Dla najżałośniejszej W.
Pozwól ludziom, Ciemna Wiedźmo, zmrużyć zmęczone oczęta ich dusz. Nieświadome istoty zabija się najprzyjemniej. Nie walcz z tłumem chowającym mądrość pod sennymi pragnieniami. Nie zmienisz ich zachowania. Patrz, bo tylko tyle możesz zrobić. Nic więcej Ci nie pozostało. Obserwuj, jak Twój świat obraca się w grząskie pobojowisko. Bądź czujna, bo od Ciebie… Od Ciebie wymagam najwięcej rozrywki.
Ja — zrodzony z nieporozumienia, wychowany w czasach wojny słów i łgarstwa — przyjmuję Twoje przekleństwo, które, swoim marnym wydźwiękiem, ledwo mnie dotknęło. Nadeszła bowiem epoka bogów, w której potęga nie przejmuje się tym, co należy i można. Era hegemonów władających mocą, która do tej pory nie śniła się nikomu. Czarne wieki.
Skończyły się miesiące Twojej pożogi i pogromu. Minęły dni świetności wyklętej czarownicy. Nadejdzie do Ciebie chwila osamotnienia. Ono ukąsi Cię boleśnie w najgorszym momencie Twojego życia. Wtedy mnie wypatruj, wtedy się mnie spodziewaj… Wtedy błagaj o litość.
Marzenia o sprawiedliwości są najwyraźniej snami, które nawiedzają każdego samozwańczego bohatera. Wśród nas nie ma dobrych i złych, ponieważ na wszystkich palcach naszych dłoni widnieją plamy krwi. Twą wiedźmią nienawiścią upycham puste kieszenie, gdyż jest ona warta mniej, niż się spodziewasz. Ty — najżałośniejsza z wiedźm dzisiejszych lat — nie ujrzysz ani sprawiedliwości, ani skutków pogardy. Stracisz wszystkich swoich bliskich, bo „herosi” zawsze wybierają świat nad tych, których kochają. Takie będzie moje potępienie dla Ciebie. Podarek za podarek. Stracone dusze moich sprzymierzeńców, za życie Twoich bliskich. Każda kropla krwi za łzy Twojej rodziny.
Kiedyś będę całkiem niedaleko Ciebie.
Cichy, lecz niebezpieczny.
Czujny i zmobilizowany.
Skryty, ale dumny.
Gotowy.
Zdrajca, syn wrzawy i mętliku.
Rozdział pierwszy
Połyskujące na mojej szyi, czarne, onyksowe kamyczki zabrzęczały niepokojąco. Wzrok wszystkich zebranych spoczął na mnie i wwiercał się w głąb ciała. Uniosłam leniwie swoje powieki i pokusiłam się o skryty uśmiech. Zastukałam długimi paznokciami w marmurowy stół, a z moich ust wydostało się ciche, znudzone westchnięcie. Rada Magicznych — złożona z najznakomitszych czarowników i wiedźm — skrupulatnie notowała każde moje słowo. Wyjątkowe, niemal niesamowite wydawało się, że tym razem byli zupełnie spokojni. Odrzucili swoje groźne miny, a zamiast nich przybrali zdziwione, niedowierzające maski.
— Mamy rozumieć… — Starszy, pomarszczony mężczyzna dotknął drżącą dłonią swojego czoła i zamrugał niemrawo. — Że pani uważa… — Nie wiedział, jak powinien przekazać to, co miał do powiedzenia. Popatrzył nerwowo na czarownicę, która siedziała obok niego, a ta wzruszyła ramionami. — Mimo naszych przekonań, twierdzi pani, że Agatha jest niewinna? — Spojrzał na mnie zszokowany i rozchylił usta, jakby chciał mi coś jeszcze przekazać. — Skąd ta decyzja? Być może ktoś panią zastraszył, aby pani tak zeznała? — Musiałam mocno się skupić, aby powstrzymać się od śmiechu.
— Czy ja… — Oparłam głowę o dłoń i odgarnęłam rude loki, ukazując lśniący kolczyk umieszczony w uchu. — Czy ja wyglądam, jakbym była materiałem do zastraszenia? — Moja lewa brew powędrowała do góry. Czarna, golfowa sukienka przylegała do ciała. Ciemny, wiosenny płaszcz z rękawami trzy czwarte przypominał mi swoim błogim ciepłem, że siedzieliśmy tam już dobre półtorej godziny. — Agatha — zaczęłam ponownie, gdy zobaczyłam, że zebrani czekali na wyjaśnienia. — Została uwięziona i oskarżona o zdradę bez żadnych dowodów, które potwierdziłyby jej winę. Potrzebowaliście winnego. Osoby, która przyjmie na siebie piętno donosiciela. Ona była idealna do tej roli, bo większość bała się tej czarownicy i doświadczyła nieżyczliwości z jej strony — tłumaczyłam spokojnie.
— Mamy winnego. Sprawa powinna być… — Uniosłam dłoń, a on przestał mówić.
— Nic nie mamy — warknęłam i trzasnęłam otwartą dłonią w twardą powierzchnię stołu. — Mamy schwytać osobę, która prawdziwie przyczyniła się do tych wydarzeń. Nie pierwszą lepszą kobietę, która siedzi w zamknięciu tylko dlatego, że nie uśmiechała się serdecznie! — Wstałam gwałtownie i zacisnęłam szczękę. Zebrani magiczni obdarzyli się wzajemnie dziwnym, pełnym sparaliżowania wzrokiem. — Równie dobrze moglibyście posądzić mnie.
— Zostałaś uniewinniona z zarzutu popełnienia zakazanych czarów. Uznaliśmy, że twoje działanie było uzasadnione. Nie mamy powodu… — mówiła szczupła, mocno pomalowana kobieta. Zlękła się nieco, gdy łypnęłam na nią oczami i nerwowo poprawiła złote bransolety, które pobrzękiwały na jej nadgarstkach.
— Do Agathy też nie macie powodu — przerwałam jej bezceremonialnie.
— Dość tego! — Jeden z członków rady wstał ze swojego miejsca i powędrował w stronę drzwi. — Nie marnuj więcej naszego czasu, na tak błahe, nieznaczące sprawy. Decyzja została podjęta. — Zniknął za wysokimi drzwiami. Po jego wyjściu kolejni zaczęli opuszczać pomieszczenie. Poczułam, jak słabość ogarnęła moje ciało. Odgarnęłam parę niesfornych kosmyków ze swojej twarzy i wypuściłam powietrze z płuc.
— Jesteś zdziwiona — stwierdziła bezuczuciowo nieznana mi kobieta. Przyglądała mi się chwilę, po czym podeszła bliżej. — To nie są ludzie, których możesz do czegoś przekonać. Tu się liczy szybka robota i tyle. Jest winny, nie ma winnego. Jest trup, nie ma trupa. Nikt się tym nie przejmuje, Norene. — Podniosłam głowę i skierowałam na nią wzrok, gdy usłyszałam swoje imię.
— To, co mam zrobić? — zapytałam zrezygnowana. — Mam patrzeć, jak będzie na wieki siedziała w zamknięciu? Czy jeszcze lepiej… Może powinnam być miłosierna i zabić ją po kryjomu? Być może odrodziłaby się w innym miejscu i uciekła…
— Najlepiej… — Rozmówczyni położyła mi dłoń na ramieniu. — Najlepiej nic nie rób. Zostałaś uniewinniona za popełnienie paru poważnych czarów, ale jeśli będziesz namolna, rada wznowi proces. Nagle znajdzie się kilka osób, które opowiedzą, że mogło się obyć bez ingerowania w moce słońca i księżyca. — Spięła mocno twarz, aby nie dać po sobie poznać żadnych emocji. Przechyliłam głowę i zagryzłam wnętrze swojego policzka.
— Grozisz mi — wyszeptałam.
— Tylko cię uprzedzam. Wiem, co mówi rada i…
— To nie było pytanie — przerwałam jej niespodziewanie. Kobieta przełknęła ślinę, a ja wbiłam w nią surowy wzrok. — Straszysz mnie, ale sama się boisz. Możesz powiedzieć radzie, że ja niecierpliwie czekam, na wszelkie ich działania. — Obserwowałam, jak nieznajoma oddaliła się i pozostawiła mnie samą w pokoju. Na bogów! Czy ja naprawdę wymagam aż tak wiele? Czasem odrobina prawdy bywała dla niektórych tak uciążliwa, że woleli zakryć wszystko toną łatwego do przyswojenia kłamstwa. Były to sposoby prędkie, niewymagające dużego wysiłku. Idealne dla ludzi, którym nie zależało na rzetelności. Zakłamane istoty.
Zakręciło mi się w głowie, gdy zaklęcie teleportujące przestało działać, a ja znalazłam się przed rezydencją Nathaniela Wretcha. Elegancko ubrany mężczyzna zamknął za sobą drzwi wejściowe i lustrował mnie przez chwilę. W szybkim, wampirzym tempie znalazł się obok mnie. Asekurował ręką moje plecy, jakby bał się, że mogłam upaść. Przerzuciłam na niego swoje zmartwione spojrzenie, a on przymknął na chwilę powieki i objął mnie ramionami. Wieczorny firmament roztaczał się nad nami, chłodne podmuchy poprawiały nasze włosy i orzeźwiały umysł.
— Nie poszło dobrze — wywnioskował i oparł swoją brodę na czubku mojej głowy. — Powinnaś trochę odpocząć. Cały tydzień znikałaś na długie godziny. — Dźwięk jego głosu był przyjemny dla ucha. Pogrążał mnie w zamyśleniu i pozwalał myślom napływać do jaźni. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poszło dobrze. Nie potrafię przywołać tej chwili, choć rozpaczliwie jej potrzebowałam. Wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem i uniósł delikatnie moją twarz. — Słuchasz mnie? — Oblizał swoje usta, a ja przełknęłam niepewnie ślinę.
— T… Tak — wyjąkałam, a on zmarszczył czoło. Spuściłam swój wzrok i pozwoliłam mężczyźnie na przyglądanie się mi. — Mógłbyś mnie w końcu poprzeć — wydusiłam. Jego jasna skóra stała się jeszcze bardziej blada. Między nami zapadła cisza. Moje ciemne oczy badały uważnie jego reakcję. Powolnym, niezwykle skoncentrowanym ruchem palców, przeczesał swoje włosy i ponownie oblizał wargi.
— Nor… — szepnął, a na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. — Dlaczego miałbym to robić? Dlaczego miałbym jej bronić? Ona nie jest osobą, która w czasie kryzysu jest skora do pomocy — powiedział szybko i zacisnął mocno swoje pięści.
— Ale ona nie jest winna — wyznałam.
— Nie wiesz tego — Nasze spojrzenia skrzyżowały się boleśnie. — Gdyby to ciebie oskarżyli, ona nie chroniłaby twojego imienia. — Odsunęłam się od niego, a on to zauważył i prędko przyciągnął mnie z powrotem do siebie.
— Nie powinieneś być taki uprzedzony, Nath. — Mój Przeznaczony przytulił swoją głowę do wgłębienia w mojej szyi. Odetchnął parę razy i musnął nosem płatek mojego ucha.
— Kiedy moi rodzice zmarli, Agatha próbowała skompromitować mnie przed radą wampirów, aby ci nie powierzyli mi władzy nad rodzinną frakcją. — Słysząc te słowa, oddech uwiązł w moim gardle, a ja otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia. — Możesz walczyć o uwolnienie tej czarownicy. Nie zabronię ci tego. Ale nie dam jej mojego poparcia… Nie po tym, co zrobiła. I nie z myślą, że kiedyś może przyjść do moich dzieci i zażądać od nich tego, czego wymagała ode mnie, gdy byłem w żałobie. — Zamarłam, gdy uświadomiłam sobie, że miał na myśli naszą przyszłość. Być może w normalnej sytuacji, pomógłby jej. Być może przygarnąłby ją pod swój dach, tak jak w czasie zimy zrobił to z moimi bliskimi. Ale myśl, że Agatha mogła zranić jego rodzinę, nie pozwalała mu na okazanie litości. Wyobrażenie, że mogłaby wyciągnąć rękę po majątek, który się jej nie należał… Nasz majątek.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? — zapytałam, a on chwycił moją dłoń i zaczął masować poszczególne kostki kciukiem.
— Nie było okazji. Zaraz po bitwie byłaś zajęta… Wszystkim. No i ten czas, gdy sama byłaś oskarżona… Nie chciałem dokładać ci więcej zmartwień.
— W porządku — odpowiedziałam słabo. Czarnowłosy wampir przeciągnął palcem po ekranie telefonu, a jeden z garaży otworzył się automatycznie.
— Muszę jechać. Dziewczyny zaczęły coś gotować, być może będzie jadalne. — Po tych słowach zaśmiał się cicho. — Chyba zauważyły, że ty często pieczesz. — Ucałował mnie w czoło, a ja nadal stałam w miejscu. — Widzimy się potem.
— Nathaniel. — Zatrzymałam go. Odwróciłam się w jego stronę i odgarnęłam włosy za ucho. — Wiesz, ja nie robię tego z sympatii do niej — wyjawiłam, a kącik jego ust powędrował do góry.
— Nie? — Wyglądał na zaskoczonego. — Nie chodzi o to, że uratowała życie twojej matki podczas bitwy? Że ją uleczyła? Nie musisz się tłumaczyć, Norene. Jeśli czujesz, że masz u niej dług wdzięczności to po prost…
— Nie — przerwałam mu niepokornym tonem. — Chodzi mi o to, żeby znaleźć prawdziwego zdrajcę. Ona nie jest…
— Cholera, nie wiesz tego! — Tym razem, to on mi przerwał. Jego bladozielone tęczówki powiększyły się niebezpiecznie. — Bo może rzeczywiście nie dowodziła tą grupą, ale mogła donosić, podawać informacje.
— Ty też nie jesteś pewien. Możemy się tu kłócić, ale wyobraź sobie, że to ja byłabym zamknięta. — Ostatnie zdanie uspokoiło go nieco i sprawiło, że zacisnął usta w wąską linię.
— Nie muszę sobie wyobrażać. Gdy tam byłaś, myślałem, że pozabijam ich wszystkich — potarł swoje zmęczone czoło i zerknął na zegarek, który przyozdabiał jego rękę. — Naprawdę muszę jechać. — Pokiwałam głową i patrzyłam, jak wsiadł do samochodu i wyjechał z posesji. Wysyłam za tobą cienie. Powietrze wokół mnie zafalowało. Niech obejmą cię swoją ochroną.
W rezydencji już dawno nie było spokojnego dnia. Miejsce to w niczym nie przypominało tego, co zobaczyłam, gdy byłam tam po raz pierwszy. Wampiry mieszkające razem z Wretchem otworzyły się i zaczęły żyć pełną parą. Cisza była tam nieczęstym gościem. Normą stały się popisy kulinarne kilku dziewczyn, seanse filmowe w późnych godzinach nocnych i głośne przechwałki, kto — zaraz po wampirzym lordzie — był w budynku najsilniejszym krwiopijcą. Odwiesiłam na wieszak swój płaszcz i skierowałam się w stronę schodów. Prosiłam bogów, aby przebywający w kuchni domownicy nie zauważyli mnie. Naprawdę nie mam już siły. Jedyne, o czym marzyłam w tamtej chwili, to kąpiel i chwila równowagi.
— Norene! — zawołał beztrosko Timothy i pomachał w moją stronę. — Chodź do nas, upiekliśmy babeczki! — Zacisnęłam mocno szczękę i zdobyłam w sobie energię, aby uśmiechnąć się do blondyna. Niemrawo weszłam do białej od mąki kuchni. Wokół pachniało czekoladą, cukrem pudrem i spalenizną. — Będziesz naszym testerem!
— Och… — Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Piękna, długowłosa wampirzyca podała mi łakoć, a ja ugryzłam kawałek. Zamknęłam oczy, by nie dać po sobie poznać, że smak, który poczułam, był jednym z najgorszych w moim życiu. Zmarszczyłam czoło w przestrachu. Nie byłam w stanie jeść rzeczy, które przedtem mi smakowały. Wszystko traciło swoje walory, a ja nie miałam na to wpływu. Czasem wymiotowałam z braku pożywienia, ale gdy zaczynałam jeść, był to najgorszy czas, jaki mógł dla mnie istnieć. Krew była jedyną rzeczą, która mi nie szkodziła. Momentalnie sprawiała, że odzyskiwałam siły i czułam się dobrze. Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam na kaloryczny przysmak.
— I jak? — zapytał pomocnik Nathaniela, a ja obdarzyłam zebranych łagodnym kiwnięciem głowy.
— Bardzo dobre, ale delikatnie spieczone — skłamałam, a chłopak, który stał obok mnie, szturchnął łokciem swojego kolegę.
— Mówiłem, że za długo były w piekarniku — powiedział naburmuszonym tonem.
— Praktyka czyni mistrza. Proszę, nie zapomnijcie posprzątać, żebyście jutro też mogli zrobić coś dobrego. — Dolna część mojej szczęki zadrżała. Poczułam, jak fala mdłości zalała moje ciało. Powoli, dla niepoznaki, ruszyłam do schodów, choć w głębi duszy miałam ochotę pobiec jak najszybciej. Gdy stanęłam przy drzwiach, męska dłoń chwyciła mnie za ramię, a ja przyłożyłam zaciśniętą pięść do ust. Nie zatrzymuj mnie.
— Norene, wszystko dobrze? Wyglądasz słabo. — Zmartwiony głos asystenta przejął lekko moje serce. Pokiwałam szybko głową i wbiegłam do pomieszczenia, a następnie otworzyłam łazienkowe drzwi, gdzie uklękłam przy toalecie. Pozwoliłam mojemu ciału poradzić sobie z paskudnym uczuciem. — Nor… — Chłopak zamknął za sobą wejście i pośpieszył w moim kierunku. Podał mi chusteczki i wystraszony przyglądał się mojej frasobliwości.
— To nic, Tim — wyszeptałam, ale moje słowa nie miały szans go przekonać. Oparłam czoło o zimną ścianę i oddychałam ciężko.
— Zadzwonię do Nat… — Powstrzymałam go gestem dłoni od wyjęcia telefonu z kieszeni.
— Nie… On ma teraz ważne sprawy. Nie pozwólmy mu na brak skupienia. — Zgodnie skinęliśmy głowami, ale w jego spojrzeniu można było wykryć poczucie winy.
— To przez nas? — zapytał zmieszany.
— Nie, nie… Oczywiście, że nie — zapewniłam. Podniosłam się z trudem i nabrałam wody z kranu w dłonie, aby przepłukać usta. — Po prostu już od kilku godzin źle się czułam. Proszę, nie mów o tym nikomu. — Mój błagalny ton najwyraźniej zadziałał na niego, bo potaknął w moją stronę i odszedł w kierunku drzwi.
— Gdyby coś się działo, to… To wołaj. — Głos miał zrezygnowany, pełen czegoś, co wypełniało mnie dziwną trwogą.
— Dobrze, dziękuję. — Wraz z dźwiękiem zamykanych przez niego drzwi, przeklęłam siarczyście pod nosem i odgarnęłam swoje niesforne włosy. Widzisz? Znów to robisz. Znów zachowujesz się tak, jak jeszcze niedawno obiecywałaś, że nigdy nie będziesz robić. Znów zakrywasz kłamstwem wszelkie niedogodności. Uśmiechasz się i mówisz, że wszystko jest dobrze. Rozejrzałam się wokół, bo nie byłam pewna, czy były to moje myśli, czy słowa Demona Wody. Z rozrzewnieniem uświadomiłam sobie, że długowłosego nie było już przy mnie od dłuższego czasu. Koe zajęty był szukaniem najwyższego demona ognia, który zdawał się przepaść bezpowrotnie w odmętach świata. Wiedziałam, że starał się pomagać również Shirley, Anisie i jej przyjaciółce. Często odwiedzał mojego brata, który, razem ze swoją ludzką dziewczyną, wyjechał za granicę. Naprawdę cię teraz potrzebuję. Wysłałam cichą wiadomość w przestrzeń, ale nie dostałam żadnego odzewu. Czułam się osamotniona.
Czasem firmament, zamiast uchylić swój skrawek, opadał swoim ciężarem na barki strapionych istot. Przygniatał je do ziemi, wkopywał w głąb najciemniejszych istnień. Przypominał, że w okresie ostatecznej próby byli zdani tylko na siebie. Pozbawieni wszelkiej pomocy, sami. Tak było i tym razem. Wszelkie magiczne opary i niebiańskie, świetliste punkty, nie wspomagały mnie swym pięknem. Czaiły się dziko i oczekiwały na moment, w którym stawałam się bezbronna. Zasłoniłam ze zdenerwowaniem grubą kotarę, tak aby o poranku żaden promień słońca nie przedarł się do środka pomieszczenia. Usiadłam za biurkiem Nathaniela i włączyłam laptopa. Zalogowałam się na pocztę i zaczęłam wertować wiadomości, które dostałam. Oparłam się wygodnie i nagle zmarszczyłam czoło. Zebrałam plik dokumentów, które leżały luźno na drewnianym stole i wyjęłam z nich pożółkłą, rzucającą się w oczy kartkę. Moje serce przyspieszyło gwałtownie, a dłonie zadrżały samoistnie. Zamrugałam parę razy, bo nie byłam pewna, czy to, co widziałam, było prawdą. Mój drogi Nathanielu, muszę ci pogratulować tak pięknej zdobyczy. Z ciemną wiedźmą u boku, zachowasz władzę na długi czas. W moich ustach zalągł się gorzki smak, ķtóry — pomimo moich zaciętych prób — nie chciał spłynąć do gardła. Jak sam napisałeś, jesteś teraz prawdopodobnie opiekunem najsilniejszej frakcji na kontynencie. Niejaka panna Yverett, a dokładniej jej potęga, wkrótce zaprowadzi Cię jeszcze wyżej… Dobry interes… Mała cena… Zero współczucia. Z trzaskiem zamknęłam klapę urządzenia i prychnęłam pod nosem. Na prawdę? Miał to na myśli? Wykorzystał nasze Przeznaczenie, czy może jest to zwykłe nieporozumienie? Kim jest autor listu? Wyjęłam telefon i zrobiłam kilka zdjęć dokumentu. Zacisnęłam usta w wąską linię i wbiłam swoje paznokcie we wnętrze dłoni. Z przenośnego komputera zaczęła wybrzmiewać znana mi melodia. M83 „Midnight City” wypełniło moją jaźń, a ja pokiwałam głową. Gdybyś tu był, Rod, nigdy byś na to nie pozwolił. Bo choć sam nie byłeś święty, to… W pośpiechu wyszłam z biura. Ostatni raz dałam sobie wmówić, że mogłam być szczęśliwa z kimś, kto znał mnie bez żadnych osłon. Zupełnie nagą emocjonalnie, taką, jaką byłam kiedyś. W formie, którą skrywałam przed obcymi. Ostatni raz pozwoliłam, aby ktoś wykorzystał moje zaufanie, nadszarpnął mojej cierpliwości. Założyłam buty i narzuciłam na siebie płaszcz. Ostatni raz… Otworzyłam drzwi wejściowe, a lekko zaskoczona, zapłakana Shirley wtuliła się bez ostrzeżenia w moje ciało. Przycisnęłam ją do siebie i pogłaskałam jej brązowe, odstające we wszystkie strony włosy. Cały świat spowolnił, jakby chciał dać dziewczynie czas na uspokojenie się.
— Norene… — wyszeptała. Ton, jaki wybrzmiał z jej ust, kruszył moją duszę.
— Chodź — powiedziałam spokojnie i zaprowadziłam ją do kuchni. Z ulgą zauważyłam, że blaty zostały wysprzątane, a naczynia dokładnie umyte. Podałam czarownicy paczkę chusteczek, przysunęłam w jej stronę babeczki i wstawiłam wodę na ciepły napój. — Co się stało? — Jej zielone oczy zakryte ścianą łez wyglądały mniej żywo niż zazwyczaj.
— Ja się do tego nie nadaję. Nie nadaję się do bycia Luną. — Oddychała ciężko, a ja otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. — Nie, Norene! Nie pocieszaj mnie. Masz brzydki zwyczaj odkładania na bok swojej szczerości w stosunku do tych, którzy są ci bliscy. Powiedz mi, czy według ciebie ja jestem na dobrym miejscu? — Emocje, jakie w niej tkwiły, przechodziły powoli na mnie i czułam, że było mi coraz gorzej. — Powiedz mi tak, jak naprawdę myślisz.
— Opowiedz mi, co się wydarzyło. Jesteś w niebezpieczeństwie? — Próbowałam ignorować bolesną prawdę, którą powiedziała mi prosto w twarz.
— Jeden chłopak ze stada zaczął się przemieniać i… — Zobaczyłam, że jej oddech ponownie przyśpieszył, a policzki stały się zaróżowione. Okryłam jej dłoń swoimi palcami, ale nie dodało jej to otuchy. — Zmarł. Chłopak zmarł, bo nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Był młody. Miał może z siedemnaście lat i zawsze na wieczór słyszałam, jak ćwiczył grę na gitarze. Czasem spotykałam go w nocy, gdy przychodził podjadać. — Westchnęłam ciężko i przyłożyłam dłoń do swojego czoła. Chciałam jej powiedzieć, że to nie była jej wina, ale piętno bycia kimś, przez kogo zostało stracone życie, miało większą moc niż słowa.
— Czasem, szczególnie gdy zaczynamy, zdarzają się sytuacje, w których jesteśmy… Po prostu niedoświadczeni. Zbyt mało umiemy, a chcemy bardzo dużo. Jestem pewna, że robiłaś, co mogłaś. — Zapadła chwila, w której jedynym dźwiękiem były nasze oddechy. — Pytałaś, czy myślę, że nadajesz się na to miejsce. — Uniosła powieki i wpatrywała się we mnie z nadzieją w oczach. — Pamiętam ten czas. Myślałam wtedy, że dużo na ciebie spadło, ale wiedziałam, że masz dobre przeczucia i że nie jesteś w tym sama. — Na jej twarzy pojawił się uśmiech, który nieco rozjaśnił jej zaniedbaną aparycję. W zaledwie parę miesięcy ciągłe obowiązki i stres zniszczyły jej delikatny wygląd i naznaczyły ją niemocą i wycieńczeniem. — Co na to wszystko Fergus? — zapytałam, a ona spuściła swój wzrok.
— Na początku starał się mi wytłumaczyć, że czasem tak bywa. Przemiana jest zbyt intensywna i ludzkie ciało nie wytrzymuje… Ale potem przyszła ta dziewczyna. — Zapatrzona w podłogę, zaczęła opowiadać monotonnym tonem. — Zaczęła mówić, że przecież miałam już tyle czasu, żeby się nauczyć. Że mogłam jakoś zaradzić. I on… — Dolna część jej szczęki zaczęła drżeć. — I on przyznał jej rację… Przy wszystkich. Ona chce… Ona chce być Luną, chce być Matką Stada, a ja nie mam przeciw niej szans, bo jest potężnym wilkiem. Dorównuje Fergusowi. Wiesz, kto jest najważniejszy w stadzie? — zagadnęła, ale nie dała mi szansy na odpowiedź. — Nie Alfa, on tylko wydaje polecenia. To Luna się liczy, bo ona dodaje grupie siły. Gdy ona cierpi, to reszta również… — Nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Nienawiść i ból były uczuciami, które zajmowały jej umysł na tyle rzadko, że gdy w końcu dopadły ją na dobre, to wydawało się, jakby miał nadejść koniec świata. — Ona mi go zabierze — stwierdziła sucho. — To nie jest żalenie się. Stwierdzam fakt. Ona zabierze mi i stado, i jego.
— Fergus cię kocha — zapewniłam.
— Fergus dba o stado. Jeśli dla stada lepiej będzie zmienić Lunę, to zgłosi się do ciebie i odprawicie czar. I zerwiecie nasze Przeznaczenie. — Spojrzała na mnie bezuczuciowo.
— Nie zrobi tego — pokręciłam głową.
— Tak? Jesteś tego pewna? Dlaczego? Bo jest twoim przyjacielem? Ile tak naprawdę o nim wiesz? Ile tak naprawdę przez długi czas przed tobą ukrywał i… I kto wie, co jeszcze trzyma w sekrecie? Norene? — Jej głos nabrał błagalnego wydźwięku. — Proszę, mogę dziś spać tutaj? — Zamarłam na chwilę. Musisz odłożyć swoje troski na bok. Musisz zapomnieć o liście do Nathaniela, schować dumę do kieszeni.
— Oczywiście, że tak. Chodź. Weźmiesz długą kąpiel, pożyczę ci moją bluzę. Może obejrzysz jakiś serial? — Podeszłam bliżej niej i objęłam ją ramieniem.
— Dawno… — Zawahała się na parę sekund. — Dawno nie miałam czasu dla siebie. Dawno nie miałam czasu z tobą. Przepraszam za to. — Zamrugałam parę razy, aby przegonić smutek napływający do moich oczu.
— To nic. To zupełnie nic.
Wodziłam palcami po niesfornych kosmykach włosów Shirley i po raz kolejny upewniłam się, że zasnęła. Powieki miała zamknięte, rozum uśpiony, niereagujący na ruch, który dział się wokół niej. Przykryłam ją grubym kocem i bezszelestnie odsunęłam się od jej ciała. Delikatnie zamknęłam wejście od pokoju i wyszłam z budynku. Zamknęłam swoje powieki i odchyliłam głowę do tyłu. Powietrze atakowało wszystkie odkryte części skóry. Czarowny dźwięk huczał przy moim uchu. Z ust wydobyło się ciche westchnięcie. Cienie, niczym dzikie koty, ocierały się o moje łydki. Przełknęłam ślinę zmieszaną z metalicznym posmakiem i spojrzałam na zmienione otoczenie. Siedziba Fergusa i jego stada swój sukces niemal w całości zawdzięczała środkom, które Wretch pożyczył mojemu przyjacielowi. Piękny, dwupiętrowy dom wyglądał jak z katalogu. Duże, białe okna przyozdobione były zawieszonymi przy nich donicami z błękitnymi kwiatami. Małe światełka jarzyły się przyjemnie i sprawiały, że ciemność nie miała okazji pożreć budowli w całości. Wysokie drzewa iglaste strzegły miejsca i dumnie eksponowały swe walory dla wszystkich zwiedzających. Chroni mnie noc. Gęsia skórka, która wystąpiła na moich ramionach, była znakiem potwierdzającym, że moje zaklęcie się udało — byłam niewidoczna. Niczym zjawa przeniknęłam przez drzwi i zaciągnęłam się powietrzem, które wypełniało siedzibę wilkołaków. Niekształtna, mroczna masa uformowała się w osobliwe stworzenie i wpatrywała się we mnie szklistymi oczyma.
— Znajdź dziewczynę. Najpotężniejszą wilczą kobietę — wyszeptałam, a dziwadło rozprysnęło się, by wypełnić moje słowa. Przechadzałam się po wnętrzu i podziwiałam to, co w ciemności było możliwe do ujrzenia. Stwór wyłonił się zza rogu i w swojej pokrzywionej łapie trzymał pukiel odciętych, zadbanych włosów. Uśmiechnęłam się pod nosem i podążyłam za nim, aby dotrzeć do zaciemnionego pokoju. Dziewczyna nie spała. Siedziała przy toaletce i wmasowywała w siebie pachnący krem. Wtem, nachyliła się do lustra i odwróciła się zwinnie, ale ja zdążyłam uskoczyć przed jej spojrzeniem. Zdradziło mnie lustro. Czar przestał działać. Kiwnęłam głową w stronę jej odbicia, a ono ukłoniło mi się grzecznie. Blondynka nabrała gwałtownie powietrza w płuca i odsunęła się od miejsca, w którym wcześniej siedziała. Drzwi trzasnęły mocno na moje polecenie, a nieznajoma w końcu odnalazła mnie w głębi pomieszczenia.
— K… Kim jesteś? — Zdołała wydusić z siebie żałosne pytanie, a ja zlekceważyłam jej słowa i zbliżyłam się do niej. — Odejdź. — Z każdym moim krokiem wokół nas pojawiało się więcej dusz, które swym kwileniem zaburzały percepcje kobiety. Zamknęła oczy i zasłoniła je trzęsącymi się dłońmi. — To tylko sen. To… To tylko sen — powtarzała maniakalnie. Dotknęłam jej policzka, a ona posłusznie uginała się pod moją ręką. Zaprowadziłam ją do ściany i posłałam w jej kierunku uspokajający uśmiech. — Nie zrobisz mi krzywdy?
— Nie… — Sama nie byłam pewna, czy mój głos połączył się z jękiem duchów, czy po prostu brzmiał tak przerażająco. — Jestem tu dla Shirley. — Blondynka przygryzła nerwowo wargę. — Chciałaś zająć jej miejsce? — Kciukiem uniosłam jej podbródek i zmusiłam ją, aby skupiła swój wzrok na mnie.
— Jestem od niej silniejsza — wyznała szczerze. Krew w moich żyłach zawrzała na kilka sekund. Wiedziałam jednak, że miała rację. Snuła się przy niej gęsta, potężna aura. Podkreślała ona wyższość i większe doświadczenie.
— Jesteś — potwierdziłam. — Nie podoba mi się to. — Przebłysk zduszonej nadziei zaistniał w jej spojrzeniu.
— To się nie powtórzy — przyrzekła, a ja uśmiechnęłam się na siłę. Przeszłam parę kroków w stronę wyjścia, ale nagle odwróciłam się i ponownie, tym razem mocniej, chwyciłam ją za kark. Prychnęłam pod nosem.
— Oczywiście, że się nie powtórzy. Po to tu jestem. — Trzasnęłam jej głową o ścianę i z uwielbieniem wsłuchiwałam się w dźwięk, jaki wydawał jej pogruchotany nos, przy zderzeniu z twardą powierzchnią. — Zobacz, co zrobiłaś. Zwariowałaś, po prostu oszalałaś i nikt nie wie… Czy to z poczucia winy? Czy to twoja zawziętość w końcu cię dopadła? Wybrałaś złą porę… — Przeciągnęłam jeden z cieni, a ten wniknął w jej ciało i odbił się na chwilę w jej tęczówkach. — Złą dziewczynę… — Kilka dodatkowych zjaw zabulgotało w jej wnętrzu, a ona jęknęła głośno z bólu. — Cichutko. — Zasłoniłam jej usta i wpatrywałam się w nią groźnie. Odgarnęłam kosmyki z jej spoconego czoła i obserwowałam, jak się męczyła. Mogłabym ją zabić. Upozorować wszystko na nieszczęśliwy wypadek. Tworzyć iluzję. Mogłabym rozszarpać jej ciało gołymi rękami. Oblizałam usta na myśl, jak gorąca i świeża mogła być jej krew. Zmiażdż jej czaszkę. Uporczywy zamysł zakołatał w moim wnętrzu. Z trudem otrząsnęłam się z kuszącej wizji i wyciągnęłam z dziewczyny nadnaturalne byty. Ona odskoczyła ode mnie, niczym poparzona. Jej oddech uspokoił się natychmiastowo. Usiadła na podłodze i podkuliła nogi. Chwiała się do przodu i do tyłu, drapała zaciekle skórę głowy, jakby jaźń gryzła ją od środka. Ostatni raz pochyliłam się nad nią i dotknęłam jej twarzy. Nos pokrzywdzonej ponownie przybrał zadartego i zdrowego wyglądu a jedynymi śladami po przemocy, była nęcąco pachnąca czerwień. Blondynka zaczęła mruczeć coś niezrozumiale pod nosem, a następnie jej krzyk wypełnił wszystkie wnętrza. Światła oświetliły każdy róg domu, ale ja byłam już daleko. Wraz z cieniami wsłuchiwałam się w słodki, upajający wrzask przestrachu. Lepki od cierpienia Obłęd ponownie bił mi brawo. Znów dałam mu pole do popisu. Wdzięczna Paranoja wiła się zgrabnie obok uradowanego Szału. One kochały wnikać w duszę i zabijać powoli wszelkie oznaki normalności. Spaczały wszystko, co podtrzymywało człowieka na duchu i odbierały mu najdroższe, najbardziej błogie wspomnienia. Wśród nich kroczyłam ja — taplająca się w nienawiści, budująca potęgę na katuszach — wiedźma zgnębienia i ciemnicy.
Ponownie tam zawitałam. W świecie, który — jak się okazało — ubódł mnie swoim koszmarem bardziej, niż to, co przeżyłam w prawdziwym świecie. Mały domek za miastem otoczony był stadem brzęczących much, które co chwilę siadały na trupach mojej rodziny. Twarz dojrzałej Shirley wykrzywiona była w bezgłośnym grymasie. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna chciała wołać o pomoc. Końcówki jej palców wciąż pokryte były sadzą pochodzącą z zaklęcia pirotechnicznego. Ciało Nathaniela rozsypało się w drobny pył, choć nadal miałam przed oczami obraz przerażenia, jakie wystąpiło w jego spojrzeniu. W tym świecie byłam zabójcą gorszym niż w rzeczywistości. Nie wiadomo, czy to obłąkanie sprawiło, że dopuściłam się czynów tak haniebnych, czy sama pogarda wzmogła u mnie niewybaczalne popędy. Ich krew była jak miód. Kleista, zniewalająca, cudnie przesłodzona. Wielki ogród z drzewami był świadkiem moich poczynań, cichym obserwatorem rzezi i masakry. Dzieci — niegdyś radośnie się ścigające — leżały na miękkiej, idealnie przystrzyżonej trawie. Pogrążone w wiecznym śnie. Słońce, które pilnowało ich za dnia, skryło się za chmurami z obawy przede mną. Alkohol rozlał się po podłożu i swoim zapachem zwalczał nieco odór rozkładających się szczątek. Płyty ze starymi filmami rozrzucone w nieładzie i wściekle podeptane, czekały na lepszy obrót spraw. Listy od Christophera nie dotarły. Zmieniły kurs w ostatniej chwili. Wyjęte z albumów zdjęcia namokły w kałużach juchy i prezentowały się w rozpaczliwej sepii z ludzkiej męczarni. To ja… Wiedźma z mocą nie z tego świata, z charakterem niepasującym do ciała. Ja — czarownica panoptikum, mozaika zalet i wad, zbieranina cech. Przełknęłam ciężko ślinę i położyłam się tuż obok mojej martwej przyjaciółki. Twór, którego nie sposób zrozumieć. Troskliwie pogładziłam jej policzek. Stwór z dna najciemniejszych myśli, potwór i duch w jednym.
— Nie chcesz może posłuchać trochę o pięknych snach? — wymamrotałam. Rzeźnik, oprawca, zabójca. — Pewnie nie. Teraz możesz podziwiać swoje — powiedziałam nadąsanym, smutnawym tonem. Opętaniec, odmieniec, paranoik. — Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. — Po mojej skórze przebiegły zimne, widmowe ciarki. Rozwścieczony, wzburzony, zdenerwowany. — Chyba tak musiałam się uspokoić. Waszym kosztem. — Próbowałam wyjaśnić. Niepanująca nad sobą poczwara zwana Norene.
Rozdział drugi
Były tylko trzy rzeczy, które uspokajały mnie i jednocześnie nie miały w sobie ni odrobiny odrażającej i niepoprawnej ciemności. Pierwszą była cisza. Rzadka, niespotykana kreatura nawiedzała mnie czasem i pozwalała oddzielić się od wszystkich światów — tych rzeczywistych i wymyślonych. Była jednak towarzyszką, która znikała szybko i bez uprzedzenia. Jej odejście przynosiło niemiły szok. Jakby udręczone cieniem oczy ktoś zastraszył mocnymi promieniami światła. Drugą było pisanie listów. Wiele niewysłanych egzemplarzy zajmowało pudła w moim pokoju, jak również w biurze Nathaniela i szafach rezydencji wampirów. Bywały dni, w których o świeżym poranku siadałam na miękkiej kanapie z setką kartek i długopisami. Czas uciekał wtedy szybko. Zamykałam powieki z plikiem czystych kartek, a otwierałam je wtedy, gdy miałam garść zapisanych. Trzecią były ćwiczenia. Praca nad ciałem była kolejnym polem, w którym mogłam się wykazać. Chętnie korzystałam z towarzystwa Thimotiego, który uczył mnie chwytów, podstaw samoobrony. Władałam kilkoma broniami, które leżąc w przechowalni wampirzego lorda, niecierpliwie czekały na to, aż ktoś zechciał ich użyć.
Uniknęłam wymierzonego w moje ramię ciosu i trzasnęłam kijem nieopodal głowy blondyna. Ten odskoczył zwinnie i spojrzał na mnie z podekscytowaniem. Otarłam swoje wilgotne od potu czoło i posłałam w kierunku chłopaka mały uśmiech.
— Naprawdę jesteś coraz lepsza — przyznał i wskazał na rozłożoną matę. Usiadłam na niej i ponownie poskromiłam swoje niesforne loki, które próbowały wyślizgnąć się z upięcia. — Pamiętam, jak podczas walki w mieście z trudem unosiłaś tę broń. — Poczułam, jak na moje policzki wpłynął rumieniec onieśmielenia.
— To prawda. Oddałam ją wtedy mojemu bratu. — Spuściłam wzrok na swoje palce, którymi się bawiłam.
— Nathaniel pytał o ciebie w nocy — szepnął, a ja zacisnęłam usta w wąską linię i nabrałam powietrza w płuca. — Coś jest między wami nie tak, prawda? — Na jego twarzy pojawił się grymas zmartwienia.
— Kazał ci ze mną rozma…
— Nie — odpowiedział szybko, a ja próbowałam wybadać, czy mówił prawdę. — Po prostu to widzę. Wokół czuć taką energię, jakby wszystko zmierzało ku najgorszemu. — Przełknął ślinę i zasłonił twarz rękami. — Przepraszam. — Otworzyłam szerzej oczy, a on zamrugał parę razy i uśmiechnął się serdecznie. — Bardzo to wszystko biorę do siebie. Kiedyś się nawet tego wstydziłem, ale teraz… Jaki jest sens?
— Tim… — wydusiłam z siebie i zaprosiłam go gestem dłoni, aby się przybliżył. Chłopak oparł się o moje ramię, a ja gładziłam jego plecy.
— Chciałbym znowu widzieć to wszystko, jak… Jak przed tymi problemami. Nic nie jest takie, jak sobie wyobrażałem… — Między nami zapadła cisza, w której miałam chwilę, aby przemyśleć jego słowa. Zgadzałam się z nimi. Nie tak miało to wyglądać. Bywały chwile, gdy jedyne, czego pragnęłam, to złamać wszystkie zasady i cofnąć czas do chwili, w której wszystko było dobrze. — Ciężko jest mi patrzeć na waszą… Udrękę. — Słowo, które wypowiedział, ugodziło mnie w serce, przez co skrzywiłam się mocno i niemal przygryzłam swoje wargi. Do moich oczu napłynęły łzy, a ja — pełna paniki — próbowałam się ich pozbyć.
— Wiesz, nie lubię mówić takich rzeczy, ale przyrzeknę ci to, co obiecałam mojej siostrze. Postaram się… Być szczęśliwa i sprawić, żeby wszystko się ułożyło… — Chciałam coś jeszcze dopowiedzieć, ale zauważyłam, że mój rozmówca otworzył usta i pozwoliłam mu mówić.
— Wiem… — Westchnął głośno i podrapał skórę swojej głowy. — Ale nie masz wrażenia, że twoja chęć jest czasami… — Prychnął pod nosem i pokręcił osobliwie nosem. — Sam nie wiem. Nie naprawisz całego świata. Nie możesz chronić wszystkich. Im więcej na siebie bierzesz, tym bardziej impulsywnie działasz. Tak przynajmniej mówił Nathaniel… — Do pomieszczenia weszła niska dziewczyna i nieśmiało kiwnęła w stronę Timothiego. — Muszę iść — wypowiedział z lekką trudnością, jakby wcale nie chciał zabierać się za swoje obowiązki, co było do niego zupełnie niepodobne. Wstałam razem z nim i odprowadziłam go wzrokiem do wyjścia z sali. Każdy z nas zatracił jakąś część siebie i nabył nowe, zupełnie obce cechy. Najwyraźniej w tych dniach wszystko, co robiliśmy, było do nas „niepodobne”. Niebywałe, że mężczyzna, z duszą przyjemną i wrażliwą na innych, bez zastanowienia wytknął błędy swojej Przeznaczonej. Niezwykłe, że czarownica, która obiecywała sobie, że nie dopuści do własnego zatracenia, brnęła w ciemność niczym ćma do źródła światła. Zatrważające, że mężczyzna, mający być oparciem, stał się w moim życiu kolejnym obiektem zwątpień. Kolejną osobą, która widzi we mnie tylko potęgę i moc. Nagłe pociągnięcie do tyłu zbudziło wszystkie moje zmysły, a ja drgnęłam z przestrachu. Na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Zmysły wychwyciły w powietrzu dobrze znany mi zapach wiosennego, orzeźwiającego deszczu. Skupiłam się, aby wykryć, w którym miejscu znajdował się Demon, ale ten ponownie mnie zaskoczył i przybliżył swój zimny policzek tuż obok mojego.
— No chyba nie powiesz mi, że to wszystko, co potrafisz? — szepnął niesfornym tonem, a kącik moich ust powędrował do góry.
— Chcesz ze mną walczyć? — Jego odpowiedzią był lekki cios w bark. Mrożące uczucie rozeszło się po jednej stronie ciała i sparaliżowało mnie na chwilę. Niemrawo podniosłam kij, który leżał obok moich nóg. — A co, jeśli zrobię ci krzywdę? — zapytałam przekornie, a on przechylił głowę i pokiwał nią powoli.
— Czekam na to, czarownico — zachęcił mnie, a ja wykonałam krok w jego stronę. Długowłosy zniknął i złapał mnie za ramię. Odwróciłam się szybko i wycelowałam uderzenie. Wodny Pan złapał broń, a ta zaiskrzyła w jego dłoni. Magiczny błysk drasnął mój policzek, a ja skrzywiłam się minimalnie. Próbowałam odepchnąć Demona, ale był zbyt silny. Podłożyłam stopę za jego kostkę i użyłam całej wagi swojego ciała, aby zmusić mężczyznę, do zrobienia kroku w tył. Upadliśmy na podłogę, a moja dłoń automatycznie powędrowała w stronę jego szyi. Zręcznie wyciągnęłam swój magiczny sztylet i z satysfakcją uniosłam go nad Demonem. Jego wzrok skierował się w okolicę moich żeber, gdzie jego długie paznokcie uformowały się w jeden, potężny sopel. Długi szpikulec mógł przebić mnie na wylot. — A co jeśli ja zrobię ci krzywdę? — Po moim ciele rozeszły się dreszcze.
— Również czekam. — Zagryzłam psotnie dolną wargę i odsunęłam się od niego. — Dobrze cię widzieć — dodałam.
— W zasadzie jestem tu od wczorajszego wieczora. — Rozchyliłam usta i przez chwilę bałam się wykonać jakikolwiek ruch. W takim stanie badałam jego wyraz twarzy. Oczy miał pełne cierpliwości, ale czaił się w nich ostrzegawczy przebłysk. — Wiem, co zrobiłaś, Norene. Fergus nie może się dowiedzieć — powiedział ciszej. Przerzuciłam swój wzrok na pobliską ścianę, bo nie chciałam na niego patrzeć. Nie był osądzający. Mimo to było mi wstyd patrzeć, jak zawód rósł w jego duszy. Jak przesiąkał przeświadczeniem, że ma za panią egoistyczną, pozbawioną samokontroli czarownicę. Bałam się prawdy, która tupała coraz głośniej, wrzeszczała i gryzła, bo chciała zostać uwolniona. Bałam się momentu, w którym wyjdzie i przetrzepie moją skórę, a ja nie będę w stanie nic zrobić. — Przestań, proszę. — Chwycił mój podbródek i zmarszczył brwi w geście zmartwienia. — Znowu popadasz w zamyślenie. Wyglądasz na zagubioną — stwierdził i zacisnął usta w wąską linię. — Będę przy tobie więcej czasu — zaoferował. Były to prawdopodobne słowa, których potrzebowałam wtedy najbardziej. Ktoś musiał przy mnie być, bo gdy nikt mnie nie pilnował, robiłam głupie rzeczy. Czułam się źle, że wymagałam czyjejś opieki. Jestem tak samo uciążliwa, jak w tamtym świecie. Tam również wymagałam stałej opieki.
— Myślisz… Myślisz, że ja skończę jak oni wszyscy? Że oszaleję od tej magii? — Przerwałam na chwilę i obdarzyłam go pozbawionym nadziei spojrzeniem. — Ja wiem, że tak. Czuję się, jakby już było za późno… Na wszystko. I każdy wkoło mi to uświadamia. Ja zepsułam ten świat, otoczenie. Wpędziłam to wszystko w ciemność. — W moim gardle utworzyła się ciężka do przełknięcia gula, ale mimo to z moich oczu nie poleciały łzy.
— Kto ci pozwolił tak myśleć, czarownico? — Nim się spostrzegłam, pojawił się za mną i wyszeptał słowa prosto do mojego ucha. — Ktokolwiek to był, musiał być głupcem. Wskaż mi go, a rozprawię się z nim na dobre. — Odwróciłam się w jego stronę i wpatrywałam się w niego z nieokreśloną miną. Uśmiechnął się delikatnie i chwycił moją twarz, aby złożyć na czole filigranowy pocałunek. Zatraciłam się w tej chwili, która niespodziewanie urwała się i zostawiła w moim ciele niedosyt. — Powinnaś odwiedzić swoją matkę — zagadnął niezbyt głośno.
— Masz rację, dawno u niej nie byłam. — Westchnęłam przeciągle.
— W jej domu jest jakaś dziwna aura. Magia, której nie rozpoznaję — stwierdził, a ja zmarszczyłam brwi. — Przygotować ci czar teleportujący? — Machnęłam beztrosko ręką i odsunęłam się od niego.
— Nie trzeba, przenoszę się już bez preparacji. — Jego blada skóra stała się jeszcze jaśniejsza. Nie powiedział nic więcej, jednak ostrożnie obserwował każdy mój ruch. Wiem, co sobie myślisz. To przerażające, aby w tak krótkim czasie stać się na tyle doświadczonym, by pozwalać sobie na tak skomplikowane czary. Ja też kiedyś byłam o kogoś tak zmartwiona. Mój mistrz również miał skłonność do prędkiego zdobywania umiejętności, a jedyne, o czym wtedy myślałam, to komu powinnam sprzedać duszę, aby również stać się taka, jak on.
Szeroka ścieżka otoczona drzewami witała mnie gościnnie, jakby rozpoznawała swoją dawną przyjaciółkę. Pochylone konary i ich długie gałęzie obrośnięte były zielonymi, pełnymi żywości liśćmi, które przyglądały mi się z zaciekawieniem. Byłam ich jedyną atrakcją, bo one — choć piękne i niezwykle strojne — trwały uwięzione w jednym miejscu, niczym mali zakładnicy natury. Dopiero za parę miesięcy będziecie wolni, ale gdy to się stanie, osuszycie się z wszelkiego życia. Tak bowiem działa przerażający krąg. Dom wyglądał gościnnie i swojsko. Drewniane, świeżo odmalowane okiennice zapraszały swoim przyjemnym wyglądem.
— Kto to jest? — zapytał Demon, a ja zatrzymałam się na chwilę i zmrużyłam oczy, aby lepiej widzieć.
— Nie mam pojęcia. — Ciemna, ociekająca strachem dłoń, zostawiła na moich plecach mokry ślad, a ja sama zacisnęłam szczękę, aby opanować napływające emocje. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna ubrany w czerń majstrował coś przy schodach nieopodal wejścia. Może to mój ojciec? Wtem, nieznajomy obrócił głowę w naszą stronę i rzucił się biegiem do lasu.
— Ucieka! — krzyknął długowłosy, a ja ruszyłam za obcym. Przebierałam nogami najszybciej, jak umiałam. Powietrze gwałtownie przewijało się przez mój nos i usta. Dłonie asekurowały mnie przed ewentualnym zderzeniem z drzewem. Wzywam wszystkie śniące dusze. Dajcie mi korpus szybki jak grom. Upadłam na kolana, ale gonitwa nadal trwała. Moje ciało zostało daleko w tyle. Jedynie dusza podróżowała w organizmie zwinnego, dzikiego psa. Zapach mężczyzny był teraz bardziej odczuwalny. Dosięgnęłam szczęką jego kostki. Poczekałam na odpowiednią chwilę i zaczepiłam zębami o skrawek jego spodni, ale on kopnął mnie boleśnie tak, że przeczołgałam się po ziemi. Przeskoczyłam w jaźń innego zwierzęcia. Bystry lis przemierzał bezszelestnie trawy i krzewy. Był jednak zbyt mały, aby zrobić jakąkolwiek krzywdę. Rozpędziłam się i wykorzystując wszystkie siły, skoczyłam w przestrzeń przed nieznajomym. Mój umysł uniósł się wysoko, a czarnopióry ptak zatrzepotał skrzydłami. Namierzyłam uciekiniera i zapikowałam w jego kierunku z zamiarem wykłucia mu dziobem oka, ale ten wyciągnął dłoń w moim kierunku i złapał mnie niespodziewanie. Wpatrywał się we mnie przez parę sekund, a jego palce zaciskały się coraz mocniej. Brodaty, zielonooki napastnik uśmiechnął się niepoprawnie i zgniótł wszystkie kości, jakie tylko posiadałam.
Podniosłam się raptownie i nabrałam ogrom powietrza w płuca. Oddychałam ciężko i zaczęłam masować swoją skroń. Wodny Pan, trzymał mnie w objęciach. Odwrócił głowę w drugą stronę i wymruczał coś niezrozumiale pod nosem.
— Myślałem, że umarłaś, ale oddychałaś. Dopiero potem poczułem, że w środku nie było duszy — powiedział, a ja pokiwałam głową. Próbowałam się podnieść, ale było trochę za wcześnie i wciąż kręciło mi się w głowie.
— Jestem cał…
— To jest niebezpieczny czar, dziewczyno! — Rozchyliłam usta, gdy uświadomiłam sobie, że użył swojego najbardziej surowego tonu. W jego spojrzeniu migotały niecne iskry, które namierzały moje słabe punkty. Minę miał hardą, taką, jaką ja miałam czasem w zwyczaju używać. — Ile razy będę się z tobą żegnał? Za każdym razem, gdy robisz coś niebezpiecznego, sprawiasz, że zamieram. Mogę tylko patrzeć, a ty i tak egoistycznie wykonujesz czary, które niejednego doprowadziły do Śmierci! Myślisz, że jesteś niezwyciężona?! — krzyczał. Wyciągnął swoje ręce w moim kierunku i dotknął. — Jesteś potężna. — Zniżył się lekko, aby wyrównać różnicę wysokości między nami. — Jesteś zdolna. — Zmarszczyłam czoło, bo wyczułam, że miał zamiar powiedzieć coś, co mnie dobije. — A jednocześnie jesteś nieokrzesana i nierozsądna. Wymagaj od siebie więcej spokoju i przemyślenia — pouczył mnie.
— Wszystko jest w porządku — wycedziłam i wstałam bez jego pomocy, lecz on złapał mnie za dłoń i szarpnął w jego stronę.
— Nie pogrywaj ze mną. — Staliśmy przez chwilę w paskudnej ciszy, podczas której nasze wejrzenia biły się ze sobą. — Nie zmuszaj mnie, abym zaczął się bardziej martwić. — Zniknął kompletnie. Nawet zimne powietrze, które obracało się wokół niego, rozpłynęło się magicznie. Bo potrafię być bardzo oporny w swoim metodach opieki. Ostatnie słowa zagrzmiały w mojej głowie, a ja zacisnęłam swoje wargi w wąską linię i pokręciłam głową.
Każdy pokój w domu rodzinnym przesiąknięty był dziwną, nieznaną mi energią. Potężną i niesamowicie zagmatwaną. Matka z drżącymi rękami krzątała się po kuchni i w zamyśleniu położyła na stole słodkie smakołyki. W końcu, po ciężkiej tyradzie ospałego tupania, usiadła naprzeciw mnie i uśmiechnęła się nieśmiało.
— Tak dawno cię nie było. — Jej głos był słaby. Odgarnęła blond kosmyki za ucho, tak jak zawsze robiła, gdy była zestresowana. — Wyglądasz tak poważnie. — Zagryzła wnętrze policzka i uniosła lekko głowę. Na jej twarzy, przez parę miesięcy, zdążyły się nagromadzić liczne zmarszczki. Przy pogodnym wyrazie twarzy mogłyby być one pięknym atrybutem, ale w momencie, gdy jej usta wykrzywione były we wściekłym grymasie, szpeciły ją i dodawały lat.
— Mamo… — Martwiłam się o nią. Dziwna moc krążyła wokół nas, a ja pomimo wszelkich starań nie mogłam jej zidentyfikować. To było coś potężnego, nie z tego świata. Pachniało gorączką, chorobą i zamętem tak, jak najgorsze klątwy. — Masz może jakieś wiadomości od Chrisa? — zagadnęłam nieśmiało, a ona pokręciła głową.
— On też nie dzwoni, ani nie pisze — powiedziała naburmuszonym, nieco infantylnym tonem. — Zapominacie już o swojej matce? — szepnęła ze zdenerwowaniem, a ja wyciągnęłam dłoń, aby pogładzić jej ramię.
— Nie, oczywiście, że nie. Cały czas o tobie myślimy. Może bywamy tu rzadziej, ale… Przecież wiesz, jak jest…
— Nie! — przerwała mi nagle. — Nie wiem, jak jest. Po bitwie miało być tak, jak kiedyś. Myślałam, że ta moc potrzebna ci jest tylko… Tylko do pomocy nam. Myślałam, że zrezygnujesz z niej, gdy zrobi się bezpiecznie — tłumaczyła, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam.
— Mamo, kto powiedział, że już jest bezpiecznie? Kto wmówił ci, że nie ma się już czego bać? Dziś przed twoim domem był jakiś nieznajomy mężczyzna. We wszystkich pokojach unosi się aura, której nie rozpoznaję! Mamo, tu nadal coś się dzieje. I może to zabrzmi egoistycznie, ale ja nie chcę rezygnować z tej mocy, jestem ciemną wiedźmą i… I mimo wielu minusów, przyzwyczaiłam się do tego. Chciałabym, abyś to zaakceptowała. — Spojrzałam na nią opiekuńczym wzrokiem, ale ona prychnęła pod nosem, jakby moje słowa nie zrobiły na niej wrażenia.
— Sypiasz u wampira, włóczysz się z Demonem. Nie tak to wszystko miało wyglądać… — Uniosła podbródek i skierowała na mnie swoje błękitne oczy. Przełknęłam ślinę i spuściłam swój wzrok. — Myślisz, że to by się podobało Roderickowi? — Nabrałam powietrza w płuca, a moje spojrzenie nabrało ostrego wyrazu.
— To już nie jest ważne, co by pomyślał — odparłam, a ona zmrużyła oczy.
— Tyle razy ci mówiłam, że on byłby dla ciebie najlepszy. Przecież mieliście się ku sobie. Może jakbyś była tu blisko, z nim. Może wtedy nie umarłby w taki sposób. — Słowa, które wypowiedziała, ukłuły mnie w serce i wżerały się w duszę. Drżącą ze zdenerwowania dłonią podrapałam swoje czoło.
— Proszę, nie mów takich rzeczy. — Po wyrazie jej twarzy widziałam, że ponownie ignorowała moje słowa. — Co się z tobą dzieje? — zapytałam zupełnie poważnie. Mój ton przepełniony był brakiem nadziei i osowiałością. — Może dobrym pomysłem byłoby, gdybyś zamieszkałą z Lishą albo ona przeniosła się do ciebie. W dwie żyje się lepiej. Byłabym spokojniejsza.
— Och, oczywiście. Wtedy nie musiałabyś już wcale mnie odwiedzać. Wtedy rzeczywiście miałabyś spokój. A jakbym zdechła… Jakbym to się stało, to nawet byś nie wiedziała.
— Przestań! Błagam cię, przestań tak mówić! — krzyknęłam, a źrenice mojej rodzicielki rozszerzyły się diametralnie. Dlaczego jesteś taka? Dlaczego ranisz siebie i mnie? Nie dopuszczasz do siebie żadnych sugestii. Stałaś się zimna i obojętna. Dlaczego zapominasz, kim dla siebie jesteśmy? Tak, jakby to nie miało znaczenia. A przecież ma… Ma wielkie, bo nikt nigdy nie będzie znał cię tak dobrze, jak ja. — Czy to naprawdę wszystko przez to, że jesteśmy trochę inne?
— Trochę inne? — Zaśmiała się pod nosem. — Ty jesteś zupełnie odmienna. Taka, jak twój ojciec. — Gdy to powiedziała, na jej twarz wpłynął grymas obrzydzenia, na który przykro było mi patrzeć. — Ty jesteś bardziej jego niż moja. — Kilka łez spłynęło po moich policzkach, a ja zamrugałam szybko, aby odgonić kolejne. Byłam w rozterce. Z jednej strony kotłowała się we mnie rozdzierająca cierpkość i złość. Chciałam powiedzieć kobiecie, że powinna być wyrozumiała. Powinna kochać mnie bezinteresownie, nie zważając na to, co działo się wokół nas i jak bardzo się zmieniałyśmy. Tak przecież robią inne matki, prawda? Tak. Tak powinny robić wszystkie kobiety, które chcą być oparciem dla swoich dzieci.
— Widzisz, ty jesteś taka jak słodki Roderick, w którego byłaś tak zapatrzona. Twój wymarzony zięć. — Przygryzłam dolną wargę, aż w końcu zacisnęłam szczękę i westchnęłam. — On też kochał wybiórczo. Nie za to, że istniałam, tylko za to kim byłam i co miałam. Gdy wrócił ze swojego wyjazdu i zorientował się, że mojej magii już nie było, że poświęciłam się dla siostry, on… Po prostu zerwał ze mną wszystko. Nie próbował nawet pomagać mi w odzyskaniu mocy. Po prostu odsunął się ode mnie, jakby bał się, że zarażę go swoim człowieczym losem — mówiłam powoli, a Anisa wyglądała, jakby przez krótką chwilę była w ogromnym, przeraźliwym szoku. Jakby całe jej ciało skupiło się na przeżywaniu prawdy, której się dowiedziała.
— On był dobrym chłopakiem — sprostowała całą moją wypowiedź pod swoje poglądy. Zabolało mnie, że mimo tego, czego się dowiedziała, nadal miała tendencję do idealizowania go.
— Był — odparłam krótko. — Ty jesteś tak samo dobrą matką, jakim on był ukochanym. — Nie wiedziałam, czy była świadoma tego, że powiedziałam jej jedną z największych obelg. — Ale mimo tego, ja go kochałam. Mocno i szczerze. I ciebie też kocham. Nieistotne, co się dzieje. Jesteś dla mnie ważna. — Wstałam i zdjęłam z wieszaka swój płaszcz, a blondynka wpatrywała się we mnie uporczywie.
— Już idziesz? — zapytała, a ja zmusiłam swoje usta do ułożenia się w lekkim uśmiechu.
— Tak mamo, już idę — mówiłam ze spokojem, nieco wypaczonym z emocji głosem.
— Jeśli wyjdziesz, to możesz nie wracać. — Zamarłam i podeszłam bliżej stołu, przy którym siedziała.
— Proszę? — Musiałam upewnić się, że dobrze usłyszałam.
— Powinnaś przy mnie być. Trwać. To jest twój pieprzony obowiązek. Być przy mnie i opiekować się mną. Bo ja jestem twoją matką, rozumiesz? Ja…
— Ja jestem twoją córką — przerwałam jej. — I nadal nie dostaję tego, co powinnam. Nadal nie dostałam ani należytego szacunku, ani uczucia. — Bałam się, że mogły paść słowa, które były w stanie pokłócić nas na długie dni.
— Jesteś bezczelna! — wysyczała i wyniosła z drugiego pokoju zamknięte pudło. — Wyjdź i nie pokazuj się tu więcej. To są rzeczy od twojego ojca. Musiałam cię przed tym chronić, bo miałaś być normalną czarownicą, a nie… Tym. Bierz to i wyjdź. — W osłupieniu wpatrywałam się w pakunek, a ona pstryknęła palcami i lekki podmuch wiatru przesunął mnie do tyłu, a pudło wylądowało w moich rękach. — Wynoś się! — warknęła, a moja dolna szczęka zaczęła trząść się niekontrolowanie.
— Naprawdę chcesz to tak rozwiązać? Przecież nie musi tak być. — Próbowałam przemówić jej do rozsądku.
— Odejdź albo zrobię coś strasznego, Norene — ostrzegła. Nawet moje imię brzmi obco w twoich ustach. Zupełnie nie tak, jak kiedyś.
— Nie — zaprzeczyłam. — Co z tobą? Naprawdę tak to chcesz załat… — Nie dokończyłam. W oczach kobiety pojawił się gniew taki, jaki widziałam już kilka razy w życiu. Przy stadzie wilków, podczas śmierci Raelyn i teraz.
— Przeklinam cię, Norene Yve… — Zastanowiła się przez chwilę, a ja miałam nadzieję, że cofnie swoje słowa, że do jej jaźni przedostanie się choć trochę skruchy. — Przeklinam cię, Norene Martinson. — Pobladłam momentalnie. — Wyklinam cię z mojej rodziny i życia. — Żałosna… Naprawdę żałosna dziewczyno. — Rzuciłam się z płaczem w jej stronę, ale świat wokół nas rozjaśnił się i zawirował. Wylądowałam przed drewnianą werandą, na twardej ziemi. Wszystkie okna domu zasłoniły się od wewnątrz, jak na zawołanie, a ja wpatrywałam się oniemiała w zamknięte drzwi. Z mojego nosa wytoczyła się strużka krwi, która spływała mozolnie po ustach i podbródku. Wrzasnęłam głośno, jakby ktoś oderwał brutalnie część mojej duszy i podarł ją na małe kawałki. Żałosna, naprawdę żałosna dziewczyno. Zapłakałam rzewnie i schowałam swoją twarz w dłoniach. Żałosna, naprawdę żałosna… Wstałam, lecz z braku sił i chęci, natychmiastowo osunęłam się z powrotem. Odchyliłam swoją głowę i spojrzałam na bezchmurne niebo, tak niepasujące do całej tej sytuacji. Żałosna, naprawdę żałosna. Najżałośniejsza wiedźma dzisiejszych lat.
Dziękowałam bogom za to, że mój czar przeniósł mnie do rezydencji wampira w jednym kawałku. Leżałam na podłodze i dławiłam się własną śliną zmieszaną z krwią. Oddychałam ciężko, obok mnie leżał pakunek, który przygotowała mi Anisa. Zakaszlałam donośnie i nie byłam w stanie unormować bicia swojego serca. Zawyłam głośno, a kilku wampirów, którzy mnie zobaczyli, pobiegło po Nathaniela. Moje ciało wykrzywiło się samoistnie, a ja ponownie ryknęłam z bólu. Silne ramiona przysunęły mnie i ułożyły tak, że plecami oparta byłam o ścianę. Każda kość bolała, jakby była indywidualnie łamana i składana na nowo.
— Co ona zrobiła? — zaniepokojony głos długowłosego zaistniał niczym oddalone echo w mojej głowie. Czułam zapach palonej skóry. Promienie słońca traktowały wampirzy organizm wyjątkowo boleśnie.
— Nie znam się na magii. — Nieco niższy głos zabrzmiał blisko mojej twarzy. Jęknęłam wrzaskliwie, gdy uczucie ukłucia zaistniało w mojej głowie. Jakby długa igła przeszła na wylot od jednego ciemienia do drugiego. — Wygląda, jakby miała zaraz umrzeć. — Mężczyzna upadł z hukiem, a z jego ust wydobyła się niestosowna obelga. Prawdopodobnie przez Przeznaczenie i to, że byliśmy blisko siebie, moje cierpienie przeszło również na niego.
— Odsuń się. — Zdołałam wyszeptać, a on dotknął mojej dłoni. — Odsuń się, bo słabniesz — wydusiłam z siebie, a on zmarszczył czoło.
— Nie jestem aż tak podły. — W jego oczach pojawiły się serdeczne iskierki. — Zostanę — powiedział wspierająco.
— Popełniłaś jakiś urok? Znowu pracowałaś z duszą? — Pokręciłam głową, ale Demon przybliżył się i złapał mnie za podbródek. — Spójrz na mnie! — krzyknął, a ja automatycznie otworzyłam oczy. — Co zrobiłaś, do cholery?! Musisz mi powiedzieć, bo nie wiem, jak mam pomóc. — Był wściekły. Paskudnie zły, a jednocześnie przerażony, pełen trwogi. Wykrzykiwał w moim kierunku wiele zdań, a one wszystkie były przejawem jego troski. Przepraszam, że po raz kolejny sprawiam, że twoja służba przemienia się w udrękę. Że kolejny raz patrzysz na mnie i musisz się zastanawiać, do czego byłam zdolna. Że widzisz mnie w stanie, który nie przystoi panu, ani mistrzowi. Rozpłakałam się cicho i choć mój organizm nadal wrzał od środka, próbowałam wstać. — Siedź, głupia! Chcesz się jeszcze bardziej osłabić?
— Kiedy ostatnio jadłaś cokolwiek? — odezwał się Nathaniel, który gestem dłoni odgonił ciekawskie wampiry, które zebrały się, by przypatrywać się wszystkiemu. — Kiedy ostatnio spałaś? Myślisz, że magia utrzyma cię przy życiu? Czar to jest wysiłek. Tak samo jak krwiopijca nie będzie szybki, nie wykorzysta swych umiejętności, gdy nie zaspokoi pragnienia, tak samo czarownica powinna o siebie dbać. — Tłumaczył zaniepokojony, ale jego słowa płynęły spokojnie i harmonijnie. — Nie pamiętam, kiedy widziałem cię odpoczywającą. Po prostu… — Nie dokończył swojego zdania.
— Nie… — Mój oddech uspokoił się nieco, ale nadal miałam zawroty głowy. — Nie jestem w stanie jeść. Nie mogę… — Mój głos załamywał się, bo był to pierwszy raz, gdy głośno przyznawałam się do tego, co rozwijało się we mnie od miesięcy. — Nie mogę przełknąć niczego normalnego, bez późniejszego wyplucia tego albo zwymiotowania — wyznałam. Mężczyzna odczekał chwilę, jakby zastanawiał się, jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć.
— Robisz to specjalnie? — powiedział w końcu, a ja spojrzałam prosto w jego miętowe oczy. — Musisz powiedzieć. Demon ma racje. Musisz powiedzieć, bo nie wiemy, jak powinniśmy ci pomóc. To nie jest… Wstyd. To jest coś, co można rozwiązać. Tylko musisz powiedzieć, że coś ci dolega. — Był to niezwykle rzadki czas, w którym całe jego przejęcie ustępowało. Oczy łagodniały, a on stwarzał wrażenie, jakby mógł powstrzymać całe zło świata, tylko po to, aby druga osoba poczuła się komfortowo. Dawno cię takiego nie widziałam. Tęskniłam. Tak bardzo tęskniłam.
— Nie, ja…
— Ona czasem pije obcą krew. — Mój wzrok automatycznie przeskoczył na szarowłosego. — Od długiego czasu. Myślę, że prawie od momentu, gdy ją poznałem. — Podrapał się po karku i zmarszczył czoło. — Nie myślałem, że wyniknie z tego coś tak poważnego. Przez chwilę tłumaczyłem to sobie tym, że jest twoją Przeznaczoną — zwrócił się do Wretcha. — Ale zdarzało się to również przed poznaniem ciebie — wytłumaczył. Wyjawiłeś nasze tajemnice. Odrobinę czystego miąższu naszej znajomości wyszło na światło dzienne. Zerknął przepraszająco w moją stronę. To nic. Tak musiało być. Dobrze, że to zrobiłeś. Najwyraźniej rozczytał moje myśli, bo pokiwał głową i odetchnął z ulgą.
— I dowiaduję się teraz? — W tonie wampira wyczuwalny był zawód i smutek. Fale boleści ustały, a moje postrzeganie nie było już w żaden sposób zaburzone.
— To nie jest coś, czym mam zamiar się chwalić — powiedziałam zimnym tonem, a czarnowłosy przejechał dłonią po zmęczonej twarzy.
— A ten stan teraz? Rozumiem, że to nie do końca od samej krwi. Choć i tę sprawę będziemy musieli rozwiązać. — Po moim ciele przeszły szybkie ciarki. Jak chcesz to rozwiązać? Obydwaj czekali na moje wyjaśnienia, a ja westchnęłam i wzruszyłam posępnie ramionami.
— Matka rzuciła na mnie klątwę i wyrzuciła z domu. Nie… — Zawahałam się na parę chwil. — Nie może pogodzić się z tym, że używam innej magii. Nie było też gadki o tym, że zawsze będę jej ukochaną córką. W zasadzie… W zasadzie nic nie było. Czysty przekaz. Zupełnie jakby czekała na chwilę, kiedy będzie mogła to zrobić. W domu rzeczywiście wisi jakaś dziwna energia, ale… Nie mam już jak się tym zająć. — Patrzeli na mnie w osłupieniu, jakby nie mogli uwierzyć w to, co powiedziałam. Zacisnęłam zęby i zamrugałam parę razy, aby nie dopuścić do ponownego uronienia łez. Trwali nieruchomo i bali się do mnie podejść. Wtórowałam im w tym zachowaniu i razem graliśmy w grę wypełnioną ciszą i niemymi pytaniami. Nikt z nas nie wiedział, co należało powiedzieć osobie, u której stóp walił się cały wszechświat. Nastały czasy, gdy zwykłe „będzie dobrze”, stawało się kłamstwem tak bolesnym i nieszczęśliwym, że lepiej było po prostu ucichnąć. Bezgłos z kolei był skrytym zabójcą, który czekał cierpliwie, aż zamkniemy się w sobie. I tak rozedrgani i pełni załamania, niszczyliśmy swoje jaźnie zbyt częstym zamartwianiem się. Milczenie i Rozterka wkradły się do naszych żyć i urządzały je po swojemu, a my — tak, jak za każdym razem — staliśmy sparaliżowani i obserwowaliśmy, jak nowy ład zapadał w naszych dniach i rozrywał je bezlitośnie. I nie mogliśmy nic zrobić. Byliśmy zdolni tylko do patrzenia.
Krew miała różne posmaki. W zależności od tego, z kogo się ją pobierało. Im bardziej zdeterminowana osoba lub kreatura, tym lepszy i pyszniejszy ślad zostawiała na ustach. Potęga zwarta w duszy przenikała przez cały organizm i zawierała się w każdej czerwonej kropli. Siedziałam zgarbiona na brzegu biurka i bawiłam się swoimi palcami. Stojący za mną Nathaniel odgarnął włosy, które spadały mi na twarz. Usłyszałam dziwny, intrygujący dźwięk. Zgrzyt i pęknięcie w jednym.
— C… Co robi… — Zamarłam. Mężczyzna odsunął od swoich ust zakrwawioną dłoń i przysunął ją bliżej mnie.
— Na razie zadbamy o to — szepnął. Trudno było mi się opanować i nie zagarnąć jego ręki bliżej mnie, ale z drugiej strony, bałam się to zrobić. — To nic — powiedział bardziej do siebie niż do mnie. Stanął za mną. Pozwolił, abym oparła się plecami o jego tors. Niezranioną dłonią masował mój bok, a pogryzioną przystawił mi do ust. Omamiające uczucie rozlało się po moim ciele. Ta jest najlepsza, najbardziej oszałamiająca. Jak afrodyzjak, rarytas… Jak narkotyk. Obezwładniający płyn, pokarm dla istoty, która pasożytniczo liczyła na czyjąś słabość. Czy będę musiała mu się kiedyś odwdzięczyć? Czy będę musiała zaoferować mu swoją krew? Dobiło mnie odczucie, które uświadomiło mi, że byłam straszną egoistką. Chciałam tylko brać i zyskiwać, ale drżałam na myśl, że kiedyś będę musiała odpłacić za tę przysługę. Czy będzie mu smakowało tak, jak mi? Czy to będzie tak samo dobre? Jak sensualna iskra, która pobudza wszystkie zmysły. Jak… Jęknęłam z niezadowoleniem, gdy mój Przeznaczony odsunął ode mnie dłoń. — Jesteś nienasycona — zaśmiał się pod nosem, a ja poczułam, jak moje policzki się zaczerwieniły. Oblizał ranę, a ta zasklepiła się momentalnie. Nie wiedziałam, czy powinnam podziękować, czy przemilczeć to wszystko. Być może patrzy teraz na mnie i myśli, że jestem skończona, że nie tego po mnie oczekiwał. Zawiódł się i teraz rozmyśla, ponieważ nie jestem ani odpowiednią dziewczyną, ani dobrym oparciem dla jego frakcji… — Hej. — Zagarnął mój podbródek i zmusił mnie, abym na niego spojrzała. — Znowu tak robisz. Kiedy to się stało, że rozmawiamy ze sobą tylko wtedy, gdy dzieje się coś złego?
— To… — Dałam sobie chwilę na przemyślenie. — To prawda — przyznałam. — Zauważyłeś, że w kilka miesięcy przetoczyliśmy się przez… Tyle faz. — Mężczyzna przybliżył się do mnie i oparł swoje czoło o moje. Pogładził delikatnie moje włosy i oblizał usta.
— Pamiętam, jak było początkowo. — Zaśmiał się szczerze, a te parę sekund było dla mnie najwspanialszą chwilą tego dnia. Lepszą nawet od picia jego krwi. Serce przyspieszyło gwałtownie, a ja również pokusiłam się, aby obdarzyć go uśmiechem. — Szybko, nieprzemyślanie, beztrosko i przekornie — dodał. Na wspomnienie o tych chwilach, miałam ochotę go pocałować. Wyciągnęłam dłoń w kierunku Nathaniela i przeciągnęłam nią po jego policzku.
— A potem wszystko przystopowało, zatrzymało się. Ale świat pochylał się nad nami i dawał nam sygnał, że jesteśmy dla siebie stworzeni — dopowiedziałam, a on kiwnął potakująco. — Znaliśmy swoje przyzwyczajenia, swoje obawy. Choć nadal mieliśmy sekrety. Byliśmy jak stare małżeństwo — zbyt przerażone, żeby złamać dotychczasową rzeczywistość i zmienić coś w swojej rutynie — rzekłam z rozrzewnieniem, a w jego oczach pojawił się zadziwiający żal, który zupełnie nie pasował do jego osobowości.
— A potem… — Zaczerpnął nieco powietrza, aby się uspokoić. To, co chciał powiedzieć, musiało być dla niego ciężkie i trudne do przyznania.
— Potem się od siebie odsunęliśmy — dokończyłam za niego, a on zacisnął wargi w wąską linię.
— Jakbyśmy prowadzili biznes, a nie życie — wyszeptał. Trwaliśmy przez chwilę w stanie posuchy. Czysta prawda, niczym ocet przemywała rany. Odkażała duszę, ale sprawiała nam niesamowitą boleść. — Może być tak, że czasem nawet sam los nie jest w stanie połączyć dwóch osób, które mają tak różne osobowości. A może zbyt dużo sobie obiecywaliśmy? — zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Rzuciliśmy się na możliwość szybkiej, nieograniczonej miłości, której nic nie było w stanie powstrzymać, ale mimo to nasze problemy okazały się murem dla uczucia, które miało być niezniszczalne. I oto my, teraz, tutaj. W stanie takim, o jaki nikt wcześniej by nas nie podejrzewał. Mężczyzna usiadł na podłodze, a ja spojrzałam na niego z małym niezrozumieniem.
— Chcesz teraz siedzieć? — zapytałam niedowierzająco, a on ponownie wyszczerzył się w moim kierunku.
— A co nam pozostało? — Kącik moich ust powędrował do góry, gdy uświadomiłam sobie, że ta rozmowa miała już między nami miejsce. Zeskoczyłam z biurka i usadowiłam się obok niego.
— I co teraz zrobimy? Nie sądzę, aby ktokolwiek był w stanie odwrócić naszą więź — przyznałam, a on przełknął ciężko ślinę.
— Przemyślmy to. Dajmy sobie czas na to, żeby uporządkować wszystko w głowach — odpowiedział, a ja skupiłam się na swoim oddechu, ponieważ nie chciałam ulec emocjom. Tak łatwo było nam zacząć i mogło się okazać, że tak po prostu postanowimy o końcu. Z dnia na dzień. Z sekundy na sekundę.
— A jak nie będziemy umieli z tym żyć? — W moim głosie wyczuwalny był strach.
— Będziemy musieli zmierzyć się z tymi trudnościami. Ale niezależnie czy zostaniemy razem, czy się rozłączymy… — Przerwał na chwilę, aby przemyśleć dokładnie, co powinien powiedzieć. W końcu westchnął głośno i kciukiem masował moją dłoń. — Nieważne, jak skończymy. Będziesz mogła na mnie liczyć. Jak na przyjacielu. — Mimo wszystko, to wyrażenie bardzo mnie zabolało. Chciałam go kochać i być przez niego adorowana. Chciałam o niego dbać i być jego priorytetem. Był mężczyzną, przy którym chwilami myślałam o swojej dalekiej przyszłości tak, jakby miała nadejść jutro. Przy kimś takim należało trwać. Czegoś jednak brakowało. Czy to przez to, że byliśmy zbyt szybcy i raptowni? Coś nie zadziałało, nie połączyło się. Ona sama nie chwyciła nas w porę. Chyba nie złapała nas prawdziwa miłość.
Przyszedł zdradliwy świt. Trwał zbyt długo i nie starczyło nam sił. Zamknął nas w objęciach udawanej euforii, starał się utulić nas do wiecznego snu swoją zapowiedzią spokoju i pojednania. Sprawił, że nabieraliśmy nowych kolorów, a potem wyrzuciliśmy je z siebie przez kolejne choroby, które zaczęły gryźć nasze ciała. Odkryliśmy nieznane granice szczęścia, które stały się dla nas największym utrapieniem. Pomyślność była tylko dla ludzi mocnych i nieugiętych. Pogrążyliśmy się w fatalnym, mrocznym koszmarze. Nasze ścieżki połączyły się nieszczęśliwie… I znów żyliśmy w tym samym świecie. Tak samo żałośni. Kochający się nieszczerze. Zagubieni.
Rozdział trzeci
Panika obecna była w oczach każdego, kto zdołał teleportować się do zatłoczonej Rady Magicznych. Duszne, ciężkie od ilości osób, powietrze męczyło płuca i powodowało uciążliwy ból głowy. Przepchnęłam się przez tłum i z szokiem wpatrywałam się w kilka martwych ciał. Kto to zrobił? Kilka głosów wyprzedziło moje myśli, a ja uniosłam swoje brwi w geście zdziwienia. Ich krew była już zimna, pozbawiona jakiejkolwiek energii. Nie żyją od kilku godzin. Starszy, wyłysiały czarownik uniósł dłonie. Wszelkie szepty i dywagacje zakończyły się momentalnie. Zebrani spojrzeli w jego stronę. Mężczyzna z dziwnym roztrzęsieniem, wpatrywał się w poszczególne twarze, by zakończyć wzrokowy obchód na mojej. Świat zatrzymał się na kilka sekund, jakby ktoś odprawiał potężny czar manipulujący czasem. Demon stał obok mnie i badającym spojrzeniem obserwował otoczenie wokół nas. Tak nagłe wezwania nigdy nie znaczyły nic dobrego. Jednak śmierć kilku strażników nie była wystarczającym powodem, aby przyzywać wielu magicznych. W końcu staruszek otworzył usta, a ja nabrałam gwałtownie powietrza, bo podświadomie czułam, że miał do zakomunikowania coś poważnego.
— Kilku zatrzymanych zostało oswobodzonych. Nie wiemy jeszcze przez kogo. — Moje serce zabiło szybciej na myśl, że czarownice-zabójczynie, bądź magiczni złodzieje, mogli ponownie błąkać się bezkarnie po świecie. — Złapaliśmy prawie wszystkich — dodał mężczyzna, a ja odetchnęłam z ulgą. Demon pokręcił głową, jakby wiedział, co nas czekało. — Jedynie jedna osoba nie została jeszcze odnaleziona. Czarownica Agatha Bermont. Dlatego proszę wszystkich zebranych o podzielenie się na odpowiednie grupy. Wiedźmy i czarownicy specjalizujący się w szybkim podróżowaniu muszą jak najszybciej przeczesać najpierw okolicę, a następnie większe połacie terenu. Tarociści i media niech zajmą się przewidzeniem, gdzie może się teraz znajdować ta kobieta. Reszta ma bezwzględny obowiązek obserwowania swojego otoczenia. Jeśli ktokolwiek… — Ponownie spojrzał na mnie. — Znajdzie tę kobietę, musi natychmiastowo zawiadomić Radę i schwytać Agathę. Jeśli będzie się opierała lub stwarzała zagrożenie… — Ucichł na parę sekund, a ja przełknęłam ciężko ślinę. — Po prostu ją zabijcie. — Wszyscy rozpierzchli się w pogoni za swoimi zadaniami, a ja zostałam na miejscu i patrzyłam niepewnie w stronę Aarona, wiekowego czarownika.
— Masz swoją szansę, Yverett. Złap wiedźmę, a Rada zapomni o twoich głupich przekonywaniach o jej cnotliwości. — Nachylił się w moją stronę, a ja poczułam ostry zapach jego wody kolońskiej. — Niewinny nie ucieka, Norene. Niewinny wie, że nic mu nie grozi — wyszeptał powoli.
— Chyba że jest sądzony przez bandę czarownic i czarowników tak niekompetentnych i zapatrzonych w siebie, że wie, że nie ma już ratunku. — Tym razem to ja przybliżyłam się do niego i obdarzyłam go potępiającym spojrzeniem. — Nie ucz mnie, co jest dla mnie szansą, a co nie. Jesteś głupi. Ktoś ją zabije i co? Odrodzi się, bo jest wiedźmą. Życzę sobie, żeby przy tym wszystkim podczas jej odrodzenia czas cofnął się do czasu bitwy. A wtedy kazałabym jej uciekać.
— Dam im przeklęte bronie i wtedy zabiją ją na dobre — przerwał mi, a ja prychnęłam pod nosem.
— Nic im nie dasz. Aaron. Czy to nie jest tak, że ty sam nie wierzysz w jej winę? Mówisz to wszystko, żeby nie stracić pozycji, mam rację? — Mężczyzna pobladł, a ja uśmiechnęłam się gorzko. — Sama nie wiem, czy ci współczuję, czy jestem na ciebie zła.
Kiedy popłoch opanował umysły zatraconych w swym zadaniu magicznych, ja w spokoju przemierzałam długie korytarze siedziby Rady. Dwa cieniste, niewidoczne dla innych psy przebierały łapami, aby dotrzymać mi kroku.
— Myślisz, że ona naprawdę uciekła? — Długowłosy Demon wyglądał na zamyślonego. — Jak mogłaby to zrobić? Myślałem, że magicznym zakładane są te kajdany. — Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Na wspomnienie o zaklętych bransoletach, które musiałam nosić podczas przesłuchania, robiło mi się niedobrze. — Może nie zadziałały na nią.
— Działają na wszystkich. Sprawiają, że czujesz się paskudnie, bez magii i życiowej mocy. Jesteś na krawędzi. Zbyt słaby na ucieczkę, zbyt zmęczony na pozbieranie myśli — szepnęłam, a mężczyzna zacisnął usta w wąską linię, zdając sobie sprawę, że przywołał kilka bolesnych obrazów.
— Przepraszam — przyznał szczerze, a ja machnęłam lekceważąco ręką.
— To nie ma znaczenia. Nie przejmuj się tym — skłamałam, a on zmarszczył czoło.
— Ale Aaron miał rację. Powinna stanąć i poddać się ich woli, a oni może zobaczyliby, że nie ma nic do ukrycia. — Uniosłam jedną z brwi i spojrzałam powątpiewająco w jego stronę.
— Wierzysz w to? Myślisz, że odpuściliby jej? Chyba… Minęły czasy, gdy Radę prowadziła sprawiedliwość.
— Minęły czasy, gdy kogokolwiek prowadziła ta cnota — dopowiedział, a ja rozchyliłam usta.
— Masz rację — przyznałam z trudem. Jeden z psów szczeknął głośno i pobiegł w stronę wnęki pod schodami. Przyśpieszyłam kroku i weszłam w cień, który tam panował. Moje oczy rozszerzyły się nienaturalnie, a ja natychmiastowo utworzyłam za mną mroczną iluzję, która nie pozwoliła ciekawskim obserwatorom dostrzec, że coś było nie tak.
— Bogowie… — Koe wyglądał na zszokowanego. Twarz Agathy była opuchnięta, oczy zaczerwienione. Usta zszyte nicią sprawiały, że każda sekunda patrzenia na kobietę zamieniała życie w koszmar.
— Zabierzmy ją stąd… — Wpadłam na pewien pomysł, który rozjaśnił nieco mój umysł. — Ja ją zabiorę — sprostowałam. — Ty zostań, proszę. Zostań, a gdyby ktoś o mnie pytał, powiedz, że kazałam ci szukać Agathy w budynku i rozdzieliliśmy się, żeby szybciej poszło. Wróć za parę godzin. — Mężczyzna złapał mnie za ramię i zlustrował dokładnie.
— Bądź ostrożna, dobrze? — Jego błękitna szata dodawała mu powagi.
— Tak, dobrze. Nie martw się. — Chwyciłam wycieńczoną wiedźmę za ramiona i skupiłam się na mocy, która przepływała przez moje żyły. Przymknęłam powieki, a już po paru sekundach powietrze stało się bardziej rześkie i żywe. — Do cholery… — Wyjęłam z torebki klucze i ich zaostrzoną częścią próbowałam przeciąć nitki, które wiązały jej usta, ale bezskutecznie.
— Pani Norene? — Młoda dziewczyna ze stada Fergusa podeszła do mnie i ze strachem wpatrywała się w czarownicę. — Mój Boże… — Po tym stwierdzeniu, mogłam z łatwością wywnioskować, że była nowa w tym świecie.
— Proszę pójdź po Fergusa, dobrze? — Starałam się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej życzliwie. Dziewczę pobiegło w stronę domu, a ja uspokajałam Agathę. — Zaraz to opatrzymy, nie ruszaj się. Fergus cię nie wyda. — Blondwłosy przyjaciel w pośpiechu szedł w moją stronę.
— Nor, co to ma znaczyć? — spytał zaniepokojony, a ja wzruszyłam ramionami.
— Musimy wziąć ją do środka. Chyba nie chcesz, żeby ktoś ją tutaj zobaczył? — Zgodził się ze mną i pomógł mi wprowadzić kobietę i usadowić ją na fotelu. Ta odetchnęła z ulgą, ale wciąż cierpiała z powodu zamkniętych ust. Postawny wilkołak przeciął małym nożykiem sznurki, a Agatha rozchyliła drżące z bólu wargi. Przycisnęłam dłoń do swoich ust, gdy zobaczyłam, że miała spiłowane zęby.
— Pewnie nawet nie może mówić — stwierdził Fergus. Uklękłam przed nią, aby złapać z nią kontakt wzrokowy.
— To Rada ci to zrobiła? — Kobieta zaprzeczyła ruchem głowy. — Wiesz, kto to zrobił? — Ponownie ten sam gest. Była osłabiona przez kajdany, które wysysały z niej magię. Chwyciłam je niechętnie. Nieznajome, małe dusze. Przybywajcie. Tuż obok mnie pojawiła się niewielka, półprzezroczysta zjawa, która na moje polecenie wniknęła do zamków i otworzyła je bezproblemowo. W chwili, gdy bransolety spadły na podłogę, Agatha odetchnęła głęboko, jakby wcześniej coś nie pozwalało jej do końca napełnić płuc. — Proszę, dajcie jej coś do picia. Tylko niech będzie letnie. — Stojący obok chłopak podreptał do kuchni. — Fergus… — zaczęłam, ale wilkołak wiedział, o co mi chodziło.
— O nie… Nie, nie, nie. — Zaczął się maniakalnie powtarzać. — Wiesz, że nie mogę się narażać Nathanielowi. — W chwili, gdy wypowiedział to imię, czarownica poruszyła się zaniepokojona.
— Proszę, schowaj ją u siebie. Nikt jej nie znajdzie. Rzucę na nią czar.
— Skąd ta pewność, że ona nie jest winna? Skąd pewność, że nie będę trzymał pod moim dachem zdrajcy? Kogoś, kto przy najbliższej okazji wbije mi nóż w plecy? — Rozumiałam, że martwił się o bezpieczeństwo swoich podopiecznych, jak również swoje.
— Ktoś ją specjalnie stawia w takiej sytuacji. Położył ją, zasłonił magią i uciszył w ten podły sposób, aby zmarła. A potem ktoś by ją znalazł i powiedział, że była winna, ponieważ uciekła. I koniec sprawy. Zbrodniarz został ukarany. — Prychnęłam pod nosem. — Nawet jeśli ktoś otworzyłby pomieszczenie, w którym była, to kto jej to zrobił? Tu się coś nie trzyma całości — Spojrzałam prosto w jego złote oczy. — Wiesz, że gdybym myślała inaczej, to nie narażałabym cię.
— Staram się ciebie zrozumieć, ale wciąż mam długi u Nathaniela. Jeśli się dowie, to… Boję się nawet myśleć, co się stanie. — Zagryzłam dolną wargę i spuściłam swój wzrok na podłogę.
— Wymagam od ciebie za dużo, masz rację. Przepraszam — przyznałam szczerze, a on westchnął.
— Nie znoszę, gdy przyznajesz się do błędu. Dużo lepiej byłoby, gdybyśmy się pokłócili…
— Nie przyzwyczajaj się, Fergus. Wiesz, że to nie w moim stylu, żeby powiedzieć, że się pomyliłam. — Zdobyłam się na odwagę i postanowiłam zażartować z całej sytuacji. Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i ze zrezygnowaniem przeciągnął dłonią po zmęczonym, oliwkowym czole.
— Dobrze, niech będzie. Jeden pokój, ale nie może z niego wychodzić. Niech nikt jej nie widzi. Zero używania magii…
— Będzie niewykrywalna, obiecuję. — Podeszłam do niego, a on wyciągnął ręce w moją stronę i przytulił mnie mocno. — Dziękuję ci. Będę to pamiętała — zapewniłam.
— Nie pozwól… — wyszeptał wprost do mojego ucha. — Nie dopuść do tego, żeby wampir się dowiedział. — Potaknęłam aprobująco, tym samym, przypieczętowałam kolejne kłamstwo, które wisiało nade mną niczym ostrze. Pojawiła się kolejna osoba, przed którą zatajałam prawdę.
Zasłoniłam szare, grube kotary w małym pomieszczeniu. Ściany były pomalowane na piękny błękit. Biała podłoga idealnie komponowała się z drewnianymi, jasnymi meblami. Pomieszałam palcem wodę zmieszaną z korą brzozy i majerankiem. Dla wzmocnienia, uzdrowienia i ochrony. Fioletowe światło wydobyło się ze spodu miski, a lekka mgła zaczęła kotłować się pod moimi stopami. Jarzący się knot żółtej świecy poruszył się niespodziewanie, a kącik moich ust powędrował do góry. Wzywam widmo powietrza, pragnące pożyć trochę w świecie. Kilka podłużnych postaci pojawiło się przede mną. Dla ukrycia. Kilka z nich rozmyło się z powrotem. Niech nikt oprócz domowników nie wie, że jest tu ta czarownica. Kolejne wyparowały. Dyktowałam swoje warunki dopóty, dopóki nie został tylko jeden z nich. Żywiołak domeny przeniknął całkowicie do świata i ukłonił się nisko. Agatha spojrzała z wdzięcznością w moją stronę.
— Powiem Shirley, aby czasem tu przychodziła i dawała mu jakieś dary. Odpoczywaj. Gdy odzyskasz trochę sił, to razem odprawimy czar uzdrawiający i twoje ciało wróci do normalności — powiedziałam, a ona otarła łzę, która spłynęła po jej policzku. Zadowolona zamknęłam za sobą drzwi i w podekscytowaniu pokonałam kilka korytarzy. Dotarłam do sporego biura. Przygarbiona dziewczyna wpatrywała się w jeden dokument, który zapewne pochodził z ogromnego stosu, jaki był ułożony obok niej. Oparłam się o futrynę i w ciszy przypatrywałam się jej pracy. Brązowowłosa przecierała co chwilę oczy i wzdychała ciężko. Odgarniała niesforne kosmyki za ucho, aż w końcu marszczyła brwi i zakreśliła coś w dokumentach. Moje serce zabiło kilka razy mocniej, a w ustach pojawił się gorzki posmak poczucia winy. Kiedy ostatnio miałaś czas dla siebie? Czy ucząc się magii, przejęłaś po mnie upór i skłonności do pracoholizmu? Kiedy ostatnio czarowałaś? Kiedy ostatnio widziałam cię beztroską, pełną zaangażowania i podekscytowania? Otoczenie cię ugasiło. Zalało obowiązkami płomień, który wił się w twojej duszy, a teraz trudno będzie go ponownie rozpalić. Ja byłam kochanką, żoną i współpracownicą. Ty w swoim Przeznaczeniu od początku musiałaś być Matką Stada, która dbała o rzeczy, o których wcześniej nie miała pojęcia.
— Hej. — Było to jedyne, co mogłam z siebie wydusić w jej kierunku.
— Och, Nor. Dobrze cię widzieć! — Mimo nawału zajęć i osłabienia, które widoczne było w bledszych niż zwykle oczach, jej uśmiech pozostawał niezmienny. Był podnoszący na duchu i przepełniony wiarą w lepsze dni.
— Dawno… — Przełknęłam niepewnie ślinę. Musiałam znaleźć sposób, aby wyrwać ją na parę godzin od rutyny. — Dawno nie nauczyłam cię niczego nowego. Może chciałabyś…
— Nawet nie wiesz, jak bardzo! — powiedziała zupełnie szczerze. — Ale… Sama zobacz. — Wskazała na papierzyska, które walały się po miejscu, przy którym siedziała.
— Nie chciałabyś chwili przerwy? Poćwiczymy w mieście. Ja, ty i magia. Nie daj się prosić — zachęciłam ją, a jej policzki się zaczerwieniły.
Wiosenne powietrze wmykało się do środka samochodu, przez otwarte szyby. Nasze włosy tańczyły szczęśliwie i korzystały z chwili wolności. Miałam wrażenie, że za każdym razem, gdy na twarzy Shirley pojawiał się uśmiech, słońce chętniej wyjawiało się zza chmur i ogrzewało świat swoimi promieniami. Siedziała wygodnie, z głową odchyloną. Błogie ułożenie jej ust wskazywało na to, że nawet podczas jazdy korzystała z chwili spokoju i próbowała wypocząć.
— Jak to było? Jeszcze raz! — zarządziłam, a ona zachichotała głośno.
— Powiedział, że czytał o tym i bardzo często, gdy ktoś ze stada ma złe zamiary wobec Luny, to mogą mu się przytrafić takie rzeczy. Od bólu głowy, nawet po paraliż. Nie to żebym się cieszyła… — powiedziała nieskromnie, a ja przerzuciłam na nią swój wzrok.
— O, daj spokój. Jesteś z tego zadowolona! — Skręciłam delikatnie i ostrożnie zmieniłam pas ruchu. Dziewczyna zasłoniła się dłońmi. — Jak prawdziwa wiedźma! — pochwaliłam ją, a ona prychnęła pod nosem.
— Wiesz… Ciężko się na nią patrzy w takim stanie. Mimo wszystko mam nadzieję, że jej przejdzie. — Zapatrzyła się w krajobraz za oknem, a ja zamrugałam parę razy.
— A między tobą i Fergusem… Wszystko… — Przerywałam co chwilę, aby odpowiednio dobrać słowa. — Wszystko dobrze? — Ciemne chmury niespodziewanie przysłoniły niebo, a ja zacisnęłam usta w wąską linię. Czy ona nieświadomie wpływa na pogodę, czy to dzieje się samo?
— Fergus ma zdanie, że ciężko jest połączyć bycie Matką Stada i życie czarownicy — odparła cicho, a ja zmarszczyłam brwi.
— Ma rację — przyznałam. — Ale to nie znaczy, że niemożliwe — dodałam, a ona westchnęła głośno i nabrała powoli powietrza w płuca.
— On naprawdę o mnie dba — powiedziała. — Ja uwielbiam stado. Są dla mnie jak rodzina. Pewnie tak, jak dla ciebie wampiry. — Zesztywniałam na parę sekund.
— Nie jestem pewna, czy tak jest. Ja… Nie patrzyłam tak na to — odpowiedziałam szczerze, a ona przyglądała mi się ciekawsko.
— Może nie zwróciłaś uwagi. Na pewno jest coś takiego, co oni robią specjalnie dla ciebie. Coś, co robią, bo zauważyli, że ty to robisz, nawet jeśli nie mają z tego żadnej korzyści. Samo to twoje zasuwanie zasłon i rolet w pokojach, nawet jeśli w środku nie mieszka żaden wampir — wytłumaczyła, a ja rzuciłam jej zszokowane spojrzenie.
— Może coś w tym być.
— I u mnie też tak jest. Ja podporządkowałam swoje życie pod ich przyzwyczajenia. Odliczam dni do pełni, przestałam nosić srebrną biżuterię…
— Ta nieszczęsna biżuteria prześladuje mnie od początku. Złoto mi nie pasuje. — Naburmuszyłam się, a potem wspólnie zaśmiałyśmy się serdecznie.
— Kłamca. Jest ci pięknie w onyksie i złocie. Powinnaś nosić tylko to. — Jej mina zmarkotniała nieco. — Z tym że… Mam w grupie wielu dobrych znajomych, ale nikt tam nie dba o mnie. Nikt nie rozumie, czemu co tydzień karmię Marę. Wilki zerkają dziwnie, gdy czasem wychodzę na zewnątrz, by zebrać trochę kory albo ziół. Dziwią się, gdy krzywię się, czując zapach paskudnego, przetworzonego cynamonu. I czaruję coraz mniej. Coraz rzadziej. — Zjechałam na pobocze i w przerażeniu biegałam wzrokiem między jej smutkiem a formującym się przed nami tornadzie z chmur. — Bo są moimi najbliższymi, ale… — Zupełnie nieświadoma obdarzyła mnie wypełnionym łzami wzrokiem. — Fergus powtarza, że niekiedy trzeba z czegoś zrezygnować… — Jej podbródek zaczął drżeć samoistnie. Gałęzie drzew wyginały się pod wpływem wichury. Pojazdy zawracały i uciekały przed pędzącym w naszym kierunku wirem. Położyłam dłoń na jej kolanie. Nigdy nie pomyślałabym, że będziemy do siebie tak bardzo podobne. I nie wiem, czy cieszyć się z tego zbiegu okoliczności, czy płakać nad twoim losem. — A ja nie chcę rezygnować z bycia sobą. — Kompletnie zapłakana, mimo zapiętych pasów, wylądowała w moich ramionach, a ja z przerażeniem uświadomiłam sobie, że zostało nam mało czasu do zetknięcia się z tornadem.
— Gdy umarłam podczas bitwy, sama Śmierć dała mi wybór. Mogłam zostać wśród ludzi, którzy byli dla mnie zupełnie obcy charakterem i sprawić, że mój czar ułatwi wam wygraną. Drugą opcją było wrócenie do was i sprawienie, że zaklęcie się nie uda.
— Zaklęcie się udało. — Pobladła, ale ja szybko uniosłam jej twarz.
— Bo wykonałam drugie. Dbam o was wszystkich. Chcę szczęśliwego życia dla ciebie, Fergusa. Dla Lishy… Dla mojej matki i Nathaniela. Dla wszystkich, którzy tam byli i tych, którzy są teraz, ale nie oddam czegoś, o co walczyłam tak długo. A ty? — Nabrałam powietrza. — Żyjesz swoim życiem i nikt nie może żądać od ciebie tak wielkiego poświęcenia. To ty będziesz cierpiała późniejsze konsekwencje. Dałam ci wybór, który nie każdy mógł usłyszeć. Zostałaś czarownicą w czasie, gdy powinnaś uciekać od magii, jak najdalej się dało. Chyba nie powiesz mi, że teraz chcesz z tego zrezygnować? — Mój ton był nieco agresywny. Auto zatrzęsło się od siły podmuchów, a światła drogowe zaczęły mrugać przerażająco.
— Miłość wymaga poświęceń. Tak mówi…
— Pieprzyć tych, którzy tak mówią. To nie miłość wymaga poświęceń, a ludzie, którzy myślą, że są ważniejsi od tego, co naprawdę ubóstwiasz. Boją się, że pasja zasłoni ci widok na nich. — Przełknęłam ciężko ślinę i przytuliłam ją mocniej, czując, że za chwilę mogłyśmy zostać zmiecione przez potężną moc żywiołu. — Masz tak wielki talent. Czego nie dotkniesz, ozłacasz to swoją pogodą ducha. Za co się nie weźmiesz, robisz to doskonale. Jesteś wręcz denerwująca w swoim ideale. — Zaśmiałam się. — Wszystkim tym, którzy chcą cię sprowadzić do ich poziomu, pokaż pożogę i pogrom.
— Pożogę i pogrom? — Pociągnęła nosem i otarła swoje policzki. — Brzmi, jak ty.
— Brzmi, jak my — poprawiłam ją, a wietrzny wir opadł tuż przed naszym autem. Jedyne, co z niego zostało, to dziki i przenikliwy powiew, który ponownie poruszył pojazdem.
— Tak — uśmiechnęła się. — Masz racje. — Przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam dalej, tym samym zignorowałam kotłującą się w mojej głowie myśl, że siedziała obok mnie czarownica, która sama nie była świadoma swojej zatrważającej mocy.
Miasto było żywe. Niczym drżący organizm, czkający toksycznymi oparami. Zapraszał do swojego środka każdego chętnego. Kuszące wystawy nabierały jaźnie i powodowały, że chciało się wstąpić do każdego sklepu. Lśniące dodatki cieszyły oczy, a myśl o posiadaniu ich wszystkich radowała wyobraźnię. Brązowowłosa przysunęła do siebie wieszak, na którym wisiała zwiewna, żółta sukienka.
— Pasuje ci — przyznałam, a ona przejrzała się w lustrze i z zadowoleniem oparła głowę o materiał. Po chwili jednak odłożyła ubranie na miejsce i lekko zestresowana przeczesała palcami swoje włosy. — Co się dzieje?
— Nie chcę wydawać pieniędzy. Fergus wciąż ma dług u Nathaniela, więc nie chcę być rozrzutna — powiedziała, a ja spojrzałam ze zrezygnowaniem na mój kosz pełen gotowych do zakupu rzeczy.
— Dobrze, więc po prostu pooglądajmy — odparłam przekonująco. Nie chciałam sprawić jej przykrości, więc również zrezygnowałam z wydawania pieniędzy. Dziewczyna potarła swoje zmęczone czoło i już po chwili wróciła do poprzedniego humoru. Nawet jeśli potrzebowałabyś czegoś, to nie chciałaś sprawiać kłopotu. Na tym polegała nasza głupia duma, która zabraniała nam być dla kogoś uporczywym ciężarem.
Metropolia była pełna dynamizmu. Kolorowe obrazy zacierały się z każdym pędzącym kołem. Wszelkie kroki odbijały się echem od betonu i wędrowały ku górze, gdzie rozpraszały się mozolnie. To znów my — olbrzymy — lecz tym razem w świecie stalowych gór, które swymi wierzchołkami rozdrapywały chmury i z rozkoszą karmiły się ich wnętrznościami. Giganty w uniwersum hegemonów, gdzie każdy, najbardziej staranny krok, okazywał się niewystarczający. W tym wszechświecie chętniej siadaliśmy i smakowaliśmy ciszę, ale jej gorzki, odpychający smak uświadamiał nam, że nie był to wyśniony spokój, a zakryte kłamstwem rozczarowanie. Mimo tej wiedzy rozkoszowaliśmy się chwilą przerwy od ciągłej pogoni. Shirley z zadowoleniem przymknęła powieki i łapała wszelkie promienie. Z mrożoną kawą w ręku i jeansową kurtką na ramionach wyglądała jak zwyczajna nastolatka. Nikt przechodzący obok niej, nie pomyślałby, że miała na głowie więcej obowiązków niż wielu dorosłych razem wziętych.
— Boję się — powiedziała, a było to na tyle niespodziewane, że się zakrztusiłam. Gryzła plastikową rurkę, a potem obdarzyła mnie zmartwionym wzrokiem. — Miałam dużo do zrobienia, a teraz wrócę i będę musiała tłumaczyć się z tego, czemu nie zdążyłam. — Rozchyliłam usta w geście zdziwienia i zamrugałam parę razy.
— Nie rozumiem. Przecież nie zrobiłaś nic złego. — Próbowałam uświadomić jej, że czas spędzony na dbaniu o zdrowie i samopoczucie, nie był straconą chwilą. Powstrzymała mnie jednak myśl o tym, że sama nie stosowałam się do tej zasady.
— Doceniam, że spędziłyśmy razem kilka godzin. Jestem ci za to bardzo wdzięczna. Muszę cię jednak poprosić o coś jeszcze — mówiła bez żadnych uczuć, zupełnie monotonnie.
— O co chodzi? — zapytałam, a jej twarz stężała zauważalnie.
— Spraw, żebym straciła przytomność. Bardzo bym się ucieszyła, gdybym jeszcze dzisiaj… Mogła bez tłumaczenia się nikomu, po prostu usnąć i obudzić się wypoczęta następnego dnia. Możesz to zrobić? — Nadzieja zagościła w jej ciele, a ja zacisnęłam pięści. Dlaczego mam wrażenie, że dzieje się bardzo źle? Dlaczego ukrywasz coś przede mną i udajesz tak, jakbyś poprosiła mnie o najzwyklejszą na świecie rzecz?
— To nie jest dobre, Shirley. Coś jest nie tak. Powiedz mi, jeśli… Jeśli Fergus cię źle traktuje. — Przejechałam językiem po podniebieniu.
— Po prostu mamy inne zdania. Nie miej go za potwora. Kocham go, ale czasem bywa tak, że lepiej nie poruszać pewnych tematów. Chcę tylko bez zbędnych pytań zakończyć tak cudowny dla mnie dzień. Proszę, Nor. — Jej głos łamał się odrobinę. Wstałam ze swojego miejsca i zmrużyłam oczy. Powinnam wparować tam i przestrzec go przed takim działaniem. Powinnam nastraszyć go tak, że zrozumiałby wszystko bez słów. Powinnam… — Nor? — Przerzuciłam na nią wzrok i wymusiłam słaby półuśmiech.
— Chodźmy. Nie bój się. Wszystko załatwię — obiecałam i zagarnęłam ją bliżej siebie. Nie pozwolę, aby coś ci się stało.
Świat wyczuł, że znów pakowałam się w kłopoty. Płakał intensywnie i moczył moje ciało. Poprawiłam bezwładną dłoń dziewczyny, która nieprzytomna leżała w moich ramionach. Gwiazdy pochylały się nad nami. W magiczny sposób przemieszczały się z każdym moim krokiem, zupełnie, jakby przepychały się, aby dokładnie obserwować sytuację. Gdybyś tylko mogła to zobaczyć. Pewnie oszalałabyś z podekscytowania. Tak bardzo lubisz wpatrywać się w niebo. Ciemny firmament zagęścił się od jaśniejących punktów, a był to widok tak zachwycający, że czułam suchość w ustach. Ciała niebieskie odprawiały swój urokliwy taniec. Podążałam wiedziona przez zmysły, wśród przyziemnej ciemnicy i osaczona przez pomocne cienie. W każdej chwili gotowe były podbiec bliżej mnie. Widmowe koty miauczały przeciągle, jakby wyprawiały dla nas specjalnie przygotowaną arię. Kilka kruków zakrakało głośno nad moją głową i zakołowało w powietrzu. Wszechmocne grzmoty rozległy się po okolicy i przecięły nieboskłon na kilka części.
— Cholera! — krzyknął przejęty Fergus i nie zważając na ulewę, wyszedł spod schronienia. — Co się stało?! Czy ona… — Odetchnął głęboko, gdy zauważył, że klatka piersiowa jego Przeznaczonej podnosiła się i opadała.
— Czar odbił się w nią rykoszetem. Nic jej nie będzie. Myślę, że obudzi się rano — powiedziałam ze spokojem, a on prychnął pod nosem i przejął ode mnie jej ciało.
— Powinnyście bardziej uważać. Wiesz, że jej stan wpływa na stado… — Zacisnęłam pięści i z trudem powstrzymywałam się od wykrzyczenia mu w twarz tego, co myślałam o jego wypowiedzi. Przełknęłam ciężko ślinę i przewróciłam oczami.
— A co wpływa na jej stan? Na jej humor? Kto przejmuje się nią? — zapytałam pełna zdenerwowania.
— Ja, kto inny? Chyba nie masz wątpliwości. Znasz mnie długo, ja dbam o ludzi, których kocham — wyznał. Choć normalnie jego słowa zapewne uderzyłyby prosto w moje serce, wtedy obeszły mnie zupełnie.
— Zastanów się, kogo teraz tak naprawdę kochasz — syknęłam.
— O czym ty mówisz?! — warknął, a ja zaśmiałam mu się w twarz. Deszczowe krople spływały po naszych twarzach i uwydatniały gniew, który czaił się w naszych spojrzeniach. — To ty się zastanów, Norene — przestrzegł mnie. — Zastanów się, czy warto swoją zapyziałą dumą wtrącać się w sprawy innych. Pomyśl, czy nie działasz czasem w sposób, który odsuwa od ciebie ludzi… — Pokręciłam z zażenowaniem głową i odwróciłam się do niego plecami. — Uważaj — powiedział podniesionym głosem. — Uważaj, bo za niedługo… Nie będziesz miała kogo kochać — dodał nieco złowieszczo, a kącik moich ust niekontrolowanie powędrował do góry. — Moja wilczyca popada w obłęd i myślisz, że nie wiem czyja to sprawka? — Podszedł do mnie jeszcze bliżej. — Gdybyś była mi obca… Powinienem cię zabić — syknął.
— Uważaj, bo zniewolone czarownice znane w naszej historii… — Zerknęłam na niego przelotnie. Zaczęłam się od niego oddalać. — Miały tendencję do uciekania i pozostawiania po sobie rzek płynących krwią.
Miłość była, według mnie, najbardziej nieokreślonym uczuciem, jakie istniało. Składała się z wielu elementów. Zaufanie miało za zadanie zbliżyć do siebie ofiary i wmówić im, że są sobie bliskie. Cierpliwość miała pomóc wytrwać długotrwałe próby. Namiętność osładzała bolesne chwile, które pojawiały się często. Wszystko z powodu braku ufności, która wykopywała na drodze zakochanych coraz to nowe przeszkody. Gorączkowość nasuwała podłe myśli, przez które nie doceniało się upływu czasu. Pożądliwość stawała się przykrą barierą, która spłycała więzy. Te same cechy w zbyt skrajnej formie z uczynnego przyjaciela, zmieniały się w koszmarnego niszczyciela.
— Widzisz, jak to jest? — zapytałam cicho cień, który powoli zanikał. — Niby miłość, ale muszą się okłamywać. — W moim gardle utworzyła się ciężka do przełknięcia gula. — Tak, jak ja to robię — dodałam. Opad nie ustępował. Chociaż mogłam się teleportować, skorzystałam z okazji na chwilę samotności. Założyłam słuchawki i odtworzyłam losowo listę utworów z telefonu. „Midnight City” zespołu M83 zagrało w moich uszach, a ja westchnęłam rzewnie. Głos serca przekrzykiwał bezustannie moje próby zagłuszenia myśli i przypominał mi o niedawnej rozmowie z Nathanielem. Być może to wszystko było prawdą. Nie było między nami nic więcej, oprócz transakcyjnych przekazów, zdawkowych rozmów i seksu, który pozwalał nam zapomnieć o naszych wadach. Kochałam, miłowałam, a potem się zagubiłam. Bo chciałam zbyt szybko, raptownie i bezproblemowo poczuć się dla kogoś ważna. Teraz nie jestem ani ważna, ani doceniana, ani wyczekiwana. A przecież mieliśmy być kochankami stuleci. Nie było nikogo, kto zaświeciłby światło i do upadłego pilnował wejścia, a potem powitał mnie szczerym uśmiechem — ani ukochanego, ani matki. Bo przecież to zadanie właśnie tych dwóch osób, prawda? Choć kilka lat temu zapewne nie doceniałam mojej rodzicielki, teraz pragnęłam być czyimś obiektem zainteresowań. Nie trzeba być czyjąś kochanką, aby poczuć się dobrze. Ale jeśli nigdy tego nie chciałaś, to miałaś szansę się z tego wycofać. W tej chwili jest już za późno. Świat zwolnił wyraźnie i pozwolił mi pogrążyć się w czasie, który był dla mnie przełomową próbą. Rozpędzony tir przejechał obok mnie i ochlapał mnie wodą z kałuży, ale ja nie przejęłam się tym zbytnio. W tej chwili jesteś zdana tylko na siebie. Zacisnęłam wargi w wąską linię. Nadejdzie do Ciebie chwila osamotnienia, a ono ukąsi Cię boleśnie w najgorszym momencie Twojego życia. Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się, ale jedyne co za mną było, to ciemna, nieoświetlona droga, która ciągnęła się już od kilku kilometrów. Widok ten przypomniał mi po raz kolejny, że moje nogi miały już dość tej podróży. Jeszcze tylko trochę. Zaśmiałam się pod nosem, gdyż były to słowa, które prawdopodobnie zniszczyły moje życie. Jeszcze tylko trochę i będziesz wystarczająco potężna. Jeszcze trochę i poświęcisz mu więcej czasu. Jeszcze chwilę i zajmiesz się tą sprawą. Oczy zamykały mi się samoistnie, a ja szczypałam swoje ramię, aby pobudzić organizm do życia. Tułając się po nierównym, leśnym terenie dotarłam do rezydencji, gdzie już od zewnątrz przywitały mnie zasłonięte szyby. Dziwny brzdęk przykuł moją uwagę. Ucieszyłam się na widok, że ktoś wystawił na zewnątrz kilka szklanych naczyń, aby zebrać dla mnie, tak ważną w rytuałach, deszczową wodę. W swojej trosce posuwali się aż do przesady. Taka ilość wystarczyłaby dla dziesięciu wiedźm. Kolorowe naczynia odbijały światło błyskawic i sprawiały, że w chwili rozjaśnienia, mały kawałek placu stawał się czarowny, pełen uroczych odcieni. Bez wahania weszłam do środka i automatycznie wpadłam na wysokiego, ciemnowłosego wampira, który trzymał w ręku mały rondelek. Oblizał swoje usta i badał mnie swoim wzrokiem.
— To… To ty zbierasz ten opad? — zapytałam niedowierzająco, a on podrapał się po nosie i spuścił spojrzenie na podłogę.
— Marudziłaś, że dawno nie padało. — Dotknęłam swojego zimnego policzka i zamrugałam parę razy.
— Tak… Tak, to prawda. — Były to jedyne słowa, które zdołałam z siebie wydobyć. Między nami nastała osobliwa niezręczność. Niechętnie patrzeliśmy w swoje strony, jakby sam widok mógł wyplenić duszę z ciała. W wierze i bojaźni, że jedno zerknięcie mogło złamać nas na zawsze. — Nath? — Po moim ciele przeszły ciarki. Nie byłam pewna, czy to przez demoniczny strzał z nieba, czy przez to, że odważyłam się do niego ponownie odezwać. — Chciałabym… — Kolejny trzask sprawił, że musiałam złapać się w miejscu serca.
— Norene. — Chwycił moje ramię i zabezpieczył mnie przed upadkiem. Oddychałam ciężko, a on przyłożył dłoń do mojego czoła. — Masz gorączkę — stwierdził, a ja pogrążyłam się w pełnej panice. Ale czarownice nie miewają gorączek. Nie bez powodu.
— Nie wiem… — Następny huk spowodował, że rozchyliłam szeroko buzie i zaczęłam się dusić. Łapczywie nabierałam powietrza, ale na darmo. Trzymana przez mężczyznę, miotałam się w konwulsjach i nie mogłam nic na to poradzić.
— Norene. — Jego głos zdawał się cichnąć. Wokół mnie pojawiało się coraz więcej ciemności, ale nie był to mój sprzymierzeniec. Ta czerń pachniała mokrą ziemią, wiosennym deszczem i świeżo skoszoną trawą. Miała zapach Śmierci.
— Nie wiem, co się dzieje — wyszeptałam ostatkami sił i wypuściłam jego palce ze swojego uścisku. Usłyszałam ostatni huk. Ten przeszył mnie swoim dźwiękiem mnie na wylot, zarówno ciało jak i ducha. Przerażające pieczenie rozległo się po moich nerwach. Przeżywałam to w ciszy, która była koszmarem składającym się z cierpienia, apatii i irracjonalności. Skończyły się miesiące Twojej pożogi i pogromu. Ledwo słyszalne zdanie odbiło się echem w mojej głowie. Dlaczego próbujesz przywołać je do dawnej chwały? Słabe słowa mierziły mój rozum, ale ja nie byłam w stanie na nie odpowiedzieć.
Rozdział czwarty
Wokół pachniało zgnilizną i trupem. Mgła zaczęła kotłować się pod stopami każdego, kto pojawił się w ciemnym ogrodzie. Nieustanne brzęczenie much irytowało wszystkie moje zmysły. Nie miałam już kontroli nad tym gdzie i kiedy się pojawiałam. Umarłam? Nie. Czułam się zbyt dobrze. Oprócz niewielkiego bólu, który towarzyszył mi niemal zawsze, nie czułam nic więcej. Nie opływała mnie specyficzna aura, nie dotykały mnie cienie. Byłam bierna. Może, właśnie nie żyję? Może ze Śmiercią byłam już na tyle blisko, że odejście i powrócenie nie zabierało nic z mojego życia. Siedząc na przemokłym od posoki trawniku, oparłam swoją głowę o Jej ramię, a ona prychnęła pod nosem. Wiem. Nie musisz nic mówić. Znamy się już, jakbyśmy spędziły razem pół życia. Pamiętałam, co znaczyło każde Jej westchnienie, każde mrugnięcie i rodzaj spojrzenia. Przecież mogę jej spytać. Może zadać jej pytanie: zabrałaś mnie tym razem, czy po prostu zapragnęłaś towarzystwa? Byłam jednak uczciwa wobec Niej. Nie zagadywałam Jej na tematy, które — choć wyjątkowo ciekawiły każdą duszę — byłyby dla niej niewygodne. Każdy bowiem bronił jakichś tajemnic, więc pozwoliłam Jej trwać w cieniu mojej niemej przysięgi i respektowałam prywatność, jaką Ona sama mnie darzyła. Byłyśmy więc Milczącymi Towarzyszkami. Godziny spędzone we wzajemnej obecności reagowały z myślami i usuwały z nich wszystko to, czego posiadacz jaźni bał się najbardziej. Nasza mała terapia.
— Jeśli… — zaczęła mówić, a ja uniosłam brwi w geście zdziwienia, bo nigdy wcześniej nie zaczynała rozmowy. — Jeśli według ciebie ten świat jest fałszywy, to dlaczego tak często tu wracasz? Uciekasz z rzekomo prawdziwego świata i zjawiasz się tutaj. W kłamliwym odbiciu. To… — Spojrzałam na szczupłą, ubraną w czerń kobietę. Krwistoczerwone usta Śmierci wygięły się w osobliwym grymasie. Jej piękne włosy mijały się z ludzkim oczekiwaniem tego, jak powinny się prezentować. Nie czarne, a mocno granatowe — w kolorze nocnego firmamentu — opadały na jej twarz i dodawały Jej bladej twarzy nieco finezji. — Uciekasz ze świata, gdzie dbanie o dobro innych jest ciężkie i wchodzisz tam, gdzie troska o ciebie okazała się śmiertelnie groźna.
— Suda… — Nazwałam ją po imieniu, a ona uśmiechnęła się szeroko.
— To wcale nie tak, że prawię ci morały. Po prostu jestem ciekawa, jak to się potoczy — wytłumaczyła się, a ja pokiwałam głową. — Zresztą, ja też nie byłam święta — dodała. Przejechałam językiem po podniebieniu i zmarszczyłam czoło.
— Jak to? — zapytałam, bo nie wiedziałam, o co jej chodziło.
— No wiesz… Gdy byłam człowiekiem. Wbrew pozorom bogowie nie żyją tysiące lat. Bogowie istnieją od zarania, ale nie żyją tyle. Czasem giną, a na miejsce tej samej roli przychodzi kolejna dusza. Ja… — Przełknęła ślinę, jakby miała zamiar powiedzieć coś, czego się wstydziła. — Ja jestem najmłodsza.
— Dlaczego?
— Bo bogowie mnie nienawidzą — odpowiedziała, a ja poczułam, jak w moim gardle utworzyła się ciężka do przełknięcia gula. — Tylko bóg może zabić drugiego boga. Manet, Amide, Koer oni… Oni nie mają powodu, żeby walczyć między sobą. — Podrapała się po policzku. — Przynajmniej nie tak często. Ja to co innego.
— Nie rozumiem. — Pokręciłam głową.
— Ale to proste — zapewniła. — Czasem nawet bóg sprzeciwia się temu, co powinien zrobić. Wiesz, jak to ma być z dopasowaniem bogów? — Spojrzała na mnie swoim pozbawionym emocji spojrzeniem, a ja zamrugałam parę razy.
— Mają się dopełniać. Bóg żywiołów z boginią śmierci. Tworząca, wszechpotężna moc musi nieść za sobą jakieś obciążenia. Pani losu z bogiem wiedzy, bo nauka jest rozwiązaniem na wszelkie niepogody nieprzewidywalnego życia — wyrecytowałam znany mi na pamięć wers z podręcznika.
— Książkowo — przyznała. — Ale tak nie jest naprawdę. Nigdy tak nie jest i to nie jest jakaś wielka tajemnica. Nie da się w kimś zakochać, nawet jeśli tego wymaga sytuacja. — Obdarzyła mnie osądzającym wzrokiem, jakby doskonale wiedziała, z czym musiałam się uporać w moim życiu. — I oni nawet nie próbują. Często wybierają ludzi, bo mają w sobie coś intrygującego. Nikt im tego nie broni. Wystarczy uważać, co się robi i mówi. Ale ludzie umierają, Norene, a za ich odejście odpowiadam ja. Choćbym chciała, nie mogę zrobić wyjątku. Ani dla siebie, ani dla innego boga. Więc ginę. Tak po prostu. — Spuściła swoją głowę. — Paradoksalnie, najwięcej razy zabił mnie Manet. Tak przynajmniej słyszałam od poprzedniej Śmierci. A przecież mieliśmy być kochankami stuleci. — Ponownie prychnęła pod nosem.
— Nie boisz się, że zostaniesz przez niego zgładzona? — Kobieta odgarnęła swoje włosy. — Gdy to się stanie, wrócisz na ziemię jako człowiek?
— Nie — zaprzeczyła. — Gdy to się stanie, zniknę. Nie będę mogła włóczyć się po Zaświatach, nie będę mogła zejść na ziemię. Bycie bogiem to jest ostatni etap w życiu tych, którzy tak nieszczęśliwie stali się przeklęci. — Trwałyśmy przez chwilę w zupełnej ciszy, takiej, jaką kochałyśmy najbardziej. — Nie opowiadam ci tego bez powodu. Nie chcę, żebyś zaprzepaściła to, co masz. — Dotknęła mojego ramienia, a ja drgnęłam, gdy po moim ciele przebiegło nieprzyjemne zimno. — Nie wracaj tu więcej — powiedziała, a ja nie wiedząc, co powinnam zrobić, wpatrywałam się w nią uporczywie.
— O czym ty…
— Nigdy tego nie zobaczysz… — wyszeptała drżącym głosem. — I wierz mi, że jest to najwspanialsze i jednocześnie najbardziej zakazane, co mogłam dla ciebie zrobić. Zasłoniła mi oczy swoimi dłońmi i zadziałała na mnie odrobiną swojej mocy. Kiedy miły trans obejmował mój organizm, nie broniłam się. Nie krzyczałam, nie roniłam łez. Dałam się uśpić mojej przyjaciółce, bo choć znałyśmy się krótko, to wiedziałam, że była daleka od wyrządzenia mi krzywdy. Więc po prostu — pierwszy raz od bardzo dawna — zanurzyłam się w odach bezgranicznego zaufania. Położyłam się na nich jak w ciepłe dni na tafli jeziora i czekałam w spokoju. Sen naszedł na moje powieki, niczym wyczekiwane od lat marzenie, Jednak strach, jaki krył się za nieznajomą powłoką i zatracająca myśl o tym, że po powrocie mogło nadejść nieznajome i nieprzewidywalne sprawiała, że obejmowała mnie słabość, która zdolna była wyssać wszystkie siły. Niemoc i zgroza.
Moje płuca wypełniły się powietrzem, które nabrałam z przeraźliwą gwałtownością. Otoczona potężnymi ramionami, uległam ich sile, a moje ciało poddało się kompletnie. Oczy miałam otwarte, a z moich ust mógł się wydostać jedynie osłabiony jęk. Uspokajający głos wampira uciszył mnie delikatnie. Zaniósł mnie do łazienki i ułożył na zimnych płytkach.
— Znowu to samo. Tyle razy prosiłem cię, abyś była ostrożna — szepnął zmartwiony. Chciałam wyciągnąć dłoń w jego stronę, ale nie mogłam się ruszyć. — Moje życie kończy się za każdym razem, gdy okazuje się, że tracisz przytomność i rozpoczyna się na nowo, kiedy otwierasz oczy. — Zaczął zdejmować ze mnie przemoczone ubrania. Starał się zrobić to jak najbardziej sprawnie, jednak jego wzrok zatrzymał się na chwilę na moim ciele. Znam to spojrzenie. Tak cudne i przyjemne, sprawiające, że człowiek nim obdarowany czuł się jak lśniąca gwiazda. Oblizał swoje usta i przełknął ciężko ślinę. Wytarł moją wilgotną od deszczu skórę i narzucił na mnie pachnącą koszulę, którą zapiął dokładnie. — Chodź. — Chwycił moją dłoń i podciągnął mnie, ale nadal nie byłam w stanie ustać na nogach. Zachwiałam się i dzięki jego wampirzo szybkiemu refleksowi zostałam uchroniona przed bolesnym upadkiem. — Wciąż jesteś w tym stanie — stwierdził i podniósł mnie. Świat przed moimi oczami płynął i rozmywał się. Ciemność zalewała obraz, by następnie ujawnić odrobinę rzeczywistości. Nathaniel ułożył mnie na łóżku, a ja mogłam jedynie wpatrywać się w niego niemo. Usiadł obok mnie i westchnął głęboko. Przeczesał palcami swoje czarne włosy i ponownie zwilżył wargi. — Nawet nie wiesz, jak często marzę o tym, abyś była zagubiona. Żebym mógł roztoczyć nad tobą opiekę. To sprawia, że czuję się lepiej, że… Wiem, że jestem coś wart. — Spuścił swój wzrok na ciemną pościel. Nie pamiętam, aby wczoraj była takiego koloru. Zmienił ją? Dlaczego? — Jeśli jedna osoba rządzi, a druga korzysta, to wtedy jest to dobry podział. — Jego głos stał się ciemny, pełen chrapliwości. Słowa, które wypowiadał, były zupełnie niepodobne do tego, co sobą reprezentował. Nigdy nie spodziewałabym się, że powie coś takiego. Zawsze sprawiał wrażenie kogoś, kto cenił równość. Nie dążył do wywyższenia się. Co się zmieniło? Czyżbym cię zepsuła? — Ale ty nie jesteś taka. Ty też masz w sobie wolę rządzenia… — dodał, a jego twarz stężała na parę sekund. Nie poznaję cię. — I choć wiele lat… — Zaczął kolejne zdanie, a ja próbowałam się poruszyć. Moje tętno przyspieszyło, gdy uświadomiłam sobie, że byłam zdana tylko na niego. — Myślałem, że jestem naprawdę potężny… — Przybliżył się niebezpiecznie, a jego tęczówki mieniły się niepokojącym blaskiem. — Myślę, że zabiłabyś mnie bez mrugnięcia okiem. — Po całym moim ciele przeszły paskudne dreszcze, jakby wszystkie cienie świata przejechały po każdym centymetrze skóry swoimi powłóczystymi palcami. Wampir znalazł się jeszcze bliżej mnie i zwinnie złapał mnie za gardło, gdzie uwięził mój oddech. — Zrobiłabyś to, prawda?! — Zacisnął mocniej i obserwował, jak kolory uchodziły z mojej buzi. — Tak — odpowiedział sam sobie. — Już raz to zrobiłaś… — Jego paznokcie przechodziły przez skórę i mięśnie, a w mojej głowie pojawiały się dźwięki zwiastujące prędką śmierć. Oprócz nich, nic do mnie nie dochodziło. Zapachy uciekły z otoczenia, a przecież lała się ciepła krew, która powinna oczarować moje zmysły. Myśli powinny kłócić się ze sobą i bić się o prawdę. Rozpaczać nad sytuacją i obmyślać plany ucieczki. Rozmyślania zniknęły, tak samo, jak ja zaczęłam znikać. Umysł pogrążał się w ciemności i żaden ze zmysłów nie wiedział, czy odbierał prawdę, czy jedynie miraż.
Świat zwolnił wyraźnie i pozwolił mi pogrążyć się w czasie, który był dla mnie przełomową próbą. Leżałam na ulicy mokrej od deszczu i wypluwałam z siebie resztki godności pomieszanej z krwią. Wytarłam lśniący onyks o spodnie i schowałam go do kieszeni. Rozpędzony tir przejechał tuż obok mnie, a ja odskoczyłam w ostatniej chwili i uratowałam się przed zmiażdżeniem. Gdzie jestem? Rozpoznałam otoczenie wokół mnie i próbowałam uspokoić moje trzęsące się ze zdenerwowania dłonie. Nie wiedziałam, czy to, co zobaczyłam, było wizją, czy prawdą, przez którą umarłam i powróciłam do życia. W czasie pogrążenia w kompletnym szoku nie umiałam ustalić, co tak naprawdę mnie zabiło — rozpędzony pojazd, czy wampir. Zacisnęłam powieki i podniosłam się z podłoża. Ubrania lepiły się do mojego ciała, a ja przetarłam twarz i przeciągnęłam palcem po mokrym ekranie telefonu. Muszę do niego zadzwonić. Muszę zapytać, wiedzieć.
— Cholera… — powiedziałam pod nosem, gdy zorientowałam się, że mój telefon się zaciął. W słuchawkach nadal, niczym zapętlona, odtwarzała się piosenka zespołu M83. Mój oddech przyspieszył gwałtownie, a ja zacisnęłam szczękę z nerwów. — Nie, nie, nie. Proszę — załkałam. — Nie rób mi tego… — Krople spływały po moim czole. Osobliwe syczenie zaalarmowało moje uszy, a ja odwróciłam się gwałtownie, aby sprawdzić, skąd dochodziło. Sapnęłam z wrażenia, gdy kilka metrów ode mnie uformowała się cienista zjawa. Wpatrywała się we mnie i charczała co chwilę. Była inteligentna. Wyczułam to niemal od razu i cofnęłam się o parę kroków, a ona przybliżyła się o podobną odległość. Wpatrywałyśmy się w siebie. Ona z dziką pewnością, ja z przestrachem i zaniepokojeniem. Przegniła, miękka od rozkładu trwoga zalęgła się w środku mnie. To uczucie było jak toksyczne, powalające powietrze, które wypleniało z ofiary całą nadzieję. Podłe przeświadczenie, że miało stać się coś fatalnego. Bicie serca, jak zegar odmierzało uciekające chwile. Zupełnie, jakby miał to być koniec wszystkiego. Końcowe minuty, finalne oddechy, ostatnie czary. W tej ciężkiej chwili. Ku zawiści losowi. Mgło zabierz mnie do domu. Machnęłam dłonią, a pobliskie kałuże zabłysnęły fioletowym światłem, które zgasło tak szybko, jak się pojawiło. Byłam zbyt przestraszona. Duch ruszył w moim kierunku, a ja zerwałam się do ucieczki. I znów nie wiedziałam, czy przedstawiony obraz był kłamstwem, czy jawą. Tak mają ci, którzy zagubili się podczas niekontrolowanych podróży między tym co jest a tym co być nie powinno. Stąpanie moich butów rozchodziło się echem po okolicy, która była zupełnie pusta. Drogowe latarnie mrugały złośliwie. Zło, które za mną biegło, pochłaniało wszelką energię. Światło kajało się za swoje nieposłuszeństwo. Najczystszy symbol wiary w lepsze bał się tego, co mnie goniło. Oddychałam ciężko i wyciągnęłam rękę przed siebie. W pogoni na Śmierć i życie. W momencie wrzenia krwi. Poprowadź, mnie do domu. Skupiłam się, aby ponownie wykonać czar teleportujący, ale na marne. Słyszałam, że byt był coraz bliżej, ale moje zaklęcia były pozbawione sprawczej mocy. Ktoś go nasłał. Było to więcej niż pewne. Normalnie, zwykła niesprowokowana zjawa już dawno by się wycofała. Ta biegnie. Wiedziona poleceniem. Złapała mnie za ubrania i sprawiła, że upadłam na plecy. Jęknęłam przeciągle z bólu i zamarłam w bezruchu, czując, że mój cały korpus był ogarnięty nadludzką słabością. Cierpienie, które trzeba było przeleżeć, przeczekać. Istota zamachnęła się i eterycznymi pazurami miała zamiar rozszarpać mnie na pół. W tej ciężkiej chwili. Dla chwały i spokoju. Dla przedłużenia udręki i niewoli.
— Cieniu, zabierz mnie do domu! — wykrzyczałam urok prosto w twarz nieziemskiej masy, a ona przechyliła głowę i ukazała swoje wypiłowane w trójkąty zęby.
— Bez… — Istota odezwała się karykaturalnym głosem. — Bez pożogi i pogromu. Bez domu. — Przełknęłam ciężko ślinę i otworzyłam szeroko oczy. Mocy, zabierz mnie do Nathaniela. Zjawa wymierzyła cios, a ja, ku mojemu zdziwieniu, upadłam na drewnianą podłogę. Obok mnie wylądowała skamieniała, długopalczasta dłoń, która przy zetknięciu z podłożem, rozsypała się w szary pył. Jestem… Zawahałam się. Skoro magia nie wie gdzie, jest mój dom, to znaczy, że ja sama również nie jestem tego pewna. Bo gdzie miałby być? U wampira, który być może zabije mnie zaraz ponownie i sprawi, że tym razem nie wrócę już nigdy? A jeśli okaże się, że nie jest mordercą, kim ja się stałam, że zaczęłam go osądzać? Bo gdzie tak naprawdę mam swoje miejsce w chwili, gdy nie mogę być u boku matki, bo jestem niewystarczająca i nie mogę trwać przy Przeznaczonym, bo jestem zbyt dobra? Gdzie powinna trwać osoba, która swojego życia nie chce podporządkowywać pod innych?
— Norene? — Timothy wyglądał na nieco zaskoczonego. — Wszystko dobrze? Wyglądasz… — Powstrzymał się od dokończenia, za co byłam mu niezwykle wdzięczna. Trzymał w ręku mały, metalowy dzbanek. Chłopak zauważył, że zwróciłam uwagę na przedmiot i zarumieniłam się lekko. — Nathaniel wystawił parę naczyń na zewnątrz, ale coś się stało i zapomniał ich wnieść. Są pełne. — Pokazał mi przezroczystą wodę deszczową, która wypełniała garnuszek.
— Dziękuję ci. — Podniosłam się ostrożnie z miejsca i stęknęłam, gdy odczułam nieprzyjemne kłucie w plecach.
— Coś poszło nie tak? — zapytał, a ja uniosłam jedną brew i zagryzłam wnętrze swojego policzka. — Może go zawołam?
— Nie, sama pójdę. Nie martw się. — Spokojnym krokiem pokonywałam kolejne stopnie, aby wejść na piętro. Mimo że był środek nocy, zasłoniłam wszelkie kotary, aby rano żaden z wampirów nie musiał trudzić się ze światłem słonecznym. Zapukałam do drzwi biura, ale nikt nie odpowiedział. Uchyliłam je lekko, a mój wzrok napotkał przerażająco poważne spojrzenie wampira. Zabije mnie. Naprawdę mnie zabije. Po moim ciele przebiegły ciarki, a ja rozchyliłam nieświadomie usta. Klatka piersiowa podnosiła się i opuszczała szybko, a ja nie potrafiłam nad tym zapanować. Krople skapywały z moich ubrań i włosów, a dźwięk ich rozbijania się o posadzkę był jedynym, jaki istniał między mną a Wretchem. Staliśmy więc w przejściu z ciszą na ustach i zdumieniem w oczach.
— Wróciłaś — powiedział, a ja nie wiedziałam, czy chodziło mu o powrót do jego posiadłości, czy do życia. Dotknął moich ubrań i zmarszczył czoło. — Długo cię nie było — mówił monotonnym, pozbawionym emocji tonem.
— Ja… — Nie mogłam wydobyć z siebie nic więcej. Strach zamieszkał w mojej krtani i nie pozwalał wydobyć się żadnemu dźwiękowi.
— Agatha zniknęła. — Skóra paliła mnie niemiłosiernie. Cały stres przelewał się przez organizm i wędrował żyłami razem z krwią.
— Wiem. Szukałam jej — skłamałam, a on spojrzał na mnie pełen zdecydowania i pokręcił głową.
— Nie wierzę, że ci uciekła. — Słowa te bezsprzecznie zaświadczyły o tym, że podejrzewał mnie o pomoc czarownicy. — Może za mało się starałaś? A może wcale nie chciałaś się starać? — Wpatrywałam się w niego osowiale, bo nie miałam ochoty na kłótnie z nim. Potarłam swoje zmęczone czoło i zastanowiłam się przez chwilę.
— Nie możesz osądzać jej w tej sprawie przez pryzmat swojej dawnej krzywdy. — To jedno zdanie sprawiło, że w jego miętowych tęczówkach pojawiły się nieco ciemniejsze plamy, które zwiastowały nadchodzący napad złości. Jeśli to ma być nasz koniec, to zróbmy to teraz. W tej chwili mamy dobry powód, na który możemy zrzucić wszystkie nasze wady. Odpowiedni argument. Najpaskudniejszy czas w życiu człowieka, to ten, w którym godził się na przypieczętowanie swojego losu. Stał nieco zgarbiony od ciężaru odczuć, jaki na nim spoczywał. Wpatrywał się w swoje Przeznaczenie i z brudnym, zdrożnym sumieniem, akceptował to, o co można było jeszcze walczyć. Pora wyczerpania i uległości — natychmiastowy upadek wszystkiego, co do tej pory się budowało. Istna czarna rozpacz.
— Nie masz prawa tak mówić. Nie wiesz, jakie piekło mi stworzyła… — wycedził przez zęby, a ja nabrałam ogrom powietrza w płuca.
— Może gdybyś mi powiedział, to byłoby nam łatwiej?
— Tak, bo ty… — Nie dałam mu dokończyć.
— Może, gdybyś zaczął mówić o swoich problemach i o tym, że nie jesteś niezniszczalny, to nie byłoby problemu? Dlaczego nie powiedziałeś, że Rada Wampirów nie zgadza się, abym była przy tobie? — Wbił we mnie swój wzrok, a stanowczość zmyła się z jego ust.
— Wiesz? — zapytał prosto, a ja zagryzłam dolną wargę.
— Już od dwóch tygodni. Timothy ma na szczęście więcej rozumu niż ty — odpowiedziałam. Wyglądał na smutnego, szczerze przejętego tym, co właśnie mu powiedziałam. — Gdybym wiedziała od ciebie…
— Uciekłabyś — stwierdził. — Zniknęłabyś na zawsze, bo nie chciałabyś być ciężarem. Nie mogłem na to pozwolić. — Przeczesał palcami swoje czarne włosy i prychnął pod nosem. — To są twoje sposoby na rozwiązywanie problemów. Unik.
— Dobrze! — krzyknęłam. — Nie jestem święta, rozumiem. Jesteśmy w tym razem więc mógłbyś mnie informowa…
— Mówi to wiedźma, od której wczoraj dowiedziałem się, że ma wampirze skłonności! Jesteś hipokrytką. — Przełknęłam ciężko ślinę, chcąc zatuszować pokaźny ból, który pojawił się w moim sercu.
— Kto jak kto, ale ty nie powinieneś decydować o tym, kogo nazwać krętaczem. Nie martw się, rozumiem — zapewniłam go. — Jestem tylko kartą przetargową. Czy to nie tak pisałeś o mnie w liście? — Zacisnęłam pięści, a on wykonał parę kroków do tyłu.
— Jakim liście? — Na jego twarzy wystąpił zupełnie odmienny od dotychczasowych wyraz.
— Nie wierzę! Nie waż się udawać, że nic o tym nie wiesz. — Na te słowa podszedł do biurka i zaczął przeszukiwać papiery, które tam leżały.
— Jeśli to prawda, pismo będzie tutaj — szepnął bardziej do siebie niż do mnie.
— Jeśli zobaczę, że coś stamtąd zabierasz, albo chowasz, to wychodzę. Nie rób ze mnie idiotki — przestrzegłam go, a on odwrócił się gwałtownie w moją stronę.
— Uspokój się na chwilę! — huknął potężnie, a energia, jaką w sobie miał przetoczyła się przeze mnie i bezboleśnie odsunęła mnie o parę metrów od wejścia. Chwyciłam się poręczy schodów i zerknęłam w dół. Zamarłam na parę sekund. W moich oczach pojawiły się łzy, ale z całych sił starałam się, aby nie popłynęły one po moich policzkach. Wretch spojrzał z obojętnością. Po chwili zauważył mój stan i znalazł się przy mnie. Przerzucił swój wzrok na wampirów, którzy stali piętro niżej i przyglądali się nam z żalem wyrysowanym na twarzach. Blade lica i przygnębione miny wskazywały na to, że słyszeli wszystko, co do tej pory zostało wypowiedziane. Był to widok, który sprawiał, że na moich ustach zagościł gorzki, nieprzyjemny smak. Bez słowa i pierwszy raz dosyć zgodnie przeszliśmy do gabinetu i zamknęliśmy za sobą drzwi. Ciemnowłosy ponownie zatracił się w papierzyskach, a ja usiadłam na fotelu i odchyliłam głowę do tyłu. Mój Przeznaczony kaszlnął upominająco, a ja uniosłam głowę. Nie wystawiaj swojej szyi w domu pełnym wampirów. A już na pewno nie przy mnie. Jego dawne słowa zagrzmiały w mojej głowie.
— Tu — szepnęłam cicho i wskazałam na jedną z kartek. Mężczyzna zaczął lustrować dokładnie treść, następnie spojrzał na mnie i znów na pismo.
— Nawet nie wiem od kogo to może być. Norene… — Wyciągnął dłoń w moją stronę, ale ja poderwałam się z miejsca i nie dałam mu się dotknąć. — To nie jest prawda. Do nikogo nie pisałem w ostatnim czasie, a już na pewno nie takie rzeczy. Ten list nie jest nawet podpisany. Proszę cię… — Jednak jego mina zrzedła, gdy zobaczył moją reakcję — wiedźmie spojrzenie wyprane ze wszelkiej nadziei.
— Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałam? Moje słowa z dnia przed bitwą. Że chcę być szanowana, jaka jestem, a nie za to co mam. Nie chciałam zakochiwać się na zabój, ale to zrobiłam. I teraz znowu mam nauczkę — mówiłam powoli. — Ale pamiętam też, co ty powiedziałeś. Starałeś się za wszelką cenę mną nie interesować. Szukałeś wad, które skreślą mnie z roli potencjalnej Pani Wretch. Nie dziwię się. Jesteśmy temu winni. — Oboje spuściliśmy głowy, bo nie byliśmy w stanie wytrzymać panującego w pomieszczeniu napięcia. Podążała za nami przeszłość, która często dawała o sobie znać, a to sprawiało, że następowały kłopoty. My mieliśmy w sobie burzliwą, lecz bardzo dumną krew. Ona nie pozwalała nam przyznać się do tego, co od lat nas prześladowało. W taki sposób zatracaliśmy siebie i tych, którzy chcieli trwać obok nas.
— Może damy radę — mruknął ze smutkiem i przybliżył się nieco.
— Może. Na razie same próby przynoszą nam więcej złego, niż dobrego — szepnęłam.
— Postaram się wyjaśnić sprawę z listem. Mam nadzieję, że wiesz, że tak o tobie nie myślę. — Po raz kolejny zrobił kilka kroków w moją stronę i tym razem był już na tyle niedaleko, że zdołał objąć mnie delikatnie ramionami. Spięłam wszystkie mięśnie, lecz wampir znał mnie zbyt dobrze. Przejechał dłonią po moich plecach i ucałował moje mokre czoło. — Bogowie, byłem taki zły, że dopiero teraz zauważyłem, że twoje ubrania są przemoczone. — Wymruczał coś dodatkowo pod nosem, ale nie byłam w stanie tego zrozumieć.
— Dlaczego Rada nie chce, abyśmy byli razem? — Gdy padło moje pytanie, on wypuścił gwałtownie powietrze z płuc.
— Bo to… To rzeczywiście oznacza, że moja frakcja stałaby się najpotężniejsza. Boją się, że nie będą mnie w stanie kontrolować. — Nie mam opinii potulnego — zaśmiał się i kiwnął głową w moją stronę. — Zupełnie tak samo, jak ty. — Moje serce zabiło na tyle mocno, że odsunęłam się od Nathaniela i oparłam się o stojący obok fotel.
— Wolałbyś… — Prawdziwie bałam się, że mogła się spełnić wizja, z której powróciłam. — Wolałbyś, żebym była mniej pewna siebie? Taka… Bardziej pokorna? — Wszelkie kolory odpłynęły z mojej twarzy. Czułam, jak trwoga krążyła wokół mnie jak przyczajona hiena, czekająca na chwilę upadku swojej ofiary. Mężczyzna zamrugał parę razy i spojrzał na mnie troskliwie. Rozchylił wargi. Zmarszczył lekko swoje brwi. W tamtym momencie przypominał mi mojego brata, który cierpliwie się mną opiekował.
— Nie — stwierdził. — Ja kocham taką Norene, jaka przede mną stoi. — Rozchyliłam usta, jakbym nie mogła uwierzyć w to, co usłyszałam. — Nawet wtedy, kiedy ona sama nie chce być kochana. — Osobliwe doznanie przetoczyło się przeze mnie, a ja zamrugałam parę razy, aby nie uronić łez.
— Przestań… Nadal nie powiedziałeś mi, kto nauczył cię tak pięknie mówić — powiedziałam sarkastycznie, a na twarzy mężczyzny, pierwszy raz w tym dniu, pojawił się uśmiech. Nie zabiłeś mnie. To nie byłeś ty. I mam do siebie żal, że złapałam się na braku zaufania do ciebie. Bo przecież powinnam wiedzieć, że mnie kochasz. Ale jest mi już ciężko, bo sama nie wiem, w co powinnam wierzyć, a czego unikać. Zgubiłam się, Nathanielu. Pobłądziłam i nie wiem, jak się wydostać.
— Hej… — Złapał mój podbródek i pocałował moje usta, tak, że momentalnie odsunęłam się od rozmyślań. Moje palce zaczęły bawić się jego gęstymi włosami. W końcu oderwaliśmy się od siebie i z przyśpieszonymi oddechami lustrowaliśmy się wzajemnie. — Znowu odpłynęłaś — powiadomił mnie.
— Takie masz teraz sposoby na odpędzanie moich myśli? — zagadnęłam, a on podrapał się po karku.
— Mógłbym zmienić metody, ale… — Gładził opuszkami moją dłoń. — Te są skuteczne — dodał. Objął moją twarz swoimi dłońmi i przesuwał palcami po powierzchni skóry. Nachylił się lekko i oparł swoje czoło o moje. Oddychał głośno, dopóki nasze oddechy nie zjednoczyły się zupełnie. Stałam się spokojna. Na tę małą, zbyt krótką chwilę. Na kilka sekund. — O czym myślałaś? — zapytał, a ja obdarzyłam go zlęknionym wzrokiem.
— Umarłam. — Już powiedzenie tego pojedynczego słowa sprawiło, że czułam, jakbym pozbywała się wielkiego ciężaru. Pokazałam wampirowi onyks, a on westchnął z przejęciem i oblizał swoje usta. — I… I nie wiedziałam przez co. Nie wiem, czy to była już wizja, prawdopodobnie tak. W wyobrażeniu zostałam… — Trudno było mi to powiedzieć prosto w jego twarz. — Zamordowana przez ciebie, ale teraz wiem, że to nie była prawda. Musiała zabić mnie ta zjawa, albo potrącić tir. Sama już nie wiem.
— Wierzyłaś, że to mogłem być ja. — Pogłaskał mój policzek i obdarzył mnie niezwykłym zrozumieniem. — Nie dziwię się. Ostatnio mocno się spieramy. Takie sny się zdarzają — powiedział łagodnie. — Dlaczego się nie teleportowałaś? — dopytywał i sekunda po sekundzie zgarniał moje ciało jeszcze bliżej siebie.
— Pokłóciłam się z Fergusem i chyba chciałam się przejść. Trochę już nie pamiętam — przyznałam, a jego oczy rozszerzyły się diametralnie.
— Jak to z Fergusem? Przecież… — Był w takim szoku, że nie dokończył swojego zdania. Wiedziałam, co chciał powiedzieć. Przecież jesteśmy tak wspaniałymi przyjaciółmi. Jak moglibyśmy się pokłócić.
— Coś jest nie tak. Z nim i z Shirley. Wiem, że to nie nasza sprawa, ale może mógłbyś go zapytać, o co chodzi. Proszę… Jakoś tak delikatnie zahacz o temat. Boję się o niego i Shirley. Boję się… — Nathaniel ścisnął moje ramię. — Boję się, że stracę wszystkich. Przyjaciół, ciebie… Nawet Christopher pisze coraz rzadziej. Może to egoistyczne, ale strasznie go potrzebuję. Jego… Spokoju i tego, że po prostu… Sama nie wiem, przepraszam — szepnęłam zrezygnowana. — To bez sensu. W całym tym zamieszaniu boję się, że zrobię tyle głupot, że zostanę zupełnie sama. I naprawdę wiem, że chcecie mi pomagać. Chcecie dla mnie dobrze. — Kręciłam głową z rozpaczy. — To naprawdę bez sensu…
— Nie — zaprzeczył. — Nie, nie… Wcale nie bez sensu. Zajmę się Fergusem. Popytam go… — Zaczął masować moje barki. — A ta zjawa? Skąd się tam wzięła?
— Ta zjawa. Kompletny koszmar. — Chciałam się od niego odsunąć, by lepiej mu wytłumaczyć, ale on przyciągnął mnie z powrotem.
— Nie uciekaj mi — wyszeptał do mojego ucha, a ja przewróciłam oczami. — Ktoś ją nasłał. — W chwili, gdy to powiedziałam, ścisnął mnie mocno.
— Jesteś tego pewna? — Wampir pełen był obawy, a ja przełknęłam ciężko ślinę.
— Tak. To nie jest normalne. Demon albo Cherub mógłby kogoś gonić. Jeśli nie zaatakujesz zjawy, tylko zaczniesz uciekać, to po chwili cię zostawi. Upiory są ogromnym zagrożeniem, owszem. W hierarchii występują w końcu zaraz po sprzymierzeńcach, a to jest niesławne podium. Mimo to raczej nie szukają zaczepki — wytłumaczyłam, a on zmarszczył czoło i zastanowił się przez chwilę.
— Kto może za tym stać?
— Ta sama osoba, która wysłała list. Tak mi się przynajmniej wydaje — odparłam, a on uniósł jedną ze swoich brwi.
— A jeśli to Agatha? — W jego głosie słychać było nieco zdenerwowania.
— Jest w takim stanie, że największym wyzwaniem jest dla niej oddychanie.
— Więc ją znalazłaś. — Spojrzałam na niego leniwie i zacisnęłam usta w wąską linię. — I jest u Fergusa. — Zmrużyłam oczy i wpatrywałam się w jego surową minę.
— Tego nie powiedziałam.
— Ale przyznałaś, że się z nim pokłóciłaś, więc byłaś u niego. — Zamarłam, a on zagryzł wnętrze policzka. — Niech tam będzie. To dobre miejsce. Co chcesz z nią zrobić? — Wyczułam nutę nadziei w jego pytaniu. Mężczyzna pragnął załatwić swoje sprawy. Miał okazję rozliczyć się z męczącą go przeszłością, a ja nie byłam na tyle podła, aby zabronić mu tego.
— Dopóki nie znajdę winnego, musi tam siedzieć. Wiem, co masz na myśli, Nath. Jak będzie po wszystkim, to z nią porozmawiasz. Dobrze? — Chciałam się upewnić, że mnie zrozumiał.
— Dobrze — potwierdził. — Więc… — zaczął cicho. — Naprawdę mamy na głowie kolejnego wroga. — Dziwiło mnie, że dopiero w tamtym momencie uświadomił sobie, że nasza walka się nie skończyła.
— To nie jest kolejny. To ten sam — sprostowałam, a on przyznał mi rację. — I teraz się rozpanoszył.
— Tym razem będziemy gotowi, przygotowani. — Złożył nieoficjalną obietnicę, ale ja wiedziałam, że nie zostanie spełniona. Nie dało się być gotowym na starcie, w którym jedna ze stron miała stracić życie, albo poddać swoją wolność. Odbierając wiele żyć, nauczyłam się jednego. Za każdym razem — później, lub wcześniej — dusza oprawcy rozpadała się boleśnie i pochłaniał ją wszechpotężny żal. Bycie zabójcą, choć niosło chwilowe poczucie niezwyciężenia i potęgi, powodowało upadek moralności i zatracenie samego siebie. I nikt, nigdy nie mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że był na to gotowy. Chyba że był potworem.
Byłam istotą, której ciężko przychodziło zapomnienie. Ciężkie i wpływające na samopoczucie wspomnienia dobijały się do mojej głowy w każdym wolnym momencie. Straszne obrazy pojawiały się przed oczami za każdym razem, gdy przymknęłam powieki. Przez tę zupełnie niemagiczną, wymyśloną przez mój umysł klątwę, nie mogłam spać. Tej nocy było jednak inaczej. Nie byłam pewna, czy to skutek wyczerpania, czy fakt, że bycie obok Nathaniela roztaczało nade mną niewidzialną ochronę. Ta nie dopuszczała do mnie niczego, co chciałoby mi zaszkodzić. Jego ręka spoczywała na moim boku zupełnie niewładnie. Zaspanym spojrzeniem wpatrywałam się w niedokładnie zasłoniętą kotarę. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, tak, jakby pora świtu przyszła zbyt wcześnie. Jednak światło, które próbowało dostać się do sypialni, sugerowało co innego. Ostrożnie i cicho ubrałam powłóczystą koszulę nocną i stanęłam przy oknie. Odsłoniłam kawałek materiału i otworzyłam szeroko usta. Nocne niebo czerwieniało niebezpiecznie, jakby skryte za chmurami Zaświaty płonęły żywym ogniem. Gwiazdy zniknęły, otumanione i zakryte przez dziki kolor, jaki pojawił się na firmamencie. Moje serce przyspieszyło gwałtownie, a płuca skurczyły się boleśnie.
— Nathaniel… — Mój głos drżał. Senny pomruk mężczyzny przerodził się w siarczyste przekleństwo, które wyszeptał pod swoim nosem.
— Na bogów! — Zerwał się na równe nogi, w pośpiechu wrzucił na siebie ubrania i wybiegł z pokoju. Niczym zahipnotyzowana, z zupełnym spokojem, osunęłam się na ziemię i oparłam rozgrzane czoło o zimną szybę. Nieboskłon zawrzał od środka i wydobył z siebie grzmot, niczym pomruk zezłoszczonej bestii. Nie wiedziałam, jak należało zareagować, bo nigdy wcześniej nie widziałam niczego podobnego. Bezsilność uwiesiła się na moich ramionach i razem z nią oglądałyśmy wstęp do czarciego przedstawienia. Patrz, bo tylko tyle możesz zrobić. Nic więcej Ci nie pozostało. Obserwuj, jak Twój świat obraca się w grząskie pobojowisko. Bądź czujna, bo od Ciebie… Od Ciebie wymagam najwięcej rozrywki.
Rozdział piąty
Ludzie biegali w przerażeniu i szukali spokojnego miejsca do ukrycia się. Pod wpływem transu mijałam ich wszystkich i powolnym krokiem zmierzałam w przeciwnym kierunku, niż grupa prowadzonych przez panikę wampirów. Bose stopy dotykały zimnej podłogi, a przeraźliwy promień chłodu rozchodził się po ciele. Nie zważając na nic, wyszłam z budynku. Z niezdrową fascynacją wymalowaną na twarzy, uniosłam głowę i wpatrywałam się w wir, który ukształtował się z czerwonych od rozgrzania obłoków. Niebo buzowało, żyło własnym, odmiennym niż do tej pory życiem. Kilka cieni wyszło ze swych kryjówek, aby mi towarzyszyć, ale firmament wciągnął je w siebie, niczym głodny byt. Iskry pobłyskiwały w zamęcie, jaki powstał. Deszcz padał, by następnie uspokoić się na chwilę i znów ruszyć szturmem na świat.
— Norene! — Wszystkie dźwięki słyszałam, jak przez mgłę. Błyszczące drobiny opadały swobodnie na ziemię, a następnie wracały na swoje uprzednie miejsce w nieboskłonie. A wyglądało to tak, jakby obłoki oddychały magicznym pyłem. Płuca świata. — Nor! — Dopiero w chwili, gdy długowłosy Demon mną potrząsnął, otworzyłam szerzej oczy i byłam w stanie realnie ocenić to, co działo się wokół mnie. Tajemnicze opary zstąpiły z góry i zwiedzały nowy ląd, jak zaciekawieni podróżnicy. — Nie jest bezpiecznie. Coś złego się dzieje. Chodźmy — poprosił, a ja rozchyliłam usta, gdy zobaczyłam, jak trzy ciemne punkty ukazały się w przestworzach i zbliżały się do nas w szybkim tempie. Szklane odłamki rozsypały się wokół naszych stóp, a ja zmarszczyłam czoło i obdarzyłam Wodnego Pana pełnym sparaliżowania wzrokiem. Uklękłam i zaczęłam zbierać to, co się roztrzaskało. — Nor, błagam. — Zaniepokojony ton Koego spowodował, że przerzuciłam swoją uwagę na to, czym on aktualnie się zajmował. Bledszy niż zwykle mężczyzna stał przejęty i ze zmrużonymi oczami obserwował, jak firmament wypluwał z siebie rzędy błyskawic. — Są coraz bliżej nas — szepnął w taki sposób, że zachciało mi się płakać. Dawka zrezygnowania, jaką zaserwował mi tym jednym zdaniem, osłabiła mnie niewiarygodnie. Fragmenty kolorowej porcelany piekły przy zetknięciu ze skórą, ale udało mi się pozbierać większość z nich. — To jest czar pogoni. Ktoś potężny kogoś szuka. Kto wie, czy to nie sami bogowie chcą kogoś zlokalizować. — Przez chwilę wyglądał na bardzo wystraszonego. — Nie powinniśmy tu stać. — Kiwnęłam głową i z poparzonymi dłońmi przemknęłam szybko do drzwi budynku. Weszłam do środka i z westchnieniem odłożyłam wszystkie przeklęte części. Odwróciłam się w stronę wejścia i uśmiechnęłam do Demona.
— Dziękuję, że… — Nie dokończyłam. Głośne grzmoty huczały na zewnątrz, tak, że całe otoczenie trzęsło się w zatrwożeniu. Długowłosy stał w miejscu i przyglądał się zjawisku. Kilka zestresowanych wampirzyc zepchnęło mnie na bok i w pośpiechu podążały do swoich pokoi. — Koe, chcę, abyś wszedł do środka — powiedziałam pewnym siebie tonem, a przez to, że wykorzystałam jego imię, on zmuszony był wykonać moje polecenie.
— Nawet nie wiesz… — Nim drzwi zamknęły się na dobre, do środka wkradła się jedna błyskawica i trzasnęła z impetem w jego plecy. Światło w budynku zgasło na parę sekund, a gdy zapaliło się ponownie, on leżał na posadzce. Krzyknęłam przerażona i ruszyłam w tamtą stronę. Obróciłam go tak, żebym mogła zobaczyć jego twarz. Dotknęłam jego czoła i z ulgą uświadomiłam sobie, że skórę miał zimną, jak zawsze. Niespodziewanie, mężczyzna uniósł kącik swoich ust i leniwie otworzył jedno oko.
— Och, no wiesz co?! — Przeczesałam drżącymi rękami swoje włosy i pokręciłam głową. — Przestraszyłeś mnie — wyznałam, a on podniósł się powoli do pozycji siedzącej. — Wszystko w porządku?
— Wygląda na to, że tak. — Oglądał się, jakby szukał jakiś niepokojących śladów. Wstaliśmy razem, ale on syknął z bólu i wygiął rękę, by dotknąć swojej łopatki. — Bolą mnie plecy — dodał, a ja spojrzałam na niego współczująco.
— Chcesz, żebym przygotowała jakąś mieszankę? Cynamon i szałwia? — zaproponowałam, a on zmarszczył czoło. Chwycił moje palce i oglądał bąble, które pojawiły się na opuszkach.
— Nie — mruknął. — Dam sobie radę. Jak tylko upewnię się, że wszystko dobrze, to wyleczę te poparzenia.
— Mogłabym to zrobić sama. Nie chcę, żebyś się męczył. Też… Przepraszam, że użyłam twojego imienia. — Jego szare oczy wypełniły się kilkoma błyskami. Ponownie się uśmiechnął, a ja zawtórowałam mu w tej czynności.
— Cieszę się, że to zrobiłaś — usprawiedliwił moje zachowanie, przez co poczułam się lepiej. A co do tego. — Wskazał na zaczerwienioną skórę. — Wolałbym, żebyś nie goiła tego sama. Dobrze byłoby oczyścić to czarami. Nie wiadomo co to za rodzaj magii. W porządku? Proszę cię, tym razem poczekaj i pozwól mi się tym zająć. Nie chcę, żebyś musiała przechodzić przez zatrucia, albo opętania. — Spojrzał na mnie z niewielką surowością, a ja spuściłam swój wzrok.
— Dobrze — obiecałam. Widok jego zadowolenia, był tym, co dodawało mi odrobinę nadziei. Sprawiało, że mogłam ponownie okłamywać samą siebie i liczyć na lepszy obrót spraw. Były to filigranowe fałsze, czyli takie, które niezbędne były niektórym do przełknięcia gorzkiej prawdy. Niczym sok do popicia lekarstwa.
Nastała burza. Nie tylko pogoda musiała uporać się z zamieszaniem i zamachem na harmonię, ale również nasz dom był w stanie rozchwiania. Timothy krzyczał do telefonu i wolną dłonią zasłaniał drugie ucho, aby usłyszeć swojego rozmówcę. W końcu kiwnął do mnie, a ja podeszłam do niego i nachyliłam się, by lepiej go zrozumieć.
— Shirley i Fergus nie widzieli takich rzeczy. Mówią, że u nich niebo jest zwyczajne, choć Shirley wyczuwa w okolicy, że powietrze nie pachnie nocą — przekazał. — O ile to cokolwiek znaczy — dodał.
— Znaczy — potwierdziłam. — Shirley ma rację, wokół unosi się woń dziwnej energii. Już gdzieś to czułam, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie. — Podrapałam swoje ciemię, jakby to miało mi pomóc w przywołaniu sobie tego, co uciekło z mojego umysłu. Ostatnio coraz mniej pamiętam. Zacisnęłam usta w wąską linię i ruszyłam do okien, aby upewnić się, że wszystkie rolety porządnie zakrywały okna. Po raz ostatni spojrzałam przez jedno z nich i pozwoliłam sobie na chwilę podsumowania. Najmłodsze wampiry powoli odzyskiwały równowagę ducha. Nie miałam ich za złe, że popadli w histerię. Nieboskłon wskazywał na to, że nadchodziło coś, czego należało się bać. Zaalarmowani działali tak, jak nakazywało im sumienie — próbowali się ratować. Nagle wszystko ucichło. Błyskawice zniknęły. Odgłos grzmotów rozmył się po okolicy. Deszcz ustał, a chmury uspokoiły się i wróciły do normalnych barw. Było ciemno i po raz pierwszy od wielu dni, wszyscy zgodnie mogli uznać mrok nocy za przyjemny znak tego, że wszystko układało się spokojnie. Trwało zgodnie z ładem. — Chyba… — zaczęłam, a wszyscy zgromadzeni zwrócili na mnie swoją uwagę. — Chyba przeszło. Wszystko wygląda normalnie.
— Całe szczęście — dodał Nathaniel i syknął nieprzyjemnie, gdy po raz kolejny został sparzony przez odłamek.
— Nie katuj się tym — podeszłam i złapałam jego dłoń. Zacisnęłam szczękę, gdy z moich poranionych palców zaczęła się sączyć krew.
— Spróbuję to rozwiązać. Może to jakiś znak… Mówiłaś, że były trzy. — Chciał dowiedzieć się jak najwięcej informacji.
— Tak, trzy i spadały. Wiem, że to niewiele…
— To w zasadzie nic — stwierdził. — Ale myślę, że da się to poukładać. Z jednej strony kolor jest bledszy. Może to jakieś szklane ozdoby albo maski. — Oblizał swoje wargi i zmrużył oczy.
— A co… — Odsunęłam go odrobinę i ściszyłam głos. — Co o tym sądzisz? O tym wszystkim — zapytałam, a ciemne ślady pod jego oczami pogłębiły się odrobinę.
— Na początku myślałem, że to ogromny pożar. Że palą się lasy. Potem przyszedł mi do głowy wybuch. — Przetarł ręką zmęczoną twarz. — Teraz już nie wiem.
— Z jednej strony było piękne. Na pewno magiczne. Wołało mnie, przyciągało — przyznałam. — Demon mówi, że ktoś wywołał czar, który służy do namierzania. Bardzo potężny — wyjaśniłam.
— Czar czy wykonawca?
— I jedno i drugie. Jeśli za to jest odpowiedzialna osoba, która napisała list… Jeśli to jest ten sam magiczny, z którym przyjdzie się nam zmierzyć, to nie wiem, czy damy radę. — Na mojej twarzy zagościł apatyczny grymas.
— Przecież mamy ciebie. Nie widziałem nigdy potężniejszej wiedźmy. Mówiłaś, że podczas bitwy też ktoś czarował przeciw nam. Jeśli to ta sama osoba, to i tym razem sobie poradzimy. — Podziwiałam przez chwilę jego determinację i optymizm.
— A jak nie? Jak okaże się, że mamy do czynienia z czymś, co jest zatrważająco potężne? Spójrz. Wśród nas są tylko dwie czarownice. Ja i Shirley. Anisa nie chce mnie znać, Lisha zapewne poszła w jej ślady. Nie wiem, czy wilki są po naszej stronie, bo jestem pieprzoną idiotką! Nie potrafię trzymać języka za zębami i emocji na wodzy… — Słowa wychodziły mimowolnie z moich ust, a mój Przeznaczony patrzył na mnie ze stoickim spokojem.
— Jakbym był kimś, kto chce ci przeszkodzić, chciałbym widzieć cię w takim stanie. Chciałbym mieć pewność, że się tak poczujesz. — Pochylił się lekko i wskazał na wampiry, które nieco pogodniej rozmawiały ze sobą i się przekomarzały. — Spójrz — polecił. — Masz obok ludzi, którzy będą za tobą podążali bez względu na to, jak wiele razy się pokłócicie. Nie martw się sytuacją z Fergusem. On doskonale wie, że masz teraz dużo na głowie…
— Nie mogę tłumaczyć swojego zachowania tym, że mam sporo obowiązków. — Odetchnęłam głęboko.
— Powinnaś pokładać w nas większą nadzieję. — Na mojej twarzy pojawił się cień niezrozumienia.
— Jak to? — Słysząc to pytanie, Nathaniel zaśmiał się gardłowo.
— Nie traktuj nas, jakbyśmy mieli się zaraz rozsypać. Jakbyśmy nie rozumieli, albo byli niezdolni do poradzenia sobie z czymś. — Zagarnął kilka kosmyków moich włosów za ucho. — Przeszliśmy dużo i tyle samo potrafimy znieść. Pozwól nam to udowodnić. — Wpatrywał się we mnie swoimi miętowymi, bladymi tęczówkami, a ja pokiwałam lekko głową. — W całym swoim graniu niezniszczalnej zapominasz, że my również nie jesteśmy ze szkła. Spróbuj to zrozumieć.
— Spróbuję… — Chciałam coś jeszcze dodać, ale moją uwagę przykuł snujący się po korytarzu Demon. Włóczył osłabionymi nogami po ziemi, wcale ich nie podnosząc. Minęłam wampira i podeszłam do długowłosego, który padł w moje ramiona. Ugięłam się pod ciężarem jego ciała i upadłam na ziemię. Udało mi się jednak uchronić jego głowę, którą przesunęłam na moje uda, tak, aby było mu wygodnie.
— Koe — szepnęłam, a zarówno moje, jak i jego oczy zakryte były ścianą łez. — Co się dzieje? — mówiłam drżącym głosem. Odgarnęłam z jego twarzy kilka długich, niesfornych włosów, a on patrzył na mnie błogo. — Powiedz, co cię boli. Powiedz, jak mogę pomóc — łkałam.
— Czarownico… — Żal, w jaki ubrał to słowo, roztaczał nad nami ponurą aurę. — Odchodzę… Nie wiem jak… Nie wiem dlaczego… — Zgodnie z jego słowami, błękitna szata i blada skóra zaczęły w bardzo powolnym tempie materializować się w te same błyszczące drobiny, które wcześniej wypuszczało z siebie niebo. Wytarłam krople, które spłynęły po jego policzku i ścisnęłam mocno jego ramię, bo miałam nadzieję, że ból, jaki mu sprawię, mógł zmienić koszmarny bieg rzeczy.
— Nie… Nie, nie! — zaprzeczyłam żałośnie. Wampiry stały sparaliżowane przez zwątpienie i strach. Nawet Nathaniel rozchylił swoje wargi w geście zszokowania. Przeskakiwał wzrokiem między mną a nim i wszystko wskazywało na to, że nikt z nas nie wiedział, co należało zrobić. — Wybacz, że nie proszę cię o pozwolenie. — To zdanie uświadomiło mi, jak bardzo oddany był wszelkiej sprawie. Mimo że mógł być wolnym duchem, postanowił zostać przy mnie. W zasadzie nie był mój… Był nasz. Bywalec świata żywych, stały obrońca i doskonały nauczyciel. — Jednak wygląda na to, że nie mogę z tym nic zrobić. — Dół jego szczęki poruszył się niekontrolowanie. Zaszlochałam głośno. Nie tak powinno być. Mieliśmy razem iść przez świat i swoją magią zmieniać rzeczywistości. Mieliśmy być potęgami, pamiętasz? — Pamiętam — odparł słabo, odczytując moje myśli. — Dlatego jedyne co mogę zrobić, to przeprosić… — Uniósł niemrawo dłoń i złapał jeden z kosmyków moich włosów.
— To ja powinnam… — Przerwałam mu, ale przestałam mówić, widząc, że nabrał powietrza.
— Jesteś wiedźmą. One nie żałują swoich decyzji, nie opłakują tych, którzy chcieli je skrzywdzić — powiedział dokładnie to samo stwierdzenie, którym obdarzył mnie podczas mojego załamania po zabiciu Łowcy.
— Ale ty nie chciałeś mnie skrzywdzić. Dbałeś o mnie. — Przebiegłam palcami po jego ramionach.
— Chciałem i krzywdziłem cię wiele razy. Złamałem wiele obietnic. Kłamałem, wykorzystywałem słabości i kpiłem… Nienawidź mnie, Wiedźmo Mroku. Nienawidź mnie, bo wrogów żegna się z uśmiechem, a ja chciałbym jeszcze raz zobaczyć twoją radość.
— Jeśli to prawda… Jeśli nie ma odwrotu… — Spełniłam jego życzenie i uniosłam delikatnie kąciki swoich warg. Nachyliłam się bliżej jego twarzy, aby tylko on mógł usłyszeć to, co miałam mu do przekazania. — Pozwól mi na uświadomienie ci, że jesteś jednym z nielicznych, którzy szczerze zasługiwali, aby żyć na tym świecie. — Przyłożyłam swoje czoło do jego oblicza i przymknęłam zapłakane powieki, z których w ostatniej chwili wypłynęło jeszcze kilka słonych kropel. Pamiętałam twoją przysięgę. Groźną, mrożącą krew w żyłach. Myliłam się co do niej. Dopiero później mogłam docenić, że twoje słowa były zapowiedzią ochrony i opieki. Żałuję, że zauważyłam to tak późno. Wielokrotnie wspominałam wszystkie, błogosławione twoją obecnością chwile, gdzie niemal traciłam życie. Ratowana twoją mocą i szybką reakcją, dziękowałam ci w duchu za to, że byłeś obok. Wielokrotne pouczania — choć wtedy wydawały się zbędne i nieprzyjemne — po czasie nabrały głębi i stały się częścią mojego istnienia. Dziękowałam bogom, że udało nam się pokonać spory i postanowiliśmy trwać w zbawiennej dla duszy relacji. Jak równy z równym. Nie jak pan i sługa, a jak przyjaciele. Pełni wzajemnej serdeczności i troski. Zachowałam w umyśle wszystkie gwiazdy i rytuały. Wspólne przechadzki, co sprawiały, że uświadamialiśmy sobie, po co tak naprawdę żyliśmy. Chwile przywracające chęci do istnienia. Nosiłam w sercu sekundy, przedłużone przez czas tak, abyśmy mogli cieszyć się nimi przez wieczność. Usypialiśmy ze wzajemnym widokiem pod powiekami, wiedzeni naszymi głosami. I choć ostatnie dni były dla nas wyzwaniem, stworzyliśmy nasz własny raj w środku najbardziej splątanego problemami pandemonium. Przekazywałam mu bezpośrednio myśli, a on uśmiechał się co chwilę.
— Polubiłem cię, czarownico. Mogę powtarzać, że to nieprawda, ale świat wie. Świat widzi. Proszę los, abym w Zaświatach nie zapomniał o tobie. — Z moich ust wydobył się szaleńczy ryk. Jakby cały strach i smutek chciał wydostać się z wnętrza organizmu. — I przeklinam samego siebie, że tak po prostu odpuściłem. Ale karmiłem zmysły, widząc twoje szczęście. Więc ufam, że zrobiłem dobrze. Ufam, że zrobiłem to, co powinienem… — Odchylił głowę do tyłu i zamrugał parę razy. Z wielkim wysiłkiem wplątał swoje palce w moje włosy i pocałował delikatnie wilgotny policzek. — Nie płacz, kochanie. Przecież wiesz, że kiedyś się spotkamy. — Otworzyłam szeroko oczy i przełknęłam ciężko ślinę. Powiedział te same słowa. Te same, które usłyszałam od Rodericka. — Gdybym mógł cofnąć czas, szukałbym cię parę lat wcześniej i wyznałbym ci moje imię od razu. — Jego ciało było już półprzezroczyste.
— Przyzwę cię. Znam imię, znam domenę. Będę odprawiać czary całe noce i dnie. Wrócisz — wydukałam, a kącik jego ust powędrował ku górze. Uśmiech zawadiaki. Wzrok jak piana morska.
— Więc dlaczego płaczemy, jakby było to nasze ostatnie spotkanie? — zapytał tonem pozbawionym nadziei. — Ktoś zadecydował, Nor. Ktoś podjął decyzję. Bogowie, a może ktoś inny. To już nieważne. — Wypuścił powietrze z płuc, a ja potrząsnęłam nim, aby mieć pewność, że nie straciłam z nim kontaktu. — Nie dasz mi odejść w spokoju? — Sarkazm przezwyciężył słabość.
— Pytasz, jakbyś mnie nie znał. O… Oczywiście, że nie — wyjąkałam. — Sprowadzę cię z powrotem.
— Do jutra, wiedźmo — rzekł cicho.
— Jutra? — dopytałam słabym, zachrypniętym głosem.
— Jutro, znaczy przyszłość. — Z tymi słowami zarówno jego duch, jak i byt uciekł w przestrzeń niedostępną dla zwykłego człowieka.
Krzyk był przyjacielem człowieka. Mieszkańcem jego jaźni. Siedział w ciszy, dopóki nie nadeszła odpowiednia chwila, a potem dopadał wszystkich na zewnątrz i zaznaczał swoją ogromną moc. Ten był niepowstrzymany. Rozdzierał wszystko, co eteryczne na pół i powodował, że w oczach tych, którzy to słyszeli, chwilowo zamieszkiwała obawa. Mieliśmy być monarchami brzasku. Chodzić złotymi ścieżkami, ozdabiać uśmiechami wszystkie złe chwile. Mieliśmy być niezwyciężeni. Nie bać się Śmierci, samotności, nie ulegać Obłędowi, Szałowi i Paranoi. Niezniszczalni. Mieliśmy zwiedzić jeszcze parę zakątków i poodkrywać te, które zalęgły się w naszych marzeniach. Mieliśmy osiąść w bezpiecznym domku z białego drewna i niekiedy — tylko podczas największych monotonii — ściągać na siebie kłopoty. Szczęście miało się przeplatać z odrobiną ostrości, a całość podaną w kryształowych kielichach ze snów wypijać chcieliśmy na raz. W zakurzonych księgach miały spoczywać nasze losy, które niegrzecznym dzieciom ludzkie matki mogłyby czytać za karę. I miało być wszystko… I dom i listy, sny powlekane w upojne wrażenia, i bursztynowe nalewki, i starodawne opowieści. Szacunek i radość. Miłość i błogostan. I znów nie mamy nic. Przyszedł upadek i skruszył wszelkie idee. Hardo i bez ostrzeżenia. Zbyt brutalnie. Truciciel wszelkiego dobra, jakie nam pozostało. Ten, który samym swoim istnieniem powstrzymywał ludzi od osiągnięcia rzeczy, których nie daliby rady poskładać nawet urojonych wizjach. Krzyk był przyjacielem człowieka, bo wszystkie nieme myśli uwalniał w jednej samogłosce. Była to prostota ciężka do przebicia.
Siedziałam nieruchomo w miejscu, gdzie jeszcze niedawno wyznawałam komuś, że był jednym z najważniejszych elementów mojego życia. Drżałam, a wszystko wskazywało na to, że był on tym komponentem, bez którego wszystko zawalało się w kilka sekund. Oblizałam suche, popękane usta i podniosłam się chybotliwie. Wampiry ukrywały zaczerwienione, zapłakane twarze za dłońmi, a ja chwiejnym krokiem zmierzałam ku wyjściu.
— Norene… — Nathaniel chwycił delikatnie moje ramię, a ja odsunęłam się od niego stanowczo.
— Nie dotykaj mnie — powiedziałam bardziej szorstko, niż tego chciałam.
— Musisz się opanować. — Odwrócił mnie w swoją stronę, a ja odepchnęłam go magią.
— Nie dotykaj mnie, bo zrobię ci krzywdę! — wrzasnęłam i zacisnęłam pięści. Nie dlatego, że chcę. Dlatego, że jestem na skraju. Mężczyzna momentalnie zrozumiał mój przekaz i przyglądał mi się z odległości. Świat przystanął na chwilę i również rozpoczął lustrowanie otoczenia, nawet wskazówki zegara zastygły w bezruchu, który sprawiał, że niemal kręciło mi się w głowie. Otworzyłam swoją dłoń i z trwogą spojrzałam na mały, czarny kamień. Umarłam. Zrobiłam to, bo nie widziałam innego wyjścia. I choć rozsądek nakazywał być mądrym, wola rozkazywała walczyć, to serce prosiło o litość. A ja, tego dnia, byłam wyjątkowo łaskawa. Wyszłam na zewnątrz, a czas nadal był w stanie zatrzymania. Cała Ziemia mogła uspokoić na chwilę swój oddech. Stojąca w oddali, zakapturzona istota przestrzegała mnie przed zrobieniem tego, co w otoczeniu wiedźm uznawane było za hańbę. Życie czarowników polegało na popełnianiu błędów. Tak powstawały pierwsze zaklęcia i wygrywano wojny. Śmiałek czynił, umierał i po wznowieniu życia starał się zmienić bieg tego, co go spotkało. Jeśli tego nie zrobił, umierał bezpowrotnie. Zapewne próbowałam go przyzwać. Dlaczego się nie udało? Czyżby miał racje? Czy bogowie zadecydowali o tym, że jego miejsce było gdzie indziej? Otarłam policzki i nabrałam gwałtownie powietrza. Pieprzyć ich. Czas ponownie ruszył, a było to uczucie tak nagłe, że zrobiło mi się niedobrze. Uniosłam ręce do góry i bez żadnego przygotowania zaczęłam szeptać słowa zaklęcia. — Ja, czarownica wszech cienia, wzywam najwyższego demona wody. Wzywam cię Koe i ściągam twoje moce do tej rzeczywistości. — Gęsta mgła wyłoniła się spod ziemi i chłodziła wszystko, co napotkała na swojej drodze. Choć Księżyc był już w drodze do ustąpienia miejsca Słonecznemu Dyskowi, użyczył swojej mocy i wsparł moją magię. Zjawy wystękiwały cierpienia wprost do moich uszu. Powłóczyste cienie zlewały się w jedno i w swoim rozpędzeniu tworzyły wir, który zamknął mnie w swoich objęciach i odkleił moje stopy od podłoża. — Wzywam cię, mój drogi. Usłysz mój głos. — Moja głowa odchyliła się do tyłu mimo mojej woli. Palce skręcały się nienaturalnie, a dźwięk łamanych kości stał się przez chwilę hymnem, który wybrzmiewał w moich myślach. Krew pociekła z nosa i zabarwiła otoczenie swoim czerwonym pigmentem. Przełknęłam ciężko ślinę i próbowałam skupić się na uroku. Nie pozwalam ci tak po prostu zniknąć. Mroczne istoty kłaniały się w pas za każdym razem, gdy myślałam o Demonie. Składały mu hołd, bo wiedziały, że nie było możliwości zobaczenia go ponownie. Ale dlaczego? Dlaczego, skoro znam imię? Zmrużyłam oczy. Na zewnątrz zaczęły zbierać się wampiry. Timothy podszedł bliżej i dotknął mocy, która odepchnęła go na kilka metrów. Patrzyłam osowiale, jak chłopak podnosił się z trudem. Jeśli tak ma być, jeśli nie ma innego wyjścia… Poddałam się kompletnie. Wypuściłam powietrze z płuc i przymknęłam powieki. Spokój ogarnął mnie i przysłonił udawanym dobrem wszelkie zmysły. Ja zabójca, ja czarownica, ja kochanka, ja towarzyszka, ja… Zbyt dumna, by wyznać, że potrzebuję do istnienia kogoś innego, zbyt słaba, aby zmierzyć się z życiem bez tej osoby.