E-book
17.64
drukowana A5
23.96
Opowieść o Magicznym Drzewie

Bezpłatny fragment - Opowieść o Magicznym Drzewie


Objętość:
83 str.
ISBN:
978-83-8324-221-7
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 23.96

Na zewnątrz panowała paskudna ulewa. Nikt o zdrowych zmysłach, nie pomyślałby nawet, żeby wychodzić teraz na dwór. Dzieci siedziały stłoczone przy palenisku, dzieląc się orzeszkami pinii, przyniesionymi przez Adre. Było to tylko kwestią czasu, kiedy ta monotonia zacznie je nużyć.

— Nudzi mi się. — Odezwała się piskliwym głosem mała Ire.

— Cicho, Ire. Tobie zawsze się nudzi. — Zganił ją Tobwe, jej starszy brat.

— Faktycznie, przydałoby się jakieś zajęcie. — Stwierdził Adre, rozstrzygająco. Był najstarszy, musiał dbać o porządek wśród dzieciarni.

— Co będziemy robić? — Znów zapiszczała Ire.

— Może gra? Gra w wymyślanie opowieści? — Odezwała się, ożywiona, Rassfre.

— Nie… — Zajęczał Arahin. — Znowu będziesz wymyślała jakieś dziewczyńskie historyjki. O tym, jak się całują.

— Co? — Obruszyła się Rassfre.

— Właśnie! Nie chcemy żadnego całowania! — Poparł Tobwe, z całą swoją dziecięcą zapalczywością. Adre westchnął.

— Wypraszam sobie! Nie wymyślam tylko historii o całowaniu! — Rassfre była oburzona. Między dzieciakami zawrzało.

— Spokojnie! — Adre próbował zapanować nad sytuacją. — To może ja zadam temat. — Oczy wszystkich dzieci zwróciły się na niego. Po ich minach wiedział, że będą się go słuchały. Musiał teraz tylko coś wymyślić… — Drzewo. — Wypalił nagle, patrząc na drzewo za oknem, uginające się pod strugami ciężkiego deszczu. — To będzie historia o magicznym drzewie.

— A co to za drzewo? Czemu jest magiczne? — Dopytywała mała Ire. — Zawsze takie było, czy może ktoś je zaczarował??

— To właśnie będzie nasze zadanie, żeby to wymyślić. — Uśmiechnął się do nich. — Przypominam zasady. Nie można zmieniać tego, co ktoś przed nami wymyślił. Można zarzucić innemu zawodnikowi niespójność i wtedy musi wymyślić coś innego. Odpada ten, kto nie podejmie się kontynuowania opowieści, a wygrywa ten, kto wymyśla ostatni.

— Zgoda. — Oznajmił poważnie Arahin. Reszta przytaknęła.

— Co to niespójność? — Ire popatrzyła na niego, świecąc oczami.

— Niespójność jest, kiedy ktoś wymyśli coś, co nie ma sensu w odniesieniu do tego, co było już ustalone wcześniej. Tłumaczyłem ci już wiele razy.

— Aaa. — Ire zrobiła wielkie oczy i pokiwała głową.

— Ja zaczynam. — Arahin zgłosił się, niecierpliwie.

Adre skinął głową, choć wiedział doskonale, że to właśnie jemu przypadnie wymyślenie większości tej historii. W końcu był najstarszy.

*

Po środku Wielkiego Lasu rosło drzewo. Nie było to jednak zwyczajne drzewo. Było ono magiczne.

Kiedyś nie różniło się ono niczym, od innych drzew rosnących w Wielkim Lesie. Rosło, szeleściło liśćmi, cieszyło się słońcem. Przyszedł jednak dzień, gdy zjawił się przy nim mężczyzna. Mężczyzna ów był wielkim magiem, o imieniu Razin. Postanowił zaczarować drzewo i obdarować je własną świadomością oraz zdolnością do komunikowania. Razin pragnął zyskać przyjaciela.

*

— Czy mnie słyszysz? — Przemówił Razin, gdy tylko skończył rzucać swoje zaklęcie. Drzewo zaszeleściło liśćmi. Dało się usłyszeć w tym szumie coś jakby…

— Słyszę cię.

— Naprawdę? Słyszysz?? I rozumiesz?? — Rozpromienił się Razin.

— Rozumiem cię. — Zaszeleściło drzewo.

— To wspaniale! Moje zaklęcie na ciebie zadziałało!

— Jakie zaklęcie? — Szum zdawał się brzmieć na zadziwiony.

— Obdarowałem cię świadomością i zdolnością rozmawiania z ludźmi. — Wyjaśnił, dumny z siebie, że dokonał czegoś, czego nikt inny przed nim nie dokonał.

— Świadomością? — Szelest urwał się. Drzewo pewnie zastanawiało się, co odpowiedzieć. Zastanawiało się! Więc myślało! To była jego zasługa! — Zawsze miałem świadomość. — Usłyszał w końcu szelest, nie dowierzając własnym uszom i wątpiąc, że rozumie właściwie. — Zawsze rozumiałem ludzi. Oni jednak nie rozumieli mnie. Obdarowałeś mnie zdolnością mówienia, za co ci dziękuję.

— Rozumiałeś?… — Spytał, oszołomiony.

— Tak. — Szeleściło dalej drzewo. — I nie tylko. Obserwowałem również otaczający mnie świat. Pamiętam czas, gdy wszystkie drzewa w tym lesie kiełkowały. To było dawno temu… jak na życie człowieka. Jak wy liczycie czas… Jakieś 10 000 cykli temu.

— Ty… — Razin nadal był w szoku. — pamiętasz takie rzeczy? I nawet wiesz, jak liczymy czas…

— Ja wiele wiem. — Zaszeleściło spokojnie drzewo, bez pychy, czy dumy.

*

Mag Razin, choć był bardzo mądrym i uczonym człowiekiem (a może właśnie dlatego), przyjął w końcu do wiadomości, że drzewo może dorównywać mu intelektem. I nie potrzeba do tego jego czarów.

Drzewo mówiło, że przyjęło imię Raghedi i prosiło, by tak się do niego zwracać. Było to drzewo męskie.

Razina zafascynowały historie o tym, co Raghedi widział. Zapragnął zobaczyć to wszystko na własne oczy, chciał, by każdy mógł to zobaczyć. Podarował drzewu zdolność do komunikowania się przez wizje.

*

Widział pole, puste, jak okiem sięgnąć. Było cicho, absolutnie. Robiło się na przemian jasno i ciemno.

Nagle usłyszał szmery, cichuteńkie głosy, zewsząd. To były kiełkujące rośliny. Szeptały do siebie, zagadywały Raghediego.

Jasno i ciemno coraz szybciej. Kiełki rosną, kołysząc się, podążając za słońcem. Zmieniają się w kwiatki, krzewy, młode drzewka. Niektóre usychają, zdaje się, że mają zbyt dużo słońca i ciepła. Niektóre, szczególnie drzewa, rosną dzielnie dalej.

Jasno i ciemno tak szybko, że zmienia się to w jedną plamę. Drzewa rosną coraz większe i większe. Ich konary rozpościerają się rozłożyście na boki. Gęste, bujne, zielone liście przysłaniają światło. Panuje delikatny półmrok.

Jasno i ciemno wolniej, znów widać migotanie. Mniejsze rośliny dostają szansę, wytchnienie od palącego słońca. Rosną teraz czym prędzej, zajmując, co najlepsze miejsca.

Jasno i ciemno staje się plamą, ni to jasną, ni to ciemną. Drzewa rosną, wielkie, coraz większe. Ich pnie i konary zyskują na grubości. Owe drzewa, jego przyjaciele, osiadają jakby i statecznieją. Są piękne i majestatyczne. Bije od nich wszechogarniający spokój.

Razin westchnął. W jego oku pojawiła się łza, po tym, co miał właśnie zaszczyt ujrzeć.

*

— Jedna rzecz mnie zastanawia… — Zamyślił się Razin, oparty plecami o pień, patrząc w górę, na konary i kołyszące się liście.

— Tak?

— Jak to jest, że tak dobrze znasz się na ludziach? Myślałem, że do głębin Wielkiego Lasu nikt się nie zapuszcza. Dlatego właśnie wybrałem to miejsce… Wybrałem ciebie.

— To prawda, odkąd las się rozrósł, nie widziałem tu już nigdy żadnego człowieka. Ale spotykałem ludzi wcześniej, zanim jeszcze się urodziłeś. A gdybym nie spotkał, inne drzewa pewnie by mi opowiedziały.

— Mógłbyś się mylić. — Zaśmiał się Razin. — Mam już swoje cykle. Ale faktycznie, 10 000 jeszcze nie mam.

— Ile masz?

— Dokładnie 4532.

— Jak na człowieka wyjątkowo dużo. — Przyznał, jakby z podziwem, Raghedi.

— A ty? Ile masz?

— Nie wiem dokładnie, nie liczyłem od początku, inni też, bo od kiedy wykiełkowałem, długi czas rosłem tu sam… Na pewno mam ponad 14 000 cykli.

— Dużo jak na drzewo.

— Owszem… — Raghedi zamyślił się. — Rosłem, zanim pojawiły się tu inne rośliny. I przeżyłem też już wiele drzew, które pojawiły się tu po mnie. Mam jednak szczerą nadzieję, że nie będę nadal rosnąć, gdy ich tu zabraknie. Samotność to okropna rzecz.

*

Razin opowiadał wiele Raghediemu o tajnikach magii. W końcu Raghedi zapragnął zostać magiem.

*

— Ziemia. — Oznajmił Razin mentorskim tonem. — Ziemia to najstabilniejszy żywioł. Od niego zaleca się zaczynać naukę magii. Hmm… Myślę, że jako drzewo, powinieneś mieć dobry kontakt z ziemią. — Mogło to zabrzmieć nieco zabawnie, jednak Razin mówił całkiem poważnie. Kiedy szło o magię, nie było miejsca na żarty.

— Dlaczego zaleca się zaczynać od ziemi? — Raghedi, jak zwykle, wykazał się wrodzoną ciekawością.

— Różne rzeczy się mówi. — Razin zastanowił się. — Jednak ja uważam, że powód jest prosty. Mówi się, że ziemia, to najstabilniejszy żywioł. Jest również najtwardszy. Energia magiczna w nim tkwiąca pozostaje jakby w wiecznym przyczajeniu, może nawet uśpieniu. Jednocześnie, wydobyć tę energię jest niezwykle ciężko, potrzeba pracy. Czerpiąc energię z ziemi, najtrudniej jest stracić kontrolę.

— Rozumiem. — Zaszumiał spokojnie Raghedi.

— Najgorszy dla początkującego jest ogień. — Kontynuował Razin, zamyślony. — Gdy tylko z nim zacząć, jego energia wdziera się do niedoświadczonego maga nieproszona. Pochłania go w całości niczym pożar.

*

Pierwsze próby magii Raghediego nie były szczególnie pomyślne, jednak nie poddawał się. Udało mu się do tej pory nie stracić kontroli, więc była wciąż nadzieja, że zostanie magiem. Możliwe, że nawet wielkim.

*

— Spróbujmy jeszcze raz. — Powiedział spokojnie Razin, nieco już zmęczonym głosem. — Pozyskaj jeszcze raz energię z ziemi. — Raghedi wstrzymał się z wykonaniem polecenia. Czekał na wykład. — To ci dobrze wychodzi, gdy to robisz, czuję, że w tobie jest. Problem zaczyna się później. Tak jak mówiłem, u człowieka pobraną energię należy magazynować w podbrzuszu. Następnie, podczas rzucania zaklęcia należy ją stopniowo uwalniać, standardowo przez dłonie. Próbowałem wykorzystać analogię. Zaleciłem, byś energię przechowywał w samym środku pnia. A gdy rzucasz zaklęcie, byś uwalniał ją przez wybrane gałęzie… Ale do tego nawet nie doszliśmy. Energia cały czas ci gdzieś ucieka. Nie jestem pewien, czy to ty robisz coś źle, czy może po prostu środek pnia nie jest właściwym miejscem na magazynowanie energii… — Raghedi czekał, czy Razin coś jeszcze powie. Zabrakło mu chyba jednak pomysłów.

— Mam teorię. — Odezwał się Raghedi.

— Tak? — Kiwnął głową Razin. Zdawał się smutny.

— Dla człowieka podbrzusze jest miejscem szczególnym. Człowiek, pozbawiony organów, znajdujących się w tej części jego ciała, nie przeżyje. Natomiast człowiek pozbawiony np. ręki przeżyje. Widywałem już ludzi bez ręki.

— Do czego zmierzasz? — Razin uniósł oczy, ale wyraźnie nie wiedział, gdzie je zwrócić. Raghedi był wszakże pozbawiony oczu.

— Dla drzewa żadna jego część nie jest tak szczególna. Mają oczywiście określone funkcje, ale nie są ważniejsze od innych, pod względem przetrwania. Wystarczy bowiem dowolna część drzewa, nawet mała gałązka, by drzewo narodziło się na nowo. Wystarczy… Węzeł… — W tej chwili go olśniło. — Powinienem przechowywać energię w moich węzłach!

— To… To może się udać! — Razin momentalnie się ożywił. Był wyraźnie rozpromieniony. Przestał się smucić.

Raghedi postanowił spróbować. Poczuł siłę i energię znajdującą się w ziemi, a następnie siłą woli sprawił, że popłynęła do niego. Wchłaniał ją, jak zwykle, przez korzenie. Teraz miejsce. Wykorzystał całą swoją siłę woli i pokierował energię do wszystkich swoich węzłów. Popłynęła posłusznie, jednak z każdą chwilą było to coraz trudniejsze.

— To boli… — Zaszeleścił z trudem.

— Ma boleć, to normalne. — Starał się uspokoić go Razin. Trudno było się jednak uspokoić, doświadczając takiego bólu. — Już rozumiem, czemu wcześniej go nie czułeś. Brawo! Odkryłeś podbrzusze drzewa! — Ból stawał się nie do zniesienia. To nie był najlepszy czas na gratulacje.

— Co? Co mam teraz zrobić? — Szeleścił ostatkiem sił. — Bo nie wytrzy… — W tej chwili odpuścił. Nie był w stanie trzymać już ani chwili dłużej. Ziemię wokół niego przeszył gwałtowny wstrząs.

— Brawo! — Ucieszył się Razin. — Właśnie rzuciłeś swoje pierwsze zaklęcie. Może niekontrolowane, ale jednak. Widzę, że masz pochwały godny potencjał magiczny.

Raghedi milczał długo. Radość na twarzy Razina powoli znikała.

— To… to było straszne. — Zaszeleścił w końcu, nadal wycieńczony Raghedi.

— Nigdy nie twierdziłem, że uprawianie magii należy do rzeczy łatwych, czy przyjemnych. — Razin stwierdził smutno.

*

Przez kilka kolejnych dni Raghedi był zdania, że magia nie jest dla niego i nie będzie próbował więcej czarować. Razin nie podważał jego decyzji.

W końcu jednak pasja i wewnętrzna motywacja Raghediego zwyciężyły ból. Przełamał się i spróbował jeszcze raz.

Z każdą kolejną próbą, odczuwany przez niego dyskomfort zdawał się maleć.

Było to tylko złudzenie. Naprawdę ból pozostawał ten sam, jednak Raghedi coraz bardziej się do niego przyzwyczajał.

*

— Rzuć teraz zaklęcie ochronne. — Polecił Razin swojemu przyjacielowi. — Postaram się je przełamać. — Raghedi zaszumiał na znak zgody.

Nigdy nie było po nim widać tego, gdy czarował. Razin obserwował go uważnie, jednak nie zdradzał się w żaden sposób. Milczał. W tej chwili każdy (oprócz maga, bo ten widział przepływającą energię) pomyślałby, że widzi oto najzwyczajniejsze w świecie drzewo. Ale on był magiem. Wiedział, że pod żadnym względem, drzewo, na które teraz patrzy, zwyczajne nie jest.

Obserwował swym magicznym spojrzeniem, jak energia wnikała szybko i pewnie przez korzenie Raghediego. Jak gromadziło się jej więcej i więcej w jego węzłach. Te właśnie jego punkty zdawały się teraz świecić niewiarygodnie jasno, wręcz razić. Nie wiedział, czy człowiek byłby w ogóle zdolny do czegoś takiego. Do zgromadzenia tak ogromnej ilości energii, nie kończąc procederu własną śmiercią.

Energia wypłynęła delikatnie i kontrolowanie przez koniuszki gałązek Raghediego, tworząc wokół niego barierę ochronną. Trzeba było zakończyć rozmyślania i zacząć działać.

Razin był już doświadczonym magiem, posiadał tytuł najwyższego mistrza. Mógł wykorzystać do pozyskania mocy dowolny żywioł. Wybrał powietrze, bez głębszego powodu.

Zaczął delikatnie i ostrożnie. Uderzył w Raghediego lekkim gradem. Grudki lodu odbijały się dźwięcznie od stworzonej przez niego bariery. Na drugą stronę nie przedostała się żadna.

Postanowił spróbować czegoś mocniejszego.

— Proszę cię, spraw, by to było pole pochłaniające, a nie odbijające. Pole pochłaniające, zamieniające na ciepło. Nie chciałbym narobić szkód.

Raghedi podczas czarowania nigdy nie mówił. Było to dla niego zbyt trudne na tym etapie edukacji, więc Razin zalecił mu, by po prostu tego nie robił. I skupił się wyłącznie na tym, co ważne — na czarowaniu.

Widział, że Raghedi wykonał jego polecenie. Wypróbował barierę, uderzając w nią delikatnym podmuchem powietrza. Nie poczuł wiatru na swojej twarzy, bariera działała właściwie. Mógł więc zaczynać.

Zwiększył siłę podmuchu. Bariera nie załamała się. Więc zwiększał ją dalej. Dalej i dalej. Podmuch przypominał teraz siłę huraganu. Zwiększał dalej, zaczynało brakować mu sił. Bariera Raghediego jak stała, tak stała. Rozpaliła się jedynie płomiennym blaskiem, od wysokiej temperatury. To było niewiarygodne. Uśmiechnął się, robiąc wielkie oczy i nie dowierzając.

Zdecydował się użyć ataku czystą energią. Był on najtrudniejszy do zatrzymania. To musiało zadziałać.

Uderzył. Zobaczywszy, że bez efektu, szybko zaczął zwiększać moc. Doszedł do granicy, więcej już nie mógł, nie ryzykując własnego życia. Upadł bezwładnie na ziemię, nie będąc w stanie dłużej utrzymać. Dawno nie doprowadził siebie do takiego stanu. Przestał myśleć, że na tym etapie jest to w ogóle możliwe. Leżał jednak teraz bezwładnie na ziemi, co świadczyło, że jest to jak najbardziej możliwe.

Spojrzał w górę. Bariera jak stała, tak stała.

*

Raghedi uczył się niewiarygodnie szybko. Już po niecałych 9 cyklach edukacji osiągnął poziom najwyższego mistrza.

Uczył się po tym, razem z Razinem, jeszcze przez 36 cykli, doskonaląc własne umiejętności do niemal niewyobrażalnego poziomu.

Nauczyli się współpracować i wzmacniać wspólnie swoją moc, nawet na duże odległości. Nie dokonał tego przed nimi nikt, choć wielu próbowało.

*

Panował mrok. Z koniuszków gałązek Raghediego wyleciały delikatne, świetliste drobinki. Mimo całego ogromu swojej mocy, którą wiedział, iż mógłby wykorzystać, do czego by tylko chciał, lubił to proste zaklęcie. Lubił piękno. Uśmiechnął się, na swój drzewi sposób, szeleszcząc spokojnie listkami.

— Więc wyjeżdżasz. — Raghedi stwierdził, nie zapytał. Co każde 5 cykli Razin opuszczał go, by załatwić sprawy osobiste. Było tak i teraz.

— Owszem. — Przytaknął Razin, zamyślony.

— Liczę, że wrócisz jak najszybciej. — Zaszeleścił mu. — Ale nie martw się o mnie. Dotrzymają mi towarzystwa moi przyjaciele, inne drzewa.

Milczeli.

— Nawet nie wiesz, jak się cieszę. — Przemówił spokojnie Razin, patrząc w zamyśleniu przed siebie. — Wielu najwyższych mistrzów decyduje się na poświęcenie swojego życia magicznym badaniom. Zamykają się w swoich zamkach, mają swoje laboratoria i przeprowadzają doświadczenia w absolutnym odosobnieniu… Ja, mało tego, że biorę udział w najbardziej przełomowych badaniach, jakie od nie wiem jak dawna, mają miejsce… Nie. To nie miałoby znaczenia. Tak jak powiedziałeś: samotność to okropna rzecz. Liczy się to, że badania przeprowadzam właśnie z tobą Raghedi. A mam w tobie przyjaciela.

Te słowa wzruszyły Raghediego dogłębnie. Gdyby mógł płakać ze szczęścia tak, jak człowiek, zrobiły to. On jednak zaszeleścił z radością i wypuścił więcej świetlistych drobinek. Czuł i widział, jak Razin oparł się o jego pień i w milczeniu podziwiał ten piękny widok.

*

Następnego ranka Razin wyjechał.

Raghedi wyglądał go każdego dnia, jednak na próżno. Mijały dni, obroty, fazy. W końcu minęły dwa cykle. Raghedi zaczynał się już martwić o przyjaciela. Cały czas pocieszał się myślą, że coś go zatrzymało. Że to tylko jakieś niegroźne, acz istotne sprawy osobiste. Przepełniał go jednak narastający niepokój, którego nie był w stanie logicznie wytłumaczyć.

W końcu zjawił się przy nim mężczyzna, był to nawet mag, ale zdecydowanie nie był to jego przyjaciel. Raghedi nie znał go.

*

— Kim jesteś? — Spytał Raghedi, kiedy mężczyzna był już dostatecznie blisko, aby widzieć go i słyszeć.

— A więc to te słynne drzewko. — Zaśmiał się, szyderczo, mężczyzna. — Bogowie, dobrze trafiłem. A już myślałem, że zbłądzę w tym pioruńskim lesie.

— Kim jesteś? — Powtórzył.

— Mam ci się przedstawiać? — Zaśmiał się mężczyzna. Jego ton głosu jakoś mu się nie podobał. — Czekaj. Muszę odpocząć. Ten lasek to istna puszcza. — Mężczyzna usiadł. Był bogato odziany, jednak odzienie to nosiło ślady intensywnego zużycia. Zapewne spowodowanego przez przedzieranie się przez rzeczony lasek. — Albo idę poszukać wody, muszę się napić. Nigdzie się stąd nie ruszaj! — Zawołał do Raghediego. — Ha! Wiem, że nieśmieszne. Ale przecież jesteś tylko drzewem.

Dziwny mężczyzna odszedł. Raghedi nie wiedział, czy chce, aby tu wrócił.

*

Mężczyzna wrócił dopiero po dwóch dniach. Wyglądał na wypoczętego. Miał na sobie również świeże, eleganckie i bogate odzienie. Nie dziwne, w końcu był magiem. Raghedi wyczuwał takie rzeczy bez problemu.

— Chciałeś wiedzieć, kim jestem, drzewko ty moje. — Przemówił do niego mężczyzna, dumnie i nieco kpiąco. — Jestem Azwawin, wielki mistrz sztuk magicznych. A ty… właśnie ty i twój mistrz odebraliście mi coś, co mi się należało.

— Mianowicie? — Spytał spokojnie Raghedi. Choć wyraźnie niepokoił go jego rozmówca i to, co mógł chcieć zrobić.

— Mianowicie: to ja miałem posiąść tak wielką moc! To ja miałem posiąść moc wynikającą z połączenia magii dwóch magów! To ja miałem odkryć sposób jak tego dokonać! Miałem stać się sławny i podziwiany. A ty, ty… — Jego głos był twardy i złowrogi. Przepełniony dławioną furią. — Ty mnie tego pozbawiłeś! Wyrwę cię za to, z korzeniami! — Mężczyzna uniósł ręce.

Raghedi zareagował, błyskawicznie tworząc pole ochronne. Tuż przy nim, po obu jego bokach, wyrosły skaliste góry, którymi widocznie mężczyzna planował go wyrwać. Azwawin zauważywszy, że zaklęcie na niego nie działa, wzmocnił je. Poskutkowało to jedynie wyższymi i odleglejszymi górami, po obu stronach Raghediego.

— Ty… — Wysapał mężczyzna, a jego oczy przepełniała paląca furia.

W jednej chwili Raghedi zobaczył przed sobą ścianę ognia, która momentalnie otoczyła go z każdej strony. Nie dotarła jednak do niego. Nie dotknęła nawet jednego jego listka.

Gdy opadł dym, na ziemi leżał zwęglony szkielet. Azwawin spłonął we własnym płomieniu. I tylko tyle z niego pozostało.

Raghedi spojrzał dalej. Razem z tym okrutnym człowiekiem spłonęło wszystko inne. Cały las. Jego przyjaciele. Pozostał tylko popiół.

Jego umysłem zawładnęła tylko jedna myśl. Mógł użyć bariery pochłaniającej, zamiast odbijającej.

*

Ziemia, na której znajdował się jeszcze niedawno Wielki Las, wypalona tak potężnym płomieniem, pozbawiona została jakichkolwiek życiodajnych składników. Nie nadawała się już dla żadnej rośliny. W niedługim czasie zamieniła się w piaszczystą pustynię.

Tak oto spełniła się największa obawa Raghediego. Rósł sam na pustkowiu, kiedy wykiełkował. I teraz znów go to spotykało. Tylko tym razem to była jego wina.

Pogrążył się w żałobie na wieleset cykli. Jego przyjaciel Razin zniknął na dobre. Jego roślinni przyjaciele również. Pozostawał sam i to wcale nie pomagało mu, w żaden sposób, podnieść się po tak ogromnej stracie.

*

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 23.96