E-book
23.63
drukowana A5
43.9
Odszumianie. Bliżej środka

Bezpłatny fragment - Odszumianie. Bliżej środka


Objętość:
156 str.
ISBN:
978-83-8414-954-6
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 43.9

Wstęp

Ze wstępami bywa różnie. Dla jednych są zachętą do dalszego czytania, u innych powodują porzucenie lektury, a są i tacy, którzy po prostu pomijają tę część. Zrobicie jak uważacie.

Moja książka ma ZAŁOŻENIA, a nie spis treści. Starałam się pisać spójnie i w logicznym ciągu, ale niekiedy może być pozornie chaotycznie. Na pewnym etapie uznałam, że niech zostanie tak jak wyszło. Bez zbędnej korekty. Bez edycji. Życie to też pewien rozgardiasz, którego nie udaje się, a czasami i nie powinno porządkować za wszelką cenę. Wiadomo ZAŁOŻENIA to jedno, a RZECZYWISTOŚĆ (nawet ta książkowa) — to drugie. Każdy rozdział stanowi próbę konfrontacji założenia z rzeczywistością.

Niezależnie od tego, w co wierzymy — Boga, Wszechświat, energie, czy siłę wyższą, to w życiu każdego z nas przychodzi taki moment, czasami ewolucyjny — poprzez dojrzewanie, a czasami rewolucyjny — jak grom z jasnego nieba. Zawsze jest to jednak KLIK. Nasyceni doświadczeniami, informacjami, obserwacjami lub po zderzeniu z jakąś oczywistą nieoczywistością — mówimy stop. Wystarczy. Plątanina myśli i sami nie wiemy gdzie jest prawda, co o nas stanowi i dokąd zmierzamy.

PRAWDA nie jest przereklamowana, nie jest archaizmem, jest kluczowa dla rozwoju i życia w zgodzie z samym sobą. Możemy płynąć z nurtem dowolnej idei, teorii samorozwoju, życzeniowego myślenia, ufać mniej lub bardziej złożonym procesom, ale na nic to się zdaje, jeśli nie staniemy w prawdzie przed sobą i światem.

I to nie do końca jest tak, że jakiś proces terapeutyczny czy magiczny zawiódł, bo był błędny, niewłaściwie dobrany. Zazwyczaj u źródła niepowodzenia leży iluzja o nas samych, omijanie niewygodnego lub inaczej — mijanie się z prawdą.

Ale i tu jest „haczyk”. Ponieważ nie ma prawdy absolutnej. To, co zwykle uważamy za prawdę, to nasze PRZEKONANIA i to właśnie ich bronimy jak lwice. Prawda o mnie — nie będzie Twoją prawdą. „Prawdziwą prawdę” (nawet ten cudzysłów nie obroniłby mojej twórczości na maturze) czujemy wtedy, kiedy nikomu nie musimy jej udowadniać i to nazywa się AUTENTYCZNOŚĆ.


Zatem książka ta nie obnaży prawdy absolutnej, ale będzie autentyczna.

🦋    Założenia (zamiast spisu treści)

1. Autoperacja — Blanka i Alek — matka i syn, którzy poukładali się po swojemu po śmierci Luka. Zrobili to tak, jak potrafili najlepiej. Mimo iż minęło już wiele lat i wydawać by się mogło, że są poskładani, to wydarzenia z przeszłości mają swoje konsekwencje.


2. Lustra — Blance towarzyszy ciągłe poczucie, że trudności syna są odbiciem jej lęków, hodowanych i pielęgnowanych przez lata. Piękna nakładka na rzeczywistość, strefa komfortu, z której bardzo trudno wyjść i powracające poczucie winy.


3. Intencje — kreacje Blanki, wypadkowa jej przekonań o życiu, jej odczuwanie rzeczywistości, które często nijak się mają do potrzeb i wizji Alka.


4. Oczekiwania — wyczekiwanie z nadzieją, że Alek kiedyś świadomie wybierze współuczestnictwo — nie z przymusu, a z wyboru. Reguła wzajemności pozwala odczarować rozczarowania.


5. Perspektywa — to jest to, co sprawia, że człowiek wprawdzie ociera się o frustrację, ale nie staje się szaleńcem. Filtr codziennych zdarzeń. Zbieżna perspektywa zbliża i pozwala przetrwać trudności, odmienna — weryfikuje relacje i cele.


6. Wielkie Arkana — Bóg, Wszechświat czasami jest zniecierpliwiony guzdraniem duszy i stawia na jej drodze osoby mające pchnąć ku jej przeznaczeniu. Blanka miała to szczęście, że takich Posłańców otrzymała: Maren i Rafe.


7. Odszumianie — proces usuwania szumów z obrazów powszechny w dziedzinie przetwarzania obrazu i wizji komputerowej, wykorzystuje zaawansowane algorytmy by poprawić jakość obrazów i nagrań. Niezbędny, aby być bliżej środka.

🦋    Blanka i Alek


🦋    Założenia

Blanka wpatrywała się w monitor laptopa z tym charakterystycznym dla niej zmarszczonym czołem, które oznaczało jedno: myślenie na najwyższych obrotach. Miała plan. Postanowiła, że napisze książkę. Nie miała jeszcze pojęcia, o czym dokładnie będzie, ale wiedziała, że będzie autentyczna. O niej, o życiu, o wszystkim, co ją drażni i co w sobie lubi. Często mawiała:

„Nie jestem specjalistką w czymkolwiek, ale życie wciąż daje mi powody, by czuć się wystarczającą”.

To zdanie idealnie oddawało jej codzienność. Jak większość ludzi, których znała, prowadziła życie wypełnione małymi wyzwaniami, których efekty czasem były spektakularne, a czasami -przemilczane.

Alek, jej nastoletni syn, właśnie kończył swoją mistrzowską rundę w ulubionej grze komputerowej. Wychylił głowę z pokoju i spojrzał na mamę, która zapisywała coś na kartce papieru, jakby była na tropie rozwiązania tajemnicy wszechświata.

— Mamo, co znowu kombinujesz? — zapytał tonem pół-żartem, pół-serio. Blanka uniosła wzrok, mrugając szybko, jakby wracała z innej rzeczywistości.

— Książkę. Taką prawdziwą, życiową. O nas i innych ludziach, co się ciągle czują, że są niewystarczający. Myślisz, że to głupi pomysł? — zapytała z odrobiną niepewności, ale i tym zadziornym błyskiem w oku, który mówił, że decyzja już zapadła.

Alek wzruszył ramionami, ale w jego oczach można było dostrzec cień podziwu.

— Nie, ale pamiętaj, że będziesz musiała napisać o mnie jako o bohaterze idealnym. Może dodaj, że jestem geniuszem od gier?

Blanka roześmiała się sięgając po kubek z kawą.

— Oczywiście, że tak napiszę. Będziesz miał swoją pięćdziesięciostronnicową odę na końcu książki.

Na początek postanowiła spisać kilka swoich refleksji. Przypomniała sobie jak jeszcze niedawno próbowała być „doskonałą mamą”. W ciąży marzyła o tym, że wychowa dziecko idealne, a teraz wiedziała jedno — jest najlepszą mamą dla swojego syna, bo jest po prostu jego mamą. A on, pomimo wszystkich sprzeczek i różnic, był jej nieidealnym i ukochanym dzieckiem.

Była świadoma, że świat nieustannie mówił jej, że można być lepszym: lepszą matką, lepszym pracownikiem, lepszym kierowcą, a nawet lepszym chrześcijaninem. Ale miała swoją teorię. Mówiła:

„Wiesz Alek, bycie wystarczającym jest wystarczające.

Nie trzeba być zawsze najlepszym. Ważne, żeby lubić siebie, bo w swoim towarzystwie spędzisz całe życie.”

Wiedziała, że kluczowym przesłaniem jej książki musi być prostota. Zamiast opisywać, jak osiągnąć idealne życie, chciała pokazać, jak odnaleźć szczęście w tym, co jest. Czasem były to drobiazgi — jak wspólne oglądanie zdjęć z wakacji czy popołudnie spędzone na robieniu porządków w mieszkaniu. Innym razem były to trudniejsze chwile, które uczyły ich oboje, jak docenić siebie nawzajem.

— Alek, jak myślisz, czy ktoś przeczyta moją książkę?

Spojrzał na nią udając rozważny wyraz twarzy.

— Jeśli napiszesz o mnie — na pewno! Ludzie lubią historie o bohaterach.

Roześmiała się. Była wdzięczna za jego humor i za to, że każdy dzień w ich domu był małą opowieścią, która mogłaby trafić na karty książki. Wystarczyło trochę odwagi, by pokazać światu, że życie wcale nie musi być idealne, żeby było dobre.

Blanka chciała, aby początek książki niósł właśnie takie treści, lecz to były założenia, a rzeczywistość jest nieco inna…

🦋    Rzeczywistość

Blanka wpatrywała się w monitor laptopa z tym charakterystycznym dla niej zmarszczonym czołem, które oznaczało jedno: myślenie na najwyższych obrotach. Miała plan. Postanowiła, że napisze książkę. Nie miała jeszcze pojęcia, o czym dokładnie będzie, ale wiedziała, że będzie autentyczna. O niej, o życiu, o wszystkim, co ją drażni i co w sobie lubi. Często mawiała:

„Nie jestem specjalistką w czymkolwiek, ale życie wciąż daje mi powody, by czuć się wystarczającą”.

To zdanie idealnie oddawało jej codzienność. Jak większość ludzi, których znała, Blanka prowadziła życie wypełnione małymi wyzwaniami, których efekty czasem były spektakularne, a czasami — przemilczane.

Alek, jej nastoletni syn, siedział w swoim pokoju, zamknięty jak w twierdzy. Od miesięcy spędzał większość czasu w wirtualnym świecie, gdzie czuł się bezpieczniej niż w realnym. Kiedyś był radosnym chłopcem, ale ostatnio wycofał się, a rozmowy z nią ograniczały się do krótkiej wymiany zdań, najczęściej na temat obiadu albo szkoły. Blanka nie dawała jednak za wygraną. Pewnego dnia zapukała do drzwi jego pokoju.

— Alek? Mogę wejść? — zapytała delikatnie.

— Jak musisz — odpowiedział obojętnym tonem.

Weszła z kubkiem kakao i postawiła go na biurku.

— Pomyślałam, że może Ci się przyda — powiedziała z uśmiechem, choć czuła ciężar w sercu widząc jego zgarbioną sylwetkę i zmęczone oczy wpatrzone w ekran komputera.

— Dzięki — mruknął, nie odrywając wzroku od gry.

— Alek — zaczęła ostrożnie — wiesz, myślę o napisaniu książki. Będzie o życiu, o naszej codzienności, sukcesach, wyzwaniach… Taki dziennik rodziny Morvena. Ale też o tym, że nie trzeba być idealnym, żeby być wystarczającym.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Serio? O mnie? Co tam napiszesz? Że jestem mistrzem unikania ludzi, nieudacznikiem, porażką Twojego życia?

Blanka westchnęła, ale nie dała się zbić z tropu.

— Nie. Napiszę o tym jak bardzo podziwiam twoją wyobraźnię i to, jak potrafisz odnaleźć się w świecie, który sam wybierasz. Ale też o tym jak ważne jest, żeby czasami wyjść poza ten świat.

Alek wzruszył ramionami, ale było coś w jego spojrzeniu, co sugerowało, że jej słowa nie były mu zupełnie obojętne.

— Pisz, pisz mamo — odpowiedział z pozorną dynamiką — będę miał więcej spokoju od Ciebie. Nie będziesz stale tu zachodziła i wymyślała mi jakiś bezsensownych zajęć.

— Będę zachodziła i to częściej — żartobliwie odpowiedziała i wytknęła język.

— Jak to? Niby po co?

— Będziesz moim konsultantem merytorycznym! Niniejszym, oficjalnie mianuję Cię Alku Morvena SKGK.

— Kim?

— Starszym Konsultantem ds Gier Komputerowych — zaśmiała się.

— Aaa, no jak musisz… — odpowiedział bez entuzjazmu i wrócił do swojej gry.

Blanka wyszła. Miała nadzieję, że książka stworzy przestrzeń dla ich nowej komunikacji. To będzie przygoda. Nie wiedziała co przyniesie, ale na pewno eksploruje obszary, o których istnieniu nie wiedzieli lub zapomnieli.

🦋    Autoperacja

Autoperacja to słowotwór wymyślony przez Blankę. Była mistrzynią w tworzeniu przedziwnych słówek, zlepców językowych, przeróżnych zmiękczeń i zgrubień. Był to jej sposób na kreację codzienności, upiększanie treści, które chce przekazać. Nie nosiło to jednak znamion wyjątkowości, chęci wyróżnienia się, czy zaimponowania, a raczej było prezentem dla rozmówcy. Taki podprogowy komunikat:

„Daję Ci nie tylko informację i wiedzę, którą każdy może dostać, ale daję ci też wyjątkowe słowo, które jest tylko dla Ciebie”

Oczywiście Blanka świetnie odnajdywała się w sytuacjach, więc wiedziała kiedy i komu taki podarek może „wręczyć”. Z drugiej strony możliwe, że jest to jakieś zaburzenie i neo-psychiatria przypisałaby temu jednostkę chorobową. Faktem też było to, że Blance po prostu często brakowało słów zwykłych, użytkowych i czasami tworzyła na poczekaniu wyrazy zastępcze. Tego jednak nikt się nie domyślał.


Autoperacja to połączenie słów: autonomia i kooperacja i słowo to mogłoby wejść na stałe nie tylko do naszego języka, ale i naszej codzienności. To na pierwszy rzut dość paradoksalne połączenie, ponieważ trudno o sytuację kiedy zachowujemy autonomię i kooperujemy. Nie zawsze udaje się to robić jednocześnie, bo to trochę tak jak z mnożeniem pisemnym, aby wyszedł poprawny wynik, to musimy pewne wartości zachowywać w pamięci. Czyli jak kooperujesz (mnożysz), to pamiętaj o swojej autonomii (cyfra w pamięci). A zatem schemat, że dla wspólnego celu czasami należy się poświęcić — nie.

Wspólny cel jest wspólny, jeśli pozwala zachować w pamięci autonomie kooperujących.

Przykład jak wyżej — analogia do działania matematycznego — nie dla wszystkich będzie jasny, lecz jego zawikłanie poniekąd leży w naturze Blanki, co jakiś czas konfrontującej się z sytuacjami, kiedy jej ciąg logiczny okazuje się być nawet nie tyle co nielogiczny, co wręcz abstrakcyjny.

Zatem przykład 2. — autoperacja w świecie księgowości.

Blanka w pracy jest postrzegana jako osoba „niechodzącą na skróty”, „zasadnicza”, żeby nie powiedzieć „służbistka”. Jedno jest pewne — z nią nie da się po prostu coś załatwić bokiem, zataić, czy dopchnąć kolanem. Za to w domu… no cóż. Tam już z tą niezłomnością bywa różnie. Granice się rozmywają, kooperacja czasem przerasta autonomię, a Alek traktuje autoperację jako „kolejny pomysł mamy, który ignorujemy z miłością”.

W pracy krąży już anegdota — opowiadana przy ekspresie do kawy z takim namaszczeniem, jakby chodziło o lokalną legendę — o jednej z jej interwencji księgowych. Otóż zajmując się księgowaniem dla pewnej firmy natknęła się na enigmatyczny przelew bez żadnej dokumentacji. Po kilku minutach bezowocnych poszukiwań zdecydowała się wykonać telefon do dyrektora. A jak wiadomo telefonu od księgowej boją się nawet najtwardsi właściciele firm. Nie dlatego, że księgowa krzyczy. Tylko dlatego, że „ona już wie”. Klient z drżeniem w głosie odebrał i po wstępie wyjaśniającym odpowiedział:

— Pani Blanko, ja im mówiłem, żeby bez korekty nie robili tego zwrotu, oni się uparli, że tak można, a ja wiedziałem już wtedy, że Pani się to nie spodoba i że będę miał już u Pani pozamiatane.

Blanka wzięła głęboki oddech, ale nie po to, żeby triumfować, choć uważni obserwatorzy dostrzegli ten delikatny uśmiech, który zawsze oznaczał to samo — Blanka wchodzi do krainy łagodności.

— Panie Pawle, mamy dwie opcje. Albo wystawiacie fakturę korygującą i robimy wszystko książkowo albo — biorąc pod uwagę, że kwota nie przekracza nawet kosztu kolacji z klientem — możemy zaksięgować to jako dodatkowy przychód firmy.

Nastała chwila ciszy.

— A… to tak można? — zapytał dyrektor.

— Nie tylko można a nawet trzeba, jeśli chce Pan mieć czyste sumienie i spokojny sen w razie kontroli. Proszę pamiętać, że urząd skarbowy nie ma poczucia humoru, ale ma za to świetną pamięć.

I tak Blanka w charakterystycznym dla niej stylu, czyli full-profesjonalnie, półżartobliwie, z wiedzą i stanowczością, ale z zachowaniem zasad — autonomicznie kooperowała. Bez rezygnowania z siebie i bez przyduszania drugiej strony, czyli nie tylko „nie zwariować”, ale też nie ugiąć się wobec chaosu i nie zatracić własnych zasad zawodowych, jednocześnie pozostając w dialogu i proponując sensowne rozwiązania. Właśnie to pokazuje dojrzałość autoperacji:

Nie jest to bierne „nie”, nie jest to kompromis, ani narzucanie się, tylko aktywne „zróbmy to dobrze, ale zgodnie z tym, co dla mnie nienegocjowalne”.


☝️ Co do podstaw księgowych — przypis od Blanki (czyli „księgowy szept do ucha”):

Jeśli pieniądze wpłynęły na konto, a nie można ich jednoznacznie przypisać do faktury sprzedaży (bo nie została wystawiona, zawiera błąd lub klient pospieszył się z przelewem), to zgodnie z zasadą memoriału i ostrożności należy ten przychód ująć — nawet jeśli nie ma kompletu dokumentów.

W praktyce:

✔ jeśli da się wystawić korektę — wystawiamy

✔ jeśli nie — traktujemy kwotę jako pozostały przychód operacyjny lub przychód nadzwyczajny (w zależności od kontekstu)

✔ jeśli sprawa się powtarza — edukujemy klienta

✔ jeśli edukacja nie działa — Blanka poleca: „Oznaczyć klienta w systemie jako „nierokujący” i założyć osobny segregator pt. „Ten, który wiedział lepiej”.

🦋    Lustra

🦋   Kontekst

— Chciałam kiedyś otworzyć pensjonat i założyć fundację — tłumaczyła Alkowi, kiedy ten pytał ją, o czym marzyła jak była młoda.

Tak naprawdę wciąż jest młoda, ale nie chciała burzyć światopoglądu syna na temat teorii ewolucji, więc przemilczała tą nieścisłość.

— To czemu tego nie zrobiłaś? — dopytywał dalej.

— Wiesz, życie nie zawsze układa się tak, jak tego chcemy. Za to daje nam inne możliwości, które uczymy się doceniać. Życie jest tym, co na dany moment tworzymy w naszej głowie. Marzenia, których nie przekuwamy na plany stają się balastem, wyrzutem sumienia, więc powinny mieć termin przydatności i albo je realizujemy albo usuwamy z pamięci.

— A Ty swoje usunęłaś?

— Te, które mi ciążyły — tak — odpowiedziała i jakoś niespecjalnie chciała o tym rozmawiać z synem, lecz zadał kolejne pytanie.

— A co wtedy, gdy rzeczywistość nie jest taka, jaką chcemy i pozostają tylko marzenia?

— To takim marzeniom trzeba prolongować termin wykonalności — zaśmiała się i zauważyła, że Alek też się uśmiechnął.

— Cała Ty Mamo, zawsze wiesz, co odpowiedzieć.

— Czy to komplement? — zapytała z przekorą i przewróciła oczami.

— Oczywiście! Nie chcę Ci podpaść, bo będę miał embargo na komputer — zażartował.

— Asz Ty! Zaraz dopadnie Cię skomasowany atak gilgotników stopowych, którzy nie biorą jeńców!

— Mamo, no co Ty, przecież ja nie mam pięciu lat! Największą karą będzie dla mnie jak pozbawisz mnie przyjemności przebywania z Tobą w jednym pomieszczeniu — zaśmiał się.

Blanka też się uśmiechnęła i z udawanym fochem oraz uniesioną głową niczym królowa angielska odpowiedziała:

— A zatem niech i tak będzie. Za karę opuszczam to miejsce do odwołania — i nonszalanckim krokiem ruszyła w kierunku drzwi — i nie rozpaczaj zanadto z powodu tej rozłąki — zaśmiała się. Domykając drzwi usłyszała śmiech syna i cicho wypowiedziane „Mamo, Ty nigdy nie dorośniesz”.

W sumie Blanka miała coś z dziecka, pewną infantylność w sposobie bycia, ale raczej dodawało to jej uroku, taki swoisty kontrast. Z jednej strony poważna i merytoryczna, a z drugiej zabawna i z dystansem do siebie. Nie wszystkim jednak pokazywała tę swoją różnorodność. Była z definicji introwertykiem, ale przy osobach, przy których czuła się akceptowana stawała się ekstrawertyczna.

W punkt oddawał to opis jej znaku astrologicznego, na który natknęła się rolkując instagramowe treści. „Sentencja” była wskazówką, a może i przestrogą dla potencjalnych wchodzących ze 🦂 w interakcje:

„Poznając Skorpiona — martwisz się, że tak mało mówi.

Po dłuższym czasie znajomości — chciałbyś, żeby przestał tyle mówić.

Po wielu latach relacji — wiesz, że to, że zamilknął — wróży kłopoty.”

Była też osobą czujną i kontrolującą sytuację. Przy czym kontrola sytuacji to nie to samo co „controlling” drugiej osoby. Często stawiamy znak równości pomiędzy tymi słowami, czy szerzej postawami. Blanka była osobą chcącą kontrolować jej rzeczywistość. Przejawiało się to w tym, że dążyła do transparentności, ponieważ jasne sytuacje czynią życie prostym i bezpiecznym. Wolała usłyszeć najgorszą prawdę niż najładniej opakowane kłamstwo. Mało kto widział jej perspektywę i w pewnym momencie przestała już zabiegać o to, by jej zachowanie spotykało się ze zrozumieniem. Ten prosty Blankowy algorytm wyglądał tak:

prawda → zaufanie → bezpieczeństwo → kontrola sytuacji

Kiedy jest bezpieczeństwo, to jest pełna kontrola SYTUACJI, a osoba która czuje się bezpieczna nie ma potrzeby kontrolowania drugiej OSOBY. Czyli jeśli jedna osoba jest szczera, lojalna i mówi prawdę, to rodzi się zaufanie, a druga osoba kontroluje sytuację, w której jest i czuje się bezpiecznie. Odwrotny mechanizm działa w przypadku controllingu:

kłamstwo → brak zaufania → brak bezpieczeństwa → kontrola osoby

Brak bezpieczeństwa powoduje, że dana osoba zaczyna kontrolować drugą osobę, staje się toksyczna, podejrzliwa, manipulująca oraz przejawia inne bardzo niskie emocje i zachowania. Stąd jeśli ktoś mówi: „Ty mnie kontrolujesz”, to oznacza to, że nadawca komunikatu kłamał w relacji z odbiorcą i niejako — mówiąc kolokwialnie — taki stan rzeczy, to zasługa jego samego i jego ciężkiej pracy nad oszukiwaniem adresata.

„Ufność niewinnych jest największym darem dla kłamcy” (King, Sklepik z marzeniami).

Blanka zawodowo uprawiała autoperację, a w życiu prywatnym odcinała się od kłamców najszybciej jak to było możliwe. Zazwyczaj intuicja i obserwacja służyły jej za wariograf, ale kilka razy zawiodły, stąd wraz z upływającym czasem jej czujność była bardziej wyostrzona. Zawiodły, bo mimo kłamstw chciała zaufać, a niestety algorytm jest bezlitosny, albo wszystko — albo nic.

Ale to, co jest fenomenalnym paradoksem to to, że wystarczy stać w prawdzie z samym sobą, aby wariograf się nie pomylił.

🦋    Pensjonat

Pewnego dnia wróciła myślami do czasów odległych. Bardzo odległych. Wychowywała się w gospodarstwie, gdzie były krowy, konie i cały inwentarz żywy biegający na dwóch lub czterech nogach, gdzie były pola, łąki i ogródek. Od najmłodszych lat widziała jak ciężko pracowali jej rodzice i ludzie ze środowiska, w którym wzrastała. Szanowała tę pracę, lecz nie chciała tego dla siebie. Nie chciała w dorosłym życiu martwić się o opał na zimę, zagrzewać wody do umycia włosów, budzić się w zimnym domu, bo piec wygasł w nocy. Do tej pory zresztą boi się gryzoni, bo w pamięci ma jak nocami myszy urzędowały na strychu i pod podłogą w pokoju. Mając kilkanaście lat wyjechała z domu rodzinnego do szkoły z internatem w dużym mieście, tam też potem studiowała.

Skończyła ekonomię o specjalności turystyka i hotelarstwo, próbowała dostać pracę w hotelu, lecz nie udało się. Może aparycja, może brak pewności siebie, może za małe umiejętności językowe. A może wszystko po trochu. Uczyła się bardzo dobrze, choć nie była jakoś specjalnie zdolna, bardziej ambitna i wytrwała. Dodatkowo otrzymywała stypendium za wyniki w nauce i to było jej motywacją, ponieważ w domu nie było za dużo pieniędzy. Skończyła studia, pierwsza praca w banku, a potem w trybie ekspresowym została mamą, żoną i wdową i musiała znaleźć takie zajęcie, które umożliwiłoby jej utrzymanie rodziny i zapewniło stabilne życie. To nie był czas na marzenia.

Padło na księgowość.

Lubiła w swojej pracy to, że ma kontrolę sytuacji. Była bardzo skrupulatna i dokładna, zorganizowana i zsynchronizowana. Większości klientom odpowiadał jej styl pracy. To, że trzyma rękę na pulsie i w ten sposób zwalnia ich moce przerobowe.

Nie czuła jednak parcia by być wybitną w tym, co robi. Raczej mieć na tyle rozległą wiedzę, by móc popełniać jak najmniej błędów. Praca dawała jej poczucie bezpieczeństwa i od wielu lat była jedyną constans w życiu. Zmieniała się rzeczywistość, życie rodzinne i uczuciowe, a praca ciągle była.

Pojawiały się jednak takie momenty, kiedy chciała zarzucić to, co robi i zająć się czymś z pasją.

— Ale czy ja mam pasję? — pytała samą siebie.

— Mam pewne umiejętności, predyspozycje, skłonności, ale czy pasję? — rozważała. I sama sabotowała w głowie swoje myśli.

— Morvena, przestań fantazjować! — groziła sobie palcem — masz dobrą, stabilną pracę, która daje Ci bezpieczeństwo. I tego się trzymaj. Nie wymyślaj!


Tak, słowo klucz, to bezpieczeństwo.


Aby zachować zdrowie psychiczne człowiek musi mieć chociaż jeden obszar życia, który mu to zapewnia, inaczej — zwariuje. Najlepiej, gdy wyszliśmy z bezpiecznej, dobrze funkcjonującej rodziny i mamy mocne fundamenty, wtedy mało co jest w stanie nas złamać i jego pozbawić. Jednak gdy wzrastaliśmy w trudnościach (lub mocniej — w patologii fizycznej lub emocjonalnej), to szukamy bezpieczeństwa w drugim człowieku. Wydaje nam się, że ktoś inny nam go zapewni i w sumie jest to prosty, nieskomplikowany mechanizm. Komunikujemy partnerowi: „chcę się czuć z Tobą bezpiecznie”. Niestety, lakoniczna prośba (dobrze, jeśli to jest prośba a nie żądanie) bez instrukcji na nic się zdaje. Brak działania ze strony mężczyzny w dłuższej perspektywie rodzi u kobiety negację. Stąd obecnie tak dużo treści traktujących o narcyzach, toksykach i innych cudach natury. Nie żeby Blanka od razu stawała na czele ruchu promaskulinistycznego (trudne słowo), ale instrukcje czasami ułatwiają życie.

Determinacja dzielnej niewiasty na mizandrii się nie kończy — szuka dalej. I tak dynamik pójdzie w towarzystwo i różne interakcje związane z pasją, a introwertyk w pracę lub alienację. No i obie [niewiasty] zazwyczaj otrzymują iluzję bezpieczeństwa — jedna w stowarzyszeniu amatorów szydełkowania, a druga w pracy księgowej. Powyższy wywód to bardzo duże uproszczenie i ma na celu przytoczyć tylko pewien mechanizm, tj.

to, czego nie odnajdujemy w sobie, szukamy najpierw w drugiej osobie, a potem bierzemy inny azymut — inna aktywność.

Czemu teraz, po 20 latach Blanka wciąż myśli o pensjonacie i fundacji? Idąc tokiem logicznym — znalazła bezpieczną przystań w sobie i nie boi się utracić pozornego bezpieczeństwa jakim jest stabilna praca księgowej. Ale to zawsze ryzyko.

— Czy myślisz, że mogłabym założyć pensjonat? — zapytała nagle, pukając do drzwi pokoju Alka i wchodząc jednocześnie do środka.

— Mamo, Ty znów to samo — powiedział poirytowany Alek.

— Ale że co?

— Tyle razy Cię prosiłem, że jak pukasz, to zaczekaj chwilę, aż powiem „wejdź” albo sama zapytaj „czy mogę?”

Blanka zmarszczyła brwi i pomyślała, że Alek przesadza, przecież wie, że jak zapyta „czy mogę?”, to w odpowiedzi usłyszy, że „nie”. Ale też przemknęła jej przez głowę myśl, że w sumie, to jakby tak robiła, to szanowałaby jego przestrzeń.

— No dobrze, dobrze, postaram się pamiętać o tej procedurze — zażartowała, aby nie wprowadzać napiętej atmosfery — i jak myślisz?

— Co jak myślę? — zapytał zdziwiony.

— No, czy mogłabym założyć pensjonat?

Syn spojrzał na nią i zmarszczył czoło w ten sam charakterystyczny sposób jak robi to ona, gdy wytęża swoje szare komórki. Uśmiechnęła się mimowolnie do tej myśli, w której pojawiła się malutka satysfakcja z tego, że młody Morvena odziedziczył po niej ten „ciekawy” wyraz twarzy.

— Przecież mówiłaś, że to marzenie już jest przeterminowane, pamiętasz? — odpowiedział Alek — że temat zamknięty — i dodał:

— Raczej mogłabyś, ale po co? Czy Ty chciałabyś użerać się z ludźmi, którzy są wiecznie ze wszystkiego niezadowoleni, mają pretensje, że mucha wleciała do pokoju albo, że jajecznica była za sucha? Przecież Ty jesteś taka „mientka” i byłoby ci przykro, że się starasz i w ogóle, a tu ktoś na Ciebie krzyczy.

— Mhmm… — nie wiedziała w sumie co odpowiedzieć, bo raczej spodziewała się, że syn powie coś w stylu ”tak, najlepiej załóż pensjonat dla chomików bengalskich”, a tu, że ona jest mientka… — pomyślę nad tym, co powiedziałeś, dziękuję — i już się odwracała by wyjść, gdy usłyszała:

— Mamo, Ty możesz wszystko, tylko wiesz, ludzie są podli — i ten świat nie jest dla takich osób jak Ty…

Blanka wróciła do pokoju, zanurzyła się w jaskini dumania i zaczęła zastanawiać nad swoją mientkością. W głowie pojawiały jej się przeróżne obrazy z przeszłości, sytuacje, w których była dzielna i twarda. Przypomniała sobie chwile w szpitalu, gdy lekarze poinformowali ją, że Luke nie obudzi się ze śpiączki, że nastąpił obrzęk i śmierć mózgu. Wtedy tylko zacisnęła zęby i mimo iż rozsypywała się na milion kawałeczków, to wiedziała, że da radę. I od tamtej pory zawsze mierzyła się ze wszystkim sama. Przecież taką ją widzi codziennie Alek. Silną, zdeterminowaną, nieugiętą, więc skąd u niego ta refleksja? A może on widzi to, czego ona nie dostrzega? Że pod tym skafandrem superbohaterki jest schowana delikatna, krucha i zmęczona swoją rolą kobieta? Wzięła oddech i potrząsnęła głową w geście przeczenia, jakby chciała odgonić niedorzeczne myśli.

🦋    Droga

Każdy dzień przynosił nowe inspiracje, a Blanka coraz bardziej wierzyła, że jej książka będzie czymś więcej niż zbiorem opowieści.

Miała być dowodem, że w zwyczajnym życiu kryje się niezwykła magia, a w nieidealności — prawdziwe piękno.

Robiąc porządki wyciągnęła stare albumy ze zdjęciami. Wzięła je i z namaszczeniem ułożyła na stole w kuchni. Kiedy Alek przyszedł dokonać rewizji lodówki, spojrzał na rozłożone fotografie.

— Co to? — zapytał, zatrzymując się w progu.

— Zdjęcia z czasów, kiedy byłeś mały. Pomyślałam, że może chciałbyś je obejrzeć?

Podszedł bliżej, choć z pewnym oporem. Usiadł przy stole i zaczął przeglądać album.

— To było wtedy, kiedy na koniec wakacji zabrałaś mnie nad morze? Twoja pierwsza wyprawa po tym jak kupiłaś auto? — zapytał.

Blanka uśmiechnęła się delikatnie.

— Nie, to były inne czasy… — i już miała zacząć sentymentalną podróż, kiedy byli jeszcze we Troje, gdy na chwilę zatrzymała się i spróbowała inaczej — ...to były czasy, kiedy zdjęcia miały ostrość, a ludzie byli fotografowani w całości — i zaśmiała się głośno. Alek spojrzał na nią zaskoczony.

— No tak, te zdjęcia robił Tata, ale Twoje Mamo — i tu wyciągnął zdjęcie, na którym było widać rozległy horyzont, niewyraźną postać dziecka i wielkie skrzydło mewy — Twoje są unikatowe!

Przeglądali zdjęcia jeszcze jakiś czas, żartując i przekomarzając się ze sobą. Jeden z terapeutów powiedział kiedyś, że mają podobne poczucie humoru, trochę sarkastyczne i Blanka to czuła, choć Alek oburzał się na tego typu porównania, stojąc na stanowisku, że po niej to odziedziczył co najwyżej duży nos. Myślę jednak, że mieli o wiele więcej wspólnego niż im obojgu się wydawało.

Alek wrócił do swojego pokoju, a Blanka zaczęła się zastanawiać nad tym jak niewielka zmiana jej narracji przełożyła się na zupełnie odmienną atmosferę i jakość wspomnień. Zaczęło w niej kiełkować coś, czego już dawno nie czuła w sobie, nienazwana nadzieja, że jeśli jej niezniszczalna teoria lustra jest założeniem funkcjonalnym, czyli

Alek stanowi odbicie jej emocji, postaw i zachowań. To znaczy, że jedyna możliwa zmiana, jaką może na ten moment inputować w nastolatku, to zmiana swoich założeń.

Od czego zacząć? Po chwili zadumy wstała z fotela i ruszyła w stronę korytarza, gdzie znajdowało się duże, prostokątne lustro. Wzięła głęboki oddech i stanęła przed nim, naprzeciwko siebie, otworzyła oczy i przez krótką chwilę przyglądała się sobie. Wyglądała całkiem niepozornie, żeby nie powiedzieć przeciętnie: sylwetka szczupła, włosy w nieładzie z przebijającymi się siwymi pasemkami, twarz trochę poszarzała, zmęczona, oczy przekrwione schowane za okularami. Chwyciła dłońmi obie piersi i uśmiechnęła się pod nosem: „powoli zaczyna działać grawitacja” — pomyślała, odwróciła się tyłem — „pupa jak pupa”.

Stała tak jeszcze chwilę, gdy nagle usłyszała w swojej głowie zdanie „ważysz tyle, co worek ziemniaków”. Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Aż dziwne, że po tylu latach pamięta te słowa. Tym zwrotem tata Blanki określał jej figurę, co w nomenklaturze wiejskiej oznacza ni mniej ni więcęj jak 50 kilogramów. Takimi workami ziemniaków gospodarze zwyczajowo handlowali na targu. Czemu nie lubiła tego określenia wtedy i czemu nawet teraz wzbudza w niej zakłopotanie? Nie chodzi tu o wagę, bo akurat tyle ważyła, co o przyrównanie jej do worka, który po pierwsze był towarem, a po drugie — po zakupie rolnik zarzucał go sobie na plecy i odchodził od straganu. To chyba jedyny komplement jaki od swojego taty usłyszała. Aj nie, pamięta jeszcze jedną sytuację, kiedy kuzyni prężyli swoje muskuły i ona też ustawiła się w kolejce, aby zaprezentować swoje mięśnie i wtedy zapadł werdykt, że ma „muły jak komara pięty”. Doświadczony traumatolog powiedziałby, że „na tym zbudowała swoją kobiecość”.

W środowisku, w którym wzrastała u kobiet ceniono pracowitość, zaradność i siłę, a Blanka była raczej powolna w pracach polowych, nie posiadała też tężyzny fizycznej, nie lubiła uczucia, kiedy ziemia zbierała się pod paznokciami, a kurz przyklejał do spoconego ciała. W dorosłym życiu nigdy nie zabiegała o to, by wyglądać kobieco, pamiętać o fryzjerze i paznokciach, sukience, makijażu. Często tłumaczyła sobie, że nie ma na to czasu, ale może miała w głowie, że nieważne jak się ubierze, to i tak będzie workiem ziemniaków…

Wracając jednak do teorii lustra. Alek od zawsze był spokojnym dzieckiem, niekonfliktowym, ułożonym. Relacja Blanki z synem oparta była na dialogu, argumentach i szacunku, a tak przynajmniej jej się wydawało. Jednak w pewnym momencie coś się zmieniło. To, co do tej pory było wsparciem matki — przerodziło się w brak samodzielności syna, dialog — zamienił się w kłótnie, a argumenty — stały się atakiem. Alek coraz bardziej zapadał się w swojej samotności, w świecie wirtualnym i izolacji, których ona nie rozumiała i nie akceptowała. Szukała pomocy u specjalistów, w farmakologii i terapii, a także w metodach niekonwencjonalnych z egzorcyzmami włącznie. W trakcie tych poszukiwań cały czas zadawała sobie pytania:

„co zrobiłam niewłaściwie?”, „czego nie zauważyłam w porę?” i stale biła się w piersi: „moja wina, moja wina”.

Ale co tak naprawdę było jej winą? Przecież założenie bycia normalnym rodzicem i tworzenie dobrej relacji nie są magicznymi życzeniami. „To przecież ma sens” — przekonywała samą siebie.

Otworzyła laptop i zaczęła pisać: „moja definicja normalności” i zatrzymała się, ponieważ należałoby najpierw wyjść od tego, czym jest norma i kto ją ustala. Czy norma, to to, co robi większość, czy też spełnianie warunków ustalonych przez grupę uprzywilejowaną? Potrząsnęła głową i cicho powiedziała sama do siebie:

— Nie, nie Blanka, te dywagacje pozostaw innym, ta kropka wcale nie łączy się z Twoją całością — pogroziła sama sobie palcem, uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła pisać dalej.

Normalny rodzic wg Blanki Morvena to osoba aktywna intelektualnie, z włączonymi filtrami na to, co słyszy i widzi, nieidealna, ale starająca się i kochająca, krytyczna lecz nie krytykancka, prosta ale nie prostacka, inteligentna, ale niekoniecznie mądra. A dobra relacja to taka, gdzie jest zaufanie, więź, uczciwość i przekaz zwrotny.

No i elegancko — pomyślała.

Normalni rodzice mają trudniej, ponieważ stale oceniają swoje wybory i wcale im w tym nie pomaga bombardowanie wskazówkami jak dobrze wychowywać dziecko pod względem technicznym i mentalnym. Często porady te albo wzajemnie się wykluczają albo są trudne do zbalansowania: stawiaj granice ale nie odbieraj wolności, zarażaj pasją, ale nie narzucaj swojego światopoglądu, pomagaj ale nie wyręczaj, itd.

Wychowywanie to proces i zarazem sprzężenie zwrotne, przy czym wielu rodziców wychowanie traktuje też jak inwestycję, czyli „z dzieckiem jest jak z walizką — co włożysz, to wyciągniesz”. W okresie kiedy dziecko jest zależne od rodzica emocjonalnie i ekonomicznie, to otrzymuje to, co niezbędne, czyli bezpieczeństwo, uwagę, czas, miłość oraz to, co przydatne — dostęp do rozrywki i środki finansowe na rozwijanie zainteresowań. Jednak podświadomie rodzic (tak cicho, cichutko, że sam nie chce tego słyszeć) liczy, że w momencie kiedy on będzie potrzebował wsparcia dziecka, to inwestycja się zwróci. I wiecie co, nie ma co za to się kajać lub zaprzeczać, że tak jest. Warto jednak nałożyć na to filtr — inwestycja może się nie zwrócić, bo wzajemność jest to coś, czego dziecko nie wyssie z mlekiem matki. Czyli

zamiast oczekiwań warto w procesie wychowawczym pokazywać perspektywę.

Jak kupujemy lodówkę, auto czy nawet szampon do włosów robimy research, tj. czytamy opinie, pytamy znajomych i ekspertów, analizujemy i dopasujemy do naszych preferencji, gustów, możliwości finansowych. Podobnie z rekomendacjami w zakresie wychowywania. Jak otrzymujesz narzędzie do poprawy relacji, to rozważ, czy aby na pewno ono jest dopasowane do konkretnego dziecka to jedno, a drugie, czy sama chciałabyś, aby ktoś na Tobie praktykował takie działanie. I ważne — nie dać sobie wmówić, że jest się złym rodzicem, bo poczucie winy potrafi wyrządzić bardzo, ale to bardzo dużo złego.

— Alek, jesteś gotowy? — krzyknęła Blanka z korytarza, gdzie zakładała w pośpiechu buty.

— A czy musimy dziś tam jechać? — zapytał.

— Musimy. Nie chcę po raz kolejny przekładać tego spotkania, to dla mnie ważne.

— No to jak dla Ciebie ważne, to sama jedź!

Blanka zamilkła, zastanawiała się, co ma odpowiedzieć, żeby zmotywować go do wizyty u psychologa, a tym samym nie podgrzać i tak napiętej atmosfery.

— Wskakuj w buty i jedziemy, na powrocie zjemy coś niezdrowego, może pizza? — próbowała przerzucić ciężar rozmowy na korzyści płynące z wyjazdu.

— Mamo przestań, znów robisz to samo! — krzyknął z pokoju — a jak się nie zgodzę, to powiesz, że zabierasz internet, tak? Wiesz jakie to jest słabe, może w końcu wymyśliłabyś coś innego, a nie ciągłe szantaże. Nie wstyd Ci?!

Wzięła głęboki oddech, żeby nie wykrzyczeć, że chciałaby bardzo wymyślić coś innego, wykupić abonament „na niezawodne rozwiązania” albo wgrać oprogramowanie, które byłoby skuteczne. Książkowa metoda kija i marchewki nie sprawdzała się w komunikacji z Alkiem. Próbowała już wszystkiego, ale czuła się bezradna.

— Mogę wejść? — zapytała

— Jak musisz…

— Wiesz, masz rację. Niestety nie umiem wymyślić nic nowego. Przepraszam Cię. Mnie też te metody frustrują. Uwierz mi, to, że muszę warunkować, szantażować, stale kombinować i przesuwać swoje granice nie daje mi satysfakcji ani zadowolenia. Nigdzie nie musisz jechać. Nie będzie żadnych konsekwencji.

Wstała i wyszła z pokoju. Do oczu naszły jej łzy, jej niedomykające się zastawki zaczęły szczypać, ale też poczuła ulgę, że mogła powiedzieć synowi, że dla niej to też nie jest łatwe.

— Mamo, pospiesz się! — słowa Alka wyrwały ją z zadumy.

Stał w drzwiach od pokoju, ubrany, z czapeczką na głowie i wymachiwał kluczami.

— No, pospiesz się, bo się spóźnimy.

— Dobrze, już, już — wstała i spojrzała na niego i nie wiedziała, co powiedzieć. Alek widział to jej rozemocjonowanie, niedowierzanie i jakby uprzedził, to co chciała zrobić mówiąc:

— Mamo, wyglądasz teraz jak Armstrong stawiający pierwszy krok na Księżycu — i dodał — tak możesz, ale nie za długo — i uśmiechnął się do niej.

Blanka przytuliła mocno Alka do siebie.

— Super, to jedziemy!

Przez całą podróż autem nie rozmawiali o zajściu w domu. Alek opowiadał o tym, że w tym sezonie Red Bull ma słabsze silniki niż McLarren i Ferrari i cała nadzieja w umiejętnościach Maxa, żeby dowiózł jakieś punkty. O tym, że FIA jest skorumpowana, że naginają przepisy i safety car wyjeżdża jakoś dziwnie zawsze za Norrisem albo Piastri. Słuchała jego opowieści i miała łzy w oczach jakby to był poruszający audiobook. Była wdzięczna za to, że ta chwila jest ich udziałem, że to naprawdę się dzieje. Jadą. Bez kłótni, bez szantażu.

Po co Blanka ciąga syna po psychologach? Nie jest to prewencja. Chociaż zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak fizyczne, jeśli nie ważniejsze. I skoro raz do roku robimy podstawowy pakiet badań z krwi, prześwietlenie płuc, jamy brzusznej, to i od czasu do czasu profilaktycznie można pójść pogadać z psychoterapeutą. W sumie nie jest to głupie. Do rozważenia. Możliwe, że ta profilaktyka zdrowotna Blanki, to roczne „must have” nieznacznie, ale tylko nieznacznie odbiega od średniej krajowej. Raczej nie jest hipochondryczką, a badania robi nie po to, aby znaleźć chorobę, a po to, by upewnić się, że wszystko jest w normie. Czyli mieć pod kontrolą sytuację.

Wracając do wizyty u psychologa. U Alka głównie chodzi o motywację, a właściwie o jej brak, no i patową sytuację w szkole, a właściwie całkowite zarzucenie nauki. Długa historia, którą Blanka powtarza sama nie wie, który już raz i któremu już psychologowi, bo zazwyczaj syn kończy „znajomość” po pierwszej konsultacji. Nie będzie to nic odkrywczego, kiedy jako punkt przegięcia zostanie wskazany okres zdalnej edukacji. Te półtora roku odcisnęło swój ślad na wielu uczniach, zarówno na ich głowach jak i ciałach. Dla jednych powrót do szkoły był łagodny, a dla drugich stał się katastrofalnym zderzeniem z rzeczywistością off-line. Alek był w tej drugiej grupie. Zaczął opuszczać coraz więcej godzin w szkole, mało mówił o tym, co się dzieje w środowisku koleżeńskim, przestał wychodzić z domu, zapadał się w milczeniu, którego Blanka nie rozumiała.

Ponad trzysta godzin nieobecnych (takie drugie wakacje), a co za tym idzie z kilku przedmiotów brak klasyfikacji i oceny niedostateczne. Mimo wielu rozmów — brak konsensusu. Alek sam nie wiedział czemu nie chodzi do szkoły, po prostu nie chce, nie widzi sensu. Świat gier jest ciekawszy, bardziej przewidywalny i jak się coś nie podoba to można albo zakończyć albo wyjść z gry. Rzeczywistość jest trudniejsza, trzeba być w niej do końca, czy nam się to podoba czy nie.

Raz w gabinecie powiedział, że Blanka jest męcząca i ciągle narzeka, a on jest zmęczony jej obecnością. Po tym jak minęło jej oczywiste oburzenie na tę narrację, zaczęła się zastanawiać nad jego i swoją perspektywą oraz mechanizmem, który tu funkcjonuje. Alek nie wychodzi do szkoły, często nie wychodzi z pokoju całymi godzinami, Blanka co jakiś czas zagląda do niego, pyta co robi lub wymyśla mu zadania do wykonania. Warunkuje korzystanie z internetu od np. ogarnięcia pokoju, kąpieli, przejechania kilku kilometrów na rowerku treningowym, wyniesienia śmieci itp. Dla niego może to być męczące. Ona robi to po to, aby dostrzegł minusy braku aktywności. Na nic zdają się argumenty, że edukacja jest ważna, że jest obowiązek szkoły i nauki, nawet wizja grzywny czy kuratora nie są sugestywne. Nie chodzi o to, aby był wybitnym uczniem, bo Blanka zna wiele osób, którzy byli przeciętni w szkole, a świetnie sobie radzą w życiu. To o co jej chodzi?

„Ważne!” — to słowo zazwyczaj wpisywała w tytule maila, aby nadać rangi treściom, które chciała przekazać klientowi. Z doświadczenia wiedziała, że oznaczenie jako priorytet, plus wymuszona komenda: „żądaj potwierdzenia odczytania wiadomości” nie przynosiły założonych rezultatów. Ale słowo „ważne” miało w sobie moc, choć i tu byli odbiorcy „zaklęcioodporni”, na których Blankowe czary nie działały. I to, czym Blanka chciała się teraz podzielić miało właśnie taki status — było dla niej WAŻNE!

No i znów stanęła przed lustrem…

Tym razem ujrzała 10-letnią dziewczynkę z ogoloną głową i gojącą się raną pooperacyjną, miała ogromne, zaszklone oczy, stała przed drzwiami do klasy i szukała wzrokiem kogoś, kto podejdzie i złapie ją za rękę. To ta mała dziewczynka w swoim dorosłym życiu zawsze stała przy Alku, zawsze trzymała jego dłoń, wspierała, prostowała ścieżki i modelowała rzeczywistość.

Blanka w dzieciństwie miała wypadek i efektem niepozornego zdarzenia była trepanacja czaszki. Nic już potem nie było takie samo. Z dynamicznego i wesołego dziecka stała się spokojniejsza, bardziej wycofana i zamknięta, po prostu „inna”. W szkole było trudno, usłyszała wtedy wiele przykrych słów, wśród których „wsiara” czy „oświęcim” były jednymi z łagodniejszych. I choć teraz może wydawać się, że takie zachowania rówieśnicze by nie przeszły, nie te czasy, to tak szczerze — obecnie gorsze rzeczy są zamiatane pod dywanik szkolny. W okresie rekonwalescencji mało wychodziła z domu. Najpierw był to naturalny proces opiekuńczy matki względem niej, a więc ograniczanie sytuacji, gdzie mogłaby zostać uderzona w głowę, czy popchnięta, a później siedzenie w domu stało się codziennością. A że nie były to czasy internetu, to z nudów się uczyła. Tutaj Blanka zatrzymała się w swoich rozważaniach.

— A jeśli Alek zainputował ten nieświadomy obraz szkoły i nauki jako czegoś „z przymusu” i w cieniu moich przykrych doświadczeń z dzieciństwa? — pomyślała i od razu sama sobie udzieliła odpowiedzi:

— To niemożliwe, ale… ma sens. Jednak nawet jeśli tak jest, to prawo jest takie, a nie inne i nie da się tego przeskoczyć.

Alek po pierwszym semestrze zarzucił szkołę średnią, w następnym roku rozpoczął naukę w trybie edukacji domowej, ale i tu nie otrzymał promocji do kolejnej klasy. Wiele rozmów i ogromne zmęczenie tematem.

— Jaką widzisz alternatywę? — zapytała Blanka syna.

— Nie widzę, ja po prostu nie cierpię się uczyć. Próbuję, ale to bez sensu — odpowiedział i dodał jednocześnie — przepraszam, że masz takiego durnego syna!

Nie wiedziała, co odpowiedzieć, to znaczy wiedziała, że może znowu wysypać z rękawa swoimi bezużytecznymi argumentami lub mogła spróbować inaczej. W sumie i tak nie ma nic do stracenia.

— Nie cierpię się uczyć — aktorsko wyrecytowała jak Smerf Maruda i zaśmiała się — nie cierpię szkoły, nie cierpię chipsów o smaku serka fromage — i znów się zaśmiała.

— Mamo, przestań! To wcale nie jest śmieszne! Jaka Ty jesteś dziecinna! — Alek zgromił ją wzrokiem, próbując jednocześnie powstrzymać się od śmiechu.

— Nie cierpię dziecinnych mam — Blanka dalej smerfowała, aż w końcu syn zaczął się śmiać razem z nią.

— Wiesz, ja też nie cierpiałam szkoły — zaczęła Blanka już swoim naturalnym głosem.

— Ta, bo uwierzę — Alek spojrzał na nią wymownie — Ty przecież byłaś kujonem, zawsze świadectwo z paskiem, najlepsza w klasie, najlepsza w szkole.

— Tak, bo ja nie miałam opcji, którą Ty masz, nie było internetu, laptopów, edukacji domowej, no i rodzice też byli inni.

— Nie rozumiem, przecież czy teraz, czy kiedyś jak ktoś nie chciał się uczyć, to się nie uczył i tyle.

— Masz rację, ale jak się nie uczył, to często dostawał lanie, a jak to nie pomagało, to był kierowany albo do szkoły specjalnej albo do OHP-u, czyli takiej szkoły z internatem, gdzie uczono zawodu, ale i różnie pojmowanej dyscypliny.

— A czemu Ty niby nie cierpiałaś szkoły? — zapytał. Blanka zauważyła jego zainteresowanie.

— Z wielu powodów, ale głównie dlatego, że mi dokuczano.

— No wiem, mówiłaś mi, że po tej operacji, to było dużo wyzwisk, ale przecież włosy Ci w końcu odrosły i pewnie nie było już powodu do dokuczania.

— I tak i nie, sam wiesz, że „rudy” nawet jak pofarbuje włosy, to dalej będzie rudym, a „gruby” jak schudnie, to dalej będzie grubym. No i wiesz, jeszcze mój Tata — chwilę się zastanowiła jak to powiedzieć — nie był standardowy…

— Ta… dziadek był generalnie nieszkodliwy, ale mógł swój wolny czas spędzać w bardziej kameralnych miejscówkach — spojrzał ze zrozumieniem.

— Mogę coś jeszcze dopowiedzieć? — zapytała Blanka. Alek kiwnął głową.

— Wyobraź sobie teraz sytuację, że nie masz żadnej elektroniki, ja też nie jestem dostępna, bo pracuję, to co byś zrobił ze swoim wolnym czasem?

— Skoczyłbym z okna — odpowiedział sarkastycznie — i dodał — żartuję, żartuję bo zaraz sobie wkręcisz, że mam myśli samobójcze.

— Nie, spokojnie — próbowała nie pokazać po sobie, że takie słowa są trudne dla niej — mamy na balkonie siatkę przeciwgołębiową, więc zakładam, że niekoniecznie chciałbyś ją demontować przed wielkim skokiem — i lekko się zaśmiała. To odpowiesz na moje pytanie?

— Ale Ty jesteś męcząca, jak się na coś uprzesz, to koniec, nie wyjdziesz, aż nie odpowiem albo…

— … albo nie sprowokujesz kłótni, w trakcie której sama wyjdę poirytowana — Blanka dokończyła zdanie i widziała jak syn uśmiechnął się na te słowa. To dziś wybieram bramkę nr 1., czyli nie wychodzę aż nie odpowiesz, a następnym razem możemy się pokłócić, dobrze? — zażartowała.

— No dobra. Pewnie najpierw bym spał, potem może pooglądałbym stare albumy z piłkarzami albo ten leksykon taty o F1, a potem to nie wiem za bardzo, bo w sumie nie mam żadnych znajomych, z którymi mógłbym gdzieś pójść.

Zamilkł na chwilę.

— Czaję Mamo, wiem co próbujesz mi powiedzieć, że w czasach, kiedy po ziemi chodziły dinozaury dzieciaki uczyły się z nudów albo ze strachu, że dostaną wpier***, no tzn. lanie od rodziców.

— Chcę Ci powiedzieć, że nie musisz się uczyć, nie musisz chodzić do szkoły, ale musisz mieć plan B, czyli mieć pomysł na to, co będziesz robił w dorosłym życiu. I to na tyle dzisiaj — zakończyła rozmowę, bo widziała po zachowaniu syna, że to na ten moment maksimum jakie może przyjąć.

— Wychodzisz? Co dzisiaj tak krótko? Mamo, czy Ciebie nie bierze jakieś przeziębienie? Mierzyłaś gorączkę? — zażartował.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 43.9