Pociąg ruszył ze stacji Wrocław Główny, była godzina 8.45, a więc wczesny ranek. Nasz duchowny siedział w przedziale dla niepalących, był w cywilnym ubraniu więc nie zwracał na siebie szczególnej uwagi. Był koniec sierpnia a więc pora, kiedy to księża zmieniają swoje parafie dekretem biskupa. Robią to z różnych względów; za słabo się starali w swoich miejscach zamieszkania, mam tu na myśli rażące zaniedbania względem wiernych. Na przykład sprzeniewierzenie pieniędzy, które to były zbierane na cele święte, a roztrwonione na kochanki i inne zachcianki w danej chwili. Zbytnia pazerność duchownego, czyli głoszenie z ambony zbyt ostrych kazań pod kątem słabej ilości pieniędzy, zbieranej na tacę. Uganianie się księdza za młodymi parafiankami, zamiast skupić się na remoncie dachu lub wymianie rynien. Duże znaczenie mają też anonimy i protesty zbiorowe, nagminnie słane do biskupa na jego podopiecznych. Słowem do wyboru i koloru.
Czy nasz duchowny czymś konkretnym zawinił, że jechał teraz pociągiem do wyznaczonej mu nowej parafii? Otóż nie, zrobił to na swoją prośbę. Do tej pory zajmował stanowisko sekretarza przy boku biskupa, we wrocławskiej katedrze. Jednak po dwóch latach stwierdził, że nie interesuje go ten rodzaj kariery, zaczął więc prosić swojego przełożonego o rychłe przeniesienie go do jakiejś małej wspólnoty wiernych. Możliwie jak najdalej od miejskiej aglomeracji, tam gdzie ludzie żyją spokojnie i bez pośpiechu. Padło więc na małą wieś na wschodzie Polski, o malowniczej nazwie; Zaścianek.
Skąd nasz duchowny znalazł się zaraz po seminarium, w kancelarii biskupa? Otóż ten biskup, kiedy był jeszcze młodym księdzem w podwrocławskiej wsi, miał romans z ówczesną swoją gosposią, która zajmowała się pracą na plebanii. Z tego związku urodził się chłopiec o imieniu Mateusz, oczywiście nie było mowy o tym, aby ksiądz zrezygnował ze stanu kapłańskiego. Przeniesiono go do innej parafii a młodą matkę z dzieckiem, po cichu usunięto z plebanii i zaoferowano jej pieniądze na wychowanie dziecka, w zamian za milczenie. Cóż miała zrobić biedna kobieta, w domu jej nie chciano, były to czasy kiedy raczej nie tolerowano panien z nieślubnym dzieckiem. Wyjechała więc do miasta w poszukiwaniu lepszego życia, dla siebie i swego dziecka. Z początku było jej trudno stanąć na nogi, jednak z czasem związała się z człowiekiem, który nie pytał ją o jej przeszłość. Mateusz doczekał się więc rodzeństwa w postaci młodszej siostry i brata. Ojciec jego zapomniał o dawnym romansie, zapewne w parafii do której trafił, obracał teraz inną gosposię. Czas mijał, nasz chłopiec skończył najpierw szkołę podstawową, potem liceum, a po maturze ku zdziwieniu matki i jego przybranego rodzeństwa, udał się do seminarium. Na tą wieść jego matce zadrżało serce, wiedziała przecież kim był jego biologiczny ojciec. Czyżby owoc ich grzesznej miłości miał teraz odpokutować ich grzech, przywdziewając sutannę? Niezbadane są wyroki boskie. Ojciec jego pełnił teraz funkcję biskupa, pewnego dnia matka zadzwoniła do niego z informacją, że ich wspólny syn jest w seminarium. I jeżeli tylko może, niech się nim po cichu zajmie. Z początku biskup nie kojarzył całej tej sytuacji, w końcu trochę czasu minęło, jednak kiedy usłyszał, że jego syn poszedł w ślady ojca, ciepło mu się zrobiło na duszy, czyżby ojcowskie instynkty dały znać o sobie?
Wszystko możliwe, tak więc nasz Mateusz nieświadomy niczego, zaraz po ukończeniu seminarium znalazł się w kancelarii biskupa, jako jego sekretarz. Jego ojciec po cichu pragnął, aby jego syn poszedł w ślady ojca, czyli został w przyszłości biskupem, tak jak on, a może nawet papieżem. Jednak Mateusz miał inne plany, chciał zostać prostym księdzem, który nie szuka poklasku w szerokim świecie, ale wiedzie spokojne życie u boku swych owieczek. Z początku o jego odejściu z kancelarii biskup nie chciał nawet słyszeć, jednak młodzieniec zagroził, że odejdzie ze stanu duchowego. Tego ojciec nie chciał, więc po jakimś czasie poszedł na ustępstwo, dając mu na drogę swoje błogosławieństwo.
— Pamiętaj synu, jeśli będzie ci tam źle, zawsze możesz do mnie wrócić.
— Nie będzie takiej potrzeby, odparł ksiądz Mateusz.
Biskupowi łza zakręciła się w oku, czyżby się wzruszył? Wszystko możliwe, w końcu to jego syn, jakby nie było. Co prawda młodzieniec nie wiedział o tym jego skrywanym ojcostwie, kiedyś pytał się swojej matki, co porabia jego ojciec. Jednak kobieta wykręcała się od odpowiedzi, mówiąc że jego ojciec zostawił ich dawno temu, dla innej kobiety.
W przedziale oprócz niego, było jeszcze starsze małżeństwo z wnukiem i młoda kobieta zajmująca miejsce naprzeciw niego, przy oknie. Miała wyciągniętą książkę którą trzymała teraz w ręce. Jednak to nie przeszkadzało jej aby co jakiś czas zerknąć na Mateusza. Nasz duchowny spoglądał teraz przez okno, na migający krajobraz, który razem z pociągiem się przemieszczał. Myślał teraz o tym, co zastanie po przyjeździe do nowej parafii. Za dużo bagażu ze sobą nie miał, nad jego głową leżała walizka, a przy nodze miał podręczną torbę i to tyle z dotychczasowego dorobku życia. Po dwóch latach funkcji sekretarza mógł już mieć odłożone na jakiś samochód, jednak pieniądze nie interesowały go na tyle, żeby przesłaniały cały świat. Dlatego podróżował pociągiem. Do stacji końcowej było kilka godzin jazdy, po jakimś czasie z przedziału wyszło małżeństwo z wnukiem, jednak kobieta przy oknie dalej kontynuowała podróż.
Była to młoda szatynka, z wyglądu około trzydziestki, o czarnych oczach i śniadej skórze. Ubrana była w dżinsowe spodnie i bluzkę koloru czerwonego. Na palcu prawej ręki miała złoty pierścionek z oczkiem. Możliwe że był to zaręczynowy, jednak trudno to stwierdzić bez rozmowy z jej właścicielką. Zostali więc w przedziale sami, ona i nasz duchowny Mateusz. Widać że kobieta chciała nawiązać z nim jakąś rozmowę, ponieważ odłożyła na bok swoją książkę i spojrzała na księdza z lekkim zaciekawieniem.
— Przepraszam że przeszkadzam, daleko pan podróżuje? — Odezwała się nieznajoma.
Mateusz wyrwany z rozmyślań spojrzał na kobietę badawczo.
— Dosyć daleko, do małej miejscowości o nazwie Zaścianek.
— Niemożliwe, ja też — odparła kobieta.
Duchowny zrobił dziwną minę, jakby go na czymś przyłapano.
— Nie znam pana, a to faktycznie mała miejscowość — odparła — jedzie pan do kogoś w odwiedziny?
— Raczej nie bardzo, mam objąć parafię — odparł.
Dziewczyna z zaskoczenia nie wiedziała co odpowiedzieć.
— A więc jest pan księdzem? — Zapytała.
— Tak się składa — odparł Mateusz.
— Coś niesamowitego, nie wygląda pan na księdza — odrzekła.
— Doprawdy, a jak ma wyglądać ksiądz według pani?
— Stary i brzydki, jak nasz dawny proboszcz, a nie takie ciacho jak pan, przepraszam za wyrażenie.
Faktycznie Mateusz był przystojnym mężczyzną, brunetem, dobrze zbudowanym, wyglądał bardziej na biznesmena a nie na klechę.
— Przepraszam że nie jestem w sutannie, jednak moja posługa zacznie się dopiero po dojechaniu na miejsce — odparł duchowny.
— W takim razie warto się poznać, jestem Ania, córka tamtejszego sołtysa.
— Mateusz, ksiądz, miło mi — odparł.
— Wracam do domu po ukończeniu studiów — odparła dziewczyna.
— A co studiowałaś?
— Pedagogikę.
— Czyli będziesz uczyć dzieci? — Zapytał.
— Tak, w sąsiedniej miejscowości w szkole — odparła Ania.
— To miłe, każdy ma swoje powołanie — odparł.
— To prawda.
I tak nawiązała się rozmowa między nimi, która trwała nieprzerwanie przez całą podróż, aż do stacji końcowej czyli do Białego Stoku. W tym czasie nikt już do ich przedziału się nie dosiadł, więc spokojnie mogli sobie podyskutować na różne tematy.
Kiedy pociąg się zatrzymał, Ania odezwała się do księdza ;
— Stacja końcowa, wysiadamy.
— To już, szybko zleciało w miłym towarzystwie — zauważył.
— Faktycznie — dodała dziewczyna.
Mateusz wstał z siedzenia i zdjął walizkę z górnej półki, po czym postawił ją na podłodze.
— A gdzie twoje rzeczy? — Zapytał.
— Nad moją głową — odparła.
— Pomogę ci.
— Dziękuję.
Po chwili obydwoje wyszli z przedziału, zaczęli się przeciskać wąskim korytarzem w stronę drzwi wyjściowych, aż w końcu ich stopy dotknęły płytek peronu.
— A teraz na autobus — oznajmiła z uśmiechem dziewczyna.
— Będzie coś teraz jechać? — Zapytał ksiądz.
— Jak nie będzie, to zadzwonię po ojca — odparła Ania.
Ruszyli więc na dół po schodach, przeszli przez główny hol, mijając po drodze innych podróżnych, żeby w końcu wyjść głównymi drzwiami na zewnątrz. Dworzec PKS znajdował się opodal tego kolejowego, więc za dużo do przejścia nie mieli. Dziewczyna spojrzała na rozkład jazdy, po chwili znalazła autobus. Była godzina 17.00, jechali więc ponad osiem godzin pociągiem, trochę ich tyłki bolały od siedzenia, jednak nikt w tym kierunku nie robił żadnych uwag.
— Autobus mamy za kwadrans — oznajmiła.
— A bilety?
— Kupimy u kierowcy.
— Okej — odparł duchowny.
Usiedli więc na ławce, czekając aż nadjedzie pojazd.
W tym czasie zebrało się jeszcze kilka osób, które miały zamiar jechać w tym samym kierunku, co oni. Kiedy przez megafon usłyszeli zapowiedź odjazdu, wstali z ławki. Nagle podeszła do nich jakaś dziewczyna, z torebką na ramieniu.
— Anka to ty! — Odezwała się w ich kierunku.
— Beata?
— To ja!
Nagle dziewczyny skoczyły ku sobie i zaczęły się obściskiwać i całować na powitanie. Duchowny patrzył na to wszystko z lekkim zaskoczeniem.
— Wracasz do domu? — Zapytała jej koleżanka.
— Tak, wreszcie skończyłam studia.
— To super, może mi przedstawisz swojego narzeczonego — odparła Beata, patrząc z zaciekawieniem na Mateusza.
Ania zarumieniła się nagle, nie wiedziała co ma odpowiedzieć koleżance.
— Wiesz kochana, to nie jest mój narzeczony.
— Jeszcze nie, ale wkrótce będzie — uśmiechnęła się Beata.
Wtedy do rozmowy wtrącił się mężczyzna ;
— Jestem ksiądz Mateusz, jadę objąć parafię w Zaścianku.
Dziewczyna stanęła jak wryta, zrobiła się cała czerwona i pytająco spojrzała na swoją koleżankę.
— Serio?
— Jak najbardziej — odparł duchowny.
— Głowę bym dała że jesteście parą — zażartowała Beata.
— Niestety tak nie jest — dodał.
— A szkoda.
— Dlaczego?
— Bo taki przystojny facet marnuje się jako ksiądz — odparła.
— Wygląd zewnętrzny nie ma tu nic do rzeczy — dodał Mateusz.
— Czyli do spowiedzi teraz będziemy chodzić do księdza?
— Jeśli będzie taka potrzeba, służę swoją osobą — dodał duchowny.
Na szczęście w tym czasie podjechał autobus, i wszyscy troje weszli do środka. A po zakupieniu biletów usiedli na miejscach. Beata puściła delikatne oczko do swojej koleżanki, ta jednak zachowała spokój. Do wioski mieli do przejechania dwadzieścia kilometrów, po drodze minęli kilka miejscowości. Obie koleżanki usiadły razem, ksiądz tuż za nimi. Coś tam szeptały sobie do ucha, co jakiś czas śmiejąc się do siebie, jednak Mateusz nie miał zamiaru podsłuchiwać ich rozmowy. Zaczął rozmyślać o tym, co zastanie na miejscu. Żadnych cudów się nie spodziewał, jaka wioska taka też i plebania, pomyślał sobie. Ważne aby był dach nad głową a resztę się zrobi. Z rozmyślań wyrwało go szturchnięcie w ramię, które zafundowała mu Ania.
— Jesteśmy na miejscu — odrzekła do niego.
— Okej, dzięki.
Wziął więc do ręki swoją torbę i walizkę, po czym ruszył do wyjścia za dziewczynami, które nadal rozmawiały ze sobą. Widocznie dawno się nie widziały i nie mogły się sobą nacieszyć. Okazało się bowiem że obie znały się z dzieciństwa, razem chodziły do tej samej szkoły podstawowej i liceum. Dopiero na studiach ich drogi się rozeszły. Po wyjściu z autobusu znaleźli się na przystanku w Zaścianku. Mateusz rozejrzał się dokoła, od razu zauważył kościelną wieżę niewielkiego kościoła. Wiedział w którym kierunku się udać.
— Tu nasze drogi się rozchodzą — odparła Ania do księdza.
— My idziemy w lewo a ksiądz w prawo — dodała Beata.
— Miło było mi was poznać — oznajmił.
— Cała przyjemność po naszej stronie, jak się ksiądz rozgości na plebanii, to przyjdziemy go odwiedzić — zaoferowała Ania.
— Nie ma sprawy.
Dziewczyny pomachały jeszcze duchownemu na pożegnanie, po czym chwyciły swoje torby i ruszyły do domu. Mateusz zrobił to samo, idąc przez wieś rozglądał się uważnie. Wioska nie była duża, policzył z pięćdziesiąt domostw, nie licząc kościoła i plebanii. W końcu stanął przed furtką, za którą znajdował się drewniany budynek, chwycił za klamkę, było otwarte, wszedł więc na podwórze.
Plebania nie była za duża, parter z poddaszem, obok jakiś budynek gospodarczy, z tyłu sad z drzewami owocowymi i to wszystko. Podszedł do drzwi wejściowych i chwycił za klamkę, było zamknięte. Pod nogami znajdowała się słomiana wycieraczka, zajrzał pod nią i tam znalazł klucz. Wziął go i przekręcił zamek w drzwiach, po czym nacisnął za klamkę, drzwi się otworzyły, wszedł więc do sieni. Następnie znalazł się w niewielkiej kuchni, postawił walizkę i torbę na krześle. Rozejrzał się po izbie, miał wrażenie jakby się znalazł w jakimś skansenie. Obok kuchni były drzwi do pokoju, otworzył je i zajrzał do środka, warunki były spartańskie, pod oknem stało drewniane łóżko, na środku stół i cztery krzesła, pod ścianą szafa i komoda, kredens i to wszystko. Rozejrzał się za włącznikiem światła, był przy drzwiach na wysokości ramienia. Czyli prąd jest, tyle dobrze. Wyszedł z pokoju i udał się z powrotem do kuchni, jednak kranu z wodą nie znalazł, czyżby na dworze była studnia? Faktycznie po zajrzeniu przez niewielkie okno, Mateusz zauważył na środku podwórza studnię z kołowrotkiem i wiadrem na łańcuchu.
— O cholera, nieźle, w porównaniu z tym co miał we Wrocławiu, a tym co zastał tutaj, to niebo a ziemia. Jakby się cofnął o sto lat do tyłu.
Ale przecież sam sobie tą parafię wybrał, biskup go przecież ostrzegał że nie będzie miał łatwo, dlatego tak nalegał żeby został przy nim. Jednak naszemu księdzu to nawet odpowiadało, zahartuje się na tej podlaskiej wiosce i będzie wszystko dobrze. Z korytarza schody prowadziły jeszcze na poddasze, wszedł więc po nich, otworzył drzwi do pokoiku i rozejrzał się dokoła. Na wprost wejścia było okienko na zewnątrz, przy ścianie kolejne łóżko, pewnie dla gości, szafa drewniana naprzeciw i to wszystko. Przy suficie, obok lampy wisiał kawałek sznura, ciekawe po co? Czyżby się ktoś na nim wieszał? Wszystko możliwe, pomyślał Mateusz. Zszedł na dół do kuchni, wziął swoje torby i udał się do pokoju aby wypakować swoje rzeczy. Otworzył szafę, była pusta, wisiało tam kilka wieszaków i tyle. Wyciągnął z walizki swoją sutannę i ją powiesił, była trochę pognieciona, jednak nie tak bardzo żeby nie móc w niej chodzić.
— Wyprasuje się na mnie — pomyślał.
Resztę ubrań poukładał na półkach obok, za dużo tego nie ma, ale dla jednego człowieka na skromny początek wystarczy. Po wypakowaniu udał się do kuchni, była pora kolacji, zajrzał do niewielkiej lodówki, jednak ta świeciła pustkami. Albo pójdzie spać głodny, albo sobie coś znajdzie. Dobrze że była kuchenka gazowa na blacie, przy kredensie. Duchowny znalazł butlę z gazem i ją odkręcił.
Zaczęło syczeć, czyli herbatę ma na czym zagotować, to już coś. Wyszedł więc na zewnątrz i udał się do sadku. Znalazł tam drzewa z jabłkami, zerwał więc kilka z nich i wrócił do izby. Tak więc na kolację będą jabłka i herbata. Ale czy jest? Zajrzał więc do kredensu, na szczęście była i herbata i kawa. Wziął więc wiadro z podłogi i udał się do studni po wodę, sama się nie zrobi, trzeba najpierw zagotować, pomyślał. Spuścił więc wiadro w dół, kręcąc kołowrotkiem, które po chwili uderzyło o taflę wody. Zaczął z powrotem kręcić w górę, po chwili jego oczom ukazało się wiadro z krystalicznie czystą wodą, a jaką zimną! Przelał więc wodę do tego wiadra co ze sobą przyniósł i udał się z powrotem do kuchni. Nalał wodę do czajnika i postawił na gaz. Jednym ruchem ręki odpalił zapałkę, po chwili woda w czajniku zaczęła się gotować. Mateusz znalazł sobie kubek, wsypał trochę herbaty do środka i czekając na wrzątek zaczął jeść jabłko przyniesione z sadu. Usiadł na krześle przy stole i zaczął się rozglądać po izbie. Ciekawe gdzie przenieśli poprzedniego proboszcza? Zastanawiał się przez chwilę, do momentu aż gwizdek zagwizdał. Zakręcił więc kurek z gazu i zalał herbatę gorącą wodą. Cukru nawet nie szukał, obejdzie się bez tego. Po zjedzeniu czterech jabłek i wypiciu gorącej herbaty, stwierdził niezbicie że pierwszy głód ma zaspokojony. Więc może iść na spoczynek. A co z wieczorną toaletą? Wziął szczoteczkę i pastę do zębów, udał się na zewnątrz do studni, tam się umył, po czym wrócił do środka. W pokoju otworzył okno na oścież, żeby wpuścić do środka świeże powietrze, pościelił sobie łóżko, spod kołdry wyszło kilka pajączków, jednak to w niczym nie zraziło naszego duszpasterza. Pomodlił się jeszcze przed snem, dziękując Bogu za szczęśliwą podróż, następnie wskoczył do łóżka, jednak nie mógł zasnąć, po pierwsze myślał o nowym miejscu w którym się znalazł, a po drugie ptaki na dworze tak pięknie śpiewały, że żal było zasnąć. Jednak nie wiadomo kiedy, sen zmorzył naszego księdza.
Obudziło go pianie koguta, widocznie jakiś sąsiad obok miał kurnik, jak to na wsi często bywa. Nawet nie trzeba nastawiać budzika — pomyślał sobie. Zerwał się więc na równe nogi, stanął naprzeciw ściany, gdzie wisiał duży drewniany krzyż, przeżegnał się, odmówił poranną modlitwę i udał się do studni w samych slipkach. Kiedy się tak mył, zauważył że ktoś go obserwuje. Obrócił się więc w tamtą stronę i ujrzał mężczyznę około pięćdziesiątki.
— Niech będzie pochwalony! — odezwał się miejscowy.
— Na wieki wieków — odparł duchowny.
— A więc ksiądz już do nas dojechał?
— Ano tak.
— Mogę wejść? — Zapytał nieznajomy.
— Ależ proszę bardzo.
Mężczyzna otworzył furtkę i już po chwili był przy studni, podał rękę duchownemu na przywitanie.
— Dzień dobry księdzu, nazywam się Antoni Maciaszek, jestem tutejszym sołtysem.
— Ojciec Mateusz, miło mi — odparł.
— Córka mówiła mi o pańskim przyjeździe, ponoć podróżowaliście razem pociągiem.
— To prawda.
— Przedstawiła księdza w samych superlatywach — odparł sołtys.
— Ach tak, miło mi to słyszeć.
— No jeszcze takiego młodego księdza nie mieliśmy.
— A to źle? — Zapytał duchowny.
— Bo ja wiem, stary też nie znaczy dobry, weźmy na ten przykład ostatniego naszego proboszcza. Nie dalej jak miesiąc temu, odszedł od nas.
— Dokąd go przenieśli? — Zapytał Mateusz.
— Na tamten świat.
— Nie bardzo rozumiem, zmarł?
— Tak jakby, pomógł sobie w tym.
— To znaczy?
— Wie ksiądz, nasz proboszcz ostatnio dużo sobie popijał w wolnym czasie. I któregoś wieczora znaleźliśmy go powieszonego, na poddaszu plebanii.
— Zaraz zaraz, to ten sznur na belce?
— Tak, zgadza się, to po naszym proboszczu, niech spoczywa w pokoju.
— A co na to policja? — Zapytał duchowny.
— No cóż, stwierdzili samobójstwo i tyle. Osób trzecich nie było, że niby ktoś to zrobił, pewnie już miał dość posługi w naszej wsi.
— To smutne co pan mówi — dodał.
— Mi też się tak zdaje, ale dosyć już smutnych wiadomości. Bo ja w całkiem innej sprawie.
— Słucham pana.
— Chciałem zaprosić księdza do nas na obiad, zresztą dawny proboszcz się u nas stołował. Więc i ksiądz zapewne nie odmówi nam gościny.
— Nie chcę sprawiać kłopotu pańskiej rodzinie — dodał ksiądz.
— Ależ jaki kłopot, będzie nam bardzo miło — zauważył sołtys.
— Skoro pan nalega, to w takim razie przyjdę.
— To czekamy na księdza o 14.00.
— Przyjdę.
— W takim razie do widzenia.
Sołtys zrobił zwrot na pięcie i ruszył do wyjścia z posesji, zamknął za sobą furtkę i po chwili już go nie było.
— A więc tak skończył jego poprzednik, ze sznurem na szyi — pomyślał Mateusz. Żebym czasami ja nie skończył tak samo, Boże daj mi siłę abym tu przetrwał — dodał w myślach.
Po porannej toalecie, wrócił do mieszkania, wdział na siebie sutannę, na nogi ubrał sandały, przejrzał się w lustrze i stwierdził niezbicie że może iść do sklepu po jakieś zakupy. W końcu lodówka świeci pustkami, do obiadu jeszcze daleko a śniadanie nie zjedzone, samymi jabłkami nie będzie przecież się żywił. Wziął portfel do kieszeni i ruszył w poszukiwaniu sklepu. Drzwi na klucz nie zamykał, bo w sumie nie ma tam czego kraść, zresztą trzeba zaufać ludziom. Wyszedł więc na drogę, chwilę się zastanawiał w którą stronę ma iść, w prawo czy w lewo. W końcu poszedł na prawo, miał teraz okazję zwiedzić wioskę. Większość domów była drewniana, tylko kilka z nich było murowanych, w tym dom sołtysa. Ulica była jedna, domy po obu stronach jezdni, asfalt w miarę się trzymał, gdzie nie gdzie jakaś mała dziurka ale bez większej tragedii. Kościół też był z drewna, znajdował się naprzeciw plebanii, wystarczy przejść przez drogę i już można odprawiać mszę — pomyślał duchowny. W końcu nasz pielgrzym dotarł do sklepu, był to parterowy budynek z dwoma dużymi oknami wystawowymi. Pośrodku nich znajdowały się betonowe schody, które prowadziły do wejścia. Na tych właśnie schodach siedziało dwóch chłopów, którzy trzymali w rękach po butelce z piwem. Na widok księdza lekko się zdumieli, wstali więc na nogi i gestem rąk pozdrowili duchownego.
— Niech będzie pochwalony!
— Na wieki wieków — odparł Mateusz.
Podał im rękę na powitanie, chłopi uczynili to samo.
— Gorąco dzisiaj, zauważył.
— Tak proszę księdza, odparli niemal jednocześnie.
Po przywitaniu, duchowny wszedł do środka sklepu, na wprost wejścia stała lada, za którą była sprzedawczyni, nie kto inny jak Beata, ta sama dziewczyna, którą poznał wczoraj na dworcu, koleżanka Ani.
— Witam księdza Mateusza, odezwała się dziewczyna posyłając szeroki uśmiech w jego kierunku.
— Witaj Beato, co za spotkanie — odparł.
— Ja też się cieszę z tego powodu, co księdza do mnie sprowadza, pewnie zakupy?
— Tak zgadłaś, lodówka na plebanii świeci pustkami, a ja samym słowem bożym się nie posilę — odparł z uśmiechem.
— To prawda, zauważyła ekspedientka, a więc co podać?
— Poproszę chleb, masło, jakąś wędlinę, pomidory, to na razie wszystko.
Dziewczyna podała księdzu wszystko to, co przed chwilą wymienił. Sklep był dobrze zaopatrzony jak na wieś, widocznie ktoś miał głowę do interesów.
— Ile płacę? — Zapytał.
— Pierwsze zakupy gratis — dodała Beatka.
— Ależ tak nie można — zauważył duchowny.
— Damy radę, proszę się nie martwić.
— To twój sklep, jeśli można spytać?
— Na razie moich rodziców, jednak w przyszłości będzie mój — dodała.
— Nie wziąłem żadnej torby, masz może jakąś reklamówkę — zapytał.
— Ależ oczywiście. Dziewczyna wyciągnęła spod lady torbę, do której zapakowała zakupy księdza.
— Dziękuję bardzo, jesteś bardzo miła — odparł.
— Dla księdza wszystko — oznajmiła z uśmiechem.
— W takim razie pomodlę się za ciebie.
— Będzie mi bardzo miło — oświadczyła.
— A więc jeszcze raz dziękuję i miłego dnia życzę.
— Wzajemnie ojcze — odparła Beata.
Mateusz wziął do ręki torbę z zakupami i ruszył w kierunku wyjścia, na jego widok wieśniacy znów wstali ze schodów. Ksiądz skinął głową na pożegnanie i ruszył w drogę powrotną. A więc koleżanka Ani sprzedaje w sklepie, to ciekawe — zauważył. Po powrocie do mieszkania postawił świeżą wodę na herbatę, zrobił sobie kanapki, resztę produktów schował w lodówce. Po kilku minutach czajnik zagwizdał, nalał więc wrzątek do kubka, dobrze wymieszał. Po chwili zaczął jeść, w międzyczasie myśląc o różnych sprawach, związanych z jego profesją. Dzisiaj był piątek, a więc w niedzielę na mszy powita wszystkich wiernych, wygłosi kazanie i zaznajomi się z sytuacją wsi i jego mieszkańców. Jak też z zakresem swoich obowiązków.
Po śniadaniu wyszedł na zewnątrz, chciał się rozejrzeć po obejściu, zajrzał do budynku gospodarczego, stwierdził że w środku znajduje się piła do cięcia drewna i dużo klocków do porąbania. No tak, chcąc tu przezimować musi zaopatrzyć się w opał, do pieca trzeba coś wrzucić, inaczej zamarznie na kość. Lub zacznie pić jak jego poprzednik, a tego na razie chciał uniknąć. Po szopie przyszedł czas na sad. Było tam kilka jabłoni, śliw i czereśni. Akurat jabłka dojrzewały, można by je pozrywać i schować na poddaszu, szkoda żeby boży dar się zmarnował.
Po wyjściu z sadu wrócił do mieszkania, a tam w środku zastał kobietę, która najwyraźniej na niego czekała. Była to blondynka, po czterdziestce, ubrana w białą bluzkę na krótki rękaw i spódnicę za kolana, na nogach miała sandały.
— Niech będzie pochwalony, proszę księdza.
— Na wieki wieków amen.
— Ja do księdza — odezwała się kobieta.
— Słucham panią.
— Chciałam zamówić mszę na niedzielę, do tej pory prawił u nas ksiądz Jacek, z sąsiedniej wsi, ale już mamy swojego, więc teraz ksiądz odprawi.
— Ależ naturalnie, proszę chwilę poczekać, poszukam jakiegoś terminarza — odezwał się Mateusz.
Udał się więc do komody, w górnej szufladzie znalazł kajet poprzednika, wyjął go oraz długopis.
— Proszę usiąść droga pani, zaproponował ksiądz.
— Dziękuję bardzo.
Oboje usiedli więc za stołem w pokoju.
— A więc za kogo to ma być msza?
— Za zdrowie w rodzinie Maciaszek.
— A więc pani to?
— Tak, jestem żoną sołtysa, Maria Maciaszek.
— Bardzo mi miło, już piszemy, o której zawsze prawił ksiądz Jacek?
— O 10.00 rano proszę księdza.
— A więc msza za pani rodzinę, niedziela, godz. 10.00
— Ile się należy, proszę księdza?
— Ależ nic droga pani.
— Jak to?
— Mam się u państwa stołować i jeszcze brać za mszę? Mowy nie ma.
— Tak nie można proszę księdza, pójdzie ksiądz z torbami.
— Co najwyżej z jedną, droga pani, zaśmiał się Mateusz.
— W takim razie przyjdę do zakrystii po mszy.
— Ależ to zbyteczne.
— Przyjdę, przyjdę, a na razie czekamy na księdza z obiadem — dodała.
— Dziękuję za zaproszenie, będzie mi niezmiernie miło.
Kobieta i ksiądz wstali z krzeseł, udali się na zewnątrz, Mateusz odprowadził swoją parafiankę do furtki.
— A więc do 14.00.
— Będę pamiętał.
Pani Maciaszek udała się w kierunku domu, a nasz duchowny się przebrał w ubranie cywilne, wziął z szopy drabinę i udał się do sadu. Same jabłka się nie zerwą, a na zimę jak znalazł — pomyślał sobie. Dopiero 10.30, jeszcze coś zerwę zanim pójdę na obiad do sołtysa. Do godziny 13.00 miał już zerwane dwie skrzynie po 20 kg. Zaniósł je na poddasze, ustawił w rogu pokoju i przykrył gazetami.
Czas się przygotować do wyjścia, znów poszedł pod studnię się umyć, następnie przebrał się w sutannę i o godzinie 13.30 był gotowy na wizytę u sołtysa. Jednak z tego wszystkiego zapomniał zapytać się o numer domu, Jednak sądząc po statusie tych ludzi, musi to być największy dom we wsi. I dużo się nasz duchowny nie pomylił. Faktycznie dom był okazały, najładniejszy w całej wiosce, piętrowy z spadzistym dachem, krytym dachówką. Na każdym piętrze balkon, kute balustrady oraz brama wjazdowa. Przy wejściu duży taras z grillem, altana, słowem na bogato. Mateusz wszedł na posesję kierując się do wejścia, jakiś pies zaszczekał z kojca. Na powitanie wyszła mu nie kto inny jak Ania, córka sołtysa i jego znajoma z pociągu.
— Witam księdza Mateusza w naszych skromnych progach — odrzekła.
— Skromnych? — To mało powiedziane.
— Ależ inni mają lepiej, zapewniam księdza.
— Skoro tak twierdzisz — dodał.
— Zapraszam do środka, wzięła duchownego za rękę jak swojego chłopaka i pociągnęła go do wewnątrz.
Szli dużym korytarzem w kierunku salonu, który był naprzeciw obszernej kuchni. W środku niczego nie brakowało, nowoczesne meble, sofy ze skóry, kominek w rogu, cały z marmuru, obrazy na ścianach, słowem przepych i klasa.
— Obiad zjemy w kuchni, będzie wygodniej — dodała dziewczyna.
— Ależ naturalnie, odezwał się Mateusz.
W kuchni były dębowe meble, kafelki na posadzce, stół na 12 osób. Gospodyni krzątała się przy garnkach.
— Może ksiądz chce umyć ręce przed jedzeniem? — Zapytała żona sołtysa.
— Dziękuję bardzo.
— Aniu pokaż księdzu łazienkę.
— Już się robi, proszę za mną — odparła.
Łazienka znajdowała się w głębi korytarza, po otworzeniu drzwi, księdza zamurowało, takiej jeszcze w życiu nie widział, nawet biskup nie ma lepszej. Wszystko w marmurach, biało czarne dodatki, słowem luksus.
— Zostawiam tu księdza na chwilę — odparła Ania i zamknęła za sobą drzwi.
Mateusz otworzył kran, umył ręce, wytarł je o biały ręcznik, po czym wrócił do kuchni. On myje się pod studnią, a tu takie cacka, ale trudno, woda wszędzie taka sama. Po wejściu do kuchni zauważył gospodarza siedzącego już przy stole.
— Proszę usiąść, zawołał pan Antoni.
— Dziękuję bardzo.
Mateusz zajął miejsce naprzeciw sołtysa. Kobiety zaczęły nalewać zupę do talerzy.
— Pachnie znakomicie — odezwał się duchowny.
— Dziękuję księdzu — odparła sołtysowa.
Ania usiadła obok Mateusza, pani Maria obok męża.
— To smacznego życzę — odezwała się gospodyni.
— Może odmówimy krótką modlitwę?
— Ależ naturalnie, proszę bardzo.
— Panie Boże, pobłogosław te dary, które z twojej hojnej ręki spożywać będziemy, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Amen.
— Amen — odpowiedzieli wszyscy.
Zupa smakowała znakomicie, widać pani sołtysowa zna się na rzeczy. Ale było jeszcze drugie danie, o którym warto wspomnieć. Córka gospodarzy pozbierała talerze po zupie, a na to miejsce podała kurczaka z rożna, z młodymi ziemniakami i niebieską kapustą. — Jak tak dobrze będę tutaj jadał, to powoli nie zmieszczę się w swoją sutannę, zażartował Mateusz.
— Ależ niech się ksiądz nie przejmuje i je na zdrowie, doradziła pani Maria.
— Oczywiście że zjem, takich smakołyków dawno nie jadłem, oznajmił.
Cała rodzina plus ksiądz, wzięła się do jedzenia, był jeszcze deser w postaci ciasta ze śliwkami i kawa. Jednak po obfitych dwóch daniach, trzeba było zrobić małą przerwę.
— Może wyjdziemy na taras, tam tak przyjemnie — oznajmiła Ania.
— Świetny pomysł, zauważył duchowny.
— To niech ksiądz idzie z ojcem, a my z mamą posprzątamy po obiedzie.
— To może ja w czymś pomogę?
— Absolutnie proszę księdza, damy sobie radę, oznajmiła żona sołtysa.
Mężczyźni wyszli więc na zewnątrz i usiedli na tarasie pod zadaszeniem. Pogoda była słoneczna, już tak nie grzało jak w lipcu, jednak było ciepło.
— I jak się księdzu podoba nasz dom?
— Bardzo ładny i przestronny, zauważył duchowny.
— To prawda, dodał pan Antoni.
— Długo na niego pracowaliśmy, razem z żoną i moimi rodzicami.
— To jest pan największym gospodarzem w okolicy.
— Tak się złożyło, zauważył sołtys. Z początku było trudno, kredyty, pogoda która co roku płata jakieś figle. Jednak z bożą pomocą jakoś się udało.
— To ile ma pan hektarów, jeśli wolno spytać?
— Gdzieś koło setki, nie licząc dzierżawy, dodał gospodarz.
— To jest na czym robić, dodał duchowny.
— Mam wszystkie maszyny, ludzi ze wsi do pomocy, tak że jakoś to ogarniamy.
— A kto przejmie gospodarstwo? — Zapytał Mateusz.
— I tu jest problem, widzi ksiądz. Córka się wykształciła, jednak nie w tym kierunku co chcieliśmy, innych dzieci nie mamy. Co prawda ja z żoną jeszcze trochę popracujemy, jednak z czasem trzeba będzie o tym pomyśleć.
— Może zięć załatwiłby sprawę, dodał duchowny.
— Córka jeszcze młoda, dopiero zacznie pracę w szkole, na razie nie myśli o zamążpójściu, a nie chcemy jej za bardzo naciskać. Bo to się może obrócić przeciwko nam.
— To prawda, co nagle to po diable, zażartował ksiądz.
— Święte słowa, zauważył sołtys.
W tym czasie na taras weszły obie kobiety, z ciastem i świeżo zaparzoną kawą.
— O czym tak rozmawiacie? — Zapytała pani Maria.
— O życiu moja droga, dodał mąż.
— Proszę się częstować, zachęcała gospodyni.
— Już biorę proszę pani, dodał Mateusz.
Ciasto było wyśmienite, kawa zresztą też, wszystko pachniało domem i szczęściem.
— Jak się księdzu podoba nasza wieś? — Zapytała Ania.
— No cóż, bardzo malownicza, cisza i spokój są najcenniejsze, dodał po chwili.
— A plebania?
— Co prawda różni się bardzo od miasta, ale idzie przywyknąć.
— Pewnie dokucza księdzu brak wody? — Zauważył mąż pani Marii.
— Ależ woda jest, a że w studni, to mały problem.
— Wie ksiądz, chcieliśmy aby gmina doprowadziła nam wodę do Zaścianka, oni jednak wykręcają się brakiem funduszy na ten cel. Może w niedalekiej przyszłości, ale kiedy konkretnie, burmistrz milczy.
— My mamy wodę z hydroforu, może i u księdza na plebanii zrobić coś podobnego? — Zauważył sołtys.
— Na razie daję sobie radę, dodał Mateusz, jeśli inni ludzie we wsi sobie jakoś radzą, to i ja nie mam powodów do narzekań.
Nastąpiła chwila ciszy, jakby każdy w tym czasie myślał o czymś innym, jednak zadumę przerwała Ania, zwracając się do gościa.
— To w niedzielę ma ksiądz pierwszą mszę, zauważyła.
— Tak.
— Stresuje się ksiądz?
— Ależ Aniu? — Zabrała głos gospodyni.
— Wszystko w porządku, droga pani, uspokajał duchowny. Bo ja wiem, może trochę się stresuję, jak każdy kto występuje publicznie. Co prawda odprawiłem już kilka mszy w swoim życiu, więc to nie jest mój debiut. Jednak w Zaścianku to będzie mój pierwszy raz, dodał.
— A jaki będzie temat kazania, córka gospodarzy nie dawała za wygraną.
— Zobaczymy, co mi przyjdzie do głowy, dodał ksiądz.
— W każdym razie trzymam za księdza kciuki.
— Bardzo mi miło z tego powodu, odparł.
Po zjedzeniu ciasta i wypiciu kawy, Mateusz wstał z miejsca aby się pożegnać.
— Już nas ksiądz opuszcza? — Zapytała sołtysowa.
— Dziękuję państwu za gościnę, ale nie mogę cały dzień tu u was przesiadywać, choć stwierdzam że bardzo tu miło, no i dziękuję za obiad i ciasto.
— Na zdrowie, dodała pani Maria.
— W takim razie do jutra, odparł sołtys.
— Jeszcze raz dziękuję, i z Panem Bogiem.
— Odprowadzę księdza, zaoferowała się Ania.
— Będzie mi miło, dodał.
Wyszli więc oboje przez bramę, na ulicę i udali się w kierunku plebanii. Szli teraz obok siebie, ksiądz i przyszła nauczycielka. Po drodze minęli kilka osób z sąsiedztwa, pozdrawiając ich słownie. Ludzie oglądali się za nimi z ciekawości, pierwszy raz widząc księdza w tej wsi.
— A wie ksiądz że niedaleko stąd mamy takie fajne jeziorko, gdzie można się kąpać.
— Doprawdy?
— Ależ tak, młodzież chodzi tam łowić ryby, palić ognisko, może się wybierzemy na spacer?
— Nie wiem czy wypada? — Zauważył duchowny.
— Najwyżej wezmą nas na języki, odparła Ania.
— Tego raczej bym nie chciał.
— Nie będzie tak źle, dodała dziewczyna.
Zbliżali się do plebanii, po chwili byli już przy furtce.
— Mogę z księdzem wejść na chwilę? — Zapytała.
— A nie zrobisz mi krzywdy?
— No co ksiądz, proszę się nie obawiać.
— To zapraszam, odparł.
Weszli więc do środka posesji, Mateusz otworzył drzwi wejściowe, ruchem ręki wskazał jej aby weszła. Po chwili byli już w mieszkaniu, dziewczyna z ciekawością zaczęła się rozglądać, była lekko zaskoczona skromnością wyposażenia. Jej dom w porównaniu z plebanią to pałac.
— I jak się księdzu mieszka?
— Powoli się przyzwyczajam, dodał.
— Masz czas? — Zapytał.
— A o co chodzi?
— Idę zrywać jabłka do sadu, chcesz mi pomóc?
— Bardzo chętnie, dodała Ania.
— Tylko się przebiorę.
— Okej.
Mateusz wszedł na chwilę do pokoju, wyszedł już przebrany, sutannę powiesił w szafie.
— Od razu lepiej, zauważyła dziewczyna.
— Ale co, że niby sutanna mi przeszkadza?
— Teraz jest ksiądz mężczyzną, zauważyła.
Mateusz spojrzał na nią badawczo, co ona miała na myśli, czyżby on się jej marzył jako facet? Wszystko możliwe.
— A zmieniając temat, drabina jest już w sadzie, tylko weźmiemy ze sobą skrzynki.
— Nie ma sprawy, dodała.
Wyszli więc na zewnątrz, w kierunku zaplecza plebanii.
— Ile tu jabłek? — Zauważyła.
Wzięła jedno do ręki, przetarła o wierzch koszulki i ugryzła swoimi pięknymi zębami, aż sok pociekł jej po brodzie.
— Dobre, co?
— Pycha!
— No to zjedz sobie spokojnie, a ja zacznę zrywać, bo szkoda czasu, odparł.
Mateusz wszedł na drabinę, powiesił sobie wiaderko z hakiem na gałęzi i rwał jedno po drugim, aż do pełna. Po kilku minutach zszedł na dół i wysypał zawartość do skrzynki.
— Teraz ja mogę?
— Proszę bardzo, odparł duchowny.
— Tylko trzymaj mnie, w razie czego, dodała dziewczyna.
— Okej, daleko nie polecisz.
— Co najwyżej w twoje mocne ramiona, zażartowała Ania wchodząc na szczeble Mateusz spojrzał na nią z lekkim zażenowaniem, jednak dziewczyna była już u góry i zrywała jabłka.
— Jak ci idzie? — Zapytał.
— Nawet nieźle.
Dobrze że dziewczyna była w spodniach, bo wszystko by było widać z tej odległości. Po kilku minutach zeszła na ziemię, z pełnym wiaderkiem, ksiądz pomógł jej wysypać zawartość do skrzynki.
— Fajnie nam to idzie, zauważyła dziewczyna.
— To prawda, co dwie pary rąk to nie jedna, stwierdził.
Po dwóch godzinach zrywania, mieli już pełne skrzynki.
— Teraz zaniesiemy je do pokoju, na poddaszu, odparł ksiądz.
— Nie ma sprawy.
Wzięli więc skrzynkę z jabłkami z obu stron i poszli do mieszkania, najgorzej było po schodach, jednak dali sobie radę. Po chwili wrócili po drugą skrzynkę.
— To co, zapraszam teraz na herbatę, dodał Mateusz.
— Chętnie się napiję, odparła Ania.
Weszli więc do kuchni, duchowny wlał świeżą wodę do czajnika i postawił na kuchenkę. Wsypał herbatę do kubków, po czym oboje usiedli za stołem, czekając aż się woda zagotuje. Po chwili zaczęło gwizdać, ksiądz zalał kubki wrzątkiem.
— A cukier? -Zapytała.
— Nie zdrowo jest słodzić.
— Naprawdę?
— Tak słyszałem.
— Okej, to wypijemy gorzką, odparła.
Siedzieli tak naprzeciw siebie, pijąc i rozmawiając o wszystkim.
— Byłem dzisiaj w sklepie, odezwał się.
— Spotkałeś Beatę?
— Tak.
— Przymilała się do księdza?
— Bo ja wiem, może trochę, nie chciała pieniędzy za zakupy, dodał.
— O kurcze, naprawdę?
— No tak, chociaż jej proponowałem.
— To znaczy że księdza lubi, dodała Ania.
— W jakim sensie?
— Tego jeszcze nie wiem, jednak znając ją tyle czasu, domyślam się że chodzi jej o zaskarbienie sobie uczuć.
— Co takiego?
— No tak, jest samotna, szuka więc adoratora, dodała.
— We mnie?
— No a w kim, łatwo się domyśleć.
— Może ci się zdaje, odparł duchowny.
— Już ja wiem swoje.
— No a ty?
— Co ja?
— Co widzisz we mnie? — Zapytał.
— Na razie dobrego przyjaciela, zauważyła.
— I niech tak zostanie, oświadczył Mateusz.
— Będzie tak jak ksiądz sobie życzy.
— Mądra dziewczyna, odparł z uśmiechem.
— A zmieniając temat, świetna herbata, zauważyła dziewczyna.
— Mi też smakuje, odparł.
Ania spojrzała na zegarek, dochodziła 19.00.
— Na mnie powoli czas, odparła.
Wstała z krzesła i chciała opłukać kubek, jednak nie znalazła zlewu. Mateusz zauważył jej zakłopotanie.
— Spokojnie, ja to zrobię, odparł.
— Faktycznie spartańskie warunki, dodała.
Oboje wyszli przed drzwi budynku, Ania podała jemu rękę na pożegnanie, on zrobił to samo.
— To do jutra, proszę księdza.
— Do zobaczenia, i dziękuję za pomoc przy jabłkach.
— Nie ma sprawy.
Dziewczyna udała się do furtki, przed samym wyjściem jeszcze raz się obróciła i pomachała w jego stronę. On zrobił to samo. Po chwili była już na drodze do domu, w myślach jeszcze raz wspominała sobie cały dzisiejszy dzień. Obiad u swoich rodziców i popołudnie z księdzem. Jakoś ciepło zrobiło jej się na sercu, wreszcie jest ktoś, z kim może sobie szczerze porozmawiać. Co prawda jest Beata, jej koleżanka. Jednak w sprawach sercowych może się okazać mało przydatna, tym bardziej że im obu Mateusz zaczyna się podobać. Stanowią więc nie tyle koleżanki, co konkurentki do tego samego obiektu pożądania, jakim powoli staje się duchowny.
— Jak to dobrze, że akurat do naszej wsi on trafił, pomyślała sobie w duchu.
Wchodząc do domu, zastała swoich rodziców przy kwiatach, akurat je podlewali.
— Jest nasza kochana córeczka! Oznajmił ojciec.
— Tak, jestem, czy coś się stało?
— Ależ nic takiego, dodała matka, zastanawialiśmy się z ojcem kiedy się zjawisz w domu.
— A co, martwiliście się o mnie? Zapytała.
— Ależ skąd, przecież wiedzieliśmy gdzie jesteś i pod czyją opieką.
— A więc wróciłam cała i zdrowa, oznajmiła córka.
— I co tam słychać u naszego księdza? Spytał sołtys.
— Wszystko dobrze, tylko ten brak wody w mieszkaniu.
— A co, chciałaś się tam kąpać u niego?
— No nie, przynajmniej na razie.
— Słucham? Zapytała matka.
— No przecież żartuję, odezwała się dziewczyna.
— Co robiliście tak długo?
— Pomagałam zrywać jabłka, oświadczyła.
— Uważaj dziewczyno, bo już raz jedna zgrzeszyła, zrywając jabłko z drzewa.
— Tak, ale to było dawno temu.
— Historia lubi się powtarzać, moja droga, oznajmiła matka.
— Będzie dobrze, powiedziała Ania.
— Jak tak mówisz, to nie musimy się martwić, dodał Antoni.
— Pomóc wam w czymś? Zapytała.
— Akurat skończyliśmy, ale możesz przygotować kolację.
— Okej, to idę do kuchni, odparła.
— Idź, my zaraz do ciebie dołączymy.
Dziewczyna zniknęła za drzwiami, a rodzice zwrócili się do siebie.
— Mam nadzieję że nie wezmą nas zaraz na języki, odparła Maria.
— Spokojnie, ksiądz zawsze się u nas stołował.
— Tak, ale ten jest młody i w dodatku przystojny, nie widzisz zagrożenia?
— Wiesz co ci powiem moja droga, nawet by mi taki zięć pasował, gdyby się tylko pozbył sutanny.
— Co ty pleciesz Antoni.
— A co nie mam racji? Postawny, wykształcony i nasza córka go lubi.
— Choć do domu, bo chyba za dużo na słońcu przebywałeś, odparła żona.
— Okej, jak sobie chcesz, ale mówię ci, coś z tego będzie.
— Jak to?
— Ne byłaś nigdy młoda?
— Byłam.
— To chyba wiesz że krew nie woda, odparł.
— Idziemy do domu, odparła kobieta.
Mateusz, po odejściu dziewczyny długo rozmyślał nad tym, co mu powiedziała. Bo jeśli jej słowa się potwierdzą, to będzie miał we wsi dwie adoratorki, ją i jej koleżankę ze sklepu. Dopiero jest tutaj dwa dni, a już sprawy zaczynają się gmatwać. Czy to wpłynie negatywnie na jego posługę w tej wsi, to się jeszcze okaże. Po prostu musi uważać, aby nie prowokować kobiet do chęci zbliżenia się do jego osoby. Stosunki przyjacielskie jak najbardziej, ale flirt, a co za tym idzie romans, to już raczej nie bardzo. Na kolację już nic nie jadł, jeszcze miał pełny brzuch, po wizycie u sołtysa, tak go sowicie ugościli. Poszedł tradycyjnie do studni, na podwórzu, tam się umył, po czym wrócił do mieszkania. Poczytał jeszcze trochę biblię, a po wieczornej modlitwie położył się do łóżka. Jutro zajrzy do kościoła, jaka jest tam sytuacja, czy na niedzielną mszę wystarczy hostii, co z komżami, czy są w miarę odświeżone po ostatnim księdzu i takie tam sprawy. Pozostaje jeszcze kwestia niedzielnego kazania, jaki temat wybrać, żeby trafić do jak największej liczby wiernych. Pewnie wszystkie oczy i uszy będą zwrócone w jego stronę, trochę to stresujące, jednak postara się z tym uporać, w końcu ksiądz musi sobie jakoś radzić. Noc była gwieździsta, gdzieś w oddali pohukiwała sowa, sen nie chciał przyjść mimo zamkniętych oczu. Widocznie nie jest na tyle zmęczony, aby od razu zasnąć. Gdyby pracował w fabryce osiem godzin dziennie, pewnie nie miałby z tym problemu, a tak teraz przewraca się z boku na bok. Jutro dla odmiany porąbie trochę drewno w szopie, zmęczy się i będzie lepiej spał.
Rano znów zbudziło go pianie koguta, spojrzał na zegarek, była godzina piąta z minutami, trochę wcześnie. Jednak skoro otworzył już oczy, to pójdzie zaparzyć sobie kawę, no i skorzysta z toalety. Która znajdowała się opodal szopy, to tak zwany wychodek, popularny w kręgach wiejskich, gdzie brak jest kanalizacji sanitarnej. Po pół godzinie siedział już w kuchni nad gorącą kawą, do tego posmarował sobie dwie kromki chleba z masłem. Po zjedzeniu śniadania, wziął długopis i kartkę do ręki, zaczął myśleć nad jutrzejszym kazaniem, teraz jest dobry moment. Nikt mu nie przeszkadza, ma ciszę i spokój. Jednak nie na długo. Nagle ktoś zapukał do okna, Mateusz wyjrzał aby się upewnić, kto go niepokoi o siódmej rano. Okazało się że to Beata przyszła do niego z zakupami.
— Witam księdza, nie obudziłam?
— Już nie spałem, odparł.
— To dobrze, mogę wejść?
— Proszę bardzo.
Mateusz otworzy dziewczynie drzwi z sieni, ta weszła do środka z zakupami i uśmiechem na ustach.
— Ostatnio ksiądz tak mało wziął do jedzenia, pomyślałam więc aby co nieco jeszcze donieść.
— Ależ niepotrzebnie, oznajmił duchowny, po co robić sobie kłopot.
— Żaden kłopot, dodała.
Dziewczyna weszła do kuchni i zaczęła wykładać zakupy na stół, było tego trochę. Kawa, herbata, chleb, wędlina, pomidory, ogórki, konserwy z rybą itd. Mateusz zrobił oczy ze zdziwienia.
— Ależ to za dużo, Beato!
— Wcale nie, odparła dziewczyna.
— To ile ci jestem winien za te frykasy?
— Niech ksiądz zje na zdrowie.
— Tak nie można, to wszystko kosztuje, odparł.
— Proszę się nie martwić, życzę smacznego.
Obróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania, machając ręką na pożegnanie. Ksiądz stał jak wryty, nie wiedział co ma o tym wszystkim sądzić. Jeszcze trochę a z tej dobroci zacznie obrastać w piórka, a tego chciałby uniknąć. Nic już nie wymyśli, zaczął wkładać zakupy do lodówki, żeby się nie zepsuły. Po wszystkim usiadł dalej do pisania, jednak Beata wybiła go całkowicie z rytmu. Teraz miał o czym myśleć, tylu dobroczyńców naraz nigdy by się nie spodziewał. A tu proszę, walą do niego drzwiami i oknami. No może nie oknami, chociaż kto wie co stanie się jutro. Tego nikt nie przewidzi, oprócz wszechmogącego. A ten akurat milczał w tym temacie, dając mu coraz więcej zagadek do rozwiązania. Po jakimś czasie jednak uporał się z napisaniem kazania, bo to było akurat najpilniejsze zadanie na dzisiaj. Reszta mogła poczekać, ale nie to.
Po godzinie dziesiątej poszedł do szopy, rąbać drewno. Zalazł siekierę, pieniek na którym będzie rozłupywał klocki. Po chwili było już słychać rąbanie drewna, może i na całą okolicę, przynajmniej do domostw sąsiadów. Mateusz co jakiś czas spoglądał na zegarek, żeby nie przeoczyć obiadu u sołtysa. Tuż po pierwszej skończył pracę na dzisiaj, wrócił do mieszkania, umył się i ogolił, przebrał w sutannę i ruszył do domu państwa Maciaszków. Po drodze minął kilka osób które go pozdrowiły, on odwzajemnił się tym samym. Ciekawe jaka będzie frekwencja na jutrzejszej mszy? Pomyślał przez chwilę. W tym czasie doszedł do domu sołtysa, pies jak zwykle zauważył gościa pierwszy i zaszczekał, energicznie machając ogonem zza kojca. Drzwi od mieszkania były otwarte na oścież, wszedł więc bez pukania. W kuchni zastał obie kobiety, krzątające się przy garnkach.
— Niech będzie pochwalony! Odezwał się ksiądz.
— Na wieki wieków, odparła gospodyni.
— Witam księdza, dodała z uśmiechem Ania.
— A co to, nie ma gospodarza? Zapytał.
— Antoni jeszcze w polu, będzie później, dodała pani Maria.
— Szkoda, odparł.
— Nic się nie stało, po prostu praca.
— No tak, w takim razie proszę go pozdrowić, odparł duchowny.
— Dziękuję, zrobię to.
— Niech ksiądz usiądzie.
— Umyję tylko ręce.
— Już ksiądz wie, gdzie łazienka?
— Ależ oczywiście, poradzę sobie, dziękuję.
— Proszę bardzo.
Po chwili wszyscy troje siedzieli już przy stole.
— Dzisiaj tylko jedno danie, odparła sołtysowa.
— Ależ droga pani, jedno w zupełności wystarczy, wczoraj się tak objadłem, że poszedłem spać bez kolacji.
— Naprawdę?
— Ależ tak, droga pani.
Ania podała talerze z jedzeniem, było to spaghetti z sosem pomidorowym. Mateusz spoglądał na danie z zachwytem w oczach.
— Proszę jeść, dodała Maria.
— Najpierw modlitwa, dodał.
— Ależ oczywiście, przepraszam.
Mateusz złożył obie dłonie, pochylił się w geście pokory i odmówił krótką modlitwę dziękczynną. Obie kobiety zrobiły tak samo, starając się naśladować duchownego.
— Teraz możemy jeść, dodał ze spokojem w głosie.
Jedli w milczeniu, ukradkiem spoglądając jedno na drugiego, posyłając sobie życzliwe uśmiechy. Do picia był kompot z wiśni, po zjedzeniu swojej porcji ksiądz sięgnął po szklankę z napojem. Zrobił kilka łyków, po czym odstawił na miejsce.
— Bardzo dobry obiad pani Mario, odrzekł.
— Cieszę się że księdzu smakował.
— Zgrzeszył bym mówiąc że jest inaczej, odparł.
Ania wstała od stołu i pozbierała talerze do umycia. Mateusz odprowadził dziewczynę swoim wzrokiem. Po chwili wróciła na swoje miejsce.
— I jak się księdzu mieszka? Zapytała gospodyni.
— Bardzo dobrze, powoli się przyzwyczajam. Nawet miałem gościa dziś rano.
Obie kobiety spojrzały po sobie, z zaciekawieniem.
— A kto to księdza odwiedził? Dopytywała się córka sołtysa.
— Nie kto inny jak twoja koleżanka Beata, odparł duchowny.
Ania zrobiła do matki wielkie oczy.
— Tak? A co chciała od księdza?
— Przyniosła mi całą torbę zakupów, odparł.
— To widzę że stara się dbać o księdza, odparła dziewczyna.
— Oczywiście wzbraniałem się przed tym, jednak nie chciała słyszeć odmowy.
— Cóż było robić, wziąłem te zakupy i jej szczerze podziękowałem.
— To pewnie teraz będzie księdza co chwila odwiedzać, zauważyła Ania.
— A może to był jednorazowy gest dobrej woli.
— Nie sądzę, proszę księdza, widać że moja koleżanka czuje słabość do jego osoby, odparła dziewczyna.
— Aniu! Odezwała się jej matka.
— No co, nie mam racji? Zapytała matkę.
— Nasz szanowny ksiądz nie jest niczyją własnością, każdy może wspomagać duchownego, prawda proszę księdza?
— Ależ naturalnie droga pani. Jedno jest pewne, nie brakuje tutaj dobrych ludzi, zauważył Mateusz.
Ania na chwilę się zamyśliła, jakby była teraz nie w domu z gościem, ale na plebanii z Beatą, podczas ich spotkania. Widać wizyta jej koleżanki u księdza dała jej dużo do myślenia. — Czyżby miała w jej osobie konkurentkę do starania się o względy księdza? Wszystko możliwe, przecież Beata nie ma chłopaka, a ksiądz jest przystojnym mężczyzną. Tego faktu nikt nie zaprzeczy.
— Aniu, co tak się zamyśliłaś? Zapytała matka córkę.
— Nic, tak jakoś się zawiesiłam, odparła zakłopotana.
— Ależ nic się nie stało, mi też to się czasami zdarza, odparł Mateusz, biorąc w obronę dziewczynę.
— Zrób lepiej kawę i pokrój ciasto, odparła matka.
— Już się robi, odrzekła dziewczyna i wstała z miejsca.
Po chwili na stole ukazała się kawa, na talerzyki powędrowało ciasto ze śliwkami.
— Przy paniach to tylko same przyjemności, zauważył ksiądz.
— Proszę jeść na zdrowie i sobie nie żałować, dodała pani Maria.
Po dwóch godzinach siedzenia za stołem, Mateusz wstał wreszcie z miejsca, jeszcze raz serdecznie podziękował za obiad i kawę. Ucałował rękę gospodyni, uścisnął dłoń jej córce i udał się do wyjścia.
— A więc widzimy się jutro, na mszy w kościele?
— Ależ naturalnie, drogie panie, odparł na odchodnym.
Córka sołtysowej odprowadziła gościa do bramy.
— Do zobaczenia jutro, dodał.
— Do zobaczenia, powtórzyła Ania patrząc w oczy księdzu.
Mateusz odwzajemnił spojrzenie, jednak on nie zrobił maślanych oczu, tak jak dziewczyna. Ksiądz udał się na plebanię, Ania wróciła do domu.
Po wejściu do kuchni odezwała się do matki.
— Widziałaś mamo coś takiego?
— Ale o co ci chodzi, bo nie rozumiem?
— No jak to o co? O Beatę!
— A co z nią? Zapytała matka.
— Nie widzisz, że ona przymila się do Mateusza?
— Chyba księdza Mateusza.
— Nie ważne, chodzi o to że ostrzy sobie pazurki na niego.
— Drogie dziecko, o czym ty mówisz?
— O tym, że chce go poderwać na te swoje zakupy! Odparła dziewczyna.
— Równie dobrze ona może ci zarzucić, że karmisz księdza obiadkami.
— My to co innego.
— W jakim sensie, bo nie widzę różnicy.
— U nas księża zawsze się stołowali, odparła.
— Ale teraz jest inaczej.
— Dlaczego?
— Bo ksiądz jest młody i przystojny, więc dziewczyny się będą za nim oglądać.
— Myślisz że oprócz Beaty jeszcze ktoś się nim zainteresuje?
— Nie wykluczone, jest jeszcze kilka kobiet w tej wsi, odparła matka.
Ania znów się zamyśliła, podświadomie zaczęła być zazdrosna o osobę księdza. Myślała że oprócz niej nikt się nim nie zainteresuje, a tu taka niespodzianka. Nie może przecież tego tak zostawić, bo pierwsza lepsza kobieta sprzątnie jej go z przed nosa. Czyżby zaczęła się w nim zakochiwać? To jakiś obłęd, jednak coraz bardziej namacalny. Może grzeszy w ten sposób względem Boga, myśląc o księdzu jako o stuprocentowym mężczyźnie. Ta myśl nie dawała jej spokoju, nawet podczas mycia talerzy o mało co nie roztrzaskała jednego o podłogę, z roztargnienia.
W tym czasie Mateusz dochodził już do plebanii, jednak nie wszedł na podwórze, tylko udał się przez drogę do kościoła. Jutro pierwsza msza, a on jeszcze tam nie był. Otworzył więc drzwi kościoła, kluczem który znajdował się pod wycieraczką na buty. Jego oczom ukazało się wnętrze świątyni, było także drewniane jak plebania.
W środku dwa rzędy ławek po piętnaście sztuk każda, na ścianach obrazy drogi krzyżowej, razem czternaście stacji. Główny ołtarz z obrazem świętego Józefa, trzymającego małego Jezusa w objęciach. Przeszedł środkiem kościoła i udał się do zakrystii, wcześniej ukląkł przed tabernakulum, chwilę się modląc w milczeniu. Pomieszczenie w którym ksiądz przyszykowuje się do mszy, było niewielkie. Ale zmieściła się tam szafa trzydrzwiowa, kredens i wieszak wolno stojący. Najpierw zajrzał do szafy, były tam komże, stuły i nowiutka sutanna, jeszcze zapakowana w folię. Ksiądz podszedł do niej, zdjął z wieszaka i ją przymierzył. Czyżby parafianie ją zakupili specjalnie dla niego? Wszystko możliwe, pewnie pani sołtysowa była inicjatorką tego pomysłu. Widząc że on ma tylko jedną, i to już mocno sfatygowaną. W każdym bądź razie mile go to zaskoczyło, nie spodziewał się takiej niespodzianki. Komże też były odświeżone, widać wyprano je po śmierci poprzedniego księdza. A więc do mszy ma w co się przebrać.
Zajrzał teraz do kredensu, zapas wina był, trzy butelki całe, jedna w połowie pełna. No i hostia do komunii świętej też była, zależy ilu ludzi przystępuje do sakramentu. W każdym bądź razie na ten tydzień wystarczy. Po kredensie przyszedł czas na tabernakulum, tam duchowny też zajrzał, kielich był po brzegi wypełniony hostią. Widać ktoś o to zadbał, tak samo jak o całą resztę.
Nagle ktoś otworzył drzwi wejściowe, ksiądz obrócił się z zaciekawieniem. Do środka weszły trzy parafianki, z wiadrami i miotłami.
— Niech będzie pochwalony, proszę księdza!
— Na wieki wieków, amen, odparł.
— My do sprzątania kościoła, odezwała się jedna z nich.
— Bardzo proszę, już nie przeszkadzam, odparł duchowny.
— Ależ ksiądz nie przeszkadza, odezwała się kobieta z chustką na głowie.
— W każdym bądź razie wracam do swoich obowiązków, owocnej pracy drogie panie, z Panem Bogiem.
— Dziękujemy bardzo, odezwały się niemal jednocześnie.
Mateusz jeszcze raz się ukłonił, po czym wyszedł ze świątyni i udał się na pobliski cmentarz. Który znajdował się na tyłach kościoła. Było tam trochę mogił, jedne nowsze, drugie starsze, jak to na każdym cmentarzu. Jedne zadbane, inne zarośnięte, widocznie odwiedzane raz w roku, tuż przed pierwszym listopada. W wolnej chwili mogę tu co nieco posprzątać, pomyślał sobie.
Po powrocie na plebanię spojrzał na zegarek, było po szesnastej. Poszedł się przebrać do mieszkania, i wrócił do rąbania drewna w szopie. Spali w ten sposób nadmiar kalorii, nagromadzony w jego ciele podczas dwóch ostatnich dni. Musi się ruszać, bo w niedługim czasie zrobi się okrągły jak kulka, a tego chciałby uniknąć. Gdy już tak pracował w najlepsze, nagle przed jego oczami ukazała się córka sołtysa, czyli Ania.
— Nie przeszkadzam? Zapytała.
Siekiera w dłoniach duchownego nagle zamarła w powietrzu.
— Ależ skąd, droga Aniu, nie przeszkadzasz mi, odparł Mateusz.
— To dobrze, proszę księdza.
— Poczekaj chwilę, zaraz skończę na dzisiaj.
Duchowny rozrąbał jeszcze dwa klocki, następnie wbił siekierę w pieniek i tak ją zostawił.
— Co cię do mnie sprowadza? Zapytał.
— Oporządziłam wszystko w domu, i pomyślałam sobie że odwiedzę księdza.
— To miło z twojej strony, że dbasz o to abym nie czół się samotny.
— Tak sobie pomyślałam, odparła dziewczyna.
— W takim razie zapraszam na herbatę.
— Bardzo chętnie się napiję, dodała.
Ksiądz podszedł do studni, opuścił wiadro na kołowrotku, po czym wyciągnął na wierzch świeżą wodę. Wziął do obu rąk pojemnik i zaczął pić, pragnienie miał bowiem duże po takim wysiłku. Nadmiar wody spływał mu po policzkach i brodzie. Ania z zaciekawieniem patrzyła na całe to zajście, nieświadomie przygryzła sobie wargi z podniecenia. Nie wiadomo bowiem co w tej chwili sobie wyobraziła. Kiedy Mateusz skończył pić, odstawił wiadro na brzeg studni. Ruchem ręki wskazał kierunek dziewczynie, ta bez zbędnych pytań udała się do mieszkania.
— To ja przyniosę świeżej wody, zaproponowała.
— Dasz sobie radę z wiadrem?
— Ależ oczywiście, odparła.
Po chwili była już w kuchni z pełnym wiadrem, świeżej wody. Nalała ją do czajnika i postawiła na kuchenkę, zapalając wcześniej gaz. Duchowny przygotował w tym czasie kubki, zasypując je herbatą z torebki.
— Przez obiady twojej mamy, znowu dziś nie zjem kolacji, taki jestem pełny.
— Naprawdę? Przykro mi.
— Ależ ja żartuję, odparł duchowny.
— Ach tak? To w porządku.
Siedzieli tak przez chwilę, czekając aż się woda zagotuje.
— To za niedługo zaczniesz uczyć dzieci? Zapytał.
— Tak, w przyszłym tygodniu, jak się zacznie szkoła.
— Pewnie nie możesz się doczekać?
— Trochę tak, tylko nie wiem czy sobie poradzę, dodała.
— Ależ na pewno, wierzę w ciebie.
— Naprawdę?
— Jesteś mądra, miła, uczynna, będzie z ciebie nauczycielka na medal.
Dziewczyna zarumieniła się po usłyszeniu takiego komplementu, z ust księdza. Na szczęście gwizdek dał znać o sobie, więc dziewczyna zerwała się z krzesła aby zalać kubki wrzątkiem. Ponownie zajęła miejsce za stołem. Przez chwilę milczeli, patrząc w swoje herbaty, jakby to z nich mieli wyczytać rozmowę, która się miała dalej toczyć.
— Masz jakiegoś wielbiciela, twojej urody? Zapytał.
Anię to pytanie totalnie zaskoczyło, spojrzała niepewnie na księdza, nie chcąc zdradzić swoich myśli wyglądem i zachowaniem.
— Na razie nikogo nie mam, odparła ściszonym głosem.
— Zaczniesz pracować w szkole, to pewnie kogoś poznasz, zauważył.
— Nie sądzę, odparła.
— Dlaczego?
— Bo ja wiem, nauczyciel nie bardzo nadaje się na męża.
— A co w tym przeszkadza?
— Wyobraża sobie ksiądz dwoje ludzi poprawiających stosy zeszytów ze sprawdzianami, w jednym domu, bo ja nie.
— Faktycznie to by trochę komicznie wyglądało.
— No właśnie, odparła z uśmiechem, wolę kogoś innego.
— Z resztą, czas pokaże, dodał.
— Otóż to, święte słowa proszę księdza.
Zrobili łyk herbaty, po tym jak trochę ostygła. Widać że dziewczyna garnie się do duchownego, jednak ten na razie nie odczytał jej intencji. A może powoli się domyślał, jednak nie dopuszczał tej myśli do swojej głowy. Aby nie niszczyć przyjaźni między nimi, jaka faktycznie miała miejsce.
— Smakuje herbata? Zapytał po chwili.
— O tak, bardzo aromatyczna i mocna, dodała Ania.
Na dworze powoli zaczęło szarzeć, był już koniec sierpnia, więc trudno się dziwić. Mateusz odruchowo spojrzał na zegarek, było przed dwudziestą. Dziewczyna też to zauważyła.
— O ho, zasiedziałam się, stwierdziła.
— Nic się nie stało, odparł.
— Pora na mnie, to do jutra na mszy.
— Do jutra.
Mateusz podał jej dłoń na pożegnanie, ona zrobiła to samo, ale ten uścisk trwał nieco dłużej. Duchowny spojrzał jej w oczy, były ciepłe i wilgotne, tak samo jej dłoń. Coś to oznaczało, ale co? To znaczy mógł się czegoś domyślać, jednak nie dopuszczał tego do swojej świadomości. Zbyt krótko się znają żeby coś mogło być na rzeczy, a jeśli to miłość od pierwszego wejrzenia i to z jej strony? Wszystko możliwe, tylko jest jeden problem, on jest księdzem. Ja wiem, zaraz powiecie że to żaden kłopot. Oto naprzeciw siebie stoi kobieta i mężczyzna. Lub inaczej, kobieta i duchowny, który ma wpojone pewne zasady, jakimi przyszło mu się kierować w życiu.
Dziewczyna w końcu wyszła z mieszkania, Mateuszowi ulżyło, nie wiedział bowiem jak sprawy mogły się potoczyć. A jeśli rzuciła by się na niego, całując go niespodziewanie? Czy miałby na tyle siły, żeby ją odtrącić? Tego nie wiedział. Ania jeszcze przy furtce rzuciła ostatnie spojrzenie na duchownego, po czym zniknęła na drodze. Ksiądz umył kubki po herbacie. Dosyć tych rozmyślań, trzeba się umyć i ogolić przed jutrzejszym dniem. Wszystkie bowiem oczy będą skierowane na niego. Poszedł więc pod studnię, rozebrał się do połowy i zaczął się myć, potem golić. Dolne partie ciała umył już w mieszkaniu, aby nie gorszyć do reszty tutejszego społeczeństwa. Trochę prania się nazbierało, ale zajmie się tym w poniedziałek, jak będzie trochę luzu. Przed snem poczytał jeszcze swoje kazanie, aby mu się bardziej utrwaliło, żeby jutro nie palnąć jakiejś gafy. A o 22.00 był już w łóżku, trochę jeszcze rozmyślał nad Anią i całą tą sytuacją, jednak w końcu zasnął na dobre.
Niedzielny poranek przywitał go słońcem, chociaż na dworze dało się powoli odczuć lekki powiew zbliżającej się jesieni. Znowu kogut piał, tym razem trochę później niż zwykle, bo o 6.00 z minutami. Do mszy jeszcze trochę czasu, zdąży się umyć i zjeść śniadanie. O godzinie 9.00 wyszedł z plebanii i udał się do kościoła, może ktoś z wiernych zechce się wyspowiadać przed sumą. Wszedł więc do kościoła i udał się do konfesjonału, który stał po prawej stronie od drzwi wejściowych. Zamknął za sobą drzwiczki, usiadł i wystawił na zewnątrz stułę. Po kilku minutach pierwsze osoby zaczęły zajmować miejsca w ławkach. Były to zazwyczaj leciwe staruszki, oraz dziadkowie. Nagle poczuł że ktoś ukląkł z boku konfesjonału. Duchowny obejrzał się, czy faktycznie ktoś tam jest, utworzyła się mała kolejka do sakramenty spowiedzi. Mateusz zapukał na znak że jest gotowy, przez kratki w okienku zobaczył Beatę, koleżankę Ani.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, zaczęła.
— Na wieki wieków amen.
— Moja ostatnia spowiedź była przed dwoma miesiącami. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami; kłamałam, przeklinałam, zapominałam się pomodlić przed snem, miałam grzeszne myśli, kłóciłam się z rodzicami.
— Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie grzechy serdecznie żałuję a ciebie ojcze duchowny proszę o pokutę i rozgrzeszenie.
Nastąpiła chwila ciszy, albowiem nie spodziewał się na pierwszy ogień swojej znajomej, chwilę pomyślał i w końcu się odezwał.
— No cóż moje drogie dziecko, dobrze się stało że wyrzuciłaś z siebie te wszystkie grzechy, które z pewnością ciążyły ci na sumieniu. Staraj się panować nad swoimi emocjami, język nie służy do tego aby nim bluźnić, lecz aby chwalić Pana w każdym momencie naszego życia. Bo nie wiemy tak naprawdę ile nam tego życia zostało. Jesteś młoda, więc nie myślisz jeszcze o życiu wiecznym. Jednak staraj się dojść do porozumienia ze swoimi rodzicami, oni cię kochają i chcą dla ciebie jak najlepiej. A co się tyczy grzesznych myśli; jesteś już w takim wieku że i w nocy może ci się przyśnić coś niestosownego. Może już pora na to, żeby sobie znaleźć jakiegoś męża, moje dziecko.
— Też mi się tak wydaje, proszę księdza, odparła.
— A za pokutę odmówisz sobie trzy ojcze nasz, dwa zdrowaś Maryjo, i pod twoją obronę …
— Dobrze proszę księdza.
— Idź w pokoju, Pan darował tobie winy.
Dziewczyna przeżegnała się, pocałowała stułę i wstała z kolan udając się do ławki na pokutę, którą jej ksiądz zadał. Następnie uklękła do spowiedzi starsza kobieta, a po niej jeszcze kilka osób, w tym dwoje dzieci. Czas płynął, było za pięć dziesiąta, kiedy ksiądz wyszedł z konfesjonału. W kolejce pozostało jeszcze trochę ludzi, widocznie dowiedzieli się o nowym księdzu.
— Moi drodzy, przepraszam was bardzo, ale idę odprawić mszę, jeśli ktoś z was nie ma ciężkiego grzechu na sumieniu. Może spokojnie przystąpić do komunii świętej, a resztę zapraszam w środę, przed mszą.
Ludzie spokojnie rozeszli się do ławek, tak więc Mateusz mógł już iść do zakrystii aby się przebrać do mszy. Przeszedł przez środek kościoła i ukląkł przed ołtarzem, po czym zniknął za drzwiami. W środku czekało na niego dwóch ministrantów, ksiądz im się przedstawił a oni jemu. Pomogli mu zdjąć sutannę, a w to miejsce założyli komżę oraz ornat liturgiczny. Ustawili się do wyjścia, najpierw ministranci, potem on. Chłopiec pociągnął za dzwonek, jeden po drugimwyszli do ołtarza. Organy zaczęły grać, ludzie stanęli z miejsc i zaczęli śpiewać pieśń na powitanie. Mateusz złożył ręce jak do modlitwy, śpiewał razem ze wszystkimi, patrząc na ludzi zebranych w świątyni. Wszystkie ławki były zajęte, w pierwszym rzędzie zauważył rodzinę sołtysa, byli wszyscy troje. A po drugiej stronie, też z przodu rodzina Beaty, czyli dziewczyna ze swoimi rodzicami. Tak więc dwa znaczące rody, na samym przodzie. Ksiądz patrzył na nich z uwagą. Kiedy organistka przestała grać, ludzie czekali na dalszy rozwój wydarzeń.
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
— Amen.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
— Na wieki wieków amen.
— Dzisiejsza msza święta sprawowana jest w intencji rodziny Maciaszek, o zdrowie i wszelkie pomyślności.
W tym czasie do ołtarza podeszła delegacja powitalna z chlebem i winem. Ksiądz podszedł do nich zaskoczony, nie spodziewał się bowiem takiego powitania. Przyjął dary z ich rąk, po czym ponownie wrócił do ołtarza.
— Dziękuję wszystkim wam za miłe przywitanie. Nazywam się ksiądz Mateusz, Przybyłem do was z Wrocławia, z kancelarii biskupa. Ktoś z was pewnie zapyta, co tu robi wśród was pomocnik jego ekscelencji? Otóż przybyłem tutaj z własnej woli, nie za karę, jak ktoś pewnie pomyśli. A dlaczego? No cóż, ciężko tak powiedzieć w kilku słowach, może mnie znudziło duże miasto i zapragnąłem zamieszkać na wsi. Z dala od tego zgiełku, w każdym bądź razie jestem tu teraz z wami, i głęboko w to wierzę, że ten czas spędzony tutaj nie pójdzie na marne, czego sobie i wam życzę, amen.
Wśród zgromadzonych, przeszedł cichy pomruk, jakby jeden do drugiego coś szepnął na ucho.
— Tak więc kwestię powitalną mamy już za sobą.
— Pan z wami.
— I z duchem twoim.
— Słowa ewangelii według Świętego Jana.
— Chwała tobie Panie.
Tu nastąpiło czytanie pisma świętego, po zakończeniu odczytu, ksiądz dał znak ręką aby wierni usiedli, wówczas zaczął kazanie ;
— Ukochani bracia i siostry w imieniu Pana, zebraliśmy się w tej świątyni jak zwykle w Niedzielę, aby uczcić ten dzień modlitwą. Wielu z was z pewnością przyszło z czystej ciekawości, aby zobaczyć nowego księdza, przydzielonego do tej parafii. I wcale się wam nie dziwię, ja z pewnością zrobiłbym tak samo. Ludzka ciekawość to nic złego, jeśli prowadzi człowieka we właściwym kierunku. Jednak jeśli już się tutaj tak licznie zgromadziliście, chciałbym skorzystać z okazji i zadać wam pytanie; z czym się wam kojarzy ksiądz? Czy z mężczyzną w czarnej sutannie, który zajmuje się tylko odprawianiem mszy świętej i zbieraniem pieniędzy na tacę. Czy też z przyjacielem który jest wśród was na każde zawołanie, służąc pomocą w potrzebie, do którego można bez wahania ze wszystkim zwrócić. Zapewne w waszej wsi byli już różni kapłani, tacy co coś robili dla wspólnoty, jak i pewnie tacy co tylko nastawiali się na korzyści materialne, płynące obfitą ręką od osób ciężko pracujących na chleb powszedni. Pewnie zastanawiacie się jaki ja będę? Ktoś powie; młody, na dorobku, za wszelką cenę będzie chciał sobie nabić kapsę pieniędzmi, póki jest na to okazja, bo nie wiadomo jak długo miejsce pogrzeje. Zanim go gdzie indziej przeniosą. Otóż nie moi drodzy, jeśli ktoś z was tak myśli, to jest niestety w błędzie. Ja nie gonię za pieniędzmi, mogłem zostać przy biskupie, tam po pewnym czasie awansowałbym wyżej. Jednak przyszedłem tu do was, aby głosić dobrą nowinę, nie za pieniądze lecz za darmo. Czy mi uwierzycie, czy też nie, czas pokaże, ja jedynie mogę was zapewniać o mojej dobrej woli. Pragnę abyście mi zaufali, nie jako księdzu ale jako człowiekowi, z krwi i kości, takiemu jak wy wszyscy. Pragnę być dobrym pasterzem, i mam nadzieję że mi w tym pomożecie, czego sobie i wam z całego serca życzę. I aby nie być gołosłownym, nie będę zbierał pieniędzy na mszy w tygodniu jak i w niedzielę, a zacznę od dzisiaj. Ktoś powie; to z czego się on utrzyma? Już są ludzie dobrej woli wśród was, co mnie dokarmiają i to nawet za dużo, powiedziałbym. Nie mam im tego za złe, lecz pragnę im za to podziękować z tego miejsca. Dużo nie potrzebuję, dwiema łyżkami nie jem, jak trzeba będzie to pójdę komuś pomóc i zarobię. Nie jestem zniedołężniały, lecz zdrowy i silny. Mam nadzieję że jasno się w tej kwestii wypowiedziałem. Pragnę żyć ze wszystkimi w zgodzie i przyjaźni, myślę że i wy pragniecie tego samego, Amen.
Nastała chwila ciszy, lekkie szmery przeszły przez kościół, ludzie słuchali kazania z zaciekawieniem, jeszcze żaden ksiądz nie powiedział do nich czegoś takiego.
— Powstańmy, odezwał się duchowny.
— Wierzę w jednego Boga …
Po modlitwie zaczęło się przygotowanie do komunii, ludzie mieli przygotowane pieniądze, nie wiedzieli co robić. Wtem sołtys wstał z miejsca i ruszył do ołtarza z ofiarą, inni mieszkańcy wzięli z niego przykład. Mateusz nie był zdziwiony, prawdę mówiąc spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ludzie są przyzwyczajeni do pewnych rzeczy i aby to zmienić, potrzeba czasu i cierpliwości. Jeden z ministrantów podał mu wino i wodę, drugi zajął się wycieraniem krzyża przy koszyku z datkami. Kiedy wszyscy wierni obeszli ołtarz, ksiądz wziął hostię do jednej ręki a kielich do drugiej i uniósł wysoko mówiąc ;
— O to ciało moje, oto krew moja, jedzcie i pijcie na moją pamiątkę.
Po czym połamał hostię i wziął ją do ust, popijając wino zmieszane z wodą. Następnie wytarł kielich do sucha i poskładał ręcznik, stawiając go z boku. Obrócił się do tabernakulum, wyjął z niego kielich z hostiami i udał się z nim do ministrantów a następnie do balasek. Gdzie już podeszli wierni. Zaczął udzielać komunii, jednemu i drugiemu po kolei, aż wszyscy chętni zaspokoili swoje pragnienie przyjęcia Chrystusa do swego serca. Po wszystkim wrócił do ołtarza, schował kielich do środka tabernakulum i zamknął drzwiczki. W tym czasie wierni śpiewali pieśń do gry pani organistki. Na koniec duchowny przeczytał ogłoszenia na nadchodzący tydzień, jeszcze raz dziękując wiernym za przybycie i uczestnictwo we mszy świętej.
— O to ofiara spełniona!
— Bogu niech będą dzięki.
Wierni wstali z ławek, ksiądz udał się z ministrantami do zakrystii. Kiedy się przebierał, weszła pani Maria, żona sołtysa.
— Dziękuję księdzu za mszę i piękne kazanie, odparła kobieta podchodząc do niego i podając mu dłoń do uściśnięcia.
W ręce miała pieniądze aby mu zapłacić za ofiarę.
— Ależ droga pani, to zbyteczne.
— W takim razie kładę obok, położyła sto pięćdziesiąt złotych na kredensie i z uśmiechem wyszła z zakrystii.
Ksiądz pokiwał tylko głową, wziął z koszyka dwadzieścia złotych i dał ministrantom.
— To na lody, odparł.
— Dziękujemy księdzu, odezwali się z zadowoleniem. Nie wierząc w hojność jaka ich spotkała.
— Piękne kazanie proszę księdza, odparła sklepowa, może pozna ksiądz moich rodziców; Zofia i Michał Dobrzyńscy.
— Bardzo mi miło, ksiądz przywitał się z nimi.
— Niech ksiądz nie zapomni o obiedzie, dodała Ania, czekamy o dwunastej.
— Będę pamiętał, odparł.
Wszyscy udali się na drogę, tu każdy poszedł w swoją stronę, ksiądz na plebanię a Państwo Dobrzyńscy i Maciaszkowie do swoich domostw, dyskutując żywo między sobą po drodze. A więc pierwsza msza przeszła do historii, kamień spadł z serca Mateuszowi, teraz pójdzie już z górki, pomyślał sobie. Do południa było jeszcze ponad pół godziny, wszedł więc do mieszkania aby napić się wody. Od tego kazania zaschło mu w gardle. Czy to co mówił, dotarło do wiernych? Z czasem się okaże. Jednak z mszy był zadowolony, wszystko poszło po jego myśli, tylko ta ofiara niepotrzebna. Trudno, pieniądze z koszyka i te co dała sołtysowa schował do puszki po kawie, co stała w kredensie. Czy od tej pory ma zamykać plebanię? Trzeba zaufać ludziom, może go nikt nie okradnie. W razie czego będzie miał nauczkę. Spojrzał na zegarek, było za kwadrans dwunasta, pora się zbierać do Maciaszków.
Idąc drogą mijał ludzi siedzących na ławkach, przed domem lub stojących opartych o płoty ogródków. Wszystkich z uśmiechem pozdrawiał, a oni jego, widać było zadowolenie wśród mieszkańców Zaścianka. W końcu dotarł do domu sołtysa, otworzył furtkę i wszedł na posesję. Pies zaszczekał, jak zwykle. Pan Antoni był na tarasie, siedział pod parasolem, na widok gościa zerwał się z miejsca.
— Jak ja się cieszę na księdza widok, odparł z uśmiechem.
— Mi jest także miło, dodał Mateusz.
— Zapraszam do środka, kobiety już czekają.
Weszli więc obaj do mieszkania, zapach obiadu dotarł już do wejścia. Obie panie jak zwykle krzątały się przy kuchni.
— Proszę sobie usiąść przy stole, zachęciła pani Maria.
— Tylko umyję ręce, odparł duchowny.
— Ależ naturalnie, dodał sołtys.
Po chwili siedzieli już obaj za stołem, Ania postawiła wazę z rosołem, i uśmiechnęła się do księdza. Makaron był już w talerzach, dziewczyna powoli nalewała gorący wywar z kury. Kiedy skończyła, obie kobiety usiadły obok mężczyzn na swoich miejscach. Mateusz odmówił modlitwę i zaczęli jeść ze smakiem.
— Piękne kazanie ksiądz wygłosił, podkreśliła pani Maria.
— Dziękuję, po prostu powiedziałem to co myślę.
— Ludzie byli poruszeni, odparł sołtys.
— To dobrze, może zaczną inaczej myśleć, zauważyła Ania.
— To by znaczyło, że ziarno które dziś zasiałem wyda owoc stukrotny, odparł.
— Ale to źle że ksiądz nie chce pieniędzy, dodał Antoni.
— Macie przecież radę parafialną, tak?
— No tak.
— To niech ona zbiera datki na remont, przynajmniej będzie wiadomo, ile i na co pójdzie, dodał duchowny.
— Nie wiem czy to dobry pomysł, proszę księdza, ciągnął sołtys.
— Wiem, że to dla was nowa sytuacja, ksiądz który nie chce pieniędzy, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.
— No zobaczymy, ale się nie godzi żeby ksiądz bez grosza siedział.
— To co dzisiaj wziąłem z tacy, starczy na miesiąc a może i dłużej, odparł.
— No dobrze, dosyć już o pieniądzach, jedzmy bo wystygnie, odparła Ania.
— Święta racja.
Po rosole przyszedł czas na drugie danie; pieczone udka z kurczaka, kluski w sosie i niebieska kapusta. Ksiądz dostał taką porcję, że ledwie zjadł. A jeszcze czekała kawa i ciasto, oczywiście troszkę później, ale też do zjedzenia. Po obiedzie kobiety zrobiły porządek na stole, sołtys wziął księdza pod rękę i zaprowadził do salonu, na kieliszek czegoś mocniejszego. Kiedy dołączyły do nich kobiety, wszyscy usiedli na skórzanych sofach i fotelach.
— Poznał ksiądz rodziców Beaty.
— To prawda, mili ludzie, odparł.
— Dziewczyna odziedziczy po nich sklep, już tak mają tam niezłe obroty.
— Waszej córce też nic nie będzie brakować, zauważył Mateusz.
— Ma ksiądz rację, dopóki mamy siły z żoną, to robimy na gospodarstwie, jak nie będzie następcy, trzeba będzie spieniężyć pole i żyć z procentów, a na razie jest jak jest.
— Jesteście jeszcze państwo w sile wieku, a Ania dopiero zacznie uczyć w szkole.
— Dlatego nie martwmy się na zapas, Ania i jej koleżanka są do zamążpójścia.
— Mamo?! Z pretensją odezwała się córka.
— Taka prawda, czas nie stoi w miejscu, trzeba się rozglądnąć za jakimś mężem.
— Nie spieszy mi się, odparła dziewczyna.
— Fakt faktem, że tu za bardzo nie ma kandydatów na mężów, zauważył sołtys.
— Same pijaki i nieroby, dodała jego żona.
— Jak to na wsi.
— A w mieście co, lepiej? Same maminsynki i pedały za przeproszeniem.
— Spokojnie drodzy państwo, wasza córka jest mądrą dziewczyną, poradzi sobie zauważył duchowny.
— Ale mniejsza o to, jeszcze raz chcieliśmy księdzu podziękować za mszę.
— Ja również, pierwsza już za mną, odparł ksiądz.
— Teraz już poleci z górki, zauważył sołtys.
— Ma ksiądz już jakieś kolejne zamówienia na msze?
— Na razie nie, jak coś to odprawię w środę za parafian.
— Słuszna uwaga, ale ludzie się rozkręcą, dodała pani Maria.
— Jak coś to mam dużo innych zajęć, choćby plewienie cmentarza, odparł.
— A zmieniając temat, niech ksiądz przekaże Ani ubrania do prania, trzeba księdza odświeżyć.
— Ależ nie ma potrzeby, zauważył Mateusz.
— A właśnie że potrzeba jest, na plebanii pralki nie ma, a w jednej sutannie ksiądz długo nie pochodzi. Zresztą w zakrystii wisi nowa, proszę ją wziąć i się przebrać, a tą oddać do prania.
— Jak pani uważa, pani Mario, będę wdzięczny.
— Ależ to żaden kłopot, odparła kobieta.
— Aniu chodź ze mną, zrobimy kawę, pora już na nią.
— Dobrze mamo, odrzekła córka.
— Kobiety wyszły z salonu, mężczyźni zostali sami na chwilę, siedzieli w milczeniu, ksiądz rozglądał się dyskretnie po pokoju, czekał aż sołtys się odezwie. Jednak ten się nie odzywał, widocznie myślał nad tym co wcześniej zostało tutaj powiedziane.
Po chwili kobiety wróciły, Ania niosła ciasto na tacy, jej matka zaś kawę w dzbanie i filiżanki.
— Proszę się częstować, odparła pani domu.
— Dziękuję bardzo, dodał ksiądz.
— Kawa była wyśmienita, ciasto też, z ananasem i bitą śmietaną, takiego nasz duchowny jeszcze nie jadł. Przy kawie za wiele już nie dyskutowano, sołtys jedynie pochwalił się zbiorami zboża za te żniwa, był zadowolony z urodzaju, pogoda dopisała więc wszystko poszło zgodnie z planem.
— To chwalić Pana Boga, za takie obfite dary, zauważył Mateusz.
— To prawda, jest za co dziękować, zaznaczył Antoni.
— Czas szybko minął w miłym towarzystwie, nim się spostrzegli była już godzina osiemnasta. Ksiądz wstał z fotela, jeszcze raz podziękował za gościnę i zbierał się do wyjścia.
— Odprowadzę księdza na plebanię, przy okazji wezmę pranie, odrzekła Ania.
— Ależ nie rób sobie kłopotu, odparł.
— Żaden problem proszę księdza, dodała pani Maria.
— No dobrze, w takim razie chodźmy, odezwał się do dziewczyny.
Sołtys z żoną stanęli na progu domu, i z tego miejsca pożegnali księdza, machając dłońmi na pożegnanie. Po chwili ksiądz i dziewczyna byli już w drodze do plebanii.
— Masz bardzo kochających rodziców, zauważył.
— To prawda, czasem aż za bardzo.
— To znaczy?
— Kochają mnie i dbają aż do przesady, zauważyła Ania.
— Jedynaczki tak chyba mają.
— Jak mają inni, tego nie wiem, ja mam czasami dość ich nadopiekuńczości.
— Ale na studiach miałaś spokój?
— Na studiach tak, całe szczęście, odparła.
— Myślisz że twoja koleżanka ma podobnie?
— Beata? Zapytała.
— Tak, ona.
— Bo ja wiem, nigdy mi się nie skarżyła z tego powodu.
— A ty jej?
— Czasami, jak miałam doła, odparła Ania.
— Zresztą Beata jest pyskata, ponoć rozstawia rodziców po kątach.
— Co ty powiesz?
— No tak, jak coś chce, to tak długo ich wałkuje aż to osiągnie, zauważyła.
— A nie wygląda na taką.
— Pozory mylą proszę księdza.
— Możliwe, nie jestem znawcą kobiet, odparł.
— A czego ksiądz jest znawcą?
— Słowa Bożego i jego zastosowania w życiu codziennym, dodał duchowny.
Po chwili doszli do bramy plebanii, ksiądz otworzył przed dziewczyną furtkę, aby ta weszła pierwsza na posesję. Tak samo zrobił z drzwiami do mieszkania.
— To gdzie ksiądz ma te pranie?
— Poczekaj, przyniosę ci, odparł.
Wszedł do pokoju, spakował rzeczy do torby i wyszedł do dziewczyny.
— Oto one, odparł.
— A sutanna, też do prania, oznajmiła. Proszę przebrać się w tą nową.
— Tylko ona jeszcze wisi w zakrystii, w szafie, oznajmił.
— Nic nie szkodzi, poczekam, dodała Ania.
— W takim razie idę po nią.
— Okej.
Duchowny nie miał wyjścia, udał się do kościoła, tam zdjął starą sutannę a ubrał nową. O dziwo nowa pasowała na niego jak ulał. Po chwili wrócił do dziewczyny.
— Od razu lepiej, dodała widząc księdza w nowym wdzianku.
— Naprawdę?
— Wiem co mówię, odparła.
Wzięła od niego starą sutannę i włożyła do torby.
— To wszystko? Zapytała.
— Chyba tak, skarpetki i spodenki piorę sam, odparł.
— Nie potrzebnie, zauważyła, ale jak ksiądz woli.
— Wolę.
— Wstydzi się ksiądz?
— Tak, a poza tym nie mam tej bielizny aż tyle.
— To dokupimy, jaki rozmiar bokserek? XXL?
— Skąd wiesz?
— Mam oczy, proszę księdza.
— Okej, rozumiem.
— Ojciec nosi taki sam rozmiar, dodała.
— A zmieniając temat, widziałam że Beata spowiadała się dzisiaj u księdza?
— To prawda.
— I co, dostała rozgrzeszenie?
— A dlaczego by nie?
— I z czego się spowiadała? Zapytała.
— Tajemnica spowiedzi, odparł ksiądz.
— Oj tam, mi ksiądz może powiedzieć.
— Wykluczone.
— Szkoda, zresztą domyślam się.
— Jak to?
— Kiedyś, jak chodziłyśmy do spowiedzi, to jedna drugiej mówiła, z czego się będzie spowiadać. Pewnie do tej pory nic się nie zmieniło.
— To tak można? Zapytał Mateusz.
— A co w tym dziwnego, Bóg i tak o wszystkim wie.
— Niby racja, dodał.
— A może ksiądz mnie wyspowiada?
— W środę o 16.00.
— A może być dzisiaj? Zapytała Ania.
— Dzisiaj?
— Chyba nie potrzeba do tego konfesjonału?
— Niby nie.
— Krępuje się ksiądz?
— Dlaczego? Możemy spróbować, odparł.
— To świetnie, może w kuchni?
— Dobrze, tylko zamknę furtkę, żeby nikt nam nie przerwał.
— Ja to zrobię.
I nim się ksiądz obejrzał, Ania wybiegła na dwór, po chwili była z powrotem.
Weszli do kuchni, Mateusz rozstawił krzesło, i usiadł na nim. Dziewczyna podeszła do niego, uklękła i przeżegnała się.
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
— Amen.
— Moja ostatnia spowiedź była sześć miesięcy temu. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami; kłamałam, przeklinałam, nie słuchałam swoich rodziców, miałam grzeszne sny i myśli, masturbowałam się myśląc o mężczyźnie. Więcej grzechów nie pamiętam, a ciebie ojcze duchowny proszę o pokutę i rozgrzeszenie. Po wyznaniu swoich grzechów podniosła głowę, patrząc księdzu w oczy.
— No cóż moje dziecko, na większość grzechów mam radę, musisz być spokojna i wyrozumiała, cierpliwość w tym wypadku też się przyda. Natomiast co się tyczy grzesznych myśli, to sprawa jest trudniejsza. Wiadomo, dorosła dziewczyna ma swoje potrzeby, z braku mężczyzny stara się radzić sobie sama, jedynie szczera modlitwa może ci pomóc. Lub znalezienie sobie mężczyzny, do zaspokojenia swoich potrzeb, lub robienie tego w samotności. Co się tyczy pokuty, odmówisz litanię do Serca Jezusowego, a teraz wstań, Pan darował tobie winy.
Dziewczyna ucałowała rękę księdza, trzymając ją i gładząc w swojej dłoni.
— Nie musisz tego robić, odparł zmieszany.
— Ale chcę, dodała dziewczyna.
— Mateusz powoli ale stanowczo, uwolnił swoją rękę z uścisku Ani, pomógł jej wstać z kolan. Stali teraz naprzeciw siebie w niewielkiej odległości.
— Tak nie można, moja droga, stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji.
— Przepraszam, zapomniałam się, odparła ze łzami w oczach.
— Dlaczego płaczesz? Zapytał.
— Bo sobie coś wyobraziłam.
— Co takiego?
— Księdza i mnie razem.
— To niedorzeczne.
— A jednak to prawda.
— Wiesz że jestem księdzem.
— Wiem, i to mnie boli.
— Dlaczego?
— Bo zaczynam coś do księdza czuć, odparła.
— A co z naszą przyjaźnią? Zapomniałaś?
— Nie, nie zapomniałam, ale to silniejsze ode mnie.
— Musisz z tym walczyć, moja droga.
— Ale ja nie chcę, dodała z żalem.
— A czy ty myślisz że mi jest łatwo? Jestem księdzem, ale i mężczyzną.
— To mnie ksiądz rozumie.
— Staram się, ale nie jest to proste, dlatego droga Aniu idź już do domu, proszę cię, zanim przekroczymy granicę, której potem nie będzie można cofnąć.
Dziewczyna powoli obróciła się do wyjścia, w korytarzu wzięła torbę z praniem i wolnym krokiem udała się do furtki. Mateusz odprowadził ją wzrokiem, nie chciał już jej towarzyszyć, miał za dużo na głowie, musiał to przemyśleć. Usłyszał tylko jak drzwi posesji się zamykają. Wiedział że takie częste spotkania z córką sołtysa do niczego dobrego nie prowadzą. Lubi ją, nawet bardzo ale to tyle, co jej w tej chwili może zaoferować jako ksiądz i jako mężczyzna. Nie minął jeszcze tydzień od jego przyjazdu tutaj, a już ma kłopoty z kobietą. Mógłby tak jak inni księża, wykorzystać dziewczynę, obiecać jej złote góry. A w razie wpadki z ciążą obrócić się do niej plecami, i udawać że nic się nie stało. A potem spokojnie czekać aż biskup przeniesie go do innej parafii, tam gdzie go jeszcze nie znają. Lecz to nie jest w jego stylu, ma swoją godność, którą chciałby jak najdłużej zachować w stanie nienaruszonym. Czy mu się to uda? Czas pokaże. Po wieczornej toalecie, znów poszedł spać bez kolacji, te obfite posiłki u państwa Maciaszków nie pozwalają mu na to. Za dobrze go karmią, jak na człowieka który nie chodzi do pracy. Noc się księdzu dłużyła, nie mógł zasnąć, myślał o tym co się stało, lub co mogłoby się stać gdyby w porę nie zareagował. Zachował zimną krew mino bliskości dziewczyny.
Po powrocie do domu Ania zaniosła pranie do łazienki, zmyła z twarzy zaschnięte już łzy, aby w takim stanie nie zobaczyli ją rodzice. Była smutna, żeby nie powiedzieć przygnębiona. Na co ona liczyła, że Mateusz weźmie ją w ramiona i zaniesie do łóżka? To by było spełnieniem jej marzeń, jednak tak się nie stało. Może za szybko zrobiła ten krok w jego kierunku, może trzeba było trochę poczekać. Jednak bała się, że jej koleżanka Beata wyprzedzi ją w tym wyścigu po względy księdza, i to ona stanie się jego ulubienicą. A tego by nie zniosła, porażki na polu miłości. Dlatego zaryzykowała, z marnym skutkiem co prawda, jednak musiała to zrobić. Przynajmniej teraz wie, jakie jest nastawienie duchownego w stosunku do niej. Nagle do łazienki weszła matka, zobaczyła córkę stojącą przy lustrze i zapytała ;
— Co ty tutaj robisz?
— Chciałam nastawić pranie księdza.
— Pozwól że ja to zrobię, odparła kobieta. Trzeba najpierw posortować.
— Wiem o tym, dodała Ania.
— A poza tym co słychać na plebanii?
— Przecież wiesz, był tutaj niedawno.
— Niby tak, ale co tam robicie, jak jesteście sami?
— Rozmawiamy.
— O czym?
— O wszystkim, a po co się pytasz?
— Tak z ciekawości, odparła matka.
— Wiesz że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
— Wiem, ale chyba nie w towarzystwie księdza.
— Dlaczego nie, w końcu to też człowiek, dodała Ania.
— Niby tak. Ale dosyć już gadania o niczym, zostaw to i chodź na kolację.
— Nie jestem głodna, dodała córka.
— Jak chcesz, w takim razie wykąp się.
— Okej.
Matka zostawiła córkę samą i wyszła z łazienki. Dziewczyna przekręciła klucz w drzwiach, rozebrała się do naga i weszła pod prysznic. Puściła ciepłą wodę i stojąc tak pod natryskiem, zaczęła się masować po piersiach i biodrach. Myśląc o księdzu, jakby to on ją dotykał. Zrobiło jej się lżej na duszy, przynajmniej w myślach mogła z nim być.
Następnego ranka Mateusz obudził się jeszcze przed pianiem koguta, poczuł potrzebę skorzystania z nadwornej toalety. Po powrocie pod kołdrę już nie mógł zasnąć, więc wstał ponownie, ubrał się i poszedł pod studnię się umyć. Potem zaparzył sobie herbatę, ukroił chleb, posmarował go masłem, nałożył sobie na niego ser. I po modlitwie zaczął jeść, w myślach planując dzisiejszy dzień. Nagle ktoś zapukał do okna, kto mógł być tak rano? Dopiero dochodziła ósma.
— Ksiądz już nie śpi? Zapytała Beatka.
— A gdybym spał?
— To pewnie bym obudziła, z uśmiechem odezwała się do niego.
— Co cię do mnie sprowadza, moja droga?
— Chciałam księdza zaprosić dzisiaj do nas na kawę, po obiedzie, rodzice się ucieszą, odparła.
— A ty?
— Ja też, naturalnie że tak.
— A jaki to numer domu?
— 25, trzeci dom za sklepem, dodała.
— Jakoś znajdę, odparł duchowny.
— To jesteśmy umówieni?
— Tak, przyjdę.
— To bardzo się cieszę, ksiądz całe dni spędza u sołtysa, może ksiądz i u nas posiedzieć, dodała dziewczyna.
— Ależ naturalnie, ze wszystkimi pragnę żyć w zgodzie, odparł ksiądz.
— I to mi się podoba, w takim razie do zobaczenia, lecę do sklepu.
Jak się szybko zjawiła, tak i szybko zniknęła, jak wiatr na polu, pomyślał ksiądz. Dokończył śniadanie, przebrał się w ubranie robocze i udał się do szopy. Ze środka wziął motykę, wiaderko i miotłę, następnie udał się na cmentarz. Skorzysta z okazji że jest ładna pogoda i trochę tam posprząta. Przynajmniej zrobi coś pożytecznego, bo niektóre groby aż się proszą o pomoc, kogoś z żywych. Jak pomyślał, tak zrobił. Już po chwili pracował w najlepsze, w niedługim czasie wiaderko z chwastami było pełne. Pomyślał więc o taczce i się po nią wrócił na plebanię. Po powrocie na cmentarz zauważył starszą kobietę, która o lasce stała nad jednym z grobów. Podszedł więc do niej i się przywitał.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
— Na wieki wieków Amen.
— To pani grób? Zapytał.
— Tak proszę księdza, mąż tu leży pochowany.
— Dawno zmarł?
— Będzie już z piętnaście lat, odparła.
— Ma pani rodzinę?
— Mam córkę, na zachodzie mieszka, w Niemczech.
— Od dawna?
— Dobre dwadzieścia lat, wyszła za mąż za ślązaka i razem wyjechali za chlebem.
— Więc pani sama mieszka?
— Tak się złożyło, odparła.
— Więcej dzieci pani nie ma?
— Nie, to jedynaczka nasza.
— Odwiedza panią?
— Przyjadą raz do roku i tyle.
— Nie chciała pani z nimi zamieszkać?
— Nie bardzo, wie ksiądz oni mieszkają w dużym mieście, a ja wolę na wsi.
— Tu się urodziłam i tu chcę umrzeć, odparła.
— Rozumiem panią, a jak sobie pani radzi na co dzień?
— Jakoś muszę, zdrowie już nie te, ale co zrobić.
— Mogę panią odwiedzić?
— Jak ksiądz chce, drzwi otwarte, odparła.
— W takim razie przyjdę do pani, a ten grób męża posprzątam w pierwszej kolejności, odparł.
— Ależ nie trzeba, proszę księdza, ja wynajmę kogoś do tego.
— Po co, ja to zrobię za darmo, za Bóg zapłać.
— Naprawdę?
— Ależ oczywiście.
— To złoty człowiek z księdza, będę się za niego modliła do Najświętszej Panienki.
— Modlitwa z pani ust będzie dla mnie wspaniałą zapłatą, odparł duchowny.
Mateusz wziął się więc za plewienie chwastów, było tego sporo ale dał sobie radę.
— A jak się pani nazywa?
— Genowefa Paciorek.
— A numer pani domu?
— Zapamiętałem.
Kobieta była szczęśliwa, że ksiądz bezinteresownie zajął się grobem jej męża.
— Co za złoty człowiek, pomyślała, jeszcze takiego księdza nie mieli.
— Już gotowe, odparł duchowny po uprzątnięciu grobu.
— Jestem bardzo wdzięczna księdzu.
— Drobiazg, i tak tu sprzątam.
— W takim razie zapraszam księdza na herbatę.
— Będzie mi miło, od razu panią odprowadzę, dodał z uśmiechem.
Ksiądz wziął kobietę pod rękę i razem wyszli z cmentarza, w stronę jej domu. Po drodze minęli kilka osób, które z niedowierzaniem patrzyli na dziwną parę.
— Będą plotki na całą wieś, zauważyła kobieta.
— To chyba dobrze, niech sobie mówią, po to są języki.
Po chwili dotarli do zagrody starszej pani, dom był drewniany, jak większość w tej wsi. Trochę zaniedbany ale tragedii nie było. Pani Genowefa wyciągnęła klucz z kieszeni swetra i otworzyła nim drzwi do mieszkania. Otworzyła je na oścież.
— Niech ksiądz wejdzie, zaproponowała.
— Dziękuję bardzo.
Przez sień weszli do kuchni, była podobnie umeblowana, jak ta na plebanii, z małymi wyjątkami. Ksiądz zauważył że kobieta też nie ma doprowadzonej wody.
— Wezmę wiadro i przyniosę wodę ze studni, odparł.
— Bardzo proszę.
Po chwili duchowny był już z powrotem, z pełnym wiadrem świeżej wody. Nalał ją do czajnika i postawił na kuchenkę gazową. Kobieta w tym czasie wyciągnęła filiżanki z kredensu i wsypała do nich herbatę.
— Proszę, niech ksiądz usiądzie.
— Dziękuję.
Czekali oboje aż się woda zagotuje, gdy zaczęło gwizdać, ksiądz zerwał się z krzesła i udał się do czajnika, aby wyłączyć palnik. Po czym zalał herbatę żeby się zaparzyła. Następnie postawił filiżanki na stole.
— Słodzi ksiądz?
— Prawdę mówiąc nie.
— Ja też, dodała kobieta, ale mam ciasto w lodówce.
Wyjęła więc je i postawiła na stole.
— Proszę się częstować.
— Dziękuję.
— I jak się księdzu u nas podoba?
— Dobrze się tu czuję, powiem szczerze.
— Może to nie miejsce dla tak młodego człowieka.
— Dlaczego? Wiek nie ma tu nic do rzeczy, Pan Bóg posyła nas w różne miejsca.
— To prawda.
— A widzę że mam tu co robić.
— Poprzedni ksiądz nie dbał za bardzo o parafię, ostatnio to tylko pił i spał, nawet był problem z odprawieniem mszy świętej. Wiecznie był pijany.
— A co na to kuria?
— Nic sobie z tego nie robiła, widocznie nie mieli na jego miejsce nikogo innego.
— Jak długo to trwało?
— Z dobre pięć lat, tak mi się zdaje, dodała kobieta.
— Aż się powiesił?
— Tak, aż targnął się na swoje życie, smutny to koniec dla księdza.
— To prawda, zauważył Mateusz.
— Żeby tylko ksiądz nie poszedł w ślady swojego poprzednika.
— Będę uważał żeby tak się nie stało, uśmiechnął się duchowny do kobiety.
— A może by ksiądz odprawił w środę mszę za mojego męża?
— Nie ma sprawy, a jak mąż miał na imię?
— Józef, odparła pani Genowefa.
— Dobrze, a więc w środę o 17.00 odprawimy.
Kobieta wstała od stołu, aby z kredensu wyciągnąć portfel z pieniędzmi i zapłacić za mszę. Ale Mateusz stanowczo odmówił zapłaty.
— Słyszała pani na kazaniu, co mówiłem?
— Tak, słyszałam, ale jakże to tak bez pieniędzy?
— Normalnie, ja tu nie przyjechałem na zarobek, tylko służyć ludziom.
— Jeszcze takiego księdza u nas nie było, zauważyła kobieta.
— To ja będę pierwszy, proszę pani.
— To będę się za księdza modliła, żeby ksiądz żył w zdrowiu i szczęściu.
— I to mogę od pani przyjąć, odparł z zadowoleniem duchowny.
Po wypiciu herbaty, Mateusz podziękował pani Genowefie za gościnę, obiecał że jeszcze ją odwiedzi. Następnie udał się na plebanię, żeby się przebrać zanim pójdzie na obiad do domu sołtysa. Tak też zrobił, była godzina 13.50 kiedy wchodził na posesję rodziny Maciaszków. Pies ujadał jak zwykle w kojcu. Kiedy wszedł do mieszkania, zastał tam panią Marię i pana Antoniego.
— Szczęść Boże, temu domowi, odparł.
— Daj Boże, niech ksiądz siada, odparł sołtys.
— Dziękuję, a co to córki dzisiaj nie ma na obiedzie?
— A pojechała do szkoły, złożyć dokumenty, odezwała się gospodyni.
— No tak, w tym tygodniu zaczyna się szkoła, zauważył ksiądz.
— A ksiądz będzie uczył dzieci? Zapytał Antoni.
— Za bardzo się do tego nie garnę, w dodatku nie mam samochodu, odparł.
— Dzieci teraz są inne, rozwydrzone, ciężko nad nimi zapanować, to tylko kłopot je uczyć, zauważyła pani Maria. Dobrze że Ania będzie uczyć te mniejsze, od jeden do trzy.
— Ania da sobie radę, ja w nią wierzę, odparł duchowny.
— My też, proszę księdza, ale w życiu różnie bywa, dodał Antoni.
— Ale dosyć gadania, czas na obiad, odparła sołtysowa i nalała do talerza zupę, którą podała księdzu. Potem mężowi i sobie na końcu.
— Pomidorowa z makaronem, oznajmiła.
— Bardzo dobra, odparł Mateusz po spróbowaniu.
— Na zdrowie, dodała pani Maria.
Po zupie przyszedł czas na pierogi z serem i ziemniakami, okraszone skwarkami i cebulką. Takie rarytasy duchowny jadł ostatnio u swojej matki. Przypomniały się jemu dobre czasy, za którymi po cichu tęsknił. Jednak czasy młodzieńcze miał już za sobą.
— Wspaniały obiad pani Mario, odparł z zachwytem kończąc ostatniego pieroga.
— Może księdzu dołożyć jeszcze?
— O dziękuję droga pani, naprawdę wystarczy, bo nie wejdę w tę nową sutannę, odparł z uśmiechem.
— To się poszerzy, zauważył Antoni.
— Tego wolałbym uniknąć, odparł duchowny.
— Żartuję, proszę księdza.
— Dziękuję za wyśmienity obiad, na mnie już czas, odparł.
— A kawa? Bez kawy ksiądz nie wyjdzie, zaznaczyła sołtysowa.
— I w tym problem, widzi pani, na kawę zaprosili mnie państwo Dobrzyńscy.
— Nie mogę im odmówić, tym bardziej że przez cały tydzień stołuję się u państwa
— To o to chodzi.
— Mam nadzieję że nie będą mi państwo mieli za złe.
— Ależ skąd, proszę księdza, może ksiądz chodzić do kogo chce,
— stwierdziła pani Maria.
— Bardzo dziękuję za wyrozumiałość, odparł Mateusz i pożegnawszy gospodarzy opuścił dom. Kiedy był już na ulicy, kierując się w stronę domu Beaty, sołtysowa odparła do swojego męża ;
— Słyszałeś Antoni? Chcą nam podkupić księdza ci sklepikarze.
— Słyszałem, co w tym dziwnego, ksiądz jest dla całej wsi a nie tylko dla nas, odparł mąż pani Marii.
— A jak tam zacznie jadać obiady?
— Chyba nam tego nie zrobią, zauważył sołtys.
— A skąd ty możesz wiedzieć, co oni kombinują? W końcu ich Beatka też jest na wydaniu, tak jak nasza Ania.
— A co ty myślisz, że dla naszej córki ksiądz zrzuci sutannę? Zapytał.
— A jakby tak się stało, to co?
— No nic, nawet bym się cieszył z takiego zięcia.
— No właśnie, więc trzeba mieć rękę na pulsie, bo inaczej przejmą go inni, zauważyła sołtysowa.
— Może przy jednej kawie nic się nie wydarzy?
— Obyś miał rację, inaczej sobie tego nie daruję, odparła kobieta.
Mateusz właśnie mijał sklep, zauważył kartkę na drzwiach, podszedł do nich aby ją przeczytać; W dniu dzisiejszym, z powodu pilnego wyjazdu, sklep czynny do godziny 15.00. Serdecznie przepraszamy, jutro czynny normalnie. A więc Beatka skończyła dzisiaj wcześniej, aby być w domu jak ksiądz przyjdzie do nich na kawę. No tak, w końcu ona też należy do rodziny Dobrzyńskich. Mateusz minął sklep, potem jeden dom, drugi i zatrzymał się przy trzecim, zgodnie z opisem dziewczyny. Budynek był też murowany, jak posiadłość sołtysa, może trochę mniejszy, jednak też nic mu nie brakowało. Był kuty płot, z bramą i furtką, balkon od drogi i podwórza tonący w kwiatach, na podwórku i podjeździe kostka brukowa. Słowem też na bogato, w końcu sklepikarze, jakby nie było. Duchowny chwycił za klamkę i otworzył furtkę, po czym wszedł do środka. Jego oczom ukazał się trawnik z żywopłotem, choinki, tuje i inne krzewy ozdobne. Na wprost domu podwójny garaż, oraz altanka ze stołem i ławkami z drewna. Podszedł do drzwi wejściowych, zapukał, po chwili wyszła do niego Beata.
— Witam księdza Mateusza, zapraszam do środka, odparła z uśmiechem.
— Szczęść Boże, moja droga, odparł.
— Dziewczyna zaprowadziła go do salonu, gdzie na fotelu siedział pan Michał.
— Witam szanownego księdza, odrzekł.
— Wstał i podszedł do gościa z wyciągniętą ręką na powitanie.
— Miło mi, odparł duchowny.
— Małżonka zaraz się zjawi, tylko robi kawę, zauważył ojciec dziewczyny.
— Ależ nic nie szkodzi.
— Proszę, niech ksiądz siada.
— Dziękuję bardzo.
— Mateusz usiadł naprzeciw gospodarza domu.
— I co tam słychać i naszego sołtysa, zapytał.
— Wszystko w porządku, odparł ksiądz.
— To dobrze.
— A państwo jak się miewają?
— A dziękuję, też dobrze, interes idzie, ruch w sklepach jest.
— To państwo mają więcej sklepów? Zapytał.
— No tak, jeden tu w Zaścianku, gdzie sprzedaje Beatka, a drugi w Białym Stoku, no i jeszcze mamy hurtownie spożywczą.
— Tego nie wiedziałem, zauważył ksiądz.
— Bo nie każdy o tym wie, mówię to księdzu w tajemnicy, odparł ojciec.
— Rozumiem, czyli zostałem wtajemniczony?
— Tak proszę księdza, możemy księdzu ufać?
— Ależ naturalnie, będę milczał jak grób, odparł z uśmiechem.
W tym czasie do salonu weszła pani Zofia, ze świeżo zaparzoną kawą, a za nią Beatka z paterą ciasta. Ksiądz wstał z fotela aby się przywitać.
— Niech ksiądz siedzi, odparła pani domu. Miło księdza gościć w naszych progach.
— Cała przyjemność po mojej stronie, dodał Mateusz.
— Kawa i ciasto wylądowały na stole.
— Proszę usiąść przy stole, będzie wygodniej, oznajmiła pani Zofia.
— Dziękuję.
Wszyscy czworo zajęli miejsca, Beatka nałożyła duży kawałek sernika na talerz księdzu.
— Ależ to za dużo! Odezwał się duchowny.
— Co to dla takiego mężczyzny, zauważyła dziewczyna.
Mateusz już nie oponował, jadł ile mu dali, z kobietą nie ma co się sprzeczać, tak postawi na swoim, zauważył to.
— I jak, smakuje księdzu kawa?
— Wyśmienita, odparł pani Zofii.
— A ciasto? Zapytała Beatka.
— Palce lizać!
— Sama piekłam, odrzekła dziewczyna z zadowoleniem.
— Masz talent, będzie miał z ciebie pociechę twój przyszły mąż, dodał.
— To prawda, udała nam się córka, zauważył pan Michał.
— Beata jest też jedynaczką, jak Ania? Zapytał duchowny.
— Niestety, mielibyśmy syna, lecz żona poroniła, odezwał się ojciec.
— Przykro mi, nie wiedziałem.
— Skąd ksiądz mógł wiedzieć.
— Ale nie narzekamy, córka też potrafi dać szczęście rodzicom.
— Zapewne, dodał ksiądz.
— I jak się księdzu żyje na plebanii? Zapytała gospodyni.
— Całkiem przyjemnie, dodał, spartańskie warunki, ale daję radę.
— Zresztą dużo ludzi tutaj ma podobne warunki, choćby pani Paciorkowa.
— Zna ksiądz panią Genowefę? Zapytał pan Michał.
— Spotkałem ją na cmentarzu, i tak się poznaliśmy, odprowadziłem ją do domu i wstąpiłem na herbatę. A w środę będzie msza za jej męża, w kolejną rocznicę śmierci.
— Ach tak, to dobrze że ksiądz poznaje parafian, odparł mężczyzna.
— Swoją drogą bardzo miła staruszka, obiecałem jej pomoc w razie czego.
— To miłe z księdza strony, faktycznie mieszka sama, a zdrowie już nie to.
— No właśnie, a ja mam zdrowia i siły pod dostatkiem, więc je spożytkuję w szlachetny sposób. W końcu jestem pasterzem, a pasterz musi dbać o swoje owieczki, dodał z uśmiechem.
— I to się chwali, taki ksiądz to skarb dla naszej parafii, odparła pani Zofia.
Beata nic na razie nie mówiła, tylko z zaciekawieniem słuchała księdza, patrząc na niego jak na jakiś święty obrazek. Mateuszowi to akurat nie przeszkadzało, w końcu jego słowa miały sens i oczywistą prawdę, którą starał się głosić.
— A co tam u Ani? W końcu zabrała głos dziewczyna.
— Podobno pojechała do szkoły, złożyć papiery, będzie uczyć dzieci od września.
— To fajnie, zauważyła.
— Myśmy też mogli wysłać naszą Beatkę na studia, jednak co by jej one dały?
— Ma pracę w domowym biznesie, i zapewnioną przyszłość. A tak by tylko pięć lat zmarnowała, odparł ojciec.
— Może to i prawda, zauważył Mateusz.
Potem rozmowa przeszła na na grunt biznesowy, pan Michał zaczął opowiadać o tym, jakie były ich początki w handlu. Ile to trudności napotkali na swojej drodze, zanim cokolwiek osiągnęli.
— Wie ksiądz, mieliśmy z żoną trudne początki, w urzędach rzucano nam kłody pod nogi. Dla GS-owskiego sklepu nie było by problemu, ale dla prywaciarza owszem. Jednak wszystko dobrze się potoczyło, i jesteśmy teraz w tym miejscu i o tej porze.
— Nie znam się na handlu, proszę państwa, ale doceniam to co osiągnęliście, odparł Mateusz.
— Dziękujemy księdzu, odrzekła pani Zofia.
— Może jeszcze ciasta? Zapytała Beatka.
— Ale tak odrobinkę.
— Dziewczyna nałożyła księdzu kolejną porcję.
— Doleję jeszcze kawy.
— Dziękuję serdecznie, odparł. Teraz będę musiał spalić te kalorie.
Beatka uśmiechnęła się zalotnie do księdza, w myślach wyobraziła sobie, jak oboje spalają te kalorie w łóżku, baraszkując pod kołdrą. Dobrze że jej myśli nie są widoczne dla innych, bo nieźle by to wyglądało przy stole rodzinnym. Ma dziewczyna wyobraźnię, trudno jej się dziwić, hormony buzują, a na horyzoncie nie widać nikogo, z kim by je mogła spożytkować.
Po kawie i cieście, gospodarz oprowadził księdza po swojej posiadłości, chcąc
— Wodę poproszę, jeśli można.
— Ależ oczywiście, proszę sobie wziąć, zaproponowała.
Mateusz nalał sobie mineralną do szklanki, po czym zrobił kilka łyków.
— I jak się księdzu podoba nasza skromna oaza, zapytała pani Zofia.
— Ładnie i przytulnie, dodał.
— Dziękujemy, odparła gospodyni.
— Na mnie już powoli czas, zauważył duchowny, dziękuję za zaproszenie i pyszną kawę i ciasto.
— Nie ma za co, zapraszamy ponownie, może w sobotę?
— Nie mówię nie, ale postaram się przyjść, dodał.
— Będzie nam bardzo miło, dodał pan Michał.
Mateusz pożegnał się z domownikami, Beatka odprowadziła go do furtki, na odchodnym podali sobie ręce na do widzenia.
— To do zobaczenia, odparła dziewczyna.
— Z Panem Bogiem.
Duchowny był już na drodze do plebanii, dziewczyna odprowadzała go wzrokiem, stojąc i czekając aż zniknie jej z oczu.
W tym czasie do domu wróciła Ania, załatwiła wszystkie sprawy związane z zatrudnieniem, pozostało jej jedynie pierwszego września stawić się w szkole. Od swoich rodziców dowiedziała się o nowinie ;
— Co ty mówisz mamo?
— No tak, poszedł na kawę do Beaty.
— Czuję jakiś podstęp, dodała dziewczyna.
— I to niemały, zauważyła matka.
— Mam nadzieję że go nie przeciągną na swoją stronę.
— A bo to wiesz, jak nie wiesz.
— Soli mu na ogon nie nasypię, zauważyła córka.
— O czym tak rozmawiacie? Zapytał ojciec, wchodząc do kuchni.
— O naszym księdzu, odparła pani Maria.
— Ach tak, i co wymyśliłyście?
— Na razie nic, bo co możemy zrobić, to nie pies, na łańcuchu nie przywiążesz.
— Wszystko w rękach naszej córki, oboje rodzice się odezwali.
— Co mam mu skoczyć do łóżka?
— Jeśli nie ty, to zrobi to twoja koleżanka. To tylko kwestia czasu.
— No nie wiem, odparła Ania. Nie chcę go ponaglać, bo może to odnieść odwrotny skutek. Już próbowałam się do niego zbliżyć.
— I co?
— Odsunął się ode mnie.
— Gdzie to było?
— Na plebanii.
— A może on jest gejem? Zauważyła matka.
— Nie sądzę, może po prostu to ksiądz z powołaniem, odparła Ania.
— Już nie ma takich księży.
— A jeśli się jeden przytrafił? Taki ostatni sprawiedliwy.
— To po to mamy piękną córkę, żeby temu zaradzić, dodał Antoni.
Mateusz dotarł wreszcie na plebanię, w mieszkaniu przebrał się na roboczo i udał się z powrotem na cmentarz. Aby tam dokończyć plewienie grobów. O tej porze nie było tu nikogo, nie licząc samych zmarłych. Mógł więc spokojnie zająć się robotą, zjadł dziś tyle, że znów pewnie pójdzie spać bez kolacji. Praca szła mu całkiem nieźle, cmentarny spokój działał na niego kojąco. A śpiew ptaków dodatkowo go motywował do działania. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy przypomniał sobie dzisiejszy dzień i wizytę w domu Beaty. Ma przynajmniej motywację do tego aby się gorliwiej modlić, bo pokus na tym świecie nie brakuje. A ta wioska i ludzie w niej mieszkający, są tego znakomitym przykładem. Kiedy tak plewił w najlepsze, zauważył że ktoś idzie w jego kierunku, była to Ania.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków amen.
— Tu się ksiądz schował, odrzekła z uśmiechem.
— Muszę coś robić moja droga, nie mogę tylko jeść i spać.
— Ależ naturalnie proszę księdza, ja też jestem za tym.
— Miło mi to słyszeć.
— Mogę księdzu pomóc?
— Proszę bardzo, roboty dla nas dwojga wystarczy, odparł.
Dziewczyna przykucnęła naprzeciw niego i wzięła do ręki szpachelkę, którą zaczęła wycinać chwasty. Dobrze że była ubrana w spodnie, jednak z jej dekoltu uwidoczniły się piersi, które nie mógł nie zauważyć. Dziewczyna wiedziała co robi, musiała coś pokazać na zachętę. Co prawda ksiądz spojrzał na jej dekolt, jednak się na nią nie rzucił, tylko dalej spokojnie robił swoje.
— Co tam w szkole? Zapytał.
— Wszystko dobrze, w środę zaczynam, odrzekła.
— To fajnie.
— A jak tam w domu Dobrzyńskich? Zmieniła temat.
— Też dobrze, bardzo mili ludzie, odparł z uśmiechem.
— A Beatka?
— To znaczy?
— Była w domu?
— Naturalnie, nawet podała cisto na stół.
— Smakowało księdzu?
— Dobrze piecze, trzeba przyznać. Twoje ciasta też są pyszne, zaznaczył.
— Dziękuję.
— Lubi ksiądz moją koleżankę?
Mateusz spojrzał na dziewczynę, nie wiedział bowiem co ma znaczyć to pytanie.
— A w jakim sensie? Zapytał.
— Ogólnie.
— Lubię i ją i ciebie, odparł po namyśle.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i żywiej zaczęła plewić chwasty. Mateusz domyślał się o co jej chodzi, jednak w tym momencie nie chciał faworyzować żadnej z nich. To by było zbyt szybko z jego strony, za krótko je zna, by trzymać tylko z jedną rodziną, a drugą odłożyć na dalszy plan. Po tak owocnej współpracy, która trwała z dobrą godzinę, Mateusz w nagrodę — zaprosił Anię na herbatę. Dziewczyna widocznie na to czekała, bo od razu się zgodziła. Pracowała bez rękawiczek, tak że ucierpiały w tym jej paznokcie. — Jednak nie narzekała, widocznie cel który sobie postawiła uświęcał środki. Mateusz pozbierał narzędzia do taczki, wcześniej wywiózł chwasty do śmietnika. Udali się więc na plebanię, dziewczyna przy studni umyła sobie dłonie, duchowny zrobił tak samo.
— Zapraszam do środka, odparł.
— Dziękuję.
Weszli więc do mieszkania, ksiądz postawił świeżą wodę na gazie, dziewczyna przygotowała kubki z herbatą.
— Pozwolisz że się przebiorę?
— Ależ naturalnie, odrzekła z uśmiechem. Mateusz zniknął na chwilę w pokoju, przez uchylone drzwi dziewczyna zerkała jak się pozbywa ubrania, a potem zakłada świeże. Chciała go zobaczyć całego, jak go Pan Bóg stworzył, jednak brakowało jej na razie odwagi, aby wtargnąć do pokoju bez uprzedzenia. Odwróciła więc wzrok na kuchenkę, czekając na gwizdek gorącej pary. Po chwili dołączył do niej ksiądz, woda zaczęła wrzeć, więc wyłączył palnik w kuchence i zalał wrzątkiem herbatę. Następnie postawił na stole.
— Zapraszam do stołu, odezwał się do Ani.
— Dziękuję.
Usiedli więc oboje, naprzeciw siebie, czekając aż napój trochę przestygnie.
— Lubię te herbatki u księdza, odparła po chwili.
— Ja też, dodał.
Oboje byli uśmiechnięci i pogodni, wspaniały koniec dnia, tak powinno być w każdym domu.
— Może się wybierzemy jutro na spacer, nad jezioro? Zaproponowała.
— Mam jeszcze wolny dzień, potem będzie szkoła i dzieci.
— Czemu nie, możemy się wybrać, odparł.
— To świetnie, o której?
— Może przed kolacją?
— Dory pomysł, odrzekła Ania.
Pili teraz herbatę, spoglądając co jakiś czas na siebie, ona w myślach całowała się z księdzem, on zaś zastanawiał się nad tym, jak potoczy się ich przyjaźń. Na dworze zrobiło się szaro, powoli nastawał zmierzch. Mateusz spojrzał przez okno, dziewczyna zrobiła tak samo. Po wypiciu herbaty, dziewczyna umyła kubki, wytarła je ścierką i postawiła w kredensie.
— Może wyjdziemy na chwilę na dwór, jeszcze ciepło o tej porze?
— Dobrze, odparł.
Wyszli przed dom i usiedli na ławce, dziewczyna przysunęła się nieznacznie do niego. Chciała chwycił go za dłoń, jednak się bała jego reakcji, już raz ją odtrącił. A jeśli zrobi to po raz drugi? Tego by nie zniosła, odczytała by to jako porażkę. A wtedy to Beata wyszła by na prowadzenie w tym wyścigu. Jedynie położyła głowę na jego ramieniu, i o dziwo nie zareagował, ani się nie odsunął, ani też odtrącił. A jednak jest dla niej jakaś nadzieja, pomyślała sobie. Nikła, ale jednak. Mateusz zauważył to bądź co bądź spoufalenie, jednak nie zrobił w tym kierunku nic. Tyle mógł dać od siebie, nie rujnując swojej przyszłości. Nawet poszedł dalej, objął ją swym ramieniem, co zdumiało nieco Anię, więc nie czekając na oklaski przytuliła się do niego, jak jakiś kociak.