Olśnienia alfabetyczne
Ż jak rzyg rzyg
Ż
Jest poetką
Dlatego pluje krwią
Liter
Dlatego jest ślepa
Na uroki trzmieli
Na życie posiwiałe
Od nadmiaru uczuć
Ż nie śni żadnego
Spazmu
On przychodzi jak
Zapomniany werset
Znienacka
Ż
Sztywnieje na chwilę
Krótką jak wieczność
W katatonii znaków
Powraca do życia
W oczekiwaniu na kolejne
Użądlenie
Ź czyli źiąb
Ź
Źiębi nocą
Jak żar wyśnionego
Zmartwychwstania
Nie patrzy w przyszłość
Bo żyje w niepamięci
O początku
O inicjacji
Z pewnością
O tym czego nikt
Nie złoży w ofierze
Na powitanie
Śmierci
Ź
Jest samotna
Wewnętrznym pragnieniem
Rosy
Modlitwą do zakazanych
Przez rozum
Poranków
Ź
Przekłuwa
Swą
Źrenicę
By przejrzeć się
W podstawie własnego
Ź
Z zwierza się ze swoich nocy
Z
nie pojawia się w łóżku na zasadzie
Drobnomieszczańskich
Pragnień
Po odbyciu wiadomo czego
Na
Z
Spadają sny
O stworzeniu nasturcji
O rajskich uśmiechach
Czasem
Podczas nocnych burz
Śni o przechodzeniu
Na drugą stronę
Z przebywała tam dość długo
By nie pomylić
Miejsca na Ziemi
Z pulsującą kroplą
Absolutu
Trzeźwa jak poranny deszcz
Nie podejrzewa o mistycyzm
Neuronów
Wypalających wizje
Jakie widziało jej nieobecne
Oko
Z nikomu nie mówi o snach
Którymi karmi ją mózg
Z po prostu żyje
W obwodzie innego
Z
Y: czyli yyy… co mi tam
Y
Okazuje lekceważenie
Dla logiki
Dobrego wychowania
Bogactwa metafor
Y
Żyje w braku
Powietrza
Dźwięku zabijanych
Braci i sióstr
W niedostatku pragnień
Którym żywi się
Y
Odzywa się jej
Mały zakątek
Szczęścia
Y
Rzuciła go kapryśnie
Jak przejrzałą
Truskawkę
Y
Poległa
Milcząc
W zapaleniu bieli
W: wzdycham nieadekwatnie
Wyciągam szyję prostą jak mrok zarzynanych
Liści
Nie odpowiem na pytania bogów
Których pochowałam w milczeniu
Których pochowałam w dźwięku struny
Napiętej po brzegi żył
Nie widzę nic
Co by powiedziało paznokciom
Wyrastającym u końca spojrzeń
Po prostu milczę
Po prostu mówię swoją bladą śmiercią
Jak strzelisty akt pulsującej wanilii
I wrzeszczę swoją nicość
Jak odzierane ze skóry słońce
U… rodziłam syna
Otrzyj twarz cierpką od grzechu gałek ocznych
Bo już nie oczu co wyglądają zmarłych widoków
Z pogrzebu słabej jak życie matki
Niewyglądany synu którego nie zapomnę
Nie dałam ci wyboru pomiędzy charkotem
Pieśni a szeptem zadumy
Nad tym co się już nigdy nie zdarzy
Niezapisanej w księgach kłębiastych od zakoli marzeń
O filozofii pisania
O filozofii liczenia martwych podmuchów
O filozofii po prostu
A nie ukąszeń liter
Bez ustanku przerzynających zielonych marzeń struny
By przetrwać na przekór ślepym farby drukarskiej zapachom
T: trafiłam do trupiarni
A tam skamieniałe w deskach leżące rzędem
Marzenia
O miłości pięknej jak zakamarek kosmosu
Nigdy nie odwiedzany lecz zapamiętany o świcie
Który śni wilgotnym snem o pocałunku
O spotkaniu pomiędzy rozstaniami na całe życie
Które pamięta gorące spojrzenie wpadających
W obłoki ramion i oddziela żart alfabetu zadający cios
Fioletem zmyślonych uczuć
Od drgań mokrych jak rosa powitań
O tym co niepowiedziane lecz domaga się słów
Lekkich i ulatującym dźwiękiem wystrzału
Prosto w gardło
Po prostu o tym co było, lecz nigdy nie zostało zapisane
Bebechami które by ożywiły martwe już rzężenie
Pijaczka
Poety
Kogokolwiek
Ze skórą jak klawiatura
Ciepłą od uderzeń serca lecz bezlitosną
Jak ciało przebitego powietrzem gladiatora
Ś: ślimaczę się pisząc o życiu ślimaka
Ślimak
w klasycznej pozie
Jaką przyjął od przodków
Zmierza do czerwieni
Zakrytej Księgą
Nie peszy go wolne tempo obrotów sfer
Ani marsz
Gotowych na wszystko dni
Pewny losu jaki przyjął od tych
Którzy zostali wydani na stracenie
Ślimak po prostu ślimaczy
Filozofując w walce na śmierć
I życie o pokonanie kolejnego milimetra
Swojej historii
Wierzy w legendę o narodzinach prapraszczura
który wyruszył niczym zdobywca
Promieni odbitych
W lustrze namiętności
Na podbój zatartych przez pamięć
Chwil
S: sprawiam ból
Sporządź listę spraw które kipią
Alfabetem cierpienia
Przekłuj oczy blaskiem słów
By lepiej widzieć swój los
Nie nie rób tego bo poznasz
Co zakazane
Zabrzęczysz cierpieniem niezasłużonym
Jak chmura co zapadła się
W niebie i zapomniała matki
Sporządź tylko rachunek sumienia
I wystaw go na sprzedaż
Z ropuchą której zabrakło
Natchnienia by przemówić
Wzniośle
Ona przyniesie ci ulgę i sprawi
Że nie polegniesz w potokach
Rzężących świstem białym
Od kul
R: różnię się od samej siebie