Zapałki
Wyje wiatr po opuszczonych polach
Kurz osiada na wyjeżdżonych kołach
A ja jadę i jadę wciąż przez życie
I swoje porażki zapisuję w zeszycie
Droga gdzieś swój koniec osiągnie
Lecz mnie do końca dziś nie ciągnie
Wypadłem z obiegu, mówię trudno
Widać w obiegu od zawsze było nudno
Zachód Słońca nad głowami
Jego promyki płyną z chmurami
Przez zakurzoną drogę jadę wciąż
Jadę wciąż, jadę wciąż, jadę wciąż
Nikt nie ogląda się, nikt nie ma czasu
Dla nich tylko liczy się więcej gazu
Wyprzedzili mnie i nie ma ich
Nie ma ich, nie ma ich, nie ma ich
Wyrywam wszystkie kartki z zeszytu
Żeby wyrwać się z perfekcyjnego mitu
Iluzje zaślepiają, na drodze gubię się
Gubię się, gubię się, gubię się
Ogień płonie, a w nim tlą się zdjęcia
Które nie dają już żadnego szczęścia
A przez szyby tylko wyrzucam zapałki
Zapałki, zapałki, zapałki
Patrzę w lusterko, widzę w odbiciu dym
Chciałbym, by strach rozpłynął się z nim
Zachowuję spokój, lecz oczy mnie zdradzają
I wspomnienia płynące z melodii rozpraszają
Książka wystaje ze schowka, nie czas czytać
O drogę też nie powinienem nikogo pytać
Nie chcę przecież nikomu przeszkadzać
Tak jak oni nie chcą dobrze mi doradzać
Zachód Słońca nad głowami
Jego promyki płyną z chmurami
Przez zakurzoną drogę jadę wciąż
Jadę wciąż, jadę wciąż, jadę wciąż
Nikt nie ogląda się, nikt nie ma czasu
Dla nich tylko liczy się więcej gazu
Wyprzedzili mnie i nie ma ich
Nie ma ich, nie ma ich, nie ma ich
Wyrywam wszystkie kartki z zeszytu
Żeby wyrwać się z perfekcyjnego mitu
Iluzje zaślepiają, na drodze gubię się
Gubię się, gubię się, gubię się
Ogień płonie, a w nim tlą się zdjęcia
Które nie dają już żadnego szczęścia
A przez szyby tylko wyrzucam zapałki
Zapałki, zapałki, zapałki
W mej podróży myślę, że staram się za dwoje
A w tej parze nie ma miejsca na nas troje
Więc idę w odstawkę jak niepotrzebny grat
Tylko ten ogień jeszcze rozumie mnie jak brat
Może za bardzo chciałem i próbowałem
Może niepotrzebnie serce na tacy podałem
Teraz jadę i to się najbardziej liczy
A Słońce udanej podróży mi życzy
Zachód Słońca nad głowami
Jego promyki płyną z chmurami
Przez zakurzoną drogę jadę wciąż
Jadę wciąż, jadę wciąż, jadę wciąż
Nikt nie ogląda się, nikt nie ma czasu
Dla nich tylko liczy się więcej gazu
Wyprzedzili mnie i nie ma ich
Nie ma ich, nie ma ich, nie ma ich
Wyrywam wszystkie kartki z zeszytu
Żeby wyrwać się z perfekcyjnego mitu
Iluzje zaślepiają, na drodze gubię się
Gubię się, gubię się, gubię się
Ogień płonie, a w nim tlą się zdjęcia
Które nie dają już żadnego szczęścia
A przez szyby tylko wyrzucam zapałki
Zapałki, zapałki, zapałki
16 kwietnia 2022
Hej Hej
Mówiłeś mi, nic nie osiągniesz
Na dno wszystkich wokół pociągniesz
Spalisz się szybciej niż Słońce zajdzie
I żadna prawdziwa przyjaźń Cię nie znajdzie
Gdzie miałem oczy, co w Tobie widziałem?
Wszystkie moje problemy Ci opowiedziałem
Ty wyniosłeś je na miasto jak zwykła plotkara
Popełniłeś zbrodnię, czeka już więc kara
Zabieraj swoje tandetne rzeczy, nim je spalę
Twój zabytkowy, drogi zegarek przez okno wywalę
Wypieprzaj szybciej, niż umieć biegać
Bo nie mam zamiaru dłużej na Ciebie czekać
Nie będę biegać za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Nie będę tęsknić za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Nie będę płakać za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Dziś jestem silniejszą osobą
Nie usłyszysz Hej Hej
Nie usłyszysz Hej Hej
Mówiłeś mi, jesteś słaby i życia nie znasz
Nic w sobie ciekawego dla innych nie masz
Jesteś bardziej ponury niż duchy z horrorów
I jesteś przyczyną wszelkich dookoła sporów
Jak mogłem siebie tak długo oszukiwać?
Na szczęście twej twarzy nie będę już widywać
Bo mówię ci „pa pa” i nie będę zatrzymywać
Nie będę też dłużej w sobie ognia ukrywać
Patrz jak twoje auto traci lusterka i szyby
To wcale nie jest sen, to nie dzieje się na niby
Klucze pływają sobie w stawie, tak jak paszport
W nagrodę za sporządzony z mych problemów raport
Nie będę biegać za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Nie będę tęsknić za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Nie będę płakać za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Dziś jestem silniejszą osobą
Nie usłyszysz Hej Hej
Nie usłyszysz Hej Hej
Mówiłeś mi, wolę spędzać czas w tłumie
Bo z Tobą jest zawsze nudno tak w sumie
I nie lubię muzyki, której ciągle słuchasz
Całą swoją osobą bardzo mnie wkurzasz
Naiwnie wierzyłem, że jesteś mym wsparciem
Nasza relacja kończy się ostatecznym starciem
Twojego numeru nie znajdę już w telefonie
Nie chcę nigdy więcej usłyszeć Cię w domofonie
Twój kubek nauczy się latać i lądować na bruk
Teraz czekam, aż Ty przekroczysz w końcu próg
Na pożegnanie twoja czapka zrobi się biała
Bo przypadkowo kontakt z wybielaczem miała
Nie będę biegać za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Nie będę tęsknić za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Nie będę płakać za Tobą
Ani wołać Hej Hej
Ani wołać Hej Hej
Dziś jestem silniejszą osobą
Nie usłyszysz Hej Hej
Nie usłyszysz Hej Hej
19 kwietnia 2022
Do prawdziwego domu
Na zimnych ulicach pozbawionych prawdy i szczerości
Rozpływamy się w szarym tłumie zmęczonych ludzi
Widzimy beztroskie dzieci pełne zwykłej radości
I tego jednego pana, który wiecznie marudzi
Witryny brudne od deszczu, kurzu i wiecznego pośpiechu
Autobusy jeżdżą od niechcenia w tę i tamtą stronę
Kierowca nie rzuci nawet jednego małego uśmiechu
Więc właśnie straciłeś środki na dobrego humoru obronę
Jedziesz sam nie wiesz gdzie, bo nie chcesz wrócić
Do pustego mieszkania, w którym nikt z obiadem nie czeka
Pozostało Ci tylko z lustrzanym odbiciem się kłócić
Bo nie ma rozmów, wsparcia, ani psa co pod nogami biega
Więc zabierz mnie do prawdziwego domu
Gdzie ogień w kominku zawsze płonie
Zabierz mnie do prawdziwego domu
Z ogródkiem, w którym usiądziemy na starej oponie
Będzie tam czekać książka i filiżanka herbaty
Domowe ciasto mamy i głośny śmiech taty
Lalki wystrojone przez siostrę, buty sportowe brata
Dziadek z babcią na huśtawce, obok piękna rabata
Zabierz mnie do prawdziwego domu
Bo potem nie zdążę powiedzieć nikomu
Że kocham, że dziękuję, że najlepiej się tu czuję
Zabierz mnie do domu, nim świat mnie zepsuje
Idziesz do knajpy, żeby czymkolwiek żołądek oszukać
Szef tak bardzo Cię zdenerwował ciągłymi zadaniami
Że musisz raz, potem drugi i trzeci gardło przepłukać
By potem leżeć upokorzonym między krzesłami
Właściciel wyrzuci na deszcz i prosto na mokry bruk
Bez innego wyjścia wstaniesz i zaczniesz wędrówkę
Kiedy przekroczysz już zimnego mieszkania próg
Dotrze do Ciebie, że przepiłeś swoją marną dniówkę
Znów wpadłeś w pułapkę, idziesz zmęczony spać
Może zdążysz rzucić czymś jeszcze z bezsilności
Jutro rano znów trzeba będzie do pracy wstać
W zapomnienie odejdą sny z domem i o wolności
Więc zabierz mnie do prawdziwego domu
Gdzie ogień w kominku zawsze płonie
Zabierz mnie do prawdziwego domu
Z ogródkiem, w którym usiądziemy na starej oponie
Będzie tam czekać książka i filiżanka herbaty
Domowe ciasto mamy i głośny śmiech taty
Lalki wystrojone przez siostrę, buty sportowe brata
Dziadek z babcią na huśtawce, obok piękna rabata
Zabierz mnie do prawdziwego domu
Bo potem nie zdążę powiedzieć nikomu
Że kocham, że dziękuję, że najlepiej się tu czuję
Zabierz mnie do domu, nim świat mnie zepsuje
Na zimnych ulicach pozbawionych prawdy i szczerości
Rozpływamy się w szarym tłumie zmęczonych ludzi
Widzimy beztroskie dzieci pełne zwykłej radości
I tego jednego pana, który wiecznie marudzi
Autobus już czeka, ale może lepiej nie wsiadać
Bilet drogi, a kierowca i tak uśmiechem nie rzuci
Idź do domu i pomóż siostrze puzzle układać
Zobacz jak rabata na wiosnę do życia się budzi
Odetchnij chociaż raz, bo Ci się należy
Usiądź z rodziną przy wspólnym posiłku, przy stole
W lśniącym, błyszczącym układzie talerzy
Zrozumiesz, że najlepiej Ci w tym wspólnym kole
Więc zabierz mnie do prawdziwego domu
Gdzie ogień w kominku zawsze płonie
Zabierz mnie do prawdziwego domu
Z ogródkiem, w którym usiądziemy na starej oponie
Będzie tam czekać książka i filiżanka herbaty
Domowe ciasto mamy i głośny śmiech taty
Lalki wystrojone przez siostrę, buty sportowe brata
Dziadek z babcią na huśtawce, obok piękna rabata
Zabierz mnie do prawdziwego domu
Bo potem nie zdążę powiedzieć nikomu
Że kocham, że dziękuję, że najlepiej się tu czuję
Zabierz mnie do domu, nim świat mnie zepsuje
21 kwietnia 2022
Papierowy człowiek
Nikt nie uczy tego, jak wygląda dorosłe życie
Budzę się po nocnym koszmarze o świcie
Boję się, że wydarzy się coś złego i zaboli
Dzień potoczy się wbrew mojej dobrej woli
Uśmiecham się jak zwykle, a w sercu strach
Patrzę na regał, przesypuje się klepsydry piach
Ktoś pisze z rana, nie umiem zebrać słów
Czuję, że strach chowa mnie w serca nów
Boję się, że popełnię błąd
Więc nie chcę wychodzić stąd
Nikt nie uczy dorosłego życia
I z problemami dobrego obycia
Dzień za dniem, krok za krokiem
Mijam się ze strachem za rogiem
Jak niejeden wokół człowiek
Nie da się wiecznie być młodym
Czuję, że mówi ciągle o tym
Niejeden wokół człowiek
Nie umiemy radzić sobie, choć chcemy
Rozpływamy się, bo zasad nie rozumiemy
Tak jak dorosły człowiek
Tracimy kontrolę, smucimy się
Z każdym dniem też spalam się
Jak papierowy człowiek
Nikt nie uczy tego, jak unikać fałszu i zła w ludziach
Jak nie gubić się w nieznanych dotąd uczuciach
Rozczarowanie boli bardziej niż krwawiąca ręka
Na każdym kroku drogi za twoją głową sięga
Uśmiecham się, choć nie mam dziś powodu
Nie chcę pokazywać innym swojego kłopotu
Śmieję się jak zwykle, tylko oczy zdradzają
Bo nerwowo w ziemię nieustannie zerkają
Boję się, że popełnię błąd
Więc nie chcę wychodzić stąd
Nikt nie uczy unikania fałszu i zła
I unikania odłamków rozbitego szkła
Dzień za dniem, krok za krokiem
Mijam się ze strachem za rogiem
Jak niejeden wokół człowiek
Nie da się wiecznie być młodym
Czuję, że mówi ciągle o tym
Niejeden wokół człowiek
Nie umiemy radzić sobie, choć chcemy
Rozpływamy się, bo zasad nie rozumiemy
Tak jak dorosły człowiek
Tracimy kontrolę, smucimy się
Z każdym dniem też spalam się
Jak papierowy człowiek
Nikt nie uczy wybierania dobrych życiowych dróg
Z tego powodu wielu wpadło w alkoholowy cug
Zapadli się jak roztopiony lód w wiosenny dzień
Gdzieś jeszcze został po nich w kącie cień
Czy można zawrócić z trasy która wiedzie donikąd?
Czy można uniknąć niebezpieczeństw znikąd?
Życie jest za krótkie i trzeba dobrze nim zagrać
Pamiętaj, że zbyt łatwo można wszystko przegrać
Boję się, że popełnię błąd
Więc nie chcę wychodzić stąd
Nikt nie uczy wybierania dróg
Dlatego trudno przekroczyć próg
Dzień za dniem, krok za krokiem
Mijam się ze strachem za rogiem
Jak niejeden wokół człowiek
Nie da się wiecznie być młodym
Czuję, że mówi ciągle o tym
Niejeden wokół człowiek
Nie umiemy radzić sobie, choć chcemy
Rozpływamy się, bo zasad nie rozumiemy
Tak jak dorosły człowiek
Tracimy kontrolę, smucimy się
Z każdym dniem też spalam się
Jak papierowy człowiek
21 kwietnia 2022
Przez drzwi
Trzy minuty wcześniej wyszedłeś przez drzwi
Ten moment zapamiętam nieodwołalnie
Z tego wszystkiego nie zdążyłem powiedzieć Ci
Że odejściem zranisz na wieczność mnie
Krzesło jeszcze leży przez Ciebie odrzucone
Nie mam siły ani ochoty, by je podnieść
Czuję w sercu, że wszystko stało się stracone
Pamiętasz, mieliśmy nigdy siebie nie zawieść
Patrzę tępo na drzwi, może jeszcze wrócisz
Minuty upływają, nie pojawiasz się w wejściu
Czyli więcej ze snu mnie już nie obudzisz
I muszę tkwić w letargu po Twoim odejściu
Brak nam było siły, by zatrzymać się
Teraz nie masz mnie, a ja nie mam Cię
Czy tak musiało być, obwiniam siebie
Za wszystkie dni, które spędzę bez Ciebie
Spalamy się i opadamy na dno
Nie rozumiemy, dlaczego to
Tak bardzo rani nas jak miecz
Nie pozwoliłem Ci iść precz
I nie pozwoliłem wyjść przez drzwi
Ty odszedłeś przez te cholerne drzwi
Dzwoniłem do Ciebie, ale nie odebrałeś
Chciałem napisać list, wyślę go donikąd
Być może już wszystkie zdjęcia skasowałeś
Więc nie będę pojawiać się przed Tobą znikąd
Wypiłem butelkę może dwie, to bez znaczenia
Rozbiłem szkło i skaleczyłem się w rękę
Chciałem zagłuszyć ból z powodu Twojego milczenia
I ciemnym trunkiem skrócić tę mękę
Ogień spalił nas, zostały popioły i dym
Nie umiem powiedzieć za Tobą „do zobaczenia”
Nie mogę przestać rozmyślać o tym
Jak wielkie zrobiliśmy wokół siebie zniszczenia
Brak nam było siły, by zatrzymać się
Teraz nie masz mnie, a ja nie mam Cię
Czy tak musiało być, obwiniam siebie
Za wszystkie dni, które spędzę bez Ciebie
Spalamy się i opadamy na dno
Nie rozumiemy, dlaczego to
Tak bardzo rani nas jak miecz
Nie pozwoliłem Ci iść precz
I nie pozwoliłem wyjść przez drzwi
Ty odszedłeś przez te cholerne drzwi
Czy możemy jeszcze wszystko naprawić?
Czy możesz jeszcze w drzwiach się pojawić?
Czy nic nie zostało do ocalenia?
Sen zmusza mnie do zapomnienia
Spalamy się i opadamy na dno
Nie rozumiemy, dlaczego to
Tak bardzo rani nas jak miecz
Nie pozwoliłem Ci iść precz
I nie pozwoliłem wyjść przez drzwi
Ty odszedłeś przez te cholerne drzwi
22 kwietnia 2022
Pomarańcza
Lato smakowało mrożoną kawą i malinami
Kiedy odpływaliśmy daleko swymi myślami
Pachniało ciastem i kompotem z rabarbaru
Wieczorami jeździliśmy do cichego baru
Pograć w karty i cieszyć się dobrymi dniami
Chowaliśmy się dla żartu za pięknymi różami
Słońce opalało nas, a deszcz szalał razem z nami
Obdarowywaliśmy przypadkowych ludzi kwiatami
Byliśmy też nad wodą, lecz komary dokuczały
Owoce z drzew wprost do koszyków wpadały
Kiedy przychodziły burze, to uciekaliśmy
Do znajomego naszego baru i czekaliśmy
Aż znowu Słońce radośnie przez okna zalśni
I będziemy cieszyć się z najlepszych w życiu dni
Daj mi jeszcze trochę Słońca
Niech to lato nie ma końca
Daj mi jeszcze jedną pomarańczę
Niech ostatni raz na molo zatańczę
Daj mi jeszcze trochę róż
By uniknąć gwałtownych burz
Daj mi jeszcze jedną pomarańczę
Niech kolejną letnią noc przetańczę
Sierpień był cudowny i pełen wrażeń
Oglądaliśmy rozgwieżdżone niebo pełni marzeń
W radio leciała piosenka, którą wspólnie nuciliśmy
Nigdy tak dobrze w życiu się nie bawiliśmy
Wieczorem ognisko, grałaś na gitarze
Piekliśmy karmelowe pianki w ognia żarze
Nie mogłem też spać, bo trudno było zasnąć
Nawet ognisko zdążyło wtedy zgasnąć
Na rynku sprzedawali czapki, lecz kupiłaś kapelusz
W kwiaciarni dostałaś bukiet herbacianych róż
Poszliśmy na wystawę i chcieliśmy wynieść wazon
Nie myśleliśmy o tym, by trzymać dobry fason
Znów wróciliśmy do baru, pograć trochę w karty
Barman opowiadał nam swoje najlepsze żarty
Daj mi jeszcze trochę Słońca
Niech to lato nie ma końca
Daj mi jeszcze jedną pomarańczę
Niech ostatni raz na molo zatańczę
Daj mi jeszcze trochę róż
By uniknąć gwałtownych burz
Daj mi jeszcze jedną pomarańczę
Niech kolejną letnią noc przetańczę
Wakacje skończyły się, przyszły jesienne dni
Lecz tamto lato każdej nocy mi się śni
I czuję się szczęśliwy, pełny energii i siły
Nagle świat stał się przyjemnie miły
Śpiewam, nucę, żartuję, bawię się świetnie
Czekam cierpliwie aż przyjdą noce letnie
Pełne gwiazd, marzeń, ciepła, radości, pomarańczy
Księżyc znów na niebie dla nas zatańczy
W barze będą czekać zimna cola i karty
Ten cudowny czas każdego poświęcenia jest warty
Daj mi jeszcze trochę Słońca
Niech to lato nie ma końca
Daj mi jeszcze jedną pomarańczę
Niech ostatni raz na molo zatańczę
Daj mi jeszcze trochę róż
By uniknąć gwałtownych burz
Daj mi jeszcze jedną pomarańczę
Niech kolejną letnią noc przetańczę
23 kwietnia 2022
Nie przepraszam
Przepraszam, przepraszam, że płonę
Przepraszam, bo właśnie wychodzę
Przepraszam, przepraszam, że tonę
Przepraszam, bo ciągle was zawodzę
Nie mam już nic do powiedzenia
Skończyły mi się też zastrzeżenia
Nie będę wołać i nie będę prosić
Nie lubię dla kogoś masek nosić
Nie będę przy herbacie siedzieć
Chcecie zbyt wiele o mnie wiedzieć
Zabieram swoje rzeczy i znikam
Bo za długo głosu serca unikam
Przepraszam, przepraszam, że kocham
Przepraszam, bo nie lubię migdałów
Przepraszam, przepraszam, że szlocham
Przepraszam, bo macie dość mych żalów
Nie mam już nic do powiedzenia
Skończyły mi się też zastrzeżenia
Nie będę wołać i nie będę prosić
Nie lubię dla kogoś masek nosić
Nie będę przy herbacie siedzieć
Chcecie zbyt wiele o mnie wiedzieć
Zabieram swoje rzeczy i znikam
Bo za długo głosu serca unikam
Przepraszam, przepraszam, że pytam
Przepraszam, bo chcę inaczej spędzić czas
Przepraszam, przepraszam, że czytam
Przepraszam, bo nie uprzedziłem was
Nie mam już nic do powiedzenia
Skończyły mi się też zastrzeżenia
Nie będę wołać i nie będę prosić
Nie lubię dla kogoś masek nosić
Nie będę przy herbacie siedzieć
Chcecie zbyt wiele o mnie wiedzieć
Zabieram swoje rzeczy i znikam
Bo za długo głosu serca unikam
Nie będę już przepraszać
Też swoje prawa i uczucia przecież mam