E-book
28.35
drukowana A5
42.54
OD SPAWACZA DO BOGACZA

Bezpłatny fragment - OD SPAWACZA DO BOGACZA

Małymi krokami do Wielkich zmian


Objętość:
78 str.
ISBN:
978-83-8414-286-8
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 42.54

OD SPAWACZA DO BOGACZA

Wstęp

Życie nie jest proste. Nigdy nie było i nigdy nie będzie. Dla jednych to pasmo sukcesów, dla innych niekończąca się walka o lepsze jutro. Ja należę do tych drugich — od dziecka musiałem radzić sobie sam, uczyć się na własnych błędach i szukać sposobów, by wyrwać się z rzeczywistości, która nie dawała mi zbyt wielu szans.

Nie miałem bogatych rodziców, którzy mogliby zapewnić mi łatwy start. Wręcz przeciwnie — dorastałem w trudnych warunkach, gdzie każda złotówka miała znaczenie, a przyszłość wydawała się niepewna. Doświadczenia, przez które przeszedłem, ukształtowały mnie na człowieka, którym jestem dzisiaj. Bywały chwile zwątpienia, porażki, momenty, w których mogłem się poddać i iść najprostszą, choć niekoniecznie najlepszą drogą. Ale nie zrobiłem tego.

Ta książka to nie tylko historia mojego życia — to opowieść o walce, determinacji i dążeniu do lepszego jutra. To także zbiór lekcji, które wyciągnąłem na przestrzeni lat i którymi chcę się z Tobą podzielić. Nie znajdziesz tu magicznych formuł na sukces, bo takie nie istnieją. Znajdziesz za to prawdziwe doświadczenia, błędy, które popełniłem, oraz rozwiązania, które pozwoliły mi dojść do miejsca, w którym jestem dzisiaj.


Wielu ludzi narzeka na swój los, ale niewielu jest gotowych coś z tym zrobić. Jeśli jesteś jedną z tych osób, które chcą wziąć życie w swoje ręce, ta książka może być dla Ciebie inspiracją. Chcę Ci pokazać, że niezależnie od tego, skąd pochodzisz i jakie masz doświadczenia, możesz osiągnąć swoje cele — pod warunkiem, że będziesz gotowy na ciężką pracę i konsekwencję w działaniu.

Jestem dowodem na to, że można zacząć od zera i zbudować coś wartościowego.


Moja droga nie była łatwa, ale była moja. I jeśli ja mogłem to zrobić, Ty też możesz.

Zapraszam Cię do lektury.

Rozdział 1 — Dzieciństwo w cieniu problemów

Urodziłem się w lutym 1982 roku w niewielkim miasteczku w województwie opolskim. Na pierwszy rzut oka nasza rodzina mogła wydawać się zwyczajna — ojciec pracował jako kierowca, mama w sklepie, a dwa lata po mnie na świat przyszła moja siostra. Jednak za zamkniętymi drzwiami naszego domu kryła się bolesna prawda. Ojciec pił. Nie było to okazjonalne sięganie po alkohol — to było uzależnienie, które rządziło jego życiem i determinowało losy całej naszej rodziny.

Pamiętam dzień, który na zawsze wrył się w moją pamięć.

Miałem cztery lata. Ojciec wrócił do domu pijany, chwiejnie przemierzając kuchnię. Mama, stojąc przy kuchence, udawała, że tego nie widzi, choć jej napięte plecy zdradzały strach. Było późno, ale nie mogłem zasnąć — w powietrzu wisiało coś ciężkiego, coś, co ściskało moje małe serce i nie pozwalało oddychać.

Nagle ojciec podniósł głos. Zaczął wyrzucać mamie brak szacunku, oskarżał ją o rzeczy, które istniały tylko w jego pijanym umyśle. A potem…

Potem podniósł na nią rękę. Nie pamiętam, czy płakałem. Nie pamiętam, czy krzyczałem. Wiem tylko, że po raz pierwszy zrozumiałem, że świat nie jest sprawiedliwy.

Kilka takich wieczorów wystarczyło, by mama podjęła decyzję o rozwodzie. Nie było to łatwe — w tamtych czasach rozpad małżeństwa był tematem tabu, zwłaszcza w małych społecznościach, gdzie ludzie woleli udawać, że problem nie istnieje, niż się z nim zmierzyć. Słyszała z każdej strony:

„Facet musi się wyszumieć”, „Nie rób wstydu”, „Pomyśl o dzieciach”.

Ale ona nie chciała, żebym dorastał w strachu. W końcu odeszła.

Samotna walka o przetrwanie

Rozwód nie zakończył jednak naszych problemów. Zostaliśmy sami — ja, moja siostra i mama, która teraz musiała nie tylko pracować na nasze utrzymanie, ale też radzić sobie z presją otoczenia. Nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc.


Brakowało nam dosłownie wszystkiego. Czasami w lodówce stała tylko butelka mleka i kilka kromek suchego chleba. Mama robiła wszystko, by ukryć przed nami swoją rozpacz, ale widziałem zmęczenie w jej oczach, gdy siadała wieczorem przy stole, spuszczając głowę w dłonie.

Ubrania, które nosiłem, były darowane przez innych ludzi. Często niemodne, za duże lub za małe, czasem zniszczone. Wstydziłem się ich. Pamiętam, jak któregoś dnia buty, które miałem na nogach, zaczęły przecierać się na podeszwach. Zima była sroga, a ja wróciłem do domu z przemoczonymi skarpetkami. Mama nie miała pieniędzy na nowe, więc wycięła wkładki z kawałka starego dywanu.

— „Będzie ci cieplej, synku” — powiedziała, starając się uśmiechnąć.


Kiwnąłem głową, ale czułem w środku ogromny wstyd.

W szkole szybko przekonałem się, że dzieci potrafią być bezlitosne. —

„Ej, Grzesiek, skąd masz te buty? Ze śmietnika?”


Rzucił kiedyś jeden z chłopaków, Kamil, którego ojciec prowadził dobrze prosperującą firmę. Śmiech rozbrzmiał po całym korytarzu. Serce zaczęło mi walić. Wtedy miałem dwa wyjścia — odejść, udając, że mnie to nie rusza, albo pokazać, że nie dam się poniżać. Podszedłem do niego i pchnąłem go na ziemię. Zapadła cisza. Od tego dnia nikt już nie próbował mnie wyśmiewać.

Szkoła — pole bitwy o szacunek

Walka stała się moją codziennością. Jeśli nie chciałem być popychadłem, musiałem się bronić. Dosyć często wdawałem się w bójki. Byłem zaczepiany, prowokowany, a ja nie zamierzałem się poddawać. Przemoc nie była dla mnie wyborem — była koniecznością.

Mama była wzywana do szkoły co najmniej dwa razy w tygodniu. Pedagog i wychowawczyni próbowały jej tłumaczyć, że jestem „trudnym dzieckiem”, że powinienem się uspokoić. Nie rozumiała, dlaczego to robię. Nie widziała, jak każdego dnia musiałem walczyć o przetrwanie w grupie rówieśników, gdzie szacunek zdobywało się siłą.

Pamiętam jeden dzień, kiedy wróciłem do domu z podbitym okiem. Mama spojrzała na mnie i westchnęła ciężko. —

„Grzesiek, czemu ty się ciągle bijesz?”

— zapytała, nie kryjąc frustracji. Milczałem. Jak miałem jej wytłumaczyć, że w świecie dzieci, które nie mają niczego, jedyną walutą jest siła?

Lekcja, którą zabrałem ze sobą w dorosłość

Dzieciństwo nie było dla mnie beztroskim czasem. Już wtedy uczyłem się, że życie to walka, a ci, którzy nie potrafią się bronić, zostają zepchnięci na margines. To, co przeżyłem, ukształtowało mnie na lata. Byłem wtedy zagubiony, ale dziś wiem, że właśnie te doświadczenia dały mi siłę, by nigdy się nie poddawać.

Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że agresja nie jest rozwiązaniem. Ale wtedy? Wtedy była jedynym sposobem na przetrwanie.

Rozdział 2 — Szkoła i pierwsze kroki w dorosłość

Szkoła — miejsce, które mnie nie rozumiało

Mój system edukacji wyglądał inaczej niż dzisiejszy. W tamtych czasach nie było gimnazjum — była ośmioklasowa podstawówka, a potem wybór między liceum, technikum lub zawodówką. Wybór, który miał rzekomo zadecydować o całym przyszłym życiu.

W podstawówce nie byłem prymusem. Nauka mnie nie interesowała. Wiedziałem, że cokolwiek się stanie, w domu nikt nie pochwali mnie za dobrą ocenę, a i tak nie było szans na nowe ubrania czy lepsze jedzenie. Jedyne, co się liczyło, to przetrwać i nie dać się zdominować innym.

Ale nie oznacza to, że byłem głupi. Wręcz przeciwnie — miałem dobrą pamięć, szybko łączyłem fakty, a matematyka była dla mnie prosta jak budowa cepa. Problem w tym, że w szkole liczyło się coś innego — umiejętność podporządkowania się. A ja nigdy nie chciałem być częścią systemu, który nie dawał mi nic w zamian.

Niektórzy nauczyciele dostrzegali mój potencjał, inni skreślili mnie od razu. Był jeden moment, który utkwił mi w głowie na lata. Była to lekcja języka polskiego.

— Grzegorz, powiedz mi, co autor miał na myśli w tym wierszu — powiedziała nauczycielka.

Spojrzałem na tablicę. Wisiał na niej tekst jakiegoś klasyka, który miałem przeczytać w podręczniku. Przeczytałem go, ale nie czułem żadnej głębszej refleksji. Nie obchodziło mnie to.

— Myślę, że autor chciał po prostu napisać o tym, co czuł. Może nie miał konkretnego zamiaru.

Nauczycielka spojrzała na mnie z dezaprobatą.

— Źle.

W tym wersie wyraźnie nawiązuje do przemijania i egzystencjalnego niepokoju…

Chciałem się roześmiać. Skąd ona mogła wiedzieć, co autor miał na myśli? On sam pewnie nie wiedział! Ale w szkole liczyło się, by mówić to, czego oczekiwali. A ja nigdy nie chciałem iść tą drogą.

Pierwsza porażka — nauczka na przyszłość

Po podstawówce wybrałem liceum techniczne. Brzmiało to jak dobry wybór — techniczne kierunki zawsze dawały szanse na lepszą pracę. Ale długo tam nie zabawiłem.

W drugiej klasie oblałem rok. Nie dlatego, że nie byłem wystarczająco mądry, ale dlatego, że nie chciało mi się chodzić do szkoły. Wolałem włóczyć się po osiedlu z kolegami, pić piwo i czuć, że mam kontrolę nad własnym życiem.

Nie mogłem powtarzać klasy o tym samym profilu. Moja wychowawczyni uznała, że jestem „złym wpływem na resztę”. Po konsultacji z dyrektorem przeniosłem się do zawodówki.

Z perspektywy czasu widzę, że to była dobra decyzja. W zawodówce nikt nie oczekiwał ode mnie, że będę cytować poetów czy pisać wypracowania o sensie istnienia. Tu liczyła się praktyka.

Blacharstwo samochodowe — pierwszy fach w ręku

Wybrałem kierunek blacharza samochodowego. Praktyki odbywałem w warsztacie, który znajdował się kilka kilometrów od mojego domu. Nie było łatwo — właściciel był twardym gościem, który nie tolerował lenistwa.

— Tu się nie przychodzi na pogaduszki, tylko do roboty — powiedział mi pierwszego dnia.

Początkowo wykonywałem najprostsze zadania — zamiatałem podłogę, podawałem narzędzia, uczyłem się podstaw. Ale z czasem zacząłem rozumieć, jak działają samochody, jak blacha reaguje na temperaturę i jak naprawiać wgniecenia tak, żeby klient był zadowolony.

To było pierwsze miejsce, gdzie poczułem, że praca może dawać satysfakcję. I że jeśli się nauczę fachu, nigdy nie będę bez pieniędzy.

Najlepszy w klasie — bo w końcu miało to sens

W zawodówce zacząłem się w końcu uczyć. Nie dlatego, że nagle pokochałem szkołę, ale dlatego, że pierwszy raz w życiu widziałem sens w tym, czego się uczę. Matematyka przestała być tylko zbiorem liczb, a stała się narzędziem, które pomagało mi w pracy. Fizyka przestała być abstrakcyjna, gdy zrozumiałem, że każda siła ma swoje zastosowanie w mechanice.

Nagle okazało się, że jestem najlepszy w klasie. Nauczyciele, którzy kiedyś mnie skreślili, teraz patrzyli na mnie z uznaniem. Ale to już mnie nie obchodziło — nie uczyłem się dla nich. Uczyłem się dla siebie.

Pierwszy dyplom — pierwszy sukces

Największą dumę poczułem, gdy odebrałem swój pierwszy dyplom — czeladniczy blacharza samochodowego. To był pierwszy dokument w moim życiu, który coś znaczył.

Trzymałem go w rękach i czułem, że zrobiłem krok naprzód. Że jestem kimś.

Tylko że… nie miałem z kim się tym podzielić.

Mama nigdy nie pokazała, że jest ze mnie dumna. Nigdy nie okazywała uczuć. Nie mówiła, że mnie kocha. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek mnie przytuliła. Może życie ją zahartowało, może sama nie zaznała ciepła w dzieciństwie, a może po prostu była tak zajęta walką o przetrwanie, że nie myślała o takich rzeczach.

Wtedy bolało. Bardzo. Ale z czasem nauczyłem się, że nie mogę oczekiwać uznania od innych — muszę sam być dla siebie największym motywatorem.

Rozdział 3 — Pierwsze zauroczenie i wyjazd zagranice

Niektóre wydarzenia w życiu wydają się przypadkowe, ale z perspektywy czasu okazują się kluczowe. Tak było z moją pierwszą, jak mi się wtedy wydawało miłością.

Poznałem ją w drugiej klasie liceum. Wydawała się być inna. Mówiła do mnie pochlebne słowa które chciałbym usłyszeć każdy chłopak w tym wieku. Nie pytała, skąd jestem i czy mam bogatych rodziców. Wszystko to sprawiło, że zauroczyłem się. W moim domu miłość była czymś nieuchwytnym — czymś, o czym się nie mówiło i czego się nie okazywało. Nikt nie mówił mi, że jestem ważny. Spędzaliśmy każdą wolną chwilę razem.

Decyzja o wyjeździe — wielka niewiadoma

Po roku znajomości wzięliśmy cichy ślub — tylko świadkowie i my. To nie była moja decyzja, lecz ale nacisk z jej strony, ponieważ miała trudną sytuacje rodzinną. Byłem młody, niepewny ale mimo to przystałem na to i postanowiłem zacząć z nią wspólne życie. Miesiąc po ślubie wyjechaliśmy do Irlandii.

Pomysł wydawał mi się szalony. Miałem 23 lata, ledwo skończyłem szkołę, a teraz miałem nagle opuścić Polskę i lecieć do kraju, którego nie znałem — bez żadnego doświadczenia, ani znajomości języka.


Ale jeśli czegoś nauczyło mnie życie, to tego, że czasem trzeba ryzykować.


Pożyczyłem pieniądze na bilety i w 2005 roku wsiadłem do samolotu. To było moje pierwsze w życiu doświadczenie z lataniem.

Kiedy startowaliśmy, czułem, jak moje serce bije szybciej. Patrzyłem przez okno i widziałem, jak ziemia powoli znika pod nami. To było coś niesamowitego — symboliczny moment, w którym pierwszy raz zostawiałem swoje dotychczasowe życie i ruszałem w nieznane.

Rozdział 4: Irlandia — życie, praca, trudności

Przyjazd do Irlandii był jak skok na głęboką wodę.


Mieszkaliśmy na wsi, 50 km od Dublina. Było zupełnie inaczej niż w Polsce — cisza, spokój, brak hałasu i chaosu, do którego byłem przyzwyczajony. W Polsce zawsze było gwarno, ludzie kłócili się na ulicach, samochody trąbiły, a tutaj? Nic. Czas płynął wolniej, a jedynym dźwiękiem, który słyszałem, było śpiewanie ptaków i szum wiatru wśród drzew.

Ale to nie był mój największy problem. Najgorszy był język.

Mój angielski praktycznie nie istniał. W szkole miałem niemiecki, który w Irlandii nikt nie używał. Nigdy nie sądziłem, że kiedyś przyda mi się jakiś język obcy. A teraz? Nagle znalazłem się w miejscu, gdzie wszyscy mówili w obcym języku, a ja nie potrafiłem nawet zamówić jedzenia w restauracji.

Pierwsze dni były koszmarem. Czułem się, jakbym stracił zdolność mowy. Siedziałem cicho, nie odzywałem się, bałem się mówić, bo nie chciałem wyjść na idiotę. Każde słowo, które próbowałem wypowiedzieć, brzmiało w mojej głowie jak bełkot. Czasem ktoś coś do mnie mówił, a ja patrzyłem tępo, mając nadzieję, że rozmówca się zlituję i przestanie.

Jej ojciec załatwił mi pracę jako pomocnik na budowie. Pierwszego dnia szef rzucił do mnie kilka zdań. Nie zrozumiałem ani jednego słowa. Zawiesiłem wzrok na jego twarzy, usiłując wychwycić cokolwiek, ale jedyne, co usłyszałem, to obcy, niezrozumiały bełkot.

Kiwnąłem głową.

Udałem, że rozumiem.

Nie miałem pojęcia, co mam robić.

Obserwowałem innych, naśladowałem ich ruchy.

Czułem się jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić.


Upokarzające. Ale wiedziałem jedno — jeśli nie nauczę się języka, jeśli nie nauczę się pracy, to będzie po mnie.

Praca — pierwszy krok do niezależności

Pomimo trudności, zarobki były zupełnie inne niż w Polsce. 9 euro za godzinę! W kraju, z którego przyjechałem, ludzie zarabiali tyle w kilka dni, a ja mogłem mieć taką sumę w godzinę.

To było niesamowite.

Ale pieniądze przyniosły też złudne poczucie wolności. Nie potrafiliśmy oszczędzać. Pieniądze, które dostawaliśmy co tydzień, równie szybko wydawaliśmy. Jedzenie na mieście? Oczywiście! McDonald’s, Burger King, kebaby — codziennie coś nowego. Ubrania? Kupowaliśmy markowe rzeczy, o których wcześniej mogliśmy tylko marzyć. Muzyka? Co tydzień nowe płyty CD z ulubionymi wykonawcami.


Pierwszą rzeczą, jaką sobie kupiłem, były buty Reeboka za 50 euro. Moje stare buty miały już dziury. Nowe były czymś wyjątkowym — pierwsze oryginalne buty w moim życiu. Służyły mi przez kolejne osiem lat.

Pamiętam też, jak któregoś dnia kupiłem wieżę Sony z odtwarzaczem MP3. Kosztowała 169 euro. To była dla mnie astronomiczna kwota, ale nie miałem wątpliwości — chciałem ją mieć. Kiedy wróciłem do domu i podłączyłem ją do prądu, czułem się jak król. Grała niesamowicie. Do dziś ją mam. Działa bez zarzutu i jest dla mnie symbolem tamtych czasów — czasów, kiedy mogłem pozwolić sobie na wszystko, ale nie miałem niczego trwałego.

Pierwsze poważne problemy

Przez kilka miesięcy wydawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi. Ale życie miało dla mnie inny plan.

Po dziewięciu miesiącach straciłem pracę

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 42.54