Przez całą noc, Dawid rzucał się na łóżku jak ryba w sieci. Nie mógł zasnąć od nadmiaru myśli, które kotłowały się w jego głowie. Jego współosadzeni towarzysze niedoli, spali jak zabici. Może dlatego, że byli już w tej celi od jakiegoś czasu i zdążyli się już przyzwyczaić. Jednak dla Dawida była to pierwsza noc za kratami, może dlatego sen nie nadchodził. Nad samym ranem w końcu zasnął, jednak jego spokój nie trwał długo. Ponieważ jeden ze współwięźniów, zaczął sobie parzyć poranną herbatę. Kabel elektryczny, do którego były przyczepione dwie żyletki strasznie buzował w słoiku z wodą. To do reszty obudziło nowo skazanego, którego pierwsza noc w więzieniu właśnie się zakończyła.
— Ty, nowy, strasznie się rzucałeś na koju — odezwał się Maca.
— Sorry, nie mogłem spać.
— Ja rozumiem że to dla ciebie nowość, ale bez przesady.
— Postaram się nie przeszkadzać następnej nocy.
— Ja myślę — odparł Maca.
Zapach świeżo zaparzonej czajany, rozszedł się po niewielkiej celi. Dwóch pozostałych więźniów, zaczęło się kręcić na pryczach.
— Dla mnie też zrób — odparł Wito.
— Się rozumie.
W celi oprócz wspomnianych, Macy, Dawida i Wito był jeszcze Długi. Najstarszy z towarzystwa więźniów, który oprócz wieku miał jeszcze na swoim koncie najdłuższą odsiadkę. Ale od początku, Długi miał pięćdziesiątkę na karku, trzy wyroki za sobą a czwarty akurat odsiadywał. Za co podpadł wymiarowi sprawiedliwości? Otóż bardzo lubił wystawne życie, jednak robił to na koszt innych. Czyli kradł, wdawał się w bójki i wymuszał haracze. Na swoim koncie miał już ponad dwadzieścia lat za kratami, a to nie wyglądało jeszcze na jego ostatnie słowo. Maca był szefem gangu, jednak ktoś go sprzedał za mniejszy wyrok i tak znalazł się za kratami. Wito był z nich najgrzeczniejszy, jeśli tak można powiedzieć. Co prawda też żył na koszt innych, jednak nikogo nie zabił, nie wymuszał haraczy. Jedynie lubował się w oszukiwaniu płci pięknej. Co to znaczyło w rzeczywistości? Otóż utrzymywały go kobiety, które poznawał w różnych okolicznościach. Kiedy zaskarbił sobie ich miłość i zaufanie, to już praktycznie nic nie musiał robić. Jedynie ciągnął ich na kasę, jak tylko mógł najlepiej. W końcu i on przejechał się na gorących uczuciach, ponieważ znalazły się kobiety, które zechciały zeznawać przeciwko niemu. Gdyby kochał tylko jedną z nich, nic by zapewne się nie stało. Ale jego serce było zbyt wielkie, żeby ograniczać się tylko do jednej szparki. W dodatku okradanie kobiet ze wszystkiego co miały, dało taki a nie inny skutek w postaci odsiadki. A co takiego przeskrobał Dawid? W swoje dwudzieste drugie urodziny, wracał pijany nad ranem z imprezy. Jednak nie doszedł spokojnie do domu, ponieważ na drodze stanęło mu trzech gości. Prośby aby zeszli z drogi i dali mu spokój nie pomogły, wręcz przeciwnie chcieli mu zabrać telefon i pieniądze. Wspomnieli coś jeszcze o kurtce i butach, jednak na takie warunki Dawid nie chciał się zgodzić. W wyniku tego rozegrała się bójka, która miała swój nieoczekiwany koniec. Według tego co miało miejsce, trzech typów powinno spokojnie poradzić sobie z jednym napadniętym osobnikiem. Jednak Dawid nie należał do tchórzy, postawił się swoim oprawcom. A że wcześniej trenował co nieco sztuki walki, więc to pomogło mu rozprawić się z mężczyznami. Kiedy na miejsce przyjechała policja, okazało się że jeden z napastników jest nieprzytomny. Podczas upadku uderzył się w tył głowy, co skutkowało jakimś tam wylewem. Oczywiście podczas przesłuchań, napastnicy oskarżyli Dawida o czynną napaść. I tak oto napadnięty, w jednej chwili stał się napastnikiem. Prokurator w tej sytuacji nie miał żadnych wątpliwości, aby oskarżyć Dawida o pobicie ze skutkiem trwałego uszczerbku na zdrowiu. Kiedy Mężczyznę wieziono do odsiadki, napastnik dalej przebywał w szpitalu nie odzyskawszy do tej pory przytomności. Dawid dostał pięć lat, z możliwością podniesienia wyroku, jeśli poszkodowany w bójce zmarłby podczas odsiadki osadzonego. Więc tak naprawdę, nie wiadomo jak potoczą się dalsze losy naszego bohatera. Sprawa jest nie zamknięta, więc rozwojowa w każdym momencie jego odsiadki. Jak do tego doszło, że sąd uwierzył w zeznania napastników a nie relację napadniętego? Takie rzeczy mogą się wydarzyć jedynie w naszym kraju, widocznie dowody w sprawie były nie do podważenia. Do porannego apelu na korytarzu więziennym, pozostała jeszcze godzina. Jednak w tym momencie w celi już nikt nie spał. Zza krat okiennych wschodziło słońce, budził się kolejny dzień wiosny. Nie opodal płotu na drzewie, jakiś ptak ćwiczył swoje gardło śpiewając swojej wybrance. Przyroda budziła się do życia, zupełnie innego niż to tutaj. Dobrze że okno jest uchylone, ponieważ poranne wypróżnianie ludzi tu mieszkających mocno obciążyło atmosferę. Każdy ma inną przemianę materii, więc smród mieszał się czterokrotnie. Czy można do tego przywyknąć? A jest inne wyjście? To nie sanatorium w Ciechocinku, tylko więzienie dla osadzonych przestępców. Na stoliku pokazały się trzy kubki z parującym czajem, czyli czwarty osobnik musiał sobie zrobić sam. Dawid spojrzał na dół z górnego koja, na którym leżał.
— No młody, mamusi tutaj nie ma, sam sobie zrób picie — zaznaczył Maca.
— W porządku.
— Zanim klawisz otworzy drzwi, musisz tu zrobić porządek.
— To znaczy? — zapytał najmłodszy z więźniów.
— Nie rozśmieszaj mnie, bierz miotłę i zamiataj.
Dawid usiadł na pryczy, przetarł oczy z niewyspania. Następnie delikatnie zsunął się na dół, tak aby nie trącić stolika.
— Tam za kotarą znajdziesz sprzęt — dodał Wito.
— Już widzę.
— Tylko tak zamiataj aby kurz się nie unosił.
— Okej.
W celi oprócz młodego, wszyscy pozostali palili papierosy. Więc na ten moment zrobiło się siwo od dymu. Dawid lekko zakaszlał, na ten odgłos wszyscy parsknęli śmiechem.
— Co, gryzie w gardło? — Zadrwił Maca.
— Nie.
— Przecież słyszę.
— Pewnie ty nie palisz?
— Zgadza się — odparł młody.
— Ale nie masz nic przeciwko? — Zapytał Długi.
— Ależ skąd.
— To dobrze.
Dawid wziął się za zamiatanie celi, miotła którą teraz machał była już mocno wysłużona. Obsypywały się z niej włosy, które dodatkowo utrudniały robotę. Jednak na nową trzeba pewnie zasłużyć, jak na wszystko inne w tym więzieniu.
— Coś marnie ci to idzie, nigdy tego nie robiłeś?
— Robiłem.
— Tak, pewnie mamusia sprzątała ci pokój — zadrwił Maca.
— Wcale nie.
— Przecież widzę.
W Dawidzie powoli zbierała się złość, dosyć że się w nocy nie wyspał, zaczęło mu burczeć w brzuchu, to jeszcze tych trzech ciągnęło z niego wała. Wiedział że jak wystartuje do Macy, to jego kumple rzucą się na niego. Może dałby im wszystkim radę, jednak jaki byłby tego finał? Pewnie natychmiastowa interwencja klawiszy, no i na dzień dobry jakaś izolatka. Nasrać sobie w papiery może w każdej chwili, ale czy ta była odpowiednia? Postanowił więc zapanować nad swoimi emocjami i w spokoju kontynuować zamiatanie podłogi. W końcu po kwadransie wsypywał piasek i kłaki do wiadra na śmieci.
— Po apelu i śniadaniu, pociągniesz jeszcze na mokro — odparł mu Wito.
— Dobra.
Po skończonej robocie, Dawid wziął swój kubek i nalał sobie wody z kranu. Wypił ją za jednym zamachem, po chwili zaczął ścielić swoje wyro. Kiedy skończył, drzwi się otworzyły i w przejściu stanął strażnik. Zlustrował całą celę, czy wszyscy osadzeni są na miejscu. W końcu wydał polecenie.
— Zapraszam na apel.
— Tak szefie — podlizał mu się Maca.
Wszyscy czterej wyszli z celi i ustawili się pod ścianą na korytarzu. Więźniowie utworzyli szereg, razem z innymi osadzonymi. Kiedy rozmowy ucichły, wyszedł do nich naczelnik więzienia nie jaki major Zawada. Zwrócił się on do do oficera dyżurnego, porucznika Zycha;
— Jaki stan na dzisiaj?
— Wszyscy obecni panie majorze!
— Rozumiem.
— Jakieś spostrzeżenia?
— W celi numer 38 nowy osadzony.
— Nazwisko?
— Kubiak Dawid.
— Który to?
— Kubiak, wystąp z szeregu!
Mężczyzna zrobił krok do przodu, wszystkie oczy były teraz skierowane w jego stronę. Dawid poczuł się jak na jakimś apelu w szkole, choć to może nie było dobre porównanie.
— Za co siedzi? — Spytał naczelnik.
— Ciężkie pobicie, pięć lat do odsiadki.
— Jakieś problemy?
— Na razie nie odnotowano — odparł oficer dyżurny.
— I niech tak zostanie — skwitował major.
— Tak jest!
— Jeszcze coś?
— To wszystko panie majorze.
— W takim razie koniec apelu.
— Rozejść się do cel!
Więźniowie niemal automatycznie rozeszli się, robili to przecież dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Kiedy klawisz zamknął za nimi drzwi celi, usiedli na swoich pryczach czekając na śniadanie. Dla Dawida miało to być pierwsze w jego odsiadce, już czuł ssanie w żołądku, jednak starał się nad tym zapanować. Reszta ferajny zapaliła sobie po papierosie, znów zrobiło się siwo w celi. Młody stanął bliżej okna, żeby mieć czym oddychać.
— Co ty taki wrażliwy? — Zapytał go Maca.
— Nigdy nie paliłeś?
— Paliłem.
— Więc o co chodzi?
— O nic.
W tym momencie dało się słyszeć jakiś ruch na korytarzu, to pora na śniadanie. Chwilę potem drzwi celi się otworzyły, wszyscy chwycili za swoje talerze. Pierwszy stanął do kolejki Długi, potem Maca, za nim usadowił się Wito, na końcu stanął Dawid.
— Co dzisiaj do żarcia?
— Pieczeń jagnięca, polana sosem truflowym.
— A tak na serio?
— To co widać — odparł więzień w białym fartuchu.
— Cholera, znowu pasztet! — zmarszczył się Maca.
— Nie pasuje to nie bierz.
— A co mam jeść?
— Nie wiem, czekaj na paczkę z domu.
— Bardzo śmieszne.
Kiedy kolejka doszła do młodego, na jego talerzu wylądowały trzy kromki razowego chleba, kawałek pasztetu w jelicie i kostka margaryny. Do tego kubek zbożowej kawy, zapewne gorzkiej. Kiedy wszyscy osadzeni pobrali już swoje śniadanie, klawisz zamknął drzwi celi. Dawid chciał się dosiąść do stolika, jednak wszystko było już zajęte.
— Co tak patrzysz? — Siadaj i jedz — Odparł Maca.
— Ciekawe gdzie?
— Dobra, daj mu spokój — Stanął po jego stronie Długi.
— Dla mnie nie byłeś taki miły, jak tu przyszedłem.
— Bo i ty byłeś niemiły.
— Ja?
— Tak, ty.
— Chyba żartujesz?
— Wcale nie.
— Dobra, jedzcie nie gadajcie — dorzucił się Wito.
Długi poprzesuwał talerze na stoliku, tak aby młodemu zrobić miejsce.
— Siadaj i jedz.
— Dzięki.
Maca zmierzył go wzrokiem, nie pasowało mu to jak Długi go potraktował, jednak nie chciał mu się sprzeciwiać. W końcu to on rządził tą celą od lat, więc respektował jego zarządzenie. Reszta posiłku minęła w milczeniu, kiedy już wszyscy zjedli, Maca znów się odezwał;
— Pozmywaj naczynia.
— Nie ma sprawy — odparł Dawid.
Mężczyzna pozbierał brudne talerze i sztućce ze stolika, udał się do zlewu za kotarą. Tam umył je pod bieżącą wodą, następnie wytarł ścierką do sucha. Kiedy wrócił do swojego koja, wspiął się na nie i położył. Jego wzrok utkwił teraz na szarym suficie, gdzie w rogu pająk uplótł sobie pajęczynę. Teraz to przykuwało jego uwagę, chociaż myślami był już gdzie indziej. Z tego letargu wyrwał go głos Wita, który zagadał w jego stronę.
— To w końcu za co siedzisz?
— Ja?
— Tak, ty.
— Za niewinność — odparł ze stłumionym spokojem.
— Ty młody, nie bądź taki cwany — zareagował Maca.
— Nie jestem cwany.
— Ale takiego pogrywasz.
— Zamknijcie japy — wtrącił się Długi.
— Będzie chciał, to sam powie, co nie młody?
— Chyba tak.
— To jak będzie?
— I tak pewnie już wiecie — odparł Dawid.
— Od klawisza, ale nie od ciebie — dodał Maca.
— A co to za różnica?
— Mógł coś przekręcić, zataić.
Dawid chwilę milczał zanim cokolwiek odparł, nie miał ochoty z nikim teraz rozmawiać, Był w nie najlepszym nastroju, jeszcze to do niego nie docierało w jakim położeniu się znalazł.
— Normalnie wdałem się w bójkę — odparł.
— I co? — Dopytywał Maca.
— Było ich trzech.
— A ty jeden?
— Tak.
— I co, dałeś im radę?
— Prawie.
— Co to znaczy?
— A to, że jeden oberwał silniej — odparł młody.
— Nie wyglądasz na takiego.
— Jakiego?
— No, żeby dać radę trzem.
— Moim zdaniem przechwalasz się tylko — zauważył Maca.
— Mam ci pokazać?
— No to dawaj! — Odgrażał się.
— Spokojnie — odparł Długi.
— Mało masz kłopotów?
— Zaraz on będzie je miał!
— Nie chcę tu żądnych spięć — dodał Długi.
— Skoro mówi że tak było, to najwidoczniej tak było, w końcu za coś tu trafił, chyba nie za palenie w miejscu publicznym.
— Co nie młody?
— Zgadza się — odparł Dawid.
— Czyli twardziel z ciebie? — Ciągnął Maca.
— Nazywaj to jak chcesz, po prostu znalazłem się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.
— Jak my wszyscy — odparł Wito.
— Właśnie.
Kiedy tak sobie wszyscy rozmawiali, drzwi celi znów się otworzyły.
— Kubiak do psychologa, ale już — odparł klawisz.
— Tak jest.
Młody zeskoczył z pryczy i spokojnie udał się na korytarz. Klawisz zamknął drzwi celi i zwrócił się do skazanego.
— Stań twarzą do ściany, najlepiej w rozkroku.
Dawid wykonał polecenie strażnika, kiedy ten go obszukał obaj ruszyli korytarzem w stronę gabinetu więziennego psychologa. Zeszli po metalowych schodach w dół na parter, tam kolejne zakratowane drzwi które otworzył klawisz, w końcu stanęli przed drzwiami w które zapukał strażnik.
— Proszę wejść — dało się słyszeć kobiecy głos.
Kiedy weszli do środka, ich oczom ukazała się kobieta siedząca za biurkiem w mundurze.
— Dzień dobry pani kapitan — odparł klawisz.
— Dzień dobry sierżancie.
— Tak jak pani chciała, skazany Dawid Kubiak.
— Dziękuję, może pan odejść.
Kiedy klawisz wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi, kobieta odezwała się do skazanego.
— Pan Dawid Kubiak?
— Tak.
— Proszę sobie usiąść.
— Dziękuję.
— Nazywam się Alicja Tarkowska i jestem więziennym psychologiem — odparła.
Skazany przyjrzał się kobiecie, miała nie więcej jak trzydzieści lat. Szatynka, włosy do ramion spięte do tyłu, oczy ciemne, lekki makijaż, jej mundur lekko uwydatniał kobiece kształty, ładna z twarzy. Dawid też był szatynem i miał ciemne oczy, gdyby nie to że byli w więzieniu, nawet by do siebie pasowali. Po chwili pani kapitan się odezwała.
— Z akt wynika, że jest pan pierwszy raz w więzieniu.
— Zgadza się — odparł mężczyzna.
— Za co pan został skazany?
— A nie ma tam w papierach? — Zapytał mężczyzna.
— Jest, jednak chcę to usłyszeć od pana.
— Za ciężkie pobicie.
— Z artykułu 158kk.
— Rozumiem.
— To jest drugi dzień pańskiej odsiadki?
— Zgadza się.
— Jak minęła panu noc?
Dawid spojrzał na kobietę, jakby to nie było więzienie tylko prywatna sesja u psychologa.
— A co to ma do rzeczy?
— Chciałabym wiedzieć — odparła pani kapitan.
— Nie szczególnie.
— Jak przyjęli pana w celi inni współwięźniowie?
— Z kwiatami i butelką szampana.
— Panie Dawidzie, proszę mnie traktować poważnie, chcę panu pomóc — odparła kobieta.
— W czym?
— W tym, aby pański pobyt tutaj przebiegał jak najbardziej bezboleśnie.
— Czy mógłbym zmienić celę? — Zapytał osadzony.
— Z jakiego powodu?
— Tam wszyscy palą a ja nie, nie chcę umrzeć na raka płuc.
— Niestety w tym momencie jest to niemożliwe.
— Dlaczego?
— Wszystkie cele są przepełnione.
— A izolatka?
— Wie pan, izolatki są dla takich więźniów, którzy w jakiś sposób naruszyli więzienny regulamin.
— Czyli co mam zrobić, żeby się tam znaleźć? — Zapytał mężczyzna.
— Ale panie Dawidzie, izolatka jest dla recydywistów.
— A ja nim nie jestem?
— Jeszcze nie, w myśl prawa.
— Czyli nie pomoże mi pani?
— Na tę chwilę nie bardzo, przykro mi — odparła pani psycholog.
— Szkoda.
— A jak pańska rodzina?
— Mianowicie?
— Ma pan rodziców, rodzeństwo, dziewczynę?
— Rodziców — odparł.
— Jak to przeżyli?
— To musi ich pani sama zapytać — odparł mężczyzna.
— Czuje się pan pokrzywdzony?
— Nie, zadowolony że tu jestem.
— Z akt sprawy wynika ….
— Że to ja zacząłem bójkę i sam bez powodu zaatakowałem trzech mężczyzn.
— A jak było naprawdę? — Drążyła temat pani kapitan.
— To tak już nie istotne.
— Dlaczego?
— Klamka zapadła — odparł lekko zdenerwowany Dawid.
— Skoro czuje się pan niewinny, może pan wnieść apelację.
— Za co?
— Nie rozumiem?
— Nie mam pieniędzy, moi rodzice również, adwokat nie pracuje za darmo — skwitował.
— A sąd?
— Tych trzech miało lepszego adwokata, który przekonał sąd o ich niewinności. Mnie natomiast oskarżył o czynną napaść.
— Czym niby się pan kierował, napadając ich? — Spytała kobieta.
— Chęcią wyżycia się, agresją potęgowaną wypitym wcześniej alkoholem.
— Ile miał pan promili podczas zatrzymania?
— Półtora promila.
— A gdyby był pan wtedy trzeźwy?
— Co by było gdyby, nie chcę o tym rozmawiać — odparł Dawid.
— Rozumiem że to jest dla pana bolesny temat.
— I to bardzo, skoro skazują niewinnego człowieka na pięć lat odsiadki.
— Przykro mi bardzo z tego powodu — dodała pani psycholog.
— Dobrze, to na dzisiaj tyle. Nie chcę pana więcej męczyć, życzę miłego dnia. I proszę nie robić głupstw panie Dawidzie. Jak będzie taka możliwość, to oczywiście przeniesiemy pana do innej celi.
Pani kapitan zawołała sierżanta, skazany wstał z krzesła i wyszedł z nim z gabinetu pani psycholog. Stamtąd udali się na piętro, prosto pod celę numer 38. Oczywiście wcześniej został ponownie przeszukany, dopiero potem wszedł do środka. Na widok mężczyzny, jego koledzy przerwali na chwilę grę w karty. Kiedy Dawid wspiął się na łóżko i położył, zaczepił go Maca.
— Jak tam nasza pani psycholog? — Zapytał.
Mężczyzna nic na to nie odpowiedział, tylko swój wzrok skierował na pajęczynę w rogu sufitu.
— Coś taki milczący? — Ciągnął dalej.
— Nie chce mi się o tym gadać.
— Dlaczego?
— Bo to moja sprawa — odparł skazany.
— Dlaczego twoja, to dotyczy także nas.
— W jakim sensie?
— A takim, że tu razem siedzimy — skwitował Maca.
— A czy ty mi się z czegoś zwierzasz?
— Nie, ale mogę.
— Nie jestem zainteresowany.
— Patrzcie jaki ważniak!
Maca wstał z miejsca i podszedł do pryczy Dawida. Chciał go złapać za nogę, żeby go ściągnąć na dół. Wtedy mężczyzna pociągnął mu trampkiem po czole. Maca poleciał na podłogę, zahaczając po drodze o kolegów. Wtedy ci dwaj doskoczyli do Dawida. Jednemu z nich udało się sprzedać kopa, jednak Długi swoimi dłońmi zdążył chwycić mężczyznę za ramię. Zaczęła się między nimi szarpanina, niekontrolowana wymiana ciosów. Po chwili drzwi celi się otworzyły i wparował przez nie sierżant z innym klawiszem. Zaczęli pałować wszystkich jak leci, każdemu się oberwało. Po chwili wszyscy czterej, stali już na korytarzu twarzami do ściany.
— Co tu się do cholery dzieje? — Krzyczał na nich sierżant.
— To młody.
— Co młody? — Zapytał ponownie.
— To on zaczął — tłumaczył się Maca.
— Czyli co, rzucił się na was trzech?
— Tak, panie sierżancie.
— Kubiak, prawda to? — Zapytał skazanego.
Jednak ten nic się nie odezwał, tylko wytarł sobie rękawem krew z nosa.
— No dobra, wy trzej do celi, a młody do naczelnika.
Długi, Maca i Wito weszli z powrotem do celi, natomiast Dawid pozostał na korytarzu. Sierżant spojrzał na zakrwawionego mężczyznę i znacząco pokiwał głową.
— I na co ci to było?
— Za długo siedzisz?
— Nudzi ci się, bo mi nie bardzo — odparł funkcyjny.
Skazany nic mu na to nie odpowiedział, był zadowolony z tego obrotu sytuacji, ponieważ nie musiał na razie oglądać wrednych gęb swoich ziomków z celi.
— No dobra, idziemy do naczelnika.
Sierżant chwycił mężczyznę za łokieć i pociągnął go za sobą w stronę schodów. A tam w dół, prosto do gabinetu szefa więzienia. Kiedy byli już pod drzwiami, sierżant poprawił swój mundur i zapukał.
— Wejść! — usłyszał.
Wtedy chwycił za klamkę i otworzył drzwi gabinetu, wprowadził skazanego do środka.
— Co tam sierżancie?
— Melduję posłusznie panie majorze, że młody rozrabia.
— To znaczy? — Zapytał naczelnik.
— Wszczął bójkę w celi.
— Tak bez powodu?
— Tego nie wiem.
— A co wiesz?
— W sumie wszyscy brali w niej udział — odparł sierżant.
— Ale prowodyrem był on?
— Tak szefie.
— No dobra, to opowiadaj Kubiak jak to było?
Jednak Dawid się nie odzywał, stał jak zaczarowany ze wzrokiem skierowanym w podłogę.
— Dlaczego milczysz?
— Wiesz że w ten sposób zmuszasz mnie do tego abym cię ukarał — odparł naczelnik.
— Wszystko mi jedno — wycedził skazany.
— A, jednak umiesz mówić.
— Umiem.
— No to mów.
— Nie ma o czym — odezwał się.
— Sierżancie.
— Tak, panie majorze?
— Zaprowadź naszego gagatka do pani psycholog.
— Ale panie majorze, on dzisiaj tam był.
— Widocznie za krótko — oznajmił naczelnik więzienia.
— Jak to nic nie da, to zaprowadźcie go do karceru.
— Tak jest!
— To wszystko, możecie odejść.
Sierżant otworzył drzwi i razem ze skazanym wyszli z gabinetu majora, udając się do pani kapitan. Kiedy byli już na miejscu, klawisz zapukał do drzwi, po chwili zajrzał do środka.
— Pani kapitan.
— Tak sierżancie?
— Pan major przysyła do pani Kubiaka.
— Znowu?
— Tak jest.
— Co on zmajstrował?
— Wszczął bójkę w celi — zameldował sierżant.
— Co takiego?
— To prawda.
— W takim razie wprowadźcie go do mnie.
Po chwili mężczyzna znów siedział w gabinecie pani psycholog. Kobieta spojrzała na niego z politowaniem, jak matka na dziecko które coś zbroiło.
— Dlaczego pan to zrobił? — Zapytała.
— Mówiłem pani że potrzebuję osobnej celi.
— Ale ja przecież panu tłumaczyłam, że teraz nie ma takiej możliwości.
— Major obiecał mi izolatkę — odparł.
— Myli pan pojęcia.
— Czyli?
— Izolatka to nie karcer, a to panu teraz grozi. No i oczywiście wpis do akt o naruszeniu więziennego regulaminu.
— Trudno — dodał Dawid.
— Widzę że robi pan wszystko aby przedłużyć tutaj swój pobyt.
— I tak nie mam innych perspektyw, na najbliższą przyszłość.
— Niepotrzebnie pan sobie komplikuje życie — odparła pani psycholog.
— Tak pani myśli?
— Ja nie myślę, ja to wiem.
— Trudno.
— Czyli idzie pan w zaparte?
— To znaczy?
— Nie chce pan słuchać moich poleceń — odparła kobieta.
— W innych okolicznościach zrobiłbym to chętnie, ale nie tutaj.
— A gdzie?
— Na wolności — odparł Dawid.
— Wolność, mówi pan to tak jakby jutro miał pan wyjść.
— Myślami już tam jestem.
— Ale tylko myślami — zauważyła pani kapitan.
— Dobre i to — odparł mężczyzna.
— I co ja mam z panem zrobić?
— Pozwolić mi iść do karceru.
— Ale tam jest mało miejsca, nie ma wychodzenia na spacer.
— Trudno.
— Wytrzyma pan tak dwa tygodnie?
— Spróbuję, nie mam nic do stracenia — odparł.
— Wie pan że przez pana bunt, ja jako psycholog zaliczam porażkę?
— Wolałaby pani abym był posłuszny jak dziecko?
— W tym wypadku tak.
— Muszę panią rozczarować — odparł mężczyzna.
— Dlaczego?
— Sama pani zauważyła, że jesteśmy w więzieniu a nie na randce w kawiarni.
— A wolałby pan kawiarnię?
— Gdybym mógł wybierać to tak.
Pani psycholog nie mogła pojąć, dlaczego osadzony robi sobie pod górkę. Przecież mógł się dogadać z resztą osadzonych i jakoś funkcjonować w celi, do której został przydzielony. Jednak on woli odbywać karę, z którą tak naprawdę nie miał jeszcze do czynienia. Przez chwilę oboje milczeli, jednak taka sytuacja nie mogła mieć miejsca dłużej. Dlatego po chwili namysłu pani kapitan odezwała się do więźnia.
— Panie Dawidzie, skoro pan mnie nie słucha, jestem zmuszona przychylić się do decyzji naczelnika i odesłać pana do karceru.
— Wiem o tym.
— Skończyłam, panie sierżancie.
— Tak pani kapitan?
— Proszę odprowadzić osadzonego do karceru.
— Tak jest!
Kubiak wstał z krzesła, jeszcze raz spojrzał na panią psycholog i powolnym ruchem wyszedł z jej gabinetu prowadzony przez klawisza. Kiedy dotarli pod celę numer 106, sierżant zwrócił się do więźnia.
— No dobra, stań pod ścianą w rozkroku.
Dawid zrobił tak, jak rozkazał mu funkcyjny. Po chwili przeszukania, drzwi karceru się otworzyły, a on sam wszedł do środka, popchnięty przez klawisza. Po chwili drzwi się zatrzasnęły, słychać było jedynie zgrzyt klucza w zamku i kroki funkcyjnego, które oddalały się wraz z nim. Dawid rozejrzał się po celi, w której się teraz znalazł. Faktycznie metraż tego pomieszczenia był znikomy. Prycza przytwierdzona do ściany, to samo taboret, mały stolik i kibel. To wszystko co znajdowało się w środku, nie licząc okratowanej lampy na suficie i małego okienka, również z kratą wysoko ponad jego głową. Na pryczy mały jasiek i szary koc, żadnego materaca ani prześcieradła. Gdyby miał na nogach buty zamiast laczków, zabrano by mu sznurowadła. Żeby czasami nie przyszło mu do głowy skończyć ze sobą. Paska w spodniach też nie posiadał, zresztą czy na chwilę obecną miał zamiar się wieszać? Dopiero co zaczął karę, jeszcze się z tym do końca nie oswoił. A dwa tygodnie w takim miejscu jak karcer, to prawie wieczność. Szczególnie tu w więzieniu, miejscu odosobnienia. Kiedy Dawid rozejrzał się po swojej celi, usiadł w końcu na pryczy bo nazwać tego łóżkiem nie można. Zobaczył jeszcze nad drzwiami, w górnym prawym rogu kamerkę. No tak, przecież nie może zostać zupełnie sam, ktoś przecież musi go kontrolować, dla jego własnego dobra. Kiedy tak siedział i myślał nad nową sytuacją, nagle usłyszał jak drzwi karceru się otwierają. To sierżant który go przyprowadził, przyniósł mu jego rzeczy, które de facto rzucił mu na posadzkę.
— Masz swoje rzeczy Kubiak — odparł z szyderczym uśmiechem.
Po czym znów zamknął drzwi i oddalił się korytarzem do swojej stróżówki. Mężczyzna wstał z pryczy i powolnym ruchem pozbierał to, co mu przyniósł. Czyli ręcznik, szczoteczkę i pastę do zębów. W celi nr 38 miał jeszcze inne rzeczy, w postaci kilku książek i zdjęć rodzinnych. Jednak pewnie nie przysługują mu w karcerze. Tutaj ma cierpieć w ciszy i samotności, a nie czerpać z rozrywki którą jest czytanie. Zresztą sam osadzony nie ma zamiaru żebrać u klawisza o cokolwiek. Ważne że jest sam, bez tych gości z którymi był ostatniej nocy. Takie towarzystwo, to żadne towarzystwo, pomyślał sobie. Jednak przez te czternaście dni musi coś robić, tylko co? Czy ma zamiar jedynie leżeć na pryczy i rozmyślać? Przecież to można dostać do głowy, chyba że on jest na tyle silny psychicznie że to przetrzyma. W cywilu też dużo rozmyślał, ale nie aż tyle czasu. Zresztą jest to dla niego nowa sytuacja, chce się z nią zmierzyć i zobaczyć czy da radę. W końcu nie musiało do tego dojść, mógł grzecznie usługiwać w celi swoim pseudo kumplom. I liczyć dni do wyjścia na wolność, jednak jego charakter nie mógł tego zdzierżyć. Pani psycholog może ma i rację, jednak jeżeli by ją posłuchał to zniżyłby się do roli popychadła i cwela, a tego by nie chciał. Kiedy tak siedział i myślał, nawet się nie zorientował ile czasu minęło. Na korytarzu dało się słyszeć jakiś ruch, to zapewne żarcie rozwożą do cel. Miał rację, ponieważ po krótkiej chwili i do jego drzwi dotarł wózek z jedzeniem. Drzwi karceru się otworzyły i zajrzał do nich klawisz.
— No, Kubiak.
— Co to, specjalne zaproszenie dla ciebie trzeba wystosować?
— Rusz dupę i bierz to paskudztwo.
Mężczyzna podszedł do drzwi i z rąk sierżanta wziął talerz z kolacją. Kiedy drzwi się zamknęły, podszedł do stolika i położył na nim to czym go uraczono. Na talerzu spoczywały dwie kromki razowego chleba, porcja margaryny i porcja pasztetu w jelicie. Słowem rarytasy, jakich w cywilu trudno szukać. Do popicia dostał kubek czarnej kawy, oczywiście gorzkiej żeby mu się za słodko na duszy nie zrobiło. Dawid usiadł na taborecie, spojrzał na talerz i lekko westchnął. Zastanawiał się przez chwilę, czy czasami nie rozpocząć głodówki. Jednak jeśli odmówi spożywania posiłków, mogą zacząć go karmić dożylnie. A jak to wygląda? Otóż kładzie się delikwenta na łóżku, przypina pasami ręce i nogi a następnie podpina się igłę do żyły i puszcza kroplówkę z solą fizjologiczną. Na tą chwilę nie jest to mu do niczego potrzebne, więc po krótkim namyśle wziął się za swoją kolację. Kiedy zjadł, położył się na swoim wyrze, zamknął oczy i wrócił do rozmyślania. A nad czym? Jego myśli zaprzątały sprawy zza więziennego muru. Co tam słychać w domu rodziców, jak matka znosi jego odsiadkę. Czy facet którego pobił tej feralnej nocy, nadal leży w śpiączce. A może się wybudził i dochodzi do zdrowia? Jednak czy fakt ten zmieni jego życiowe położenie? Bo skoro dostał już wyrok pięciu lat odsiadki, to czy ktoś w tej sprawie będzie wnosił o apelację i zmianę wyroku na mniejszy? Raczej mało prawdopodobne, chyba że znaleźliby się jacyś świadkowie, którzy potwierdziliby jego niewinność. Że to nie on pierwszy zaczął bójkę, tylko tamci trzej. Ale kto ma to zrobić? On raczej nie, skoro siedzi tu w tym przeklętym miejscu. Chyba że jego koledzy, z którymi spędził tamten wieczór. Jednak podczas rozprawy w sądzie, prokurator nie powołał ich na świadków, jakby celowo pozbawił Dawida możliwości obrony. Czyżby ktoś maczał w tym palce? A może ci trzej napastnicy, mieli szerokie plecy w prokuraturze. Może jeden z nich ma jakiegoś tatusia, wysoko postawionego w polityce, lub coś w tym rodzaju? Mnożą się pytania w głowie Kubiaka, jednak są one bez konkretnej odpowiedzi. Kiedy tak rozmyślał, zgasło światło w celi, widocznie nadeszła pora ciszy nocnej. Którą by przeoczył, gdyby nie ta żarówka na suficie. Wstał więc z pryczy, nabrał sobie trochę pasty na szczoteczkę i chciał umyć zęby. Jednak po chwili zorientował się, że jedyna dostępna woda jaką ma do dyspozycji, znajduje się w sedesie.
— Cholera, nie ma umywalki — zauważył.
— No nic, trudno.
Dawid zanurzył wspomnianą szczoteczkę w kiblu i z lekkim obrzydzeniem zaczął szorować sobie zęby. Przecież nie zrezygnuje z wieczornej toalety, tylko dlatego że jest w karcerze. Po wyszczotkowaniu, nabrał do ręki trochę wody z kibla i wypłukał nią usta. Potem spłukał kibel, aby napłynęła świeża woda, którą to umył sobie też twarz.
— Na dzisiaj wystarczy — pomyślał.
W końcu położył się na pryczę, przykrył kocem i starał się zasnąć. Jednak sen długo nie przychodził, a kiedy się zjawił, nie był z tych kolorowych. Tylko ponury jak te więzienne mury. Kiedy tak spał w najlepsze, nagle zapaliło się światło w celi. Drzwi się otworzyły, wszedł do nich klawisz z wiaderkiem zimnej wody, którym to oblał mężczyznę leżącego na pryczy. Kiedy Dawid zerwał się na równe nogi, w celi nie było już nikogo. Tylko mokry koc, prycza, on sam i kałuża wody na posadzce. Zaspany i ociekający wodą, stanął w rogu celi tuż przy oknie.
— Cholera, nie dadzą człowiekowi pospać — wycedził przez drżące zęby.
— Ładnie się zaczyna.
— Czy oni mają zamiar mnie złamać?
— A może to taki powitalny zwyczaj? — Zastanawiał się mężczyzna.
Po chwili światło znów zgasło, jednak do samego rana Kubiak już nie położył się ponownie na pryczę. Tkwił tak do samego rana, mokry i zziębnięty. Kiedy już się zmęczył tym staniem i miał zamiar się położyć mimo wszystko. Światło ponownie się zapaliło, a po chwili przez drzwi zajrzał klawisz, otworzył je na oścież. I z uśmiechem na ustach odparł do osadzonego.
— Co to Kubiak, widzę że się moczysz.
— A może nie zdążyłeś do kibelka, tylko zlałeś się do wyra, co?
Jednak Dawid nic na to nie odpowiedział, tylko z politowaniem spojrzał na klawisza.
— No no, nie bądź taki hardy — odparł funkcyjny.
— Do śniadania ma być tu porządek.
— Czyli co? — Odparł osadzony.
— Jak to co?
— Ta podłoga ma być sucha.
— To może włącz ogrzewanie — zaproponował Kubiak.
— I jeszcze co?
— Może pościel zmienić jaśnie hrabiemu?
— Przydało by się.
— Chyba żartujesz.
Klawisz zatrzasnął drzwi karceru, z takim impetem że aż ściany zadrżały.
— Oho, ktoś tu się wkurzył — pomyślał sobie Dawid.
Mężczyzna usiadł na rogu pryczy i spojrzał na kałużę wody, która jakimś cudem nie chciała wsiąknąć ani wyparować.
— I o to tyle krzyku?
— Przecież w końcu zniknie.
Po jakiejś godzinie zaczął się ruch na korytarzu, widocznie rozwozili śniadanie. Kiedy drzwi celi się otworzyły, znów stanął w nich klawisz.
— Rusz się Kubiak — oznajmił.
Dawid wstał z koja i podszedł do funkcyjnego, ten podał mu miskę z białym płynem. To chyba zupa mleczna o ile się nie myli, przynajmniej tak wyglądała. Kiedy usiadł z nią przy stoliku i zamieszał plastikową łyżką, okazało się że pływa w niej ryż.
— Jeść to czy nie — zastanawiał się przez chwilę.
W końcu zaczął wiosłować treść talerza do swoich ust. Smak wcześniej wspomnianej zupy mlecznej, dalece odbiegał od tej jedzonej kiedyś w domu. Ale czego się tu spodziewać, skoro jest w więzieniu a nie w jakimś barze mlecznym. Kiedy wreszcie zmęczył to swoje śniadanie, ponownie usiadł na brzegu pryczy. Kiedy tak siedział zamyślony nad swoim losem, drzwi karceru się otworzyły a w nich stanął nie kto inny jak sierżant, tylko zmiennik tamtego. Widocznie nocna zmiana udała się do domu.
— Ty Kubiak?
— Tak?
— Zbieraj się, idziemy.
— Na biuro przepustek? — zażartował skazany.
— Chciałbyś.
— W takim razie gdzie?
— Zobaczysz.
Dawid wyszedł z celi, stanął pod ścianą z szeroko rozstawionymi nogami. Kiedy klawisz go obszukał, obrócił się do niego.
— Za mną — odparł funkcyjny.
Po pokonaniu korytarza i schodów, znaleźli się pod drzwiami gabinetu pani psycholog. Dawid zdziwił się nieznacznie, ponieważ nie spodziewał się tak szybko kolejnej wizyty u pani kapitan. Kiedy klawisz zapukał do drzwi, po tamtej stronie dało się słyszeć kobiecy głos.
— Proszę wejść!
Sierżant otworzył drzwi i pchnął do przodu osadzonego.
— Pani kapitan, mam Kubiaka.
— Dziękuję sierżancie.
Funkcyjny chciał pozostać jako świadek rozmowy, jednak pani psycholog go wyprosiła.
— Może pan poczekać na korytarzu?
— Ależ oczywiście pani kapitan.
— Dziękuję.
Kiedy klawisz zamknął za sobą drzwi, kobieta wskazała krzesło skazanemu.
— Proszę usiąść panie Dawidzie.
— Dziękuję.
Mężczyzna usadowił się na wprost biurka pani kapitan, ta spojrzała na niego z politowaniem.
— Jak minęła panu noc?
— Mi?
— Tak, panu.
— Spokojnie.
— Czy aby na pewno?
— Wygląda pan na zmęczonego — odparła kobieta.
— Możliwe.
— Dali się panu wyspać?
— W sumie nie liczyłem na to — odparł mężczyzna.
— Czyli nie dali.
— Dalej chce pan iść w zaparte.
— To znaczy?
— Będzie pan robił wszystko, aby było coraz gorzej?
— Ja tylko chciałem osobną celę, to wszystko.
— No i ma ją pan.
— Mniej więcej.
— Czemu zawdzięczam kolejną wizytą u pani? — Zapytał Kubiak.
— Martwiłam się o pana.
— Tylko tyle?
— A to mało? — Zapytała pani psycholog.
— Nie ma pani innych skazanych, których trzeba resocjalizować?
— Mam.
— Więc dlaczego znów ja?
— No właśnie, dlaczego — zastanawiała się na głos kobieta.
Dawid spojrzał na panią kapitan, jej oczy były teraz utkwione gdzieś w podłogę. Jakby wstydziła się tego, co przed chwilą powiedziała. Czyżby czuła do niego słabość, taką jaka udziela się kobiecie na widok przystojnego mężczyzny. Bo najwyraźniej coś czuła do skazanego, jednak taka reakcja nie powinna mieć tutaj miejsca. Ponieważ więzienie nie jest miejscem na takie uczucia, które najwyraźniej wykluło się wewnątrz kobiety. Dawid nie spuszczał oczu z pani psycholog, a kiedy ta podniosła wzrok do góry, ich spojrzenia się spotkały. Widać było lekki uśmiech na jej twarzy, no i małe zakłopotanie. Dawid zastanawiał się przez chwilę, czy nie wykorzystać tego faktu na swoją korzyść. Bo skoro pani kapitan się w nim zabujała, to by znaczyło że ma do niego słabość. A tu nie ma miejsca na taki defekt, bo można to w niecny sposób wykorzystać. Zresztą co mieliby zrobić z takim uczuciem? Rzucić się na siebie, zedrzeć ubranie i zacząć się kochać. A co z klawiszem, który czatuje teraz za drzwiami? Możliwe że ma przyłożone ucho i stara się wyłapać każdy szmer dochodzący ze środka gabinetu. Czy mają go olać, udać że nie istnieje i puścić wodze swojej fantazji? Raczej nie bardzo, jednak spodobało się Dawidowi to uczucie. Tylko co z nim zrobić na obecną chwilę? Wdać się w romans z panią psycholog, a może zrobić coś innego? Tylko co, no właśnie. Miał co prawda kilka pomysłów, tylko każdy z nich był pogwałceniem prawa które tutaj panowało. Dawid postanowił więc spróbować jednej z opcji. Wstał powoli z krzesła na którym siedział, podszedł do pani kapitan. Ta znieruchomiała, jakby zastygła w bezruchu. Dało się odczuć mocniejsze bicie serca pani psycholog, kobieta zamknęła oczy i czekała na to co zrobi mężczyzna. Ten położył swoje dłonie na jej ramieniu i powoli zbliżył usta do jej policzka. Kiedy go musnął, dreszcz przeszedł Alicję. Kobiecie zrobiło się gorąco, jakby oblał ją ciepły deszcz. Po chwili poczuła coś jeszcze, jakby zimny przedmiot dotykał jej szyi. To był jej służbowy pistolet, który to mężczyzna trzymał teraz w swojej dłoni. Pani kapitan szybko przeszły amory, otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
— Dawidzie, co robisz? — Zapytała.
— To co muszę.
— Po co ci ten pistolet?
— Mam pewien plan — odparł skazany.
— Jaki plan?
— Dowiesz się za chwilę.
— Chyba nie chcesz?
— Właśnie że chcę — wyszeptał kobiecie do ucha.
— Nie uda ci się stąd uciec.
— Zobaczymy.
— To szaleństwo!
— To jedyne wyjście, jakie mi pozostało.
— Jeszcze można wszystko odkręcić — mówiła do niego kobieta.
— Ale ja nie chcę.
— Sierżancie! — zawołał go Kubiak.
Funkcyjny wparował do gabinetu pani kapitan, stanął wryty po tym jak zobaczył Kubiaka celującego z pistoletu do pani psycholog. Momentalnie wyciągnął broń z kabury i skierował ją w kierunku skazanego.
— Co tu się dzieje? — Krzyknął zdziwiony.
— To co widać — odparł skazany.
— Pani kapitan?
— Spokojnie sierżancie, nie róbcie głupstw.
— Rzuć broń! — Krzyknął do niego napastnik.
— Rób co ci każe — dodała kobieta.
— Kubiak, odbiło ci?
— Możliwe, nie przeczę — dodał skazany.
— Cofnij się w kąt, szybko bo nie mam czasu!
Klawisz zrobił to, co nakazał mu porywacz. Jednak zrobił to niechętnie, widocznie do tej pory nic takiego nie miało miejsca w tym więzieniu. Dawid chwycił za ramię pani kapitan i pchnął ją do wyjścia, po drodze zabierając pistolet sierżanta. Kluczami zabranymi z biurka zamknął gabinet od zewnątrz. Teraz znaleźli się oboje na korytarzu, mężczyzna rozejrzał się uważnie w obie strony.
— Idziemy.
— Dokąd? — Zapytała pani psycholog.
— Do wyjścia.
— Ale…
— Żadne ale, idziemy.
Kiedy doszli do krat w korytarzu, przystanęli na chwilę.
— Co teraz?
— Zobaczysz — odparł Dawid.
Kiedy dyżurny zobaczył ich zza szyby swojej kanciapy, od razu włączył alarm, który teraz wył na cały regulator. Funkcyjny wyskoczył na korytarz z bronią w ręku, skierował ją w stronę Kubiaka.
— Spokojnie plutonowy, bez paniki!
— Pani kapitan co się dzieje? — Zapytał zaskoczony.
— Rób co ci każe.
— Właśnie, otwórz te cholerne kraty! — Odparł skazany.
Plutonowy zaczął panicznie szukać klucza, do okratowanych drzwi które ich dzieliły. Po chwili Kubiak ze swoją zakładniczką byli już po drugiej stronie. Oczywiście plutonowy znalazł się po przeciwnej stronie, pozbawiony swojej broni i kluczy.
— Co teraz? — Zapytała go kobieta.
— Idziemy dalej.
— A strażnicy na wieżyczkach?
— Spokojnie, damy radę — odparł Kubiak.
— Myślisz że ci się uda?
— Taką mam nadzieję — dodał po chwili.
Dawid delikatnie uchylił drzwi na zewnątrz budynku, syrena alarmowa dalej wyła więc to nie pomagało w ucieczce. Jednak skazany starał się nadal myśleć logicznie.
— Gdzie twój samochód? — Zapytał panią psycholog.
— Przy bramie.
Mężczyzna nacisnął przycisk pilota, odblokował drzwi od opla vectry. Schował się za kobietę i pchnął ją do przodu.
— Idziemy — odparł.
— Rzuć broń! — Krzyknął strażnik pilnujący bramę.
— Mam zakładnika, chyba nie chcesz żeby się jej coś stało?
— Pani kapitan?
— Rób co ci każe — odezwała się pani psycholog.
W tym czasie padł strzał, widocznie któryś ze strażników na wieżyczce nie wytrzymał napięcia. Na szczęście kula odbiła się od cegieł w murze, rykoszetem przeszła obok uciekiniera i jego zakładniczki.
— Nie strzelać do cholery! — Krzyknął naczelnik więzienia, który teraz zaglądał za drzwi wejściowych budynku.
— Pani kapitan, nic pani nie jest?
— Na razie nic — odparła Alicja Tarkowska.
— Kubiak, co ty wyprawiasz?
— To co widać — odezwał się więzień.
— Długo mam czekać?
— Sierżancie, otwórzcie bramę — zwrócił się naczelnik do funkcyjnego.
Ten z miną zbitego psa, wziął się za jej otwieranie. Kiedy już to zrobił, odsunął się na bok. Wtedy Kubiak ze swoją zakładniczką, doskoczył do auta. Otworzył drzwi na oścież i wpakował się z kobietą do środka. Oczywiście jej kazał prowadzić, na szczęście auto odpaliło bez problemu.
— Ruszaj! — Krzyknął do niej.
Alicja z impetem wyjechała przez bramę więzienia, tam wpadła na drogę wylotową z miasta. Dobrze że więzienie znajduje się na jego obrzeżach, inaczej trafiliby na korki, które o tej porze mogłyby się pojawić.
— Gdzie teraz? — Zapytała go.
— Przed siebie.
— A konkretnie?
— Zobaczysz — dodał po chwili.
— Zaraz zorganizują za nami pościg — poinformowała go kobieta.
— Dziwne gdyby tego nie zrobili — uśmiechnął się do niej.
— Ciebie to bawi?
— A dlaczego nie.
— Przecież zaraz cię złapią — dodała z przejęciem pani psycholog.
— Na razie jestem wolny, nie psuj tego — odparł Kubiak.
— Dawidzie, myślałam że jesteś mądrzejszy.
— Czyli twoim zdaniem moje miejsce jest w kiciu?
— Tego nie powiedziałam.
— Ale to sugerujesz.
— Chodzi mi o to że źle robisz — odparła kobieta.
— A w karcerze było lepiej?
— Nie musiałeś tam trafić — dodała.
— To już historia — zauważył uciekinier.
Kiedy tak rozmawiali, ujechali już dobre kilka kilometrów. Akurat zaczął się jakiś las, który ciągnął się po obu stronach jezdni.
— Zatrzymaj się na poboczu — zwrócił się do kobiety.
— Ale …
— Zrób co mówię.
— Okej.
Opel pani kapitan zatrzymał się, Alicja spojrzała na swojego porywacza. Ten objął ją ramieniem i pocałował. Trwało to tylko chwilę, jednak dla pani kapitan wydawało się wiecznością.
— No dobra, czas na mnie — odparł mężczyzna po skończonym pocałunku.
— Ale Dawidzie.
— Do zobaczenia w innym czasie i miejscu — odparł z uśmiechem, wysiadł z auta i z bronią w ręku udał się do lasu.
Kobieta jeszcze przez chwilę patrzyła za swoim towarzyszem niedoli. A kiedy ten zniknął jej z oczu na dobre, odpaliła swój samochód. Po zawróceniu pojazdu, udała się w drogę powrotną do więzienia. Kiedy tak jechała, z naprzeciwka zobaczyła dwa radiowozy jadące na sygnale. Widocznie się nie skapnęły, że auto za którym robią pościg akurat je mija. Kiedy kobieta dojechała na miejsce, stanęła przed bramą i zatrąbiła. Strażnik który wyszedł, od razu cofnął się aby jej otworzyć. Kiedy pani kapitan zaparkowała na swoim dawnym miejscu, wysiadła z auta i udała się do budynku więziennego.
— To pani? — Zdziwił się plutonowy.
— Tak, to ja.
— Nic pani nie jest?
— Nie.
— A porywacz?
— Prowadź mnie do naczelnika — odparła.
— Tak jest!
Kiedy tak oboje szli korytarzem, każdy kto ich minął robił wielkie oczy ze zdziwienia. W końcu dotarli pod gabinet szefa. Plutonowy zapowiedział panią kapitan, na co żywo zareagował mężczyzna siedzący za biurkiem.
— To pani?
— Tak, to ja.
— A gdzie Kubiak?
— Uciekł.
— Proszę siadać i mówić wszystko ze szczegółami — odparł naczelnik.
— Dziękuję.
Kobieta usiadła naprzeciw swojego zwierzchnika.
— Jak w ogóle do tego doszło?
— Do porwania?
— Tak.
— Osadzony Kubiak był u mnie na rozmowie.
— Po co go pani wezwała?
— Chciałam się dowiedzieć, jak minęła mu noc w karcerze.
— Martwiła się pani o niego?
— Po prostu chciałam przeprowadzić z nim wywiad — odparła pani psycholog.
— W jakim celu?
— Wie pan majorze, jeżeli sam więzień dąży do tego aby się dostać do karceru, to jest z nim coś nie tak. Chciałam to zbadać i przekonać go do zmiany toku myślenia.
— A co z pani bronią? — Bo reszta pistoletów na szczęście się znalazła.
— Zabrał mi ją — odparła pani kapitan.
— Wie pani że to podejrzanie wygląda?
— Wiem.
— Jak w ogóle on panią wziął za zakładnika? — Gdzie był w tym czasie sierżant?
— Zeznał mi, że pani wyprosiła go z gabinetu — zauważył naczelnik.
— To prawda.
— Dlaczego?
— Nie chciałam aby funkcyjny był świadkiem rozmowy, Kubiak mógłby się krępować jego obecności, co źle wpłynęłoby na tok eksperymentu.
— Tak, tylko widzi pani, że ten niby eksperyment się nie powiódł.
— Teraz i ja to widzę.
— Cóż mogę rzec na swoją obronę — dodała pani psycholog.
— Wie pani, że do czasu pojmania uciekiniera, jest pani zawieszona w czynnościach?
— Dlaczego?
— Zna pani chyba przepisy i regulamin?
— Znam.
— A więc proszę się teraz udać do swojego domu i czekać na decyzję.
— Długo to potrwa? — Zapytała kobieta.
— Miejmy nadzieję, że jeszcze dzisiaj Kubiak trafi za kratki.
— A jak nie?
— To proszę się modlić, żeby tą pani bronią kogoś nie zabił, a na pewno już nie jakiegoś policjanta. Wie pani że teraz trwa na niego obława?
— Domyślam się.
— W takim razie żegnam panią.
Kapitan Tarkowska wstała z krzesła na którym siedziała, major odprowadził ją wzrokiem do drzwi. Kiedy kobieta była już na korytarzu, sięgnął po papierosa i go zapalił.
— Cholera przez tą psycholog same problemy. Tak to jest jak kobieta bierze się za resocjalizację więźnia — pomyślał sobie.
Już od dobrej godziny Dawid był na wolności, jeśli ucieczkę z więzienia można takową nazwać. Przedzierał się przez las, nie mając jeszcze sprecyzowanych planów na najbliższą przyszłość. Wiedział że jeżeli w najbliższym czasie, nie wyrwie się z tej dziczy, to prędzej czy później obława zacznie mu deptać po piętach. A przed dobrym policyjnym psem, nie schowa się nawet w lisiej norze bo go tam znajdą. W końcu dotarł do leśnej drogi, przy której stał jakiś samochód. Widocznie ktoś wybrał się na grzyby lub jagody. Kiedy zajrzał przez szybę, okazało się że w środku jest jakaś para, która namiętnie się całuje. Dawid przez chwilę obserwował ich poczynania, po czym zastukał delikatnie rękojeścią pistoletu w szybę. Kochankowie zobaczyli faceta z bronią i zaczęli panikować, wtedy uciekinier otworzył drzwi od strony kierowcy.
— A co tu się dzieje? — Rzucił tekstem w ich stronę.
Chłopak pospiesznie zaczął wciągać majtki na tyłek, to samo robiła jego dziewczyna. Kiedy już mniej więcej się odziali, Kubiak skinął na nich aby wysiedli z auta.
— Proszę nie strzelać — zaczął błagać go kierowca tego forda.
— Spokojnie, nic wam nie zrobię, potrzebuję tylko waszego auta.
Kiedy dziewczyna i jej partner wygramolili się w końcu na zewnątrz, okazało się że to jakieś małolaty, mające nie więcej jak po siedemnaście lat.
— To prawdziwy pistolet? — Zapytał chłopak.
— A co, chcesz się przekonać?
— No nie.
— Dobra moi drodzy, nie mam czasu na pogaduszki. Dawaj kluczyki i papiery na tego forda.
Partner dziewczyny nerwowo zaczął szukać portfela, kiedy go w końcu znalazł, podał go Kubiakowi.
— Widzę że masz trochę gotówki, przyda mi się — odparł z uśmiechem uciekinier.
— Ale …
— Żadne ale, a teraz w tył zwrot i idźcie w przeciwnym kierunku.
Kiedy Dawid wsiadł do samochodu chłopaka, odpalił go i ruszył przed siebie leśną drogą. Para kochanków z niedowierzaniem patrzyła na to, co przed chwilą miało miejsce. Auto gnało przed siebie, tylko kurz się za nim unosił. Po kilku minutach mężczyzna dotarł do asfaltu, tam wjechał na główną drogę.
— Cholera, coś bym wypił — pomyślał sobie.
— Może zaraz trafię na jakąś stację benzynową.
Faktycznie po ujechaniu kilku kilometrów, na horyzoncie ukazał się szyld z napisem BP. Samochód i jego kierowca zjechali z jezdni aby kupić coś do picia. W tym stroju wyglądał jak jakiś menel, przepocona koszulka, wyciągnięte spodnie dresowe i tenisówki. Jednak z mercedesa nie wysiadł, tylko z podrzędnego forda fokus, więc nikt na niego szczególnie nie patrzył. Ruch na stacji nie był za wielki, a i obsługujący wyglądał na takiego co mu było wszystko jedno. Kogo obsługuje i co kupuje, aby tylko kasa się zgadzała. Dawid wlał do baku kilka litrów benzyny, po czym wszedł do sklepu. Do tankowania dorzucił jeszcze butelkę gazowanego napoju, oraz jakiś batonik. Kiedy stał przy kasie i płacił, obsługujący spojrzał na niego z lekkim zaciekawieniem. Jednak to nie było nic wielkiego, bardziej zainteresowanie w stylu wyglądu i luzu, jaki chciał zachować nasz poszukiwany. Widocznie w radiu jeszcze nikt nie trąbił, o zbiegu z więzienia. Tu nie Ameryka, zanim coś się zadzieje, może minąć nawet dzień czy dwa. Więc to o tyle dobrze dla Dawida, ma trochę czasu aby się zakamuflować w jakiejś melinie. Chyba że będzie miał pecha i po drodze natknie się na jakiś patrol policji. Na razie dobrze mu szło, nawet sam się dziwił że jeszcze go nie dopadli. Po zapłaceniu za paliwo i drobne zakupy, Dawid wrócił do auta. Wyciągnął pistolet zza spodni i położył go na bocznym siedzeniu. Odpalił silnik i powoli ruszył z miejsca, wjechał na drogę włączając się do ruchu.
— Ciekawe co porabia teraz pani psycholog — zastanawiał się Kubiak.
— Na pewno wzięli ją na przesłuchanie.
— Co im powie?
— Chyba tylko prawdę.
— Ale jaką, że zamknęła oczy kiedy się do niej zbliżył.
— Dała się przecież porwać.
— Pomogła skazanemu w ucieczce.
— Może nie bezpośrednio, ale przecież nie stawiała jako takiego większego oporu.
— Co prawda celował do niej z jej służbowej broni, jednak mogła próbować się mu wyrwać.
Te i inne pytania nasuwały mu się teraz na myśl, chętnie spędziłby trochę czasu z Alicją, jednak jak ma do niej dotrzeć? Na pewno będzie pod obserwacją, w dzień jak i w nocy czy czasami uciekinier nie będzie chciał ją odwiedzić. Wiem, to porąbany pomysł, jednak pod latarnią najciemniej jak mówi przysłowie. Kiedy tak jechał drogą, po prawej stronie zauważył jakieś ogródki działkowe. Zwolnił prędkość, włączył kierunkowskaz i delikatnie zjechał na trawiastą drogę. Ujechał może z dwieście metrów i zatrzymał się przed jedną z altanek. Na pierwszy rzut oka wyglądała na trochę zaniedbaną. Mogło to oznaczać, że jej właściciel rzadko tu zagląda. Znaczyło by to tyle, że można by się tu zatrzymać, przynajmniej na jakiś czas. Dawid wysiadł z auta, otworzył furtkę, potem bramkę. Ponownie wrócił do auta, wjechał nim na posesję zamykając za sobą jedno i drugie. Powoli podszedł do altanki, obszedł ją dookoła, zajrzał przez okno. Przed drzwiami, na progu leżała wycieraczka, podniósł ją. Pod spodem znalazł klucz, który pasował do zamka. Wsadził go i przekręcił, złapał za klamkę i wszedł do środka. Co tam zastał? Stary tapczan, stolik, dwa krzesła, kilka szafek w których znajdowały się produkty długoterminowe. Takie jak cukier, kawa, sól, pieprz, makaron, ryż itp. Był też mały piecyk żeliwny, dużo drewna na opał, w sumie nie jest źle. Dawid wrócił do auta po napój i batonik, w altanie usiadł na chwilę aby się napić i trochę posilić. Dopiero teraz poczuł zmęczenie, które ciągnęło się za nim od momentu ucieczki z więzienia. Położył się więc na tapczanie, broń schował pod głowę i zamknął oczy, po chwili zasnął sam nie wiedząc kiedy to nastąpiło.
Pod blok w którym mieszkał Kubiak podjechał radiowóz, wysiadło z niego dwóch tajniaków, którzy pofatygowali się do środka budynku. Tam na pierwszym piętrze, pod numerem 10 znajdowało się mieszkanie, w którym przebywali rodzice skazanego. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi, po krótkiej chwili ktoś wyjrzał na zewnątrz. Była to matka Dawida, lat 48, oczy ciemne, włosy długie farbowane na blond, wzrost około 170 cm.
— Panowie do kogo? — Spytała zdziwiona.
— Pani Maria Kubiak?
— Tak, to ja.
— My jesteśmy z policji.
— A jakieś legitymacje?
— Oczywiście.
Obaj panowie się wylegitymowali, po czym schowali swoje odznaki.
— My w sprawie pani syna, Dawida Kubiaka.
— A co się stało?
— Proszę wejść.
Mężczyźni wraz z kobietą weszli do mieszkania. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, jeden z policjantów zaczął rozmowę.
— Nie wiem czy pani wiadomo, ale jej syn uciekł z więzienia.
— Kiedy to się stało?
— Dzisiaj przed południem — odparł gliniarz.
— Jak to możliwe?
— Pani syn sterroryzował funkcjonariusza więzienia bronią.
— A skąd ją wziął? — Dopytywała kobieta.
— Zabrał ją pani kapitan.
— Kobiecie? — Co ona tam robiła w więzieniu?
— Jest psychologiem droga pani.
— Nikt go nie pilnował czy co?
— Badamy tę sprawę — oznajmił funkcjonariusz policji.
— Ja myślałam że macie dla mnie dobre wieści, że mój kochany syn został wypuszczony na wolność, uniewinniony. A tu taka wiadomość.
— Pani syn jest skazany na pięć lat, tym porwaniem i ucieczką z więzienia na pewno dojdzie mu kolejne kilkanaście lat.
— A jeśli jeszcze kogoś postrzeli, lub nie daj Boże zabije, to może mu grozić nawet dożywocie.
Kobieta usiadła na pobliskiej sofie i schowała swoją twarz między dłońmi.
— Dobrze się pani czuje? — Zapytał jeden z nich.
— A jak mam się czuć, po takiej informacji, jaką mi panowie zaserwowaliście?
— Nic pani na to nie poradzimy.
— Pani mąż gdzie przebywa?
— W pracy.
— A gdzie pracuje?
— Na kolei, jest maszynistą — odparła matka skazanego.
— Rozumiemy.
— Wie pani co?
— Słucham.
— Możliwe że pani syn będzie się starał z państwem skontaktować. Możliwe że nawet was odwiedzi. Proszę nam natychmiast dać znać.
— Po co, żebyście go z powrotem zamknęli w więzieniu? — Przecież on jest niewinny!
— Jeśli pani lub pani mąż pomożecie zbiegowi z więzienia, to możecie odpowiadać przed sądem za pomoc i utrudnianie śledztwa.
— A co pan by zrobił na moim miejscu? — Zapytała kobieta.
— Powiadomił policję, czyli nas.
— Akurat w to uwierzę, chociaż kto was tam wie.
— To wszystko droga pani.
— Proszę nas powiadomić w razie czego.
— Dobrze, będę pamiętać.
— Jeszcze coś?
— To na razie wszystko.
Kobieta otarła z policzków łzy, które wypłynęły jej z oczu. Wstała z sofy i skierowała swe kroki do wyjścia, policjanci podążyli za nią. Otworzyła im drzwi, mężczyźni wyszli z mieszkania i skierowali swe kroki na schody. Kiedy tylko matka Dawida zamknęła drzwi, zaraz podbiegła do telefonu. Wystukała numer do męża i zadzwoniła do niego, po chwili w słuchawce odezwał się męski głos.
— Co tam kochanie?
— Stefan!
— Tak Marysiu?
— Słuchaj co się stało.
— Co takiego?
— Była u nas przed chwilą policja.
— Po co?
— Podobno Dawid uciekł z więzienia.
— Jak to możliwe, nie pilnowali go? — Spytał ojciec.
— Podobno porwał kogoś, jakąś kobietę, groził jej bronią!
— Co ty gadasz?
— Naprawdę, tak mi mówili.
— I co teraz?
— Mamy im dać znać, jak się z nami skontaktuje.
— Dawid?
— Tak.
— A skąd wiadomo że przyjdzie do domu?
— A gdzie pójdzie?
— No nie wiem, ale głupio by zrobił gdyby zaraz po ucieczce wrócił do domu.
— Biedne dziecko, co on teraz przeżywa! — Martwiła się kobieta.
— Kochanie kończę, w pracy jestem, nie mogę teraz rozmawiać, jak wrócę to pogadamy.
— Dobrze kochanie.
— To na razie, do wieczora — odparł Stefan.
Po przyjściu do domu, Alicja nie mogła sobie znaleźć miejsca. To całe porwanie wybiło ją z rytmu. Do tej pory miała wszystko poukładane, praca — dom — praca — dom. Mieszkała na obrzeżach miasta, w niewielkim domu który kupili jej rodzice. Męża ani dzieci jeszcze nie miała, była z jednym facetem ponad rok, jednak ich drogi się rozeszły. Nie sprawdził się w jej mniemaniu, dużych wymagań wobec niego nie miała. Chciała aby był dla niej miły i troskliwy, jednak praca jaką wykonuje nie przypadła mu do gustu. W dodatku zaczął ją zdradzać, więc nie miało to najmniejszego sensu aby dalej byli razem. Żałowała jedynie tego czasu, który przez niego straciła. Rodzice Alicji mieszkali kilka ulic dalej, ojciec kobiety był biznesmenem, miał swoją firmę handlową. Matka uczyła w szkole, jednak w niedługim czasie miała przejść na emeryturę. Alicja nie miała rodzeństwa, była więc jedynaczką której w dzieciństwie na wszystko pozwalali. Co prawda skończyła studia psychologiczne i zatrudniła się w więziennictwie. Jednak jej rodzice mieli inne plany wobec niej. Chcieli aby ich pociecha została lekarzem, ratowała ludziom życie, a nie babrała się w tym syfie jakim jest więzienie. Ta rozmowa z osadzonymi, to przecież orka na ugorze. Kogo ona chciała resocjalizować? Bandziorów z wieloletnimi wyrokami? Toż to marnowanie cennego czasu, za który to dostawała marne pieniądze. Nawet w firmie ojca mogła więcej zdziałać, niż w tym zasranym więzieniu, tak przynajmniej sądzili jej rodzice. Jednak ona wiedziała lepiej, przynajmniej do dzisiejszego poranka, kiedy to Kubiak ją podszedł. Podobał się jej od pierwszego ich spotkania, teraz to sobie uzmysłowiła. Ten jego wzrok, uśmiech, głos, wszystko to sprawiało że kolana się pod nią uginały, czuła wewnętrzne podniecenie. Choć to nie powinno się zdarzyć, jednak się zdarzyło. Gdzie jej profesjonalizm? Przecież w więzieniu nie ma miejsca na uczucia, a przynajmniej jest to zabronione. W dodatku w relacji funkcjonariusz — osadzony jest to zabronione w regulaminie, są na to odpowiednie paragrafy. Pani psycholog wzięła szybki prysznic, potem w kuchni zrobiła sobie mocną kawę i usiadła z telefonem w ręku. Chciała zadzwonić do matki, porozmawiać z nią na temat zaistniałej sytuacji. Jednak się zastanawiała, czy to jest dobry pomysł. Kiedy tak piła kawę, pod jej dom zajechał policyjny radiowóz. Ci sami panowie, co wcześniej byli u Marii Kubiak, pofatygowali się teraz do niej. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, kobieta była już w korytarzu. Poprawiła sobie szlafrok, w który to była ubrana, po czym przekręciła klucz w drzwiach. Kiedy je otworzyła, jej oczom ukazali się dwaj policjanci po cywilnemu.
— Dzień dobry.
— Pani Alicja Tarkowska?
— Tak, zgadza się.
— Kapitan Tarkowska?
— A panowie? — Zapytała kobieta.
— Jesteśmy z policji — porucznik Witek i sierżant Wolny.
Obaj mężczyźni pokazali swoje legitymacje i odznaki.
— Możemy porozmawiać?
— W jakiej sprawie?
— Dzisiejszego porwania i ucieczki Dawida Kubiaka z więzienia.
— Proszę wejść.
— Dziękujemy.
Kiedy wszyscy troje znaleźli się w salonie, kobieta wskazała policjantom fotele.
— Może usiądziemy?
— Jak pani uważa — odparł jeden z nich.
— Co panowie chcą wiedzieć?
— Wszystko, co ma związek ze sprawą.
— To co wiem, opowiedziałam już naczelnikowi więzienia — odparła Alicja.
— Może jednak jest jeszcze coś, co umknęło pani uwadze?
— Sugerują panowie, że coś zataiłam? — zdenerwowała się pani kapitan.
— Oczywiście że nie.
— Jednak jest kilka niejasności w pani zeznaniach — odparł porucznik Witek.
— Czyli jakie?
— Dlaczego podczas sesji z osadzonym, przebywała pani w gabinecie bez funkcyjnego?
— Tak, sierżant zeznał że wyprosiła go pani — dodał sierżant Wolny.
— Miałam takie prawo.
— Nie miała pani obiekcji, że to może być co najmniej niebezpieczne?
— Dlaczego panowie tak twierdzą?
— W końcu Kubiak jest skazany za ciężkie pobicie.
— Za pobicie owszem, jednak nie jest mordercą ani tym bardziej recydywistą.
— Jednak jest skazanym.
— Tak, to prawda, jednak nie słusznie.
— Sąd, który go skazał jest innego zdania.
— A panowie znają się na prawie sądowym? — Zapytała pani psycholog.
— Nie.
— Więc skąd panowie wiedzą, jak przebiegała rozprawa Kubiaka.
— Mamy wrażenie że go pani broni.
— Nikogo nie bronię, tylko mówię jak sprawa wygląda.
— Więc proszę nam powiedzieć, dlaczego Kubiak zabrał pani broń służbową — którą to sterroryzował panią i połowę służby więziennej.
— Miałam chwilową niedyspozycję — odparła kobieta.
— Na czym ona polegała? — Ciągnął porucznik.
— Zrobiło mi się słabo i nachyliłam się do dolnych drzwiczek po tabletki.
— W tym czasie panią zaatakował? Zaciekawił się sierżant.
— Tak.
— A na co te tabletki?
— Na kobiece dolegliwości.
— Czyli?
— A o okresie u kobiet panowie coś wiedzą, czy mają panowie żony?
— Czyli źle się pani poczuła?
— Tak, źle.
— Trzeba było zawołać funkcyjnego, który był na korytarzu.
— Myślałam że mi przejdzie — odparła pani kapitan.
— Ale nie przeszło?
— Bo napadł panią więzień.
— To mało profesjonalne zachowanie z pani strony.
— Pani wie że Kubiak z tą pani bronią, może akurat do kogoś strzela?
— Czy mają panowie jeszcze jakieś pytania? — Zdenerwowała się.
— Na razie to wszystko, jednak proszę się z tym liczyć, że może być pani wezwana na przesłuchanie na komendę.
— Będę mieć to na uwadze.
Obaj mężczyźni niechętnie, jednak wstali z miejsc jakie dotychczas zajmowali i udali się do wyjścia. Tam pani psycholog otworzyła im drzwi na oścież.
— Do widzenia pani kapitan.
— Do widzenia.
Kiedy kobieta zamknęła za nimi drzwi, udała się do salonu aby dopić swoją kawę.
— Cholera, przez tych osłów z policji całkiem mi wystygła.
Postanowiła zrobić sobie świeżą a tą zimną wylać do zlewu. Kiedy to robiła, zadzwonił jej telefon. Kobieta spojrzała na wyświetlacz, to jej matka dzwoniła.
— Halo.
— Alicjo to ty?
— Tak mamo.
— Jesteś w pracy?
— Już nie.
— Masz wolne? — Zapytała kobieta.
— Można tak powiedzieć.
— Co tam się u ciebie dzieje?
— A mianowicie?
— W radiu mówili że uciekł wam więzień, podobno bardzo groźny bandyta.
— To prawda.
— Podobno porwał zakładnika.
— Wiesz może kogo? — Ciągnęła jej matka.
— Mnie.
— Jak to mnie, to znaczy ciebie?
— Normalnie, to ja byłam zakładnikiem.
— Powoli bo nie rozumiem.
— Porwał mnie, ale już wypuścił — tłumaczyła jej córka.
— To już go zatrzymali?
— O ile mi wiadomo to nie.
— To uciekł bez ciebie?
— Tak.
— Mówisz bez sensu — zdenerwowała się kobieta.
— Mamo, wybacz ale jestem zmęczona tym wszystkim — porozmawiamy kiedy indziej.
— Kiedy indziej?
— No nie wiem, może jutro?
— Ale nic ci się nie stało?
— Wszystko ze mną w porządku — odparła córka.
— Jak ojciec wróci z pracy, to do ciebie wpadniemy.
— Może być.
— To na razie córeczko.
— Pa mamo.
Alicja skończyła rozmowę ze swoją matką, zawsze starała się być dla niej miła. Jednak po dzisiejszych perypetiach związanych z Dawidem i tymi policjantami, była psychicznie zmęczona. Z drugą kawą udała się do salonu, by tam w spokoju móc ją wypić.