E-book
11.03
drukowana A5
43.01
Opowiadanie inaczej

Bezpłatny fragment - Opowiadanie inaczej


Objętość:
165 str.
ISBN:
978-83-8126-578-2
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 43.01

Rozdział 1

Jej uwagę zwrócił mężczyzna samotnie stojący w kolejce do kasy. Wracała z pracy i zatrzymała się w przydrożnym sklepie, by pospiesznie zrobić zakupy na święta. Praca, dom, dzieci, mąż… ot zwykła codzienność wielu kobiet na świecie.

Nie była sama w sklepie. Mijając regały, widziała rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa, matki z dziećmi czy babcie z wnukami. A ten mężczyzna robił zakupy sam. Kilka razy minęli się koło jakichś regałów. Nigdzie nie dzwonił, nie konsultował z nikim zakupów, jak to często widziała u mężczyzn robiących zakupy „na zlecenie” żon, partnerek a może i nawet matek.

Zauważyła, że wybierał najtańsze produkty. Robił to pewnie i zdecydowanie. Znał zapewne ceny i musiał tutaj bywać częściej. Może, co kilka dni? Ona w tym sklepie dziś znalazła się przypadkowo. Był po drodze do domu i nie miała siły jechać przez całe miasto, by dostać się do większego marketu.

Stojąc za nim przy kasie, mogła przyjrzeć się, co wykłada na taśmę. Naprawdę skromne zakupy i raczej dla jednej osoby. Paczka parówek, bochenek chleba, kostka jakiejś margaryny imitującej masło, dwa litry mleka, kawałek pasztetu, opakowanie jajek, najtańszy żółty ser, jeden pomidor, trzy kotlety, dżem chyba wieloowocowy i woreczek ziemniaków. Nic więcej nie miał. Kasjerka wszystko szybko skasowała i usłyszała, że za całość zakupów ma zapłacić trzydzieści siedem złotych i osiemdziesiąt groszy. Mężczyzna wyjął portfel, otworzył i zaczął wyciągać pieniądze. Kasjerka z niecierpliwością czekała, aż przeliczy je i jej poda. Liczył dłuższą chwilę, bo pieniądze, jakie wyjął, były drobne. I nagle odezwał się cicho i z wyczuwalnym wstydem w głosie.

— Mam tylko trzydzieści cztery złotych.

— Czyli ma pan za mało — odpowiedziała kasjerka.

— No tak. Za mało — mężczyzna poczerwieniał i skulił się w ramionach.

— To, z czego pan może zrezygnować? — zapytała już spokojniej.

— No nie wiem… — zawahał się przez moment. — Może z mięsa? Są święta, ale przecież mięsa nie muszę jeść. Zjem ziemniaki same i też będzie dobrze.

Kobieta za nim stojąca w kasie oniemiała. Są święta. Facet, choć wtedy chce zjeść zapewne kawałek mięsa. Pewnie po jednym kotlecie dziennie z ziemniakami.

Kasjerka wycofała pozycję z mięsem. Mężczyzna pospiesznie zapakował zakupy i szybko oddalił się do wyjścia. Popatrzyła za nim. Nie wsiadł do żadnego samochodu. Stanął pod daszkiem, aby przeczekać mocniejszy opad deszczu. Stał przygarbiony, skulony w sobie z tą siatką zakupów.

Tak patrzyła na tego mężczyznę, gdy nagle usłyszała głos kasjerki.

— Kochana, pakujesz te zakupy czy będziesz rozmyślać o niebieskich migdałach? Kolejka jest i wszyscy się raczej spieszą.

— Przepraszam. Faktycznie się lekko zamyśliłam — odrzekła kobieta. A wie pani, co? Proszę mi doliczyć te kotlety. Wezmę je, żeby nie musiała ich pani odnosić na rzeźnika.

— A proszę bardzo. Tamtego nie stać to może pani, chociaż sobie je zjeść. Mężowi pani zrobi i chłop będzie zadowolony.

— Tak, tak ma pani rację. Pewnie, że mężowi zrobię.

Kasjerka skończyła naliczanie i powiedziała kobiecie, ile ma zapłacić. Trzy pełne siatki i niespodziewanie kupione trzy kotlety. Nieźle. Święta jakoś się odbędą u niej w domu. Mąż akurat wraca z konferencji wieczorem w sobotę. Zdąży zatem wszystko przygotować na czas.

Wyszła ze sklepu i na dworze nadal padało. Po chwili nastąpiło kolejne oberwanie chmury. Stanęła pod daszkiem. Stało tam jeszcze kilka osób, wśród nich zauważyła mężczyzna, który był przed nią w kolejce do kasy.

Spojrzała na jego twarz. Ciemne oczy, leciutko pomarszczona cera. Włosy siwe. Jednak jej uwagę przykuły oczy i skulona w sobie postawa mężczyzny. Te oczy wyrażały smutek, żal, rozpacz i bezsilność. Mężczyzna kulił się w sobie, jakby chciał zniknąć i być niewidzialny. Wzrok miał skierowany gdzieś w dal. Spojrzała tam, gdzie on patrzył. Zobaczyła kilka osób. Zwykłą rodzinę — rodzice, dwoje dzieci w wieku szkolnym. Pakowali zakupy do samochodu. Dzieci biegały wokół samochodu, a rodzice starali się je jakoś uspokoić.

— Przepraszam pana — usłyszała własny głos. Nie lubiła rozmawiać z nieznajomymi.

Mężczyzna nawet nie drgnął.

— Przepraszam pana — powiedziała jeszcze raz. — Zostawił pan to przy kasie.

Mężczyzna odwrócił w jej stronę głowę. Zobaczyła jeszcze raz te oczy. Ten smutek. Oczy były lekko zaszklone. Na pewno nie od wiatru, choć wiało momentami dość mocno.

— Słucham panią — głos miał niski, spokojny, który miał w sobie ciepłą barwę.

— Zostawił to pan przy kasie — wyciągnęła dłoń z paczuszką kotletów.

— Nic nie zostawiłem szanowna pani. Nic. Wszystko, co chciałem, to kupiłem — pokazał siatkę, lekko unosząc ją do góry.

— Pan mi wybaczy moją śmiałość. Sama jestem zdziwiona, że się do pana odezwałam. Zwykle nie rozmawiam z nieznajomymi, a tym bardziej nie zaczepiam mężczyzn. Pozwoliłam sobie kupić pana mięso i chcę, bardzo proszę, aby je pan przyjął ode mnie.

Mężczyzna spojrzał na kobietę i na dłoń wyciągniętą w jego stronę z nieszczęsną paczuszką mięsa.

— Ładne te kotlety są, prawda? — powiedział, patrząc na paczuszkę.

— Dokonał pan dobrego wyboru. Piękne są.

Stali tak obok siebie i patrzyli na nieszczęsne kotlety. Wzrok mężczyzny wyrażał wiele w tej chwili. Pewnie już widział je na patelni, która ostatni raz używana była jakiś czas temu. A może robił na niej tylko jajecznicę?

— Wie pan, co? Napiłabym się herbaty. Tutaj za rogiem jest taka kawiarnia. Mogę pana zaprosić na filiżankę herbaty albo kawy? — zaproponowała kobieta.

— Proszę?

— Stoimy tutaj już chwilę. Deszcz pada. Pan zapewne już zmarzł. Ja lekko też. Proszę się zgodzić.

— Hmm, herbaty napiłbym się, ale niestety, nie mam pieniędzy.

— Zapraszam pana. Proszę się zgodzić, ale najpierw proszę, by pan zapakował do siatki swoje mięso.

Mężczyzna lekko się ociągając, wziął paczuszkę i spojrzał na nią tak, że kobietę przeszły ciarki. Kiedy on jadł ostatni raz mięso? W oczach mężczyzny było widać radość, że będzie mógł zjeść coś do ziemniaków, którymi zapewne od dawna oszukiwał głód.

Dopiero teraz spostrzegła, że jest szczupły. Ubrany był skromnie, czysto i nie najmodniej. Jednak patrząc na niego, miało się wrażenie, że ten człowiek wiódł kiedyś zupełnie inne życie.

— Dobrze szanowna pani. Zgadzam się na herbatę. Nie mogę za nią zapłacić, ale chociaż potowarzyszę pani przy niej.

Deszcz padał cały czas. Może ciut mniej, ale jednak nie zanosiło się, że tego dnia przestanie padać. Do kawiarni było bardzo blisko — około stu metrów. Drogę pokonali w ciszy. Mężczyzna otworzył drzwi i przepuścił ją. Weszła i poczuła zapach świeżo mielonej kawy i ciastek z cynamonem. Kawiarnia była niemalże pusta i znalezienie miejsca nie było stanowiło problemu.

— Może usiądziemy przy oknie? Lubię patrzeć, jak pada deszcz — zaproponowała kobieta.

— Dobry pomysł. Też siadam z reguły przy oknie. Znaczy się, rzadko bywam w kawiarniach. Nie, ja w ogóle nie bywam w kawiarniach. Kiedyś, dawno temu lubiłem chodzić na herbatę. Miałem z kim — mężczyzna nagle zamilkł.

Usiedli naprzeciwko siebie. Kelnerka podeszła szybko. Podała kartę.

— Wie pani, co? My poprosimy tylko dwie dobre herbaty i ciastka, które tak wspaniale pachną. Pewnie wasze firmowe. Dziękujemy za kartę.

Kelnerka oddaliła się, zostawiając na brzegu stolika kartę.

Przez kilka minut, czekając na zamówienie, panowała między nimi cisza, która nikomu nie przeszkadzała.

— Wie pan, co? Rzadko bywam w kawiarniach. Wolę wypić herbatę w domu. Jednak dziś wiele rzeczy zrobiłam wbrew sobie. Samą mnie to dziwi. Nie znam pana. Pan mnie też. Nie odzywam się do obcych ludzi. Dziś się odezwałam. Nigdy nie zaprosiłam obcego człowieka do kawiarni. Dziś zrobiłam to pierwszy raz. Czuję, że po coś pana spotkałam. Nie tylko dla paczuszki kotletów.

— Dziwne. Ja też dziś pierwszy raz zostałem zaproszony przez kobietę na herbatę. Zmarzłem i dlatego chętnie je przyjąłem.

— A schabowe?

— Kotlety? Jeszcze chętniej. Staram się żyć bardzo skromnie. Kiedyś było inaczej. Dziś niestety jest tak, a nie inaczej. Wie pani, życie.

Zapadła chwila ciszy, bo właśnie kelnerka podeszła do nich z herbatą i ciastkami. Postawiła je na stół i odeszła.

— Herbata. Widzi pani? Czajniczek, torebka. I ten moment zaparzenia. Wspaniały, bo za chwilę z samego wrzątku mamy cudowny napój. Ciepły, rozgrzewający i niosący spokój.

Kim był ten mężczyzna dziś? Kim był ten mężczyzna kiedyś? — Kobieta na niego patrzyła. Potem spojrzała na zaparzającą się herbatę. Faktycznie. Wcześniej na to nie zwracała uwagi. Robiła sobie codziennie wiele herbat. Nic w nich nadzwyczajnego nie widziała. Dziś dostrzegła w nich coś innego.

Patrzyła i słuchała, bo wraz z zaparzaniem się herbaty mężczyzna się otwierał i zaczął opowieść o sobie.

— Widzi pani, kiedyś, wiele lat temu miałem rodzinę. Żonę, dwójkę dzieci. Dwie wspaniałe córki. Dumny z nich byłem, a ja spieprzyłem im życie. Wszystkim trzem kobietom. Żonie i córkom.

Deszcz padał cały czas. Padał, jakby chciał zmyć wszystko złe, co się wydarzyło w życiu tego mężczyzny, którego ona dziś przypadkowo spotkała przy kasie.

Na chwilę zamilkł, spoglądając przez okno gdzieś w dal.

Nie ponaglała go w zwierzeniach. Myślała przez moment o swoim jakoś poukładanym życiu. Mąż wiecznie na nią narzekający, dzieci cudowne, ale zawsze niezadowolone, bo chciałyby wszystkiego więcej. Praca? Też jakaś taka bez znaczenia, bo jest tylko pracą, by nie zwariować w prawie wiecznie pustym domu. Teraz dopiero spojrzała na swoje życie. Jakie ono faktycznie jest? Puste i bez celu. Takie z rozpędu, bo pewne rzeczy ktoś lub raczej coś jej narzuciło.

Jej własne myśli przerwał głos mężczyzny.

— Wie pani. Spaprałem swoje życie, ale to jakoś boli najmniej. Zapracowałem na to, by dziś nie jeść tych kotletów. Byłem jednym z tych cwaniaków, który spieprzył życie swojej byłej rodzinie, a przede wszystkim córkom. Żonie też. I chyba jej najbardziej. Bo wie pani, żona dała mi w darze coś najcenniejszego. Coś, czego nie zauważyłem wcześniej. Dała mi dwie córki, które są częścią mnie, a ja dziś nie wiem, co się z nimi dzieje. Spieprzyłem najważniejszą rolę w życiu — bycie ojcem dla własnych dzieci.

Słuchała tego w milczeniu. Patrzyła na twarz mężczyzny i te oczy, w których dostrzegła łzy. A może tylko lekki smutek? Nie chciała przerywać nic nieznaczącymi słowami tego, co chciał pewnie z siebie wyrzucić. Herbata powoli stygła, a on chciał jeszcze coś powiedzieć. I mówił.

— Czasu nie można cofnąć. Pieprzonego czasu nikt nie może cofnąć. Byłem kiedyś kretynem, że uwierzyłem w miłość jakiejś innej kobiety. I że nagle w mojej żonie zobaczyłem złą kobietę. Jakim idiotą trzeba być, by tak postąpić? Czym trzeba było myśleć, by nagle przekreślić wiele wspólnych lat dla kilku lat pseudo miłości? By przekreślić własne dzieci? By o nich zapomnieć na kilka lat i nie zastanawiać się, co się z nimi dzieje? By nie płacić świadomie alimentów? By pozwolić im sięgnąć dna?

Patrzyła na niego. Na jego oczy, które były w tym momencie szczere… tak, że aż ta szczerość bolała. Ją samą aż zabolała. Jej dotychczasowym życiem. Przecież podobno żyje szczęśliwie, ale czy na pewno? Chyba tak… mąż nie zdradza, dzieci są trochę rozwydrzone, ale zdrowe i ich rodzina jest cała. Mają, co jeść. I znowu jej myśli przerwał monolog mężczyzny.

— Bo dziś… teraz… Wie pani, sama pani widziała. Stać mnie tylko na takie zakupy. Nie mam na nic więcej. Rozwiodłem się, sąd alimenty przyznał. A ja, co? Przecież byłej nie będę płacił. Tak mnie, ta nowa miłość do tego namawiała, a ja kretyn słuchałem jej. Jej narzekań, że przecież dla nas nie starczy i na idiotkę nie trzeba płacić. Długi narosły. I dziś… dziś jestem w dupie szanowna pani. Dziś nie mam już prawie na nic. Dziś nawet nie stać mnie, by zaprosić kobietę na herbatę. Bo kiedyś chciałem być cwany, mądry. Myślałem, że suce nie płacąc, pokażę jej, kim byłem i jak ode mnie zależało jej życie. I wie Pani, co? Byłem głupi. Głupi, wierząc, że inna kobieta odmieni moje życie. Byłem głupi, że pozwoliłem nie mieć kontaktu z moimi córkami. Byłem głupi, że tak spieprzyłem życie najbliższym mi osobom.

Siedziała w milczeniu. Nie spodziewała się aż tak szczerego wyznania. I nagle mężczyzna dokończył picie herbaty. Zjadł ciastko. Wstał i powiedział:

— Dziękuję za herbatę. Dziękuję za kotlety — to będą jedne z najlepszych świąt. Zadzwonię dziś do córek. Spróbuję, choć pewnie nie odbiorą telefonu, ale wie pani, dzieci ma się tylko jedne. To są najcenniejsze skarby dane nam tutaj, a my faceci zwyczajnie potrafimy spieprzyć życie na tym polu, jakbyśmy jeszcze kiedykolwiek mieli szansę naprawienia tego, a jej zwyczajnie może już nigdy nie być. Mimo to dziś spróbuję. Dziś. Jutro. Będę próbować. Bo miłość dzieci jest tego warta.

Powiedziawszy to, mężczyzna wyszedł. W ten deszcz. W tę pogodę niepewną, ale z nadzieją, że chociaż spróbuje jeszcze raz odzyskać córki i spokój.

Kobieta została w kawiarni sama. Siedziała kilka minut zaskoczona nagłym wyjściem mężczyzny i po usłyszeniu tego, co powiedział. W tych kilku zdaniach opowiedział niemalże całe swoje życie. Na pewno jego przykrą część — tę ostatnią. Dopiła swoją herbatę, która już było ledwo ciepła. Nie miała ochoty na ciasto. Zostawiła je i wstała, wzięła zakupy i podeszła do kelnerki, która siedziała lekko znudzona za ladą.

— Chciałabym zapłacić za herbaty i ciastka.

— Dobrze — kelnerka nabiła na kasę jej zamówienie. — Szesnaście złotych — podała jej paragon.

— Proszę. Reszty nie trzeba. Dziś pewnie nie ma pani za dużego ruchu?

— Dziś nie wiele osób ma czas na chwilę przy herbacie. Święta już pojutrze to, komu, by się chciało? Każdy goni, by posprzątać, uprać, okna pomyć — odpowiedziała kelnerka.

— Racja. Też się spieszę ze wszystkim każdego dnia. Dzieci, dom, mąż, praca. A święta pojutrze i jeszcze trzeba coś upiec, ugotować. Radosnych świąt.

— Dzięki. Czy będą radosne? Nie wiem, sama dziecko wychowuję, a na życie ledwie starcza.

Kobieta nie chciała wypytywać o szczegóły sytuacji kelnerki. Jednak chyba jej samotność powodowała, że chciała się wygadać.

— Widzi pani. Były sobie poszedł. Nawet nie wiem, gdzie jest. Dzieckiem się nie interesuje, bo, po co? Pracę niby mam, ale na tym zadupiu to jedynie najniższą dostaję. I z tego jakoś muszę uciągnąć dla dziecka i siebie. Syn ma dwanaście lat to i potrzeby ma, ale który chłop to zrozumie? Leć już pani.

— Nie ma pani lekko. Być dziś samotną matką to chyba niezły wyczyn. — Kobieta sięgnęła po coś do siatek. Wyciągnęła największą tabliczkę czekolady i położyła na ladzie. — Dla syna i pani, może choć ta czekolada uprzyjemni wam święta. Proszę przyjąć.

— Ojej, dziękuję, ale pani dobra. Syn się ucieszy, bo takiej to już dawno nie jadł.

— A tego pana, co z nim piłam herbatę, zna pani? Jest tu z okolic?

— Z widzenia w sklepie jak zakupy robię, to znam. U mnie nigdy w kawiarni nie był, ale kto to jest? Co robi? Nie wiem. Wie pani — swoje życie człowiek ledwie ogarnia. Jakoś nie lubię ludziom włazić w ich życie.

— Tak. Tak wszyscy pędzimy, mijamy się w biegu. Ja już też muszę jechać. Dzieci czekają. Do widzenia.

— Do widzenia. Spokojnych świąt kochana. — odpowiedziała kelnerka.

Kobieta wzięła zakupy z podłogi. Podeszła do drzwi i szybko je otworzyła. Poczuła, że zrobiło się jej duszno i musi natychmiast wyjść na świeże powietrze. Na dworze już nie padało. Zza chmur wychodziło delikatnie słońce. Wyszła i wzięła głęboki oddech. Stała przez chwilę patrząc przed siebie i starała się głęboko oddychać.

Ruszyła pospiesznie do samochodu, gdy poczuła, że czuje się już lepiej. Czekało na nią jeszcze tyle rzeczy do zrobienia w domu.

Zapakowała zakupy do bagażnika, wsiadła i powoli ruszyła, by wyjechać z zatłoczonego parkingu.

Jadąc do domu, myślami była przy świątecznych przygotowaniach. Wszystko już miała zaplanowane — sernik, babka, żurek na poniedziałek i roladki. Porządki zdążyła zrobić pomoc domowa, bo bez niej nie dałaby rady pracować i sprzątać cały dom. Mąż jej kiedyś to zasugerował i zgodził się, by dwa razy w tygodniu przychodziła pani do sprzątania domu.

Dzieci już nie były takie małe. Córka za moment pójdzie na studia, a syn za pół roku skończy studia. Mąż w jej życiu był obecny pomiędzy ciągłymi wyjazdami na sympozja, konferencje czy ciągle doszkalanie siebie. Jej przypadła rola matki i osoby, która dba, by ta rodzina trzymała się razem mimo częstych nieobecności męża i ojca ich dzieci. Miała na szczęście poza domem jakąś pracę. Nie taką, o jakiej marzyła, ale na tyle ciekawą, że dawała jej względną satysfakcję. Wiele lat temu zrezygnowała z kariery naukowca. Dwóch w jednym domu byłoby zdecydowanie za dużo. Ktoś musiał z tego fragmentu życia zrezygnować. Wybrała to sama, bez przymusu, ale czasami czuła, że tej decyzji żałuje. Nigdy jednak nikomu tego nie powiedziała. Nie żaliła się. Starała się czerpać satysfakcję z sukcesów męża i z tego, że dzieci nie sprawiają żadnych kłopotów. Tyle i aż tyle na dziś dawało jej szczęście. Jednak, co dalej? Dzieci za chwilę nie będzie w domu, a ona nawet nie wie, czy zna dobrze swojego męża i czy będzie, potrafiła z nim dalej żyć? Przez ostatnie kilkanaście lat ich życie polegało na tym, że się mijali w drzwiach. Ciągłe wyjazdy i powroty na weekendy bardzo ich od siebie oddaliły.

Tak rozmyślając nawet, nie zauważyła, że znajduje się już pod domem. Nacisnęła pilota, aby otworzyć bramę. W tym samym momencie zadzwonił telefon, który leżał na siedzeniu obok.


***


Mężczyzna wszedł do niewielkiego pomieszczenia, które było niewielką dobudówką do warsztatu. To było jego chwilowe mieszkanie. 16 metrów, na których znajdowało się wszystko, co potrzebne do tego, by się umyć, przespać i coś ugotować. Rozejrzał się po tym, co miał. Nie wiele tego było — kanapa nie pierwszej już młodości, trzy półki, które wykonał sam. Na nich kilka książek i kilka fotografii córek. Jakieś stare zdjęcie z kiedyś wspólnego wyjazdu z dziećmi na wakacje. Mały stół i dwa krzesła. Spojrzał na nie. I powiedział do siebie:

— Po co mam dwa krzesła? Odkąd tutaj mieszkam, nikt na tym drugim nie usiadł.

Wygospodarował też małą kuchnię. Wszedł do niej i położył siatkę z zakupami na blacie, który leżał na jedynej szafce stojącej, jaką miał. Nad nią znajdowała się jedna mała szafka wisząca, w której trzymał herbatę, cukier, sól i pieprz, a także cztery kubki, cztery różne talerze. Wszystko, co miał kupił na wyprzedażach. Naczynia mył w misce, a lodówkę znalazł na starociach. Była jeszcze sprawna i ucieszył się, że jemu jeszcze przez jakiś czas posłuży. Nie miał piecyka. Miał tylko małą płytę grzewczą. Akurat na garnek i patelnię.

Powoli wypakowywał to, co kupił. Wszystko poza chlebem schował do lodówki. I spojrzał na małą paczuszkę. Trzy kotlety. Oczy cieszyły się na ich widok.

— Dziwna była ta kobieta. Niby nie zaczepia ludzi, bo nie lubi. No nie ważne, ale dzięki niej mam trzy dni lepsze niż pozostała część miesiąca — mężczyzna gadał do siebie. Przyzwyczaił się już do tego, mieszkając od kilku lat sam. Odzywając się do siebie, mógł, chociaż usłyszeć jakiś głos w swoim małym mieszkaniu. Na co dzień i od święta pustym. Nie miał telewizji ani radia. Lubił czytać i zapisał się kilka lat temu do biblioteki. To było jego jedyne źródło kultury, wiedzy i zetknięcia się z innym światem niż jego własny.

Po rozpakowaniu zakupów poszedł do łazienki, a raczej równie małego pomieszczenia, jak kuchnia, w którym znajdowała się mała szafka z miską, kabina z prysznicem i toaleta. Wszystkie przedmioty były już zniszczone, ale zawsze czyste. Mężczyzna dbał o to, by żyć skromnie, ale czysto.

Nalał z dzbanka wody i umył dłonie. Spojrzał w lustro. Zobaczył twarz zmęczonego człowieka. Nie widział już w niej siebie sprzed wielu lat — pewnego siebie mężczyzny. Na twarzy pozostały tylko ślady w postaci zmarszczek wokół ust i pomiędzy brwiami. To była twarz, która niegdyś zawsze okazywała zawziętość, walkę i często pogardę dla innych osób. Pomimo upływu wielu lat te ślady na twarzy pozostały. Starał się uśmiechnąć do swojego odbicia. Dziś jednak nie był dobry moment, by się do siebie uśmiechnąć. Czuł, jak mu serce rozrywa brak kontaktu z córkami.

Wrócił do pokoju i spojrzał na telefon. Nikt do niego prawie nie dzwonił. Tym razem było podobnie. Na wyświetlaczu nie było nic. Dawni przyjaciele odsunęli się od niego, a córki już dawno nie odbierały jego telefonu. Nawet nie wiedział, gdzie mieszkają i czy już założyły rodziny. Poczuł jeszcze większą pustkę. Zbliżały się kolejne święta, a on nie wiedział, jak może do nich się odezwać. Usiadł na brzegu kanapy. Schował twarz w dłonie i zapłakał. Ta pustka, ta bezsilność, te zmarnowane lata za gonieniem rzekomego szczęścia gdzie indziej nie dodawały mu sił, by spróbować zawalczyć o kontakt z córkami. Chciał jednak kolejny raz spróbować, ale się bał. Bał się, że kolejny raz w telefonie usłyszy tylko dźwięk wybieranego numeru i że nie usłyszy w nim głosu.

Rozdział 2

Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Nie znała tego numeru. Po kilku dzwonkach zdecydowała się jednak odebrać.

— Halo, słucham. — Powiedziała spokojnie.

— Cześć kochanie, to ja Marek. Dzwonię z telefonu kolegi, bo mój mi padł, a ładowarkę zostawiłem w domu. — Po drugiej stronie telefonu był jej mąż, który jutro miał wracać z konferencji.

— Cześć. Coś się stało?

— W sumie nic się nie stało, ale wrócę dopiero w poniedziałek wieczorem. Siedzimy nad ważnym projektem, a mamy akurat cały zespół w komplecie. Jedyna taka okazja, by przez święta nie wisieć na telefonach. Bardzo cię przepraszam, ale wiesz, że terminy nas gonią. Za chwilę przepadną nam granty. Co u ciebie?

Słuchała wyjaśnień męża, patrząc na zakwitające w ogrodzie tulipany. Lubiła tę porę roku i zawsze święta spędzali razem. Coś jej nie pasowało w tłumaczeniach męża, ale przez telefon tego nie okazała.

— U mnie wszystko w porządku. Zrobiłam ostatnie zakupy i teraz będę piec słodkości na święta. Sernik i twoją ulubioną babkę. Dzieci gdzieś są ze znajomymi i wrócą wieczorem. Nic się nie martw. Skończcie ten projekt i jak najszybciej wracaj. Może zdążysz, chociaż na popołudniową kawę z babką w poniedziałek?

— Będę się starać, ale wiesz, jak jest. Kończę, bo dzwonię grzecznościowo nie ze swojego telefonu. Pa, całuję.

— Pa, do poniedziałku — rozmówca rozłączył się i usłyszała w telefonie ciszę.

Siedziała w samochodzie zupełnie wybita z rytmu świątecznego. Była już z Markiem małżeństwem od 26 lat i taka sytuacja miała miejsce pierwszy raz w ich wspólnym życiu. Wiedziała jednak, że nad czymś ważnym pracuje od kilku miesięcy i starała się zrozumieć, że jest to dla niego bardzo ważne. Popatrzyła jeszcze raz na tulipany i wysiadła z samochodu. Z bagażnika wyjęła zakupy i weszła do domu. Było czysto i pachniało wiosną. Lekko uchylone okna wpuściły do domu świeże wiosenne powietrze. Pani Bogusia dziś była na pewno i dom lśnił czystością. Lubiła piątkowe powroty do domu. Zawsze było czysto, dzieci wracały z zajęć lub spotkań wieczorem. Marek też wracał w piątki później. I ten czas do powrotu rodziny starała się wykorzystywać dla siebie. Lista książek do przeczytania była długa. Dziś jednak wiedziała, że musi spiąć się, by upiec ciasto, przygotować święconkę, ugotować żurek. Jej rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Spojrzała na wyświetlacz. Dzwoniła córka.

— Hejka mamo. Czy mogę dziś zostać u Patrycji na noc? Chcemy się pouczyć razem chemii.

— Julka, jutro już są prawie święta. Nie możecie się pouczyć przez Skype’a? Mogłabyś mi jutro trochę pomóc.

— Mamoooo — Julka odrzekła przeciągle. — Jak się siedzi razem to jest lepiej niż przez kompa. Wiesz przecież dobrze, że nie lubię sama się uczyć. Proszę, zgódź się. Matura jest dla mnie ważna. Chcę się dostać na medycynę za pierwszym razem, a Patrycja jest z chemii świetna. Wrócę jutro do 12.

— No dobrze. Chyba nie mam innego wyjścia, jak się zgodzić? Co?

— Dziękuję, kochana jesteś. A jak u ciebie dziś minął dzień? — zapytała córka.

— Dziękuję, nie najgorzej. W pracy było jakoś spokojnie. Po pracy zrobiłam zakupy i spotkałam człowieka, który… — nie wiedziała jak streścić córce spotkanie z mężczyzną, któremu zabrakło pieniędzy na trzy kotlety schabowe. — Opowiem ci jutro córciu. Uczcie się pilnie. Dumna jestem z ciebie, że tak ambitnie podchodzisz do tych egzaminów. Pozdrów Patrycję.

— Dobrze, pozdrowię. Pa mamo. Kocham cię.

Rozłączyła połączenie. Odłożyła telefon i poszła do kuchni. Nie zdążyła jeszcze rozpakować zakupów. Siatki leżały na ziemi i cierpliwie czekały. Schyliła się po nie, by zacząć je wypakowywać. Położyła je na stół, gdy kolejny raz zadzwonił telefon. Spojrzała — tym razem dzwonił syn.

— Cześć matka — zawsze się z nią tak witał. Nie pamięta, od kiedy się tak zaczął do niej zwracać. Jednak jej to nie przeszkadzało, bo wymawiał to tak ciepło, że wiedziała, iż mówi tak, bo ją kocha. Ktoś z zewnątrz słysząc taką formę, mógłby być oburzony, ale tym się nie przejmowała. — Jak minął dzionek?

— Cześć synku, a nie narzekam, nie najgorszy był dzień. W sumie jak co dzień do momentu zakupów w sklepie.

— Ooo, co takiego się stało, że zwyczajne zakupy stały się wydarzeniem? — zapytał Filip.

— Julka wraca jutro. Opowiem wam przy śniadaniu, a z czym ty dzwonisz? Bo nie po to, by matkę zagadywać.

— Przed tobą nic się nie ukryje. Zdałem dziś dwie moje szalone poprawki na uczelni. Chcemy z kumplami to uczcić. Będę jutro w domu. Postaram się być przed powrotem Julki. O której wraca moja siostrunia?

— O dwunastej.

— Spoko matka. Będę przed dwunastą. Pa.

— Pa synku. Gr… — rozmówca szybko się rozłączył, zanim zdążyła powiedzieć: Gratuluję.

Usiadła na krześle w kuchni. Na zegarze zbliżała się godzina 20. I wiedziała, że ten wieczór spędzi sama, szykując dla rodziny święta. Spojrzała w okno. Na dworze zaczynało się robić szaro. W domu panowała cisza. Zakupy nadal czekały na rozpakowanie.

— Zacznę jednak przygotowania od zrobienia sobie gorącej herbaty — powiedziała do siebie cicho pod nosem i wstawiła wodę na herbatę. Spojrzała na miejsce koło czajnika na blacie.

— Dziwne — powiedziała do siebie na głos.


***


Mężczyzna otarł łzy. Szybko, by nikt ich nie zauważył, chociaż doskonale wiedział, że przecież jest tutaj sam i to od kilku lat. Jednak wstydził się łez przed samym sobą. Czuł się wtedy słaby, przegrany a on chciał jeszcze raz spróbować, zadzwonić do córek wierząc, że nadejdzie kiedyś dzień, że odbiorą telefon od niego.

Wziął telefon do ręki. Wybrał numer i zastygł. Strach go unieruchomił. Wiele razy odwlekał moment wybierania numeru. Tak jakby liczył, że im później zadzwoni, tym większe szanse będzie miał, że córki odbiorą telefon, a może jednak dlatego, że wiedział, iż one nie odbiorą telefonu. Nie chciał kolejny raz czuć rozczarowania i tego bólu, jaki czuje ojciec, który zawiódł kiedyś swoje dzieci. Zawsze dzwonił tylko raz. Gdyby chciały, to by oddzwoniły. Starał się nie być nachalny i tak wiedział, jak bardzo je skrzywdził kiedyś.

W końcu usłyszał znajomy odgłos za oknem. Był to odgłos starego samochodu sąsiada. Ocknął się z zamyślenia. Wiedział, że jest godzina dwudziesta pierwsza. Sąsiad zawsze wracał do domu punktualnie. Siedział tak z telefonem w ręku dość długo i zdążył on już wygasnąć. Wybrał ponownie numer i wziął kilka głębokich oddechów, zanim odważył się nacisnąć na numer, by uzyskać połączenie. Usłyszał w słuchawce wybierane połączenie. Liczył w głowie ilość dzwonków. Zawsze doliczał się do piętnastu i przerywało łączenie.

W myślach doliczył do dwunastego dzwonka i nagle w słuchawce usłyszał damski głos:

— Halo.

Zaskoczyło go to. Poczuł, że ręce i czoło się mu pocą, a w pokoju robi się duszno.

— Halo? Halo? Kto dzwoni? Tato to ty? Halo. Odezwij się.

Siedział w bezruchu, trzymając telefon przy uchu. Siedział i nie dowierzał.

— Halo! Odezwij się — znał ten głos. Pamiętał sprzed lat. Dziś był jednak dojrzalszy. Głos przecież już dorosłej kobiety. — Halo.

— Ha halo — zająknął się, odpowiadając. — To ja.

Po drugiej stronie telefonu nastała na moment cisza.

— Wiem, że to ty. Dzwonisz zawsze z tego numeru, ale nigdy nie miałam odwagi odebrać. Nie wiedziałam, co mam ci powiedzieć czy tęsknię, czy spierdalaj z mojego życia.

— No tak. Masz rację, spierdalaj, byłoby właściwsze — odrzekł mężczyzna.

— Nie inaczej. Jednak dziś odebrałam, bo chcę, żebyś wiedział, że mama umiera. Chociaż pewnie to akurat ciebie mało interesuje. Olałeś ją dawno temu, skreśliłeś ją ze swojego życia jak odbębnione zadanie z pieprzonej listy.

Nie pamięta, aby kiedykolwiek usłyszał tyle wulgarnych słów z ust swojej córki. Dziś jednak one wcale go nie zdziwiły. Zasłużył na nie, a nawet na jeszcze gorsze. W myślach zastanawiał się, co ma jej odpowiedzieć. Szukał jakiś właściwych słów. Jakichś wyjaśnień swojego postępowania, ale był w stanie powiedzieć tylko jedno.

— Przepraszam… za wszystko. Wybacz — w słuchawce po drugiej stronie zapadła cisza, ale słyszał, że córka głośno oddycha ze zdenerwowania. W oddali słyszał głosy dzieci i jakiś męski głos. I czuł pustkę w głowie. Nie wiedział, co dalej powiedzieć. Ciszę przerwała rozmówczyni.

— Nie wierzę, że to powiedziałeś. Ty? Twardy, cyniczny, bawiący się ludźmi i ich uczuciami? Ty, który uważałeś, że świat kręci się wokół ciebie, a wszyscy powinni robić to, co każesz.

— Masz rację. Taki byłem. Tyle tylko dziś potrafię powiedzieć. — Mężczyzna wziął głęboki oddech przed następnym zdaniem. — Mogę zobaczyć się z mamą?

— Nie wiem. Na razie. — I głos w telefonie zakończył rozmowę.

Siedział ze słuchawką przy uchu dłuższy czas. Sam nie wiedział ile minut. W głowie słyszał słowa córki. Słyszał je wyraźnie. Słowo po słowie, tak jakby mózg zarejestrował je, jak nagranie na taśmie.

Z tego stanu wyrwało go pukanie do okna. Wstał gwałtownie, wypuszczając telefon z dłoni, która ścierpła od trzymania telefonu. Podszedł do okna. Spojrzał. Po drugiej stronie był sąsiad. Otworzył je.

— W porządku wszystko u ciebie Marian? — zapytał niespodziewany gość.

— Tak, wszystko w porządku. Dziękuję za troskę.

— Wiesz, zawsze o tej porze jest u ciebie już ciemno, a dziś widzę, że światło jeszcze się świeci. A zajdę i zapytam, czy co się nie stało u sąsiada, ale jak wszystko w porządku to wracam do siebie. Dobranoc.

— Dziękuję raz jeszcze. Dobranoc.

Mężczyzna zamknął okno. Nie miał odwagi dziś dzwonić do drugiej córki. Nie dziś. Cieszył się, że w końcu jedna z nich odebrała telefon. Zmartwił się jednak wieścią, że była żona jest umierająca.

Rozdział 3

Herbata stała już na stole. Jej owocowy aromat wypełnił kuchnię. Włączyła radio, by odsłuchać wiadomości i ustawiła je głośniej, aby w trakcie krzątaniny po kuchni słyszeć głos spikera.

„Minęła właśnie dwudziesta. Dziś dla Państwa wiadomości przygotowała Ewa Nowacka.

Dobry wieczór Państwu. Oto najświeższe informacje z kraju i ze świata. Prezydent podpisał ustawę o zmianach w szkolnictwie. W trakcie spotkania z …”

Uszykowała składniki i zabrała się za przygotowywanie ciast. Przygotowanie ciasta poszło jej szybko i po czterdziestu minutach włożyła je do piekarnika. Usiadła przy stole w kuchni i zamyślona spojrzała przez okno. Przypomniała sobie siebie sprzed dwudziestu sześciu lat. Wychodząc za mąż, miała dwadzieścia cztery lata i właśnie ukończyła studia. Chciała jak najszybciej się usamodzielnić i nie mieszkać z rodzicami. Kochała ich, ale nigdy przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby z nimi mieszkać po ślubie. Oboje z Markiem pragnęli tego samego — szybkiego opuszczenia domów rodzinnych. Pamiętała, jak mama bardzo narzekała, że teraz to wszystko będzie musiała sama robić i nie będzie już miała pomocy w córce. Długo miała wyrzuty sumienia z tego powodu. Czuła się winna, że zostawiła matkę samą z ojcem, wokół którego trzeba było zawsze biegać, pomagać, wręcz obsługiwać, pomimo że był zdrowy i mógł wiele rzeczy robić sam. Niestety, wychowano go w przekonaniu, że kobieta jest od tego, by usługiwać mężczyźnie, a matkę wychowano chyba w przekonaniu, że wokół mężczyzny kręci się życie. I tak jakoś na ich szczęście dobrali się idealnie. Jednak wraz z upływem czasu jej matce coraz bardziej doskwierało, że mąż, a jej ojciec nie robi nic wokół siebie i czeka na „obsługę”.

— Halo, kuchnia! — Przypomniało jej się ulubione wołanie ojca o natychmiastowe przybycie do pokoju. Matka leciała zawsze po pierwszym wołaniu ojca. Jakimś cudem słyszała je zawsze, nawet kiedy wokół panował harmider czy za oknem sąsiad kosił trawnik. Stawała w drzwiach pokoju i grzecznie pytała.

— Co tobie podać kochanie? — Zawsze ten sam ton głosu, ta grzeczność w zwracaniu się do jej ojca, a swojego męża.

— Coś bym zjadł. Co masz dobrego w kuchni? — Nie rozumiała nigdy tego, że nie chce się mu zwyczajnie wstać z tyłkiem i przyjść do kuchni, by samemu zobaczyć, co jest dobrego do jedzenia. Pamięta, że mama zaczęła na to narzekać, dopiero gdy ona już była na studiach. I często ją właśnie wysyłała do pokoju, by zapytała ojca: „Czego sobie życzy tatuś?” Nienawidziła tego szczerze i gdy tylko Marek się jej oświadczył, załatwili jak najszybciej termin ślubu. Marzyła o tym, żeby wyrwać się spod tyranii ojca i uległości matki.

Ciasto w piekarniku rosło, a po herbacie w kubku nie było już śladu. Zbliżała się godzina dwudziesta druga. Dzieci miały wrócić dopiero jutro. Przyzwyczajała się od jakiegoś czasu do tego momentu, że zostanie bez nich w domu. Czuła się jednak dziwnie w takich chwilach. Tak jakby jeszcze nie docierało do niej, że moment wybycia dzieci z domu jest już tak bliski.

Dźwięk SMS-a wyrwał ją ze wspomnień. Spojrzała na telefon. Ten sam numer telefonu, z którego dzwonił dziś po południu Marek. Odczytała wiadomość: „Cześć, u mnie wszystko ok. Pracujemy. Miłego wieczoru. Pa.”

— Aha. — Powiedziała do siebie. Zastanawiała się przez moment czy odpisać na tę wiadomość? Numer nie należał do Marka tylko do kogoś innego. Po chwili jednak napisała: „U mnie też wszystko ok. Miłej pracy. Kocham Cię”. Czekała na jakąkolwiek odpowiedź. Niestety — nie otrzymała żadnej.

Uchyliła lekko piekarnik, żeby ciasto stygło. Sprzątanie kuchni zajęło jej niecałe pół godziny. Miała wprawę w myciu i sprzątaniu, a po pieczeniu ciast nie było wiele do mycia. Co mogła, to upchnęła do zmywarki, a resztę umyła pod bieżącą wodą. Spojrzała na sprzątniętą kuchnię i w tym momencie pomyślała, że po tak pełnym wrażeń dniu może sobie pozwolić na lampkę wina i obejrzenie jakiegoś filmu. Świetny plan na piątkowy wieczór dla chwilowo samej kobiety marzącej o relaksie.

Otworzyła butelkę białego wytrawnego wina, nalała sobie lampkę i poszła do salonu. Włączyła TV. Po chwili przeskakiwania z kanału na kanał stwierdziła, że nie ma nic ciekawego i godnego obejrzenia, więc przełączyła się pilotem z TV na wieżę. Zaczęła grać spokojna piosenka jednego z jej ulubionych wykonawców — Leonarda Cohena. Spojrzała na telefon leżący obok. Mrugał. Chwyciła go i zobaczyła, że ma nową wiadomość. Pewnie Marek odpisał — pomyślała. Niestety, nie była to wiadomość od męża, a SMS od jej serdecznej przyjaciółki Doroty.

Mając w perspektywie, i tak samotnie spędzony wieczór, zadzwoniła do niej. Wiedziała, że może dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Dorota nigdy nie zawodziła. Zawsze odbierała, a jeżeli nie mogła rozmawiać w danej chwili, mówiła wprost: „Kochana — za chwilę oddzwonię.” I na bank to robiła.

— Cześć, staruszko — usłyszała w telefonie.

— Dorota, na ciebie zawsze mogę liczyć w pocieszeniu. Nie musisz mi przypominać, że za moment kończę pięćdziesiąt lat. Jak zawsze mile wredna jesteś? — powiedziała to, śmiejąc się do słuchawki.

— Ja jestem najpewniejsza we wszystkim. Co tam u ciebie, że jeszcze nie śpisz? — Dorota powiedziała te dwa zdania na jednym wydechu. Pewnie znowu wróciła do nałogu i pali jak smok.

— Nic szczególnego. Siedzę sama w domu, Marka nie ma, dzieci też nie. Ciasta upiekłam i nagle napisałaś, to dzwonię. Co się stało z twoją Panią Kotą? — Dorota miała wiele zalet, a jedną z nich było to, że przygarniała zwierzęta i starała się im znajdować nowe domy, ale Pani Kota była jej pupilem od dziesięciu lat. Reszta zwierząt bywała u niej raczej krótko, szybko znajdując nowe domy.

— Weterynarz powiedział, że to coś z trawieniem ze względu na wiek Koty, ale dlaczego dziś jesteś sama? Gdzie Marek? Dzieci?

— Marek spełnia się naukowo na konferencji. I dodatkowo w czasie świąt jeszcze pracują nad czymś bardzo pilnym i ważnym.

— Pierdolisz, niemożliwe.

— Tak mi przynajmniej powiedział przez telefon.

— A ty głupia uwierzyłaś? — Dorota zawsze była prostolinijna w swoich wypowiedziach. Po prostu mówiła, co myśli.

— Uwierzyłam, bo wiesz, jak on żyje nauką. Marek marzy o tytule profesora od zawsze, a teraz jest coraz bliżej tego. No i nie chce stracić grantów na badania.

— Mnie jakoś to nie przekonuje, ale to twój, a nie mój mąż. Jak przygotowania do Świąt?

— Prawie wszystko mam. Jutro ugotuję żurek. Dziś już mi się zwyczajnie nie chce. A ty jak zwykle jedziesz się gdzieś zaszyć, by ominąć cudowne wizyty rodziny?

— Jasne. Mój plan na Święta nie zmienia się od lat. I niech już tak zostanie. W tym roku znalazłam mały domek w górach. Biorę tylko trochę jedzenia, kilka książek i niech Święta odbywają się beze mnie. Pani Kota jedzie ze mną, a innych podopiecznych chwilowo nie mam. We wtorek po powrocie zastanę na pewno tę samą rzeczywistość. Po co się spinać na te wizyty, kawusie, serniczki i inne pierdoły?

— Hmmm… W sumie masz racje. Może i ja kiedyś się gdzieś ukryję na kilka dni? Na razie jest jednak rodzina, a oni chcą świąt.

— No tak, Marek zwłaszcza, ale, staruszko, nie martw się. Kolejne Święta spędzicie razem. A jak małe dzieci?

— Dorota, dziś przechodzisz samą siebie w dobijaniu mnie. Właśnie dołuję się faktem, że pewnie za jakiś czas nie będą już z nami mieszkać. I chyba powoli odczuwam, jako matka, pustkę. O matko! Czy to już koniec mojego życia?

— Krycha… odstaw już kieliszek. I nie bierz już więcej ziół — zażartowała przyjaciółka.

— Nie ćpam nic, a kieliszka jeszcze nawet nie wypiłam. Od kilku dni myślę o moich drobiazgach — jedno za chwilę robi maturę, a drugie kończy licencjat, a ja nawet nie zrealizowałam w życiu moich marzeń. Zawsze wszystko inne było ważniejsze. Po świętach wlecę do ciebie na taką bez sensu kawę. Zgadzasz się? Pogadamy, powspominamy i ponarzekamy sobie.

— Spoko. Po świętach dam radę przeżyć kawę w towarzystwie osoby normalnej w stopniu lekkim, a może ciężkim? — kolejny raz Dorota weszła na swój ulubiony sposób pocieszania osób, zwłaszcza takich, za którymi wskoczyłaby w ogień. Taka właśnie była Dorota — szczera do bólu i do rany przyłóż dla przyjaciół. Dla wrogów była jednak mniej mila.

— To jesteśmy umówione. Trzymajcie się z Panią Kotą. Pa.

— Pa. Widzimy się po świętach.

Krystyna rozłączyła się. Wstała z kanapy i poszła do kuchni. Była już prawie północ. Nie miała już ochoty na dokończenie kieliszka wina. Wylała je do zlewu, a kieliszek wstawiła do zmywarki. Spojrzała jeszcze raz na gniazdko koło czajnika.

— Dziwne — pomyślała kolejny raz, jednak po całym tygodniu nie miała ochoty na analizowanie tego, co zobaczyła. Chciała już tylko spać.

***

Do budynku szpitala weszła młoda kobieta, niosąc dużą torbę. Przychodziła tutaj od ponad miesiąca każdego dnia. Na jednej z sali leżała najbliższa jej sercu osoba — mama. O chorobie dowiedziała się dopiero wtedy, kiedy mama zaczęła brać chemię, wcześniej nie chcąc jej i siostry martwić nic nie powiedziała. Miała lekki żal do mamy, że utrzymywała informacje o chorobie w tajemnicy przed wszystkimi.

Minęła recepcję i skierowała się do windy, by wjechać na 4 piętro. Wysiadając z niej, zauważyła, że z sali po prawej stronie korytarza pielęgniarki wywożą jakąś osobę przykrytą prześcieradłem. Przyspieszyła kroku, niemalże zaczęła biec przez korytarz. Podbiegła do pielęgniarek i łóżka. Drżącym głosem zapytała:

— Moja mama? — w kącikach oczu zebrały się jej łzy.

— Nie kochana, twoja mama spokojnie śpi. Pytała o ciebie od rana. Idź do niej i się uspokój.

— Dziękuję — kobieta odetchnęła z ulgą i pospiesznie otarła łzy. Nie chciała denerwować mamy.

Weszła do sali, gdzie leżała mama, która spała i delikatnie uśmiechała się przez sen. Może do kogoś? Położyła torbę na ziemi koło łóżka. Przy szafce nocnej leżał portfel mamy. Pochyliła się, by go podnieść. Codziennie zostawiała drobne, gdyby na coś potrzebowała, ale nigdy nie miała portfela w rękach. Zajrzała do niego, aby sprawdzić, czy jest tam dowód osobisty. Rozchylając go, zauważyła, że małe zdjęcie wypadło na ziemię. Podniosła je i zamarła. Pamięta bardzo dobrze, kim był ów mężczyzna. Cały czas starała się zapomnieć jego twarz, ale nie potrafiła tego zrobić. A teraz właśnie trzyma w dłoni jego zdjęcie. Wsunęła je pospiesznie w portfel i odłożyła go do szuflady szafki. Mama jeszcze spała. Usiadła na krześle obok łóżka i przyglądała się śpiącej. Pomimo choroby i kilku chemii miała jeszcze włosy. Skóra na jej twarzy była bledsza i delikatniejsza, niż przed miesiącem, w którego czasie schudła i na buzi zmarszczki zrobiły się widoczniejsze. Chora spokojnie oddychała przez sen. Córka wyraźnie widziała, że kąciki ust unoszą się i twarz mamy promienieje jakimś spokojem.

Siedziała tak dłuższą chwilę. Nie chciała jej budzić, bo właśnie sen był teraz tak potrzebny chorej.

Do sali wszedł lekarz. Zaczął się popołudniowy obchód lekarski. Wstała z krzesła, żeby nie przeszkadzać w badaniu. Oparła się o ścianę i popatrzyła przez okno. Świat budził się do życia, wiosna powoli zostawiała swoje ślady w postaci rozwijających się pączków liści na drzewach. „To niesprawiedliwe. Dlaczego akurat spotkało to moją mamę? Tyle wycierpiała w życiu przez mojego ojca, tyle zrobiła dla mnie i siostry, abyśmy miały w dorosłym życiu, jak najwięcej dobrych wspomnień. Mamo… Walcz, proszę. Musisz dla nas…” — Jej rozmyślania przerwał lekarz.

— Proszę pani, możemy porozmawiać?

— Tak, oczywiście.

Wyszli oboje na korytarz, aby nie przeszkadzać innym pacjentom.

— Pani mama mogłaby na jakiś czas wrócić do domu. Jest spora poprawa w wynikach i na pewno jeszcze lepiej poczułaby się wśród najbliższych, a nie tu w szpitalu.

— Panie doktorze, to wspaniałe wieści. Pewnie, że wezmę mamę do domu. Proszę tylko powiedzieć, kiedy i ja wszystko załatwię.

— Myślę, że w poniedziałek z rana. Da pani radę załatwić transport i wygodne łóżko, bo mama musi jednak leżeć?

— Jasne, że dam radę. — Kobieta ze szczęścia uroniła łzę. — Nawet pan nie wie, ile dla mnie znaczą takie informacje. Mam nadzieję, że mama z tego wyjdzie.

— Jest spora szansa. Pani mama ma wolę życia i jest bardzo silna psychicznie. To jest bardzo ważne przy tego typu chorobach. Do poniedziałku. Proszę być o dziesiątej. Do widzenia.

— Do widzenia. Dziękuję.

Wróciła radośnie na salę. Mama już nie spała. Nie miała jednak siły, by samodzielnie usiąść.

— Witaj Joasiu Miło ciebie widzieć. Co tam szeptałaś z lekarzem? Knujecie coś przeciwko schorowanej kobiecie?

— Nie mamuśka, nic nie knujemy poza tym, że w poniedziałek wracasz do domu. Wyniki się bardzo poprawiły. — Odpowiedziała córka.

— To naprawdę dobre wieści. Oj Joasiu, cieszę się bardzo na powrót do domu. I uda się, choć jeden świąt spędzić razem. Jarek jest w domu z dziećmi?

— Tak. Na niego zawsze mogę liczyć. Nigdy nie marudzi, że zostawiam go z maluchami. Jasiu i Michałek czekają, aż wyjdę z domu. I moi mężczyźni idą szaleć do kuchni, a ja potem mogę się wykazać, sprzątając po nich niezły bałagan. — Joanna, mówiąc to, uśmiechała się do siebie. Lubiła te ich męskie wyprawy w świat kuchni. Jarek uwielbiał gotować i chciał synów nauczyć, że gotowanie może być niezłą frajdą.

Rozmowa męczyła Martę. Po wypowiedzeniu kilku zdań czuła, że musi odpocząć. Nareszcie może wrócić do domu. Patrzyła na córkę i w milczeniu cieszyła się z tak dobrych wieści. Tak bardzo chciała żyć, że walczyła, ile mogła, by móc być przy Joasi i jej rodzinie. Jej własne życie nie należało do udanych, ale córki były dla niej powodem do dumy. Joasia ukończyła filologię angielską i uczyła w szkole podstawowej. Kasia była młodsza o rok od Joasi. Nie miała jeszcze rodziny. Ukończyła architekturę i co chwilę gdzieś wyjeżdżała, poświęcając się swojej pasji — „Mamo, ja tworzę dzieła życia.” I mrugała przy tym do niej zawsze okiem. „Jeszcze zdążę założyć rodzinę”. Nie tak dawno obie były małe, a dziś? Dorosłe kobiety, dla których ona chce jeszcze żyć.

— Joasiu, jedź już. Ja teraz odpocznę. Cieszę się, że znajdujesz codziennie czas, by tutaj przyjechać. Widzimy się jutro córeczko — powiedziała Marta.

— Niczego nie potrzebujesz? Wodę masz, pieniążki zostawiam na stoliku. Schowasz je sobie, prawda?

— Tak córeńko. Sama je schowam. Nie jestem, aż tak zniedołężniała.

Joanna nie miała dziś ochoty opowiadać mamie o rozmowie telefonicznej z ojcem. Musi się zastanowić czy w ogóle jej o tym mówić, ale dlaczego to zdjęcie ma przy sobie tyle lat? Czy można aż tak kochać drugiego człowieka? Nawet wówczas, jeżeli wyrządzi tak ogromną krzywdę?

— No to ja już pójdę. Ty odpoczywaj, a ja załatwię transport i przygotuję dla ciebie pokój. Przecież nie sądzisz, że będziesz mieszkać sama — Joanna pochyliła się nad łóżkiem i ucałowała mamę w policzek.

— Pa córeczko. Pozdrów rodzinę. I zadzwoń do twojej siostry, bo nie wiem, gdzie ona teraz robi te swoje dzieła życia. — Marta uścisnęła dłoń córki. W tym momencie zadzwonił telefon Joanny.

— Pa mamuś, szef kuchni dzwoni, pewnie ekipa już kończy szykować kolację. Do jutra.

Joanna wyszła z sali. Oddzwoniła do męża, ale nie odebrał. „No tak, pewnie chłopacy dają mu wycisk. Zadzwonię za chwilę.” — Skierowała się do windy i szybko opuściła budynek szpitala. Nie lubiła tutaj przychodzić, ale była codziennie. Kaśka nigdy nie miała po drodze w życiu, by zajrzeć do mamy. Zawsze tłumaczyła się pracą, jakby poza nią nie było niczego innego w życiu.

Rozdział 4

Marek wrócił do domu w poniedziałek. Krystyna siedziała akurat przy stole w kuchni z filiżanką zielonej herbaty. Spojrzał na nią i już wiedział, że nie jest zadowolona. Jej twarz wyrażała obojętność. Nie przywitała się z nim jak zwykle. Siedziała przy stole i piła herbatę. Poczuł się dziwnie.

— Dzień dobry — powiedział Marek.

— Raczej dobry wieczór. Chcesz herbatę? Kawa i ciasto już były, a przy twoim nadciśnieniu możesz o tej porze wypić tylko herbatę. — Odpowiedziała spokojnie, co nie było dla niej łatwe.

— Tak, oczywiście. Herbaty się napiję. Coś się stało kochanie?

— Nie, nic wielkiego się nie stało. Co się miało stać poza tym, że ładowarkę ze sobą zabrałeś i skłamałeś, że telefon tobie padł? Każdemu zdarza się takie zapomnienie — Krystyna powiedziała to wolno i spokojne. Marek właśnie wyciągał taboret spod stołu, by przysiąść się do żony. Znieruchomiał. Poczerwieniał na twarzy i ochrypłym głosem odpowiedział.

— Nie wziąłem. Powinna być jak zwykle przy czajniku.

— Nie ma. I nie było jej tam przez cała twoją nieobecność w domu, gdy byłeś na KONFERENCJI… Złośliwie się zapewne schowała. — Odpowiedziała. Przez tyle lat bycia razem, Krystyna znała Marka bardzo dobrze. Marek był perfekcjonistą we wszystkim, do czego się zabierał. Był również pedantem. Wszystkie jego rzeczy miały swoje określone miejsce i nigdy nie zdarzyło się jemu, aby odłożył cokolwiek w inne miejsce, niż w to, w którym dana rzecz miała być.

Sprawa ładowarki do telefonu dla Krystyny zaczęła być jasna, gdy zauważyła jej brak, a w trakcie rozmowy z Markiem przez telefon usłyszała, że zapomniał jej zabrać.

Podszedł do szafki, na której stał czajnik. Za nim znajdowały się dwa gniazdka. Niestety, ładowarki tam nie było.

— Głowę dałbym sobie uciąć, że tam ją zostawiłem.

— Co masz mi do powiedzenia? Słucham. Jestem dorosła i daruj sobie opowiadanie bajek. — Krystyna spojrzała na Marka spojrzeniem, w którym było już jasne, że domyśla się, co się dzieje.

— Krysiu, kochanie to nie to, o czym myślisz.

— Serio wiesz, o czym ja myślę?

— No nie wiem, bo… no… wiesz — Marek zaczął się niejasno wysławiać. — Byłem na konferencji, ciężko pracowaliśmy, żeby ratować pieniądze na badania — powiedział to i spojrzał na żonę.

W kuchni zapadła cisza. Było już późne popołudnie. Zegar wskazywał dziewiętnastą i właśnie zaczął wybijać miarowo swoje godziny. Przez cały ten czas Marek i Krystyna milczeli. Gdy przestał bić, pierwszy odezwał się Marek.

— Przepraszam cię Krysiu. Nie wiem, kiedy to się stało. Byliśmy tam wszyscy. Nasz cały zespól, ale ona też tam była. Pracuję z nią od pół roku i nie wiem, dlaczego stało się to, że siebie polubiliśmy. Może za bardzo nawet. Nie chciałem cię zranić. To jakoś samo wyszło.

Krystyna siedziała w milczeniu, słuchając Marka. Po chwili zorientowała się, że bezwiednie miesza łyżeczką w pustym już kubku po herbacie. Marek coś jeszcze mówił, ale do niej już nie docierało, co. Oczy zaszły jej łzami i przypomniała sobie słowa Doroty. Łzy powoli zaczęły jej ciec po policzkach, a dźwięk łyżeczki w pustym kubku stawał się nie do zniesienia dla Marka.- Przestań! — Spojrzała na niego przez załzawione oczy. Patrzyła na niego, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.

Do kuchni weszły dzieci. Spojrzały na rodziców i pierwszy odezwał się syn.

— Co się dzieje? Ktoś umarł?

— Nie. Nikt nie umarł. Tatuś się jutro wyprowadza, bo właśnie znalazł lepszy sposób na życie — odpowiedziała Krystyna. — Marku, zachowaj się jak dorosły mężczyzna i uszanuj to, że przez twój wybryk spieprzyłeś swoje życie ze mną. — Krystyna nigdy nie używała wulgarnych słów, jednak dziś zrobiła wyjątek. — Jutro z rana spakuj się, weź to, co potrzebujesz i zwyczajnie wyjdź. Klucze zostaw na półce. Jesteśmy już na tyle dorośli, że nie będziemy zachowywać się jak dzieci. Pozwolicie, że pójdę już spać. Święta nie były czarujące i rodzinne. Były do dupy i mam nadzieje, że to jedyne święta, które mi ktoś tak spieprzył.

Krystyna wstała od stołu. Wstawiła filiżankę do zlewu i skierowała się do sypialni. Zatrzymała się w drzwiach, obróciła się w stronę kuchni i powiedziała: — Śpisz dziś na kanapie. Nie mam zamiaru być blisko ciebie. Twoje życie od teraz jest twoim życiem. Moje zostaw s pokoju. Dobranoc dzieci.

Zamknęła drzwi do sypialni na klucz. Rozebrała się z rzeczy i nie miała ochoty iść się myć. Nie dziś. Położyła się i dopiero teraz mogła się wypłakać. Nikt nie widział jej łez. Pytania: dlaczego, jak, od kiedy tłukły się jej po głowie. Wie, że nie znajdzie na nie dziś odpowiedzi. I może nigdy to nie nastąpi. Płakała bardzo długo, nie była w stanie zasnąć, bo cały czas rozmyślała o tym, co powiedział jej mąż. I teraz dopiero docierało do niej, co mówiła Dorota.

Wzięła telefon do ręki. Spojrzała na niego. Pokazywał prawie północ. „Dorota jest na końcu świata. Może nie odebrać”. — Pomyślała. Jednak spróbowała. Wybrała numer i czekała. Siedziała na łóżku i wpatrując się w ciemność za oknem, słyszała w telefonie wybieranie numeru. Po dłuższej chwili usłyszała głos Doroty.

— Cześć staruszko. Co się dzieje, że dzwonisz? Mów mi wszystko.

— Dorota, Marek ma kogoś innego — i wybuchnę a płaczem.

— Jasny gwint.

— Rozsypałam się dziś. Wrócił z tej konferencji, jakby nic się nie stało. Jednak potem sam powiedziała, że kogoś poznał. Ta pieprzona ładowarka nie dawała mi spokoju. Nie było jej tam, gdzie zawsze powinna być, gdy Marek był w domu. Rozumiesz? Okłamał mnie. Oszukał i zdradził. Tyle lat jemu ofiarowałam, miał taką fajną rodzinę, karierę mógł zrobić, zawsze wszystko podane na czas, a teraz kopnął mnie życiowo w dupę i zostawił! — Prawie że wykrzyczała Krystyna. — Nie wierzę, nie dociera to dziś do mnie. Nie wiem, jak udało mi się zachować spokój. Ten brak ładowarki przy czajniku nie dawał mi spokoju, ale starałam się o tym nie myśleć. — Krystyna znowu płakała. I chaotycznie opowiadała Dorocie wydarzenia ze świątecznego wieczornego poniedziałku.

— Kochana może to głupi pomysł, ale dziś radzę wypić małą lampkę wina i zasnąć. Jutro wracając stąd, jestem od razu u ciebie, albo jak chcesz, przyjedź do mnie na kilka dni. Dobrze? Proszę cię. Dziś się wyrycz, ale najlepiej będzie, jak już zaśniesz. Rzesz palant jeden. Na stare lata zmiany dupy się jemu zachciało. Pogadamy jutro na spokojnie.

— Dziękuję. Dziś już nawet nie mam siły zleźć z łóżka. Nie chcę wina. Postaram się zasnąć.

— Śpij, jutro wszystko przegadamy.

— Kazałam się mu jutro wyprowadzić. Jeszcze sprawdzę, co u dzieci i idę spać. — Szlochając, wstała z łóżka i poczuła jak się jej kręci w głowie. Widziała ciemność, ale nie za oknem. Zemdlała i upadając, uderzyła o szafkę nocną, na której stała lampka nocna, która pod wpływem jej upadku spadła na podłogę wydając głuchy dźwięk.

— Krystyna! Krysia! Krycha! — Głos w słuchawce krzyczał jej imię, jednak ona już tego nie słyszała. — Ja pierdolę, dzwonię do dzieciaków. Krycha! Trzymaj się! Działam! — Dorota rozłączyła się szybko.

Ocknęła się i zobaczyła, że są przy niej córka i syn. Marka nie było. W pokoju był jeszcze lekarz i sanitariusz. Lekarz siedział na brzegu fotela i wypisywał jakieś papiery.

„Co mi jest? Co się stało?” — Pomyślała. Pamięta jak zemdlała, ale nie wiedziała, skąd się wziął lekarz.

— Zasłabła pani od silnego wstrząsu. Dzieci mi powiedziały, czego się dziś pani dowiedziała. Tutaj jest recepta na lekarstwa. Proszę brać jedną dziennie do końca tygodnia, a potem w razie czego iść do lekarza rodzinnego. Musi pani przez kilka dni zostać w domu i odpoczywać, a teraz spać i proszę nie zamykać się w pomieszczeniach. Niech ktoś z panią przez kilka dni będzie w domu. Możecie pomóc mamie? — Lekarz zwrócił się do jej dzieci.

— Oczywiście panie doktorze. Zaopiekujemy się mamą — powiedziała Julka.

— Nie zostawimy mamy bez opieki — powiedział niemalże równocześnie Filip.

— To my już jedziemy. I proszę wypoczywać.

Lekarz i sanitariusz opuścili dom. Gdy już ich nie było, córka i syn usiedli przy niej na łóżku.

— Jak się tutaj znalazł lekarz?

— Mamo, zemdlałaś. Pani Dorota najpierw wezwała pogotowie, a potem zadzwoniła do Filipa, by poszedł do ciebie, bo straciłaś przytomność. Drzwi jednak były zamknięte i musiał wybić szybkę, by dostać się do klucza w drzwiach. Nie miał innego wyjścia, ale jutro zajmiemy się tym. Nie przejmuj się, najważniejsze, że ty się już lepiej czujesz.

— Ja jak ja, ale wy jak się czujecie po tym, co się dowiedzieliście?


***


Transport medyczny powoli podjechał pod dom około 16. Zaparkował przed wejściem na posesję. Córka wygospodarowała dla mamy pokój, który był od zawsze pokojem dla gości, jednak teraz Joanna postanowiła, że szybko go przemebluje i przystosuje go dla chorej. Nie wyobrażała sobie, że miałaby mieszkać teraz sama bez jej wsparcia. Jarek popierał ją we wszystkich działaniach. Wiedział, że będzie im teraz ciężej, ale takie rozwiązanie miało więcej plusów. Nikt z nich nie będzie tracić czasu na dojazdy do mamy na drugi koniec miasta, gdzie znajdowało się małe mieszkanie mamy.

Sanitariusze wnieśli kobietę do domu i przystosowanego dla niej pokoju. Zręcznie i fachowo położyli ją na łóżku, które pomogli zorganizować przyjaciele.

W pokoju unosił się zapach frezji, które od zawsze były ulubionymi kwiatami Marty. Rozejrzała się wokół. Kwiaty stały w kilku wazonach i były rozstawione na stoliku, na półce i przy łóżku na szafce. Okno było leciutko uchylone i do wnętrza dostawał się słaby podmuch wiatru, a wraz z nim zapach świeżo wypranych firan, które delikatnie się poruszały. Łóżko w pokoju ustawione było tak, że bez problemu mogła podziwiać ogród, który dopiero budził się do życia po długiej zimie.

— Ma pani szczęście z taką córką. Zadbała o to, by miała pani doskonale warunki — powiedział jeden z sanitariuszy.

— Oj tak. Córkę mam wspaniałą. Chociaż tą jedną, bo druga niestety o matce zapomniała. — W myślach chciała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziała Natalię. „Chyba ostatnio w poprzednią Wielkanoc. Co się u niej dzieje? Nawet do Joasi się nie odzywa”.

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków zbliżających się do pokoju. Twarz Joanny promieniała, widząc, że mama już jest nareszcie w domu.

— Mamo, cieszę się, że już jesteś. I że wyniki są u ciebie coraz lepsze. Nareszcie będziemy mogły pobyć ze sobą więcej czasu. Napijesz się herbaty? Mam ziołową, taką jak lubisz. I sernik jest i jeszcze babka została.

— Joasiu, poproszę o herbatę, ale ciasta nie chcę. Wiesz, nie jestem głodna. Może jutro zjem? Zostawisz mi kawałek?

— Pewnie, że zostawię. A herbatę już idę robić. I jak się tobie podoba w twoim nowym pokoju?

— Wspaniale wszystko przygotowałaś. I ten cudowny zapach moich ukochanych frezji. Majątek na nie straciłaś. Dziękuję, że pamiętałaś o nich. Patrząc na nie, czuję szczęśliwe lata, które przeżyliśmy w czwórkę. — Oczy Marty lekko się zaszkliły. — Podaj mi chusteczkę. Zaraz się tutaj rozpłaczę.

Joanna podała chusteczki i poszła przygotować mamie herbatę. Po drodze do kuchni zajrzała do pokoju chłopców. Obydwoje spali po spacerze, jaki zorganizował im dziś Jarek. Przymknęła lekko drzwi i poszła do kuchni wstawić wodę. Jarek siedział przy stole i był zajęty swoją pracą, którą musiał dokończyć pomimo świąt.

— Ile jeszcze masz do zrobienia?

— Powinienem zrobić to, co mam w godzinę. I będę na dziś wolny dla ciebie i rodziny. Załapię się na herbatę?

— Pewnie, że tak. Ta, co zwykle? Czy masz jakieś specjalne życzenie? — Joanna miała dziś bardzo dobre samopoczucie, pomimo że ostatni weekend był dla nie bardzo wyczerpujący. Na powrót mamy dzięki pomocy znajomych odmalowała pokój i lekko go przemeblowała. Stara kanapa, która nie była zniszczona, znalazła nowe miejsce, u ludzi, którzy akurat szukali mebli dla starszej pani. Znajomy pomógł zorganizować zakup i przywiezienie łóżka dla mamy. Przygotowanie pokoju zakończyło się w niedzielę bardzo późnym wieczorem umyciem okna i powieszeniem świeżych firanek.

— Nie mam siły na specjalne życzenia. Zrób mi czarną herbatę. A jak mama się czuje?

— Dawno nie widziałam jej takiej — odpowiedziała, zalewając kubki z herbatą. — Widzę ją znowu taką, jak wtedy, gdy byłyśmy małe i wracałyśmy ubrudzone z podwórka. Zawsze się uśmiechała i mówiła do nas: „Moje szczęśliwie brudne dzieci.” I przytulała nas do siebie obie naraz. — Joanna otarła łzy. Nie chciała, aby widziała je mama. — Idę zanieść jej herbatę. Posiedzę z nią chwilę. Ok?

— Tak, oczywiście. Ja skończę te moje tabelki i reszta wieczoru dla rodziny.

— Chcę z tobą potem o czymś pogadać. Męczy mnie to od kilku dni, a nie chciałam ci wcześniej zawracać głowy. Masz sporo na głowie i tyle mi pomagasz przy naszych szkrabach.

— To nasze dzieci i to chyba normalne, że jako ojciec opiekuję się nimi. Mam się już martwić tym, co chcesz mi powiedzieć?

— Spokojnie kochanie, to tylko przeszłość się do mnie odezwała i nie wiem, co z nią mam zrobić? — Joanna wzięła kubki i wyszła z kuchni.

Jej mąż przez chwilę zastanawiał się, co się mogło zdarzyć? W jego myśli wkradła się niepewność. Wstał na chwilę, by rozprostować kości. Długie siedzenie przy komputerze męczyło go. Przypomniał sobie, że w swoim pokoju ma materiały, które mogłyby być teraz przydatne do opracowania tabel. Poszedł po nie i mijając pokój teściowej, zauważył, że nie ma tam Joanny. Spostrzegł, że stała na końcu korytarza i rozmawiała przez telefon. Usłyszał tylko strzępki rozmowy. „Nie, nie mogę się teraz z tobą spotkać’. Przystanął, aby usłyszeć więcej. Joanna zauważyła go i szybko zakończyła rozmowę: „Nie dzwoń na razie. Odezwę się sama”. Mijając Jarka, uśmiechnęła się do niego. „Porozmawiamy za chwilę. Ok?”. I poszła do pokoju mamy. Jarek odpowiedział tylko: „Ok”.

Rozdział 5

Kobieta leżała w łóżku. Julka siedziała obok na krześle, a Filip usadowił się na podłodze przy siostrze. W pokoju było cicho. Po dniu pełnym wrażeń nikomu nie chciało się rozmawiać. Ciszę przerwała Julka.

— Mamo, co będzie dalej z nami? — zapytała.

Krystyna spojrzała na nią i przez chwilę przyglądała się córce. — Nie wiem, dziś nic nie wiem. Potrzebuję kilku dni, by pozbierać myśli — odpowiedziała i spojrzała na syna. — Filipie, cieszę się, że zdałeś egzaminy. Postarajcie się teraz skupić na tym, by wasze życie się nie posypało. To naukowe życie, bo rodzina, ech jutro porozmawiamy. Dobrze? Idźcie spać.

— Dobrze matka — powiedział i podniósł się z podłogi. — Idziemy siostra. Drzwi zostawiamy otwarte. Wołaj nas, jak będziesz czegoś potrzebować. Oj matka, ale nas przestraszyłaś.

— Dobranoc. Kocham was — powiedziała Krystyna.

— My ciebie też kochamy. Śpij. Rano będziesz miała dostawę kawy do łóżka — powiedziała Julka. — Zrobię twoją ulubiona.

— Idźcie już. Chcę spać — cicho się odezwała. Dzieci opuściły pokój, a ona została sama. „I co dalej? Co mam robić dalej w życiu?” — W myślach kłębiło się wiele pytań. Spojrzała na puste miejsce obok. Poduszka leżała tak samo, jak ją zostawił Marek w dniu wyjazdu na konferencję. Spod niej wystawał fragment piżamy. Wzięła ją do ręki i przyłożyła ją do twarzy. Zapach przywołał wspomnienia. „Od dziś nie będę już wtulać się w ramiona Marka. Nie będę słyszeć jego chrapania i denerwującego nocnego chodzenia do łazienki zawsze o tej samej godzinie, o trzeciej”. Wtuliła się w piżamę. Zamknęła oczy. Zasnęła.

Poranek pojawił się po krótkiej nocy szybko. Nie otworzyła jeszcze oczu. Poczuła zapach kawy z mlekiem i syropem orzechowym. Nie chciała otwierać oczu. Chciała czuć ten zapach i przypomnieć sobie osobę, która zawsze jej taką kawę przynosiła do łóżka.

— Mamo, kawa dla ciebie — Krystyna otworzyła oczy i zobaczyła córkę stojącą przy łóżku. W ręce trzymała kubek z kawą.

— Dziękuję. Ten zapach zdradza, co mi przygotowałaś. Latte z syropem orzechowym. Zgadłam?

— Tak i wygrałaś pięć punktów — zażartowała Julka.

— Świetnie, jak uzbieram sto punktów, to poproszę o nagrodę główną — obie miały dziś lepszy humor. Julka postawiła kubek na stoliczku nocnym. — Tak to ja mogę zaczynać każdy dzień. Filip już wstał? Która jest godzina?

— Dopiero dziewiąta i student jeszcze śpi. Ten to mógłby spać za pieniądze — w tym momencie w domu rozległ się dźwięk dzwonka w drzwiach wejściowych. — Ktoś miał przyjść?

— Zapomniałam o Dorocie. To pewnie ona — Krystyna szybko wstała z łóżka. Za szybko, bo zakręciło się jej w głowie. Julka na szczęście w porę zdążyła mamę złapać.

— Hej dorosła kobieto, nie za szybko na szaleństwa? — Julka lubiła w żartach zwracać się w ten sposób do mamy. — Usiądź i nie waż się sama wstawać. Otworzę pani Dorocie drzwi. — Wychodząc z pokoju, dziewczyna obróciła się, by sprawdzić, czy mama faktycznie siedzi. Siedziała.

Idąc pospiesznie w kierunku drzwi wejściowych, potknęła się o rzeczy leżące na podłodze. Próbując złapać równowagę, przytrzymała się szafy stojącej na korytarzu. Nogą przesunęła torbę. Podeszła do drzwi i otworzyła je. W progu stal jej tata.

— Ja tylko po torbę. Nie zmieściła się wczoraj do samochodu — powiedział. Julka odsunęła się, by go wpuścić. Marek szybko schylił się po torbę, jednak ona zdążyła dostrzec, że w samochodzie stojącym pod domem, siedzi jakaś kobieta. Nie odezwała się słowem. — Na razie. — Powiedział tata. Odwrócił się i zszedł po trzech stopniach do samochodu. Torbę wrzucił na tylne siedzenie. Ruszając autem, spojrzał jeszcze na córkę.

Dziewczyna stalla jeszcze przez chwilę w drzwiach. Patrzyła, jak oddala się jej dotąd znane życie. Jej pierwszy mężczyzna, który był dla niej zawsze najważniejszy. Jej tata. Cofnęła się do domu i zamknęła drzwi. Wróciła do pokoju mamy.

— To nie pani Dorota. Tata przyjechał po torbę. Idę do swojego pokoju — powiedziała. Miała spuszczoną głowę, a łzy powoli płynęły po jej policzkach.

— Choć tu do mnie. Popłacz sobie, ile chcesz — Krystyna ostrożnie podniosła się z łóżka. Podeszła do córki i przytuliła ją. — Przepraszam cię. Musimy dać jakoś radę. — Dźwięk kolejnego dzwonka rozległ się w domu. — Tym razem na pewno Dorota. — Kobieta odsunęła się od córki. — Otworzę jej.

— Razem otworzymy. Nie możesz zapominać, że wczoraj zemdlałaś. Chwyć się mnie i idziemy. Wybacz, ale to polecenie lekarza, a ja czasami słucham innych. — Julka mrugnęła do mamy okiem.

W drzwiach stała Dorota. W jednej ręce trzymała Panią Kotę, a w drugiej miała torbę. — Dziewczyny przesuńcie się, nie stójcie tak. Ciotka Dorota właśnie wylądowała. Ja tylko na moment. Wytrzymacie ze mną dwa dni, prawda? — I gość już był w domu. Pani Kota została postawiona na podłodze. — Muszę ją zdecydowanie odchudzić. Trochę się jej ostatnio przybrało. Jadłyście śniadanie? Pogoda dziś jest fatalna. Padało przez cały czas, jak jechałam i nie chciałam się nigdzie zatrzymywać. Pędziłam do ciebie Krysiu. — Dorota gadała jak nakręcona. Julka i mama stały bez słowa. Nie miało żadnego sensu w tym momencie odpowiadanie na pytania. Obie wiedziały, że przyjaciółka mamy musi się najpierw wygadać. — Idziemy do kuchni. Śniadanko trzeba zjeść — zarządziła Dorota.

Przeniosły się z korytarza do kuchni, gdzie siedział już Filip.

— Cześć Ciociu. Takiego wejścia to można tobie pozazdrościć. Zaraz dom się wypełnia, a jesteś tylko w jednej osobie. O, przepraszam. Plus Pani Kota — powiedział Filip.

— Ty mi tu młody człowieku nie komplementuj. Drogę do lodówki znam. Siadajcie, a ja przygotuję wam dziś śniadanie — wizja omleta w wykonaniu Doroty wywołała uśmiech na twarzach. Uwielbiali je. Nikt nie potrafił ich tak dobrze zrobić. — Wstaw wodę na herbatę i przygotuj kubki. Ja ogarniam patelnię, a ty Filipie napoje.

Dorota krzątała się po kuchni pewnie. Nie raz coś przygotowywała u nich w domu. Julkę i Filipa znała od maleńkości. Nie miała dzieci, a mąż zostawił ją 12 lat temu. Od tego czasu, poza pracą zawodową zajęła się pomaganiem czworonogom. Pani Kota chodziła po kuchni i ocierała się o meble i nogi domowników.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 43.01