E-book
14.7
drukowana A5
37.39
drukowana A5
Kolorowa
59.51
Orle Gniazdo Polska

Bezpłatny fragment - Orle Gniazdo Polska


Objętość:
125 str.
ISBN:
978-83-8104-996-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 37.39
drukowana A5
Kolorowa
za 59.51

Okładka, Ilustracje i strona tytułowa Piotr Latka z miasta Góra, pseudonim artystyczny Pygar

autor

Wydanie III poprawione i uzupełnione

Utwór dedykuję moim wnukom


Jest tysięczny rok Pański. Zapowiadał się cichy i miły dzień w państwie Polan. Na polach topniały śniegi, spod nich czerniła się brudnymi plamami ziemia. Śnieg w kałuże się zamieniał szybko i strumykami płynął wesoło i świeciły się złoto we wstającym brzasku. Słońce wielkie wschodziło czerwonym blaskiem i zalało cały widnokrąg światłem poranka, świat budził się ze snu po nocy mroźnej jeszcze. W zagrodach okolicznych bydło porykiwało, z kniei leżącej w pobliżu basowy ryk tura się potoczył i odbił echem po okolicy. Kmiecie szli bardzo raźno do krówek swoich po mleko dla dziatwy, ptaki ćwierkały zaś głośniej niż zwykle. Z kominów chałup strzechą krytych dymy ciągnęły się do nieba leniwie, miły i piękny widok rozpościerał się z wysokich drzew na całą okolicę, spokój i cisza naokoło panowała błoga, prastary gród budził się ze snu do pracy i życia właśnie. Tam też jeszcze jakiś widok był ciekawy, dla oczu dwojga bystrych, co z góry okolicę przeglądały z uwagą i orlim wzrokiem. Bo oto na pobliskim i dość wysokim wzgórzu w prastarej stolicy państwa polskiego siedział w olbrzymim gnieździe orzeł cały biały w koronie i rozglądał się dookoła. W grodzie grubą palisadą otoczonym, co Gniezno się zowie, od wieków paru stoi ogromna katedra, imieniem świętego Wojciecha nazwana.Dzwony zaczęły bić właśnie na jutrznię, i mnisi sznureczkiem wchodzili do jej wnętrza. A horał gregoriański popłynął dostojnie i donośnie wysoko do nieba. Przy katedrze rosną dęby rozłożyste, stare jak ona sama albo i starsze od niej samej. Któż to tam wie? Na dębie jednym właśnie, a największym ze wszystkich, u samej góry, wysoko gniazdo orła jest misternie i pięknie z gałęzi splecione. W gnieździe tym Król ptaków, największy i najodważniejszy ze wszystkich, mieszka tam z królową i orlętami Książętami. Król i królowa oboje w płaszczach z piór bielutkich, jak śniegiem przyprószonych, co właśnie na polach topniał. Orzeł Biały siedzi tam dostojnie w koronie złocistej, dziób ma ogromny złoty i szpony ze złota, a wzrok bystry i groźny. Patrzy on właśnie na okolicę, daleko i czujnie, wzrokiem ogarnia swoje królestwo, aby nikt nieproszony nie wlazł w jego granice. Akurat i ten władca przestrzeni niebieskich ze snu się obudził przed chwilą. Skrzydłami ogromnymi machnął, popatrzył dokoła i zakrzyknął w języku orłów coś władczo i ostro, aż głos po okolicy echem znowu się odbił, jakby głos tura chciał zagłuszyć i powrócił do niego ze zdwojoną siłą. Służba dworska przyfrunęła prędko do Pana, pytać, czy mu czego nie trzeba, ale temu władcy dziś co innego było w głowie niźli poranne ziewania, co niejednemu z dworzan było pierwsze w zwyczaju. Ten król ptaków, który od samego zarania tej ziemi był tu panem, władcą i godłem w herbie, przymknął oczy na chwilę i przypomniał sobie, jak tu się wszystko poczęło. A pamiętał o tym, że samemu z orlętami Książętami trudno mu było ogarniać i osłaniać wielkie połacie kraju naszego, a od plemienia pierwszych Polan, Polską zwane. Myślał i teraz nad tym, jak to lepiej uczynić, a że mądrości był wielkiej kazał z samego ranka orlikowi, pacholikowi swojemu, wołać wojewodów.

— Lećże, mój ty Maćku miły, jastrzębiów i sokołów mi zaraz przywołaj. A niechaj mi szybciej przylatują, bo to i rady ich pilnie potrzebuję.

— Juże pędzę, miłościwy Panie — odparł Maćko rezolutnie.

Kiedy ptaki szybko na wezwanie królewskie przybyły, bo ociągania się król strasznie nie lubił powiada Orzeł do nich miło:

— Siadajcie, moi druhowie wierni, wygodnie na gałęzi przy mnie, jeno zważajcie, co by który nie zleciał z niej z hukiem wielkim czasami.Sokół i jastrzębie popatrzały po sobie, jakby rzec chciały do Króla, co też to orzeł powiada do nich, co to lotnikami byli wśród ptaków najlepszymi. Zmilczeli jednak, coby nie wysłuchać od pana swego historyjki jakiej, a uszom wojewodów niemiłej. Orzeł popatrzał bystro na zebranych i powiedział w głębokim zamyśleniu:

— Wezwałem was tutaj do tronu mojego, bo pilna jest sprawa. Musimy tu o państwa Polan i naszej przyszłości pomówić, coby obce wrony nam tu nie lazły, jako do tej pory właziły, kiedy tylko oczy od nich odwrócę. A czujność naszą z nieba sprawdzają codziennie, dość mocno mnie to już rozgniewało a rady na to na razie nie powziąłem żadnej. Wiecie na pewno moi mości panowie wojewodowie, jak trudno nam samym granice ziemi naszej polskiej opatrzyć, bo przeogromna to kraina, a wiecie i to pewno, że ja sam z wami nie upilnuję ziem naszych, bo to i przecie na wschodniej granicy naszej mieszka nasz kuzyn daleki, co orle dwie — zamiast jednej — głowy posiada, a że potężne ziemie ma pod władaniem i bardzo jest przebiegły, spogląda chciwie w nasze strony, raz jedną, to znów drugą głową i podpatruje, czy czegoś zabrać się nie uda. Z zachodniej zaś strony, od Odry, rzeki naszej granicznej mieszka nasz sąsiad najgorszy ze wszystkich, drapieżny, co to z czarnych orłów się wywodzi i tylko patrzy niecierpliwie, aby na nas napaść niespodzianie i wydrzeć nam, co nie jego, co nieraz przecie widzieliście. A pewna to rzecz, że dalej tak będzie, jako drzewiej bywało, bo to i sam Książę Mieszko Pierwszy ciągle miał z nimi robotę, choć chrzest przyjął w 966 roku, to pod Cedynią Ho, dona niemieckiego zastępy znosić musiał, bo czarny orzeł ciągle wymawiał, że pogański nasz kraj i mieczem go chciał krzyża nauczać. A od czasów Ziemowita i pierwszych Polan, ciągle napady na nas czyni. Nieużyty to naród, co jeno szybko zawsze szwargotał, aż mnie mierzi, i czarnego orła wielbi, a nas zaś zupełnie za nic mając. A i podstępny jest jako mało kto we świecie, a na Polan już od niepamiętnych czasów nastaje i mnie samemu sen z powiek nieustannie spędza.

— Toście już, Panie, nam przed chwilą rzekli — przerwał sokół.

— A powtarzam wam, i powtarzał będę, żebyście dobrze to spamiętali sobie i nie przerywaj mi wasze, bo cię berłem przez pióro huknę. Dość mam naprawdę tego, chociaż, em nie bardzo strachliwy. Nieraz, jakom leciał granic naszych z góry bezpieczeństwa patrzyć, ułowić mnie kruki czarnego orła chcieli, a rozdziobać w strzępy, ale choć było ich zawsze wielu, pierzchali śpiesznie, skrzydłami bystro w miejscu machając od strachu, a hilfe krakali, kiedym popędził którego co odważniejszego. Przed setnikiem swoim udawał, że orła pogoni, gdzie pieprz rośnie, ale bali się mnie zawsze i boją do dziś dnia. Choć udają, że prawda to nie jest żadna, a to, co mówię to dla nich bajka jakaś. Kiwali nieco głowami wojewodowie, ale nic nie mówili, bo było w zwyczaju raczej, że nikt właściwie bez pozwoleństwa i niepytany dzioba w tym królestwie nie otwierał i bez potrzeby nim nie kłapał i cicho był, kiedy orzeł mówi. Ale Jastrzębiec siwy najwyższą godność wśród dworzan Orła Białego czyniący, zapytał znienacka i nagle:

— Wasza miłość, powiadajcie nam, jako to od początku samego bywało? Co i gdzie bywało? Ano tutaj, jako, ście, Panie, te ziemie w posiadanie objęli? Jak było? Odparł Orzeł:

— Ano całkiem zwyczajnie było, jam tu zawsze gniazdo swoje miał i orły z rodu mojego, i zawsze tu gniazdo nasze było, bo i gród na dole tak się samo przecież zowie. Jeno jak przyszedł tu dawno temu, kniaź Lech z braćmi swymi, rozglądnął się dokoła i spojrzał nagle na drzewo do góry. Jak mnie zobaczył, to zaniemówił przez chwilę. I zakrzyknął do mnie z dołu: „Orle Bieluteńki, coś ty taki inny jakiś i biały cały? Do orłów innych nie jesteś nic podobny. A bialusieńki jako śnieg na polu?”. Ja mu na to powiadam: „A tobie co do tego? Takim już mnie matka moja w gnieździe poczęła, a jak obaczyła, że moi bracia innej maści są niźli ja, powiada do ojca mego: »Dziw ten syn nasz jakiś i do innych orłów nie przystaje«. Na to ociec mój powiada jejmości: »Pewnie wielkim kimś ma być i taki jakiś orzeł nam się począł, cały biały, a nie jako my, co głowy białe jeno mamy«”. Na co Kniaź Lech zakrzyknął do mnie z dołu: „Mnie się barwa tam twoja bardzo podoba, a dziób i szpony, czemu też masz złote?”. „A bo co?” — powiadam mu znowu na to. „Bom to nie widział nigdy orła białego z dziobem złotym i z takimi szponami”. „Toś pewno i nie za dużo w życiu widział, co?” — mówię mu na to. „A na wojownika niezgorszego wyglądasz, co to niejednemu łupnia dać może” — mówi mi on przymilnie. Czym, powiadam wam, ujął mnie sobie od razu i polubiłem ja tego Lecha od pierwszego spojrzenia. Przeto powiada do mnie dalej, w te słowa: „Chciałbym i ja tu przy tobie gniazdo swoje mieć. A co tyna to, Orle Biały?”. To powiadam ja do niego: „Podobają ci się moje szpony złote i dziób mój złoty i korona?”. „Ano, i to jak jeszcze! Jak w bajce jakiej wygląd masz orle” — tak on mi powiada. „Normalna to rzecz, wygląd mój” — mówię mu. „Jakże to?” — pyta on. — „To chyba czary jakieś?”. „Żadne to cuda” — mówię mu, że aż trochę zgłupiał i patrzył na mnie jak zaczarowany. To mu na odwagę powiadam tak: „Jeśli wola Ci, kniaziu miły taka. to możesz zamieszkać sobie pod dębem moim. Jeno nie przemyśliwaj sobie czasem w szkodę mi włazić, bo szpony mam ostre, a dziób mocny”. Tak, om mu powiedział.

— A on, co na to? Powiadajcie nam Panie.

— Popatrzył się na mnie bystro spod oka, zaśmiał się zębiska białe pokazał, po czym wąsa zakręcił i powiada: „Będziemy razem tu mieszkać i razem gospodarzyć, a pod takim Orłem śmiałym jako widzę, kraj nasz kwitnąć będzie i Ciebie Orle na patrona godła swojego sobie biorę”. To ja mu na to tak powiadam:

„Takoż sobie gadasz kniaziu, jakobyś mnie to kupił sobie.

A czyś ty godzien jest? Co by to mój wizerunek w godle i na chorągwiach swoich nosić?”. A Lech na to tak prędko powiada: „Przysięgę Ci, Orle Biały, zaraz na to złożę”. I tak powiedział, rękę na sercu położywszy: „Ciebie, Orle Biały, jako patrona i godło państwa Polan na wieki sobie biorę i przysięgam honorem swoim, że nie opuszczę Cię w potrzebie ni w boju, a wolności twojej i ziemi tej będę wierny do ostatniej krwi kropli żywota mojego”. No tom powiedział mu tak: „Osiądź więc tu przy mnie na wieki, a przysięgę twoją przyjmuję. Bo to z gęby dobrze Ci patrzy i wiarę na przysięgę twoją dać mogę. Jak onemu Pygarowi, co mnie do książki jednej rysuje”. To on się mnie pyta: „Jakiemu znowu Pygarowi, Orle?”. „A co ci do tego, jakiemu? Nie masz go tu jeszcze. A nie będę ci gadał po próżnicy, bo i tak nie pojmiesz tego. Jeno to wiedz, że ja przeszłość i przyszłość widzę i wiem, jaka będzie”. „A jak to będzie, Orle Biały, tu z nami na ziemi tej?”. „Powiem ci jeno kniaziu, że lekko nie będzie tu nigdy”. Zmartwił się nieco. Ale powiada śmiało, w ślepia mi wiernie patrząc: „Damy radę, pod godłem twoim”. To jeszcze bardziej mi się spodobał. Jak przyszedł, to i ostał się tu na zawsze. Ród jego aż do dnia dzisiejszego ziemie te zamieszkuje razem z nami. Zaś później, po Lechu, porodził się Piast, kmieć ubogi i od niego poczyna się cała Piastów dynastia, zasię kniaź z Piastów rodu, Siemowit, ten ci to był, który złego kniazia Popiela przepędził, aż później go myszy we wieży opadły. Potem nastał kniaź Lestek alibo Leszek był zwany, zasię był Siemomysł, syn Leszko, wy, ojciec Mieszka Pierwszego. No i sam Książę Mieszko Pierwszy, co na wieki sławą w kronikach się wpisał. A Książę Bolesław Chrobry, co teraz nam panuje, to i syn jest samego Księcia Mieszka Pierwszego i czeskiej księżny Dobrawy, co to i Krzyż Święty do Polski przyniosła. A roku 966 Mieszko Pierwszy chrzest przyjął jako i ta ziemia cała. I tak to szło sobie, aż do dnia dzisiejszego, tego, com was przyzwał do narady. A ja zawsze przy tym byłem. Ale o tym powiem wam, kiedy dnia inszego, bom się to rozgadał jak przekupień jaki, że mi się język w gębie w kołek zamienił. Maćku, daj mnie wody łyczek, prędko, bo mi w dziobie od gadania zaschło. — Maciek migiem rozkaz króla ptaków spełnił. — Tak, oście mnie to opadli nagle z historią naszą, jakbyście tacy ciekawi zaprawdę jej byli.

Na to Jastrząb dodał:

— Mądrego to i godzinami bym słuchał.

— Żebyś ty mnie to zawsze tak słuchał chętnie, jako to teraz gadasz. Lepiej by było. Wy mnie tu nie kręćcie teraz w głowie, bom was wezwał tu zgoła z innej przyczyny. — Król Orzeł przestąpił ze szpony jednej na drugą i tak dalej prawił, z tym, że popatrzał w, pierwej bystro na wojewodów czy słuchają, ale słuchali raczej pilnie.

— Patrzajcie oto, mili moi, jako wszędy niecnoty nas otaczają. Wszyscy, śmy przeciw nim przecie w boju stawali. Choć nie wszystkie bitwy moje pamiętacie, boście to ode mnie wszyscy wiele młodsi.

— I mówił dalej, z troską w obliczu, wzrokiem patrząc daleko, jakby nie do wojewodów mówił, a w myśli swej. — Za morzem naszym, Bałtykiem, i Gdańskiem mieszkają, jako wiecie, plemiona wszelakiego morskiego a krzykliwego rodzaju, jak mewy białe, rybitwy wszelakie a te aż trzy korony mają w swym herbie, a napastliwe są i nienasycone wiecznie. A i też gadają, com nieraz od ich posłów słyszał, że moją chętnie koronę by zabrały, gdyby się nas tylko nie bały. I wikingowie z rogami na łbach z ich stron ludzi naszych straszą. Ale dobrze i to zaś, że Tatry nasze z górą Giewont bronią nas od wszelkiego ptactwa i ludów tatarskich, co z Dzikich Pól do nas często zaglądają ciekawe. A i Król z za Tatr wrogi nam bardzo. Siły mi nieraz brakuje, aby ogarnąć nasze polskie przestrzenie od najazdu wszelakiego. Czyż niedobrze wam prawię? — zapytał nagle zebranych. — Sami przecie dobrze to wiecie. Po tom was wojewodami ziem polskich i naszych przestrzeni, w niebiosach mianował. Co to byście mnie skrzydłami swoimi wspierali, a nie tylko bezrozumnie nimi machali, jeno wiatr i tumany kurzu wzniecając, którego nie cierpię, bo do kichania mnie zmusza. Cięgiem jeno nie na siebie patrzajcie, ale na dobro korony naszej i mnie w potrzebie każdej wspomagać musicie. Jako i Kniaź Bolesław to czyni i ojce jego czynili, od czasów Lecha samego, bom ja jest tego państwa ostoją i wizerunkiem w świecie od samego początku, jak tylko w zaczęli mawiać.

— Panie, jakbyśmy śmieli inaczej, jak nie na twoje rozkazania mając względy. Kiedy to sami widzimy, Panie, żeście to nieśmiertelny Orzeł jest pewno — odparł kanclerz.

— A jakże sobie myślicie? I strach was pewno trochę bierze? Co za dziwnego króla macie? No, ale już dobrze, dobrze — dodał. — Pomyślmy zaś teraz wspólnie, co nam wypada na przyszłość czynić, skoroście rada moja, rodu ptasiego i polskiego. Orzeł Biały wiedział dobrze, co mu w głowie siedziało, bo przyszłość mu nie raz i nie dwa pokazała jako to ze szlachtą w posłuchu dla Króla i Polski bywało, kiedy nie słuchano władcy prawego, od Boga danego i woli Ducha Świętego. Wojewody jednak czasem niezbyt posłuszni byli. Zaś jedno na pewno wiedzieli, że Król zawszeć mądrze powiada. Na co kanclerz królewski Jastrzębiec szary, podniósł głowę siwą i kiwając nią na boki, powiedział z pokorą do Króla, którego szanował pomimo wszystko bardzo. I zawsze cześć należną królowi okazać potrafił i piersią własną nieraz go w potyczkach przeróżnych zawsze ochraniał.

— Święta to prawda, Królu nasz i Panie, ale co każecie czynić w tym względzie, miłościwy władco i Panie nasz?

— Co czynić? — zapytał Orzeł z nagła. — Nic, bez mego rozkazania, zrobić sami nie możecie? — zapytał przekornie. Ci spojrzeli po sobie, ale nie odrzekli nic. Ale pomyśleli skrycie, czego się to on znowu czepia, jako rzep do psiego ogona albo do piór na grzbiecie, jak za blisko siądziesz przy polu. Popatrzyli po sobie i słuchali pilnie.

Król, zamyślił się, ale że wiedział dawno, co począć, w końcu powiedział.Ano, postanowiłem tak uczynić: nakazuję wam wieści rozesłać szybko do granic naszych wszystkich i tych najdalszych, że zwołuję sejmik ptasi dla obrony przed wszelakim napadem. Zatem w tydzień od dnia dzisiejszego wszystkie ptaki z polskiego plemienia staną tu niezwłocznie, ale bez ociągań żadnych, bo sprawa pilna jest. Jeno te, co z zimowisk nie przyleciały jeszcze, dyspensę od sejmiku otrzymują, ale wiem, że i bociany już z Afryki i krajów zamorskich powracają. Niech wszyscy mi się tu w Gnieźnie stawią na marca siódmego, bo to do księcia Bolesława cesarz Otton III się na ten czas wybiera. Roku było to tysięcznego i sławetnego po wieki, jako już wam w tej prawdziwej bajce mówiłem, a był on ciepły i wietrzny i większość ptaków już z za morza powróciła. Jeszcze na koniec wam powiem — dodał Król — że Księcia Bolesława obecnością naszą wesprę, choć nie zwyczajny on Bolesław, ale Chrobry jako żaden i coby orzeł czarny nie myślał, że jest jakoby u siebie. Nie bardzo ten Otton też nam wrogi. Ale, zawsze, jako mnie matka moja Orłowa nauczyła, Niemiec to zawszeć Niemiec. No, to ganiajcie migiem, co by wszyscy wezwanie moje dostali — ponaglił. Wojewody nura dali w dół z drzewa i dopiero niżej gniazda królewskiego będąc, skrzydłami powietrze rozcinali, aż głośno zaświszczało, jakbyś strzałę z łuku jak blyskawicę z nieba wypuścił. Ale nisko, już przy ziemi samej, na wirażu ostrym, Jastrzębiec powiada do drugiego jastrzębia i sokoła:

— Chodźcie, mnie kumowie moi, jeden za drugim za mną polećcie. Siądziemy przy dzwonnicy katedry, z drugiej strony, coby nas Pan nasz nie widział, rzeknę coś tobie i temu drugiemu.

— Ano, jak tak, to lećmy, jeno bystro.

Przysiedli przy dzwonnicy, skrycie we trzech, od drugiej strony, a dzwonnica od wzroku Orła ich przysłoniła.

— Powiedz mi wasze, co ten nasz Orzeł ciągle o onym spadaniu z drzewa na dół powiada? Myślę ja, czyby zasię nie zamyślał z funkcji wojewodów nas zrzucić, aby? Bo to z nim nieraz nie wiadomo po prawdzie, czy z powagą gada, czy kpi sobie w oczy żywe? Wiecie tedy co? Słuchajmy my jego lepiej i nie sprzeciwiajmy się mu niczym, bo to i naprawdę Orła naszego chyba coś trapi.

— Takoż i ja myślę — dodał sokół. — Trzymajmy się lepiej posady każdy swojej, i urzędu co to by nie pogonił nas, gdzie ów pieprz rośnie. A wiesz ty choć, jeden z drugim, gdzie ten pieprz rośnie?

— Tak za bardzo, to nie wiem, gdzie rośnie owe ziele, alem słyszał, że zamorska to jakaś dzika roślina.

— Ani ja — dodał drugi. — Jeno na dworze księcia Bolesława na stole razu jednego widziałem to ziele dziwne, przez okno od kuchni. Jak to, kucharz Bartłomiej ziele to w moździerzu tłukł aż huczało, a w nosie kręciło od zapachu tego strasznie — powiedział Jastrząb.

— I daleko pewnie to ziele dziwne rośnie?

— Pewnikiem jest, jako powiadacie, kumie, daleko.

— To i majestatowi Orła bądźmy bardziej posłuszni. Lećmy lepiej rozkazy jego wykonać, jak nakazał, szybko. A nóż kto nastu podejrzy i spiskiem jakimś obdarzy. A nie chciałbym ja przed Orłem naszym panem oczami świecić.

— Ani my, kumotrze.

Jak nakazał Król, tak też poczynili szybko i dokładnie, bo wiedzieli wojewody, co to o pieprzu gadali, że Król dwa razy powtarzać rozkazu swego nie lubi. Nim skończył się tydzień, na podwórzec katedry gnieźnieńskiej i na okoliczne drzewa i pobliski lasek zleciały się ptasie zastępy z pól zielonych, miast i miasteczek, ze wszystkich wiosek, z borów i lasów, a było tego takie mrowie i hałas tak ogromny jako zwykle, gdy ptactwo wszelakie się zleci, a na dole koło kościoła tłum ludzi i wojów Księcia Bolesława falował. Dzwony biły na całą okolicę, bo jako wiecie, zjazd gnieźnieński się odbywał na godzinę ósmą z rana. Tu też przybył sam cesarz od orła czarnego, Otton III do księcia Bolesława, aby się naszemu świętemu Wojciechowi pokłonić i przy grobie jego pomodlić. A wkoło katedry gnieźnieńskiej i przy gościńcach, aż do Poznania swoje sztandary przez poczty zbrojne Książę Bolesław Chrobry ustawił. I w trąby bojowe dąć nakazał ile sił w płucach. Wojów naszych tak było wielu, że plac katedry czerwono i biało się mienił w słońcu poranka. Woje i kmiecie chorągwie trzymali, a w ręku zbrojny każdy woj polski miecz i pikę ostrą trzymał. Na każdej chorągwi łopotał orzeł biały w koronie złotej, a pierwowzór żywy na to wszystko z góry swym bystrym wzrokiem spoglądał. Przy nim cały dwór królewski z królową orła żoną wierną i orlętami, starszyzną i wojewodami na dębach wokoło zasiadał. A na wszystkich innych drzewach ptaki przysiadły i patrzali z góry, co na podwórcu katedry się działo.

Niemce bardzo się dziwili, skąd tyle ptactwa nagle się pojawiło i rycerstwa Bolesławowi wiernych, a i przestraszeni byli nieco, bo widać było od razu potęgę i siłę Polaków. Książę Bolesław Ottona III u proga witał i do katedry zaprosił, choć mała jeszcze wtedy była katedra nasza, ale sławna już w świecie, a to przez świętego Wojciecha, który od pogan z Prus wykupiony przez tegoż to księcia Bolesława miał tu święty swój spoczynek. Orzeł Biały skrzydła rozłożył i zamachnął, aż wiatr od nich poszedł. Na co kanclerz mruknął pod nosem, żeby czasem Król nie słyszał:

— Sam jako ptaszysko wielkie macha skrzydłami, że czapki na głowach trzymaj, taki wicher od niego idzie, a my cicho latać musimy, jako nietoperze jakieś. A Król orzeł biały powiedział głośno:

— Jakoż to Książę Bolesław do katedry poszedł, zaczynajmy nasz sejmik i my sami. Na konarach drzew, w pierwszych rzędach, zasiadali z ptaków najwięksi, a to bociany czerwononogie i bociany czarne. Żurawie krzykliwe na błoniach siedziały, bo by na drzewa nie wlazły, czaple siwe z kolei miejsca bliżej Króla zajęły. Konary drzewa zajmowały jastrzębie i sokoły wraz z orłami różnego stanu. Dalej sowy i puchacze, potem zasię przybyły ptaszki mniejsze, ale w takim mrowiu, że wszystkich nie zliczysz! Bociany czarne i białe klekotały donośnie, żurawie zaś trąbiły na polach, bo na drzewa nie lubiły włazić, jakoż jużem wam powiadał, a głosy miały tak donośne, jak trąby wojenne, co i na dziedzińcu ich nie brakło. Król Orzeł Biały miał zawsze żurawie do ostrzegania przed wszelkim napadem i nieszczęściem wszelakim i wojsk swoich rozporządzaniem. W wielkiej liczbie sikorki i czereda wróbli śmigały wśród drzew, jak kolorowe błyskawice. Patrzał Król na swoich poddanych i na polskie plemię przy katedrze i okolicznych błoniach — i serce się w nim radowało, iż nad tak wielkim plemieniem panuje. W katedrze rozpoczęły się uroczystości przy sarkofagu Wojciecha, biskupa i świętego. Książę Bolesław wsparł się jedną ręką w pas złoty z orłem białym na klamrze, drugą zasię Ottona łaskawie zapraszał do katedry — i weszli razem w zgodzie wielkiej. Otton III orła czarnego na piersiach dumnie haftem czarnym lamowany wizerunek nosił i świecił w katedrze od zbroi złocistej, ale i Książę Bolko nasz nie gorzej był odziany, bo i on miał na piersi wizerunek Orła Białego wyhaftowany nicią srebrzystobiałą na kubraku czerwonym. Przede mszą świętą gadał Otton III do Księcia Bolesława: „Jakiż to kraj piękny jest i gospodarny owa Polska wasza, a ptactwa i zwierza, a lasów wszelkich bogata bardzo”. Na to książę Bolesław odpowiedział: „Już i przysłowie po świecie chodzi, że kraj nasz bardzo we wszystko obfity i bogaty, a łupy z niego godne przywieźć można”. „A prawda, prawda — odpowiedział cesarz niemiecki i ugryzł się w język. Wyczuł zaraz biegłość i przekąs w słowie tego polskiego księcia. Bo i Książę Bolesław spojrzał jakoś dziwnie na niego. Oraz i to podkreślił zaraz, żeby zatrzeć słowo nieco głupie, że obaj z księciem orły w herbie noszą. „Jeno mój czarny jest, a Wasz, Panie, biały — powiedział cesarz. „Czarny orzeł wasz, jako i myśli wasze czarne są zawsze”, pomyślał Książę Bolesław. Ale nie rzekł nic, bo i gościa nie chciał zrażać. A wiedział, iż Otton III koronę z Rzymu od Ojca Świętego ma mu na głowę dziś włożyć i w darze włócznię świętego Maurycego przywiózł. Orzeł nasz zaś dawno już wiedział, jakie imię ma wysłannik orła czarnego, ale pomyślał sobie przekornie i zgryźliwie nieco, jako to miał w zwyczaju: „Otton, też mi! Co to za imię jest durne jakieś?”. Takiego przecie imienia żaden mąż ze słowiańskiego plemienia nie dałby swojemu synowi. Bo dopiero by miał taki za swoje, kiedy by na syna Hans albo Johann jakiś tfu!, zawołał, a i dzieci by małemu na pewno dokuczały z takiego wołania, ale niech mu tam będzie Otton albo jako tam chce sobie.

„No i — dodał w myśli przekornie — u nas przecie toż to same, a to Wojciechy, a to Macieje czy Bolkowie, jako i Książę nasz”. Pokręcił głową z niezadowoleniem, co zaraz ptaki zauważyły, że Panu coś nie po drodze. Ale nikt nie ośmielił się zapytać czemuż to orzeł głową z niezadowolenia kręci. Spojrzał jeszcze na dół, na dziedziniec, a tymczasem zasiadały już na dębie w pośpiechu — bo i przyleciały — sowy białe i śnieżne, spod gór tatrzańskich i sowy leśne, a i puchacze były w tym królestwie zawsze do porady wszelakiej, bo najmądrzejsze to ptaki. Tak o sobie przynajmniej zawsze gadały. Ale i sam Król orzeł potrzebował ich mądrości i rady, aby sprawiedliwe i trudne rządy w kraju naszym nadwiślańskim wspólnie z księciem Bolesławem sprawować, a jeszcze i trudniej zawsze miewał, bo i wizerunkiem tego kraju od czasów piastowskich w herbie Polski był. Jaskółki śmigające, szybkolotne były codziennie na podorędziu do roznoszenia wszelakich wieści i wici. Wraz z nimi gołębie skalne, jak też i pocztowe, bo do rozsyłania wieści wszelakich były najlepsze, bo gadatliwe były bardzo i ponad miarę. Każdy ptak nawet najmniejszy w tym królestwie miał i znał swoje miejsce, a zadania mu powierzone sumiennie i z ochotą wykonywał dzielnie. Toteż państwo i królestwo Orła Białego, od zarania nazwane Polską, bo wśród pól i lasów się znajduje, było — jak mawiano — mlekiem i miodem płynące. Ale sąsiedzi zawsze łakomie, jako wiecie, na nie spoglądali. Gdy też wszystkie bractwo rozświergotane, kwilące, kukające, klekocące i największy gwar czyniące się zebrało, głos wówczas zabrała starsza sowa mądra. A że ze sto lat miała toteż i wszyscy ją poważali. Zawsze chętnie jej słów słuchali, bo mądrze zazwyczaj prawiła. Piórami strzepnęła kurz niewidoczny. Orzeł na wszelki wypadek dziób szybko zasłonił, ale nie przeszkadzał sowie i nie odezwał się słowem. Dziw to jak orzeł nasz kurzu i zamętu nie lubi. Albo różnego bzdurstwa czy głuptactwa. A takiego, jak pokażą nam wieki, nie brakło w narodzie polskim i w historii naszej, ale na to wszystko musiał Orzeł zawsze z cierpliwością i w milczeniu patrzeć.

— Cicho tam bądźcie, moi mili, i słuchajcie, co do was się mówi, bo ważne to sprawy, aby wstydu przed Niemcami nie przynieść ani księciu Bolesławowi, ani królowi naszemu. I godność i cześć mu dawajcie.

Jednej to sowie Król zezwalał zabierać głos czasami bez pozwolenia i kiedy się uciszyło, sowa dodała roztropnie, jako zwykle bardzo powoli i z namysłem:

— Bracia i siostry nasze, zebraliśmy się tu w prastarej orłowej stolicy gnieźnieńskiej, skąd królewski ród nasz piastowski się wywodzi, aby rozważyć dla ojczyzny ważne sprawy i uradzić wspólnie, jak dalej my wszyscy mamy tą krainą zarządzać, i aby na wszystko dookoła mieć nieustanne baczenie, a granic naszych dobrze strzec i to codziennie. A Pana naszego, jak w robocie odciążyć można by było. Odrzekł na to orzeł Król, po namyśle niedługim:

— Dobrze to prawicie, mądra sowo, dlatego my jako król wasz i godło kraju tego postanawiamy tak. Jak wiadomo wam wszystkim, wokoło w całym naszym kraju, w każdej wiosce, w małym miasteczku, czy też pod knieją, albo i przy Krakowie, a i w innych miejscach, gdzie polskie plemię mieszka, tam, gdzie słomiane strzechy, wszędy bocianie gniazda się znajdują, a plemię bocianie jest ogromne i z każdym rokiem większe, bo to zawsze i latorośli bocianiej dużo przybywa. Wysoko bociany latać potrafią, a wzrok mają nie najgorszy. — Tu zwrócił głowę na bociany i mówił dalej, patrząc dookoła. — Kle, kle — dodał przekornie. A te zaraz rozklekotały się chętnie. Klap, klap, klap dziobami zrobiły pośpiesznie wszystkie.

— Cicho mi tam! — znowu sowa ich uciszyła.

— A to zresztą i tak codziennie robicie, bardzo, jak wiem, ochoczo, pola czyszcząc ze szkodnika, co w pole kmieciom włazi i żre łapczywie plon z ziemi. Będziecie zatem z wysoka patrolować granice nasze i patrzeć pilnie, co się dzieje, tam, hen daleko, i tu blisko, a szybko powiadamiać, jak by co nas musicie. Najstarszy wśród bocianiego rodu, którego Wojciechem albo Wojtkiem wszyscy nazywali, pokłonił się Panu dostojnie i odparł w imieniu bocianiego rodu tak:

— Pozwólcie, Królu, rzec mi coś w tej sprawie, co mi na sercu leży.

— Zaś powiadaj, szybko jeno, bo tu nie tylko o was idzie. A zdaje mi się, że kle, kle i klap, klap dziobem zapomniałeś dodać — powiedział Król i dodał po chwili: — No, mówże wreszcie, bom ciekaw, co powiesz mądrego. A może nauczymy się czegoś mądrego?

— Że tak powiem, miłościwy Panie, kle, kle, będzie jako rozkażecie, Panie. Będziemy pilnie przepatrywać od rana do zmierzchu samego, przy okazji strawy poszukując wszelakiej, kle, kle, jeno, miłościwy Panie, co będzie kiedy wszystkie, jak tu siedzimy, docieplejszych krajów na zimę udać się musimy i nie będzie nas przezkilka miesięcy?

— Wy mi się tu na zapas nie zamartwiajcie, kle, kle —

Zażartował Król i przedrzeźniał bociana, bo lubił zawsze inne nieco ptaki rozweselić, bo choć groźny był z wyglądu, to dość wesołą duszę miał, lubił groźnego udawać, i choć był nim w istocie, to na co dzień łagodny był i miłego, ale i dostojnego oblicza.– Jak mówiłem, na czas odlotu waszego zamianę otrzymacie. A tam, gdzie zimować będziecie, wypatrywać trzeba, bo i z tamtych ziem niebezpieczeństwo się czai skrycie. Będzie przeto korzyść podwójna dla państwa naszego. A do powrotu zza morza, na czas ten sroki, sikorki, jemiołuszki i sójki, co to wiecie, że za morza też się wybierają ciągle i wybrać nigdy nie mogą, zastępować was będą ochoczo, aby sumiennie i niczego nie przegapiać. Jako to u gap bywa nieraz, co to i gadają jedna przez drugą. Zapytał wymienionych, co one na to, na co z wielkim harmidrem, jak to u nich bywa, odpowiedziały, że tak będzie i tak jest po dzień dzisiejszy. Popatrzcie tylko do góry, a sami zobaczycie. Pan przestąpił ze szpony na szponę, co przyjęto z uwagą wielką, po czym mówił dalej do bocianów i sikor zielonych, i do srok i sójek, niecierpliwie nóżkami podskakujących i innych wymienionych, co ciekawe były niezmiernie wszystkiego, co ich otaczało i co widziały. A widziały wszystko dookoła z samej ciekawości i przekorności, jak to u sikor bywa. Odezwał się Król w te słowa. Musicie z wysoka przepatrywać, szczególnie na zachodnią stronę, bo, jako wiecie, ród orła czarnego je zamieszkuje, który to ród nigdy wobec plemienia naszego nie był przyjazny. Zaś teraz na dole tam siedzi i Bolesławowi pochlebstwa powiada, a i koronę księciu obiecuje. Na wschodniej granicy naszej, za rzeką Bug i za Białymstokiem, grodem piastowym, kuzyn nasz daleki od wieków zamieszkuje. Nie brak tam i Litwinów dzikich, co napady czynią, a ten Orzeł to srebrzystobiały, dziw on jest osobliwy bardzo, bo dwie ma aż głowy. Jedną głową patrzy na swoje bezkresne kraju połacie, a drugą nieustannie w nasze strony spoziera. Bardzo czujny i przebiegły to sąsiad. Odwieczny to kłopot i czujności naszej nieustannie wymaga. A też pamiętać po wsze wieki musicie, że za Gdańskiem i Kołobrzegiem, i Szczecinem, za morzem zwanym polskim Bałtykiem, mieszkają plemiona zamorskiego ptactwa i ludu wszelakiego, a dzikiego, jak i dziki nasze, co w płody ziemi wlezą i szkody porobią. A tam pełno rybitw, mew białych i innych ptaków morskich, co trzy korony w herbie swoim mają. Drapieżne to ptaki niezmiernie i ryby naszym kaszubskim mewom chętnie wyjadają, a tego nam nie trza. Swego pilnować musimy bardzo. Na południu zaś kraju naszego, gdzie góry tatrzańskie wysoko się ciągną, przy Zakopanem, za Krakowem i Wieliczką musimy mieć baczenie od Dzikich Pól i wszelakiego mieszkającego tam pogańskiego, kruczego i wroniego plemienia. A z czeskiej ziemi lew biały wespół z orłami czarnym i białym na królestwo nasze zazdrośnie spoziera. Wprzódy Wojciecha, biskupa wygoniwszy, a teraz, kiedy świętym się ostał na powrót by go chcieli u siebie mieć, i hałasy o jego relikwie księciu Bolesławowi czynią, że cierpliwości brakuje. I prorocze to były słowa. W kilka lat później Książę czeski Brzetysław Polskę napadł i podpalił, a świętego Wojciecha relikwie wykradł. A kiedyś jeszcze gorzej na ziemi naszej będzie, patrzajcie co nam ze wszech stron grozi. Bo Polski całkiem na świecie nie będzie. Zwrócił się w końcu Król do jastrzębia, jako najstarszego godnością i urzędem w zgromadzeniu i tak powiedział do niego:

— Co byś to sobie na wszystkie wieki spamiętał! — A ten zaraz o pieprzu sobie przypomniał i słuchał pilniej jeszcze i z uwagą, a pieprzu unikał jak ognia w życiu codziennym i bał się go strasznie.

— Przeto do obrony granic naszych zastępy niezliczone, mocą moją powołuję, aby ziemie nasze zabezpieczyć, a gdy niebezpieczeństwo który z naszych braci z góry wypatrzy, szybko nas powiadomi a każdy z nas na wezwanie stanie i nikt urodzenia swego ani pochodzenia dla obrony narodu naszego nie poskąpi, ani też krwi kropli ostatniej.

— Zastępy zbrojne powołujemy! A jak będzie, zaraz wam powiem. Wiecie wszyscy bracia, że większe z nas siłą, sprytem i przebiegłością się okazują. Dlatego nasze orły wszelakie, pod moimi rozkazami i książąt naszych, pod królewskimi chorągwiami będą służyły, a dowodził będę do boju i potrzeby wszelakiej swoją królewską osobą zawsze i nigdy was nie opuszczę i do zwycięstwa zawsze wojska ptasie poprowadzę. Dalej za królewskimi zastępami staną wojewodzińskie chorągwie z wizerunkiem Orła Białego, jak mnie tu widzicie. A będą one chorągwie pod skrzydłami jastrzębiów, myszołowów, sokołów i wszystkich im ptaków pokrewnych i moc mających niezmierną.

— A my, sowy Wasze, Panie? Też stawać chcemy do boju każdego, bo i my w polu stawać umiemy.

— Wy, sowy moje, lepiej przy nas siedźcie zawsze, bo do rady się przydacie i się przy chorągwi orłowej zawsze trzymajcie, a w boju, co i pewne by było, okulary możecie swoje pogubić, a to strata byłaby dla was największa, i o szkła dziś trudno niezmiernie. Najlepiej dzieje nasze opisujcie, a ważna to sprawa. Sowa najstarsza potrząsnęła głową, jakby niezadowolenie chciała okazać, że orzeł nie chce ich w boju, ale — po prawdzie — wolała kroniki pisać, później pospołu z Anonimem Gallem i innymi kronikarzamiwielkimi, jako i pan Jan Długosz pisywał pięknie. I Pan mówił dalej:

— Za nimi stawać zawsze będą stada kawek, wron, kruków i gawronów wszelakich i je jako lekkozbrojne chorągwie do obrony granic powołuję. Te, jako piesze i lotne zastępy, będą stawały w boju, a mniejsze ptaszki, wiemy to, że zadziorne jako żadne: wróble, pliszki, rudziki, wilgi, co między sobą jako szlachta nasza się biją oraz wiele innych godnych rodów pod tym znakiem służyć chwalebnie będzie. Słuchajcie, ptaki moje, co wam dalej powiem. Od morza naszego Bałtykiem, jak wiecie, zwanego, od półwyspu na Helu, przez Gdańsk, Kołobrzeg, po Szczecin piastowy, aż do Świnoujścia trzeba nam ustawić morskie zapory. A tam służyć będą wszystkie morskie ptaki nasze, jak mewy białe i mewy śmieszki. A nie śmiejcie mi się za w, czasu, bo nic tu śmiesznego nie widzę — rzekł do nich.

— Oraz rybitwy szlachetne, znające swoich pobratymców zamorskich zamiary. Zaś w Poznaniu, gdzie drugie nasze gniazdo mamy, i gdzie Książę Mieszko Pierwszy z Księżną Dobrawą pochowany jest. I dalej, za grodem tym, Gorzów jest, co na wielkopolskiej ziemi leży. Tam obserwować trzeba nieustannie, gdzie za Odrą gniazdo jest nieprzyjaciela naszego odwiecznego, orła czarnego. Jego niecne zamiary musimy mieć stale na oczach naszych. Jeżeli kto z was ma, co do tego, com rzekł, inne jako ja, zamiary, niech nam to wyjawi, abyśmy w zgodzie i wspólnym pożytkiem zakończyli dziś nasze narady. Bo o godność i dobro całej Polski tu idzie i całego ptasiego rodu. Pamiętajcie o tym zawsze i wszędzie, gdzie będziecie, czy tu, czy za morzem jakim, albo w gnieździe swoim pisklęta wysiadując. Na takie zdanie królewskie nikt ze zebranych nie miał innego niż wspólne oraz, co rzadko bywało, jednomyślne wśród ptactwa zdanie. Wszystkie zgromadzone ptaki poczęły wiwatować na cześć Króla. Wielu było tak kontentych, że poczęli trele morele, każdy w swoim ptasim języku. Aczkolwiek dla każdego zrozumiałym, bo z polskiej gwary złożonym. Ozwały się i klekotania żwawe, a to znowu piski i ćwierkania, a to krakania donośne albo stukania dzięciołów w dęby stare, co przypominało głośne klaskania. Tak też i zakończył się ten wiec pamiętny, a już i z katedry wychodziły tłumy. Jako Król, choć jeszcze niekoronowany, Książę Bolesław pojawił się w koronie złocistej, co mu Otton III założył z woli Ojca Świętego i imię przybrał Chrobrego, synem był, jako wiecie, Mieszka I i księżny Dobrawy, ale koronował się na Króla polskiego dopiero przed śmiercią swoją 1025 roku pańskiego i już uznany. Jako Król Polski, odprowadzał wysłannika Ojca Świętego aż do Akwizgranu. Popatrzał bystro w konary, gdzie Orzeł Biały siedział, i pokiwał ręką na krótkie pożegnanie. Przez niezbyt długie i szczęśliwe lata był porządek i ład w polskiej krainie, bowiem Otton III pomarł niedługo potem, a syn jego nie był tak przyjazny, jak ojciec jego i ogień wzniecał w królestwie Chrobrego i Orła Białego. A od Dzikich Pól niezmiernych, chmary tatarskich i ptasich ord ciągle nękały polskie ziemie, ale zawsze w obronie stawały niezliczone rzesze wojowników ptasiego, piastowskiego rodu, jako i wojów polskich. Jak nam też opowiada jedna z najstarszych polskich legend, a dzieciom wszystkim znana. Pewnego to razu nieprzebrane zastępy ruszyły do naszej granicy ku Krakowowi, prastaremu polskiemu grodowi.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 37.39
drukowana A5
Kolorowa
za 59.51