E-book
15.75
drukowana A5
32.78
drukowana A5
Kolorowa
55.44
Od Schwerin po Bałkany

Bezpłatny fragment - Od Schwerin po Bałkany

Wspomnienia Antoniego Pieper z lat 1942 — 1945.

Objętość:
83 str.
ISBN:
978-83-8414-100-7
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 32.78
drukowana A5
Kolorowa
za 55.44

ur.18.11.1924 r. — zm. 27.03.2019 r.

Wspomnienia Antoniego Pieper z lat 1942—1945.

Opracowanie na podstawie wspomnień Antoniego Pieper

z okresu służby wojskowej w latach 1942—1945,

nagrane przez Michała Pieper w latach 1989/1990

Powołanie do Wojska Niemieckiego w 1942 r.

Dnia 28 października 1939 r., dawne ziemie pruskie włączono do Ziem Rzeszy. Jednocześnie wszyscy dawni mieszkańcy Pomorza sprzed 1920 r. stali się obywatelami Niemiec. Ruszyła akcja zbierania podpisów z nową przynależną grupą narodową, znane nam jako volkslisty, a zdrowych, młodych mężczyzn, wcielano do służby w niemieckiej armii. Volkslistę na okręg Leśniewo podpisywano w niedaleko położonej miejscowości Połczyno.

Rodzina Pieper z ojcem Feliksem (rolnik, murarz), matką Jadwigą z dm. Szymańska, liczyła wówczas ośmioro dzieci. Agnieszka, Antoni, Władysław, Feliks, Stanisław, Józef, Leon oraz Ignacy (będąc siódmym synem w kolejności, stał się zgodnie z dekretem z 1926 r. Prezydenta RP Ignacego Mościckiego, chrześniakiem prezydenta). Antoni młodszy od siostry Agnieszki, najstarszy z siedmiorga synów w dniu 18 listopada 1942 r. ukończył osiemnasty rok życia. Niemniej na przełomie maja/czerwca 1942 r., został powiadomiony listownie o konieczności wstawienia się przed Komisją Poborową w Wejherowie, kwalifikującą do służby wojskowej.

— Byłem zdrowy jak ryba, — wspominał Antoni.

W tamtym czasie orzeczenie o zdolności w służbie żołnierskiej, stanowiło wśród młodego pokolenia swoiste wyróżnienie. Cała ówczesna przestrzeń informatyczna zdominowana przez wojnę, posiłkowała się głównie z wiadomości radiowych, gazet oraz oczywiście rozmów. Niewątpliwie formacja religijna, kazania, odgrywały także znaczącą rolę. Jednak symbol zakazanego owocu, nęcił odległym światem i męską przygodą. Miano świadomość o zagrożeniach, niebezpieczeństwie. Nieopodal szumiał piaśnicki las martyrologią z początków wojny. Tak bynajmniej Antoni z niekłamaną po latach dumą wspominał tamtejsze wydarzenie. Wreszcie stał się dorosły, mógł opuścić, ten nieco przyciasny dom z młodszym rodzeństwem. Ni stąd ni zowąd, pojawiła się rzeczywista i pociągająca wyprawa. Znał dobrze trud i ciężar pracy na gospodarstwie, wiedział także co znaczy odpowiedzialność za siebie i innych. Trudno się dziwić, że nawet ojciec Feliks, uczestnik I Wielkiej Wojny, żołnierz pruski, gratulował synowi zdrowia, męstwa, życząc powodzenia i odwagi w wojsku. Postawa matki Jadwigi, poniekąd temperowała ten entuzjazm. Powtarzano wówczas na Kaszubach znamienne słowa, „Dziś bilet poboru, jutro wojsko, a za miesiąc łzy wojny”. Miano też na uwadze tragiczne położenie brata Jadwigi, Medarda Szymańskiego, uwięziony za odmowę w służbie wojskowej. /Stracony w więzieniu politycznym w Königsberg/Królewiec w 1944 r. przez zgilotynowanie/. Pocieszające w tym zdarzeniu było miejsce skoszarowania Antoniego, nie był to front wschodni, lecz Schwerin nad jeziorami i rzeką Elde. A wedle optymistycznych doniesień, wszystko miało się przecież, niebawem zakończyć.

Dnie przed wyjazdem Antoni wraz z kompanami, wspominał następująco. Maszerowaliśmy dumni przez wieś z biletem do wojska w kieszeni. Radośni, weseli od jedynego sklepu należących do państwa Szornaków. Posiadając swoisty immunitet poborowego, śpiewaliśmy polskie pieśni, piosenki, przydając Kaszubom i Polakom otuchę i wiarę. Używanie publicznie języka polskiego było zakazane, a my śpiewaliśmy wbrew obserwujących nas posępnie niemieckich mieszkańców. Kiwano niedowierzająco i z dezaprobatą zza bram swych posesji, przysłuchując się przerobionej na własne potrzeby piosenki.

…„ Do niemieckiej armii,

Polskie Wojska zaciągają,

Polskie Wojska zaciągają,

a żołnierze nasi,

wesoło, radośnie,

w takt im przyśpiewają.

w takt im przyśpiewają…”

Furmanką do Wejherowa odwiózł Antoniego oraz sąsiada, kolegę Józefa Rogockiego, (nie wrócił po okresie wojny do Leśniewa), ojciec Feliks. Tamże przewidziano pierwsze zgrupowanie poborowych mieszkańców powiatu morskiego. Dopiero wtedy pojawiły się pierwsze łzy, serdeczne pożegnania, ściskanie chusteczki i różańca darowanego przez matkę. Antoni nadmienił:

— Zatroskane twarze rodziców, towarzyszyły mi przez całą tułaczką wojenną. Relikwią dla młodego żołnierza stanowił różaniec. — Wspomniał w 1989 r.: — Wybawił mnie z wielu opresji i zagrożeń życia.

Nikt nie mógł przewidzieć, ile miesięcy minie, zanim ponownie usiądą razem u stołu. Spędzić z rodzicami i rodzeństwem, wspólne wieczory na rozmowach. Wówczas, gdy pozostał sam, sytuacja nabrała wyrazistości, a dotąd odległa wojna, stała się rzeczywistością. Czym ona jest i co niesie ludziom? Rodzice nie mogli uwierzyć: Najstarszy syn, kiedy on zdążył nam urosnąć?

Zgrupowanie żołnierzy miało miejsce prawdopodobnie w koszarach na ulicy Strzeleckiej, obecnie Technikum Elektryczne w Wejherowie. Tam z ewidencjonowano pobór, wręczono dokument potwierdzający przynależność do wojska. Podzielono na mniej liczebne grupy, będąca pod opieką podoficera. Tenże opiekun wydelegowany na czas przejazdu z Wejherowa do Schwerin, pełnił rolę przewodnika, wartownika w przedziałach wagonu. Wieczorem całą zgromadzoną młódź żołnierską odprowadzono na wejherowski dworzec kolejowy, skąd zbuchtowano do pociągu o relacji, Wejherowo — Piła — Krzyż — Kostrzyn — Schwerin — Berlin. Na peronie, żołnierze żegnając się z rodzimą ziemią, spontanicznie zaczęli wspólnie śpiewać pieśni religijne. Antoni stwierdził:

 Łzy same cisnęły się do oczu. Żegnaliśmy to święte dla Kaszubów miasto w chóralnym męskim śpiewie, „Serdeczna Matko” oraz „Kto się w opiekę”. Dyżurni niemieccy nie interweniowali, zachowywano się tak, jakby nie słyszano śpiew. Nie wyciągnięto też żadne z tego tytułu konsekwencje. Pełna podniecenia podróż z niewiadomą celu trwała aż po późne popołudnie następnego dnia. Był 14 grudzień 1942 r.

Schwerin/Meklemburgia Pierwsze odwiedziny i przepustka

Po przyjeździe do Schwerin na poborowych czekał pierwszy wojskowy marsz. Albowiem dystans od stacji kolejowej do koszar liczył dobrych parę kilometrów. Towarzyszył nam wczesno zimowy, grudniowy księżyc i chłód. Szliśmy strwożeni w nieznane…

— a wszystko w okolicy wyjątkowo cicho drzemało… — stwierdził po latach Antoni. Sceneria musiała być rzeczywiście wyjątkowa. Grupa młodych chłopaków, wieczorno-zimową porą, tuż przed Bożym Narodzeniem, w ciszy zmierzała na kwaterunek. Zajęta myślami: Czy jesteśmy już na wojnie lub kiedy wyślą nas na front? Czy naprawdę jesteśmy już wewnątrz potężnej machiny, gdzie masa i cel nie zastanawia się nad jednostką?

Od peronu poborowych eskortowali miejscowi żołnierze. Jakież myśli kłębiły się w myślach tychże Kaszubów, Polaków, Niemców, przybyłych z Królewskich Prus? Wedle Antoniego, nie było czasu pomyśleć o czymkolwiek, albowiem gdy tylko przekroczyli bramę, wchodząc do wielkiego gmachu koszar, rozpoczęto w niesłychanym tempie procedurę kwaterunkową. Była prawie noc, czas naglił, a wszyscy mieli dostać pełne umundurowanie z wskazaniem sali na nocleg. Wywoływano na podstawie kart wydanych w Wejherowie. Wówczas wpisywano do księgi meldunkowej, imię, nazwisko, datę urodzin, imiona rodziców, miejsce zamieszkania oraz przydzielony numer na komisji poborowej. Antoni wspominał, że kiedy przyszła na niego kolej, kwatermistrz wyraził się pozytywnie o nazwisku, w iście niemieckim stylu:

— „Ja, es ist ein schöner, deutscher name”. Przydzielono umundurowanie, wskazano sale tzw. „schtube”, z imienną rozpiską na drzwiach, wyposażone w szafy, prycze. Następnie kąpiel i bezwzględny nakaz snu. Rozkaz wykonano w posłuszeństwie i pełnej zgodzie, zmęczenie dawało się mocno we znaki. Zniknęła obawa? Zastąpiła ja więź i zbiorowa odwaga? Trudno stwierdzić. Antoni wspominał po latach:

— Byłem zmęczony i od razu zasnąłem, a spałem do rana mocnym i twardym snem. Wczesnym rankiem obudził nas alarmujący gwizdek. Przenikliwy dźwięk zerwał wszystkich w sali (schtube) na nogi. Tuż za nim dał się słyszeć przeraźliwy głośny krzyk; „aufstehen”. Dla mnie to wszystko było zdecydowanie za „früh”. Jednakże zbytnio się nie zastanawiając, gdyż oficer dyżurny z gwizdkiem w ustach wpadł i w naszą salę, zerwaliśmy się z prycz. Staliśmy przed nim jak dudki z wybałuszonymi oczyma i z otwartymi ustami. Nie powiem, nasza postawa wzbudzała u nich początkowo śmiech i drwinę. Następnie pokazano nam przebieg rannej higieny, gdzie i w jaki sposób oraz określono harmonogram zajęć na bieżący dzień. Kolejny punkt, który mnie miło zdziwił, wysłano paru nowych adeptów po kawę. Wielkimi chochlami z wiader nalewano w blaszane kubki, prawdziwą czarną, gorącą kawę. Po wypiciu kawy, poprowadzono nas pod eskortą na śniadanie, gdzie udzielono nam ponownie nowy instruktaż.

Wstępnie omówiono komendy składania meldunków, zasady utrzymania porządku w salach oraz wyłuszczono regulamin. Zaczęto od składania łóżek, /kant, kostka/, w mig pojęliśmy czynność, aby nie być skazanym na ciągłe „naloty”, kończące się rozrzuceniem posłań po sali. Następnie zajęto się przechowywaniem i konserwacją przydzielonego ekwipunku i umundurowania. Dodatki do munduru był tak obfite, iż nie wiadomo było, co i kiedy należy nosić oraz jak powinniśmy przechowywać różnego rodzaju skórzane mieszki, paski, rzemienia. Dwa mundury, paradny oraz frontowy drelich. Trzy pary obuwia, dwie pary sięgające kostki, jedna para po kolana. Wiadomo było, mundur pruski był bogato wyposażony, lecz rzeczywistość przerosła wszelkie domniemane. Po teorii nastał czas na praktyczne egzekwowanie rozkazów, regulaminów poprzez sprawdzanie naszej cierpliwości. Polecenia wynikające z niewiedzy regulaminu, oscylowały wokoło komend: bieg — leżeć — wstań — bieg — padnij — powstań. Wszystkie one początkowo wzbudzały poczucie upokorzenia i poniżenia, gdyż wymęczały nas niemiłosiernie. Regulamin poznaliśmy w przeciągu tygodnia. Kolejny etap szkolenia dotyczył musztry, a odbywał się godzinami na koszarowym placu. Najważniejsze miało dopiero nadejść.

Czym są dla większości święta Bożego Narodzenia, myślę, że nie trzeba wyjaśniać. Jedne z najbardziej rodzinnych świąt w roku z wyjątkową otoczką i głębią. W rodzinie Pieper w Leśniewie świąteczny błogi rozgardiasz od zawsze splatał się z religią, tradycją oraz radosną zabawą. Łamanie się opłatkiem, składanie życzeń przy wtórze śpiewanych kolęd wokoło choinki, zapisują się wszystkim w wspomnieniach, do których wraca się, niestety coraz częściej, w dojrzalszym życiu. W kulturze Pomorza, Kaszubów, święta Bożego Narodzenia aż po Trzech Króli, są szczególnie kultywowane. Spoiwem są treści religijne, gdzie pokój, miłość, szczęście stanowi o istocie świąt, zakorzenione od wieków w lokalnych, nieczęsto poprzeplatanych kulturowo-narodowo, zwyczajach i obrzędach.

— I tak też było od zawsze u nas. Mama z siostrą przygotowywała wieczerze, a młodsze dzieci pod opieką starszego rodzeństwa czyniły ostatnie porządki wokoło obejścia, domu. Tatk poszedł nakarmić i pobłogosławić chòwã, drzewa w sadzie, a następnie wspólnie ubierano choinkę, a my wraz z nią odświętne odzienie. Wieczerza, składanie życzeń, kolędy, radość oraz prezenty. Na podwórzu czekały sanie lub w zależności od pogody bryczka, aby udać się na Pasterkę do kościoła w Mechowie.

Cóż miał powiedzieć Antoni, będąc w odległym Schwerin? Z dala od rodziny, młody, osiemnastoletni chłopak, który po raz pierwszy opuścił rodzinny dom. Napłynęły łzy do oczu, w głowie szumiały błogie wspomnienia, gdzie tęsknota wyrywała się gdzieś poza mury koszar. Doświadczona kadra oficerska i na to znalazła lekarstwo. Nakazano obowiązkowy wspólny, gromki śpiew kolęd i przygodnych pieśni. Następnie wspólny przemarsz w mrozie na świąteczną mszę Pasterkę. Wpłynąć to miało na morale, częściowo oderwać od emocjonalnych więzi i tęsknoty za rodziną. W drugim, konsolidując nową więź wśród młodych żołnierzy.

— Tłamsząc budzące się sentymenty, czując wewnętrzne rozdarcie, wypełnialiśmy rozkazy z stuprocentową starannością. Sumiennie uczestnicząc w ćwiczeniach, nauce, a wesołe spotkania kompanii potrafiły rozładować nagromadzony bagaż emocjonalny. Odreagowywaliśmy. Nieraz pojawiały się łzy na zgniecionej w nocy poduszce. Ściskało się różaniec i modlono, ale ranek przynosił zapomnienie i nadzieję na zmianę. Zresztą podczas dnia nie mieliśmy czasu za wiele rozmyślać, tak wiele obowiązków czekało na realizację.

Podświadomie odczuwaliśmy, nasze pokolenie niesie jakiś niewysłowiony balast w powinności zmian. Stając się jednocześnie aktorami sceny jak i scenarzystami sztuki, którą cywilizacja, polityka nazywała wojną. Od nas miała zależeć przyszłość, jak i poprawna interpretacja przeszłości. Ten błędny oman nakazanych wyborów, który dekadowo podkradał wolne umysły młodych ludzi, łudził jeszcze długo po okresie traumatycznych wydarzeń w Europie. Szczególnie w Europie środkowo-wschodniej. Trafną puentą jest stwierdzenie: Wszędzie nas trywialnie potrzebowano i oczekiwano, lecz nie wszędzie chciano nas później zauważać i pamiętać, a wygrany Pokój rozpostarł niemy sztandar milczenia i upokorzeń. Tak wówczas odbierałem swój los…

Antoni Pieper w mundurze wraz z siostrą Agnieszką. Zdjęcie, wykonane w Wejherowie w na początku 1943 r podczas urlopu. Agnieszka Pieper, jedyna starsza siostra Antoniego, po wojnie wyszła za mąż za Rudolfa Tessmar z Redy, kolega Antoniego z pobytu na Bałkanach podczas wojny.

Pierwsze odwiedziny zafundował Antoniemu niespodzianie „Tatk” Feliks. Nastąpiło to już w drugim tygodniu służby. Niespodziana wizyta niemniej wzbudziła mieszane uczucia. Oczywiście radość z odwiedzin, ale i lekkie zażenowanie przed kompanami, wszak niedawno co rozstali się z krewnymi. Niejednemu święta Bożonarodzeniowe poza domem, wycisnęły tęskne łzy. A tu i ni stąd i zowąd pojawia się „Tatk”. Stał przed bramą koszar w swym lekko wypłowiałym kożuszku oraz wielką, dla Antoniego zbyt wielką, jak na pierwszy rzut oka walizką. Przywitanie, spóźnione życzenia i stokroć pytań zawitały w pierwszym momencie.

— Jak bracia, siostra, cóż u mamy?” — Antoni stwierdził prozaicznie.

— „Tatk” jak to „Tatk”, poważnie i zarazem na wesoło, nie zwracając uwagi na okoliczności, jakby idące równorzędnie zdarzenia, stanowiły zaledwie tło na własną wizję świata i sposób bycia, barwnie odpowiadał. W koszarach mile ujęło i zaskoczyła nagła zmiana w stosunku co do mojej osoby. Oficerowie dalece spoza praw wynikających z regulaminu, zwracali się nader uprzejmie, wielu kompanów dostało także wolne popołudnie. Na pobyt „Tatka” w jednostce uzyskałem na powrót względną wolność. Mogłem spacerować po okolicy, gdzie mi się żywnie podobało. Ponadto miłe ukłony, grzeczne zaproszenia na skorzystanie z sali, pozostawiono nas, sam na sam. Sytuacja nawet początkowo krępująca, nie wiedziałem, jak się zachować. Ja młody adept, a zrazu wizyta rodzica i doznana uprzejmość. Kontrast prawie paraliżował. Stara dewiza, „Twój gość jest i naszym gościem”, nabrała tamtego dnia szczególny i namacalny wymiar. Natomiast „Tatk” w podziwie nad doznaną uprzejmością, nie mógł zakończyć pochwał nad porządkiem, sprawnym zarządzaniem, mające przyczynić się korzystnie na poprawny rozwój i wychowanie syna. Nawet nie próbowałem uświadamiać „Tatka” o doświadczanej wcześniej różnorodności postaw. A cóż mógłbym w prawdzie powiedzieć, czy aby narzekanie, słuszne czy subiektywne, nie jest odbierane jako oznaka słabości oraz niesolidarność. Pozostała mi więc grzeczność i niemal z dziecięcą radością gościłem „Tatka”. Towarzyszył nam oczywiście nieodłączny rytuał picia kawy, wspólny posiłek w jadalni oraz obowiązkowy spacer z gościem po terenie koszar i okolicy. Należałoby uświadomić, iż „Tatka”, urodzonego z nad skłonnością poznawczą, interesowało niemal wszystko co napotkał w drodze. Począwszy od sposobu rozwiązań w budownictwie (był murarzem), organizacja jednostki, aprowizacja, praca, nauka oraz jak spędzamy wolny czas. Jeśli miałbym porównać ciekawość pomiędzy dyżurnym z schtube-sale a „Tatkiem”, to wystawiłbym na szwank swą obiektywność na poważną próbę. Wspomniany dyżurny… „Cëż òn z nómã wërôbiôł, abë perznã òrnungú mògle achtnąc, tak le Tatk” … przepuścił mnie prawie przez magiel dyplomatyczno-wywiadowczy, a że nie istnieją pytania bez odpowiedzi, … stôjôł jô kòle Tatka, zmòkłi ni jakle mësz. Tak czy inaczej, niespodziewana wizyta wpłynęła korzystnie, choć odbiór „Tatka” po czasie był nieco dwuznaczny. Skwitował po powrocie „Nënce”, powątpiewając w mój w mój stan ducha i ciała mówiąc:

— „Abë nen naji Antónk dôł sã rôdã, òn je taczé zmézërniałi z dzëwim ùrzasã w òczach”. Poniekąd wszelką konfrontację co do opinii „Tatka”, wkrótce zweryfikowała dalsza służba i front.

Na kolejne spotkanie z rodziną Antoni oraz poborowi nie musieli długo czekać. Po zaprzysiężeniu, zakończeniu regulaminowych ćwiczeń, musztr, młodzi żołnierze z Schwerin dostali zgodę na wyjazd do odległych domów. Urlop zaplanowano na czternaście dni. Chociaż Antoniego podczas pierwszych tygodni odwiedził ojciec, tak po czterdziestu latach od tych wydarzeń, Antoni nostalgicznie wspominał:

— Wiesz Michale, jak mnie było teszno, jak ja byłem stęskniony za domem.

W okresie świąt Bożego Narodzenia Antoni rozgorączkowany był hospitalizowany w miejscowym lazarecie. Można domniemać, że intensywne ćwiczenia, musztry, niedospane noce i właśnie tęsknota za domem, mogły wpłynąć na stan fizyczny.

Po urlopie i wstawieniu się w jednostce wojskowej w Schwerin, czekała na żołnierzy niespodzianka. Panująca ostra i śnieżna zima, pokiereszowała wczesne plany kadry oficerskiej i całą kompanię na mocy nowego rozkazu, przetransportowano drogą kolejową do Guberni Centralnej. Punkt docelowy Bereza Kartuska, gdzie z przyczyn atmosferycznych zerwana została wszelka komunikacja. Obfite opady śniegu, mróz, całkowicie odłączył miejscowość od sieci dróg, kolei. /Bereza Kartuska w powiecie prużańskim za czasów II RP była więzieniem politycznym. W 1941 r. po wyparciu Armii Czerwonej wykorzystywana przez formacje Wehrmachtu/.

Bereza Kartuska

Transport żołnierzy na nową placówkę przeprowadzono, wedle Antoniego, niebywale chaotycznie. Zaskoczeni żołnierze rozkazem wyjazdu, którzy co dopiero wracali z urlopów, byli całkowicie zdezorientowani. Składem towarowym w przeciągu kilkunastu godzin, przewieziono świeżo zaprzysiężonych, w siarczystym mrozie, na stację kolejową Berezy Kartuskiej. Im bliższy był cel podróży, tym widok na zewnątrz przerażał i trwożył. Z stacji kolejowej do miejsca docelowego było około siedmiu kilometrów. Pieszo z pełnym plecakiem, ekwipunkiem prawie frontowym, w ciężkim zimowym umundurowaniu z przeróżnymi przewieszonymi sakwami, paskami, idealnie sprawdziły naszą gotowość bojową.

— Ledwo dotarliśmy. -wspominał Antoni zaciskając usta. — Śnieg na całej przestrzeni zalegał po pas, a mróz trzaskał i srebrzyście lśnił zmarzłą poświatą, iż prawie nic nie widzieliśmy. Zziębnięci po parunastu godzinach transportu, głodni, niepewni celu przybycia, mając w pamięci drwinę dyżurnych z Schwerin, szliśmy jak na skazanie. Czy jesteśmy na froncie? Straszono nas podczas ćwiczeń, że poślą na Wschód, na front rosyjski.

Obawy jednak okazały się przedwczesne, gdyż po okresie trzech miesięcy, gdy stopniały śniegi, powrócono do macierzystego garnizonu nad jeziora schwerińskie.

Skoszarowanie w Berezie nastąpiło późnym wieczorem. Wielkie sale z rzędem stalowych, piętrowych łóżek, posiadały tylko jeden na środku stół. Sale ogrzewane niewielkimi względnie wydajnymi „józefkami” „sztimerami”, mogły pomieścić około dwudziestu, trzydziestu żołnierzy. Pierwszym posunięciem dowództwa było przemieszanie brygad z Schwerin z rdzennymi Niemcami, przeważnie z dorzecza Renu oraz Inflant. Nikt nie mógł posługiwać się etniczną mową oraz dialektami niemieckimi. Szczęśliwy traf sprawił, iż stryj dzielił piętrowe łóżko z kompanem pochodzącym z Kaszub. Nosił nazwisko Milewski, a przed służbą wojskową mieszkał w Wejherowie.

Cały ekwipunek żołnierski przechowywano obok lub wprost pod pryczą. (sprzęt, mundur). Tuż po pierwszym dniu, podczas którego wprowadzono nas w regulaminy, udzielono instruktaż, żołnierzy skierowano na wyjątkowo długie i wyczerpujące prace. Od tego momentu toczono nieustanną walkę z przeobfitą ilością opadów śniegu. Oczyszczano okoliczne przejazdowe drogi, trakt kolejowy łączący Jednostkę Wojskową „Bereza” z pozostałą siecią komunikacyjną. Mróz i wiatr nie był w tej walce z śniegiem sprzymierzeńcem. Dochodziło do trzydziestu stopni mrozu, a obfitość śniegu była wprost przerażająca. Dodatkowy problem wynikał z warunków socjalnych. Po prostu nie było, gdzie i jak suszyć doszczętnie przemoczoną odzież. Na domiar skrajne umęczenie, zarówno fizyczne jak i psychiczne, niedospanie, doprowadzało do depresji i chorób. Przydzielone obuwie zimowe, tzw. sapery, nie były przystosowane do skrajnych zimowych warunków atmosferycznych i nie pasowały do spodni. Wszechobecny śnieg i brak zaciskaczy, a także wierzchniego nakrycia butów, powodowało dostawanie się wody wewnątrz cholewy, skutkiem czego żołnierzom odmrażało stopy. Dopiero specjalny przydział do umundurowania, nazwane przez Antoniego ‘kamasze’ osłaniające cholewy i łydki, zapobiegły wymarzaniu stóp. Cel, jednakże zrealizowano i po krótkim czasie drogi łączące Berezę z innymi węzłami komunikacyjnymi, miejscowościami, zostały odśnieżone i przejezdne. Niemniej nieustannie przemoczony i suszony mundur, szelki, skórzane pasy, rzemienie sparciały i rozleciały się na drobne części. Skrajnością niewątpliwie, nie stanowiące nawet o braterstwie, była usłużność wobec kompana. Albowiem należało nacierać odbielające się od mrozu połacie ciała, zimnym śniegiem i wodą. Na domiar w dni wolne od odśnieżania, nie zaprzestano młode wojsko uczyć musztry na zimnym dziedzińcu. Żołnierzami zawładnęła bierność. Nikt na nic nie oczekiwał, wymęczeni fizycznie i mentalnie, oczekiwano na jakąkolwiek zmianę położenia. Przede wszystkim zmianę frontu atmosferycznego.

Wspólny kwaterunek żołnierzy w licznej grupie na jednej sali, o różnym pochodzeniu, dialektem języka, zwyczajami, nie należał do łatwych. Nader często, jak wspominał Antoni, dochodziło do wymierzania sprawiedliwości wedle własnych norm. Na przykład za opieszałość, gnuśność kompana w brygadzie, za którymi czaiły się restrykcje od kadry oficerskiej wobec wszystkich, czekała na sali odpowiednia kara i od żołnierzy. Zawijano takiego delikwenta w koc i okładano pasami, a wszystko za wspomnianą opieszałość i brak dyscypliny. Inną karą było ułożenie rozebranego do naga żołnierza na stół i szorowanie szczotką ryżową, /tzw. „szrobrem”/, aż do czerwoności a nawet przetarcia naskórka. Taka kara przewidziana była dla kogoś, kto unikał osobistej higieny. Stryj wspomniał:

— Pojawiła się krew, tryskała, a on ryczał i wrzeszczał w niebogłosy… Za spóźnienia, nieobowiązkowość, szepty wobec nakazów przełożonych, niekoleżeńskość, przewidziane były przymusowe pompki, przysiady w pełnym ekwipunku. Mundur, który nie zawsze był suchy, a dodatkowo zakładano maską przeciwgazową. Nieraz nawet regulaminowo wzywano doktora, aby czuwał nad stanem i wydolnością żołnierza. Wspomniane kary przeważnie przeprowadzali rodowici Niemcy swoim bliskim pobratymcom. Czyli Niemiec — Niemcowi. Wizyty koleżeńskie doprowadzono do minimum. Kiedyś odwiedził Antoniego z innej sali kolega z Schwerin, bombardier — artylerzysta. Na dzień dobry został ofukany przez dyżurnego, dostając komendę: schort, en wek. Dosłownie po kilku minutach rozmowy, musiał wracać do swojej sali. W zasadzie podczas pobytu w Berezie, nikt nikogo nie odwiedzał.

Przysyłane od rodziny sporadycznie paczki żywnościowe, skrzętnie sprawdzano. Pojawiający się chleb umniejszano do zaledwie 100 gr., natomiast zgadzano się w całości na suszone mięso, czekoladę i inne suche produkty żywnościowe/suchary/.

Podczas ostatniej niedzieli w Berezie Kartuskiej, gdzie walczono z żywiołem zimy, pozwolono żołnierzom odwiedzić okoliczne miejscowości. Z ciekawości odwiedzano miejscowe domy i chałupy. Początkowo żołnierzy zaskoczyły warunki życia lokalnych mieszkańców. Spano na kaflowych piecach, a wszyscy niemal byli ubrani w jednakowe, acz ciepłe „jupy” (rodzaj kurtki). Niespodzianką była także szczera gościnność. Zapraszano do domów, witano gości ochoczo i z nieukrywaną radością częstując posiłkiem. I chociaż Antoni, jak wspomniał, nigdy nie grymasił w przeszłości, to tutaj, zatęsknił w pokorze za rodzimym chlebem. Trudno stwierdzić dzisiaj, czy gospodynie celowo wypiekały szczególne pieczywo dla intruzów z Europy, czy panował niedobór mąki, albowiem miejscowe bochenki wypiekano z owsa. Wedle Antoniego spożycie kawałka chleba, nie było łatwą sztuką. Chleb nie posiadał smaku, był wysoce ciężkostrawny, a plewy zmieszane z słomą owsa, kłuły usta i dziąsła. Chleb należało wpierw piętnaście minut przeżuwać w ustach, aby móc dopiero przełknąć kawałek. I tak towarzyszył spożyciu ból i podrażnienie.

Dwudziestego piątego marca, a więc po dwóch miesiącach walki z śniegiem i mrozem, nadszedł oczekiwany moment powrotu. Pamiętny niczym wyzwolenie lub koniec wojny i powrót do domu. Wracano poniekąd do garnizonu w Schwerin. Dziękowano za tą chwilę, za zdrowie oraz ocalenie od frontu wschodniego. Antoni Pieper wspominał, iż nieustannie nocami odmawiał różaniec, modlił się o zdrowie, wsparcie sił duchowych i fizycznych. Nieraz gubił w pościeli różaniec podarowany od matki, niemniej po odnalezieniu ucałowany i przechowywany jako najwyższa relikwia. Różaniec łączył Antoniego z domem i wzbudzał wiarę i nadzieję.

Do Schwerin wracano niemal jak do domu, lecz nie dane im było długo cieszyć się odpoczynkiem. Po przyjeździe, względnym oporządzeniu, czekały nowe rozkazy. Tym razem był to wyjazd żołnierzy wraz z aprowizacją, drogą morską do Norwegii. Tenże rozkaz bynajmniej wydawał się już łatwiejszy i znośniejszy.

Okres w Norwegii

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 32.78
drukowana A5
Kolorowa
za 55.44