Krótkie strzelanko
Strzelaj kretynie! — Jack rzucił się w stronę okopu, nakrywając głowę podziurawionym hełmem. Hełm był z kawlaru i przeżył już niejedno. Wiele razy uratował Jackowi życie. Ale szczęście nigdy nie trwa wiecznie. Nazywali go Szczęśliwy Jack, bo wychodził z każdej opresji obronną ręką. Dlatego każdy chętnie zaciągał się do jego oddziału. Nikomu nie przeszkadzało, że straty w jego wojenkach wynosiły nawet połowę stanu. To i tak dużo lepiej niż gdzie indziej. Na całej przestrzeni galaktyki Ypsilon trwała wojna. Najemnicy byli na wagę złota. Sprowadzano każdego, wszystkie możliwe padliny z krańców znanego kosmosu.
Szeregowy Ryan strzelał zawzięcie z działka laserowego. Nie było to zajęcie trudne, wystarczyło naciskać przycisk. Prawie jak w grach komputerowych z tą tylko różnicą, że przeciwnik mógł cię trafić na serio. Czasami można o tym było zapomnieć, bo gry wojenne w XXVIII wieku przypominały bardziej gry komputerowe. Gdzie się podziały szarże kawalerii na koniach i herosi walczący rękami. O tym czytali już tylko legendy w Akademii. Wielu żołnierzy po odsłużeniu trzech lat, do czego byli zobligowani kontraktem, rezygnowało ze służby dla Konfederacji na rzecz bardziej lukratywnego biznesu najemników. Bryna był świeżakiem, do oddziału dołączył kilka tygodni temu. Wcześniej służył na Rota 4 i w galaktyce LU183. Diabeł wie gdzie to jest. W takich miejscach nic się nie działo, głównie odbywano szkolenia. Konfederacja posiadała setki galaktyk, ale nie była w stanie wszystkich pilnować. Dlatego armia koncentrowała się głównie tam gdzie siedziba Korporacji, w Galaktyce Ziemia. Tak nazwali ją ich ziemscy przodkowie, kiedy po raz pierwszy wynaleziono napęd hiperprzestrzenny, umożliwiający podróże między galaktykami.
Draniu, dostałeś kogoś? — Jack podczołgał się do Ryana, który wyraźnie nie przejmował się, że może zostać w każdej chwili trafiony. Kawał chłopa, urodzony na planecie od zwiększonym ciążeniu miał muskuły jak robot. Był nieco wyższy od przeciętnego człowieka i miał mongoidalne rysy twarzy, charakterystyczne dla mieszkańców jego planety, którą zasiedlili potomkowie niegdysiejszych Chińczyków. Dzisiaj już mało, kto pamiętał o rasach i narodach. To inne czasy.
Tak, kapitanie. Dwóch Seykos i jednego Primera. Odparł Ryan, zerkając z obawą na kapitana oddziału. Jack był znany z twardej ręki i poczucia humoru. Żołnierze znali jego legendę i mieli do niego wielki respekt. To była jedna kategoria. Druga kategoria szczerze go nienawidziła. A było za co. Ryan pochylił się, aby pod osłoną okopu zmienić baterię i zaczał znowu strzelać. Na tą zapomnianą przez boga planetę trafili miesiąc temu. Lokalne miasto chciało pozbyć się dzikich plemion, atakujących znienacka od prawie roku spokoju. Wcześniej żyli w zgodzie, ale w końcu komuś odbiło i postanowił zostać Wielkim Tępym Mordercą. Mieszkańcy byli humanoidami, rasa niezwiązana z Ziemią i jej potomkami. Obcy dzielili się na Primerów, którzy posiadali zdolność telekinezy i byli niebezpieczni, bo mogli siłą woli wyrwać ci broń z ręki. Tych należało kosić w pierwszej kolejności. Seykos to byli zwykli żołnierze, jeśłi używać jakiejś sensownej nomenklatury. Nie mieli tu zaawansowanej technologii, ale humanoidzi wykształcili specjalne moce umysłowe, które potrafiły nieźle namieszać. Seykoci potrafili sprawić, że człowieka rozsadzał ból głowy, od którego można się było uwolnić tylko w jeden sposób. Ale Jack wiedział o tym całej kabale tygodnie wcześniej niż tu przybyli. Zaopatrzyli się w specjalne urządzenia, które neutralizowały moce przeciwnika. Jednak urządzenia się psują a wojenka nie wyglądała na zakończoną. Dzicy nie chcieli przestać atakować i nie zniechęcały ich wysokie straty osobowe. Albo było ich więcej niż twierdził wywiad albo coś szykowali albo byli szaleńcami. Tak czy inaczej roboczogodziny zabijania trwały nadal.
W polu widzenia nie było nikogo. Pochowali się psia mać — rzucił Bryan.
Tak, całkiem możliwe, albo coś kombinują. Ale my tu mamy marną osłonę, powinniśmy się wycofać do miasta i podumać o strategii albo złożyć wypowiedzenie — zaśmiał się Jack.
Powoli zaczęli się wycofywać w kierunku transportera, bo walka toczyła się kilka kilometrów od miasta. Na niebie o niebieskim kolorze prześwitywał już seledynowy kolor a trzy księżyce planety stawały się coraz bardziej widoczne. Nadchodził zmierzch. A to był moment niebezpieczny na tej planecie. Mieszkało tu mnóstwo dzikich zwierząt, dość agresywnych żeby odgryźć głowę. W dzień trzymały się swoich żerowisk, ale w nocy…
Spadamy — rzucił Jack, zatrzaskując drzwi transportera. Ruszamy, rzucił do kierowcy. Transporter mieścił dziesięć osób z nim włącznie. Pozostałe jednostki dostały sygnał radiowy, że mają się wycofać. W otoczeniu miasta leżała ogromna pusta przestrzeń, pokryta lasem i jeziorami. Górzysty teren pozwalał dzikim się ukrywać i stosować techniki partyzanckie. Jack tego nie lubił. Było to bardzo niebezpieczne. W ciągu kilku minut zbliżyli się do miasta na tyle, aby widzieć wysokie mury.
Zaraz będziemy w domu — ucieszył się Sam, jeden z najemników — odrobina prysznicu i miejscowa kobitka to wszystko, czego mi trzeba. Popatrzył na innych.
Zaraz ci da — zaśmiał się Jack — jak tylko się dowie jak szybko spieprzałeś przed dzikusami. Wszyscy zarechotali.
Jack odłożył brudne ubrania do kosza. Do pokoju weszła służąca i zabrała kosz. Długie jedwabne włosy i charakterystyczne mongolskie rysy zachwycały tym specyficznym połączeniem urody i brzydoty. Dziewczyny na tej planecie były ładne, na swój sposób. W każdym razie jego ekipa cieszyła się, że w ogóle są tu jakieś przedstawicielki płci pięknej. Tutejszy system społeczny nie był oparty na patriarchacie, ale na wolności. W zasadzie ludzie żyli tu trochę jak wielkie rodziny. Ponieważ nie znano tu pojęcia małżeństwa, pary łączyły się w przygodne związki tylko na czas wydania na świat potomka. Miasto brało dzieci w opiekę, jeśli matka nie była w stanie się zająć dzieckiem albo nie chciała, wówczas dzieci trafiały do zbiorowych ochronek. Tam były wychowywane i kształcone. Humanoidy na tej planecie dorastały szybciej niż na innych znanych mu planetach.
Planeta była surowa, większość jej powierzchni zajmowały na przemian pustynie i jeziora. Ocean był bardzo silnie zanieszczyszczony, dzięki cywilizacji, która funkcjonowała tu tysiące lat temu. Nadal nie znaleziono sposobu na jego skuteczne oczyszczenie. Z tych i wielu innych powodów tutejsza społeczność zamieszkiwała w miastach. Żywność była dostarczana z farm tworzonych w miejscach, gdzie ziemia pozwalała na uprawę ziemi. Bardzo silnie rozwinięty był również handel. Na planecie istniały spore pokłady Xanadu, składnika międzygalaktycznego paliwa. Z tego powodu planeta była coraz częściej odwiedzana przez przedstawicieli różnych pobliskich cywilizacji. Istniały poważne obawy, że rewolta dzikusów to nie ich pomysł, ale próba przejęcia planety. Technologia była zaawansowana tylko do pewnego stopnia, wiele produktów kupowano na sąsiednich planetach układu. Planeta była wielkości jednej trzeciej starej Ziemi i okrążana była przez trzy nieco mniejsze od niej księżyce. Ich wzajemny układ utrzymywał planetę w ruchu, inaczej jedna strona byłaby zawsze w nocy a druga wystawiona na zabójcze promienie słońca. W centrum układu istniał biały karzeł, którego życie powoli dobiegało końca. Jeśli Jack zostałby na tej planecie, musiałby się liczyć z tym, że pewnego dnia karzeł wybuchnie a wraz z nim zniknie i planeta i cały układ słoneczny.