E-book
14.7
drukowana A5
52.88
Ostatni Sabat

Bezpłatny fragment - Ostatni Sabat


Objętość:
332 str.
ISBN:
978-83-8273-316-7
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 52.88

Dla najukochańszej R.

W takich chwilach miałam ochotę schować twarz w dłoniach i krzyczeć. Siedziałam w ciszy na dachu naszego domu. Mój podbródek drżał z rozpaczy. Oczy niemal przegrywały w batalii ze łzami. Próbowałam znaleźć Twoją twarz w gwiazdach, ale tamtej nocy ukazywały kogoś innego. Wyobrażałam sobie, że siedziałaś kilka kroków ode mnie. Pod ciepłym kocem w kratę z termosem w ręku i książką pod pachą. Ze spojrzeniem utkwionym w firmament i wzrokiem łapczywie wyczekującym na magiczny moment. Co rok przygotowywałyśmy się na noc poprzedzającą Sabat. Od najmłodszych lat z radością obserwowałyśmy boski spektakl. A ten — mimo że tak nam znany — czarował nasze serca i fascynował umysły. Sprawiał, że chciało nam się żyć.

Tamtego wieczoru wszystko straciło na wartości. Nie było magii. Nie było zachwytu i nie było Ciebie. Z pogryzionymi ze zdenerwowania wargami wpatrywałam się w ludzkie niebo. Zwyczajne, pozbawione tajemniczości. Nudne, a jednocześnie wzbudzające we mnie uczucie przestrachu i pustki. Dziwne i obce.

Podczas gdy Twoja dusza uciekała od ciała, nie było przy nas nikogo. Nawet zabójca — młody, niedoświadczony chłopak — uciekł od nas w popłochu. Leżałaś zakrwawiona w moich ramionach. Wyglądałaś błogo. Skórę miałaś bladą. Oczy szeroko otwarte, a spojrzenie pełne spokoju i nadziei. Twoje delikatnie rozchylone usta, układały się w subtelnym uśmiechu. Drżącą dłonią odgarniałam niesforne, brązowe kosmyki z Twojej twarzy. Umierałaś w zupełnym opanowaniu. Bez błagania, bez łez. W sposób godny i niewinny. Zdawało się, że sama Śmierć była zachwycona twoim dołączeniem do Jej szeregów.

Gdy przymknęłaś powieki, w przestrachu wyszeptałam zaklęcie. Naszą ostatnią deskę ratunku. Moje siły miały być Twoimi. Powinnaś żyć szczęśliwie. Wspominać mnie w ciepłe wieczory. Tak jak ja miałam w zwyczaju przywoływać w pamięci Twój obraz.

Ale zawiodłam Cię i świat, który powinien się Tobie kłaniać. Okazało się, że nie byłam tak wielką czarownicą, za jaką się uważałam. Magia uniosła nas do góry i zniknęła. Mnie zostawiła człowiecze, obrzydliwe życie, Tobie zabrała wszystko.

Tak, moja droga, rozeszły się nasze drogi.

Kiedyś znów będziemy w tym samym świecie.

Żywe inaczej.

Szczęśliwe ponad wieki.

Razem.


Twoja kochająca siostra, Norene.

Rozdział pierwszy

Myślałam, że nie istniało dla mnie bardziej szkaradne uczucie niż zazdrość. Paląca, krusząca duszę, sprawiająca, że zaciskałam szczękę i zgrzytałam zębami. Myliłam się. Dało się z nią żyć. Należało od czasu do czasu przełknąć żółć egoizmu, która napływała do ust. Poczucie winy było jednak tym, z czym nie umiałam sobie poradzić. Gorzkie, gorejące w sercu, niczym rozgrzane żelazo. Wypalało mnie po kawałku i sprawiało, że co dzień czułam się coraz gorzej. Christopher krążył wokół mnie z niezadowoloną miną. W końcu zatrzymał się i machnął nerwowo kartką, którą wyrwał z mojego dziennika. Jego niebieskie oczy wypełnione były zdenerwowaniem, które powoli przelewało się na jego twarz. Ta zaś stawała się coraz bardziej czerwona.

— Co rok to samo, Norene — mówił cicho, ale to nie sprawiało, że jego ton był łagodniejszy. Każde wypowiedziane tak słowo bolało mnie. Działało w taki sposób, że czułam się nieprzyjemnie sama ze sobą. — Po co… — Zacisnął swoje usta w wąską linię. Zamyślił się na chwilę i westchnął przeciągle. — Po co tak mocno to rozdrapujesz? — zapytał spokojniej, z wyraźnie słyszalną nutą żalu. Przymknęłam powieki, by nie widział, jak przewróciłam oczami. Los zawsze wybierał mojego brata na pierwszą i najczęściej ostatnią osobę, która czytała moje listy.

— Tak mi jest najłatwiej — odpowiedziałam beznamiętnie. Spojrzał na mnie tak, jakby nie zrozumiał, co do niego powiedziałam. Podrapał się po policzku i usiadł obok mnie. Trwaliśmy w dzikiej, wypełnionej niemymi pytaniami chwili. Jedynymi słyszalnymi dźwiękami zdawały się być nasze miarowe oddechy.

— Wiesz… — zaczął i spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem. — Czasami mam wrażenie, że ty zrobisz wszystko, żeby z nią być. — Spojrzałam na niego obojętnie. Wyciągnęłam z kieszeni spodni czarny, wyprofilowany kamień. Przejechałam po nim kciukiem, aby wyczuć pod palcem jego ciepło i teksturę. Był to mój podarunek od Kostuchy. Znak, że moje serce ucichło na parę chwil, ale kilka sekund później przebudziło się na nowo.

— Pomimo upływu lat… Sam wiesz. — Potarłam dłonią swoje zmęczone czoło. — Wolałabym, żeby to ona miała ten onyks — wyznałam. To oczywiste, że wolałabym, aby ona tu siedziała. Żeby była na moim miejscu.

— Śmierć zabrała ją, a nie ciebie. Musisz to uszanować i… — Pokręciłam stanowczo głową. Złość zawrzała w moich żyłach.

— Ona zabrała Raelyn i moją magię… — przerwałam mu i wstałam z łóżka. Uniosłam głowę do góry, żeby spojrzeć w jego oczy. — Nieważne, którą mamy rocznicę, ja po prostu nie potrafię zostawić tego z tyłu, rozumiesz mnie? I bardzo bym chciała przystanąć, wspomnieć ją i mieć spokój. Ale za każdym razem widzę ją zakrwawioną, leżącą na moich rękach. Nie umiem tego zostawić. Nie mów mi, co powinnam zrobić, bo ja to wiem… Ja to naprawdę wiem, ale nie jestem w stanie tak funkcjonować. — Minę miałam hardą, a na moje usta cisnęło się wiele uwag, które chciałam wykrzyczeć wprost w twarz brata. Jemu też jest ciężko. On po prostu stara się mnie chronić. Niepotrzebna mi kolejna kłótnia. — Chodźmy pomóc przy Sabacie. Dobrze? — W moim głosie było słychać wymuszone rozluźnienie. Niekiedy nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele energii potrzebowałam, aby zapanować nad swoim tonem. Odeszłam parę kroków w stronę korytarza. Nagle poczułam, jak dłoń mężczyzny chwyciła mnie za ramię.

— Nor… — Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się, by ponownie na niego spojrzeć. Kilka brązowych włosów opadło na jego czoło. Piegowata twarz zaczerwieniła się zauważalnie. Pogładził się niepewnie po ramieniu zasłoniętym przez rękaw jego ulubionego, ciemnozielonego swetra.

— Tak? — Uniosłam jedną brew. Wyglądał, jakby miał na głowie mnóstwo zmartwień.

— Bądź silna, proszę cię. — Przełknęłam ciężko ślinę. Zmarszczyłam czoło i zmusiłam swoje usta, aby ułożyły się w pogodny, uspokajający uśmiech.

— Zawsze jestem — skłamałam. Zostawiłam go w jego pokoju. Miałam nadzieję, że szybko zapomni o moich zapiskach i całej naszej rozmowie. Usiadłam na chwiejnym stołku przy kuchennym blacie. Chwyciłam tępy nożyk i zaczęłam zeskrobywać biały, zaschnięty wosk z kamiennego spodeczka. Biały puch wirował beztrosko za oknem. Oblepiał drzewa i ziemię. Malował świat samym sobą i nadawał otoczeniu eleganckiego oblicza. Niegdyś uwielbiałam pierwszy dzień pory zimnej. Przygotowania do Sabatu uznawałam za najwspanialszą część roku przepełnioną czarami i podniosłymi rytuałami. Odprawiane zaklęcia były potężne. Magiczni byli zdolni w zaledwie jeden wieczór sprawić nadzwyczajne, niezrozumiałe dla zwykłego człowieka rzeczy. Oszukiwali umysły i przeznaczenie. Czarownicy i czarownice czuli wszechmoc nadchodzących mrozów i cieszyli się, że noce trwały wyraźnie dłużej niż dnie. W zimowe wieczory, gwiazdy mocniej pobłyskiwały na granatowym niebie. Księżyc częściej odpowiadał na pytania ciekawskich magów. Wszystko zdawało się być szczęśliwe i sprzyjające. Jednakże po odejściu mojej siostry, nie odczuwałam tych aspektów tak dobrze, jak kiedyś. Jako niemagiczna, nie mogłam w pełni uczestniczyć w uroczystościach. Zagubiłam się między światem wiedźm a zwykłym ludzkim życiem. Byłam splątana nieporozumieniem, poczuciem winy i goryczą. Nabrałam głośno powietrza w płuca. Mój wzrok spoczął na zdjęciach naklejonych na lodówkę. Widok jednego z nich sprawił, że moje usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Wysoki mężczyzna, o ciemnobrązowych włosach, obejmował piękną blondynkę. Koło pary stał rozczochrany chłopak szarpiący ryżą, pyzatą dziewczynkę za warkocze. Nieśmiało patrzące w obiektyw, najmniejsze dziecko, wydawało się najspokojniejsze z gromadki. To my. Tacy szczęśliwi, pełni nadziei. Potwornie nierealni, oddaleni od rzeczywistości. Uśmiechnięci. Żywi. Tacy… Głośne pukanie brutalnie przerwało moje myśli. Podniosłam się z miejsca. Szybkim tempem udałam się do drzwi i otworzyłam je lekko. Wpatrywałam się bez celu w pustą werandę, która przez roztargnienie mojego brata nadal nie została oczyszczona ze śniegu. Mroźne powietrze wkradało się do środka domu i sprawiało, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Wychyliłam się ostrożnie i dokładnie sprawdziłam, czy nikt nie krył się przy murze. Potrząsnęłam głową i z trzaskiem zamknęłam wejście. Odeszłam parę kroków, lecz znów usłyszałam stukot. Wyjrzałam przez okno i z rozdrażnieniem wbiłam wzrok w widok za szybą.

— Dziecko, co ty robisz? — Moja matka wpatrywała się we mnie uważnie. Odgarnęła za ucho część swoich blond włosów i westchnęła ciężko. Wyglądała na zmęczoną i przybitą. — Chodź, ja okadzę dom, a ty zajmiesz się majakiem. W porządku? — Pokiwałam subtelnie głową. Ignorowałam kolejne dźwięki, które dochodziły zza wejścia. Stanęłam obok kobiety i oczyściłam szmatką drewniany półmisek, do którego zaczęłam wkładać różne składniki. Kilka płatków kukurydzianych i szczyptę soli zalałam letnim mlekiem. W białym płynie utopiłam kilka monet, startą skórkę pomarańczy i kostkę gorzkiej czekolady. Kątem oka zauważyłam, jak blondwłosa uśmiechnęła się nieśmiało.

— Czemu się śmiejesz? Robię coś źle? — Rozchyliłam usta w geście niepewności i podrapałam się po karku.

— Wygląda dobrze, Norene — stwierdziła. — Zawsze umiałaś zatroszczyć się o mary i majaki. Czasem brakuje mi twoich czarów — powiedziała i zaczęła wypełniać dymem małą, szklaną buteleczkę. Wiedziałam, że tęskniła nie tylko za moją magią, ale przede wszystkim za swoją drugą córką. — Raelyn… — zaczęła, a ja zdziwiona przełknęłam ślinę na myśl, że mama mogła usłyszeć moje myśli. — Ona bawiła się urokami, wolała sama odkrywać wszystkie zaklęcia, reguły. Pamiętam, że już od małego ty siedziałaś w książkach, a ona… Biegała, obserwowała świat.

— A Chris udawał, że nas pilnuje — wtrąciłam sarkastycznie.

— Nie umiem się przyzwyczaić, że jesteście już dorośli. — Skrzywiłam się, gdy poczułam zapach lawendy w powietrzu. Pachnie sztucznością. — Kochanie, ale nadal czytasz coś o magii, prawda? Nie chciałabym, żebyś to porzuciła. Może ten przestój będzie trwał parę lat, a nie wiecznie. — Zastanowiłam się chwilę. Wskazałam palcem na zioła, które trzymała.

— Są syntetyczne. — Matka zmarszczyła brwi i przybliżyła rośliny do twarzy. Poruszyła zabawnie nosem i przeklęła cicho. — Ale… Tak, nadal czytam. Trochę mi ciężko bez praktyki — wyznałam szczerze, chwyciłam półmisek i zaniosłam go do najbliższego rogu przy wejściu, skąd nadal dochodziło pukanie. Westchnęłam przeciągle i zacisnęłam mocniej szczękę. — Mamo, słyszysz to? — zapytałam zirytowana. Niespodziewane uderzenie powaliło mnie na ziemię. Mleko rozlało się po drewnianych panelach, a ja próbowałam się podnieść. Uciążliwy ból głowy i pisk w uszach sprawiał, że nie mogłam się skupić. Drzwi samoczynnie otwierały się i zamykały, jakby były targane przez niewidzialną siłę. Moja matka klęczała przy mnie i pomagała mi wstać. Christopher wybiegł ze swojego pokoju. Jego wzrok wylądował na kałuży, która uformowała się na podłodze. W środku idealnego, białego koła leżała potargana szmaciana lalka. Nie miała oczu ani ust. Przedzielona była na pół, a wypływająca z niej krew mieszała się płynem. Odrzucający zapach siarki i zgnilizny szczypał w gardło. Spojrzałam porozumiewawczo na mojego brata.

— Opiekun naszego domu nie żyje. — Głos mojej mamy pełen był przejęcia. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam.

— W dzień Sabatu? — zapytałam podejrzliwie.

— Christopher, idź po ojca. Musi to zobaczyć. — Jej twarz nabrała surowego wyrazu, a w oczach kotłowało się wiele emocji. Gdy zobaczyłam jej reakcje, moje serce gwałtownie przyspieszyło, a szczęka zaczęła drżeć.

Rzadko widziałam ją w takim stanie. Pierwszy raz pamiętałam jak przez mgłę. Miałam wtedy nie więcej niż osiem lat. Późnym wieczorem, cała zapłakana, trzęsąca się z zimna i smutku przytulałam się do jej szyi. Obejrzałam się za siebie, by ostatni raz spojrzeć na watahę młodych wilków, z którymi się bawiłam. Przycisnęła moje ciałko mocniej. Przez ułamek sekundy, mój wzrok spotkał się z jej mrożącym spojrzeniem. Anisa Yverett otworzyła szerzej swoje błękitne oczy. Mrugnięciem przywołała jedną z najstraszliwszych burz, jakie miały okazję kiedykolwiek dopaść okolicę. Był to ostatni raz, kiedy w pobliskich lasach widziałam wilkołaki. Dziesięć lat później jej emocje znowu wypełzły spod kontroli umysłu. Z przeolbrzymim smutkiem patrzyła na trupa dziewczyny, którego trzymałam w ramionach. Niczym skamieniała słuchała mojego biadolenia o Śmierci i utracie magii. Jej oczy jednak po raz kolejny nabrały tajemniczego, przepełnionego wrogością i zdecydowaniem wyrazu. Wypowiadane przeze mnie zdania nie zmieniły jej odczuć. Po prawie dwóch latach przerwy, jej wybuchowa, nieposkromiona natura po raz kolejny wyszła na wierzch. Blondwłosa czarownica zawsze starała się chronić swoją rodzinę. Po swej pierwszej porażce zapowiedziała walkę z niesprawiedliwym losem. A ten — jak często powtarzała — chciał odebrać jej wszystko.

— Mamo… — zaczęłam. Ta jednak zdawała się mnie nie słyszeć.

— Dziś jest Sabat i dom ma być chroniony — wycedziła przez zęby.

— Może… — próbowałam ją uspokoić, lecz nie dała mi dojść do słowa.

— I będzie chroniony, choćbym tu miała wezwać wszystkie Cheruby świata na pomoc! — krzyknęła i zacisnęła pięści.

— Mamo! — Chwyciłam ją za ramię i potrząsnęłam nią. Weź się w garść! — Mamo, tata nie żyje — szepnęłam, patrząc prosto w jej oczy. Ogromna gula uformowała się w mojej krtani. Od dwunastu pieprzonych lat. Zapadła cisza, która swoją ciężkością zdawała się mentalnie przygniatać nas do podłogi. — Odpocznij przed Sabatem. Chris odprawi rytuał oczyszczający. Posprzątamy ten bałagan. — Wpadła w moje ramiona zupełnie nie jak dorosła kobieta. Twarz miała mokrą od łez, policzki zaróżowione. Szlochała cicho, a ja niepewnie pogładziłam jej plecy. — Jutro zapalimy świece, by przyjąć nowego majaka… — Próbowałam się uśmiechnąć. — A może przyjdzie do nas mara? Podobno są bardziej rozmowne i… — Głos ugrzązł w moim gardle. Westchnęłam głęboko i spojrzałam w górę, aby się nie popłakać. Moja bezsilność nie krzywdziła nikogo, bo rzadko pozwalałam, aby ktoś ją widział. Brak sił mojej matki powodował, że cały świat wokół wydawał się szary, mało ważny. Jeśli dziecko płakało przy rodzicu, był to problem do rozwiązania. Gdy opiekun płakał przy młodszym, to życie musiało być naprawdę podłe.


Podałam jej chusteczki i naczynie po brzegi wypełnione naparem z melisy. Gdyby słońca mogły śpiewać… Wskazówki drewnianego zegara tykały głośno, sprawiając, że każdy, kto znajdował się w pokoju, zatracał się w tajemniczym zamyśleniu. A szum morza wdarł się w jaźń… Siedziałam blisko i trzymałam ją za dłoń. Byłabyś spokojna, byłabyś… Nie działa. Westchnęłam cicho, gdy uświadomiłam sobie, że moje myśli nie miały w sobie ni odrobiny mocy. Nie, Norene. Dzisiaj znowu jesteś ludzka. Dzisiaj znowu, nie ma w tobie ni krztyny magii.

— Jak mogłam zapomnieć, że on nie żyje? — zapytała słabym głosem, a ja pokręciłam głową.

— Nie zapomniałaś. Powiedziałaś to z przyzwyczajenia. Zawsze opowiadałaś nam, że radziłaś się taty o wszystko. — Przełknęłam głośno ślinę. — Po prostu go wtedy potrzebowałaś. — Po raz kolejny otarła policzki i spojrzała na mnie smutno. Nie patrz tak na mnie, bo nie umiem długo grać opanowanej.

— Zawsze byłaś taka silna. Taka, jaką sobie wymarzyłam. — Miałam ochotę zaprzeczyć, ale się powstrzymałam. — Dziękuję ci. — Wydawało mi się, że wraz z tymi słowami, zaczęła rzucać na mnie czar, ale nie miałam co do tego pewności. Być może tak smakowała duma i poczucie bycia docenionym. Kobieta wstała gwałtownie i odstawiła filiżankę na drewnianą komodę. — Muszę zacząć się szykować, bo jeszcze się spóźnię! — Próbowała brzmieć beztrosko, a ja ochoczo wzięłam udział w jej niewielkim spektaklu. Ona grała szczęśliwą matkę, a ja jej łatwowierną córkę. Teraz tak po prostu udamy, że wszystko jest dobrze, że nic się nie stało. Tak, jak zawsze to robimy.

— Jasne, ja pójdę pomóc Chrisowi — rzuciłam, wychodząc z jej pokoju. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o ścianę i przetarłam dłonią czoło. Oblizałam swoje suche ze zdenerwowania usta i zacisnęłam mocno powieki. Leniwie pomasowałam palcami skroń, czując, że zaczynała boleć mnie głowa. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi się zmierzyć z obcymi słabościami, które swoim skomplikowaniem przerosną mnie kilkukrotnie. Nieszczęście miażdżyło mnie powoli, lecz brutalnie. Z największą dokładnością mierzyło moje krople potu. Zerkało z wyższością, jak grzęzłam w swych własnych łzach i strachu. A ja mogłam tylko brnąć dalej.


Niebo pociemniało, a słońce zamieniło się miejscami ze złowieszczo błyszczącym księżycem. Moje ciało zadrżało na myśl, że omijałam trzeci Sabat w swoim życiu. Każdego pierwszego wieczoru kalendarzowej zimy wiedźmy i czarownicy zbierali się w wyznaczonym miejscu. Obchodzili najwspanialszą uroczystość w roku. Nadchodzące mrozy, zawsze zapewniały potężniejsze czary, a dłuższe śnieżne noce sprzyjały urokom.

— Proszę cię, chodź z nami. — Mój brat patrzył na mnie w dziwny, nieznajomy dla mnie sposób. — Chciałbym, żebyś była na tym Sabacie. — Z jego słów wylewał się smutek, którego nie potrafiłam pojąć.

— Dlaczego? — zapytałam niepewnie. Od dłuższego czasu zachowywał się dziwnie. Spędzał coraz mniej czasu w domu. Chodził poddenerwowany, narzekał na swój niespokojny sen. Choć wielokrotnie zapewniał, że poradzi sobie ze wszystkim, to miałam wrażenie, że sam nie wierzył w swoje słowa. — Christopher… — Pokręciłam głową. Wszystko zdawało się spadać, burzyć. Byliśmy ruiną rodziny, a ja nie umiałam tego naprawić. Każdy z nas miał sekrety, których bał się wyjawić innym i właśnie to nas niszczyło. — Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? — Jego oczy pociemniały.

— Tak — odpowiedział zbywającym tonem. Zupełnie zlekceważył moją troskę. — Ale chyba nie to, Norene. Tego byś nie zrozumiała. — Zostawił mnie z tymi słowami i trzasnął drzwiami wejściowymi. Odchyliłam głowę do tyłu i prychnęłam pod nosem. Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?

— Christopher… — Anisa oparła się o framugę i z bezradnością zerkała w moją stronę. — Nie wiem, co go ugryzło… — szepnęła. — Na pewno nie chcesz iść z nami? — Na pewno do cholery! Spojrzałam na nią zdenerwowana. Ubrana była w długą, czarną suknię. Dokładnie taką, jaką zakładała co rok.

— Przeniesiecie się dopiero w domu Lishy? — Zmieniłam temat i usadowiłam się wygodnie na kanapie.

— Ma już gotowy czar teleportujący. — Zawahała się na parę sekund, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. — Ach… Jej młodszy syn też zostaje w domu. Może chciałabyś, żeby przyszedł? — Zmarszczyłam czoło. Nie miałam ochoty na towarzystwo.

— Och, Fergus? Nie, na pewno ma swoje sprawy.

— Uważaj na siebie, dobrze? — Odgarnęła kilka pasm swoich włosów za ucho. Robiła tak zawsze, gdy coś ją niepokoiło.

— Dobrze, nie musisz… — Zastanowiłam się przez chwilę. — Nie musisz się martwić. — Uśmiechnęła się delikatnie i wyszła. Silny podmuch powietrza zamknął za nią drzwi, zakołował i wniknął w podłogę. Zamknęła mnie zaklęciem? Poczekałam chwilkę, a następnie ruszyłam w stronę wejścia. Próbowałam nacisnąć klamkę, lecz ta nie zadziałała. Mruknęłam pod nosem niezadowolona. Zamknęła mnie, jakbym była małym dzieckiem. Zacisnęłam mocno szczękę. Nagle, moje oczy rozszerzyły się w panice. Usłyszałam pukanie, a moje ciało zdrętwiało z przypływu emocji. Tym razem dźwięk dochodził ze ściany. Ostrożnie podeszłam do miejsca, skąd wydobywał się łomot, lecz ten przeniósł się w inne miejsce. Serce zabiło mi mocniej. Moje usta stały się paskudnie suche, a gardło drapało mnie nieprzyjemnie. Organizm z przerażeniem reagował na skrytą obecność. Miałam ochotę krzyknąć, aby tajemniczy byt mi się ukazał, aby nie grał ze mną w grę. Niestety, nie byłam w stanie się bronić. Poza tym było to niezgodne z naukami, jakie dawniej pobierałam. Nie wolno lekceważyć istot pozaziemskich. Uderzenia w ścianę prowadziły mnie przez salon, kuchnię i zakończyły się na moim pokoju. Stukot wydobył się zza szafy, na której poukładane były książki. Ogarnęłam wzrokiem imponujący zbiór. Nie mogę uwierzyć, że przeczytałam wszystkie książki, jakie kiedykolwiek stały na tych półkach, a teraz ta wiedza po prostu się marnuje. Kolejne stuknięcie. Zmrużyłam oczy. Przeczytałam wszystkie książki, jakie były tu ustawione. Poklepałam dłonią po drewnianym boku mebla. Znów rozległo się uderzenie, tym razem mocniejsze i głośniejsze.

— Przeczytałam… — Miałam wrażenie, że pomieszczenie się zatrzęsło. Upadłam na kolana i syknęłam z bólu. Z drżącym ze stresu podbródkiem podniosłam się i otrzepałam swoje spodnie. Wokół mnie unosiła się woń deszczu, świeżo skoszonej trawy i rozgrzebanej ziemi. Zapach Śmierci. — Jakiej książki nie przeczytałam? — zapytałam wyraźnie i zastygłam w miejscu. Odgłos tłuczonego szkła zwrócił moją uwagę. Pobiegłam szybko do pokoju mamy. Na podłodze znajdowała się potłuczona filiżanka i resztki naparu uspokajającego. Górna szuflada komody była wysunięta, a w dolnej przesuwanej dykcie zrobiona została ogromna dziura. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Górna skrytka zamknęła się zaraz po tym, jak na nią spojrzałam. Sięgnęłam dłonią do środka brutalnie stworzonego otworu, lecz nic nie wyczułam. W chwili, gdy zrezygnowana chciałam wyjąć rękę, poczułam, jak ktoś dotknął mojego nadgarstka. Zimne, długie palce, ścisnęły moją skórę. Sprawiały, że bałam się poruszyć. Strach zmroził moje żyły. Oddychałam ciężko, nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Jeśli to Zmora, to mam szczęście, jeśli Upiór — jestem martwa. — Zmora raz, upiór dwa — zarządziłam. Odpowiedziało mi jedno uderzenie w pobliską ścianę. Miałam ochotę popłakać się ze szczęścia. — „Tak” raz, „nie” dwa razy. — Uspokoiłam się nieco. — Mogę spojrzeć do środka? — zapytałam i zaczęłam wyciągać telefon z kieszeni, lecz ku mojemu zdziwieniu usłyszałam dwa puknięcia w podłogę. Znów zaczęłam się denerwować. Nie pozwala mi spojrzeć, bo mnie okłamuje. To jest Upiór. Rozległy się dwa potężne ciosy, które dochodziły wprost ze środka szuflady. Wiedziałam, że mam do czynienia z potężnym bytem, który słyszał niektóre z moich myśli. Przerażało mnie to, jak długo mógł czekać na odpowiednią chwilę, by mi się ukazać. — Raelyn? — Poczekałam chwilę na odpowiedź. Raz… Niemal zakręciło mi się w głowie. Dwa… To nie ona. Coś ciężkiego wylądowało w moim uścisku. Moja dłoń została wypchnięta, a wybity otwór zaczął powoli zanikać. Stukanie zaczęło powtarzać się nieskładnie, bez większego sensu. Coraz szybciej i szybciej. Skuliłam się na podłodze i przysłoniłam bolące uszy rękoma. Z moich bębenków zaczęła sączyć się krew. — Przestań… — Zrobiło mi się niedobrze. Widziałam tylko zamazany obraz. — Przestań! — wykrzyczałam. Wszystko ucichło, a ja zostałam sama. Podniosłam się chwiejnie. Spojrzałam na leżącą na podłodze, oprawioną w ciemnogranatowe płótno księgę. Na jej grzbiecie, starannie i równo, za pomocą pióra i atramentu napisane było: ”Walter Cedric Geoff”. Nie znam żadnego Waltera. Odłożyłam tajemniczy prezent i poszłam przemyć twarz. Zaparzyłam kawę, do której nie dodałam cukru, ani mleka. Sączyłam ostrożnie gorący napój i przejechałam wierzchem dłoni po okładce. Otworzyłam ją i już na pierwszej stronie powitał mnie odręczny rysunek łysego człowieka. Jego usta były szeroko otwarte, jakby krzyczał. Oczy miał zamknięte. Pamiętam cię. Zimno urodziło się w każdej z moich kończyn i sparaliżowało mnie na chwilę. Postać ta straszyła mnie wiele lat. Mężczyzna mieszkał w mojej szafie. Wodził wzrokiem, krzyczał. Nie pozwalał zasnąć. Moja matka starała się przegonić koszmar za pomocą czarów, jednak bezskutecznie. Aż w końcu, pewnego dnia znalazłam pod łóżkiem książkę… Odwróciłam kartkę, by przeczytać nagłówek pierwszego zapisku. „Jak uwięzić koszmar?” Napisane brzydkimi, nierównymi literami, które przypominały dziecięce pismo. Przełknęłam ciężko ślinę. „Koszmary, moje dziecko, mogą być wypędzone. Nie da się ich uwięzić”. Kolejne zdanie napisane było pochyle, każde słowo wydawało się być arcydziełem. „Ale mojego koszmaru nie da się wypędzić”. Moje dłonie drżały. Nie wiedziałam, kto odpowiadał na moje zapiski. „Kiedy będziesz gotowa — odwróć stronę”. — To jest czarna magia… — wyszeptałam, gdy przeczytałam opis rytuału, znajdujący się na kolejnych kartach. Zrzuciłam księgę z blatu. Zrozumiałam, dlaczego moja matka była tak niesamowicie zdenerwowana, gdy pokazałam jej rysunek, który zrobiłam w młodości. Popełniłam swój pierwszy czarny urok, a ona próbowała mnie uchronić. Spalę ten dziennik. Schyliłam się, lecz po chwili potrząsnęłam głową. Właśnie w taki sposób uwolniłabym i koszmar, który się tam znajdował. Chwyciłam książkę i ponownie spojrzałam na rysunek. Tym razem usta postaci były złożone w tajemniczym uśmiechu, który odsłaniał zęby. Powieki miał uniesione. — Siedź tu! — warknęłam w stronę malunku, a ten natychmiastowo wrócił do swojej pierwotnej formy. Wyjęłam czarny długopis z ozdobnego kubeczka z drobiazgami i zaczęłam pisać. „Czym jesteś?” Zmarszczyłam czoło. To, co robiłam, było niebezpieczne. Sama nie wiedziałam, czy chciałam uzyskać odpowiedź. Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy na pożółkłym papierze pojawiły się litery. „Pilnuj go”. Nie rozumiałam, o co chodziło. „Kogo mam pilnować?” Napisałam i wstrzymałam oddech, gdy ujrzałam odpowiedź. „Za późno”. Dokładnie w tym samym momencie, z mojego pokoju wydobył się męski skowyt. Po moim ciele przebiegły ciarki. Co mam zrobić? Kilka słów pojawiło się znów w książce, a były one bledsze. Nie tak wyraziste, jak te sprzed lat. „Już raz to zrobiłaś”. Przewróciłam oczami. Kiedyś miałam magię, teraz jestem zwykłym człowiekiem. „Zrób to”. Wszelkie zapiski mojej rozmowy z tajemniczą istotą zniknęły. Zostały tylko kolejne rozdziały, do których nie miałam ochoty zaglądać. Przymknęłam powieki i zacisnęłam usta w cienką linię. W domu nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Odblokowałam swój telefon i wybrałam numer Christophera. Nie doczekałam się chwili, odebrania połączenia przez mojego brata. Zadzwoniłam do Anisy, a w chwili, gdy usłyszałam oddech, uśmiechnęłam się ze szczęścia.

— Mamo… Mamo, proszę… — Nie dokończyłam. Potworny śmiech, który wybrzmiał z urządzenia, przerodził się w zatrważający wrzask. Zacisnęłam pięści i nabrałam zachłannie powietrza w płuca. Musiałam działać szybko.

Na szklany spodek wysypałam trochę suszonego rozmarynu i podpaliłam go. Okadziłam dymem drewnianą skrzyneczkę z metalowym zamykaniem. Więzienie ci tworzę. Ty — Sługa, ja — Pan Twój. Szorstką, niewyheblowaną powierzchnię posmarowałam olejkiem z goździków. Próbowałam skupić swoje myśli wokół dokładnie rozpisanego rytuału, ale męski krzyk, nie pozwalał mi na to. Westchnęłam cicho. Nie czułam wokół siebie magii. Powietrze nie pobudzało moich zmysłów. Brakowało mi jakiegokolwiek odzewu na moje czyny. Kosztuj mego cierpienia — jedz, dopóki możesz. Chwyciłam kuchenny nóż i nacięłam delikatnie opuszek jednego z palców. Z rany zaczęła sączyć się ciemna krew. Pozwoliłam, aby parę kropel spadło na wieczko pudełka. Sięgnęłam po białą świecę i pochyliłam ją, tak aby jej wosk spłynął tuż obok czerwonego płynu. W chwili, gdy skończyłam przygotowywać szkatułkę, płomień wypalający knot zgasł samoistnie, a ja złapałam się za głowę. Potężny szum zaatakował moje uszy i sprawił, że się zachwiałam. Upadłam na podłogę i wiłam się bezradnie. Każda moja kość bolała, jakby ulegała złamaniu. Na skórze pojawił się krwawy pot. Płuca zacisnęły się nagle i pozbawiły mnie tchu. Ciemne siły przyzywam… Czarne cienie chwalę. Skurcze i bóle ustały, a ja nabrałam głośno powietrza. Podniosłam się i znieruchomiałam. Na kuchennym blacie w miejscu zrobionej przeze mnie pułapki na koszmar, leżało obite ludzką skórą pudełko. W paru miejscach znajdowały się malutkie owłosione pieprzyki. Czułam, jak krew uderzyła do mojej czaszki. Przełknęłam ciężko ślinę i odgarnęłam zlepione kosmyki włosów z pobrudzonego czoła.

— To niemożliwe… — szepnęłam sama do siebie i zmarszczyłam czoło z zatroskania. Pokręciłam głową i odsunęłam się nieco do tyłu. Wtem na moim ramieniu, wylądowała ciężka, zimna dłoń. Odwróciłam się zdziwiona, lecz nikogo za mną nie było. Mimo to czułam na sobie spojrzenie kogoś jeszcze. Był to stan pełen niepewności i podejrzeń.

Z książką pod pachą, skrzyneczką w ręce i garścią soli niepewnie zmierzałam w stronę mojego pokoju. Weszłam do środka. W miejscu, gdzie dawniej znajdowała się ogromna szafa, stała przerażająca istota. Zaróżowiona skóra marszczyła się przez to, że jego usta były nienaturalnie szeroko otwarte. Odsłonięty, wklęsły tors zdawał się wpadać bezwładne do środka ciała. Gdy przeszłam przez próg, przestał krzyczeć. Zamknął usta i spojrzał na mnie zaintrygowany. Badał mnie wzrokiem, by po chwili z sekundy na sekundę, rozszerzać swój zatrważający, odsłaniający wszystkie zęby uśmiech. Wyciągnął ręce w moją stronę i zaczął kiwać głową. Zauważyłam, że przy tym ani razu nie mrugnął. Nie podejdzie, nigdy nie podchodził. Mimo że próbowałam się uspokoić, na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Otworzyłam szerzej oczy, gdy wyczułam, że ciarki pojawiły się również na szkatułce. Nagle koszmar ryknął w moją stronę i wykonał kilka nieporadnych kroków. Głos ugrzązł mi w gardle. Stałam przez chwilę jakby zamrożona i wpatrywałam się w wyjącego ze śmiechu stwora. Zacisnęłam zęby i rzuciłam w niego solą. Jego skóra topiła się przy zetknięciu z białymi kryształkami.

— Wypędź mnie pani… Daruj wolność — odezwał się dziwnym, świszczącym głosem.

— Już kiedyś chciano cię wypędzić. — Byłam zdziwiona jak spokojnie, a jednocześnie poważnie brzmiał mój głos w tak stresującej sytuacji.

— Napary i magia ziemi… Słabe sztuczki zbyt głupich czarownic… — Spojrzał na to, co trzymałam w dłoniach. — Miej litość, a już nigdy mnie nie zobaczysz… — Przez chwilę wydawało mi się, że w jego oczach widziałam smutek. Uniosłam do góry swój podbródek.

— Dawno temu nawiedzałeś moje sny. — Wskazałam na niego palcem.

— Takie… Dobre, młode i potem… Tyle lat w księdze, ale czar za słaby. Za mało nienawiści w zaklęciu, za dużo niewinności… Ale teraz… — Nie dałam mu dokończyć.

— Dziś nie poznasz mojej dobroci — oznajmiłam i otworzyłam kuferek. — Wzywam okoliczne cienie! — Nastała cisza. Nie udało się? Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałam, co zrobić.

— Ale one nie odpowiadają… Na wezwania… Zwykłych, niemagicznych dziewuch — wyszeptał. Były to prawdopodobnie jedyne słowa, jakie powiedział ściszonym głosem. Mój oddech przyspieszył nerwowo. Nastał moment, w którym moja silna wola i nadzieja, były miażdżone przez przerażającą, bezlitosną rzeczywistość. Chwila załamująca wszelkie siły, rozdrabniająca ostatki marzeń. Sprawiająca, że czułam bolesną pustkę. Potwór zaczął się do mnie zbliżać, lecz gdy był zaledwie metr ode mnie, zatrzymał się i cofnął o parę kroków. Zapanował okropny chłód. Tajemnicza, szara mgła pełzała między moimi nogami i przemykała pod ścianami. Niezrozumiałe słowa kłębiły się wokół moich uszu i przeszkadzały w skupieniu się. Zza moich pleców wytoczyły się smukłe istoty. Smugi napełnione złem i cierpieniem powoli otaczały zarówno mnie, jak i koszmar. Wtem, zatrzymały się, a ja obserwowałam uważnie każdy ich ruch. Syknęły wszystkie razem. Rzuciły się na mnie i łysego mężczyznę. Upadłam i uderzyłam głową o kant pobliskiego biurka. Kawałki skóry, mięsa i bryzgająca krew brudziła jasną, drewnianą podłogę. Krzyknęłam, lecz mój głos nie miał szans zaalarmować kogokolwiek. Zjawy i cienie były najniżej w hierarchii bytów, które można było spotkać w świecie magii. Przez moją głowę przemknął obraz dopisku pod jednym z rozdziałów poświęconym tym stworom. Słowa mówiły jasno, że istoty te stanowiły najmniejsze zagrożenie. Zabiją mnie. Mogą być najsłabszymi, ale ja… Ja jestem dla nich niczym podany na tacy, bezbronny posiłek. Zamknęłam oczy i jęknęłam z bólu. Zjadały moje odsłonięte mięśnie, a ja nie mogłam nic zrobić. Nie byłam w stanie się ruszyć. Wrzeszczałam i, dławiąc się własnymi łzami i krwią, umierałam powoli.

 Znów… Będziemy w tym… — charczałam. — W tym… Samym świecie… Raelyn. — Perspektywa spotkania z siostrą, wydawała się błoga, kusząca. Przez chwilę niemal wydawało mi się, że słyszałam jej uroczy, wesoły głos. — Szczęśliwe… Jak nigdy… — Moje słowa były niewyraźne, bełkotliwe. Było w nich pełno nieczystej, złej mocy. Obrzydzały mnie zdania, które sama wypowiadałam, mimo że nie miałam złych zamiarów. Byłam brudna, skalana ciemną, mroczną magią. Po moim poplamionym policzku popłynęły łzy. Płakałam jak dziecko. Było mi przykro. Wypełniała mnie złość, że pozwoliłam sobie na taką słabość. — Będziemy razem… — łkałam. Ale jeszcze nie teraz, siostro. Moje dłonie zatrzęsły się, a nagły skurcz poderwał mnie do pozycji siedzącej. Wrzeszczałam nieludzko, wręcz piekielnie. Tak, jakbym w swym głosie zawarła wszelkie ludzkie troski, niedogodności i problemy. Magiczne makabry, upiorzyska i katastrofy. Nienawiść i ból. Zjawy przypatrywały mi się uważnie. Czułam się odurzona niepowstrzymaną dzikością. Upojona siłą i determinacją. Niebezpieczna dla siebie i wszystkiego, co znajdowało się obok mnie.

— Tym razem odejdą. Jednak jeśli nie będziesz umiała opanować ich swym spokojem… — Mój wzrok stężał momentalnie. Obcy, niski głos brzmiał niesamowicie groźnie. Czułam, jak moja głowa mimowolnie odwróciła się w prawo. Szare, pozbawione życia i nadziei oczy wpatrywały się we mnie. Nieznajomy był niebezpiecznie blisko. Szczupłymi palcami badał moją twarz, a ja oniemiała wpatrywałam się w niego. Jego mina złagodniała nieco. — Nie licz na to, że posłuchają twego krzyku. On wtedy traci na wartości — dokończył. Słowa wydobywające się z jego ust były niemal aksamitne. Oddychałam ciężko, a mój wzrok opadł na moje nogi. Całe i zdrowe. Po krwi, ranach i obszarpaniach nie było śladu.

— Czym jesteś? — zapytałam z wyraźnym przestrachem. Mężczyzna uniósł jedną brew.

— Wezwałaś mnie. Jestem okolicznym cieniem. Twoim sługą. — Pokręciłam głową, na co on sięgnął po szczelnie zamkniętą szkatułkę, leżącą obok mnie. Przycisnął swój policzek do ludzkiej skóry. Złożył na niej pocałunek, a następnie polizał ją. Drgnęłam, gdy poczułam mokry ślad na udzie. Mocny dreszcz wstrząsnął ciałem, a moje oczy się rozszerzyły. Zauważył to i uśmiechnął się chytrze. Złożył ceremonialnym gestem skrzyneczkę tuż koło moich stóp i ukłonił się nisko. — Będę cię obserwował, Norene — powiedział. Poczułam ciepły oddech na swojej szyi. — Będę przy tobie przez cały czas… — Mrugnęłam, a gdy otworzyłam powieki, już go nie było. — Będę karmił się twoim cierpieniem. — Wstałam niemrawo i natychmiastowo oparłam się o ścianę, bo zakręciło mi się w głowie. Było mi niedobrze. Powoli, otumaniona, szłam w stronę łazienki. — Będę spijał twoje smutki. — Jego głos nadal dudnił w mojej głowie. Pchnęłam drzwi i uklękłam przy toalecie. Moje ciało poddawało się i drżało za każdym razem, gdy wypluwałam z siebie wymiociny. — Będę kradł twoje radości… I już nigdy nie będziesz sama.


Nie powstała nigdy magia straszniejsza od tej, która bazowała na cieniu, krwi i strachu. Umysły tych, którzy odważyli się zgłębiać jej tajniki, spowite były mgłami zgubienia. Ich języki spijały krew spod pazurów demonów. Po śmierci ich dusze na wieczność straszyły w ciemnych zakamarkach świata. Taki był los czarnoksiężników i wiedźm, którzy wyrzekli się tradycyjnej magii żywiołów. Nikt jednak nie został ukarany za to, że się nią posługiwał. Bo każdy, kto się nią posługiwał, właśnie przez nią ginął. Westchnęłam ociężale i odkręciłam kran, z którego gorąca woda lała się wprost do wanny. Koszmar został uwięziony, ale czarna magia nie odpowiadała na moje wezwania tak, jakbym sobie tego życzyła. Przywołanie cieni, nie było niczym specjalnym. Chodziło o to, aby mieć nad nimi władzę. To jak wywołanie pożaru. Można nazywać się wiedźmą-piromantką, ale nikt nie pochwali czarownicy, za to, że spowodowała ogromny pożar, który swoim ciepłem zagarnął wiele dusz. Większą sztuką było opanowanie nieprzewidywalnej domeny. Zagryzłam lekko wnętrze mojego policzka i zrzuciłam z siebie ubrania. Moje drżące ze zdenerwowania dłonie przejechały po jasnym, świeżo zasklepionym kawałku skóry. Wyglądała tak, jakby ktoś wyciął kawałek mojego ciała. Była moja… Skóra na pudełku była moja. Im dłużej przypatrywałam się ranie, tym bardziej wydawało mi się, że bledła, stawała się mniej widoczna. Przełknęłam ciężko ślinę. Głowę przepełnioną miałam przeróżnymi scenariuszami. Usiadłam niepewnie w wodzie i oparłam głowę o ścianę. Para osadzała się na podłodze i lustrze, tworząc delikatną taflę. Dwa podłużne kształty odznaczały się na płytkach na środku łazienki. Uniosłam jedną brew.

— Zawsze podglądasz tych, których się uczepisz? — zapytałam głośno, a odbicia stóp zniknęły.

— Wiesz… Tak długo nie byłem w świecie ludzi… — Usłyszałam. — Że zaczyna mnie to fascynować. Dlatego nie zabiję cię od razu… — Zaczęłam porządkować wszystkie informacje, jakie mi zdradzał. Jednocześnie miałam na względzie to, że mógł mnie okłamywać.

— Kiedy ostatnio ktoś cię wezwał? — Nim się spostrzegłam, siedział skulony na brzegu wanny. Dłonią brodził w ciepłej wodzie, która z łatwością mu ulegała i poruszała się zgodnie z ruchem jego palców. — Odpowiedz mi.

— Rozkazujesz mi? — Na moment, jego głos nabrał poważnego, straszliwego tonu. Wpatrywał się we mnie uporczywie, a ja podciągnęłam nogi bliżej siebie i zasłoniłam ramieniem swoje piersi.

— Pytam — odpowiedziałam spokojnie. Przez chwilę trwaliśmy w zupełnej ciszy.

— Świat wyglądał inaczej — powiedział w końcu. Po moim ciele przeszły ciarki. Nie byłam pewna czy to od zimnego powietrza, czy przez nostalgię wyczuwalną w jego głosie.

— Kto cię przyzwał? — Uśmiechnął się przerażająco i wstał. Moje serce przyspieszyło niebezpiecznie.

— Jesteś bardzo cwana, czarownico. — Mimo jego pochwały nie byłam z siebie zadowolona. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, że był ubrany w długą, błękitną szatę, która włóczyła się bezradnie po ziemi. Demon wody? Kiedy tylko o tym pomyślałam, w jego oczach zaświecił się dziwny, zatrważający błysk. — Bardzo… Mądrze. — Otworzyłam szerzej oczy i wstałam w popłochu, aby wyjść z wanny. Nie dbałam o to, że mógł zobaczyć moje ciało. Liczyło się tylko moje bezpieczeństwo. Mężczyzna odwrócił się, jakby nie chciał na mnie patrzeć. — Nie zabiję cię dziś. Mówiłem już. — Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam na niego niezrozumiale. — Ciesz się darem wody, póki możesz. — Popatrzyłam na niego spod przymrużonych oczu. Zanikał powoli, wciąż odwrócony do mnie plecami. Jedyne, co po sobie pozostawił, to gorąca para wodna.


Miałam zdecydowanie za dużo problemów i niezwykłego pecha, gdyż przyciągałam coraz więcej przeszkód. Z wilgotnymi włosami, w białym topie i brązowych spodenkach usiadłam przy biurku i położyłam przed sobą księgę. Odchyliłam się wygodnie i przymknęłam powieki. Potęga i harmonia były rzeczami, które najbardziej kochałam w czarowaniu. Tęskniłam za niewyczerpalną siłą, niesamowitymi cudami. Za sprawczą mocą, która wcielała w życie wszystkie moje pomysły. Za dreszczem adrenaliny i tajemniczością. Lecz magia, jaką znałam, nie była już dla mnie dostępna. Los dawał mi w zamian coś innego. Jaki jest sens ocierać się o Śmierć i piekło za każdym razem, gdy potrzebuję rzucić urok? Upiłam łyk gorzkiej herbaty. Nie dość już nazbierałam kłopotów? Nie lubiłam części siebie, która w prosty, niewyszukany sposób sprowadzała mnie na ziemię. Były to myśli zupełnie niestronnicze, racjonalne. Takie, jakimi powinnam była się prowadzić. Przeczesałam palcami parę rudych kosmyków, które niesfornie opadły na moją twarz. Oczami wyobraźni widziałam reakcje Christophera, dowiadującego się o demonie. Nabrałam powietrza w płuca. Nie mogłam dopuścić, aby się zorientował. Z drugiej strony, byłam świadoma, że sama nie byłam w stanie poradzić sobie z taką sytuacją. Jesteś bardzo cwana, czarownico”. Moje serce zabiło mocniej. „Czarownico”. Przez lata nie było dnia, w którym nie marzyłam o powrocie do dawnego życia. Albo żyję jak człowiek i godzę się na ten los, albo brnę w to i zaczynam od nowa. Nie potrafiłam podjąć decyzji. Nigdy taka nie byłam. Rozedrgana, niestabilna… Wystraszona. Szkatuła, w której zamknięty był koszmar, poruszyła się. Schowałam ją razem z księgą do szuflady.

— Jestem w domu! — Rozległ się męski głos. Pobiegłam do wejścia, gdzie stał mój brat.

— Tak wcześnie? Noc jeszcze młoda. — Starałam się brzmieć beztrosko. Chris odwiesił kurtkę na wieszak, spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.

— Blado wyglądasz — stwierdził. Podszedł bliżej i dotknął mojego czoła. — Masz gorączkę? — zapytał zmartwiony. Mam?

— Ja… Nie wiem, nigdy nie miałam — wyznałam i spuściłam swój wzrok na podłogę. — Brałam gorącą kąpiel, może dlatego. — Pokiwał głową, a jego spojrzenie utkwiło na blacie kuchennym.

— Czarowałaś. — Był okropnie zły. Jego twarz i szyja poczerwieniały. Nawet nie wiem, jak się wytłumaczyć. — Norene, myślisz… — Nie dokończył. Wypuścił powietrze z ust i poczekał, aż dawka emocji zdążyła ulotnić się z jego ciała. — Co to był za czar? — Zamarłam. Rozmaryn, goździki.

— Christopher, mam koszmary — skłamałam. Jego wzrok zelżał. Pochylił się lekko i złapał moją twarz w swoje dłonie.

— Dlaczego nie mówiłaś? Norene… — Westchnął, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. — Chyba mamy to we krwi, że dopóki wszystko się nie zawali, to nie prosimy o pomoc, co? — Prychnęłam cicho i się uśmiechnęłam. Obawa zaczęła powoli opuszczać moją głowę. Dziękowałam bogom, że brązowowłosy uwierzył w moje słowa.

— Nie prosimy, nie przepraszamy. Tradycyjna rodzina Yverett — szepnęłam. Mężczyzna zapalił świeczkę i wskazał, abym do niego podeszła.

— No i wyszedł ci ten urok?

— Przecież wiesz, że nie… — Zacisnęłam nerwowo szczękę. Nie pytaj o nic więcej. Patrzyłam, jak przeciągnął dłonią nad drewnianym półmiskiem, który napełnił się wodą. Dodał do środka rozmaryn i wlał olejek z goździków. Zamieszał całość palcem, a po chwili zawartość zapłonęła magicznym ogniem. Gęste, lśniące włosy Chrisa rozwiewała magiczna aura. Przymknął oczy. Końcówki rolet zawieszonych w oknach zatrzepotały szybko, a szklane naczynia zabrzęczały na suszarce. Niemal czułam, jak całe jego ciało emanowało nadnaturalną mocą. Po paru sekundach wszystko się uspokoiło, a w miseczce pojawił się srebrny pierścionek. Czarownik wyjął go z miski i wręczył mi.

— Z tą biżuterią, żaden koszmar cię nie dosięgnie. — Spojrzałam na niego niezrozumiale. Mężczyzna potarł swoim dziełem o mój łańcuszek. Już po chwili na mojej szyi zawisł magiczny prezent.

— Dlaczego po prostu nie odpędzisz złych snów?

— Bo mogą wrócić — odpowiedział, a ja zmarszczyłam czoło. Nie wiedziałam, co mogło stanowić dla niego problem.

— To wtedy, znów ci o tym powiem… A ty mi pomożesz. Prawda? — Oczekiwałam od niego potwierdzenia. — Prawda, Christopher? — Nuta niepewności zagościła w moim głosie, co nie uszło uwadze mojego brata.

— Co, jeśli nie? — Przygryzłam mocno wargi z wrażenia, gdy usłyszałam jego słowa.

— O czym ty mówisz? — Mój głos zadrżał niespodziewanie.

— Nie zawsze będę w pobliżu. — Jego zachowanie wydawało mi się podejrzane. Znowu to samo… Co to znaczy, że nie zawsze będziesz w pobliżu? Gdzie masz zamiar odejść? Dlaczego chciałbyś nas opuścić?

— Co ty planujesz? — Jego twarz pobladła odrobinę, a oczy rozszerzyły się nieco. Moje pytanie wywołało w nim wiele emocji.

— Nie będę z tobą rozmawiał o moich problemach. — Poczułam się, jakby wymierzył mi cios. Zamrugałam parę razy i uniosłam głowę wysoko. — Po prostu tego nie zrozumiesz — dodał. Odszedł w stronę swojego pokoju, a ja stałam nieruchomo, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. W rogu pokoju, tuż za wieszakiem na ubrania, zauważyłam błękitną, długą szatę. Wystawała niedyskretnie, a jej widok przypominał mi, że kłopoty z moim bratem nie były jedynym zmartwieniem, jakie miałam na głowie. „Będę karmił się twoim cierpieniem”.

— Wolałabym jednak, żebyś spróbował ze mną o tym pomówić. — Odwrócił się i podniósł jedną brew w geście zdziwienia. Próbuję ostatni raz, Chris. Błagam, nie odrzucaj mnie.

— Jestem zmęczony, Nor — powiedział cicho. Nie rozumiałam, dlaczego nie chciał mi powiedzieć. Nie byłam wystarczająco mądra, żeby z nim rozmawiać? Czy to przez to, że chodzi o jakieś zaklęcie, ale nie chce mi zrobić przykrości? Myśli, że jestem słaba? Myśli, że się tym przejmę? Powinnam odpuścić? Był moim bratem. Musiałam walczyć o to, żebyśmy trzymali się razem. Ma okropne problemy? Zadłużył się? Może chodzi o Łowców. Ścigają go? Jest zagrożony? Jego problemy powinny być także i moimi. Byliśmy rodziną. Powinniśmy się wspierać. Tak bardzo chciałam z nim usiąść i posłuchać, co go męczy. Pragnęłam, żeby nie miał zmartwień, bo go kochałam. Ja również go potrzebowałam. Odczuwałam nieodpartą potrzebę opowiedzenia mu o tym, co mnie dręczyło i o wszystkim, co się wydarzyło. — Norene… Norene, wszystko w porządku? — Wydawał się przestraszony moim stanem.

— Niestety, Chris, zdaję mi się, że ty również nie zrozumiesz moich problemów. — Nie musiało tak być. Wcale nie musieliśmy skończyć tej rozmowy w tak ponurej atmosferze. Wystarczyłoby nam trochę zrozumienia, odrobinę cierpliwości. Chęć współpracy uratowałaby nas i może… Może moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc.

— Zachowujesz się jak dziecko. — Zacisnęłam usta. Miał rację.

— Jestem tak zmęczona jak ty, Chris. — Myśleniem, dlaczego nie potrafisz mi zaufać. Zajęłam się sprzątaniem kuchni. — Jednak jeśli już odpoczniesz i będziesz miał chęć… Możesz zawsze do mnie przyjść — dopowiedziałam. Mimo wszystko nie byłam w stanie znieść myśli, że mogłabym go zranić. Na przekór nieodpartej chęci bycia złośliwą, nie chciałam sprawić mu przykrości. Spojrzał na mnie ciepło, jakby pragnął mi podziękować, jednak nie zrobił tego. Odszedł bez słowa, jak to zwykł zawsze robić i zamknął drzwi od swojego pokoju. Przygryzłam swoją wargę i oparłam się o lodówkę. Zaklinam samą siebie, że prędzej stracę wszystkie palce, niż poddam się w odnalezieniu drogi do twojego sumienia — Christopherze.

Rozdział drugi

Świt oznaczał nadzieję i spokój. Niebo różowiło się nieśmiało. Jedne z pierwszych promieni słońca napełniały mnie naiwnym marzeniem o beztroskim dniu. Było to uczucie uzależniające, pełne kłamstwa. Mimo to zadowalało mnie na krótką chwilę. Usiadłam na szerokim parapecie i oparłam swój policzek o zimną szybę kuchennego okna. Walczyłam z samą sobą, aby nie usnąć na siedząco. Od czasu do czasu szczypałam się w ramię, aby pobudzić organizm. Niechętnie nacisnęłam przycisk ekspresu.

— Nie za dużo tej kawy? — W głosie Christophera słychać było poranną chrypę. Spojrzałam na niego podirytowana i pokręciłam głową. — Od rana słyszę tego demona — dodał żartobliwie. Rozszerzyłam szeroko oczy. Czułam, jak wszystkie kolory uszły z mojej twarzy.

— Demona? — zapytałam z trwogą w głosie. Słyszał go. Widział go? Wie, że to ja go przywołałam? Na moim zmarszczonym czole pojawiło się kilka kropel potu. Serce i oddech przyspieszyły gwałtownie, a przed oczami pojawiły się ciemne plamy.

— Ekspres. Ten staroć huczy na cały dom. Obudziłby nawet trupa — powiedział spokojnie i usiadł obok mnie. Gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc i szturchnęłam lekko ramię mężczyzny.

— Nie strasz mnie demonami! — Z całej siły próbowałam brzmieć pogodnie i w duchu miałam nadzieję, że Christopher się na to nabierze. — Całą noc pilnowałam domu — dopowiedziałam i ziewnęłam przeciągle. Oczy mężczyzny rozszerzyły się mocno. Podrapał się po głowie, a jego spojrzenie pełne było skruchy.

— Przepraszam, sam nie wiem, dlaczego o tym zapomniałem. Nadal nie mamy majaka. — Wyglądał na zakłopotanego. Piegi na jego nosie wyróżniały się intensywnie na tle jasnej skóry.

— W porządku — szepnęłam i próbowałam wstać, lecz brązowowłosy zatrzymał mnie gestem dłoni.

— Norene… Wiesz, że… — Nie dokończył. Pokręcił głową i położył rękę na swoim czole. — Nawet nie wiem, jak to powiedzieć. — Obdarzył mnie dziwnym spojrzeniem, do jakiego nie byłam przyzwyczajona. Wyglądał bezradnie. Wyciągnęłam dłonie w jego kierunku i przyłożyłam ich wierzch do jego zimnych policzków.

— Dobrze… — Przygryzłam dolną wargę. Małe, pełzające po moich plecach przeczucie dotarło to karku. Będę tego żałować. — Nie zmuszaj się. — Pobladł nieco, a na twarzy pojawiła się ulga. Ale jeśli okaże się, że to coś poważnego, będę koszmarnie zła. — Chcę tylko mieć pewność, że jesteś bezpieczny. — Mężczyzna przełknął ciężko ślinę. Błękitnymi oczami lustrował moją twarz.

— Jestem — odpowiedział krótko, a ja nie potrafiłam stwierdzić czy mówił prawdę. Odwróciłam się do niego tyłem i zaczęłam iść w stronę swojego pokoju. — Wiesz, że dzisiaj jest dwudziesty trzeci dzień grudnia? — Zatrzymałam się i pokiwałam głową. Dokładnie w chwili zakończenia się Sabatu, przez cały dziewiąty i ósmy dzień od końca kalendarza, można było oficjalnie wyrzec się magii i tym samym zostać niemagicznym. Terroryzujący każdy kawałek mojej skóry, dreszcz powłóczył się od stóp do głów.

— Nie jestem w humorze, żeby o tym rozmawiać. — Głos miałam zuchwały, nieznoszący sprzeciwu.

— Nikt nie miałby ci za złe, jakbyś zaczęła po prostu żyć i… — Nie dałam mu dokończyć.

— Normalnie… To znaczy jak? Mając wiedzę, że na świecie są istoty, wśród których to ja jestem tą najsłabszą, najbardziej szarą?! Problem w tym, że ja nie chcę być tylko człowiekiem, wiesz? — Byłam na niego zła. Znał mnie tak długo, że powinien wiedzieć, że nie lubiłam odpuszczać. Bałam się kolejnej kłótni z moim bratem. Nie mogłam jednak przezwyciężyć złości, która żarzyła się bezlitośnie za każdym razem, gdy poruszał ten temat.

— Nie masz w sobie magii. — Zapadła cisza, która rozrywała mój umysł na strzępy. — Nie czujesz magii. — Wstał, a na jego szyi zaczęły pojawiać się czerwone plamy spowodowane zdenerwowaniem. — Nawet teraz wpływam na ciebie urokiem, ale ty… — Westchnął przeciągle z dezaprobatą. — Kilka lat temu zaledwie po sekundzie wiedziałabyś, że coś się dzieje… — Zacisnął swoje pięści. — I gdybym tylko chciał, po prostu zmusiłbym cię zaklęciem, żebyś przestała zgrywać pierdoloną bohaterkę! — Patrzyłam na niego osłupiała i mrugałam co chwilę, by przegonić łzy z kącików moich oczu.

— Możesz to zrobić — powiedziałam cicho. — A wtedy objadę wszystkie stada wilkołaków, wszystkich wampirzych lordów, aż któryś z nich zgodzi się mnie przemienić… — Christopher pobladł nagle i oparł się jedną ręką o kuchenny blat. — Nie będę zwykłym człowiekiem. Nieważne jak będziesz się starał. Od dwóch lat jestem obrzydzona tym, jak bardzo nieprzydatna jestem, rozumiesz? Tym jak ludzka się stałam.

— Oszalałaś. — Prychnął pod nosem i obdarzył mnie spojrzeniem, które sprawiało, że czułam się poniżona.

— Koniec tej rozmowy. — Drżącymi palcami skubałam kącik swoich ust. Jak to możliwe, że jeszcze przed chwilą, wszystko było w porządku? — Po prostu koniec. — Odeszłam z kuchni i trzasnęłam drzwiami pokoju, w którym powietrze pachniało jak po wiosennej ulewie. Zachowuję się, jak rozwydrzona nastolatka. Christopher powinien to zrobić… Powinien mnie zmusić. Na środku pokoju leżała księga oprawiona w ciemnogranatowe płótno. Przyglądałam jej się przez chwilę i zmarszczyłam czoło, przypominając sobie, że zostawiłam ją w innym miejscu. Schyliłam się, żeby ją podnieść. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało, gdy mój opuszek dotknął szorstkiej powierzchni. Pierwsze kartki były puste. Atrament wyblakł, a po zapiskach nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Przerzuciłam kilka stron, a mój wzrok spoczął na ozdobnym tytule. Wpatrzona w idealnie napisane litery usiadłam na miękkim łóżku i potarłam zmęczone oczy.


Całe życie obserwowałem, jak młode czarownice i czarnoksiężnicy próbowali pochwycić dwie zdobycze jedną dłonią. Ich wysiłki nagradzane były szaleństwem, które powoli i dyskretnie przejmowało ich umysły i zabijało ciała…


Widząc śmierć tak wielu, tak potężnych, przypuszczam, że ich błędy sięgają już samych początków zagłębiania się w czarną magię.


Z moim zdaniem nie zgadza się ani moja najdroższa przyjaciółka, ani moja siostra, która uważając się za zaawansowaną w ciemnych sztukach magii — wyśmiewa moje wnioskowania.


Ja jednak, uparcie twierdzę, że nie ma innego sposobu na opanowanie czarnej, krwawej mocy niż…


Czytałam coraz szybciej. Niemal połykałam słowa, które dudniły w mojej głowie. Serce przyspieszyło gwałtownie, gdy usłyszałam ciche pukanie.

— Tak? — Zasłoniłam dziennik kocem i nerwowo nabrałam powietrze w płuca. Do pomieszczenia weszła niebieskooka blondynka. Minę miała kwaśną, a brwi zmarszczone w geście zmartwienia.

— Christopher idzie pomagać przy…

— Wiem, gdzie idzie — przerwałam szybko mojej matce. Otworzyłam szeroko oczy, słysząc, jak bardzo nieuprzejmie brzmiał mój ton głosu. — Przepraszam.

— Nie chciałabym, żebyście się kłócili… — Pokiwałam głową, ale nie miałam ochoty jej słuchać. Byłam zbyt rozzłoszczona. Jednocześnie czułam, jak niecierpliwa ciekawość mierziła mnie w dłonie, które spokojnie spoczywały na ukrytej książce. — Wszystko w porządku? — dopytała.

— Tak. Nie spałam dzisiaj za dużo. Chcę skorzystać z okazji, póki mam urlop. — Kobieta uśmiechnęła się lekko i oparła swój policzek o brzeg drzwi.

— Mam nadzieję, że nie przemęczasz się zbytnio? Nigdy nie narzekałaś, ale…

— Nie, w zasadzie jest… — Zastanowiłam się przez chwilę. — Jest w porządku. Po prostu nie lubię wstawać wcześnie rano. — Spojrzałam na nią i zauważyłam, że dosyć mocno zeszczuplała. — Przejmujesz się czymś? — zapytałam otwarcie, bo wiedziałam, że nawet krótkotrwały stres powodował u Anisy nudności i osłabienie. Przypatrywała mi się chwilę, po czym ze smutkiem przerzuciła swój wzrok na podłogę.

— Mówisz jak twój ojciec. Używasz nawet tego samego tonu. — Zacisnęłam usta w wąską linię.

— Nie pamiętam, żeby tak mówił.

— Byłaś zbyt mała, kochanie… — Rozejrzała się po moim pokoju. Zmusiła swoje pełne, pomalowane czerwoną szminką usta do uśmiechu. — Odpoczywaj, będę u Lishy.

— Zabrałaś telefon? — Uniosłam jedną brew do góry. Użyłam trochę powagi w głosie, by naśladować sposób, jakim moja matka często mnie darzyła, gdy ja gdzieś wychodziłam.

— Tym razem tak. — Mrugnęła do mnie miło i zamknęła drzwi. Odczekałam parę minut w ciszy, aż usłyszałam, trzask frontowego wejścia i wróciłam do czytania, tego, co rozpoczęłam.


Ja jednak, uparcie twierdzę, że nie ma innego sposobu na opanowanie czarnej, krwawej mocy niż wyrzeczenie się tradycyjnej magii.


Źle jednak robią ci, co pod przysięgą obiecują sami sobie, że nie będą korzystać z mocy żywiołów. Czerń, jaka spływa na magicznego, który odważy się wykonać zakazane rytuały, jest tak wielka i zawistna, że takiego śmiałka zagryza od środka niczym pasożyt.


Ofiara jest najlepszym warunkiem i dowodem oddania, a jedna para dłoni, nie może władać dwoma mocami. Dlatego już w najbliższe dni po nocy Sabatu, wyrzeknę się magii, by zrobić miejsce dla nowej potęgi.


Zamarłam, gdy zobaczyłam następne linijki tekstu. Siedziałam nieruchomo i nie byłam w stanie nic zrobić. Zupełnie jakby moje ciało skamieniało. Z przepełnionych łzami oczu uciekło kilka łez, które wsiąknęły w pachnące starością kartki dziennika.


Moja siostra zmarła. Przed śmiercią błagała o litość. Wraz z jej odejściem w naszym domu zalęgły się dwa demony i jedna zjawa. Nie mam czasu na opłakiwanie jej. Skupiony jestem na sięgnięciu w ciemność.


Czułam, że w moim gardle utworzyła się ogromna gula. W końcu oblizałam usta i sięgnęłam po butelkę wody, która leżała koło drewnianej szafki nocnej. To był szaleniec. Uważałam, że Walter Cedric Geoff, którego imiona i nazwisko widniało na tajemniczej książce, był wariatem, który z chorą zapalczywością dążył do zniszczenia siebie. Nagle, delikatny, unoszony przez niewidzialną siłę kawałek papieru uniósł się na wysokość moich oczu. Za nim podążył kolejny. Mój wzrok spoczął na księdze. Wypalone w miejscach, gdzie spadły moje łzy, dziury powiększały się i sprawiały, że wnętrze, jak i sama oprawa nikła w szybkim tempie. Nie! Przewróciłam kilka stron i zaczęłam przeskakiwać co drugie słowo, by cokolwiek doczytać.


Strach jaki… Cudem uchroniony… Nie takie proste… Nie ma… Niewystarczający okazał się sam rytuał…


Ścisnęłam mocniej strony i mimo palącego bólu trzymałam je, by kupić sobie jeszcze trochę czasu.


Należy szczerze… Podle znieważyć… Każdą domenę… Cztery filary podstawowej magii… Z każdym krokiem oddalającym mnie od… Stawałem się mocarzem cienia.


Krzyknęłam głośno, upuściłam książkę i pobiegłam do łazienki, by umieścić poparzoną dłoń pod strumieniem letniej wody. Oddychałam szybko, nie mogąc się uspokoić. Ręka drżała samoistnie i nie pozwalała mi zapomnieć o bólu. Spójrz na siebie, Norene. Obiecałaś sobie tak wiele. Obiecałaś pomścić siostrę, ale nie, jesteś na to za słaba. Pragnęłaś być wspaniałą czarownicą, ale od dawna nie masz nic wspólnego z magią. Chciałaś być dumą rodziny, ale codziennie zawodzisz coraz więcej osób. Spojrzałam w lustro. Nie byłam pewna, czy słyszałam własne myśli, czy były to słowa Wodnego Demona. Jego blada dłoń wystawała zza długiego, powieszonego na ścianie ręcznika. Przełknęłam niepewnie ślinę i dotknęłam dłonią mojego gorącego policzka. Masz szansę na odkrycie w sobie mocy, która pomoże spełnić twoje marzenia i zachcianki. Co cię powstrzymuje? Strach? Wszystkie ubrania i ręczniki spadły z wieszaków. Ukazały za sobą zupełnie przeciętny kawałek ściany. Smukła dłoń zasłoniła mi oczy, a ciepły oddech wędrował po skórze koło ucha.

— Na twoim miejscu spieszyłbym się bardziej. Z dnia na dzień, jesteś coraz bardziej człowiecza. — Przesunął palce z oczu na moje czoło. — Twoje gorączki nie ustępują. — Uświadomiłam sobie, że jego włosy były idealnie proste i lśniące. Przyciągały moją uwagę, a widok ten sprawiał, że chciałam ich dotknąć.

— Jestem chora? — zapytałam, a on spojrzał na mnie obojętnie.

— Tak. — Moje serce zakołatało gwałtownie. Musiałam mocno skupić się na tym, aby nie zacząć wrzeszczeć ze złości.

— Dlaczego? Co mi dolega? — Mój głos był niespokojny, podwyższony. Jak dużo nieszczęść mnie jeszcze spotka? — Okłamujesz mnie? Mówisz mi to specjalnie?!

— Moc zaklęć chroni magicznych przed ludzkimi chorobami. Ty nie jesteś już strzeżona. — Mówił spokojnie, a każde jego słowo zdawało się mieć niezwykłe brzmienie. — Gdyby twoje ciało było taflą wody tu… — Wskazał na klatkę piersiową. — I tu… — Dotknął mojego brzucha nad pępkiem. — Byłabyś skażona. — Rozchyliłam usta i oddychałam ciężko, bo nie wiedziałam, co należało powiedzieć.

— I umrę? — zapytałam po dłuższej chwili.

— Umrzesz — wyszeptał.

— Dlaczego mi to mówisz? — Byłam ciekawa jego odpowiedzi. Chcesz zakończyć moje cierpienie już teraz?

— Wyrzeknij się magii i wejdź w cień, a będziesz bezpieczna. Moc znów popłynie w twoich żyłach, a ciało wyzbędzie się człowieczeństwa. — Zmarszczyłam czoło, gdy powiedział słowo „człowieczeństwo„. Nie byłam pewna czy chodziło mu o dolegliwości, czy o ludzką naturę i charakter, których nie chciałam tracić.

— Jaki masz w tym interes? Demony nie pomagają. Czego chcesz za te informacje? — Spojrzał na mnie, a jego szare tęczówki wydawały się nieco przygaszone i pozbawione blasku.

— Masz wybór, czarownico. — Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. — Lubisz, gdy cię tak nazywam — Stwierdził, a ja pobladłam momentalnie. — Nie powiem już tego dopóty, dopóki nie zobaczę w tobie wiedźmiej mocy. — Odwrócił się i powoli podnosił szlafroki i ręczniki, które wcześniej pospadały. W chwili, gdy odwiesił ostatnią rzecz, zniknął, zostawiając mnie z nowymi problemami i wątkami, które przede mną odkrył.


Każdy, nawet największy problem w towarzystwie Fergusa stawał się zupełnie niegroźny. Mój przyjaciel miał niesamowity dar do znajdowania rozwiązań z najbardziej zawiłych i skomplikowanych sytuacji. Zawsze wtedy siadał wygodnie i nawijał na końcówki palców swoje lekko kręcone blond włosy. Złote, mieniące się oczy mrużył tak mocno, że wyglądały jak wąskie kreski. Trwał przez krótką chwilę w tej pozycji, by następnie wyprostować się i opowiedzieć o swoim pomyśle. Jednak tym razem było inaczej. Stał z szeroko otwartymi ustami. Dłonią nerwowo gładził swoją nieogoloną szczękę. Wpatrzony był w dal, zupełnie nieobecny, jakby to, co usłyszał, wybiło go z rytmu.

— Proszę, odezwij się. Powiedz cokolwiek, bo zaczynam się bać. — Mój głos się łamał. Podrapałam się po głowie i usiadłam na kanapie, nie mogąc znieść przerażającego napięcia.

— Ja… Nigdy nie będę w twojej sytuacji, Nor. Powiedz mi, dlaczego tak nagle zmieniasz zdanie. Christopher dzwonił do mnie rano i… — Wywróciłam oczami.

— I żalił ci się — powiedziałam zrezygnowanym tonem i poderwałam się z miejsca. — On tak bardzo chce, żebym odpuściła.

— Ale ja wiem, że ty tego nie zrobisz. To nie w twoim stylu. — Jego wzrok był surowy. — Powiedz mi. — Rozłożył ramiona, a ja skorzystałam z okazji i przytuliłam się do niego. — Możesz mi wyznać, co tylko chcesz. — Pokiwałam lekko głową. Przepraszam cię mój drogi, że powiem teraz wiele kłamstw.

— Przestałam wierzyć w to, że kiedykolwiek znów zacznę czarować. Czuję się, jakbym traciła lata, jakby czas przelatywał mi przez palce. — Czułam, jak jego ramiona ściskają mnie mocniej. — Ale… Ale naprawdę nie chcę przyznawać Christopherowi racji. — Odsunęłam się od niego i uniosłam głowę, by spojrzeć na jego twarz. — Prawda jest taka, że ja nie jestem już wiedźmą. — Moje serce biło z zawrotnym tempem, a z każdym nieprawdziwym zdaniem, czułam się słabiej. Oliwkowa karnacja skóry mężczyzny nadzwyczajnie współgrała z jego tęczówkami, które stały się zdecydowanie ciemniejsze.

— To jest to, co czujesz? — spytał tak, jakby doskonale wiedział, że go okłamałam. Przez krótką chwilę miałam ochotę błagać go o przebaczenie. Przepraszam, tak bardzo przepraszam, że to robię.

— Tak — odparłam i przełknęłam ciężko ślinę. Poczułam, jak wyrzuty sumienia pogłaskały mój kark. — Pomożesz mi? — Przymknął na chwilę powieki i zacisnął usta.

— Nie podoba mi się to. — Pokręcił głową i zmierzwił ręką moje włosy. — Ale chyba nie mam innego wyjścia. — Rozpromieniłam się delikatnie i podałam mu kilka grubych książek. — Przeczytałaś to wszystko? — zapytał z powątpiewaniem, a ja uśmiechnęłam się nieśmiało.

— Tak, ale to było dawno. Teraz tylko przejrzałam rozdziały mówiące o tej uroczystości i mam wrażenie, że to jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje. W „Podstawach magii rytualnej” jest napisane, że im większe umiejętności ktoś ma, tym bardziej czar oddziałuje na ciało. Niektórzy nawet tracili wzrok lub słuch na kilka dni. — Fergus zmarszczył czoło i usiadł na kanapie.

— Były przypadki śmiertelne? — Uniosłam do góry palec i przerzuciłam ciężar ciała na jedną nogę. Wiedziałam, że się tym zmartwisz.

— Nie, ale zdarzały się kilkugodzinne paraliże. — Oszukałam go ponownie. — Z długotrwałych skutków to raczej nic niezwykle niebezpiecznego. Nieliczne przypadki niedowładów jednej kończyny… Ale poczekaj! — powiedziałam zapobiegawczo, widząc jego zaniepokojenie. — W „Historii magicznych” wspomniane jest o masowych uczestnictwach, a nawet nazwane to było Świętem Przejścia. Nie ma słowa o dyskomforcie. Opisują tu niezwykłą euforię. Ale… — Oparłam dłonie na biodrach. — Mam przed sobą prawdziwego eksperta, prawda? — Rozłożyłam się wygodnie na pobliskim fotelu i oparłam głowę na poduszce. Fegus spuścił swój wzrok na podłogę, a jego policzki się zaczerwieniły.

— Ja nie miałem tak ciężko, jak ty. Byłem mały, mama zauważyła, że nie interesuje mnie nauka zaklęć. — Uśmiechnął się przekornie. — Mnie nic nie bolało. Może przez to, że nie byłem w tym dobry, a może dlatego, że tak to funkcjonuje. Przez krótki czas miałem koszmary, ale to chyba normalne u małego dziecka, które bierze udział w tak niecodziennym wydarzeniu. Albo… — Przerwał i spojrzał w kierunku drzwi, które otworzyły się niespodziewanie, lecz nikt nie wszedł do środka. Zimny wiatr sprawił, że moje mięśnie zaczęły drżeć. Wstałam i zamknęłam wejście na klucz. Pokręciłam głową i wróciłam na miejsce. — Wiesz co? Powinnaś zrobić ostatni czar. Najprostszy, jaki tylko może być. Żeby mieć pewność, że robisz dobrze, że na pewno już… Jesteś ludzka.

Perspektywa odprawiania ostatniego zaklęcia, nawet tego, który miałby się nie udać, wydawała się niezwykle smutna i sprawiała, że czułam w ustach gorzki smak tęsknoty. Zapaliłam cztery świeczki. Czerwoną oznaczającą magię ognia, ale też pasję i siłę. Zieloną, która poświęcona była magii ziemi, dobrobytowi i zdrowiu fizycznemu. Żółtą przywołującą energię wiatru i wzmagającą siły psychiczne. Na końcu oświeciłam niebieską, odpowiedzialną za przyzywanie wody, szczęścia i spokoju.

— To jest czar, do którego nie trzeba w zasadzie nic umieć. Wykonuje się go w dzieciństwie, żeby sprawdzić, z jakim żywiołem młody czarownik, albo czarownica, ma najlepszy kontakt — wyszeptałam. Byłam mocno podekscytowana, przez co nie potrafiłam mówić głośniej. — Pamiętasz, który odpowiedział tobie? — Mężczyzna zmieszał się nieco.

— Ziemia — odpowiedział krótko, a ja uniosłam jedną brew w geście zdziwienia.

— Bardziej pasuje do ciebie woda.

— A jak było z tobą? Pewnie ogień. — Bawił się swoimi palcami i unikał mojego wzroku.

— Powietrze — odparłam i dotknęłam jego ramienia. — Coś nie tak? — zapytałam zatroskana, bo nie mogłam znieść, gdy widziałam, że coś go dręczyło.

— Rzadko widzę czary — wyznał.

— Jak to? Roderick nie czaruje przy tobie? — Przygryzłam wnętrze swojego policzka i odłożyłam zapałki do szuflady.

— Już się tym nie interesuję. Nie zwracam na to uwagi i… On jest czasem skryty. — Otworzyłam szerzej oczy.

— Och… — Tylko tyle potrafiłam z siebie wydusić. Dotarło do mnie, że jeśli mój plan się nie powiedzie, będę funkcjonować dokładnie tak samo. Uświadomiłam sobie, że w przypadku, kiedy czarna magia nie odpowie na moje wezwanie, to stanę się tym, kim tak bardzo wstydziłam się być. Będę zwykłym, szarym człowiekiem w świecie, gdzie istnieje magia i przepotężne istoty. Potem umrę niewsławiona niczym specjalnym — pokonana przez swoją głupotę, bezradność i chorobę. Myśl ta zawirowała w mojej głowie i sprawiła, że przez chwilę ze łzami w oczach przypatrywałam się słabemu blasku świec.

— W porządku? — Sam dźwięk głosu przyjaciela dodawał mi odrobinę odwagi.

— Tak. — Zamknęłam powieki i odetchnęłam głęboko. Witaj wodo, witaj ziemio, witaj ogniu, witaj wietrze. Wzywam wasze siły, wzywam wasze moce. Objawcie się w spokoju, dla uciechy oka, ucha i nosa. Choć bardzo pragnęłam ujrzeć jakikolwiek znak, nic się nie wydarzyło. Żaden płomień nie zgasł ani żaden nie wydłużył się nienaturalnie. Nie zawiał wiatr, nie poczułam ciepła. Nie spadł deszcz ani nie unosił się wokół zapach wiosny. Nie było magii. — Nie. — Pomimo że nie było szans na wywołanie mocy, to nadal miałam w sobie okruch nadziei, która podtrzymywała mnie na duchu. Fergus położył dłoń na moim ramieniu.

— Wiesz już, co należy zrobić? — Stanęłam prosto, ułożyłam usta w wąską linię i zacisnęłam mocno szczękę.

— Nie wiem, co należy… — Brzmiałam dziwnie i sama miałam trudności z rozpoznaniem tonu, którego użyłam. Przepełniony był zawodem, smutkiem, ale jednocześnie potworną hardością i złością. — Ale wiem, co zrobię. — Westchnęłam głośno. I nie będzie to miało nic wspólnego z tym, co uczynić trzeba.


Wieczorem chmury się rozrzedziły, a z nieba przestał padać biały puch. Powietrze nadal było mroźne. Odsłonięte policzki, nos i palce smagane przez wiatr, szczypały niemiłosiernie. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod podeszwami butów. Ciemny firmament był wyjątkowo pusty, pozbawiony nawet najmniejszych gwiazd. Księżyc skrył się skrzętnie i nie śmiał nam się pokazać, mimo że wielokrotnie go wypatrywaliśmy. Wszystko ucichło podejrzanie, zatrzymało się i czekało. Nawet Fergus przystanął dokładnie na krok przed wejściem do lasu.

— Nie idziesz? — zapytałam zdyszana i oparłam dłonie o uda. Oddychałam ciężko, mimo że nie przeszliśmy długiego dystansu.

— Nie powinienem wchodzić. — Spoglądał podejrzliwie z głąb lasu, jakby sam widok zniechęcał go do pójścia dalej. Wyprostowałam się i przełknęłam ślinę, czując nieprzyjemne drapanie w gardle. — Będę tu czekał. — Serce zabiło mi mocniej, gdy uświadomiłam sobie, że musieliśmy się rozdzielić. Kołatanie było tak potężne, że przez chwilę miałam wrażenie, że rozrywało mi klatkę piersiową.

— Dobrze — odpowiedziałam drżącym głosem. Przytulił mnie mocno, niemal boleśnie, jakby bał się, że nie wrócę. — Nie będzie źle, prawda? — Byłam zdziwiona, ile nadziei tliło się w tym jednym zdaniu.

— Nie będzie — odpowiedział krótko. Nie brzmisz na przekonanego, ale wiem dlaczego… Nie mam ci tego za złe.

— Obiecujesz? — Świat zwolnił w chwili, gdy on zastanawiał się nad odpowiedzią. Następnie schylił głowę i z udawanym zainteresowaniem oglądał swoje buty.

— Nie mogę ci obiecać. — Nawet w najgorszych sytuacjach, był całkowicie szczery. Wiedział, że jego kłamstwo nie przyniesie żadnej korzyści.

— Dziękuję — wyszeptałam i zrobiłam parę kroków w głąb lasu. — Och, ale Fergus… Jak znajdę miejsce rytuału? — Odwróciłam się, by z nim porozmawiać, ale nie usłyszał mnie. Zachowywał się tak, jakbyśmy byli oddzieleni niewidzialną ścianą. Byłam już bliska wyjścia z magicznej sfery, gdy nagle poczułam, jak ktoś chwycił mnie za ramię. Nie będziesz mogła wrócić. Usłyszałam w głowie i momentalnie zmarszczyłam czoło. Poczułam uciążliwy ból w okolicy płuc. Nie będziesz mogła wrócić, gdy zaprzyjaźnisz się z bandą takich łobuzów! Wystarczy, że spodobasz się jednemu i zabiorą mi cię na zawsze. Blondwłosa kobieta pogłaskała mnie po włosach i przytuliła mocno. Wśród krzaków, za wysokimi leśnymi trawami stała grupa młodych chłopców. Przyglądali mi się z zaciekawieniem, by następnie uciec w ciemność. Drzewa zakołysały się niebezpiecznie, a ich gałęzie trzaskały o siebie wzajemnie. Błyskawice rozdzierały niebo na małe części. Głośne, przerażające grzmoty, wprawiały w drżenie wszystkie moje mięśnie. Po ścieżce spływał strumień wody, która lała się z nieba i nie mogła już wsiąkać w ziemię. Powietrze wirowało wokół nas, chroniąc nas od każdej spadającej kropli. Czułam niesamowity, niepowstrzymany strach, który zmusił mnie do wtulenia się w jej szyję. Mamo, deszcz pada tak mocno, że nic nie widzę. Nic nie widzę… Nic nie widzę… Wokół zrobiło się zupełnie ciemno. Deszcz ustał, lecz pozostawił po sobie niezwykły, orzeźwiający zapach i była to jedyna rzecz, która nie dawała mi zapomnieć o tym, co przed chwilą zobaczyłam. Niepewnie stawiałam kroki i powoli zmierzałam przed siebie. Wiesz, to chyba nie był dobry pomysł. Cichy głos zabrzmiał koło mojego ucha. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam niewielkiego, czarnowłosego chłopczyka. Oczy miał lekko załzawione, a na jego twarzy widniał wymuszony uśmiech. Pod pachą trzymał dużą księgę, która niemal wypadała mu z rąk. Zatrzymałam się i uklękłam, aby lepiej się mu przyjrzeć. Odwrócił swoją twarz i spojrzał prosto w moje oczy. Ale nie martw się, Norene. Nic nam się nie stanie. Nagły krzyk, głośny i przesycony emocjami sprawił, że zrobiło się jaśniej. Silna energia powaliła mnie na ziemię, a ja jęknęłam z bólu. Nieznajomy chłopczyk leżał twarzą do ziemi. Z jego poharatanego policzka spływała czerwona ciecz. Zamrugałam kilka razy, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałam. Leci ci krew, Roderick. Leci ci krew… Leci ci krew i nie wolno jej marnować. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził głęboki głos. Ciemnowłosy, nieznany mi mężczyzna wyszedł zza pobliskiego drzewa i uśmiechnął się serdecznie w moją stronę. Krew to jest waluta, która mianuje cię panią demonów. Ukłonił się elegancko i podał mi rękę. Zmarszczyłam brwi. Niemrawo skorzystałam z jego pomocy i podniosłam się z ubłoconej ziemi. W mojej głowie huczały najróżniejsze dźwięki. Co chwilę dotykałam swojego czoła, czując, jak ciepło pulsuje w moich skroniach i przelewa się po całym ciele. Nie! Zabraniam ci! Zabraniam ci uczyć jej tych rzeczy! Wysoka blondynka złowieszczo zmierzyła go wzrokiem, a następnie szturchnęła tak mocno, że rozpadł się w ciemny pył. Nie wolno ci jej zniszczyć, ona nie jest częścią twojej rodziny… Nie wolno ci… Nie wolno ci tak myśleć, synku. Nie wolno ci myśleć, że to twoja wina. Ta sama kobieta pogłaskała po głowie niezbyt wysokie, brązowowłose dziecko. Młody chłopak ze łzami w oczach przytulał się do jej nóg. Musisz być teraz silny. Zobacz. Kobieta wskazała w moją stronę. Teraz musisz być silny dla swoich sióstr. Na swojej dłoni poczułam lekki uścisk. Młoda, bladoskóra brunetka z lśniącymi, kręconymi włoskami przyglądała mi się beztrosko. Jej malutkie, filigranowe kąciki ust zakrzywiały się ku dołowi. Gdzie jest tata, Nor? Gdzie jest? Gdzie… Gdzie do cholery miałaś rozum? Myślisz, że jesteś jakąś bohaterką? Myślisz, że ojciec byłby zadowolony? Rozwścieczony mężczyzna krzyczał prosto w moją twarz. Tuż za nim stała przestraszona dziewczyna. Kilka kropel potu uformowało się na mojej strapionej twarzy. Mamy w domu cheruba! Musisz przestać myśleć, że jesteś niezwyciężona! Spójrz na swoją siostrę! Mogłyście zginąć. Czułam się winna. Ze stresu na moich policzkach pojawiły się wypieki, które swoim ciepłem dawały mi znać, że byłam stracona. Usta miałam suche ze strachu. Przełknęłam niepewnie ślinę. Przepraszam. To się nie powtórzy, obiecuję… Obiecuję…

— Obiecujesz? — Świat zwolnił w chwili, gdy on zastanawiał się nad odpowiedzią. Otworzyłam szerzej oczy i nerwowo rozejrzałam się wokół siebie. Moja szczęka drżała samoistnie. Kończyny miałam niesamowicie wiotkie, przez co po chwili upadłam na śnieg. Zaniepokojony Fergus szarpał mnie za ramiona. Uniósł moje bezwładne ciało, a ja nie mogłam nawet nakierować swojego wzroku na niego. W moich ustach czułam metaliczny posmak. Mężczyzna krzyczał do mnie słowa, których nie potrafiłam rozróżnić. Wszystko wokół mnie zlewało się w jedno. Dźwięki zamieniały się w szum, który wypełnił moją głowę. Kolory stapiały się w jedno i raziły oczy. Jęknęłam cicho, gdy poczułam ukłucie na podniebieniu. Wraz z krwią, wyplułam z ust mały, czarny, oszlifowany kamień. Otoczenie uspokajało, się a ja zaczęłam powoli oddychać. Choć zimno pożerało moje ciało, leżałam jeszcze przez chwilę, by poczuć się lepiej.

— Norene… — Dotknął mojej twarzy i drugą ręką otarł zawilgocone powieki. — Myślałem, że umierasz. — Obdarzyłam go delikatnym uśmiechem. Umarłam i wróciłam. Tak robią czarownice. Kilka łez wytoczyło się z kącika mojego prawego oka i po cichu, zupełnie niezauważalnie schowały się pod kołnierzem płaszcza.

— Po prostu źle się poczułam. — Podczas wstawania podniosłam niewielki onyks z ziemi i schowałam go do kieszeni. Uniosłam głowę, by udowodnić mu, że czułam się już lepiej, co było prawdą. Moje mięśnie były zrelaksowane, myśli czyste, chwilowo pozbawione zmartwień, wzrok i słuch dokładniejszy, bardziej wyostrzony. Jestem na nowo urodzona. Jak prawdziwa wiedźma. Nie wiedziałam jednak, co było powodem mojej śmierci. Nie byłam pewna, czy wszystkie wizje, jakie miałam, były dokładnie odwzorowane. Pamiętałam jednak, że miały miejsce w moim życiu. Złość i potężny czar mojej matki, wypadek Rodericka, wyrzuty sumienia Christophera po śmierci ojca i noc, kiedy przypadkiem przywołałam cheruba do naszego domu. To wszystko się wydarzyło, ale jednej sytuacji nie jestem w stanie przywołać. Tajemniczy mężczyzna. Uśmiechnięty i serdeczny. Nienawiść matki w jego kierunku. Westchnęłam ciężko. Nagle, myśl rozbłysnęła w mojej głowie, a ja otworzyłam szerzej swoje oczy. Jeśli się odradzam, to czy nadal jest we mnie magia? Czy nadal…

— Nadal chcesz tam iść? Według mnie nie powinnaś. Znów wyglądasz blado. — W jego słowach słychać było troskę. Pokiwałam głową.

— Masz racje, ale… — Zawahałam się na chwilę. Wiedziałam, że jeśli wrócę w to samo miejsce i wszystko potoczy się identycznie, to odejdę na dobre. — Pójdę. — Już miałam się odwrócić i ruszyć przed siebie, ale nie zrobiłam tego. Niespodziewanie, nawet dla mnie samej, przytuliłam się do niego i zaśmiałam się pod nosem.

— Ktoś tu chyba ma dobry humor, co? Rzadko bywasz taka wylewna — powiedział, a ja potaknęłam leniwie.

— Nieprawda! — odparłam żartobliwie, a jego donośny śmiech rozniósł się po okolicy. Ale nawet jeśli, proszę… Pamiętaj tę chwilę najmocniej ze wszystkich. Pamiętaj to, jakbym nie wróciła. Odsunęłam się od niego delikatnie. — Jak znajdę miejsce rytuału? — spytałam nieco poważniej i obserwowałam, jak zmarszczył swoje czoło.

— Żałuję, ale nie wiem.

— To nic. — Odgarnęłam swoje włosy za ucho. — Dam radę — zapewniłam i śmiało weszłam w głębie lasu. Wokół unosił się zapach lawendy, która miała zapewne za zadanie odpędzić wszelkie złe moce. Z cichym pomrukiem satysfakcji uświadomiłam sobie, że był to prawdziwy, świeży aromat własnoręcznie zebranych i ususzonych ziół. Co kilka metrów na specjalnych srebrnych podstawkach, ustawione były szare i srebrne świece. Pierwsze odpowiadały za podejmowanie decyzji, a drugie pomagały myśleć intuicyjnie. Przyjemne ciepło rozchodziło się po moim ciele. Z każdym krokiem, jaki wykonywałam, czułam się beztrosko. Podążałam ścieżką wyznaczoną przez świeczki, aż w końcu dotarłam w miejsce, gdzie było mniej drzew. Śnieg został zupełnie odgarnięty. Na wilgotnej, zmrożonej ziemi usypano porządny krąg z soli. Rozpalono dwa ogniska, pomiędzy którymi ustawiona była księga rytualna. Na grubych gałęziach najbliższych drzew, zawieszono własnoręcznie robione kuranty wiatrowe. Do drewnianych mis nalano krystalicznie czystą wodę. Tuż obok nich na lnianych chustkach ułożono sproszkowane kwiaty. Kilka czarownic, które znałam z widzenia, spojrzało się na mnie w dziwny sposób. Słyszałam, jak niektóre z nich chichotały w ukryciu i szeptały na mój temat. Stojący przy księdze wysoki, ciemnowłosy mężczyzna mrugnął parę razy, gdy mnie zobaczył i szturchnął w ramię mojego brata. Christopher odwrócił się w moją stronę i przyglądał mi się uważnie. Miałam wrażenie, że dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że patrzył na swoją siostrę.

— Rod, Christopher… Dobrze was widzieć — powiedziałam cicho. Oczy Rodericka momentalnie zmieniły kolor z szarych na zielone. Mój brat wyglądał na zakłopotanego. Podrapał się po karku i błądził wzrokiem po mojej twarzy.

— Norene, przyszłaś nas odwiedzić? — Starszy brat Fergusa uśmiechnął się lekko i gestem dłoni zaprosił mnie obok siebie, ale pokręciłam głową.

— Ty odprawiasz rytuał?

— Od lat… Ale chyba nie… — Nie dałam mu dokończyć.

— Odprawisz też mój? — Z troską obserwowałam, jak jego oczy poblakły i stały się jasnobłękitne. Chris zacisnął usta w wąską linię. Widziałam, że chciał do mnie podejść, ale ciemnowłosy zatrzymał go.

— Jesteś pewna, że sama tego chcesz? Że nigdy więcej nie będziesz używać magii? — Nabrałam powietrza i starałam się, aby moja twarz nie zdradzała mojej niepewności. Nie jestem pewna. Nie wiem, czy można być pewnym takiej rzeczy. Bo to tak, jakby być zdecydowanym na oślepienie siebie, na odcięcie sobie języka, na pozbawienie się charakteru.

— Pozwól mi z nią porozmawiać. Parę minut, proszę.

— Nie. — Stanowczy ton czarnowłosego sprawił, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. — Ona jest dorosła i podjęła decyzję. Nie zawsze będziesz w pobliżu — powiedział i spojrzał wymownie na mojego brata. Co to ma znaczyć? Co to znaczy, że nie zawsze będzie przy mnie. Wiesz o czymś, o czym ja nie wiem?

— O czym ty… — Nie zdążyłam wypowiedzieć do końca zdania, bo Roderick rozpoczął rytuał, którego moc zakłuła mnie w serce i sprawiła, że krzyknęłam przeraźliwie. Ból był potężny. Wydawało mi się, że rozrywał każdą, choćby najmniejszą tkankę w moim ciele.

— Pozwól żywiołom pożegnać cię, droga czarownico. — Słowa ciemnowłosego mężczyzny wybrzmiały głośno z jego ust. On sam zamknął oczy i z wyprostowanymi dłońmi szeptał pod nosem magiczne formuły. Upadłam na kolana i odchyliłam głowę do tyłu, czując, jak powoli traciłam panowanie nad swoim ciałem.

— Chris… — pisnęłam i próbowałam doczołgać się w jego kierunku, ale nie mogłam, bo usypany z soli krąg skutecznie trzymał mnie w zamknięciu. Zacisnęłam pięści, gdy poczułam parzący dotyk na swoim ciele. Moja skóra skwierczała, a w niektórych miejscach stała się czarna, jak węgiel. Wokół pachniało spalenizną i siarką. Gorączka uderzyła w moją głowę, a ja położyłam się na zimnym podłożu, chcąc ostudzić swoją skórę. Łzy, które pojawiały się na moich policzkach, parowały momentalnie, zanim zdołały choć trochę ochłodzić moją twarz. Oddychałam ciężko. Byłam bliska zwymiotowania.

— Ogniu… — rozpoczął czarodziej, który prowadził rytuał, a ja spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem.

— Ogniu, żywiole władzy i przetrwania… — Przerwałam na chwilę, by przełknąć ślinę, która boleśnie spływała po suchym gardle. — Opuść mnie — wyszeptałam. Po raz pierwszy od dawien dawna — nie wiadomo, czy to przez magię Rodericka, czy przez własną wolę — moje słowa zostały wypełnione. Rozpalone wcześniej ogniska zgasły, pozostawiając wszystkich zgromadzonych w całkowitej ciemności. Jedna ze stojących nieopodal wiedźm podbiegła do mnie po omacku i próbowała polać moje spierzchnięte usta odrobiną wody. Gdy tylko jej but przekroczył krąg, potężna siła odepchnęła ją brutalnie.

— Nor… Dasz radę. Spójrz na mnie… Spójrz na mnie! — krzyczał Christopher, a ja patrzyłam bezradnie w jego stronę. — Nie każdy żywioł, będzie się tak zachowywał. Bardzo możliwe, że to już koniec. Wytrzymaj, proszę. Nie usypiaj, w wizjach nigdzie nie odchodź, nikogo nie dotykaj… Słyszysz mnie? — Pokiwałam głową i podniosłam się ostrożnie. Byłam podparta na dłoniach i kolanach. Czarnowłosy kontynuował odprawianie rytuału, a ja miałam nadzieję, że nie przysporzy mi to więcej bólu. Serce biło mi zdecydowanie za szybko. Zaczęłam się trząść. Zaszlochałam rozdzierająco, widząc, jak moje palce łamały się nienaturalnie w różne strony. Upadłam na twarz i ponownie wrzasnęłam. Kości pękały w moim ciele. Niektóre z nich przebijały skórę, a ja nie mogłam z tym nic zrobić. Gęsta krew uciekała z mojego ciała. Usłyszałam, jak ktoś podbiegł blisko mnie. — Norene. — Mój brat próbował być głośniejszy niż moje wycia.

— U… Uważaj na krąg — wydukałam i po chwili ponownie ryknęłam najgłośniej, jak potrafiłam.

— Norene… Mów do mnie — rzekł drżącym głosem.

— Dzisiaj umarłam i wróciłam, wiesz? — Uśmiechnęłam się, a z moich ust wyleciała żółć i jucha.

— Tak, tak — odpowiedział uspokajająco.

— Nie wierzysz mi? Głu… — Kaszlnęłam mocno. — Głupi jesteś. Teraz będę mogła zrobić kolczyki z onyksów, wiesz? Dobrze, że mało co widać, bo chyba wyglądam paskudnie… — Usłyszałam, jak walczył ze sobą, żeby się nie zaśmiać.

— Norene…

— I jestem zła na samą siebie, bo mogłam żyć spokojnie i uniknąć tego bólu. Po prostu żyć… Ale tak to już chyba jest, że ludzie nie potrafią pozostawić czegoś, co ich męczy. A ja… Ja stałam się już na tyle ludzka, że zaczęłam popełniać błędy śmiertelników.

— Nie mów tak. — Spojrzałam na Rodericka, który przyglądał się nam z zaciekawieniem. Otoczenie wokół niego, oświetlone było przez świece, które zapalili inni uczestnicy.

— Zie… Mio, żywiole życia i zdrowia. Opuść… Mnie. — Dyszałam ciężko. Ułożyłam głowę na wilgnej od posoki, połamanej dłoni i przymknęłam powieki. Błagam wietrze, ulecz mnie. Błagam. Zaraz po moich myślach zerwał się potężny wicher, który uniósł moje ciało, obrócił i rzucił mną tak, że moje plecy zagruchotały nieprzyjemnie. Leżałam twarzą do góry i spoglądałam w puste niebo. Maleńka, osamotniona gwiazda zwróciła moją uwagę. Wietrzysko uniosło moją połamaną dłoń, a ja syknęłam z bólu. Wskazującym palcem mierzyłam w ciemny firmament, na którym jaśniejący punkt przekształcał się powoli w większy, bardziej masywny. Wszystkim zebranym ujawnił się księżyc, który w towarzystwie gwiazd zawitał w swym ulubionym miejscu. Czarodziejski blask, jaki się wytworzył, oświetlił twarze i przegonił cienie, które tańczyły swawolnie wśród drzew. Ciała niebieskie zawirowały wokół Srebrnego Globu, a pył, który się z nich wytrącił, opadał na ziemię. Pokrywał srebrzystym śladem wszystko, co napotkał. Tak właśnie wyglądała zdradziecka magia powietrza. Nęciła swym wyglądem, a potem zabijała umysły. Oddychałam płytko i podziwiając zachwycający spektakl. Moja dłoń opadła bezwładnie wzdłuż ciała. Wietrze, żywiole szczęścia i sił psychicznych. Opuść mnie. Nie byłam w stanie mówić. Leżałam i czekałam na to, co miało się wydarzyć. Powstrzymywałam się, aby nie zapaść w sen, ale było mi niezwykle trudno. Parę kropel spłynęło po moim nosie, ale nie byłam pewna czy były to łzy, czy krew.

— Ona umiera, Chris. Ty decyduj, czy mam przyzwać wodę, czy ryzykujesz i ją zabierasz. — Głos Rodericka był pełen powagi.

— Zabieram ją — powiedział stanowczo mój brat.

— Niech przyzwie… — wyszeptałam.

— Nie! — Mężczyzna krzyknął w moją stronę. — Coś ty zrobiła! Gdzie do cholery masz rozum?! Myślisz, że jesteś jakąś bohaterką?! — Moje oczy otworzyły się szeroko. Już to dzisiaj słyszałam… Więc to prawdopodobnie w tym momencie musiałam umrzeć.

— Słyszałem ją. Muszę robić to, co ona zadecydowała. — Zacisnęłam szczękę, czekając na najgorsze. Niebo stało się zupełnie białe, by następnie wyrzucić z siebie kilka błyskawic, które uderzyły wokół mnie, ale nic mi nie zrobiły. Orzeźwiający deszcz spadł na ziemię, a cały zebrany na niej brud znikał. Czułam, jak moje rany się zasklepiają, kości łączą się z powrotem w całości. Przypalona skóra wróciła do życia. Otworzyłam usta i będąc w błogim stanie, czerpałam z ulewy jak najwięcej. W końcu podniosłam się i przeczesałam palcami mokre włosy. Christopher i Roderick patrzyli na mnie w osłupieniu, zupełnie tak samo, jak reszta wiedźm i czarowników, którzy z uznaniem oglądali magiczne widowisko.

— Wodo… — Mój głos był przepełniony pewnością siebie, dopóki nie ujrzałam wysokiego mężczyzny stojącego wśród drzew. Jego błękitna szata spływała na ziemię i nie było na niej ani śladu przemoczenia. Włosy lśniły zdrowo i srebrzyły się przyjemnie w świetle odbijanym przez księżyc. Demon spojrzał na mnie i wyszeptał coś w swoją prawą dłoń. Nieśmiało podniosłam rękę i udawałam, że drapię się po uchu. Tym razem zdążyłem. Zamarłam. Serce zakołatało, pobudziło skórę do drżenia. — Wodo… — Nie byłam pewna, czy powinnam wyrzekać się tego żywiołu, gdy w pobliżu znajdował się demon tej samej domeny. Po chwili jednak zauważyłam, jak długowłosy mężczyzna kiwnął głową. — Wodo, żywiole spokoju i komunikacji. Opuść mnie. — Wraz z tymi słowami, Roderick osunął się na ziemię, wycieńczony przez pozbycie się ogromu magii. Mój brat chwycił mnie w ramiona i przytulił mocno, jakbyśmy nie widzieli się lata. Magiczni gratulowali mi pomyślnego przejścia przez rytuał. Niektórzy wyśmiewali moją decyzję. Ja jednak zbywałam ich grzecznościowymi formułkami albo wymuszonymi uśmiechami. Wpatrywałam się cały czas w miejsce, gdzie cały czas stał demon — istota, która po raz drugi uratowała moje życie. Wpatrywał się we mnie uporczywie, wodził wzrokiem po moim ciele, sprawiając tym samym, że zaczęłam się przejmować, jak wielką cenę będę musiała zapłacić za jego pomoc.

— Dobrze, że już po wszystkim — powiedział z ulgą mój brat. To nie jest koniec. Przełknęłam głośno ślinę. Choćbyśmy się starali najbardziej, jak tylko się da… To niestety jest dopiero początek. To, czego teraz doświadczyliśmy, będzie niczym przy tym, co na nas czeka.

Rozdział trzeci

Mój brat nigdy nie należał do tych, których łatwo było rozgryźć. Miałam wrażenie, że była to cecha rodzinna. W czasach młodości uwielbiałam obserwować go z ukrycia, a on sprytnie udawał, że mnie nie widział. Siadałam wtedy najczęściej za rogiem domu lub pobliskim drzewem. Od czasu do czasu wyglądałam, by spojrzeć na jego twarz. Ta za każdym razem miała ten sam, tajemniczy wyraz. Christopher chciał być małym buntownikiem, ale nasz los zmusił go do szybkiego opanowania tego pragnienia. Nagle, z dnia na dzień, musiał stać się oparciem dla matki oraz autorytetem dla mnie i Raelyn. Pamiętałam, jak zakradałam się do kuchni, gdzie ślęczał nocami przy lekcjach. W jednej dłoni trzymał zazwyczaj książkę, którą pobieżnie lustrował zmęczonymi oczami. Drugą machał w powietrzu, wprawiając w ruch magię, która porządkowała mieszkanie. Chrapanie zmęczonej po pracy matki słychać było w całym domu. Na szczęście moja siostra spała kamiennym, trudnym do przebicia snem. Stałam długo w ciszy, dopóki mnie nie zauważył. Odkładał wtedy lekturę, wyciągał do mnie dłonie, a ja radośnie podchodziłam do niego. Odpływałam otulona bezpieczeństwem, dobrą wolą i jego najszczerszą opieką.

Dziesięć lat później ponownie znalazłam się w jego objęciach. Niósł mnie na rękach, ubrany w samą koszulkę, spodnie i buty. Owinął mnie swoim płaszczem i bez chwili wytchnienia, spokojnym krokiem zmierzał w stronę domu. Walczyłam ze sobą, aby nie usnąć. Brat spoglądał na mnie co kilka minut. Kącik jego ust unosił się lekko za każdym razem, gdy widział, jak starałam się pozostać świadoma. Światło trzymanej przez niego latarki błądziło po drzewach i drżało. Rozpraszało tym samym okoliczne cienie, które obserwowały każdy nasz krok.

— Bałem się o ciebie. Bałem się już w chwili, gdy tam przyszłaś. — Otworzyłam szerzej oczy i poczułam, że jego łzy kapały na moje policzki. Głos miał pełen zmartwienia, załamania i bezradności. Śnieg wirował wokół nas, opadał na nasze ubrania i roztapiał się szybko. Zupełnie jakby natura chciała ukryć jego smutek. Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Mogłam tylko na niego patrzeć. Nie pamiętałam całej drogi, jaką przeszliśmy. Nie byłam nawet w stanie powiedzieć, jak to się stało, że znajdowałam się w jego uścisku. — Teraz już wszystko będzie inne, a ja nie będę mógł cię chronić. Zrobiłem wiele… — Widziałam, jak przełknął ciężko ślinę. — Wiele zakazanych rzeczy. Chciałbym, żebyś usnęła i zapomniała. — Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nie! Nie wolno ci! Zamknęłam oczy, żeby utrudnić mu wykonanie czaru. — Otwórz oczy, siostro. Spójrz na gwiazdy. — Słodka magia zaświstała koło mojego ucha i zmusiła mnie do otworzenia powiek. — Tylko one widzą i słyszą wszystko. Nie zabieraj im sekretów. — Moje ciało rozluźniało się powoli. Nie każ mi. Nie chcę tego zapominać. Dlaczego to robisz? Dlaczego sprawiasz, że czuję z tobą tak głęboką więź, a potem ją zrywasz? Zerknęłam na niego, ale jego twarz wydawała się inna. Blada skóra lśniła delikatnie w świetle odbijanym przez księżyc. Pojedyncze kosmyki włosów łaskotały mój policzek. To ty… Znowu ty. Spojrzenie utkwione miał w dal. Na jego twarzy widać było skupienie. Boję się ciebie… Boję się, że mnie zatracisz w sobie. Tego chcesz? Demony właśnie tego chcą. Prawda? Chciałam zapytać na głos, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego, choćby najmniejszego słowa. Moja głowa odchyliła się mimowolnie do tyłu. Duża dłoń natychmiast poprawiła moje ciało i znów było mi wygodnie. Pachnie potęgą. Ciemne brwi nachodziły na jego czoło i idealnie komponowały się z jego czarnymi włosami i tęczówkami. Czułam, jak moje serce przyspieszyło. Zrobiło mi się słabo. Kim jesteś? Moje ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć. Odpowiedz mi! Mężczyzna spojrzał na mnie i zaczął pękać niczym porcelanowa figura, a ja z hukiem upadłam na twardą, oblodzoną ziemię.

Z krzykiem stoczyłam się z łóżka. Oddychałam ciężko i dotknęłam klatki piersiowej, która była rozgrzana. Mój organizm wrzał od środka, a ja nie wiedziałam jak temu zaradzić. Dyszałam głośno, z trudem sięgnęłam po butelkę wody mineralnej, którą szybko otworzyłam i wypiłam łapczywie jej zawartość. Serce przyspieszyło gwałtownie, a bolesna fala przetoczyła się z brzucha i dotarła w każdy zakamarek ciała. Rozejrzałam się szybko. Byłam w swoim pokoju. Ciemne ubrania lepiły się do mojej pokrytej potem skóry. Jęknęłam marudząco. Podniosłam się i wyszłam z pomieszczenia. W domu panowała cisza. Przeczesałam palcami poplątane włosy. Byłam sama. Podłączyłam swój telefon do ładowarki. Włączyłam urządzenie, wybrałam numer do mamy i nacisnęłam ikonkę głośnika. Usługa niedostępna.

— Och, niech to szlag — westchnęłam pod nosem. Powłóczyłam się do łazienki, gdzie odkręciłam gorącą wodę w wannie. Przeszukałam kuchenne półki i wyjęłam z nich trzy buteleczki. Do ciepłej wody wlałam olejek z bzu, który potęgował siły psychiczne i wprowadzał w stan harmonii. Dodałam szczyptę sproszkowanej kory brzozy, pozwalającej zwalczyć choroby i wzmacniającej działanie innych ziół. Na koniec wsypałam łyżkę cynamonu, licząc, że ochroni mój umysł i uzdrawiająco oczyści ciało. Zamarłam na chwilę. Ale czy ma to sens, gdy nie jestem czarownicą? Zmarszczyłam czoło i przygryzłam dolną wargę. — Nieważne — powiedziałam sama do siebie i zamknęłam drzwi. Rozebrałam się i z rozżaleniem spojrzałam w lustro. Wyglądałam paskudnie. Skórę miałam nieprzyjemnie bladą, wręcz trupio szarą. Usta popękane, oczy podkrążone. Policzki dziwnie zapadnięte, jakbym była niedożywiona. Rzeczywiście nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam. Ułożyłam się wygodnie, a woda ogrzewała przyjemnie moje ciało. Zanurzałam się w niej parę razy, a zapach ziół unosił się wraz z parą. Wdychałam go głęboko i z zadowoleniem odchyliłam głowę do tyłu. Potrzebowałam tego. Kilka chwil bez rozmyślań, bez problemów. — Sprawiłeś, że ten czar zadziałał, prawda? — zapytałam na głos, bo czułam na sobie czyjś wzrok. Nie dostałam odpowiedzi. Poruszyłam się lekko i sięgnęłam po ręcznik do okrycia. Ciężki, puszysty materiał spadł na podłogę, odsłaniając tym samym wystającą ze ściany dłoń. Krzyknęłam przerażona i skuliłam się w wannie. Nabrałam wody w dłonie i chlusnęłam w stronę szarej, pokrytej ziemią ręki. Usłyszałam, jak skóra nieznajomego bytu zasyczała cichutko i zaczęła odlepiać się od pogniłych mięśni. W popłochu wyszłam z wanny i okryłam się ręcznikiem. Mokre włosy opadały niesfornie na moje ramiona i przyklejały się do nich. Nacisnęłam klamkę drzwi, lecz te nie otwierały się, zupełnie jakby ktoś je zablokował. Uderzyłam w nie pięścią i wrzasnęłam. Nagle, poczułam, jak ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam głowę, ale nikogo nie zobaczyłam. Oparłam się o drzwi, które otworzyły się niespodziewanie. Runęłam na ziemię. Nabrałam nerwowo powietrza i zmrużyłam oczy. Coś jest w domu.

— Norene? — Moja matka wpatrywała się we mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

— Krzyczałam w tej łazience! Nie słyszałaś mnie? — Pomogła mi wstać i zaczęła mnie oglądać czy nic mi nie jest. Zauważyłam, że z jej uszu wypływała krew. — Mamo, słyszysz mnie? — zapytałam zaniepokojona.

— Teraz tak, dziecko. Wcześniej słyszałam tylko pisk. Nie wiedziałam, co się dzieje. To wszystko przez to, że żadna mara ani majak nie chce do nas przyjść. Christopher próbował już kilka razy. — Przełknęłam ciężko ślinę. Nie przychodzą, bo w domu jest byt poświęcony domenie wody… Boją się go. — Wysusz włosy, ubierz się. Zaraz przyjdzie Lisha, jej synowie i twój brat — powiedziała spokojnie. Pokiwałam głową i odeszłam parę kroków. — Kochanie. — Zatrzymałam się i ponownie na nią spojrzałam. Przeczesała nerwowo swoje blond włosy i podrapała się w policzek. — Wiem, co zrobiłaś. Chris mi powiedział. Ja… Ja to rozumiem. Nawet jeśli według naszych praw jesteś człowiekiem, to nadal jesteś moją córką. Zawsze będę cię wspierać. — W jej niebieskich oczach zamigotały łzy. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zacisnęła usta i się powstrzymała.

— Wiem, mamo. Dziękuję — odpowiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się lekko. Wiem, że nie tak to sobie wyobrażałaś. Byłaś matką, która chciała mieć trójkę zdolnych dzieci, ale zostało ci jedno. Przepraszam.

Nadeszły dziwne dni, o których istnieniu nie myślałam nawet w koszmarach. Czasy zastoju, które potrafiły przeżuć człowieka, a następnie wypluć go na szorstki bruk rozczarowania. Chwile pustki, które im dłuższe, tym bardziej niebezpieczne miały oblicze. Wszystko to przewlekane sekundami przestrachu, które skradały z życia wszelki spokój. Nastały niepewność i żal. Ta pierwsza usadowiła się w głowie. Miała skłonności do rozwlekania wszelkiego problemu i wymyślania wielu rozwiązań. Przez to nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Żal zaś miał swe miejsce w sercu, które rygorystycznie rozliczało mnie z każdego ruchu i słowa. Niezwykły, niemal mityczny stan marazmu i posuchy. Istna cisza przed burzą. Tak się czułam, siedząc przy stole z najbliższymi. Nieco zabawne wydawało mi się, że spotkaliśmy się wszyscy w dzień ludzkiego święta. Był dwudziesty czwarty grudnia, ósmy dzień roku patrząc od końca kalendarza. W powietrzu dało się wyczuć gęstą, napiętą atmosferę. Lisha Dovann, cudowna i egzotycznie wyglądająca kobieta spokojnie delektowała się swoją herbatą. Raz za razem stukała przypadkowo filiżanką w szklany spodeczek. Grube, ciemne loki przyozdabiały jej twarz i ramiona. Od zawsze miałam wrażenie, że wszystko na jej twarzy było duże. Piękne, pełne usta, ogromne oczy, zgrabny, ale wciąż dosyć spory nos. Zielone oczy przysłonięte długimi rzęsami i gęste, idealnie zakrzywione brwi. Ubrana była w luźny czerwony sweter, który odsłaniał oliwkową skórę jej ramienia. Obok niej siedział Roderick, który wyglądał na zestresowanego. Błądził wzrokiem po ścianach i co chwilę drapał się po karku. W końcu spojrzał na mnie, a jego oczy zmieniły kolor z zielonych na piwne.

— Widmo wody tu zamieszkało — powiedział bez zastanowienia. Wykrył byt o domenie wody, ale nie spostrzegł, że to demon. — I parę upiorów. — Próbowałam udawać zdziwienie. Rozchyliłam lekko usta i zamrugałam parę razy. Przestań się tym interesować, bo tylko narobisz mi kłopotów.

— Kolejny argument za. — Obróciłam głowę w stronę mojego brata, który siedział z założonymi rękami.

— Jaki argument? — zapytałam. Spojrzałam na nich wszystkich, a oni zgodnie nagrodzili mnie swoją uwagą. — Fergus, może ty mi coś powiesz?

— Obawiam się, że nie mogę. — Wywróciłam nerwowo oczami. Nawet w najgorszych momentach, nie zdradzasz tajemnic i nie zrywasz umów… Chciałabym to docenić, ale w tym momencie jest mi to kompletnie nie na rękę.

— Nasilają się ataki na magiczne rodziny i… Przeczuwamy, że dojdzie do poważnych starć. Twoja matka i my wszyscy uważamy, że… — Głos Lishy zadrżał niespodziewanie.

— Dobrze zrobiłaś, że zrezygnowałaś z magii. Nie oszukujmy się, od dwóch lat jesteś niemal zupełnie ludzka, a teraz zapewniłaś sobie bezpieczeństwo — wytłumaczył Fergus. Był brutalnie bezpośredni.

— Oszalałeś?! — Mój głos był podniesiony. — Gdybym tylko wiedziała, nigdy bym tego nie zrobiła!

— Dlatego nic nie mówiliśmy, żeby ta sytuacja nie miała wpływu na twoją decyzję. — Moja matka spojrzała na mnie uspokajająco.

— Teraz jesteś człowiecza. Wyjedziesz z domu, bo nie jesteś bezpieczna, żyjąc tutaj. Wrócisz, gdy wszystko się skończy i…

— Nie ucieknę! — Nie dałam dokończyć mojemu bratu.

— Zrobisz to, do cholery! Zrobisz, bo to jest właśnie to, czego nam teraz najbardziej potrzeba! — huknął tak, że zachwiałam się na krześle. — Nikt nie będzie cię pilnował. Wszyscy magiczni będą zajęci, a ty będziesz łatwym celem. — Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jak możesz?

— Po prostu… — Roderick zabrał głos. — Poczekaj. Chciałbym, żebyś zrozumiała, jak ja to widzę. — Jego opanowany ton sprawił, że wypuściłam nerwowo powietrze z płuc. — Nie obronisz się sama przed Łowcą, a nikt z tobą nie zostanie. Każdy będzie miał zajęcie. Strata ciebie będzie boleśniejsza niż krótka rozłąka. — Przeklęłam pod nosem, uświadamiając sobie, że mężczyzna miał rację.

— I jak to ma wyglądać? — szepnęłam i zaczęłam bawić się palcami.

— Twoja ciotka Beatrice przyjedzie tutaj, a ty pojedziesz do jej domu. W czasie podróży stworzy magiczny ślad, więc Łowcy będą wiedzieli, że wyjechała. Zostawią dom w spokoju. — odrzekła Lisha i przechyliła głowę, jakby się nad czymś zastanawiała. — Dasz radę spakować się jeszcze dzisiaj? — Zamarłam, słysząc te słowa.

— Jeszcze dzisiaj? — Mój głos pełen był rozczarowania.

— Zawiozę cię. Im wcześniej, tym bezpieczniej — powiedział Roderick. Wpatrywałam się w każdą twarz po kolei i zaciskałam nerwowo szczękę. Czułam potworny zawód. Dlaczego nie mogli mi powiedzieć wcześniej? Otwierałam i zamykałam usta, chcąc coś powiedzieć, lecz po chwili się rozmyślałam. Wstałam zrezygnowana. Moja broda zaczęła drżeć samoistnie.

— Czy jest coś jeszcze, o czym powinnam wiedzieć? — Chciałam powstrzymać swoje nerwy, ale czułam, że nie miałam nad tym kontroli. — Czy może jest jeszcze coś śmiertelnie ważnego, ale nie jestem godna tej informacji?! Brawo! — Zaklaskałam mocno w swoje dłonie, tak, że zaczęły mnie piec. — Jak dobrze, że rodzina Yverett i Dovann tak idealnie ze sobą współpracuje. Naprawdę brawo. W swoich kłamstwach jesteście niepokonani. — Poklepałam mojego brata po ramieniu i nachyliłam się w jego stronę. — Przewodziłeś temu cyrkowi? Bawiłeś się w głowę rodzinki? — Zignorowałam nieprzyjemne swędzenie, które atakowało moje nadgarstki.

— Norene! — wrzasnęła moja matka z oburzeniem, a ja spojrzałam na nią bez wyrazu. Och, zamknij się!

— Idę się pakować. Przysięgam, że jeśli komuś przyjdzie do głowy genialny pomysł porozmawiania ze mną, nie ręczę za siebie. Po prostu… — Mój głos zadrżał. — Po prostu nic już nie mówcie, bo mam wrażenie, że wasze słowa za każdym razem mijają się z prawdą! — Spuścili swój wzrok, jakby nie mogli przyjąć, że moje słowa okazały się wyjątkowo trafne.

— To jest właśnie jedyne, co możesz zrobić napastnikowi. Nakrzyczeć na niego. Teraz widzisz, że… — Słowa Christophera rozjuszyły Rodericka, który pokręcił głową i wyszedł z domu. Fergus uniósł dłoń i tym gestem powstrzymał mojego brata od dalszego mówienia.

— Nie trzeba już nic mówić. Zachowajmy spokój — powiedział stanowczo i odwrócił się, aby na mnie spojrzeć. — Jeśli jednak potrzebowałabyś pomocy…

— Nie potrzebuję! Myślisz, że jesteś najmniej winny? Bo co? Bo nie skłamałeś? Wiedziałeś o tym wszystkim i ukrywałeś to. Fakt, że się nie odzywasz na dany temat, nie zdejmuje z ciebie winy. Wszyscy jesteście siebie warci. — Odwróciłam się i poszłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam spod łóżka dużą walizkę i zaczęłam pakować do niej kosmetyki. Nigdy bym tak nie zrobiła. Trzaskałam plastikowymi butelkami. Przynajmniej tak mi się wydaje. Odchyliłam się lekko i odetchnęłam głęboko. Nie mieli problemu, by ukrywać to przede mną tyle tygodni, a może trwało to jeszcze dłużej? Prychnęłam pod nosem. A ja? Ja jestem taka sama jak oni. Powinnam im powiedzieć, co zrobiłam. Powinni wiedzieć o demonie, o moich planach. Jestem jeszcze większym kłamcą niż oni wszyscy.

— Gdy intensywnie myślisz, to zawsze ruszasz ustami. Wiesz o tym? — Usłyszałam męski głos. — Zostanę znokautowany? — Rozłożył dłonie, jakby dobrowolnie czekał na cios. Po chwili ciemnowłosy czarodziej usiadł na moim łóżku. Przyglądał mi się z zaciekawieniem i mrużył oczy.

— Teleportujesz się bez przygotowania, Rod? — Jak to możliwe, że nie potrzebujesz spreparowania wcześniej czaru, tylko po prostu go wykonujesz? Jak wiele magii w sobie ukrywasz? Jak bardzo stałeś się potężny? Zmarszczyłam czoło i westchnęłam. Poczułam na języku gorzki smak zazdrości.

— Ćwiczę — odpowiedział krótko, tak jak to miał w swoim zwyczaju robić zawsze, gdy przebywał ze mną. Znałam go na tyle długo, że pojmowałam go bez słów. — Rozumiem twoje zdenerwowanie.

— I tyle? Nic więcej? Żadnych mądrości? — Uniosłam swoją prawą brew i zajęłam się składaniem grubej bluzy.

— Nie. Powiem tylko, że nie pomogę ci w pakowaniu, bo mi się nie chce… — Mruknął pod nosem i oparł się wygodnie na mojej poduszce. — I że… Mogłaś… — westchnął. — Zmizerniałaś od czasu, kiedy cię uczyłem. Ten rytuał prawie cię zabił.

— Och, dzięki. Liczyłam raczej na słowa typu „Dobrze, że żyjesz!” — Mój sarkastyczny ton sprawił, że ciemnowłosy zaśmiał się w głos. — Nie musisz być taki… — Zawahałam się na chwilę. Ciemnowłosy poderwał się z miejsca i spojrzał na mnie intensywnie. Nie musisz być taki, jak kiedyś. Nie musisz być zimny, bo nasze czasy już minęły. Ale ty… Ty pewnie nie jesteś zadowolony. Nie zdziwiłabym się, jakbyś nawet teraz przymuszał się do siedzenia ze mną. Nie ma już we mnie rzeczy, która mogłaby cię zainteresować. Nie ma we mnie magii. Więc po co tu siedzisz? Po co patrzysz na mnie swoimi zmiennymi oczami. Po co przypominasz mi wszystkie dalekie chwile.

— Znowu to robisz. Zamknij usta — powiedział to dokładnie w taki sposób, którego używał przed laty. Był to ton, który pobudzał wszystkie moje mięśnie. Przyłożył palec wskazujący do moich warg, a ja zamarłam na parę sekund. — Dobrze, że… Dobrze, że ci się udało. — Skierował wzrok na podłogę. Zmarszczyłam czoło i podrapałam się po nadgarstkach. Odsunęłam się od niego i odwróciłam twarz w drugą stronę. Chwalenie mnie zawsze przychodziło ci z wielkim trudem.

— Muszę zmieścić wszystkie rzeczy w jednej walizce? — Zmieniłam niepewnie temat, a on pokręcił głową.

— Masz dla siebie cały samochód. — Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam szafę. — Martwisz się tym wszystkim?

— Trochę tak — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. On ponownie rozłożył się wygodnie i przejechał kciukiem po ekranie swojej komórki. Wsłuchałam się odtwarzaną z telefonu piosenkę. Och… Pamiętałeś.


Tamtej nocy niebo było śliczniejsze niż zazwyczaj. Siedziałam z kubkiem gorącej, gorzkiej czekolady na dachu domu. Obserwowałam Fergusa i Christophera, którzy droczyli się z moją siostrą.

— Tylko ty pijesz gorzką. — W głosie Rodericka wyczuwałam ciekawość i rozbawienie. Usiadł obok mnie, a ja zacisnęłam palce mocniej na uchwycie naczynia. Letni wiatr bawił się naszymi włosami, a ja zmarszczyłam czoło, gdy jeden z moich rudych loków omal wpadł do gęstej cieczy. Mruknęłam z niezadowoleniem pod nosem.

— Przyprawiona wiatrem i moimi włosami. Najlepsza — odpowiedziałam z sarkazmem, a on zaśmiał się głośno. Chwycił moją rękę i palcami gładził wierzch mojej dłoni. Czułam, jak gorący rumieniec wpłynął na moje policzki.

— Mogę? — Kiwnął głową na napój, a ja podałam mu go. Zwilżył swoje usta i nie odrywając ode mnie wzroku, upił kilka łyków.

— Jak dla mnie jest słodka. — Wytarł się kciukiem i oblizał go szybko. Zacisnęłam powieki i próbowałam udawać, że tego nie widziałam. — Wyrazista… Nadająca życiu charakter.

— Czekolada? — Przełknęłam ciężko ślinę i zagryzłam dolną wargę. Nadal mówisz o czekoladzie?

— Wcale nie taka gorzka, jak się początkowo wydawała… — Ciągnął dalej swoją wypowiedź, a ja nie przestałam go słuchać. Zesztywniałam w chwili, gdy mój wzrok napotkał się ze spojrzeniem mojego brata. Szczęka brązowowłosego była mocno zaciśnięta.

— Roderick… Już koniec — szepnęłam zrezygnowana. Mężczyzna uciszył się na chwilę. Lustrował dokładnie moją twarz, a następnie zastukał niecierpliwie palcami w podłoże, na którym siedział. Zobaczyłam, jak mój brat odwrócił się w stronę Fergusa i zaczął z nim rozmowę. — Znowu to zrobiłeś. Znowu czarujesz jego umysł — powiedziałam nieco zła.

— Masz siedemnaście lat. Powinnaś sama o sobie decydować — odpowiedział.

— Masz dwadzieścia dwa lata i decydujesz za wszystkich — skwitowałam szybko.

— To jest jeden z plusów bycia potężnym. — Przeczesał dłonią swoje włosy i obdarzył mnie beztroskim spojrzeniem. Pokręciłam lekko głową w momencie, gdy jego tęczówki zmieniły kolor na złoty.

— Potężny, skromny, złośliwy i bardzo egoistyczny — podsumowałam i przesunęłam się w jego stronę. Jego dłoń otuliła moją szczękę, a palce musnęły skroń.

— I jaki jeszcze? — Zachichotałam i odsunęłam się od niego. Z uwielbieniem wpatrywałam się w jego rozczarowaną minę.

— Naiwny… Ale nie martw się, nadrabiasz wyglądem. — Moje serce zadrżało, gdy usłyszałam jego szczery, pełen rozbawienia śmiech.

— Zobaczymy, czy to samo powiesz za rok. — W jednej sekundzie moje samopoczucie uległo zmianie. Nie uszło to uwadze mężczyzny, który objął mnie ramionami i ścisnął mocno. — Nor…

— Musisz wyjeżdżać? Rok to tak dużo czasu! — Nie chciałam się przy nim rozklejać, ale nie mogłam powstrzymać napływającego smutku.

— Moja czarownico… — Gdy wypowiedział te słowa, niemal natychmiastowo po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. — Lubisz, gdy cię tak nazywam — wyszeptał wprost do mojego ucha, a następnie przygryzł delikatnie jego płatek. Przełknęłam ciężko ślinę. — Wybierzemy piosenkę. Jak będziesz za mną tęsknić albo będziesz zmartwiona, to będziesz jej słuchać. Dobrze? — Odsunął się, żeby na mnie spojrzeć. Następnie wyciągnął telefon z kieszeni i położył go pomiędzy nami. Oparłam swoją głowę o ramię ciemnowłosego i rysowałam na jego policzku mroźne, ale bezpieczne ślady stworzone z magii wody. Zaplótł nasze dłonie. Westchnęłam, gdy spostrzegłam, że używał mocy ognia, aby stopić czarodziejski szron, który osadził się na moich paznokciach. Oniemiała obserwowałam, jak nachylił się i językiem łapał krople, które spływały po naszych nadgarstkach. Następnie wydmuchiwał w powietrze gęstą parę wodną. Ta uniosła się i zabłyszczała niesamowicie. Między nami pojawił się błysk, a na ekranie wyświetliła się nazwa. M83 — Midnight City. — To będzie nasza piosenka na wszystkie problemy i tęsknoty.


Pojedyncze płatki śniegu opadały na moje włosy i twarz. Stałam, sparaliżowana przez niepewność. Roderick układał moje zapakowane torby do bagażnika samochodu, a gdy skończył, bez słowa usiadł na miejscu kierowcy. Przypatrywałam się wszystkim, którzy wyszli na zewnątrz, aby się ze mną pożegnać. Nie ma Christophera. Po kilku sekundach moja matka odważyła się podejść do mnie jako pierwsza.

— Będę o tobie dużo myśleć. Dzwoń i… — Podała mi świstek papieru. — To jest miesięczne zwolnienie. Zdrowotne. Zadzwoniłam do twojej pracy i powiedziałam, że masz problemy z kręgosłupem. Jedziesz na wypoczynek. — Westchnęłam zdenerwowana.

— Jak zareagowali? — W moim tonie można było wyczuć zrezygnowanie. Anisa przełknęła ciężko ślinę.

— Nie byli zachwyceni. — Uniosłam jedną brew. Zwolnią mnie, jestem pewna. Czułam, jak moje dłonie zaczęły drżeć. Zrobiliście tak dużo za moimi plecami. Nie poznaję was. Nie mogę… Pogodzić się z tym, że to nie jest już mój problem. Jak mogliście, tak po prostu mnie omijać w tym wszystkim? Jak… Po moich zmarzniętych policzkach spłynęło parę łez. — Och, dziecko. — Przytuliła mnie mocno. Miałam ogromną chęć wykrzyczeć, jak zła i rozczarowana byłam. Nie mogę opuścić ich w kłótni. Nie mogę tego zrobić.

— Po prostu bądźcie silni. Nie dajcie sobie zrobić krzywdy — szepnęłam. Lisha Dovann dotknęła jednego z moich loków i pogładziła go delikatnie. Oblizywała co chwilę usta, jakby nie wiedziała, co powiedzieć i biła się z myślami. W końcu odważyła się zabrać głos.

— Nie istnieją słowa, które opisałyby, jak się teraz czuję. Korzystaj z tego czasu, moja droga. Spróbuj nie myśleć o nas i skup się na sobie. Dopilnuję wszystkiego, a przynajmniej spróbuję — powiedziała, a jej zęby zalśniły w pięknym, szczerym uśmiechu.

— Fergus. — Było to jedyne, co zdołałam powiedzieć, zanim jego ramiona, niemal całkowicie ukryły mnie przed światem. Ściskał mnie mocno, jakby tym gestem, chciał udowodnić mi, jak bardzo będzie tęsknił.

— Wiem, że więcej jest w tobie teraz złości, niż żalu. Nie miej mi za złe, że ci nie powiedziałem. To była obietnica, a ja… — wyszeptał, a ja uciszyłam go szybko.

— Nic nie mów. Teraz być może jestem trochę zła, ale potem mi przejdzie. Rozumiem was. — Odetchnęłam z ulgą, bo całe zdenerwowanie, jakie we mnie było, wyparowało wraz z tymi słowami. Odsunęłam się od niego. Moje usta i podbródek zaczęły trząść się niekontrolowanie. Parsknęłam śmiechem, widząc minę mojego przyjaciela. — Powiedz coś, żebym się bardziej nie rozkleiła.

— Wiedziałaś, że jak płaczesz, to marszczy ci się tu skóra? Czy to już starość? — powiedział dowcipnym tonem i otarł kciukiem mokrą skórę pod moimi oczami. — Teraz lepiej. Możesz iść do brata. — Przygryzłam policzek od środka i przymknęłam powieki. — Idź, już z nim rozmawiałem — zachęcił mnie, a ja pokiwałam głową i weszłam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi i przypatrywałam się wysokiemu, dobrze zbudowanemu mężczyźnie, który siedział przy kuchennym blacie i pobieżnie wertował książkę. Choć raz, to ty wyciągnij do mnie rękę. Stałam w bolesnej ciszy, kompletnie zignorowana. Ogarnęła mnie dziwna słabość. Wypuściłam powietrze z płuc i podrapałam się po karku. Oboje mamy w sobie zbyt dużo dumy. Odwróciłam się i nacisnęłam klamkę. Proszę, odezwij się.

— Przepraszam. — Słyszałam drżenie jego głosu. Był niesamowicie zestresowany, jakby bał się, że powiem coś strasznego.

— Ja też przepraszam — odpowiedziałam ze spokojem.

— Chciałbym, to znaczy… Mogłem to inaczej załatwić.

— Rzeczywiście, mogłeś. — Zerknęłam w jego stronę. — Będziesz żywy, kiedy wrócę? — Wstał i wykonał kilka kroków w moją stronę.

— Chcę w czasie tego miesiąca rozwiązać wszystkie problemy związane z atakami Łowców. Nie chcemy bitew, jesteśmy za jakimś porozumieniem. — Mruknęłam aprobująco na znak, że rozumiałam.

— Jestem pewna, że ci się uda. Ty jesteś taki, jak tata. On byłby z ciebie dumny, nawet jeśli… Mógłbyś trochę inaczej postąpić w niektórych sprawach. — Odetchnęłam ciężko i tym razem to ja podeszłam bliżej niego. — Jesteś moim bratem i będę się starała pomagać ci w każdej sytuacji. — Położył mi dłoń na barku i oparł swoje czoło o moje.

— Jesteś najwspanialszą siostrą na świecie, wiesz o tym? — Wzruszyłam ramionami.

— Ty jesteś w porządku bratem — powiedziałam nonszalancko, a Christopher parsknął ze śmiechu. Łapałam wzrokiem ten widok. Zupełnie jakbym podświadomie wiedziała, że mógł to być ostatni raz, gdy go widziałam.

— Chodź tu, mała żmijo. — Uścisnął mnie, a następnie wyszedł ze mną na zewnątrz.

— Chwała żywiołom, pogodzili się — skomentowała moja matka, widząc, jak mój brat otworzył mi drzwi do samochodu.

— Weź to. — Rozłożył moje dłonie i dotknął jednej z nich. Po chwili pojawił się na nich ciężki, ciemny notes, oprawiony w twardą okładkę. — To jest Samopis.

— Żartujesz… — wyszeptałam oniemiała. — Dajesz mi to? — Moje oczy były pełne podekscytowania. — Zrobiłeś go? — Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Byłam świadoma, jak wiele pracy i magicznej wprawy wymaga wytworzenie takiego przedmiotu.

— Będzie zapisywał, co tylko będziesz chciała. Musisz go tylko naznaczyć i czasem karmić tuszem…

— Dziękuję… — Uśmiechnęłam się. — Proszę, dbaj o wszystko i bądź ostrożny. Dzwoń do mnie często — powiedziałam i wsiadłam do auta. Odetchnęłam głęboko i poczułam na sobie wzrok czarownika. Odwróciłam się w stronę Rodericka, ale ten nic nie powiedział. Przekręcił kluczyk w stacyjce i zapiął pasy. Oparłam się wygodnie o zagłówek siedzenia i pomachałam wszystkim przez szybę. Obym tu wróciła i zobaczyła ich wszystkich żywych i zdrowych.


Uwielbiałam podróże. Długie przejażdżki na miejscu pasażera dawały mi niesamowitą przyjemność. Sprawiały również, że miałam czas na rozmaite przemyślenia, w których zatracałam się dogłębnie. Dla obcej, nieznającej mnie osoby wyglądało to tak, jakbym była zła. Minę miałam pochmurną, wzrok nieobecny. Byłam wpatrzona w jeden punkt. Często nie słyszałam, jak ktoś próbował ze mną porozmawiać. Wyobrażenia i myśli stwarzały wokół mnie mur, przez który ciężko było się przebić komukolwiek z zewnątrz. W tamtej chwili było jednak inaczej. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Z policzkiem przylepionym do okna, obserwowałam mijane miejscowości.

— Mogę włączyć radio? — zapytałam po kilkunastu minutach. Miałam dość uporczywej ciszy, jaka zapadła między mną a mężczyzną. Podrapałam swój nadgarstek.

— Jest włączone… Nie zauważyłaś? — Zamrugałam parę razy i otworzyłam usta ze zdziwienia. Jestem pewna, że jeszcze przed chwilą było zupełnie cicho. Zmarszczyłam czoło. Przecież to niemożliwe.

— Dziwne… — mruknęłam. — Jak myślisz, na którą dojedziemy? — Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę.

— Już prawie jesteśmy. — Westchnęłam.

— Źle się czuję — stwierdziłam i otuliłam się płaszczem. Myślałam, że jedziemy czterdzieści minut, ale minęły ponad dwie godziny… Moje serce przyspieszyło niespodziewanie. Usunął mi pamięć. Jestem pewna. Widziałam, jak skóra na jego twarzy zbladła.

— Może ze stresu. — Zastukał nerwowo palcami w kierownicę. — To tu… — Skręcił zwinnie kierownicą i zaświecił długie światła, aby lepiej widzieć leśną drogę. Jechał powoli i ostrożnie. W końcu zatrzymał się i odetchnął głęboko. Wysiadłam i natychmiastowo spojrzałam na budynek. Niewielki, drewniany dom z werandą wyglądał zupełnie zwyczajnie. Obok znajdował się stary garaż przerobiony na drewutnię. — Będziesz musiała rąbać drewno. Dasz radę? — Roderick uniósł jedną brew i dokładnie przyglądał się mojej reakcji.

— Tak — odpowiedziałam obojętnie.

— Przyszykuję ci trochę opału, a ty możesz zanieść walizki. Rzucił mi klucz, który złapałam. Zdjął płaszcz i zajął się szukaniem siekiery. — Otworzyłam bagażnik i powoli wyjmowałam ciężkie torby. Zaniosłam je wszystkie pod drzwi, a następnie weszłam do środka. Zdążyłam już zapomnieć, jak tu jest ślicznie. Ułożyłam moje rzeczy pod ścianą i rozejrzałam się po pomieszczeniach. Drewniane, ciemne meble komponowały się z beżowym kolorem ścian, który, z tego co pamiętałam, był ulubionym odcieniem Beatrice. Wreszcie usiadłam na wygodnej kanapie i zaczęłam pisać wiadomość do mamy. Dotarłam. U cioci jest pięknie, jak zawsze. Zastanowiłam się przez chwilę. Roderick mi pomaga. Trzymajcie się. Wysłałam kilka zdań i odłożyłam urządzenie. W tym samym momencie do środka wszedł mężczyzna.

— Ładnie tu, prawda? — Pokiwał głową i usiadł obok. Oczy miał w kolorze pięknego błękitu.

— Będę do ciebie dzwonił. Jeśli coś się będzie działo, daj mi znać. — Przełknął ciężko ślinę. — I… Przepraszam.

— Za co? — Zmrużyłam oczy i lustrowałam dokładnie jego twarz. Kilka pojedynczych, ciemnych jak noc włosów, przylepiło się do jego mokrego czoła.

— Przecież wiesz… — Spuścił swój wzrok na dłonie, którymi się bawił. — Wymazałem ci pamięć.

— Dlaczego? — Obserwowałam, jak jego źrenice powiększyły się gwałtownie.

— Bo… Bogowie, nie mogę być jednak szczery… — Złapał delikatnie moją szczękę i zaczął szeptać pod nosem zaklęcie.

— Nie… — Złapałam go za tył głowy i przyciągnęłam bliżej. Dotknęłam ustami jego warg, a on oddał pocałunek. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Nie pozwolę ci… Nie wymażesz tego, nie po tym, co zrobiłam. Jego dłonie błądziły po moich plecach. Nie odważył się jednak wsunąć ich pod ubranie. Mężczyzna odsunął się ode mnie.

— Słyszysz? — zapytał mnie, a ja skupiłam się przez chwilę. W pobliżu było słychać stukanie i szum wody. Zerwaliśmy się z miejsca i pobiegliśmy w stronę łazienki. Uchyliłam drzwi i zaśmiałam się. Obserwowałam, jak ze słuchawki prysznicowej leciała woda, której ciśnienie poruszało lekko metalowym wężem.

— Wystraszyłeś się wody? — zapytałam przekornie, a on przerzucił oczami.

— Chyba nie widziałaś swojej paniki. Biegłaś prędzej niż ja! — powiedział prześmiewczo. Złapał mnie w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce za szyję.

— Nie wymazuj mi pamięci, bo nie chcę tego zapominać. — Zobaczyłam, jak zagryzł dolną wargę, a jego tęczówki zmieniły kolor na bursztynowo-złoty. Pocałował mnie ponownie, tym razem bardziej władczo, jakby próbował nasycić się na zapas.

— Nie zrobię tego… — Jego wypowiedź przerwał huk dochodzący z wnętrza ściany. — To chyba coś z rur. Jak będzie problem z wodą, to zadzwoń. — Wyprostował się i mrugnął do mnie zawadiacko. — Trochę jak za starych czasów, co? — Podrapałam się po uniesionej brwi i odeszłam od niego.

— Trochę. Z tą różnicą, że kiedyś całowałeś lepiej — powiedziałam z wyczuwalnym sarkazmem. Wyglądał na zszokowanego.

— Zmieniam zdanie! Nie dzwoń do mnie, jeśli by się coś działo. Niech cię zjedzą wilki. — Parsknęłam śmiechem i oparłam się o ścianę. Roderick próbował się powstrzymać i zachować poważną minę.

— Dziękuję — odezwałam się po krótkiej chwili. — Dziękuję, że mnie przywiozłeś i…

— I już. — Uścisnął mnie lekko. — Damy radę. Obiecuję. — Odprowadziłam go do wyjścia. Oparta o drewnianą kolumnę werandy, oglądałam, jak wsiadł do samochodu. Zerknął na mnie przez przednią szybę. Przełknął widocznie ślinę, spuścił wzrok. Wyglądał osobliwie. Zupełnie niepewnie. W końcu kiwnął głową w moim kierunku i odjechał. Wpatrywałąm się w tył pojazdu i zacisnęłam mocno palce na swoim ramieniu. Spojrzałam w niebo. Słońce usadowiło się wysoko na niebie. Było późne południe. Otworzyłam większość okien w domu, aby wpuścić świeże powietrze do środka. Ciotka Beatrice zabrała wszystkie swoje rzeczy. Zostawiła jedynie nieco jedzenia w lodówce, przyprawy i zioła oraz parę zwykłych, niemagicznych książek. Połączyłam się z internetem i włączyłam aplikację z muzyką. Zaczęłam się rozpakowywać w rytm znanych mi utworów. W korytarzu i salonie zapanował kompletny bałagan, który z czasem przeradzał się w ład. Zajęłam się sprzątaniem, bo choć dom był czysty, to nadal czułam się nieco nieswojo. Przeszłam do łazienki, gdzie rozłożyłam swoje kosmetyki. Z ciekawości przystawiłam ucho do ściany, skąd wcześniej dochodziły dziwne dźwięki, ale nic nie usłyszałam. Przechodząc do kuchni, spisałam wszystkie potrzebne mi produkty. Dopisałam na listę zakupów parę niezbędnych drobiazgów i zamówiłam wszystko przez internet. Twoje zamówienie zostanie dostarczone dwudziestego ósmego grudnia.

— Może być — powiedziałam sama do siebie. Przeklęłam głośno parę razy, gdy omal nie poparzyłam się przy rozpalaniu w kominku. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu udało mi się to zrobić. Zadowolona usiadłam na kanapie i nakryłam się kocem. Skończyłam. Mogę tu żyć. Odchyliłam lekko głowę i przymknęłam powieki. Dźwięk telefonu zwrócił moją uwagę. Bez wahania odebrałam i wsłuchałam się w głos.

— Kochanie, bardzo się cieszę. — Mama zdawała się być w dobrym nastroju. — Ciocia Bea nadal nie przyjechała. Jedzie okrężną drogę. Wiesz, na wszelki wypadek.

— Ja właśnie się wypakowałam — powiedziałam i czekałam na jej odpowiedź.

— Zapomniałam ci powróżyć przed wyjazdem, dlatego zrobimy to teraz. — Nabrałam gwałtownie powietrze w płuca.

— Mamo… — wymamrotałam markotnym tonem. Anisa była znakomita w magii kart i nie mogła przepuścić żadnej okazji do rozwijania tej umiejętności.

— Trzy karty, kochanie. Poczekaj, przełączę się na tryb głośnomówiący. — Słyszałam, jak stukała palcem w ekran, a następnie poprosiła Christophera o pomoc. Zachichotałam cicho. — No dobrze, już. Zaczynam. Powiedz trzy razy, abym zatrzymała się na danej karcie. — Odczekałam chwilę. Starałam się skupić i wybrałam trzy momenty.

— I jak? — zapytałam zaciekawiona. Ale odpowiedziała mi cisza. — Mamo?

— No… — Jej głos drżał. — Sama nie wiem, jak to się stało, ale chyba jedna karta przykleiła się do drugiej i są cztery.

— Ale czasem chyba tak bywa, że jedna karta wypada podczas tasowania, sama opowiadałaś.

— Tak, tak… — odrzekła mało optymistycznie i po chwili wybuchnęła płaczem.

— Ale co się dzieje, spokojnie. — Próbowałam mówić do niej stoicko, aby mogła się opanować.

— Ale jeszcze nigdy nie było tak, aby ktoś wylosował cztery karty z postacią kostuchy. — Och, świetnie.

— A ile ich jest normalnie?

— Jedna, kochanie. Jest tylko jedna — powiedziała przerażona.

— To jeszcze nic. Karta Śmierci nie oznacza umierania, tylko… Jakieś tam zmiany. — Próbowałam przypomnieć sobie podstawy wróżbiarstwa, ale było to ciężkie. Zaczęłam żałować, że nie przykładałam się bardziej do nauki w młodszych latach. Dodatkowo nie chciałam, aby mama panikowała.

— Wszystkie są odwrócone. Jeśli nic się nie zmieni, to czekają cię wydarzenia, które okażą się przerażające. Dotkliwe straty, porażki, żałoby. Przynajmniej trzy razy potężniejsze niż zwykle. — Przełknęłam ciężko ślinę.

— Posłuchaj mnie. Będzie w porządku. Nieważne, co mówią karty. Ja i każdy z was będzie się starał z całych sił, aby wszystko się ułożyło. Nie patrz na wróżbę. Nie pozwól, żeby zniszczyła ci nastrój. Halo… Słyszysz mnie? — Pikający sygnał dał mi znak, że połączenie zostało przerwane. Nie… To nie może być prawda. Nie pozwolę na to. Położyłam na stole Samopis od mojego brata i przygryzłam mocno skórę. Nacisnęłam palec, tak, że zebrało się nieco krwi i poczekałam, aż skapnie na róg pierwszej strony.

— Nie ma w tobie magii. Jak będziesz go używać, dziewczyno? — Podniosłam wzrok i ujrzałam wysoką, długowłosą postać. Dłonie schowane miał za plecami. Przyglądał się mojej twarzy z tajemniczym, nieznanym mi do tej pory spojrzeniem. W jego oczach było mnóstwo pogardy i czegoś, czego nie potrafiłam zidentyfikować.

— Zapomniałam. — Gdzie ja mam głowę? Dlaczego mój brat dał mi coś, czego nie mogę używać?

— Wejdź w cień. Czy to nie jest najlepsza okazja? Nikt nie patrzy ci na ręce. — Wstałam i uraczyłam go chłodnym wyrazem twarzy.

— Nie wiem jak — skwitowałam krótko.

— To nie jest prawda. Czytałaś. Wiesz to. — Położył na stole małą skrzyneczkę oprawioną w ludzką skórę. — Zrobiłaś to. To jest czarna magia. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby stać się kimś, kto będzie się w stanie sam obronić. Kimś, kto zmieni swój los. — W drugiej dłoni trzymał cztery karty, które zwinnie zawirowały wokół jego palców. Czy te karty to twoja sprawka, czy po prostu słyszałeś moją rozmowę? — Kimś, kto będzie panem. — Mimo tego, że nie ruszył się z miejsca, poczułam jego oddech na swojej skórze.

— Dlaczego tak bardzo chcesz, abym to zrobiła? Jesteś demonem. Demony nie pomagają ludziom i…

— A co innego masz do zrobienia? — Ucichłam. — Przecież to widać. Po tobie i… Tym paskudnym chłopaku. Kiedy miałaś magię, dążyłaś dokładnie do tego samego co on. — Mrugnęłam, a on zniknął. Już po chwili odgarnął moje włosy i dotknął pleców. — Nie śnisz czasem o potędze? Nie wydaje ci się, że gdybyś miała magię, to nie zostałabyś… Wykluczona? Twoja, tak droga ci, rodzina i znajomi nawet nie spytali cię zdanie, Norene. — Czułam, jak ból w mojej klatce piersiowej zaczął rosnąć. — Mała, bezbronna Norene. Sama w środku domu. Wysłana daleko od niebezpieczeństwa. Daleko od Śmierci, która czeka na słodkie dusze. — Odwróciłam się gwałtownie i wymierzyłam mu cios w policzek. Oddychałam ciężko. Skrzywiłam się, gdy żółć napłynęła mi do ust. — Nie ma innego wyjścia, dziewczę — powiedział nieco ciszej, nie przejmując się tym, co mu zrobiłam. — Jeśli nie spróbujesz, to zginą ci, których kochasz. Będziesz patrzyła na ich martwe ciała, a gdy to się wypełni, przyjdzie czas na ciebie. — Obszedł dookoła pokój. Głowę miał dumnie uniesioną. Jego szata włóczyła się za nim po ziemi. — Będziesz umierać sama. Boleśnie. Tyle razy, że nie sposób będzie zliczyć. Aż w końcu odpuścisz i Śmierć nie da ci kolejnego onyksu. — Ona gardzi takimi zatraceńcami. Jego ostatnie słowa rozbrzmiały w mojej głowie. Jedyne, co zostało w domu po jego obecności, to zapach wiosennego, orzeźwiającego deszczu. Stałam przez chwilę nieruchomo, zszokowana i przerażona. Ciało miałam odrętwiałe. Zastane mięśnie z trudem pozwoliły mi na przejście paru kroków w kierunku łazienki, przed którą padłam ze zmęczenia. Wielokrotnie próbowałam się podnieść, ale nie było to możliwe. Leżałam więc na zimnej podłodze. Moje czoło zlane było potem, a skóra rozgrzana przez gorączkę. Gardło miałam wysuszone. Język przyklejał mi się do podniebienia. Czułam pulsujący ból za oczami i w okolicy skroni. Nie chcę, żeby się tak stało. Nie chcę, żeby to była prawda. Pragnę jedynie dobra mamy, Chrisa, Lishy, jej synów oraz ciotki. Oni są dla mnie ważni. Oni są moim światem.

— Nie może… To nie może się spełnić. — Każde słowo było dla mnie bolesne i kosztowało mnie więcej wysiłku niż normalnie.

— Chcesz coś zmienić? Chcesz mieć poczucie, że zrobiłaś coś więcej, niż samo czekanie? — Leżąc plecami do góry, widziałam jedynie dół niebieskiego ubrania demona. Przecież właśnie to chciałam zrobić. Po to wyzbyłam się tej magii. Moje gałki oczne poruszały się niespokojnie, a ja nie mogłam nad tym zapanować.

— Tak. — Wraz z wypowiedzeniem tego słowa, poczułam się znacznie lepiej. Uniosłam się do pozycji półsiedzącej i wpatrywałam się w niego. W którym momencie stałam się marionetką w dłoniach bytu, ludzką zabawką w szponach losu i naiwną lalką w oczach bogów? Czy kiedykolwiek nadejdzie czas, że będę mogła decydować sama o sobie? Zaczęłam wątpić, że nadejdzie tak bardzo wyczekiwany przeze mnie czas nadziei — czegoś, co sprawiało, że o kolejnym dniu myślałam z pogodą ducha, a nie strachem czy odrazą.

Rozdział czwarty

Byłam naiwna w całej tego słowa okazałości. Zaślepiło mnie dzikie, nieprawdopodobne marzenie o byciu kimś, kim nigdy nie było mi dane być. Myślisz, że jesteś jakąś bohaterką?! Słowa mojego brata zagrzmiały w mojej głowie. Nie jestem i nigdy nie uda mi się być. Miałeś rację. Gdybym potrafiła być szczera z innymi, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Uniosłam wzrok i spojrzałam na długowłosego demona, który również mi się przypatrywał. Za bardzo się przyzwyczaiłaś do jego obecności. Jesteś od niego zbyt zależna, a teraz karmi się tobą i twoimi emocjami. Rugałam siebie w myślach. I nieoczekiwanie, po raz pierwszy od dawna, musiałam się ze sobą zgodzić. Demony od zawsze były przebiegłymi istotami. Wraz z Cherubami plasowały się na szczycie hierarchii złożonej z pozaziemskich bytów. A ja, zamiast uciekać, próbować go przegonić, zaczynałam mu ufać. Z każdym razem, gdy czułam w nim dobro, on używał swoich mocy do przestraszenia lub osłabienia mnie. Stałam się naprawdę łatwowierna, niemal ludzka w swej nieodpowiedzialności.

Podniosłam się delikatnie z podłogi i trzymając się ściany, przeczekałam parę sekund, aby zawroty głowy minęły. Powolnym ruchem odgarnęłam włosy, które spadły na moją twarz. Zazgrzytałam zębami, czując, jak zbierała się we mnie resztka złości.

— Dlaczego tak ci na tym zależy? — zapytałam. Głos miałam hardy, jednak zbyt cichy, aby wywołać na nim jakieś wrażenie. — Jeśli tak ma być, to po prostu mnie zabij. — Przez chwilę wydawało mi się, że na jego twarzy wystąpiło zdziwienie. Zaraz potem jego złowieszczy, nieco wymuszony uśmiech zakrył to uczucie.

— Nadal mi nie zapłaciłaś. Chyba wiesz, że… — Przymknęłam powieki, nie chcąc słuchać czegoś, co było kłamstwem.

— Gdybyś chciał, odebrałbyś zapłatę. — Te słowa sprawiły, że rozchylił usta w geście zszokowania. — Nie miej mnie za idiotkę. Może teraz jestem pozbawiona magii, ale od urodzenia przez długi czas byłam czarownicą. Uczyłam się tego wszystkiego nie po to, aby teraz byle demon mną pomiatał. Nie zapominaj o tym — mówiłam spokojnie i powoli, ani razu nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego. — Będzie łatwiej, jeśli powiesz, czego oczekujesz… Bo jest coś takiego, prawda? — zapytałam.

— Muszę nad tym pomyśleć — odpowiedział. Był w stanie, w jakim nigdy wcześniej go nie widziałam. Biła od niego pokora, która zupełnie do niego nie pasowała. Podeszłam do plecaka, który leżał pod wieszakami na kurtki i wyciągnęłam z niego zeszyt w twardej oprawie i długopis. — Co to? Co… Co robisz? — Zmarszczył czoło.

— Skoro nie mogę używać Samopisu, będę pisała ręcznie — wyjaśniłam. Wyrwałam kilka pierwszych zapisanych kartek i wrzuciłam je do kosza. Usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać. — Chcę zapisywać, co robię. Tak jak ten mężczyzna od dziennika. Być może jeśli trochę zmodyfikuję jego sposoby, to uda mi się osiągnąć to, do czego dążył. — Odwróciłam się w stronę, gdzie stał demon. — To dobry… — Zamarłam na chwilę, widząc, że zostałam całkowicie sama. — Pomysł.

Zaczęłam starannie spisywać to, co udało mi się zapamiętać z pobieżnego przeglądania tajemniczego notatnika. Dopisywałam swoje pytania i sugestie. W czasie krótkich przestojów parzyłam kawę i chodziłam po domu, zerkając w okna. Dlaczego tak zareagował? W mojej głowie wciąż tkwił obraz zszokowanego długowłosego. Nie spodziewał się, że zdobędę się na, choć odrobinę asertywności? Po przerwach wracałam do pisania, a gdy skończyłam, na koniec dopisałam ostatnie, kluczowe pytania: Jak można znieważyć żywioły? Od którego należy zacząć? Westchnęłam głośno. Odchyliłam się na krześle i podrapałam się po policzku. Zima była porą roku, w której rządził żywioł wody. Był on wtedy najsilniejszy, więc nie chciałam go zhańbić, póki nie byłam w stanie wykonywać żadnych czarów. Najsłabszy w tamtym czasie wydawał się ogień. Był on jednak na tyle nieprzewidywalny i przepełniony złością, że bałam się zaczęcia od niego. Powietrze wydawało się dobrym pomysłem, ale jako moja przewodnia domena, mogła sprawiać niemałe problemy. Potrząsnęłam głową. Została ziemia. Filar magii przez wielu uważany za najsłabszy i najbardziej wyrozumiały. Nie była to w całości prawda. Choć rzeczywiście czary natury dopuszczały nieco więcej nieprecyzyjności. Popełniając większe pomyłki, czarodziej nie musiał się obawiać dotkliwych konsekwencji. Nie było to jednak równoznaczne z siłą tego typu magii. Wszystkie cztery domeny były tak samo potężne.

— Ziemia… — szepnęłam pod nosem, by lepiej się skupić, ale pukanie do drzwi przeszkodziło mi w tym. Niepewnie wyjrzałam przez małe okienko i zmarszczyłam czoło, widząc stojącą na schodach dziewczynę. Drobne ciałko otulone miała grubym płaszczem. Krótkie brązowe włosy śmiesznie wystawały spod wełnianej czapki. Otworzyłam drzwi, wpuszczając do środka chłodne powietrze.

— Tak? — Zauważyłam, że nieznajoma trzymała pod pachą białego laptopa.

— Przepraszam panią. Nie wiedziałam, że pani Beatrice wyjechała — powiedziała nieśmiało. W jej zielonych oczach zamigotały tajemnicze iskierki. Jest Łowcą? Co tu robi w ludzkie święto?

— Znasz moją… Znasz Beatrice? — W myślach dziękowałam samej sobie, że zdążyłam ugryźć się w język i nie powiedziałam, że właścicielka domu była moją ciocią.

— Tak… To znaczy nie. Ehh… Po prostu czasem pozwalała mi korzystać z jej sieci. Moja często szwankuje. I właśnie chciałam spytać, czy mogę skorzystać z internetu? — Kiwnęła głową na laptopa. — Jak było ciepło, to po prostu siedziałam na werandzie, ale dzisiaj… — Obejrzała się za siebie i zmarszczyła nos, gdy silny wiatr zahuczał obok nas.

— Dziś jest Wigilia — powiedziałam, a brązowowłosa posmutniała na te słowa.

— Rozumiem. — Zbierała się, aby opuścić posiadłość. Moje serce zaczęło bić nieco szybciej.

— Myślę… — Przełknęłam nerwowo ślinę. Och, do cholery co ja robię! — Że nic się nie stanie, jeśli zostaniesz na trochę.

— Dziękuję pani! — Zdjęła pospiesznie rękawiczkę z prawej ręki i podała mi swoją zmarzniętą dłoń. — Jestem Shirley Naylor.

— Norene. — Powstrzymałam się od wypowiedzenia nazwiska i obserwowałam, jak dziewczyna weszła do domu. Niemal natychmiastowo, gdy przekroczyła próg, poczułam obok siebie obecność Demona Wody. Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam na niego sugestywnie. Lepiej jej pilnuj, bo jeśli nie to oboje możemy mieć problemy. Zrozumiał mnie bez słów i podążył za nieznajomą. Wstawiłam wodę na herbatę i niecierpliwie stukałam palcami w kuchenny blat. — Więc… — zaczęłam. — Beatrice pozwalała ci tu przychodzić?

— Tak. W zasadzie bywałam tu dosyć często. — Wlałam wrzątek do filiżanek, a ich zawartość natychmiastowo zabarwiła się na zielono. Do jednej z nich dodałam kroplę olejku szałwiowego.

— Herbata — powiedziałam i postawiłam przed nią napar.

— Dziękuję. W zasadzie to nie będę długo siedzieć. Chciałam tylko wysłać kilka zdjęć i filmów do moich rodziców — wytłumaczyła i upiła łyk. — Och, bardzo dobra.

— Dodałam szałwii, ona działa oczyszczająco. — Oblizałam nerwowo usta. Chroni, wzmacnia i harmonizuje. Wyczuła to, czy po prostu jej smakuje? — Nie mieszkasz z rodzicami? — zagadnęłam, a ona pokręciła głową.

— Pracują za granicą. Mieszkam z babcią. Dlatego czasem wysyłam im zdjęcia i filmy, żeby wiedzieli, co u mnie. Niestety, mój internet…

— Nie daje rady. Rozumiem. — Trwałyśmy tak chwilę w ciszy, od czasu do czasu upijając odrobinę herbaty. — A twoja babcia… — Uniosłam brew, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chciałam powiedzieć. — Twoja babcia się nie martwi?

— Na początku trochę tak, ale teraz wie, gdzie jestem i jest spokojna. Wysłane. Dziękuję pani bardzo. — Uśmiechnęła się serdecznie. — No i przepraszam za kłopot.

— Powiedzmy, że nie ma sprawy. — Przypatrywałam jej się chwilę z uwagą. Była ode mnie niższa. Czubek jej głowy sięgał mi do nosa. — Przyjdź, jeśli będziesz miała coś jeszcze do wysłania. Nie krępuj się. — Odprowadziłam ją do wyjścia. Patrzyłam, jak ostrożnie zeszła po schodach, a następnie zniknęła wśród drzew, przez które prowadziła wydeptana ścieżka.

— Oszalałaś?! — Głos demona był pełen furii.

— Być może, ale nie powiesz mi, że nie wyczułeś, że coś z nią jest nie tak — odparłam, a mężczyzna zastanowił się przez chwilę.

— Nie wyczułem nic silnego. Pogodna aura i odrobinę silnej woli. Zwykły człowiek, do tego całkiem marnie wyglądający. Chude, kruche zwierzątko. — Przewróciłam oczami na jego komentarz. — A ty to żyjątko przyjęłaś, napoiłaś i wypuściłaś w las. Trzeba było, chociaż… — Uniosłam dłoń, a on uciszył się momentalnie. Przez moje ciało przeszedł dreszcz ekscytacji. Był taki stwór. Potężny opiekun kniei. Wiecznie głodny, nienasycony.

— Wezwę Deboraka — Z ciekawością obserwowałam, jak kąciki jego ust powędrowały ku dołowi.

— Nie. Nie pozwalam ci tego zrobić, dziewczyno. — Oparłam dłonie na biodrach i spojrzałam na niego lekko zdenerwowana.

— Daj spokój, przecież to jest dobry pomysł! Stary, głodny potwór, w którym mieści się mnóstwo energii…

— I co?! — huknął w moim kierunku, a ja zamarłam. Nasze spojrzenia skrzyżowały się wojowniczo. — Zabijesz go? — Przybliżył się do mnie, ale jego oczy błyszczały przerażająco. — Jesteś w stanie kogoś zabić? — dopytywał. — Wiesz, jakie to niesie ze sobą piętno? Nieważne, czy to człowiek, demon, duch, potwór, magiczny… To wszystko jest nieważne. Bo, nawet gdy zabijasz największego wroga, umysł łamie się na pół — wycedził ostro. — Nigdy nie będziesz w stanie odebrać ży…

— Spóźniłeś się z tym osądem — powiedziałam i zmierzyłam go wzrokiem. — Nie patrz na mnie tylko pod względem tego, że straciłam moc i jestem chwilowo zagubiona. — Jego oczy rozszerzyły się niebezpiecznie. — Wyprawiałam czary, których skutki ludzie w telewizji nazywali katastrofami. — Uśmiechnęłam się lekko, gdy ujrzałam zmieszanie na jego twarzy.

— Więc zabiłaś już kogoś — stwierdził sucho. Przełknęłam ciężko ślinę i zmrużyłam oczy.

— To nie jest coś, z czego jestem szczególnie dumna — wyznałam. Jego wzrok spoczął na mnie. Długowłosy wyglądał, jakby zastanawiał się nad czymś wnikliwie.

— Zacznij się przygotowywać, a ja znajdę ci bliźniacze drzewo w lesie — powiedział w końcu i przeniknął przez ścianę. Zostawił po sobie tylko zapach powietrza po letniej burzy.


Niebo witało się z księżycem i roztaczało nad okolicą różowawą, wieczorną poświatę. Śnieg przestał padać. Osiadł spokojnie na ziemi i skrzypiał pod butami śmiałków, którzy odważyli się wyjść na kłujący w skórę mróz. Ciężki plecak niemal przeważał mnie do tyłu. W dłoniach trzymałam jeszcze ciepłe ciasto. Szybkim krokiem podążałam za Demonem, który zwinnie poruszał się wśród gęstych drzew. Niepewnie stąpałam po nieznanych terenach. W głowie kołatało mi mnóstwo myśli. Czy wyjdę z tego żywa? A jeśli tak, czy będzie to wystarczające do zbezczeszczenia żywiołu. Las był gęsty, a im dalej szliśmy, tym ciemniej się robiło.

— Nic nie widzę — powiedziałam zgodnie z prawdą, bo już po chwili nie byłam w stanie rozróżnić nawet konturów. Poczułam, jak długopalczasta dłoń chwyciła moje ramię i zaczęła mnie prowadzić.

— To tutaj — powiedział w końcu, a ja położyłam wypiek na ziemi i po omacku wyciągnęłam kilka zielonych świeczek, które próbowałam rozpalić.

— Cholera… — przeklęłam pod nosem, gdy płomień zapałki poparzył opuszki moich palców. Rozstawiłam je wokół drzewa, które wyglądało jak dwa złączone ze sobą pnie. Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam na mężczyznę.

— Musisz mi coś przyżec — szepnęłam i podeszłam nieco bliżej niego. — Jeśli umrę, to nie będziesz gnębił mojej rodziny. Znajdź moją duszę i karaj ją, ale zostaw moich bliskich. Dobrze? — Patrzył na mnie obojętnie i po chwili wyciągnął zza pleców lśniący, srebrny nóż.

— Wodny sztylet. Będzie ci służył. — Ostrożnie chwyciłam magiczne ostrze i z trudem powstrzymywałam się, aby nie zacząć go oglądać. — Nie umrzesz, będę ci pomagał — dodał.

— Nie mogę dłużej na tobie polegać — powiedziałam, a on przymknął swoje powieki, jakby nie mógł już słuchać moich słów.

— Nie przejmuj się tym teraz. Może jestem byle demonem, ale nie czyham na twoje życie. Gdybym miał plan cię zabić albo prawdziwie gnębić… — Przybliżył się do mojego ucha. Mogłam poczuć, że od jego ciała biło magiczne zimno. — Już dawno byłabyś martwa. — Po moim ciele przeszły ciarki. Powoli uniosłam głowę do góry, a jego oddech rozchodził się po mojej szyi. Bogowie, co ja robię…

— Zacznijmy to. — Były to jedyne słowa, które zdołałam wyszeptać. Demon odsunął się ode mnie i stanął nieco dalej. Obserwował moje ruchy. Wygląda na gotowego do działania. Czujnego. — Ale… — Dół mojej szczęki zaczął drżeć niekontrolowanie. — Przecież ja nie mogę go przywołać. — Jak mogłam o tym zapomnieć? Jak mogłam zapomnieć o czymś, co trwa już tak długo?

— Użyjesz mojej mocy. — Ponownie znalazł się obok mnie i ścisnął delikatnie moje ramie. Chwycił pasmo swoich włosów i odciął je, wykonując ruch palcami. — Powinno wystarczyć. — Wręczył mi kosmyki, które kurczowo ściskałam w dłoni. Odetchnęłam głęboko parę razy i zamknęłam oczy. Muszę być spokojna. Pełna opanowania. Wyciągnęłam fioletową włóczkę i zaczęłam krążyć wokół drzewa i oplatać je materiałem. Kolor ten pomagał łączyć się z bytami pozaziemskimi, wzmagał zdolności psychiczne, odkrywał nową wiedzę i ukryte sekrety. Rytmicznie stawiałam kroki i skupiałam się na wszystkich dźwiękach, jakie dochodziły do moich uszu. Zapach świeżego igliwia dotarł do mojego nosa i sprawił, że poczułam się lepiej. Wyjęłam drewnianą miskę i nalałam do niej wcześniej przygotowaną wodę.

— Żarłoczny, spragniony dobrobytu. Czcigodny Deboraku, przybądź na swą ucztę — wydeklamowałam. Zobaczyłam, jak dwie z czterech świec zgasły przez gwałtowny podmuch wiatru. — Deboraku, Władco Lasów. Panie Wzrastania. Zaszczyć nas swoją potęgą. — Ziemia pod moimi stopami zadrżała. Z ciemności zaczęły wydobywać się nawoływania różnorakich zwierząt. Wycie wilków i huczenie sów przewodziły dzikim pokrzykiwaniom. Kolejna świeca zgasła. Nastał niemal kompletny mrok. Usiadłam na śniegu, nie zwracając uwagi na to, że moje spodnie zaczęły powoli przemakać. Ustawiłam przed sobą ostatnią palącą się świecę i misę wypełnioną płynem i ciastem. Uniosłam płomień do góry i zgasiłam go dmuchnięciem. — Deboraku… — Tysiące błękitnych świetlików wyfrunęło z pobliskiego krzaka. Oświetliło okolicę i stojącego przede mną potwora. Na czterech ogromnych, zielonych łapach umiejscowiona była skalista skorupa porośnięta mchem. Na wierzchu wyrastała dorodna paproć. Pokaźny pysk mieścił na sobie dwoje onyksowych oczu. Dziury służące za nozdrza oraz kły wystające z cienkich, ale niezwykle szerokich ust. Dwa czółka beztrosko zwisały ze szczytu jego głowy, a na ich końcach błyszczały bliźniacze kryształy. Zgodnie z legendami, kamienie te miały przepotężne uzdrawiające moce, a ten, kto posiadł choć jeden, mógł cieszyć się wiecznym zdrowiem i czystym umysłem.

— Ludzkie dziecko? — odezwał się głębokim, powolnym głosem. — Czego pragniesz? — Wokół nas zaczęły gromadzić się zwierzęta. Niedźwiedzie, wybudzone przez wyższe siły ze snu. Głodne, dzikie psy, które błąkały się po okolicy. Chmary owadów, które normalnie w czasie zimy powinny ukrywać się lub zginąć.

— Zaprosiłam cię na ucztę. — Przysunęłam czekoladowy wypiek w jego kierunku.

— Dlaczego? — zapytał, a ja spojrzałam nerwowo na Demona. Szybko, myśl.

— Jest ludzka Wigilia. Ludzie świętują przy stołach, lecz nikt nie pamięta o tobie. Zjedz więc i bądź spokojny. — Na moje słowa potwór odpowiedział przeciągłym mruknięciem. Jednym przesunięciem języka zgarnął potrawę w głąb swojego cielska.

— Słodycz… Ty i Wodny Pan czegoś potrzebujecie? — Pokręciłam głową. Wodny Pan? Nigdy nie pomyślałabym, aby tak do niego powiedzieć.

— Jedynie twej łaski, panie. Wypij, by nabrać sił. Wstałam ostrożnie i podniosłam misę, a następnie wlałam wodę do pyska Deboraka. Ten oblizał się leniwie. Nastała cisza, w której trakcie moje serce zaczęło bić z zawrotną szybkością. Leśny Władca zrobił parę chwiejnych kroków i spojrzał na mnie. Następnie upadł, wywołując huk, który zatrząsł całym lasem. Zwierzęta rzuciły się w moją stronę. Pazurami i zębami rozszarpywały moją skórę, lecz po chwili odsunęły się przerażone. Pomiędzy mną a nimi wyrosła błękitna powłoka, której twórcą był długowłosy mężczyzna. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę bezwładnie leżących na ziemi klejnotów. Zadrapania, dawały o sobie znać przy każdym, choćby najdrobniejszym ruchu. Co chwilę oblewały mnie zimne poty. Wodnym sztyletem odcięłam obydwa kamienie, a ze stworzonych przeze mnie zranień zaczęła tryskać gorąca krew. Oblewała mnie sowicie, sprawiając, że moje włosy i ubrania przesiąkły jej zapachem. Otumaniona niesamowitą wonią spojrzałam na swoją poplamioną skórę i przyłożyłam ją do warg. Oblizałam skrycie palce i wypuściłam powietrze z płuc. Jego krew jest ciepła i słodka. Podłożyłam dłonie w miejsce cięcia i nabierałam juchę niczym wodę z kranu, a następnie wypijałam szybko.

— Dłużej ich nie utrzymam. — Powiedział Demon, wytrącając mnie z amoku, a ja pokiwałam głową. Stanęłam na jednym z kryształów i nadepnęłam go całym swoim ciężarem. Magiczne odłamki roztrzaskały się pod moją stopą i zaczęły unosić się w stronę nieba. Wpatrywałam się w drugi klejnot. Dałby mi witalność, pozwoliłby żyć w spokoju… Zamrugałam parę razy, aby pozbyć się tych myśli. Nie po to tu jestem. — Norene, zwierząt przybywa. — Głośny brzdęk i skruszenie się niebieskiego pola, sprawiło, że otworzyłam szerzej oczy. Wodny Pan ruszył w moją stronę, a ja bez zastanowienia rzuciłam przed siebie połyskującą bryłkę. W momencie, gdy dotknęła podłoża, potłukła się, zostawiając po sobie jedynie magiczną poświatę. Ziemia zapadła się dokładnie przed i za nami, grzebiąc żywcem śpiącego potwora i całą zebraną zwierzynę. Wszystko zaczęło drżeć. Szum drzew zagłuszał ryk bólu, jaki wydostawał się spod powierzchni. Zacisnęłam powieki i zaczęłam mimowolnie krzyczeć i na siłę wyginać swoje palce. Demon złapał moje ramiona i uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch. Zaciskałam mocno zęby, gdy w mojej głowie rozbrzmiał odgłos oskórowania wszystkich istot naraz. Do ust napłynęła mi krew, lecz była ona zwyczajnie metaliczna i nieciekawa w smaku. Zupełnie inna niż Deboraka. Nie tak ciepła, nie tak porywająca… Nudna. Wszystko zaczęło się uciszać i wracać do normy. Oddychałam ciężko. Czułam, jak długowłosy mężczyzna napierał na mnie swoim ciałem. Zasnął? Spojrzałam na niego. Był odrobinę pobrudzony czerwienią, przez to, że mnie dotykał. Oczy miał zamknięte, twarz spokojną. Odsunęłam się rozważnie i chcąc obrócić go na plecy, zauważyłam, że w miejscu łopatek widniały głębokie zadrapania. Szatę miał porozrywaną, a jej kawałki brodziły w jego gęstej, szarej krwi. Dziwne, moje obrażenia zniknęły.

— Demonie? — Potrząsnęłam jego ramieniem i poklepałam lekko jego policzek. — Obudź się, proszę. — Poruszył się odrobinę i westchnął.

— Moja moc była osłabiona. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że to możliwe… — wymamrotał ledwo zrozumiale i uniósł powieki. — Jesteś cała we krwi. To nie twoja krew, prawda? — Dotknął mojego policzka i zaczął zdrapywać przyschniętą do skóry maź. — Twoje oczy błyszczą się tak, jak w chwili, gdy pierwszy raz cię zobaczyłem — szepnął i ponownie oparł o mnie głowę. Odgarnęłam włosy z jego twarzy i próbowałam go podnieść. Co to znaczy?

— Nie możemy tu zostać. Chodźmy stąd — powiedziałam i pomogłam mu wstać. Zebraliśmy wszystkie rzeczy i powoli kierowaliśmy się w stronę domu. Mróz ponownie zaczął atakować nasze ciała. Podgryzał palce, nosy i uszy. Oświetlałam drogę słabym światłem latarki telefonu. Szliśmy oparci o siebie. Miałam nadzieję, że nie było wśród żyjących nikogo, kto był w stanie wypatrzeć nas w tym żałosnym, godnym pożałowania stanie.

— Nie sądziłem, że to się tak potoczy — szepnął, a ja prychnęłam pod nosem.

— Myślałeś, że nie przeżyję? — zapytałam sarkastycznie.

— Myślałem, że ja też zniknę. Wydawało mi się… Wydawało mi się, że magia ziemi nie wyczerpie mnie tak bardzo. — W jego głosie można było usłyszeć poczucie winy.

— Nie przejmuj się tym teraz. — Starałam się go uspokoić.

— Byłem… W wielu takich sytuacjach. Powroty po bitwach i naprawdę trudnych walkach… — Zamilkł i pokręcił głową.

— To nie była trudna potyczka. Trochę nieprzegotowanego maku oraz wawrzynu w napoju i cieście. Zapadasz w narkotyczny, pełen wizji sen. Bywałam w większych tarapatach — wyjaśniłam. Demon zatrzymał się i wyprostował, dając mi do zrozumienia, że da radę iść sam. Oblizałam nerwowo swoje wargi. Maleńkie ukłucie z tyłu głowy zasygnalizowało mi, że mogłam się powstrzymać od chełpienia i wysłuchać jego opowieści.

— Zadziwiasz mnie, dziewczyno — powiedział z dziwnym zrezygnowaniem w głosie. Chwycił torbę, którą niosłam i zarzucił ją na ramię. — Tak to się nosi? — Zmienił nagle temat, a ja zachichotałam, widząc, jak męczy się, by założyć plecak. Żyjesz tak długo, nigdy nie widziałeś, jak ktoś nosi plecak? — Nigdy nie miałam okazji go przymierzyć — powiedział, a ja uśmiechnęłam się lekko. Po chwili jednak mój entuzjazm zmalał.

— Myślisz, że Deborak… Jest bezpieczny? Nie chciałam go zabić… — Mężczyzna spojrzał na mnie pocieszająco.

— Wrócił do ziemi, domena go uleczy. A ty? Czujesz się lepiej? Sprawdzę potem, jak twoja choroba. — Z trudem powstrzymywałam się od tego, aby nie wybuchnąć śmiechem. Czułam, jak moje policzki zrobiły się czerwone.

— Dobrze, panie Demonie — szepnęłam sarkastycznie.

— To nie jest moje imię — odpowiedział podejrzliwym tonem. — Ale odpowiada mi, że zaczęłaś nazywać mnie po prostu Demonem. Tak już chyba jest, że ludzie potrzebują wszystkiemu nadawać nazwy… — Zagryzł lekko wnętrze swojego policzka i uniósł beztrosko swój wzrok, jakby chciał policzyć wszystkie gwiazdy.

— Na pewno? — Uniosłam jedną brew. — Wiesz, zawsze mógłbyś mi podać swoje imię i byłoby po sprawie — powiedziałam żartobliwie. Doskonale wiedziałam, że nie mógł mi wyjawić tego, jak się nazywał. Dałoby mi to nad nim nieograniczoną władzę.

— Miałem wiele imion — zwierzył się.

— Deborak nazwał cię Wodnym Panem. — Zastanowiłam się przez chwilę. — Jesteś wyższym demonem wody, mam rację? Jeszcze nie wiem jak bardzo potężnym, ale… — Zamilkłam. Być może nie powinnam cię lekceważyć. — Byłeś dobrze traktowany? — Zmieniłam temat. Spiął gwałtownie swoje mięśnie. Powoli oddalaliśmy się od gęstwin.

— Nie zawsze. Nigdy tego nie oczekiwałem. To ludzie pragną zrozumienia. Ja byłem… Ja jestem tylko narzędziem. Robiłem podłe rzeczy, zabijałem niewinnych. Ale służenie niektórym było katorgą nawet dla mnie. Był tylko jeden pan, który traktował mnie na równi. Przepotężny czarodziej, dla którego byłem w stanie zrobić wszystko. — Słuchałam z zaciekawieniem jego opowieści.

— Gdzie jest teraz twój pan?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 52.88