E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
10
Opowiadania okołoświąteczne

Bezpłatny fragment - Opowiadania okołoświąteczne

Objętość:
37 str.
ISBN:
978-83-8369-177-0
E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
za 10

Pobierz bezpłatnie

Zuzanna Barańska

Pod choinką nadziei

Święta Bożego Narodzenia. Mój najmniej ulubiony czas w roku. Kiedyś kochałem przedświąteczny klimat, kupowanie prezentów, ubieranie choinki. Co roku, najpierw w szkole, późnej w pracy, nosiłem świąteczne ubrania. Kiedy w kalendarzu ukazywał się pierwszy grudnia cała szafa zapełniała się świątecznymi sweterkami. Obecnie kartony ze swetrami leżą w piwnicy nieotwierane od ponad dwóch lat. Oczywiście, o ile swetry przeżyły spotkanie z myszami. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby myszy się nimi poczęstowały. Też mają prawo poczuć świąteczny klimat. Moje szanse na ponowne pokochanie świąt są nikłe, więc kartony będą tam jeszcze leżeć miesiącami. Znienawidziłem ten czas i wszystko, co z nim związane. A teraz stoję na środku Placu Wolności, który wygląda jakby św. Mikołaj na niego zwymiotował. Tylu ozdób i dekoracji w jednym małym miejscu jeszcze nie widziałem. W tym roku miasto zwariowało. Wygląda jak żywcem wyjęte z jakiejś komedii świątecznej. Mikołaje chodzą po ulicach, oświetlone sanie stoją na każdym rogu, a sklepy i restauracje prześcigają się, która będzie miała lepsze oświetlenia w witrynach okiennych. Jak dobrze, że do mieszkania mam już tylko kilka minut.

Otwierając drzwi wejściowe słyszałem jak dzwonek telefonu grał smętną melodyjkę. Podszedłem do komody w salonie i spojrzałem na wyświetlacz. Piętnaście nie odebranych połączeń. Dzwonili wszyscy, którzy tylko mogli: mama, tata, Alicja i Maks. Widać, że jeszcze o mnie nie zapomnieli. Poczułem się dziwnie. Fale gorąca zalewały mnie od głowy w dół organizmu. Chwiejnym krokiem podszedłem do okna i szybko je otworzyłem. Boże Narodzenie — czas wybaczania. Myślą, że to zadziała i się do nich odezwę, albo co gorsza namówią mnie na wspólną Wigilię. I ja jeszcze miałbym się z nimi dzielić opłatkiem? Nigdy w życiu. To za wcześnie na jakiekolwiek okazywanie zaufania. Nie po tym, co się wydarzyło. Stojąc przy otwartym oknie usłyszałem dzwonek smartphone ‘a. Na ekranie ukazało się zdjęcie Alicji, mojej młodszej siostrzyczki. Odebrać? Nie odebrać? Co zrobić? Po krótkiej chwili namysłu dotknąłem zielonej słuchawki.

— Słucham. — powiedziałem cicho i powoli.

— Jurek, dlaczego nie odbierasz? Martwiłam się. — piskliwy głos wydobył się z telefonu. Rozpoznałem, że Alicja jest zdenerwowana. Zawsze mówi zbyt gwałtownie, gdy się denerwuje. — Wszyscy do ciebie dzwoniliśmy. Wiemy, że możesz nie chcieć z nami rozmawiać, ale jutro jest Wigilia. Proszę, przyjedź chociaż na Wieczerzę. Chcemy się z tobą zobaczyć. — wypowiedziała prędko zdania, po czym zapadła cisza. Nikt z nas nie chciał odezwać się pierwszy.

— Nie jest to najlepszy pomysł. Nie mam w sobie wystarczającej ilości siły, by was wszystkich znów zobaczyć. — była to szczera prawda. Nie byłem na to gotowy.

— Wiem, że nie jest tak jak być powinno, ale może to najwyższy czas byś dał nam szansę. To było dwa lata temu. Przestań o tym myśleć. — Alicja wciąż próbowała.

— Nie. Nie umiem zapomnieć. Wybacz, ale nie mogę dłużej rozmawiać. Cześć. — rozłączyłem się zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Jeśli jeszcze ktoś dziś zadzwoni to obiecuję, że spakuję swoje rzeczy i wyjadę na biegun północny. Nie wytrzymam dziś kolejnych telefonów. Nie wytrzyma tego moje serce, które wciąż krwawi. Minęły dwa lata, a ja nie umiem żyć, jakby się nic nie wydarzyło. Mirka była moją wielką miłością. Była moją drugą połówką, dopełnieniem, którego potrzebowałem. Uwielbiałem jej radość, śmiech, optymizm. Ale kochałem też niezdarność, jej bałaganiarstwo i narzekanie na zmywanie naczyń. Przy niej czułem, że żyję właściwie. Wykorzystywałem każdą chwilę. Każda sekunda była wypełniona miłością i szczęściem. Patrząc w jej oczy widziałem uczucie, które owładnęło nami do szaleństwa, bo tak kochaliśmy… szalenie i wyjątkowo. Darzyliśmy się miłością bezgraniczną, dlatego bez wahania oddałem Mirce nerkę.

Jeszcze trzy lata temu nie wiedziałem czy przeżyje następny dzień. Dopiero po niezliczonych badaniach okazało się, że mogę zostać jej dawcą. Nie było takiej rzeczy, której bym dla niej nie zrobił. I stało się. Moja nerka trafiła do Mirki. Uratowałem ją. Wydarłem śmierci byśmy byli razem. Nie mogłem zostać sam. Bardzo pomógł nam wtedy mój brat — Maks. Wysoki, przystojny, dobrze zbudowany trener fitness… to nie śmierć miała pozbawić mnie osoby, którą kochałem bardziej niż siebie samego. Zrobił to mój brat. Byłem tak szczęśliwy, że Mirka wyzdrowiała, a ja wróciłem do pracy. To błogie uczucie wypełniało mnie, dlatego postanowiłem zrobić kolejny poważny krok w stronę naszej wspólnej przyszłości. Rozpocząłem poszukiwania idealnego pierścionka zaręczynowego. Pochłonęło mnie to do tego stopnia, że nawet nie zauważyłem kiedy zaczęło się miedzy nami psuć. Nie poczułem, gdy Mirka przelała swoje uczucie na kogoś innego.

I pewnie przez długi czas nie zorientowałbym się, że między nami kończy się to wielkie uczucie, gdyby nie jeden spacer po mieście.

Dwudziesty trzecia grudnia. Ostatni dzień w pracy przed Bożym Narodzeniem. Dużo do zrobienia i mnóstwo telefonów od klientów. Nie każdy z nich był zadowolony opóźnieniami zamówionych produktów. Wyszedłem na spacer wzdłuż Kanału Młynówka. Naprawdę musiałem odpocząć, szczególnie moje oczy. Od kilku dni przez dwadzieścia godzin dziennie wpatrywałem się w ekran laptopa. Gdy skręciłem w ulicę Mozarta pod budynkiem Filharmonii zobaczyłem obejmującą się parę. Uśmiechali się, stojąc bardzo blisko siebie. Wtedy ich rozpoznałem. Mirka i Maks. Moja dziewczyna poprawiła czapkę Maksowi, jednocześnie dotykając subtelnie jego policzka. Nie był to zwykły dotyk. Był intymny. Takim dotykiem obdarowujesz osobę, która nie jest ci obojętna. To dotyk dla osoby, którą kochasz. Przez kilka sekund Maks wpatrywał się w oczy Mirki, po czym złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Poczułem jak ból rozdziera całego mnie. Nie rozumiałem, co się właśnie wydarzyło. Jak mój brat mógł całować moją dziewczynę, a ona odwzajemnić ten pocałunek? Zdezorientowany, stałem tam i patrzyłem, nie wierząc moim oczom. Nie mogłem się ruszyć, a wtedy ta roześmiana dwójka odwróciła się i spojrzała wprost na mnie. Znieruchomieli tak jak ja. Staliśmy po przeciwległych stronach ulicy i wpatrywaliśmy się intensywnie w siebie. Na naszych twarzach widać było tylko jedno… strach, a właściwie przerażenie. W mojej głowie myśli przelatywały jak błyskawice. Bałem się tego, co od nich usłyszę, ale w głębi serca wiedziałem, co to będzie. Uciekłem. Nie mogłem znieść tego widoku. Odwróciłem się i po prostu odszedłem.

Później było już tylko gorzej. Spakowałem swoje rzeczy i ukryłem się u kumpla. Nikt nie wiedział gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Rodzina myślała, że nie żyję. Szukali mnie wszędzie. Po całym mieście, w szpitalach, u znajomych w Grecji. Zwłaszcza Maks. Nie poddawał się. W końcu mnie znalazł i spotkałem się z nim w Nowy Rok. Najgorszy początek nowego roku jaki mógł mi się przydarzyć. Mówił mi jak żałuje, jak sam jest zagubiony we własnych emocjach, ale powiedział też to, czego nie chciałem usłyszeć. Kocha Mirkę i nie zrezygnuje z tej miłości. Spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu, by rodzące się między nimi uczucie zmieniło się w poważną relację, którą ukrywali przede mną od ponad pół roku. A moja rodzina? Rodzice uwielbiają Mirkę do tego stopnia, że chyba nie zauważyli jak zamieniła sobie brata na brata. Cierpieli, że ja cierpię… przynajmniej tak twierdzili. Osobiście tego nie zauważyłem. Obiad z okazji Święta Trzech Króli mnie w tym utwierdził. Wszedłem niezauważony do mieszkania i ujrzałem widok, który przejął mnie lękiem. Mama, tata, Ala z mężem i dzieciakami oraz Maks z Mirką siedzieli przy stole. Ich zachowanie wskazywało na to, iż nie brakuje im mojej osoby. Przeciwnie. Nie zauważyłem, by zostało przygotowane dla mnie nakrycie przy stole. A podobno tak czekali aż spędzę z nimi czas i nadrobimy smutne święta.

Od kilku godzin rozmyślałem o całej tej sytuacji. Znowu analizowałem każdy miesiąc po operacji Mirki i szukałem nawet najmniejszego znaku, który powinien mi dać do zrozumienia, że nasza relacja ulega zmianie. Chciałem się pozbyć tych myśli, otrząsnąć się, jednak moje złamane serce nie dawało za wygraną. Moje refleksje nic tu nie zmienią. Mirka nigdy do mnie nie wróci. To, co było miedzy nami skończyło się w ten zimny, grudniowy dzień. Jednocześnie zaczęło się oficjalnie pomiędzy nią a Maksem. Muszę to wreszcie zaakceptować. Jeśli tego nie zrobię nigdy nie odzyskam spokoju. Jednak jak można wybaczyć coś tak strasznego, co boli do tej pory. Wbili mi nóż w plecy, niszcząc moje zaufanie do każdego człowieka na tej ziemi. Oddałem jej nie tylko serce, ale również nerkę. Byłem gotowy na wszystko, a ona zdeptała moje uczucie. Dość! Muszę od tego odpocząć, nie mogę się zadręczać. Negatywne emocje, stres i frustracja, które mnie opętały rządzą moim organizmem. Nie mogę na to pozwolić. Chcę żyć. Będzie to trudna egzystencja, ale może już czas przejąć kontrolę. Powoli zrzucić z siebie ten marazm. Muszę wyjść na powietrze. Przejść się, zmęczyć.

Ubrałem się i wyszedłem z mieszkania. Nawet nie wiem kiedy moje nogi zaprowadziły mnie w stronę Wyspy Bolko. Z nieba spadał mały, biały puch. Biała warstwa pokryła drzewa, tworząc widok jak z Narni za panowania Białej Wiedźmy. Wyspa Bolko zapełniła się ludźmi, w szczególności dziećmi, kreując kadry jak z komedii świątecznych. Radość maluchów z powodu śniegu była naprawdę głośna. Biegały i rzucały śnieżkami. Mój nastrój nie pozwalał mi współdzielić się z ich szczęściem. Za dużo euforii w jednym miejscu. Udałem się w stronę centrum. Kiedy szedłem starałem się nie myśleć o tym, co wywołało moje wyjście z domu. Dumałem o wszystkim innym. Moim głównym celem był odpoczynek, zwłaszcza ukojenie psychiczne. Próby nie-myślenia skończyły się przy Moście Zamkowym. Wiedziałem już, gdzie teraz pójdę. Zza ulicy ukazał się pięknie oświetlony, udekorowany świątecznie Rynek Główny w Opolu. Wokół Ratusza znajdowało się mnóstwo stoisk, tworzących Jarmark Bożonarodzeniowy. Cała gama zapachów, smaków potraw świątecznych z dowolnego krańca Polski. Stoisko z pierogami stało z lewej strony wejścia do Ratusza, a tuż przy nim długa kolejka. Świeżutkie pierogi właśnie wyjęto z piecyka. Zapach roznosił się po całym Jarmarku, zachęcając odwiedzających do spróbowania. Tuż za straganem z jemiołą swoje miejsce otrzymało stoisko z tradycyjnymi potrawami kaszubskimi. Grupa ludzi zachwycała się zupą rybną i śledziami po kaszubsku. Inni ze smakiem zajadali się miodnym kuchem. Tłumy spacerowiczów mieszają się ze św. Mikołajami, bałwankami i śnieżynkami. W tle grają kolędy, które są zagłuszane przez rozmowy dorosłych oraz okrzyki zachwytu dzieci. Okrążyłem cały Rynek. Pierwszy raz od dwóch lat nie zdenerwował mnie świąteczny klimat. Poczułem pewien rodzaj radości, że znajduję się w tym miejscu. Nie odczuwałem w pełni tego uczucia, a raczej małą iskierkę, która zaczęła we mnie kiełkować. Powolnym krokiem przemierzałem plac, kierując się w stronę mojego ulubionego miejsca. Tuż przy Pomniku Kazimierza Opolskiego stała choinka. Cudowne drzewko oświetlone tysiącem migających światełek wyższe od Kazimierza o ponad dwa metry. Widok ten napawał mnie tęsknotą za tym magicznym świątecznym czasem. Odkąd tylko pamiętam rodzice co roku przyprowadzali mnie i moje rodzeństwo pod wspaniale przystrojone drzewko. Stworzyli tak naszą małą bożonarodzeniową tradycję. Podziwiałem każdą gałązkę, cieszyłem się z każdego światełka i napawałem wiarą w lepsze jutro.

Uwierzyłem, że jeszcze będę szczęśliwy. Uwierzyłem, że znajdę kogoś, kogo na nowo pokocham. Może moja miłość nie będzie tak mocna jak to uczucie, którym obdarowałem Mirkę, ale na pewno pokocham z równie wielkim zaangażowaniem. Chyba czas zaufać ludziom, otworzyć się na innych i zobaczyć, co przyniesie los.

Rozkoszowałem się widokiem świątecznego drzewka, gdy nagle rozległ się hałas. Ludzie zaczęli klaskać i krzyczeć pełni zachwytu po drugiej stronie choinki. Zaciekawiony zbliżyłem się z tłumem pozostałych do źródła zainteresowania. Gwałtownie zatrzymałem się, gdy ujrzałem komu tak wiwatowano. Jakaś dziewczyna wpadła na mnie, przez moje znieruchomienie. Nie zwróciłem najmniejszej uwagi, co do mnie powiedziała. Moje oczy dostrzegały tylko parę, która właśnie miała swoje zaręczyny. On klękał na jedno kolano, a ona uśmiechała się nieśmiało, ocierając łzy spływające po policzkach. Wokół panowało poruszenie i radość z miłości, która zajaśniała pod choinką. Dziewczyna pokiwała głową twierdząco i ledwo zauważalnie poruszyła ustami. Mężczyzna wyciągnął pierścionek z pudełeczka i założył jej na serdeczny palec prawej dłoni. Okrzykom nie było końca. Tłum oklaskiwał tych dwoje. Radował się ich szczęściem. Chyba byłem jedyny, który tego nie robił. Nie byłem w stanie cieszyć się jak reszta, dlatego że ja ich rozpoznałem. Mirka i Maks. Teraz już narzeczeństwo. Wielki ból rozdarł me serce. Przelewał się po rękach, przez tułów, aż do kostek. Niezwykle ogromna wściekłość okalała moje serce i ciało. Nie mogłem tego powstrzymać. A może nie chciałem? Poczułem się zdradzony drugi raz. Wiedziałem, że będą razem, ale nie spodziewałem się zaręczyn. Nie chciałem w to uwierzyć. Stałem i gapiłem się na zakochanych. Cała uwaga Jarmarku była skierowana tylko na nich. Zaręczyny w samym sercu świątecznego klimatu naszego miasta pośród tysiąca nieznajomych ludzi. Wszystkie gazety będą chciały o tym napisać. Po co dzielić się z obcymi tak ważną chwilą? A może to było ich wyjątkowe miejsce? Ogarnęłam mnie ponowna fala złości. To było moje miejsce. W każde Święta ukrywałem się tutaj przed światem i problemami. Świąteczne drzewko przynosiło ukojenie i nadzieję. Od dziś będzie przypominało ból, rozdzierający moje serce na drobne kawałeczki. Znowu zabrali mi coś mojego. Namiastkę szczęścia jakie mi zostało. Intensywne wpatrywanie się w mojego brata i jego narzeczoną przerwało szarpanie mojej prawej nogi. Zaskoczony spojrzałem w dół i dostrzegłem psa, który zacisnął swoje kiełki na nogawce moich jeansów.

— Bardzo przepraszam. Toffik cały czas ząbkuje. Łapie wszystko, co ma wokół siebie i gryzie ile tylko może. Już go zabieram. — łagodny głos wydobywał się z ust młodej brunetki w czerwonej czapce z napisem „HO, HO, HO!”. Podniosła małego psa i spojrzała na mnie. Próbowałem odwrócić wzrok, jednak te próby spełzły na niczym. Nie przestawałem wpatrywać się w jej oczy. Dostrzegłem coś, czego dawno nie widziałem: nadzieję. Jej uśmiech rozświetlał twarz, aż sam miałem ochotę się uśmiechać. — Wszystko w porządku? Stoisz tu nieruchomo już kilka minut i wpatrujesz się w tę parę. — zatroskanie w jej twarzy mnie otrzeźwiło. Faktycznie, stałem tu i nie zwracałem uwagi na resztę świata.

— Tak. Dobrze wszystko. Ja… po prostu… yyy. — zamilkłem. Co mogłem powiedzieć? Badawcze spojrzenie dziewczyny przenikało moją osobę. — Przepraszam. Mam trudny czas. — wyznałem cicho. — Patrzenie na choinkę mnie uspokaja, ale dziś ta para przypomniała mi o bólu. — chciałem być szczery, ale nie potrafiłem złożyć zdania.

— Rozumiem. W takim razie popatrzmy razem na drzewko. Może odczujesz namiastkę spokoju. — uśmiechnęła się do mnie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
za 10

Pobierz bezpłatnie