E-book
15.75
drukowana A5
44.8
Opowieści z Amaronu

Bezpłatny fragment - Opowieści z Amaronu

Dziedzic Elderbergu


Objętość:
162 str.
ISBN:
978-83-8414-901-0
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 44.8

„Zmiana świata zaczyna się od jednej decyzji”


Dawno, dawno temu…

W odległej krainie Amaron, istniały trzy królestwa ludzi. Wśród nich tylko jedno dzierżyło tytuł pierwszego, które powstało — Elderberg. Przez setki lat, mimo różnych trudów, królestwo trwało dzięki rządom mądrych i prawych królów.

Lecz nadeszły zmiany wraz z nieznanym ludem, który przybył na kontynent z północy. Kilkadziesiąt tysięcy mężczyzn i kobiet, który opuścili swoje upadłe królestwo, stworzyli podwaliny pod nowe, nietrawione wewnętrznymi konfliktami i jadem królobójstwa. Zwane było Darou.

Początkowo trzy królestwa przyjęły przybyszów ze zdawkową uprzejmością, lecz wkrótce między Elderbergiem a Darou narodził się konflikt. Na pozór zwykła waśń, którą powinno się zażegnać podczas rozmów dyplomatycznych, przerodziła się w wojnę, którą zapoczątkował król ludu przybyszów — Daren I.

Mimo bardziej liczebnych wojsk, Elderberg przegrywał tę wojnę. Żołnierzy Darou przepełniała determinacja, której brakowało ich przeciwnikom. Gdy król Daren wkroczył zwycięsko do pałacu króla Emira, było już wiadome, kto jest zwycięzcą, a kto przegranym.

Chcąc ocalić swych poddanych, Emir dobił targu z Darenem. W zamian za jego życie, lud Elderbergu został oszczędzony, lecz zmuszono go do opuszczenia Amaronu na zawsze. Wygnano ich na Selenię, wyspę położoną na zachód od kontynentu. Mieli tam pozostać i nigdy już nie powrócić. Złamanie zakazu groziło wytępieniem Wygnańców z Elderbergu co do joty.

Przez ponad dwa tysiące lat Wygnańcy żyli poza wydarzeniami w Amaronie. Selenia stała się ich domem, o który dbali i który rozwijali. Po tak długim czasie nikt nawet nie myślał o wyprawie na kontynent. Lecz gdy Wygnańcy pracowali by przeżyć od zimy do zimy, Amaron pogrążał się w konflikcie, spowodowanym nie tylko przez straszliwą rasę orków, zamieszkującą jałowe południe krainy. A cokolwiek dzieje się w Amaronie, prędzej czy później wywrze wpływ na Selenię.

Zbliżał się czas zmian. Losy Amaronu miały się niedługo rozstrzygnąć. Swój wpływ na świat miał wywrzeć pewien młodzieniec o sercu czystym i szlachetnym, który w imię większego dobra, nie raz zaryzykuje życiem.

Rozdział 1
Edwyn — syn Ezara

Edwyn siedział na parapecie okna w swoim pokoju. Przez nie mógł bezproblemowo podziwiać piękny wschód słońca. Zwykle nie budził się tak wcześnie, lecz dziś miał dobry powód. Dziś miał przypłynąć statek kupiecki z Amaronu. Dla Edwyna za każdym razem było to wielkie wydarzenie. Miał wtedy możliwość na pozyskanie jakichś przedmiotów z krainy, z której wywodził się jego lud. Krainy, którą pragnął zobaczyć, choć wiedział, że to niemożliwe.

Wzrok od okna oderwał dopiero, gdy usłyszał jak drzwi do jego pokoju się otwierają. W nich stanął jego ojciec — Ezar. Był postawnym i umięśnionym mężczyzną, który mimo upływu lat, zachował siłę i wigor krzepkiego młodzieńca.

— Widzę, że już nie śpisz — powiedział, zbliżając się do swojego syna.

— Przypłynął już? — spytał podekscytowany chłopak, zrywając się na równe nogi.

Ezar roześmiał się ciepło.

— Spokojnie, chłopcze. Bareden przypłynie dopiero w południe. Zanim udamy się do portu, może byś najpierw zjadł śniadanie?

— Ale potem pojedziemy tam od razu, tak?

Mężczyzna poszerzył swój uśmiech, widząc gwiazdy w oczach Edwyna. Mimo, że jego syn miał już osiemnaście lat, zachował w sobie dziecięcą radość z życia. Dla niego zawsze pozostanie małym chłopcem, który biegał po łące z mieczem wystruganym w drewnie, zabijający niegodziwych orków, których widział oczami wyobraźni.

— Oczywiście, mój synu. Co tylko zechcesz.

Zachwycony tą odpowiedzią Edwyn wybiegł z pokoju, kierując się do jadalni. Pędził przez korytarze ich wielkiego domu, wyróżniającego się rozmiarami oraz majestatem pośród innych w mieście. Wszak był to dom przywódcy Wygnańców.

Edwyn przemknął obok jednego ze służących, zajmujących się czyszczeniem jednego z obrazów na ścianie z kurzu. Początkowo ten krzyknął za nim, by ten zwolnił, lecz po chwili uśmiechnął się pod nosem, widząc bijący od niego entuzjazm. I tak nie dałby rady go zatrzymać. Chłopak był zbyt podekscytowanym nadchodzącym dniem.

***

Zgodnie z obietnicą, po śniadaniu Ezar zabrał syna do Małej Selenii — miasta na wschodnim brzegu, służącego Wygnańcom za port dla rybaków. Około południa dotarli na miejsce. Przechodząc przez miasto byli serdecznie witani przez mieszkańców. Wszyscy nosili podobne stroje — przewiewne tuniki w zielonych barwach, skórzane karwasze oraz trzewiki bądź sandały. Niektórzy do kompletu mieli również wisiorki z grawerowanymi kamieniami, bądź srebrne bransolety.

Ezar z pokorą przyjmował gesty szacunku od mężczyzn i kobiet, którzy zwali go ich przywódcą. Mimo lat dzierżenia tego tytułu, nie potrafił się do niego przyzwyczaić. Nie widział siebie w roli wielkiego wodza, a raczej jako opiekuna, do którego każdy może zwrócić się o pomoc.

Nim dotarli do portu, Edwyn zdołał wypatrzeć czerwono-białe żagle z wizerunkiem żółtego ptaka, które zawsze sprowadzały uśmiech na jego twarzy. Zostawiając ojca w tyle, chłopak ruszył biegiem po drewnianym pomoście, skrzypiącym pod jego stopami. Im bardziej się zbliżał, tym wyraźniej widział sylwetkę czarnobrodego mężczyzny, rozmawiającego z jednym z rybaków.

— Bareden! — krzyknął radośnie w jego kierunku.

Brodaty handlarz odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się szeroko. Jego złoty ząb lśnił w blasku słońca.

— Czyż to nie młody Edwyn? — powiedział ochrypniętym głosem. — Żeś wyrósł od ostatniego spotkania.

— Przywiozłeś coś z Amaronu? — spytał podekscytowany chłopak.

— Spokojnie, Edwyn — rzekł Ezar po dogonieniu syna. — Bareden ledwo zszedł na ląd, a ty już mu męczysz głowę.

— Ach — kupiec machnął ręką — Nie ma problemu. Wiesz, że lubię sprawiać młodziakowi radość.

Po tych słowach sięgnął do torby zawieszonej na plecach. Po chwili szperania wyciągnął z niej długi przedmiot zawinięty w starą szmatę. Po jej rozwinięciu, oczom Edwyna ukazało się stare ostrze z czarnego metalu, niosące ślady zaschniętej krwi i stępienia. Konstrukcja tej broni wyglądała dość prymitywnie. Zbyt prymitywnie, by mogła być dziełem człowieka czy elfa.

Ta broń została wykuta na Krwawym Pustkowiu. Brała udział w Pierwszym Najeździe Orków i została zebrana z pola bitwy. Ork, który ją dzierżył, nie miał nic przeciwko — zażartował, dając ją chłopakowi do rąk.

Edwyn ostrożnie chwycił miecz za starą rękojeść. Był na tyle ciężki, że utrzymanie jej w górze wymagała sporego wysiłku. Patrzył na nią z zachwytem, przesuwając palcami po czarnym ostrzu. Wyobrażał sobie wielkiego orka, ryczącego donośnie, by przerazić przeciwników. Wyobrażał sobie dźwięk zderzającej się stali, tworzącej symfonię wojny i śmierci. Przeszedł kilka kroków, by podziwiać broń na tle błękitnego morza.

Gdy Edwyn odpłynął do krainy wyobraźni, Ezar zdjął maskę beztroskiego uśmiechu i zbliżył się do Baredena.

— Ile dziś przywiozłeś? — sptytał ściszonym tonem, nie chcąc wyrywać syna z fantazji do brzydkiej rzeczywistości.

— Trzydzieści skrzyń. Od czasu, gdy nowy król zasiadł na tronie, ciężej ukryć te dostawy — odparł równie cichym głosem.

Ezarowi nie umknęła uwadze nagła zmiana wyrazu twarzy u brodatego handlarza. Zwykle był bardziej wygadany i skory do żartów oraz pyskówek.

— Nie tylko to cię martwi.

Po tych słowach Bareden jeszcze bardziej pochmurniał. Wiedział, co musi mu powiedzieć, lecz nie przychodziło mu to łatwo.

— Słuchaj Ezar. Wiesz, że cię lubię, a tym bardziej lubię handlować z wami… ale to mój ostatni kurs na Selenię.

Zapadła chwila ponurej ciszy, która zdawała się trwać wieczność.

— Naprawdę? — nie dowierzał Ezar.

— Wybacz, ale mam związane ręce. Ten nowy król, Darendel III ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa królestwa. Po ostatniej wojnie wzmógł kontrole we wszystkich regionach. Kontrole morskie też. Jeżeli nie chcę spędzić reszty mojego życia w ciemnym lochu, muszę trzymać się Amaronu.

— A inni kupcy?

— Żaden nie jest na tyle chciwy, by igrać z królewskim gniewem.

Ezar pogrążył się w ponurym milczeniu. Wiedział co to oznacza. Nielegalne wyprawy kupców na Selenię były jedynym sposobem na pozyskanie lekarstw, materiałów… i jedzenia. Od kilku lat rybacy wracali z marnym połowem. Bez dostaw z kontynentu… Ezar nie chciał nawet o tym myśleć. Nie teraz. Nie w tej chwili.

— Nie ma szans na jeszcze jedną dostawę? — spytał w desperacji.

— Przykro mi przyjacielu — Bareden położył rękę na jego ramieniu,

chcąc dodać mu otuchy. — Jutro wieczorem wypływam. Przyjdę się pożegnać.

Po tych słowach handlarz odwrócił się i ruszył w stronę swojego statku — o dźwięcznej nazwie Złota Wrona — by sprawdzić czy wyładunek skrzyń z lekarstwami przebiegał pomyślnie. Ezar patrzył jak Bareden odchodzi, a wraz z nim nadzieja na przyszłość jego ludu.

Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że pozornie rozproszony marzeniami Edwyn słyszał każde słowo. Choć nie dał po sobie tego poznać, jego również zmartwiła wieść o zakończeniu rejsów na Selenię. Wiedział co to oznacza i jakie to będzie miało konsekwencje.

***

Nad Selenią zapadł wieczór. Ogień buchał w kominku, gdy ojciec i syn przebywali w sali jadalnej. Edwyn siedział przy dębowym stole, raz po raz dźgając widelcem pieczoną rybę. Nie miał apetytu, nie po tym czego się dziś dowiedział. Ezar dostrzegł smutek syna i nie bardzo wiedział co z nim zrobić.

— Co cię trapi, synu? — spytał łagodnie.

Edwyn przez kilka chwil wahał się, czy odpowiedzieć na jego pytanie. W końcu wziął głęboki oddech i oblizał usta.

— Słyszałem waszą rozmowę w porcie — powiedział z lekkim drżeniem w głosie.

Ezar pochmurniał. Odłożył sztućce obok talerza i westchnął głośno. Czekała go trudna rozmowa z synem.

— Nie frasuj się tym teraz.

— Jak mam tego nie robić? To poważny problem.

— Poradzimy sobie — te dwa słowa zostały wypowiedziane beznamiętnie, bez przekonania.

Edwyn nie dał się zwieść nieszczerym zapewnieniom ojca.

Doskonale wiedział co czeka ich wyspę bez dostaw z kontynentu.

— Nie okłamuj mnie. Obaj dobrze wiemy co to dla nas oznacza — powiedział podniesionym głosem. Czuć było w nim bezsilność.

— Nie tym tonem, Edwyn — ton Ezara stał się poważniejszy i bardziej stanowczy.

— Ojcze, myślisz, że nie wiem co się dzieje na Selenii? — Edwyn mówił coraz głośniej. — Rybacy od lat ledwo zapełniają sieci. Uprawy nie zaspokajają naszych potrzeb. Coraz więcej ludzi choruje. Bez dostaw Baredena i innych… — urwał w pół zdania. Nie chciał głośno mówić o takiej przyszłości.

— Jedzenia i lekarstw starczy nam na jakieś dwa lata, jeśli będziemy je dobrze racjonować — Ezar starał się zachować spokój, ale podniesione ton syna mu to utrudniał.

— A co potem? Będziemy obaj patrzeć jak wszyscy umierają z głodu lub choroby? — tym razem Edwyn wykrzyczał to pytanie.

— Znajdziemy rozwiązanie — wycedził przez zęby Ezar, starając się nie odpowiadać krzykiem.

— Musimy coś zrobić teraz. Może gdybyśmy wyruszyli do Amaronu i poprosili… — nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ ojciec wszedł mu w słowo.

— Nie mamy wstępu do Amaronu — jego głos ociekał śmiertelną powagą. Patrzył na syna srogim wzrokiem, licząc, że ten widok zniechęci jego syna do dalszej dyskusji.

— Jeśli nic nie zrobimy, umrzemy! — krzyknął Edwyn.

Głośne uderzenie ojcowskiej pięści w stół odebrało mu mowę.

— Jeśli postawimy stopę na kontynencie, wszyscy zginiemy! — ryknął Ezar, podnosząc się z krzesła, niemal gasząc płomienie świec na stole.

Zapadła grobowa cisza. Zarówno Edwyn jak i Ezar patrzyli na siebie, pełni frustracji. Sytuacja, w której się znaleźli, źle wpływała na nich i ich relacji. Po kilku sekundach milczenia, Ezar westchnął głęboko.

— Dobrze wiesz, że nasz lud nie ma wstępu do Amaronu. To stare prawo, liczące sobie ponad dwa tysiące lat.

— Właśnie, dwa tysiące lat. Czasy się zmieniają. Ludzie się zmieniają.

— Pewne rzeczy opierają się zmianom. Jak choćby urazy wielkich ludzi, którzy przekazują je z pokolenia na pokolenie.

— Nie wiesz tego i nie dowiesz się, jeśli nie poprosimy króla Darou o pozwolenie na handel — Edwyn nie ustępował.

— Powtórzę jeszcze raz. Nie mamy wstępu do Amaronu.

— A więc zamierzasz tak siedzieć i czekać na nasz powolny koniec? — dopiero po wypowiedzeniu tych słów, Edwyn pożałował swego agresywnego tonu.

— Dość tego! — Ezar uderzył pięścią w stół. — Mam dość tych czczych dyskusji.

Widząc, że ich rozmowa zatacza koło, sfrustrowany Edwyn wstał od stołu, zostawiając w połowie nietkniętą rybę na talerzu.

— Może ty potrafisz stać bezczynnie, gdy wszystko się wali, lecz ja tak nie potrafię — rzucił przez ramię, nim udał się do swojego pokoju.

Ezar siedział przy stole samotnie. Gdy trochę ochłonął, zaczął żałować kilku swych słów i czynów. Zaczął dostrzegać rację w słowach swego syna, lecz nie zmieniło go to jego decyzji.

Czuł się tak bezsilny, jakby nie miał już wpływu na swój los.

Rozdział 2
Decyzja

Kolejny dzień w posiadłości Ezara był pełen ciszy. Edwyn nie odezwał się do ojca od wzejścia słońca. Wspólnemu śniadaniu towarzyszył jedynie dźwięk sztućców uderzających o talerze i odgłosy przełykania mięsa i wody. Ezar po prostu akceptował ten fakt. Wiedział, że naciskanie na Edwyna nie miało sensu. Zawsze był upartym dzieckiem, nie mogącym zaakceptować niesprawiedliwości. Liczył, że z czasem jego syn pogodzi się z ich losem.

Edwyn cały dzień sporo myślał o ich przyszłości. Wiedział, że jeśli nie podejmą jakichś działań, ich lud będzie czekała zagłada. Wiedział też, że nie przekona ojca do zmiany zdania. Oczami wyobraźni widział mężczyzn, kobiety i dzieci umierających z głodu lub z powodu chorób. Widział jak kolejne domy na wyspie opustoszają. Widział łodzie rybackie dawno nie opuszczające portu. Widział swój dom pokryty pajęczynami i kurzem. Widział swój pokój — pusty i zaniedbany. Widział pokój ojca z dużym łóżkiem, na którym leżał szkielet Ezara. To była ich przyszłość. Przyszłość która mogła spełnić się w przeciągu dwóch lat.

Przyszłość, na którą nie miał ochoty czekać bezczynnie.

***

Nastał wieczór. Edwyn pakował ostatnią rzecz do torby, którą zarzucił na swoje ramię. Podszedł do skrzyni w rogu pokoju, podniósł wieko i wygrzebał z niej miecz schowany w skórzanej pochwie. Wróciły wspomnienia gdy otrzymał go na szesnaste urodziny. Pamiętał jak trenował z ojcem posługiwaniem się nim. Nie sądził, że kiedyś wyciągnie go z tej skrzyni. Wysunął lekko ostrze z pochwy by przyjrzeć się błyszczącej stali. Po krótkim zamyśleniu wsunął go z powrotem po czym zawiesił go na plecach. Potrzebował chwili by przyzwyczaić się do ciężaru broni za sobą.

Gdy miał już wszystko czego potrzebował, podszedł do swojego łóżka i rzucił na nie zwinięty list. Pisał go długo, z drżącą ręką. Gdy był już przy drzwiach i chwycił za klamkę, odwrócił głowę by jeszcze jeden raz spojrzeć na swój pokój. Czuł się jakby porzucał swój dom i ojca. Czuł ciężar na swym sercu. Wiedział jednak, że to ich jedyna szansa na przetrwanie. Z głębokim oddechem pociągnął za klamkę i wyszedł z pokoju. Podjął decyzję.

***

Bareden wydawał ostatnie polecenia marynarzom ledwo widzianym w świetle zachmurzonego księżyca. Ciężko było mu opuszczać Selenię na zawsze. Choć z początku zależało mu jedynie na zysku, naprawdę polubił wyspiarzy. Miał nawet wrażenie, że od jakiegoś czasu częściej przypływał by spotkać entuzjastycznego Edwyna niż by zarobić. Dopiero gdy ostatni umięśniony mężczyzna wniósł skrzynię na pokład, zrozumiał jak bardzo będzie tęsknił za tym miejscem. Prawie uronił łzę. Prawie.

Gdy zbierał już się na pokład Złotej Wrony, usłyszał odgłos butów szybko stukających na pomoście. Odwrócił się w kierunku brzegu i dostrzegł Edwyna pędzącego w jego kierunku. Przez chwilę myślał, że to halucynacje spowodowane sennością, ale wątpliwości rozwiał głos syna Ezara.

— Co ty tu robisz chłopaku? — spytał zaskoczony.

— Wyruszam z tobą do Amaronu — oznajmił entuzjastycznie.

Przez chwilę Bareden patrzył na niego osłupiały.

— Że co proszę? — Nie mógł uwierzyć.

— Wyruszam z tobą do Amaronu — powtórzył tym razem z powagą.

— Słuchaj, chyba nie zdajesz sobie sprawy… — zaczął, ale szybko przerwał mu głos Edwyna.

— Zapłacę — zaproponował, chcąc zagrać na chciwości Baredena.

— Tu nie chodzi o pieniądze chłopaku. Pomijając już fakt, że wyspiarze nie są zbyt mile widziani na lądzie, myślę że twój ojciec na pewno ci na to nie pozwolił.

— To prawda — Zaczął. — Ale nie mam innego wyjścia. Mój ojciec jest gotowy siedzieć i patrzeć jak wymieramy. Ja tak nie potrafię. Muszę przekonać króla Darou by pozwolił wam przypływać na Selenię. Wiem, że to brzmi dość naiwnie, ale jeśli jest jakakolwiek szansa to mam zamiar ją wykorzystać. Po prostu muszę.

Słowa Edwyna dotarły do samego wnętrza serca Baredena. Widział w tym chłopaku coś niezwykłego. Nieskończone pokłady nadziei. Choć wiedział, że powinien go w tej chwili zaprowadzić do Ezara, powaga w jego oczach nie pozwoliła mu na to. Bił się z myślami przez krótką chwilę, po czym spojrzał na Edwyna.

— Ezar mnie zabije… — westchnął, pokonany przez tego chłopaka. — Wskakuj na pokład zanim zmienię zdanie.

Po tych słowach szybkim krokiem wszedł na pokład statku, wciąż zastanawiając się czy dobrze postąpił. Edwyn z bijącym sercem kroczył po trapie, czując ciężar każdego kroku. Ściskał nerwowo pas torby przewieszonej przez ramie. Gdy znalazł się wreszcie na pokładzie, usłyszał krzyki marynarzy szykujących się do rejsu. Podszedł do dziobu statku patrząc na rozległe morze. Daleko na horyzoncie malował się zarys kontynentu, na który zmierzał. Po chwili żagle rozwinęły się w pełni, a powiew wiatru pchnął Złotą Wronę przed siebie. Edwyn poczuł ruch statku, który wziął go z zaskoczenia, niemal zwalając go z nóg.

Nie było już odwrotu.

***

Od przebudzenia Ezar miał wrażenie, że czegoś brakuje. Przechadzał się po posiadłości, wyszedł na balkon patrząc w kierunku wznoszącego się słońca. Dopiero gdy przygotowywał się do śniadania i spojrzał na krzesło po drugiej stronie stołu, zdał sobie sprawę z brakującego elementu.

Edwyn.

Ezar podszedł pod drzwi pokoju syna i ostrożnie zapukał. Po usłyszeniu jedynie ciszy powtórzył czynność. Kolejny brak reakcji skłonił Ezara do pociągnięcia za klamkę. Ku swojemu zdziwieniu nie zastał Edwyna w pomieszczeniu. Pokój był starannie wysprzątany, jakby nikogo w nim nigdy nie było. Uwagę mężczyzny zwrócił pergamin zostawiony na łóżku. Chwycił go i ostrożnie rozwinął wstęgę. Miał sporo obaw co do tego co może przeczytać.


Ojcze,

zawsze uczyłeś mnie, że największe zło wyrządza ten, który na nie pozwala. Wierzyłem i nadal wierzę w twe słowa. I dlatego wiem, że prędzej czy później zrozumiesz moją decyzję. Nie przyszła ona mi łatwo, ale muszę spróbować. Wiem, że chcesz dobrze, ale już ci mówiłem — nie potrafię stać z boku i patrzeć jak umieramy z głodu. Gdy to czytasz, ja jestem już w drodze do Amaronu. Zrobię co w mojej mocy by zapewnić naszemu ludowi przyszłość. Nie będzie to łatwe, ale muszę spróbować.

Twój syn,

Edwyn

Z każdym przeczytanym słowem dłonie Ezara coraz mocniej zaciskały się na papierze. Nie wiedział czy powinien wpaść w furię i porwać list, czy zalać się łzami. Powoli usiadł na łóżku syna pozbawiony sił. Edwyn był daleko. Wyruszył na wyprawę, z której mógł już nie powrócić. A on nie mógł z tym nic zrobić. Jedyne co mu pozostało to wznosić modły do Amara by nic mu się nie stało.

Rozdział 3
Złota Wrona

Edwyn poczuł ciepło wschodzącego słońca na tyle swojej głowy. Ciężko było mu zasnąć poza swoim łóżkiem, a hamaki na statku nie należały do najwygodniejszych. Na dodatek facet śpiący nad nim strasznie chrapał. Nie mogąc spokojnie zmrużyć oka, wszedł na rufę Złotej Wrony i oparł się o barierkę. Spoglądał w kierunku domu, który opuścił. Zastanawiał się kiedy jego ojciec odkryje jego ucieczkę. Jak zareaguje na list, który mu zostawił? Czy mu kiedykolwiek wybaczy? Te pytania zaprzątały jego myśli bez końca.

— Pierwsza noc na statku nie należy do najłatwiejszych — znajomy głos wyrwał Ewdyna z rozmyślań. Bareden przywitał się ze sternikiem po czym podszedł do chłopaka. — Nie przejmuj się. Moja pierwsza noc wyglądała podobnie. Cóż… ty nie zwracasz posiłku za burtę tak często jak ja — zażartował szturchając młodzieńca łokciem w ramię.

Edwyn zareagował na tę próbę rozwiania jego zmartwień lekkim uśmiechem, który dość szybko zanikł.

— Pierwszy raz w życiu jestem poza wyspą — powiedział cicho, ledwo słyszalnie.

— Wiem jak się czujesz — odpowiedział Bareden, drapiąc się po brodzie. — Pamiętam mój pierwszy rejs. Byłem młodym szczylem, który dopiero co zaciągnął się do załogi statku handlowego płynącego do Otimii. Ja również tęskniłem za domem. Bardzo — po tych słowach wzrok kupca uciekł w kierunku Selenii, z której wypływał po raz ostatni.

— Jak sobie poradziłeś z tęsknotą? — zapytał Edwyn.

Bareden spojrzał na niego z przyjaznym uśmiechem.

— Nie poradziłem sobie. Pogodziłem się z nią — odpowiedział. — Tęsknota za domem jest czymś naturalnym. To znak, że masz tam coś do czego warto wrócić. Musisz po prostu uwierzyć, że prędzej czy później to zrobisz — położył mu rękę na ramieniu.

Edwyn spojrzał na uśmiechniętą twarz Baredena. Jego słowa dodały mu otuchy. Gdy znów spojrzał w kierunku Selenii nie czuł już ciężkiej tęsknoty. Czuł nadzieje.

— Jak na chytrego handlarza jesteś niezwykle mądry — stwierdził żartobliwie.

— Przedsiębiorczego — poprawił mężczyzna z rozbawieniem. Po chwili ciszy oparł się łokciami o barierkę i ponownie zwrócił się do chłopaka. — To jaki masz plan?

— Właściwie nadal go tworzę — odpowiedział szczerze. — Szczerze mam wątpliwości czy postąpiłem słusznie.

Bareden dostrzegł zmianę nastroju Edwyna na bardziej zmartwiony.

— Wiesz czemu zabrałem cię ze sobą? — zapytał.

Chłopak w milczeniu odwrócił wzrok w kierunku kupca.

— Bo twoje słowa do mnie dotarły. Usłyszałem młodego, szlachetnego chłopaka, który zrobi wszystko dla swojego ludu. Rzadko widuję się kogoś o tak czystym sercu. Jeśli ktoś może przekonać Darendela do zmiany zdania, to ty młody.

Słowa handlarza trafiły do Edwyna. Poczuł siłę, która pozwalała mu przenosić góry. Wątpliwości nie zniknęły, ale nie miały już nad nim kontroli.

— Dzięki Bareden — odpowiedział. Jego wzrok znów skierował się w kierunku Selenii. Z każdą chwilą jej sylwetka coraz bardziej znikała za horyzontem. Chłopak tracił zarys wyspy z oczu z każdą większą falą. Ciężar na jego sercu zelżał. Był gotowy by zasnąć spokojnie. — Za ile dotrzemy do Amaronu? — zapytał.

Po jego pytaniu Bareden odwrócił się w kierunku dziobu, przeszedł kilka kroków i sięgnął po swoją lunetę. Spojrzał przez nią w kierunku lądu przez kilka chwil po czym zwrócił się do chłopaka.

— Jutro o wschodzie słońca powinniśmy dobić do portu w Idelnar — odpowiedział, składając lunetę.

— Dobrze — odparł ziewając. — Chyba czas na drugie podejście do zaśnięcia w hamaku — zażartował, przeciągając się.

— Wyśpij się młody. Zasługujesz na dobry sen — stwierdził.

Po tych słowach Edwyn kiwnął do niego głową i ruszył w kierunku kajut. Pod pokładem dało się słyszeć fale rozbijające się o statek, skrzypienie desek i odgłosy mew przelatujących nad nimi. Przeszedł wzdłuż korytarza aż dotarł do pomieszczenia dla załogi. Większość marynarzy, którzy spali, gdy wychodził na pokład, dalej pozostawała w swoich hamakach. Na szczęście dla Edwyna chrapiący mężczyzna gdzieś zniknął. Zadowolony tym faktem chłopak podszedł do swojego hamaku i delikatnie w nim się położył. Było zdecydowanie inaczej niż w jego łóżku. Gdy w końcu ułożył się w wygodnej pozycji, Edwyn zamknął oczy i zaczął wsłuchiwać się w dźwięki z otoczenia. Z czasem zaczął spokojnie zasypiać.

***

Odgłosy krzątaniny marynarzy krzyczących do siebie na pokładzie wyrwały Edwyna ze snu. Przetarł oczy ospale. Nie wiedział jak długo spał, ale to była długa drzemka. Wygramolił się z hamaku, wziął torbę i pochwę z mieczem ze sobą po czym wyszedł szybkim krokiem z kajuty. Gdy pojawił się na pokładzie, dostrzegł wielu mężczyzn w różnym wieku kręcących się po statku, chwytających za liny i wspinających się po wantach. Zobaczył również Baredena przy kole sterowym wydającego rozkazy swoim ludziom. Edwyn ruszył w jego kierunku unikając pośpiesznie kroczących marynarzy.

— Co się dzieje? — Zapytał nieco zaniepokojony.

— Spójrz — rzekł kupiec.

Edwyn obejrzał się za siebie i dostrzegł cel swojej podróży — wielki port Idelnar. Serce zabiło mu mocniej z zachwytu.

— Witamy w Amaronie, młody.

Rozdział 4
Idelnar

Port Idelnar tętnił życiem — głośne rozmowy kupców o interesach, odgłosy marynarzy zwijających żagle, śmiechy dzieci ganiających się na pomoście. Edwyn nigdy nie był w tak dużym i żywym mieście. Nawet Wielka Selenia była o wiele spokojniejszym miejscem. Dopiero teraz poczuł, że jest w zupełnie innym miejscu.

— I jak ci się podoba mój dom? — spytał Bareden zachodząc chłopaka od tyłu.

— Jest… zupełnie inny niż mój — odpowiedział.

— Cóż, zanim ruszysz w drogę, mam coś dla ciebie — rzekł kupiec zmierzając w kierunku kajuty kapitana.

Zaciekawiony Edwyn ruszył za mężczyzną do sporej kajuty przeznaczonej tylko dla Baredena. Widząc wygodne łóżko w rogu był lekko zazdrosny, że musiał całą podróż spędzić w hamaku. Mężczyzna podszedł do skrzyni obok łóżka, podniósł wieko i wyciągnął z niej zwiniętą mapę.

— Dzięki niej będziesz wiedział gdzie iść — powiedział z uśmiechem. — A

do tego… — dodał wskazując na zawartość skrzyni.

Edwyn zajrzał do środka i zauważył błękitną koszulę, skórzane karwasze, brązowe spodnie i czarne buty.

— Nowe ubrania? — zapytał, nie ukrywając zdziwienia.

— Wiesz, żebyś się nie wyróżniał — odpowiedział, wskazując ręką na chłopaka.

Edwyn spojrzał na siebie. Faktycznie jego wyspiarski strój nieco odbiegał od tych, które dostrzegł z pokładu Złotej Wrony. Bareden miał rację. Potrzebna była zmiana odzienia.

— Dam ci czas na przebranie się — rzekł mężczyzna po czym wyszedł z kajuty.

***

Po minucie Edwyn wszedł z powrotem na pokład, już w nowych ubraniach. Czuł się trochę dziwnie, jak nie w swojej skórze. Stroje wyspiarzy były nieco bardziej swobodne. Na jego widok twarz Baredena pokrył uśmiech.

— Proszę, proszę. Teraz wyglądasz jak przykładny mieszkaniec Amaronu — stwierdził.

— Czuję się jakby wyrosło na mnie niechciane futro — zażartował. — Ale przywyknę.

— Weź jeszcze to — dodał mężczyzna, wręczając młodzieńcowi mieszek pełen zyntów. — Przecież nie puszczę cię w miasto bez pieniędzy.

— Dzięki Bareden — odpowiedział, przypinając otrzymane monety do pasa. — Za ubrania, mapę i wszystko inne.

Po tych słowach Edwyn obdarował kupca uściskiem. Nieco zaskoczony tą czułością mężczyzna po chwili odwzajemnił uścisk.

— Cieszę się, że mogłem pomóc — rzekł. — Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci powodzenia chłopaku.

Mała łezka zakręciła się w oku handlarza. To pożegnanie było ciężkie, ale wierzył, że nie ostateczne. Edwynowi również ciężko przychodziło rozstanie z przyjacielem. Po zakończeniu uścisków ostatni raz spojrzał na mężczyznę, zanim zszedł z pokładu. Gdy jego stopy stanęły na drewnianym pomoście ostatni raz zwrócił głowę w stronę Złotej Wrony. Bareden stał na pokładzie machając mu na pożegnanie. Edwyn odwzajemnił gest nim ruszył przed siebie w kierunku miasta.

Ulice Idelnar były pełne przeróżnych ludzi. Na Selenii Edwyn przyzwyczaił się do widzenia tych samych, znajomych twarzy. Tu, w zupełnie innym miejscu mógł zobaczyć coś zupełnie nowego. Zachwycał się budynkami różniącymi się budową od tych na rodzinnej wyspie. Uważnie przyglądał się strojom ludzi, których mijał. Tutejsze ubrania o wiele bardziej przylegały do ciała i więcej go zakrywały. Miał wrażenie, że nawet powietrze jest inne.

Zauroczony nowym miejscem Edwyn nagle poczuł jak uderza o coś głową. Po chwili otumanienia dostrzegł dwóch mężczyzn w szarych zbrojach, na których wpadł.

— Patrz gdzie leziesz — ostrzegł strażnik miejski zaciskając dłoń na halabardzie.

— Odpuść chłopakowi — wtrącił się drugi mężczyzna o tęgiej budowie ciała. — Po prostu uważaj — zwrócił się do Edwyna o wiele łagodniej niż jego kompan.

— Przepraszam — rzucił szybko nim odszedł pośpiesznie od strażników czując na karku podejrzliwy wzrok jednego z nich.

Przechadzał się dalej ulicami Idelnar podziwiając kolorowe budynki, białe flagi z czerwoną koroną powiewające na wietrze oraz przeróżnych ludzi. Minął żebraka siedzącego na ulicy, chłepczącego wino z ciemnej butelki. Minął starszą parę w szykownych strojach, zapewne arystokratów. Minął dwójkę dzieci ganiających się z drewnianymi mieczami w dłoni. To było piękne miejsce. Prawie zapomniał o tęsknocie za domem.

— Szukasz jakiejś ładnej błyskotki, młodzieńcze? — kobiecy głos wabił Edwyna do małego stoiska z boku ulicy.

Zaciekawiony chłopak podszedł bliżej by przyjrzeć się przedmiotom. Złote kolczyki, srebrne pierścienie, perłowe naszyjniki. Sama piękna biżuteria.

— To wszystko piękne, ale niczego nie potrzebuje — odpowiedział uprzejmie po czym ruszył dalej.

Po kilku minutach zwiedzania Edwyn stanął przed budynkiem wyglądającym na karczmę. Na sam jej widok zaburczało mu w brzuchu, w końcu nie jadł jeszcze śniadania. Po chwili zastanowienia przeszedł przez drzwi.

Tuż po przekroczeniu progu zastał przywitany przez skoczną melodie dochodzącą ze środka. Grupa trubadurów grała dla gości umilając im czas. Poza muzyką, uszy Edwyna wyłapały głośne śmiechy zadowolonych klientów zajadających się pieczoną dziczyzną i popijających piwo. Całość nastroju dopełniały świece palące się na żyrandolach.

Edwyn przeszedł między rozweselonymi gośćmi aż do karczmarki uparcie przecierającej kufel ścierką.

— Witam w Dzikarni. W całym Amaronie nie ma miejsca gdzie dostaniesz lepszą dziczyznę — rzekła nie przerywając wycierania.

— W takim razie poproszę jedną porcję — odpowiedział Edwyn siadając na krześle obok.

Kobieta wykrzyczała zamówienie do kucharza w sąsiednim pomieszczeniu po czym zajęła się innymi gośćmi. Edwyn wsłuchał się w skoczną melodię trubadurów by umilić sobie czas oczekiwania. Po piętnastu minutach otrzymał talerz pieczonego mięsa w sosie z warzywami. Woń posiłku spowodowała napłynięcie śliny do ust chłopaka. Był gotowy pochłonąć wszystko w całości, ale powstrzymała go wystawiona ręka karczmarki, czekającej na zapłatę. Edwyn wyciągnął mieszek i wysypał garść zyntów na dłoń kobiety. Na widok zapłaty jej twarz ozdobił uśmiech.

— Życzę smacznego — rzekła po czym wróciła do swoich obowiązków.

Edwyn zaczął kroić mięso nożem, zaciągając się aromatem który wydzielało. Gdy pierwszy kęs trafił do jego ust jego język doznał wspaniałej symfonii smaków. Na Selenii praktycznie cały czas jadało się ryby. Mięso dzika było wspaniałą odmianą. Zaczął szybciej pochłaniać kolejne kawałki rozkoszując się każdym z nich.

Gdy zajadał się dziczyzną, nie zauważył gdy dosiadł się do niego wysoki mężczyzna w kapturze.

— Pierwszy raz cię tu widzę, dzieciaku — rzekł zachrypniętym głosem.

Edwyn oderwał się od posiłku by spojrzeć na nieznajomego. Od razu w oczy rzuciły mu się charakterystyczne blizny na lewym oku i wardze.

— Niedawno przyjechałem. Jestem w podróży — odpowiedział.

— Z daleka?

— Uwierz mi, z bardzo daleka.

Na twarzy mężczyzny pojawił się chytry uśmiech.

— A uiściłeś opłatę za wstęp? — zapytał.

— Opłatę? — dopytywał Edwyn.

— Widzisz młody, port Idelnar to mój teren. Jeśli chcesz tu wejść i wyjść, musisz mi zapłacić. Albo… — zaczął, sugestywnie kładąc nóż przy jego talerzu. — możesz wybrać bardziej nieprzyjemną opcję.

Edwyn poczuł jak kawałek dziczyzny staje mu w gardle. Spędził w Amaronie niecałe dwadzieścia minut i już ktoś chciał go okraść. Pot zaczął cieknąć mu po czole gdy zastanawiał się jak wybrnąć z tej sytuacji.

Wtedy poczuł uścisk na swoim ramieniu.

— Tu jesteś. Wszędzie cię szukałem — usłyszał zza pleców.

Gdy się odwrócił zobaczył młodego chłopaka o kasztanowych włosach i kolistych okularach. Był na oko w jego wieku.

— To twój znajomy? — spytał mężczyzna zbity z tropu.

— Oczywiście — odpowiedział okularnik. — Byliśmy umówieni na placu, ale jak zwykle zgłodniał.

— Przed chwilą gadał, że dopiero dotarł.

— No tak, dla tego byliśmy umówieni — odpowiedział chłopak. — Tak dawno się nie widzieliśmy. Rozumiem, że dla kogoś o tak niewielkim rozumie to może być trudne do zrozumienia, więc może zawołam kilku strażników by pomogli mi to wytłumaczyć? — w jego głosie było słyszeć niezachwianą pewność siebie.

Mężczyzna spojrzał na niego gniewie po czym schował nóż do pochwy za pasem. Następnie wstał z krzesła i wyszedł z karczmy mamrocząc i klnąc pod nosem. Edwyn nie miał pojęcia co się przed chwilą wydarzyło. Zanim zdążył się odezwać, okularnik wtrącił mu się w słowo.

— Spotkamy się przed karczmą — rzekł po czym wyszedł z Dzikarni.

***

Gdy Edwyn wyszedł z karczmy, nieznajomy chłopak czekał na niego oparty od ścianę karczmy.

— Dzięki za pomoc — powiedział.

— Nie przejmuj się Heretem — odpowiedział. — To drobny zbir, który kuli ogon gdy pokaże mu się, że się go nie boisz.

— Dwadzieścia minut w Idelnar i prawie zostałem okradziony. Słaby początek — stwierdził żartobliwie.

— Szczególnie dla wyspiarza.

Gdy tylko usłyszał te słowa, Edwyn stanął jak wryty.

— A-ale skąd?

— Po tym — odpowiedział wskazując na niewielki kamień zawieszony na szyi Edwyna. — Takich symboli nie znajdziesz na kontynencie.

Edwyn chwycił za swój naszyjnik. Przypomniał sobie jak dostał go na dziesiąte urodziny od swojego ojca. To była ważna pamiątka z jego domu.

— Kim ty w ogóle jesteś? — zapytał.

— Ah przepraszam. Gdzie moje maniery. Nazywam się Claris — odpowiedział kłaniając się lekko. — Syn Horeliusza, największego historyka w Idelnar, a może nawet w całym Amaronie. A teraz może ty mi powiesz kim jesteś i co tu robisz?

Edwyn zastanawiał się czy powinien otwierać się przed nowo poznanym chłopakiem. Wiedział, że wyspiarze mają złą opinię na kontynencie. Z drugiej strony, przed chwilą Claris udzielił mu bezinteresownej pomocy.

— Jestem Edwyn — powiedział w końcu.

— Musisz mi wszystko opowiedzieć — odrzekł z entuzjazmem. — Ale może w bardziej ustronnym miejscu. Choć ze mną — machnął ręką w stronę w którą ruszył.

Niepozbawiony wątpliwości Edwyn ruszył za Clarisem. Nie miał pojęcia gdzie go prowadzi, ale gdzieś w sercu czuł, że może mu zaufać.

Rozdział 5
Biblioteka

Ewdyn stanął przed sporym budynkiem, do którego prowadził go Claris. Był szeroki na jakieś cztery czy pięć domów i wyróżniał się dodatkowym piętrem.

— Nie wstydź się, choć — zachęcał go Claris otwierając drzwi szeroko.

Edwyn ruszył za nowo poznanym chłopakiem do środka. Po przejściu przez próg jego oczom ukazało się kilka rzędów regałów wypełnionych różnorodnymi księgami. Niektóre były podniszczone z powodu swego wieku, inne wyglądały jak nowe. Edwyn był zaskoczony ilością zgromadzonej tu wiedzy. Na Selenii nie mieli takich zbiorów.

— Witam w naszej bibliotece. Od pokoleń gromadzimy tu wiedzę z całego Amaronu — mówił z pasją. — Na górnym piętrze mieszkamy a na dolnym dzielimy się wiedzą.

— Nie wiem czy na całej Selenii jest tyle książek — stwierdził Edwyn.

Przeszli między kilkoma regałami aż dotarli do dużego, drewnianego stołu, przy którym odwiedzający bibliotekę mogli usiąść by swobodnie czytać. Obaj młodzieńcy usiedli naprzeciwko siebie po czym Claris zaczął wypytywać.

— No dobra, teraz opowiadaj. Jak to się stało, że Wygnaniec z Elderbergu trafił do Idelnar?

Edwyn westchnął głęboko.

— Na Selenii źle się dzieje. Rybacy przynoszą marny połów, kończą nam się lekarstwa a teraz i tak nieliczne statki kupieckie przestaną do nas przypływać. Przybyłem do Amaronu by spotkać się z królem Darou. Chcę go prosić, a jeśli będzie trzeba to błagać by zezwolił na wymianę handlową z Selenią. Bez niej nasz lud może czekać zagłada.

Claris słuchał historii Edwyna z zaintrygowaniem, ale i z lekkim zwątpieniem.

— Nie chcę ci podcinać skrzydeł, ale nie wiem czy ktokolwiek z poza Wielkiego Miasta mógłby dotrzeć do Darendela III.

— Muszę spróbować — kontynuował Edwyn. — Nie mogę siedzieć i czekać na naszą zagładę.

— No dobra, ale zdajesz sobie sprawę z dekretu Emira? Tego o zakazie powrotu Wygnańców?

— Tak — odparł.

— A mimo to chcesz od tak stanąć przed obliczem potomka króla, który najechał i podbił wasze królestwo, a potem wygnał was wszystkich?

Edwyn schylił głowę. Jak tak to przedstawić to faktycznie brzmi jak szaleństwo lub głupota. Ale co miał do stracenia?

— Cóż, to wydarzenia z przed dwóch tysięcy lat. Czasy się zmieniają.

— Ale ród Darena niekoniecznie — wtrącił się Claris. — Jak w ogóle chcesz się tam dostać? — spytał zaciekawiony.

Na to pytanie Edwyn sięgnął do torby, wyciągnął mapę Amaronu, a następnie rozwinął ją na stole.

— Jeżdżenie od miasta do miasta trochę by trwało — zaczął — dla tego planowałem ruszyć w linii prostej, przez lasy — mówił przesuwając palcem po mapie, wytyczając swój kierunek.

— To nie najbezpieczniejszy pomysł, młodzieńcze.

Nieznany Edwynowi głos dobiegał z góry schodów prowadzących na górne piętro. Gdy odwrócił głowę, dostrzegł mężczyznę o siwej brodzie i twarzy pokrytej masą zmarszczek. Po bliźniaczych okrągłych okularach do tych Clarisa domyślił się, że to jego ojciec.

— Pozwól, że ci przedstawię — powiedział Claris podnosząc się z krzesła. — Horeliusz. Właściciel tejże biblioteki. Mój ojciec. Najmądrzejszy człowiek jakiego znam.

— Tylko dzięki mędrcom z poprzednich wieków, którzy spisali swą wiedze w tych księgach — odpowiedział skromnie. — Ja tylko staram się poszerzyć to co już nam przekazali.

— Miło mi pana poznać — powiedział Edwyn, kłaniając się nisko przed starszym mężczyzną.

— To mnie miło cię poznać. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek dane mi będzie rozmawiać z przedstawicielem najstarszego ludu Amaronu.

Edwyn poczuł się lekko zakłopotany zainteresowaniem ich obu.

— Chciałbym wypytać cię o tak wiele. Na przykład o wasze tradycje, waszą kulturę o ile zmieniła się od czasów Elderbergu — mówił, pełen ciekawości względem wyspiarza.

Nim jakiekolwiek pytanie zdążyło doczekać się odpowiedzi cała trójka usłyszała głośne pukanie do drzwi biblioteki.

— Będzie lepiej jeśli nie będziesz się pokazywać. — rzucił Horeliusz w kierunku Edwyna po czym ruszył do drzwi.

Zgodnie z radą mężczyzny obaj chłopacy stanęli za jednym z regałów. Horeliusz westchnął głęboko nim otworzył drzwi, przed którymi stała mała grupa żołnierzy w białych zbrojach z sierżantem na czele.

— Witam pana — rzekł mężczyzna trzymając rękę na rękojeści miecza. — Mam nadzieje, że nie przeszkadzam.

— Ależ skąd — odparł Horeliusz — moja biblioteka zawsze jest otwarta dla ludzi.

Po tych słowach sierżant wepchnął się przez starca do środka rozglądając się po budynku.

— Zapewne słyszał pan, że niektórzy kupcy wbrew woli naszego króla wypływają na Selenię. — mówił z wyczuwalny poczuciem wyższości nad rozmówcą.

— Obiło mi się o uszy.

— Czy zna pan konkretne imiona?

— Znam imiona każdego króla z rodu Darena od założenia królestwa, ale niestety nie posiadam wiedzy, której pan pożąda.

Sierżant przyglądał się twarzy Horeliusza, szukając jakichkolwiek oznak kłamstwa. Albo słabo się przyglądał, albo starzec mówił prawdę, gdyż nie dostrzegł nic.

— Jeśli by się pan jednak czegoś dowiedział, proszę mnie zawiadomić.

Po tych słowach sierżant ostatni raz rzucił okiem na rzędy regałów by po chwili przejść przez drzwi i zamknąć je z trzaskiem. Horeliusz odetchnął z ulgą po nieprzyjemnej rozmowie. Po otarciu czoła z potu, dołączył do chłopaków dalej stojących między regałami.

— To smutne jak tak mało znaczące stanowisko potrafi wybudzić u tak małego człowieka takie ilości arogancji.

— Często tak was nachodzą? — spytał Edwyn.

— Od kiedy Darendel III Orkobójca wzmógł kontrole morskie, co tydzień. Po wojnie w jego głowie zrodziła się lekka paranoja.

— Wojnie? — dopytał chłopak.

— Po Drugim Najeździe Orków — wtrącił się Claris. — Nie słyszeliście o tym na Selenii?

— Chyba jesteśmy niedoinformowani.

— Więc może zostaniesz z nami do wieczora? — zaproponował Horeliusz. — Będziesz mógł ruszyć pod osłoną nocy by żaden strażnik cię nie zatrzymał.

Edwyn spojrzał w duże okno nad schodami. Zastanawiał się nad propozycją mężczyzny, aż kiwnął głową.

— W porządku.

— A zatem zapraszam na górę. — powiedział Horeliusz wskazując ręką na schody.

***

Salon na piętrze oświetlany był przez buchający z kominka ogień. Cała trójka siedziała w fotelach przy stole na którym leżała ogromna mapa przedstawiająca cały kontynent — łącznie z regionem południowym, którego nie było na tej należącej do Edwyna.

— Daleko na południu istnieje kraina, którą my najczęściej nazywamy Krwawym Pustkowiem. Jej prawdziwa nazwa to Orkhard i zamieszkują ją najstraszliwsze stworzenia na świecie — opowiadał Horeliusz.

— Orkowie — dopowiedział Edwyn, słuchający z zaintrygowaniem.

— Stworzeni przez samego Zukkarosa, istotę całego zła i brata Amara. Brutalni, okrutni, bezwzględni. Choć dla większości ludzi to prymitywne bestie to potrafią być przebiegli i szalenie niebezpieczni. W śród nich był jeden ork, który niemal zniszczył Darou i wszystkich ludzi w Amaronie. Rash Krwawy.

Z nieznanego powodu sam dźwięk tego imienia wywołał na karku Edwyna gęsią skórkę. Horeliusz po chwili kartkowania znalazł stronę, której szukał, po czym położył księgę na stole by chłopak mógł się jej przyjrzeć. Jego oczom ukazał się rysunek przedstawiający orka w zbroi, dzierżącego wielki topór. Było w nim coś przerażającego.

— Blady ork w zbroi barwionej we krwi — kontynuował Horeliusz. — Jego topór przybrał barwę posoki od ścinana głów. Wedle historii zabił Darena V Obrońcę w czasie pierwszego najazdu orków, a potem pokonał jego syna — Darendela II Pogromcę Elfów zrzucając go z murów orkowej twierdzy Kargarath. Bezduszny potwór władający wszystkimi orkami, który poprzysiągł zmiecenie ludzkości z powierzchni ziemi.

Opis w wykonaniu Horeliusza pogłębił niepokój Edwyna względem straszliwego orka.

— Dwa tysiące siedemnastego roku Darou Rash poprowadził swoje hordy na królestwo ludzi. Po miesiącach wojny doszło do bitwy o Harael — mówił wskazując palcem na duże miasto zaznaczone na mapie. — To właśnie tam król Darlan IV Żelazny Jeździec wraz z synem Darendelem stoczył bój z armią żądnych krwi orków. Gdy miasto upadło, a ludzie zaczęli się wycofywać do Wielkiego Miasta Darou, król ruszył na swym wierzchowcu na Rasha by zapewnić czas na ucieczkę pozostałym, w tym księciu. Wtedy widziano go po raz ostatni.

— Co się z nim stało? — spytał Edwyn

— Oficjalnie uznano, że zginął — odpowiedział Claris. — Niektórzy uważają, że został schwytany i po dziś dzień trzymany jest w niewoli u orków.

— Po zwycięstwie w Harael, orki ruszyły na Wielkie Miasto by uderzyć w samo serce królestwa — kontynuował Horeliusz. — Bitwa pochłonęła setki ofiar i omal skończyła się porażką sił ludzi. To właśnie wtedy książę Darendel zmierzył się z Rashem Krwawym w swym pałacu. Gdy wszystkich opuściła nadzieja, syn Darlana odciął wodzowi orków rękę, a następnie zrzucił go z murów prosto w otchłań śmierci. Widzące to wrogie armie wpadły w panikę i wycofały się z miasta. To było pierwsze zwycięstwo z wielu, które przyczyniły się do ostatecznego przegnania orków na Krwawe Pustkowie.

Słuchając opowieści starca Edwyn czuł się jakby był świadkiem tych epickich wydarzeń. Wyobrażał sobie dźwięk stali zderzającej się w morderczej walce, okrzyki obrońców wzywających pomoc i ryki dzikich orków. W całej historii tylko jedna rzecz zaprzątała głowę chłopaka.

— A Rash?

— Jego ciała nie odnaleziono — odpowiedział Claris. — Ale nie ma możliwości by przeżył odcięcie ręki i upadek z tej wysokości.

— Przez te wszystkie wydarzenia nowy król Darou popadł w lekką paranoje na punkcie bezpieczeństwa królestwa. — stwierdził Horeliusz.

— Rozumiem — odrzekł Edwyn. — Ale muszę go przekonać by pozwolił nam na handel.

Horeliusz patrzył na tego młodzieńca z podziwem. Dostrzegał w nim wolę i honor, które w tych czasach umykały ludziom.

— Podziwiam twą postawę młody Edwynie, ale muszę cię przestrzec. Powrót któregokolwiek z wygnanego ludu może wywołać obawy o rozpad królestwa, które jego przodkowie budowali przez tysiące lat. Może nie być skory do wysłuchania twej prośby.

— Nie mam nic do stracenia — odpowiedział Edwyn.

W końcu spostrzegł, że niebo za oknem przybrało pomarańczowy kolor. Zbliżał się czas wymarszu w dalszą drogę.

— Dziękuję za gościnę i rozmowę, ale nadszedł czas bym ruszył dalej — stwierdził, sięgając po torbę i broń leżące przy fotelu.

— Poczekaj — rzucił Claris. — Pozwól mi ruszyć wraz z tobą.

Po usłyszeniu tych słów, Holeriuszowi niemal okulary nie spadły z nosa.

— Że co proszę?

— Ojcze, przed nami stoi Wygnaniec z Elderbergu. Wiedzę o jego ludzie mamy na wyciągnięcie ręki. Poza tym będzie potrzebował dobrego przewodnika, a tak się składa, że studiowałem wszystkie mapy Amaronu jakie tu mamy.

— To niebezpieczne. Nie chcę byś się narażał.

— Pamiętasz, co zawsze mi mówiłeś?

Horeliusz zastygł przez chwilę w miejscu, wracając pamięcią do każdego momentu związanego ze słowami, o które chodziło jego synowi.

— Każda wiedza warta jest poświęcenia — odpowiedział, pozwalając drobnym łzą spłynąć po policzku na siwą brodę. Po chwili ojciec i syn przylgnęli do siebie w czułym uścisku.

Obserwujący tą wzruszającą scenę Edwyn zaczął myśleć o własnym ojcu. Przypomniały mu się chwile gdy to oni byli w takiej sytuacji. Żałował, że nie tak wyglądały ich ostatnie wspólne chwilę nim wbrew jego decyzji ruszył na wyprawę do Amaronu.

— Jeśli tak bardzo chcesz mi towarzyszyć to się zgadzam — rzekł w końcu. — Pod jednym warunkiem.

— Cokolwiek zechcesz, przyjacielu — stwierdził entuzjastycznie Claris.

— Ja będę ci opowiadał o Selenii, jeśli ty będziesz mi opowiadał o Amaronie. Sporo nas ominęło na wygnaniu.

Twarz Clarisa ozdobił uśmiech widząc ciekawość Edwyna.

— Z przyjemnością. Pójdę się pakować — rzucił nim pobiegł do swojego pokoju by zabrać najpotrzebniejsze rzeczy.

Gdy wybiegł z pomieszczenia, Edwyn spojrzał na Horeliusza. Na jego twarzy widać było ból i zmartwienie wymieszane z dumą. To była dla niego trudna decyzja.

— Zgadzasz się na to? — zapytał mężczyznę.

— Serce rozrywa mi smutek, lecz przychodzi taki dzień gdy ojciec musi pozwolić swemu dziecku ruszyć własną drogą. Nie mógłbym go trzymać w tej bibliotece przez całą wieczność — rzekł, po czym zwrócił się w jego stronę i położył mu rękę na ramieniu. — Proszę, miej na niego baczenie. To inteligentny chłopak, ale wojownik z niego żaden.

— Sam jeszcze nigdy nie walczyłem — stwierdził uczciwie.

— Człowiek w moim wieku i z moją wiedzą potrafi czytać ludzi równie porządnie jak książki. Widzę to w twoich oczach. W twym sercu drzemie odwaga, która czeka na okazję. Wierzę, że cokolwiek stanie ci na drodze, podołasz każdemu wyzwaniu.

Słowa starca podniosły Edwyna na duchu. Był zaskoczony jaką wiarą i zaufaniem został obdarzony przez całkiem obcego mężczyznę. Jednak to zaufanie dodało mu sił do dalszej drogi.

***

Cała trójka stała przed drzwiami biblioteki. Claris i Horeliusz wymieniali ciepłe uściski, które za każdym razem stawały się trudniejsze do przerwania. W oczach obu pojawiły się ciężkie łzy spływające im po twarzy. Edwyn starał się nie przyglądać zbytnio ich czułością.

— Proszę synu. Bądź ostrożny. — mówił mężczyzna drżącym głosem.

— Obiecuję ojcze — odpowiedział Claris podobnym tonem.

Gdy wreszcie obaj oderwali się od siebie, chłopak poprawił noszony przez siebie plecak i zbliżył się do Edwyna czekającego przy drzwiach.

— Powodzenia w wyprawie, młody Edwynie. Niech Amar nad tobą czuwa — rzekł Horeliusz, ocierając łzy.

— Dziękuję. Żegnaj — odpowiedział nim pchnął drzwi przed siebie.

Idelnar pogrążyło się w półmroku, przez który piękne budynki za dnia wydawały się teraz ponure i groźne. Na ulicy nie było żywej duszy — dzieci wraz z rodzicami byli w domu, strażnicy miejscy patrolowali ulice w innym miejscu, a żebracy schronili się w zaułkach. Poza lekko świszczącym wiatrem, miastu towarzyszyła głucha cisza.

Obaj młodzieńcy przechadzali się po błotnistej ścierzce przez oślepiającą ciemność. Przez całą drogę udało im się uniknąć spotkania ze strażnikami i ich wścibskich pytań. W końcu dotarli do bramy prowadzącej poza miasto. Na ich szczęście nie zostały jeszcze zamknięte. Udało im się przejść przez nie bez zwracania na siebie czyjejś uwagi, dzięki czemu ich oczom ukazał się otwarty teren zieleni.

Po jakimś czasie marszu dotarli do miejsca, gdzie ścieżka stykała się ze ścianą ciemnego lasu. Stali przed Dębową Puszczą.

— Jesteś tego pewien? — spytał Claris, nieco zmieszany lękiem.

— To najszybsza droga do Wielkiego Miasta — odparł Edwyn.

Choć jego wzrok był pełen pewności i odwagi, on również odczuwał nutę strachu w swoim sercu. Po przełknięciu śliny i głębokim oddechu ruszył przed siebie między drzewa. Po chwili zawahania Claris poszedł za swym nowym przyjacielem.

Rozdział 6
Dębowa Puszcza

Minęło kilka dni odkąd pierwszy raz weszli do lasu. Przez ten czas Edwyn i Claris za dnia maszerowali między drzewami, głazami i zaroślami a nocą rozbijali obóz. Przez ten czas wymienili się wieloma historiami ze swojego życia. Claris opowiedział o zdobyciu Elderberu przez Darena I Wielkiego, o którym czytał w książkach a Edwyn odwdzięczył się opowieściami o życiu na Selenii. Wspólna wyprawa utworzyła nić przyjaźni między chłopakami.

— Nie mogę uwierzyć jak bardzo wasza kultura zmieniła się od czasów Elderbergu. — mówił Claris, zafascynowany tym czego się od niego dowiedział.

— A mnie zaskakuje, że potrafisz to wszystko spamiętać — odrzekł Edwyn.

— Tak to jest jak wychowujesz się wśród wiedzy.

— Zawsze byłeś taki ciekawy historii?

— Oczywiście — odparł. — Opowieści o wielkich bitwach, nietrwałych sojuszach, męstwie, tragediach, słynnych władcach, zdradach, o tym jak kształtował się nasz świat –wymieniał tak długo aż zabrakło mu tchu. — Gdy czytam i słucham o tych wszystkich wydarzeniach, czuję jakbym tam był. Jakbym sam wcielał się w te słynne postacie dokonujące wielkich czynów i trudnych decyzji — w jego głosie czuć było pasję, której Edwyn u nikogo wcześniej nie słyszał.

— Gdybyśmy mieli na Selenii taką bibliotekę, też bym w niej przesiadywał całymi dniami.

— Cóż, jeśli uda ci się przekonać króla by zezwolił statkom przypływać na waszą wyspę, być może spróbujemy przysłać wam jakieś kopie.

Edwyn zaśmiał się po usłyszeniu propozycji przyjaciela. Już sobie wyobrażał wielką bibliotekę w Wielkiej Selenii, do której schodzą się wszyscy z wyspy by przeczytać o tych wszystkich wydarzeniach, których nie dane im było doświadczyć.

— Powiedz mi Edwyn, co to w ogóle za kamień, który nosisz zawieszony na szyi — spytał Claris.

Na to pytanie chłopak sięgnął po mały, wypolerowany kamień z drobnymi grawerunkami.

— To podarunek od ojca — odpowiedział. — Dał mi go w dniu moich dziesiątych urodzin. Mówił mi wtedy, że kamień ten przynosi szczęście — uśmiechnął się gdy wspomnienie z tego dnia pojawiło się w jego głowie. To były prostsze czasy.

— Czemu tak rzadko wspominasz o ojcu? — dopytywał.

Edwyn lekko pochmurniał.

— Nasza ostatnia rozmowa nie przebiegła pomyślnie — stwierdził smutno.

— Mieliście awanturę?

— Z krzykami.

— O co poszło?

Wspomnienia ostatniej kłótni z ojcem wywołały ból w sercu chłopaka.

— To było niedługo po tym, jak dowiedzieliśmy się o końcu rejsów na Selenię przez statki kupieckie. Uważałem, że musimy działać. Przypłynąć do Amaronu i błagać króla o zmianę zdania. Mój ojciec… — przerwał na chwilę — miał inne zdanie na ten temat.

Przez chwilę maszerowali przez las w ponurym milczeniu.

— Wiesz, że się z nim nie pożegnałem? Jedyne co zrobiłem to zostawiłem list na łóżku — kontynuował. — Nie wiem nawet jak na niego zareagował. A co jeśli jest na mnie wściekły?

— Hej, spokojnie — Claris starał się go uspokoić kładąc mu rękę na ramieniu. — Jestem pewien, że tęskni za tobą i wyczekuje twego powrotu.

— Tak myślisz?

— W końcu też mieszkam z ojcem — rzucił mu pocieszający uśmiech. — Gdy miałem piętnaście lat, pokłóciłem się z nim. Postanowiłem uciec z domu do Otimii. Spakowałem się, zostawiłem list i ruszyłem w drogę.

— I co, dotarłeś? — dopytywał Edwyn zaciekawiony jego historią.

— Nie. Zatrzymałem się w Itinie, mieście na zachód od Idelnar. Spędziłem tam dwa dni po czym wróciłem do domu.

— I jak zareagował ojciec?

Claris spojrzał przed siebie poprawiając okulary na nosie.

— Byłem pewien, że będzie wściekły. Że zamknie mnie w pokoju na zawsze, albo co gorsza zatrzaśnie za mną drzwi. W brew moim oczekiwaniom przytulił mnie mocno i zaczął płakać. Nie ze smutku. Ze szczęścia — łezka zakręciła się w jego oku gdy wspominał tę chwilę. — Wiesz co mi wtedy powiedział?

Edwyn spojrzał na niego, wyczekując odpowiedzi.

— „Nie ważne ile razy mnie opuścisz. Dopóki będziesz wracał, zawsze będę cię kochać”.

Słowa Clarisa rozbrzmiały w umyśle Edwyna. Wyobrażał sobie, że wypowiada je Ezar. Wyobrażał sobie, że sam przeżywa taką sytuację. Niemal się wzruszył.

— Jestem pewien, że twój ojciec myśli tak samo. Czeka na ciebie każdego dnia. A ty do niego wrócisz. Wierzę w to.

— Dzięki Claris — odrzekł Edwyn, wdzięczny za te wszystkie słowa.

— A co z twoją matką? — dopytywał Claris.

— Zmarła chwilę po tym jak się urodziłem. Nawet jej nie pamiętam. — To nas łączy. Moja zmarła jak miałem dziesięć lat. Ostra gruźlica. Do dziś pamiętam paskudny kaszel brzmiący jakby miała zaraz wypluć swoje płuca.

— Przykro mi.

— Nawzajem.

Po tych słowach nastała chwila ciszy. Nagle Edwyn poczuł dłoń Clarisa

na swojej piersi, utrzymującej go w miejscu.

— Co robisz?

— Ciiii — Claris szybko go ucziszył. –Patrz.

Edwyn wytężył wzrok w miejscu które wskazywał jego przyjaciel. Po kilku chwilach dostrzegł między drzewami lśniącą biel a zaraz potem duże, rozgałęzione poroże. Oczom obu podróżującym młodzieńcom ukazało się dostojne stworzenie. Przypominało jelenia, ale było większe i wyglądało jakby promieniowało czystym światłem.

— To ektir. Najprawdziwszy ektir — rzekł podekscytowany Claris, ledwo dając radę utrzymać cichy ton głosu.

— Ektir? — spytał zaciekawiony Edwyn.

— To niezwykle rzadkie stworzenie. Mówi się, że są połączone z magią podobnie jak elfy. Wedle legend powstały, gdy blask Amara padł na parę jeleni, które dały początek całemu gatunkowi — opowiadał z pasją.

Obaj chłopacy obserwowali jak to majestatyczne zwierzę powoli opuszczało głowę, by skubnąć kilka źdźbeł zielonej trawy. Stali dość daleko, by nie dać się zauważyć, dzięki czemu ektir pozostawał niespłoszony. Edwyn nie mógł oderwać oczu od hipnotyzującego blasku bijącego z jego sierści. Po kilku minutach stworzenie odwróciło się i zniknęło w zaroślach.

Claris pozostawał w zachwycie nawet, gdy ektir zniknął z jego oczu.

— Nie mogę uwierzyć w nasze szczęście.

— Wspaniałe zwierzę — odparł Edwyn.

— Podobno w czasach przed Elderbergiem niektóre elfy dosiadały ektirów.

Edwyn zanurzył się w świat fantazji. Wyobrażał sobie dostojnego elfa o długich włosach jaśniejących niczym złoto, siedzącego na grzbiecie równie majestatycznego jelenia. Ten widok byłby wart uwiecznienia na obrazie.

Naglę z głuszy dobiegł wstrząsający ryk cierpiącego zwierzęcia, zmieszany z krwiożerczym warknięciem. Obaj młodzieńcy stanęli jak wryci, a ich wzrok połączył się w jedną linię łączącą ich oczy.

— Co to było? — spytał Edwyn.

— Nie jestem pewien, ale mam złe przeczucia — odparł Claris, pełen trwogi.

Po chwili namysłu Edwyn ruszył w kierunku, z którego dochodziły dźwięki. Mimo wielkich obaw, Claris ruszył za nim. Po przedarciu się przez drzewa i krzaki oczom obu ukazał się mrożący krew w żyłach widok.

Ektir, którego jeszcze przed chwilą widzieli skubiącego trawę, leżał teraz w kałuży białej krwi. Jęczał i ryczał z bólu, tracąc swój blask. Nad jego ciałem stał wielki stwór. Przypominał wilka, ale był znacznie większy, a z jego ociekającej krwią paszczy wystawała para długich kłów o rozmiarach ostrza sztyletu. Wyżerał wnętrzności ektira, gdy nagle uniósł łeb i zaczął węszyć. Po chwili spojrzał w kierunku chłopaków, dzięki czemu mogli dostrzec zwierzęcy mord w jego ślepiach.

Na widok tej bestii, nogi ugięły się pod Clarisem.

— T-to Varkarz! — wykrzyczał przerażony.

Stwór zaczął powoli zbliżać się w ich stronę, przygotowując się do ataku. Pot spłynął Edwynowi po czole. Powoli sięgnął za siebie, zacisnął dłoń wokół rękojeści miecza, po czym wyciągnął go z zawieszonej na plecach pochwy. Każde uderzenie serca wydawało się rozrywać jego pierś. Zagrożenie było bardziej realne niż się spodziewał.

Varkarz po długiej chwili napięcia wyskoczył w ich stronę z wyciągniętymi pazurami. Chłopacy cudem uniknęli trafienia, wykonując uniki w różnych kierunkach. Potwór zawarczał wściekle, gdy jego łapy nie dopadły celu, po czym zwrócił łeb w kierunku przerażonego Clarisa. Młodzieniec trząsł się ze strachu, patrząc na jego pysk, z którego ciekła ślina i krew. Czuł, że zaraz dopadnie go śmierć.

— Hej, przerośnięty kundlu! — krzyknął Edwyn, chcąc zwrócić uwagę bestii.

Varkarz odwrócił się w jego stronę. Chłopak dostrzegł śmierć w jego oczach, gdy stwór przygotowywał się do kolejnego ataku. Edwyn ustawił miecz ostrzem w kierunku stwora, gotowy rzucić mu wyzwanie. Varkarz wyczekiwał, aż jego ofiara spanikuje i opuści gardę. Po chwili ruszył w kierunku chłopaka z krwiożerczym warknięciem. Mimo lęku, Edwyn zachował zimną krew w obliczu niebezpieczeństwa i uchylił się przed atakiem w ostatniej chwili, wykonując przy tym cięcie po pysku bestii. Stwór zawył wściekle i pokręcił łbem. Najwidoczniej nie spodziewał się, że jego ofiara będzie walczyć.

Na oku bestii pojawiła się cienka, krwawiąca rana, która jednak nie zniechęciła go od dalszego ataku. Zawył głośno, pogłębiając trwogę w sercu Edwyna. Tym razem, bogatszy o nową wiedze o przeciwniku stwór ruszył na niego zygzakiem i skoczył na chłopaka. Młodzieńcowi zabrakło zwinności i pazury bestii drasnęły jego łydkę. Jęknął z bólu, czując jak krew spływa swobodnie po jego nodze. Nim się obejrzał, potwór rzucił się na niego, próbując przygnieść go do ziemi. W ostatniej chwili Edwyn osłonił się mieczem, co zmusiło go do nadludzkiego wysiłku by utrzymać bestię nad sobą. Krew spływała z kłów Varkarza na twarz Edwyna, gdy próbował przegryźć jego gardło.

Nagle mały kamień trafił potwora w oko, wywołując zirytowane powarkiwania. Gdy odwrócił łeb, Claris rzucił kolejnym kamieniem, trafiając w czoło. Chwila nieuwagi bestii pozwoliła Edwynowi na wyrwanie się z pod jej łap i na wbicie miecza w jej bok. Varkarz zawył głośno, nim odbiegł od chłopaka. Czerwona posoka ciekła z jego rany, barwiąc trawę pod nim krwawą czerwienią. Spojrzał na tego, który go zranił. Rozjuszona bestia ruszyła za nim, gdy Edwyn zdecydował się na ucieczkę między drzewa. Przeskakiwał nad konarami, odczuwając ból za każdym razem, gdy stawiał krok swoją zranioną nogą. Jedyne o czym wtedy myślał, to odciągnięcie stwora od Clarisa.

Varkarz biegł za nim, czując jego krew wzmagającą jego szał. Wył i warczał, co potęgowało strach chłopaka. Nagle stopa Edwyna zahaczyła o wystający korzeń, przez co upadł na ziemię. Jego upadkowi towarzyszył dźwięk zwichnięcia kostki. Ostry ból paraliżował chłopaka, który nie miał już sił uciekać. Gdy podczołgał się pod spory głaz, zdał sobie sprawę, że był w potrzasku. Varkarz najwidoczniej zdawał sobie z tego sprawę, gdyż zbliżał się do niego powoli, jakby delektując się jego strachem. Edwyn nie wiedział już co robić. Jedyne co zrobił, to dobył miecza w obie ręce. Jeśli miał zginąć, to w walce. Śmierć zaglądała mu w oczy, gdy Varkarz przygotowywał się do ostatniego ataku przed rozszarpaniem zwierzyny.

Nagle z głazu zeskoczył tajemniczy mężczyzna z donośnym okrzykiem. Gdy spadł na równe nogi, wbił swój topór głęboko w łeb bestii. Krew trysnęła lekko z miejsca, w którym zimna stal przebiła skórę i czaszkę, zanurzając się w mózgu. Varkarz warczał, potem skamlał, aż w końcu ucichł. Jego ciało osunęło się na ziemie nieruchome. Tajemniczy mężczyzna wyciągnął topór z truchła, rozbryzgując posokę po trawie, nim odwrócił się w kierunku uratowanego chłopaka. Twarz wybawiciela była częściowo skryta pod gęstą, czarną brodą, a jego prawe oko przecinała stara blizna.

— Co tu robisz? — spytał.

Rozdział 7
Niepokorni

Claris pędził między zaroślami w kierunku, w którym Edwyn uciekał przed Varkarzem, nim stracił ich z oczu. Nie słyszał ryków, krzyków czy innych hałasów przez co rósł jego niepokój. Obawiał się, że gdy ich znajdzie, zastanie wściekłą bestię rozrywającą ciało jego przyjaciela. Mimo to biegł dalej, trzymając mały sztylet, który wziął ze sobą z domu. Mimo drżących rąk, był gotów użyć go do obrony lub pomszczenia Edwyna.

Po przedarciu się przez ostatni krzak zastał zupełnie inny widok. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to wielkie truchło Varkarza ze sporą, krwawiącą raną w głowie, leżącego na ziemi. Następnie zobaczył Edwyna siedzącego pod wielkim głazem z grymasem bólu na twarzy oraz tajemniczego mężczyznę klęczącego przy jego przyjacielu. Claris uniósł sztylet przed sobą, nie wiedząc czy nieznajomy jest sojusznikiem czy wrogiem.

— K-kim jesteś? — spytał, jąkając się.

Mężczyzna podniósł się z ziemi i odwrócił się w stronę młodzieńca ujawniając twarz człowieka, który widział wiele złego.

— Spokojnie chłopcze — odpowiedział. — Jeszcze się pokaleczysz tym nożykiem.

Ręka Clarisa drżała jak cieniutka gałązka w trakcie wściekłej wichury. Szybko przeanalizował sytuację. Przed nim stał na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna o tęgiej budowie ciała, z toporem przypiętym do skórzanego pasa. Blizna na twarzy i szorstkie ręce sugerowały, że był to wojownik, który stoczył niejedną potyczkę. Futro niedźwiedzia, które służyło mu za pelerynę mogło oznaczać, że nie tchórzył w obliczu niebezpieczeństwa. Mimo największych chęci, młody chłopak z małym sztyletem nie miałby szans na pokonanie kogoś takiego. A skoro jeszcze go nie zaatakował, jego intencje nie musiały być niegodziwe. Wreszcie schował sztylet do małej pochwy.

— Pytam jeszcze raz. Kim jesteś?

Mężczyzna spojrzał na niego przenikliwie.

— Gren — odpowiedział krótko.

Claris przez chwilę zagłębił się w swej pamięci, po czym doznał nagłego olśnienia.

— Ten Gren? Syn Guntera? — dopytywał.

— Ten sam — odrzekł, ponownie klękając na jedno kolano przy Edwynie.

Claris przyglądał się jak mężczyzna poprawia prowizoryczny opatrunek mający utrzymać zwichniętą kostkę w odpowiedniej pozycji.

— Wszystko dobrze? — spytał chłopak, zmartwiony stanem przyjaciela.

— Nic mi nie będzie, to tylko zwichnięta kostka — Edwyn robił dobrą minę do złej gry, próbując nie okazywać bólu.

— Oraz rana na łydce. Tu cię dobrze nie połatam — stwierdził Gren, po czym zwrócił się w stronę Clarisa. — Pomóż mu wstać. Zaprowadzę was gdzieś, gdzie się nim zajmą.

Claris nerwowo pokiwał głową po czym podszedł do przyjaciela. Edwyn zarzucił mu rękę za szyję i powoli się podniósł, uważając by z przyzwyczajenia nie stawać ranną nogą. Gdy obaj byli już na nogach, Gren kiwnął głową po czym ruszył przed siebie.

***

Szli już jakiś czas w milczeniu. Gren kroczył na przedzie, wytaczając drogę Clarisowi, który prowadził rannego przyjaciela.

— Co to w ogóle był za stwór? — Edwyn postanowił przerwać ciszę.

— Varkarz. Drapieżnik z Orkhardu. Orki wykorzystywały je jako wierzchowce — odpowiedział Claris.

— Od czasu Drugiego Najazdu Orków coraz zuchwalej zapuszczają się na północ — dodał idący przodem Gren. — Te bestie równie trudno zatłuc co orków.

— Cóż, ty dałeś radę jednym uderzeniem — stwierdził Edwyn.

— Był już ranny i miałem szczęście — rzucił, nie odwracając nawet głowy.

— A co z tobą? Z reakcji Clarisa wnoszę, że jesteś kimś znanym.

Mężczyzna odpowiedział na słowa chłopaka milczeniem.

— Po Drugim Najeździe doszło do buntu w dawnej Castelenii — odrzekł Claris. — Gren, syn Guntera był jednym z przywódców ludzi, chcących wykorzystać niestabilną sytuację Darou do odzyskania królestwa.

— Domyślam się, że nie wyszło?

— Po kilku miesiącach powstanie upadło, a Darendel III skazał wszystkich powstańców na wygnanie z królestwa.

— Chcieliśmy odzyskać to, co skradł nam jego dziadek — wtrącił się Gren — a zostaliśmy wygnańcami. Niepokornymi

— Niepokornymi? — powtórzył pytająco Edwyn.

— Tak nas teraz nazywają. Niepokorni. Ludzie, którzy ośmielili się sprzeciwić tronowi Darou — odrzekł gorzko.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 44.8