E-book
7.35
drukowana A5
27.34
Opowiadania ze świata Króla Myśli

Bezpłatny fragment - Opowiadania ze świata Króla Myśli


Objętość:
107 str.
ISBN:
978-83-8189-426-5
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 27.34

Słowo wstępne

Opowiadania ze świata Króla Myśli są uzupełnieniem fabuły. Nie należy ich czytać przed zapoznaniem się z pierwszym tomem powieści.

Opowiadania powstały niezależnie od powieści Król Myśli, są jednak z nią ściśle powiązane. Ich akcja rozgrywa się na Planecie Zaziantego, na której mają miejsce sceny opisane w Królu Myśli. Opowiadania opisują wydarzenia, do których doszło na długo przed pojawieniem się na Planecie głównego bohatera powieści, choć nie jest to do końca prawdą.

Opowiadaniem Skryba, lekko uchyliłem drzwi do świata Króla Myśli, publikując je już wcześniej w internecie.

Opowiadania Celadon, Mara i Rozpadlina rozwijają krótkie ledwie zaznaczone w powieści wątki.

WiedźmaSzarm uzupełniają powieść, przedstawiając epizody z życia kilku bohaterów, o których to epizodach nie ma mowy w Królu Myśli, a które są pewnego rodzaju wyjaśnieniem, uzupełnieniem fabuły.

Zupełnie innym jest opowiadanie Powrót. W wypadku tego opowiadania jako autor pozwolę sobie milczeć, czekając na informacje zwrotne od czytelników.

Skryba

Zanurzał się głębiej i głębiej. Jego osobisty asystent wyświetlał coraz większą liczbę informującą o głębokości, na jakiej się znajdował. Kiedy osiągnął dziesięć surtów, czyli głębokość odpowiadającą dziesięciu długościom jego ciała, asystent zaczął wyświetlać czerwoną lampkę, którą Amon widział przed oczami na wysokości jednej czwartej pola widzenia z lewej strony. Komunikaty asystenta kiedyś wyświetlały się dokładnie w samym środku pola widzenia, co okazało się niebezpieczne, gdyż przesłaniały często ważny obraz, docierając do mózgu zamiast tego, na co patrzył człowiek. Skutkowało to licznymi wypadkami, często ze skutkiem śmiertelnym, a czego jak czego, ale śmierci NUR nie cierpiał. Udoskonalił więc osobistego asystenta i jego poprawioną wersję wszczepił do mózgów wszystkich stworzonych przez siebie ludzi. Kiedy Amon dotarł do piętnastu surtów jego osobisty asystent sprawił, że lampka zaczęła mrugać. Pulsujące czerwone światło, co udowodniono, przeprowadzając wiele eksperymentów, dostrzegane było nawet przez roztargnionych lub zamyślonych. Celem asystenta było, ostrzec człowieka przed grożącym mu niebezpieczeństwem. NUR dbał o swoje stworzenia, starał się, by nie doświadczali oni śmierci. W tym właśnie celu, w oparciu o swoją boską wiedzę i moc oraz technologie, które opracował wraz z ludźmi, stworzył dla każdego z nich elektronicznego, osobistego asystenta, którego w postaci maciupkiego implantu wszczepił do mózgów wszystkim ludziom. Asystent oprócz funkcji ostrzegawczych pełnił wiele ról od kalendarza po nawigatora, organizatora, informatora, edukatora, aż do komunikatora między ludźmi. Każdy posiadacz asystenta miał prawo wyłączyć funkcję, która nie odpowiadała jego charakterowi lub upodobaniom. Nikt jednak nie mógł wyłączyć funkcji ostrzegawczych. NUR konstruując implant zadbał o to osobiście. Asystenta rozwijano i udoskonalano, dzięki czemu stawał się on coraz bardziej przydatny ludziom. Co ciekawe, ostrzegał ich także przed nadmiernym wykorzystywaniem go, eliminując przypadki uzależnienia, nie dopuszczając do rozleniwienia, dbając o to, by ludzie byli samodzielni i nie poddawali się sterowaniu.

Kiedy Amon zbliżał się do głębokości dwudziestu surtów, jego asystent mrugał mu przed oczami już dwoma czerwonymi lampkami i krzyczał mu do uszu ostrzeżenia. Amon uśmiechnął się.

— Uwielbiam to — powiedział sam do siebie. Wiedział, że ignorując ostrzeżenia asystenta będzie musiał odbyć nieprzyjemną rozmowę z NURem, ale nurkowanie na bezdechu, było od zawsze jego pasją, której nie potrafił się oprzeć. Na Planecie Cienia, z której pochodził, mnóstwo było głębokich jezior i mórz, zalanych wodą jaskiń, których głębokość sięgała nawet setek surtów. Zawsze, kiedy wracał na Planetę Cienia i miał czas dla siebie, oddawał się swej pasji bez reszty. O tym, że zszedł kiedyś na głębokość stu trzydziestu pięciu surtów wiedział tylko on i zapewne NUR, przed którym niczego nie można było ukryć. Amon nie miał jeszcze wtedy wszczepionego asystenta. Mając tego świadomość nie obawiał się rozmowy ze swoim bogiem, który przecież znał zdolności i osiągnięcia swojego stworzenia. Już po wynalezieniu asystenta Amon z nadzieją czekał na wezwanie od boga, licząc na to, że uda mu się uprosić swego stwórcę, by ten zmienił mu ustawienia w opcji bezpieczeństwa pod wodą i pozwolił mu na oddawanie się swojej pasji bez konieczności stawania przed bogiem, jako ten, który narusza boskie prawo. Nie doczekał się.

Zbiornik wody pitnej, w którym teraz się zanurzył, był osadzony pośrodku międzywszechświatowego statku kosmicznego, którego Amon Lakrimoza był kapitanem.

Statek wybudowany na Planecie Cienia, był cudem techniki ludzkiej, połączonej z wiedzą i mocą boga NURa. Odległości, jakie pokonywał podczas swoich rejsów były niewyobrażalne. Potrafił przemieszczać się nie tylko w obrębie jednej galaktyki, nie tylko w obrębie jednego Wszechświata, lecz potrafił latać pomiędzy wszystkimi wszechświatami, stworzonymi przez bogów stwórców. Jego napęd był oparty na mocy grenduli, których NUR ponownie przyjął do swojej służby, jeszcze przed tym, zanim pojawił się Król Myśli. Grendule, będąc istotami duchowymi, które bogowie stwórcy stwarzali na początku swych dzieł, jako swoje narzędzia, były ze swej natury uczynne i chętne do wykonywania różnych zadań. Statek, noszący imię legendarnego dowódcy Armii Cienia Derdusa Kredusa, zwany w skrócie DK, był wyposażony w wiele systemów, opartych na boskiej technologii NURa. Wprawdzie wszystko, co było potrzebne do latania i zapewnienia komfortu, bezpieczeństwa i warunków pracy załogi, mogły dostarczyć grendule, to jednak NUR, przewidując mało prawdopodobny, ale jednak możliwy bunt duchowych stworzeń, wyposażył swój kosmiczny pojazd we w pełni zautomatyzowane, oparte o komputery z rdzeniem z kwasu dezoksyrybonukleinowego systemy. O ile do buntu grenduli nigdy nie doszło, to jednak załoga statku w swoich codziennych czynnościach chętnie z tych systemów korzystała, demonstrując tym samym swoją niezależność od grenduli i jednocześnie potwierdzając swoją przydatność podczas rejsu. Jednym z systemów DK był system alarmowy, połączony z osobistymi asystentami członków załogi. Ignorujący ostrzeżenia przed śmiercią płynące od asystenta, Amon nie mógł zignorować alarmu, który informował go o utracie połączenia z bazą czyli z NURem. Amon latał DK od bardzo długiego czasu. Podczas różnego rodzaju misji mających przeróżne cele: od poszukiwania minerałów, na kontakcie z innymi cywilizacjami kończąc, zdarzały się różnorakie awarie, mniejsze i większe, które astronauci usuwali przy pomocy grenduli. Do zerwania kontaktu z bazą niemniej nie doszło nigdy. Dowódca był świadomy tego, że sytuacja jest nadzwyczajna, a będąc odpowiedzialnym, nie zlekceważył jej. Wynurzył się z wody i powoli nie narażając się na omdlenie, spowodowane nagłym zmianom średnicy tętnic, które towarzyszą zawsze wymianie dwutlenku węgla na tlen, wziął kilka powolnych, głębokich oddechów. Kiedy doszedł do wniosku, że nic mu już nie grozi, ubrał się i pobiegł korytarzem na mostek kapitański, jak nazywali tu centrum dowodzenia statkiem, w którym znajdowały się monitory, wyświetlające na głosowe życzenie załogi dowolne informacje, jak również klawisze, suwaki i dźwignie pozwalające włączyć lub wyłączyć, czy też wyregulować różne systemy. Załoga DK nazywała je sterownikami.

— Co się stało? — zapytał wchodząc na mostek.

— Straciliśmy łączność z NURem — odpowiedział mu łysy osiłek, na którego gołej skórze głowy widoczne były jak w lustrze odbicia lamp oświetlających pomieszczenie.

— Wiem o tym, Girdonie. Mnie bardziej interesuje przyczyna niż skutek, o skutku zostałem już powiadomiony.

— Jak my wszyscy — stwierdziła blondwłosa piękność, która nie zważając na to, że jest okropnie spocona po ciężkim treningu na siłowni, przybiegła do centrum dowodzenia, natychmiast kiedy informacja do niej dotarła.

Amon Lakrimoza, Girdon Ferdugen i Soura Pentus stanowili trzyosobowe dowództwo DK, odpowiedzialne za wszystko, co działo się na statku oraz za realizację celu wyprawy nakazanego im przez NURa.

— Za kontakt z NURem odpowiedzialne są grendule — stwierdził łysy. Amon zbył to „odkrycie” lodowatym wzrokiem.

— Echo! — krzyknął, spoglądając w sufit. Zaraz po tym, jak kapitan wymówił imię grendula, pojawiła się przed nim twarz astrala, widoczna na tle pulpitu w formie pomarszczonego powietrza, jakie można zobaczyć nad płonącym ogniskiem.

— Co się dzieje?

— Próbujemy to ustalić, kapitanie.

Amon zrobił wielkie oczy, jego twarz spoważniała.

— Jeśli wy nie wiecie, to znaczy, że mamy potężny problem. Soura, idź się wykąpać, nie wiadomo, kiedy teraz będziesz mogła to zrobić. Pospiesz się, będziesz nam bardzo potrzebna.

— Tak jest, kapitanie — powiedziała na odchodne. Kapitan wcisnął duży czerwony guzik, znajdujący się pośrodku pulpitu sterowniczego. Rozległy się sygnały alarmowe.

— Girdon, podaj mi naszą lokalizację — rozkazał siadając na kapitańskim fotelu. Na jego oparciu znajdował się wbudowany ekran dotykowy. Amon położył na nim dłoń. Analizując jego parametry na podstawie temperatury ciała i składu potu, komputer w krótkim czasie przygotował dla niego koktajl energetyczno — odżywczy, który został mu natychmiast podany na tacy, wysuwającej się z podłogi obok fotela.

Kapitan wypił mały łyczek. Słodki smak koktajlu uzmysłowił mu, że problem z jakim przyjdzie mu się wkrótce zmierzyć nie będzie dotyczył samych tylko grenduli. Kapitan uświadomił sobie właśnie, że awarii uległy systemy DK. Nigdy, ku jego niezadowoleniu komputery nie serwowały mu słodkich pokarmów, które uwielbiał. Za każdym razem otrzymywał jedzenie i picie albo kwaśne albo gorzkie. Chcąc rozkoszować się czymś słodkim, zmuszał różnymi sposobami, czasem żartem, czasem przekupstwem, a najczęściej pozorowanym rozkazem innych członków załogi, aby się z nim zamienili swoją racją żywnościową. Miał przy tym w nosie, że załoga dała mu przydomek „Kwaśny”.

— Ostatnia nasza zarejestrowana lokalizacja — odezwał się Girdon, kładąc rękę na ekranie dotykowym swojego fotela — to rubieże Wszechświata bogini Bemy. Tej, której nie udało się stworzyć inteligentnej formy życia. — Girdon podniósł swój koktajl i podsunął go kapitanowi, który delikatnym ruchem głowy dał mu do zrozumienia, że jest wdzięczny za ten gest, odmawiając jednocześnie przyjęcia podarunku. Upił przy tym swojego koktajlu, z miną świadczącą o jego wybornym smaku.

— Czyli jesteśmy w miejscu, do którego nie zmierzaliśmy. — Syreny alarmowe postawiły w tym czasie całą załogę na nogi. — Jak to wytłumaczysz, Echo?

— Wytłumaczenie jest proste, kapitanie — odezwał się grendul, który wciąż pozostawał na mostku kapitańskim, będąc jednocześnie wśród grenduli, które analizowały sytuację, próbując znaleźć najlepszy sposób na wyjście z kryzysu — dostaliśmy się pod działanie jakiejś obcej, możliwe, że wrogiej nam siły.

Na mostku kapitańskim pojawiła się Soura, pachnąca świeżością i roztaczająca wokół siebie pozytywną energię.

— Co straciłam?

— Na razie nic — wzrok Girdona wpadł w pułapkę, nie mogąc się oderwać od biustu Soury. — Wiemy tylko, że znajdujemy się we Wszechświecie Bemy.

— Odwiedzamy wszystkie wszechświaty z naszą opowieścią o Królu Myśli, tak jak rozkazał nam NUR. We Wszechświecie Bemy nie ma ludzi, nie mamy tu komu opowiedzieć tej niezwykłej historii. Po co grendule nas tu przywiodły, w jakim celu? — Soura spojrzała na Echo.

— Cała załoga na swoich miejscach, kapitanie — zakomunikował chorąży Miergus Terentius, wchodząc na mostek. Był to średniego wzrostu mężczyzna o długich kasztanowych włosach, splecionych w coś w rodzaju warkocza. Jego umięśnione ciało budziło respekt i zazdrość u innych członków załogi.

— Jakie rozkazy kapitanie? — Amon Lakrimoza słysząc to pytanie spojrzał na Echo.

— Pokryjcie DK magią ochronną, chcę mieć pewność, że nic nam nie grozi.

— Zrobiliśmy to, kiedy zorientowaliśmy się w naszym położeniu — odparł z satysfakcją grendul.

— W takim razie zróbcie to jeszcze raz — warknął ze złością kapitan. Grendul przez chwilę był lepiej widoczny na tle pulpitu, co świadczyło o jego zdenerwowaniu.

— Tak jest, kapitanie — odpowiedział z szacunkiem w głosie.

— Miergusie, niech strzelcy zajmą stanowiska i załadują broń.

— Robi… — chorąży nie dokończył. Statek wpadł w turbulencje i to tak duże, że trójka dowódców ledwo utrzymała się na swoich fotelach. Miergus przewrócił się i poturlał w stronę wyjścia.

— Co się dzieje? — zapytał ze spokojem, ale i zdziwieniem kapitan. W tym momencie statkiem coś nagle wstrząsnęło, tak jakby DK z czymś się zderzył. Ludzie pospadali z krzeseł, a ci którzy stali w większości się przewrócili.

— Wpadamy w czarną dziurę! — z przerażeniem krzyknęła Soura.

— Grendule zostają! — krzyknął pewnym głosem kapitan.

— To wbrew przepisom! — zaprotestował Echo.

— Gówno mnie obchodzą przepisy! Zostajecie!

— Nie możemy! Kto was później znajdzie, jeśli zostaniemy?

— Zostajecie, bo taki wydałem wam rozkaz i nie mam ochoty na polemikę. Tylko Szybicz wraca do bazy i niech ściągnie posiłki. Reszta zostaje, będziecie nam potrzebni. DK nie ma żadnego innego napędu poza wami, a mam przeczucie, że za czarną dziurą czeka nas jeszcze daleka podróż.

Echo wbrew sobie przekazał rozkaz kapitana setce grenduli, która towarzyszyła DK. Podróż przez czarną dziurę była trudna zarówno dla grenduli, jak i dla ludzi. Dwa rodzaje organizmów, jedne duchowe, drugie organiczne, w inny sposób odczuwały niedogodności tej podróży. Ludziom skakało ciśnienie, mieli arytmię serca, lub tachykardię, w skrajnych wypadkach ich serca zatrzymywały się na dłuższą chwilę. Grendule przeżywały coś zgoła innego, to materializując się, to znów wracając do stanu duchowego. Trudno określić, jak długo trwała podróż ważne, że czarna dziura w końcu wypluła DK, który wyleciał z niej z ogromną prędkością, lecąc wprost na zderzenie z nieznaną mgławicą gwiazd. Wszechświat, w którym się znaleźli był zupełnie inaczej skonstruowany od znanych im wszechświatów, stworzonych przez bogów stwórców. Przede wszystkim był niebotycznie potężny, przekraczający wielokrotnie swym rozmiarem wszystkie znane im wszechświaty łącznie. Po przeżyciach w czarnej dziurze, jako pierwszy ocknął się kapitan, który widząc na ekranie zbliżającą się mgławicę gwiazd i obawiając się kolizji z jakimś ciałem niebieskim, włączył antygrawitację. System antygrawitacyjny opracowany przez NURa zapewniał DK bezkolizyjne przemieszczanie się po kosmosie, odbijając statek od silnych pól grawitacyjnych ciał niebieskich. Jego uruchomienie wymagało każdorazowo poinformowania boga stwórcy danego Wszechświata i uzyskania od niego zgody na taki zabieg. Antygrawitacja DK była silna i to do tego stopnia, że wpływała na orbity ciał niebieskich obok których statek przelatywał. Większość bogów stwórców była już na tyle doświadczona, a ich Wszechświaty na tyle ustabilizowane, że wyrażali zgodę na włączenie tego systemu. Byli jednak tacy bogowie, którzy bali się, by ich nie unormowany do końca Wszechświat nie uległ zachwianiu i nie zgadzali się na to. Tych z reguły proszono o przetransportowanie międzywszechświatowego DK na granicę swojego Wszechświata. Bogowie stwórcy zgadzali się na to z ochotą, mając pewność pozbycia się intruza. Amon wiedział, że złamał swoją decyzją wszelkie nakazy i zakazy, ale bezpieczeństwo ludzi i grenduli, którymi dowodził było dla niego ważniejsze ponad wszystko. Poza tym zupełnie nie wiedział gdzie jest, tym samym nie miał pojęcia kogo prosić o zgodę. Miejsce, w którym się znaleźli różniło się od ich świata… Wszystkim!

Amon nakazał grendulom, by wykorzystując swe duchowe możliwości spróbowali policzyć galaktyki, mgławice, i gwiazdy. Grendulom zajęło to sporo czasu, a ostatecznego wyniku nie byli pewni.

— Zróbcie mapę przestrzenną, spróbujemy znaleźć centralne miejsce w tym… — tu się zawahał, — cudownym świecie — dokończył pełen zachwytu. Wszystkie dane wrzućcie do komputerów tak, abyśmy mogli zobaczyć to naszymi, ludzkimi oczami na monitorach.

— Nie uważasz kapitanie, że powinniśmy poszukać osoby, której jesteśmy gośćmi? — spytała Soura, w której głosie Amon wyczuł podziw i lekką obawę

Kapitan uśmiechnął się tajemniczo.

— Obawiam się, że nie będzie nam dane się z nim spotkać.

— Spróbujmy — nalegała.

— Souro, moim zdaniem, nie my o tym decydujemy. Jestem przekonany, że ten, którego z takim zachwytem podziwiasz, od dawna nas obserwuje.

— Skoro nas zaprosił, to w jakim celu się ukrywa?

— Nie ukrywa się. Po prostu nie jesteśmy w stanie go zobaczyć, a tym samym nie możemy z nim porozmawiać.

— Nie rozumiem.

— A ja chyba właśnie zrozumiałem — stwierdził Amon, w którego głosie brzmiał ten sam podziw, jaki słychać było u Soury.

— Miergusie, do mnie — rozkazał kapitan przyciskając przycisk na pulpicie. Chorąży zjawił się niemal natychmiast. — Każ strzelcom rozbroić działa i opuścić miejsca bojowe. — Miergus nie ukrywając zdziwienia, wykonał gest świadczący o tym, że zrozumiał rozkaz, po czym opuścił mostek.

— Jest już mapa zrobiona przez grendule — poinformował Girdon, wpatrując się w ekran z wyraźnym pełnym podziwu zdziwieniem. Soura i Amon spojrzeli na ekran.

— Gdzie my jesteśmy? — spytała drżącym głosem kobieta.

— Spróbujmy znaleźć odpowiedź na twoje pytanie — kapitan uśmiechnął się. Przez chwilę się zawahał, ale tylko przez chwilę. — Echo! — zawołał w sufit. Grendul pojawił się w jednej chwili. — Zabierzcie nas na rekonesans. Zobaczmy jak wygląda ten świat.

Ruszyli. DK zgodnie z wolą kapitana napędzany energią grenduli, przeleciał obok wielu supergromad i gromad gwiazd od Ryb zaczynając poprzez Perseusza, Taurusa, Ablla, Ophichusa, Wielką Niedźwiedzicę, Herkulesa, Koronę Północną, Wolarza, z jego podwójnymi gwiazdami, Warkocz Bereniki, Pannę, Lwa, Koncentrację Shapleya, Konstelację Centaurusa, Supergromadę Hydrę, minęli też widowiskowy Obłok Molekularny w Orionie, oraz Wielki Atraktor — olbrzymie skupisko gromad galaktyk, któremu Saura przyglądała się z uwagą, w końcu wlecieli w nieregularny, mający kształt zdeformowanej spirali Wielki Obłok Magellana. DK pokonywał wielkie odległości, w czym zasługę miały grendule. Gwiazdozbioru Pieca przez roztargnienie Soura i Girdon nawet nie zauważyli, zajmując się bardziej przyziemnymi sprawami damsko — męskimi. Taki sam los spotkał gwiazdozbiór Zegara. Mijali jeszcze wiele innych obiektów, które obserwowali i podziwiali. W końcu DK doleciał do Drogi Mlecznej. Cała podróż przebiegała spokojnie. Kapitan pozwolił załodze podziwiać ten cudowny Wszechświat na monitorach, rozmieszczonych w różnych częściach statku. Podczas podróży zarówno grendule, jak i ludzie przy pomocy przyrządów obserwacyjnych i pomiarowych zainstalowanych na DK próbowali rozwikłać liczne tajemnice niebotycznie wielkiego, cudownie zaprojektowanego i doskonale działającego Wszechświata.

— Ktoś tu chyba rozlał mleko — stwierdził, przyglądając się Drodze Mlecznej chorąży Miergus.

— Jeśli ten Wszechświat jest prawdziwy, jeśli jest rzeczywisty, to czym my jesteśmy? — zapytała niespodziewanie pełna zachwytu Soura. — Czy my w ogóle istniejemy, czy jesteśmy tylko wytworem czyjejś wyobraźni, która przez swoją doskonałość, daje nam złudne poczucie istnienia i świadomość, że żyjemy, że istniejemy?

Girdon spojrzał na nią.

— A może i ten Wszechświat jest także wytworem wyobraźni kogoś jeszcze bardziej doskonałego, jeszcze bardziej potężnego w swej mocy i wszystko, co obserwujemy, czym się teraz tak zachwycamy, w rzeczywistości nie istnieje? Może jest i tak, że i ta doskonalsza istota jest też tylko wyobraźnią kogoś jeszcze bardziej doskonałego i tak dalej, i tak dalej aż w nieskończoność?

Amon przysłuchiwał się tej dyskusji z uwagą. Wydała mu się ciekawa, ale nie miała dla niego większego znaczenia. Kapitan DK miał do wykonania zadanie i ono było dla niego ważniejsze od filozoficznych dysputów.

— Echo, czy namierzyliście już jakieś tutejsze formy życia?

— To ciekawe, kapitanie…

— Co jest ciekawe?

— Tu jest mnóstwo życia — przyznał ze zdziwieniem grendul — ale to życie jest jakieś inne.

— Co to znaczy inne?

— Nie wiem, nie potrafię tego wyjaśnić, przekracza, to moje zdolności poznawcze.

Kapitan oparł się o fotel, zamknął oczy i przez chwilę nie odzywał się.

— Znajdźcie inteligentną, organiczną formę życia. — Rozkazał w końcu, kierując polecenie nie wiadomo czy do grenduli, czy ludzi, po czym wstał i skierował się do wyjścia.

— Dokąd idziesz, kapitanie? — spytała Soura.

— Na spacerniak, muszę się przejść.

— Mogę iść z tobą?

— Wydałem rozkaz. Weź się w końcu za jakąś konkretną robotę. Ostatnio za dużo sobie dogadzasz.

Sourę na te słowa przeszył dreszcz. Wiedziała dobrze, co miał na myśli kapitan. Spodziewała się, że jej próżność w końcu zostanie obnażona. Przyznać wszakże musiała, że jej częste wizyty na siłowni i dyskusje na tematy przyziemne z członkami załogi nie wnosiły niczego pozytywnego do społeczności obecnej na DK. Już wcześniej miała tego świadomość i prawdę mówiąc, planowała to zmienić, tak by nikt nie zauważył, że uprzednio marnowała czas i energię na zajęcia mające na celu tylko zwrócenie uwagi na siebie. Nie przewidziała, że kapitan zmusi ją do zmian w tak mało wyszukany sposób. Postanowiła udowodnić swoją wartość. Do tej pory wykorzystując osobistą niepospolitą urodę potrafiła w kontaktach z ludźmi osiągać nawet więcej niż planowała. Teraz postanowiła udowodnić, że nie tylko urodą i erudycją może budzić zachwyt i szacunek u ludzi. Otworzyła w komputerze starą, prymitywną, nie używaną już dziś aplikację, której używali pionierzy podczas prób sporządzenia map wszechświatów, stworzonych przez bogów stwórców. Mapy w tej aplikacji oprócz prymitywnego w jakości obrazu, pokazywały coś jeszcze, a mianowicie siły — także grawitacyjne — działające na ciała kosmiczne. Obraz w aplikacji był przez to mało czytelny, ale doświadczony użytkownik potrafił z tego obrazu wyczytać dużo więcej niż z doskonałych graficznie map. Soura będąc dzieckiem dużo czasu spędziła grając w grę opartą na nieużywanej już wtedy, przestarzałej aplikacji. Girdon przyglądał się jej z politowaniem.

— Echo, mam do ciebie wielką prośbę — powiedziała nie patrząc na grendula.

— W czym mogę ci pomóc, księżniczko? — Soura Pentus nazywana na DK księżniczką ze względu na swoją urodę i nietuzinkowy, nieco wyobcowany sposób bycia, miała w rzeczywistości prawo do tytułu książęcego. Grendule o tym pamiętały, na ludziach nie robiło to wrażenia.

— Mógłbyś przydzielić mi jednego z was, jako mojego pomocnika? — spojrzała na pomarszczoną twarz grendula.

— Wiesz dobrze, że nie mogę.

— Przyjmij go na służbę — zarechotał drwiąco Girdon.

— Jeśli takie będzie życzenie księżniczki, przydzielę jej służącego — stwierdził z powagą Echo.

— A zatem takie jest moje życzenie. Chcę Promienia.

— Z przyjemnością wykonam twoje życzenie, jaśnie pani — odparł z taką samą powagą Echo. Girdon skurczył się w fotelu. Jego uwięzione w biuście Soury oczy, powędrowały wyżej. Girdon ujrzał skupione, pełne powagi i determinacji oblicze księżniczki. Szybko zorientował się jaki popełnił błąd, nie doceniając jej.

— Może i ja ci się do czegoś przydam? — zapytał nieśmiało.

— Obserwuj to, co robię i nie szczędź słów krytyki, jeśli uznasz, że błądzę. W ten sposób szybciej osiągniemy cel. Nie będzie łatwo znaleźć tu ludzi.

Girdonowi ta rola odpowiadała. Promień pojawił się niemal natychmiast. Księżniczka rozkazała mu, aby poleciał w przestrzeń.

— Dane, które zbierzesz, wszystko, co zobaczysz wysyłaj do Sfery.

— Do tej starej aplikacji? — zapytał z radością grendul.

— Tak. Pamiętasz jeszcze, jak to się robi?

— Jasne, że pamiętam. My, grendule mamy dobrą pamięć.

— Do dzieła zatem, Promyczku — mrugnęła lewą powieką do grendula.

Czas mijał, w Sferze powstawał coraz dokładniejszy obraz Wszechświata, jeszcze pełen białych plam, ale już z zaznaczonymi najważniejszymi obszarami. Soura analizowała głośno myśląc dane spływające od grendula. Girdon zgodnie z obietnicą poddawał krytyce jej wnioski. Cała trójka Soura, Girdon i Promień oddali się swej pracy bez reszty. Soura zrezygnowała nawet z wizyt na siłowni, a Girdon porzucił wszystkie inne swoje ulubione, bądź wykonywane z rozkazu zajęcia. Kapitan widząc ich wysiłek i zgraną współpracę, był z nich wręcz dumny. Rozdzielił ich zajęcia pomiędzy innych członków załogi. Czas mijał, mapa Wszechświata była coraz dokładniejsza, a mimo to nie było widać celu.

— Chyba mieliśmy pecha i weszliśmy na wszystkie ścieżki prowadzące donikąd — stwierdziła w pewnym momencie Soura. Usłyszał to Amon, który ze słów swojej zastępczyni wywnioskował, że są już bardzo blisko celu.


Tymczasem Promień zaczął przekazywać coraz dokładniejsze dane o Drodze Mlecznej.


Galaktyka była spiralna, z charakterystyczną poprzeczką. Zawierała według wstępnych szacunków do 400 miliardów gwiazd. Miała średnicę około 100 000 do 120 000 lat świetlnych i grubość ok. 1000 lat świetlnych. Poruszała się w kierunku Supergromady Lokalnej, jak nazwała ją Soura. Ta zaś wraz z badaną galaktyką, przyciągana była przez Wielki Atraktor, czyli olbrzymie skupisko galaktyk, które jak zauważyła Soura, były zgrupowane w gromady i supergromady. Oddziaływanie grawitacyjne między Galaktyką a Wielkim Atraktorem, czyli olbrzymim skupiskiem gromad galaktyk powodowało, że Galaktyka poruszała się w kierunku jego centrum z prędkością ponad dwóch milionów kilometrów na godzinę. Soura skupiła swą uwagę na tej Galaktyce. Zauważyła, że ma ona kształt, który przypominał jej dysk, którym rzucała na duże odległości, będąc jeszcze w szkole, czym budziła zachwyt u kolegów i koleżanek. Ten dysk różnił się od jej sportowego tym, że miał pośrodku soczewkowate zgrubienie. Soura zauważyła, że Galaktyka ma coś na kształt ramion. Dla swoich potrzeb wymyśliła naprędce dla nich nazwy: Ramię Strzelca, Ramię Łabędzia, Ramię Perseusza (ta nazwa przyszła jej do głowy nie wiadomo skąd) i Ramię Tarczy. Poza tymi czterema ramionami, w miarę jak spływały kolejne dane od Promienia, Soura odkryła mniejsze ramiona, których postanowiła tymczasowo nie nazywać. Badanie struktury Galaktyki było utrudnione nawet dla grendula, z uwagi na duży pył kosmiczny. Soura, ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że dysk otoczony jest kulistym halo, składającym się ze starych gwiazd oraz z około 200 gromad kulistych. Promień halo Galaktyki według jej wstępnych wyliczeń wynosił aż 300 000 lat świetlnych. W Centrum Galaktyki znajdowała się supermasywna czarna dziura, podobna do tej, w którą wpadł DK. W centralnej części poprzeczki Galaktyki Soura zaobserwowała pierścień, przypominający kształtem symbol nieskończoności z dwoma płatami skierowanymi na boki.

Soura przyglądała się tej Galaktyce, nie wiedząc, co o niej myśleć.

— Kolejna droga donikąd? — jej rozmyślania przerwał Girdon.

— Być może — odparła od niechcenia, zaprzeczając w myślach samej sobie.

— Nie jest aż tak wielka, może przyjrzymy jej się od środka? — zasugerował kapitan, który pojawił się znikąd.

Soura spojrzała na Echo.

— Co ty na to?

— Ja jestem tu od wykonywania rozkazów, a nie od podejmowania decyzji.

— Wlećmy do jej środka — zdecydował kapitan.

Galaktyka okazała się przyjazna i wyjątkowo atrakcyjna. Sourę zapatrzoną w Sferę zainteresowała pewna gwiazda, krążąca po Galaktyce, niby z boku, niby niepozornie. Przyglądając się rozkładowi i ruchowi gwiazd oraz sił rządzących w galaktyce, księżniczka wydedukowała, że gwiazda ta musi być wyjątkowa. Postanowiła sprawdzić na czym polega ta wyjątkowość. Na rubieżach Układu Słonecznego Promień natknął się na małą sondę kosmiczną, do której pod podporami anteny przymocowano aluminiową, pokrytą złotem płytkę z wizerunkami kobiety i mężczyzny. Płytka zawierała też bardzo uproszczony schemat Układu Słonecznego, zawierający, co zauważył grendul dość istotny błąd. Znajdowały się na niej jeszcze inne informacje, których grendul nie potrafił z niczym skojarzyć.

— Miałam nosa! — Soura uśmiechnęła się i wyprostowała w fotelu, po raz kolejny aresztując wzrok Girdona, który wylądował na jej biuście.

— Możesz się nie gapić ciągle na moje cycki? — krzyknęła, udając oburzenie.

— Mogę, ale na mostku nie ma nic bardziej interesującego — odpowiedział bez zakłopotania mężczyzna.

— Jak nazywają tę planetę, z której pochodzi sonda? — Amon nie zwracał uwagi na zaloty swoich zastępców.

— Ziemia — odpowiedział mu Promień.

— Polećmy na nią. Echo, otocz nas zasłoną niewidzialności.

— Zrobi się, kapitanie.

Kiedy przybyli na Ziemię był początek sierpnia 2013 roku, o czym nie wiedzieli. Odwiedzili wiele krajów, podpatrując ludność, jej zwyczaje i osiągnięcia. Cały czas szukali odpowiedniego człowieka, któremu mogliby powierzyć zadanie opowiedzenia ludziom o Królu Myśli. Odwiedzili wielu pisarzy, dziennikarzy i scenarzystów filmowych, a nawet naukowców. Amon Lakrimoza ciągle kręcił nosem, ciągle miał jakieś zastrzeżenia. W końcu, znudzona już nieco tymi poszukiwaniami Soura wpadła na pewien pomysł.

— Może nie szukajmy go wśród ludzi uczonych i doświadczonych. W końcu i tak przekażemy tę historię w sposób, który będzie dla nich początkowo niezrozumiały.

— Co proponujesz?

— Przyjrzyjmy się zwykłym ludziom.

Kapitan niechętnie, ale zgodził się. Tym sposobem trafili nad mały zalew wodny, położony na skraju niewielkiej miejscowości, leżącej blisko środka Europy, niedaleko morza Bałtyckiego. Zatrzymali lot DK i przyglądali się człowiekowi, który stał na brzegu tego zalewu. Była z nim kobieta. W pewnym momencie człowiek ten zerwał się z miejsca, podbiegł do swoich wędek (o tym, że były to wędki, dowiedzieli się nieco później) i zaczął holować rybę. Załoga DK widziała z góry, jak wielki jest sum, z którym mierzył się człowiek. Nie wierzyli, że mężczyzna wygra ze zwierzęciem. Nagle Amon coś zauważył.

— Co robi ta kobieta? — zapytał zdziwiony.

— Jak to co? Nagrywa obraz i dźwięk prymitywną kamerą — odpowiedział Promień.

— Nagrywa wydarzenia z życia?

— Tak.

— Robi dokładnie tak samo, jak my robiliśmy, zanim jeszcze Król Myśli nie przybył nam z pomocą — stwierdził z radością kapitan.

— Z tą małą różnicą, że my nagrywaliśmy wszystko, a on tylko wybrane, najważniejsze fragmenty.

— Nieważne. Jest do nas podobny.

— Może to jemu powierzymy zadanie opowiedzenia ludziom z tej planety o Królu Myśli? — zaproponowała Soura.

— Możliwe, że jest to człowiek, którego szukaliśmy — stwierdził bez przekonania kapitan.

— Ciekawe, czy uda mu się wyholować tą ogromną rybę? — zapytał z ciekawością Girdon.

— Ma to dla ciebie jakieś znaczenie? — spytała zgryźliwie Soura.

— Owszem. Jeśli poradzi sobie z tym olbrzymem, to możemy mieć nadzieję, że poradzi sobie też z zadaniem, jakie mu zlecimy.

— Nie widzę związku — upierała się.

— Girdon może mieć rację, Souro. Tu chodzi o pewną cechę charakteru, która jest bardzo ważna w obu tych przypadkach. Nasz człowiek opisując historię Króla Myśli, będzie musiał tą cechą się wykazać. Jeśli poradzi sobie z tym sumem jest szansa, że poradzi sobie też z naszą opowieścią o Królu Myśli. Popatrzmy spokojnie.


Człowiek nie dość, że poradził sobie z ogromną rybą, to ku zdziwieniu załogi DK zwrócił jej wolność. Amon Lakrimoza nie miał już wątpliwości.

— Echo, zajmijcie się przekazaniem temu człowiekowi naszej opowieści.

— Tak jest — odpowiedział grendul i zniknął na chwilę.

Soura opuściła mostek kapitański i udała się na siłownię. Girdon spojrzał na swój duży brzuch.

— Cholera — burknął pod nosem.

W drodze powrotnej kapitan Amon Lakrimoza wezwał do siebie Echo.

— Przekazaliście mu całą opowieść?

— Tak.

— Razem ze wszystkimi dodatkami?

— Tak.

— W jaki sposób ją pozna?

— Nie pozna jej.

— Jak to?

— Nie pozna jej, dopóki nie usiądzie za klawiaturą jakiegoś urządzenia, które zapisuje tekst. Rzuciłem na niego taki czar, dzięki któremu za każdym razem, kiedy zbliży się do klawiatury zobaczy fragment historii Króla Myśli. Taki fragment, który będzie w stanie zapisać.

— Czyli dopóki nie napisze tej powieści i wszystkich opowiadań, nie pozna zakończenia?

— Dokładnie.

— Sprytne.


Droga powrotna DK na Planetę Cienia jest historią, która nie należy do tego opowiadania.

Wiedźma

Chata wiedźmy znajdowała się w oddali od głównego leśnego traktu, biegnącego przez Puszczę Bukową leżącą na północnym wschodzie Kartyniki Południowej. Puszcza rozciągała się na terenie Trandii oraz księstwa Buk, wchodzącego w skład Zjednoczonej Kaptorii. Państwa te powstały po Wielkiej Wojnie Rodów, która rozegrała się na terenie Diamlandii, Heliodoru i obu Kartynikach. Aby dostać się do starej chaty nie trzeba było pokonywać szczególnie trudnych przeszkód terenowych w postaci bagnisk, jarów czy niebotycznych wzniesień. Na podróżnych nie czekały też niespodzianki w postaci czarów, dziwnych iluzji czy leśnych psotników — andałów. Wiedźma zadbała o bezpieczeństwo odwiedzających ją gości. Zależało jej na tym by odwiedzało ją jak najwięcej ludzi, którzy nieświadomie wpadali w jej sidła, mając przekonanie, że ich życzenie zostało spełnione. Często płacili za drobną przysługę cenę znacznie przekraczającą jej wartość, a spłata zobowiązania dotykała nawet przyszłe pokolenia.

Dalinka dobrze znała drogę do starej chaty. Jej wioska położona była pół dnia drogi od niej. Szła dumna z uśmiechem na ślicznej młodej buzi. Skąpany w promieniach letniego słońca las wydawał się odwzajemniać jej szczęście. Od strony chaty po ścieżce biegł królik. Wyraźnie uciekał przed czymś, co go wystraszyło i to coś musiało być groźniejsze od spotkania z człowiekiem. Królik bowiem nie zeskoczył ze ścieżki lecz przebiegł obok nóg dziewczyny, nawet na nią nie patrząc. Dalinka była zbyt młoda zbyt beztroska i zbyt szczęśliwa by nabrać jakichkolwiek podejrzeń. Nie potrafiła nadać znaczenia zdarzeniu, które ktoś bardziej doświadczony rozpoznałby jako zły omen. Znak, jaki dawał jej las w postaci uciekającego od chaty wiedźmy zwierzęcia, był dla niej niezrozumiały, a chata była już w zasięgu wzroku. Zbita z drewnianych pali obłożona mchem, wtapiała się w leśny krajobraz, będąc niewidoczna z daleka. Na jej pokrytym darnią dachu, rosło kilka małych brzózek, co dowodziło, że chata była już stara, a ponadto myliło podejrzliwych, którzy obecność brzózek kojarzyli pozytywnie. Dalinka przepełniona nadzieją, nie dostrzegła tej mistyfikacji, podobnie jak większość jej poprzedników, którzy odchodząc od wiedźmy, swoje przyszłe szczęśliwe i dostatnie życie przypisywali jej czarom i wpływom. To, co spotykało ich później wyglądało wprawdzie na zlepek drobnych pechowych zdarzeń, prowadziło jednak do długotrwałego bólu, łez i cierpienia. Wiedźma za swoją pierwszą przysługę żądała zawsze małej ceny, małego drobiazgu, którego zdobycie wymagało drobnego wysiłku lub zrobienia rzeczy, która z pozoru głupia i błaha nie sprawiała trudności. Ludzie przynosili więc do wiedźmy pukle włosów, zęby, paznokcie, skórki z jabłek, łupiny orzechów, lisie i wiewiórcze ogony, zajęcze uszy i inne tego typu drobiazgi.

Życzenie Dalinki, z którym wyruszyła do wiedźmy było życzeniem, którego można się było spodziewać po młodej dziewczynce, wywodzącej się z rodziny wodza leśnego plemienia. Samo życzenie dla wiedźmy nie było niczym szczególnym, tym bardziej kłopotliwym. Dla staruchy cenną była natomiast sama Dalinka. Kiedy przyszła do niej pierwszy raz i wypowiedziała swoje życzenie, była dzieckiem, którego kobiecość jeszcze nie zakwitła. Wiedźma zażyczyła sobie od niej w darze za spełnione marzenie, aby dziewczynka przyniosła swoją pierwszą dziewiczą miesięczną krew. Dalinka długo czekała na dzień, w którym po raz pierwszy jej organizm dał sygnał o swojej kobiecości. Kiedy ten dzień nastąpił, mimo lekko dokuczliwego, dziwnego bólu była szczęśliwa. Zrobiła tak, jak nakazała jej wiedźma i zabezpieczyła skarb, który miał z niej zrobić wielką królową.

O wiedźmie wiedziało wiele osób z Buku i Trandii. Uważano ją za całkowicie nieszkodliwą, wręcz pomocną. Znała się na ziołach, potrafiła leczyć choroby, a nawet przepowiadać przyszłość. Jej wróżby zawsze się sprawdzały. Wiedźma nigdy jeszcze się nie pomyliła. Może właśnie dlatego niewielu było odważnych, którzy zdecydowali się poprosić ją o wróżbę. Ludzie woleli żyć nieświadomi tego, co ich spotka, niż czekać w strachu na spełnienie przepowiedzianego zła, choroby czy klęski. Lęk przed wróżbami wiedźmy nie wziął się znikąd, miał swoje podstawy w tym co przydarzyło się królowi Buku, który w szczycie swej chwały wiedziony przeczuciem, udał się do wiedźmy, by rozwiała bądź potwierdziła jego obawy.

— Widzę płomienie, które palą twoje ciało królu, twoje, twojej żony i twoich córek — mówiąc to wiedźma szczerze się rozpłakała. Król Bren Lemdpenson, słysząc to wsiadł na konia i pognał w stronę swojego zamku. Ucieszył się widząc swoje kobiety całe, zdrowe i pełne szczęścia. Przez jakiś czas żył w strachu. W zamku rozkazał porozstawiać beczki z wodą i osobiście pilnował, aby zawsze były pełne. Czas mijał nic złego się nie wydarzyło. W dwa lata później jego zamek zaatakowała banda zbirów z północy. Nie mogąc pokonać drewnianego ostrokołu postanowili podłożyć ogień. Pech chciał, że działo się to pod koniec wyjątkowo gorącego lata. Wody w drewnianym zamku było mało, tę z beczek mającą służyć do gaszenia pożaru, zużyto na bieżące potrzeby. Podłożony ogień początkowo nie wyglądał groźnie. Drewniany ostrokół oparł mu się prawie bez szkody. Zbiry nie widząc szans na dostanie się do środka odjechali, wygrażając i obsypując mieszkańców wyzwiskami. W nocy zerwał się wiatr i znalazł ostatnią małą iskierkę, tlącą się gdzieś w trawie. Od niej zajęło się igliwie rosnącej obok grodziska sosny. Płomienie szybko wdrapały się na obwarowanie, a wiatr pomógł im przedostać się na stojące w pobliżu zabudowania. Nagrzane i wysuszone słońcem budynki szybko, jeden po drugim stawały się łupem czerwonego kura. W grodzisku wybuchła panika. Kiedy ogień zajął zaryglowaną na cztery spusty solidną bramę, mieszkańcy nie mieli drogi ucieczki. Pożar rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie. Płomienie rozdmuchane wiatrem szybko dotarły do małego drewnianego zameczku, stojącego pośrodku. Ogień był tak duży, że nie było mowy o ucieczce. Paliły się wszystkie postawione w gęstej zabudowie budynki. Bren Lemdpenson przypomniał sobie wróżbę wiedźmy. Chcąc oszczędzić żonie i córkom cierpienia, zabił je, a następnie rzucił się na swój miecz. Tamte wydarzenia na długo zapisały się w pamięci okolicznych wiosek, a roznoszone po świecie przez wędrownych kupców, stały się przestrogą zniechęcającą do korzystania z usług oferowanych przez wiedźmę. Krążyły nawet nieprawdziwe plotki, że tylko złe wróżby wiedźmy się spełniały. Prawdą było, że wiedźma potrafiła wpływać na ludzkie losy. O tej prawdzie wiedziało niewielu, a ich liczba zmniejszała się z upływem czasu. Działo się tak między innymi za sprawą samej wiedźmy, która nawiasem mówiąc dla dobra ludzi wprowadziła rygorystyczne obostrzenia i wymogi dla tych, którzy wypowiadali życzenia. Jej zdolności we wpływaniu na ludzkie losy pochodziły bowiem od andała psotnika, który miał zamiłowanie do znęcania się nad ludźmi. Przed laty schwytał w swe sidła młodą kobietę, której dziecko zmarło na skutek zapalenia płuc. Kobieta była samotną wdową, której mąż zginął w obronie wioski przed atakiem zbójeckiej bandy podobnej do tej, która spaliła grodzisko Brena Lemdpensona. Andał zrobił z niej swoją niewolnicę, którą z całą bezwzględnością i wbrew jej woli wykorzystywał do krzywdzenia ludzi. Jego ulubioną rozrywką było rozbijanie małżeństw, szczególnie tych w których małżonkowie darzyli się prawdziwym uczuciem, których więź była mocna, a miłość niezmącona. Andał w życie takiego małżeństwa wkładał zdradę. Posługiwał się w tym celu Barsą, młodą wdową, którą torturował psychicznie i w której potęgował popęd płciowy tak silny, że nie była w stanie mu się oprzeć. Kiedy brzydząc się swoją rolą, próbowała na różne sposoby pokrzyżować plany andała, ten sprowadzał na nią koszmarne wizje, doprowadzające ją do obłędu. W końcu uległa mu i przestała się buntować. Andał jako istota duchowa nie był ograniczony odległością, wynajdywał swoje ofiary w różnych miejscach kontynentu, co zmuszało Barsę do częstych dalekich podróży. Oprócz Barsy andał miał jeszcze inne zajęcia i rozrywki. Nie zawsze kontrolował kobietę podczas podróży. Gdyby nawet to robił, nie byłby w stanie zorientować się w jej misternym planie, który realizowała z pełnym poświęceniem, w nadziei, że kiedyś dzięki niemu uwolni się od swojego prześladowcy, być może nawet zemści na nim za zniewolenie i zmarnowanie życia. Barsa dostrzegłszy w sobie dużą zdolność zapamiętywania różnych rzeczy, postanowiła chłonąć wiedzę. Coś wewnątrz mówiło jej, że wiedza jest jedynym orężem, którym będzie mogła w przyszłości pokonać andała. Podróżując obserwowała przyrodę, usiłując zgłębić procesy nią rządzące, rozmawiała z ludźmi, wsłuchując się w ich opowieści. Andał śledząc ją czasami nie dostrzegł niczego niepokojącego w zachowaniu swojej niewolnicy. Jej pociąg do wiedzy zinterpretował jako zwykłą babską ciekawość i nie przeszkadzał jej w tym, szczególnie, że przestała stawiać mu tak wielki opór, jak na początku. Andałowi nie przeszkadzało, że przestała obwiniać siebie za wyrządzone ludziom krzywdy, było mu to obojętne, ważne było, że mógł się napawać pustą radością, oglądając ludzkie tragedie. Barsa płakała wprawdzie za każdym razem, ale godziła się już z rolą wyznaczoną przez psotnika. Andał zadowolony z pracy swojej niewolnicy, z czasem dał jej więcej swobody. Kobieta czując ją, poszerzyła źródła swojej wiedzy o rozmowy już nie tylko prowadzone z przypadkowo napotkanymi ludźmi, ale także z mędrcami, których spotykała w zamkach, do których wysyłał ją andał. Przyznać trzeba, że wiedzę, szczególnie tę tajemną wydobywała od mędrców często przy pomocy umiejętności uwodzicielskich, zdobytych w służbie dla andała. Kiedy Barsa posunęła się w latach i przestała być oszołamiająco atrakcyjna, andał dał jej trochę więcej wolnego czasu. Wykorzystała ten czas przesiadując w bibliotekach. Nauka zdobyta z ksiąg bardzo poszerzyła horyzonty myślowe Barsy. Kobieta miała wciąż za małą wiedzę, by z jej pomocą uwolnić się z niewoli. Barsa wpadła na pomysł, aby przejąć inicjatywę. Zasugerowała więc andałowi w taki sposób by myślał, iż to jest jego pomysł, by zrobił z niej wiedźmę. Na potrzeby praktyki wiedźmińskiej, powoli bez wzbudzania niepotrzebnych podejrzeń wydobywała od andała wiedzę na temat magii. W końcu nadszedł czas, w którym trudno było orzec, czy to wiedźma jest na usługach andała, czy też andał na usługach wiedźmy. Ten układ trwał bardzo długo i przynosił korzyści obu stronom. Nie dawał jednak Barsie upragnionej wolności. Andał dostrzegł w nowym wcieleniu swojej niewolnicy otwierające się nowe perspektywy, pozwalające mu na zaspokajanie swojej żądzy, jaką było doprowadzanie ludzi do rozpaczy, bólu i nędzy. To on wymyślił spełnianie przez wiedźmę ludzkich życzeń. Sam osobiście dopilnował i wpływał swoją mocą, aby każde życzenie spełniło się co do joty, często nawet z nawiązką. I tak dzięki współpracy z wiedźmą zsyłał na ludzi prawdziwe szczęście. Wielu chorych wracało do zdrowia, wielu biednych stało się bogaczami, wielu bogaczy zyskało urodę i powab. Wieść o tym, że wiedźma spełnia życzenia wbrew jej nakazom i zakazom, rozeszła się szybko wśród mieszkańców okolicznych wiosek i grodzisk, dotarła nawet do Razdonu, stolicy Zjednoczonej Kaptorii. Doszło do tego, że andałowi zaczynało brakować mocy i czasu na ich spełnianie. Szczególnie, że pod każdym spełnionym życzeniem kryło się drugie dno, osobliwa zapłata dla andała za jego usługi. Wtedy właśnie Barsa wprowadziła coś w rodzaju mechanizmu ochronnego dla ludzi. Polegał on na tym, że wypowiedzieć życzenie mogła tylko osoba polecona przez kogoś, kogo życzenie zostało już spełnione i wkroczyło w drugą fazę, w której andał odbierał dary, zsyłając w to miejsce cierpienie i ból. Przejście z pierwszej do drugiej fazy było niezauważalne. Zaczynało się od drobnostki. Czasem tą drobnostką było potknięcie na schodach, czasem pęknięcie osi w wozie czy uderzenie pioruna. Bywało też tak, że drobnostka była początkowo niezauważalna, dochodziło do niej bowiem w organizmie obdarowanego szczęściem, lub osoby, którą kochał, a kończyło się ciężką, wyczerpującą chorobą i śmiercią w bólu. Ten obdarowany, któremu udało się mimo biedy, rozpaczy czy choroby dotrzeć powtórnie do wiedźmy, otrzymywał od niej informację o możliwości wykupienia się z niedoli poprzez namówienie kolejnej ofiary do wypowiedzenia życzenia w chacie wiedźmy. W efekcie zmniejszyła się liczba odwiedzających wiedźmę osób, a andał zyskał kolejną sposobność dręczenia ludzi. Okazało się bowiem, że część ludzi domyśliła się, że za otrzymane początkowe szczęście, płacili w rezultacie bardzo wysoką cenę. Targane nimi rozterki andał podsycał, sprowadzając na nich bolesne wyrzuty sumienia. Widok nieszczęśnika sprawiał andałowi nieziemską przyjemność. Dalinka była ofiarą jednego z tych nieszczęśników, który nie udźwignął przytłaczającego go ciężaru i wykupił się u wiedźmy.

Dziewczyna z uśmiechem na twarzy podeszła do drzwi chaty. Zapukała delikatnie.

— Otwarte!

Dobiegł do niej głos z wewnątrz. Pociągnęła za drzwi, te z lekkim oporem skrzypiąc otworzyły się. Dalinka, na której twarzy promieniał uśmiech, weszła z dumnie podniesioną głową do środka. Wiedźma rozpoznała ją natychmiast. Ucieszyła się na jej widok.

— Masz? — spytała obcesowo.

— Tak — przyznała z dumą dziewczynka.

— Dawaj — wiedźma wyciągnęła rękę, nie mogąc się doczekać. Pierwsza menstruacyjna krew dziewicy, była jej przepustką do wolności.

— A moje życzenie?

Wiedźma uradowana zdobyczą, zapomniała o tym szczególe. Życzenie dziewczynki jej nie obchodziło. Liczył się tylko skarb, który przyniosła. Barsa spojrzała w oczy Dalince i nie wiedzieć dlaczego zrobiło jej się żal dziewczyny. Może stało się tak na skutek tego, że miała w rzeczywistości dobre serce, które widząc swoje szczęście, zaczęło w podświadomości kobiety projektować sceny, będące do tej pory jedynie niespełnionymi marzeniami, pomyślało też o kimś innym, dzięki komu to szczęście stawało się możliwe do osiągnięcia.

— Usiądź, dziecko — powiedziała — i opowiedz mi jeszcze raz o swoim życzeniu.

Dalinka usiadła za stołem. Barsa podała jej kubek i nalała czegoś do środka.

— Co to?

— Sok z malin. Pij.

Dalinka upiła łyczek. Słodki, lekko kwaśny sok posmakował jej. Wypiła jeszcze i uśmiechnęła się słodko.

— Chcę zostać królową — powiedziała.

— Królową powiadasz? — Barsa popatrzyła na nią z politowaniem. Dobrze wiedziała, jak to się skończy.

— Chcę być wielką królową. Chcę mieć koronę, berło i miecz. Ponadto chcę mieć męża, który będzie królem i jeszcze chcę mieć zamek i armię rycerzy, gotowych zrobić dla mnie wszystko.

Barsa patrzyła na nią i kiwała głową. — Każda mała dziewczynka ma podobne marzenia — pomyślała i przypomniały się jej marzenia z dzieciństwa. Były dokładnie takie same. Czym to się skończyło? Wielką szaloną miłością do wojownika, który choć nie był królem, ale przynajmniej nie był zwykłym chłopem, umorusanym w błocie i odchodach zwierząt, wiecznie zapracowanym, nie mającym dla niej czasu. Przypomniał jej się mąż. Pamiętała, że choć był zabijaką, który nie opuścił żadnej wyprawy zbrojnej organizowanej przez lorda, to dla niej był dobry. Przywoził jej z każdej wyprawy jakiś drogocenny klejnot albo piękne suknie. Nie chciała wiedzieć skąd brał prezenty, nie chciała by opowiadał jej ilu ludzi zabił, by sprawić jej radość. Kiedy urodziło im się dziecko oboje byli szczęśliwi i zakochani w sobie. Szczęście nie trwało długo. Miesiąc po urodzinach córki na gród napadła garstka łobuzów, zwykłych zabijaków, których Dant jak przypuszczała zgniótłby w bójce na drobny pył. Trafiła go jednak strzała, która przebiła mu serce. W kilka dni po tym jak została wdową, zanim się jeszcze otrząsnęła z bólu po stracie ukochanego, zmarła jej córeczka. Barsa miała mętlik w głowie. Obrazy szczęścia mieszały jej się z bólem i tęsknotą za ukochanymi osobami. Przypomniała sobie te swoje dawne emocje i przypomniała też sobie andała, który ją zniewolił, nakazując sprawiać ból innym. W tym momencie skojarzyła fakty. Domyśliła się, że to andał zabił jej męża i córkę. Dopiero teraz, po tylu latach to zrozumiała! Zdziwiła się na myśl ile lat potrzebowała na to, aby dotarła do niej prawda. Żyła szmat czasu w powtarzającym się koszmarze, jakże bardzo podobnym do tego, który spotkał ją osobiście.

— Ty skurwielu! Pożałujesz tego! — pomyślała. Nagle przypomniała sobie o dziewczynce.

— Jak ty masz na imię, dziecko?

— Dalinka.

— Królowa Dalina — Barsa uśmiechnęła się do niej. Dziewczynka odpowiedziała na ten uśmiech radością widoczną w oczach.

— Dobrze, zrobię z ciebie królową. Spełnię wszystkie twoje marzenia i sprawię, że twoje szczęście będzie trwało długo — zadeklarowała, mając gotowy plan w głowie.

— Dziewczynka sięgnęła pod ubranie i wyjęła zawiniątko.

— Zrobiłaś tak jak ci kazałam?

— Tak. Kiedy tylko poczułam ból w dole brzucha, zrobiłam to o czym mówiłaś. Cały dzień siedziałam, żeby żadnej kropelki nie stracić.

— Twój trud nie pójdzie na marne, Dalinko. Dopilnuję tego osobiście. Mam jednak prośbę do ciebie.

Dalinka uśmiechnęła się, jakby czekała na te słowa.

— Jaką?

— Bądź dobra dla swoich poddanych.

— Nie miałam innego zamiaru.

Barsa uśmiechnęła się do niej.

— Kiedy przyjdzie czas, wyruszysz w długą ciężką podróż. Będzie naprawdę ciężko, ale pamiętaj, że jedziesz po swoją koronę. Popłyniesz statkiem i dotrzesz do innego zupełnie świata. Tam zostaniesz królową. O więcej nie pytaj, bo nie powiem.

— Kiedy to się stanie?

— Nie od razu. Za kilka lat. Nie wystarczy, że ty chcesz zostać królową, potrzebne jest jeszcze królestwo, które będzie potrzebowało królowej. Dlatego upłynie trochę czasu. Ty w tym czasie dorośniesz, zdobędziesz wiedzę i doświadczenie, potrzebne królowej. Przygotuj się do tej podróży.

— Pojadę tam sama?

— Tego jeszcze nie wiem. Możesz już iść, dziecko.

— Zanim pójdę, czy mogę o coś zapytać?

— Pytaj.

— Mogę cię odwiedzać?

— Mnie? — Barsa zdziwiła się.

— Tak.

— Właściwie możesz, tylko po co?

— Już ja wiem, po co — Dalinka uśmiechnęła się. — Będę przychodziła do ciebie.

— Jak sobie życzysz, ale teraz już idź.

Kiedy dziewczyna wyszła, wiedźma zajrzała do zawiniątka. W środku znajdował się najcenniejszy skarb na świecie. Uśmiechnęła się złowróżbnie.

 Odpowiesz skurwielu za całe zło jakie wyrządziłeś — powiedziała w myślach. Schowała szybko skarb pod spódnicę. Potrafiła już wyczuć z daleka zbliżającego się andała. O swoich umiejętnościach zdobytych latami nie chwaliła się nikomu, tym bardziej jemu.

Andał miał jeszcze jedną pasję. Lubił opowiadać swojej niewolnicy o smutnych, często przerażających losach gnębionych przez siebie ludzi. Barsa nauczyła się słuchać tych opowieści. Początkowo sprawiały jej ból. Kiedy jednak zauważyła, że andał rozkoszuje się także i jej bólem, zmieniła swoje zachowanie. Zaczęła się naigrawać z opowiadanych historii, starając się sprawiać wrażenie, że są dla niej pasjonujące i zabawne. Zmianę swojego podejścia do opowieści andała wprowadzała do spotkań z nim stopniowo i powoli. W rezultacie andał, jak mu się wydawało zyskał bratnią duszę, co z kolei skutkowało dla Barsy większą ilością swobód. Stała się niejako jego wspólniczką, skrycie ale skutecznie zmniejszając liczbę dręczonych ludzi. O Dalince nie wspomniała andałowi słowem. Dziewczyna miała zgodnie z jej nowym pomysłem, stać się czymś w rodzaju rekompensaty dla świata za zło wyrządzone ludziom. Barsa, o czym andał nie wiedział, potrafiła już władać magią na tyle by, sama sprostać życzeniu dziewczynki. Było jeszcze coś, co pozwalało jej sądzić, że plan rekompensaty dla ludzi oraz plan ukarania andała się powiedzie. Musiała jednak postawić wszystko na jedną kartę, ponieważ andał z dumą, tryumfalnie poinformował ją, że właśnie zniewolił kolejną kobietę w sposób podobny do tego, jakim posłużył się dziesiątki lat temu, zmieniając jej życie w niekończący się koszmar. Po tym jak andał odleciał, Barsa zabrawszy ze sobą skarb przyniesiony przez Dalinkę wyszła z domu, kierując swe kroki w stronę ni to bagien, ni lasu łęgowego. Udała się do miejsca, w którym kilka lat temu umówiła się z kimś, kto jak podejrzewała, władał prawdziwą magią, nie jakimiś tam szarmami, czarami czy urokami. Tylko po co takiej osobie pierwsza miesięczna krew dziewicy? Tego Barsa nie wiedziała. Nie wiedziała też, co myśleć o istocie, która przy pierwszym spotkaniu otoczyła ją swoim jestestwem na mokradłach, podczas gdy ona zbierała pozlepiane wstęgi ikry okoni, będące jej przysmakiem. Początkowo sądziła, że powiał jakiś mały wiaterek. Cząsteczki powietrza poruszyły się, wywołując na powierzchni wody coś w rodzaju gęsiej skórki. W chwilę po tym, powietrze zgęstniało i objęło ją w sposób, który Barsa spragniona ludzkiego towarzystwa, skojarzyła z przytulaniem. Nagle z wnętrza zgęstniałego powietrza dobiegł głos.

— Witaj, Barso. Doszły mnie słuchy, że jeden z andałów, źle się prowadzi i sieje zło. Powiedziano mi, że jesteś osobą, która zna wszystkie jego występki w szczegółach. Chcę żebyś mi o tym opowiedziała.

Barsa domyśliła się już, że ma do czynienia z astralem, a ponieważ nie darzyła tych istot sympatią obruszyła się.

— Odczep się! — burknęła. — Puść mnie i daj mi spokój. Nie mam zamiaru niczego ci opowiadać. Zostaw mnie w spokoju i wynoś się!

Po czym ugodziła intruza czarem zniechęcającym, jak nazywał go czarownik będący jego twórcą. Czar ten poznała studiując księgi w zamku Kamdor w Kamadzie na Kartynice Południowej. Rzucony czar, działał w taki sposób, że odwodził od powziętych zamiarów. Był czarem skutecznym i co ważniejsze niezawodnym. Ku jej zdziwieniu nie podziałał na intruza.

— Nie zachowuj się tak stereotypowo wobec mnie — usłyszała w odpowiedzi. — To bardzo ryzykowne z twojej strony. Uwierz mi. Usprawiedliwiam to zachowanie i wybaczam ci, bo nie wiesz z kim masz do czynienia.

— Szkopuł w tym, że ja nie chcę mieć z tobą nic do czynienia, kimkolwiek jesteś! Wystarczy, że już jeden tobie podobny niegodziwiec zmarnował mi życie! Mało wam jeszcze!? Nie ma innych ludzi na świecie? Dlaczego mnie się uczepiliście?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 27.34