E-book
1.47
drukowana A5
43.17
Opowiadania

Bezpłatny fragment - Opowiadania


Objętość:
166 str.
ISBN:
978-83-8189-207-0
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 43.17

Szanowny Czytelniku

Zapraszam do znanego Ci świata, odsłaniając jego drugie, inne oblicze. Znajdziesz tutaj zbiór opowiadań, podzielonych na segmenty, a to wszystko rozpoczyna niebanalna mikrotrylogia z dwoma zakończeniami. Dzięki krótkiemu testowi, będziesz mógł wybrać zakończenie bardziej odpowiadające Twojemu postrzeganiu świata. Możesz przeczytać oba zakończenia, ale bądź świadomy, że zmieni to postrzeganie całości i tylko niepotrzebnie namiesza Ci w głowie.

Jak już uporasz się z mikrotrylogią, zabiorę Cię do strefy śmiechu. Nie szukaj niczego ambitnego tyko się pośmiej. A jak mimo wszystko lubisz szukać drugiego dna, to także je znajdziesz. Możesz odkryć zaskakująco dużo.

Po odrobinie wytchnienia wchodzimy w trudny i dziwny obszar — to teksty eksperymentalne. Żeby się w nich odnaleźć, trzeba się nieźle nagłówkować, a i tak pewnie odbierzesz te teksty na swój sposób, inny od zamiaru autora.

Nie myśl, że po przejściu teksów eksperymentalnych będzie prościej. O nie! Zabiorę Cię w strefę ducha, zagłębiając się wraz z Tobą w świat z pogranicza życia i śmierci, często tą granicę przekraczając. Będzie ponuro, niepokojąco i strasznie, ale właśnie tak ma być.

Chcę byś myślał! Manipulują media, manipulują politycy, także i ja nie stronię od tego. Patrz głębiej i nie przyjmuj bezrefleksyjnie podawanych informacji. Walcz o siebie i o to co naprawdę jest w życiu ważne.

A później mamy z górki. Czekają Cię teksty obyczajowe, a po nich strefa bajki. W końcu nie mogło zabraknąć części poświęconej naszym pociechom. A jak ich nie masz to i tak czytaj. Całkiem możliwe, że zamieszczone bajki są inne, niż te zapamiętane z dzieciństwa, pomimo znanych bohaterów, takich jak: Czerwony Kapturek oraz Jaś i Małgosia.

I to już koniec. By się nie znużyć monotonią, to proponuję przeskakiwać i czytać opowiadania z różnych stref.

Serdecznie dziękuję za poświęcony czas.

Test

Test kwalifikacyjny, po którym będziesz wiedział, jakie zakończenie mikrotrylogii jest dla ciebie.

1. Budujesz rakietę kosmiczną, a elementy kupujesz w pobliskim skupie złomu. Niestety nie masz dostępu do odpowiedniego paliwa. Co robisz?

a) Szukasz kontaktu z Ruskimi, w końcu oni mają takie rzeczy.

b) Siadasz w kącie pokoju i płaczesz, gdyż zostałeś pozbawiony możliwości lotu w kosmos.

c) Poproszę kolejne pytanie, może będzie mądrzejsze.

2. Podchodzi Andrzej Duda i proponuje ci współpracę. Co robisz?

a) Pytasz się go, czy ma dostęp do paliwa rakietowego, gdyż właśnie budujesz rakietę.

b) Mówisz mu, że znasz go, ale nie wiesz skąd i prosisz o autograf.

c) Uciekasz, gdyż wiesz kim jest ten człowiek.

3. Od trzech dni uczysz się języka niemieckiego, co powoduje iż zaczynasz mieć omamy wzrokowe. Co robisz?

a) Próbujesz zagadywać po niemiecku pojawiające się postacie.

b) Idziesz do okulisty, gdyż prawdopodobnie siadł Ci wzrok.

c) Nie dasz rady odpowiadać na więcej durnych pytań.

4. Dzwoni do Ciebie Minister Obrony Narodowej. Co robisz?

a) Chwalisz się, że budujesz rakietę i prosisz go o dotację na projekt.

b) Myślisz „jak ja go nienawidzę” i odkładasz słuchawkę.

c) Co za absurd. Wiadomo, że nie będzie do mnie dzwonił.

5. Jesteś szczęśliwym posiadaczem królika. W telewizji leci program Ewy Wachowicz, w którym sporządzany jest zdrowy rosół z królika. Co robisz?

a) Jesteś zachwycony rosołkiem pani Wachowicz i rozglądasz się za królikiem w wiadomym celu.

b) Kupujesz drugiego królika, z którym nie jesteś jeszcze tak zżyty.

c) To jest okropne.

6. Założyłeś się z kolegą o sto złotych, że w tym tygodniu będzie koniec świata. Siedem dni później, razem z kolegą wchodzicie do warzywniaka i słyszycie, jak jedna z klientek krzyczy „To normalnie jest koniec świata”. Co robisz?

a) Zmieściłeś się w czasie i żądasz stówki.

b) Zastanawiasz się, czy słowa Klientki można potraktować, jako dowód.

c) Ja takich zakładów nie robię, to jest jakaś bzdura, a ten test to porażka.

Za odpowiedź: a — 3 punkty; b — 2 punkty; c — 1 punkt.

W przypadku zdobycia:

6 punktów — pomiń strefę śmiechu i bajki.

7—11 punktów — przeczytaj zakończenie numer 1.

12 punktów — nie wiem co Ci poradzić.

13—18 punktów — zakończenie numer 2 jest dla Ciebie.

Artykuły Gospodarstwa Domowego czyli mikrotrylogia o dwóch zakończeniach

Odkurzacz

Ten dzień miał zadecydować o moim bycie, o części życia, wciąż wydającego się niepełnym. Jakby czegoś w nim brakowało. Bodźce zewnętrzne dochodzące do wewnętrznego „ja” nastrajały optymistycznie. Pierwsze od wielu miesięcy ciepłe promienie słońca, przyjemnie ogrzewały moją pomarszczoną twarz. Zapach skoszonej trawy przywoływał dawno zapomniane obrazy z dzieciństwa. Pierwszy pocałunek w stodole wypełnionej po brzegi sianem stał się drogowskazem ukazującym nieznane wcześniej uczucie, nawracające wciąż i wciąż w towarzystwie bliskich mi kobiet.

Zapach kwitnących kwiatów oraz delikatny ciepły wiatr zwiastujący piękny wiosenny dzień, był niczym obietnica spełnienia najskrytszych myśli. Niestety nie każdy go tak odbierał. Dla alergików nie był to dobry prognostyk, tym samym, czym prędzej chowali się w swoich jednopokojowych apartamentach i z pieczołowitością zamykali okna. Opuchnięte i łzawiące oczy, czerwony nos wydzielający niekończące się zasoby wodnistej cieczy, to był ich znak rozpoznawczy w te piękne, wiosenne dni. To, co dla nich było gehenną, dla mnie stwarzało wielobarwną gamę nowych możliwości.

Niestety czekająca misja nie pozostawiała pola wyboru. Wciąż ukradkiem patrzyłem na pomiętą kartkę z przygotowanymi wcześniej pytaniami. Mimo iż wszystkie wykułem na blachę, obawiałem się, iż w sklepie ze sprzętem AGD stres ponownie okaże się silniejszy i tak dobrze zapamiętane pytania staną się jedynie zlepkiem nic nieznaczących wyrazów. Gdy widziałem nieuchronnie zbliżające się centrum handlowe, przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Wielki oszklony budynek, zajmujący wiele hektarów powierzchni nie był naturalnym tworem, lecz potworem stworzonym w celu stałego wchłaniania coraz to nowych ludzi, pogubionych w swojej zachłanności. Wkrótce znalazłem się przed wejściem i nie wiedziałem, czy to ono się do mnie zbliżyło, czy też ja do niego. Nie miało to w tej chwili znaczenia. Nieodwracalnie nadchodził czas wyboru. Ocierając pot spływający z czoła, przyśpieszyłem kroku, niechcący potrącając coraz to nowych zakupoholików. Dodawało mi to siły, by ostatecznie zmierzyć się z wewnętrznym potworem, wytworem mojej nieposkromionej wyobraźni.

Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się w środku sklepu, a zewsząd otaczały mnie odkurzacze. Żółte, czarne, niebieskie i mnóstwo czerwonych. Były malutkie, średnie, duże i dwa prawdziwe olbrzymy. Wciągacz 3000, przeczytałem nazwę tych najbardziej okazałych. Były wspaniałe, a ich dostojność przytłaczała wszystko wokół. Nowe pralki, które jeszcze chwilę wcześniej zachwyciłyby mnie, teraz stały pozbawione blasku. Lodówki wydawały się zwykłymi szafami skleconymi z metalu, a wentylatory wyglądały żałośnie, kręcąc się niczym pies goniący własny ogon. Odczuwany stres ulotnił się, a ja byłem gotowy do ostatecznej bitwy. Opuściłem dział z odkurzaczami i śmiało podszedłem do sprzedawczyni. To miała być moja pierwsza od wielu miesięcy rozmowa.

— Dzień dobry — powiedziałem drżącym z emocji głosem.

— Dzień dobry — odpowiedziała blondynka, uśmiechając się radośnie.

Ta urocza dziewczyna z dołeczkami na policzkach i pięknym uzębieniem, nieświadoma wyzwania wpatrywała się we mnie.

— Te wszystkie odkurzacze są na sprzedaż? — z entuzjazmem w głosie zadałem nurtujące mnie pytanie. Nie było to jeszcze pytanie z kartki, a spontaniczna inicjatywa, powodująca, iż stałem się jeszcze bardziej pewny swego. — Czy również i później pójdzie mi tak łatwo? — zadałem w myślach pytanie.

— Oczywiście proszę pana — odpowiedziała, uważnie mi się przyglądając.

— To może porozmawiajmy o Wciągaczu 3000.

— Ależ oczywiście.

— A czy on jest bezpieczny? — zadałem pierwsze pytanie z kartki.

— Oczywiście, ma wszelkie możliwe atesty. W naszym sklepie tylko takie produkty oferujemy — odpowiedziała, wciąż szczerząc zęby.

— Załóżmy, że mówi pani prawdę — zrobiłem pauzę — to mając ten odkurzacz w domu, moje potencjalne dzieci mogłyby się czuć bezpieczne? — Patrzyłem na nią, przybierając surowy wyraz twarzy.

— A co mogłoby się stać? — wyuczony uśmiech sprzedawcy zniknął z jej twarzy, a w jego miejsce pojawiła się nic niemówiąca mina.

— Właśnie się o to pytam. Czy dzieci mogą się przy nim czuć bezpiecznie? Czy nic im nie grozi?

— Ze strony odkurzacza raczej nic im nie grozi — odpowiedziała, śmiejąc się nerwowo.

Uważnie się jej przyglądałem. Miała na oko dwadzieścia pięć lat, była zgrabna i powabna. Tak bym to określił. Nawet uniform sprzedawcy nie mógł ukryć tego czegoś. Tylko, czy tak młoda osoba mogła znać się na odkurzaczach?

— Może na razie zostawmy to pytanie. Czy może mi pani powiedzieć, czy nie ma przeszkód, by Wciągacz 3000 przewieźć windą?

— Co? — zaskoczona wykrzyknęła pytanie.

— Pani Magdo — zwróciłem się do niej imieniem wypisanym na plakietce. — Mieszkam na piątym piętrze i tak długi spacer z odkurzaczem raczej nie zachęca do zakupu. Wie pani, gdybym go ciągnął za kabel, to pewnie by się poobijał. Przecież nie będę go nosił na rękach! No niech sobie to pani wyobrazi. Idę po schodach ciągnąc za kabel ten nieszczęsny czerwony odkurzacz. Przecież on tego nie wytrzyma. A właśnie — przerwałem, gdyż nasunęło mi się kolejne pytanie. — Czy Wciągacz jest odporny na urazy?

— Proszę pana, oczywiście może pan wziąć go do windy — odpowiedziała, pośpiesznie rozglądając się wokół.

Rozmowa coraz to bardziej nie podobała mi się. Ta kobieta nie umiała wprost odpowiedzieć nawet na najprostsze pytanie. Mimo wszystko kontynuowałem rozmowę, wypełniając tym samym wcześniej zarysowany plan.

— Wie pani. On nie musi być jakoś szczególnie odporny na uderzenia. Ma być jednak bezpieczny. Czy on może ugryźć?

— To może ja kogoś innego poproszę? Wydaje mi się, iż nie znam się aż tak dobrze na odkurzaczach. — Popatrzyła na mnie niczym spłoszony kanarek.

To, co podejrzewałem, urzeczywistniło się na mych oczach. Ta młoda dziewczyna nie miała pojęcia o sprzedawanych produktach. Ona była zagubiona niczym Czerwony Kapturek oszukany przez wilka. A może to Czerwony Kapturek oszukał wilka? Zaczęły bombardować mnie pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Nie chciałem też robić jej przykrości i postanowiłem podbudować jej ego.

— Niech się pani tak nie przejmuje. Może nie wie pani wszystkiego o odkurzaczach, ale z czasem każdy się wyrabia. Proszę się uśmiechnąć.

Na jej ustach pojawił się uśmiech. Wymuszony uśmiech sprzedawcy.

— Ja może jednak poproszę kolegę — odpowiedziała drżącym z emocji głosem, wciąż utrzymując uśmiech na twarzy.

— Właściwie to prawie wszystko wiem. Proszę powiedzieć, jaką ma moc. — Kontynuowałem rozmowę.

— Osiemset wat — cichutko odpowiedziała i spojrzała jak spłoszony ptaszek.

— Osiemset, dość mało jak na takiego wielkiego potwora. Nie jest zbyt mocny. Macie coś mocniejszego?

— Maksymalnie dziewięćset — odpowiedziała z wyraźną paniką.

Pewnie dziecina wstydziła się tego lichego asortymentu, co nie powstrzymało mnie od wyrażenia zawodu.

— Dziewięćset? Ten piękny Wciągacz 3000 ma dziewięćset wat. To pewnie nie gryzie.

— Nie proszę pana — odpowiedziała zrezygnowana.

— I z tą mocą to nic nie wciąga.

— Wciąga proszę pana. Naprawdę mocny jest.

Zastanawiałem się, czy ta młoda dziewczyna zastawia na mnie pułapkę, bym kupił niepełnosprawny sprzęt, czy też faktycznie może być tak mocny. Pamiętam kolegę z dzieciństwa, narkomana wciągającego kokę. Wydawał się słabiutki, trząsł się cały, a jak przed jego nosem pojawiła się działka, to znikała dosłownie w sekundę. Facet nie był mocny, ale wciągać umiał. Możliwe, że podobnie jest z tym odkurzaczem.

— Wypróbujmy go! — niemal krzyknąłem, ponowie czując entuzjazm.

— To może ja poproszę kolegę? — chyba już po raz trzeci zadała to samo pytanie.

— Damy radę sami — powiedziałem z mocą i poszedłem do stanowiska z odkurzaczami.

Zdjąłem z półki potwora i go złożyłem. Jakże pięknie wyglądał. Srebrzysta rura połyskiwała niczym księżyc w pełni, czarna szczotka wyglądała tak solidnie, że mógłbym nią wbijać gwoździe do ściany. W myślach już był mój, więc czym prędzej zacząłem szukać gniazdka. Chwilę później pięciometrowy kabel podłączyłem do prądu i odpaliłem potwora. Jego praca nie była głośniejsza niż cykanie świerszcza, co wzbudzało niepokój, jednak gdy szczotka niemal przykleiła się do podłogi, obawy ustąpiły miejsca nieukrywanej fascynacji. Podniecony spojrzałem na ten cudny sprzęt i zauważywszy pokrętło mocy, przekręciłem je, co pozwoliło na poruszanie szczotką. Wydawał się naprawdę mocny i rzeczywiście nieźle wciągał. Musiałem użyć naprawdę sporej siły, by oderwać szczotkę od podłoża, a ta powędrowała w kierunku nogi małej dziewczynki, niechcący ją chwytając.

— Mamo, odkurzacz mnie gryzie! — mała krzyczała, histerycznie płacząc.

Chwilę później ktoś odłączył odkurzacz, dwóch ochroniarzy chwyciło mnie pod pachami i zaczęło prowadzić do wyjścia. Ja zaś szamotałem się i krzyczałem.

— To nie moja wina. Ona mi powiedziała, że jest bezpieczny, że nie gryzie. To była pułapka. Ludzie uwierzcie mi! Ratunku!

Czułem się jak w matni, uwięziony i bezbronny, zakleszczony w silnych ramionach ochroniarzy. Siłą woli zapanowałem nad emocjami, a mózg ponownie wziął się do roboty. Miałem szansę. Wąskie drzwi prowadzące na parking stały się sprzymierzeńcem. Uspokoiłem się i powoli szedłem trzymany przez tych dwóch łysych osiłków. Ich mętne oczy i szereg blizn na twarzy niezbyt dobrze świadczyły o ich inteligencji. A zapach, jaki wyczuwałem od nich, świadczył o tym, iż nie zaznajomili się z takim wynalazkiem jak dezodorant. W końcu, czując iż przestałem się szamotać, zwolnili uścisk, a ja odetchnąłem z ulgą. Byliśmy coraz bliżej drzwi i nie wiedziałem tylko, czy to one się do mnie zbliżały, czy też ja do nich. Nie było to w tej chwili ważne.

W końcu nastąpił wyczekiwany moment, stanęliśmy w wąskich drzwiach, szarpnąłem z całych sił i uwolniłem się. Nie gonili za mną, nie wołali mnie. Wiedzieli, że przegrali. Ja zaś biegłem przed siebie, szczęśliwy, że udało mi się zbiec. Byłem wolny. Co prawda nie udało mi się zrealizować celu, ale miałem szansę w kolejnym sklepie. Byłem bogatszy o doświadczenie dzisiejszego dnia. Musiałem tylko być bardziej ostrożny, a niewinnie wyglądający sprzedawca nie zwiedzie mnie w kolejnym sklepie.

Pralka

Silny wiatr przygniatał dostojność naszego świata. Drzewa, symbol siły, zdrowia i mądrości uginały się przed przewrotną siłą żywiołu. Sto kilometrów na godzinę mknęło powietrze, nie znajdując swego miejsca postoju. Bezużyteczna i niszczycielska siła, jakby chciała odgrodzić mnie od potrzeby zakupu. Poplamione spodnie, brudna koszulka, z której wydobywał się niezbyt przyjemny zapach, nie były symbolem mojego istnienia. Lubiłem czystość, szczyciłem się zawsze wypranymi ubraniami, pedantycznie uprasowanymi żelazkiem osiągającym dwieście stopni. Żadnego zagięcia, wszystko płaskie niczym tafla niezmąconej wody. Teraz ubrania także były idealnie wyprasowane, niestety w obliczu wyraźnych plam oraz wznoszącego się ponad podziałami zapachu nie nadawały się do użytku. Próbowałem różnych sztuczek, wkładałem ubrania do zamrażalnika, spryskiwałem je dezodorantem, a nawet starałem się uprać ręcznie. Niestety podejmowany wysiłek szedł na marne. Jak jednak mogłem się mierzyć z pralką, która mknęła z prędkością tysiąca obrotów na minutę. Wiatr szarpiący me ciało, w porównaniu z siłą pralki był niczym niewinna igraszka. A w niej występował także żywioł wody, atakujący zewsząd brud i robactwo. Szedłem więc dalej, ignorując siły natury. To właśnie one stawały się moim sprzymierzeńcem. To dzięki porywom wiatru większość ludzi została w swoich klitkach, nie myśląc o zrobieniu jakichkolwiek zakupów.

Zbliżałem się do sklepu z AGD, a może on się zbliżał w moim kierunku. To jest w końcu nieistotne. Miałem misję i byłem lepiej przygotowany niż do zakupu odkurzacza. Pytania wykute na blachę nie wystarczają, by zmierzyć się z nieznanym. Byłem przede wszystkim czujny i żadna siła nie była w stanie mnie zdezorientować. Stałem w wejściu do sklepu, obserwując to niepokojące miejsce. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to obecne wszędzie odkurzacze, gotowe do ataku. Dlaczego ułożyli je w niemal każdym miejscu? Czy to miała być pułapka, czy też jedynie próba wciśnięcia ich klientom? Pytania rodzące się w głowie nie były istotne. Nauczony doświadczeniem zdawałem sobie sprawę, iż nie mogę zignorować niebezpieczeństwa. Fotograficzna pamięć powinna mi to ułatwić. Oprócz odkurzaczy, stały tam także wentylatory, ekspresy do kawy, gofrownice, lodówki oraz pralki. Niemal na końcu pomieszczenia stały obiekty mojego pożądania.

Byłem zdecydowany wkroczyć do sklepu, mijając panoszące się po nim odkurzacze, jednak wciąż nie miałem pewności, jak zachowają się sprzedawcy. Było ich dwóch, obaj ubrani w żółte uniformy. Jakże oni się różnili! Pierwszy z nich niski, starannie uczesany, z wyprasowanym firmowym mundurkiem, zapiętymi guzikami i czystymi butami typu lakierki. Drugi zaś wysoki i potężny z niechlujną bujną czupryną, z rozpiętą koszulą, spod której wychylała się nazwa znanego zespołu: „Faith no more”. Przyglądałem się im i wciąż nie wiedziałem, który z nich jest mniej groźny. Gdybym nie był odpowiednio przygotowany, z pewnością me kroki instynktownie skierowałbym w kierunku tego chudziny. Wypracowany w ostatnich tygodniach zmysł obserwacji zdemaskował niemal natychmiast niskiego sprzedawcę. Przebiegłe oczka, chytrość wymalowana na jego twarzy dyskwalifikowała go ostatecznie. Drugi sprzedawca, mimo iż nie wyglądał zachęcająco i miał z pewnością więcej siły, wydawał się lepszym rozwiązaniem. To właśnie w jego kierunku ruszyłem, klucząc między półkami, umiejętnie omijając odkurzacze. Stanąłem twarzą w twarz z tym olbrzymem, o głowę wyższym ode mnie i przyglądałem się mu ze strachem pomieszanym z fascynacją. Stanąłem tak blisko niego, iż przez ułamek sekundy jego olbrzymi okrągły brzuch dotknął plamy na mojej koszulce. Cofnął się! Pierwsza bitwa została wygrana, ale co będzie dalej? Rozważania przerwało przywitanie.

— Dzień dobry, w czym mogę służyć? — powiedział grubym, lekko zachrypniętym głosem.

— Dzień dobry. Pralkę chciałem kupić. Czy wszystkie są na sprzedaż?

— Niestety proszę pana, znaczna ich część jest zarezerwowana. Pokażę panu najlepsze sztuki, z tych, co zostały.

Ruszył przed siebie nie oglądając się. Czy zmierzałem do umiejętnie zakamuflowanej pułapki? On mknął, ja zaś co rusz mijałem odkurzacze, starając się zachować względem nich możliwie największą odległość. Wciąż też kątem oka obserwowałem drugiego sprzedawcę, właśnie rozmawiającego z klientem. Czy to możliwe, że i tamten człowiek przedarł się przez wichurę? Musiałem natychmiast przerwać rozmyślania prowadzące w ślepy zaułek. Teraz był czas zakupów.

— Ta jest dobra. — Facet przystanął przy pralce z dwoma okienkami, a właściwie okienku w oknie. — Liczba obrotów tysiąc dwieście.

— Aż tyle? — niemal kucnąłem z przejęcia. — A nie otworzy się?

— Ma zabezpieczenia proszę pana. — Zrobił krótką pauzę i kontynuował. — A panu by się przydała. — wymownie spojrzał na plamę na koszulce.

Był bardziej spostrzegawczy, niż początkowo myślałem. Czy uda się go przechytrzyć?

— Panie, a jak te małe się otworzy i mnie wciągnie. Będzie po mnie — stwierdziłem.

— Że niby co? — spytał i popatrzył tak jakoś dziwnie.

— Zostawmy to — machnąłem ręką. — Ma pan coś jeszcze? Tylko proszę z jednym oknem, wtedy jest bezpieczniej.

Facet tylko wzruszył ramionami i zaprowadził mnie do kolejnej, tym razem bez żadnego okienka.

— Może ta. Okna nie ma, więc nie ma szans by się otwarło — zagaił.

Przyglądałem się zafascynowany. Nie brałem pod uwagę takiego wyboru i szczerze, nie byłem przygotowany na taką alternatywę. Wewnętrzne wątpliwości miotały mną niczym wichura.

— Ale one mają drzwi i nie ma wizjera. Skąd mogę wiedzieć, że to jest bezpieczne?

Facet ponownie wzruszył ramionami i otworzył pokrywę, pod którą znajdowała się srebrzysta powłoka. Przez ułamek sekundy wróciło dawno wymazane wspomnienie. Srebrny pojazd, istoty o dużych głowach z jeszcze większymi oczami. I te ich eksperymenty! Wzdrygnąłem się.

— Proszę ją zamknąć — jęknąłem.

Facet popatrzył na mnie jakoś tak dziwnie i zaprowadził do kolejnej.

— Ta jest ostatnia. Resztę mamy sprzedane. Obroty osiemset, cztery programy, klasa energetyczna B, pojemność bębna cztery kilo. Cienka jest jak diabli, ale jak pan chce?

Patrzyłem na nią i jakoś ciepło zrobiło mi się na sercu. Pamiętam z dzieciństwa, jak siedziałem przed pralką i obserwowałem ubrania wesoło skaczące wewnątrz niej. To była taka właśnie pralka. Ona była bezpieczna!

— Wezmę ją! — zawołałem ucieszony.

— A i w promocji jest dowóz. Za friko i może być natychmiast.

Chwila nieuwagi mogła kosztować bardzo wiele. Nie doceniłem typka, a on najzwyczajniej w świecie był w zmowie. Poprowadził mnie właśnie do tej pralki, gdyż wiedział, że się złamię. Obserwowali mnie od dzieciństwa! Chcieli wejść do mojego mieszkania, chcieli wykraść tajemnice tak pieczołowicie skrywane przed światem. Stałem oko w oko z niebezpieczeństwem. Na skórze pojawiła się gęsia skórka, nogi miałem jak z waty, a jednak musiałem coś szybko wymyślić. Ten mniejszy wraz z klientem stanęli w drzwiach. Czy aby ten trzeci nie jest także w zmowie?

Wiatr zwiastował nieszczęście. To była pogoda dla wisielców! Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem! Uspokój się! Wszystko ucichło, a ja powoli wracałem do rzeczywistości. Przygotowania wzięły w łeb, nie znaczyło to jednak, iż mam się poddać. Wyrównałem oddech, tętno i praca serca wróciły do normy. Dla uzyskania czasu zadałem kolejne pytanie.

— A czy tę pralkę mogę przewieźć windą?

— No przecież my ją panu wniesiemy — odpowiedział, uważnie mi się przyglądając.

Jacy „my”? Musiałem zachować trzeźwość umysłu. Tej pralki nie da się przewieźć windą. Miałem szczęście, że pytanie zadałem dopiero teraz. Pewnie chciałbym uciec, a oni by to zauważyli i byłby koniec.

— Muszę iść za potrzebą — powiedziałem i natychmiast skierowałem się w kierunku drzwi.

— Toaleta jest tam — wskazał palcem. — Zaprowadzę pana. — Olbrzym chwycił mnie za rękę i poprowadził na zaplecze.

Wchodząc tam minąłem dwa złowrogie odkurzacze stojące między drzwiami niczym zazdrośni strażnicy, jak oprawcy zesłani przez demona. Chwilę potem zobaczyłem znaczek toalety i otwarłem drzwi. O dziwo olbrzym nie wszedł za mną. Kolejna niespodzianka, znalazłem się w prawdziwej toalecie. Kibel wraz z deską, spłuczka, umywalka, wszystko koloru białego. Kafelki także białe, a i sufit także. Czy oni się ze mną bawią? Czy chcą mnie zniszczyć psychicznie? Rozejrzałem się wokół i z niemym zachwytem wpatrywałem się w niewielkie okienko bez krat. Bez zastanowienia otworzyłem je, przecisnąłem się i byłem wolny. Biegłem jak opętany, szczęśliwy z takiego obrotu sprawy. Co prawda misja nie powiodła się, ale udało mi się przechytrzyć wrogów. Byli coraz bliżej, było ich coraz więcej, ale ja wciąż byłem wolny! Wydawało się, iż znalazłem się w sytuacji bez wyjścia, że jest już po mnie. Ostatecznie to jednak ja byłem górą. Bogatszy o nowe doświadczenia, obmyślałem kolejny plan jak kupić pralkę i odkurzacz. A jeszcze dzisiaj zauważyłem, iż kuchenka mikrofalowa nie jest w pełni sprawna. Muszę kupić te trzy sprzęty i nikt nie może mi w tym przeszkodzić!

Kuchenka mikrofalowa

Stoję otoczony przez oślepiający mnie mrok. Powoli, krok po kroku realizuję misterny plan, ambitny i dopracowany do najmniejszego szczegółu. Grudniowy mroźny poranek zakrywa myśli, stając się niezamierzonym sprzymierzeńcem. Zamaskowany i niewidoczny zmierzam do ostatniego w moim mieście sklepu ze sprzętem AGD. Czy tam także okażę się bezradny niczym nienarodzone dziecko? Staję przed ostatecznym rozstrzygnięciem. Jestem niczym Dawid stojący naprzeciw Goliata. Czy tak jak i on, wykażę się sprytem i pokonam przeciwnika? Czy spryt będzie wystarczającą bronią? Tabletki pojawiające się w mieszkaniu schowałem przed samym sobą. Trucizna z nich wypływająca omamiła moje jestestwo, moje ja. Czystość myśli wkrótce potem, stała się zaskakująca. Musiałem uderzyć z całej siły, nie bacząc na ogromne ryzyko, wypływające z takiego działania.

Zbliżałem się do sklepu AGD, a może on się do mnie zbliżał? To w tej chwili nie było istotne. Szedłem pewnie, co niechybnie odwracało uwagę od mojej osoby. Czarne okulary, wypchane watą policzki, doklejony wąs, zmienił moje oblicze. Buty na wysokich podeszwach dodały mi parę centymetrów, a zakup nowego ubrania wyeliminował przykry zapach unoszący się wokół. Zewnętrznie stałem się innym człowiekiem, pozostając wciąż tą samą osobą w środku. Obawy, iż wygląd może mieć wpływ na moje wnętrze, zdusiłem w zarodku. Tym razem nie zatrzymałem się przed wejściem, nie przyśpieszyłem także kroku. Taki był plan, okazać pewność siebie nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Praca mózgu przyśpieszyła, co pozwoliło w mgnieniu oka zarejestrować układ sklepu oraz przebywających w nim sprzedawców. Było ich trzech. Ubrani w pomarańczowe kombinezony, a jeden z nich miał jedno oko przykryte czarną opaską. W przedbiegu odrzuciłem go jako potencjalnego rozmówcę. Jedno oko, pomarańczowy kombinezon (liczba 33), dodatkowo piramida na jego odsłoniętej koszulce, wskazywała iż mam przed sobą iluminata. Pozostali dwaj także mogli nimi być, mogli jednak być nieświadomi magii kolorów. Ponowny rzut oka pozwolił na wybranie rozmówcy.

Młody, wyglądający na studenta człowiek, z jeżykiem na głowie i dużymi niewinnymi oczami, wydawał się najlepszym wyborem. Trzeci osobnik nie wzbudzał zaufania. Podejrzewałem, iż jest to ten sam typ, co w poprzednim sklepie AGD. Ogromny z równie ogromnym brzuchem, a zza rozpostartej koszuli wychylał się napis: „Faith no more”. Również i on zadbał o kamuflaż, zmieniając kolor uniformu. Podchodząc do wcześniej upatrzonego sprzedawcy, zatrzymywałem się i oglądałem odkurzacze, nie okazując przy tym żadnych emocji. Mimo iż cały w środku drżałem, a odkurzacze patrzyły na mnie z nienawiścią, zachowywałem stoicki spokój. Nieśpiesznie podszedłem do sprzedawcy i zagaiłem.

— Dzień dobry. Chciałbym kupić odkurzacz, pralkę i kuchenkę mikrofalową — w miarę wyraźnie wypowiedziałem wyuczoną wcześniej frazę.

— Dzień dobry. Czy dokonał pan wyboru, czy też mam w czymś doradzić? — zapytał sprzedawca.

— Prosiłbym o odkurzacz Wciągacz 2520, pralkę Jupiter 600 oraz kuchenkę mikrofalową Faf 12.

— Świetny wybór proszę pana. Czy chciałby pan się coś więcej dowiedzieć o tych produktach?

— Panie Łukaszu — zwróciłem się do niego imieniem wypisanym na plakietce. — Proszę tylko powiedzieć, czy można ten sprzęt przewieźć windą?

— Ależ oczywiście proszę pana. Sprzęt bezpiecznie zapakowany, tym samym przewiezienie go windą wydaje się idealnym wyborem. — Łukasz uśmiechnął się przymilnie, odsłaniając piękne równe białe zęby.

— Rozumiem, iż żaden z nich nie jest agresywny? — ostrożnie zapytałem, mając na uwadze, iż bezpośrednie pytanie o to, czy odkurzacz gryzie, mogłoby mnie zdemaskować.

— Proszę pana, zależy co rozumiemy przez słowo „agresja”. Odkurzacz mimo swojego spokoju wymiata wszystko wokół. Pralka faktycznie jest agresywna, gdyż obraca się z prędkością tysiąc czterysta obrotów na minutę, a kuchenka …

— To mi wystarczy — przerwałem wywód sprzedawcy. — Chciałbym zapłacić.

— Czy ma pan może kartę stałego klienta?

— Raczej nie. — Pytanie obudziło uprzednio uśpioną czujność.

— Przy założeniu karty, otrzyma pan jednorazowy rabat w wysokości pięciu procent. Zakładamy?

— Nie mam przy sobie dowodu — odpowiedziałem naprędce, mając nadzieję, iż nie wzbudzi to podejrzeń sprzedawcy. — A zapłacić chciałem gotówką — wybełkotałem, gdyż wata dotychczas będąca z boku policzka przesunęła się pod język.

— Może i tak być. A sprzęt mamy panu zawieźć do domu? — przymilnie zapytał Łukasz.

— Nie, zaraz będą tu moi koledzy — odpowiedziałem ponownie normalnym głosem, uprzednio radząc sobie z niesforną watą. — Czy może się pan pośpieszyć?

— Ależ oczywiście, już załatwiamy formalności.

Byłem tak blisko, dwaj bezdomni, których wynająłem do przewozu sprzętu już machali do mnie zza witryny sklepowej. Kloszardzi nie mieli zębów, a mimo wszystko uśmiechali się radośnie. Ubrani w kilka warstw kurtek, z czapkami z pontonem i butami pamiętającymi czasy późnego PRL-u nie pasowali do tego świata. Do niczego nie pasowali i może był to żałosny widok, pozwalał jednak na ostateczne zwycięstwo. Sprawy do tej pory szły naprawdę dobrze. Byłem o krok od ostatecznego zwycięstwa. Rozejrzałem się wokół, a serce me skakało z radości. Facet z jednym okiem oglądał jakiś mecz w telewizji, grubas zaś dłubał w nosie, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi.

— Trzy tysiące sto.

Usłyszałem podaną kwotę i niemal ryknąłem z radości. Zwycięstwo! Teraz nikt mnie już nie powstrzyma. Odliczyłem żądaną kwotę i z nonszalancją rzuciłem na blat. To był naprawdę koniec. Siłą woli powstrzymałem łzy radości napływające do oczu. Zwycięstwo! Chciałem tańczyć, śpiewać i krzyczeć, a stałem jedynie, delikatnie uśmiechając się do sprzedawcy.

— Czy mogą panowie sprzęt zanieść do wyjścia? — zapytałem drżącym głosem.

— Ależ oczywiście — odpowiedział, zawołał pozostałych sprzedawców i chwilę później sprzęt znalazł się przy drzwiach.

Byłem górą! Jakże pięknie to rozegrałem. Bez fajerwerków, bez błyskotliwych kwestii przechytrzyłem ich wszystkich.

— Dziękuję serdecznie. Do widzenia — powiedziałem radośnie, ostatkiem sił powstrzymując niezdrowy entuzjazm.

Tamci trzej niemal chórem odpowiedzieli, uśmiechając się do mnie. Jakże żałośni byli w tym swoim pożegnaniu. Prawie im współczułem. Przegrać, mając taką przewagę!

Zakończenie nr 1

Dwaj bezdomni nie odzywając się do mnie, zapakowali sprzęt na wózek i nieśpiesznie człapali w kierunku mojego domu. Jak dobrze poczuć jest smak zwycięstwa, ten się dowie, kogo nieustannie trapiły porażki. Szedłem, podskakując radośnie i podśpiewując kolędy jakże pasujące do mroźnego grudnia. Ostatecznie dotarłem do bloku zachwycony jego wielkością i anonimowością. Byłem niczym mrówka przez nikogo niezauważana. Setki ludzi, każdy ze swoją historią, ze swoimi dramatami, anonimowy dla wszystkich wokół.

— To on.

Usłyszałem kobiecy głos.

— Pomóżcie mu, proszę — dodała.

Spojrzałem w kierunku głosu i ujrzałem młodą, zmęczoną twarz kobiety. Patrzyła na mnie z nieskrywanym smutkiem i rezygnacją. Chwilę później poczułem, jak ktoś mnie ściska i wkłada krępujące ubranie.

— Tato, dlaczego ty to robisz?

A ja już wiedziałem. Na nic zdał się misternie obmyślony plan, nie pomógł mroźny grudniowy poranek, nie pomógł kamuflaż. Oni cały czas mnie śledzili i w końcu dopadli w chwili, gdy chciałem świętować ostateczne zwycięstwo. Wyplułem watę z ust, zdarłem wąsa, zrzuciłem czarne okulary i krzyczałem z rozpaczy.

— Boże, czemuś mnie opuścił! Boże, dlaczego ja?

Poczułem delikatne ukłucie i emocje ponownie znalazły się za mgłą zrozumienia. Wpatrywałem się tępo w otaczający mnie świat, nic nie rozumiejąc. Co się stało? Gdzie jestem? Kim są ci wszyscy ludzie? Ktoś głaskał mnie po głowie, a ja niemal nic nie czułem. Otumaniony i przygnębiony zostałem zamknięty w puszce zwanej ciałem.

Zakończenie nr 2

Dwaj bezdomni nie odzywając się, zapakowali sprzęt na wózek i nieśpiesznie poczłapali w kierunku mojego mieszkania. Szedłem, podskakując radośnie i podśpiewując kolędy jakże pasujące do mroźnego grudnia. Im bliżej byliśmy, tym więcej pojawiało się ogłoszeń o zaginionych psach. Po co je ludzie wieszali? Jak zwierzątko zginęło, to powinni przyjąć to do wiadomości, a nie jątrzyć i straszyć ludzi. Powinni być szczęśliwi, że pozbyli się ryzyka ugryzienia, którego ja nie mogłem uniknąć. Często zrywałem te bezsensowne komunikaty, one niestety pojawiały się wciąż i wciąż nie zważając na moje wysiłki. Czy mogłem temu jakoś zaradzić? Porzuciłem rozważania, gdyż dotarliśmy do bloku ukrywającego klitkę będącą moją przestrzenią życiową. Byłem niczym mrówka przez nikogo niezauważana.

— Panowie wchodzimy — krzyknąłem radośnie.

Bezdomni apatycznie pokiwali głową i wjechali wózkiem do budynku. Zerknąłem na wywieszone ogłoszenia i z ulgą stwierdziłem, iż nie są planowane przerwy w dostawie prądu. Ostateczny sukces był na wyciągnięcie ręki. Trzy jakże ważne sprzęty były o krok od mieszkania. Koło niemożności miało zostać spektakularnie przerwane. Zapakowanie urządzeń do windy okazało się prostsze niż moje wcześniejsze szacunki. O dziwo, również i my zmieściliśmy się w tym niewielkim pomieszczeniu.

— Numer pięć — powiedziałem zachwycony osiągniętym sukcesem i nacisnąłem przycisk.

Szarpnęło i ruszyliśmy w górę. Gęsta atmosfera w windzie i trudności w zaczerpnięciu powietrza nie mogły zmącić mojego szczęścia. Otwarcie drzwi chwilowo rozrzedziło atmosferę, problem jednak wciąż pozostał. Wyciągnęliśmy sprzęt i wziąłem się za otwieranie drzwi. Pięć zamków antywłamaniowych oraz rozłączenie alarmu, które zajmowało mi zazwyczaj dwie minuty, tym razem trwało pięć. Poddając się instynktowi, czym prędzej zapłaciłbym i pozbyłbym się tych żuli. Musiałem jednak metodycznie wykonywać plan. Przy ich wydatnej pomocy sprzęt rozmieściliśmy w przedpokoju, umiejętnie omijając wannę, którą tam wcześniej zainstalowałem. Zamknąłem drzwi i przeszedłem do kolejnego etapu.

— Panowie umieją mówić? — zadałem nurtujące mnie pytanie.

— Ewa Chodakowska — odpowiedział ten z większym nosem, przypominającym kartofel.

Odpowiedź zbiła mnie nieco z tropu, mimo wszystko nie przeszkodziła w kontynuacji planu. Wieloletnie przygotowania procentowały, a zarysowany schemat był równie precyzyjny, jak procedury bankowe. Płynnie przeszedłem od wniesienia sprzętu do rozdzielenia między tych dwóch biedaków środków higieny osobistej. Również i nowe ubrania czekały na swoją kolej tak jak kask, tasak i nóż rzeźniczy.

— Rozbierzcie się panowie — powiedziałem i przyglądałem się im z zachwytem pomieszanym z odrazą.

— Oto wasze ręczniki, żel do mycia i golarki.

— My mamy się myć? — spytał się ten z nosem Napoleona. — W tej wannie? — Kiwnął nieznacznie ręką.

— Nie wygłupiać się i maszerować pod prysznic. Ciuchy zdjąć i wrzucić do wanny. Szybciutko. Zrobię z was ludzi.

— Z nas się da? — wychrypiał wzruszony żul, posiadacz nosa w kształcie kartofla.

— Da. Myć się, bo zaraz padnę od waszych zapachów.

Popchnąłem delikwentów w kierunku łazienki i tam ich zostawiłem. Skołowani i zaskoczeni nie przeczuwali niczego złego. Korzystając z chwili spokoju, chwyciłem ich ciuchy, załadowałem do reklamówki i wystawiłem na balkon. Smród lekko zelżał, a ja zająłem się pracą.

Szybko odpakowałem pralkę i umieściłem ją na wózku wyposażonym w średniej wielkości gumowe, miękkie kółka. Na nogi ubrałem wygodne kapcie imitujące dwa uśmiechnięte goryle i delikatnie popychając pralkę, skierowałem ją do mojego gabinetu.

Otworzyłem drzwi i znalazłem się w klatce teleportacyjnej. Ściany, sufit i podłoga równo wyłożone lustrem pozwalały na przyśpieszenie fal i ich ciągły ruch. Brakowało jedynie sprzętu, który z powodu początkowych błędnych założeń nie wytrzymał obciążeń i został usunięty z pomieszczenia. Teraz zaś miałem nową dostawę i tylko ode mnie zależało, kiedy klatka teleportacyjna ponownie zostanie uruchomiona. Przetransportowałem urządzenie na koniec pokoju, gdzie czekało mnie najtrudniejsze zadanie. Zdjęcie pralki i delikatne położenie na lustrzanej podłodze. Wielokrotnie obejrzane filmy na youtube, pozwoliły na opanowanie techniki zdejmowania urządzeń wielkogabarytowych z wózka.

Po kilku minutach pralka znalazła się na kruchym podłożu, nie naruszając go. Rozejrzałem się wokół i ze wszystkich stron widziałem rozglądającego się mnie, stojącego przy pralce. Tylko takie rozproszenie pozwalało w pełni udanie przenieść obiekt do innego świata. Niestety stwarzało to niebezpieczne iluzje, brutalnie atakujące jaźń i wyrywając mnie z rzeczywistości. Rozproszone myśli umykały niczym królik, goniony przez Alicję z krainy czarów. By go złapać, przymknąłem oczy i ponownie skupiłem się na zadaniu.

Przed podłączeniem prądu do pralki, zdemontowałem jej drzwiczki i moim oczom ukazał się niepokojący, srebrny bęben. Jego chropowata struktura doskonale odbijała promieniowanie elektromagnetyczne, które połączone z mikrofalami wywoływały szarpnięcie kwantowe. Zamontowanie kuchenki mikrofalowej było niezbędnym warunkiem wywołania nie tylko fal mikrofalowych, ale i zakłóceń kwantowych. Dlatego też bez zbędnych opóźnień, kuchenkę z wymontowanymi uprzednio drzwiczkami umieściłem na pralce. Ulokowanie odkurzacza po przekątnej dwudziestu stopni od środka pralki oraz w odległości trzech metrów, pozwalało na wywołanie niemal niezauważalnych drgań powietrza wykrzywiających fale, a to był już ostatni warunek wywołania zagięcia czasoprzestrzeni.

Poprzedni układ nie zdał egzaminu z powodu zbyt małej mocy kuchenki mikrofalowej oraz błędnie wyznaczonej odległości odkurzacza od pralki. W pierwszej kolejności doprowadziło to do awarii odkurzacza, następnie pralki oraz kuchenki. Jednym słowem reakcja łańcuchowa. Psy biorące udział w eksperymencie znikały zgodnie z założeniem, niestety zaprojektowany model czasoprzestrzeni nie pozwalał na określenie ich nowego położenia. Nie było także pewności, czy przeżyły.

Dokonując ponownej analizy modelu, wychwyciłem anomalię zapachową pozostawiającą ślad w czasoprzestrzeni. Wielkość śladu była wprost proporcjonalna w stosunku do jego intensywności oraz okresu wytworzenia. To była szansa na zlokalizowanie wysyłanych obiektów i ich bezpieczny powrót. Tak naprawdę chciałem eksperyment zacząć już teraz. Niestety w domu wciąż przebywali bezdomni. Słyszałem ich radosne śmiechy, dobitnie świadczące o tym, iż wciąż się kąpią. Nie mogłem pozwolić na dalszą zwłokę, dlatego też nie zważając na wyrzuty sumienia, zapukałem do drzwi łazienki i zawołałem.

— Panowie, koniec kąpieli. Czas do domu! — krzyknąłem i momentalnie zrozumiałem niezręczność wypowiedzi. Oni nie pójdą do domu, a na ulicę!

— Już wychodzimy — rozległa się odpowiedź, którą nie wiedziałem do kogo przypisać, czy do tego z nosem napoleona, czy też tego od Chodakowskiej.

Nie było to jednak w tej chwili istotne. Ponownie myśli mogły mną zawładnąć, a to ja musiałem zawładnąć nimi. Wyszli w brudnych majtkach, a ja nie miałem serca, by im je zabrać. To była ich bielizna i mimo jej dużej naukowej wartości nawet o nią nie powalczyłem. Wręczyłem im nowe ubrania, naprawdę ciepłe kurtki i spodnie, nie zapominając o butach oraz czapkach i rękawiczkach. W kieszeni kurtki u każdego z nich pozostawiłem sto złotych.

— Panowie, to dla was — powiedziałem, niepewnie zerkając na gości.

— Dziękuję i chuj — powiedział ten z nosem w kształcie kartofla.

To był chyba zwrot grzecznościowy, tak mi się przynajmniej wydaje. Zdawałem sobie sprawę, iż zostali przeze mnie wykorzystani. Wiedziałem, że moje zachowanie nie jest etyczne. Dla nauki byłem jednak w stanie zrobić wszystko. Oni zaś nieświadomi swojej wartości, ubierali się, by wkrótce opuścić świątynię nauki.

— Do widzenia panowie — pożegnałem się z nimi, wyciągając swoją dłoń.

— Dobra gościu spadamy. — Żul z nosem napoleona pożegnał się w ich imieniu i wyszli z mieszkania.

Zostałem sam. Pędem pobiegłem na balkon i wziąłem koszulkę jednego z żuli. Trzymając ją w ręce, wykrzywiłem się mimowolnie, nie zaniechałem jednak planu. Otworzyłem pokój sypialny i wyciągnąłem z niego budzącego się jamnika. Otumaniony środkami uspakajającymi, nie był w tej chwili groźnym przeciwnikiem. Popatrzył na mnie spode łba i niemrawo kłapnął zębami. Jakże różnił się od groźnego zwierza sprzed dwóch dni. Capnął mnie wówczas w rękę niemal automatycznie i tylko moje stalowe nerwy pozwoliły na jego schwytanie. Nagroda za niego wynosiła pięćdziesiąt złotych. Czyż to nie kpina, by za najlepszego przyjaciela człowieka oferować tak niewiele? Nie był to na szczęście mój problem. Zawiązałem na jamniku koszulkę, zaniosłem do klatki teleportacyjnej, położyłem na podłodze i zamknąłem drzwi.

To była historyczna chwila, dzięki której mogłem w końcu dowiedzieć się, czy teleportacja działa, czy są rzeczywistości równoległe i co najważniejsze, czy obiekt przeżyje. Wziąłem głęboki oddech, przymknąłem oczy i wcisnąłem enter. Usłyszałem ujadanie psa zagłuszane przez szum odkurzacza. Chwilę później szczekanie ucichło, a sprzęty automatycznie się wyłączyły. Zaległa cisza, zwiastująca nowy rozdział w historii nauki. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, na moim modelu pojawił się ruch przeniesionego obiektu. Eksperyment się powiódł!

— Eureka, eureka! — krzyczałem, jednocześnie zrzucając z siebie ubranie.

Wybiegłem na balkon i w mgnieniu oka ubrałem się w łachmany jednego z żuli. Pasowały jak ulał, a ja nawet nie czułem ohydnego zapachu, unoszącego się wokół mnie. Podekscytowany udanym eksperymentem nie zapomniałem o bezpieczeństwie, o warunkach progowych pozwalających na przeżycie w niespodziewanych sytuacjach. To był niezbędny warunek ogłoszenia światu wiekopomnego odkrycia. Ubrałem zielony kask motorowy z biało czerwoną flagą, a do rąk wziąłem tasak i nóż rzeźniczy. Spojrzałem na wannę, która okazała się nietrafionym zakupem i odzierając się z wszelkich myśli, podszedłem do laptopa, włączyłem sekwencję odliczającą i przekroczyłem próg klatki teleportacyjnej.

Mnogość mnie momentalnie zaatakowała zmysły, ja zaś zachowując spokój wypowiedziałem słowa, które miały przejść do historii.

— To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości.

A może ktoś już coś takiego powiedział? To w tej chwili nie było istotne.

Strefa śmiechu

But

— Proszę państwa, chciałbym rozpocząć zebranie zarządu, ale coś tutaj paskudnie śmierdzi. Czy mogę się dowiedzieć, co jest przyczyną?

Olbrzym z wylewającym się poza spodnie brzuchem oraz czerwoną, okrągłą niczym piłka głową rozpoczął walne zgromadzenie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością „PERKOS”. Pytanie, jakie zawisło w przestrzeni, przejął nikomu nieznany Wiesiek. Wstał ze swojego miejsca i ku zaskoczeniu pozostałych stwierdził pewnym głosem.

— To ja.

Prezes spojrzał na niego zdegustowany. Nie kojarzył tego niskiego chudego typka, ubranego w drogi, czarny garnitur. Nie przeszkodziło mu to w wykazaniu swojej wyższości.

— Czy mam rozumieć, iż spotkanie zarządu tak bardzo pana zestresowało, że sfajdał się Pan w majty? — rubaszny głos prezesa przeszył powietrze i zamienił się w niemal histeryczny chichot.


Wszyscy na sali pokładali się ze śmiechu, jedynie Wiesiek zachował powagę, by spokojnie i rzeczowo odpowiedzieć.

— Nie, to nie o to chodzi — stwierdził, patrząc wprost w ledwo widoczne, małe oczka prezesa.

Jego nalana twarz budziła w nim obrzydzenie, nie pozwalał jednak na uwidocznienie swoich uczuć.

— Czy mógłby pan jaśniej?

— Nie chciałbym państwu przynudzać, powiem tylko, iż na podeszwie mojego buta jest psia kupa.

Osoby siedzące najbliżej Wieśka odsunęły się od niego możliwie daleko, natomiast Anka wstała i otworzyła okno. Brzydziła się wszelakim brudem, a siedzenie przy tym typie było wręcz uwłaczające. Zawsze dbająca o wygląd oraz kondycję fizyczną, nie tolerowała niechlujstwa. Dlatego też po otwarciu okna, korzystając z okazji wybrała fotel znajdujący się możliwie daleko Wieśka. Do sali konferencyjnej wpadło tak bardzo potrzebne świeże powietrze. Członkowie zarządu wraz z naczelnym z prawdziwą przyjemnością wciągali je do płuc. Po chwilowym odprężeniu prezes kontynuował rozmowę.

— Czy nie wydaje się to panu mocno niestosowne?

Podjął dalszą rozmowę, chcąc Wieśka zmiażdżyć i ośmieszyć. Nieraz urządzał pokazówki, z których podwładni wychodzili ledwo żywi. Dzisiaj miał okazję zgnieść tego kurdupla, przy okazji wzbudzając strach u innych.

— Wydaje mi się, iż nie jest to zbyt szczęśliwe zdarzenie, ale kto z państwa nigdy nie wdepnął w psią kupę, niech pierwszy rzuci kamieniem — odparł Wiesiek, uśmiechając się pod nosem.

— Może i wszyscy wdepnęliśmy, ale nikt z nas nie przyszedł w takim stanie na zebranie zarządu — odparował prezes, spoglądając kpiąco na Wiesia.

— Widać u was nigdy nie zaszła zbieżność czasowa pomiędzy tymi zdarzeniami, a u mnie i owszem tak jest. Czy mógłby szef doprowadzić mojego buta do stanu, który wszystkim tutaj będzie odpowiadał?

Prezesa zatkało. Z trudnością łapał kolejne hausty powietrza, starając się opanować emocje. Pozostali zszokowani niecodziennym obrotem sprawy spoglądali to na Wieśka, to zaś na prezesa. Do tej pory nigdy nie byli w podobnej sytuacji.

— To co, mogę liczyć na wyczyszczenie mojego buta — niezrażony Wiesiek ponowił pytanie.

Po kilkunastu powolnych oddechach prezes na tyle się uspokoił, iż był w stanie wypowiedzieć dwa słowa, które dobitnie określały jego aktualny stan psychiczny.

— Spieprzaj stąd!

Wiesiek uśmiechnął się szeroko, przykucnął, powoli odwiązał sznurówki, zdjął zabrudzonego buta i jeszcze raz ponowił pytanie.

— To jak będzie, but będzie wyczyszczony?

Zebrani z obrzydzeniem spoglądali na zdjęty but, natomiast naczelny z trudem łapiąc oddech, zdał sobie sprawę, iż sytuacja wymknęła się spod kontroli, a on traci prestiż i szacunek. Wyciągnął telefon, wykręcił numer ochrony i wydał polecenie.

— Proszę natychmiast przyjść do sali konferencyjnej. Trzeba wyprowadzić z niej jednego delikwenta. — Roztrzęsionym z emocji głosem wydał polecenie.

— Czyli mam rozumieć, iż pan chce wyprowadzić z tej sali, nowego większościowego udziałowca spółki? — Wiesiek kpiąco spojrzał na wielką drgającą z emocji masę, która jeszcze chwilę temu mieniła się postrachem pracowników.

Wyprowadzony z równowagi prezes całkowicie bezradny i zdezorientowany, poczuł ostre kłucie w klatce piersiowej. Niemal teatralnie chwycił się za serce i przysiadł na krześle. Krwiście czerwony kolor jego twarzy w jednym momencie wyblakł i przybrał kolor biały. Jego oddech stał się płytki i świszczący, a usta poruszały się, nie wydając żadnego dźwięku.

— Pani Aniu, proszę wezwać pogotowie, możliwe że mamy zawał. Panie Arku proszę odwołać ochronę, raczej nie jest nam potrzebne dodatkowe zamieszanie.

Jako pierwszy w nowej sytuacji jak zwykle odnalazł się Janek.

— To może ja wyczyszczę tego buta?

Tlup

Czy można zakochać się w nogach? Odpowiedź wydaje się oczywista, a są nią taneczne kroki Iwony sunącej i ukazującej jej niewątpliwe atuty, przyćmiewające otoczenie. Sukienka mini odsłaniająca to jakże piękne zjawisko, niezamierzenie zmusza mężczyzn do podziwiania niecodziennego zjawiska. Powszechnie znane właściwości magnesu, doskonale sprawdzały się w przypadku nóg Iwonki. Dyskretne zezowanie usidlonych facetów jest najmniej namacalnym dowodem na niewątpliwy magnetyzm nóg. Również i teraz efekt był widoczny. Faceci potykali się o własne nogi, źle szacowali odległość od przeszkód i dopiero gwałtowne spotkanie ze ścianą, słupem pozwalało na przerwanie magnetycznych właściwości, roztaczanych przez Iwonę.

Reszta ciała, którego także nie musiała się wstydzić, nie stanowiła jednak konkurencji dla nóg. Średniej wielkości piersi nie powodowały niezdrowych emocji, tym bardziej, iż bluzka nie podkreślała ich atrybutów. Zwyczajna twarz, wąskie usta i krótko obcięte włosy także nie wywoływały gwałtowniejszego bicia serca. Iwona lubiła spojrzenia pełne pożądania, kochała je. Z czasem jednak przywykła do nich i spędzając krótkie chwile z synem, nie zwracała na nie uwagi.

Właśnie wracała z trzyletnim Kubusiem z przedszkola. Chciała troszkę z nim pogadać, on jednak nie był tym zainteresowany. Jego głowę zaprzątała myśl o zabawie, o zabawie w piaskownicy. Mimo ubogiego słownictwa potrafił wyartykułować swoje potrzeby.

— Mamo, możemy na chwilę iść do piaskownicy?

Iwona chwilę się zastanowiwszy, stwierdziła iż pomysł jest całkiem niezły. Ona się dotleni, poplotkuje przez telefon, a synek pobawi się w bezpiecznym otoczeniu.

— Dobrze Kubuś, chodźmy.

Chłopczykowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast pobiegł do wymarzonej piaskownicy, a Iwonka wyciągnęła telefon i zadzwoniła do koleżanki.

— Cześć Monia. Jutro mamy naradę i wszyscy się trzęsą ze strachu. […] A ja mam luz, wykonałam sto dwadzieścia procent planu […]. — Jak zwykle streszczała koleżance dzień.

Tymczasem Kubuś pochłonięty zabawą wykopał całkiem sporych rozmiarów dziurę i zawołał.

— Mamuś, tam jest tlup.

Iwonka oderwała się na chwilę od telefonu i krzyknęła do synka.

— Dobrze Kubuś, dobrze — i kontynuowała rozmowę z Monią. — I słuchaj, pamiętasz, mówiłam ci, jaką mam super gadkę. Gdybym pracowała w domu pogrzebowym, to sprzedałabym trumnę jako prezent dla młodej pary. Teraz sprzedajemy akcję domu pogrzebowego „Ostatnie pożegnanie”. I wiesz co? Sprzedałam nowożeńcom pakiet dwudziestu tysięcy akcji. Oni wszystkie pieniądze, jakie mieli z wesela, przeznaczyli na te akcje.

W międzyczasie Kubuś odkopał całą głowę trupa i zawołał do mamy.

— Mamuś, a zrobisz mi wianek z mleczy?

Tym razem Iwonka usłyszała pytanie, przerwała na chwilę rozmowę i krzyknęła.

— Nazbieraj mleczy, to zrobię.

Kubuś posłusznie zbierał kwiatki, tymczasem Iwonka kontynuowała rozmowę.

— Mówiłam im, że jest to super interes, że jest to pierwszy sieciowy zakład pogrzebowy w Polsce. A oni to łyknęli — zaśmiała się dumna ze swojego sukcesu.

Tymczasem Kubuś podbiegł do mamy i położył na jej kolanach zebrane mlecze.

— Słuchaj, muszę już kończyć, robię Kubusiowi wianek.

Iwonka szybko uwinęła się z wiankiem, dała go synowi, a on pobiegł do piaskownicy i położył go na głowie trupa.

— Kuba choć już, musimy iść do domu.

Nie bez problemu wzięła dzieciaka do domu, który wyraźnie niezadowolony próbował zaciągnąć mamę do piaskownicy.

— Mamo, zobacz wianek w piasku –nalegał, natrafił jednak na ścianę niezrozumienia.

Jak wejść do piasku mając tak zjawiskowe nogi? Jak wejść do piasku, mając na nogach piękne czerwone szpilki? Co stanie się z rajstopami? Pytania jednoznacznie wykluczyły ustępstwa, a siła fizyczna była po stronie Iwony.

— Nie marudź. Idziemy! — stanowczo chwyciła rękę Kubusia i tym sposobem zaciągnęła ryczącego jedynaka do domu.

Pechowo, dla Kubusia na obiad był barszcz, za którym nie przepadał. Potem zaś czekała go albo samotna zabawa w swoim pokoju zabawkami, które już nigdzie się nie mieściły, albo siedzenie przed telewizorem.

— Kubuś idź na chwilkę pooglądać telewizję, ja jeszcze muszę zadzwonić.

Iwonka ponownie wyciągnęła telefon i zadzwoniła do mamy, nie zwracając uwagi na swoją latorośl. W trakcie rozmowy zerknęła za okno i zauważyła, iż przed blokiem stoi karetka pogotowia i policja.

— I wiesz co mamo? Pod oknem znowu jest karetka i policja. Pewnie jakiś żul się zapił i zaraz go uprzątną. […] Gdybyśmy mieli więcej kasy, to nie gnieździlibyśmy się na tym osiedlu. A tak, wszędzie patologia. Czasami sama czuję się jak jakiś wykolejeniec. Dobrze, że nie ma straży pożarnej, to przynajmniej niczego nie podpalili. […] Wiesz, muszę kończyć, Maciek wrócił.

Iwonka rozłączyła się, witając męża soczystym pocałunkiem. Gdyby mieli ciut więcej czasu, gdyby byli bardziej wypoczęci, na pocałunku by się nie skończyło, a aktorzy z filmu Emmanuelle, obserwując ich mogliby wpaść w kompleksy. Oczywiście kolejną i najważniejszą przeszkodą był ich syn, który mógłby niespodziewanie pojawić się w najmniej odpowiednim momencie. Rozumiejąc się bez słów, rozłączyli usta i skierowali kroki do pokoju gościnnego, gdzie Kubuś oglądał bajkę. Weszli i już chcieli coś powiedzieć, zobaczyli jednak, iż śpi. Okazja czyni złodzieja i taka właśnie nadeszła.

— Słuchaj Maciek, a co byś powiedział na drugie dziecko?

Może i pytanie nie było romantyczne, ale korzystne ekonomicznie. Iwonka z napięciem spoglądała na męża, uśmiechającego się czule i odpowiedział.

— Wiesz kochanie, że strasznie cię kocham. Widzę też, jak świetnie dogadujesz się z Kubusiem. A dodatkowo dostaniemy pięćset plus. To jest naprawdę super pomysł.

Maciek chwycił małżonkę, zaniósł ją do sypialni i zaczęli się starać o kolejne dziecko, zawstydzając niejednego aktora filmów erotycznych.

Kolejnego dnia Iwonka, przeglądając w pracy Internet, natknęła się na informację:

„W godzinach wieczornych w piaskownicy na osiedlu Słonecznym odnaleziono ciało mężczyzny. Na głowie miał założony wianek z mleczy. Ktokolwiek wie coś o tym zdarzeniu, proszony jest o kontakt z policją.”

— Boże, Marysia słyszałaś — zaaferowana Iwona zwróciła się do koleżanki. — Na naszym osiedlu znaleźli trupa zakopanego w piaskownicy. A wiesz, co w tym jest najgorszego? Ten facet miał na głowie wianek z mleczy. Na osiedlu mamy psychopatę!

— Na pewno go złapią. Nie martw się — odpowiedziała Marysia, która zajęta malowaniem paznokci, nie zwracała zbyt dużej uwagi, do przekazywanych przez Iwonkę rewelacji.

— I wiesz co, jak sobie pomyślę, że Kubuś czasem bawi się w tej piaskownicy, to na myśl o tym, iż to on mógł wykopać trupa, przechodzą mi ciarki po ciele.

Pan Tadeusz

— Pani założy czapkę, jak rozmawia przez telefon. — Basowy głos szefa rozniósł się po pokoju.

— Ja, ja… oddzwonię. — Zaskoczona Marysia zająknęła się i czym prędzej odłożyła słuchawkę.

— I takie są skutki Zosiu, jak rozmawia się bez czapki. — Szef krytycznie spojrzał na nową podopieczną. — Jąka się i klient niezadowolony. A może to prywatna pogaduszka? — powiedział ostrzej. — Pierwszy dzień w pracy i taka samowolka?

— Ale ja tylko… — odpowiedziała przerażona.

— Nieważne. — Szef machnął ręką. — Na szczęście myślę tu za was wszystkich i mam skromny prezent na rozpoczęcie pracy.

Zaskoczona Marysia przyglądała się przełożonemu i aż odebrało jej mowę. Czy on ją w coś wkręca? Tylko że był cholernie poważny, żadnego błysku w oczach, uśmiech beznamiętny. W ogóle wyglądał jak typowy szef. Nienaganny szary garnitur, szczupła sylwetka, niebieska koszula, zwyczajne spodnie i lakierki. A w ręku zielona czapka zimowa z wielkim czerwonym bąblem.

— Zośka, czy wyglądam jak okaz z ogrodu zoologicznego? — Zirytowany próbował przywołać nową pracownicę do porządku. — Tu się pracuje! — wrzasnął i wręczył jej czapkę. — Proszę ją natychmiast ubrać.

— Ale ja jestem Marysia — wyjąkała dziewczyna, a w jej oczach pojawiły się łzy.

— Nie mówi się „jestem”, a „mam”. Gramatyka kuleje — bezceremonialnie przerwał. — A o zwierzątkach, to proszę rozmawiać po pracy.

Skołowana dziewczyna założyła czapkę i usiadła na miejscu. To była jej pierwsza praca i miała inne wyobrażenia o niej. Spodziewała się zastać zgrany zespół, normalnego szefa, a jedyne co było normalne, to jego ubranie. Reszta znacznie odbiegała od standardów.

W pokoju oprócz niej siedziały jeszcze dwie dziewczyny. Przy oknie Patrycja, a przy szafie Renata. Ta przy oknie beztrosko wymachiwała gołymi stopami, a na zgrabnym nosie usadowione miała okulary przeciwsłoneczne. Wyglądała na niezłą laskę i Marysia przy niej czuła się jak kopciuszek. Porównanie z nią boleśnie dźgało jej ego. Dla Patrycji natura była łaskawa, by nie powiedzieć hojna. Miała doskonałą rumianą cerę, zgrabny mały nos i piękne, pełne usta, przyciągające wzrok mężczyzn, nieraz powodując u nich niezdrowe podniecenie. Marysia z przykrością i niemal wstydem przyznała, że jej cera jest blada, nos niemal zdjęty z Napoleona, a usta wąskie, nadając surowy wyraz jej twarzy. I co ważne, Patrycja przyciągała wzrok mężczyzn nie tylko ślicznymi ustami, ale także bujnym biustem i cudną figurą. Marysia zaś nie mogła się poszczycić takimi atutami. Lekka nadwaga i niewielkie piersi, czyniły ją niemal niewidzialną dla płci przeciwnej. Za to nieraz sprawdzała się jako koleżanka do wypadów na imprezy. A na głowie! Ostateczny cios otrzymała od szefa. Patrycji głowa przyozdobiona była złotą koroną, współgrającą z jej blond włosami, a Marysia siedziała w czapce z bąblem, zakrywającym jej krótkie, czarne włosy.

Zdecydowanie dodawała jej otuchy Renata. Kobieta w wieku emerytalnym o smutnym wyrazie twarzy. Włosy ciemne i proste, liczne zmarszczki oraz widoczny wąs. I miała aparat nazębny! Nie wyglądała dobrze, a jej wysoka waga, pozwalała nosić jedynie obszerne sukienki. Na jej biurku, nie wiedzieć czemu stał różowy jednorożec. To właśnie ona miała wdrożyć Marysię w obowiązki.

— Zosia, halo tu ziemia. — Jej rozmyślania przerwał szef. — Wie, co ma robić?

— Tak wiem — odpowiedziała dla świętego spokoju.

— Wiem, że nie wiesz, ale Renia cię wdroży.

Szef odwrócił się i wyszedł z pokoju.

— Nie przejmuj się. To tylko dzisiaj — skrzeczącym głosem powiedziała Renia. — Pierwszego dnia zawsze tak się popisuje. Ubiera się elegancko, a my… — przerwała zawstydzona. — A my rżniemy wariata.

— Ale dlaczego? — Marysia nic nie rozumiała. — Co my tu robimy?

— Pracujemy — odpowiedziała blondynka. — Taki klimat, nie ma co się roztkliwiać.

Patrycja intensywnie wklepywała dane do tabelek, nie zwracając uwagi na nową koleżankę. Renata zaś wyraźnie nie miała ochoty do pracy.

— Ona tak zawsze. Trzy lata pracuje i nic jej nie rusza. Szef każe założyć koronę, ona zakłada. Każe siedzieć bez butów, ona siedzi. Każe pomalować paznokcie na zielono, ona to robi.

— Ale po co? — Marysia w dalszym ciągu nie rozumiała modelu działania firmy. — W czym niby to ma pomóc?

— A bo ja wiem. — Niechętnie przyznała się do niewiedzy. — To wszystko faktycznie jest męczące. Mam problemy z hormonami i zaczął mi rosnąć wąs, chciałam go zgolić, ale szef nie pozwala. Powiedział, że dodaje mi uroku. Dodatkowo podarował mi aparat na zęby i pilnuje, bym zawsze go zakładała. I ten jednorożec. — Machnęła ręką i zmieniła temat. — Ale płaci dobrze i jest wyrozumiały.

— To ja zawsze będę musiała siedzieć w tej czapce? To jest chore! — krzyknęła oburzona Marysia, a jedynym efektem były pretensje Patrycji.

— Tu się pracuje — burknęła. — Nawijajcie kilka tonów ciszej.

— Czapkę będziesz musiała nosić — cichutko powiedziała Renia. — I tak masz dobrze, poprzednia nosiła skrzydła anioła. A toalety mamy wąskie i zwyczajnie się tam nie mieściła. Zwolniła się po tygodniu. Biedactwo — powiedziała z nieukrywanym współczuciem.

Tadeusza, rozterki pracownic nie interesowały zupełnie. Zarządzał jedną z komórek renomowanej firmy doradztwa podatkowego i jedyne co się liczyło, to jego pozycja. Miała być niezagrożona i tak też było. Wybierał pracowników kompetentnych i dobrze im za pracę płacił. Nie mogli oni jednak mieć szansy na wygryzienie go. Dlatego też profilaktycznie zabezpieczał się przed ewentualnymi zakusami podwładnych, robiąc z nich niegroźnych ekscentryków. Dzisiaj miał kolejną wizytację i nie chciał, by nowa została odebrana zbyt dobrze. Pukanie do drzwi oznaczało koniec rozmyślań i początek trudnego dnia.

— Proszę wejść — odezwał się Tadeusz oczekując na wejście Mieczysława.

Zawsze czuł do niego respekt i dążył do tego, by chociaż w minimalnym stopniu mu dorównać. Niedościgniony wzór. Facet był wysoki, szczupły i miał kaloryfer na brzuchu. Włosy blond starannie zaczesane w lewą stronę i aryjskie rysy twarzy. Cenił w nim nie tylko wiedzę, ale też wysportowaną sylwetkę i przede wszystkim racjonalne podejście do pracy.

W drzwiach ukazała się natomiast niska, gruba postać z wielkimi czerwonymi okularami. Typ na głowie miał kraciasty, czarno biały beret idealnie komponujący się z lakierkami o tej samej kolorystyce.

— Proszę wyluzować — odezwał się kurdupel. — Jestem nowym szefem. Możesz mi mówić Adam.

Tadeusz patrzył i nie wierzył w to, co widzi. Gdzie jest jego poprzednik? Dlaczego nikt mu nic nie powiedział? Tysiące pytań atakowało zmysły, a on rozdziawił gębę i wpatrywał się nic nie rozumiejąc.

— Niepełnosprawny umysłowo, czy co? — Adam bąknął pod nosem i głośniej zakomunikował. — Nie mamy czasu na zastoje umysłowe. Pozbieraj się Tadek i idziemy poznać zespół.

— A co się stało z Mieczysławem? — wybełkotał.

— Poszedł po rozum do głowy i wciąż go szuka. — Kurdupel zaśmiał się złośliwie. — To co idziemy, czy wyruszysz za Mietkiem?

— Tak, idziemy — beznamiętnie odpowiedział Tadeusz.

I wtedy jak grom z jasnego nieba uderzyła go niepokojąca myśl. Ten nowy był dziwakiem, jego pracownicy wyglądali na dziwaków, a on jeden nie. Był cholernie zwyczajny i nie pasował do reszty. W przebłysku olśnienia postanowił zapobiec katastrofie.

— Może pójdę uprzedzić zespół, że jest wizytacja. Niech się przygotują.

— Ależ nie trzeba. Lubię zaskakiwać — zaśmiał się. — Lubię niespodzianki. A ty nie? — ponownie zarechotał i zanim Tadeusz zdążył zareagować, dodał. — Jak mnie zobaczyłeś, to wyglądałeś jak ryba walcząca o odrobinę wody.

— To wcale nie tak. — Tadeusz wciąż miał nadzieję i chcąc uniknąć porażki, ponowił propozycję. — Cenię pracę zespołową i wiem, że moi podwładni wolą nie być zaskakiwani. Może jednak ich poinformuję?

— Nie trzeba. Już jesteśmy przed drzwiami, nie ma sensu wracać.

Adam nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. Już pierwszy rzut oka nie pozostawiał wątpliwości. To był idealny zespół. Ludzie inteligentni, o analitycznych umysłach i z fantazją, jakiej mogli im pozazdrościć artyści. Kobieta z czapką z bąblem, druga z wąsem i trzecia z okularami przeciwsłonecznymi.

— Doskonale. — Zatarł ręce. — Niesamowite. — Zdjął beret i ukłonił się nisko. — Chciałem dokonać zmian, a tu nie ma takiej potrzeby. Fantastycznie.

Adam rozglądał się zadowolony, natomiast Tadeusz ratując swoją reputację podbiegł do biurka Renii i chwycił jednorożca.

— Jednorożec jest mój. — Wyciągnął go w kierunku szefa i zaśmiał się nerwowo. — To taki amulet — dodał.

Kurdupel spojrzał na niego z niechęcią i wiedział, że jedna zmiana będzie nieunikniona. Tadeusz był nieszczery i nie dało się tego nie zauważyć. A nie mógł pozwolić na to, by nie mieć zaufania do podwładnych. Mrużąc oczy, spojrzał na niego i powiedział.

— Tadeusz do gabinetu.

Zrezygnowany, wciąż trzymając jednorożca, wyszedł z pokoju i w milczeniu zmierzał do swojego gabinetu, który już niedługo nie miał być jego. Usiadł na fotelu i czekał. Adam przyglądał mu się w milczeniu i szykował się na zadanie ostatecznego ciosu. Już chciał przerwać ciszę, gdy drzwi skrzypnęły i do pokoju weszła Marysia, trzymająca w ręku czapkę z bąblem. Nie czekając na zaproszenie krzyknęła.

— Nie będę nosić tej idiotycznej czapki. Mogę robić wszystko, siedzieć po godzinach, parzyć kawę, ale nie będę z siebie robiła debila.

Niespodziewana wizyta nowej, przez Tadeusza została przyjęta niczym cud zesłany z nieba. Przyjął surowy wyraz twarzy, popatrzył z niechęcią na podwładną i władczo powiedział.

— Pani Zofio, tę czapkę nosiłem pięć lat w pracy i zawsze pomagała mi w twórczym podejściu do podatków. To był amulet, z którym się nie rozstawałem, a on w zamian obdarzał mnie szczęściem i powodzeniem w biznesie — ciężko westchnął i kontynuował. — A pani zwyczajnie nim wzgardziła. Nawet gorzej, traktuje ją pani jak najgorsze zło. Proszę podejść i mi ją oddać.

Tadeusz wpatrywał się surowo w Marysię, a ona wciąż nie mogąc zrozumieć, co się dzieje w firmie, podeszła do szefa i wręczyła mu nieszczęsną czapkę.

— Proszę iść do koleżanek i kontynuować pracę. Jutro z panią porozmawiam.

— To, ja pójdę — wyjąkała i jak niepyszna wyszła z gabinetu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 43.17