E-book
15.75
drukowana A5
28.65
Okruchy szczęścia

Bezpłatny fragment - Okruchy szczęścia

Objętość:
63 str.
ISBN:
978-83-8384-784-9
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 28.65

O przemijaniu

Czy jako ludzie

jesteśmy w stanie

Zaakceptować

przemijanie?


Wydaje mi się

że nie bardzo

Bo jak to wytłumaczysz

starcom


Że dni ich są

już policzone

Gdyż lada dzień

na tamtą stronę


Przejdą niechybnie

czy chcą — czy nie chcą

Błogosławieństwo jest ich

czy zwykły pech to?


Bo skoro z prochu

żeśmy powstali

To nie jesteśmy

idealni


Jak gruda ziemi

pod nogami

Wiatr nas rozwieje

ma nas za nic


Smutny to fakt

ale prawdziwy

Że Bóg jest jednak

litościwy


Od zwiędłej tkanki

odłączy duszę

Więc o swą przyszłość

martwić się nie muszę

Ostrożność

Ostrożności w naszym życiu

nigdy dość

Pies ostrożnym musi być

gdy gryzie kość


Dziecko — kiedy przejść chce

przez ulicę

Też wysila swoją

potylicę


Krojąc mięso — musisz zważać

na opuszki

By w bigosie nie znalazły

się okruszki


Tniesz coś piłą — trzeźwy bądź

nim włączysz prąd

Życie może cię kosztować

ten twój błąd


Jadąc autem — patrz na drogę

nie w telefon

Wcześniej zdejmij z gazu nogę

nie wjedź w drzewo


Nie chcesz dzieci — załóż gumkę

weź pigułkę

Lub na alimenty zacznij zbierać

sporą sumkę


Można mnożyć tu przykłady

cały czas

Chodzi o to by ostrożność

była w nas


Los jak zechce i tak zrobi

po swojemu

Nie ułatwiaj jemu pracy

no bo czemu?

Niepodległość

Cieszymy się ze święta

rzekomej niepodległości

To sprawa niepojęta

że kraj nasz na mapie gości


Lecz czy faktycznie jesteśmy

panami we własnym kraju

Skoro robisz u Niemca

gdzie miskę ryżu ci dają


Żadna fabryka nie jest

w naszym posiadaniu

Żydowska kamienica

jest twym wynajętym mieszkaniem


Sklep w którym robisz zakupy

sprowadza towar z zachodu

Jesz tylko chińskie zupy

której nie czujesz już smrodu


Swoich aut żadnych nie mamy

ktoś o to zadbał przed laty

W Holandii się dorabiamy

bo nasza władza jest za tym


By jak najwięcej ludzi

z kraju wyemigrowało

Straciło na wartości

hasło — co nam wmawiało


Że Polska to jest kraj

mlekiem i miodem płynący

Boże mój siłę mi daj

bym był chociaż w Ciebie wierzący

Był sobie zgredzik

Był sobie zgredzik

nawet tu siedzi

Co cały czas biedzi

że nie ma miedzi


A wszystko drogie

jak radzić sobie

W tej o to dobie

w zdrowiu chorobie


Mus więc oszczędzać

choć wkoło nędza

Wydasz pieniądze

na swoje żądze


Szansa jedynie

więc w oszczędzaniu

Chodzić do pracy

w jednym ubraniu


Buty dziurawe

ratować wkładką

Na szczęście deszcze

padają rzadko


Kupować tylko

to co w promocji

Jadać jedynie

połowę porcji


I tak dociągniesz

do wypłaty

Przeżyłeś miesiąc

nic poza tym


Uczciwą pracą

się nie dorobisz

Masz lepszy pomysł

to mi go opisz …

Wilgotne dni

Wilgotne dni nadchodzą

za dnia i ciemną nocą

Gdy gwiazdy pola złocą

zastanawiasz się — po co?


A po to by cię kości

łamały tak najprościej

Wtedy gdy jesteś w gości

lub tkwisz na jakimś moście


Wilgoć w powietrzu straszna

i jeszcze mgła pokaźna

To jak uliczna łaźnia

dezynfekcja doraźna


Jak przetrwać dni i noce?

Najlepiej przykryć kocem

Powietrze wciągać nosem

i pogodzić się z losem


Że tak będzie do wiosny

ten cały stan żałosny

Aż przyjdzie czas radosny

gdy zaszumią nam sosny

Starasz się być

Starasz się być szczodrym

lecz ci nie wychodzi

Bo szczodrość zbytnio

interesom szkodzi


Starasz się być hojnym

lecz cię wyśmiewają

A sami ni centa

ubogim nie dają


Starasz się życzliwym

być — kogo napotkasz

Lecz dla nich żeś dziwak

co gnije od środka


Starasz się dać przykład

by ktoś za nim poszedł

Lecz sam pośród bydła

musisz wzuć kalosze


By się nie ubabrać

tym co dają w zamian

Mus dystansu nabrać

takiego żeś zdania


Dalej chcesz się starać

a może nie warto?

Twoja dobroć nie będzie

przetargową kartą

Jeden ogień — jedna dusza

Wypaliło się na grobie

kilka zniczy

W skali kraju to miliony

któż to zliczy


Jeden ogień — jedna dusza

gdzieś w przestworzach

Chęć modlitwy w nas wymusza

łaska boża


Czy umarli odwiedzają

swoje groby?

Na pomniku przesiadują

całe doby


Nawet teraz — kiedy tłumy

na cmentarzu

To nie wyrwie nikt z zadumy

na od razu


My jak w transie — zapatrzeni

w światło znicza

Ilu zmarło — w myślach swoich

ich wyliczasz


Okazuje się że żywych

tylko garstka

Czyżby śmierć to była

przyszłości namiastka?

Seans w kinie

Zabrał dziewczynę

chłopak do kina

Wybrał godzinę

późną — choć zima


W bufecie kupił

popcorn i colę

Zajęli miejsca

na samym dole


Ciepło na sali

więc zdjęli kurtki

Przed samym filmem

zwiastun krótki


Seans się zaczął

pogasły światła

On pił — a ona

w tym czasie jadła


W pewnym momencie

jego ręka

Do biustonosza

dziewczyny sięga


Gdy cała weszła

dziewczyna zbladła

Już w tym momencie

popcornu nie jadła


Co robisz? — pyta

ręka mi zmarzła

Wstała z fotela

i w twarz go trzasła


Za kurtkę chwyta

wychodzi z sali

Wszyscy dokoła

się roześmiali


Dziewczyna przyszła

na film — on do kina

I teraz siedzi sam

biedaczyna


Dobrze że popcorn

nie wysypała

Ot i historia

kończy się cała

Co zapamiętasz

Co zapamiętasz z życia innych

jedynie kilka wątków

Nie miałeś z nimi więzi silnych

na końcu i na początku


Ktoś mówi imię i nazwisko

a ty kojarzysz niewiele

Kilka skojarzeń i to wszystko

wygląd lub znaki na ciele


Tak będzie też z twoją osobą

gdy ktoś cię będzie wspominał

Choć kilka lat tkwił z tobą obok

to tak zakłopotana jest mina


Ludzie nie dbają o cudzą pamięć

wszak nawet własna zawodzi

W mózgu panuje totalna zamieć

z czasem wspomnienia uszkodzi


Dlatego warto przelać na papier

choć kilka zgrabnych myśli

Głowa na starość nam odsapnie

będziemy wiedzieć — skąd żeśmy przyszli


Życzymy sobie szczęścia i zdrowia

czasami brakuje ich obu

I taka to nasza historia

którą zabierzemy do grobu

Muzeum sztuki nowoczesnej

Powstało w Warszawie muzeum

w dodatku sztuki nowoczesnej

Wygląda jak mauzoleum

naszej władzy współczesnej


Zdania są podzielone

co do jego wyglądu

Miejsce też nie trafione

względem mojego osądu


No bo gdyby powstało

gdzieś na obrzeżach miasta

Mniej by prowokowało

cała ta bryła kanciasta


A tak nie w kij — nie w oko

vis-a-vis pałacu kultury

Tu nisko — tam wysoko

jak żółw z żyrafą w konkury


Trzeba było wieżowiec

postawić w tym miejscu i basta

Przynajmniej by się zgrywał

z całą resztą miasta


A tak spieprzony krajobraz

na resztę życia powstał

Ciekawe ile architekt

za ten projekt dostał?

Tam skąd pochodzę

Tam skąd pochodzę

nic nie znaczę

Na piersi nie mam

żadnych odznaczeń


Prowadzę życie

proste jak drut

Chociaż nie wszystko

idzie jak z nut


Kiedyś się może

martwiłbym o to

Że to co robię

nie zmieniam w złoto


Lecz z perspektywy

minionych lat

Nie ma tu sensu

doganiać świat


On tak się zmienia

szybciej niż my

Więc na to nic

nie poradzimy


Można jedynie

stać i patrzeć

Jak czas próbuje

ślad po nas zatrzeć


A tak to zrobi

prędzej czy później

Zajmij czymś głowę

i nie gnuśniej …

O szczerości

O szczerości chyba kiedyś

już pisałem

Wtedy całkiem inny pogląd

na nią miałem


No bo wiecie — bycie szczerym

to odwaga

Która w pewnych sytuacjach

krwi wymaga


Powiedz komuś prosto w oczy

że jest chujem

Choć to prawda — on się z faktem

tym nieswojo czuje


Może przyjąć to spokojnie

lub z pięściami

Rzucić się na ciebie hojnie

guza nabić


Szczerze mówić — to narażać się

na szwank

Wielu ludzi woli milczeć

no bo tak


Jest wygodnie i nie robisz

sobie wrogów

Szczerość widać nie dla wszystkich

dzięki Bogu

Krótkowzroczność

Nie chodzi mi bynajmniej

tu o wadę wzroku

Lecz o to że krzywda ludzka

widoczna na każdym kroku


Jest nie zauważalna

przez większość społeczeństwa

Aby temu zaradzić

nie trzeba tutaj męstwa


Jedynie dobre serce

i trochę wolnego czasu

A dostaniesz w podzięce

uśmiechy tylu osób


Ilu zdołasz pomóc

a gra jest warta świeczki

Bo wszyscy na tym świecie

jak zbłąkane owieczki


Czekamy by to nam

pomoc ofiarowano

A przecież możesz sam

na wysokości stanąć


Zadania tak prostego

jak uścisk twojej dłoni

Komuś darowanego

a w zamian nie dbasz o nic

Po tylu latach

Po tylu latach życia

wiem co jest dobre — co złe

Lecz tak mnie ciągnie do picia

że choć nie mogę — to chcę


I choćbym stał nad przepaścią

to jeszcze kielicha wychylę

I zrobię to z pełną godnością

bo winienem sobie aż tyle


Ktoś powie — alkoholik!

Nie przebierając w słowach

Choć już nad grobem stoi

to jeszcze go kręci „połówa”


Ten kto nie pił — to nie wie

ile wymaga wyrzeczeń

Żeby odmówić wątrobie

dawki codziennych zleceń


Można być trzeźwym — lecz po co

gdy inni się bawią w najlepsze

Alkohol spożywany nocą

mgłę z twoich oczu zetrze


A rano — no cóż — można klina

pobić — by ciągnąć tą bajkę

Co na to twoja rodzina?

Nie pierdol — poczęstuj mnie fajką ….

Tylko dla ciebie

Tylko dla ciebie

jest ten wiersz

Przeczytaj i zrób

z nim co chcesz


Możesz go wsadzić

między książki

W nadjeżdżające

rynkiem dorożki


Możesz w butelkę

zakorkować

I morskim falom

podarować


Możesz też na

tablicy ogłoszeń

Przypiąć pineską

bardzo proszę


Możesz na sercu

nosić latami

Aż się z papieru

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 28.65