Wydanie drugie poszerzone i poprawione.
Zawiera książki „Odrzucony” i „Odrzucony 2 Wendeta Borysa” napisane i wydane w 2018 roku, zachowane w oryginale.
Poprawki obejmują jedynie styl i pisownię. W żaden sposób nie zmieniają wydarzeń i akcji.
Odrzucony część 1
Poniższą książkę — moją pierwszą w życiu, nie licząc wierszy — dedykuję mojej ukochanej żonce Violi.
Za to, że jest.
Za wszystko.
Za całe życie.
Kocham Cię Violu!
Województwo małopolskie, wcześniej.
Rozdział 1
Spojrzał na odbicie swojej twarzy w lustrze. Głębokie spojrzenie niebieskich oczu, ostra linia brwi i kwadratowa szczęka dodawały mu męskości. Niektórych jednak przerażały. Kilka kobiet stwierdziło, że ma twarz bandyty. Nie przejmował się takimi opiniami. Wiedział, że raczej nikt nie potrafi go zrozumieć. Nawet matka jego dziecka nie chciała się z nim związać na stałe. Z pewnością się go obawiała.
Odwrócił głowę w lewo, aby więcej światła padało na lewą część jego czoła. W tym miejscu niedawno wytatuował sobie trzy litery. Ważne litery: „BÓG”. Tatuaż był już zagojony. Pokrywała go cienka i delikatna skóra. Wszystko to dzięki maści, którą stosował, aby tatuaż się nie wysuszył i nie odbarwił.
Miał na imię Edward i miał za sobą dosyć trudne dzieciństwo. Nieustanne tułaczki po domach dziecka i rodzinach zastępczych bardzo go doświadczyły.
Teraz czuł spokój oraz podekscytowanie związane z misją, jaką sobie zaplanował. Wreszcie prawda wyjdzie na jaw. Był gotów zapłacić każdą cenę, aby jego misja się powiodła. Musiał jednak zachować ostrożność.
Przemyślał wszystko wielokrotnie. Misja podzielona była na kilka etapów. Wiedział, że musi temu podołać.
W razie niepowodzenia misji zabezpieczył się przed taką sytuacją. Wykupił pewną usługę, którą w przypadku powodzenia misji po prostu anuluje. Jeżeli mu się nie uda, procedura uruchomi się w określonym czasie i dzięki temu pojawi się kolejna szansa na zrealizowanie misji. Tym razem już bez jego udziału.
Odszedł od lustra i spojrzał za okno przełykając swoją ulubioną czarną kawę. Koniecznie bez cukru. W poprawczakach oraz zakładach karnych, w których przebywał, trudno było o cukier. O kawę również, ale jakoś sobie radził. Cukier był zbędnym na owe czasy i warunki wydatkiem.
Za oknem padał rzęsisty deszcz. Taką pogodę uwielbiał. Krople uderzały w szybę i rozbijały się na parapecie. Powoli spływały po szybie w dół, tworząc nieprzewidywalne ścieżki. Dokładnie jak w jego życiu.
Dziś był ważny dzień. O godzinie dziesiątej miał otrzymać dane, na które długo oczekiwał. Potrzebował ich do realizacji misji. Sam nie potrafił ich zdobyć, ale kumpel spod celi dał mu namiar na kogoś, kto potrafi wszystko załatwić. Za odpowiednią cenę, oczywiście. Co ciekawe, gość był gliniarzem ze śląska. Nawet dobrze się złożyło, bo potrzebne mu dane z pewnością znajdowały się w rejestrach, do których ten miał dostęp. Gliniarz ze swoją blachą wielu rzeczy mógł się dowiedzieć nawet w instytucjach, do których rejestrów nie miał dostępu.
Edward wyszedł z kamienicy, przeczesał włosy palcami i wyjął z kieszeni paczkę Cameli. Włożył jednego do ust i odpalił rzucając zapałkę pod nogi. Wypuścił smugę dymu i ruszył pomiędzy krople deszczu.
Do spotkania z gliniarzem zostało mu jeszcze czterdzieści minut, ale musiał dostać się w wybrane miejsce Krakowa. To policjant wybrał i wskazał mu wyznaczone miejsce. Była to jakaś wąska uliczka pozbawiona monitoringu. Najwidoczniej gość dbał o to, aby nikt go w prosty sposób nie wkręcił i nie pozbawił roboty. Za swoją przysługę nie chciał alkoholu, ani darmowych kobiet, jak to robią niektórzy z nich. Ten chciał gotówki ukrytej w szarej kopercie. W niskich nominałach. Zażądał tylko banknotów o nominale pięćdziesięciu złotych lub niższych.
Edward powoli zbliżał się do miejsca spotkania. Przeszedł je dwukrotnie obserwując uważnie przechodniów oraz zaparkowane samochody. Zwracał uwagę na podejrzane pudła, skrzynie i śmietniki, które mogły ukrywać w sobie kamery. Niczego podejrzanego nie zauważył. Edward nie chciał stać się ofiarą policyjnej zasadzki i odpowiadać za wręczenie korzyści majątkowej funkcjonariuszowi Policji. Tym bardziej w sprawie związanej z naruszeniem ustawy o ochronie danych osobowych. Nic poza tym by na niego nie mieli, dlatego postanowił zaryzykować i skontaktować się z tym gliną. W broń miał zamiar zaopatrzyć się już u kogoś innego.
Przeszedł cztery razy przez bramę z numerem osiem. Dokładnie rozejrzał się po wnętrzu śmierdzącego uryną podwórka w głębi bramy. Niczego podejrzanego nie dostrzegł. Jeżeli kumple skorumpowanego gliny gdzieś tu się ukryli, to zrobili to bardzo dobrze.
Stanął w przejściu bramy przodem w stronę ulicy, zapalił Camela i obserwował przemieszczających się ludzi. Nie wiedział, jak wygląda gliniarz. Kontaktował się z nim przez kumpla. Mieli jedynie umówione hasło do rozpoznania się na dzisiejszym spotkaniu.
Umówili się na cenę „10 paczek” za informacje i potrzebne mu dane. Potem gliniarz przekazał, że musi dostać się do danych ośrodków adopcyjnych. Policja nie ma dostępu do takich rejestrów, więc musiał sam się tam udać i pod przykrywką jakiejś sprawy wydobyć niezbędne informacje. Z tego powodu podniósł stawkę do „15 paczek”. Pewnie wliczył sobie też w cenę dojazd do Krakowa. Nie mógł być stratny.
Edward za pazuchą kurtki miał schowaną szarą kopertę z gotówką. Kwota tysiąc pięćset złotych w banknotach o nominałach dziesięciu, dwudziestu i pięćdziesięciu złotych stanowiły pokaźny plik. Spokojnie mógł zaakceptować taką kwotę do wydania za niezbędne mu informacje.
Do bramy wszedł jakiś kloszard z wózkiem, zbierał butelki rozstawione po rogach bramy. Czyżby taki kamuflaż przybrał gliniarz? — pomyślał Edward. Nie, wątpliwe, żeby aż tak się poświęcił.
Kloszard podszedł w jego stronę. Możliwe, że chciał go poprosić o jakieś drobne lub papierosa. Gdy bezdomny spojrzał na twarz Edwarda, natychmiast opuścił wzrok i zawrócił w stronę ulicy.
Po chwili w bramie stanął wysoki i łysy mężczyzna w wieku około 45 lat. Jego cera była zniszczona młodzieńczym trądzikiem, a policzki przypominały wulkany w stanie spoczynku po wylewie lawy. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę długości do pasa. Kurtka posiadała charakterystyczne wybrzuszenie z prawej strony na wysokości pasa i nie pozwalała ukryć przed wprawnym wzrokiem tego, co się tam znajdowało. Od gościa waliło gliną z daleka.
Facet rozejrzał się kilka razy i podszedł do oczekującego Edwarda.
— Przepraszam, ma pan ognia? — zagaił przybyły mężczyzna o zniszczonej cerze.
— Jeżeli preferuje pan benzynę, to mam — odparł Edward.
— Zawsze gustowałem w starych, dobrych, metalowych zapalniczkach — kontynuował nieznajomy.
— A zwłaszcza w Zippo — dodał Edward, czym dopełnił wypowiadanie umówionego hasła.
— Ok, to co, przechodzimy do interesów? — zapytał policjant.
— Jak najbardziej — przytaknął Edward.
— Masz gotówkę?
Edward rozpiął kurtkę i pokazał kopertę, którą gliniarz wziął do ręki. Rozchylił ją i z uśmiechem schował sobie za pazuchę.
— Nie przeliczysz? — zapytał Edward.
— Nie trzeba. Jak coś z kasą będzie nie tak, to cię znajdę.
Gliniarz z tylnej kieszeni wyjął foliową koszulkę na dokumenty, wewnątrz której znajdowała się kartka papieru. Rozłożył koszulkę i powiedział:
— To twoje dane. Wyjmij kartkę.
Edward wyjął kartkę, jak ten mu polecił. Rozłożył ją i ujrzał kilka słupków z danymi. Były też adresy zamieszkania, które interesowały go najbardziej. Gliniarz foliową koszulkę ze swoimi odciskami schował sobie do kieszeni i powiedział:
— Swoją drogą zajebisty masz tatuaż — zagaił policjant. — Nie przyszło ci do głowy, że z takim gównem na czole każdy cię wszędzie zapamięta i rozpozna?
— To akurat nie twój interes — odparł Edward.
— Wiem — odparł gliniarz. — Chodzi mi tylko o to, że jak odwalisz jakiś numer, to jesteś jak na widelcu. Pamiętaj, że nigdy się nie widzieliśmy i nigdy nie spotkaliśmy.
— Wiadomo. Dzięki.
— Poczekaj kilka minut zanim wyjdziesz z bramy. Cokolwiek zamierzasz nie chciałbym oglądać twojej gęby w wiadomościach. Powodzenia.
Gliniarz odwrócił się na pięcie i odszedł. Minutę po odejściu łasego na kasę policjanta Edward wyszedł z bramy i skierował się w stronę dworca. Miał zamiar od razu udać się pod jeden z adresów, które właśnie uzyskał.
Rozdział 2
Małgorzata Wola w szybkim tempie wciągnęła na nogi rajstopy. Następnie stanęła przed szafą dokonując wyboru spódnicy, która będzie pasowała do jej szarych szpilek. Na szczęście szybko dobrała pasującą do butów spódnicę w czarno-szare pasy. Przejrzała się w lustrze. Może być — stwierdziła.
Jak co dzień musiała dostać się przez zakorkowane ulice Krakowa do ośrodka adopcyjnego, w którym pracowała. Lubiła swoją pracę, choć czasami miała chwile zwątpienia. Los dzieci nie był jej obojętny, ale nie zawsze decyzja Sądu wydawała się zgodna z szeroko pojętym dobrem dziecka. Czasem postanowienia sędziego jej zdaniem były krzywdzące i niewłaściwe. To właśnie powodowało nieraz dylematy moralne, ale to jej praca i musiała się trzymać litery prawa.
Najgorzej było z dziećmi starszymi, które sprawiały już problemy i z tego powodu nikt nie chciał ich na stałe przysposobić. Nikomu nie są potrzebne problemy z dzieckiem, któremu chce się pomóc, a w zamian za to słyszy się tylko -„Nie jesteś moją matką, nie będziesz mi rozkazywać!”
Przeczesała szczotką swoje farbowane na mahoń włosy, włożyła płaszcz, zabrała szarą torebkę i wyszła z mieszkania zamykając je na klucz. Schodząc po schodach dostrzegła na półpiętrze stojącego mężczyznę, który zajęty był grzebaniem w telefonie. Przeszła obok niego myśląc — „Jakim trzeba być zjebem genetycznym, żeby wytatuować sobie na czole napis BÓG.” Nie miała nic przeciwko tatuażom, ale takim artystycznym ze studia, które są ostre, kolorowe i ładne. Nienawidziła natomiast tatuaży u swoich starszych podopiecznych. Oni robili je nie wiadomo czym w garażach i piwnicach, wskutek czego były ohydne. Blade i nieostre, jakby rozlane pod skórą.
Wyszła z klatki schodowej kierując się do samochodu. W tym samym momencie mężczyzna stał już przed klatką i przeglądał wykonane przed chwilą na półpiętrze zdjęcia. Większość była nieostra, bo bez lampy błyskowej, ale jedno z nich przedstawiało na zbliżeniu twarz kobiety o rudych włosach. To z pewnością ona, numer mieszkania i wiek się zgadzały.
Zapamiętał też samochód, którym odjechała z parkingu. Zastanawiał się, jak długo będzie musiał się nad nią pastwić i jakich środków użyć, aby wydobyć z niej prawdę i zmusić ją do mówienia.
Już sobie wyobrażał, jak rozkaże jej zdjąć rajstopy, a następnie zwiąże nimi jej nadgarstki za plecami. Rzuci ją na dywan i zedrze z niej majtki, wpychając je do jej ust, aby ją zakneblować. Ułoży ją na brzuchu i kolanami rozsunie jej nogi na boki, a potem brutalnie wedrze się swoim nabrzmiałym członkiem w jej delikatne i ciepłe wnętrze. Każde pchnięcie będzie wywoływało jej jęk, lub nawet krzyk, ale zza zakneblowanych majtkami ust niewiele będzie słychać. Nawet gdyby w trakcie chciała wszystko mu wyśpiewać, to będzie musiała poczekać, aż z nią skończy. Aż miną dreszcze ekstazy.
Dopiero wtedy jej wysłucha.
Województwo śląskie, obecnie
CZWARTEK Rozdział 3
Anita stanęła przed lustrem w przedpokoju spoglądając krytycznym okiem na swoją smukłą sylwetkę. Za kilka miesięcy miała obchodzić swoje czterdzieste urodziny i jak na swój wiek wyglądała bardzo dobrze. Cechowała ją szczupła linia ciała i uwydatniony biust, a krągła linia pośladków zachęcająco rysowała się pod dopasowanymi legginsami. Miała czarne, proste włosy do ramion i lekko zadarty, wąski nosek. Miała też uśmiech, który każdy jej znajomy określał mianem czarującego. Mimo wszystko zawsze miała jakieś „ale” co do swojego wyglądu.
Naciągnęła lekko skórę pod oczami niwelując na chwilę nieliczne zmarszczki. Po chwili odsunęła ręce od twarzy i uśmiechnęła się mrużąc oczy, tym samym pogłębiając zmarszczki dwukrotnie. Nienawidziła tego widoku. Cóż, ale mogło być gorzej — tak się zawsze pocieszała.
Bardzo pragnęła już swojej porannej kawy, ale nie mogła sobie jeszcze na nią pozwolić. Co prawda odprowadziła już Adasia do przedszkola, ale teraz miała w planach bieganie. Zanim coś zje i wypije kawę.
Spojrzała raz jeszcze za okno. Szeroka połać błękitnego nieba oraz słońce przebijające się przez nieliczne chmury zapowiadały piękny dzień. Wciągnęła szybko bluzę, włożyła do uszu słuchawki podpinając do nich swój telefon Sony i włączyła odtwarzacz muzyki w trybie losowania utworów. To właśnie lubiła najbardziej. Utwory znane, ale nie wiadomo w jakiej kolejności zostaną odtworzone.
Wsunęła swoje szczupłe stopy w wysłużone różowe Rebooki. Zamknęła drzwi i zbiegła schodami w dół klatki. Następnie biegnąc truchtem opuściła osiedle kierując się ścieżkami rowerowymi w stronę rzeki. Cieszyła się, że w pobliżu jej miejsca zamieszkania jest taki teren, gdzie można biegać lub spacerować. Bieganie wzdłuż ulic pełnych spalin napawało ją obrzydzeniem.
— Cześć! — krzyknął młody chłopak biegnący ścieżką w jej stronę.
— Cześć! — odpowiedziała podnosząc przy tym rękę. Zawsze podobały się jej te pozdrowienia wymieniane pomiędzy biegającymi i nie znającymi się osobami. Było to takie miłe i motywujące.
Po przebiegnięciu odcinka około trzech kilometrów zawróciła i zaczęła biec tą samą trasą, jaką przybyła.
Gdy dotarła do pagórka obsadzonego drzewami, kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Była przekonana, iż był to mężczyzna chowający się na jej widok za drzewem. Poczuła się przez chwilę niepewnie. Pobiegła dalej i nagle obejrzała się przez ramię. Niczego nie dostrzegła. Żadnego ruchu. Jak na złość nikt akurat nie przebiegał w pobliżu. Nie było tam nikogo poza nią i tym kimś za drzewem.
Nie dawało jej to na tyle spokoju, że postanowiła zrobić pętlę wokół pagórka. Chciała spróbować z daleka dostrzec, czy ktoś za tym drzewem stoi. O samym podbiegnięciu bezpośrednio do drzewa nie było nawet mowy. Za bardzo się bała. Tyle teraz różnych zboczeńców i świrów kręci się po miastach. Wystarczy włączyć wiadomości w telewizji.
Skręciła w lewo i pobiegła wzdłuż zbocza pagórka, który na szczęście nie był duży. Stąd widziała już drzewo, za którym skrywał się nurtujący ją wcześniej cień. Ponownie nikogo nie dostrzegła. Włączyła pauzę w odtwarzaczu w telefonie i powoli zaczęła wbiegać pomiędzy drzewa, nadal okrążając wzgórze. Po chwili znalazła się po jego przeciwnej stronie i widziała z tego miejsca trasę, którą wcześniej biegła. Serce biło jej zbyt szybko i nie było to spowodowane biegiem. Mogła przecież przebiec spokojnie piętnaście kilometrów w stałym tempie, nie powodując znacznego przyspieszenia oddechu, czy też bicia serca. To reakcja organizmu na tą sytuację.
— Po co ja tu biegnę? — zapytała pod nosem samą siebie, lecz ciekawość nie pozwalała jej zawrócić. Zwolniła przechodząc do marszu i powoli zbliżyła się do miejsca, w którym widziała chowającego się mężczyznę. Nikogo tam nie było. Rozejrzała się dookoła. Widziała z tego miejsca dobrze ścieżkę nad rzeką, którą właśnie ktoś przebiegał w jaskrawym stroju biegacza. W oddali majaczyła sylwetka kobiety z małym pieskiem na smyczy.
Teraz dwie osoby, a przed chwilą nikogo, tak jest zawsze — pomyślała. Spojrzała pod nogi i dostrzegła zadeptane niedopałki papierosów. Było ich siedem. Wszystkie takie same. Przykucnęła i ostrożnie podniosła jeden z nich. Camele. Bez śladów szminki, więc palił je prawdopodobnie mężczyzna. Skoro było ich siedem, to musiał tu spędzić trochę czasu. Rozejrzała się na boki, ale nic innego tam nie było. Żadnych śmieci, ani puszek z piwa. Miejsce to nie przypominało typowego punktu parkowych pijackich posiadówek.
Zwolniła pauzę w odtwarzaczu i pełne życia rytmy disco ponownie basowo zabrzmiały jej w uszach. Zawróciła biegnąc w dół i po chwili wróciła na swoją trasę. Stąd do miejsca zamieszkania miała jeszcze około jednego kilometra.
Biegnąc w stronę swojego bloku cały czas myślała o tym mężczyźnie. Czy naprawdę tam był, czy tylko jej się zdawało. Skąd w takim razie te niedopałki? Nie wyglądały na stare, ktoś tam musiał niedawno palić. Czy on ją obserwował? Może to jakiś złodziej wypatrujący swojej ofiary. Jeden z tych bohaterów, którzy wyrywają staruszkom torebki i przepijają w jeden wieczór całą ich rentę, która miała wystarczyć na miesiąc życia, jedzenie i leki. A może to jakiś sfrustrowany zboczeniec przyodziany w płaszcz. Tylko w płaszcz i nic więcej.
Wbiegła właśnie na schody swojej klatki i otworzyła kluczami drzwi. Nie dostrzegła żadnego z sąsiadów. Wykorzystując ten fakt stanęła w przedsionku klatki i rozciągnęła nogi po bieganiu. Zrobiła skłony tułowia do nóg. Rozciągnęła i rozluźniła również łydki oraz stopy.
Przechodząc obok skrzynki na listy spojrzała w otwory swojej skrytki numer 4, gdzie dostrzegła jasny brzeg koperty. Automatycznie sięgnęła do kieszonki bluzy po klucze i otworzyła skrzynkę. Wyjęła z niej białą kopertę oraz dwie gazetki reklamowe z supermarketów. Zamknęła skrzynkę i schowała klucze.
Zdziwiła ją ta przesyłka listowa. Biała koperta nie posiadała adresu ani nadawcy. Pewnie kolejna reklama lub zaproszenie na jakieś pokazy badziewiastego i drogiego sprzętu połączone z darmowym obiadem lub gratisowym upominkiem. Jedyne dwie godziny słuchania prelekcji o rewelacyjności tegoż towaru i możliwości zakupienia go na raty…
Otworzyła kopertę stojąc przed schodami. Złożona biała kartka zawierała tylko jedno słowo. Słowo wydrukowane na drukarce komputerowej. Słowo, które nagle spowodowało, iż pot na jej ciele zrobił się bardzo zimny. „UWAŻAJ”.
Rozdział 4
Anita stojąc pod prysznicem z przyjemnością napawała się strugami ciepłej wody spływającej po jej ciele. Zawsze po bieganiu taki prysznic był ukojeniem dla jej rozgrzanego ciała. Ciepła woda i kłęby pary osadzające się na kabinie prysznicowej oraz na niklowanych elementach sprzętu łazienkowego powodowały, że czuła się lepiej. Zapominała wtedy o drobnych niedoskonałościach swojego ciała, jak na przykład cellulit na fragmentach ud oraz pośladków. Pod prysznicem żaden facet nie dostrzegłby tych drobnych wad i nie zwracałby na nie uwagi. Skupiłby się tylko na niej, na jej ciele i na jej bliskości. Przesunęła rękami wzdłuż swego ciała od ramion w dół do ud, wywołując przyjemny dreszczyk i mrowienie w podbrzuszu. Przesunęła ręce pod piersi podtrzymując ich krągłość, a palcami delikatnie musnęła końcówki sutków. Przeszył ją elektryzujący i podniecający dreszcz… Nie, nie mogła teraz o tym myśleć i szybko wycofała ręce zmieniając wodę na zimną.
Nie mogła powiedzieć, że jest całkowicie samotna i cierpi na brak mężczyzn. Nie mogła też powiedzieć, że jest spełniona i niczego nie potrzebuje. Ojciec Adasia po kilku latach małżeństwa zostawił ją z dzieckiem dla jakiejś innej długonogiej, wytapetowanej blond zdziry. Nie miał jej nawet odwagi o tym powiedzieć, choć przysięgali sobie zawsze mówić prawdę i nigdy nie kłamać.
Anita dowiedziała się o jej istnieniu przypadkiem od koleżanki, która zapytała ją, z kim to Piotrek prowadza się za rękę po mieście. Mówiła, że niezła z niej cizia, jak z Playboya… Co za dupek, jak mógł jej to zrobić? Tak jego zdaniem miał wyglądać uczciwy związek bez kłamstwa oparty na prawdzie? Żałosny palant. Ale czego innego można się było spodziewać po gliniarzu z drogówki. Ciągle ich widuje, jak stoją w okularach słonecznych z radarem przy drodze i ślinią się do kontrolowanych kobiet. Myślała, że on będzie inny. Wierzyła w to.
Oczywiście do niczego się nie przyznał. Wmawiał jej, że to jakaś zazdrosna koleżanka chce ich skłócić. Nawet, gdy mu powiedziała gdzie i kiedy był widziany, to wyparł się wszystkiego. Na szczęście koleżanka Anity ma w sobie coś z „Ojca Mateusza” i po dwóch dniach wiedziała już, że to cizia z zakładu fryzjerskiego. Anita weszła tam, aby ją obejrzeć. Aż ją zemdliło. Jak on, taki niby normalny i ceniący naturalność facet mógł polecieć na takie plastikowe „coś”? Ta blondi musiała mieć niesamowicie wyrobione mięśnie powiek, skoro potrafiła utrzymać otwarte oczy z tak ciężkimi od tuszu rzęsami. Anita oczami wyobraźni widziała, jak lala mruga, a powiew wiatru wywołany trzepotem tych mega rzęs rozwiewa fryzury klientom, a starszym panom zrywa tupeciki. Do tego jeszcze te wydęte i napompowane usta, naturalne jak dupa małpy.
Zabrała wtedy Piotra pod salon fryzjerski i zażądała od niego konfrontacji. On, ona i blondi. Wtedy się przyznał w samochodzie do wszystkiego. Był to najgorszy dzień życia Anity.
Nie chciała już o tym myśleć. Zimna woda prysznica bezlitośnie chłostała jej ciało. Miała problem wytrzymać pół minuty, ale robiła tak zawsze. Dla zahartowania organizmu.
Wychodząc spod prysznica otuliła się ciepłym ręcznikiem i wycierała wilgoć z ciała. Znowu poczuła, iż krew zaczyna szybciej krążyć, a sutki samoistnie stały się twarde. Kolejne potarcia ręcznikiem wzdłuż ciała tylko wzmogły kiełkujące w jej wnętrzu pożądanie… Dosyć! — pomyślała i zaczęła się ubierać. Musi poczekać na Dawida, aż wróci z trasy.
Dawida poznała rok temu na imprezie u koleżanki. Właściwie to została tam przez nią zaciągnięta, bo wcale nie miała ochoty nigdzie iść. Teraz nawet jest pewna, że została wtedy wyswatana. Dawid był równie podejrzanie zaproszony, jak i ona. Był kumplem Agi, który jeździ na tirach i też nie miał swojej drugiej połowy. Szczupły i wysoki ciemny blondyn o szczerym uśmiechu od razu przypadł jej do gustu. Luźne rozmowy przy drinkach, wieczorne opowieści, czułość i zrozumienie. Wszystko to spowodowało, iż zostali parą.
Seks z Dawidem był równie ekscytujący, jak i rozmowy z nim. Może to nie do końca dobre porównanie, ale Dawid zawsze był czuły i delikatny. Zawsze dbał o jej przyjemność i nigdy nie dopuściłby do tego, by pozostawić ją bez ekscytującego szczytowania. Największą przyjemność dawał jej zawsze swoim wilgotnym językiem. Doprowadzał ją tym do szaleństwa.
Teraz znowu go tu nie było. Jak zawsze zdradzał ją ze swoją ciężarówką, w której spędzał więcej czasu niż z Anitą. Spał, jadł i wszystko inne… Ale nie mogła mu mieć tego za złe, to jego praca. Dawid w przeciwieństwie do tego dupka jej byłego męża Piotra, nie oglądał się za każdą dupą napotkaną na ulicy i był jej wierny.
Anita sączyła właśnie z przyjemnością swoją poranną kawę i sięgnęła w stronę stołu po kopertę wyjętą ze skrzynki. Uważaj. Co to ma znaczyć, czy to groźba? Czy ostrzeżenie? Kto jej to podrzucił?
Decydując się na zakup mieszkania wybrała M-3 w spokojnej dzielnicy. Nie było jej stać na strzeżone monitorowane osiedle w droższych dzielnicach. Jej dochód z laboratorium analitycznego oraz alimenty od dupka Piotra na Adasia nie pozwalały na więcej. Teraz żałowała, że w ich klatce nie ma monitoringu. Mogłaby dostrzec tego drania, który jej to włożył do skrzynki. Drzwi wejściowe do klatki mają domofon, który jest sprawny. Nikt więc sam nie mógł sobie otworzyć i wejść kiedy chciał. Musiał wyczekać odpowiedni moment, gdy ktoś wychodził z klatki. Najpewniej któryś z sąsiadów wyprowadzał psa i wietrzył klatkę, opuszczając stopkę przy drzwiach. Wtedy każdy mógł wejść i wyjść przez nikogo niezauważony.
Nie dawało jej to spokoju. Uważaj. Raz jeszcze wzięła kartkę oraz kopertę i obejrzała pod światło. Nie było na nich żadnych śladów i żadnych zapachów. Tylko biel i to jedno słowo.
Wzięła do ręki telefon i ze spisu połączeń wybrała abonenta zapisanego jako Piotr Dupek. Jego numer miała wprowadzony do książki telefonicznej pod kilkunastoma pozycjami. W zależności od dnia, jakie miała samopoczucie, takiego abonenta wybierała. Piotr Łotr, Piotr Dupcyngiel, Piotr Ruchacz, Piotr Jebaka, Piotr Blondogniot. Zawsze coś wybrała.
— Cześć, co tam? — zapytał Piotr.
— Gówno! — zaatakowała Anita. — Dobrze się bawisz, bawidamku?
— O co ci chodzi? Przecież mówiłem ci, że już się z Laurą nie spotykam. Ma teraz młodszego z wojewódzkiej. Gnój więcej kasy zgarnia, to i lepszy dla niej…
— O czym ty mi tu pieprzysz? Wali mnie to, jak twoje dziunie mają na imię. Dla mnie zawsze będzie to plastik-blondi-wara-obciągara i mam ją w dupie. Pytam czy dobrze się bawisz moim kosztem, frajerze. W listonosza się bawisz? — wybuchnęła Anita.
— Listonosza? Co ty gadasz? Dalej robię w drogówce — odparł zdezorientowany Piotr.
— Wiem palancie, chodzi mi o list!
— Jaki list? Nie wiem o czym mówisz! — krzyknął zirytowany Piotr.
— List w mojej skrzynce, nie strugaj wariata!
— Nie wysyłałem ci żadnego listu, mam twój telefon. Jaki list?
— Nieważne — zrezygnowana odparła Anita. Czuła rozczarowanie. Tak bardzo się przyłożyła. Taka ostra była, żeby jej nie omamił swoim słodkim pieprzeniem, a on nawet nie próbował. Był rzeczywiście zaskoczony i nie wiedział o co chodzi z listem. Mówił o wysłaniu, a list był wrzucony, a nie wysłany. Nie była to też raczej ta jego cizia, bo już pompowała fiuta innemu. Piotr był kłamcą, ale jej zdaniem teraz nie kłamał. To właśnie przerażało ją najbardziej. Oznaczało to, iż ktoś inny czyha na jej spokój.
— Jesteś tam? — usłyszała głos Piotra w słuchawce.
— Tak, mam dziś zły dzień.
— Co to za list? Mogę ci jakoś pomóc?
— W czym? W dmuchaniu blondyny? Nie, dziękuję, poradzę sobie — odparowała Anita.
— Daj spokój — przekonywał Piotr. — Naprawdę pytam co się stało. Co z tym listem?
— Nic, sama sobie poradzę. Na razie — odparła Anita i się rozłączyła.
Rozdział 5
Anita włączyła wieżę i wsłuchując się w dyskotekowe rytmy powoli zaczęła się rozluźniać. Krzątając się po kuchni zaczęła przygotowywać obiad. Jeszcze dwie godziny i będzie musiała odebrać Adasia z przedszkola, więc posiłek musi być gotowy. Musiała jeszcze w międzyczasie zrobić niewielkie zakupy w pobliskim sklepie. Chłopiec w przedszkolu z pewnością jak zawsze niewiele zjadł. To u niego normalne, gdy się go nie przypilnuje.
Zaczęła znowu myśleć o liście. Co ma z nim zrobić? Może zawiadomić Policję? Nie, na pewno ją wyśmieją.
Nagle zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz — to jedno z obliczy Piotra. Ściszyła wieżę i odebrała połączenie.
— Co chcesz?
— Anita, może jednak pogadamy na spokojnie? — przyjacielskim tonem powiedział Piotr. — Opowiesz mi o tym liście, razem zawsze raźniej rozgryzać problemy.
— Ojej! Że też wcześniej o tym nie pomyślałeś, zanim zacząłeś bzykać blondynę. Chyba wiedziałeś, że po czymś takim nie będziemy już razem.
— Nigdy nie przestałem myśleć o tobie, nawet wtedy — prawie szeptem powiedział Piotr.
— Przestań, nie musimy chyba znowu przez to przechodzić. Dokonałeś wyboru i tyle.
— O tym też chciałem z tobą porozmawiać.
— O tym, to znaczy o czym? — zapytała Anita.
— No wiesz, o tym co się stało, to nie było tak na poważnie, ja…
— A co, rżnęliście się na niby? — przerwała mu Anita. — Taka zabawa? Złap mnie za ptaka, a ja ci zagdakam?
— Posłuchaj, to nie jest tak, jak mówisz. Ja tego nie planowałem. To się po prostu stało, jakby przypadkiem — tłumaczył Piotr.
— Przypadkiem? Niechcący? Ojej! Biedny Piotruś. Czyli jak? Poszedłeś na plażę nudystów, leżysz sobie na plecach a tu nagle blondi na spadochronie uczy się lądować i przypadkiem centralnie nadziewa się na twoją fujarę? A może poszedłeś się odlać na wsi na pole, a blondi truskawki tam zbierała i przypadkiem połknęła twoją główkę? Przestań mi tu pieprzyć o przypadku!
— Wiem, wiem, to moja wina — przyznał Piotr. — Wszystko spieprzyłem.
— Dokładnie. Przecież, że nie moja wina. A teraz co, Piotruś biedny miś szuka piekarniczka na podgrzanie swojej paróweczki, co?
— Daj spokój Anita, nie o to mi chodzi.
— A o co?
— No wiesz, o przyszłość. Pomyśl o Adasiu, jak on to musi odbierać i przeżywać. Może, gdybyśmy byli znowu razem…
— Spierdalaj — odrzekła krótko i dobitnie Anita i przerwała połączenie.
Zamyśliła się na moment nad słowami byłego męża. Co za gnój? Ma tupet po takim czymś zagadywać, żeby byli znowu razem? Niedoczekanie.
Telefon rozbrzmiał ponownie. Anita nadal trzymała go w ręku, więc nawet nie spojrzała na ekran. Przesunęła palcem w prawo i powiedziała do słuchawki:
— Czego jeszcze nie zrozumiałeś, żałosny tępaku?
— Ooo, widzę że dzisiaj Ata nie w humorze — usłyszała łagodny głos swojego ojca, który od dzieciństwa skracał jej imię do Ata. — Czyżby pogadanka z Piotrusiem-Panem?
— Przepraszam tato. Nie wiedziałam, że to ty. Dopiero dzwonił ten zdrajca. Nadal myśli, że coś między nami będzie.
— Jeżeli chcesz to ja z nim pogadam — zaproponował ojciec.
— Nie trzeba, tato. Już mu krótko nakreśliłam, jak widzę moje plany z nim na przyszłość.
— Nie denerwuj się, córeczko. Mimo wszystko jest on ojcem Adasia, więc będziesz zmuszona co jakiś czas się z nim widywać.
— Wiem, tato. Nie bronię mu kontaktów z dzieckiem, ale niech nie myśli o nas jak o szczęśliwej rodzinie ze wspólną przyszłością.
— Rozumiem — odrzekł ojciec. — Ja właściwie dzwonię, gdyż mama chciał cię o coś zapytać. Już jej przekazuję telefon. Na razie, kochanie.
— Pa, tato — pożegnała się Anita.
Po chwili usłyszała melodyjny głos mamy:
— Witaj Anitko. Kiedy to twój Dawid wraca z podróży?
— Cześć mamuś. Z jakiej podróży? To praca, jakkolwiek daleko by nie jechał.
— Wiem, przecież żartuję. Kiedy wraca?
— Planowo w sobotę, za dwa dni — poinformowała Anita.
— Super, więc mam pomysł. Przywieź do nas Adasia na weekend. My się z nim pobawimy, a wy będziecie mieć czas dla siebie. Wiesz, żeby się powitać i sobą nacieszyć. A w niedzielę zapraszamy Was na obiad.
— Dziękuję ci mamo, super pomysł.
— No to na razie, będziemy w kontakcie. Pa — pożegnała się mama.
— Pa — Anita przerwała połączenie i odłożyła telefon. Dobrze, że rodzice mieszkali w tym samym mieście i zawsze mogła na nich liczyć. Bez nich samotne wychowywanie syna i chodzenie do pracy nie byłoby możliwe.
Rozdział 6
— Trzydzieści dziewięć pięćdziesiąt pięć — kasjerka podała Anicie kwotę do zapłaty za zakupy.
— Kartą zbliżeniowo poproszę — odparła Anita przykładając swoją Visę do terminala płatniczego.
— Dziękuję, zapraszam ponownie — odpowiedziała kasjerka wręczając jej paragon.
Anita wyszła z reklamówką zakupów z marketu i skierowała się do swojej Toyoty Corolli. Wrzuciła zakupy do bagażnika i zajęła miejsce za kierownicą. Uruchomiła silnik i skierowała pojazd w stronę miejsca zamieszkania.
Po kilku minutach parkowała już przed swoim blokiem. Z zakupami weszła na klatkę schodową. Jak zawsze spojrzała odruchowo do skrzynki na listy. Zauważyła jasną biel koperty spoczywającej w skrzynce. Zaskoczona sięgnęła po klucze i otworzyła skrzynkę. Drżącymi rękami wyjęła kopertę ze skrzynki. Pełna obaw odwróciła ją na stronę adresata. Tak jak podejrzewała, koperta nie zawierała adresata, ani nadawcy. Nerwowo rozejrzała się dookoła. Wyjrzała przez szybę w drzwiach klatki schodowej, ale nikogo podejrzanego nie zauważyła. Ruszyła w stronę mieszkania.
Po wejściu do mieszkania zamknęła drzwi na klucz. Rzuciła reklamówkę z zakupami na stół i nie zdejmując butów rozerwała kopertę. Znowu to samo. Czysta kartka zawierała cztery słowa wydrukowane na drukarce: „MYŚLISZ ŻE JESTEŚ LEPSZA?”.
Co to ma do cholery znaczyć? — zapytała samą siebie. Kto może pisać takie idiotyczne bzdury? Jej prześladowca musiał znowu wejść do klatki i to drugi raz w tym samym dniu. To oznaczało też, że musiał ją obserwować. Zastanowiła się, co powinna teraz zrobić. Zawiadamiać policji nie ma sensu. To tylko dwa listy bez żadnych gróźb. Może poradzić się Piotra? Nie, nigdy. Jak on mógłby jej pomóc? Co najwyżej mógłby jej wypisać mandat za niewłaściwe parkowanie. Na pewno nie poprosi go o pomoc.
Dokończyła przygotowywać obiad, po czym ubrała się i pojechała do przedszkola po Adasia. Chłopiec ochoczo biegł do samochodu. W ręku trzymał wykonany na zajęciach rysunek. Nagły powiew wiatru wyrwał mu rysunek z ręki i wylądował on na skraju ulicy. Adaś bez zastanowienia pobiegł w stronę ruchliwej ulicy za rysunkiem. Zamyślona Anita dopiero po chwili spostrzegła, co się dzieje i krzyknęła głośno:
— Adaś, stój!!! Wracaj!!!
Chłopiec ani myślał rozstać się z rysunkiem. Anita biegła w stronę ulicy, chcąc przeciąć synowi drogę do jezdni. Wiedziała, że nie zdąży tego zrobić. Nagle na chodniku pojawił się młody mężczyzna i pochwycił dziecko na wysokości pasa w ostatniej chwili odciągając go od jezdni.
— Rysunek, mój rysunek! — krzyczał zapłakany Adaś.
Anita przejęła chłopca z rąk mężczyzny. Wzięła go na ręce, mocno przytuliła i skarciła słowami:
— Nie rób mi tego nigdy więcej, Adasiu! Nie wolno biegać w stronę ulicy!
Natychmiast też zwróciła się do mężczyzny:
— Dziękuję panu bardzo. Przepraszam, że do tego dopuściłam.
— Na szczęście nic się nie stało — odparł mężczyzna. — Też mam dzieci i wiem, że przy nich oczy trzeba mieć dosłownie wszędzie.
— Ma pan rację, dziękuję raz jeszcze.
Mężczyzna wręczył chłopcu podniesiony z pobocza rysunek i powiedział:
— Do widzenia.
— Do widzenia — odparła Anita.
Ależ była wściekła na siebie, że dopuściła do takiej sytuacji. Zamyśliła się nad tymi głupimi listami i z tego powodu straciła czujność. W idiotyczny sposób naraziła syna na utratę życia. Musi wziąć się w garść.
Rozdział 7
— Halo, halo! Co tam w Polsce słychać, kochasz mnie jeszcze? — Anita usłyszała radosny głos Dawida w słuchawce telefonu.
— Kocham cię najbardziej na świecie i bardzo tęsknię — odpowiedziała. Dawid zawsze dzwonił, gdy miał chwilę czasu. Rzadko robił to siedząc za kierownicą. — Szaro tu w Polsce bez ciebie.
— A jak tam Adaś? Wszystko w porządku?
— Tak, wszystko okej. Dziś napędził mi strachu, tak się o niego bałam…
— A co się stało? — zapytał Dawid.
— Ach, to wszystko moja wina, jestem taka rozkojarzona. Wracając z przedszkola zamyśliłam się i Adaś o mało nie wbiegł na ulicę.
— Co? Nie widziałaś, co robi?
— Zamyśliłam się — przyznała Anita. — Szliśmy normalnie, ale potem upadł mu rysunek i pobiegł za nim w stronę ulicy. Gdyby nie przytrzymał go jakiś przechodzień, to nie wiem, jakby się to skończyło.
— Boże, uważaj na niego i na siebie. A nad czym się tak zamyśliłaś?
Anita nie wiedziała, czy ma go wtajemniczać w sprawę tych głupich listów. Może lepiej niech się skupi na pracy i nie myśli o jej problemach. W końcu odrzekła:
— Och, nie chcę ci zawracać głowy pierdołami. Masz swoją pracę i swoje zmartwienia.
— Wiesz przecież, że twoje zmartwienia są moimi zmartwieniami. Chciałbym o wszystkim wiedzieć, może coś pomogę?
— Opowiem ci jak wrócisz, szkoda teraz czasu. Ale tak w skrócie to ktoś mi wrzucił do skrzynki pocztowej dwa dziwne listy bez podpisu.
— Jakie listy? Powiedz coś więcej — zachęcał Dawid.
Anita w kilku słowach opowiedziała o treści listów i okolicznościach ich ujawnienia. Wspomniała też o jej podejrzeniach co do Piotra, jako autora tych listów. Dodała, że ostatecznie nie uwierzyła, aby listy pochodziły od Piotra.
— Nie martw się, może to tylko jakieś wygłupy gówniarzy — tłumaczył Dawid. — Nie wiadomo dokładnie, kto ma być adresatem tych listów. Może trafiły do ciebie przypadkiem.
— Też tak staram się to tłumaczyć, ale mimo to ciągle o tym myślę. Zmieńmy temat, kiedy wracasz? — zapytała.
— Jak nic się nie zmieni to w sobotę zjadę po południu.
— Dwa dni? O rany! Jak ja to wytrzymam? To cała wieczność.
— Zleci, zobaczysz — zapewnił Dawid. — A szykujesz coś specjalnego na powitanie?
— A co masz na myśli? Roladę z kluskami? — zapytała Anita.
— Raczej coś bardziej intymnego, koronkowego. Coś małego i przeźroczystego, co niewiele zasłania.
— Och, ty łobuzie! Zobaczymy, co da się zrobić.
— To na razie kochanie, zadzwonię jeszcze później. Kocham cię.
— Ja też cię kocham, pa!
Anita po zakończeniu połączenia długo jeszcze wpatrywała się w ściemniający się powoli ekran wyświetlacza. Myślała o Dawidzie i o tym, jak jest jej z nim dobrze. Jak dobrze ją traktuje. Jak bardzo lubi go Adaś. Miała naprawdę wielkie szczęście, że przypadkiem trafiła na takiego faceta, choć wcale nikogo nie szukała. Gdyby nie te jego wyjazdy, to byłoby idealnie.
Coraz częściej myślała o tym, aby związać się z nim na stałe i zalegalizować ich związek w urzędzie. O tym akurat jeszcze nie rozmawiali. Miała nadzieję, że on też o tym myślał i że bierze to pod uwagę.
PIĄTEK
Rozdział 8
Anita siedziała za biurkiem w laboratorium i patrząc w stronę okna rysowała długopisem na kartce różne symbole. Kartka pełna była już krzyżyków, kółek, słońc i gwiazdek.
— Anita! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — nagle usłyszała głos koleżanki Eweliny.
— Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś?
— Pytałam czy wyskoczymy dziś na kawę po pracy, chciałabym cię prosić o poradę.
— Jasne, tylko nie na długo, bo muszę Adasia z przedszkola odebrać. A w czym mam ci doradzić? — zapytała Anita.
— Nie chcę tu o tym rozmawiać, pogadamy na spokojnie przy kawie.
— W porządku.
Kolejny nudny dzień w pracy dłużył się jej niesamowicie. Pocieszała się myślą, że to już ostatni roboczy dzień w tym tygodniu i już jutro zobaczy się ze swoim ukochanym Dawidem po ponad tygodniowej rozłące. Nie potrafiła się skupić na pracy. Jej myśli ciągle krążyły wokół Dawida oraz tych przeklętych listów.
Po wyjściu z laboratorium Anita w towarzystwie Eweliny udała się pieszo do oddalonego kilkaset metrów dalej lokalu „Czarno-Biała”, gdzie serwowano wyśmienitą kawę.
Anita zamówiła czarną parzoną, a Ewelina wybrała kawę z ekspresu ze śmietanką. Bez śmietanki nie byłaby w stanie wypić żadnej kawy. Obydwie kobiety odmówiły kelnerce przyjęcia cukru.
— To o czym będziemy dziś debatować? — zapytała Anita.
— Ach, nie chcę ci zawracać głowy, ale chodzi o faceta.
— A co, jakiś namolny zboczeniec nie daje ci spokoju?
— Nie, nic z tych rzeczy. Chodzi o to, że poznałam fajnego faceta. Spotkaliśmy się kilka razy i znakomicie się rozumiemy.
— To w czym problem?
— Problemem są moi rodzice — smutnym głosem przyznała Ewelina. — Oni go nie akceptują. Nawet nie chcą go poznać.
— Dlaczego go nie akceptują, skoro go nie znają? — zapytała Anita.
— Przekreślili go od razu, gdy tylko się dowiedzieli, że pracuje w piekarni. Dla nich to wstyd. Oni by chcieli, abym miała faceta z wyższych sfer. Lekarza, prawnika lub jakiegoś dyrektora.
— Co? Jasne, może jeszcze ojca dyrektora z radia, żeby go mogli w pierścień całować.
— Oni tacy właśnie są — tłumaczyła Ewelina — ciągle myślą, że ja też zrobię doktorat i dopiero wtedy będę w życiu kimś. Teraz jestem dla nich chyba nikim.
— Przestań, nie bierz ich opinii w ogóle pod uwagę, skoro mają takie zdanie. W życiu trzeba szukać szczęścia, miłości, zrozumienia i dobroci w ludziach. Wykonywany zawód nie ma w tym przypadku nic do rzeczy. Czasami jest wręcz na odwrót. Jak wykształciuchy się wódki napiją, to największe bydło z nich wtedy wychodzi, a kobieta cierpi. A jaki on jest? Powiedz coś o nim. Jest naprawdę fajny? — pytała zaciekawiona Anita.
— Naprawdę fajny. Najfajniejszy, jakiego w życiu spotkałam. Jest dobry, czuły, wyrozumiały i przede wszystkim potrafi słuchać. Jest dwa lata starszy ode mnie, ma też synka w wieku 6 lat.
— No to się nie zastanawiaj, bo przez wizje i marzenia rodziców może ci przejść koło nosa wielkie szczęście. Rodzice na pewno chcą dobrze dla ciebie, ale kasa i dyplomy to nie wszystko. Jeżeli wam się ułoży, to i rodzice z czasem zmienią o nim zdanie. Zobaczą, że jesteś szczęśliwa i zaczną inaczej go traktować.
— Dziękuję ci bardzo. Wiedziałam, że na ciebie można liczyć — wyznała Ewelina.
— Wiesz, ja tylko wyraziłam swoją opinię i ja na twoim miejscu właśnie tak bym postąpiła. O ile liczysz się ze zdaniem przeklętej rozwodniczki…
Obie kobiety wybuchnęły śmiechem.
Rozdział 9
W przedszkolu było już niewiele dzieci. Część rodziców w piątki odbierała dzieci wcześniej z powodu weekendowych wyjazdów. Adaś przybiegł rozpromieniony i zaczął opowiadać Anicie o bałwanie, jakiego dziś narysował.
Po wyjściu z przedszkola Anita trzymała kurczowo synka za rękę, aby nie dopuścić więcej do sytuacji, jaka miała miejsce wczoraj.
W samochodzie zapięła syna w foteliku, a następnie pojechała z parkingu w stronę marketu Auchan. W pasażu tego marketu funkcjonowało kilka restauracji.
W takie dni, jak dziś nie miała czasu przygotować obiadu. Kawa z Eweliną zabrała jej prawie godzinę, podjęła więc decyzję o gotowym obiedzie w jednej z tych restauracji.
Adaś ochoczo przystał na propozycję matki wołając:
— Ja chcę pierogi! Pierogi z serem i frytki. Dużo frytek. I colę.
— Dobrze. Pierogi, frytki i cola.
— A ty co zjesz, mamusiu? Nie będziesz wyjadała mi frytek? — zapytał chłopiec.
— Nie martw się, nie jem frytek — zapewniła Anita. — Wszystkie będą twoje.
Anita w takich restauracjach nie miała dużego wyboru. Większość dań była tucząca. Zamówiła kaszę gryczaną z gulaszem i ogórkiem kiszonym. Adaś z uśmiechem sięgał co chwilę po kolejna frytkę.
Po posiłku weszli z pasażu do marketu na drobne zakupy spożywcze. Nie obyło się oczywiście bez jajka niespodzianki dla Adasia. Z zakupami wreszcie dojechali pod dom.
— Pierwszy, jestem pierwszy! — krzyknął Adaś wbiegając po schodach do klatki w bloku, w którym mieszkali.
Anita nieśmiało podeszła na klatce do skrzynki pocztowej i pełna obaw zajrzała do jej wnętrza. Nic białego nie dostrzegła. Otworzyła przegródkę kluczem. Wewnątrz leżały tylko ulotki reklamowe. Odetchnęła z ulgą. Adaś w tym czasie pobiegł już schodami do góry.
— Adaś, czekaj na mnie! — krzyknęła Anita zła na siebie, że znowu przez sprawę listów straciła synka z oczu. Ale co mogło mu się stać w klatce schodowej? Wbiegł przecież tylko na pierwsze piętro. Ruszyła po schodach w górę i po chwili usłyszała głos synka:
— Prezent, prezent dla mnie!
Przyspieszyła kroku wołając:
— Adaś, jaki prezent? Co tam masz?
Nagle usłyszała przeraźliwy krzyk syna. Krzyk zaraz przerodził się w pisk. Rzuciła reklamówkę z zakupami na schodach i zerwała się biegiem w stronę swoich drzwi.
Na korytarzu nikogo nie było. Adaś klęczał przed ich drzwiami i zasłaniał dłońmi oczy nadal piszcząc. Na wycieraczce przed drzwiami stało białe pudełko, wielkości pudełka po butach. Wieczko było zdjęte. Anita nie widziała, co jest w jego wnętrzu. Gdy podbiegła bliżej, Adaś rzucił się w jej stronę i złapał się kurczowo za jej nogi. Anita głaskała i uspokajała synka. Spojrzała też do wnętrza pudełka. Widok, który ukazał się jej oczom, wywołał zimny dreszcz na całym jej ciele. Miała przyspieszony oddech i drżały jej ręce.
Pudełko było wyścielone białą bibułą, na której spoczywał ptak. Był to martwy wróbel. Ktoś odciął mu głowę i umieścił ją obok reszty ptasiego ciała. Bibuła pomiędzy korpusem ptaka, a jego głową nasączona była czerwienią krwi.
Rozdział 10
Co za przeklęty dzień — pomyślała Karolina idąc przez osiedle i ciągnąc za sobą granatową torbę na kółkach z logiem Poczty Polskiej.
Nad ranem obudził ją ból w podbrzuszu. Jak zwykle miesiączka ją zaskoczyła i wywołała wybuch gniewu. Dwa lata starania się o dziecko. Dwa lata wymyślnych kopulacji w różnych pozycjach nie przynosiły żadnych rezultatów. Badania wykazywały, że oboje są zdrowi i płodni. W czym więc tkwi problem? Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Inne małolaty w kiblu na dyskotece puszczą się raz i od razu zachodzą w ciążę, której nie chcą. Inny człowiek się stara, przyjmuje witaminy i nic z tego nie wychodzi.
Oczywiście w domowej apteczce nie znalazła tabletek przeciwbólowych. Jak zawsze zapomniała dokupić. W łazience okazało się, że pudełko tamponów jest puste. Musiała użyć podpaski, czego nienawidziła. Szczególnie idąc do pracy. Do porannej kawy zabrakło mleka, była więc zmuszona z niesmakiem wypić czarną. Dobrze, że mąż wyszedł wcześniej do pracy, bo na pewno jej dzisiejszy zły humor skupiłby się na nim. Obojętnie za co, ale opierdol miałby pewny — pomyślała Karolina. Telefon na pocztę też nic nie dał. Nici z dnia wolnego, za mało dziś doręczycieli.
Teraz idąc przez osiedle miała już wszystkiego dosyć. Tak bardzo marzyła o papierosie. Obiecała jednak mężowi, że nie będzie paliła podczas starań o dziecko oraz w okresie ciąży i karmienia piersią. Dwa lata w dupie — pomyślała wściekła na wszystko.
Była już na końcu swojego terenu. Został jej jeszcze rejon obskurnych kamienic w zastępstwie za koleżankę, która przebywa na urlopie wychowawczym. Nienawidziła tego terenu. Budynki z brudnych cegieł. Zaszczane klatki schodowe. Psie gówna na każdym kroku. Pijaczki i dzieci bez opieki. Patologia.
— Dzień dobry, ma pani dla mnie jakąś paczuszkę? — zagadnął ją siedzący na ławce otyły starszy pan z piwem w ręku.
— Niestety, dzisiaj paczuszki będą po południu — odrzekła Karolina w stronę mężczyzny. W myślach dodała: „pocałuj mnie w dupę, spaślaku”.
Jeszcze tylko dwie kamienice i powrót. Jakie to pocieszające w tym przeklętym dniu — pomyślała Karolina.
Weszła do przedostatniej kamienicy. Na klatce schodowej w pobliżu skrzynek na listy stał wysoki mężczyzna i czytał gazetę paląc papierosa. Karolina spojrzała na niego i skierowała się do skrzynki, aby włożyć do niej listy. Widząc mężczyznę pomyślała: „Co za świr, tatuaż BÓG na czole? Ale gość musi być nawiedzony”.
Nagle Karolina poczuła mocne szarpnięcie. Nie wiedziała co się stało. Niespodziewany nacisk na szyję spowodował, że zrobiło jej się ciemno przed oczami. Jakiś cienki przedmiot bezlitośnie wpijał się jej w przełyk nie pozwalając odetchnąć. Był to jakiś sznurek, linka lub struna. Nie potrafiła przełknąć śliny, ani też krzyknąć. Z jej gardła wydobywało się tylko ciche jęczenie. Jej usta pracowały jak u karpia wyrzuconego na brzeg. Mimo to nie złapała ani jednego tchu. Poczuła, że jest ciągnięta w stronę piwnicy. Świat przed jej oczami robił się coraz ciemniejszy i coraz węższy. Wszystko w zasięgu jej wzroku zaczęło się oddalać. Głowa powoli jej opadła. Na posadzce obok swoich butów widziała leżącego papierosa, który rozświetlał ciemniejący wokół niej świat małym punktem czerwonego żaru.
Czuła jak uchodzi z niej życie. Śmiertelny ból w płucach i na szyi palił żywym ogniem. Nie miała siły dalej walczyć i opuściła bezwładnie ręce. Patrząc w oddalający się czerwony punkt papierosa pomyślała: „Co za przeklęty dzień”.
Rozdział 11
Edward kroczył przez miasto ściśle trzymając się swojego planu. Kolejny jego punkt zakładał zdobycie odpowiedniego ubioru.
Od kliku dni obserwował listonoszy na mieście, gdyż taki ubiór w jego planie byłby idealny. Listonoszowi prawie każdy otworzy drzwi i pozwoli kręcić się, gdzie tylko zechce bez zbędnych pytań. Problemem pozostawał rozmiar. Większość listonoszy to chudzielce. Potrzebował kogoś wyższego i tęższego, żeby w ciuchach nie wyglądał śmiesznie.
Nagle zauważył, że chyba dziś mu się poszczęściło. Tęga i wysoka kobieta listonosz szła przez osiedle ciągnąc za sobą wózek na kółkach. Może rękaw będzie ciut za krótki, ale może go podwinąć. Szerokość na pewno będzie dobra. Czapka z daszkiem też powinna pasować, gdyż kobieta charakteryzowała się dosyć solidnym baniakiem na szyi.
Obserwował listonoszkę i jej trasę wchodząc do klatek w kamienicach. Niektóre klatki omijała. Stanął w jednej z kamienic przy końcu ulicy. Zza uchylonych drzwi dostrzegł, że kobieta zbliża się do tej właśnie kamienicy. Szybko zapalił Camela i rozłożył gazetę.
Po minucie drzwi się uchyliły i listonoszka weszła do klatki. Spojrzała na niego kątem oka i odwróciła się do niego tyłem, aby zacząć wkładać listy do skrzynek. Edward wsunął gazetę pod pachę, wyjął z kieszeni garotę i z uśmiechem ruszył szybkim susem w stronę nie spodziewającej się niczego kobiety.
Rozdział 12
— Ma pani jakichś wrogów? Ktoś pani groził? — pytał Anitę policjant stojąc na korytarzu i zaglądając do pudełka z ptakiem.
— Nie, nic takiego. Poza tymi dwoma listami, o których już panu mówiłam.
Anita zadzwoniła na policję zaraz po ujawnieniu pudełka przed drzwiami. Jeden z policjantów wypytywał ją o wszystko, a drugi w tym czasie rozpytywał sąsiadów.
— Powiem pani, że zrobimy wszystko, aby ustalić sprawcę tego wszystkiego. Może to okazać się dosyć trudne — tłumaczył policjant. — Listy nie zawierają bezpośrednich gróźb, które mogłyby wzbudzić w pani obawę ich spełnienia. Sprawca ten mógłby zostać ukarany za uśmiercenie tego ptaka i ewentualnie za nękanie pani. Zależy jednak, jak by się tłumaczył i czy przyznałby się do tych listów. Nie ma tutaj monitoringu. Jeżeli nikt z sąsiadów niczego nie zauważył, to trudno będzie ustalić jego rysopis.
— Wiem — przyznała Anita. — Ja cały czas widzę, że on robi co chce i jest bezkarny. Takie mamy widać prawo.
— Nie jest bezkarny. Jeżeli go namierzymy, to na pewno za to odpowie. Proszę dzwonić na numer alarmowy, gdyby coś podejrzanego się działo. Jeżeli ktoś będzie nękał panią telefonicznie, to namierzymy go i ustalimy po numerze telefonu.
W tym momencie wrócił drugi policjant i powiedział:
— Nikt z sąsiadów nic podejrzanego nie widział. Żadnych obcych osób, żadnych pudełek.
— Przepraszam, ale musimy jechać na kolejną interwencję — powiedział pierwszy policjant. — Proszę dzwonić jak coś się będzie działo. Do widzenia.
— Dziękuję, do widzenia.
Kilka pytań zadali jej jeszcze policjanci po cywilnemu z wydziału kryminalnego. Jeden z nich wykonywał dokumentację fotograficzną związaną z pudełkiem i listami. W końcu zabrali oni pudełko oraz listy i odeszli.
Adaś bawił się w swoim pokoju. Anita oczekując na policję tłumaczyła mu, że to ktoś zły zrobił sobie żarty, żeby ją wystraszyć i nie był to prezent dla niego. Chłopiec dosyć szybko się uspokoił. Niemniej jednak była wściekła, że ktoś swoim debilnym zachowaniem zapewnił dziecku takie traumatyczne przeżycia.
Czekała na telefon od Dawida. Sama nie chciała dzwonić, aby mu nie przeszkadzać. Gdy Dawid zadzwonił, był już wieczór. Adaś oglądał bajki, więc spokojnie miała czas na rozmowę. Dawid korzystał z przymusowej czasowej przerwy w prowadzeniu ciężarówki, dlatego długo rozmawiali. Anita opowiedziała mu ze szczegółami zdarzenia z dzisiejszego dnia. Odczuła, że Dawid przejął się całą tą sytuacją.
— Już jutro będę przy tobie, kochanie. Nie myśl o tym — powiedział Dawid.
— Nie mogę się już doczekać — przyznała Anita. — Moi rodzice jutro zaopiekują się Adasiem, a w niedzielę zaprosili nas do siebie na obiad.
— Super masz tych rodziców. Dzięki nim będę mógł się jutro tobą nacieszyć.
— Zapraszam więc. Przybywaj kochany i spraw, bym wiła się w twych ramionach.
— Będziesz krzyczała, zobaczysz — zapewnił Dawid.
— Mam nadzieję, że z rozkoszy, a nie ze strachu.
— Tylko z rozkoszy i ekstazy, tak mi ciebie brakuje.
— Mi ciebie też brakuje — przyznała Anita. — Jutro zawiozę Adasia do rodziców i posiedzę u nich do południa. Potem wrócę i będę się przygotowywała na twoje przybycie.
— Super! Szykuj się, szykuj, abyś była gotowa. A teraz śpij dobrze kochanie.
— Ty też śpij dobrze i wracaj jutro szczęśliwie do mnie. Pa — powiedziała Anita.
— Pa — odrzekł Dawid.
SOBOTA Rozdział 13
To dziś jest ten ważny dzień. Plan Edwarda zakładał, że w dniu dzisiejszym dojdzie do ostatecznej konfrontacji i wszystko się rozstrzygnie.
Dzięki danym zdobytym od gliniarza Edward dotarł już do tej suki z ośrodka adopcyjnego. Kobieta nie mając innego wyjścia potwierdziła pozostałe dane dostarczone mu przez skorumpowanego policjanta. Potrzebował od niej tylko potwierdzenia i ostatecznie je dostał. Co prawda nie tak, jak zakładał, ale liczy się efekt. Przeleciał na ostro tą sukę, lecz mimo to nie chciała mu nic powiedzieć. Sięgnął więc po inne metody.
Zerwanie pierwszego paznokcia kombinerkami zmieniło podejście kobiety do współpracy. Skamląc i wyjąc zasmarkanym głosem potwierdziła to, co już wiedział. Początkowo miał zamiar zostawić ją przy życiu. Obawiał się jednak tego, że uwolniona zaraz zawiadomi gliny i zniweczy jego plany. Zapewniała przez łzy, że niczego nikomu nie powie. Oczywiście jej nie uwierzył. Gdy tylko poczuje się bezpieczna zaraz zadzwoni na 997 i wszystko im wyśpiewa. Z tego powodu musiał ją uciszyć.
Użył garoty, a kobieta z rękami związanymi za plecami nie była w stanie walczyć o oddech. Odeszła po krótkiej chwili. W nocy przewiózł jej ciało kupionym kilka dni wcześniej starym Fordem Mondeo kombi w okolice jeziora i po zdjęciu metalowej pokrywy wrzucił je do kanału burzowego. Potem nasunął pokrywę na swoje miejsce. Nikt jej tam szybko nie znajdzie.
Edward przejrzał się w lustrze. Ubiór listonosza dosyć dobrze na nim leżał. Założył swoje ciemno granatowe spodnie, które pasowały do bluzy polarowej z Poczty Polskiej. Czapkę z daszkiem z logo poczty opuścił nisko na oczy, aby zasłaniała jego tatuaż na czole. Zadowolony z efektu uśmiechnął się do siebie. Był gotowy. Dochodziło południe, musiał wyruszać.
Najpierw wykończy starych, a zaraz potem wybierze się do niej. Nie wiedział jeszcze co zrobić z chłopcem. Musiał się nad tym zastanowić.
Włożył naładowany pistolet do szarej koperty i udał się ku swemu przeznaczeniu.
Rozdział 14
Anita rozkoszowała się smakiem świeżo zaparzonej kawy w domu swoich rodziców. Jej ojciec bawił się z Adasiem w chowanego. Matka towarzyszyła Anicie z filiżanką białej kawy podsuwając jej talerzyk z ciastkami.
— Bierz, częstuj się — kusiła mama. — Własnej roboty, świeżo upieczone. Od tego nie utyjesz.
— Wcale nie utyję, ani grama — odparła sarkastycznym tonem Anita. — Dziękuję. Wyglądają apetycznie, ale muszę dbać o linię.
— Masz taką linię, że większość kobiet w twoim wieku marzy, aby tak wyglądać — przekonywała mama.
— I niech tak pozostanie. Niech żadne ciasteczka tego nie zmieniają — ucięła Anita.
Nagle rozległ się dzwonek przy drzwiach wejściowych.
— Ja otworzę! — krzyknął ojciec Anity.
— Kto to może być? Nie oczekujemy żadnych gości — zaskoczona stwierdziła matka Anity.
— Przesyłka specjalna, mogę wejść? — kobiety usłyszały męski głos z przedpokoju.
— Proszę, proszę — odrzekł ojciec Anity. — Co za czasy, że już nawet w soboty was gonią z paczkami.
Ich oczom ukazał się wysoki listonosz z dużą szarą kopertą w ręku. Jego oczy skrywała czapka z daszkiem typu bejsbolówka.
— Proszę wejść do pokoju — powiedział ojciec Anity.
Mężczyzna wszedł do pokoju, w którym siedziała Anita wraz z matką. Ojciec z Adasiem wszedł zaraz za nim.
— Niespodzianka! — krzyknął listonosz wyjmując z szarej koperty pistolet i skierował jego lufę w stronę ojca Anity. — Już, stary! Siadaj do stołu obok nich i ani słowa, bo marnie skończysz. Nie spodziewałem się, że ty też tu będziesz — mówił patrząc na Anitę. — Ale to dobrze, ułatwi mi to robotę i zaoszczędzi czasu.
Adaś się wystraszył i z płaczem tulił się do Anity.
— Kim pan jest, co pan wyprawia? O co chodzi? — pytała drżącym głosem Anita.
Listonosz zdjął czapkę ukazując im swój tatuaż na czole i powiedział:
— Jestem Bogiem i przyszedłem was osądzić za wasze grzechy — powiedział głosem kaznodziei listonosz. — Pogawędzimy sobie teraz troszeczkę. Ale najpierw wszyscy rzućcie telefony komórkowe na fotel, już!
Anita rzuciła swój telefon na fotel. To samo zrobił jej ojciec ze swoim telefonem oraz telefonem swojej żony. Matka Anity spod zmrużonych powiek przyglądała się mężczyźnie i po chwili powiedziała:
— O mój Boże, Edward! To Edward!
Ojciec Anity na te słowa zamarł w bezruchu wpatrując się w mężczyznę.
— Tak, Edward, bingo! — krzyknął mężczyzna.
— Jaki Edward? Co to ma być, wy go znacie? — dopytywała się Anita patrząc na rodziców.
— Jestem zachwycony, że mamusia mnie rozpoznała. Szok! — kontynuował Edward.
— Co to ma być? Mamusia? Kim on jest? — krzyczała Anita. Adaś zaczął głośno płakać.
— Ucisz tego bachora, bo mnie rozprasza — rzekł do Anity Edward.
Anita tuliła chłopca, ten jednak ciągle głośno płakał.
— Ucisz go, bo ja go uciszę — rzucił Edward do Anity. Kobieta była bezradna. Nie wiedziała co zrobić, by synek się uspokoił.
— Skoro tak, to gówniarz ląduje w łazience, a babcia razem z nim. Pogawędzimy chwilę bez niej — Edward machnął pistoletem w kierunku matki Anity. Ta od razu wstała i wraz z płaczącym Adasiem udała się do łazienki.
— No co, siostrzyczko? — powiedział Edward spoglądając na Anitę. — Jak ci się podobały moje przesyłki?
— Siostrzyczko? O czym ty gadasz? To od ciebie były te listy i ptak? Jesteś chory, jesteś psychiczny! — krzyczała Anita.
— No pewnie, że ode mnie. Powiedz jej, stary dziadu, co takiego zrobiliście z mamusią — Edward zwrócił się do ojca Anity.
— Tato? — zapytała z niepokojem Anita.
— Edward jest twoim bratem — odrzekł ojciec Anity ze wzrokiem wbitym w podłogę. — Był naszym synem, ale oddaliśmy go do adopcji, gdy miał siedem lat.
— No właśnie. Teraz sobie wyjaśnijmy, dlaczego tak się stało — oświadczył Edward. — Sam chętnie się dowiem, w czym byłem gorszy, skoro ona z wami została, a mnie oddaliście?
Anita nie mogła złapać tchu z wrażenia i ze strachu.
— Tato, dlaczego ja nic o tym nie wiem? — pytała Anita. — Nie mogę w to uwierzyć, jak to się stało?
— To była bardzo trudna decyzja dla nas obojga — mówił ojciec. — Nie chodziło o kwestie finansowe, tylko o charakter Edwarda.
— Czyli potwierdzasz, że byłem gorszy od niej? — pytał Edward kierując broń w stronę głowy ojca.
— Nie byłeś gorszy — mówił ojciec. — Byłeś niebezpieczny.
— Co ty pieprzysz, stary dziadu? — krzyknął Edward. — Oddałeś dziecko jak psa lub kota, a teraz wymyślasz pierdoły, żeby się usprawiedliwić!
— Nieprawda — kontynuował ojciec. — Zapytaj matki. Miałeś kilka lat, więc możesz tego nie pamiętać. Znęcałeś się nad zwierzętami i nic do ciebie nie docierało. Zabiłeś naszego psa. Baliśmy się ciebie. Gdy podpaliłeś matkę na fotelu, miarka się przebrała. Nie mogłeś tu zostać ani chwili dłużej.
— Kłamiesz! — krzyknął Edward. — Podły kłamco, zaraz zamkniesz swoją parszywą jadaczkę na zawsze!
Edward przyłożył broń do skroni ojca.
— Nie! — wykrzyknęła Anita. — Nie rób mu krzywdy, nie pogarszaj swojej sytuacji!
— Nie pogarszać? A może być jeszcze gorzej? — pytał Edward. — Na co liczysz, że się teraz pojednamy i będziemy żyć w pokoju? Że zapomnimy o wszystkim i stworzymy szczęśliwą rodzinkę? Będziemy razem spędzać święta?
— Jak nas znalazłeś? — zapytał ojciec. — Zastrzegliśmy w ośrodku adopcyjnym, aby nigdy nikomu nie podawali naszych danych i że nigdy nie chcemy z tobą kontaktu. Poinformowali nas tylko, że zaginąłeś w wieku 16 lat. Myśleliśmy, że nie żyjesz.
— Jak widzisz, cudowny ojcze, mam swoje sposoby na wydobycie prawdy i poradziłem sobie. Od wielu lat radzę sobie sam. Teraz też sobie poradzę. Zrobię z wami wszystkimi porządek.
Anita była coraz bardziej przerażona. Nie myślała już o bracie, ani o tym, że rodzice nic jej nie powiedzieli. Pełna obaw myślała tylko o tym, jak to wszystko się zakończy. Czy przeżyją? Co stanie się z Adasiem?
Nigdy w życiu tak się nie bała.
Rozdział 15
— Oh I, I just died in your arms tonight, It must’ve been something you said,
I just died in your arms tonight! — śpiewał wesoło Dawid wraz z głosem wokalisty grupy Cutting Crew wydobywającym się z radia w jego ciężarówce. Zawsze lubił ten utwór, szczególnie za kółkiem w trasie.
Właśnie mknął obwodnicą Kielc i myślał o tym, że do końca trasy pozostało mu już tylko około dwustu kilometrów. Ta informacja napawała go radosnym podnieceniem. Minęła dokuczająca mu wcześniej senność. Głębokie rytmy muzyki powodowały, że kołysał się w fotelu kierowcy w przód, w tył i na boki. Chwilami podskakiwał w fotelu jak dziecko. Niezmiernie cieszył się na kilka dni wolnego z ukochaną Anitą.
Coraz częściej myślał o ich wspólnej przyszłości. Był bardzo zadowolony z tego związku, jednak pragnął czegoś więcej. Chciał, aby została jego żoną. Nie rozmawiali jeszcze o tym i dlatego zastanawiał się, jak zareaguje i czy aby mu nie odmówi.
Jej poprzedni związek nie był idealny i z pewnością mogła zrazić się do mężczyzn, a w szczególności do ich wierności. Z nim na pewno nie będzie miała takiego problemu, jak z byłym mężem. Dawid nie był zainteresowanymi żadnymi skokami w bok, którymi przechwalali się niektórzy jego koledzy. Nie rozumiał ich postępowania, bo i czym tu się chwalić? Tym, że rani się ukochaną osobę? Że naraża się siebie i bliskich na zarażenie jakimiś chorobami? Co innego może otrzymać od obcej baby o niewiadomej higienie, czego by nie mógł dostać od swojej sprawdzonej i pewnej kobiety?
Nie było tak, że nie dostrzegał innych kobiet. Widział je bardzo dobrze. Zauważałał, jak idąc ulicą celowo rozglądały się i sprawdzały, czy faceci się za nimi oglądają. Najbardziej żałosny był zawsze widok, gdy jedna z drugą założyły zbyt krótkie spódniczki mini i potem z głupim uśmiechem co kilka kroków naciągały je w dół w stronę kolan. Oczywiście nie przynosiło to żadnego rezultatu. Dla Dawida takie zachowania kojarzyły się z próżnością. Nigdy nie dawał żadnej z nich satysfakcji i nie oglądał się za nimi.
Oglądał się natomiast za Anitą. Gdy tylko ją zobaczył, od razu dostrzegł jej urodę i świeżość, a przede wszystkim klasę i styl. To nie była plastikowa lala, jakich pełno na mieście i w dyskotekach. W niej nie było nic sztucznego, a do tego sprawiała wrażenie takiej miłej i szczerej osoby. No i ten uśmiech. Po prostu gwiazdka na niebie. Nie pasowała do tego miasta, ani do tego świata.
Jej syn Adaś bardzo go lubił. Chłopiec nie należał do rozwydrzonych bachorów, które wchodzą rodzicom na głowę. Był grzeczny, ułożony i wesoły. Dawid traktował go jak swojego syna, choć chłopak znał swojego ojca Piotra i spotykał się z nim regularnie.
Dawid zwolnił, wrzucił migacz w prawo i zjechał powoli na teren stacji benzynowej. Zatankował ciężarówkę i skorzystał z ubikacji. Kupił białą kawę i po powrocie do pojazdu zrobił kilka przysiadów na zewnątrz. Rozciągnął nogi i wygiął plecy do tyłu. Wielogodzinne ślęczenie za kółkiem dawało się we znaki jego kręgosłupowi.
Korzystając z chwili wolnego wyjął smartfona z ładowarki i wybrał numer Anity. Miał ją zobaczyć za jakieś trzy godziny, ale zawsze korzystał z możliwości, aby ją usłyszeć. Anita nie odbierała. Może była zajęta. Zawsze była w pobliżu telefonu i jak dzwonił, odbierała od razu. Nie wychodziła z domu bez telefonu, nawet chodziła biegać z telefonem. Spróbował połączyć się jeszcze dwa razy, ale bez rezultatu. Anita na pewno jest zajęta, może zmywa naczynia lub odkurza mieszkanie. Postanowił spróbować zadzwonić później.
Po pewnym czasie dojeżdżał do Zawiercia. Jeszcze jakieś dwie godziny i będzie na miejscu. Dawid był coraz bardziej zaniepokojony tym, że Anita nie odbierała telefonu. Z reguły nigdy nie dzwonił prowadząc ciężarówkę, tylko w przerwach. Dziś złamał tą zasadę i już chyba po raz piętnasty wybrał numer Anity. Sygnał był prawidłowy, ale nie odbierała połączeń.
Wypatrzył najbliższą zatokę i ustawił w niej ciężarówkę nie gasząc silnika. Wszedł w menu telefonu i wyszukał Anitę w aplikację Messenger. Otworzył konwersację i zobaczył, że była aktywna 4 godziny temu. Wiadomości, które jej wysłał pozostały nieodczytane. Niebieski ptaszek wskazywał, że dotarły do niej, ale nie zostały otworzone.
Co się dzieje? Coraz bardziej się niepokoił. Może coś jej się stało? Jeszcze te cholerne listy i przeklęty martwy ptak. To go martwiło najbardziej. Żałował, że nie zapisał sobie numerów telefonów do rodziców Anity. Mógłby teraz do nich zadzwonić.
Dawid zastanowił się co robić. Negatywne myśli nie pozwalały mu się skupić. Piotr! Tak, musi się skontaktować z byłym mężem Anity i jego poprosić o pomoc. Widzieli się co pewien czas, gdy Piotr odbierał i odprowadzał Adasia. Nigdy nie mieli żadnych zatargów. To Anita nienawidziła Piotra za to, co jej zrobił w przeszłości. Tolerowała go tylko dlatego, żeby Adaś miał kontakt z ojcem.
Na szczęście Dawid miał w telefonie numer Piotra. Czasami odprowadzał mu Adasia na mieście i dogadywali się wtedy, gdzie i kiedy się spotkać.
Piotr odebrał po dwóch sygnałach:
— Co tam, Dawid? Zapraszasz na grilla?
— Cześć Piotr. Słuchaj, mam ważną sprawę i nie żartuję. Naprawdę boję się o Anitę — wyznał Dawid.
— A co, chce cię zostawić? — zażartował Piotr.
— Nie rób sobie jaj, naprawdę nie jestem w nastroju. Od kilku godzin nie odbiera telefonu i nie odpisuje na wiadomości. Nie odczytała ich. Martwię się, czy coś się nie stało.
— Wiesz, ode mnie czasami cały dzień nie odbierała. Oddzwaniała wieczorem, lub na drugi dzień. Kilka godzin to może za prędko, żeby się martwić — przekonywał Piotr.
— To może od ciebie, ale nigdy nie ode mnie — odparł Dawid. — Nigdy tak nie było. Słyszałeś o tych listach i o tym ptaku? Naprawdę się martwię.
— Jakim ptaku? — zapytał Piotr. — O listy Anita mnie pytała. Myślała, że to ja jej wysłałem. O żadnym ptaku mi nie mówiła.
— Co za szajs. Oprócz listów ktoś postawił jej przed drzwiami pudełko z ptakiem z obciętą głową — poinformował rozmówcę Dawid. — Znalazł go Adaś.
— O kurwa, nie wiedziałem. Wiadomo kto to zrobił?
— Nie wiadomo. To ty pracujesz w komendzie, zapytaj co z tą sprawą. Może się coś więcej dowiesz. Słuchaj, szkoda czasu. Mam prośbę. Podjedź do Anity do domu i zobacz, czy wszystko w porządku. Ja wracam z trasy i będę dopiero za dwie godziny. Zrób to dla mnie, proszę.
— Kurwa mać — zaklął Piotr. — Ja jestem teraz na wyścigu kolarskim w Bielsku-Białej. Stoję jak ciul na skrzyżowaniu i nie mogę się ruszyć.
— Zrób, co tylko się da. Zadzwoń do jej rodziców i zapytaj, czy jej tam nie ma. Poproś ewentualnie jakichś kolegów z firmy, żeby do niej podjechali. Powiedz, im, że jeżeli to będzie fałszywy alarm i daremna droga, to stawiam im litra zimnej wódki za fatygę zaraz po przyjeździe. Tego ptaka wczoraj zabrali kryminalni, zadzwoń do nich.
— Nie ma sprawy, załatwię to sprawdzenie. Zadzwonię do teściów, ale jakby co, to chłopaków tam nie wyślę. Wiesz, starsi ludzie, żeby na zawał nie zeszli. Do Anity podjedzie kumpel z drogówki, albo ktoś z kryminalnego. Dam ci znać jak coś ustalę.
— Okej, dzięki. Czekam z duszą na ramieniu — zakończył rozmowę Dawid.
Rozdział 16
— Ja pierdolę, jeszcze dwie godziny. Jak to wytrzymać? — powiedział Andrzej do swojego partnera z patrolu, na którego wszyscy mówili Stachu.
— No racja — zgodził się Stachu. — Taka pogoda, a tu trzeba w robocie siedzieć. Szlag mnie trafia, jak patrzę na grillujące mordy na ogródkach. A jeszcze gorzej, jak chłepcą browary z oszronionych szklanek pod parasolami przy barach.
— He he — zaśmiał się Andrzej. — Sam byś pewnie takiego browara wydoił?
— No ba! Pierwszego to duszkiem, a następne dziewięć już kulturalnie — odparł Stachu.
Od rana obydwaj policjanci byli zdenerwowani. Była ciepła i słoneczna sobota, a było ich w służbie tylko dwóch z całego wydziału kryminalnego. Na domiar złego na odprawie okazało się, że na dołku siedzą jacyś trzej gówniarze, którzy mieli przy sobie narkotyki. Z tego powodu policjanci musieli przeprowadzić przeszukania w domach i mieszkaniach każdego z nich, czy przypadkiem nie mają jeszcze jakichś zabronionych środków w miejscach zamieszkania.
Właśnie wracali czarną, cywilną Astrą z trzeciego przeszukania. W żadnym z mieszkań na szczęście niczego nie znaleźli. Wynikało z tego, że zatrzymani nie byli handlarzami. Prawdopodobnie kupili gram zioła, na który złożyli się we trzech i nic więcej w domu nie mieli.
Podczas przeszukań nie obyło się oczywiście bez oburzenia rodziców. „Co? Mój syn? Narkotyki? Nigdy w życiu!” No i standardowe teksty typu „Macie nakaz? Złożymy zażalenie! Weźcie się za łapanie złodziei, a nie spokojnych ludzi w domach nachodzicie”. Znali już te śpiewki na pamięć i nie przejmowali się tym. Ludzie naoglądali się amerykańskich filmów o nakazach i prawie do jednego telefonu, a tak naprawdę prawa nawet nie liznęli. Przeprowadzone przeszukania zostaną zatwierdzone przez prokuratora i pyskujący rodzice dostaną swoje postanowienia w tym zakresie. Jak zawsze zresztą.
Jednemu z rodziców dzisiaj szczęka opadła, gdy Stachu z wnętrza łóżka wyciągnął worek z resztkami zielonego suszu oraz z młynkiem do marihuany. Opasły ojciec nie wiedział nawet, co to jest i do czego służy. Gdy Stachu mu pokazał, jak to działa, to facet od razu przepraszał. Mówił, że nic nie wiedział i pytał, czy będzie miał z tego powodu jakieś problemy. Stachu polecił mu tylko pogadać z synem, aby się opamiętał, póki czas. Inaczej będzie go ciągle odbierał z komendy, albo tylko raz z kostnicy. Gdy Andrzej przeszukiwał pudełka i ubrania z szafy, Stachu tłumaczył ojcu dzieciaka, co to są dopalacze. Wyjaśnił jak i z czego się je robi i jakie zmiany powodują one w organizmie człowieka. Mężczyzna kręcił z niedowierzaniem głową słysząc, ile zgonów zanotowano po dopalaczach.
Dzieciak nie wie, czy kupuje marihuanę, czy też badziewiasty tytoń nasączony acetonem czy jakąś inną chemią. Dla nich jest najważniejsze, aby fajnie kopało w mózg. Niestety niektórych tylko raz. Pierwszy i ostatni.
Telefon Andrzeja zaczął dzwonić. Stachu siedzący za kierownicą przyciszył radio.
— Halo? Piter? Co się stało? — powiedział Andrzej do słuchawki.
— Cześć Andrzej — przywitał się Piotr. — Po prośbie dzwonię. Dyżurny mówił, że jeździsz dziś w terenie?
— Niestety tak, a twoje auto też przed komendą widziałem, więc chyba jak ja nie masz wolnego weekendu?