E-book
10.92
drukowana A5
28.8
Oddech i Krew

Bezpłatny fragment - Oddech i Krew

Objętość:
128 str.
ISBN:
978-83-8324-783-0
E-book
za 10.92
drukowana A5
za 28.8

Oddech Rosy

Mieszkańcy osady żyli w głębokim przekonaniu, że duchy bogów mieszkają w drzewach, ogień ma moc oczyszczania i mocy, a Matka Ziemia po rytualnym złożeniu darów — zabitej kozy i suszonych ziół, spełni każde ich życzenie. Kiedy do osady przybył Benedykt — misjonarz próbujący opowiedzieć im o Jezusie Chrystusie, przegnali go poza swoje siedziby. Najpierw wyśmiali młodego misjonarza; wytykali go palcami i śmiali się do łez, kiedy zaczął opowiadać o jakimś człowieku, który był Synem Boga, uzdrawiał, a potem go ludzie skazali na śmierć, bo woleli rozbójnika Barabasza. Nie rozumieli, o czym on w ogóle mówi: jak można kochać swoich nieprzyjaciół?! Ten człowiek postradał zmysły — szeptali między sobą. A w dodatku mieli jeść ciało i pić krew ukrzyżowanego człowieka, który umarł, a potem zmartwychwstał, bo tak naprawdę nie był człowiekiem, tylko Synem Bożym. O co mu chodzi? Jakiś wariat! Ale Benedykt nie zrażał się kpinami, szyderstwem i śmiechem, a kiedy dalej, niezłomny, głosił wiarę w Chrystusa, wtedy pogonili go kijami i postraszyli, że wrzucą nocą do ogniska. Dla nich bóg mieszkał w dębie, jarzębinie i w jesionie, a o ich wszystkie sprawy dbała Matka — Ziemia. Benedykt zamieszkał daleko poza Sarbinową Osadą, na niewielkim wzgórzu. Najpierw postawił sobie drewniany szałas, a potem rozpoczął budowę kościoła. Stawiał kamień po kamieniu, aż jego oczom ukazała się wreszcie upragniona budowla — Kościół — Dom Boży. Ludzie z Sarbinowej Osady przecierali oczy ze zdumienia, widząc, że jeden człowiek mógł wybudować tak piękny budynek, przy którym ich chaty wyglądały na skromne miejsca do spania. Wielu przychodziło oglądać kościół, ale odchodzili, nadal uważając Benedykta za dziwaka. Dopiero, kiedy przyszedł do osady i zatrudnił się u jednego z gospodarzy przy zbieraniu zboża z pola, zaczęli go traktować lepiej. Benedykt pracował z nimi ramię w ramię, chciał pokazać, że jest zwykłym, pracowitym człowiekiem, takim jak oni wszyscy, a w dodatku, że można mu się zwierzyć z kłopotów, a on człowieka pocieszy słowami tego swojego Jezusa. Wtedy część chłopów zdecydowało się przyjąć chrzest i przychodzili oni na mszę do kościoła zbudowanego z kamieni. Ołtarz stanowił wielki, drewniany stół okryty białym płótnem i krzyż przewyższający człowieka z ukrzyżowanym Chrystusem.

— Przyjdźcie tutaj wszyscy, którzy strapieni i znękani jesteście, a On was pokrzepi. Wyleczy wasze zranienia; żale, rozczarowania, cierpienie. Będziecie uwolnieni od nienawiści, zazdrości i pragnienia zemsty, od tego wszystkiego, w czym grzęzną poganie i składający pokłon rogatemu. Nie ma innej drogi do Boga Ojca jak przez Syna Jego Jezusa Chrystusa! — przekonywał misjonarz, a głos jego był pełen wiary, mocny, pałający i pewny, przyciągał ludzi, którzy mieli dość zimna tego świata. Na mszę świętą przychodziło jednak jedynie kilkanaście osób. Chłopi, którzy własnymi rękami zbudowali ten kościół z rodzinami i właściwie nikt poza nimi. Dopiero po kilku latach dołączył do wiernych sam książę August, który znękany bratobójczymi walkami, zaczął poszukiwać siły większej ponad chciwość i nienawiść, siły, która byłaby w stanie zakończyć wojnę. Przyjął on z rąk Benedykta chrzest i zaczął przemieniać swoje życie. Jakiś czas później do wiernych dołączyli Mestwin i Rosa. Daleka jednak droga wiodła ich do nawrócenia. Mestwin przecież był myśliwym, który regularnie brał udział w rytualnych obrzędach ku czci boskich Drzew i Matki Ziemi, a Rosa uzdrowicielką oskarżaną o paranie się czarną magią. Widać jednak, że u Boga wszystko, dosłownie wszystko jest możliwe. A stało się to po podziale Mgielnego Wzgórza…

**

Mgielne Wzgórze. Przepiękny kraj; pełen bajkowych krajobrazów, ognisk, magii, lasów, jezior, bagien, porannych mgieł i liliowych świtów, bogaty w dziko rosnących róże, zioła na łąkach, czarne jagody, rozłożyste dęby, smukłe brzozy. Początkowo Mgielne Wzgórze miało jednego władcę księcia Walarda, który na łożu śmierci podzielił ziemię pomiędzy trzech synów: Gustawa, Augusta i Wiktora, a czwartą część zapisał w ostatniej woli synowi swej siostry Eleonory — Xavierowi. Mgielnym Wzgórzem władał książę Xavier, w Południowej Dolinie pieczę nad poddanymi sprawował Gustaw, w Orzechowym Lesie rządził August, a Sarbinowa Osada przypadła Wiktorowi. Każdemu z nich jednak wydawało się, że podział jest niesprawiedliwy i chciał coraz więcej i więcej. Na Mgielnym wzgórzu nie było ziem, które można byłoby uprawiać, jedynie paść owce, ale za to nigdzie nie było źródeł tak pełnych czystej wody, w Orzechowym Lesie zbyt dużo było wilków, które pustoszyły gospodarstwa osadników, ale za to mnóstwo orzechów, w Południowej Dolinie, zbyt wiele bagien, ale za to w jednym z rejonów, ziemie były wyjątkowo żyzne i plony na nich wzrastały nad wyraz bujnie. Sarbinowa osada w większości terenów pokrywały jeziora i łąki. Każdy chciał mieć to, co akurat miał ktoś inny. Gustaw zebrał chłopów ze swej osady i napadł na Augusta, by odebrać mu część jego ziemi, przyłączył się do niego Wiktor, ale August odparł atak, przygotował się do wojny i poprowadził wojnę odwetową.

W tym czasie osadnicy pod nieobecność książąt, zabijali straże, plądrowali zamki, odprawiali magiczne rytuały, w których zaklinali, by żaden z władców nie wrócił żywy z wyprawy wojennej, by oni sami mogli rządzić, a rządy ich miały opłakane skutki, każdy mógł każdego bezkarnie zabić i okraść, nie istniał już według nich książę, który przy pomocy swych strażników i wojska mógłby postawić granice przed samowolą. Najbardziej solidną granicą jest moralność, Dekalog, ale osadnikom było to kompletnie obce i nieznane. Swoje sprawy załatwiali siłą przy pomocy noża albo podstępem i złorzeczeniem przy odprawianiu rytualnej czarnej magii. August, najstarszy z braci stwierdził, że tak dłużej nie może być, poradził się osoby, która z boku przyglądała się bratobójczym walkom — Xavierowi, a ten doradził mu, by spotkali się na rozstaju dróg pomiędzy Sarbinową Osadą a Orzechowym Lasem i podali sobie dłonie na zgodę, złożyli przysięgę nie prowadzenia wojen. August się planem pokojowego zachwycił i zwołał braci w wyznaczone miejsce. Nie zdążyli zejść nawet z koni, kiedy nagle otoczyły ich wojska Xaviera, a sam Xavier mieczem ściął głowę Gustawowi, ranił Augusta i Wiktora. Wiktor oddał ducha parę minut później, stracił zbyt wiele krwi, by przeżyć. Augusta najbliżsi towarzysze zanieśli do chaty Rosy mieszkającej na skraju Sarbinowej Osady. Tylko ona mogła mu teraz pomóc… Rosa — kobieta, która miała jedno oko czarne, a drugie niebieskie…

Rosa

Rosa nie mieszkała w Sarbinowej Osadzie od urodzenia. Przybyła tu z rodzicami z Orzechowego Lasu, kiedy miała cztery lata. Od samego początku czuła na sobie ciekawski wzrok mieszkańców osady, nie zawsze życzliwy. Dlaczego? Różniła się od innych dzieci. To wystarczyło. Z tego powodu rodzice zabrali ją z Orzechowego Lasu, gdzie inność skazałaby Rosę na samotność, do Sarbinowej Osady. Mieszkało tu więcej przybyszów z różnych okolic; osad, łąk, bagnisk, wrzosowisk i inność nie budziła aż takiego sprzeciwu. A jednak, jakże się pomylili. Było tu podobnie jak tam, skąd przyszli. Wtedy zrozumieli, że prawdziwa zmiana może być tylko w środku samego człowieka. Zmiana miejsca nie zmieni niczego. Trzeba było Rosę uodpornić psychicznie na te spojrzenia, a nie zabierać z rodzinnej miejscowości. Z Rosą nie bawiły się żadne inne dzieci. Miała śliczną twarz, jasną, pełną uroku, włosy w kolorze zbóż falujących na wietrze, lekko, łagodnie wygięte wyraźne brwi, ale jej oczy… Jedno z nich było błękitne jak letnie niebo o poranku, drugie — czarne jak ziemia w Orzechowym Lesie. Rosa była dzieckiem samotnym. I na taką kobietę też wyrosła. Opiekowała się swoimi rodzicami aż do ich śmierci. Nie odrywała wzroku od ognia, kiedy płonęły ich martwe ciała. A potem wróciła do chaty, położonej na skraju Sarbinowej Osady i żyła podobnie jak do tej pory. Siała lubczyk, dostarczała go do karczmy, gdzie kucharka dorzucała go do potraw, dostawała w zamian chleb i mleko. Mężczyźni wodzili wzrokiem za jej piękną, smukła sylwetką, ale żaden nie mógł znieść jej spojrzenia. Skupiali się na jasnym, niebieskim oku, ale kiedy spojrzeli w czarne ogarniał ich niepokój, przerażenie. Było ono jak niezgłębiona czeluść i żaden nie odważył się pojąć Rosy za żonę. Zapewne Rosa dożyłaby w zapomnieniu i uboczu do sędziwych lat, gdyby nie wydarzenie, które miało miejsce minionej nocy, kiedy to mieszkańcy Sarbinowej Osady tańczyli przy ognisku, pili miód, piwo, oddawali pokłon Matce Naturze, młode dziewczyny plotły wianki a chłopcy skakali przez ogień. Jeden z młodych myśliwych, na co dzień zajmujący się polowaniem na dziki, zaopatrujący karczmę i całą wieś w dziczyznę — Mestwin skoczył tak niefortunnie, że języki ognia spaliły mu odzienie i poparzyły nogi. Na udzie widać było rozległą ranę, sięgającą głęboko, aż do mięsa. Ludzie zanieśli go do karczmy, bo była najbliżej, a kucharka, która upatrywała w lubczyku lek na wszystko, kazała posłać po Rosę, by ta przyniosła tę roślinę do posypania rany. Rosa przyszła od razu, ale widząc ciężkie oparzenie, kazała przynieść lodowatą wodę ze studni, a nikt, kto spojrzał w jej czarne oko, nie śmiał odmówić rozkazu. Oblała ranę wodą, a potem osuszyła ją własnym oddechem. Widzieli to wszyscy zebrani wtedy w karczmie. Rana na Udzie Mestwina zasklepiła się. Z samego rana przed chatą Rosy, ustawiła się kolejka kulawych, ślepych, chorych, którzy już zdążyli usłyszeć, że w Sarbinowej Osadzie mieszka kobieta o imieniu Rosa, która ma jedno oko niebieskie, drugie czarne i uzdrawia ludzi własnym oddechem. Rosa przyjmowała każdego, pełna radości, że nareszcie zakończyła się jej samotność, jej izolacja, jej odrzucenie. Nikomu już nie przeszkadzało, że jedno oko ma niebieskie, a drugie czarne. Każdy chciał tylko jednego — jej oddechu, który leczył. Sama Rosa nie wiedziała nic o swym darze uzdrawiania, aż do tamtej nocy w karczmie, kiedy uzdrowiła chłopaka o włosach kędzierzawych, w kolorze żyta, kwadratowej szczęce, z dołeczkiem w brodzie i wesołych, niebieskich oczach. Teraz przyjmowała ludzi z ropiejącymi nogami, głębokim kaszlem, niewidomych. Wystarczyło, że nabrała w płuca powietrza, a potem delikatnie dmuchała na ranę, oczy czy klatkę piersiową, a ludzie odzyskiwali zdrowie. A kiedy przyniesiono do jej chaty księcia Augusta i jego również oddechem ocaliła od śmierci, jej sława rozniosła się jeszcze bardziej i jeszcze dłuższe kolejki ustawiały się pod jej chatą. Książę August chciał ja zabrać do zamku, ale ona odmówiła. Dlaczego? Z powodu Mestwina. Mimo, że przychodziły do niej tłumy ludzi, ona czekała tak naprawdę tylko na niego. Wyjazd do zamku oznaczałby, że już nigdy nie zobaczy Mestwina. Książę August uszanował jej wolę, ale zaznaczył, że gdyby kiedykolwiek potrzebowała pomocy, niech go powiadomi.

Mestwin

Mestwin jakiś czas po uzdrowieniu przyszedł do chaty Rosy. Miał na sobie jak zawsze koszulę przewiązaną rzemieniami na torsie z wyszytym kolorowymi nićmi orłem na ramieniu. Orzeł wyglądał jak żywy i Mestwin wierzył, że pomaga mu podczas polowań, budząc strach przed dziką zwierzyną.

— Chciałem ci podziękować — rzekł i podał jej bukiet polnych kwiatów.

— Ładne — powiedziała Rosa i spuściła wzrok.

— Nie odwracaj oczu. Są piękne. Bardzo…

— Nikt mi nigdy tego nie powiedział. Ludzie unikają mojego spojrzenia.

— Ja mówię. I tak myślę. I tak czuję. Nie mogę o tobie zapomnieć, od tamtego spotkania w nocy, kiedy mnie uleczyłaś.

— I ja o tobie pamiętam…

— Czy mógłbym cię pocałować?

Rosa nie była w stanie nic powiedzieć, ale czuła jak tańczy w niej radość i oczekiwanie, skinęła tylko głową, a wtedy Mestwin podszedł tak blisko do niej, że nie było między nimi wolnej przestrzeni i dotknął wargami jej ust. Przylgnęła do niego. Oddała mu pocałunek. Ich języki jak języki ognia pieściły się, splatały, tańczyły. Od tamtej chwili Mestwin przychodził do Rosy nieomal każdej nocy. Czynił to jednak w ukryciu. Rosa bowiem budziła niechęć w jego rodzicach i wielu mieszkańcach osady, którzy mimo, że korzystali chętnie z jej pomocy, uważali ją za czarownicę. Mestwin jednak nie potrafił o niej zapomnieć. Wypełniała jego myśli od świtu, aż po sen.

— Czy mógłbyś mnie pokochać, mimo moich oczu? — pytała Rosa, kiedy Mestwin zakradał się do jej chaty, kiedy tłumy wreszcie rozchodziły się do swoich domostw.

— Ja już cię kocham — zapewniał Mestwin.

— A moje oko czarne czy cię nie przeraża?

— Twoje oko niebieskie jest jak niebo, a czarne jak ziemia, czy mogłoby niebo istnieć bez ziemi? — pytał Mestwin — a ja nie mógłbym istnieć bez ciebie — mówił i zamykał jej usta pocałunkami. Bo Rosie nigdy nie było dość słów, dość zapewnień, nie wierzyła do końca i tylko pocałunki, i silny dotyk Mestwina był w stanie ją na chwilę uspokoić; zapewnić o miłości.

Xavier

Był zadowolony, że udało mu się wyeliminować z władania ziemiami Wiktora i Gustawa. Nigdy nie zapomniał zazdrości, która zżerała jego duszę od wczesnych lat dzieciństwa, kiedy jego matka stawiała mu kuzynów za wzór. „Zobacz na Gustawa, Wiktora i Augusta, jacy są silni, wysocy, dzielni, a ty, słabeuszu, miecz ci z rąk wypada. Och, żebyś kiedyś im dorównał!” Zazdrość w jego sercu rozrastała się jak korzenie zatrutego drzewa, na którym wyrosły owoce nienawiści. Wikto i Gustaw nareszcie zniknęli z jego życia. Został jedynie August. Gdyby nie jakaś czarownica z Sarbinowej Osady August też by się zapewne wykrwawił. Jednak uzdrowicielka, jak mu donieśli wierni słudzy, uleczyła własnym oddechem rany księcia Augusta. Była głupia jednak, bo nie skorzystała nawet z nagrody przeniesienia do zamku. Pozostała w nędznej chacie, stojącej na skraju Sarbinowej Osady. August szybko wrócił do pełni sił, zebrał wojsko, ale odstąpił od zemsty na Xavierze. Podobno wiara, którą przyjął z rąk jakiegoś misjonarza przybyłego z Czech, nie pozwalała mu się mścić. Xavier tylko zacierał ręce. Udawał, że pokornie żałuje swego czynu i wyraził zgodę na równy podział ziem. Sobie zatrzymał Mgielne Wzgórze i Orzechowy Las. A August zachował Sarbinową i Południową Osadę. Przez jakiś czas panował pokój pomiędzy książętami, ale Xavier nie mógł się pogodzić z tym, ze nie włada całością ziem. Wysłał pod osłoną nocy swoich ludzi, by pojmali Augusta, związali i zmusili do podpisania zrzeczenia się osad na rzecz Xaviera. Posłańcy Xaviera zamordowali służbę zamkową i wdarli się do sypialni Augusta, by we śnie go skrępować i zmusić do zrzeczenia się ziem, a w razie odmowy mieli go zabić. August zaczął się jednak zażarcie bronić, wymachując sztyletem, który trzymał pod poduszką. Wystraszeni nieoczekiwaną napaścią ludzie Xaviera uciekli z zamku. Jeden z nich został ciężko raniony sztyletem przez Augusta. Był to najgorliwszy donosiciel, dlatego Xavier nie chciał go stracić i jeszcze tej samej nocy udał się z nim do Sarbinowej Osady, by Rosa zasklepiła swym oddechem jego ranę. Przybyli na miejsce późną nocą. Xavier kopnięciem otworzył drzwi do chaty Rosy. Wyrwali ją ze snu.

— Ratuj go!

Rosa kawałkiem sukni powstrzymała najpierw krwawienie z rany, a po chwili nabrała w płuca powietrza i delikatnie dmuchnęła prosto na przecięcie rozwartej skóry. Rana zasklepiła się. Xavier patrzył oszołomiony.

— Pojedziesz z nami! — rzekł

— Tu jest moje miejsce.

— Jestem księciem. Musisz słuchać moich rozkazów!

— Księciem Sarbinowej Osady jest August!

— Słuchaj, podaruję ci kosztowne suknie, będą ci służyć dziewki, olejami natrą twoje włosy, będziesz miała wszystko, czego zapragniesz. — patrzył na nią pożądliwie — piękna jesteś, oczy masz niezwykłe, ale oczu od ciebie oderwać nie można, mógłbym nauczyć cię rozkoszy — zbliżył się do niej i objął ramieniem. Rosa odsunęła się od niego gwałtownie.

— Pomyśl. Możesz mieć wszystko. Wrócę tu po ciebie za parę dni!

Rosa była mu potrzebna. Nie tylko do zaspokojenia fizycznego pożądanie, jakie do niej poczuł, ale jeszcze go czegoś ważniejszego. Po wojnie prowadzonej z kuzynami, stracił tylu ludzi, ze kolejna wojna była niemożliwa. Oderwał okolicznych chłopów od uprawiania roli, zamknął ich w kamieniołomach u podnóża Mgielnego Wzgórza i kazał im dłutami z kamieni wyrzeźbić ludzi. W końcu po wielu nieudanych próbach, udało się uzyskać trzystu ludzi z kamienia. Byli toporni, nieomal prostokątni, ale wszystkie miecze się na nich łamały i o to Xavierowi chodziło. Jednak Mag mieszkający na Mgielnym Wzgórzu nie potrafił ich wskrzesić do życia żadną miksturą. Wtedy pomyślał o oddechy Rosa. Ona tchnie w nich życie! Obłaskawi ją prezentami, uwiedzie. Stanie się nie tylko jego kochanką, ale też spełni każde jego żądanie, ożywi armię, dzięki której Xavier odbierze ziemię Augustowi i stanie się jedynym, niepodzielnym władcą, wszystkich czterech krain. Xavier każdego dnia wysyłał posłańca do Rosy. Z czerwoną suknią, ozdobioną rubinami, z kryształowym lustrem, naszyjnikiem z platynowego złota. A na koniec wysłał posłańca z kufrem, do którego miała spakować swoje rzeczy i przywieźć ją do zamku Xaviera. Kiedy woźnica przybył sam bez posłańca i bez Rosy, i opowiedział, że w chacie Rosy przebywał myśliwy Mestwin, który na wieść, że Rosa ma jechać do zamku, wyciągnął kuszę, wycelował w nią w posłańca, a kiedy ten się nie cofnął i siłą chciał wyprowadzić Rosę chaty, przedziurawił mu pierś strzałą i nawet oddech Rosy nie pomógł w przywróceniu go do żywych.

— Pojmać go i powiesić za zabójstwo mojego posłańca. A dziewczynę związać i przywieźć do mnie! — Xavier cieszył się z takiego obrotu sprawy. Pozbył się kochanka Rosy, nikt już nie stanie w jej obronie, a ona zacznie mu służyć.

Była noc, kiedy drzwi jego komnaty się otwarły i jego słudzy, wprowadzili Rosę. Miała nadgarstki skrępowane powrozem. Xavier kazał służbie odejść. A sam zamachnął się mieczem i przeciął więzy, uwalniając dłonie Rosy.

— Co zrobisz z Mestwinem?!

Xavier uśmiechnął się pod nosem. A może bym tak potrzymać tego myśliwego w lochu, nie wieszać go. Widać, że dziewczyna zrobi dla niego wszystko. A kiedy go straci i ona nie będzie miała nic do stracenia.

— Czeka go sąd. Ale jeśli okaże się, że działał w obronie własnej, albo twojej, piękna Roso, wtedy go uwolnię.

— Na pewno? — zapytała z nadzieją Rosa.

— Na pewno, ale pod pewnymi warunkami.

— Jakimi?

— O pierwszym z tych warunków, dowiesz się za chwilę, o drugim jutro. Od ciebie wszystko zależy. Ty masz spełnić te warunki. Od ciebie zależy życie Mestwina!

— Co mam zrobić?

— Masz mi zrobić dobrze, rozumiesz?! Uklęknij przede mną i weź go w usta!

Kiedy Rosa nie spełniła rozkazu, chwycił ją za włosy i zmusił do uklęknięcia. Przycisnął twarz do swojego pasa. Chciała się wyrwać. Popchnął ją na ziemię. Zadarł suknię do góry, obnażając uda. Wtargnął w nią, zupełnie już nad sobą nie panując. Poruszał się szybko, przyciskając ją ciężarem własnego ciała do kamiennej, mozaikowej posadzki, tak, że nie mogła się nawet poruszyć. Poddała mu się. Przestała się bronić. Uwierzyła, że dzięki temu Mestwin zostanie uwolniony. A po wszystkim Xavier uśmiechnął się zadowolony:

— Pierwszy warunek spełniłaś. A teraz idź spać, jutro czeka cię dużo pracy przy spełnieniu drugiego warunku.

Kamiennicy

O świcie przyboczna straż Xaviera zaprowadziła Rosę do kamieniołomów u podnóża Mglistego Wzgórza. Setka wieśniaków pracowała tu przy wykuwaniu z kamienia postaci ludzi naturalnej wielkości. Wszyscy wyglądali bardzo podobnie. Były to barczyste postacie i nieruchomych twarzach. Rosa wiedziała już, co ją czeka. Xavier swoim głosem nieznoszącym sprzeciwu rzekł do niej, kiedy opuszczała zamek: „Zaraz zobaczysz trzystu ludzi wykutych w kamieniu. Tchnij w nich życie!”

— Nie jestem Bogiem, by tego dokonać — odparła, ale kiedy usłyszała od Xaviera:

— Pożegnaj się zatem z Mestwinem! — zamilkła i ruszyła wraz ze strażą do kamieniołomów.

Podchodziła do każdej z kamiennych postaci, nabierała powietrza w płuca i delikatnie dmuchała w ich torsy, które nieporuszone nadal trwały bez jednego nawet oddechu. Po trzysetnej postaci, padła na ziemię, słaba, nie mogąc nawet utrzymać się na ziemi. Przed oczami zobaczyła skrzydła orła, zdawało jej się, że to ten sam, którego Mestwin nosił na swej koszuli przewiązanej rzemieniem. Nigdy już go nie zobaczę… — pomyślała i szeptała jego imię — Mestwin, Mestwin…

— Idź po wieśniaczkę do wsi, niech przyniesie tej dziewczynę jadło i wody! — usłyszała jeszcze gdzieś w oddali głos strażnika. Czuła, że traci przytomność, ale nagle jedno zdanie, przywróciło jej siły.

— Udało się jej! Oni chodzą! Żyją! Kamiennicy ożyli!

Te słowa oznaczały, ze Mestwin zostanie uwolniony. Te słowa były nadzieją, a nadzieja wielką siłą, która pozwoliła jej nabrać jeszcze raz powietrza w płuca i unieść się w górę. W tym samym momencie podbiegła do niej kobieta o jasnozielonych oczach i włosach o barwie jesiennych kasztanów w ciemnofioletowej sukni.

— Napij się i zjedz — powiedziała łagodnie. — Podała Rosie chleb z miodem i wodę. Rosa jadła łapczywie i piła, a woda spływała jej z kącików ust na piersi.

— Dziękuję…

— Jak ci na imię? — zapytała kobieta, która przyniosła jedzenie i wodę.

— Jestem Rosa z Sarbinowej Osady.

— Uzdrawiaczka?

— Tak.

— Słyszałam o tobie. Ja mam na imię Filjana. Już od dawna chciałam do ciebie pójść i prosić cię o pomoc, a ty sama się tutaj zjawiłaś. Przynosiłam codziennie do kamieniołomów jedzenie i wodę pracującym tu chłopom. I nie mogłam oderwać wzroku od pierwszego z Kamienników. Miał wysokie czoło, smukłą twarz, wąskie usta, krótki nos i oczy, które zdawało mi się, że na mnie patrzą. W myślach nazwałam go Metalin. Tak bardzo chciałam, żeby ożył, a dzięki tobie, tak się stało! Dziękuję!

— Mówisz, jakbyś go pokochała. Nie zapominaj, że to Kamiennik — człowiek z kamienia. Jego serce jest z kamienia. Tchnęłam w Kamienników życie w ich mięśnie, ale nie jestem Bogiem, by obdarzyć ich duszą. Ich serce pozostaną kamienne. Nie zapomnij o tym, Filjano.

— Z moim Metalinem będzie inaczej. Ja ożywię jego serce swoją miłością. Odmienię go, ogrzeję, ocieplę, jego serce przestanie być kamienne! — mówiła Filjana, a oczy jej błyszczały szczęściem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.92
drukowana A5
za 28.8