Katarzyna Blanche Brzuszek
Opium
“(…) Sicut ignis ardet,
demergat aquam
Sepeli terram
Aut aerem suffocat…”
„(…) to jak spalić ogień,
Utopić wodę,
Pogrzebać ziemię
Albo udusić powietrze…”
Librum hunc tibi dedico
*
Tę książkę dedykuję Tobie
Elizjum, 15 III 2024
A pomimo tego, że nie spali zbudził ich nie tylko brzask gorejącej nad horyzontem Gwiazdy, ale przede wszystkim Brzask Sumienia…
Dzień zapowiadał się przebiegać jak każdy inny, był piątek, godzina szósta rano. Keriste, brązowowłosa, dwudziestojednoletnia dziewczyna z kolorowymi oczami właśnie zbierała się na zajęcia, na swoim uniwersytecie. Któż by pomyślał, że w takim miejscu jak Elizjum mogłaby powstać kiedykolwiek jakakolwiek uczelnia. Miejsce to było trochę inne. Małe miasteczko usiane domkami jednorodzinnymi przypominające bardziej wioskę. Większość osób znała się jeśli nie blisko to chociaż z widzenia. W centrum miasteczka znajdował się mały rynek, na którym rzadko odbywały się jakiekolwiek uroczystości. Nieopodal rynku stał ogromny, stary, jeszcze drewniany kościół, z drewnianym ołtarzem i witrażami przedstawiającymi oblicza świętych w oknach. Było także miejsce, w którym co tydzień rozstawiało się ogromne targowisko. Mieszkańcy Elizjum mieli wtedy okazję spotkać się, porozmawiać i wymienić plotki na temat swoich sąsiadów. „Centrum” miasta nie było jednak najlepszą częścią tego miejsca. Domy mieszkańców znajdowały się raczej na obrzeżach miasteczka. Nie stały bardzo blisko siebie, ale też nie były oddalone zbytnio. Elizjum charakteryzowało się pięknymi lasami i polanami. Wiejskie ścieżki prowadziły do pięknego jeziora, które nocą często przypominał kolorem rozlaną rtęć. Wiosną i latem na polanach kwitły maki i rumianki. Keriste uwielbiała rumianki, więc kiedy tylko widziała, że zaczynają ożywać zrywała kilka do domu aby go przyozdobić. Mieszkała w jednym z domków niedaleko ogromnej polany, który wynajmowała. Budynek ten był nadzwyczajnie daleko od innych w stosunku do pozostałych zabudowań. Keriste jednak nie przeszkadzało to zbytnio, ponieważ mieszkała tam tylko na czas pięcioletnich studiów. Był piątek, a więc ostatni dzień zajęć. Studiowała psychologię mając w planach zostać psychologiem w sądzie wojskowym. Doskonale wiedziała, że czeka ją długa droga aby osiągnąć to co zamierzyła, ale jej determinacja prowadziła ją wciąż dalej i dalej. Dziewczyna miała na uczelni jedną bliską koleżankę, która często wracała przy okazji weekendu do rodzinnego domu. Tak się składało, że w ten piątek do Keriste mieli przyjechać jej rodzice — Mariel i Arsen. Dziewczyna zebrała się na zajęcia i już była gotowa do wyjścia kiedy zorientowała się, że nie zabrała ze sobą płaszcza. Był Marzec, a więc powietrze było jeszcze zimne, zwłaszcza rano. Zamknęła drzwi i pospieszyła czym prędzej na autobus, którym dojeżdżała na zajęcia. Zdążyła w ostatniej chwili, a po paru minutach znajdowała się tuż przed drzwiami swojego uniwersytetu. Tak się składało, że piątki nie należały do najgorszych dni tygodnia — miała zaledwie dwa wykłady, na które uczęszczało zazwyczaj niewiele osób. Ona jednak lubiła swój kierunek i każda okazja do nabywania wiedzy była wystarczającą motywacją aby wstać rano i pofatygować się na uczelnię. Upłynął pierwszy wykład, a pod koniec drugiego dostała wiadomość od swojej mamy, że wraz z tatą są już w drodze do niej. Trasa z rodzinnego domu Keriste do Elizjum zajmowała około dwie i pół godziny. Dziewczyna wracając z domu wstępowała zawsze do jednego ulubionego sklepu, w którym sprzedawcy dokładnie ją już kojarzyli. Postanowiła przygotować obiad dla swoich rodziców, ponieważ wiedziała jak droga do Elizjum jest wyczerpująca. Kiedy skończyła robić zakupy poszła na przystanek i co się rzadko zdarzało zdążyła idealnie na autobus linii 13, który podjeżdżał na przystanek niedaleko jej domu. Kiedy tak z niego szła zauważyła, że polana nieopodal jej domu zaczyna się delikatnie wyścielać świeżą zielenią. Ucieszyło ją to, ponieważ zrozumiała, że niedługo zaczyna się okres, w którym znów będzie mogła zbierać swoje ukochane rumianki i przeplatać ich bukiet czerwonymi jak krew makami. Weszła do domu i zaczęła przygotowywać posiłek. Pomiędzy zrobiła jeszcze podstawowe porządki i przygotowała pokój dla swoich rodziców. Domek z zewnątrz wydawał się bardzo mały (tak jak każdy w tym miasteczku), ale po wejściu do wnętrza jakby się rozszerzał. Miał parter i jedno piętro. Keriste nigdy na nim nie była, ponieważ nie odczuwała takiej potrzeby, dodatkowo wiedziała, że góra jest zagospodarowana przez właścicieli, którzy może nie życzyliby sobie aby tam wchodziła. Prawdę mówiąc nigdy tych właścicieli nie spotkała. Znalazła ogłoszenie o domu do wynajęcia na tablicy w swojej uczelni i postanowiła skontaktować się pod podany numer. Z drugiej strony usłyszała kobiecy głos, ciepły, ale dało się słyszeć, iż należący do kobiety około lat pięćdziesięciu, może pięćdziesięciu kilku. Właścicielka poinformowała ją, że zależy jej wraz z jej mężem na wynajęciu domu jak najszybciej i na jak najdłuższy okres. Cena za wynajem wydawała się być podejrzanie niska jak za wielkość budynku. Keriste wraz z rodzicami przemyślała ofertę, bowiem właścicielka zaznaczyła, że nie muszą się spotykać aby podpisywać umowy, mogą to załatwić przez pocztę. W miasteczku jednak nie było lepszych ofert, więc dziewczyna wraz z rodzicami postanowiła zgodzić się na warunki trochę dziwnych właścicieli. Pieniądze za wszystkie opłaty również wysyłała pocztą na podany przez wynajmujących adres. Sami oni nigdy nie zjawili się w wynajmowanym domu. Keriste mieszkała na parterze, ponieważ dom zawierał wszystkie pomieszczenia potrzebne do funkcjonowania na tym piętrze. Dodatkowo z drugiej strony domu było wyjście na ogród, który również należał do obszaru zamieszkiwanego przez studentkę. Dziewczyna często zastanawiała się co jest na górze, ale finalnie nigdy tam nie weszła. Ponadto jej rodzice zaznaczali od początku, że nie ma potrzeby aby szwendała się po czyimś domu. Warunki na parterze nie były jak w pałacu, ale nikt tego nie wymagał. Keriste chciała mieć gdzie się wyspać, ugotować i odpocząć. Dom był na tyle duży w środku, że kiedy przyjeżdżali jej rodzice to ona spała w innym pokoju, a oni w innym. Nie była to więc typowa studencka kawalerka. Dodatkowo w ogrodzie po wyjściu z domu był piękny drewniany taras w ogóle nie pasujący do tego co działo się na parterze domu. Keriste i jej rodzice stwierdzili, że być może właściciele lubią odpoczywać na świeżym powietrzu, więc zbudowali go tak pięknego aby odpowiadał ich poczuciu estetyki. Kiedy tak gotowała obiad zapatrzyła się na taras, który był widoczny z kuchennego okna. Postanowiła otworzyć na chwilę wyjście do niego aby przewietrzyć dom po gotowaniu. Zawiał marcowy wiatr, który poruszył dopiero co przesadzoną do doniczki białą różę. Dziewczyna postanowiła upiec dodatkowo jeszcze szarlotkę, którą jej rodzice uwielbiali. W całym domu unosiła się woń jabłek połączonych z masłem i cynamonem. Piec piszczał informując o tym, że ciasto już doszło, ale Keriste była jak w transie patrząc na drewniany taras. Zachowywała się tak jakby kogoś tam widziała pomimo, iż była całkowicie sama. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi, który wybudził ją z tego stanu. Otrząsnęła się, wyłączyła piekarnik, który w końcu usłyszała i poszła sprawdzić kto dzwoni. Okazało się, że na miejscu są już jej rodzice. Zaprosiła ich do domu, a oni zaczęli znosić wszystkie swoje rzeczy bowiem przyjechali do córki na cały weekend. Mariel uwielbiała przyjeżdżać do Elizjum, ponieważ czuła w nim spokój. Lubiła chodzić sobotnimi porankami na targowisko po świeże warzywa. Wieczorami razem z mężem często chodzili na spacery, które swój finał miały nad jeziorem. Mieszkańcy miasteczka bardzo często jezioro to nazywali Styksem. Mówili, że w noce kiedy Księżyc oświetla je swoją poświatą wyglądało jakby chciało pochłonąć dusze wszystkich, którzy nad nim stoją. Każdy jednak wiedział, że to tylko żarty. Kiedy weszli do domu wszędzie unosiła się woń szarlotki, a Keriste przygotowała talerze, na których mieli zjeść wcześniej przygotowane przez nią leczo. Kiedy tak jedli Arsen zapytał swojej córki, czy w domu wszystko dobrze. Ta odpowiedziała twierdząco oprócz tego, że w jej pokoju na suficie, w jednym rogu pojawiło się jakieś pęknięcie. Uznali jednak, że dom ma już swoje lata i takie rzeczy nie powinny nikogo dziwić. Nastało późne popołudnie i ku zdziwieniu zza chmur w końcu wyszło Słońce. Za oknem dało słyszeć się ćwierkające ptaki i łagodny szmer wiatru w koronach trzew, w ogrodzie Keriste.
Zmęczeni podróżą rodzice postanowili zacząć szykować się do snu. Ich córka wcale nie protestowała, ponieważ sama była zmęczona po całym tygodniu nauki. Pomimo, że na uniwersytecie nie miała wielu godzin zajęć to ogromną część swojego prywatnego życia poświęcała nauce. Dużo czytała, oglądała i szukała informacji na własną rękę. Gdy miała tego wszystkiego dość pisała wieczorami wiersze. Po zmroku kiedy Arsen oglądał telewizję Keriste pokazywała Mariel swoje nowe podręczniki. Uwielbiała książki tak jak jej matka i posiadała ich całe mnóstwo. W rodzinnym domu miała w pokoju biblioteczkę na prawie całą ścianę zapełnioną rozmaitymi pozycjami. Uwielbiała filozofię Nietzschego. Bardzo dokładnie wiedziała też jak odnieść ją do ludzi obecnych czasów. Kiedy tak siedzieli przy ciepłym świetle lamp nocnych usłyszeli stuk dochodzący z tarasu. Mariel i Keriste zamarły na chwilę, ponieważ wybiło ich to z transu książkowego. Arsen postanowił sprawdzić co się stało i uchylił delikatnie drzwi. Zauważył małego ptaszka, który zapewne uderzył w okno, w locie. Hmmm, ptak? W nocy? Uderzył w okno? Chciał sprawdzić, czy małemu stworzeniu nic nie jest, ale nawet nie zdążył, ponieważ ten otrzepał się i szybko odleciał gdzieś ponad polany. Arsen stał tak jeszcze przez chwilę patrząc na pole rozciągające się pod osłoną nocy. Nie przypominało w ogóle tego, którym zachwycali się w dzień. Było ciemne jak źrenica oka i wydawało mu się, że się w niego wpatruje. Zamknął drzwi, ponieważ wzmożył się silny, nocny wiatr, który mroził kostki nóg. Wracając na kanapę opowiedział o zajściu i wszyscy wrócili do czynności, które wykonywali przed wydarzeniem. Kiedy wybiła godzina dwudziesta trzecia postanowili położyć się spać aby chociaż trochę odpocząć. W domu nastała ciemność taka jak ta wpatrująca się w Arsena z pól. Keriste bowiem zasłaniała na noc wszystkie okna, ponieważ to pozwalało jej szybciej zasnąć i lepiej spać. Po chwili wszyscy zasnęli.
Około drugiej w nocy dziewczyna zbudziła się i chciała pójść do kuchni aby nalać sobie szklankę wody. Zawsze robiła to zanim położyła się spać, ale z jakiejś przyczyny tego wieczoru o tym zapomniała. Stwierdziła, że być może to po prostu kwestia zmęczenia. Kiedy otworzyła oczy pierwsze co pobiegła ręką do włącznika lampki, którą miała tuż przy łóżku. Kiedy światło rozlało się po całym pokoju dokonała szokującego odkrycia. Sufit, o którym poprzedniego popołudnia mówiła ojcu zaczął pękać coraz bardziej i nagle runął wraz z jakimś tapczanem, który wpadł do jej pokoju z góry. Rodzice słysząc huk przybiegli do pokoju córki i zauważyli dziurę oraz wpadający przez nią mebel. Arsen podszedł do zawaliska bliżej i stwierdził, że coś musiało być nie tak ze stropem, ponieważ wszystko jest popękane, wygląda jakby kiedyś trawił go ogień. Ale przecież to niemożliwe. Zwracając uwagę na to, że jest środek nocy stwierdzili, że zajmą się tym nazajutrz od samego wschodu Słońca. Keriste poszła do łazienki, ale wody znów nie przyniosła aby postawić ją koło łóżka. Któż wie, być może tym razem z emocji, a nie zmęczenia.
Nadszedł kolejny dzień — sobota. Jak powiedzieli tak zrobili. Od samego rana, tuż po śniadaniu postanowili zająć się dziurą w pokoju. Po drobnych dyskusjach i propozycjach jak można by załatwić tę sprawę doszli do wniosku, że przy okazji zrobią mały remont całego pokoju. Dlaczego by czegoś nie odnowić skoro pojawiła się już ku temu okazja? Zaczęli od wyniesienia wszystkich mebli. Najgorzej szło im z łóżkiem, było bardzo ciężkie i do tego złożone z dwóch części. Musieli radzić sobie z nim aż we trojkę. Kiedy jednak udało im się wystawić większość rzeczy z pokoju tak aby nie przeszkadzały w remoncie pojechali do miasteczka po materiały. Większość sklepów w Elizjum była skupiona wokół niewielkiego rynku. Mariel zauważyła, że władze miasteczka szykują się już na wiosnę i sadzą w ogromnych, betonowych donicach kwiaty. Arsen jednak pospieszał matkę i jej mniejszą kopię, ponieważ wiedział, że nie mają wiele czasu na remont — jutro już niedziela, a oni musieli wracać do swojego domu. W sklepie spotkali nieco dalszego sąsiada Keriste — Glena. Glen uśmiechnął się do nich i zapytał, czy wszystko dobrze po wypadku, który wydarzył się w nocy. We trójkę stali jak wmurowani, ponieważ nie mieli pojęcia skąd mężczyzna wiedział co się stało. Ten uspokoił ich i wyjaśnił, że Maetta — bliższa sąsiadka Keriste, blisko osiemdziesięcioletnia pani słyszała w nocy huk i powiedziała mu dziś o tym z samego rana. No tak, w tym miasteczku nic nie ukryje się przed nikim. Arsen wyjaśnił Glenowi, że wszystko dobrze, po prostu potrzebują zrobić mały remont. Ten z kolei zapytał, czy to nie należy do obowiązków właścicieli, ale za chwilę zreflektował się, że przecież oni nie byliby zdolni zrobić tego remontu. Cała rodzina Fray’ ów uznała, że właściele są może po prostu starszymi osobami, które nie poradziłyby sobie z takim przedsięwzięciem i o nic więcej nie dopytywali wciąż uśmiechniętego Glena. Człowiek ten był wysokiej postury i dużej masy ciała. Miał na sobie koszulę w zieloną kratę i ogrodniczki w kolorze butelkowej zieleni. Rozmawiając z Arsenem wyjaśnił, że przyjechał najpierw po farbę do drewna, ponieważ musi odmalować swój drewniany taras, ale zapomniał o impregnacie i musiał wrócić po raz drugi. Arsen stwierdził, że mieszkańcy tego miasteczka pałają jakąś dziwną sympatią do drewnianych tarasów, ale pożyczył Glenowi tylko owocnej pracy i poszedł szukać tego co będzie im potrzebne do naprawienia sufitu i odnowienia pokoju. Kiedy skończył kompletować zakupy w drodze do kasy zauważył, że Glen znów zawitał do sklepu. Jak się okazało zapomniał lakieru do drewna i znów musiał wrócić. Stali razem przy kasie i wszyscy we czwórkę wyszli razem ze sklepu. Glen pożyczył im również miłej pracy i zapakował się do swojego auta po czym odjechał z piskiem opon. Arsen, Mariel i Keriste wrócili do domu po czym od razu zabrali się do pracy. Dzień był wyjątkowo ciepły jak na Marzec, więc Keriste stwierdziła, że otworzy drzwi do tarasu. Po chwili wszyscy spostrzegli, że do kuchni weszło jakieś malutkie stworzenie. Zbliżyli się ostrożnie, a Arsen nie mógł uwierzyć własnym oczom — by to ten sam ptak, który wczoraj mało nie zabił się o szybę domu. Mariel stwierdziła, że takich ptaków mogą być setki i nie ma pewności, że to konkretnie ten. Arsen mimo wszystko przeczuwał w środku, że to właśnie ten. Było lekko przed południem i cała rodzina zabrała się do pracy. Każdy robił coś innego. Czas mijał jak szalony, ale widoczne były postępy w pracy. Po paru godzinach udało się zlikwidować dziurę wraz z wypadającym przez nią tapczanem. Wyciąganie go było chyba jednym z gorszych zajęć, ponieważ nikt nie chciał wchodzić na piętro domu co niewątpliwie byłoby wygodniejsze. Mariel powiedziała, że tej nocy Keriste prześpi się w salonie, ponieważ pokój będzie niewywietrzony, a chemikalia unoszące się w powietrzu mogą spowodować zatrucie. Keriste nie bardzo podobał się ten pomysł, ponieważ w salonie spała tylko kilka razy kiedy zasnęła ze zmęczenia. Wolała spać w mniejszych pomieszczeniach gdzie po przebudzeniu się miała od razu dostęp do lampki nocnej. W salonie bowiem tak nie było. Trzeba było wstać i przejść kawałek ażeby zapalić ogromną, salonową lampę o ciepłym świetle. Dziewczyna miała właśnie odgrzewać obiad kiedy Arsen zawołał ją aby mu pomogła. Mariel powiedziała, że ta zrobi to za nią, a żeby córka poszła pomóc ojcu. W drodze z kuchni do pokoju Keriste mijała schody prowadzące na piętro domu. Zatrzymała się przed nimi i patrzyła chwilę w nicość. Miała wrażenie jakby coś ciągnęło ją na górę domu choć niczego ani nikogo tam nie było. Arsen nie mogąc doczekać się córki wyszedł z pokoju i zastał ją w stuporze wpatrującą się z nicość tak jak robił to on poprzedniego wieczoru. Wyrwał dziewczynę z transu i poprosił żeby pomogła mu w oklejaniu ścian taśmą. Kiedy skończyli to robić Mariel zawołała ich akurat na obiad. Usiedli do stołu i wtedy Keriste oznajmiła rodzicom, że skoro nie może spać u siebie to po prostu sprawdzi, czy nie dałoby się przespać jednej nocy na górze.
Arsen i Mariel popatrzyli po sobie i powiedzieli córce z dużym wahaniem w głosie, że nie wiedzą, czy jest to najlepszy pomysł. Córka stwierdziła, że nigdy przecież nie byli jeszcze na górze i nie wiedzą, czy da się tam w ogóle mieszkać. Dom może przypominać na piętrze strych zawalony starociami, ale też może okazać się zdatny do zamieszkania choć na tę jedną noc. Arsen wrócił do pracy, ale razem z Mariel nadal nie byli przekonani co do pomysłu Keriste i nie patrzyli na niego z aprobatą. Wiedzieli jednak doskonale, że nie mogą zabronić córce wejścia na górę domu, bo jeśli bardzo będzie tego chciała to jeśli pojadą, to ona i tak to zrobi. Lepiej więc żeby uczyniła to w ich obecności. Widzieli bowiem, że od pewnego czasu zżera ją ciekawość co może znajdować się na górze domu, a potwierdziła to tylko sytuacja kiedy ojciec znalazł ją wpatrującą się w nicość schodów. Keriste postanowiła przekonać się co skrywa góra jej domu. Zaczęła wchodzić delikatnie po drewnianych, lakierowanych schodach, trzymając się poręczy tak, jakby nie chciała kogoś zbudzić. Wydawało jej się, że idzie całą wieczność, w rzeczywistości trwało to tylko kilka sekund, bo nawet nie minutę. Kiedy weszła na górę i znikła z pola widzenia Mariel nie mogła uwierzyć własnym oczom. Dom wyglądał pięknie, tak jakby był całkowicie odrębną budowlą od tego na dole. Miał całkowicie inny układ pomieszczeń co wydawało się być na ogół dziwne, ale nie dla Keriste w tamtym momencie. Wszystko było wyłożone drewnianą, polakierowaną boazerią, pod którą jak można było się domyślić z wieku domu mógł kłębić się azbest. Nie miało to w tamtym momencie znaczenia. Ku jej zdziwieniu wszystko to nie wyglądało jak strych zawalony starociami. Dziewczyna zaczęła zwiedzać pomieszczenia, bo dom wyglądał zupełnie jak pałac. Nie mogła uwierzyć, że jest w tym samym budynku, który znajduje się na dole dlatego wszystkiego dotykała aby upewnić się, że to na pewno prawda. Weszła do łazienki, od której drzwi były uchylone. Na środku stała porcelanowa wanna z pozłacanymi nóżkami, na których były wyrzeźbione rozmaite wzory. Na wieszaku wisiały jedwabne ręczniki, z jakiegoś powodu aż cztery. Umywalka była wykonana z tej samej porcelany co wanna, ponieważ dziewczyna czuła jej strukturę pod opuszkami palców. Nad umywalką wisiało jeszcze piękniejsze lustro. Zwierciadło miało nieskalane żadną rysą, a obleczone było złotem z wyżłobionymi wzorami jak w królewskiej łaźni. Nawet słuchawka do wody była wyrzeźbiona. Płytki na podłodze i ścianach wydawały się być tak wycyklinowane, że można było się w nich przeglądać. Dziewczyna wyszła z łazienki i otworzyła drzwi koło niej. Jej oczom ukazała się piękna sypialnia. Nie wiedzieć dlaczego z dwóch stron pokoju stały ogromne małżeńskie łoża, ale zmysły Keriste były całkowicie uśpione jak po Opium dlatego dziewczyna nawet nie zastanawiała się, czy coś jest nie tak. Pościele na łożach były obleczone w śliską, ale przyjemną satynę. Pod palcami dawała jednak złudzenie aksamitu. W pokoju stała jeszcze ogromna szafa z drewna, która była zdobiona frezami. Dziewczyna zauważyła, że w pokoju są ogromne okna i drzwi za firanami, które były wyszyte haftem gobelinowym. Odsłoniła je i okazało się, że drzwi prowadzą do wyjścia na balkon. Otworzyła je, a do pokoju wpadł podmuch powietrza wraz z promieniami marcowego Słońca. Jedno łoże stało niedaleko drzwi balkonowych, a drugie naprzeciwko, ale lekko po skosie od pierwszego. Nad tamtym łóżkiem wisiał także telewizor z czego Keriste nie kryła zadowolenia. Położyła się na jednym z łóżek i sama nie wiedziała, czy to dzieje się naprawdę, czy może to tylko sen. Po chwili usłyszała kroki, pomimo że przez cały korytarz na podłodze rozciągał się dywan wyglądający niczym arras. Okazało się, że w drzwiach do pokoju stanęła Mariel. Ona chyba też nie do końca mogła uwierzyć w to co widzi. Keriste zaczęła się cieszyć i pokazywać matce to łoża, to balkon, to łazienkę. Mariel była w szoku i nie odzywała się przez cały czas jak córka oprowadzała ją po piętrze. Były tam jeszcze trzy drzwi, które do końca pozostały zamknięte. Matka z córką zeszły na dół i opowiedziały Arsenowi o tym co dzieje się na górze. Drzwi balkonowe pozostawały ciągle otwarte. We trojkę stwierdzili, że skoro góra jest tak piękna to w zasadzie dlaczego Keriste mieszka na dole w takich sobie warunkach. Później dotarło do nich, że być może właściciele nie chcieliby aby ktoś pałętał się im po piętrze wyglądającym jak z filmu, ale na potrzebę sytuacji aby Keriste przespała tam jedną noc. Dziewczyna zaczęła zbierać najpotrzebniejsze rzeczy aby wziąć je ze sobą na górę. Arsen nadal pracował w pokoju córki, a matka ukroiła kawałek szarlotki i pijąc świeżo zmieloną kawę podziwiała z salonowej kanapy ostatnie promienie znikającego za linią horyzontu Słońca.
Nastał wieczór i Keriste postanowiła wziąć kąpiel. Kiedy zebrała swoje rzeczy i weszła na piętro domu poczuła woń jabłek, masła i cynamonu. To dodawało temu miejscu jeszcze lepszego nastroju. Robiło się już ciemno dlatego zamknęła drzwi balkonowe, które ciągle były otwarte. Weszła do łazienki i odkręciła gorącą wodę aby wanna zaczęła się powoli napełniać. Znalazła na półce płyn o zapachu elizejskiej róży, jaśminu i czarnej porzeczki. Postanowiła go dolać odrobinę do wody, a już kilka kropel sprawiło, że przebił on swoim zapachem nawet woń cynamonu. Zgasiła główne światło i zapaliła poboczne tak jakby dodatkowo nadać miejscu klimatu. Rozczesała włosy i weszła do wanny. Wzięła gąbkę, która sprawiała, że jej ciało robiło się aksamitnie gładkie. Po chwili siedzenia w wannie usłyszała kroki. Nie były to jednak zwykłe kroki, a kroczki małych dzieci, które biegają po lakierowanej podłodze jakby się ganiały i coś krzyczą. Odwróciła się za siebie, ale nic nie spostrzegła w pogrążonym mrokiem korytarzu. Miała bowiem ograniczony punkt widzenia, ponieważ drzwi były tylko lekko uchylone. Stwierdziła, że być może po prostu jej rodzice robią coś na dole i stąd te głosy. Za chwilę jednak usłyszała bardzo podobne dźwięki, odwróciła się, ale znów bezskutecznie. Słyszała kroki jeszcze kilkukrotnie, ale stwierdziła, że nie ma sensu się już odwracać. Po chwili jednak siedząc tyłem do wcześniej uchylonych tylko odrobinę drzwi poczuła czyjąś obecność za sobą. Postanowiła odwrócić się ostrożnie, a jej oczom ukazała się kobieta, około pięćdziesięciu, może pięćdziesięciu kilku lat, o cerze jasnej jak kozie mleko i w wiktoriańskiej sukni, której jednak obojętny wyraz twarzy zmienił się w przeraźliwy grymas tak jakby coś jej się nie spodobało. Keriste odwróciła się i skuliła w wannie w obawie przed tym, że kobieta zrobi jej jakąś krzywdę. Po chwili kiedy spojrzała za swoje plecy nikt za nią nie stał. Była przerażona. Nie była w stanie zracjonalizować sobie, że być może po prostu głowa płata jej jakiejś figle. Ooo nie. Zawinęła się w ręcznik i z mokrymi włosami zbiegła na dół do swoich rodziców, którzy oglądali w salonie film. Nie wiedzieli co się dzieje widząc córkę całą mokrą i przerażoną jakby zobaczyła ducha. Keriste oznajmiła im, że na górze ktoś jest. Na początku nie wiedzieli co jej powiedzieć. Przecież to niemożliwe żeby w domu był ktoś oprócz nich. Dziewczyna była jednak na tyle przerażona i pewna tego co mówi, że Mariel postanowiła pójść na górę i zobaczyć o co chodzi. Arsen postanowił zostać na dole i zamknąć drzwi od tarasu. Pomimo późnej godziny nadal były otwarte, ponieważ o dziwo jak na Marzec było bardzo ciepło. Mariel szła pierwsza, a jej córka za nią. Tym razem szła po schodach wolno, ponieważ realnie się bała. Drzwi od pozostałych trzech pokoi były nadal zamknięte. Keriste poszła do sypialni usiąść na jednym z łóżek. Poczuła pod nogami satynowa pościel i jej delikatność. Mariel weszła do łazienki, ale nie spostrzegła nic prócz wody z pianą w wannie, z której unosił się przyjemny zapach i rozchlapanej wody wkoło wanny. Wróciła do córki i wchodząc do pokoju zobaczyła zapłakaną Keriste. Usiadła koło niej i wytłumaczyła, że nikogo tam nie ma. Coś jednak było nie tak. Poczuły nagle łagodny powiew jakby letniego już powietrza. Dziewczyna zastanawiała się skąd on dobiega i spostrzegła za chwilę, że drzwi od balkonu są otwarte. Mogłaby by przysiąc, że zamykała je zanim wzięła kąpiel. Matka wstała i zamknęła drzwi rozglądając się przy okazji po ogrodzie. Wyglądał na niezmieniony choć nie dostrzegała go w całości, ponieważ był bardzo duży. Jej pole widzenia sięgało tylko do garażu, w którym postawili swoje auto na czas pobytu u córki. Drzwi od sypiali były otwarte, kiedy tak obie siedziały usłyszały szmer. Zanim Mariel zdążyła podejść aby sprawdzić o co chodzi spostrzegła, że korytarzem przechadzają się jakieś postacie. Teraz i ona zamarła. Keriste wstała z łóżka i idąc powoli ku drzwiom trzęsącą się ręką pokazała matce na korytarz tak jakby ta nie widziała przed chwilą co się właśnie stało. Doskonale zapamiętały twarze ludzi z korytarza i pobiegły na dół, tym razem obie przerażone, do Arsena. Wysłuchał ich opowieści i pomimo, że na początku nie bardzo chciał dawać wiarę tym słowom to końcowo zaczął odczuwać dziwny nacisk w swoim wnętrzu. Wydawało mu się, że coś jest nie tak już od sytuacji z ptakiem. Usiedli w salonie na dole i zastanawiali się o co może chodzić. Rodzice doszli do wniosku, że jeśli ich córka ma mieszkać w tym domu to jacyś ludzie nie mogą po prostu się po nim przechadzać. Skąd się tam w ogóle wzięli i kim byli? Keriste ze zdenerwowania zaczęła chodzić po salonie. Nagle spostrzegła, że na regale za książkami stoi jakieś zdjęcie. Nigdy wcześniej go nie widziała, bo nawet jak sprzątała to starła się nie ruszać rzeczy właścicieli. Zdjęcie ukazywało dokładnie tę samą parę ludzi, którzy jak gdyby nigdy nic przechadzali się po górze domu i ewidentnie nie mieli dobrych zamiarów względem domowników. Ich twarze były wywinięte w nienaturalny uśmiech, który wrywał się w pamięć niczym wypalony ogniem na skórze. Keriste wyjęła zdjęcie z ramki i odwróciła je tyłem. Kiedy przeczytała co jest na nim napisane upuściła je i usiadła na kanapie bez słowa. Mariel wstała i podniosła zdjęcie. Rozpoznała na nim twarze dwójki ludzi. Koło nich stała jeszcze dwójka małych dzieci. Wszyscy ubrani w stroje z epoki wiktoriańskiej. Na tyle zdjęcia widniał podpis: „Rodzina Fisher’ ów tragicznie zmarła w pożarze domu”. Arsen i Mariel też nie widzieli co robić, brakowało im słów. To znaczy, że ten dom spłonął, to znaczy, że ktoś go odbudował, to znaczy, że właściciele nie żyją, to z kim cały czas prowadzili korespondencję na temat wynajmu domu? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Arsen stwierdził, że muszą pozbyć się tych atrap, które żyją w domu z ich córką na górze już prawie dwa lata. Dał instrukcję Mariel i Keriste, a sam oznajmił, że mężczyznę jakoś wywoła z domu, a one niech zajmą się kobietą. Plan był jasny choć może okrutny. Trzeba było po prostu zabić to co panoszyło się po domu. O dziwo nikt nie potrafił wyjaśnić czym były te postaci. Nie były to duchy, miały normalne ciało, tylko ten nienaturalnie wykrzywiony uśmiech. To z nim było coś nie tak. Było nad ranem, więc zaczynało świtać. Jednak wciąż była to poranna, marcowa szarówka. Mariel i Keriste zostały w domu i nerwowo rozglądały się po każdy kącie tak aby nic nie mogło je zaskoczyć. Nagle z podwórka rozległ się krzyk Arsena i Mariel wybiegła z domu do męża aby mu pomóc. Kazała córce uważać na siebie i w razie czego bronić się tym co jest pod ręką. W domu zapanowała cisza. Keriste została sama. Cisza ta była tak głęboka, że jej głośność aż dźwięczała wysokim rejestrem w uszach. Nagle dziewczyna usłyszała delikatne kroki. To co mieszkało z nią na piętrze przez dwa lata, a o czym nie miała pojęcia, właśnie schodziło po schodach prosto po nią. Kiedy to spostrzegła sięgnęła po szklany wazon, który stał na ławie. Postać kobiety w ekspresowym tempie zbliżyła się do niej i uśmiech przemienił się w przeraźliwy krzyk. Keriste chcąc się bronić uderzyła postać wazonem w głowę, a ten rozbił się w taki sposób, że szczątki szkła wbiły się postaci w szyję raniąc wszystkie naczynia krwionośne i narządy. Krew była wszędzie. Na podłodze, na dywanie, na meblach, weszła nawet w materiał kanapy. Przyjemna woń cynamonu, która bezustannie wypełniała dom zmieszała się z odorem krwi. Keriste płakała doskonale wiedząc, że kobieta ta nie żyje. Z jakiegoś powodu nie było jej żal, a wręcz czuła ulgę. Wzięła postać za nogi i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi wejściowych ciągle przy tym płacząc. Otworzyła je i cały czas ciągnęła kobietę w ciemnej sukni przez ogród aż do garażu, w którym stało auto. Ciało zostawiało za sobą krwawy ślad. Kiedy zbliżała się do garażu zauważyła swoich rodziców i mężczyznę leżącego z wbitymi na przestrzał grabiami w plecy. On także krwawił. Postanowili zakopać ciała obok garażu tak aby sąsiedzi nie dowiedzieli się o całym zajściu. Keriste kiedy odwróciła się w stronę domu spostrzegła, że drzwi od balkonu są otwarte, ale wciąż bardziej skupiała się na zakopaniu leżących przed nią stworzeń. Ciągle płakała, a marcowe powietrze otulało jej twarz i sprawiało, że łzy stawały się jeszcze zimniejsze. Jej rodzice jak gdyby nigdy nic. Z mechanicznymi twarzami ryli w ziemi głęboki dół. Kiedy skończyli wrzucili do niego dwójkę ludzi i zakopali. Wszystko przykryli trawą tak aby nie pozostawić za sobą żadnych śladów. Chcieli tylko żeby ich córka była bezpieczna. Na końcówkach trawy pozostawały wciąż kropelki krwi, które zaczynały iskrzyć się niczym rosa.
Mimo braku odpoczynku nie czuli zmęczenia… (teraz wróć i przeczytaj pierwsze zdanie).
***
…a wtedy drzwi do sali rozpraw otworzyły się na oścież. Opowiem Wam co dzieje się w głowie wydającego wyrok kiedy musi udać się na naradę z własnym Sumieniem. Ostatnio, Drogi Czytelniku, mówiłam Ci, że spotkamy się na ogłoszeniu wyroku. Takowy dzień zapewne nastąpi, ale aby poznać decyzję trzeba najpierw poznać tajniki jej podejmowania. Chciałabym przedstawić Ci Muzy i Jaźnie. Coś co ma w sobie każdy, ale nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
Nasze ostatnie spotkanie zakończyło się tak, że Sędzia udał się na naradę z własnym Sumieniem, a do sali weszli Adwokaci. Widzisz, postępowanie w Naszym przypadku jest o tyle dziwne, że nie dotyczy kradzieży, nie dotyczy innych występków, czy zbrodni. Chodzi o sprawy wyższe. Sądzimy przecież radość, miłość, przyjaźń, a nawet śmierć i życie. Nie da się więc od tak podjąć decyzji (o ile w ogóle istnieje osoba kompetentna aby to uczynić). Na sali rozpraw pojawili się Adwokaci — Muzy i Jaźnie. Domyślam się, że zapewne niewiele Ci to teraz mówi. Nic dziwnego. Znaczna część ludzi wcale się na nich nie skupia. Być może dlatego, że ich nie widzimy. Zaobserwowałam, że bardzo często nie skupiamy się nad rzeczami, których nie widzimy. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że to właśnie one kreują podejmowane przez nas decyzje i wybory. Skupiamy się nad tym co widzimy, bo możemy tego dotknąć, bo po prostu możemy coś z tym zrobić. To co czujemy odsuwamy raczej na drugi plan. Ach… łudzimy się chyba, że wszystkie „niemiłe” uczucia znikną. Jak bardzo się mylimy… być może zaczną siedzieć cicho na jakiś czas, ale kiedy wybuchną to ze zdwojoną siłą.
Narada z własnym Sumieniem jest jedną z niewielu czynności, z którymi człowiek musi zmierzyć się sam. Proste, przecież kiedy jesteś niski, a potrzeba Ci ciastka z górnej półki to poprosisz wyższego żeby Ci je podał, gdy Twojemu psu wpadnie pod łóżko piłka poprosisz domownika z dłuższą ręką aby ją wyciągnął. Ze szponów sumienia nie uratuje Cię nikt. Dzieje się tak pewnie dlatego, że każdy ma swoje własne. Kiedy idziesz na rozmowę z nim siadasz w ciemnej sali. Jesteś tylko Ty. Siedzisz, nie odzywasz się i po prostu czekasz. Krzesło na którym spoczywasz jest odwrócone tyłem do wejścia — to celowy zabieg — a Ty nie możesz nic z tym zrobić. Siedzisz, nie jesteś przywiązany, a jednak nie możesz wstać. Po jakimś czasie w Twojej głowie pojawia się głos, czasami też łomot, ale do tego wrócimy za jakiś czas. Sumienie jest ciężkie do rozpracowania, a rozmowa z nim jeszcze gorsza. Nie ma nic szczerszego niż ono, bo tylko ono potrafi rozliczyć Cię tak doszczętnie. Tak więc wracając z narady z moim wewnętrznym głosem, widząc (czując) Muzy i Jaźnie pragnę powiedzieć Ci, że łatwo nie będzie. Za to zabawa zapowiada się przednia. Gdy wrota się zamknął nie będzie już odwrotu. To co wejdziesz ze mną na salę?
Epistula ad te * List do Ciebie
Drogi Słuchaczu!
Nie bez powodu nazywam Cię w taki sposób. Wiem, że czytasz to co napisałam, ale chciałbym żebyś poczuł się tak jakbym do Ciebie mówiła. Tak łatwiej będzie wyjaśnić o co mi chodzi. Na wypadek gdyby nikt jeszcze dziś nie zapytał — wszystko dobrze u Ciebie? Mamy do rozpatrzenia wiele spraw, więc mam nadzieję, że tak. Tymczasem do rzeczy.
Muzy. Czymże są Muzy, o których ciągle wspominam? To pochodzące z mitologii greckiej stworzonka, które opiekowały się poszczególnymi dziedzinami sztuki. Jest ich dziewięć, poznasz każdą z nich. A więc już wiesz, że na pewno mamy dziewięciu pierwszych Adwokatów. Ciężko powiedzieć, czy pomagają w podejmowaniu decyzji, czy raczej odwrotnie. Nie da się tego tak dokładnie rozgraniczyć. Siedzą w każdym z nas. U niektórych uwydatnione trochę bardziej, u innych chowają się w zakamarkach aby nikt ich nie dostrzegł. Nie ma w tym nic złego. Chcę tylko abyś miał świadomość, że one gdzieś tam są. Będą pierwszymi, które Ci przedstawię.
Drugie są Jaźnie. Tutaj zaczyna się prawdziwa impreza. One zajmą drugi tom i wszystkie pozostałe miejsca przeznaczone dla Adwokatów. Czymże są? Siedzą w naszych głowach. Wspomniałam na początku o łomocie, który dochodzi czasem z głębi myśli. To właśnie one. Uaktywniają się kiedy władają nami skrajne emocje. Nie wiem sama dokładnie czym są, ale siedzą w środku i żerują na podejmowanych decyzjach w stanie skrajnych uniesień. Niektórzy potrafią je kontrolować, a inni powinni się tego nauczyć. Absolutnie nie chodzi mi o jakieś słyszenie głosów tylko o przeczucia. Często w sytuacjach odczuwamy, czy to strach, czy niepokój, czy radość. To właśnie one za to odpowiadają. Każdym z nas kieruje jego wewnętrzny Chaos — część, nad którą niekoniecznie umiemy panować, ale takie są jego prawa. Da się go posiąść przy odrobinie pracy nad sobą, ale nigdy w całości. Inaczej nie byłby już sobą. Zaprzeczałby swoim prawom gdyby dał się posiąść doszczętnie. Jaźnie, czy często z nimi rozmawiam? Staram się raczej nie, a dlaczego dowiesz się nieco później.
To postępowanie wydawałoby się, że nie jest zabawą, ale czy warto traktować je tak poważnie? Na to musisz odpowiedzieć sobie sam po naradzie z własnym Sumieniem. Uważaj jednak, ono bywa zgubne jeśli jest nieujarzmione i będzie chciało zwieźć Cię na manowce, a wszystko tylko po to byś zaczął samodzielnie myśleć. Często już nawet tego nie potrafimy, bo wygodniej jest przyswoić coś co ktoś nam powie. Jasne, możemy, a nawet musimy uczyć się od innych, ale nie zatracając w tym wszystkim swoich poglądów i przemyśleń.
Mam nadzieję, że skorzystasz z zaproszenia i wejdziesz na rozprawę. Poznasz Adwokatów i inny punkt widzenia „spraw oczywistych”, i „skrajności”. Liczymy na Twoją obecność.
PS: Weź ze sobą coś do picia, bo trochę tu posiedzimy.
I TOM
~
MUZY
“Promitto tibi unumquemque nostrum nostrum habere proprium Beatricem, ius vivendi secundum nos vel solum in mentibus nostris.”
Matthew Pearl, The Dante Club
„Zapewniam Cię, że każdy z nas ma własną Beatrycze, żyjącą tuż obok lub tylko w naszym umyśle.”
Matthew Pearl, Klub Dantego
Courtroom No. 13 * Sala rozpraw nr 13
Jeśli już tu jesteś to zaczynamy. „Pechowa trzynastka” — tak pewnie sobie teraz myślisz. Nie jest przypadkowa. Jak już wcześniej wspomniałam pierwszy tom poświęcam Muzom. Poznasz je wszystkie. Najpierw jednak chciałabym wyjaśnić dlaczego właściwie one. Możesz myśleć, że to jakaś abstrakcja, ale udowodnię Ci, że siedzą także w Tobie. Być może po prostu nie zdajesz sobie sprawy z ich obecności.
Znajdują się w naszych głowach. Każda z nich odpowiada za inny sektor, każda z nich ma inne zadanie. Dokładnie nie wiem, czym są, ale uaktywniają się w sytuacjach kiedy towarzyszą nam skrajne emocje. Myślę też, że w jakimś stopniu kształtują nasz charakter. Każdy z nas ma w sobie dziewięć cząstek — czyli każdej po trochę, ale jedna zawsze przeważa. Większość pewnie nawet nie wie jakimi dziedzinami się opiekują, lecz wszystko wyjaśni się już wkrótce.
Każda opisana przeze mnie Muza będzie czymś innym. To wszystkie te głosiki dochodzące z naszej podświadomości kiedy usiłujemy podjąć jak najbardziej słuszną decyzję. Zauważ, że właśnie w takiej sytuacji pojawia się największa ambiwalencja, myślenie: „Co by było gdyby…?”. To one za to odpowiadają, próbują wykreować obraz następstw podejmowanych przez nas decyzji i działań. Ze względu na to, że specjalizują się w różnych dziedzinach na raz jesteśmy w stanie wykreować wiele obrazów następstw.
Zauważ, że są osoby (każdy zna przynajmniej jedną taką), które robiąc coś od razu myślą o konsekwencjach. Nie jest to ani do końca dobre, ani złe. Dlaczego? Zbytnie myślenie o tym co chcemy zrobić często blokuje nas przed osiągnięciem tego, natomiast nie przewidywanie skutków jest po prostu skrajną bezmyślnością i pewnego stopnia brakiem odpowiedzialności. Tak więc są osoby, których Muzy zauważymy bardziej albo mniej. Tak samo jest z tymi, które są bardziej empatyczne albo wręcz odwrotnie. Wszystko zależy od tego która z nich przeważa nad pozostałymi.
Mam nadzieję, że rozumiesz chociaż część tego co staram się wytłumaczyć, choć wydaje mi się, że będzie to znacznie łatwiejsze gdy zaczniemy wysłuchiwać co mają do powiedzenia siedzący na dziewięciu stanowiskach Adwokaci. Nie zapominaj też, że wszystko to mieści się w Sumieniu każdego z nas, tak więc w Twoim również. Nie rób nic co byłoby sprzeczne z nim, ale też nie zapominaj, że często aby Cię sprawdzić będzie próbowało „wyprowadzić Cię w pole”. Skupienie i uwaga są kluczowe aby się nie pogubić.
Tak więc otwieram Rozprawę w Sprawie „Spraw Oczywistych” oraz „Skrajności” w obecności Adwokatów.
Advocatus 1 * Adwokat 1
~
Calliopea * Kalliope
Oto pierwsza z nich. Kalliope o cudownym głosie. Nie będę opowiadała Ci za dużo o niej samej pod względem mitologicznym, bo nie o to tutaj chodzi. Niemniej jednak dobrze abyś miał świadomość, że jako jedna z olimpijskich Muz orszaku Apollina odpowiadała za poezję epicką. Nie zmienia to jednak faktu, że w naszych głowach jest czymś innym. Mam nadzieję, że nie odebrałeś tego wszystkiego zbyt dosłownie. Wszystkie Muzy, które pragnę Ci przedstawić (tak samo będzie też z Jaźniami) wcale nie są tym czym w rzeczywistości są nazywane. Wszystkie są symbolami, a być może nawet „tylko” alegoriami tego co pragnę Ci uświadomić. Nadają się do tego idealnie, ponieważ każda odpowiada za konkretną dziedzinę, tak samo jak w sumieniu każdego z nas poszczególne głosiki odpowiadają za konkretny sektor.
Skoro wszystko to jest symboliczne jak odniesiemy to do wszystkich wcześniejszych spraw, które zostały poddane ocenie? To bardzo proste. Tytułowa „Kalliope” jest wartością, którą uważasz za najważniejszą, wręcz za nadrzędną nad pozostałymi. Według starożytnych przekazów była ona najistotniejsza z wszystkich Muz. Każdy z nas, czy to ja, czy Ty Drogi Słuchaczu, kierujemy się na co dzień jakimiś zasadami. Tym z kolei towarzyszą poszczególne wartości jakie uważamy za istotne. Kręgosłup każdego z nas z nich złożony znacznie różni się od siebie. Nie możemy powiedzieć, że każdy człowiek na pierwszym miejscu postawi miłość, rodzinę, czy zdrowie. To tak nie działa. W drugiej części podczas gdy rozprawa odbywała się bez udziału Adwokatów mówiłam, że nie chcę ich dlatego, że mogą zakłócić podejmowane przeze mnie decyzje. Tak jest najłatwiej i najsprawiedliwiej — podejść do tematu z czystą głową, bez żadnych sugestii. Jednak w realnym życiu nie zawsze się tak da (a częściej raczej nie da niż da). Praktycznie za każdym razem pojawi się jakiś czynnik, który zaburzy podjęcie decyzji. Zauważ, musisz wyrzucić śmieci, a więc co za tym idzie założyć na nogi buty co by nie wychodzić do kontenera na boso. Stajesz przed wyborem — tenisówki, które trzeba zawiązać albo klapki, które wystarczy wsunąć. Na pierwszy rzut oka wybór jest prosty. Zakładam, że bez żadnych czynników dodatkowych Ty tak samo jak ja wybierzesz klapki dla własnej wygody. Tutaj pojawiają się ów „Muzy”. Wyglądasz przez okno i okazuje się, że pogoda nie jest sprzyjająca. Co prawda klapki wystarczy tylko wsunąć, ale ryzykujesz przemokniętymi skarpetkami, ponieważ ów obuwie nie ochroni ich przed kropelkami deszczu na trawie. Tenisówki zaś — choć wyposażone w zaawansowany system wiązania — są w stanie zapobiec ewentualnemu przemoknięciu. Wybór teraz należy do Ciebie. Jedni zapewne, Ci „odważni”, pozostaną przy klapkach z uwagi na własną wygodę i „zaoszczędzony czas”, ale inni zmienią swoją decyzję i pofatygują się wiążąc w kokardę sznurowadła tenisówek. Gdyby nie myślenie o następstwach każdy wybrałby najłatwiejszą ścieżkę. Trzeba się jednak dobrze zastanowić, czy najłatwiejsza droga zawsze jest najbardziej opłacalna.
Tytułową Kalliope możemy utożsamiać z pierwszą myślą, która przychodzi do głowy kiedy trzeba podjąć jakąś decyzję. Czasami łatwiej byłoby się jej wyzbyć, bo jak już na początku wspominałam, może prowadzić do zaprzepaszczenia szansy na dojście do celu, ale też może być pewnego rodzaju głosem rozsądku w przypadkach zatracenia w skrajnej głupocie. Muza ta, jak wszystkie inne, jest myślą. Myślą, ale nie do końca w czystej postaci. Podstawą jej istnienia i działania są wyznawane przez nas wartości. Jeżeli najważniejsze jest dla Ciebie zdrowie zrobisz wszystko aby je zachować. Jeśli najważniejsza jest wolność zrobisz wszystko aby jej nie stracić. Gdy na czubku piramidy Twoich wartości znajduje się rodzina zrobisz wszystko aby ją ochronić. Każde podejmowane przez Ciebie działanie będzie uwarunkowane Kalliope. Gdy pojawi się możliwość wyboru nigdy nie podejdziesz do niego z czystą głową, bo z jej tyłu zawsze pojawi się ten jeden Adwokat. Być może wyszkolisz w sobie kiedyś taką zdolność i będziesz potrafił stłumić resztę (wszystko też zależy, która z Muz u Ciebie jest najwydatniejsza), ale ta jedna nadrzędna będzie nie do okiełznania.
Wartości ma każdy z nas. Jedni, możesz uważać, że lepsze inni gorsze. Pragnę tylko zaznaczyć, iż jeżeli ktoś kieruje się innymi zasadami i ma inne reguły niż Twoje wcale nie oznacza to, że są gorsze. Normalnym jest, że różnimy się od siebie. Może czasami faktycznie działa to tak jak w przypadku soli i cukru — dopiero po bliższym poznaniu można nas rozróżnić, ale jednak. Nic więc nadzwyczajnego, że wyznawane przez nas wartości będą odmienne.
„Boję się świata bez wartości, bez wrażliwości, bez myślenia. Świata, w którym wszystko jest możliwe. Ponieważ wówczas najbardziej możliwe jest zło.”
Ryszard Kapuściński
Tak… Świat bez wartości byłby jak rogal z dżemem bez dżemu. Nie dość, że nie dobry to jeszcze oszukany. Myślę, że wartość „wartości” poznajemy dopiero z wiekiem. Gdy jesteśmy mali wydaje nam się, że najważniejsza jest przyjaźń. Z czasem rozumiemy, że jest ona jakąś absurdalną abstrakcją. Nie można mówić w ówczesnych czasach o wielu „przyjaciołach”. Nie mówię, że tacy się nie zdarzają, ale można ich zauważyć mniej niż piątek z matmy w moim dzienniku. Pojmowanie cen wartości przychodzi wraz z doświadczeniem. Dopiero w pewnym okresie życia możliwym jest złożenie własnego kręgosłupa z nich. Nie ma w tym nic złego. Trzeba przeżyć wiele lekcji, poczuć wiele rozczarować, popełnić masę błędów aby trafnie skonstruować swoją piramidę. Ją tak samo jak w czasach starożytnych buduje się latami. Wiele razy zdarzyło mi się spotkać osobę, która bardzo usilnie i w wyniosły sposób próbowała udowodnić mi, że jej wartości są nie do naruszenia. Zawsze chciałam w to wierzyć, ale patrząc na wielu ludzi nie byłam w stanie. Jak podkreślił kiedyś Lew Tołstoj:
„Nie podoba mi się wyniosłość, nie podobają mi się ludzie, którzy stawiają siebie wyżej od innych. Mam ochotę dać im rubla i powiedzieć: jak się dowiesz ile jesteś wart, to wrócisz i oddasz resztę.”
Ślepe zapatrzenie w wartości, które wyznajemy też nie jest niczym dobrym. Trzeba mieć w sobie na tyle samodyscypliny i pokory aby potrafić czasami usunąć się w cień. Wyniosłość w twierdzeniu, że „tylko moje reguły są coś warte” oznacza całkowity ich brak. Osoba, która je posiada nie musi usilnie ich eksponować. Wartości są dla nas, a nie dla całego świata wokół. Mają pomagać w podejmowaniu wyborów i decyzji. Często wydaje się, że Kalliope je komplikuje, bo przecież bez dodatkowych myśli tak łatwo byłoby coś wybrać. Być może jest w tym coś z prawdy, ale człowiek nie jest na tyle idealnie myślącą istotą aby wybierać tylko dobrze. Ktoś może zapytać teraz: „No dobrze, a więc skoro istnieje taka siła to dlaczego tak często bywa, że nasze wybory okazują się być złe?”. To bardzo proste. Muza ta nie jest po to aby wskazywać tylko i wyłącznie dobrą drogę, ma nakierowywać, a nie dawać mapę z wyznaczonym na jaskrawo szlakiem, którym mamy podążać. Ma budzić ambiwalencję aby zmusić do myślenia, a często też do konwersacji z własnym sumieniem, według którego powinniśmy podążać. Gdybyśmy nie popełniali błędów, a więc podejmowali tylko słuszne decyzje oznaczałoby to, że jesteśmy istotą idealną, a więc równą Najwyższej istocie, a tego w naszych fabrycznych założeniach nie było i zapewne nigdy nie będzie. Być może człowiek kiedyś będzie chciał dojść do takiego stopnia doskonałości, ale mam wrażenie, że nasz gatunek lubi się łudzić w taki sposób nie tylko w tej sprawie, ale także w wielu innych. Oznaczałoby to całkowite zawładnięcie wewnętrznym Chaosem, a jak już podkreślałam — przeczy to jego wszelkim prawom.
Kalliope, Kalliope, Kalliope… Jedna z Muz, która siedzi w każdym i budzi ambiwalencje. Czasami tak mocną, że potrzeba czasu aby z niej wyjść. Tak jak już wiele razy wspominałam — jeżeli coś przychodzi za prosto to jest podejrzane. Jako pierwszy Adwokat wnosi duże zmiany do naszego procesu. Wcześniej sądziłam bez jej pomocy, a więc bez patrzenia na okoliczności. Była: dana sprawa i nic poza nią. Teraz dochodzą warunki w jakich zachodzi i wszelkie sprzyjające jej (albo właśnie odwrotnie) okoliczności. Zaczyna się prawdziwa zabawa kiedy trzeba rozważyć wszystkie „za” i „przeciw” dodatkowo w obecności swojego Sumienia. W przypadku najmniejszego błędu nie będzie dało zasnąć.
*W hołdzie wszystkim, którzy zaznali ambiwalencji.
Advocatus 2 * Adwokat 2
~
Clio * Klio
„Historia lubi się powtarzać i zataczać koło”. Klio, kolejna z Muz. Mogę powiedzieć Ci o niej wiele, ale powiem tylko to co naprawdę potrzebne. Była opiekunką historii i to właśnie to wnosi do naszego procesu — historię. Jak można to rozumieć? Jak jest związana ze wszystkimi sprawami, które staramy się rozgraniczyć? Tak jak wcześniej wspomniałam, nie możemy odbierać wszystkiego zbyt dosłownie i poważnie, ponieważ wówczas przekaz nie będzie taki jaki powinien być. Tytułowa Klio to wszystkie nasze wspomnienia i doświadczenia. A więc drugi z dziewięciu Adwokatów wnosi do naszej rozprawy dawkę przeszłości.
Przeszłość. Pojęcie względne określające czas, który minął bezpowrotnie. Każdy z nas ma jakąś przeszłość. Jedni uważają, że lepszą, inni że gorszą. Nie ma jej idealnej. Zapewne każdy miałby sobie coś do zarzucenia, a nawet jeśli nie sobie to innym jeżeli został w jakikolwiek sposób skrzywdzony. Wiele razy w swoich monologach podkreślałam, że przeszłością żyć nie wolno. Niemniej jednak lubię to zawsze dopowiadać, że należy o niej pamiętać. Czasy, które minęły są naszym nieodłącznym elementem. Bez nich nie mielibyśmy doświadczenia, a co za tym idzie mądrości. To właśnie w taki sposób się ją nabywa — poprzez różnego rodzaju przyjemne i mniej przyjemne doświadczenia.
„Żeby dotrzeć na północ, trzeba zmierzać na południe. Żeby znaleźć się na zachodzie, powinno podążać się na wschód. Żeby iść naprzód, należy się cofać, a żeby dotknąć światła, musi się przejść przez cień.”
George R.R. Martin, Starcie królów
Czasami aby osiągnąć zamierzony cel należy zmierzyć się z największymi przeszkodami. Często wydawałoby się, że iściem na północ wcale nie trafi się na zamierzone południe, ale przecież ziemia jest okrągła, więc po przebyciu wędrówki trafisz w końcu do celu. Być może droga ta nie będzie należała do najprostszych, usłanych różami, ale zobacz, ile doświadczenia zdobędziesz. Przeszłość łączy się w pewien sposób z jego zyskiwaniem. Wszystko zależy jednak od tego jak ją wykorzystamy. Czy zaczniemy zapatrywać się ślepo w, przykładowo, niewykorzystane szanse, czy nauczymy się z niej, że każdą z nich, które obecnie przynosi los należy konkretnie spożytkować.
Teraz zajmijmy się drugim sektorem, który przynosi Klio. Mowa oczywiście o wspomnieniach. Wiele razy już o nich rozmawialiśmy — czym są, jak się dzielą. Trzeba jednak zauważyć, że one także stoją za tym jakie wybory podejmujemy. Kiedy jako dziecko przyłożysz język do metalowej lampy na mrozie, a ten przymarznie, nie powtórzysz już tego kolejnym razem, bo masz doświadczenie w tej kwestii i zapewne bolesne wspomnienia. Taka jest podstawowa różnica pomiędzy doświadczeniem, a wspomnieniem. Drugie z nich oddziałuje co prawda na pierwsze i jest pewnego rodzaju synestezją, bo nie dość, że wiąże się z konkretnymi emocjami to jeszcze uczuciami. Doświadczenie natomiast siedzi po prostu w głowie, jest mądrością nabywaną przez konkretne wydarzenia. Wspomnienia są o tyle ciekawym zjawiskiem, że o niektórych możemy zapomnieć, z doświadczeniem już tak nie jest. Ono pozostaje na zawsze. Nie zmienia to jednak faktu, że najstraszniejsze z wszystkich wspomnień i te, które przyniosły najwięcej cierpienia wrastają w nas najgłębiej.
„(…) najtrudniej jest wykorzenić najstraszniejsze wspomnienia, przecież je zapamiętujemy najlepiej.”
Suzanne Collins, Kosogłos
Jest to zjawisko jakby normalne. Rzeczy, które sprawiają najwięcej bólu, radości, rozpaczy — to właśnie one pozostają w człowieku najgłębiej. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ jesteśmy „zaprogramowani” tak, że skrajne emocje najbardziej wpisują się w nasz rejestr. Emocje pośrodku są pochodnymi, a tylko te dostarczające skrajnych stanów emocjonalnych potrafią doprowadzić człowieka do granic obłędu i absurdu, ale także myślenia.
Klio jako kolejny Adwokat wnosi całkiem nowy punkt widzenia rozpatrywanych sporów i spraw. Jak będą funkcjonować osoby, u których Muza ta przeważa? Ciężko to jednoznacznie określić, ale co mogę powiedzieć na pewno to to, że będzie im ciężko. Niebywale trudną sztuką jest ujarzmienie swoich wspomnień (bo to o nie tutaj głównie chodzi). Osoby, u których Klio jest Muzą nadrzędną często żyją wspominkami. W obecnych sytuacjach (podobnych do tych z przeszłości) doszukują się takich samych rozwiązań, a co za tym idzie — takich samych błędów jak w przeszłości w obawie przed popełnieniem nowych. Zatrzymują w ten sposób proces nabywania doświadczenia, ponieważ gromadzi się je przez popełnianie błędów. Nie jest niczym nienormalnym dopuszczanie się ich. Najważniejsze to potrafić wyciągnąć odpowiednie wnioski i naukę. Haruki Murakami powiedział kiedyś:
„Tak długo, jak jesteśmy ludźmi, tak długo będziemy się mylić.”
Tańcz, tańcz, tańcz
Nikt nie powiedział, że patrzenie w przeszłość jest czymś tylko złym i zgubnym. Wszystko zależy od tego w jaki sposób to robimy. Można zerkać, ale nie wpatrywać się. Dlaczego tak bardzo lubimy żyć tym co już nie wróci? Myślę, że tak jest po prostu wygodniej. Łudzić się, że patrząc w to co było nie popełnimy obecnie żadnych błędów — robiąc to właśnie tego się dopuszczamy. Nikt też nie powiedział, że uczyć możemy się tylko na własnych błędach.
„Mądrzy ludzie uczą się na własnych błędach. Ale Ci naprawdę bystrzy uczą się na cudzych.”
Brandon Mull, Baśniobór
Uważam, że są jeszcze ludzie zdolni i przede wszystkim właśnie na tyle bystrzy aby uczyć się na czyichś pomyłkach. Znaczna jednak większość musi sama się ich dopuścić aby zrozumieć istotę. Nie ma w tym nic złego. Mądrość nabywa się nie poprzez czynienie samego dobra i podejmowanie tylko słusznych decyzji. Złe decyzje liczą się podwójnie o ile potrafimy wyciągnąć z nich właściwą lekcję.
Klio wnosi bardzo dużo do procesu. Jako jedna z Muz odpowiada za sektor w naszej głowie i sumieniu, który patrzy w przeszłość. Uczy na błędach popełnianych w latach wcześniejszych. Pokazuje jak wiele można nauczyć się podejmując złe decyzje. Jak więc wpływa to na wyrok? A no bardzo znacząco. Kierując się wspomnieniami (w granicach rozsądku) oraz doświadczeniami nie da się ocenić do końca obiektywnie. Zawsze z tyłu głowy pojawi się myśl, przypomni się sytuacja, która wpłynie na podjęcie decyzji. Trzeba mieć w sobie bardzo dużo siły i determinacji aby wyzbyć się całkowicie albo przynajmniej uodpornić na działalność Klio. Lepsze pytanie to, czy jest sens? Być może do ogłoszenia wyroku podchodzi się na podstawie własnych przeżyć i przeszłości, a przy odrobinie rozsądku może to obudzić śpiące gdzieś w podświadomości Sędziego resztki człowieczeństwa. Historia lubi zataczać koło i często się powtarzać. Nikt nie wie, czy nie będzie kiedyś sądzony przez osobę, która wyzbyła się swoich wspomnień oraz doświadczenia i sądzi na podstawie „suchych teorii”. A wtedy zostanie tylko wołanie: „Klio wróć…”
*W hołdzie tym, którzy podejmują złe decyzje.
Advocatus 3 * Adwokat 3
~
Erato * Erato
Teraz coś na co być może większość czekała. Wprowadzamy do rozpatrywania spraw subiektywizm. Jest to całkowicie sprzeczne z zasadami podejmowania decyzji przez Sędziego, lecz nie zależy mi aby mówić o tym „jak ma być” tylko raczej „jak jest”. Kolejna Muza to Erato. Kolejny Adwokat do wysłuchania. Czym się więc zajmowała jeśli w części tej postanawiam zająć się subiektywizmem? Erato jak wszystkie jej siostry należała do orszaku Apollina, a dziedziną której była opiekunką to poezja miłosna. Skąd więc nagle wziął się jakiś subiektywizm? Skoro poezja o tematyce miłosnej to powinniśmy chyba mówić o miłości. Nie do końca Drogi Słuchaczu, nie do końca.
Wszystkie decyzje, z którymi mierzymy się na co dzień i które musimy podjąć wydają się proste gdy nie mamy przy sobie „czynników zniekształcających” — mowa tutaj oczywiście o Adwokatach. Każdy z nich, jak już wcześniej wspominałam, zajmuje się całkiem oddzielną dziedziną. Jak widzisz trochę tego jest, a więc jeden nie dałby rady wyrobić z tym wszystkim. Komplikowanie podejmowania ludzkich wyborów też nie jest wcale sprawą prostą. A więc kim albo czym jest Erato? Właśnie ów subiektywizmem, którego może być symbolem. Poezja miłosna — jej sektor ściśle wiąże się z bardzo mocnymi i intensywnymi emocjami. Co za tym idzie — patrzeniem na daną sprawę (czy jak w przypadku poezji może być osobę) z niezwykle wymownym subiektywizmem. Jak uprzednio wspomniałam jest to całkowicie sprzeczne z zasadami ogłaszania wyroków. Mają być one przecież obiektywne, nie podparte żadnymi teoriami, apolityczne i zgodne z Sumieniem Sędziego. Moi Drodzy, to naprawdę tak nie działa. Człowiek choćby nie wiem ile nad sobą pracował, wyhodował w sobie na zawsze pozostającą w jego wnętrzu cząstkę subiektywizmu. Nigdy nie zdarzy się tak, że podejdzie do jakiejś sprawy z obiektywnym punktem widzenia. Nie ma w tym nic dziwnego. Gdybyśmy całkowicie się go wyzbyli byłoby to epilogiem do zaprzeczenia własnym zasadom i wartościom, ponieważ wydawany wyrok nie byłby z nimi zgodny. Należy pamiętać, że nie wolno tylko i wyłącznie sądzić na podstawie własnych przekonań. Bójmy się takiego świata, w którym sędziowie wydają wyroki na podstawie tylko subiektywnego zdania z zapomnieniem prawa (jak wiadomo nie jest ono też idealne, ale na pewno lepsze niż całkowicie subiektywne podejście). Często odnoszę wrażenie, że wielu sędziów (a każdy z nas nim jest) na tym świecie zapomina, że też jest ludźmi. Nie chodzi o usprawiedliwianie czyichś win, bo nie taka jest ich rola, niemniej jednak to właśnie od nich zależy jak dalej będzie wyglądało życie ludzkie.
„Nieważna jest obiektywna ocena bólu, lecz subiektywne cierpienie, jakiego doznajemy.”
Jacek Piekara, Alicja
Czasami wydając na kogoś wyrok kluczowe jest postawienie się w jego sytuacji po jego usłyszeniu. Zwłaszcza gdy dowody nie są przemawiające za ewidentną winą. Krzywdę można zrobić nie tylko temu człowiekowi, ale także sobie. Sumienie każdego z nas da w końcu o sobie znać, choćby było zakopane dwadzieścia pięć metrów pod ziemią i nakryte ważącymi tysiąc kilogramów betonowymi belami.
Dlaczego ów subiektywizm jest tak istotny? To bardzo proste. W jakimś stopniu jest on naszym zdaniem na dany temat. Nie możemy ślepo zapatrywać się w to co usiłują nam wmówić inni. Często własne poglądy mogą uratować nas od stania się marionetkami w czyichś rękach. Jak mówił Paulo Coelho:
„Jeśli całkowicie zawierzysz medykom, uznasz, że wszystko szkodzi zdrowiu. Gdy uwierzysz teologom, we wszystkim widzieć będziesz grzech. Jeżeli zaś zawierzysz żołnierzom, dojdziesz do wniosku, że nic na świecie nie jest bezpieczne.”
Być jak płynąca rzeka
Posiadanie własnego zdania i odrobina rozsądku są kluczem do nie zatracenia się w tym co cały świat usiłuje nam wmówić.
Czasem myślę, że Erato jest jedną z „najgorszych” Muz. Jeżeli u kogoś jest nadrzędna nad pozostałymi nie ma mowy o tym aby wydawał sprawiedliwe wyroki. Szansa jest dla niego tylko wówczas gdy nauczy się ją wystarczająco kontrolować co jest sztuką kapitalnie trudną. Nie da się podjąć słusznie sprawiedliwej decyzji kierując się tylko własnymi poglądami. Przykład jest bardzo prosty. Wracasz po całym dniu do domu i jedyne czego chcesz to ciepłe kakao. Procedura jego wykonania jest niezwykle tajemnicza i jawna tylko dla Bractwa Tłoczenia Napoju Kakaowego, ale Ty dobrze wiesz, że potrzebne będzie Ci mleko. Wracasz, ściągasz buty (obojętnie, czy te tenisówki, czy klapki) i jakby się wydawało pędzisz domowym labiryntem do chłodzącego pudła. Otwierasz. Zamykasz. Otwierasz. Rozglądasz się. Zamykasz. Otwierasz. Mleka nie ma. Jak się okazuje, któryś z domowników postanowił posilić się resztkami śnieżnobiałej cieczy (problem pojawia się gdy mieszkasz sam, a nie przypominasz sobie żebyś ją wypijał, ale to temat na inną rozmowę). Nie ma nawet opcji żebyś się nie zdenerwował. Przecież marzyłeś o tym cały dzień. Kiedy przyjdzie do sprzeczki domowej i oskarżonym będzie domownik, który postanowił dopuścić się wykończenia głównego składnika kakao nie ma opcji żebyś stanął po jego stronie. I proszę bardzo wychodzi pięknie subiektywizm. Widzisz, jest on wszystkimi emocjami, którymi darzymy drugą osobę za sprawą konkretnych sytuacji dlatego podejmując jakąś decyzję w jej sprawie nie możemy się nim kierować. Niekoniecznie możemy kogoś lubić, ale nie uprawnia nas to do tego aby uznać go winnym. Tak samo możemy darzyć kogoś ogromną sympatią, ale w hołdzie sprawiedliwości musimy podkreślić jego winy. Być może codziennie powinniśmy w jakiś sposób wygłuszać głos Erato, ponieważ jest jedną z tych Muz, które chcą w znacznym stopniu zachwiać naszymi wyborami. Trzeba panować nad sobą prawie absolutnie aby „wziąć tylko kawałek” subiektywizmu. Najczęściej po tym „jednym, małym kawałku” chcę się znacznie więcej.
„W życiu praktycznym subiektywizm prowadzi do wybujałego sentymentalizmu, bądź do bezgranicznego sensualizmu. Wszędzie popiera on usposobienie fatalistyczne. Czyni bardziej biernymi tych, którzy już są zbyt bezwładni; czyni zupełnie niespokojnymi tych, którzy mają nadmiar energii.”
William James, Pragmatyzm
Nie mam zamiaru twierdzić, czy trzeci z Adwokatów jest zły, czy dobry. Nie mnie to oceniać. Uważam jedynie, że nikt nie potrafi zapanować nad nim doszczętnie. Nie ma się co dziwić, w końcu Muzy są córkami Chaosu w naszych głowach. Żadna z nich nie może być widziana jako tylko ta dobra, ponieważ nic na tym świecie nie jest wyłącznie dobre, czy złe. Nadal wychodzę z założenia, że wszystko zależy od tego jak do danego zagadnienia podchodzimy. Nie zważając na własny rozsądek przejście przez ulicę może okazać się zbyt poważną misją, ale biorąc pod uwagę wszystkie aspekty mechanizmu ludzkiego jesteśmy w stanie stłumić głosy Adwokatów, których nie chcemy. Nie chodzi też o to aby słuchać tylko i wyłącznie tego co chce się usłyszeć, ponieważ jest to przejawem skrajnego zatracenia, ale przecież można wysłuchać i niekoniecznie wziąć to do siebie. Wszystko zależy tylko od tego na jakim poziomie są nasze umiejętności rozgraniczania usłyszanych komunikatów.
Co więc tak istotnego wnosi ze sobą Erato? A no właśnie subiektywizm. Do tej pory nie wdrażałam do rozpraw i przesłuchań bardzo subiektywnych opinii (choć myślę, że jeżeli ktoś chciał się ich doszukać to i tak to zrobił). Nie twierdzę też absolutnie, że wszystko to jest obiektywne, bo takie nie jest. Sama przecież przyznałam, że nikt nie musi się zgadzać z tym co mówię, bo jest to moje zdanie, ale wiele obrazów w tych monologach to moje obserwacje (choć mogłoby się wydawać, że to niemożliwe w niektórych przypadkach, bo subiektywizm aż pcha się na pierwszy plan). Znacznie ciężej podejmuje się decyzje kiedy dojdą do tego wszystkiego subiektywne odczucia, czy emocje. Uważam jednak, że da się to do jakiegoś stopnia wygasić. Ten płomień, który parzy za każdym razem gdy odmówi się współpracy z nim. Taka jest zasada subiektywizmu — albo oddajesz mu się i Sumienie nie daje Ci spać, albo działasz zgodnie z głosem sprawiedliwości i Erato stoi obok, a olimpijski ogień w Jej oczach aż parzy na sam widok.
*W hołdzie wszystkim sprawiedliwym. (wiem jak Wam ciężko)
Advocatus 4 * Adwokat 4
~
Euterpe * Euterpe
Poezja miłosna już była. Subiektywizm za nami. Kolejna jest Euterpe. Z Adwokata na Adwokata robi się coraz ciekawiej. Była patronką poezji lirycznej. Ktoś mógłby powiedzieć: „No przecież to to samo co Erato”. Zapewne gdyby tak było to po prostu bym to podkreśliła i nie poświęcała jej całkowicie oddzielnego czasu. Co jest więc w niej innego? Sam fakt, że po prostu jest ona sobą, a dziedzina, której patronuje symbolizuje w przypadku naszego procesu coś całkiem innego niż poezja miłosna Erato, która okazała się być subiektywizmem. Euterpe jest wszystkimi naszymi przeczuciami. Tego jeszcze nie było.
Czym w ogóle są przeczucia? Jakoś nigdy nie było okazji skupić się nad nimi, czym są, jak się dzielą, czy należy odbierać je pozytywnie, czy też odwrotnie. Na to ostatnie odpowiem jak zwykle — wszystko zależy od zaawansowania poziomu rozsądku i myślenia, a także punktu odniesienia. Ciężko wytłumaczyć czym są. Wszystko co dzieje się w tej części ciężko wytłumaczyć. Dlaczego? A no być może dlatego, że mieszka to w naszych głowach, a wszystko co związane z ludzką podświadomością i psychiką jest ciężko ubrać w słowa. Przeczucia są na pewno w jakiś sposób powiązane z naszymi emocjami, ale przede wszystkim z sytuacjami w jakich się znajdujemy. W przypadku wydawania wyroku na kogoś lub coś mogą być obawami co stanie się po jego wdrożeniu w życie. To będzie chyba (w tym przypadku) najlepsza ich definicja. Niemniej jednak nie towarzyszą tylko przy ostatecznym wygłoszeniu decyzji — pojawiają się już znacznie wcześniej. Charakteryzują się też „jasnowidztwem”. Przeczucia kreują odpowiedzi na pytania typu: „co by było gdyby…?”. To jeden z sektorów, który obejmują. Drugi to właśnie ów obawy. Przeczucia mogą być pozytywne (zarabiając ciasto na pizzę już cieszysz się na samą myśl, że ją skonsumujesz) albo negatywne (wkładasz ją do pieca i czujesz, że ewidentnie coś się przypaliło, a więc nici z jedzenia). Przeczucia to wszystkie emocje, które są niemalże pewne, ale jeszcze niepotwierdzone. Nie oznacza to wcale, że są nieomylne, bo jak wszystko Euterpe jest znakomita w stwarzaniu pozorów.
Często nie zdajemy sobie sprawy, ale dzięki przeczuciu jesteśmy w stanie ostrzec samego siebie przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
„Zamykam oczy i zastanawiam się, czy nieszczęście naprawdę nas zaskakuje, czy też może w jakiś sposób — w formie niepokoju albo może głębokiego przeczucia — mamy wrażenie, że nadchodzi?”
Emily Giffin, Siedem lat później
Często rozmawiając z ludźmi widzę (a bardziej słyszę, bo sami mi o tym mówią), że boją się swoich przeczuć, bo są one niekoniecznie pozytywne, czy sielankowe. Moi Drodzy, właśnie po to zostaliśmy wyposażeni w taką super moc aby móc wiedzieć na co się szykować, a nie jeszcze tym zamartwiać. Euterpe nie widzieć czemu lubi aktywować się najbardziej podczas gdy znajdujemy się w sytuacjach skrajnego napięcia albo głębokich stanów emocjonalnych. Przykładowo, kiedy dzwonisz do kogoś piąty raz z kolei, a ta osoba nie odbiera to w Twojej głowie zaczynają się kreować rozmaite scenariusze (nie mówiąc już o sytuacji, w której ta konkretna persona jest złączona z Tobą więzią, której nikt nie rozumie). To też są przeczucia. Od razu zastanawiasz się, czy coś się jej nie stało, czy nie potrzebuje teraz Twojej pomocy, a Ty nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Często gdy stężenie adrenaliny w naszym organizmie podnosi się gwałtownie większość przeczuć to już złudzenia. Myślimy o rzeczach, które w „trzeźwości umysłu” nawet nie przeszłyby nam przez głowę.
Może się komuś wydawać, że mówię trochę tak jakbym uważała, że przeczucie jest wszystkim. To tak do końca nie jest.
„Istnieje jednak wielka różnica między przeczuciem a pewnością (…)”
Phyllis Christine Cast, Ukryta
Nie można postawić między nimi znaku równości. Z pewnością spotykamy się wówczas gdy mamy potwierdzenie tego co wcześniej nazywaliśmy przeczuciem. Tak więc widzimy, że jedno jest powiązane z drugim, ale tylko konkretną zależnością, a nie istnieniem. Przeczucia możemy mieć różne, nawet dotyczące tej samej sytuacji, ale różne. Pewność jest natomiast jak prawda, a szczerze mówiąc to chyba nawet jest z nią w jakiś sposób powiązana — ma konkretne odbicie choć może czasami nie takie jakie sobie wyobrażaliśmy. Mamy naprawdę wielkie szczęście, że potrafimy przeczuwać, być może to właśnie dzięki temu jesteśmy w stanie uniknąć wielu tragedii (albo właśnie sobie ich przysposobić jeśli zanadto zatracamy się w swoich myślach).Jak pisał Manel Laureiro:
„Greene wiedział, że w powietrzu wisi coś niedobrego. Ściślej mówiąc, wiedziało to jego kolano. A kolano wielebnego nie myliło się nigdy.”
Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych
Bardzo często spotykam się ze sformułowaniem, że „jeśli wszystko jest w idealnym porządku to coś musi być nie tak”. Nie ukrywam, że uważam, iż jest w tym ziarno prawdy. Wszystko to jest oczywiście podparte teorią równowagi i dopełniania się dobra ze złem. Na tym świecie nic nie może egzystować w nienaruszeniu. Jeżeli dobro i zło muszą się równoważyć aby stworzyć balans najpierw musi przejść burza aby zza chmur wyłonić mogło się Słońce.
„Audie, to się czasem po prostu wie. Widzisz, że wszystko jest tak, jak być powinno, ale coś ci mówi, że to nieprawda. I takie właśnie poczucie ogarnęło mnie tego dnia. Wszystko było w zbyt idealnym porządku. Zdecydowanie.”
John Katzenbach, Profesor
Przeczucie to ten stan dochodzący z naszego wnętrza, którego nie da się wyjaśnić ani w żaden sposób opisać. Po prostu, dzieje się jakaś sytuacja, a za pomocą emocji i uczuć jesteśmy w stanie wyobrazić sobie jej następstwo. No właśnie, a jakby tak zagłębić się w to skąd w ogóle wywodzi się ów „przeczucie”?
„Ponad dziewięćdziesiąt procent ludzkiej inteligencji, kreatywności i umiejętności analitycznych spoczywa w podświadomości. I wszystko to, co ludzie nazywają przeczuciem czy intuicją, często jest rezultatem procesu umysłowego, o którego istnieniu nie mają bladego pojęcia.”
Åsa Larsson, W ofierze Molochowi
Gdyby popatrzeć na to z takiej perspektywy to nawet miałoby sens. Nie zdajemy sobie sprawy z tego skąd biorą się przeczucia, ponieważ są wynikiem skomplikowanej kompilacji myśli, a jej w stanie pojąć nie jesteśmy. Dlatego tak wielu rzeczy, które czujemy nie potrafimy objaśnić. Nie ma nic dziwnego w tym jeżeli ktoś nie umie powiedzieć Ci co czuje. Być może wywodzi się to właśnie z przeczuć i nimi jest uwarunkowane, a więc człowiek ten sam nie jest w stanie określić jakie emocje go kontrolują.
Co z osobami, u których Euterpe jest nadrzędna? Z jednej strony w jakimś stopniu są „chronione”, ponieważ na zasadzie przeczuć wiedzą, że może zbliżać się jakieś niebezpieczeństwo i należy się do niego przygotować. Nie zmienia to jednak faktu, że z takiego stanu łatwo wpaść w paranoję i obawiać się dosłownie wszystkiego, ponieważ do tego doprowadzą nas nasze przeczucia, w które ślepo się zapatrujemy. Może to nawet doprowadzić do granicy gdy zaczniemy zakrzywiać rzeczywistość tylko po to aby odbić w niej swoje przeczucia, które w normalnych warunkach nigdy by nie zaistniały.
Euterpe. Wnosi do procesu wiele. Kierując się przeczuciami uwarunkować możemy swój wyrok. Należy jednak pamiętać, że i one są złudne i jedna nie taka decyzja, a cała prawda zostanie zagięta. Często bywa tak, że argumenty skłóconych stron nie są wystarczające do podjęcia odpowiedniej decyzji, ponieważ nie potwierdzają niczyjego stanowiska. Tutaj wchodzi przeczucie. Przesłuchując danego podejrzanego, czy świadka w jakimś stopniu poznajemy tę osobę, a więc mamy jakieś przeczucia względem niej. Trzeba jednak ciągle mieć z tyłu głowy fakt, że przeczucie nie staje się z automatu potwierdzoną pewnością. Euterpe i jej dziedzina — poezja liryczna, która oparta jest na jakichś przeczuciach, ponieważ odczytywanie sensu jest dedukcją i własnymi odczuciami wnoszą do procesu jakąś część ludzkich emocji i odruchów (każdy Sędzia powinien je posiadać). Euterpe, Euterpe… ciężki z Ciebie kaliber.
*W hołdzie tym, których najgorsze przeczucia się spełniają.
Advocatus 5 * Adwokat 5
~
Melpomene * Melpomene
Tragedia. Nie powiem, że nie. Pojęcie to może mieć wiele znaczeń. Jedni słysząc je od razu skojarzą z jakimś kataklizmem, czy katastrofą wielu istnień. Innym natomiast przed oczyma ukaże się obraz teatru i wystawianej na deskach jego sceny sztuce. Widzicie Wy, którym w taki sposób się to kojarzy, znacie Melpomene, a nawet nie zdajecie sobie z tego zapewne sprawy. W dosłownym znaczeniu być może tak mogłoby być, ponieważ Muza ta była opiekunką tragedii. Ale jak już mówiłam — nie byłoby zabawy gdyby wszystko było tak oczywiste. Z dziedziny, której patronuje ( ponieważ jeżeli ktoś jeszcze nie doszedł do takich wniosków, to nie chodzi o tragedię w sensie katastrofy) wywodzą się różnego rodzaju sztuki i potrzebne do odegrania ich rekwizyty. Maski. To jedne z nich, bardzo popularne zwłaszcza w czasach starożytnych kiedy Melpomene rozpoczęła swoją działalność. Nie będziemy jednak widzieć jej przez taki pryzmat, bo mało wniosłoby to do naszego procesu. Bardziej chodzi mi o maski te, które zakładamy na co dzień. Bo chyba nie usiłujesz wmówić mi, że pokazujesz całemu światu swoje prawdziwe oblicze?
Co by nie wybuchł żaden absurd od razu pragnę podkreślić, że nie chodzi mi o żadną dwulicowość (na niej być może skupimy się trochę później). Spostrzegłam kiedyś przeglądając Internet pewną grafikę. Kobieta stojąca przed otwartą szafą i wpatrująca się w jej wnętrze, które wypełnione jest maskami wyglądającymi jakby pochodziły właśnie z ów starożytnych czasów. Tutaj też jakbyśmy zrozumieli zbyt dosłownie to nic by z tego nie wynikło. Każdy nosi maski. I ja, i Ty. Nic nadzwyczajnego. Ciężko byłoby w obecnych czasach ukazać całemu światu swoje prawdziwe oblicze. Wierzę, a właściwie wiem to, że każdy ma do dania od siebie jakąś cząstkę dobra (zła również). Jakby ściągnął ów maskę i otworzył się na wszystkich wokół od razu zostałaby mu ona zabrana. Dlaczego tak? Bo ludzie tacy są. Nie ma się więc co dziwić, że w obecności różnych osób przykładowo Twój znajomy będzie zachowywał się inaczej. Każdy jest dla niego kimś innym, z każdym łączą go inne relacje, a więc w obecności każdego z osobna założy inne opakowanie na twarz.
„Żaden człowiek, a przede wszystkim żaden nastolatek, nie jest normalny ani się taki nie czuje. Każdy nosi coś w rodzaju maski., która nie pozwala ludziom dostrzec tego, co — albo kto — pod nią się kryje.”
Gregg Olsen, Zazdrość
Bardzo trafnie sformułowane. Melpomene może być dla nas ochroną jeżeli potrafimy korzystać z jej dziedziny w granicach rozsądku. Zakładanie maski wyzwala pewnego rodzaju dystans. Człowiek nie może do końca drugiego człowieka rozczytać, ale w dzisiejszym świecie myślę, że jest to bardzo potrzebna (żeby nie powiedzieć, że niezbędna) umiejętność. Dawanie możliwości odczytywania siebie jak książki jest jak rozczytywanie bajek z przedszkola. Sęk jeszcze w tym kto czyta. Ściągnięcie przed kimś maski to najwyższa forma otwarcia i zaufania. Dany człowiek widząc Twoje naturalne oblicze nigdy już go nie zapomni — tak są skonstruowane nasze mózgi, nie potrafią zakodować słowa „nie”, ale oblicze ludzkie pamiętają do momentu gdy serce przestanie tłoczyć krew. Nie da się bardziej uzewnętrznić niż pokazać kim jest się naprawdę. Nie mówię też o tym aby kłamać resztę społeczeństwa, bo wszystko to ma nie opierać się na pozerstwie, a autentyczności. Chodzi mi tylko o to, że nie przed każdym można zdjąć ów maskę. Może inaczej. Można owszem, ale czy warto?
Czy jednak można mówić o tym, że nakrycia twarzy są absolutną ochroną?
„ — A jakie jest to kłamstwo o maskach?
— Ludzie wierzą, że ukrywają twarze.
— Przecież ukrywają twarze — zauważyła niania.
— Tylko tę, która jest na wierzchu.”
Terry Pratchett, Maskarada
No właśnie… Nie ma takiej siły, (a przynajmniej na razie nie wykryto, czy nie opracowano) która by potrafiła całkowicie zamaskować nasze wnętrze. Owszem, nie uzewnętrzniamy się też całkowicie dlatego, że z wiekiem, z czasem nauczyliśmy się gry pozorów, a jak wiadomo są one bardzo mylące. Wszystko co w nas siedzi jest przeogromnym i nieogarnionym Chaosem (zwłaszcza w głowie). Nie da się go stłumić całkowicie. Więc maski te wobec Niego są w zasadzie niczym. Są po prostu bezużyteczne. Nawet jeżeli dobrze blefujemy to i tak zostaniemy w końcu ograni ostatnim AS-em z rękawa (i to nie naszego).
„Być czystą formą samotności. Niespełnieniem. Zwielokrotnionym głosem. Zedrzeć maski. Wykrzyczeć prawdę. Ale po co? Dla oklasków? Mało zajmujące.
A zresztą, po co się w ogóle angażować. Ważne jest tylko płynięcie, rejs. Raz, dwa, trzy, odpłyniesz ty… jak nie dziś, to jutro. Tylko to jest pewne.”
Sławomir Łuczak, Czy to miłość?
„Zdarcie” maski tylko po to aby udowodnić coś światu jest głupotą w czystej postaci. Ten kto ma Cię słuchać robi to i tak, a ten kto nie chce słuchać nie zrobi tego chociażbyś mu buty polerował na klęczkach. Staranie się o względy innych, ściąganie masek przedwcześnie tylko po to aby udowodnić im, że warto zaufać nie jest działaniem najmądrzejszym. Oni to wykorzystają. Być może niektórzy zniechęcą się czekając aż w końcu odsłonisz swoje oblicze, ale to nie oni decydują kiedy to uczynisz. Jeżeli odejdą oznacza to, że nie byli warci uwagi. Nie ma nic prostszego aniżeli zrozumienie tej analogii. Carlos Ruiz Zafón stwierdził kiedyś:
„Maski ujawniają prawdziwą twarz kryjącej się za nimi osoby.”
Ktoś może teraz powiedzieć: „Głupie i bezsensowne. Przecież maski mają kryć, a nie odsłaniać.” W pewnym sensie tak. Tylko nieliczni od razu zrozumieją o co chodzi. Dobór naszych masek mówi o nas wszystko to co chcemy zakryć. To jakie maski wybierasz względem nowo poznanych osób mówi o Tobie bardzo dużo. Gdy jest Ci źle też masz wybór co założyć na twarz i to też mówi o Tobie bardzo dużo. Większość ludzi się nad tym nie skupia. W ogóle w codziennym życiu nie skupiamy się nad maskami osób, które są wokół nas. A może powinniśmy? Być może analiza doboru rekwizytu, którym każdy z nas zasłania twarz jest kluczem do zrozumienia drugiej osoby i zyskania całkowitego jej zaufania? Nie zastanawiamy się nad tym, bo tego nie widzimy. A teraz, nie widzimy, bo nie mamy pojęcia o istnieniu takiego sektora, czy nie chcemy widzieć?
Melpomene może prowadzić do obłędu jak każda z jej sióstr. Czasami człowiekowi wydaje się, że maski zmieniać może nałogowo. Nie zdajemy sobie sprawy, że z każdym ściągnięciem kolejnej i kolejnej narażamy swoje oblicze na uszkodzenia. Być może rozmiarów mikroskopijnych, ale jednak.
„Może każdy człowiek zrywa kolejne warstwy, jedną za drugą, ale nigdy nie odsłania prawdziwej twarzy, która staje się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu w ogóle znika.”
Janet Fitch, Pomaluj to na czarno
Tak właśnie dzieje się z osobami, u których Melpomene jest na pierwszym miejscu i nie potrafią nad nią zapanować. Wiadomo, że nikt tej sztuki nie ma opanowanej do perfekcji od razu, ale jeżeli wydaje nam się, że Muzy same się kontrolują to jesteśmy w wielkim błędzie. Wręcz odwrotnie. Przejmują kontrolę, człowiek zaczyna płynąć na dno w zastraszająco szybkim tempie, a kotwica u jego stóp staje się coraz cięższa. Maski są dla ludzi (jak wszystko), ale tylko wówczas gdy potrafimy kontrolować zakładanie ich i dobór. Są też przecież osoby, które nie mają pojęcia jaką założyć i staje się to podstawą wielu konfliktów. Melpomene jest niebezpieczna, ponieważ jeden nie taki ruch i tragedia w dosłownym tego słowa znaczeniu jest gotowa.
Wnosi do rozprawy zaskakująco dużo. Sędzia jak każdy inny też nosi maski. Też jest człowiekiem (dlatego powinien zachowania ludzkie przejawiać). Być może w odgórnych założeniach jest określone, że nie powinien tego robić, ale jak już na początku wspomniałam — nie chcę mówić o tym jak ma być, ale jak jest. Patrząc na daną sprawę „spod” maski kąt widzenia ulega znacznej zmianie. Wiadomo, że w tak odpowiedzialnym zajęciu jak wydawanie i ogłaszanie wyroków nie ma miejsca na całkowitą zmianę perspektywy, ale uważam, że rekwizyty otulające oblicze (choć może niewidzialne) wywodzące się z samej Starożytności są jednym z kluczowych elementów. Często, uwierzcie mi, w sporze swojej podświadomości trzeba założyć jakąś maskę aby nie ukazywać prawdziwych uczuć. To nie dwulicowość, ale tarcza aby nie wystawić się na samo destrukcję. Nikt nie mówił, że wyroki nie są niszczące dla Sędziego. Melpomene… odpowiedz mi na jedno pytanie. Potrafimy zdejmować maski przed innymi ludźmi. Dlaczego najtrudniej uczynić do przed lustrem?
*W hołdzie tym, którym ludzie chcieli zerwać maskę z twarzy.
Advocatus 6 * Adwokat 6
~
Polyhymnia * Polihymnia
Robi się coraz ciekawiej i coraz śmieszniej. Wszystko jak widzisz jest tu nieco zagmatwane, ale gdyby było proste to nie byłoby zabawy. Polihymnia. Już szósty z wszystkich Adwokatów. Za co więc ta istotka odpowiada? Polihymnia była patronką poezji sakralnej i hymnicznej, a także pantomimy. Skupimy się jednak bardziej na tym jak była przedstawiana, ponieważ to właśnie to w tym przypadku odgrywa kluczową rolę. Jej oblicze zawsze kreowane było na wzór spokoju i zamyślenia. Chyba nie bez powodu. W końcu poezja sakralna skłania do refleksji i pewnego rodzaju marazmu. Czym więc będzie w przypadku naszej rozprawy? Będzie myślami. Wszystkimi myślami, które krążą Ci po głowie. Wszystkimi, które przynoszą spokój i niepokój.
Pasowałoby wyjść w ogóle od pojęcia myśli, ale jak już podkreślałam nie jesteśmy w stanie określić czym w ogóle są. Na początku wspominałam, że wszystko co związane z ludzką psychiką i podświadomością jest w zasadzie niewytłumaczalne. Wszystko to co wiemy lub przeczuwamy jest efektem skomplikowanego i złożonego procesu umysłowego. Analogią łączących się wydarzeń z emocjami i doświadczeniami. Korowodem odczuć związanych z osobami (czy rzeczami), które stają na naszej drodze. Konstelacją przeżyć. Myśli… Nie dają spokoju nawet na chwilę. Proste doświadczenie. Popatrz. Gdy usiądziesz na łóżku i spróbujesz oczyścić swoją głowę z jakichkolwiek myśli zauważysz, że jest to niemożliwe lub graniczy z cudem. Zawsze nasunie się jakaś chociażby „błaha” myśl, ale jednak. Może dotyczyć różnych rzeczy, tego czy w lodówce jest mleko na kakao, czy na śniadanie jest kupiona bułka za 3 polskie złote (w pierwszej części kosztowała 2,50, ale inflacja spowodowała, że ta sama maślana bułka przybrała na wartości i pomimo, że jest mniejsza to 50 groszy cenniejsza). To właśnie działalność Polihymnii. Przypomina każdemu z nas, że skoro mamy zdolność do „wytwarzania” myśli to także do myślenia. Współpracuje ze swoimi siostrami, a zwłaszcza z subiektywną Erato. Każda nasza myśli jest nasza. Inni mogą w jakiś sposób na nią wpływać wprowadzając zamęt, ale to co dzieje się w naszej głowie jest w większości uwarunkowane naszymi obserwacji i emocjami. No właśnie… emocje… nie ma miejsca na coś takiego w zawodzie Sędziego jak emocje. Założenia mówią, że całkowicie powinien on się ich wyzbyć. Ale, czy tak się w ogóle da? Być może po latach stażu tak, ale o ile jest to zgodne z założeniami sądownictwa, tak czy aby na pewno z moralnymi? Teraz tylko pytanie, czy Sędzia, który kieruje się emocjami jest sprawiedliwy? A więc, czy jego decyzje takie będą? A więc jeżeli wyda niesprawiedliwy werdykt, czy będzie on zgodny z jego moralnym kodeksem? Trudne to wszystko. Myślę, że jeśli zrobi się to w granicach rozsądku to sprawiedliwość może iść w parze z odruchami człowieczeństwa, a więc także Sumieniem i moralnym kodeksem. Właśnie w tym leży trudność bycia Sędzią — to wydawanie wyroków w zgodzie z własnym Sumieniem, ale także sprawiedliwością, która przecząc subiektywizmowi nie zawsze jest z nim zgodna.
„Ludzie to więcej niż emocje. Mają myśli i powody, by postępować tak, jak postępują.”
Veronica Rossi, Przez burze ognia
W pewnym sensie tak, lecz słowami tymi nie możemy przykładowo usprawiedliwić wszelkich występków, czy zbrodni. Ale właśnie. „Mają myśli”. A więc jeżeli dany człowiek o czymś pomyśli to znaczy, że jest też w stanie to osiągnąć (nie mówię tu o jakimś oniryzmie, ponieważ marzenia, czy sny nie są do końca myślami). Nikt też nie mówi, czy powód dokonania danego czynu musi mieć uwarunkowania dobre, czy złe. Nie ma takiego warunku. A więc jeżeli powód był zły to działanie nie mogło okazać się dobre. Nieprawdaż? No chyba, że nastąpi jakiś przewrót, ale w ogólnych założeniach minus i minus nigdy nie da minusa. Ludzie postępują źle. Też mi nowość… Po to są stworzeni. Aby popełniać błędy, uczyć się na nich i nigdy więcej ich nie powtarzać. Polihymnia jak reszta Muz też nie jest wyłącznie dobra i trzeba nauczyć się ją kontrolować. Jak się okazuje nie jest to wcale takie proste, ponieważ kontrolowanie swoich myśli jest praktycznie niemożliwe. Myślę, że jakimś przynajmniej częściowym rozwiązaniem jest wyrzucenie ich z siebie.
„Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz.”
Éric — Emmanuel Schmitt, Oskar i pani Róża
Być może nie zawsze jest to takie proste, a przede wszystkim nie zawsze możliwe, ale jeżeli tylko jest sposobność to należy to robić. W żaden inny sposób nie da się ich wyzbyć, a właśnie stare myśli (często nawet niepotrzebne) zajmują miejsce nowym (dzięki którym naprawdę można coś osiągnąć). Nie da się też ich stłumić. To znaczy dać się da, ale nie na długo. Zawsze powrócą. Jedynym sposobem jest wypowiedzenie ich, a najlepiej względem innej osoby. Mówienie ich tylko i wyłącznie w swojej obecności jest jak odbijanie piłki z pianki od metalowej ściany w nadziei, że piłka się przez nią przebije. Strata czasu, a rezultaty raczej mizerne.