Ambaras
Dlaczego zaczął się czas?
Kiedy nastąpiło nasze rozdzielenie?
Tu powstaje zasada,
że życie jest rezultatem odejmowania.
Dlaczego czas jest liczbą,
która zna jedynie działania ujemne?
Nic nie da się zatrzymać.
Jaki sens ma ogień, skoro wkrótce zapadnie ciemność?
Chciałabym podarować Ci pamięć.
Ogromną bezładną siłę.
Przyjdzie znienacka,
pozostawjając na ciele części zdania.
Czas ucieka
Ile pustych jest miejsc w ciele.
Porzuconych na zawsze pomieszczeń.
Piwnic.
Pokoi, z których dawno wyniesiono meble.
Nikt już tam nie mieszka.
Materia rozpada się.
Powstaje czarna dziura.
Niespodziewanie,
w trakcie rozmowy,
wytwarza próżnię.
Ciało, któremu coś odebrano,
w miejscu wolnym,
montuje mechanizm zegarowej bomby.
Segregacja
Naprawianie świata rozpoczeliśmy od koszy
do których wrzucaliśmy ten cały bajzel
zbierany od najdalszej pory
Śmieci z tych wszystkich lat
najlepszych i najgorszych
Były papiery poświęcone na słowa
którymi próbowałam zamazać przepaść
To co było żywe lecz obumarło
Produkowane pomiędzy nami odpadki
strzępy fotografii, te wszystkie wspomnienia
o których nie chcę już pamiętać
Powoli rozkładają się jak martwe ciała
Pierwsza zasada
Przeczytałeś gdzieś kiedyś
Że ludzie umierają
Wtedy gdy ich imię zostaje wypowiedziane
Już po raz ostatni
Więc dochodzę do wniosku
Że te tragedie które widziałeś
Nie są wcale takie straszne
Więc może
Dedal i Ikar wcale nie umarli
Wypowiadasz ich imiona
Nawet 3000 lat po tym wypadku
Jak jest z tobą
Upadasz nie mając skrzydeł
Najbardziej samotne miejsce jest tu
Wśród ludzi
Czy będziesz w stanie usłyszeć
Wołanie o pomoc
Kiedy ktoś wykrzyczy imię
Możesz łatwo zgubić się w tłumie
Więc może już dawno nie żyjesz
Jak zginąć to wcale
Rozdarta od środka zasłona
Ktoś zrzucił z nieba garść złotych gwiazd
Podjudza martwy tłum
Który woła igrzysk i chleba
Dzień przeradza się w noc
Sensacja w obliczu agonii
Sami siebie prowadzą na rzeź
Kolce róż przykładając do skroni
Nie ma przerwy na reklamę
Nikt nie wyjdzie teraz z domu
W tle słychać ptaków śpiew
Upiększony obraz Armagedonu
Dławią się własnym zapatrzeniem w siebie
Leżąc jak zwierzęta
Bóg nie kazał się opamiętać
Sami z sobą mają wejść do nieba
Niby ktoś coś szeptał o pomocy bliźnim
Ale bez przesady, to jeszcze nie teraz
Racja istnienia
W ciemności dostrzec można płomień podpalonych róż
Drewniany stół jak sztaluga artysty
Martwa sztuka
Blada jak płótno twarz młodej dziewczyny
On jedynie musnął sine usta
Jeszcze dziś nosić będzie ją na rękach
Romantyczny kochanek
Zgubił sztylet, pistolet i naboje
Nikt nie pozna tego rodzaju śmierci
W rozpaczy pozostawiony sam sobie
Z miłości skazujesz się na hańbę Boga
Martwe ciało więzi w sobie duszę
Chociaż nie chcę żyć muszę
Jak martwa
Odejdź i zakochaj się raz jeszcze
Mnie już nie ma
Nie odmawiaj posłuszeństwa przeznaczeniu
Serio, co dalej?
A może skończę doktorat
I na sympozjum naukowym
Wygłoszę elaborat