E-book
7.88
drukowana A5
20.72
Od laika do specjalisty

Bezpłatny fragment - Od laika do specjalisty


3.9
Objętość:
60 str.
ISBN:
978-83-8221-534-2
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 20.72

Wstęp

Chciałem przedstawić w tej książce kilka moich spostrzeżeń związanych z naszymi wyborami życiowymi, wpływem naszego otoczenia na nasze decyzje, no i przede wszystkim nawiązując do tytułu książki, jak z laika stać się specjalistą od hydrauliki siłowej w oczach innych. Dlaczego w oczach innych, bo sam osobiście nie uważam się za specjalistę w tej dziedzinie, raczej powiedziałbym, że rozumiem o co w tym chodzi, ale do specjalisty/eksperta to mi jeszcze daleko. Niektórzy koledzy z branży mogą powiedzieć, że się nie doceniam, ale to wynika z mojej natury, nigdy nie lubiłem się wywyższać i chwalić. Z natury jestem raczej skromnym człowiekiem, bardziej w cieniu innych niż w świetle jupiterów. Ale to tylko moja opinia. Ludzie, którzy mnie poznali mogą oczywiście mieć inne zdanie. Tak czy inaczej jak już wspomniałem książka ta nie jest kolejnym poradnikiem dla tych, którzy nie wiedzą w którą stronę mają iść, nie czują się na siłach, by spróbować czegoś zupełnie nowego, szukają zmiany w swoim życiu zawodowym, ale brak im tego jednego impulsu, aby zrobić ten pierwszy krok. W książce tej zawarłem swoje spostrzeżenia nie tylko jeśli chodzi o płaszczyznę zawodową, ale również tą prywatną. Chcemy czy nie, obie te płaszczyzny są ze sobą mocno powiązane. Decyzje podjęte na jednej z płaszczyzn oddziałują mocno na tę drugą. Chciałbym się podzielić trochę moją wiedzą i moimi doświadczeniami, które może zainspirują innych do działania i podjęcia tego jednego jakże ważnego kroku, który będzie miał wpływ na dalsze życie, a może nawet zainteresuje ich zagadnieniem hydrauliki siłowej. Chciałbym zadedykować tę książkę przede wszystkim mojej żonie Marcie, która miała duży wpływ na to, co wydarzyło się przez te ostatnie 17 lat mojego życia.

Jak to się zaczęło

Zacznijmy od tego, że 12 lat temu tj. w roku 2008 nie przyszłoby mi na myśl, że będę działał w branży hydrauliki siłowej. Ale to właśnie w 2008 roku zaczęła się moja przygoda z hydrauliką siłową. Jednak zanim napiszę o tym jak to się zaczęło, cofnijmy się trochę w czasie. Pisząc „trochę” tak naprawdę mam na myśli znaczenie więcej niż trochę, a dokładnie czasy pierwszych poważnych wyborów w moim życiu, tj. do końca 8 klasy podstawówki. To właśnie wtedy, jako bardzo młody człowiek musiałem decydować o tym kim chcę być w życiu, jak dalej ukierunkować swoją edukację. Tylko czy normalny przeciętny 15-latek jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie? Oczywiście większość moich kolegów i koleżanek miała gotową odpowiedź na to pytanie — chcieli zostać: policjantem, lekarzem, adwokatem, architektem itd. — generalnie raczej nikt zapytany wtedy kim chce być w życiu, nie odpowiedziałby, że górnikiem albo, że chce imać się zleceń za niewielkie pieniądze bez stałego etatu, przepijać połowę zarobionych pieniędzy z kumplami — „żulami z osiedla” i mieć wyrąbane na wszystko. Proste, że nikt wtedy tak nie myślał, ale niestety niektórzy moi koledzy tak właśnie skończyli. Niemniej jednak wracając do mnie, to ja nie miałem bladego pojęcia co chcę robić w życiu. Wybór szkoły średniej był raczej pójściem na łatwiznę niż świadomym wyborem. Dlaczego pójściem na łatwiznę? No dlatego, że kierowałem się prostymi wyznacznikami: żeby mieć jak najbliżej do szkoły (można dłużej spać), żeby o przyjęciu decydował konkurs świadectw (brak dodatkowych egzaminów wstępnych) oraz fakt, że to będzie technikum, na wypadek gdyby po szkole średniej odechciało mi się dalszej edukacji, to będzie przynajmniej jakiś zawód. Oczywiście szkoła zawodowa nie wchodziła w grę, ale nie dlatego, że sam nie chciałem. Tak jak już wspomniałem na nasze decyzje mają wpływ różne czynniki. W tym konkretnym przypadku czynnikiem decydującym była presja społeczeństwa. Nie chciałem zawieźć oczekiwań moich rodziców. Jak dobrze wiecie oczekiwania rodziców są takie, że chcą dla swoich dzieci jak najlepiej. Niestety część z nich nieświadomie albo świadomie wywiera na swoich pociechach presję i trudno nazwać wybór młodego człowieka zgodnym z tym co mówi mu serce. Wiadomo, że każdy rodzić widzi swoje dziecko w dobrze płatnej pracy, aby nie musiało „wiązać końca z końcem”, a gwarantem tego miało być wykształcenie wyższe. Jest to typowe racjonalne działanie za co nie można ich też winić. Dlatego też, aby wilk był syty i owca cała w moim przypadku padło na technikum. W tamtych czasach były w Gliwicach dwie szkoły, które spełniały moje kryterium co do odległości od domu: Technikum Kolejowe i Technikum Łączności. To drugie cieszyło się większą renomą i dlatego były tam egzaminy wstępne z uwagi na dużą ilość kandydatów — co już nie spełniało mojego drugiego kryterium. Dlatego też pod pretekstem „kolei” — w końcu byłem synem kolejarza — wybór padł na Technikum Kolejowe.

W tym miejscu należy się kilka słów wyjaśnienia dotyczących tej „kolei” i syna kolejarza. Osiedle na którym mieszkałem było uznawane za osiedle kolejarzy — bo faktycznie mieszkała na nim spora liczba osób pracujących na kolei. Co się tyczyło mojego taty, to był pracownikiem Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Gliwicach. W tamtych czasach zakład ten należał jeszcze pod PKP, a więc można było przyjąć, że byłem synem kolejarza.

Wracając do mojego wyboru szkoły średniej, z radością zakomunikowałem rodzicom, że składam papiery do Technikum Kolejowego. Raczej nie marzyłem o pracy na kolei kiedy podejmowałem tą decyzję, dlatego też wybrałem sobie kierunek „Drogi i mosty kolejowe”. Decyzja ta była znów asekuracyjna — innymi słowy zakładała pewnego rodzaju drzwi awaryjne. Tak jak wspomniałem, nie wiązałem w tym czasie kariery z koleją — szczerze mówiąc: nie wiązałem jej z niczym w tym momencie swojego życia — dlatego też wybór specjalności, po której uzyskuje się dyplom technika budownictwa o specjalności „Drogi i mosty kolejowe” wydawał się być genialnym pomysłem. No bo przecież tytuł technika budownictwa otwiera wiele drzwi w przyszłości, a to, że o specjalności dróg i mostów — w dodatku kolejowych — to już mały, nieistotny szczegół. Technik budownictwa to przecież technik budownictwa — potrafi zbudować wszystko.

Tak zaczęła się moja 5-letnia kariera naukowa w technikum. Nie będę się szczegółowo rozpisywał o tych pięciu latach, ale trzeba przyznać, że były to ciekawe, a zarazem kształtujące charakter młodego człowiek czasy. Wiadomo, jak dla każdego, był to czas próbowania różnych używek i poznawania dziewczyn, aczkolwiek to poznawanie, to w moim przypadku raczej stwierdzenie na wyrost. Broń Boże nie myślcie tu, że byłem jakiś „homo nie wiadomo”, LGBT itd. Po prostu nie należałem do tych najprzystojniejszych, za którymi uganiają się dziewczyny — byłem przeciętniakiem. Byłem z tych nieśmiałych, co to nie bardzo wiedzą jak zagaić rozmowę. Nie mniej jednak do używek i alkoholu nie trzeba było mnie bardzo namawiać. Oczywiście wszystko było zawsze w granicach przyzwoitości — żeby była jasność, to palić papierosy zacząłem tuż przed osiemnastymi urodzinami. Nie pamiętam za to pierwszego wypitego kieliszka wódki. Sięgając pamięcią wstecz, to jedyna rzecz jaka mi się przypomina, to ferie zimowe spędzone w Krakowie u kuzyna, który prowadził mały osiedlowy sklepik spożywczy. Któregoś dnia bardzo wcześnie rano pojechałem z nim po towar na giełdę, notabene pojechaliśmy Polonezem Truckiem — dla tych co nie pamiętają — był to Polonez typu pickup z zabudowaną przestrzenią bagażową. Na stoisku, u jednego z handlarzy owocami, nawiązała się rozmowa o rewelacyjnym, nowym soku z granatów, który z wódką komponuje się idealnie. Jak wypadało na gospodarza, właściciel stoiska zaproponował kuzynowi degustację, który z racji prowadzenia pojazdu odmówił — taka jest oficjalna wersja i tego się trzymajmy. Po czym padło jakże znamienne:

— To może kuzyn spróbuje?

— Nie, on ma dopiero 15 lat! — odpowiedział kuzyn.

Tak, 15 lat, bo było to w 8 klasie podstawówki. Gospodarz uśmiechnął się, po czym skwitował zdaniem, które każdy z nas usłyszał na pewno nie jeden raz:

— Ja w jego wieku to już….

Nie będę kończył, bo zakończeń jest tyle, ile wypowiadających to zdanie osób, po prostu każdy coś zawsze wymyśli w zależności od sytuacji. Kuzyn spojrzał na mnie wymownie, abym to ja wydusił z siebie, „tak polej” albo „nie, bo mnie mama okrzyczy”. Tak naprawdę pewnie sam miał mieszane myśli, domyślam się, że wcale nie zgoła odmienne od moich. Jak powie „tak”, to żeby się przypadkiem nie porzygał, bo będzie siara, jak powie „nie”, to wyjdzie na mięczaka. Po szybkiej burzy mózgów powiedziałem zdecydowanie:

— Tak, wypiję!

Oczywiście szot był pół na pół w kieliszku 30g, ale było to pierwsze spożyte 15g wódki w moim życiu. Oczywiście nie wliczam w to słynnych torcików od cioci Kazi, która dawała ćwiartkę spirytusu do jednego tortu, ale to już zupełnie inna historia. Wracając jeszcze na chwilkę do tych papierosów, to tak na marginesie pierwszego papierosa zapaliłem dzięki drugiemu kuzynowi ze wsi. Dzięki Ci Panie za tak liczne kuzynostwo. Uprzedzając rodzące się w twojej głowie pytanie, pierwszy seks nie był ani dzięki kuzynowi, ani też nie z kuzynem — tą sprawę załatwiłem po swojemu i nie było to z prostytutką, bo pewnie to Ci przyszło teraz do głowy.

Matura i co dalej

Pięć lat w technikum zleciało bardzo szybko, przyszedł czas zdać egzamin dojrzałości i podjąć kolejną ważną decyzję w swoim życiu. Ponieważ z nauką nie miałem większych problemów w szkole średniej, a szczególnie z przedmiotami tzw. ścisłymi — głównie chodzi o matematykę — stąd też wybór przedmiotów na maturę był oczywisty. Matura była w formie pisemnej i ustnej — obowiązkowa była część pisemna z j. polskiego i matematyki oraz część ustna z j. polskiego. Drugi przedmiot na część ustną wybierało się wg upodobania. Ja wybrałem matematykę licząc na to, że jak napiszę część pisemną na 5, to będę zwolniony z części ustnej. Czy ta część „zwolniony” nie brzmi znów jakoś znajomo? No pewnie, że tak! Kolejny raz wykombinowałem sobie, że nie należy się przemęczać, jak może się udać mniejszym kosztem. Koledzy, którzy nie czuli się na siłach z matematyką wybierali geografię, a ja sobie zrobiłem szybką kalkulację — po co uczyć się jeszcze jednego przedmiotu. Nie ukrywam, że najbardziej obawiałem się tego j. polskiego, szczególnie części pisemnej. Myśl o napisaniu wypracowania (rozprawki) i to jeszcze bezbłędnie przerażała mnie. Dlatego też przyznaję się, musiałem chodzić na korepetycje z j. polskiego. Z matematyki pomagała mi przygotować się nauczycielka matematyki — nomen omen siostra kuzyna od pierwszego alkoholu. Matura poszła po mojej myśli. J. polski pisemny: 3 — mogłoby być lepiej, ale ważne, że zdane, ustny: 4, natomiast matematyka zgodnie z planem — pisemny na 5, ustny: zwolnienie — co dawało ocenę 5. Wszystko poszło z górki. Potem była jeszcze obrona pracy dyplomowej, ale to stanowiło raczej formalność — jak ktoś robił sam pracę. Pracę dyplomową robiłem razem z najlepszym przyjacielem. Przypomniało mi się właśnie jak to razem zostaliśmy wysłani przez naszą wychowawczynię — promotorkę naszej pracy — na targi budownictwa do Wrocławia w celu zakupienia instrukcji geodezyjnych. W całej tej historii najzabawniejsze jest to, że udało nam się kupić instrukcje w wersji elektronicznej, co już otwierało perspektywę „kopiuj” i „wklej” w pisaniu pracy dyplomowej, a do tego na stoisku najbardziej znanej firmy od oprogramowania CAD lał się darmowy browar. To był pamiętny wypad do Wrocławia, ale jeszcze bardziej utkwił mi w pamięci fakt, jak mój najlepszy kumpel pierwszy raz posmakował drinków robionych przez mojego tatę podczas pisania pracy dyplomowej. Sprawa była prosta, drink to ma być 50/50, a nie tam żadne „pitu-pitu”. Jego mina po zrobieniu pierwszego łyka była bezcenna.

Po maturze i obronie pracy dyplomowej przyszedł czas na ważny wybór, co dalej chcę robić w swoim życiu? Po raz kolejny nie miałem pojęcia. Czy iść na studia, a jeśli tak to jakie? Czy może lepiej iść do pracy i zacząć zarabiać pieniądze? Po raz kolejny decyzja ta była podyktowana przez czynniki zewnętrzne, w tym przypadku przez strach przed pójściem do wojska. Były to czasy powszechnej służby wojskowej. Już podczas wizyty w Wojskowej Komisji Uzupełnień major pytał mnie, co chcę robić po technikum. Wtedy bez namysłu pewnym głosem odpowiedziałem:

— Iść na studia!

— Tak, a jakie? — zapytał major

— Budownictwo na Politechnice Śląskiej.

— To ja proponuję w zamian Wojska Inżynieryjne. Będziesz miał też możliwość rozwoju w swoim zawodzie.

— Dziękuję — odparłem — jednak spróbuję z tymi studiami.

Strach przed wojskiem był tak silny, że chcąc nie chcąc decyzja padła na studia. Z perspektywy czasu nie wiem sam skąd się wziął ten strach do wojska, przypuszczalnie z opowiadań o fali w wojsku i znęcaniu psychicznym oraz fizycznym nad „kotami”. No więc studia — to już było jasne — mało tego, że studia, to jeszcze, ten Wydział Budownictwa, który „wypadł ze mnie” nie tylko na WKU, ale także w jednej z rozmów z rodzicami. To był ogromny błąd, że padł pomysł na studiowanie budownictwa — przecież to bardzo „ciężkie” studia, a na dodatek są egzaminy wstępne z matematyki. Z chęcią wybrałbym wtedy Wydział Górnictwa i Geologii, gdzie o przyjęciu decydował konkurs świadectw, a moje było całkiem niczego sobie. Niestety nie udało mi się przekonać mamy i padło na budownictwo. W tym miejscu słówko wyjaśnienia dlaczego to mama miała się zgodzić. No dlatego, że w moim rodzinnym domu to mama częściej miała decydujące zdanie. Dlaczego tak, nie wiem, ale skoro taki układ mieli i mają do dziś moi rodzice, to chyba znaczy, że obojgu im pasuje skoro dalej są małżeństwem — no chyba, że to już przyzwyczajenie. Wracając do studiów, to asekuracyjnie złożyłem dokumenty na oba wydziały. Zaczął się okres przygotowywania do egzaminu wstępnego — wspomagała mnie ponownie kuzynka z Krakowa.

Studia są dla wytrwałych

Udało się! Dostałem się na budownictwo. Rodzice byli dumni. Ja nadal miałem mieszane uczucia, no ale skoro napisałem ten egzamin i się dostałem to chyba znaczy, że sobie poradzę na tych studiach — jakoś to będzie. No nie było! Jeśli ktoś idzie na studia z myślą, że jakoś to będzie. To od razu mówię, że nie będzie. Takich, którym udaje się prześliznąć na plecach innych jest niewielu, szczególnie na wydziale budownictwa Politechniki Śląskiej.

W ciężkich bólach zaliczyłem pierwszy semestr, który wg opinii jest ponoć najgorszy. Nic bardziej mylnego, każdy semestr jest trudny jeśli nie poświęcisz odpowiedniej ilości czasu na naukę. Boleśnie przekonałem się o tym na II semestrze. Poległem na „wytrzymałości materiałów”. Ponieważ był to pierwszy rok, nie można było wziąć warunku, zatem konieczny był urlop dziekański. Dodam, że urlop był płatny i nie była to mała kwota jak na tamte czasy. Wtedy właśnie z obawy przed wizją bezczynności oraz niepewności czy urlop dziekański gwarantuje odroczenie od wojska, w mojej głowie narodził się pomysł zapisania się do Policealnego Studium, które miało siedzibę w mojej byłej szkole średniej. Było to 2-letnie Studium Geodezyjne w trybie niestacjonarnym (zaocznym). Z racji tego, że spora część nauczycieli była mi znana, a znaczna cześć materiału stanowiła powtórkę, poszło gładko. Nie można jednak tego powiedzieć o powrocie na II semestr budownictwa po urlopie dziekańskim. „Wytrzymałość materiałów” okazała się trudniejsza niż mi się wydawało. Tak naprawdę, to nie sam materiał stanowił problem, a tylko moje podejście do nauki i studiowania. Chęci malały z dnia na dzień, do tego jeszcze to studium w weekendy, zero życia towarzyskiego. Wszystko razem zaowocowało po raz kolejny niezaliczeniem II semestru. Tak skończyła się moja kariera na Wydziale Budownictwa. Nie złożyłem całkowicie broni, gdybym to zrobił, to wręczonoby mi broń do ręki i kazanoby czołgać się w błocie. Armia czekała tylko na moją porażkę, aby wręczyć mi bilet na roczne wakacje. Złożyłem dokumenty o przyjęcie na Wydział Górnictwa i Geologii, gdzie przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Okres studiów na budownictwie wiązał się też z jeszcze jednym bardzo ważnym wydarzeniem w moim życiu. To właśnie w tym czasie, a dokładnie będąc na urlopie dziekańskim poznałem moją żonę Martę. Od tej pory wszystko szło wręcz idealnie. Kolejne semestry na Wydziale Górniczym przechodziłem jak burza, do tego pomagałem Marcie w jej studiach na Wydziale Zarządzania. Mało tego, że jej pomagałem, to chyba nie skłamię jak powiem, że miałem też duży wpływ na to, że zdecydowała się studiować dziennie, bo chciała iść na studia zaoczne. Tak jak wspomniałem, wszystko szło pięknie. Pewnego dnia ojciec zaproponował żebyśmy skoczyli razem na basen — trochę się zdziwiłem, bo raczej nie robiliśmy takich wypadów, ale czemu nie — pomyślałem, że może chce się trochę poruszać, bo miał problemy z kręgosłupem, a basen ponoć pomaga, a że nie pływa najlepiej czułby się pewniej wiedząc, że pływam obok. Poszliśmy na ten basen, popływaliśmy, potem ojciec zaproponował piwko w restauracji przy basenie, co wydało się jeszcze bardziej dziwne. Po paru łykach piwka w końcu to z siebie wydusił:

— Synu, jesteście z Martą parą już od jakiegoś czasu, uważamy z mamą, że trzeba by się określić, tak żeby dziewczyna wiedziała na czym stoi i jej rodzice też.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 20.72