Odnaleźć siebie na szczycie zenitu,
Rozwinąć swe skrzydła bez granic, bez limitu.
Mur
A jakby tak mieć super moc?
Chociaż na jedną chwilę, na jedną noc?
Możnaby wybudować mur
Wokół siebie, bez żadnych dziur.
Mur co nie przecieka i nie prześwituje.
Nie widać by mnie było z daleka.
Mogłabym ukryć, co czuję.
O eureka, może zbuduję!
Nie mam muru na jedną noc,
Ale mam czerwony wielki koc.
Przykryję się nim po samą szyję,
Będę udawać, że nie żyję…
Spokojnie to udawanie,
Nie będę dziś umierać.
To tylko niewyspanie,
Idę łóżko pościelać.
Anioł
Jak anioł stróż nade mną
Czuwałeś z każdej strony
To wszystko nadaremno.
Czy byłeś tym zmęczony?
Nie wolno mnie dotykać!
Tak bardzo to mnie boli.
Z daleka głos już słychać,
Muszę się z tym oswoić.
Oswoić się z tą myślą,
Zapoznać z akceptacją.
Czy stałeś nad kołyską
Z ostrą kolaboracją?
Azyl
W oknach zakładam ciężkie zasłony,
Wyglądam zza nich niebezpiecznie.
Nie rozdziobią mnie czarne wrony,
Odciąć się od świata było konieczne.
Chociaż na chwilę się zaszyć,
W pokoju ciemnym i zimnym,
Światło od razu zgasić,
Na chwilę być samą, niewinną.
W ciemności mogę być sobą,
Staje się ona cichym azylem.
Dla pokoju staję się ozdobą,
Jestem tu. Będę. Żyję.
Z ukrycia na razie nie będę wychodzić,
Potrzeby takowej nie czuję.
Swoją duszę trzeba oswobodzić.
Potrzebuję. Dziękuję.
Bez pozwolenia
Ptaków w oddali słychać kwilenie,
Nie widać w drzewach wiatru.
Nie dałam nikomu pozwolenia
Do bliższego ze mną, (żadnego!) kontaktu.
Jak woda w zimnym stawie
Czuję się lodowata.
Zamarzam od samego patrzenia
W głąb mojego mrocznego świata.
Huśtawka z łańcuchem się kołysze,
Aż czuję w ciele jej wibracje,
A w rękach — zero czucia,
Nawet na nią nie patrzę.
(Dostrzegam w sercu pustą ciszę,
Stwarzam mroczną narrację.)
Chmury
Widziałam tylko chmury.
Myślałam, że się uduszę.
Podnoszę głowę do góry,
Czuję wyrwaną duszę.
W powietrzu ciężar nadziei,
Co dawno zgasła bez echa.
Wszystko, co we mnie się śmieje,
To tylko cisza i przepaść.
W spojrzeniu ratunku nie szukam.
Widzę tam nikłą otchłań,
Co we mnie ciąży z daleka…
Jezu, Ty we mnie zmartwychpowstań.
Nocą sny drapią powieki,
Wchodzą do gardła jak krzyki.
Nie mogę oddychać od lęku,
Jakbym wzięła narkotyki.
Jestem tu, ale bez siebie.
Kroki me dźwięczą bez ciała.
Wśród cieni tańczę na skraju,
Gdzie już nadzieja… nie działa.
Czucie
W trawie suche badyla,
Po zimie pozostały.
Ja głodna, nie przemijam,
Żądam tylko wiary.
Jak suche te patyki,
Tak suche moje czucie.
Zabieram dziś do Ciebie
Na w pół umarłą duszę.
Uratuj
Chłód wieczora powoli otula me ciało,
Na resztkach dobrej woli poddaje mu się cała.
Przenika ziąb aż w nogi
Zdziwiony, że tak może.
Już cała w jego niewoli,
Uratuj mnie, o Boże!
Śmingus dyngus
Na śmingus dyngus głowa robi mi psikusa
To nie 1 kwietnia, woła ma dusza!
Zalewa mnie lawina wspomnień złudnych
Wchodzę po drabinie emocji trudnych.
Przypominam je sobie powoli,
Jak kadry w filmie starym.
Ruszyła machina pokory
W obrazie szarobiałym.
I choć psikus jakby też starawy,
Jest znany mej już głowie.
Wciąż reaguję tak samo,
Czuję ciało w połowie.
Uczucia spływają powolnie,
Jak krople z ciepłego policzka.
Nie ma nikogo koło mnie,
Emocje chłodne jak metalowa miska.
Nie ma tam ciepłych uczuć,
Nie ma tam ciepłych dłoni.
Boże, pozwól mi je poczuć,
Niech Twa Opatrzność mnie chroni…
Głodne dusze
Po jadło przychodzą głodne dusze
Dajmy modlitwy, choćby okruszek.
Uszczyknijmy trochę chleba,
Pomóżmy dostąpić Pańskiego nieba.
Rok cały dusza błąkała się po świecie,
Szukając drogi jak zagubione dziecię.
Po roku żmudnej, cichej tułaczki,
Zjadły jej ciało od środka robaczki.
Inność
Jak można interesować się Bogiem?
Zalewać duchowością?
To wszystko jest już we mnie.
W nadmiarze z nadpobudliwością…..
Inność wypływa z serca.
Wylazła se z natury.
Spuściła ze mnie lejce,
Na szczycie lęku góry.
Zniewolenie
I trawa też zielona,
I liście rozkwitają.
Głowa zniewolona,
Przeleciał obok zając.
Co z tego, że go widzę?
Co z tej ludzkiej prostoty?
Jak ja się emocji brzydzę,
Zaciskam sznura sploty.
Ten sznur mnie w głąb przenika,
Na wierzchu nie wystaje.
W dolinie śmiertelnika
Pan Jezus z grobu wstaje.
Malarz
Jak malarz artysta maluję obrazy
Jest ich może ze trzysta
Myślę o nich po sto razy
Manifest
Medytacja manifestu
Jak cisza w samotności,
Coś wisi w powietrzu.
Potrzebuję samodzielności.
Kiedy chcę to będę.
Wezmę oddech przed krzykiem,
Ustanę w nagłym pędzie,
Przed Twoim Obliczem.
Przy Tobie jestem zawsze,
O Panie Miłosierny,
W Twojej świętej łasce
Mój manifest kościelny.
Metafory