzieć. Tylko dlaczego przysłał ją do mnie? Po co ja mu niby jestem potrzebny?
— Alicja potrzebuje kierowcy — powiedział nagle stojący przy oknie mężczyzna z papierosem w prawej dłoni. Jego niebieskie oczy przeszywały Grzegorza zimnym spojrzeniem.
Nie było potrzeby przedstawiania go. Jego aura nie pozostawiała żadnych złudzeń, tak samo jak emanująca z niego siła. Przerażający uśmiech mówił, że mężczyzna dostaje zawsze to, czego chce.
— Zasady są proste. Dam ci energię potrzebną do wykreowania namiastki fizycznego ciała. W garażu czekają na ciebie samochód i benzyna. W schowku znajdziesz wszystkie niezbędne dokumenty, w razie gdyby ktoś zapragnął cię skontrolować. Po wypełnionym zadaniu odeślę cię w stronę światła.
— Ale jak ty… — Grzegorz ugryzł się w ostatniej chwili w język, choć na niewiele się to zdało. Czarnowłosy mężczyzna i tak wiedział, co ten chciał powiedzieć.
— Nie jestem demonem. Jestem czymś o wiele więcej, ale nie chcesz tego akurat wiedzieć. Dotrzymam umowy, o resztę się nie martw.
Po tych słowach Nielekarz zniknął. Młody duch wcale nie poczuł się z tego powodu lepiej. Bezradnie spoglądał to na Helenę, to na Walerego, ale żadne z nich nie mogło pomóc mu podjąć ostatecznej decyzji. Z drugiej jednak strony — czy on w ogóle miał wybór? Sama myśl o odmowie przyprawiała go o mdłości.
Lekcja 3. Stać się duchem
Alicja obudziła się głodna. Właściwie określenie „głodna” nie oddawało w pełni stanu, w jakim się znajdowała. Burczenie w brzuchu było słychać już chyba w całym domu, dlatego niespecjalnie zdziwiło ją czekające na stole śniadanie. Dziewczynka wręcz rzuciła się na przygotowane przez Helenę kanapki z serem i jajkiem, pochłaniała je jedną po drugiej i popijała łapczywie ciepłym kakao. Gdy wreszcie pierwszy głód został zaspokojony, a nieprzyjemne skurcze żołądka ustąpiły miejsca błogiej pełności, dziewczynka spojrzała na wiszący nad stołem stary zegar z wahadłem. Była dopiero szósta. Z ulgą stwierdziła, że zaraz wróci do swojego ciepłego łóżka, najedzona, szczęśliwa…
— Dobrze, że wstałaś, Alicjo. Przygotowałem ci już plecak, ubierz się ciepło, strasznie wieje — powitał ją radośnie Grzegorz.
— Jaki plecak? — zdziwiła się dziewczynka, niepewnie spoglądając to na swoich przyszywanych dziadków, to na mężczyznę ubranego dziś w elegancki uniform szofera.
— Dziś jest twój pierwszy dzień w nowej szkole — odpowiedziała spokojnie Helena. — Musisz się uczyć, Alicjo. Dziewczynce nie przystoi opuszczać szkoły.
Alicja nie odezwała się ani słowem. W myślach kłębiły jej się zasłyszane kiedyś na podwórku brzydkie słowa, ale nie zamierzała wypowiedzieć ich na głos. Szkoła? Kto potrzebował szkoły? Jej rodzice umarli, wychowywały ją duchy, a pilnował… ktoś albo w sumie coś. W bajkach nikt nigdy nie chodził do szkoły. Helena i Walery powinni ją wszystkiego nauczyć, a Nielekarz — wpoić potrzebną wiedzę o świecie. Do szkoły? To absurdalne! Przecież została chyba w jakiś sposób wybrana, była wyjątkowa, a takie wyjątkowe dzieci nie powinny marnować czasu na głupią szkołę. Myśli kłębiły się w młodym umyśle, poczucie zawiedzenia i rozczarowania narastało z każdą chwilą, jednak dziewczynka nie odezwała się ani słowem. Wbrew swoim wczorajszym śmiałym słowom nie zamierzała wcale przeciwstawiać się Nielekarzowi. To było… nieopłacalne.
— Wszystko dobrze? — spytał Grzegorz, widząc nietęgą minę Alicji.
— Tak, wszystko dobrze. Zupełnie zapomniałam o szkole!
Dziewczynka zaśmiała się głośno, odrobinę za sztucznie i zbyt dziecinnie jej zdaniem, ale to nie miało znaczenia. Trzy duchy pewnie nawet nie zwrócą na to uwagi. Zapomniała o szkole? O nie, dobre sobie. Ona po prostu nie wierzyła, że to tak na poważnie. Myślała tylko, że to jakiś test albo… Albo w sumie nic nie myślała, bo pozwoliła tej informacji ominąć część mózgu odpowiedzialną za rozumienie usłyszanych słów. No szkoła, czemu nie właściwie, ale żeby tak od razu, naprawdę? A gdzie czas na przyswojenie jakiejś magii? W końcu była podopieczną Nielekarza.
— Alicjo, jak będziesz gotowa, to zejdź, proszę, do samochodu. Jeszcze nie do końca łapię się w tych nowych mapach, wszystko się zmieniło od mojej śmierci. Możemy być zmuszeni do okrążenia okolicy kilka razy, nim znajdę drogę.
— Dobrze. Już idę się ubierać.
Dziewczynka dopiła pośpiesznie kakao, po czym zerwała się na równe nogi i pobiegła do swojego pokoju. Z walącym sercem podeszła do toaletki, spojrzała w lustro, a potem wzięła głęboki oddech. Nic się nie działo, żadnej magicznej wiadomości. Trochę niepewnie powiedziała:
— Jesteś?
Nikt jednak na te słowa nie odpowiedział, nic się też nie zmieniło. Nie pojawił się lód, tafla lustra nie zafalowała, nie zmieniła się atmosfera w pomieszczeniu. Małe zęby zazgrzytały.
— Słyszysz mnie w ogóle? Jesteś moim opiekunem, więc czemu ty mnie nie uczysz? Dlaczego muszę iść do szkoły?
Dalej nic. Zupełnie nic się nie zmieniło. Zrezygnowana Alicja odwróciła się w stronę szafy i zaczęła wyjmować ciuchy. Do pokoju weszła w tym momencie Helena. Dziewczynka, trochę zawstydzona, pośpiesznie naciągnęła wybrane przez siebie ubrania, po czym niepewnie spojrzała na milczącą opiekunkę. Kobieta zerwała się w ułamku sekundy, złapała dziewczynkę za szyję, uniosła nad ziemię i powiedziała cicho:
— Nie słuchasz mnie, a to mi się nie podoba. Dyskutujesz ze mną, a tego nie będę tolerował. To ostatnie ostrzeżenie. Następnym razem będzie bolało.
Alicja walczyła o każdy oddech, żywy ogień wypełnił jej płuca. Helena trzymała ją jeszcze przez chwilę, potem puściła jak worek ziemniaków, a następnie wyszła powoli z pokoju. Nie było najmniejszej wątpliwości, kto tak naprawdę przed chwilą ją odwiedził. Niebieskie oczy i sposób wypowiadania słów były aż nadto charakterystyczne. Cholera jasna, jak można opętać ducha?! Przecież to jakiś absurd!
— Dupa — warknęła, podnosząc się z podłogi. — Kurwa, dupa, cholera.
Pokasłując, otrzepała ciuchy, po czym wyszła z pokoju. Lepiej nie denerwować go jeszcze bardziej.
Szkoła nie była najlepszym miejscem. Jak to szkoła, z założenia nie była rajem dla dzieci, ale o tym, jak podłe może być to miejsce, Alicja przekonała się dopiero w dziewiątym roku swojego życia. Nikogo nie znała, z nikim nie rozmawiała, a nawet gdyby chciała, nie miała prawa z nikim się zaprzyjaźnić. Miała być „duchem”, cokolwiek by to oznaczało. Miała nie istnieć, choć chyba nie bardzo jej to wychodziło, skoro znalazła się na ustach wszystkich. Jak można zniknąć, gdy każdy śledzi twój najmniejszy ruch? A jednak ona musiała tę trudną sztukę jakoś opanować. Nie chciała nawet myśleć, co się stanie, jeśli zawiedzie.
Pierwszy dzień okazał się najgorszy. Była trędowata, była wyrzutkiem, dziwadłem z miasta, a do tego musiała odpowiadać na całą listę idiotycznych pytań nauczycielki. Na szczęście informacja o śmierci rodziców zamknęła usta tej głupiej kobiecie, ale za to otworzyła je jej nowym kolegom na długiej przerwie. Słyszała, jak wytykali ją palcami, jak naśmiewali się z niej i nazywali ją sierotą. Nienawidziła ich z całego serca, życzyła im wszystkiego, co najgorsze. Kolejne dni wcale nie były lepsze, właściwie zdawały się coraz gorsze. Nie rozmawiała z kolegami, więc i oni do niej nie podchodzili. Nie witała się, więc wytykali ją dalej i wciąż się naśmiewali. Im bardziej starała się zniknąć, tym bardziej zwracała na siebie uwagę. Jak miała się od nich uwolnić? Zadawała sobie to pytanie, raz po raz malując na końcu swojego zeszytu zakrwawione zwłoki kolegów z klasy. Te głupie, karykaturalne rysunki dodawały jej siły. To była jej marna forma pocieszenia, sposób na wyładowanie narastających emocji, obronienie się przed wybuchem płaczu. Niestety jeden z chłopców, zaciekawiony, co też Alicja tak zawzięcie rysuje, wyrwał jej zeszyt i — przerażony tym, co zobaczył — pobiegł na skargę do nauczycielki. Kobieta z niedowierzaniem oglądała kolejne strony zapełnione podobiznami dzieci nabitych na pale, przybitych do krzyży, płonących na średniowiecznych stosach, rozdzieranych przez konie, wieszanych na drzewach. Skąd u dziecka takie pomysły? Nauczycielka nie miała wątpliwości, że takie zachowanie odbiega stanowczo od normy, dlatego czym prędzej kazała stawić się na rozmowę… rodzicom Alicji. Dopiero gdy zobaczyła łzy w oczach dziewczynki i usłyszała szyderczy śmiech jej rówieśników, dotarło do niej, jaki błąd popełniła. Zawstydzona własną głupotą zabrała dziewczynkę z klasy, a potem wypytywała o jej relacje z innymi uczniami. Czy był w ogóle sens kłamać? Nie, nie tym razem. Alicja opowiedziała wszystko, z lubością przyglądając się narastającemu przerażeniu nauczycielki. Dziewczynka nie była głupia, wiedziała, że strach w oczach dorosłej kobiety wcale nie został wywołany okrucieństwem uczniów. Ta idiotka nie miała pojęcia, jak to wszystko rozwiązać. Ostatecznie kazała zgłosić się na rozmowę dziadkom Alicji. Dziadkom? Dobre sobie, bo oni nie mogli nawet zbytnio opuszczać tego starego domu…
Alicja o całej sprawie nie powiadomiła nikogo. Po co miała martwić Helenę i Walerego? Przecież i tak nie mogli nic na to wszystko poradzić. Z drugiej jednak strony dni mijały, a dziewczynce powoli kończyły się wymówki, dlaczego jej opiekunowie dalej nie stawiają się w szkole. Doskonale wiedziała przecież, że znalazła się w patowej sytuacji, ale jakoś nie widziała z niej żadnego wyjścia lepszego od cierpliwego czekania, aż wszystko samo się rozwiąże. No cóż, nic innego i tak zrobić nie mogła.
— Alicja, gdzie są twoi dziadkowie? — spytała poirytowana nauczycielka. — Dość mam już twoich wymówek. Mają się stawić natychmiast w szkole, inaczej wyślemy oficjalne pismo i będziesz wtedy w poważnych tarapatach!
Usłyszawszy te słowa, dziewczynka uśmiechnęła się w duchu. Oficjalne pismo? Dość wymówek? Późno postanowiła podjąć kroki w tej kwestii.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówię do ciebie, więc wstań.
Dlaczego miała wstawać? Przecież to nie ona mówiła, tylko nauczycielka. Do tego jeszcze te śmiejące się dzieci. Głupie, śmierdzące oborą dzieciaki z cieknącymi nosami i rękawami sztywnymi od glutów.
— Miarka się przebrała. Idziemy do dyrektorki.
Usłyszawszy to, Alicja westchnęła cicho. Po co w ogóle się wysilać? Tak bardzo starała się nie wchodzić nikomu w drogę, a i tak wszyscy się na niej wyżywali. Ciekawe, co niby zrobi dyrektorka. Napisze pismo? Pojedzie porozmawiać z dwoma duchami? To tylko niektóre pytania, jakie pojawiały się w głowie Alicji. A zresztą, co niby złego zrobiła? Była dzieckiem, któremu żaden dorosły nawet nie próbował pomóc. Straciła rodziców i zamiast wsparcia otrzymała jeszcze wyzwiska oraz łatkę krnąbrnej uczennicy. Chciała tego? Oczywiście, że nie! Wiedziała, że ta szkoła to cholernie głupi pomysł.
Rozległo się ciche, lecz stanowcze pukanie do drzwi. W sali natychmiast zapadła cisza. Coś się nagle zmieniło w powietrzu. Dziewczynka wyczuwała tę subtelną zmianę, ale nie potrafiła jej zrozumieć. Drzwi się uchyliły, nauczycielka zerwała się na równe nogi i wybiegła, mało nie gubiąc za sobą butów. Kto to mógł być?
— On… — szepnęła, nim jeszcze rozum zamknął jej usta. Nagle wszystko stało się odrobinę bardziej zrozumiałe.
Nauczycielka weszła do klasy biała jak ściana. Cicho, trochę nieprzytomnie, poprosiła, by Alicja wyszła na korytarz. Dziewczynka wstała posłusznie i wśród śmiechów i głupich żartów wyszła z sali. Na korytarzu stał wysoki mężczyzna w czarnej, pasowanej kurtce. Długie, czarne włosy splótł w gruby warkocz, który przerzucił niedbale przez prawe ramię. Błękitne oczy przyglądały się Alicji z rozbawieniem pomieszanym z pogardą.
— Nie przywitasz się z wujkiem? — warknęła nauczycielka.
Wujkiem? No cóż, może to faktycznie najlepsze rozwiązanie.
— Witaj, wujku. — Alicja dygnęła grzecznie na powitanie.
— Alicjo, moje dziecko drogie. Co się z tobą dzieje?
Nielekarz podszedł do Alicji, przyklęknął przed nią, a potem mocno przytulił. Serce dziewczynki zabiło mocniej, ale nie odezwała się ani słowem. Mężczyzna kontynuował swoim zatroskanym głosem, pełnym miłości i troski:
— Tak wiele przeszłaś, a wciąż nie dane ci zaznać wytchnienia. Drogie dziecko, serce mi pęka, gdy widzę cię tak załamaną.
— Naprawdę? — szepnęła ironicznie Alicja. — Wczoraj jakoś tego nie odczułam.
— Stul pysk, jeśli chcesz, żebym ci pomógł — warknął Nielekarz. Ujmując ją delikatnie za ramiona i czule odsuwając od siebie, dodał głośniej: — Co mogę dla ciebie zrobić? Jak mogę ci pomóc?
Alicja milczała. Może i była dzieckiem, ale na pewno nie była głupia. Musiała odegrać swoją rolę, sztuka musiała trwać za wszelką cenę. Ukryła twarz w dłoniach, udała zawstydzenie, przycisnęła palce na tyle mocno do oczu, by te zaczerwieniły się stosownie. Zaczęła lekko drżeć, żeby wyglądać na jeszcze słabszą.
— Pan się za bardzo o nią troszczy! — krzyknęła nauczycielka na widok tej ckliwej sceny. — Jest pan dla niej taki dobry, a jej potrzeba teraz silnej ręki. Ona to wykorzystuje! Same problemy z nią. Staramy się ją wszyscy wpierać, ale zamknęła się w sobie i nie chce z nikim rozmawiać.
— Musi pani jej pomóc. — Nielekarz wstał i spojrzał kobiecie prosto w oczy. — Nie ma mnie całymi dniami w domu, Alicja została z tym ogromnym ciężarem zupełnie sama. Sama pani wie, jaka tragedia ją spotkała. Chcę jej pomóc, ale nie wiem, jak wychować dziecko.
„To się akurat zgadza. Nie masz pojęcia, jak mnie wychować” — pomyślała Alicja, ale nie odezwała się ani słowem.
— Bo pan jej za dużo pozwala — stwierdziła nauczycielka, przysuwając się do wysokiego mężczyzny. Alicja skrzywiła się, widząc ten drobny ruch. Poczuła, jak przewraca się jej w żołądku na myśl o tym, że ta głupia kobieta próbuje zbliżyć się do Nielekarza. — Pan powinien częściej przychodzić, moglibyśmy wtedy razem omówić pewne kroki, bo inaczej to biedne dziecko nigdy się nie otworzy po tych tragicznych wypadkach.
Mówiąc to, nauczycielka, ośmielona milczeniem mężczyzny, ujęła delikatnie jego dłoń. No cóż, definitywnie popełniła błąd.
— Może mam cię od razu zerżnąć w składziku na miotły? — spytał Nielekarz, zabierając z obrzydzeniem rękę. Kobieta zdążyła tylko szerzej otworzyć oczy, ale nim zdołała coś powiedzieć, mężczyzna kontynuował: — Alicja straciła rodziców w wypadku nie dalej jak miesiąc temu. Zamieszkała z dziadkami, których pierwszy raz zobaczyła na oczy. Przeniosła się do cuchnącej oborą szkoły, gdzie banda zasmarkańców bez przyszłości naśmiewa się z niej na każdej lekcji, a głupia kurwa podająca się za pedagoga zamiast jej pomóc, jeszcze pogarsza sytuację. Rzygać mi się chcę, jak na ciebie patrzę.
— Jak pan…
Żadne więcej słowo nie opuściło gardła kobiety, bo szczupła dłoń złapała je z nieludzką siłą.
— Nie pytam o twoje zdanie. Spójrz mi w oczy i zapamiętaj sobie kilka rzeczy.
Stało się coś dziwnego. Alicja przyglądała się tej scenie jak urzeczona. Kiedy Nielekarz puszczał znienawidzoną przez nią nauczycielkę, dookoła jego ciała coś zaczęło delikatnie falować. Jakby z jego wnętrza wypływała jakaś energia, wnikała do ciała kobiety i coś w niej zmieniała. Nie drastycznie, ale subtelnie. Kobieta zdawała się jednak tego zupełnie nie zauważać. Trzęsła się z przerażenia i wściekłości, gdy nagle… Nagle wszystkie emocje zaczęły ją powoli opuszczać. Po kilku minutach stała tam, zupełnie obojętna jak pusta skorupa człowieka, pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Energia falowała i wnikała dalej.
— Słabo ci idzie bycie duchem, Alicjo — powiedział Nielekarz, dalej spoglądając kobiecie prosto w oczy.
— A tobie bycie opiekunem — powiedziała dziewczynka, kipiąc ze złości. — Też mi to zrobiłeś, prawda? W szpitalu.
— Nie to, bachorze. Ustabilizowałem poziom twojej energii, żebyś łatwiej przeszła przez żałobę. Nie wymazałem ci własnych poglądów.
— Nie łatwiej byłoby ci to zrobić? Przynajmniej byłabym taka, jak chcesz.
W ułamku sekundy twarz Nielekarza znalazła się jedynie kilka centymetrów od twarzy dziewczynki, a zimne oczy przeszywały ją swoim spojrzeniem.
— Chcesz tego? Mogę to zrobić, ale staniesz się dla mnie bezwartościowa. Nie obchodzi mnie, jaką drogę obierzesz, masz tylko się przebudzić. Myślisz, że to moja gra? Nie, jestem tylko pionkiem, tak samo jak ty. Odegraj swoją rolę, ja odegram swoją i będzie po sprawie. Chcesz mnie pokonać? Pokonaj. Chcesz mnie zabić? Próbuj. Chcesz odsyłać duchy? Odsyłaj. Chcesz zbawiać niewinnych? Zbawiaj. Pamiętaj tylko, że to twoje życie i ty za to zapłacisz. Ja mam tylko dopilnować, żebyś przeżyła jeszcze kilka lat. Jak ci się potem znudzi, to możesz się jak dla mnie zabić.
Alicja usiadła na zimnej posadzce. Nim nieprzyjemny mętlik całkowicie zawładnął jej myślami, zdołała powiedzieć:
— Dlaczego mi dziś pomogłeś?
— Potraktuj to jako formę zapłaty za wywiązanie się z umowy. — Nielekarz nagle stał się znów spokojny, a cień jego uśmiechu niemal godny zaufania. — Doskonale poradziłaś sobie z Grzegorzem.
— Ty mnie chwalisz? — jęknęła Alicja, nie wiedząc już, co o tym wszystkim myśleć.
— Tak. Chwalę cię. Zasłużyłaś na słowa uznania, bo jak na dziewięcioletniego bachora poradziłaś sobie całkiem nieźle. Tylko dlatego też dam ci wieczorem lekcję.
Energia przestała płynąć, kobieta zamknęła oczy, dziewczynka z niepokojem patrzyła, jak mężczyzna wychodzi przez drzwi, których jeszcze przed chwilą wcale nie było. Zapadła cisza. Co właściwie powinna teraz zrobić?
Nauczycielka ocknęła się z dziwnym bólem głowy chwilę po rozmowie z dziadkami Alicji. Dziewczynka przeprosiła, szczerze wyznała, jak bardzo ciężko jest jej bez rodziców i jak źle traktują ją dzieci w klasie. Oczywiście kobieta z takim doświadczeniem pedagogicznym nie dała się nabrać na głupią historyjkę o cudownym otworzeniu się dziecka, ale najważniejsze, że dziadkowie obiecali zająć się Alicją, jak należy. Teraz nie powinna sprawiać żadnych kłopotów.
— Widzisz, Alicjo? Spotkanie z twoimi dziadkami było potrzebne i niedobrze, że tak je odwlekałaś. Trzeba od razu mówić im o swoich kłopotach.
— Tak, proszę pani — powiedziała Alicja, starając się ukryć niedowierzanie najlepiej, jak tylko potrafiła. — Czy mogę już wrócić do klasy?
— Tak, oczywiście.
Nauczycielka ruszyła przodem, nie zwracając najmniejszej uwagi na dziwną minę dziewczynki. Cieszyła się, że udało się jej pokazać, kto tak naprawdę tu rządzi. Reszta dnia minęła spokojnie. Nauczycielka zdawała się ignorować siedzącą z tyłu Alicję, Alicja ignorowała dzieci, a dzieci zapomniały o dziwnej koleżance z końca sali. Nagle życie stało się o niebo prostsze, ale jednocześnie jakoś dziwnie samotne.
Bała się wieczoru, ale — jak to zwykle bywa — to, czego się najbardziej boimy, dostajemy najszybciej. Nim się obejrzała, słońce już zaszło, a Helena podała obfitą kolację i nalała do kubka pysznej herbaty. Grzegorz siedział razem z nimi i wspominał stare czasy, Walery coś mu opowiadał ze swojej młodości. Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na siedzącą cichutko dziewczynkę. Ta zjadła przygotowane jedzenie, popiła, a następnie pozmywała po sobie i pożegnała się grzecznie, mówiąc, że jest bardzo zmęczona po szkole. Nikt o nic zbędnego nie pytał, nikt nawet nie domyślał się, że szkolne przygody opowiadane przez dziewczynkę mocno różnią się od tego, co naprawdę dzieje się w jej życiu.
Alicja weszła do pokoju ubrana w piżamę. Poza dziewczynką w pomieszczeniu nie było nikogo. Może zapomniał? Może zmienił zdanie? Dziewczynka położyła się do łóżka i zastanawiała, czy nie powinna poczekać, ale stres przeżyty w ciągu dnia dał o sobie znać i nim się zorientowała, spała już smacznie, tuląc ukochanego misia.
Śniła o rodzinnym domu, a to wcale nie okazało się dla niej łatwe. Śniła o przechadzaniu się po pokojach, o oglądaniu starych pamiątek, o potwornej pustce. Obeszła wszystkie pokoje, obejrzała wszystkie zdjęcia zawieszone w ramkach. Gdy nie zostało już nic, założyła buty i wyszła. Wszystko zniknęło, otoczyła ją znajoma ciemność. Po chwili wiedziała już, że nie jest dłużej sama. Nielekarz czekał na nią od dłuższego czasu.
— Chodź — powiedział, podając jej dłoń.
Przenieśli się do niewielkiej jaskini gdzieś w lesie. Na dworze szalała zamieć śnieżna, wiatr wył, niosąc tumany białych płatków. Dziewczynka skuliła się z zimna. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i przyklęknął tuż przed nią, mówiąc:
— Dam ci pewną lekcję i to ważne, byś ją zrozumiała. Jest prosta, ale właśnie dlatego tak niewielu potrafi ją zrozumieć.
Dziewczynka w skupieniu słuchała melodyjnego głosu, starała się nie myśleć o odczuwanym zimnie.
— Każdy świat i każda rzecz, wszystko, co cię otacza, i wszystko, co tworzy ciebie, to tylko cząsteczki. Cząsteczki to tylko małe kawałki Wszechświata, tak małe, że nie widać ich nawet gołym okiem. To one tworzą góry i to one tworzą powietrze. To one tworzą twoje i moje ciało. Prawie nic nie ważą, a żeby cokolwiek stworzyć, potrzeba ich ogromnej liczby. Nigdy nie łączą się tak, by niemożliwym stało się ich rozłączenie. Cały świat, całe to szaleństwo, to wszystko to tylko wirujące i szalejące cząsteczki. One są jak ziarnka piasku. Tak o nich myśl, tak je postrzegaj. To tylko małe ziarnka piasku, które możesz formować, rzeźbić, przenosić lub przesiewać. Wystarczy, że wiesz, jak to robić, a możesz zmienić całkowicie wszystko to, co cię otacza.
— Ale góry są ciężkie, a rzeczy nie zmieniają tak łatwo kształtu — powiedziała Alicja, szczękając z zimna zębami.
— Tak, góry są ciężkie, a rzeczy są stałe.
Mężczyzna ujął dłoń dziewczynki, a po jej ciele rozlała się fala przyjemnego ciepła. Nagle spomiędzy ich dłoni zaczął wysypywać się piasek. Alicja nie mogła uwierzyć, skąd mógł się on tam wziąć, skoro wszystko dookoła jest jedynie zamarzniętą bryłą lodu. Nielekarz uśmiechnął się do Alicji, jakby był w stanie słyszeć jej myśli, po czym spokojnie zabrał dłonie. Potworne zimno znów uderzyło w drobne ciało.
— Potrafisz podnieść ten piasek? — spytał, wsypując go w jej dłoń. — Potrafisz go przenieść, potrafisz nadać mu określony kształt, wsypując go do foremki? Dlaczego w to nie wątpisz, skoro i on składa się jedynie z drobnych cząsteczek?
— No bo tak się nie da…
— Bo tak ci powiedziano. Powiedziano ci, że tak się nie da, a ty uwierzyłaś. Powiedziano ci, że inaczej nie można, a ty przestałaś próbować. Ja mówię ci, że to możliwe, więc czemu wątpisz w moje słowa?
Mężczyzna wstał i wyciągnął prawą rękę w stronę wylotu jaskini. Wiatr nagle zmienił kierunek, zawirował, a unoszone przez niego płatki śniegu wpadły do środka, kręcąc się, obracając, tworząc skomplikowane wzory. Dziewczynka patrzyła na to, urzeczona. To było tak piękne, zupełnie jak w bajkach.
— Wszystko jest możliwe, wystarczy, że chcesz. Twoje cząsteczki, te ziarnka piasku, z których ty cała się składasz, mogą oddziaływać na świat. Energia, którą wytwarzasz, to tylko drgania, w jakie wprawiasz otoczenie. Jeśli pomyślisz o tych drganiach, jeśli zapanujesz nad pojedynczymi elementami tej ogromnej układanki, możliwym stanie się twoje niemożliwe. Musisz chcieć, a potem zgromadzić w sobie dość energii, by wprawić w drganie odpowiednie cząsteczki.
Alicja chłonęła słowa mężczyzny jak zahipnotyzowana. Czyżby wszystko było aż tak proste? Tak wiele możliwości i tak wiele marzeń! Tak wiele cudownych rzeczy nagle stało się możliwe.
— Wyobraź sobie cząsteczki, a potem ich ruch. Bardzo wyraźnie wyobraź sobie, jak mają się przemieszczać i jak mają się łączyć. Chcesz spróbować? Wyobraź sobie porozrzucane cząsteczki dookoła siebie. Są niebieskie i zimne, dlatego drżysz. Każ im drgać, trząść się, zmienić w czerwone, ciepłe cząsteczki. Każ im się rozgrzać, pokonać zimno.
Słowa płynęły, a umysł dziewczynki bez większego wysiłku przetwarzał je na obraz. Obraz stawał się coraz wyraźniejszy, coraz doskonalszy. Najpierw widziała drobny piasek porozrzucany dookoła, a potem piasek ten zaczął się zmieniać w jeszcze drobniejszy kawałki, aż wreszcie przybrał konsystencję ledwie zauważalnego pyłu. Pył był tak drobny, tak lekki, że każdy jej oddech zmuszał go do wirowania, do zmiany, do wpadania na kolejne cząsteczki, na kolejne kawałki, a te na kolejne i kolejne. Nim się spostrzegła, zimno zniknęło.
— To działa! — krzyknęła z radości.
— Tak, to działa — potwierdził mężczyzna z szerokim uśmiechem. — To będzie też działało, gdy się przebudzisz. Pokazałem ci to we śnie, bo gdy śpisz, umysł nie pamięta o prawach świata fizycznego. Kiedy się przebudzisz, dokonanie czegokolwiek stanie się trudne, ale nie niewykonalne. Pamiętaj o tym, gdy podejmiesz pierwszą próbę. Jeśli ci się nie uda i zwątpisz, poczekaj, aż zapadnie noc i będzie dość ciemno, by zapalić latarkę. Idź do miejsca, gdzie jest dużo kurzu, a potem poświeć na niego i obserwuj, jak wiruje. Kurz jest lekki, a podporządkowanie go sobie jest stosunkowo proste. Ćwicz, rozkazując tym małym kawałkom. Ćwicz tak długo, aż nad nimi zapanujesz, a potem wszystko stanie się dużo prostsze.
Po tych słowach zapadła ciemność.
Lekcja 4. Za błędy trzeba płacić
W tym momencie historii wskazany jest pewien zabieg skracający. Alicja, dziewięcioletnia dziewczynka z tragiczną przeszłością, postanowiła opanować sztukę władania kurzem, jakkolwiek nudno by to brzmiało. Poświęcała temu długie godziny, a raczej chciała temu poświęcać długie godziny, ale musiała jeszcze chodzić do szkoły, odrabiać lekcje, uczyć się do sprawdzianów i czytać szkolne lektury. Miała również obowiązki w domu, choć Helena najchętniej wyręczyłaby ją we wszystkim. Powstrzymał ją Nielekarz, który stwierdził, że Alicja ma się stać jak najszybciej samodzielna. Samodzielna? Co to dokładnie miało oznaczać, nie wiedział nikt, dlatego Helena uczyła dziewczynkę gotować, sprzątać, szyć, prać, prasować. Walery postanowił nauczyć ją radzenia sobie ze zwierzętami, planowania, skutecznego wykorzystywania dostępnych zasobów, a także malowania, bo trzeba przyznać, że miał ogromny talent w tej dziedzinie. Grzegorz zabrał się poważnie do wpajania Alicji, co w lesie jest jadalne, a co śmiertelnie trujące, jak rozpoznać ślady zwierząt, jak samemu zmajstrować wszystko, co jest w danej chwili potrzebne, poczynając od ogniska, a na stoliku nocnym kończąc. I choć wszystko to brzmi ciekawie, dynamicznie, może nawet odrobinę zabawnie, to jednak wcale takim nie jest. W końcu mówimy wciąż o dziewięciolatce.
Pierwsze tygodnie nowego życia Alicji płynęły szybko. O wiele za szybko, by dziewczynka miała czas poważnie zastanowić się nad swoim położeniem. O wiele za szybko też, by miała zadać odpowiednie pytania, które mogłyby podważyć sens tego dziwnego przedsięwzięcia, jakim było wychowanie sieroty przez duchy. Jednak na szczęście dla dziewczynki czasu nie starczyło nawet na to, by zdołała się tak po prostu trochę ponudzić. Tak dla zdrowia i utrzymania dziecięcej konwencji dojrzewania. Nie, zamiast wzdychać ciężko i grzebać patykiem w ziemi, Alicja mieszała w garnku, recytując wierszyk na ocenę. Potem szła oporządzić zwierzęta, jakkolwiek egzotycznie by to brzmiało, a oznaczało po prostu danie im jedzenia. Gdy skończyła, szła na tyły domu z puszką farby, żeby pomalować nowe fronty do kuchennych szafek. Kiedy inni choć na chwilę o niej zapominali, biegła do swojego pokoju z latarką i jeśli miała dość szczęścia, że nikt nie zawołał jej już w połowie schodów, próbowała zmusić kurz latający pod kołdrą do absolutnego posłuszeństwa. Na ogół jednak nim udało jej się zapanować nad rebelianckimi hordami drobinek, ktoś zapalał światło i kazał iść umyć zęby oraz szykować się do łóżka.
Kolejne miesiące mijały również bez spektakularnych efektów. No, przynajmniej w kwestii panowania nad kurzem, bo w innych dziedzinach zauważyć się dało jednak pewne osiągnięcia. Na przykład wyremontowane meble kuchenne. Albo piękny obraz wiszący nad kominkiem. Ewentualnie zebrane dwie siatki grzybów i leśnych owoców. Niestety poza tym i wzorowymi ocenami w szkole Alicja czuła, że nic innego w życiu jej nie wychodzi. W końcu była tylko dzieckiem, niewiele wiedzącym o świecie, niemającym w pełni wykształconego kręgosłupa moralnego ani tym bardziej osobistej hierarchii celów życiowych. Właśnie też dlatego jej głębokie refleksje na temat życia, społeczeństwa, świata czy odwiecznej niesprawiedliwości kompletnie nikogo nie interesowały. Tę część również warto zwyczajnie pominąć.
To była sobota. Piękna, wiosenna, słoneczna sobota. Nie trzeba chyba wspominać, że był to dzień wyjątkowy, skoro nie został pominięty tak łatwo jak inne. Alicja wstała wcześnie, umyła się i przygotowała kanapki na śniadanie. Helena pomogła jej z ugotowaniem wody na starej kuchence, a Walery — z pokrojeniem szynki. Grzegorz właśnie szykował kolejne śmiałe przedsięwzięcie zakładające wyremontowanie dużego pokoju, ale dziewczynka nie zamierzała tym razem oddać swojego wolnego dnia tak łatwo. Zjadła szybko, po czym jeszcze szybciej wybiegła z domu, zostawiając za sobą odgłosy narzędzi wrzucanych do skrzyni. Uśmiech nie schodził z jej młodej buzi nawet przez moment, choć wiatr był przenikliwie zimny i stosunkowo silny jak na tak ładny dzień.
Biegła, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Obiecała sobie, że nie da za wygraną, póki starczy jej sił na choć jeszcze jeden krok. Oczywiście to była tylko taka dziecięca fantazja, bo Alicja zatrzymała się już przy pierwszej poważniejszej kolce, ale takie założenia zawsze brzmiały dumnie. Przysiadła, zdyszana, na zwalonym pniu sosny. Rozglądała się i zastanawiała, co też mogłaby teraz porobić. Nie śpieszyło jej się do ponownego penetrowania bunkra. To było coś, co musiała zrobić sama, ale żeby to zrobić, musiała pokonać własny lęk. Dodała to oczywiście do swojej listy rzeczy do zrobienia, ale przezornie gdzieś na koniec, między dorośnięciem a zawładnięciem światem. Tak, w tej kolejności miało to nawet sens.
Wiatr wiał dalej, z hukiem rozbijał się o drzewa. Liściaste korony szumiały głośno, zagłuszając Alicję śpiewającą sobie pod nosem. Dziewczynka ukryła się za potężnym pniem dębu i naciągnęła mocniej kaptur kurtki, spoglądając w zamyśleniu na wirujące dookoła liście. Czy kiedyś będzie w stanie zapanować nad nimi tak, by zmusić je do posłuszeństwa? Już widziała oczami swej duszy, jak liście wirują, układają się w skomplikowane wzory. Czy to było jednak możliwe? Nielekarz mówił, że tak, ale ona jakoś mu nie wierzyła. Nie po miesiącach od ostatniego ich spotkania. Nie odzywał się, nie pojawiał w jej snach, nie zostawiał wiadomości. Może odszedł na zawsze? Któż mógł to wiedzieć poza nim samym. Tak czy inaczej, Alicja poznawała świat rzeczywisty, uczyła się praw fizyki i wypierała możliwość ingerowania umysłem w materię. Zresztą, to całe ćwiczenie z kurzem było nudne. Duchy istniały, wiedziała o tym, ale inne rzeczy? To wydawało się absurdem. W ten wietrzny dzień dostrzegała odwieczne prawa natury, widziała, jak zieleń budzi się do życia, a rośliny powoli odradzają po zimie. Tak, o tym uczono ją w szkole i o tym czytała książki. Na pewno nie o panowaniu nad kurzem.
Kiedy tak sobie rozmyślała, a myśli jej bynajmniej nie były ani błyskotliwe, ani specjalnie ciekawe, nieopodal coś uderzyło z łoskotem o ziemię. Alicja zerwała się na równe nogi i z bijącym mocno sercem spojrzała w stronę, z której dobiegł hałas. W pierwszej chwili nic dziwnego nie dostrzegła. Coś jednak wydawało się nie na miejscu. Podeszła niepewnie, gotowa w każdej chwili zerwać się do ucieczki. Nagle dostrzegła jakiś ruch. Coś poruszało się nieopodal. Zawahała się. Czy powinna iść dalej? Ciekawość wzięła jednak górę nad strachem i pchała dziewczynkę naprzód, zagłuszając nawet najgłośniejsze ostrzeżenia zdrowego rozsądku. Za drzewem stał mężczyzna.
— Dzień dobry.
Wiatr przyniósł do niej słowa nieznajomego.
— Dzień dobry — odpowiedziała odruchowo, a potem zakryła sobie usta dłońmi.
— Nikt cię nie uczył, że nie wolno rozmawiać z obcymi?
Alicja nie odpowiedziała. Zamiast tego przesunęła się delikatnie w lewo, by móc lepiej przyjrzeć się tajemniczemu gościowi. Stał, oparty plecami o potężny konar sędziwego dębu, ręce miał splecione na piersi, prawą nogą zapierał się o pień drzewa. Szary materiał krótkiej tuniki wydawał się wyjątkowo cienki jak na taką pogodę, ale jego właściciel zdawał się tego zupełnie nie zauważać. Ciemnobrązowe spodnie wpuszczone były w dziwne buty, zrobione z kawałków skóry obwiązanych w jakiś niepojęty dla dziewczynki sposób dookoła stóp i łydek.
— Hej, to nieładnie przyglądać się tak obcym, wiesz? — Cichy śmiech zagłuszył łoskot spadającej nieopodal gałęzi. Alicja stała przez chwilę, przyglądając się kawałkowi drewna leżącemu na ziemi, jakby oczekując, że lada moment zerwie się do ucieczki. Po chwili znów skupiła się jednak na przybyszu i spytała nieśmiało:
— Kim jesteś?
— Kimś, kto za chwilę umrze dla ciebie.
Zapadła cisza. Nawet wiatr zdawał się utracić część swojej zajadłości. Dziewczynka stała bez ruchu, nic lepszego nie przychodziło jej do głowy. Wciąż się delikatnie uśmiechała, czekając cierpliwie, aż podana jej informacja zostanie odpowiednio odkodowana. Tylko że jej mózg dziwnie się przed tym zapierał. Starając się zmusić go do posłuszeństwa, zrobiła kilka kroków do przodu i spojrzała wreszcie mężczyźnie w twarz.
— Czy coś się stało, że tak zamilkłaś? — spytał, wyraźnie rozbawiony ciężką atmosferą.
Miał młodą twarz, jedną z tych, które uniemożliwiały dokładne określenie wieku. Długie, siwe włosy opadały na ramiona i spływały miękko na tors, zlewając się z materiałem tuniki. Nasunięty na głowę kaptur dodawał tajemniczości, ale najniezwyklejsze były spoglądające spod niego oczy koloru starego złota. Dziewczynka patrzyła w nie, urzeczona ich pięknem.
— Jestem Alicja — powiedziała, rumieniąc się lekko. Mężczyzna pokłonił się jej z gracją i ucałował w dłoń jak książę z bajki.
— Witaj, Alicjo.
— A ty jak masz na imię? — Dziewczynka zakołysała się lekko, nie kryjąc zawstydzenia.
— Nie mogę zdradzić ci imienia. Nie powinnaś ze mną rozmawiać ani nawet wiedzieć, że tu jestem.
— Dlaczego? — spytała zdziwiona. Mężczyzna pogłaskał ją po głowie i odpowiedział pełnym cierpliwości głosem:
— Bo przybyłem tu, by umrzeć, Alicjo. Uciekaj stąd, inaczej moja śmierć pójdzie na marne.
Alicja zastanawiała się chwilę nad tymi słowami. To żart, prawda? Zły żart, bo wcale nieśmieszny. Czy powinna zaśmiać się z grzeczności? Było jednak coś w twarzy nieznajomego, co mówiło jej, że to wcale nie jest żart. W jego oczach tliły się spokój oraz coś, co wiele lat później określiłaby mianem „pogodzenia się z losem”.
— Nie rozumiem — szepnęła, cofając się o krok. — To wcale nie jest śmieszne.
Nieznajomy westchnął cicho i powiedział:
— Och, wręcz przeciwnie. To jest bardzo śmieszne, ale nie dla mnie ani dla ciebie. Myślę, że nie jesteśmy w stanie docenić tego żartu, przynajmniej na razie.
— Czy ty naprawdę umrzesz?
Kolejny krok do tyłu.
Mężczyzna pokręcił z rezygnacją głową i złapał dziewczynkę za ramię. Ścisnął je delikatnie, ale na tyle silnie, by mu się nie wyślizgnęła. Poprowadził ją do najbliższego pnia i posadził, sam natomiast kucnął tuż przed nią.
— Opowiedziałbym ci historyjkę, Alicjo, ale czas ucieka. Przepraszam cię za to, mamy tylko kilka minut, nim przybędą moi mordercy. Widzisz, Alicjo, wszechświat rządzi się bardzo surowymi prawami. Wyjątkowo surowymi, gdy w jakimś świecie istnieją i żyją ludzie tak jak w tym. Ale ja nie jestem z twojego świata. Pewnie to wyczułaś: jakiś ledwie dający się uchwycić niuans różniący mnie od innych mieszkańców tego miejsca. A ponieważ nie jestem stąd, a jednak tu przebywam, oznacza to, że podlegam bardzo surowej karze. Istoty takie jak ja, przybywając do świata ludzi, zaburzają naturalny przepływ energii. Takie rzeczy da się wyczuć, a jeśli już ktoś się tym zainteresuje, ktoś inny przybywa, by przywrócić stan równowagi. Lada moment na polanie pojawią się dwaj mężczyźni ubrani na czarno. Wyciągną broń i szybko odbiorą mi życie, bo zaburzyłem ład tego świata. Nie będę się bronił przed nimi specjalnie, ale udam, że jest inaczej. Gdy już mnie zabiją, zainteresują się tobą. Jeśli zorientują się, że wiesz, co zrobili, zabiją też ciebie.
Słuchała w skupieniu. Serce waliło jej jak oszalałe, ale wiedziała, że to wszystko jest prawdą. Bała się. Bała się tak strasznie, jak chyba jeszcze nigdy w swoim krótkim życiu. Mężczyzna dostrzegł to, pogłaskał ją po głowie, po czym kontynuował swoim spokojnym głosem:
— Musisz ich oszukać, Alicjo. Musisz udawać, że mnie nie widzisz, że nie wiesz nawet o moim istnieniu. Jeśli cię zabiją, wszystko pójdzie na nic, a moja śmierć stanie się bezsensowna. Nie chcesz, by tak się stało, prawda? — W odpowiedzi przerażona dziewczynka pokręciła głową. — To dobrze, bo lubię swoje życie.
Mężczyzna wstał, przeciągnął się jak gdyby nigdy nic i przeszedł kilka kroków. Przez cały czas z jego twarzy nie znikał cień uśmiechu, zupełnie jakby rozmawiali o pogodzie, a nie śmierci. Nagle schylił się po coś, przez moment grzebał między uschniętymi liśćmi, aż wreszcie wyciągnął niewielką myszkę. Dziewczynka spojrzała na nią, a jej przerażone serduszko zabiło mocniej, rozczulone strachem wymalowanym w czarnych oczach stworzonka. Drobne łapki skrobały jeszcze chwilę, a potem dziwnie zesztywniały. Czarne oczka zamknęły się.
— Weź ją — powiedział mężczyzna, dając dziewczynce martwą mysz polną. — Weź ją i płacz. Oni już nadchodzą.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, powietrze dziwnie zafalowało, a pomiędzy pobliskimi drzewami pojawiły się dwie kolejne osoby. To było dwóch mężczyzn ubranych od stóp do głów w czerń, z przytroczonymi do paska nożami i celem niepozostawiającym wątpliwości. Alicja przymknęła oczy, czując w dłoniach jeszcze ciepłe ciało myszy. Choć nie patrzyła na rozgrywającą się tuż za nią scenę, to wiedziała doskonale, co się dzieje. Wszystko odtwarzało się w jej umyśle, jakby ktoś puścił jej film na wewnętrznej stronie powiek. Nie rozumiała tego, ale wiedziała, że tak właśnie jest. Mężczyźni spostrzegli mijającego ją właśnie nieznajomego, wymienili między sobą szybkie spojrzenia, a potem błyskawicznie skoczyli do ataku. Nieznajomy bronił się dzielnie przez kilka chwil, ale nie miał szansy w starciu z tamtymi. Jeden z nich wbił mu nóż w gardło, drugi — w pierś. Krew splamiła jego strój, ale nic więcej. Gdy tylko jej krople stykały się z liśćmi leżącymi na ziemi, zdawały się gdzieś tajemniczo wyparowywać, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszej plamy. Gdy nieznajomy osunął się bezwładnie na kolana, jego ciało również zniknęło. Jednak dwaj mężczyźni, uśmiechający się z zadowoleniem, zostali.
Alicja płakała. Łzy płynęły po jej policzkach zarumienionych od zimna. Nic nie rozumiała, ale czuła, że wydarzyło się coś bardzo niesprawiedliwego i to ona była tego główną przyczyną. Miała mętlik w głowie. Choć bardzo się starała, to jednak nie potrafiła określić, czy płacze nad zabitym mężczyzną, nad niesprawiedliwością, czy może nad sobą samą. Nagle dotarło do niej, że mężczyźni przyglądają się jej uważnie. Serce jej zamarło, gdy usłyszała, że się do niej powoli zbliżają.
— Skąd ona się tu wzięła? — spytał jeden z nich. — Powinniśmy ją wyczuć, prawda?
— Cicho bądź. Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział — zdenerwował się drugi. — Oberwalibyśmy za to.
— Co z nią zrobimy? Czemu płacze? Mamy ją zabić?
— Stul pysk. Za dużo pytań.
Mężczyźni zatrzymali się tuż obok Alicji, a ona rozpłakała się jeszcze bardziej. Nagle poczuła w dłoni ciężar martwej myszy. W jej głowie pojawiła się dziwna myśl, która dodała jej odrobinę otuchy. Skoro nie wiedziała, dlaczego płacze, równie dobrze mogła opłakiwać to małe zwierzątko. Tak, to miało przynajmniej sens, takie łzy miały przynajmniej znaczenie. Rozluźniła dłoń i z czułością położyła gryzonia w niewielkim wgłębieniu pnia, na którym wciąż siedziała. Powoli, wręcz z namaszczeniem, nabrała potem w dłonie odrobinę ziemi, by usypać prowizoryczny grób. Nie powstrzymywała przy tym łez, wiedząc, że być może za chwilę więcej ich wypłakać nie będzie mogła. Mężczyźni przyglądali jej się dalej.
— Zabić? — spytał jeden, ale drugi odpowiedział mu, zdenerwowany:
— Popieprzyło cię? Ona nawet nas nie dostrzega. Widzisz przecież, że płacze nad myszą. Zabijemy dziewczynę i co powiemy potem? Zostaw ją, to tylko głupi dzieciak. Nawet gdyby, to i tak nikt jej nie uwierzy.
Drugi mężczyzna przytaknął, choć na jego twarzy wciąż malowały się wątpliwości. Na szczęście dla Alicji nie on podejmował w tym duecie decyzje. Kilka uderzeń serca później dziewczynka została zupełnie sama.
Alicja wbiegła do domu niczym błyskawica. Helena z niepokojem spojrzała na Walerego, ale ten pokiwał tylko głową. Nie, nie powinni o nic pytać. Grzegorz westchnął cicho i pił herbatę. Gdzieś w środku poczuł się odrobinę zawiedziony, że nie dane mu będzie pomajsterkować przy starej szafie. Aż dwie godziny szukał odpowiednich zawiasów i uchwytów… No cóż, to mogło poczekać. Alicja miała teraz ważniejszą sprawę do załatwienia.
— Co jej się mogło stać? — spytała zatroskana Helena.
— Nic nam do tego — odpowiedział Walery i wrócił do czytania gazety. — Co się z tym światem porobiło? Nic już z tego nie rozumiem.
— Technologia poszła do przodu. — Grzegorz nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. — Po co tak zawzięcie zawsze czytasz te gazety, skoro i tak nic z nich nie rozumiesz?
— Może i nie rozumiem, ale chcę wiedzieć, co się na tym świecie dzieje. To, że nie żyję, nie znaczy, że nie mogę być dobrze poinformowany.
— Tak, tak, tak. Przecież nic nie mówię.
Młodszy mężczyzna machnął ręką. Słyszał to już tyle razy, że znał to na pamięć. Walery chciał coś odpowiedzieć, gdy rozległ się krzyk jego żony.
— Jak tak możecie?! A jeśli stało się jej coś złego?
Zapadła cisza. Dwóch mężczyzn spojrzało na zamartwiającą się kobietę, jakby przybyła z innego świata, po czym obydwaj westchnęli jednocześnie i wrócili do swoich wcześniejszych zajęć.
— I to wszystko? Nic mądrego mi nie powiecie? — Helena postanowiła nie dawać za wygraną. Złapała się pod boki i ciągnęła dalej: — Siedzicie tu sobie, rozmawiacie o głupotach, a tam na górze dziecko płacze i nawet nie wiemy dlaczego! Może potrzebuje pomocy? Ale nie, żaden z was…
Walery z rezygnacją złożył gazetę i powiedział spokojnie:
— Kobieto, jej się nic złego stać nie mogło.
— Doprawdy? A czemu niby nie?
— No bo On czuwa — podpowiedział uprzejmie Grzegorz, wpatrując się intensywnie w swój kubek. Zawsze jak o Nim mówili, czuł się nieswojo. — Myślę, że nie pozwoliłby, żeby coś jej się stało.
Walery skwapliwie przytaknął, patrząc cały czas na swoją żonę. Ta od razu się uspokoiła. Nie była zadowolona z takiego obrotu spraw, ale ostatecznie musiała przyznać rację Grzegorzowi. Nielekarz na pewno nie pozwoliłby, by coś się stało Alicji.
W pokoju na piętrze Alicja płakała cicho, wciąż trzęsąc się ze strachu. Leżała na łóżku z nogami podkulonymi pod brodę. Nie zdjęła nawet kurtki ani szalika. Zrzuciła tylko buty, żeby nie pobrudzić pościeli. W głowie wciąż rozbrzmiewały słowa nieznajomego. Kim był? Dlaczego musiał umrzeć? O co w tym wszystkim chodziło? Bardzo chciała to zrozumieć. Chciała pojąć i samodzielnie rozwiązać tę zagadkę, ale ostatecznie była tylko dziewięciolatką. Jeszcze wielu rzeczy nie wiedziała, wielu nie rozumiała i wcale nie była jak ci mali geniusze z książek przygodowych. Wszystko zdawało się jej niezrozumiałe. Głowa bolała ją coraz bardziej, a w sercu szalał prawdziwy zamęt. Czemu jej nie zabili? Wciąż czuła w swojej dłoni ciepło martwej myszy.
— Hej! Słyszysz mnie?! — krzyknęła na całe gardło. — Pojaw się tu! Jesteś moim opiekunem! Mogłam umrzeć!
Odpowiedziała jej cisza. Wiedziała, że Nielekarz słyszy ją, że obserwuje z ukrycia. Czuła też, albo raczej domyślała się, że wiedział, co się stało w lesie, i wiedział, dlaczego to się stało. Musiał wiedzieć. Chciała odpowiedzi.
— Dlaczego się nie pojawiasz?! Dlaczego? Nienawidzę cię! Nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę! Rozkazuję ci się tu pojawić! Jak się nie pojawisz, to pożałujesz!
Krzyczała, ile tylko sił miała w płucach. Nie zastanawiała się właściwie, czy to, co robi, jest mądre. Czy to ma sens. Była wściekła, przestraszona, ale przede wszystkim — zagubiona. Nawet dorośli w takich chwilach nie myślą logicznie. Ona nie myślała w ogóle, ale krzyczała i groziła, bo przynosiło jej to ulgę.
— Pożałuję? — Usłyszała cichy, melodyjny głos. Jej serce zamarło, a w pokoju momentalnie stało się zimno. — Doprawdy? A niby co takiego chcesz zrobić?
Alicja przełknęła głośno ślinę i powoli usiadła na łóżku. Strach, który czuła w lesie, okazał się niczym w porównaniu z tym, który właśnie odczuwała. Miała ochotę uciec, ale to nie byłoby zbyt mądre. Przed Nielekarzem nie dało się uciec. Odwróciła powoli głowę w stronę, z której dobiegł głos mężczyzny. Stał oparty o ścianę, ubrany w czarny, dopasowany płaszcz do połowy uda. Ręce miał w kieszeniach dżinsów. Był przystojny, to pewne. Zauważyła to od razu ta jej dziwna, milcząca na ogół część umysłu. Pozostała część zdawała się zbyt przerażona, by w ogóle funkcjonować.
— No więc, Alicjo? Cóż tak ważnego masz mi do powiedzenia? Zamieniam się cały w słuch.
Atmosfera stała się momentalnie tak gęsta, że można by ją pokroić nożem. Dziewczynka nie miała bladego pojęcia, co powinna powiedzieć w takiej sytuacji, ale instynkt samozachowawczy wył, ostrzegając przed dalszym milczeniem.
— W lesie kogoś zabito — wyrzuciła z siebie, nie spuszczając z oczu mężczyzny.
— I co mnie to obchodzi? — spytał, wyjmując z płaszcza paczkę papierosów.
— Prawie mnie zabili — dodała jakby na usprawiedliwienie.
— Ale żyjesz, więc w czym problem?
Teraz Alicja szczerze się zdenerwowała.
— Nic cię to nawet nie obchodzi! — krzyknęła, uderzając pięścią w pościel. Mężczyzna nie spuszczał z niej swoich zimnych błękitnych oczu. Odpalił spokojnie papierosa, zaciągnął się porządnie, po czym wypuszczając dym, powiedział:
— Faktycznie. Nic mnie to nie obchodzi.
Dziewczynka została zbita z tropu. Co dalej? Jak miała walczyć z ironią dorosłego? Jak stawić czoła jego cynizmowi? Nie, oczywiście w jej głowie nie pojawiły się tak dorosłe pytania. W jej głowie szalała burza bezsilności, doprowadzająca do płaczu.
— Ja się bałam! Bałam się, a ciebie nie było! I płakałam! I…
— I?
— I on powiedział, że umiera dla mnie!
Po tych słowach w pokoju rozbrzmiał donośny śmiech mężczyzny. Alicja patrzyła na niego zdumiona. Co niby było w tym tak zabawnego?
— On nie umarł dla ciebie, idiotko — powiedział Nielekarz, uspokajając się wreszcie. — On umarł przez ciebie, a to zasadnicza różnica.
Dziewczynka poczuła, jak coś ciężkiego spada boleśnie na jej barki i miażdży serce. Mężczyzna zdawał się tego jednak zupełnie nie zauważać. Kontynuował, wciąż szczerze rozbawiony:
— Musiałem go wystawić, żeby cię nie znaleźli. Każda moja wizyta w tym świecie zaburza jego naturalną równowagę. Moja moc na tle mocy ludzi jest jak wielki neon obwieszczający wszystkim, że pojawił się intruz. Jeden raz, dwa, może nawet trzy nie zrobiłyby nikomu wielkiej różnicy. Takie rzeczy się zdarzają, ale nie cztery. Pojawiłem się w ciągu krótkiego czasu cztery razy w tym świecie. O jeden za dużo, by mnie zignorowali. Musiałem to zatuszować.
Alicja nic z tego nie rozumiała. Patrzyła na Nielekarza z szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. Mężczyzna zauważył to i przerwał na chwilę. Znów zaciągnął się papierosem, coś układał sobie przez chwilę w głowie, a potem zaczął od nowa.
— Pojawiłem się w tym świecie cztery razy. Pierwszy raz, gdy przyszedłem do ciebie w szpitalu. Drugi raz, gdy pojawiłaś się w tym domu ze swoją ciocią. Trzeci raz…
— …gdy przyprowadziłam do domu Grzegorza — dokończyła Alicja. Mężczyzna przytaknął z dziwnym, przerażającym uśmiechem na ustach.
— A czwarty?
— Gdy wpadłam w kłopoty w szkole.
— Pierwsze trzy razy były zaplanowane, odpowiednio ukryte, ale czwarty wydarzył się z twojej winy. Kiedy czwarty raz przybyłem do tego świata, ktoś odpowiedzialny za porządek w nim wyczuł moją obecność. Zaczęto bacznie obserwować okolicę.
Dziewczynka słuchała uważnie, bardzo starała się wszystko zrozumieć. Jednak to, co mówił ten mężczyzna, wymykało się cały czas jej pojmowaniu.
— Ktoś, kto pilnuje tu porządku? — spytała cicho.
— Każdy świat ma opiekuna. Gdy dzieje się coś niepokojącego, opiekun powiadamia Niebo, a to wysyła egzekutorów. Prościej mówiąc, jeśli ktoś fizycznie przybywa do innego świata, to pojawiają się niemili panowie i go zabijają. A gdy go zabijają, zabijają też wszystkich, którzy ich widzieli lub mieli styczność z przybyszem. Gdy czwarty raz pojawiłem się tu, ktoś to zauważył i powiadomił, kogo trzeba. Egzekutorzy przybyli do tego świata, kręcili się i szukali śladów. Gdyby je znaleźli, gdyby dowiedzieli się, że masz z tym coś wspólnego, zabiliby cię. Nie mogłem do tego dopuścić, za dużo pracy w to wszystko włożyłem. Musisz żyć. Przynajmniej przez najbliższych dwanaście lat.
Dziewczynka postanowiła zignorować tę ostatnią informację dotyczącą jej samej. Drążenie tego tematu przyniosłoby jej tylko niepotrzebną i pewnie bolesną wiedzę. Nie rozumiejąc tego, ale intuicyjnie wyczuwając, spytała:
— Skoro szukali śladów, to po co tamten ktoś się pojawił?
— Bo gdy się pojawił, oni skupili się na nim. Tak było łatwiej. Założyli, że to on pojawiał się wcześniej, że w jakiś sposób znalazł przejście i chce się tu dostać na stałe. Zabili go bez upewnienia się, a potem udali się tam, skąd przybyli. Problem z głowy.
— Co?
— To, co słyszysz, Alicjo. Umarł, bo inaczej zabito by ciebie.
Alicja siedziała na łóżku i próbowała to wszystko zrozumieć, tylko że fakty jakoś jej dalej umykały, nie chciały ułożyć się w logiczną całość. Niby to rozumiała, bo przecież to wszystko było proste, ale jakoś nie potrafiła pojąć, dlaczego niby to miałaby być prawda?
— Dlaczego to moja wina? Przecież to przez ciebie się to wszystko stało!
Mężczyzna znów się roześmiał.
— Ależ, Alicjo, mnie by nie znaleźli. Jestem od nich potężniejszy i wiem, jak zmylić tych idiotów. Ty za to mogłaś sprawić, że odeszliby stąd, nikogo przy tym nie krzywdząc.
— Niby jak?
— Ależ, Alicjo, gdybyś zapanowała nad swoją energią, oni wyczuliby, że jesteś inna od reszty ludzi. Czasem rodzą się cudowne dzieci. Takie dzieci też zaburzają równowagę, ale przecież są elementem tego świata. Egzekutorzy nie mieliby prawa zrobić ci krzywdy. Przybyliby do miejsca, gdzie działo się podobno coś dziwnego. Nie znaleźliby żadnej dziury prowadzącej do innego świata ani śladów, że ktoś z takiego innego świata przybył. Szukaliby, aż nagle trafiliby na dziewczynkę wykraczającą poza wszelkie ludzkie normy. Sprawa rozwiązana, odchodzimy w pokoju.
Nagle Alicji zrobiło się niedobrze. Żołądek ścisnął jej się boleśnie, wykręcił tak, że wszystko, co w nim było, cofnęło się momentalnie. Dziewczynka zwymiotowała resztki śniadania obok łóżka. Nudności szarpały ją jeszcze przez dłuższą chwilę. Mężczyzna spokojnie dopalił w tym czasie papierosa i zgasił go na ścianie za sobą.
— Wyrzuty sumienia to straszna sprawa, nie uważasz? — spytał, jak gdyby nigdy nic. — Wystarczyłoby, żebyś mnie posłuchała, wyćwiczyła to, o co cię prosiłem, a tamten mężczyzna dalej by żył.
— Ale ja… — jęknęła Alicja, ale żołądek znów odmówił jej posłuszeństwa.
— Ale nie miałaś czasu, prawda? Tysiące zajęć, dodatkowych zadań, a do tego szkoła. I to uczucie potwornej krzywdy. Rówieśnicy bawią się w najlepsze, a ty ciężko harujesz w pocie czoła. Ani razu nie przyszło ci jednak do głowy, by powiedzieć Helenie, że ciasto upieczecie kiedy indziej. Albo wytłumaczyć Waleremu, że dziś będziesz ćwiczyć coś, co musisz opanować. No i jakże mogłabyś powiedzieć Grzegorzowi, że nie możesz tego dnia bejcować ławki w ogródku? A sobota? Sobota była twoim dniem wolnym! Na Boga, Alicjo, przecież ja to doskonale rozumiem. Musiałaś odpocząć, pobawić się w lesie. Uciec od tych nudnych obowiązków! To normalne, w końcu jesteś tylko dzieckiem. Dopiero uczysz się życia. Nie wiesz przecież jeszcze tylu rzeczy, nie potrafisz zadawać odpowiednich pytań. Wiem o tym, Alicjo. To w końcu odwieczna kolej rzeczy.
— To dlaczego…?!
— Bo dzieci najszybciej uczą się na błędach. — Nielekarz uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć wydawało się to niemożliwe. — Teraz wiesz już, że mogę pojawiać się za każdym razem, gdy sobie tego zażyczysz. Ależ to żaden problem, nie ma sprawy! Mogę tu być nawet codziennie, Alicjo, mogę ci czytać do snu i niańczyć cię, gdy najdzie cię taka ochota. Ktoś jednak będzie musiał za to zapłacić.
Alicja spoglądała na Nielekarza z przerażeniem wymalowanym na jej twarzy. Nie chciała w to wszystko wierzyć, ale z drugiej strony wiedziała doskonale, że to nie kłamstwa. Ten przerażający mężczyzna stał się jej rycerzem gotowym zawsze wybronić ją z najgorszych kłopotów. Rycerzem na czarnym koniu i z mieczem splamionym krwią. Gdy tylko o tym pomyślała, dotarło też do niej, że ta sama krew spływa z jej dłoni. Może i to nie ona zabijała, ale ona była temu winna. Każdy jej błąd, każda porażka… Cena okazała się zbyt wysoka. Cena okazała się okrutna. Nagle coś jeszcze do niej dotarło. Głosem pełnym bólu powiedziała:
— Ale ty tu znowu jesteś. Znowu ktoś umrze, prawda?
Uśmiech z twarzy mężczyzny momentalnie zniknął. Zastąpiła go pogarda zmieszana z irytacją. Przez chwilę milczał, napawając się lękiem Alicji, a gdy mu się to znudziło, odpowiedział:
— Nie, idiotko. Jestem miłosiernym bogiem, a to jest tylko twój sen.
Alicja zerwała się z łóżka zlana zimnym potem. Serce waliło jej, jak oszalałe, a w buzi czuła gorzki posmak wymiocin. Błyskawicznie wychyliła się, by sprawdzić, czy podłoga jest brudna, ale nie było na niej nawet śladu treści jej żołądka. Na ścianie naprzeciwko też nie widniała czarna plama po zgaszonym papierosie. Miała ochotę płakać. Płakać, krzyczeć i tańczyć jednocześnie. Przytłaczające poczucie winy zepchnęła na dalszy plan ogromna ulga. To był tylko sen. Za sen się nie płaci. Już spokojniejsza, wróciła do łóżka.
Znów ten sen. Ten dziwny sen, który chyba już śniła. Na rozgwieżdżonym niebie srebrna tarcza księżyca, który coś symbolizuje. Alicja czuje to wyraźnie, ale nie wie, co niby miałby on oznaczać. Nie ma też czasu się na tym skupiać. Woda szumi cicho, pobliska rzeka płynie, a w jej tafli odbija się światło tysiąca gwiazd. Znów widzi dwie postacie stojące do niej tyłem. Są na drodze, za nimi znajduje się ławka. Znów nie widzi ich twarzy, ale czuje, że zna je aż za dobrze. Tak, już kiedyś je spotkała.
Rozmawiają ze sobą. Tak chciałaby usłyszeć tę rozmowę, ale nie może się ruszyć z miejsca. Stoi za daleko, a może to szum pobliskich drzew zniekształca słowa? Wie, że mówią w obcym języku, ale coś jej podpowiada, że mimo to mogłaby wszystko zrozumieć. Zrozumieć czy raczej sobie przypomnieć? To bez znaczenia. Dziś i tak ją to ominie. Choć wie o tym, wciąż wytęża zmysły. Długo przygląda się tym dwóm postaciom. Jedna jest niższa o głowę, ubrana w płaszcz sięgający kolan. Siadła na ławce, ale kiedy? Umknęło jej to. Teraz paliła papierosa, a w powietrzu unosi się to dziwne napięcie. Druga postać ubrana jest w płaszcz sięgający ziemi. Chyba skórzany, choć z takiej odległości w środku nocy nie można być niczego pewnym. Na nogach ma buty podkute metalem. Tym samym, którym wykonano klamry na cholewach. Skąd mogła to wiedzieć? Nie widziała tego, a jednak była całkowicie pewna. Ta postać też pali papierosa. Głęboki kaptur skrywa jej twarz. Pachnie krwią i kadzidłem, dookoła siebie roztacza aurę śmierci.
Obie postacie wydawały się silne. Nie tak po prostu silne, to była siła przeznaczona dla jednostek wybitnych. A jednak poza wzrostem dzieliło je jeszcze coś. To był niuans, drobna sprawa, mimo to — cholernie ważna. Coś, co umykało świadomości, dając jednocześnie tak spektakularne efekty: majestatyczność, o jakiej ta niższa postać mogła jedynie śnić, wyższość nadającą zakapturzonej postaci niemal boskiego charakteru. O tak, cokolwiek to było, sprawiało, że aż kolana drżały, by paść na ziemię i oddać pokłon, nawet gdy wiedziało się, że to tylko sen.
Lekcja 5. Zawładnąć kurzem
Czas płynął powoli, ale nieubłaganie. Wspomnienia śmierci rodziców blakły z każdym dniem: ich twarze, głosy, zapachy ginęły w odmętach dziecięcych wspomnień. Tak samo będzie z tamtym mężczyzną, powtarzała sobie Alicja. Zapomnisz, jak zapominasz o rodzicach. Najpierw zniknie strach, potem — ból, twarz mężczyzny, a na koniec zostanie tylko świadomość, że coś takiego było. Masz dopiero dziewięć lat, myślała. Przecież nie da się pamiętać wszystkiego. Jakiś głos w jej wnętrzu mówił jednak coś innego. Zniknie strach, zniknie ból, zniknie twarz, ale nie zapomnisz, powtarzał uparcie. Będziesz pamiętać, bo jesteś mu to winna. Tak, głosowi wierzyła niestety bardziej niż sobie samej.
Wszystko się zmieniło. Jej światopogląd — o ile można powiedzieć, że dziewięcioletnie dziecko takowy ma. System jej wartości, dziecięcych złudzeń i marzeń, który zaczął się powoli odbudowywać po śmierci rodziców, znów rozsypał się całkowicie. Ideały, marzenia, bajki ze szczęśliwymi zakończeniami przestały ją cieszyć. W jej małym sercu pojawiła się ogromna rana, która krwawiła każdego dnia i odzierała ją kawałek po kawałku z dzieciństwa. Rodziła się w niej inna świadomość, dusza dorosłego pozbawionego nadziei… Lubiła tak o sobie myśleć. Lubiła powtarzać sobie ten opis w głowie, delektować się brzmieniem każdego zdania. Mało miał on wspólnego z rzeczywistością, ale z drugiej strony które dziecko nie zamieniało się we własnej wyobraźni w wielkiego bohatera? Alicja, dziewięcioletnia dziewczynka, która wciąż zupełnie nie rozumiała otaczającego ją świata, w wolnych chwilach bawiła się w dorastanie.
Na fantazje o męczeńskim poświęceniu dla dobra świata Alicja nie miała jednak zbyt wiele czasu. Jej codzienna rutyna uległa mocnemu przeorganizowaniu po to, by dodać do niej kolejny element: naukę panowania nad kurzem. Dwie godziny dziennie — czy padało, czy świeciło słońce, czy była chora, czy zdrowa — dziewczynka spędzała z latarką pod kocem. Pory roku przemijały powoli, frustracja narastała, a efektów nie było widać. Nastał dzień dziesiątych urodzin, ale on też niewiele zmienił. Pierwszy przełom nastąpił dopiero na jesieni, kiedy to przez kilka sekund wirujące bez ładu drobinki podporządkowały się jej woli. Niestety powtórzenie tego okazało się możliwe dopiero po miesiącu. Potem jednak jakaś klapka w jej głowie przeskoczyła, mózg zrozumiał, że jest to wykonalne, choć wymaga ogromnych nakładów koncentracji. Skoro było to wykonalne, skoro nie mieściło się to w sferze dziwnych marzeń, powtórzenie tego wyczynu stawało się z każdym dniem coraz łatwiejsze. Cząsteczki wirowały, tworzyły coraz bardziej skomplikowane wzory, coraz łatwiej było nad nimi zapanować. Duma rozpierała serce Alicji, ale to dopiero początek.
Nielekarz pogratulował jej, choć niezbyt wylewnie. Pojawił się w jej śnie, ale miała wrażenie, że tylko zawraca mu niepotrzebnie głowę. Nie kryła swojego zawiedzenia, on jednak zupełnie to zignorował.
— Zrobiłam, co chciałeś — powiedziała z obrażoną miną.
— Dobijasz mnie — odpowiedział, zapalając papierosa. — Dziewczyno, spójrz na mnie, przyjrzyj mi się uważnie.
Alicja spojrzała na mężczyznę, starając się ukryć rodzącą się gdzieś w jej umyśle niepewność.
— No i? — spytała i szybko odwróciła wzrok.
— Jesteś za młoda na wspaniałe przemowy, więc powiem to w prosty sposób. Zabiłem wiele osób, ich krew splamiła moje ręce. Nie pamiętam wszystkich twarzy ani imion, nie mam wyrzutów sumienia. Żyję zbyt długo, by pragnąć wybaczenia albo zadośćuczynienia. Gdy widzisz przemijanie, ale sama nie przemijasz, wiele ideałów umiera, a zastępuje je pragmatyzm. Moje serce bije inaczej, wolniej, Alicjo. Dlatego nie nadaję się do wychowywania dziecka, którym jeszcze jesteś. Masz Helenę i Walerego, masz Grzegorza.
Dziewczynka poczuła, jak po jej policzkach płyną łzy. Mężczyzna przyglądał jej się uważnie w ciszy, paląc papierosa. Nie współczuł jej, nie próbował nawet zrozumieć. Czuła od niego chłód, obojętność, wyższość.
— Możesz płakać, ile tylko zapragniesz, ale niczego to nie zmieni — powiedział i dopalił papierosa. — Nie chciej mi dorównać, Alicjo. Nie chciej stać się taka jak ja.
— To po co w ogóle się mną zajmujesz?! — krzyknęła i skuliła się, by schować zapłakaną twarz.
— Ja się tobą nie zajmuję, Alicjo. Ja cię chronię i pomagam ci się przygotować.
— Nieważne — pisnęła dziewczynka, budząc się ze snu.
Chociaż Nielekarz nie pochwalił jej osiągnięć ani też nie wytyczył jej nowych celów, to jednak Alicja wiedziała doskonale, że nie może przerwać swoich ćwiczeń. Choć wydawały się jej bezsensowne, czuła jednocześnie subtelne zmiany zachodzące w jej umyśle. Kilka sekund to wciąż za mało. Czuła to. Kolejne miesiące mijały na żmudnych treningach.
Jedenaście lat, potem dwanaście, trzynaście. Sekundy zmieniły się w minuty, minuty w godziny, a drobinki kurzu — w płatki śniegu, czasem nawet uschnięte liście. Z każdym kolejnym małym sukcesem Alicja stawała się dojrzalsza, silniejsza, bardziej zdeterminowana. Był to czas poświęcony w całości samodoskonaleniu. Nauka, sztuka, umiejętności manualne. Nie było jej łatwo, ale świadomość tego dodawała jej tylko sił do dalszej walki. Walka. Tak, dokładnie tym stało się dla niej życie — odwieczną walką z całym światem. Skoro nie mogła pokonać mężczyzny, który zmienił jej egzystencję w koszmar, pokona świat, który się na to zgodził. Tak zaczął się okres dojrzewania.
Bunt, hormony, wahania nastrojów. Nie ominęło to wcale Alicji, ale w przeciwieństwie do rówieśników ona jedna nie mogła pozwolić sobie na histeryzowanie i oznajmianie całemu światu, jak bardzo cierpi. Denerwowało ją to. Im bardziej ją to denerwowało, tym większą pogardę czuła do innych dzieciaków z klasy. Przestała się do kogokolwiek odzywać. Nigdy nie miała w klasie znajomych, a właściwie nigdy nie pozwolono jej mieć bliskich znajomych, ale grzecznościowy kontakt starała się raczej utrzymywać. Po trzynastych urodzinach poczuła, że to zbędne. Koledzy nie rozumieli jej, a ona — ich. Interakcja stała się niepotrzebna. Zamiast tego Alicja skupiała się na swoim wnętrzu. Niepokoiło to jej nauczycieli. Parę razy wezwano ją do szkolnego psychologa, ale Alicja bez problemu go oszukała. Zresztą nawet jeśli wiedział, że kłamie, to nie mógł nic zrobić. Była prymuską, która nigdy nie sprawiała kłopotów. Nawet jeśli uważano ją za dziwaczkę, to miała do tego prawo. Gdy tylko to sobie uświadomiła, poczuła się dziwnie. Nie istniała, nie stała się liderką, nie była szkolną gwiazdą, a jednak… zyskała nietykalność. Podobało jej się to.
Życie przyspieszyło, jej ciało zaczęło się zmieniać. Helena opowiedziała jej o tym, resztę doczytała w mądrych książkach, więc gdy pojawiła się pierwsza miesiączka, Alicja nie była tym ani specjalnie przejęta, ani tym bardziej przestraszona. Nie to ją jednak interesowało w tym wszystkim. Jak miała jednak wypowiedzieć to na głos? Wstydziła się iść do biblioteki, a co dopiero poprosić Grzegorza o zawiezienie do księgarni…
W dniu swoich czternastych urodzin Alicja wcale nie miała ochoty świętować. Czternaście lat życia, które nie niosło ze sobą zbyt wiele radości, nie było wcale dobrym pretekstem, by z otwartymi ramionami witać kolejne nieszczęścia. Niestety zdanie jubilatki nikogo nie obchodziło. Helena upiekła ciasto, Walery przygotował prezenty, Grzegorz… No cóż, też coś zrobił, bo aż promieniał dumą. Dziewczyna przyglądała się im z rezygnacją. Gdzieś głęboko w jej sercu zaczęła rodzić się nawet irytacja, która — wypuszczona na wolność — szybko przerodziłaby się w dziką furię.
— Kto by pomyślał — szepnęła wzruszona Helena. — Czternaście lat. Jesteś już kobietą. Jak ten czas pędzi.
— No trzeba przyznać, że urosłaś — powiedział Grzegorz, dalej szczerząc się jak idiota. — Jeszcze trochę, a mnie dogonisz. Szczupła i zgrabna.
— Chuda — poprawił go Walery. — Za moich czasów kobiety musiały mieć trochę ciała. Ale jeszcze ci go przybędzie. Buzię masz ładną i oczy duże, to reszta gorsza też nie będzie.
— Dzięki — odpowiedziała Alicja, unosząc lekko brwi i zaciskając usta. Nie będzie psuła radosnego nastroju. Nie będzie.
— Kto by pomyślał, że taka księżniczka z niej wyrośnie. Jak tu weszła, to taki maluch był, nic o świecie nie wiedziała, a teraz… patrzcie. Pannica wyrosła w mgnieniu oka.
— Ej tam, Helka. Dziewczyna zdrowa, to czemu i wyrosnąć nie miała? Dajże jej już spokój, niech się cieszy dniem.
— Taaaa… — westchnęła Alicja, przewracając oczami.
Oczywiście była szczęśliwa, że ma bliskich. Nawet jeśli martwych od lat, to jednak bliskich. Doceniała ogrom ich wysiłku, miłość, którą ją otoczyli, ciepło domowe, które jej dali. To nie tak, że tego nie zauważała. Alicja raczej tego specjalnie nie zauważała, bo okres dojrzewania zmusił jej mózg do skupiania się na wszystkim, co negatywne, a najbardziej na swoim ciele. Czuła się w nim źle. Za wysoka, za chuda, nieproporcjonalna, z małym biustem, dość szerokimi biodrami, wypracowanymi i zarysowanymi mięśniami ramion i brzucha. Różniła się mocno od swoich pulchnych koleżanek. Były brzydkie, ale miały biusty, dzięki którym nikt nie mylił ich ze zniewieściałym chłopcem. Życie nastolatki to ciężkie życie.
Alicja, pogrążona w użalaniu się nad sobą, nawet nie zauważyła, kiedy w pokoju zapanowała dziwna cisza. Musiało minąć trochę czasu, nim zamrugała i uniosła wzrok. W wejściu stał Nielekarz ubrany w czarny garnitur.
— Witaj, Alicjo — powiedział, kłaniając się jej lekko. — Jak się miewasz w dniu swego święta?
— Beznadziejnie. Dziękuję, że przybyłeś je zepsuć do końca.
Odpowiedziała bez namysłu. To był odruch, impuls, któremu nie miała nawet szansy się przeciwstawić. Dopiero gdy słowa opuściły jej usta, zdała sobie sprawę, co właściwie powiedziała. Poczuła się z tym dziwnie źle. To nie jej wina! Może i przyszedł złożyć jej życzenia, ale przecież nigdy wcześniej tego nie robił. Nie martwił się o nią, nie troszczył, nie dbał o to, co się z nią działo, jak długo żyła i czy względnie wypełniała jego polecenia. Właściwie przez ostatnich kilka lat nie odzywał się prawie wcale. Po co akurat teraz sobie o niej przypomniał?
— Cieszę się, że mój widok dostarcza ci tyle radości.
No i właśnie o tym mowa. Patrzył na nią obojętnym wzrokiem, z tym swoim cieniem ironicznego uśmieszku błąkającym się po ustach, zupełnie jakby chciał jej udowodnić, że nigdy nie traktował jej poważnie. Nieważne, jak przykrą rzecz by powiedziała, on i tak pozostawał na to cudownie obojętnym. Gdy z nią rozmawiał, robił z niej kretynkę niezależnie od tego, jak bardzo się nie pilnowała z udzielanymi odpowiedziami. O dobry Boże, z roku na rok nienawidziła go coraz bardziej.
— Czego chcesz? — warknęła.
— Zabrać cię na kawę — odpowiedział, po czym uśmiechnął się złośliwie. — Szykuj się. Uprzedzę twoje protesty. Nic mnie nie obchodzi, czy masz na to ochotę.
Pojechali do miasta. Alicji nie zdziwiło nawet, gdy przed domem zobaczyła najnowszy model mercedesa z wszystkimi możliwymi udogodnieniami. Poczuła się jednak dziwnie, gdy zobaczyła, jak Nielekarz siada za kierownicą. Kto by pomyślał, że on w ogóle potrafi prowadzić?
— Myślałam, że nie wolno ci wracać do tego świata — powiedziała, wyglądając przez okno. Patrzenie na przystojną twarz mężczyzny z tak bliska wprawiało ją w dziwne zakłopotanie.
— Ukrywam się w twoim cieniu, Alicjo. Nikt nie powinien mnie zauważyć.
— To jakaś kolejna złośliwość z twojej strony?
— Nie.
Alicja czekała przez chwilę na dalszy ciąg wyjaśnień, ale ten nie nastąpił. Westchnęła cicho i poddała się.
Jechali dość długo, ale nie zamienili ze sobą zbyt wielu słów. Panująca między nimi cisza nie była jednak zbyt uciążliwa. Z głośników płynęła muzyka, inna od wszystkiego, co do tej pory słyszała. Mocne brzmienie gitar, silny wokal, ale całość jakaś melancholijna, spokojna. Podobało jej się to połączenie. Nim się zorientowała, puszczona płyta dobiegła końca, a samochód zatrzymał się w centrum zatłoczonego miasta.
— Idealne wyczucie czasu — powiedział mężczyzna, wyłączając silnik.
— Gdzie jesteśmy? — spytała dziewczyna, poczuwszy się nieswojo w betonowej dżungli.
— Pomyślałem, że zabiorę cię dziś na kawę i spokojnie porozmawiamy, ale najpierw pójdziemy na zakupy.
— Zakupy? Ale po co? Nagle po tylu latach próbujesz naprawić nasze relacje? Trochę za późno, a poza tym nie mam wcale ochoty na zakupy…
— Wspaniale — przerwał jej wywód i dodał: — wcale nie pytałem o twoje zdanie, dziewczyno. Nie mam ochoty siedzieć w kawiarni z kimś, od kogo czuć wieś na kilometr.
Zabolało. Alicja spojrzała na niego ze złością, ale nie odezwała się ani słowem. Wysiadła z samochodu i z wysoko uniesioną głową skierowała się w stronę najbliższego centrum handlowego. Nie zranił jej, a ten cios dobrze zapamięta. Doda jej sił do dalszej walki o stanie się silniejszą.
Najpierw odwiedzili kilka odzieżowych. Ekspedientki były dla niej wyjątkowo miłe, ale jakoś dziwnie na nią patrzyły. Coś jej się w tym wzroku nie podobało, mimo to kupiła trzy pary dżinsów, kilka bluzek, koszulek, skórzaną, krótką kurtkę. Cholera, Nielekarz miał dobry gust. Z tony szmat potrafił od razu wybrać to, co było najlepsze i do tego leżało na Alicji doskonale.
— Dojrzewasz, Alicjo, pora zmienić trochę styl ubierania się — powiedział, podchodząc do kasy.
— Mnie tylko zastanawia, skąd ty masz na to wszystko pieniądze? — spytała cicho dziewczyna.
— To twoje pieniądze — odpowiedział jak gdyby nigdy nic. — Pamiętasz stary bunkier? Odwiedź go ponownie, a zrozumiesz, o czym mówię.
Alicja, usłyszawszy odpowiedź mężczyzny, musiała włożyć bardzo wiele energii w nieokazanie po sobie żadnych emocji.
— Odwiedziłam go raz i na razie tyle mi wystarczy.
— Ach, racja, ta dziecięca ciekawość przemija tak szybko.
— Nie zmieniaj tematu, do cholery — warknęła, zaciskając pięści i próbując nie wybuchnąć na cały sklep. — Robisz zakupy za moje pieniądze bez mojej zgody.
Ekspedientka spojrzała na nią uważnie. Ten wzrok wcale się Alicji nie spodobał. Miała wrażenie, że dostrzegła w nim pogardę.
— To pana córka? — spytała kobieta, nabijając na kasę kolejne rzeczy. Nielekarz i Alicja momentalnie spojrzeli na siebie: ona ze zdziwieniem, on z rozbawieniem.
— Nie — odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się złośliwie do dziewczyny.
Alicja poczuła, jak krew się w niej gotuje. Nie chodziło o to, że jest zazdrosna o Nielekarza, w końcu ich relacje opierały się na wszystkim, co negatywne. Chodziło o coś dużo gorszego. Ta kobieta potraktowała ją jak nic niewartą gówniarę, której najlepiej byłoby się pozbyć. W oczach ekspedientki widziała, że nie jest dla niej nawet człowiekiem. Została zredukowana do niczego więcej niż przeszkoda, rzecz, śmieć. Spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę, oczekując jakiejś reakcji, ale ten nawet na nią nie spojrzał. Kobieta przy kasie posłała Alicji głupi uśmieszek i głosem pełnym słodyczy dopytywała się dalej:
— Młodsza siostra?
— Nie. — Mężczyzna spojrzał na cenę i wyjął gotówkę z portfela.
— Rodzina? — Kobieta spojrzała na niego jak na smakowity kąsek. Mężczyzna uśmiechnął się do niej czarująco, po czym podał jej pieniądze, mówiąc:
— Kochanka, idiotko. Reszty nie trzeba.
Z szerokim uśmiechem na ustach podał Alicji torbę na zakupy, po czym odwrócił się i zwyczajnie wyszedł. Humor dziewczyny od razu uległ poprawie.
Zwiedzili całe centrum i zajęło im to niespełna trzy godziny. Przez ten czas niewiele ze sobą rozmawiali, ale też atmosfera się oczyściła. Obładowani siatami wrócili do samochodu, po czym pojechali do niewielkiego zakładu kosmetycznego. Kiedy kosmetyczka zaczęła pracować, Nielekarz zniknął gdzieś, zostawiając panie sam na sam. Tu też rozmowa niespecjalnie się kleiła, ale cisza nie była wcale krępująca. W tle leciało radio, spokojne utwory wprawiały Alicję w stan błogiego relaksu. Ciepło dłoni kobiety, jej cichy głos, gdy od czasu do czasu o coś pytała, wszystko to sprawiało, że głowa dziewczyny stała się dziwnie lekka. To przyjemne uczucie, ale nim się obejrzała, dobiegło niestety końca. Nielekarz pojawił się, by ją odebrać i uregulować rachunek. W samochodzie przybyło kilka siatek, ale nie pytała, co to takiego. Z błogim uśmiechem wsiadła do samochodu, czując, jak ogarnia ją senność.
— Gdzie teraz? — spytała.
Pojechali do fryzjera uporządkować chaos na głowie dziewczyny, tam też przebrała się w kupione ubrania. Gdy wychodząc z zakładu, przejrzała się w lustrze, nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Wyglądała o wiele lepiej, bardziej dojrzale, bardziej dorośle. Całą drogę do kawiarni spoglądała w lusterko, nie mogąc nacieszyć się swoim nowym wyglądem.
— Może być taki prezent na urodziny? — spytał Nielekarz, odpalając papierosa.
— Nie pal, będę śmierdzieć papierosami.
— Patrz, jak się przejąłem. — Mówiąc to, zaciągnął się mocno i wypuścił dym przez nos.
— Dzięki, prawie uwierzyłam, że nie jesteś dupkiem. — Alicja splotła ręce na piersi i opadła ciężko na oparcie siedzenia.
— No, no, no, ależ ty się słownictwa w tej szkole nauczyłaś.
Na to dziewczyna nic nie odpowiedziała. Patrzyła przez okno, nad czymś wyraźnie się zastanawiając. Po kilku minutach nie wytrzymała i spytała:
— Skąd to wszystko wiesz? Ciuchy, makijaż, co jest teraz modne… Przecież nie żyjesz tutaj. Nie jesteś…
— Ale wiedzą to kobiety, które nas obsługują — odpowiedział, nie czekając, aż dokończy myśl. — Sięgam do ich wiedzy.
— Czytasz ich myśli?
Zaśmiał się cicho, słysząc powątpiewanie w głosie Alicji.
— Nie. — Zgasił papierosa, spojrzał na nią przelotnie, aż wreszcie dodał: — Wchodzę do ich głów, przejmuję ich wiedzę bardziej… kompleksowo. Tak to działa.
Dziewczyna o nic więcej nie pytała. Tyle jej wystarczyło, by sprawa stała się dość jasna.
Pojechali do niewielkiej kawiarni na obrzeżach miasta. W środku znajdowało się niewiele osób, cicha muzyka płynęła z głośników rozmieszczonych pod sufitem. Alicja poczuła się wyjątkowo, wchodząc do lokalu z przystojnym mężczyzną u boku. Miała wrażenie, że wszyscy jej zazdroszczą, spoglądają na nią wręcz z zawiścią. Pełna dumy usiadła na krzesełku odsuniętym przez Nielekarza. Przystojny kelner z uśmiechem na ustach przyjął zamówienie. To był świat, którego do tej pory nie znała, świat, który bardzo jej się spodobał.
— Jak się czujesz w swojej nowej odsłonie? — spytał Nielekarz, uśmiechając się do niej czarująco.
— Podoba mi się to. Wszyscy patrzą na mnie z zazdrością. Mogłabym tak żyć. — Alicja mówiła, rozglądając się dookoła.
— Życie nie jest bajką, ale to nie znaczy, że ma być koszmarem od razu. — Stwierdził mężczyzna, spoglądając w sufit. — Twoje bajką na pewno nie będzie, ale reszta zależy od ciebie.
Dziewczyna poczuła, jak jej serce zaczyna szybciej bić i bynajmniej nie z zachwytu. Uważnie spojrzała w zimne, błękitne oczy Nielekarza, a mięśnie w całym ciele napięły się dziwnie boleśnie.
— Co masz na myśli? — spytała, a świat dookoła od razu utracił swoją magię.
— A jak myślisz? Opanowałaś układanie wzorków z kurzu, czasem uda ci się nawet zakręcić śnieżynką lub suchym listkiem. Kilka razy popsuło się radio, gdy miałaś zły dzień, kilka razy zamigało światło, gdy się czegoś wystraszyłaś. To za mało, Alicjo, stanowczo za mało. Nie przybyłem tu dziś jak książę z bajki, by wyzwolić cię od cierpienia. Nie wyjaśnię ci też jak dobry przyjaciel, o co w tym wszystkim chodzi. Pewnie domyślasz się już, że mam w tym wszystkim jakiś interes, ty też masz, choć o tym nie wiesz. Tak czy inaczej, życie ci ucieka, a zostało jeszcze wiele do zrobienia. Czas nagli, Alicjo. Było miło, ale pora dorosnąć.
Jego melodyjny śmiech rozszedł się po sali. Nieliczni goście poczuli ciarki na plecach, choć nie rozumieli dlaczego. Młoda dziewczyna poczuła, jak iskierka radości z życia gaśnie, a powstała pustka wypełnia się czarną mazią pełną strachu, złości, smutku i czegoś, czego nie potrafiła jeszcze określić.
— Po co mi to mówisz? — spytała.
— Jesteś aż tak głupia, dziewczyno? Pora, byś dała krok do przodu.
Krok do przodu? W ułamku sekundy umysł Alicji przywołał wszystkie bolesne sceny z jej życia. Śmierć rodziców, odejście ciotki, znęcanie się dzieci w szkole, a nawet… Tak, nawet śmierć nieznajomego mężczyzny, którego imienia nigdy nie poznała, choć podobno zginął właśnie przez nią.
— Co tu robisz? Przecież nie możesz tu przebywać — szepnęła, czując łzy spływające jej po policzkach.
Ludzie w kawiarni jak jeden mąż odwrócili głowy i zapomnieli o istnieniu dwójki niezwykłych gości. Wiedziała, że to sprawka jej towarzysza. Wiedziała, że to on zrobił, choć jak to zrobił, pozostawało dla niej tajemnicą.
— Myślisz, że kazałem ci to wszystko ćwiczyć bez celu? Każda chwila, którą poświęciłaś, była ćwiczeniem mózgu. Twój umysł zrozumiał, że pewne granice można przesuwać, pewne rzeczy można zmieniać. Dzięki temu zrozumiał też, że odwieczne prawa nie stosują się też w wielu innych sytuacjach, choć jeszcze nie wypróbował, w jakich. Wysyłane z twojego ciała fale energii wpływające na otoczenie sprawiły z kolei, że wzrósł twój potencjał. Możesz więcej mniejszym kosztem. Pole energii, które cię otacza, również stało się mocniejsze, a dzięki temu moja obecność tutaj jest możliwa do ukrycia. Siedząc tu teraz, Alicjo, nie istnieję. Jestem twoim cieniem, niczym więcej.
— Więc już możesz spokojnie się tu pojawiać? — warknęła dziewczyna. — Po co mam cię dalej słuchać? Dostałeś to, czego chciałeś.
— Kpisz ze mnie? — Uśmiech zniknął momentalnie z ust mężczyzny. — Nie bawią mnie twoje żarty. Przebywanie w świecie pełnym zgnilizny i robactwa rozpełzającego się po całym Wszechświecie napawa mnie niesmakiem. Jestem tu, bo ty tu jesteś. Gdyby nie ty, nie kalałbym się przekraczaniem granicy.
— Jestem dla ciebie tylko rzeczą, prawda? — spytała dziewczyna, wstając od stolika. — Nic dla ciebie nie znaczę, więc co ty na to, żebyś się odpieprzył i znalazł kogoś innego?
Jej mięśnie zamarły, ciało odmówiło posłuszeństwa. Nagle kolana ugięły się pod nią i opadła ciężko na krzesełko. Nie miała wpływu na to, co właściwie robiła. Poczuła się przegrana, pokonana, potwornie bezsilna.
— Nie przypominam sobie, żebym pytał cię o zdanie. — Mężczyzna wyjął papierosa, choć w lokalu palenie było zabronione. Kelner posłusznie przyniósł popielniczkę i bez słowa oddalił się, zapominając, że w ogóle ktoś siedzi przy tamtym stoliku. — Opanowałaś koncentrację energii, trochę też sztuki jej ukierunkowania. To jednak nie jest zbyt wiele. Uczono cię już w szkole, że świat składa się z cząsteczek, teraz pora, byś nauczyła się te cząsteczki zmieniać. Pora też, byś nauczyła się czegoś więcej o świecie, lepiej poznała społeczeństwo, w którym przyszło ci funkcjonować. — Mówiąc to, zobaczył, jak po młodych policzkach spływają łzy. — Przestań. Nie mam ochoty patrzeć, jak się mażesz. Nie robię ci przecież krzywdy. Rozumiem, że okres dojrzewania źle wpływa na równowagę emocjonalną, ale wybuchanie płaczem co kwadrans to czysta histeria.
— Czego ode mnie chcesz? — warknęła Alicja, ocierając łzy wierzchem dłoni.
— Chcę, byś nauczyła się nad sobą panować, wyszła już z tego okresu dojrzewania i skupiła się na samodoskonaleniu. Drogę obierzesz sama.
— Drogę?! Ty mi już ją wybrałeś!
— Nie krzycz. Nikt i tak nie zwróci na to uwagi. — Nielekarz skrzywił się, poirytowany wybuchem dziewczyny. — Ich umysły nawet nie próbują się bronić, więc nie trać sił.
— Pierzesz im mózgi? Tak po prostu? — Alicja nie dowierzała. — Jak możesz?
— Normalnie. Dlatego zrozum też, że mogę posłużyć się tobą w każdej chwili jak szmacianą lalką. To tylko moja dobra wola, że rozmawiam z tobą teraz. Nie zamierzam ci niczego narzucać, niczego wmawiać lub wpajać. Sama podejmiesz decyzję, sama też za nią zapłacisz.
— Więc podejmuję. Zniknij na zawsze z mojego życia!
— Możliwe do wykonania. Co jednak zrobisz, gdy zniknę? Dokąd wrócisz? Skąd weźmiesz pieniądze? Pomyślałaś o tym choć przez chwilę? Bo chyba nie wierzysz w to, że wspaniałomyślnie ofiaruję ci wszystko w ramach kwitnącej przyjaźni? Stary dom, Helena, Walery, Grzegorz, zawartość bunkra… Gdy postanowię odejść, to wszystko też stracisz.
Alicja umilkła na dłuższą chwilę. Zastanawiała się nad tymi słowami, gorączkowo szukając jakiejś drogi rozwiązania, jakiejś przegapionej możliwości. Nic takiego jednak nie było. Skurwysyn miał rację, życie bez niego stałoby się więcej niż uciążliwe.
— Co mam zrobić? — spytała, nie kryjąc pogardy, którą względem niego odczuwała.
— Nic wielkiego, Alicjo — odpowiedział, dopalając papierosa.
Siedzieli naprzeciwko siebie w ciszy i mierzyli się wzrokiem. Dziewczyna dygotała ze złości, uczucie poniżenia przenikało każdą komórkę jej ciała. Naprzeciw niej wysoki mężczyzna w długich, czarnych włosach uśmiechał się okrutnie, delektując się kolejnym, małym zwycięstwem.
— Drzemie w tobie ogromny talent, Alicjo. To, co teraz ci się udaje tak wielkim nakładem energii, jest niczym w porównaniu z możliwościami, jakie przed tobą stoją. Uprzedzę twoje dziecinne zarzuty: nie chcę cię wykorzystać, nie masz dla mnie nic robić, nie masz mi w niczym pomagać. Chcę tylko, abyś obudziła w sobie to, co pozostaje na razie uśpione. Nie będzie to łatwe, ale pozostaje wykonalne. Co potem zrobisz z zyskaną mocą, zależy tylko od ciebie. Jeśli zechcesz zbawić świat, to nie stanę ci na drodze, jeśli zechcesz go spalić, to podam zapałkę. Jeśli postanowisz się ukryć, to zrozumiem.
— Brzmi aż za dobrze — warknęła dziewczyna, sącząc swoją latte. — Gdzieś jest haczyk.
— Nie ma haczyka. — Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ale choć z założenia miał być to uśmiech przyjazny, wydał się Alicji skuty lodem.
— Nie pytałam, czy jest haczyk, tylko zastanawiałam się, gdzie dokładnie. Nie wmówisz mi, że wszystko jest właśnie tak piękne, jak to przedstawiasz.
Nielekarz zamyślił się na chwilę. Jego zimne, błękitne spojrzenie zdawało się przeszywać ją na wylot. Nie było to przyjemne, ale znosiła wszystko, dzielnie rzucając swoim wzrokiem wyzwanie… A przynajmniej próbując.
— Nie wiem, czy odpowiada mi ton, jakim się do mnie zwracasz — powiedział wreszcie mężczyzna, wzdychając lekko.
— Powinien ci odpowiadać, bo właśnie tak się do mnie cały czas zwracasz. Nauczyłam się tego tonu od ciebie. Jeśli chcesz, bym go zmieniła, to ty zacznij się inaczej zwracać do mnie.
Usłyszawszy te słowa, Nielekarz roześmiał się głośno.
— Okres buntu to przykry moment w ludzkim życiu. Jedyny, kiedy tak wyraźnie widać, że jesteście jedynie zwierzętami paradującymi po betonowej dżungli, gdzie nie ma dla was żadnych naturalnych zagrożeń.
Na te słowa Alicja nie miała dobrej riposty. Ciężko zresztą wymyślić coś, gdy wnętrze trawi dzika furia. Dziewczyna nie była jednak głupia, wiedziała doskonale, że nie może kolejny raz pozwolić sobie na okazanie słabości. Rozpoczęła wojnę: brudną, okrutną wojnę, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Nie podobało jej się to, ale z drugiej strony sama tego chciała.
— Skoro już zdążyłeś wystarczająco mnie obrazić, możemy wrócić do tematu haczyków w twojej propozycji.
— Nie ma żadnych, Alicjo. Już ci to mówiłem i nie zmienię zdania. Rób, co chcesz, ale odkryj swój talent.
— Czemu aż tak ci na tym zależy?
— Bo chcę zobaczyć, jaką drogę obierzesz.
Dziewczyna w milczeniu czekała na dalszy ciąg wypowiedzi, ale nie zapowiadało się, by miał on nastąpić. Mężczyzna delektował się spokojnie mocną, czarną herbatą, przyglądając się uważnie swojej towarzyszce. Sondował ją, wiedziała o tym. Nie potrafiła powiedzieć jak, w jakim celu ani dlaczego, ale była pewna, że coś dookoła niej krąży i zacieśnia się coraz bardziej.
— A jeśli już zobaczysz? — spytała cicho.
— To poczuję się usatysfakcjonowany. — Mężczyzna zapalił kolejnego papierosa. — Nie rozumiesz i nie uda ci się tego pojąć w przyszłości. Nie trać czasu na szukanie odpowiedzi. Nieśmiertelni zawsze mają swoje sposoby zabijania nudy. Czasem nie potrzebujemy wcale racjonalnego powodu, by uznać coś za wystarczająco ciekawe.
Alicja mało się nie zadławiła swoim latte, gdy usłyszała słowa Nielekarza.
— Nieśmiertelny?! — wrzasnęła na całe gardło, gdy tylko opanowała atak kaszlu. — Chyba teraz ze mnie kpisz! Że niby nie da się ciebie zabić, tak?
Mężczyzna spojrzał na nią z wystudiowaną wręcz obojętnością.
— Natura nie lubi rzeczy wiecznych. Można mnie okaleczyć, można mnie też zabić. Oddycham i krwawię jak inni.
Alicja roześmiała się, ale w tym śmiechu nie było ani grama wesołości. Pobrzmiewała w nim tylko ironia niestosowna dla jej wieku i nuta smutnego triumfu. Wszystko to zniknęło jednak, gdy do uszu dziewczyny doszły kolejne słowa.
— Problem polega tylko na tym, że jeszcze się nikt nie znalazł, kto by tego dokonał.
Zapadła cisza i to ta najgorsza ze wszystkich — krępująca, ciążąca, przytłaczająca swoim ciężarem. Słowa, które padły, odbijały się echem w umyśle dziewczyny, nabierając z każdą chwilą coraz groźniejszego wymiaru. Z drugiej jednak strony, w jej głowie odzywał się ten cyniczny głos, który nawoływał do zwątpienia, do podważenia tego wszystkiego. Tak, chciałaby to zrobić. Właściwie — biorąc pod uwagę ogrom Wszechświata — ciężko było jej uwierzyć, że faktycznie pije kawę z najpotężniejszą istotą we Wszechświecie. Szkoda tylko, że to niewiele tak naprawdę zmieniało. Szeptał jej to uparcie ten cichy, melancholijny głos, który narodził się w niej w chwili śmierci rodziców. Ten głos mówił, że nawet jeśli jest ktoś silniejszy od Nielekarza, nawet jeśli jest ktoś zdolny go pokonać, to jej nie powinno to akurat robić szczególnej różnicy. W końcu ona szans w starciu z nim i tak nie ma.
— Czy powinienem ci coś jeszcze wyjaśnić? — spytał i dopił kawę. Dziewczyna milczała, więc z pełnym pogardy uśmiechem kontynuował: — Niepotrzebnie pytam. Przecież wiesz wszystko, w końcu opanowałaś sztukę władania kurzem. Gdybyś jednak zechciała wysłuchać mnie — o, jakże niegodnego! — to poradziłbym ci skupić większą uwagę na umocnieniu swojej osłony energetycznej. Naucz się tworzyć bariery dookoła siebie. Mam wrażenie, że już niebawem może ci się to przydać. Poza tym pora efektywniej wpływać na otoczenie.
— Co masz na myśli?
— Och nic, zupełnie nic. Tak tylko głośno myślę.
Po uregulowaniu rachunku wyszli z kawiarni. Wsiedli do samochodu i pojechali do muzeum, by obejrzeć ekspozycję chińskiej porcelany. Przez cały ten czas nie odezwali się do siebie ani słowem. Pogrążeni we własnych myślach przechodzili od jednego do kolejnego eksponatu, z jednego do następnego pomieszczenia. Czasem wymieniali spojrzenia, drobne gesty. Podczas drogi powrotnej do domu również nie rozmawiali. Słuchali muzyki, patrzyli na trasę przed sobą. Może to jakiś metaforyczny wymiar, myślała dziewczyna, wiedząc doskonale, że to bzdura. Świat istnieje i rządzi się swoimi prawami, to słabi ludzie szukają znaków i przenośni. On ich nie potrzebuje, myślała, zerkając ukradkiem na Nielekarza. On przemierza drogę, którą sam wybrał.
Kilkanaście lat to za mało, by pojąć rzeczywistość, dość dużo jednak, by zrozumieć, że świat jest bardziej złożony, niż byśmy tego chcieli. Alicja czuła to, wiedziała o tym, ale hormony szalejące w jej ciele kazały jej wierzyć w coś zupełnie innego. Mężczyzna prowadzący samochód dostrzegał to, ale w jego sercu nie pojawił się nawet cień zrozumienia. Każde z nich miało określone role do odegrania. To było najważniejsze, to było priorytetem. Cała reszta: moralne dylematy, skomplikowane dywagacje, szalone analizy nie miały sensu.
Pożegnali się bez słów. Ona kiwnęła mu głową na do widzenia, zacisnęła usta w wyrazie podziękowania. On pochylił lekko głowę, patrząc jej głęboko w oczy. Przez krótką chwilę na jego wąskich ustach zagościł cień uśmiechu, ale zniknął, nim dziewczyna zdołała odszyfrować jego znaczenie. Zamknęła za sobą drzwi od samochodu i poczuła się starsza o przynajmniej kilka lat. Na jej barkach pojawił się nowy, nieznany do tej pory ciężar, którego wcale nie chciała dźwigać. Czuła go wyraźnie, gdy pomagała mężczyźnie wyjąć stertę reklamówek z bagażnika. Jakieś dziwne uczucie ścisnęło też jej żołądek, gdy Nielekarz usiadł wreszcie za kierownicą i odjechał, a ona została z tym wszystkim sama na podjeździe. Wiatr zawiał lekko i uzmysłowił jej, że po policzkach płyną jej łzy.
Lekcja 6. Jak się, do cholery, przed tym bronić
Urodziny dobiegły końca, a szara rzeczywistość ponownie zawitała w życiu Alicji. Niektóre kwestie jednak uległy zmianie. Przede wszystkim kilka dni po tamtym pamiętnym dniu do drzwi domu położonego w lesie zapukał kurier. Dostarczył on dziewczynie laptopa, umowę na bezprzewodowy internet, a także komórkę. Od tej pory Alicja zapoznawała się ze światem wirtualnym, choć szło jej to powoli. Gdyby nie informatyka w szkole, teraz nie wiedziałaby nawet, jak to wszystko uruchomić. Niemniej jednak metodą prób i błędów nauczyła się surfować po sieci, a wraz z tym — wyszukiwać informacje niezbędne do jej dalszego rozwoju. Było tego dużo. Świat stał się dla niej nagle zupełnie nieznanym miejscem. Było tyle spraw, o których zupełnie nie miała pojęcia, tyle informacji, które powinna przyswoić… Aż kręciło jej się od tego w głowie. Wciągnięta przez to nowe szaleństwo, szybko zapomniała o codziennych ćwiczeniach.
Nowości, trendy, informacje. Wszystko się przeplatało, ale z każdym dniem wewnętrzny filtr działał coraz sprawniej. Zaczęła od lekcji stylu. Szybko pojęła, jak zamawiać interesujące ją rzeczy i jak za nie płacić przez konto internetowe, które założyła, posługując się danymi ciotki. Szał zakupów pochłonął ją w pierwszych miesiącach całkowicie, ale gdy uzmysłowiła sobie, jak szybko topnieją jej fundusze, opanowała się na tyle, by zacząć racjonalniej podchodzić do kwestii nabywania dóbr. Potem był okres uczenia się makijażu, układania włosów, pewnej etykiety. Nie bez powodu tym właśnie zajęła się w pierwszej kolejności. Wieczorami, gdy szła spać, w głowie od razu pojawiało się wspomnienie Nielekarza. Wzrok innych, duma, jaką czuła, aura, jaka go otaczała. To było wspaniałe, ale podszyte zupełnie innym odczuciem — wstydem. Nie była dość dobra, by się równać z Nielekarzem, ale wiedziała, że może to zmienić. Nie bała się ogromu pracy, jaki ją czekał.
Pierwsze zmiany nadeszły stosunkowo szybko. Widziała, że inni zaczęli się jej baczniej przyglądać, że przyciąga wzrok nieznajomych, że zaczyna budzić swoistą dziecinną odmianę szacunku u rówieśników. Podobało jej się to, ale czuła, że to powierzchowne. Zaczęła myśleć intensywnie, szukać rozwiązań wątpliwości, których nie potrafiła jeszcze ująć w słowa. Jej punkt zainteresowania przesunął się dość szybko na ezoterykę i rozwój duchowy. Ćwiczenia, medytacje, techniki samodoskonalenia. Chłonęła wszystko: od reiki zaczynając, a na okultyzmie kończąc. Historię, mity, teorie spiskowe. Tak wiele rzeczy do zapamiętania, a tak niewiele czasu! Ale nie poddawała się. Zrozumiała, że kluczem do sukcesu jest lepsza organizacja czasu. Intuicja krzyczała, wyła wręcz, by wróciła do ćwiczeń. Gdyby nie to, zupełnie zapomniałaby o poleceniach Nielekarza. Conocne koszmary zmusiły ją do wciśnięcia do planu każdego dnia trzydziestu minut medytacji. Na razie tyle musiało jej wystarczyć.
Rok minął, potem drugi. Okres dojrzewania powoli dobiegał końca, albo przynajmniej tak się Alicji wydawało. Trądzik zaczął się uspokajać, ciało zaczęło rosnąć, sylwetka z każdym dniem była coraz bardziej kobieca. Nawet głos uległ zmianie. Teraz był spokojniejszy, milszy, bardziej dojrzały. Ogromne zmiany wystąpiły też w światopoglądzie dziewczyny. Wiedza o świecie stawała się z każdym dniem coraz rozleglejsza, tematów, na które mogła spokojnie porozmawiać, przybywało coraz szybciej. Tylko jedna dziedzina zaczęła w tym wszystkim mocno kuleć. Z kwestii priorytetowej stała się drugorzędną, ale Alicja nie miała odwagi zarzucić jej całkowicie. Alicja musiała się rozwijać duchowo, realizować polecenia. Wspomnienie pewnego wietrznego dnia spędzonego w lesie było wciąż zbyt żywe, by pozwolić jej na całkowity bunt i beztroskę. Bodźca do większego zaangażowania jednak też nie było. Nielekarz milczał, czasem tylko odzywał się w jej snach, wydawał krótkie komendy, rzucał zwięzłe komentarze, ale z każdym miesiącem był coraz mniej obecny w jej życiu. Zupełnie inaczej rzecz się miała z jej myślami. Tam gościł każdego wieczora, gdy gasiła światło i nakrywała się kołdrą. Szczerze się za to nienawidziła. Nienawidziła się nawet jeszcze bardziej, gdy docierało do niej, że on musi o tym wiedzieć. W końcu nigdy nie zawitał, gdy akurat o nim śniła…
Chociaż ćwiczyła niewiele, jej umiejętności nie zanikały, a nawet bardzo powoli się rozwijały. Coraz łatwiej szło jej poruszanie małych obiektów w swoim pobliżu, coraz lepiej potrafiła skupić się na energii otoczenia i wyczuć w nim nawet najmniejszy ruch. Rzadko, ale jednak były też i takie dni, gdy dostrzegała aurę innych, jej kolor, wszelkie zaburzenia. Szybko stwierdziła, że jest to wyjątkowo przydatne. Wiedziała, czy ktoś jest chory, czasem widziała, co mu dolega albo o czym myśli. To pomogło jej też lepiej zrozumieć siebie, porównać swoje życie z życiem innych ludzi. Któregoś dnia wpadła nawet na pomysł, by wypróbować swoje umiejętności na energii innych. Było to dla niej potwornie męczące, ale… zadziałało. W ten sposób odkryła, że delikatne sugestie mogą być przeforsowane bez sztuczek psychologicznych. Zrozumiała też, że w ten sposób zużywa jednak własną energię, a to wcale nie pozostaje bez echa. Medytacje nie były w stanie wyrównać tych strat. Owszem, zmniejszały je, ale nie wyrównywały. No cóż, nic nigdy nie jest idealne w świecie, w którym żyją wadliwe jednostki.
Miała szesnaście lat i właśnie rozpoczęła wakacje, gdy pojawiła się od dawna wyczekiwana wiadomość od Nielekarza. Nie odwiedził jej we śnie, nie pojawił się też osobiście, ale już w chwili, gdy ujrzała zaadresowaną do niej kopertę, była całkowicie pewna, że to on za wszystkim stał. Otwierała ją, starając się zignorować walenie serca i drżenie rąk. Czy to był strach, czy raczej ekscytacja? Nieważne, przynajmniej teraz. W tamtej chwili nie chciała o tym wcale myśleć. Zamiast tego rozerwała papier, a potem wyjęła niemal z namaszczeniem znajdujące się w środku zaproszenie do pensjonatu położonego na wsi. Nazwa miejscowości wydawała się obca, ale intuicja podpowiadała, że nie jest to nigdzie blisko jej domu. Szeptała też jakieś ostrzeżenie, kto jednak miałby czas go wysłuchiwać? Dziewczyna pobiegła do swojego pokoju, złapała walizkę czekającą od lat na taką okazję i zaczęła wrzucać do niej wszystko, co tylko wydało jej się potrzebne.
— Alicjo, myślisz, że to wiadomość od twojego opiekuna? — dopytywała pełna wątpliwości Helena. — A jak to jakaś pomyłka?
— To nie pomyłka, Heleno. — Dziewczyna w zdenerwowaniu przerzucała pośpiesznie kosmetyki. — Wiem, że to od niego.
„Czemu, do cholery, tak się cieszę — pomyślała. Przecież to na pewno wróży dla mnie same kłopoty”.
— Masz tylko szesnaście lat. Nie powinnaś jechać tak daleko. Walery mówi, że to kawał drogi.
— Daj spokój, nie jestem już dzieckiem. — Kolejne rzeczy wylądowały w walizce, już i tak pełnej. — Dam sobie radę.
— Niby tak, Alicjo, ale świat jest pełen niebezpieczeństw. A jak cię jaki bandyta zaczepi? Albo jak cię okradną? A jak zabiją?
Alicja zatrzymała się nagle i zaczęła się intensywnie wpatrywać w starszą kobietę. Jej twarz przypominała maskę, ale oczy zdradzały złość rodzącą się w jej wnętrzu.
— Żartujesz, prawda? — spytała cicho Alicja. — Mnie? Zabić? Uważasz, że ktokolwiek dałby radę zmierzyć się z Nim?
Helena westchnęła cicho. Uzmysłowiła sobie, że dziewczyna ma rację. Jeśli ktokolwiek mógł w dzisiejszych czasach powiedzieć, że jest bezpieczny, to właśnie tylko Alicja. On nie był wzorem dobroci, ale to tylko mocniej potwierdzało, że lepiej z nim nie zadzierać i nie ruszać tego, co uznał za swoje. Po chwili ciszy kobieta powiedziała wreszcie z rezygnacją:
— No dobrze, ale i tak uważaj na siebie. Lepiej nie mieć wobec Niego długów wdzięczności.
— Wiem to doskonale, uwierz mi — warknęła Alicja, zapinając torbę.
Jechała wiele godzin, ale czas płynął jej szybko. Zatopiona we własnym świecie nie zwracała specjalnej uwagi na to, co dzieje się dookoła. Ludzie jej nie zaczepiali, nikt nie pytał o dokumenty, nie sprawdzał biletów. Było zupełnie tak, jakby na chwilę przestała istnieć dla innych. Uświadomiła to sobie dopiero pod koniec podróży, ale nie roztrząsała tej kwestii jakoś specjalnie. Przyjęła to jako coś najzupełniej normalnego, a potem wróciła do tych wspaniałych marzeń, które wciąż krążyły jej po głowie, a do których nie chciała się przyznać nawet przed samą sobą.
Pensjonat był mały, ale przytulny. Malownicza okolica w niczym nie przypominała jej rodzinnych stron. Wszystko dookoła wydawało się bardziej kolorowe, żywsze, inne. Okoliczne domy, pobliskie pola, majaczący na horyzoncie las, błękitne niebo — wszystko pachniało dla niej niepojętą egzotyką. Chłonęła to miejsce wszystkimi zmysłami, racjonalne myślenie i towarzyszący mu wewnętrzny krytyk zostały zredukowane niemal do zera.
— Podoba się pani u nas? — spytał właściciel, po czym uśmiechnął się szeroko i ciepło. — Mam nadzieję, że taka piękna i młoda dama nie będzie się u nas nudzić.
Był dość niskim mężczyzną, ale wyjątkowo otyłym. Okrągła twarz, zarumieniona nawet od najdrobniejszego wysiłku, wydała się dziewczynie przyjazna, a nawet w jakiś sposób przyjemna dla oka. „To twarz kogoś z ogromnym sercem” — pomyślała, też szeroko się uśmiechnęła i odpowiedziała:
— Nie, ależ skąd! Tu jest pięknie. Tak cicho i malowniczo, że aż chciałabym zostać tu na zawsze. Wspaniałe miejsce, aż nie mogę się nadziwić. Bardzo się cieszę, że mogłam państwa odwiedzić.
— Ależ przyjemność po naszej stronie. Cieszę się, że są jeszcze młodzi ludzie wrażliwi na piękno natury. Nie mamy tu zbyt wielu gości, a już na pewno nie w pani wieku. Wielka szkoda, bo to miejsce ma wspaniały klimat i piękne krajobrazy. Mogę spytać, co panią do nas sprowadza? Decydować się na tak długą podróż w samotności to dość ryzykowne dla osoby w pani wieku. Przyjechała pani podreperować zdrowie?
Alicja spojrzała na mężczyznę i zastanawiała się, co właściwie powinna odpowiedzieć. Sama? Czyżby Nielekarz namieszał mu w głowie i wykreślił siebie z jego umysłu? Całkiem możliwe, w końcu kto mógłby odgadnąć tok jego myśli. Jeśli tak, lepiej nie ryzykować.
— Uciekam od nerwów. Zalecenie lekarza.
— A, i wszystko jasne. — Mężczyzna znów zaśmiał się donośnie i podał Alicji klucz do jej pokoju. — Miłego pobytu i spokoju życzę.
Dziewczyna wzięła klucz, podziękowała, a następnie w pośpiechu poszła się przywitać.
Zdziwiła się, gdy odkryła, że pokój nie czeka na nią Nielekarz. Jakieś dziwne uczucie pojawiło się w jej żołądku, chyba lekki niepokój, ale przecież dlaczego miała go odczuwać? Zostawiła torbę i podeszła do okna. Na parapecie zobaczyła kopertę z pięknie wypisanym jej imieniem. Długo się jej przyglądała, nim wzięła ją w ogóle do ręki. Jakoś nie mogła się przełamać, by zrobić to wcześniej, ale gdy już dotknęła palcami papieru, wszystkie hamulce puściły. Szybko wyjęła list włożony do środka, rozłożyła go i zaczęła czytać.
Rozgość się. Nie czekaj na mnie, dasz sobie radę sama, prawda? W końcu wzięłaś sobie do serca moje rady i ćwiczyłaś regularnie… Nie zawiodłabyś mnie, Alicjo, czyż nie mam racji? Obym się nie mylił, choć oboje wiemy, jak brzmi odpowiedź na wcześniejsze pytanie. Dam ci tylko dobrą radę: trzymaj się z dala od właściciela. Ma na sumieniu więcej, niż mówi jego przyjacielski śmiech. Nie jest też zbyt wybredny, jeśli chodzi o metody. Oczywiście niepotrzebnie ci to piszę, bo na pewno wyczytałaś to już z jego aury, a może nawet zajrzałaś do jego umysłu. Głupi ja, przecież jesteś już taka dorosła, a ja wciąż traktuję cię jak dziecko i przypominam o zamykaniu drzwi na klucz jak jakiejś upośledzonej idiotce cieszącej się do każdego przyjaźnie wyglądającego skurwysyna.
Skończyła czytać i odłożyła kartkę. Wzięła głęboki oddech, zmusiła się do przeczytania całości jeszcze raz, a potem jeszcze jeden. No tak, nie ma sprawy. To nic wielkiego, marzenia umierają każdego dnia. To nie powód, by się załamywać, właściwie wiedziała o tym od dawna. Wiedziała też, że ma do czynienia z kimś, na kogo nie ma odpowiednio podłego określenia. Powiedziała jej to wszystko intuicja. Szkoda, że dopiero teraz wysłuchała jej uważnie. Sprawy nie ma. Świat stał się bardziej szary, brudny, bezsensowny, pełen okrucieństwa, zgnilizny, skurwielstwa, a także zidiocenia. Niestety to ostatnie wzrosło od chwili, gdy wsiadła wiele godzin temu do pociągu…
Noc minęła dziewczynie spokojnie, choć obudziła się z przedziwnym uczuciem, jakby ktoś ją cały czas obserwował. Starała się o tym nie myśleć i chciała skupić się na pozytywnych stronach całej sytuacji, których w tej chwili zupełnie nie potrafiła dostrzec, ale planowała cieszyć się swoimi małymi wakacjami. Niestety pogoda również nie chciała współpracować. Było zimno, padał deszcz, a niebo pokryła gruba warstwa szarych chmur. Alicja czuła, jak rośnie w niej irytacja, nadmiar energii wręcz ją rozpiera. Usiadła na łóżku, przymknęła powieki i oddała się krótkiej medytacji, by zapanować nad emocjami i odzyskać wewnętrzną równowagę. Po piętnastu minutach napięcie w jej ciele powoli zaczęło ustępować, a umysł zrelaksował się na tyle, by mogła skupić się na swoich własnych, małych ćwiczeniach. Otworzyła powoli oczy, rozejrzała się dookoła, ale w zasięgu jej wzroku nie było nic, czym mogłaby poruszyć, tylko niewielka, plastikowa figurka na szafce naprzeciwko jej łóżka. Ale nawet ona wykraczała poza przeciętne gabaryty tego, na czym zwykle ćwiczyła. Po chwili zastanowienia uznała, że i tak nie ma nic lepszego do robienia, więc czemu nie miałaby spróbować? Koncentracja energii zajęła jej kolejny kwadrans, a efektem tego było przesunięcie figurki o niespełna dwa centymetry. Alicja czuła przy tym, jak ucisk w jej głowie zaczyna się niebezpiecznie nasilać, a z nosa zaczyna płynąć krew. „No cóż, dwa centymetry to też dużo” — pomyślała, wycierając wierzchem dłoni pobrudzoną górną wargę.
Na śniadanie zeszła radosna, choć wyjątkowo zmęczona. Zużyła właściwie całą energię, jaką zgromadziła w nocy, i pilnie potrzebowała drzemki. Kucharka, zaniepokojona jej wyglądem, wypytywała ją z wyraźną troską w głosie, ale Alicja na poczekaniu wymyślała coraz to lepsze wymówki. Nowe miejsce, zmiana klimatu, konieczność odespania podróży — do wyboru, do koloru. Kobieta dała jej wreszcie spokój, ale widać było, że miała ją wciąż na oku. Uśmiechnięta dziewczyna udała się do pokoju. Gdy tylko do niego weszła, natychmiast rzuciła się na łóżko i próbowała usnąć. Sen nie przychodził jednak tak szybko, jakby sobie tego życzyła. Uczucie bycia obserwowaną stało się o wiele wyraźniejsze i znacznie bardziej niepokojące. Po raz pierwszy od lat Alicja bała się być sama w pokoju. Nie rozumiała, co się właściwie dzieje, przecież nie mogły za to odpowiadać duchy. Gdyby tak było, widziałaby je już albo rozmawiałaby z nimi. Nie, to nie to. Myśli zaczęły się rozbiegać, gdy powieki opadły wreszcie i dały oczom odetchnąć.
Spała głęboko, ale nic jej się nie śniło. To u niej rzadkie, na ogół śniło jej się nawet kilka rzeczy jednej nocy, a teraz — zupełnie nic. Gdy spojrzała na zegarek, przekonała się, że uciekło jej ponad pięć godzin z życia. Powoli zbliżała się pora obiadowa, więc trzeba było wstać, ogarnąć się trochę, poprawić makijaż i fryzurę. Okazało się jednak, że jest to o wiele trudniejsze, niż mogłoby się początkowo zdawać. Ciało Alicji zupełnie nie chciało jej słuchać, mięśnie bolały ją przy każdej, nawet najmniejszej próbie napięcia. Czyżby grypa?
— Dobry Jezu… — jęknęła, zmuszając się do nadludzkiego wysiłku. — Co się ze mną dzieje, do cholery?
Odpowiedziała jej cisza. Chyba gdzieś tam głęboko w środku liczyła, że ktoś coś do niej powie. Ktoś wysoki, dobrze zbudowany, o czarnych włosach i zimnych oczach. Gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, zrugała w myślach samą siebie i nagle znalazła w sobie dodatkowe pokłady determinacji. Kwadrans później jadła już obiad. Reszta dnia minęła jej szybko, ale Alicja czuła, jakby pogrążała się zupełnie w jakimś niepojętym transie. Wszystko robiła mechanicznie, bez zaangażowania emocjonalnego, i czuła, jak życie wręcz z niej ucieka. Do łóżka położyła się wyjątkowo szybko. Chciała pomedytować, sprawdzić, gdzie umyka jej cała ta energia, ale nie była w stanie tego zrobić. Gdy tylko przymknęła oczy, sen wziął ją w swoje objęcia i wypuścił dopiero w środku nocy, gdy bardzo domagał się tego pęcherz. Jednak nawet w obliczu tak kryzysowej sytuacji miała poważny problem ze zmuszeniem się do wstania. Spacer do łazienki wydawał się wyczynem ponad jej siły, na szczęście duma udowodniła jej, że nie ma innego wyboru, jak tylko przejść kilka kroków i załatwić to, jak należy.
Była właśnie w ubikacji. Kończyła sikać, ale walczyła ze sobą, by nie usnąć na sedesie, gdy pojawiło się ponownie to dziwne uczucie, że wcale nie jest w pokoju sama. Zmęczenie zaczęło ustępować niepokojowi, a ten sukcesywnie przekształcał się w strach. Alicja nie zamierzała jednak dać tego po sobie poznać. Czuła wyraźnie, że w pobliżu znajduje się źródło zagrożenia. Spokojnie, choć dziwnie sztywno jak na nią podeszła do zlewu umyć ręce. Odruchowo, zupełnie się nad tym nie zastanawiając, spojrzała w lustro wiszące przed nią na ścianie. Wyglądała blado, ale nie fatalnie, a to stało się dla niej pewnego rodzaju pocieszeniem. Właśnie przyglądała się niewielkim workom pod oczami, gdy kątem oka dostrzegła coś, czego na pewno być nie powinno. W głowie pojawiła się pustka, umysł bronił się przed takim szaleństwem. Drzwi, które znajdowały się za nią, a które winny być zamknięte, zostały otworzone, a w wąskiej szczelinie widać było czyjeś oko.
Stała. Nic więcej nie była w stanie zrobić. Ktoś był z nią w pokoju, ktoś właśnie się jej przyglądał, ktoś miał ją niemal na wyciągnięcie ręki. Mogła krzyczeć, ale na niewiele by się to zdało, mogła próbować zamknąć drzwi, tylko czy byłaby dość szybka. Nie, żaden z przychodzących jej do głowy pomysłów nie był dość dobry. Znalazła się w pułapce, prawdopodobnie — w śmiertelnej pułapce, a jedyne, co robiła, to stała i przyglądała się intruzowi. Wreszcie oczy zaczęły wysychać, szczypać, co zmuszało ją do ich chwilowego zamknięcia. Mrugnęła, nie trwało to przecież dłużej niż ułamek sekundy. Gdy otworzyła je ponownie, za drzwiami nie było już nikogo. Serce waliło jej jak oszalałe. Najszybciej, jak tylko potrafiła, doskoczyła do drzwi i zamknęła je na klucz. Kto to mógł być? Próbowała się skupić, zebrać dość energii, by przywołać Nielekarza, ale nie dała rady tego zrobić. Kolana ugięły się pod nią, usiadła na zimnej posadzce. Co teraz?
Siedziała tak przez dłuższą chwilę. Jak długo? Pewnie kilka minut, które dla niej stanowiły całą wieczność. Patrzyła z niepokojem na drzwi, ale nic się nie działo. Nikt nie szarpał za klamkę, nikt nie chodził po pokoju, nie wyczuwała niczyjej obecności. Może to wszystko to tylko przywidzenie? Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym logiczniejsze jej się to wydawało. Przecież od dziecka widziała duchy i gdyby to był jeden z nich, wiedziałaby o jego obecności w momencie wejścia do pokoju. Człowiek? Nie, drzwi zamknęła na klucz, sprawdziła to przed snem dwa razy. Nielekarz wyraźnie napisał w swoim liście, żeby na to uważała, a ona nie była dość głupia, by te słowa zignorować. Okno też szczelnie zamknęła. Tak, musiało jej się to przywidzieć. Po kolejnej wieczności trwającej kilka minut postanowiła przełamać swój strach i wyjść z łazienki. Musiała udowodnić sama sobie, że jest bezpieczna. Powoli, nawet bardzo powoli, podeszła do drzwi, przekręciła zamek i otworzyła je. Pokój był pusty. Gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki, podeszła do włącznika światła. Zapaliła je, rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu, zajrzała w każdy kąt. Była tam zupełnie sama. Niewyobrażalny ciężar spadł jej z ramion, ale uczucie bycia obserwowaną wcale nie minęło. Położyła się do łóżka, nie zgasiwszy światła.
Kolejny dzień zaczął się naprawdę pięknie. Ptaki śpiewały, słońce świeciło, w powietrzu unosiły się przyjemne zapachy łąki i świeżo pieczonych bułeczek. Alicja nie potrafiła jednak docenić tego piękna. Uniosła zapuchnięte powieki, zapanowała nad odruchem wymiotnym, a potem zrozumiała, że głowa pęka jej w szwach. W tej jednej chwili szczerze wierzyła, że gorzej być nie może. Oczywiście racjonalna część jej umysłu podpowiadała jej, że może być znacznie gorzej, intuicja szeptała, że nawet już zaraz będzie gorzej, ale jakoś nie było to zbyt pocieszające, więc dziewczyna postanowiła to zignorować.
Zeszła na śniadanie, ziewała i modliła się, by migrena wreszcie się skończyła. Wypiła kakao, zjadła jedną bułkę, potem wzięła sobie jabłko, ale ostatecznie ugryzienie go stało się wyczynem ponad jej siły. Czuła się podle, pewnie jeszcze gorzej wyglądała. Zaniepokojony właściciel podszedł ją powitać i porozmawiać.
— Śliczna panienka późno wstała. Czyżby chłopak rzucił, że takie oczy zapuchnięte? — spytał i przysiadł się do stolika.
Alicja rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w jadalni została już tylko ona. Czyżby aż tak się grzebała?
— Źle spałam, jakoś długo nie mogłam usnąć. To chyba zmiana miejsca.
— Nie to łóżko, nie to otoczenie. No tak, to nie sprzyja solidnemu odespaniu podróży. Jak ci na imię?
— Alicja — odpowiedziała dziewczyna.
— Alicjo, idź do pokoju i się zdrzemnij. Nie wyglądasz najlepiej. Jak chcesz, to obiad przyniosę ci do pokoju.
Dziewczyna poczuła się szczerze zadziwiona tą propozycją, ale zrobiło jej się jednocześnie bardzo miło — ktoś zupełnie obcy tak się o nią troszczył. Szkoda, że nie na trosce tej osoby jej zależało, ale w obecnej sytuacji nie mogła sobie pozwolić na luksus grymaszenia.
— Nie trzeba, dam sobie radę — odpowiedziała z szerokim uśmiechem. — Naprawdę, nic mi nie jest. Wystarczy, że zdrzemnę się chwilkę.
— Jesteś pewna? No jak uważasz. — Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie. — Masz tylko dwa dni na wypoczynek, potem wracasz do domu, prawda? Nie przemęczaj się w takim razie.
— Właśnie dlatego, że mam tak niewiele czasu, muszę się szybko pozbierać do kupy. — Alicja chciała iść, ale właściciel złapał ją za rękę.
— Słuchaj, a gdzie twoi rodzice? Nie powinnaś być tu sama.
— Nie żyją — odpowiedziała, nim zdążyła pomyśleć. Zobaczywszy szok wymalowany na twarzy mężczyzny, od razu pożałowała swojego wyznania. — Proszę się nie przejmować. Byłam mała, gdy ich straciłam. Jestem pod dobrą opieką.
— A kto się tobą opiekuje?
— Dziadkowie. No i można powiedzieć, że… — O mało nie powiedziała Nielekarz, ale na szczęście w porę się opamiętała. — …wujek. Ale on chyba nie pamięta, że w ogóle istnieję, bo nawet nie próbuje się ze mną skontaktować, gdy najbardziej go potrzebuję.
Mężczyzna przyciągnął dziewczynę, objął z troską i głaskał po głowie, jakby była dzieckiem.
— Biedactwo. Życie cię nie oszczędzało. Nie wiem, kim jest twój wujek, ale to kawał durnia. Jakbyś chciała porozmawiać, to przyjdź do mnie. Wysłucham cię, może coś pomogę.
Usłyszawszy te słowa, Alicja się rozpłakała. Tak bardzo chciała je usłyszeć, tak bardzo chciała, by ktoś je wreszcie wypowiedział. Próbowała nad sobą zapanować, ale to było silniejsze od niej. Wtuliła się w ramiona mężczyzny i aż zanosiła od płaczu. Ten stał, głaskał ją po plecach z czułością, stał się dla niej namiastką ojcowskiego wsparcia, które na zawsze straciła. Gdy wreszcie trochę się uspokoiła, zawstydzona wręcz uciekła do swojego pokoju. Mężczyzna stał jeszcze chwilę w jadalni i odprowadzał Alicję wzrokiem. Nad czymś intensywnie się zastanawiał, ale jego twarz nie zdradzała niczego.
Alicja położyła się na łóżku, w dłoni ściskała serwetkę. Było jej dziwnie lżej na sercu, zupełnie jakby jakaś nadzieja na nowo odżyła w jej duszy. To był dla niej zupełnie obcy mężczyzna, ale zaufała mu, poczuła jakąś niepojętą więź, jaka ich połączyła. Wyobrażała sobie, jak zwierza się ze wszystkiego temu zawsze radośnie uśmiechniętemu nieznajomemu, imaginowała, jak ją wysłuchuje, jak jej doradza. Wiedziała, że to głupie, że nie może go mieszać w swoje sprawy, a już na pewno nie może nawet słowem zająknąć się o Nielekarzu… Ale to były tylko marzenia. Dziecięce, naiwne marzenia nastolatki szukającej przyjaciela.
— Teraz będzie dobrze — szepnęła do siebie, usypiając na chwilę.
Spała może kwadrans, gdy obudziła się z dziwnym przeświadczeniem, że ktoś się nad nią pochyla i jej uważnie przygląda. Otworzyła powoli oczy, ale nikogo nie zauważyła. Zamknęła je, nakazując sobie zachowanie spokoju. Energia uchodziła z niej jak z przekutego balonu. Powinno dać jej to do myślenia, zaniepokoić ją, stanowić wskazówkę, ale była zbyt zmęczona, by się nad tym zastanawiać. Usnęła ponownie.
Ktoś powoli ściągnął z niej kołdrę. Dalej spała, ale sen stawał się coraz bardziej płytki. Czuła, że nie jest w pomieszczeniu sama, ale to nie było to samo uczucie, które męczyło ją od minionej nocy. Nie, to coś zupełnie innego. Czuła ciepło ciała, delikatny dotyk opuszek czyichś palców. Ktoś jej dotykał, wodził dłonią po jej ciele. Była zbyt zaspana, by od razu zrozumieć, co się dzieje, ale gdy czyjaś dłoń delikatnie zaczęła masować jej piersi, nawet skołowany snem umysł zrozumiał, że coś jest nie tak. Rumieniec wykwitł na jej policzkach, cichy jęk wydobył się z jej ust. Nie otwierała oczu w obawie, że to wszystko okaże się tylko snem. Dotyk stawał się jednak coraz mocniejszy, coraz pewniejszy. Musiała się pilnować, by nie dać po sobie poznać, że już się obudziła. Serce waliło jej jednak jak oszalałe, a na to nie mogła nic poradzić. Bała się, w końcu nikt wcześniej jej tak nie dotykał, ale z drugiej strony… wiedziała? Domyślała się? Nie, chyba po prostu liczyła, że tak się ta wycieczka może skończyć. Nielekarz przestał ją wreszcie traktować jak dziecko. Kiedy nienawiść zmieniła się w zauroczenie?
Dłoń przestała skupiać się na piersi, a zaczęła swoją powolną wędrówkę między nogi Alicji. Strach pomieszany z ekscytacją rozbudził ją całkowicie, umysł zaczął funkcjonować na przyśpieszonych obrotach. Wiedziała, co się teraz wydarzy. Nie była głupia, nieraz sprawdzała w internecie, o co w tym chodzi. Oglądała kilka filmów porno, przyswoiła trochę teorii z różnych stron. Tak, próbowała sobie teraz wszystko dokładnie przypomnieć, skupiła się najmocniej, jak tylko potrafiła w tych okolicznościach, a myśl, która przyszła jej w tym momencie do głowy, była wręcz porażająca. Nielekarz nie śmierdzi czosnkiem! Natychmiast otworzyła oczy. Na łóżku koło niej siedział właściciel. Mężczyzna sapał ciężko i uśmiechał się dziwnie. Miał rozpięty rozporek, a jego penis osiągnął stan pełnej erekcji. Przerażona Alicja poczuła, jak jej ciało sztywnieje ze strachu. Nie, nie teraz! Nie mogła sobie na to pozwolić. Zerwała się natychmiast i wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Właściciel nie zdążył jej złapać, ale zamiast tego zaśmiał się cicho i powiedział:
— Bądź grzeczną dziewczynką. Rozłóż nóżki, a ja dam ci to, po co tu przyjechałaś.
— Dlaczego…? — jęknęła Alicja, stojąc na drugim końcu pokoju, ale nie zdołała dokończyć pytania, bo gardło ścisnęło się jej z przerażenia mieszającego się z obrzydzeniem.
— Wiem, że tego chcesz. Tuliłaś się do mnie rano, dałaś mi to jasno do zrozumienia. Nie jestem głupi, od razu wiedziałem, o co ci chodzi, mała suko. No chodź tu, ale już!
Ta ostatnia część została wręcz wykrzyczana. Tylko dzięki temu dziewczyna ocknęła się z szoku i zdołała dać krok w bok, a potem zamknąć się w łazience i uświadomić sobie, że sprawa jest bardzo poważna. Mężczyzna wrzasnął z wściekłości i zaczął się dobijać do drzwi, ale nie trwało to długo. Nie chciał przecież, by ktoś zainteresował się hałasem. Mówił rzeczy, których Alicja usłyszeć na pewno nie chciała. Opowiadał jej przez drzwi, co jej zrobi, gdy tylko ją dostanie, co robił innym.
— Kwiczały jak maciory, gdy je rżnąłem. Też ci się to spodoba, mała ździro…
Słowa płynęły i choć wcale nie chciała ich słyszeć, wwiercały się w jej mózg, wypalały w nim wizje tego, co mogło ją spotkać, gdyby się w porę nie obudziła. Skulona w kącie łazienki, trzęsła się ze strachu, płakała z obrzydzenia. Była zbrukana, nieczysta. Kiedy wreszcie głos napastnika umilkł, a trzask wyjściowych drzwi oznajmił, że została w swoim pokoju sama, żołądek odmówił całkowicie posłuszeństwa. Wymiotowała długo, choć nie miała już kompletnie czym. Gdy wreszcie skończyła, weszła pod prysznic i odkręciła zimną wodę. Kuliła się, gdy lodowate krople uderzały w jej ciało. Łzy płynęły, minuty mijały, ale ona nie czuła się wcale lepiej. Nie czuła się czystsza, nie czuła się ani trochę tak, jak powinna. Wiedziała, że wszystko, co powiedział, było kłamstwem. Wiedziała to. Wiedziała doskonale, ale nie potrafiła wyrzucić tego wszystkiego z głowy. Czuła się temu winna, jakby to ona sama siebie skrzywdziła, a nie ten wieprz cuchnący czosnkiem. Zupełnie tak, jakby sama to sobie zafundowała. Zaczęła się drapać po całym ciele, a chłód wnikał coraz głębiej i głębiej, aż wreszcie straciła przytomność.
Gdzieś na pograniczu świadomości poczuła, że ktoś zakręcił wodę. Ciepłe dłonie dotknęły jej twarzy, potem silne ramiona podniosły ją z ziemi. Nie miała nawet siły się szarpać. W tym momencie wszystko było jej obojętne. Mógł z nią robić, co chciał, nie zależało jej. Chciała umrzeć. Ta jedna myśl obijała się w jej głowie. Nic nigdy nie szło w jej życiu tak, jak powinno, więc co za różnica. Tamtego dnia, gdy jej rodzice umarli, ona też powinna była zginąć.
Jej ciało wypełniło przyjemne ciepło. Miała wrażenie, jakby ktoś wlewał do niej w jakiś niepojęty sposób coś, co rozgrzewało ją od środka. Im dłużej to trwało, tym bardziej rozumiała, że wypełnia ją energia życiowa. Czuła, jak z każdą chwilą odzyskuje siłę, jak jej witalność wzrasta, a wraz z nią umiejętność logicznego rozumowania. Wszystko zaczęło się mniej więcej układać w logiczną całość. Kim jest, co się dzieje, co się działo i… coś, co wolałaby w tej chwili pominąć: ostrzeżenie, jakie otrzymała. Tak, ten czarnowłosy skurwiel doskonale wiedział, co się stanie, i nie kiwnął nawet palcem, by do tego nie dopuścić. Ten pieprzony chuj zostawił ją na pastwę zboczeńca, a teraz pewnie zaśmiewa się do łez. Oczywiście był też inny głos, który mówił Alicji, że gdyby tylko potraktowała te ostrzeżenia poważnie, nic z tego nie miałoby miejsca, ale ignorowała go całkowicie. Płonęła w niej w tej chwili czysta nienawiść, a pragnienie zemsty stało się silniejsze od wszystkich innych uczuć. Otworzyła oczy, by wstać i zrobić coś z tą całą sytuacją. To, co zobaczyła, sprawiło jednak, że od razu o wszystkim zapomniała.
Stał nad nią. Tamto oko nie było wcale złudzeniem. Stał nad nią, lekko pochylony. Przyglądał jej się uważnie, wręcz jakby zaglądał wprost do jej umysłu. Był niewysoki, raczej drobny, o jasnych blond włosach. Pod oczami miał sińce, skórę — trupio bladą, a ubrania — z minionej epoki. Wiedziała od razu, że nie żyje, ale nie rozumiała, dlaczego do tej pory nie udało jej się go wyczuć. Mężczyzna zupełnie jakby odgadł jej myśli, rozciągnął szeroko usta w psychopatycznej karykaturze uśmiechu. Alicja zamarła. Tego było już stanowczo za wiele. Nie miała na tyle sił, by się z tym wszystkim mierzyć jednego dnia.
— Obudziłaś się wreszcie — powiedział cicho duch miłym dla ucha, spokojnym głosem.
— Czego chcesz? — jęknęła i zastanawiała się gorączkowo, co powinna w takiej sytuacji zrobić. Jej sposób na zyskanie odrobiny czasu okazał się jednak nie najlepszym rozwiązaniem, o czym przekonała się, gdy usłyszała odpowiedź zjawy:
— Twojej śmierci. — Duch uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć zdawało się to kompletnie niemożliwe. — Musisz umrzeć, musisz oddać mi życie. Ono i tak nie jest nic warte, ty nie jesteś nic warta.
— Co? — Alicja nie potrafiła wykrztusić z siebie niczego mądrzejszego. — O czym ty mówisz?
— O twojej śmierci. Im szybciej nastąpi, tym lepiej dla ciebie. Nie bój się, nie pójdziesz do piekła. Zostaniesz ze mną na zawsze. Potrzebuję twojego życia.
Duch uniósł siną dłoń i dotknął delikatnie włosów dziewczyny. Jego dotyk był prawdziwy, czuła go wyraźnie. Jak to możliwe, że zdołał się przed nią ukryć? A skoro jest duchem, to dlaczego stał się aż tak boleśnie materialny?
— Czym ty jesteś? — spytała, odsuwając się w najdalszy kąt łóżka. Intruz przestał się uśmiechać. Z powagą oznajmił:
— Twoim koszmarem. Twoim końcem, jeśli wolisz.
Dziewczyna próbowała się zerwać do ucieczki, ale duch złapał ją za rękę i bez najmniejszego wysiłku zatrzymał. Szarpała się z całych sił, ale na nic jej się to zdało. Duch stał nieporuszony, zupełnie jakby trzymał papierową kukiełkę, a nie żywą istotę.
— Nie uciekaj — powiedział zbolałym głosem. — Dałaś mi już tyle energii, ale potrzebuję więcej. Musisz mi dać całą resztę.
Alicja zamarła. Spojrzała w te puste oczy szaleńca i przypomniała sobie coś, co przeczytała dawno temu o złych bytach. Żywią się strachem, nienawiść jest dla nich najlepszym pokarmem. W trakcie odczuwania tak negatywnych emocji ciało ludzkie wytwarza najwięcej energii, a ona jest dla nich jak pokarm. „Jak pokarm” — pomyślała, rozumiejąc już, dlaczego dopiero teraz się pojawił. Zbierał siły. Straszył ją, by móc się naładować tym, co ona utraciła. Teraz też czuła, jak ściąga z niej energię, dosłownie wysysa życie. Gdyby tylko mogła się jakoś obronić, zablokować go… No tak. Powinna już to umieć. Myśl o Nielekarzu i jego sposobie egzekwowania posłuszeństwa wprawiła ją w stan dzikiej furii. Jej ciało samo sięgnęło po rezerwy, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia. Czuła, jak moc kumuluje się dookoła niej, jak czeka na nadanie jej kierunku. Skupiła się na niej, a potem ukształtowała dookoła siebie niewidzialny mur. Tak, to miało szansę powodzenia. Zaczęła umacniać konstrukcję, gdy usłyszała cichy głos ducha:
— Za późno — powiedział, wciąż trzymając ją za rękę. — Przegrałaś.
Alicja spojrzała na dłoń mężczyzny i zobaczyła, jak w stworzonym przez nią murze tworzy się w tym miejscu niewielki otwór dopuszczający istotę bezpośrednio do niej.
— Gdzie jesteś, gdy cię potrzebuję? — jęknęła cicho, próbując odepchnąć od siebie istotę. — Jestem w niebezpieczeństwie. To dobry moment, byś się tu jednak pojawił…
Duch zaczął dosłownie wchłaniać postawioną barierę. Sytuacja stawała się z każdą minutą coraz bardziej beznadziejna.
— Musisz szybko umrzeć — powiedział i znów się uśmiechnął. — Przecież jeszcze przed chwilą tego chciałaś.
To było jak policzek. Silny, bolesny policzek, na który nie było w tej chwili odpowiedzi. Bariera upadła, energia rozproszyła się i została wchłonięta przez ducha. Jego dłoń zacisnęła się na ręku dziewczyny jeszcze mocniej, szalone oczy przewiercały ją wręcz na wylot. Co miała w takiej sytuacji zrobić?
„Walcz” — szepnęła dziewczynka ukryta w jej wnętrzu. Problem polegał na tym tylko, że nie dodała jak.
Alicja zebrała w sobie całą pozostającą jej energię i uformowała ją w ostrze. Resztką sił pchnęła swoim umysłem tą niekonwencjonalną broń w przeciwnika. Zdziwiony duch odskoczył, puścił Alicję, a ta osunęła się na ziemię, nieprzytomna. „To koniec” — zdołała pomyśleć. Potem był już tylko mrok.
Dziewczyna leżała na ziemi bez świadomości. Duch rozproszył się na chwilę, ale po kilku minutach pojawił ponownie. Stanął nad swoją ofiarą i z grymasem wściekłości na twarzy wydał z siebie gardłowe warknięcie jak dziki zwierz. Już miał skoczyć na Alicję, rzucić się na nią jak łowca na ofiarę, gdy atmosfera w pokoju uległa subtelnej, ale wyczuwalnej zmianie. Duch poczuł ją od razu. Zaniepokojony, rozejrzał się dookoła, zachowując najwyższy stopień czujności. Powietrze zafalowało, energia zawirowała, gdy w pokoju otworzył się portal prowadzący do innego wymiaru. Z idealnej ciemności wyłonił się powoli wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach. Jego zimne oczy skupiły się na duchu, ale zarówno z twarzy, jak i z jego aury trudno było wyczytać nastrój. Przystojna twarz pozostawała niczym maska, zupełnie obojętna na zastaną sytuację.
— Czym ty jesteś? — warknął duch, cofając się o krok.
— Twoim koszmarem — odpowiedział mu mężczyzna i uśmiechnął się szeroko, dokładnie tak samo, jak wcześniej zrobił to jego rozmówca w czasie wymiany zdań z Alicją.
— To tylko człowiek.
Usłyszawszy to, Nielekarz roześmiał się na całe gardło.
— Tylko człowiek? Zapomniałeś już, że sam nim byłeś wiele lat temu?
Duch spróbował się rozproszyć, skryć w ścianach budynku, ale każda kolejna próba kończyła się niepowodzeniem. Zupełnie tak, jakby zapomniał, jak to się powinno robić. Przecież to jego naturalny stan — to materializacja w fizycznej postaci powinna stanowić problem, nie na odwrót! Panika narastała w jego umyśle. Wyższy mężczyzna po prostu przyglądał mu się dalej z tym dziwnym uśmiechem na twarzy.
— Chcesz mnie opuścić? — spytał, wyciągając z kieszeni czarnego płaszcza paczkę papierosów. — Tak szybko? To niekulturalne, w końcu nie skończyliśmy naszej dyskusji.
— Dlaczego jej bronisz? Przecież jesteś taki jak ja.
— Nie. — Nielekarz zaciągnął się papierosem. — Nie porównuj się, śmieciu, do mnie. Jesteś tylko jednym z nich, który przez zupełny przypadek nauczył się po śmierci wchłaniać energię z otoczenia. Nie jesteś w niczym lepszy, w niczym od nich doskonalszy.
— Skoro tak, to po co się w to w ogóle mieszasz?! — wrzasnął duch, kuląc się pod ścianą. Nielekarz podszedł do niego spokojnie, jakby nie działo się nic złego, i powiedział:
— Mieszam się, bo dziewczyna należy do mnie. Jest moją własnością i nie pozwolę, byś dotykał moich zabawek.
— To szkoda, że nie pomogłeś jej, gdy ten grubas ją macał.
Ręka Nielekarza powoli opadła na ramię ducha. Przez chwilę nic się nie działo, po prostu stali i spoglądali sobie w oczy. Dopiero po jakichś piętnastu, może dwudziestu sekundach duch zrozumiał, że dzieje się coś złego. Nim pojął co, było już za późno.
— Takie ścierwo jak ty nie zasługuje na zbawienie — powiedział Nielekarz, powoli wchłaniając energię, z której stworzony był duch.
Robił dokładnie to samo, co wcześniej tamten z energią dziewczyny, tylko że robił to szybciej i skuteczniej. Nie przerwał nawet wtedy, gdy niższy mężczyzna nie był dłużej w stanie utrzymać materialnej postaci, ani wtedy, gdy zaczął się rozpadać jako inteligentny byt. Wchłonął wszystko aż do samego końca, aż do ostatniej inteligentnej cząstki. Dusza nieszczęśnika została rozszczepiona, a następnie przyswojona przez czarnowłosego mężczyznę w całości.
Wiedziała od razu, gdzie jest. Znała już tak dobrze to miejsce. Park, rzeka, księżyc w pełni i dwie postacie stojące na drodze plecami do niej. Dlaczego znów jej się to śniło?
Jak zwykle przyjrzała się najpierw niebu — tarcza księżyca była tak wyraźna, tak jasna, jakby świeciła własnym światłem, a nie tym odbitym. To było ważne, ale ona wciąż tego nie rozumiała. Całość odbijała się w tafli wody, jednak odbicie zdawało się zgoła inne niż oryginał. Zupełnie jakby przez wodę docierał obraz z kompletnie innego świata, gdzie szaleństwo jest przywilejem najpotężniejszych. Gdy tylko taka myśl pojawiła się w jej głowie, zrozumiała, jak bardzo boi się tego świata, dlatego przeniosła spojrzenie na dwie postacie. Jedna z nich była niższa od drugiej o głowę, miała długie, brązowe włosy związane w gruby warkocz, nosiła płaszcz sięgający kolan. Ta druga osoba, z twarzą ukrytą pod kapturem, stała w skórzanym płaszczu sięgającym ziemi. Paliła papierosa, roztaczając dookoła siebie aurę potęgi, jaka prawdopodobnie nigdy nie stanie się dostępna dla stojącej nieopodal kobiety.
To już znała, widziała to przecież. Jednak sen trwał dalej. Kobieta o brązowych włosach westchnęła i usiadła ciężko na ławce. Miała do podjęcia trudną decyzję, ale musiała zostać dziś podjęta. Wyższa postać sięgnęła skrytą w skórzanej rękawiczce dłonią do kaptura. Zsunęła go powoli, odsłaniając długie, czarne włosy. Choć jej twarz dalej pozostała tajemnicą, było w niej coś bardzo kobiecego. Kształt głowy, a może sposób, w jaki włosy opadały na ramiona i spływały po szczupłych plecach? Nie, to coś innego… Alicja znała tę postać doskonale. Znała ją od dawna, dlatego wiedziała, jakiej jest płci. Wyższa kobieta wyjęła papierosa i zapaliła. Dym zmieszał się z zapachem krwi i kadzidła. Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce, wspomnienia gdzieś głęboko się poruszyły. To nie sen, to wspomnienie. Wspomnienie sceny, która miała miejsce w innym świecie i w innym czasie. Była tam, bo widzi to zbyt wyraźnie. Skoro tam była, zatem jedno z tych dwóch ciał należy do niej. Wnioski nasuwały się same. Otaczano ją zbyt wielką opieką, by mogła być przeciętną jednostką. Świat leżał u jej stóp, nic nie pozostawało poza jej zasięgiem. Cokolwiek przyniesie jutro, to ona wybierze drogę, a na pewno nie zrobi nic, co inni chcą jej narzucić.
Lekcja 7. Prawda boli
Alicja ocknęła się z potwornym bólem głowy. Czuła się słaba i było jej okropnie zimno. Świadomość wracała do niej powoli, a wraz z nią — pamięć minionych godzin. Zajęło jej kilka chwil, nim pojęła, dlaczego leży na ziemi, dlaczego nie ma siły się podnieść, ale przede wszystkim też, dlaczego czuje się tak potwornie źle. No cóż, to nie okazał się dla niej dobry dzień.
Ogarniała ją wściekłość — to wiedziała na pewno. Dzika furia pustoszyła jej wnętrze, a do oczu napływały łzy. Właściciel nic jej właściwie nie zrobił, nie zgwałcił jej ani nie pobił, ale mimo to czuła się w jakiś sposób cholernie nieczysta. Myśl o tym, że nikt wcześniej w taki sposób jej nie dotykał, nikt wcześniej nie przekroczył pewnej granicy, jaką dookoła siebie wytyczyła… Nie powinna winić za to siebie. Nie powinna czuć się źle, bo to ona padła ofiarą czyichś niecnych działań. Wiedziała o tym i doskonale to rozumiała, ale mimo to nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że jest najgorszą dziwką. Gdyby okazała należytą mądrość, dałaby radę tego uniknąć.
— Nie powinnam tak myśleć — skarciła się szeptem. — Nie zrobiłam niczego złego.
Łzy popłynęły. Alicja skuliła się na podłodze, czuła, jak coś w środku wypala się powoli. Świat wydał jej się nagle inny, bardziej zbrukany, a ona sama — odarta z jakiejś niewinności. Po raz kolejny umarła cząstka jej dziecięcego postrzegania otoczenia. Kolejne wartości straciły zupełnie na znaczeniu. Miała wrażenie, że po raz enty upadła, ale tym razem może jej już naprawdę zabraknąć siły, by się podźwignąć i zacząć od nowa. Dobry Boże, to tak cholernie niesprawiedliwe!
Chciała być silna. Ćwiczyła, starała się, wszechstronnie rozwijała, ale pomimo ogromu trudu włożonego w naukę nie potrafiła poradzić sobie z tą sytuacją tak, jak należało. Z duchem też nie poszło jej najlepiej. Dlaczego? Tych kilka ostatnich godzin stanowiło potężny krok do tyłu na ścieżce jej rozwoju. Wszystko na nic, proch i gruzy, i nic poza tym. Gdy tak pogrążała się w bagnie stawianych sobie zarzutów, do jej świadomości dotarł ostatni element. Przecież nawet jeśli to wszystko jest prawdą, nawet jeśli nie miała dość umiejętności, by załatwić wszystko od razu, to przecież ostatecznie udało jej się obronić. Była zupełnie sama w tej sytuacji, zdana tylko na własne siły, bez szansy na pomoc kogoś trzeciego, a mimo to dała sobie radę. Czarnowłosy skurwysyn nawet nie raczył się pojawić.
— Nienawidzę go — jęknęła, zbierając wszystkie swoje siły, by się podnieść i przenieść na łóżko. — Nienawidzę z całego serca. Oby zdechł w męczarniach, wił się na dnie piekła, zapłacił dziesięciokrotnie za wyrządzone mi krzywdy.
— Możesz mnie nienawidzić, dziewczyno — powiedział ktoś cichym, melodyjnym głosem. — Możesz być na mnie wściekła i życzyć mi jak najgorzej, ale przyznaj też sama przed sobą, że uprzedziłem cię wystarczająco wcześnie, byś zdołała się przygotować, a nawet wystarczająco jednoznacznie, bo nigdy nie byłaś mocna w łamigłówkach.
Alicja z wysiłkiem uniosła się na łokciach, by spojrzeć na czarnowłosego mężczyznę opierającego się o ścianę przy łóżku. Nie wiedziała nawet, kiedy się tam pojawił. Stał tak, jak gdyby nigdy nic, jakby był tam od zawsze. Uśmiechał się lekko, patrzył gdzieś przed siebie. Nie potrafiła określić nawet, czy bardziej wyprowadza ją z równowagi to, że zostawił ją samą w takich ciężkich chwilach, czy to, że pojawił się właśnie teraz, gdy nie był jej ani trochę potrzebny.
— Wiedziałaś, że wystawię cię na próbę — powiedział, odwracając do niej twarz. — Trzeba było przyznać otwarcie, że nie jesteś gotowa. Wiedziałaś od początku, że nie będę interweniował.
Nagle Alicji zachciało się śmiać. Jeszcze kwadrans temu była zupełnie pewna, że coś w niej pękło na dobre. Nie, wcale tak nie było. Pękło z głośnym trzaskiem dopiero teraz. Dłużej nie była w stanie udawać, że wszystko jest dobrze.
— Potrzebowałam cię! — krzyknęła, płacząc. — Potrzebowałam, a ty mnie zostawiłeś. Niewiele brakowałoby, żeby on mnie zgwałcił, a ten duch, żeby mnie zabił. Nie przejąłeś się tym nawet w najmniejszym stopniu! Dla ciebie pewnie byłoby lepiej, żebym umarła! Nie jestem dość dobra, nie dość szybko się uczę?! Czego ty ode mnie w ogóle chcesz!
Uśmiech od razu zniknął z ust mężczyzny. Po chwili dziwnie ciężkiej ciszy odpowiedział spokojnie, odwracając ze znudzeniem wzrok w stronę okna.
— A czego się spodziewałaś? Rycerza na białym koniu, który spłodzi ci najwspanialsze na świecie bliźnięta i zostanie najukochańszym mężem?
— Nie wiem — powiedziała cicho Alicja, przymykając oczy. Czuła, jak rodzi się w niej wstyd, że odkryła przy Nielekarzu swoją słabość. — Chyba odrobiny wsparcia.
Mężczyzna odpowiedział na to donośnym śmiechem. Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, był nienaturalnie wręcz szeroki i nadawał mu wyglądu szaleńca zdolnego do wszystkich najgorszych grzechów. Obserwując go uważnie, dziewczyna poczuła, jak rodzi się w niej strach o wiele silniejszy niż ten, którego doznała jeszcze kilka minut temu. Przez ułamek sekundy w jej umyśle pojawiła się nawet myśl, że śmierć oferowana jej dzisiejszego dnia byłaby aktem łaski w porównaniu z tym, co czarnowłosy mężczyzna mógłby jej zrobić.
— Wsparcia, Alicjo? Naprawdę? Widać jesteś głupsza, niż sądziłem. Może jednak trzeba było pozwolić ci umrzeć.
Dziewczyna nawet nie zdziwiła się specjalnie na te słowa. Nie, była na nie od dawna przygotowana, choć niechętnie musiała przyznać, że zabolały ją mimo wszystko. Tak, zabolały nawet mocniej, niż się tego spodziewała.
— Zniknij z mojego życia, nie potrzebuję cię — powiedziała, podnosząc się z podłogi. — Dam sobie radę sama.
— Skoro tak, Alicjo, to dłużej nie będę marnował twojego cennego czasu — szepnął mężczyzna. Gdy zaczął powoli znikać, na jego ustach wciąż widniał uśmiech.
Kiedy została sama, dotarło do niej, że wszystko skończone. On odszedł. Wiedziała to, bo zniknęło to dziwne, towarzyszące jej od lat uczucie, że nie jest sama. Nagle dopadło ją tysiąc wątpliwości. Co będzie dalej? Jak da sobie radę? Czy będzie bezpieczna? Ponad tym wszystkim wisiał też znak zapytania, którego nie chciała być wcale świadoma. Czy dobrze zrobiła? Usnęła, starając się przekonać samą siebie, że nie żałuje wypowiedzianych przez siebie słów.
Otaczała ją ciemność. Wiedziała, że to sen. Jej sen, nikogo innego. Była sama, pogrążona we własnym rozdarciu. Nagle gdzieś w oddali usłyszała coś, co się do niej zbliżało. Wsłuchiwała się w ten odgłos, próbując zrozumieć, co on oznacza. Nim jednak wnioski zdołały się wyklarować, ktoś stojący za nią ujął delikatnie jej prawą dłoń.
— To był ciężki dzień — powiedziała mała dziewczynka, przyglądając się uważnie Alicji. — Bardzo męczący.
— To znowu ty? — spytała dziewczyna, ciężko przy tym wzdychając.
— Wolałabyś, by to był on, ale on szybko się nie pojawi.
A była wręcz pewna, że nic jej już dziś nie zdenerwuje, bo jest stanowczo zbyt zmęczona na nerwy. No cóż, myliła się nie pierwszy raz.
— Zawsze mówisz tak, jakbyś mnie doskonale znała — powiedziała Alicja, wyrywając swoją dłoń z uścisku dziecka. — Właściwie to chyba znasz mnie nawet lepiej, niż ja sama siebie znam. Pojawiasz się znikąd, mówisz o rzeczach, o których nie masz żadnego pojęcia…
— Jestem tobą, Alicjo. — Dziewczynka uśmiechnęła się w sposób, który był dla niej stanowczo zbyt dojrzały i zbolały zarazem. — Już ci to mówiłam.
— Jak to mną? — spytała Alicja.
— Powinnaś już to wiedzieć. Jestem twoją podświadomością.
— Podświadomością?
— Czytałaś o tym. Jestem tobą, a właściwie częścią ciebie. Jestem…
— Wiem, czym jest podświadomość.
— Ale czy rozumiesz?
Alicja chciała od razu coś odpowiedzieć, ale gdy tylko otworzyła usta, zrozumiała, że nie ma pojęcia, jakiej odpowiedzi mogłaby udzielić. Milczała przez dłuższą chwilę, przyglądając się dziewczynce.
— Tak myślałam — odpowiedziało dziecko. Ponownie wzięło Alicję za rękę i poprowadziło w stronę trzyosobowej sofy, która chwilę wcześniej wyłoniła się z mroku. — Jest jeszcze wiele rzeczy, o których już wiesz, ale wciąż ich nie rozumiesz. Normalnie nie ma w tym niczego złego, ale…
— To nie są normalne okoliczności — dokończyła starsza dziewczyna.
— Dokładnie. Czas nam ucieka.
— Ucieka do czego? Ciągle tylko słyszę, że czas ucieka, że trzeba się śpieszyć, że muszę szybciej się uczyć. Dlaczego? Nie wiem nawet, po co to wszystko…
— Wiesz… — Dziecko przerwało potok żali z surową miną. — Ty tylko nie chcesz sobie tego uświadomić. Schowałaś wspomnienia głęboko w sobie, robisz, co ci się podoba, a winę za niepowodzenia zwalasz na Niego. Pora sobie to uświadomić, wziąć odpowiedzialność za złożone obietnice.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz. — Alicja usiadła ciężko na kanapie, jakby opuściły ją wszystkie siły. — Coś ci powiem. Mam dość mówienia do mnie zagadkami. Ciągle dostaję jakieś łamigłówki do rozwiązania. Wszyscy macie mi za złe, że nie rozumiem, co się dookoła mnie dzieje, ale tak naprawdę nikt z was niczego mi nie wyjaśnił, nikt nie dał mi wskazówek zrozumiałych na tyle, bym mogła je poskładać w logiczną całość. Mówicie, że marnuję czas, ale co innego mam robić, skoro nie wiem nawet, dokąd to wszystko zmierza? Jest mi ciężko, Mała Alicjo. Jestem sama, zabłądziłam, a do tego ciągle coś mi umyka w tym wszystkim. Czuję, że nie dorastam do waszych oczekiwań, nie jestem dość dobra, by zasłużyć na waszą akceptację. Źle mi z tym.
Łzy spływały po policzkach i kapały cicho na materiał bluzki. Dziewczyna patrzyła na siedzące przed nią dziecko i czuła, że tych kilka zdań zabrzmiało tak cholernie pretensjonalnie, ckliwie, beznadziejnie. Było jej też głupio, że własne problemy zrzuca na Bogu ducha winną dziewczynkę, nawet jeśli jest ona jej podświadomością. Chyba dlatego właśnie odpowiedź, którą usłyszała po chwili ciszy, tak bardzo ją zadziwiła.
— Przecież wiem — stwierdziła spokojnie siedząca obok dziewczynka, machając nóżkami w powietrzu. — Jesteś smutna, masz swoje problemy, a do tego dochodzi jeszcze okres dojrzewania, wahania nastrojów i walka hormonalna, która toczy się w twoim ciele. Nie jesteś jeszcze w pełni ukształtowana i choć masz dużą wiedzę, to nie potrafisz jej prawidłowo wykorzystać, a na co dzień dajesz się jeszcze ponieść impulsom. Wiem o tym. Nic na to nie mogę poradzić, twoje ciało musi samo sobie dać radę z dojrzewaniem. To naturalny proces, ale nie da się go skrócić ani wyeliminować jego skutków ubocznych.
— Przestałam rozumieć, dokąd zmierza ta rozmowa.
— Do uświadomienia ci, że twój beztroski okres zabaw dobiega końca. On jest ci potrzebny.
— Do czego niby? Sama wiesz, jak mnie potraktował dzisiaj, na co mnie naraził. Mam go grzecznie przeprosić i liczyć, że następnym razem jednak mi pomoże? A może mam mu serdecznie podziękować za niewinność? Czego ode mnie chcesz? Jesteś tylko dzieckiem…
— Mówiłam, że nie rozumiesz — odpowiedziała gniewnie dziewczynka, a mrok dookoła zawirował…
Alicja zobaczyła poddasze pensjonatu, w którym właśnie przebywała. Nie wiedziała, skąd ta pewność, że to wciąż ten sam budynek, ale mało ją to akurat w tej chwili interesowało. Jej umysł skupił się całkowicie na mężczyźnie stojącym przed nią. To był właściciel. Wściekły, przerzucał jakieś stare rupiecie i czegoś wyraźnie szukał. Poczuła strach mieszający się z obrzydzeniem, a potem ze zdziwieniem zrozumiała, że z tego połączenia rodzi się żądza zemsty. Chciała zadośćuczynienia, chciała, by ten śmieć cierpiał za swoje winy. Gdyby tylko mogła mu coś zrobić… Ale wiedziała, że to niemożliwe. To była tylko wizja, a w dodatku wizja czegoś, co już miało miejsce. Mężczyzna wyjął gruby sznur i szeptał pod nosem:
— Zabiję tę małą kurwę. Zwiążę ją, wyrucham, a potem zabiję. Suka nie da rady mi drugi raz uciec. Mała ździra aż się o to prosi.
— Doprawdy? — Z boku dobiegł cichy, melodyjny głos czarnowłosego mężczyzny, palącego papierosa.
— Kim ty, kurwa, jesteś? — wrzasnął zaskoczony właściciel i upuścił sznur. — To, kurwa, pomieszczenie prywatne. Spierdalaj stąd albo wezwę policję.
— I co im powiesz? — spytał z rozbawieniem Nielekarz. — Że przeszkadzam ci w dokonaniu brutalnego gwałtu na nieletniej? Doprawdy uważasz, że to dobry pomysł?
— O czym ty, kurwa, gadasz, fagasie? — Właściciel wrzasnął, a krople śliny rozprysnęły się dookoła. — Co ty, kurwa, chuju, pierdolisz? Zaraz ci tak przypieprzę, że ci się w głowie od razu poukłada.
— Nie sądzę, by było to wykonalne. Tak czy inaczej nie mam już więcej czasu do stracenia. Przejdźmy lepiej do rzeczy.
— Co?! — Gruby mężczyzna zacisnął obie pięści i zmierzył czarnowłosego wzrokiem pełnym nienawiści. — Chcesz, żebym cię załatwił? Prosisz się o obicie tej ślicznej buźki? Po to tu przylazłeś?
Nielekarz dopalił spokojnie papierosa i uśmiechnął się w najbardziej czarujący sposób, na jaki było go stać.
— Właściwie to przyszedłem tu raczej jako opiekun tej młodej dziewczyny, którą próbowałeś dziś zgwałcić.
Właściciel poczuł, jak serce zaczyna mu mocniej bić. Bał się? Tak, chyba trochę się bał. Ta mała kurwa miała być tu sama. Skąd wziął się ten pajac? Nie wyglądał na kogoś z jej rodziny, nie był też chyba jej ukochanym. Za spokojnie się zachowywał jak na kogoś, kto właśnie dowiedział się o próbie gwałtu na jego miłości. Alfons? Tak, możliwe. Miał taki dziwny błysk w oku i nie śpieszył się z zadzwonieniem po policję. Czy był niebezpieczny? Nie, chyba nie miał przy sobie broni, a w starciu na pięści i tak nie miałby szans z przeciwnikiem trzy razy masywniejszym od siebie.
— Co? To jakieś brednie. Ta mała suka wszystko zmyśliła. Co ona ci nagadała za bzdury?
— Ta rozmowa nie ma sensu. Dość już czasu na ciebie straciłem — powiedział Nielekarz, wpatrując się intensywnie we właściciela. — Czas umierać, skurwysynie.
Gruby mężczyzna najpierw miał ochotę roześmiać się temu drugiemu prosto w twarz, a potem spuścić mu solidny łomot, ale nagle zrozumiał, że dzieje się coś dziwnego. Jego ciało przestało go słuchać. Próbował się ruszyć, ale nie potrafił. W jego głowie zapaliła się czerwona lampka, która szybko zmieniła się w cały reflektor, gdy jego dłonie zaczęły same składać linę na pół, a potem wiązać solidną pętlę na jego wielkim, spoconym karku. Przecież on nawet nie wiedział, jak wywiązać taki supeł, jaki właśnie tworzyły jego dłonie! Jak to wszystko było możliwe? Potem lina poszybowała i przeleciała nad jedną z belek. Choć nie należał do ludzi zbyt rozgarniętych, to jednak zaczynał rozumieć, w jaką stronę to wszystko zmierza.
— Co ty mi zrobiłeś? — jęknął, zakładając sobie stryczek na szyję. Nielekarz zignorował jego pytanie i powiedział cicho:
— Powinieneś cierpieć bardziej. Tak, powieszenie się to stanowczo za mało.
Dłonie niedoszłego gwałciciela zdjęły stryczek z szyi, a nogi zaniosły go do pobliskiej skrzynki z narzędziami. Ulgę, którą na chwilę odczuł właściciel pensjonatu, natychmiast zastąpiło szczere przerażenie. Jego własne dłonie, które zupełnie przestały go słuchać, sięgnęły po zardzewiały, całkowicie stępiony nożyk introligatorski.
— Widziałem gorsze rzeczy niż gwałt na młodej dziewczynie. Żyję tak długo, a do tego obracam się w takich kręgach, że zwykły gwałt wydaje się dziecięcą zabawą. Kiedyś byłem świadkiem, na przykład, jak pewien wysoko postawiony jegomość zgwałcił trzyletnią dziewczynkę, a potem wlał jej do buzi rozcieńczony kwas. Masturbował się, patrząc, jak dzieciak wije się w agonii. Chociaż nie, to też nie było najgorsze. W sumie ciężko wybrać. Miałem kiedyś znajomego, który miał dziwne hobby. Wiązał młode dziewczyny, otumaniał je tak, by nie czuły bólu, a potem odcinał im górną część czaszki i wsadzał do mózgu nasiona różnych roślin. Ku jego rozpaczy nic nie chciało rosnąć w ten sposób, a gdy dodawał ziemi, to dziewczyny szybko umierały. W ogóle szybko umierały, ale jego upór był godny podziwu.
Gruby mężczyzna słuchał tego z przerażeniem. Czuł, jak jego żołądek boleśnie się kurczy i jak zbiera mu się na wymioty, ale reszta jego ciała ignorowała to zupełnie, grzebiąc dalej w poszukiwaniu coraz to nowych przedmiotów. Czarnowłosy opowiadał w tym czasie dalej.
— Albo pewna moja przyjaciółka wymyśliła nietypowy sposób na ukaranie nieposłusznych służących. Wpuszczała im do pochwy mięsożerne larwy i patrzyła, jak wyjąc z bólu, próbują je wyciągnąć palcami. Jej siostra za to miała wytresowanego pupila. Nie pamiętam, co to było, ale z wyglądu przypominały krzyżówkę wilka z niedźwiedziem. W każdym razie zawsze, jak dowiedziała się, że mąż ją zdradza, wydawała rozkaz swojej służbie, by ta przyprowadziła nieszczęsną kobietę. Zamykała ją w jednym pomieszczeniu z wiecznie napalonym zwierzakiem i zza potężnych krat z lubością przyglądała się aktowi gwałtu. Na początku miała w sobie na tyle przyzwoitości, by po wszystkim kazać zabić swoje ofiary, ale szybko jej się to znudziło. Nagie ciała wyrzucała nieopodal wioski. Trwało to kilka lat, ale potem któraś się wygadała i wieśniacy się zbuntowali. Kazała ich wszystkich spalić. Pech chciał, Niebo postanowiło ingerować.
Dłonie właściciela przygotowały wszystko, co uznały za niezbędne do wymierzenia stosownej kary, a potem czekały, aż czarnowłosy da sygnał do rozpoczęcia. Ten, nie przerywając swojej opowieści, kiwnął na znak, że już czas zacząć zabawę. Pierwsze na liście okazało się wyrywanie paznokci. Ból był potworny, ale gardło było tak zaciśnięte, że gruby mężczyzna nie dał rady wydać z siebie choćby jednego dźwięku głośniejszego od pojękiwania.
— Oczywiście najbardziej pomysłowa w tej dziedzinie… — Nielekarz przerwał i spojrzał na grubasa w zamyśleniu. — Cholera, a mówiłem jej, żeby ćwiczyła regularnie. Dlaczego ona mnie nigdy nie słucha? A tak chciałem zostać do końca tego przedstawienia. No nic, muszę cię opuścić. Dasz sobie radę sam.
Nielekarz zniknął i zostawił właściciela samego na poddaszu. Nadzieja grubasa na uwolnienie się spod dziwnego przymusu okaleczania się szybko prysnęła. Jego ciało postanowiło dalej robić swoje. Po wyrywaniu paznokci przyszła pora na odarcie własnych dłoni i twarzy ze skóry, a potem wyłupanie sobie oczu. Po tym wszystkim nałożenie pętli na szyję było czynnością wręcz cudowną, bo oznaczało nadchodzący koniec. Niestety nie tak szybki, jakby się mogło zdawać. Pętla wisiała za nisko, więc mężczyzna nałożył ją, stojąc na kilku deskach. Gdy je kopnął, nie mogło być mowy o skręceniu karku. Wszystko trwało kilka długich minut, które ofierze wydawały się wiecznością.
Alicja patrzyła na to wszystko, krzycząc, ile tylko miała sił w płucach. Nie wierzyła w to, co ukazało się jej oczom. To było przerażające, zbyt okrutne, by mogła to zaakceptować. Nie, to wszystko musiało być jakąś pomyłką. To jakieś głupie przedstawienie, farsa, która nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.
— To się nie wydarzyło — szepnęła wreszcie do siebie, czując, jak zbiera się jej na wymioty.
— Przecież chciałaś się zemścić — odpowiedziała spokojnie dziewczynka, przywołując z powrotem ciemność. — Przecież chciał cię zgwałcić. Zapłacił za swoje grzechy.
— Nie, to nie mogło się wydarzyć. — Starsza Alicja osunęła się na ziemię, a potem zaczęła wymiotować, pozbywając się z żołądka wszystkiego, co tylko w nim było. Gdy skończyła, dodała szeptem: — Tak się nie robi, tak nie wolno.
— Dlaczego? Albo ty, albo on. Powinnaś się cieszyć, że tym razem uszłaś z życiem. — Dziewczynka wzruszyła obojętnie ramionami. Alicja patrzyła na to z niedowierzaniem.
— Jak możesz tak w ogóle mówić? Przecież…
— Jak może cię to w ogóle dziwić? Widziałyśmy gorsze rzeczy, robiłyśmy gorsze rzeczy, doświadczałyśmy gorszych rzeczy. Nie pamiętasz tego, ale nasze dłonie nie raz były czerwone i lepkie od cudzej krwi. To tylko ciało, Alicjo. Jego dusza zostanie oczyszczona w Niebie, pouczona, zesłana tu ponownie. On miał moc, by zniszczyć też jego duszę. Nie mów, że to okrutne, bo w świecie, w którym się poznaliście po raz pierwszy, takie rzeczy były dopiero grą wstępną.
— Dość! — wrzasnęła Alicja, zakrywając uszy. — Nie będę tego dłużej słuchać! Nie chcę tego słuchać! To wszystko to stek kłamstw i nic więcej! Nigdy nikogo nie skrzywdzę, nigdy nikogo nie zabiję. Nie będę taka jak On. Nie będę…
— Jak wolisz, Alicjo — powiedziała mała dziewczynka i odeszła. — Pamiętaj jednak, że jesteś jeszcze o wiele słabsza, niż ci się wydaje. Gdyby nie On, ten duch by cię zabił.
Alicja obudziła się roztrzęsiona. Nie wiedziała, czy to wszystko okaże się tylko snem, czy może faktycznie ujrzała coś więcej. Przez krótką chwilę wydawało jej się nawet, że to jedynie wytwory jej wyobraźni, ale wspomnienia zdawały się zbyt wyraźne, a odczucia — zbyt realne. Dzisiejszy dzień naprawdę był długi i ciężki, ale przeżyła go. Dała sobie radę, nawet jeśli jej podświadomość twierdziła inaczej. To ona pokonała ducha, nie da sobie wmówić jakichś bzdur na ten temat. Na pewno ona to zrobiła.
— Nie będę taka jak wy — szepnęła, wstając z łóżka i przeczesując włosy prawą dłonią. — Nie będę taka, jaką chcecie, bym była.
Powoli, ociężale zaczęła się pakować. Składała niemal z namaszczeniem każdą rzecz, wkładała ostrożnie do torby, z którą przyjechała. Alicja była słaba, obolała, ale nie mogła pozwolić sobie na zwłokę. Miała cel, który znajdował się bardzo daleko i wymagał od niej ogromnego nakładu pracy, więc musiała się śpieszyć do domu.
— Będę dobra — powtarzała sobie cicho niczym swoją nową mantrę. — Uleczę ten świat. Będę dobra. Nie będę taka jak oni.
Lekcja 8. Być dobrym
Alicja miała dużo czasu do namysłu w drodze powrotnej. Wiedziała jednak, co chce osiągnąć, więc dobór środków nie stanowił aż tak wielkiego wyzwania. Chciała być dobra, cokolwiek by to znaczyło. Chciała pomagać i zmieniać ten świat, ale do tego potrzebna jej była wiedza. Od czego miała zacząć? Co powinna zmienić w pierwszej kolejności? Podczas wielogodzinnej jazdy pociągiem wyobrażała sobie ludzi potrzebujących jej pomocy. Mogłaby uzdrawiać, mogłaby przepowiadać przyszłość, a może pomagać policji? Tak, podobała jej się ta wizja. Chciała też wypędzać złe duchy, odprawiać zbłąkane dusze na drugą stronę. To też wydawało jej się ważne, ale nie miała pojęcia, jak niby miałaby to osiągnąć. Nigdy wcześniej nie zajmowała się takimi rzeczami, choć z drugiej strony miała przecież dość silne pole energetyczne, więc nie powinno to dla niej stanowić większego problemu.
W domu powitano ją ciepło, zasypano pytaniami. Opowiadała niechętnie, raczej zdawkowo. Historię o grubym właścicielu pominęła zupełnie, bo nie czuła się na siłach, by o tym mówić. Miała wrażenie, że bliscy i tak o tym wiedzą. Nie, może nie o tym, ale wyczuwają, że coś jest nie tak. Nie chciała, by dalej drążyli temat, więc skupiła się na ataku ducha. Z ulgą zauważyła ich przejęte miny. Tak, fortel się udał.
— Dobry Boże, jakie to szczęście, że wyszłaś z tego cało — powtarzała Helena, ściskając dłoń dziewczyny. — Nie wybaczyłabym sobie, gdyby choć włos spadł ci z głowy.
— Już dobrze — odpowiedziała Alicja i uśmiechnęła się sztucznie. — Nic mi nie jest. Dałam sobie radę, choć było ciężko. Nie rozumiem jednak, dlaczego wcześniej go nie wyczułam…
— Ja chyba wiem czemu — powiedział Grzegorz po chwili namysłu. — Widzisz duchy od dziecka, prawda?
— Tak, dlatego tak mnie to dziwi.
— Nigdy ci nie zagrażały ani nie chciały ci zrobić nic złego, prawda?
— Tak, ale…
— To dlatego, że one same chcą ci się pokazać. Masz dar i to łatwo wyczuć. Wiedziałem, że możesz mnie zobaczyć, gdy tylko weszłaś do tamtego bunkra. Inni zapewne też to wyczuwają, dlatego przychodzą do ciebie, żebyś im pomogła lub gdy chcą po prostu porozmawiać. Tamten duch tego nie chciał. Był za słaby, żeby cię od razu zaatakować. Musiał się przygotować, dlatego wolał się ukryć.
— Ale…
— Alicjo… — zaczął z namysłem Walery. — Na świecie nie wszystko jest dobre i bezpieczne. Są dusze, które wcale nie chcą wracać do Boga. Nie można ich zmusić, by obrały inną drogę jak tę prowadzącą do wiecznego potępienia. Nie myśl o tym, nie zadawaj pytań. To nic nie zmieni, jedynie je przyciągnie.
— No ale…
— Alicjo! — krzyknął Walery, uciszając dziewczynę. Helena objęła ją delikatnie i głaskała przez chwilę po głowie, jakby chciała odpędzić od niej złe wspomnienia.
Alicja poszła do siebie do pokoju, czuła się w jakiś sposób odrzucona. Wiedziała, że to śmieszne i że nawet nie powinna tak myśleć, ale to było silniejsze od niej. Kiedy usiadła na swoim łóżku, żeby porządnie się nad wszystkim zastanowić, usłyszała ciche pukanie do drzwi.
— Wejdź, Grzesiek — powiedziała, przytulając jedną z poduszek leżących na łóżku.
— Przyszedłem porozmawiać o tym duchu.
Alicja ze zdziwieniem spojrzała na mężczyznę, wchodzącego do pokoju.
— Zamieniam się w słuch.
— Chyba wiem, na czym polega problem — powiedział i usiadł koło niej. — Alicjo, do tej pory miałaś do czynienia z duchami ludzi, którzy utknęli na tym świecie. Nie mieli złych zamiarów, po prostu nie potrafili pójść do Nieba, tak jak ja czy Helena albo Walery. Nie widzimy w tobie zagrożenia.
— I ujawniacie się sami, tak?
Alicja nie ukrywała irytacji. Czuła się jak dziecko, któremu tłumaczy się rzecz oczywistą. Grzegorz powtarzał dokładnie to samo, co słyszała przed chwilą w kuchni, a przecież nie była jakaś przygłupia, by nie rozumieć za pierwszym razem.
— Alicjo, chodzi o coś innego. Każdy z nas wytwarza określone pole energetyczne…
— Aura. Wiem, co to jest. Potrafię…
Dziewczyna była już naprawdę zła. Nie ukrywała tego nawet w najmniejszym stopniu, chciała po prostu zakończyć tę głupią rozmowę i położyć się na chwilę spać. Gdy Grzegorz jej przerwał, zobaczyła po raz pierwszy, że i on potrafi się zirytować.
— Jak nie chcesz, nie muszę ci tego mówić. Możesz Jego spytać, widać jestem za głupi, by to zrozumieć — powiedział, wstając z łóżka i podchodząc do drzwi. Zatrzymał się jednak, gdy usłyszał cichy głos.
— Przepraszam. Nie chciałam.
— Dobra, nie będę cię nudził. — Mężczyzna podjął temat na nowo, ale nie krył, że poczuł się dotknięty. — Spotykałaś się do tej pory tylko z jednym określonym typem energii o określonym przedziale częstotliwości. Tamten duch był inny, więc wytwarzał inną energię i pewnie dlatego nie wyczułaś go dość szybko. To tylko moja głupia teoria. Nie mam nic więcej do dodania, więc miłego dnia.
Wyszedł z pokoju, nie zważając na próby zatrzymania go przez dziewczynę. Dojrzewanie dojrzewaniem, ale kultura zawsze jest podstawą kontaktów międzyludzkich… Nawet jeśli jedna ze stron jest już mniej ludzka, niż była za życia. Dziewczyna stała przez moment przy zamkniętych drzwiach, zastanawiała się, czy iść przeprosić jeszcze raz, czy lepiej dać sobie spokój. Ostatecznie zdecydowała, że nie czuje się dość winna, by ciągle przepraszać. Wróciła do rozmyślania nad słowami Grzegorza. A jeśli ma rację? Co to za sobą pociąga? Czy ma to większe znaczenie dla niej? Pytania mnożyły się w jej głowie, ale odpowiedzi nie przybywało. Usiadła przed swoją toaletką, spojrzała w taflę lustra. Zobaczyła twarz, która nie należała już do dziecka, ale też nie należała do niej. To był ktoś obcy, ktoś, kogo zupełnie nie znała, jakaś dziewczyna, która nie mogła być nią. Nie, nie z tymi resztkami dziecięcej buty, głupiego uporu i oczami nieznającymi wcale świata.
— Kim jesteś? — spytała swojego odbicia, czując, jak zbiera się jej na płacz. — To nie jestem ja.
Patrzyła, jak łzy płyną. Ostatnio dużo płakała. Czy to przez hormony? A może nie była dość silna? Miała wrażenie, że wszystko idzie nie tak, jak powinno. Od lat sprawy układały się tylko coraz gorzej i gorzej, a gdy myślała, że gorzej być nie może… No cóż. Życie udowadniało jej, że jest zupełnie inaczej.
— Hej, przepraszam — szepnęła, myśląc o Nielekarzu. — Słyszysz mnie w ogóle? To ja, Alicja… Proszę, pojaw się.
Odpowiedziała jej cisza. W otoczeniu nic się nie zmieniło, wciąż nie powróciło to dziwne uczucie, że ktoś jest tuż obok. Czekała jeszcze chwilę, ale w końcu dotarło do niej, że to na nic. Rozpłakała się na dobre.
Znów ten park i ta noc, gdy księżyc jest w pełni, a dwie potężne kobiety rozmawiają ze sobą. Dziś było jednak inaczej. Czuła to. Wiedziała już, że ten sen jest tak naprawdę wspomnieniem. Mogła to kontrolować, mogła dowiedzieć się więcej, bo wkroczyła na drogę oświecenia i stała się panią swojego życia. Powtarzała to sobie, powtarzała, że jest gotowa poznać prawdę. Gdy przyszedł moment rozmowy dwóch kobiet, wstrzymała oddech i nasłuchiwała.
Z początku nic nie słyszała. Dwa głosy ginęły w szumie liści pobliskich drzew. Jednak tak bardzo pragnęła usłyszeć wszystko wyraźnie, że udało jej się dać niewielki krok do przodu, potem drugi i trzeci. Słowa, choć dalej ciche, stały się wreszcie zrozumiałe.
— Przyszłam się upewnić, że podjęłaś decyzję i nie chcesz jej zmienić — powiedziała czarnowłosa kobieta. Jej rozmówczyni zaciągnęła się papierosem i odpowiedziała:
— Klamka zapadła. Wiedziałam od początku, na co się godzę.
Zapanowała cisza. Serce Alicji waliło jak szalone. Nie rozumiała, o czym mówią, ale wiedziała, że właśnie zapadła kluczowa decyzja, która wymagała od niższej całkowitego poświęcenia. To był znak. To przekonało ją, że musi trwać, podążać obraną drogą zbawienia, bo ma na swych barkach ogromny ciężar dwóch żyć. O porażce nie mogło być mowy.
Rozpacz trwała kilka dni. Uczucie zaburzenia jakiegoś bardzo ważnego porządku nie dawało o sobie zapomnieć. W końcu jednak pokłady smutku zostały wyczerpane, a poczucie winy zmieniło się, jak to zwykle bywa, w dziecinną nienawiść. Alicja powtarzała sobie uparcie, że nie jest wcale odpowiedzialna za to wszystko, że mogło się to potoczyć zupełnie inaczej. W głowie odtwarzała raz za razem tamten dzień, wprowadzając coraz to nowe scenariusze i zapominając powoli, jak było naprawdę. Nielekarz nie skontaktował się z nią przez ten cały czas ani razu. Wołała i prosiła wielokrotnie, ale nie następował żaden odzew, aż wreszcie dała sobie spokój. Postanowiła zamiast tego udowodnić czarnowłosemu, jak bardzo się względem niej pomylił. Ćwiczyła, jak jeszcze nigdy w swoim życiu, dawała z siebie więcej niż kiedykolwiek. Efekty stawały się z każdym dniem coraz bardziej widoczne, ale pojawił się inny problem. Na co zużytkować ten cały potencjał? Jak pokierować swoją energią? W końcu chciała być dobra, prawda?
Czasem miała sny, w których była wielką lekarką dusz. Nielekarz wracał do niej i prosił o wybaczenie, a ona w dobroci swego serca przyjmowała je, a potem uleczała mężczyznę z całego zła, które zalęgło się w jego sercu. On, oczyszczony i zupełnie inny, patrzył na nią z wdzięcznością, jakby przebudziła go z najgorszego koszmaru. Miłość w jego sercu stawała się wtedy czysta, piękna, bezgraniczna, ale ona nie mogła jej przyjąć. Oczywiście była w tych snach za dobra, jej działania nie miały nic wspólnego z prywatną zemstą ani nic równie niedojrzałego… Im częściej jej się to wszystko śniło, tym częściej czuła potrzebę odnalezienia swojej drogi w życiu. Całymi dniami potrafiła przeszukiwać morze stron internetowych poświęconych oczyszczaniu energetycznemu świata. Im bardziej zagłębiała się w ten temat, tym mocniej chciała pojechać na jakiś kurs albo zjazd. Czy ci ludzie, tak oddani Bogu i Wszechświatowi, dostrzegą jej energię? Znów oczywiście przemawiała przez nią jedynie troska o swój rozwój, nigdy — zwykła próżność.