Z nadzieją, że wiersze będą warte chwili — zapraszam.
Pytanie (krótkowzroczne)
Gdybym mógł przewidzieć
Lub chociaż przeoczyć.
Ile wtedy bym zobaczył?
Kos
Na dzikich sadach wznieśli
Anemiczne apartamenty,
Ich lepkie cienie padały
Na twarze lokatorów.
Zasłonięte okna odbijały
Bezpłodną ciekawość.
A zza smukłych ścian
Przedzierały się wciąż
Niedożywione uczucia.
Na wąskim parapecie
Usiadł kos — Siewca.
Miasto
Opustoszało nasze miasto.
To, które tak dobrze znamy.
Zostały tylko dziury w asfalcie,
Pety na deptaku i zapach buku
W kwietniowym powiewie.
Jeszcze promienie słońca lądują
Na twarzach, co wystają z okien
Umytych do zdziwienia.
Nie przyznam się, ale wieczorami
Uciekam na przedmieścia,
Biegnę stopami wspomnień.
Czuję drzewa całe w wiośnie,
Rzekę, park i nasze dłonie
Omotane bliskością.
Te emocje wypełniają nasz świat.
Ten, który tak dobrze znamy.
Interpretacje
Kiedy czytam wiersze czuję
Smutek wszyty w słowa
Wtedy dostrzegam igłę
I nić w moich dłoniach
Obliczenia
Czy ty też księżycu
W pełni widzisz świat
Oblicze ludzkich trosk
Marmurowych prawd
Pod poduszkę nocy
Łzy chowane od lat
Cisza grubych ścian
Lęki na sen i gwałt
Zapomniane twarze
Dzieciństwa kwiat
Ostatnia wola
Niechlujny blask
Czy ty też odliczasz dni
Do naszego nowiu
Godziny do zachodu
Tak jak my to obliczamy
Kiper
Karmię Cię historiami
Łyżeczką do ust
Swoje życie podaję
Czasami w smaku
Gorzkie jest nawet
Malinowe wino
Nie jestem kiperem
Żaden ze mnie
Plantator radości
Myślę o kłamstwie
Aby zatuszować
Plamy nocy
Albo przemilczę
Z uśmiechem udając
Że nie pamiętam
Jeszcze nie wiem
Zaimprowizuję
W czasie
* * *
Karmię Cię historiami
Łyżeczką do ust
Coraz trudniej trafić
Po upojnej nocy
Zostawiam już tylko
Czerwone zajady
Zapomniani
Znam tę twarz
Znam ten głos
I oczy szare
Choć kiedyś
Rozgwieżdżone
Zna moją twarz
Zna mój głos
I pyta o wiek
Jakby daty miał
Niepoliczone
Znałem go
Dawno temu
I jednak czas
Życie zdobi —
Pamięć kruszy
Nie poznaję go
Wizje mnożą
I lata dzielą
Jeszcze zapyta
O parę groszy
Materiał na dom
Wychodził ze świtem
Kielnią i młotem
Budował innym
Rodzinom domy
Kładł zaprawę
Cegła na cegle
Grosz do grosza
Zbierał życie
U obcych ludzi
W chawirze snów
Kiełkowały mu
Dzieci niczyje
Niezręcznie uciekał
Przed ich troskami
Potrzebą bliskości
W końcu one też
Wyszły ze świtem
Kielnią i młotem
Nie zbudował
Rodzinnego domu
Kinkiety
Widzieliśmy się każdej nocy.
Siadywałem na balkonie,
Kiedy ona krzątała się
Po maleńkiej kuchni.
Kinkiety rzucały jej cień
Na zsunięte firanki.
Wychodząc do pokoju,
Malała jak wspomnienie.
Każdej nocy rozgrzewała
Do czerwoności garnki
I żeliwne patelnie
Poustawiane na kuchence.
Spędzała tam kilka godzin,
Potrafiła tak prawie do świtu.
Jedyne oświetlone okno
W zabytkowej kamienicy.
Do dziś zastanawiam się
Po co i dla kogo tyle gotowała.
Przecież nie miała dzieci,
Psa, kota ani nawet męża.
Widzieliśmy się każdej nocy.
Siadywałem na balkonie,
Kiedy jej cień poruszał się
W oknie naprzeciwko.
Złoty Alicanto
Z twarzą w monitorze,
Oczy jarzą się sloganami,
W fikcyjnej chmurze
Igra ze wspomnieniami.
Telewizor QLED 8K
Szersza rzeczywistość —
Nie wytwarza CO2,
Realną buduje bliskość.
Na parapecie hologramy —
Imitacja sukulentów,
Te laserowe omamy
Pozbawione są błędów.
Technologiczny błysk
W najnowszej generacji,
Człowiek sztuczny umysł
Pozbawiony autonomizacji.
Historia, wtedy zapomniana,
Wskrzesi mądrość tamtą:
Umrze ptak z Atacama,
Imię jego — Złoty Alicanto.