Zaprzepaszczone sny
Znów przelewam krew na papier;
kolejna piosenka nie ma nic do przekazania.
Jesteś zbyt piękny, aby cierpieć;
nie rozumiem, dlaczego wciąż tu jesteś.
Wreszcie znalazłeś w sobie dom;
dom, za którym tęskniłeś od urodzenia.
Może nadszedł czas, byś przemyślał swoją śmierć?
Żebyś zaplanował dalszą przeszłość?
Skąd w twojej czarnej duszy tyle cudownych snów?
Boże, zrozum mój strach —
po prostu Cię jeszcze nie znam.
Jesteś tak zachłanny, że nie rzucisz choćby kawałka nieba;
serce musi ruszyć własną drogą.
Otworzyłam oczy — czy to życie, czy wciąż śpię?
Proszę, pozwól mi posmakować człowieka.
Tak, wiem, to gatunek na wymarciu…
Tak mi przykro, nie żałuję za grzechy.
Niedomknięte usta przypominają o wczorajszym pocałunku.
Nie byłam warta.
Proszę, zgódź się, abym zburzyła ten mur.
Będzie mi potrzebna jedynie odrobina niewinności
i zaciśnięte dłonie.
Nie poddam się, póki nie odzyskam
zaprzepaszczonych snów.
Drzazga miłości
Skąd drzazga miłości w twoim sercu?
Dlaczego brakuje ci snów?
Chciałabym ocknąć się z marzeń,
ale zapomniałam, że czasem warto oddychać.
Dławię się niewinnością, wieczność czeka cierpliwie
na swój koniec. Marzę, by ten sen był ostatnim;
żebyś nie miał sił, by nacisnąć klamkę.
Znów unikasz mojego uśmiechu —
to znaczy, że pora wracać?
Droga odmawia posłuszeństwa;
nie wiem, czy wciąż ufam biciu twojego serca.
Jak odróżnić miłość od współczucia?
Z cierpieniem jest ci bardzo do twarzy.
Twoja dusza znów ucieka na widok życia;
nie ma dla niej miejsca w ciele.
Nauczyłam się, że nie warto ratować samotności;
i tak nikt nie przyjdzie na pogrzeb.
Twoje wyczerpane serce musi choć na chwilę
przystanąć i odpocząć. Znam za mało słów,
by obiecać, że na przeszłość przyjdzie jeszcze pora.
Jeszcze nadejdą czasy, kiedy nauczymy się naszych snów;
kiedy zaufamy obcej śmierci.
Śmierci, której tak bardzo nam brakuje.
Za jaką tęsknimy od dnia naszych urodzin.
Kamień
Nieubłagana cisza. Krwawiący strach.
Spójrz na swoje blizny —
widzisz zawartą w nich historię?
Czy doświadczasz bólu, który czuję ja?
Nie bój się tej krwi, poznaj słodki smak.
Chciałabym wręczyć ci najpiękniejsze słowo,
ale nie mogę powstrzymać się przed śmiercią.
Nie mów zbyt wiele,
nazwane myśli ranią najbardziej.
Oddam życie w lepsze ręce, powiedziałeś.
Chcesz mieć śmierć z głowy.
Cóż, mogę podarować ci tylko melancholię.
Nie znam myśli, które mogłyby uciszyć
moje rozgoryczone serce; nie znam śmierci,
którą chciałabym się z tobą podzielić.
Proszę, wprowadź się do mojego serca
i wyrzuć klucze.
Pożyczysz mi odrobinę samotności?
Podarujesz jedną łzę?
W zamian pomogę dźwigać ci niebo.
Nie bój się, że odjechał ostatni pociąg;
za kilka lat będzie następny.
Wciąż tak bardzo brakuje ci gwiazd.
Gwiazd, dla których nie ma ratunku.
Wybaczysz mi, jeśli pomogę ci podnieść ten kamień?
Wytrwam do kolejnej nocy
Miłość nauczyła mnie uważać na kroki.
Szczególnie, gdy zmierza się donikąd.
Nienawidzę towarzyszącej ci obietnicy.
Proszę o odrobinę łzy,
lecz jesteś zbyt zachłanny.
Obawiam się, że pożegnasz się szybciej,
niż się przywitałeś.
Liczę skrupulatnie krople twojej krwi,
spływające po posiniaczonych policzkach.
Pomożesz mi umrzeć kolejnego wieczora?
Wybacz, zgubiłam terminarz.
Serce wyślizgnęło mi się z rąk, rozbiło w drobny mak.
Skąd tyle smutku w twoim uśmiechu, mój miły?
Nie wstydź się, rozumiem twoje łzy.
Proszę, wejdź, znajdzie się jeszcze trochę miejsca.
Chciałabym zaproponować ci samotność,
ale została tylko cisza.
Z czyjej winy żyję, choć zapomniałam umrzeć?
Jeśli zabraknie mi strachu, pomożesz wrócić?
Pozostała mi jedynie namiętność.
Tylko strach zmusza do nadziei.
Jeśli pewnego dnia zabraknie powodu,
powstrzymaj mnie przed ostatnim oddechem.
Niewiele, ale wytrwam do kolejnej nocy.
Do nocy, która nie pomoże mi zasnąć.
Obieca, że zapomnę o snach.
O snach, oprócz których nie mam nic.
Ostatni człowiek
Ze strachu przed wiecznością
chowam się pod powiekami.
Twoim piórem piszę następny wiersz.
Pomożesz, gdy skończy się atrament?
Gdzie jest człowiek, który opowie mi o nienawiści?
Który obieca, że nie warto się rodzić?
Stuk, stuk… Bębnią o szybę łzy.
Z obawy przed czułością, spadam w przepaść
twoich dłoni, odliczam nieposkromiony puls.
Życie nie nauczyło mnie mówić;
może dlatego tak się boję.
Chcę, żebyś był obok, ale nie pozwala mi miłość.
Moje serce zdążyło się wykrwawić;
czy dostałam drugą szansę?
Twoje współczucie nie jest dla mnie,
lęk nie syci marnotrawnej duszy.
Ktoś sprzedał moją samotność bez pozwolenia;
zarobił pół grosza.
Szept nie pozwala zasklepić się ranom;
to ze szczęścia jesteś taki smutny?
Twój lęk nauczył mnie, że trzeba uważać na życie.
Jest tam ktoś, za tym murem?
Czy jesteś ostatnim człowiekiem?
Twoje łzy
Chciałabym odrodzić się
w twoim sercu.
Nauczyć się od nowa.
Posmakować duszy.
Pokazać ci czas, o którym wszyscy marzą.
Chciałabym być twoim strachem,
twoją niewinnością, twoją melancholią.
Pragnę oswoić marzenia,
znalezione w koszu na śmieci.
Próbuję cię zawołać, ale stać mnie
jedynie na szept.
Minęła północ, pora, aby znaleźć sobie przyjaciół.
Nie wiem, czy to warto ciebie kochać,
ale łzy są tak kuszące…
Czy rozpoznałbyś mnie, gdybym narodziła się
po raz ostatni?
Wybaczysz, jeśli umrę jeszcze raz?
Spijam krew z twoich ust,
karmię się twoimi łzami.
Lubię, gdy jesteś smutny, brzydko wyglądasz w tym uśmiechu;
szczęście jest dla naiwnych.
Czy wystarczy mi marzeń, aby dalej żyć?
Została mi tylko teraźniejszość.
Zanim wypłynę na powierzchnię,
chciałabym ostatni raz przytulić twoje serce.
Jeśli postanowię odejść, czy zastąpisz mi drogę?
Wiele jest łez na świecie,
ale ufam tylko twoim.
Czas jest silniejszy
Nie zasłużyłam na sny.
Nie spodziewałam się łez.
Chciałabym obudzić się jeszcze raz,
ale brakuje mi sił.
Skąd w tobie tyle miłości?
Dlaczego patrzę na życie przez palce?
W twoich dłoniach znajduję ukojenie
dla wspomnień, w sercu — nadzieję.
Unikasz moich marzeń, nie spoglądasz w lustro —
na to właśnie czekałam?
Tyle wymaga od nas miłość? Zamykam oczy,
żeby ci się przyjrzeć; nie znajduję podobieństwa.
Serce usiłuje uwolnić się
z klatki żeber, lecz czas jest silniejszy.
Proszę, obudź mnie,
gdy skończy się świat.
Zaczekaj, zanim znów zacznę oddychać.
Przeraża cię moja niewinność?
Nie potrafisz pogodzić się z przyszłością?
Może ta burza rozpęta się jeszcze raz?
Wtedy zrozumiesz, że warto odejść
bez pożegnania.
Że nie opłaca się reanimować czasu,
dla którego nie ma ratunku.
Gdy wyruszę, zaopiekujesz się cieniem?
To jedyne, co mam.
Cierpię na nadmiar snów — mogę podarować ci kilka?
Dziś nie na miejscu jest ufać Bogu;
podobno przeprowadził się daleko stąd.
Nieznośnie zimno w tej duszy,
mogę zamknąć na chwilę okno?
Powstrzymaj mnie
przed miłością; podobno wywołuje niestrawność.
Wiem, nie zasłużyłam
na kłamstwo… Ale czy prawda jest więcej warta?
Dedykuję ci ostatnią noc, kiedy po raz pierwszy
uwierzyłam w Boga.
Powieki opadają jak kurtyna
po nieudanym przedstawieniu.
Jest tak zimno, że nikt nie ma odwagi klaskać.
Omijasz kolejną noc z nadzieją, że ktoś rzuci parę groszy.
Z obawy przed dzieciństwem
zatrzaskuję usta i udaję, że mam czas.
Jeszcze zdążę nasycić się życiem.
Słyszę jednak głos… Głos, który nigdy nie pozwoli mi umrzeć.
Łzy duszy
Przyjmij to naręcze łez.
Chciałabym podarować ci serce, lecz wiem,
że go nie potrzebujesz.
Nadchodzą czasy, kiedy nienawiść traci
gorzki smak.
Obiecujesz, że jutro się obudzisz,
ale Bóg podstawia ci nogę.
Miły, choć nie zasłużyłam,
pragnę podarować ci moją samotność.
Oto kolejna noc, kiedy tonę w twoich objęciach;
noc, od której nigdy się nie uwolnię.
Wiem, że po wszystkim się obudzę,
ale tak chciałabym posmakować bólu.
Szczęścia, którego nie możesz mi dać,
choć spotykasz je na co dzień.
Nie mam za złe, że nie możesz być gwiazdą
na moim niebie. Ze twoje dłonie nie mają sił,
by udźwignąć moją głowę.
Nie masz odwagi, by zdjąć z policzka łzę.
Nie, nie chcę, byś zwracał mi nadzieję,
którą w tobie pokładałam; zostawiam ci ją na pamiątkę.
Lecz kiedy wyruszysz, nie oglądaj się.
Nie chcę, byś widział moją krew.
Krew, która jest łzami duszy.
W powietrze
Twoje oczy znów nic nie mówią.
Szept jest głośniejszy od krzyku.
Dłoń, którą mi podajesz,
już lodowata.
Dlaczego jesteś uzależniony
od cierpienia?
Dlaczego sycą cię łzy duszy?
Samotność znów jest przeszkodą
dla naszych serc.
Przepraszam, jeśli tej nocy cię nie rozpoznam.
Przepraszam, że mogę ci zaproponować
tylko herbatę.
Czy odwrócisz się, gdy ruszę własną drogą?
Pośród wszystkich myśli znajduję tę,
o której marzyłam latami.
Czy warto, żebym modliła się o łaskę
do twojego serca?
Proszę, zaczekaj, zanim zakwitną
moje wspomnienia.
Dłoń znów wywęszyła jabłko.
Boisz się nocy, choć twoją duszę spowija mrok.
Pozwolisz mi się pożegnać?
A może zaczekasz, aż wrócę do domu?
Rzuć mi kruszynę światła.
Światła, które będzie cierpliwie czekać.
Sądziłeś, że się poddam.
Cóż, nawet największy optymista musi czasem
zdjąć różowe okulary
i wypić wodę ze szklanki do połowy pustej.
Zapamiętaj, zanim ponownie
wzniesiesz się w powietrze.
Piąty kąt
Podzielisz się ze mną
odrobiną marzeń?
A może żądam zbyt wiele?
Znów spoglądam w niezmierzoną przepaść,
wyzierającą z twoich oczu.
Czy popełnię błąd, biorąc ostatni wdech?
Zamykając oczy, wykrzywiając usta?
Robiąc pierwszy krok,
spadając w ramiona śmierci?
Śmierci, która nosi twoje imię?
Usiłuję sobie wyobrazić, kto odda za ciebie życie,
gdy pozostanie po mnie sen.
Sen, z którego każdy budzi się z krzykiem.
Z krzykiem, który słyszę tylko ja.
Nie wiem, czy wypada w tej chwili umierać;
być może los szykuje niespodziankę.
Po przeszłości pozostała jedynie przyszłość;
wybaczysz mi ten gest?
Obiecujesz, że to się nie powtórzy,
podobnie jak los.
Nie wiesz, czy warto kochać marzenia,
gdyż miłość jest dla niewiernych.
Dokąd zaprowadzą mnie twoje modlitwy?
Podobno Bóg potrzebuje aparatu słuchowego.
Skończyły się łzy, a na kolejne cię nie stać.
Samotność potrafi być wierną kompanką,
jeśli dostanie drugą szansę.
Z czterech kątów wybierasz piąty.
Litość dla nadziei
Porzuciłam miłość, zaufałam śmierci.
Pewnego wieczora ruszę w podróż — daleką,
bez ciebie.
Wiem, że będzie mi towarzyszyła tylko noc.
Noc, przez którą powiedzie mnie twoje światło.
Proszę, uratuj mnie przed nadzieją,
a w zamian podaruj odrobinę nieba.
Nim postawię ostatni krok, pozwól mi
poczuć miękkość twoich warg.
Wiem, że to ostatni dzień,
zanim wypłyniemy na powierzchnię.
A jeśli zachłyśniemy się nadmiarem szczęścia?
Czasem warto spojrzeć pod nogi,
gdy ścieżka jest zwodnicza.
Liczę kolejne łzy,
niczym paciorki wysłużonego różańca.
W dniu urodzin życzę, aby los odwzajemnił twój uśmiech.
Wiem, jak kochasz życie,
lecz nieszczęśliwie.
Zgrzeszyłam dzisiejszym snem,
lecz nie postanawiam poprawy, a na pewno
nie proszę o rozgrzeszenie.
A jeśli zabraknie mi kroków
w najważniejszym momencie?
Czy obiecasz, że kiedyś było lepiej?
Moje wargi usiłują ubrać się w uśmiech,
lecz same sobie nie ufają.
Dlaczego tak mało w nas krwi, a tyle jadu?
Zbyt wiele ciszy panuje na świecie.
Zbyt wiele strachu nas od siebie dzieli.
Nie, nie czekałam na twoje łzy.
Nie spodziewałam się twojego uśmiechu.
Nie prosiłam o litość dla mojej nadziei.
Przekonać los
Chciałabym być milczeniem,
zagłuszającym ich krzyk.
Chciałabym umieć marzyć,
by zostawić odrobinę wspomnień.
Obiecałam, że przedstawię cię
mojej samotności.
Przeglądam się w lustrze
twojego serca; wiedziałeś, że nasze dusze
mają tę samą barwę?
Czy mogę ufać resztce namiętności,
pamiątce po ostatniej nocy?
Przeglądam katalog marzeń, ale żadne mi się nie podoba.
Tylko strach, mój ukochany pupil,
waruje wiernie u stóp.
Chciałabym spojrzeć na życie
oczami twojej duszy; przekonać się,
że przyszłość nie musi być bolesna.
Ani jeden z tych snów nie jest mój;
noc musiała trafić pod zły adres.
Podzieliłbyś się krztyną nadziei?
Tak zimno, tak ciemno…
Pozwól mi wypuścić na wolność
serce; widzisz, jak się męczy,
uwięzione w twoich dłoniach?
Słyszysz, jak rozmawia z Bogiem?
Do kogo należy ten nieludzki uśmiech?
Gwiazdy uwierają mnie w płuca;
nadeszła pora, aby jeszcze raz umrzeć.
Aby w końcu rozliczyć się z nadzieją.
Przekonać los, by wreszcie się obudził.
Ręce pełne gwiazd
A jeśli pewnego wieczora pozostanie po mnie
tylko samotność?
Co się stanie, gdy zwrócę ci serce?
Ma niewielkie ślady użytkowania.
Chciałabym zapomnieć o życiu,
ale nie pozwala na to czas.
Czas, który usiłuje dogonić wieczność.
Boję się, że pewnego razu urodzę się
jeszcze raz; czy rzucisz moją duszę
na pożarcie przeszłości?
Pamiętasz noc, kiedy mieliśmy ręce pełne gwiazd?
Pamiętasz, jak obiecałeś,
że wszystkie należą do mnie?
Od tej pory zaczęłam ufać marzeniom;
zwłaszcza tym, które nigdy się nie spełnią.
Zanim mnie zawołasz, zastanów się,
czy chcesz mnie pozbawiać ostatniego snu.
A jeśli pewnego dnia znudzi mi się śmierć,
czy podzielisz się odrobiną oddechu?
Bóg jest nieobliczalny,
widziałam, jak zakładano mu kaftan bezpieczeństwa.
Pamiętam, jak majaczył coś
o zmartwychwstaniu i zbawieniu.
Jeśli zabraknie mi krwi, czy będziesz w pobliżu?
Czy lęk zespoi nasze poszargane serca?
Miłość sprawi, że na chwilę zapomnimy o końcu?
Przegapiłeś szansę, aby zburzyć mur.
Kolejnej prędko nie będzie.
Ostatnie uderzenie serca
Znów mylę współczucie z miłością.
Znów nie mogę wybrać, co lepsze —
śmierć czy pocałunek kogoś, kto nigdy nie będzie mój?
Zamiatam pod dywan resztki marzeń,
mogę odetchnąć z ulgą.
Spijam krew z twoich przegryzionych warg,
dławię się łzami.
Czy tego ode mnie oczekiwałeś? Że zrozumiem,
iż nie warto liczyć snów?
Zwaśnione dłonie usiłują wymacać wśród nocy
twoje serce, lecz trafiają tylko na martwe ciało czasu.
Co mogę ci ofiarować poza resztkami moich łez?
Kocham cię, lecz nie znam twojego języka.
Przełykam kolejne pigułki, które mają mnie uszczęśliwić,
lecz tylko nabawiam się niestrawności.
Chciałabym pójść tam, gdzie po raz pierwszy
dałam ci się posmakować.
Chciałabym poczuć smak popiołu,
który pozostał po marzeniach z dzieciństwa.
Zauważyłeś, jak bardzo nasze cienie są do siebie podobne?
Mój niebieski ptaku, czy znalazłeś ziemię,
z której mógłbyś wzlecieć?
Czy nauczyłeś się języka Boga?
Ze strachu przed normalnością, ofiaruję ci
ostatnie uderzenie serca.
Zakazane owoce
Z ciszy wyłoniła się łza.
Cierpienie jest najlepszym pocieszeniem.
Czujesz, jak płonie moja skóra?
Widzisz rany, które nigdy się nie zasklepią?
Cios zadałeś ty, jeszcze o tym nie wiesz.
Toczę pod górę głaz
głowy, bez niczyjej pomocy.
Chciałbyś wymienić się marzeniami?
Może twoje będą łatwiejsze do spełnienia.
Mój niebieski ptaku, dokąd tym razem
zaniosły cię marzenia?
Nie ukrywaj blizn, są dowodem dojrzałości,
którą osiągnąłeś zbyt wcześnie.
Zbyt wcześnie się narodziłeś,
by teraz tak po prostu umrzeć.
Zaczekam na dzień, kiedy moje serce się odrodzi
i ruszy w dalszą drogę.
Drzesz na kawałki zdjęcie,
na którym trzymasz w ramionach samotność;
przeszłość należy zacząć jeszcze raz.
Próbuję wyobrazić noc, kiedy po raz ostatni
opuścisz mój sen. Sen, który nie ma
ani początku, ani końca.
Sen, o którym możesz marzyć.
Raz ostatni proszę, byś sprzedał mi
odrobinę życia. Obiecuję, że będzie mu dobrze.
Że zakwitnie i wyda
zakazane owoce.
Drewniane serce
A gdybym tak umarła
bez słowa?
Stałabym się twoim niedokończonym snem?
Chciałabym porozmawiać w cztery oczy
z marzeniami; upewnić się, czy wciąż tu są.
Uwierz, umieranie wcale nie jest
takie trudne; to kwestia wprawy i przyzwyczajenia.
Przykro mi, jest już zamknięte,
proszę przyjść z sercem jutro.
Od rana szukam Boga,
lecz wciąż trafiam pod niewłaściwy adres.
Spójrz, jak pięknie kwitnie moja dusza;
musisz mieć dobrą rękę.
Pozwolisz samotności zamieszkać przez kilka dni?
Nawet jej nie zauważysz.
Chciałabym znów oddychać,
ale nie wystarcza mi czasu.
Lubię wspominać dzień swojej śmierci;
była to zupełna porażka.
Zanim przyjdziesz na mój pogrzeb, upewnij się,
czy na pewno jestem martwa;
lepiej, żebyś się nie pomylił.
Stoję na krawędzi twojego drewnianego serca,
rozważam „za” i „przeciw” — lecz ciebie nie ma.
Widocznie nie do twarzy ci z miłością.
Nie zasłużyłam na twoją nadzieję,
więc spróbuj zrozumieć moje sny.
Poszłabym dalej, ale zapomniałam zabrać cień.
Boję się, że tym razem stracę równowagę
i nie pozostanie po mnie ani jedno słowo.
Na ulicy, w kałuży
Wysyłam list, tym razem na pewno ostatni.
Przeczytasz, zanim definitywnie umrę?
W twoich oczach dostrzegam resztkę
wczorajszych łez; a podobno świetnie się bawiłeś.
Nie wiem, czy zdążę pokochać cię drugi raz;
samotność dała mi mało czasu.
Boże, wybaczam Ci, że nie jesteś idealnym ojcem.
Wiem, że bardzo się starasz.
Mój miły, gdzie kupiłeś taki piękny sen?
Chciałabym taki mieć.
Odpowiadasz, że znalazłeś go na ulicy, w kałuży.
Zanim opadnie kurtyna powiek,
pozwól odejść sercu.
Samotność widziała cię wczoraj
w towarzystwie nadziei — możesz to wytłumaczyć?
Obiecaj, że przyszłość się nie powtórzy;
że ostatni krok będzie pierwszym.
Dławię się snami, które po tobie pozostały;
czy warto czekać na początek świata?
Łatwo zrzucić winę na śmierć; pójść dalej,
choć dusza odmawia posłuszeństwa.
A gdy ocknę się z miłości, pożyczysz mi kilka łez?
Odrobinę melancholii
na pocieszenie?
Moje serce stawia pierwsze kroki,
zaraz cię dogoni.
Jak nazwać to uczucie —
miłością czy obrzydzeniem?
Karykatura
Chciałabym czasem poczuć smak ciszy.
Smak obopólnego milczenia, słonego
jak nasze łzy.
Jeśli znienacka zacznie się dzień,
przytrzymasz mi duszę?
Wszyscy biegną w jednym kierunku,
jedynie ja przeciskam się przez napierający tłum,
szukając własnej drogi.
A jeśli pomylisz nadwrażliwość z osamotnieniem?
Co zrobisz, gdy upadniesz na kolana?
Proszę, wstań, szepce światłoczułe serce;
jeszcze parę kroków i będzie po bólu.
Widzisz te rany? Życie potrafi być agresywne,
jeśli się je rozzłości.
Znów obudziłam się w twoim śnie, choć tego nie chciałam.
Ponownie stoję w kolejce po kłamstwo,
prawda jest zbyt droga,
ja zgubiłam portfel.
Kocham cię całym moim wierszem,
choć nie przyznajesz się do serca.
Chcesz ładnie wyglądać w dniu swej śmierci;
kolejnej okazji już nie będzie.
Kostucho, poczekaj, tylko wypalę papierosa;
potem zrób ze mną co chcesz.
Usiłowałam namalować portret Boga,
ale model był kapryśny
i wyszła mi karykatura.
Wydmuszka
Wydostaję się na powierzchnię skóry.
Coś uwiera mnie w prawe płuco,
serce jest zbyt ciężkie, aby dalej je toczyć.
Samotność przemyka pod oknami,
podgląda kąpiącą się noc. Ma wzdęty brzuch,
to chyba szósty miesiąc.
Ciekawe, do kogo będzie podobne dziecko.
Łzy zamarzają,
czas trzasnął drzwiami
i przepadł bez wieści.
Chełpisz się, że urodziłeś się o północy;
chwalisz się przerażeniem, którego doświadczałeś.
Przypomnisz, żebym wzięła ze sobą cień?
Wiem, że jest długi i ciężki,
ale nie mam sumienia go porzucić.
Z okazji dwudziestych ósmych imienin
życzę ci tego, czego się nie spodziewasz.
Próbuję przekroczyć granicę między czasem a wiecznością,
ale śmierć pokazuje mi środkowy palec.
Życie zadało ci tyle ran, o które pieczołowicie dbasz;
czy warto czekać na sen, w którym umierasz?
Spojrzysz mi w oczy, gdy mnie odnajdziesz?
Czy zadedykujesz mi choć raz ciepły, dobry sen?
Zanim wydmuszka mojego ciała runie w dół,
przypomnij mi, że życie nie było takie złe.
Na przekór duszy
Biegnę do ciebie,
cichutko, na palcach.
W dłoniach trzymam
nasze łzy.
Boję się narodzić
po raz ostatni.
Nie chcę umierać,
gdy inni nie patrzą.
Budzę się pierwszy raz,
szukam pytań dla odpowiedzi.
Zrozumiałabym ciszę, gdybym umiała
rozmawiać z ludźmi.
Duszę się gęstą krwią,
znów jesteś taki piękny.
Zamykam powieki, by zobaczyć
twoją wyuzdaną miłość.
Wraz ze strachem
rodzi się najdelikatniejsze cierpienie,
z którym ci do twarzy.
Palce znów pełzną
na przekór zwyrodniałej nadziei,
o którą już nikt nie pyta.
Liczę kolejne krople deszczu,
tak niepodobne twoim łzom.
Mogłabym liczyć niczyje kroki.
Poproszę o jeden cień
za dużo.
Czy to znak, że jutro zaczęło się wczoraj?
Znów pomyliły mi się myśli,
jak zwykle w twojej obecności.
Nienawidzę chwil, kiedy umierasz.
Opuszczona łza drąży skałę serca.
Gonitwa za samotnością
Przekonałeś, że nie warto umierać.
Przekonałeś, że krew ma smak łez.
Widzisz drogę, porzuconą dawno temu.
Nie rozumiesz, skąd się wzięła moja dusza.
Chciałabym wreszcie cię odnaleźć,
lecz spóźniłam się na ostatni pociąg.
Wiem, że twój uśmiech należy do innej;
nigdy nie będzie mój.
Ze strachu przed świtem chowam się
w pobliskich marzeniach.
Twój strach cuchnie naiwnością;
nauczysz mnie języka ludzi?
Prowadzę nierówną walkę z nocą.
Szukam serca, w którego kącie mogłabym zamieszkać,
ale wszystkie są już zamknięte.
Zdejmij ze mnie to niebo, nie mam już sił.
Pomóż pozbierać czerwone gwiazdy,
jeszcze raz rozpocząć kurs zwany życiem.
Nie wiem, gdzie znalazłeś tę melancholię;
brakowało mi jej.
Jeśli poszłabym dalej, stanąłbyś mi na drodze?
Czy to przez miłość tyle w tobie strachu?
Zrozumiałam, że mam jedynie łzy.
Łzy, które jątrzą rany zadane twoją ręką.
Kim jesteś? Gdzie chcesz szukać odpowiedzi?
Pora rozpocząć kolejną gonitwę za samotnością.
Nauczycielka życia
Twój szept ogrzewał zmarznięte serce.
Dłonie dźwigały duszę, gdy nie miała sił.
Ocierałaś moje myśli z łez.
Czuwałaś, by wysłuchać mojego krzyku.
Zawsze gotowa, by udzielić rozgrzeszenia.
Byłaś najlepszą nauczycielką życia,
nigdy nie nudziłam się na Twoich lekcjach.
Kiedy moje skrzydła zapominały, jak latać,
podnosiłaś mnie z dna.
Gdy los mną gardził, opatrywałaś skrupulatnie moje rany.
W Twojej obecności mogłam śmiać się i płakać —
byłaś zawsze w pobliżu.
Kiedy nie wiedziałam, czy postawić krok,
byłaś dla mnie drogowskazem.
Twoje ramiona dawały ciepło, gdy lód skuwał duszę.
Mogłam przyjść do Ciebie o każdej porze —
zawsze na mnie czekałaś.
Gdy chciałam zadać Ci pytanie,
udzielałaś odpowiedzi.
Wypełniałaś moje serce światłem,
na które nie zasługiwałam.
Czytałaś w myślach, kiedy brakowało mi słów.
Kiedy otwierałam oczy, zamiast słońca
widziałam Twój świetlisty, kojący uśmiech…
Tak, tak właśnie było.
Pewnego dnia jednak
coś się zepsuło…