Poziom 15
Rozdział 1
Usłyszałam dźwięk zbliżających się kroków — to one wybudziły mnie ze snu.
Uniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam przed siebie, po czym zamrugałam wolno z zaskoczenia.
— Gdzie… ja jestem?
Ujrzałam niemal pusty pokój — nie było nawet okna. Nade mną paliła się zepsuta lampa, która tworzyła więcej cieni, niż dawała światła. Same ściany musiały kiedyś mieć kolor szpitalnej zieleni, jednak w tym oświetleniu wyglądały jak brudnoszare.
Mój wzrok padł na metalowe drzwi i wstałam powolutku.
Panująca wokół mnie cisza była niepokojąca, jedynie te kroki odznaczały się w powietrzu.
Z pewnością kobiece — stukot przypominał uderzenie obcasa o beton.
Był to bardzo znajomy dźwięk i powinien mnie uspokoić… lecz moje ciało wcale nie czuło spokoju. Kazało mi za to jedno.
Schować się.
— Cip, cip — usłyszałam. — Cip, cip, mały ptaszku — wiem, że gdzieś tu jesteś.
Drzwi otworzyły się powoli, a ja chyba instynktownie zasłoniłam usta. Nie miałam zbyt dużego wyboru, więc schowałam się za ich skrzydłem. Coś ostrzegało mnie, by nie zdradzać, gdzie jestem, więc obserwowałam w ciszy, jak do środka wchodzi kobieta.
Wyglądała od tyłu jak zwykła pielęgniarka… lecz jej głos…
— Cip, cip… — rozglądała się, wyjmując dłoń z kieszeni, w której ujrzałam pełną strzykawkę. — Gdzie się schowałaś, ptaszyno?
Jej głos wywoływał u mnie ciarki.
Nim pojęłam, co robię, moje ciało znów zareagowało samo — popchnęłam ją z całej siły, aż padła na łóżko, na którym wcześniej spałam i wybiegłam z pokoju, biegnąc co tchu.
Wnętrze wyglądało jak każdy szpital, lecz pomieszczenia, które mijałam, były puste.
— Nie dobry ptaszek! — usłyszałam nagle dźwięk z głośników i mimowolnie stanęłam, patrząc na nie… by ujrzeć poza nimi również pełno kamer. — A tak chciałam dać ci bezbolesną śmierć… no cóż, za to, co mi zrobiłaś, na pewno już takiej nie otrzymasz!
I rozległ się śmiech, który był tak przejmujący, tak bardzo oszalały, że znów ruszyłam biegiem. Gdzieś musiało być jakieś wyjście, cokolwiek…
Jednak, kiedy wbiegłam w kolejny korytarz, zorientowałam się, że wszędzie jest tak samo.
Biegałam w kółko.
Ledwo o tym pomyślałam i znów usłyszałam śmiech.
— Och, ptaszku — widzę, że zauważyłaś, że to na nic. Nie opuścisz tego miejsca. Och! Nie mogę się doczekać, by dopisać cię do swojej listy trupów!
Śmiech rozbrzmiał z całą mocą, a ja pojęłam, że mam już jej dość.
— Zamknij się! O co tu chodzi?! Gdzie jestem i czemu chcesz mnie zabić?! — zawołałam i usłyszałam szczere zaskoczenie w jej głosie:
— Kolejna? — zaraz jednak dodała: — To i tak nie ma znaczenia, trupy nie potrzebują wspomnień!
Znów zaczęłam biec. Cholera jasna — czemu wszystko wyglądało tak samo? Czyżbym faktycznie krążyła cały czas w kółko?
„Chwila” — zatrzymałam się ponownie. — Jeśli tak… to coś tu nie gra. Przecież ona mnie obserwuje — musi gdzieś tu być, a wszystkie drzwi są otwarte.
Czyżby…?
Przestałam biegać po omacku i zaczęłam spacerować. Jak gdyby nigdy nic.
Wtedy rozległ się krzyk wściekłości, którego tak naprawdę się spodziewałam:
— Czemu już nie uciekasz?! Krzycz, panikuj, ty wstrętna suko!
Ten wrzask rozdarł wszystkie korytarze. Ja jednak szłam dalej, wysłuchując ze znudzoną miną jej gróźb. Jeśli miałam rację to powinnam…
„Jest” — pomyślałam, słysząc, jak w pewnym miejscu krzyk przebija się przez ścianę. Wiedziałam już, że to tam się ukryła.
Nie miałam pojęcia, co ma w zanadrzu, a ominięcie tego ukrytego pokoju po raz kolejny, gdy była taka wściekła, było skrajną głupotą. Mogła wyskoczyć z niego i zaatakować mnie w każdej chwili… Jednak była to jedyna szansa, by cokolwiek się dowiedzieć i może nawet się stąd wydostać.
Jedyne, co ryzykowałam, to swoje życie. A z tego, co widziałam… mogłam umrzeć w każdej chwili.
Minęłam jej kryjówkę, wkładając ręce do kieszeni kurtki i wymacałam tam coś zimnego i bardzo znajomego.
— Mam cię — usłyszałam przerażające i kierowana instynktem skoczyłam w bok, machając do tyłu ręką.
Nóż, który przy sobie znalazłam, rozdarł jej rękę do krwi, aż ta spłynęła szkarłatem na ziemię, goniona przez jej krzyk.
— Boli, boli! To ciebie miało boleć, suko! Ciebie! — i rzuciła się na mnie.
Jej oczy były szalone, pełne cieni i nienawiści, które dodawały jej siły.
Była jednak drobniejsza ode mnie… I mimo wszystko słabsza, ponieważ mnie trzymało tutaj coś silniejszego od szaleństwa.
Nie chciałam umierać. Nie teraz i nie w ten sposób. Nie z rąk psychicznej pielęgniarki.
Udało mi się wcisnąć między nas nogę i z całej siły odepchnęłam ją nią, aż walnęła głową o przeciwległą ścianę.
Wstałam, nabuzowana adrenaliną i wpadłam do jej pokoju, szukając wyjścia.
— Myślisz, że uciekniesz? — usłyszałam i odwróciłam się w stronę drzwi.
Stała w przejściu z zakrwawiona głową i przecięta ręką. Zauważyłam, jak od rany od noża, tuż pod jej skórą, powoli idzie dziwny, znajomy ślad, kierując głębiej do jej ciała.
— Zabawne — rzekła śmiejąc się, widać jeszcze nie wiedząc, że coś dzieje się z jej ręką. — Stąd nie ma ucieczki, skarbie. Nigdy stąd nie odejdziesz. Będziesz tu gnić, gnić tak długo, aż nie pozwolę ci zdechnąć! — i rzuciła się na mnie po raz kolejny, a ja znów machnęłam ręką, skacząc w dół, by ją ominąć.
Nóż znów celnie trafił w jej ciało, lecz tym razem krzyk był jeszcze głośniejszy.
— Boli! — padła na brzuch, trzymając ranę i wyjąc: — Nie zniosę tego! Nie! Nie!
Odsunęłam się od niej, a ta, pomimo cierpienia, próbowała się czołgać w moją stronę.
— Ty suko… ja nie mogę umrzeć, nie mogę… — nagle zaczęła chichotać. — A nawet jeśli umrę… to inni wykończą cię za mnie. Może nie pamiętasz, jak tu trafiłaś… ale wiedz jedno: Nigdy nie opuścisz tego miejsca. Nie masz dość ikry… by zabić wszystkich.
Nagle jej ciało zamarło na moment, by po chwili zacząć drgać w konwulsjach, aż wydało ostatnie, pośmiertne tchnienie.
Zrozumiałam, że trucizna w ostrzu dotarła do jej serca.
Długo stałam i patrzyłam na jej ciało. Nie płakałam. Nie panikowałam. Nie krzyczałam.
Właściwie nie czułam nic — tylko jedno kołatało mi się po głowie.
Kim była i dlaczego oszalała tak bardzo, że w jej sercu nie pozostało nic poza chęcią mordowania?
Jak się okazało, zaraz miałam się tego dowiedzieć.
Rozdział 2
Brawo, brawo! — monitory w pokoiku rozbłysły, ukazując mi jakąś ciemną postać, której głos był tak zniekształcony, że trudno było określić czy to baba, czy facet.
Jednak nim ten ktoś powiedział coś jeszcze, stwierdziłam:
— Najpierw stuknięta pielęgniarka, teraz postać ukryta w cieniu ze zniekształconym głosem. Oryginalne jak cholera.
Postać zareagowała na moje słowa śmiechem.
— Och tak, miałem pewność, że dostarczysz mi rozrywki. Szukałem takiego obiektu jak ty przez lata — biedna, opuszczona i odrzucona. Nie mająca swojego kąta na świecie. Jednocześnie na tyle zdeterminowana by żyć, pomimo całego bólu, jaki doświadczyłaś. Mam nadzieję, że ta twoja „determinacja” doprowadzi cię do mnie i spotkamy się na żywo.
— Jak chcesz, bym to zrobiła? — zapytałam oschle. — Skoro ja nic nie…
— Och, liczę na twój tęgi umysł i spryt. Dałem ci do rąk narzędzia, które pomogą ci do mnie dotrzeć. Musisz jednak wiedzieć, że w tym miejscu panują pewne zasady.
— Zasady?
— Znajdź je… a każdy poziom da ci coś, czego pragniesz.
Po tych słowach monitory zgasły, a ja spojrzałam na trupa pielęgniarki.
— Ciekawa jestem… — rzekłam, patrząc na nią — …co ci dał, że aż tak zdziczałaś?
Oczywiście nie odpowiedziała, lecz jej widok nie napawał mnie optymizmem.
Znalazłam jeszcze kilka tego rodzaju ukrytych pokoi i w jednym z nich zamknęłam jej zwłoki. Pomimo tego że była trupem, wcale nie chciałam, by w jakiś magiczny sposób ożyła i znów chciała mnie zabić.
Nim jednak ją zamknęłam, przeszukałam ją i znalazłam w jej kieszonce na piersi kluczyk… oraz plakietkę z imieniem i nazwiskiem, która wcale nie mówiła, jakie są jej personalia.
Było tam za to jej zdjęcie i słowa:
„SM — poziom 15”.
SM… jedyne, co mi się z tym kojarzyło patrząc na nią, to „Seryjny Morderca”, ale mogłam się mylić.
A poziom 15… wolałam o tym na razie nie myśleć.
Zamknęłam ją i ruszyłam obejrzeć pozostałe pomieszczenia.
Były na wzór autentycznego szpitala — znajdowały się tam łóżka, szafki… i nagle coś sobie przypomniałam.
Ta wariatka mówiła o wpisaniu mojego trupa na swoja listę, więc musiała gdzieś taka być.
Wróciłam do sterowni, jak ją określiłam i przeszukałam dokładnie szafki — miała tam cały asortyment strzykawek z różnymi środkami, ułożonymi z wręcz pedantyczną starannością. Niestety nie znałam terminologii medycznych, więc nie wiedziałam, co tam jest, jednak to dało mi jakiś obraz sytuacji.
Ta kobieta musiała być właśnie pielęgniarką lub lekarzem, by móc się tym posługiwać. Czyli… może ten „poziom” stworzono właśnie pod nią?
Zamyśliłam się, przeszukując dalej szafki i po chwili znalazłam jej listę.
Był to zeszyt, w całości zapisany czerwonym tuszem choć, patrząc na jej zachowanie i skłonności, byłam niemal pewna, że to krew.
Nie wiedziałam czemu… lecz świadomość tego mnie nie przeraziła. Tak samo jak trup znajdujący się w jednym z pomieszczeń.
Ciało człowieka, którego sama zabiłam.
Myśląc o tym nagle zdałam sobie z czegoś sprawę.
Odkąd się wybudziłam byłam w pełni świadoma i spokojna — zdecydowana, jakbym dobrze wiedziała, że muszę zachować zimną krew.
Uświadomiłam sobie jednak, że wspomnienia z przed mojego obudzenia się tutaj…
Zniknęły.
Amnezja? Ale dlaczego? I dlaczego, pomimo tej świadomości, moje myśli nadal były tak klarowne i czyste?
Rozpoznawałam wszystko — myślałam dość szybko i dość celnie kojarzyłam fakty.
Jednak kim byłam? Dlaczego tutaj trafiłam?
Ten cień człowieka mówił, że szukał kogoś takiego jak ja. Powiedział, że pomimo wielu trudności, moja wola życia była na tyle silna, że chciałam istnieć mimo wszystko.
I wygląda na to, że ta determinacja była wszystkim, co mi pozostało.
Czytając listę nie dowiedziałam się niczego konkretnego — żadnego nazwiska nie rozpoznałam, do żadnego nic nie poczułam.
Wiedziałam, że to oznacza, iż z żadną z tych osób nic mnie nie łączy, ani nie łączyło. Dlaczego więc zostałam wybrana jako kolejna ofiara?
„Ofiara” — pomyślałam, szukając dalej jakichś wskazówek. — Ten ktoś nie określił mnie tym słowem, powiedział: „Obiekt”.
Obiekt laboratoryjny? Czy obiekt pod mikroskopem? A może… obiekt doświadczalny?
Jakkolwiek bym tego nie ugryzła, określenia wybitnie mi się nie podobały.
Hm… chwila. Każde z tych określeń było określeniem medycznym. A byłam w czymś na wzór szpitala.
Mogło to być bardzo luźne skojarzenie, ale mogło i nie być.
Znów przeszłam się po pokojach.
Nigdzie nie było okien ani roślin — niczego, co można określić jako „żywe”. I nagle pojęłam, że cały ten obiekt… całe piętro, jeśli wierzyć identyfikatorowi kobiety, było jak zamknięta klatka.
Klatka, w której — na dłuższa metę — trudno jest żyć o zdrowych zmysłach.
Czyżby ta kobieta oszalała przez to, że nie znalazła stąd wyjścia? A jeśli tak, to dlaczego nie zjednała się z kimś kto, podobnie jak ja, tutaj trafił? Czemu nie uciekła z kimś, kto mógł jej pomóc?
Tyle pytań… miałam zamiar poznać na nie wszystkie odpowiedzi.
Rozdział 3
Po kolejnym przejrzeniu pokojów, miałam pewien obraz tego, jak tu jest.
Pokoje wyglądały na szpitalne, lecz poza podstawowymi sprzętami były puste. Na niektórych łóżkach, pod nakryciami, odkryłam wielkie ślady zaschniętej krwi, co mówiło mi, że poza mną byli tu inni. Inni, których pani Psycho Pielęgniarka musiała zaszlachtować jeszcze zanim się obudzili.
Dziwne, przecież kiedy ona chciała mnie zabić, chciała wstrzyknąć mi coś strzykawką. Mówiła, że będzie to „bezbolesna śmierć”. To dość mocno kłóciło się z tymi przesiąkniętymi materacami.
Skąd to nagłe pragnienie oszczędzenia mi bólu? Czemu akurat ja?
Moje poszukiwania przywiodły mnie znów do sterowni. Coś było nie tak — czegoś ciągle mi brakowało.
I nagle zrozumiałam.
Gdzie ona sypiała?
Wszystkie rzeczy potrzebne do zabijania były tutaj — w tym pokoju… lecz nie było tu łóżka, ani tak naprawdę niczego, na czym można choć na chwilę przysnąć.
Czułam, że znajduje się tu coś jeszcze.
Przeszukałam każdy zakamarek. Tak długo stukałam w ściany, aż nagle usłyszałam głuchy odgłos.
Było tam pomieszczenie.
Zaczęłam klikać różne guziki na konsoli. Odkryłam, nad czym panują, aż nagle po naciśnięciu jednego rozsunęła się boczna ściana.
Gdy weszłam do środka, ujrzałam praktycznie pusty pokój, z wyjątkiem bogato zdobionego łóżka, na którym…
Zamrugałam i podeszłam do niego, by unieść niedużego, pluszowego pieska.
Co on robił w pokoju takiej osoby?
Rozejrzałam się i ujrzałam też stolik, na którym było zdjęcie.
Rozpoznałam tamtą kobietę, trzymającą w objęciach inną — blondynkę o oczach podobnych do niej, z tym, że jej były dużo jaśniejsze i nie kryły w sobie zalążków szaleństwa.
Zamyśliłam się i dotknęłam swoich włosów, ciągnąc krótki kosmyk… by ujrzeć, że mają kolor jasnego blond.
Wróciłam do sterowni i wyłączyłam monitory — nigdzie w pokojach nie widziałam luster.
Ujrzałam swoje odbicie. Faktycznie miałam krótkie blond włosy, obcięte trochę po chłopięcemu, lecz moja twarz nie była twarzą tamtej kobiety. Byłam jednak dość podobna.
Czyżby to przez to podobieństwo?
Sądząc z ich min i zażyłości obstawiałam, że to siostry.
W końcu usiadłam z westchnięciem na fotelu i zamyśliłam się. „Reguły” — cieniowaty powiedział, by szukać reguł… Tylko gdzie?
Nigdzie nie było książek ani napisów, poza tym zeszytem… Spojrzałam na monitory.
No właśnie.
Konsola sterowała urządzeniami, lecz musiała być także komputerem.
Gdzieś musiała być dodatkowa klawiatura.
Zamyślona spojrzałam na blat i tknięta przeczuciem sięgnęłam pod niego, aż mój palec natrafił na przycisk.
— Bingo — rzekłam, gdy część biurka rozsunęła się, ukazując klawiaturę.
Po kliknięciu pierwszego przycisku od razu wyświetliła się strona startowa.
— Hasło…
Mogłam się domyślić. Jednak jakie ono może być?
Wyjęłam jej plakietkę — mogła wymyślić coś swojego, lecz co jeśli i ona trafiła tutaj z amnezją?
— Hm… — było tyle opcji, tyle rozwiązań.
Nagle coś mnie tknęło. Przeszukałam wszystko, tylko nie samą siebie.
Nóż cały czas nosiłam w kieszeni, lecz zawinięty skrawkiem materiału z jej uniformu. Nie chciałam się przypadkiem na niego nadziać. Teraz jednak położyłam go obok siebie i zaczęłam ostrożnie szukać innych rzeczy.
Znalazłam w kurtce jeszcze ładny kamyk, a w spodniach zwój dziwnej linki.
No i oczywiście kluczyk, który znalazłam w jej kieszeni, a o którym w tym wszystkim zdążyłam zapomnieć.
Dziwne… nigdzie nie znalazłam żadnej dziurki od klucza. Na dodatek był on dość nietypowy. Mały i bez żadnej nalepki czy zawieszki mówiącej, od czego może być.
Musiał być ważny. Tylko do czego mogłoby pasować takie maleństwo…?
Zamyślona poruszyłam ręką i trąciłam tego pluszowego psa, którego wzięłam ze sobą z jej sypialni. W mojej głowie pokazało się jakieś wspomnienie, w sumie bardziej przypominało fragment jakiejś gry.
Obejrzałam maskotkę… i znalazłam pod kokardką na szyi zaszytą część.
Ostrożnie wzięłam nóż i lekko nacisnęłam ostrzem nitkę.
Zaczęła się roztapiać — nic dziwnego, że tamta tak wrzeszczała, skoro kwas był tak silny. W sumie ciekawiło mnie, jakim cudem coś tak silnego dawało radę trzymać się w nożu…
Cóż, pomyślę nad tym później.
Kiedy nitka się roztopiła, ujrzałam wewnątrz psa pudełko.
Wyjęłam je i odkryłam, że ma maleńką kłódkę — klucz pasował idealnie.
Odczepiłam ją i zajrzałam do środka.
Znalazłam coś na kształt karty wstępu albo karty do komputera. Idąc za tą drugą myślą rozejrzałam się po konsoli i znalazłam wejście na kartę.
Kiedy wsunęłam ją do środka, ujrzałam plik zawierający książkę… i zrozumiałam, że to lista zasad.
A upewniło mnie dodatkowo to, że z włączeniem się pliku zadźwięczały fanfary i usłyszałam głos z jednego z monitorów, na którym ukazał się ten „cieniowaty” ktoś.
— Brawo! Oczywiście mnie nie zawiodłaś! I to jak szybko! Patrzenie, jak twój mózg pracuje jest fascynujące! Pielęgniarka okazała się niewypałem — umarła ogarnięta przez chaos pomieszczeń. Nie odnalazła Reguł.
Spojrzałam bez słowa na misia.
— Czy on… czy należał do niej?
— Oczywiście, że tak! — zaśmiał się. — Kiedy tu trafiła pozwoliłem jej zachować dwie swoje rzeczy — Dwie! — oraz kilka wskazówek. Ona jednak traktowała tego psa jak żyjące stworzenie! Była żałosna — miała dwie swoje rzeczy i jak każdy otrzymała pomoce, lecz była zbyt głupia, by rozwiązać zagadki tego miejsca.
— Czyli… oszalała tutaj.
Z samotności.
— Od początku miała w sobie szaleństwo — wyznał lekceważąco. — Miała pecha, że ten poziom przypomniał jej coś, co dopełniło goryczy.
A więc każdy poziom był inny… lecz dotykał traum ludzi, którzy tu trafiali.
— Powiedz mi coś… czy chcesz, bym i ja się złamała? Jak ona?
— To… będzie rozkosz dla moich oczu — wyznał. — Jednak jeszcze nie czas. Poznaj reguły i ruszaj dalej. Nie mogę się doczekać naszego spotkania.
Reguły Piwnic
— Każdy poziom posiada jednego Opiekuna, który żyjąc w nim najdłużej ma największą władzę.
— Kiedy ktoś opuszcza swój poziom, wchodzi pod władzę Opiekuna poziomu wyżej.
— Za opuszczenie każdego poziomu, wygrany ma prawo do jednego życzenia.
— Każdy ma prawo pozostać na danym poziomie, lecz tylko za zgodą jego Opiekuna. Bez niej, Obiekt musi albo dogadać się z opiekunem piętra, albo go zabić.
— By zostać Opiekunem, trzeba zabić obecnego lub przeżyć dłużej niż on.
— Każdy nowy Obiekt otrzymuje na starcie: Jedną osobistą rzecz, przedmiot, który może mu pomóc oraz coś, co może mu się przydać.
— By móc przejść na kolejny poziom, Obiekt musi rozwiązać zagadkę piętra lub otrzymać upoważnienie od Panującego nad piętrami.
— Im wyższy poziom, tym więcej można zyskać.
Oznaczenia
Każdy nowy członek otrzymuje identyfikator, który znajduje się w pokoju, w którym się przebudził. Zastępuje on imiona i nazwiska.
Oznaczenie „SM” — Seryjny Morderca
Oznaczenie „SG” — Seryjny Gwałciciel
Oznaczenie „MD” — Morderca Dzieci
Oznaczenie „MR” — Morderca Rodzin
Oznaczenie „SN” — Szalony Naukowiec
Oznaczenie „RM” — Rytualny Morderca
Oznaczenie „PM” — Psychiczny Morderca
Każdy identyfikator posiada dodatkowe oznaczenie — poziom, na którym jest opiekunem. Osoby bez dopisku poziomu nie mają prawa do prób przedostania się wyżej, chyba że pod specjalnym przyzwoleniem.
Rozdział 4
Przeszukałam pokój, w którym się obudziłam.
W jednej z szuflad pojawił się identyfikator z moim zdjęciem — był podpisany oznaczeniem, który jako ostatni widniał na liście.
„PM — Poziom 15”.
Zmrużyłam oczy i spojrzałam w oko jednej z kamer.
Czy naprawdę byłam Psychicznym Mordercą? Czy też była to tylko gra, w którą wkręcał każdego, kto przeżył?
Nie wiedziałam, ale nie miałam też innego wyboru — musiałam wejść w jego grę.
Nie miałam pojęcia, co mnie czeka — co znajdę na kolejnym poziomie? Śmierć? Czy życie? A może szaleństwo?
Wyszłam z pokoju i usłyszałam dźwięk windy — otworzyło się jedno z przejść, którego wcześniej nie dostrzegłam.
Podeszłam do niego i ujrzałam, że ściana jest tak gruba, że nie było szans usłyszeć pogłosu.
Weszłam do środka i drzwi zamknęły się za mną cicho.
Kiedy winda ruszyła w górę, pomyślałam, że czeka mnie spora przeprawa.
Ponieważ wiedziałam, co te reguły oznaczały.
Czekało mnie piętnaście poziomów… lecz miałam dziwne wrażenie, że było ich więcej.
Słowa „Reguły Piwnic” mówiły same za siebie.
Poziom 14
Rozdział 1
PM — Poziom 15
Kiedy winda zatrzymała się piętro wyżej, usłyszałam:
„Witamy na czternastym piętrze. Od tej pory obwiązuje Ciebie dodatkowa reguła: Przebywając w windzie masz prawo do jednego życzenia. Po jej opuszczeniu tracisz możliwość do nagrody. Życzę miłego dnia”.
— To chore — rzekłam, stojąc nadal w windzie.
Mogłam się domyślić, że istniał jakiś haczyk dla tych życzeń.
Spojrzałam w głąb korytarza — trudno było mi cokolwiek powiedzieć, ponieważ jedynie w windzie było jasno. Dookoła panował całkowity mrok…
I zrozumiałam pułapkę tego piętra.
Spojrzałam w oko jednej z kamer w windzie.
— Jesteś tam?
— Oczywiście — rozległ się uradowany głos. — Czego sobie życzysz, moja psychiczna morderczyni?
— Jednej rzeczy — i wskazałam w głąb pomieszczenia. — Chcę byś rozświetlił cały ten poziom.
Zareagował tak wielkim wybuchem śmiechu, że zrozumiałam, iż w pewien sposób będę żałować tego życzenia.
Gdy przestał rechotać, usłyszałam zadowolone:
— Oczywiście skarbie. Twe życzenie jest dla mnie rozkazem.
Światła rozlały się po całym poziomie.
A to, co zobaczyłam…
Nie rozumiałam tego. Dlaczego moje serce po raz kolejny było tak obojętne?
Rozdział 2
PM — Poziom 15
Stałam dość długo przed windą, rozglądając się obojętnie po wnętrzu. Wszędzie leżały trupy, a ściany znaczyły czerwone ślady krwi, przypominające odciski dłoni.
„Ile istnień” — pomyślałam, licząc ciała i przy okazji zastanawiając się, czemu po raz kolejny, widząc prawdziwe zwłoki, nie stać mnie na emocjonalną reakcję. Zupełnie jakbym… była w jakiś sposób oswojona z tym widokiem.
Kiedy doliczyłam się ponad dwudziestu ciał obejrzałam się.
Kiedy wyszłam z windy ta zamknęła się za mną, lecz nie słyszałam by odjechała, co oznaczało, że nadal tu była… widać czekając, aż znów ją otworzę.
Jednak jak miałam to zrobić?
Było tu tylko jedno pomieszczenie — dość spore, zasłane martwymi ciałami mężczyzn, kobiet… nawet dzieci. Musiały być to osoby, które przedarły się obok Pielęgniarki lub…
Chwila. W regułach pisało, że by móc przejść dalej, trzeba być opiekunem lub spełnić jakiś wymóg…
Coś mi się nie zgadzało.
Skoro tylko Opiekun mógł przechodzić dalej… to dlaczego było tutaj tak wiele trupów? Wszyscy odnaleźli kruczek, jak przejść na wyższy poziom? Czyżby Pielęgniarka była aż tak głupia i tyle osób przepuściła dalej?
Podeszłam do najbliższych zwłok i zaczęłam szukać przy nich identyfikatora.
Ujrzałam twarz mężczyzny — dość przystojną, teraz wyglądającą jak wysuszony potwór.
Jednak plakietka mówiła sama za siebie.
„SM — poziom 15”.
Przejrzałam też pozostałe ciała… i znalazłam to samo.
Ci wszyscy ludzie zabili poprzedniego Opiekuna 15 piętra… tak, jak ja.
A więc trafili tu dużo wcześniej, niż pojawiła się Pielęgniarka… Lecz nie zdołali otworzyć windy tego piętra. I w sumie nic dziwnego, jeśli pomyśleć, jak tu było ciemno.
Do tego… wielu ludzi bało się ciemności — kiedy zdali sobie sprawę, że nie ma nigdzie wyjścia, tylko gołe ściany… Niemal widziałam ich panikę i strach. Na dodatek z pewnością potykali się o leżące tu już wcześniejszej trupy… okropna śmierć, przepełniona strachem.
I nagle mnie tknęło.
Mimo że było tu tyle trupów… nie śmierdziało, a krew widniała wyłącznie na ścianach — pod ciałami nie było niczego.
Czyli umarli tak — w ciemności, próbując się uwolnić, konając pewnie z głodu i pragnienia. Jednak kwestia zapachu…
Rozejrzałam się i dostrzegłam bardzo małe, lecz liczne przewody wentylacyjne — nie wiem skąd, ale w mojej głowie ukazał się obraz tego, jak te wciągają co jakiś czas odór dookoła, a potem wpuszczają do środka jakieś chemikalia, które sprawiają, że trupy się wysuszają, zamiast być zżerane przez pośmiertne robale.
Jednak… czy w takim razie mógł żyć tu Opiekun? Pielęgniarka była szalona — zabijała każdego. Tymczasem tutaj nie było żadnych śladów morderstw, tylko powolnego umierania.
Czy żył tu Opiekun? Czy mnie obserwuje, czekając jak tamten „cieniowaty” psychol, aż zacznę panikować? Czy też byłam tu całkiem sama?
Musiałam się tego dowiedzieć.
— Chcę spotkać Opiekuna tego miejsca — rzekłam na głos i nagle usłyszałam, jak coś się poruszyło.
Spojrzałam w bok — jedno z ciał jeszcze się ruszało.
Podeszłam powoli i usłyszałam słaby głos:
— Dobij mnie.
Zatrzymałam się niedaleko i ujrzałam twarz starego mężczyzny, którego skóra była bardzo wyniszczona. Jego oczy zaś…
Szybko kucnęłam obok niego wiedząc, że mnie nie zaatakuje.
— Dobij mnie — poprosił, patrząc niewidomymi oczami. — Nie zniosę… więcej tych krzyków.
— Od jak dawna tu jesteś?
— Nie wiem… ale mam dość. Dość słuchania, jak ktoś umiera.
Rozejrzałam się i zauważyłam, że trochę wyżej niż ludzkie spojrzenie znajdują się jedzenie i woda.
— Zaczekaj.
Podeszłam do ściany i używając ciał wdrapałam się wyżej, łapiąc wszystko, do czego sięgałam — cieszyłam się teraz, że jestem taka szczupła, bo gdybym więcej ważyła, ciała by zwyczajnie pode mną pękły.
Dziwne… czemu pomyślałam akurat o swojej wadze?
Starzec pił jak szalony, a ja podejrzliwie patrzyłam na jedzenie, jednak tak naprawdę nie miałam żadnego wyjścia.
Byłam głodna.
Kiedy tamten pojadł oparł się o ścianę i westchnął.
— Skąd… gdzie to znalazłaś? — zapytał, a ja wyznałam:
— Na górnej części ścian są wgłębienia, w których było jedzenie i woda.
— Jak… jak to dostrzegłaś? Wszyscy… wszyscy mówili, że tu jest ciemno…
— Zażyczyłam sobie, by ten popieprzeniec zapalił światło — wyznałam, obserwując go.
Milczał przez chwilę, aż w końcu wyznał:
— Mi i to by nie pomogło.
Zapytałam:
— Czy trafił tu pan ślepy? Czy może jest coś w tym pokoju, co panu zaszkodziło? — od razu ujrzałam zaskoczenie na jego wymizerowanej twarzy.
— Trafiłem tu ślepy — wyznał. — I skąd… skąd wiesz, że…
— Po stanie leżących tu ciał — wyznałam, sięgając powoli do kieszeni. — Wyglądają jak zmumifikowane.
— Rozumiem… — rzekł, nie mając świadomości, że się ruszam. — Nic sprzed tego miejsca nie pamiętam — wyznał w końcu, a ja dopytałam:
— Jak długo pan tu jest?
— Nie długo… ktoś mi nieznany pokierował mnie do windy — opowiadał. — Kiedy z niej wysiadłem zorientowałem się… że z tego pokoju nie ma ucieczki.
Zmrużyłam oczy i wstałam ze słowami:
— Czy zdajesz sobie sprawę, że to co mówisz… — szybko wycelowałam w niego nożem: — …nie trzyma się kupy?
— Doprawdy? — jego ton od razu się zmienił.
— Tak. Mówisz, że jesteś tu od niedawna… lecz wcześniej mówiłeś, że masz dość krzyków konających ludzi. Twoja skóra jest wyniszczona chemikaliami, które są kierowane na zwłoki, a których naliczyłam ponad dwadzieścia. Jeśli wierzyć mojej intuicji, nie codziennie ktoś tutaj trafia — pielęgniarka z piętra niżej także miała dość długą listę trupów, a jednak tutaj także nie jest ich mało. Przyznaj się… kim jesteś i jak długo tu jesteś?
Wtedy zaczął się lekko śmiać.
— Masz rację dziecko. Jestem tu już długo… — zaczął się podnosić. — I wcale nie nienawidzę krzyków. Uwielbiam je — wyznał z szerokim uśmiechem. — Wiedziałem, że stąd nie wyjdę… lecz miałem przewagę nad resztą.
— Żyjesz w ciemności — rzekłam, ciągle celując w niego nożem. — To dlatego jako jedyny potrafisz tu żyć.
— Jaka mądra! — krzyknął uradowany. — Od wieków nie rozmawiałem z kimś tak błyskotliwym — wyznał. — Co powiesz, by tu ze mną zostać? — zapytał nagle z szerokim uśmiechem. — Przez cały ten czas słyszałem bardzo wiele. Wiesz, że każde piętro jest całkiem inne? Dotyka koszmarów każdego, kto tu trafia. Im wyżej jesteś, tym bardziej rośnie nadzieja, lecz w końcu i tak trafia się na poziom, który każdemu z nas uderza do głowy! Ja miałem szczęście, że tu trafiłem — jako jedyny potrafię tu funkcjonować i nie muszę się martwić, że ktoś wypruje mi flaki.
— Chyba że ja to zrobię.
— Kochanie, nie rób tego — poprosił nagle. — Ja tak bardzo chcę rozmawiać… będzie nam razem dobrze. A już o tym mówiąc… — nagle sięgnął do spodni i zsunął je, ukazując mi chude ciało i twardego jak skała penisa. — Mam dość pieprzenia tych trupów — wyznał z szaleństwem. — Brakuje mi krzyków, szamotaniny… ty mi to dasz, prawda? — i rzucił się w moją stronę.
Odskoczyłam, uciekając przez chwilę… i zrozumiałam, kogo mam przed sobą.
Facet musiał mieć oznaczenie „SG” — Seryjny Gwałciciel.
Nagle krzyknął:
— Chodź tutaj! Zarżnę cię jak świnię — zaleje cię nasieniem tak bardzo, że będziesz błagać mnie o to, bym zrobił to po raz kolejny!
Miałam dość — stanęłam gwałtownie, a on uczynił to samo. Zrozumiałam, że nasłuchuje, a to znaczyło, iż naprawdę był ślepy.
Lecz ja widziałam go doskonale.
Zrobiłam zamach — w tej samej chwili ruszył na mnie, słysząc mój ruch.
Jednak byłam szybsza.
Nóż wbił się w jego klatkę piersiową i w tym samym momencie nastąpił przeraźliwy krzyk, gdy trucizna rozlała się w jego ciele.
Nie trwało to jednak długo, bo facet upadł na plecy i umarł szybciej, niż to wszystko warte.
Złapałam za rękojeść i wyrwałam nóż z jego ciała — trucizna wypaliła w nim dziurę.
I wtedy znów usłyszałam tamten śmiech.
— Brawo, brawo! Jesteś niesamowita — wspaniała! Jedna doba, a ty załatwiłaś już dwóch opiekunów! W nagrodę pozwolę ci wjechać na następny poziom — winda otworzyła się jak za komendą. — Dalej, dalej kochanie! Nie mogę doczekać się tego, co zrobisz w następnej kolejności!
Już chciałam iść do windy, lecz wróciłam się do ciała. Przeszukałam go i wzięłam od niego trzy rzeczy: identyfikator, nożyczki i… paczkę kondomów.
Podejrzewałam, że gdy je wyczuł, zaczął się śmiać… Albo i nie. Jednak…
Jednak.
W regułach pisało, że każdy otrzymuje trzy rzeczy: Coś osobistego, przedmiot, który może się przydać i coś, co może pomóc.
Nożyczki mogły być czymś pomocnym lub czymś, co może się przydać. A kondomy… chwilę nad tym myślałam i uznałam, że musiały być jego własnością.
W takim razie pozostała trzecia rzecz.
Przeszukałam go jeszcze raz i mój wzrok padł na jego szyję.
Był tam łańcuszek… na którym była zawieszka przedstawiająca Anioła Stróża.
Rozdział 3
PM — Poziom 15
Zabrałam wszystko ze sobą i weszłam do windy, by usiąść pod ścianą i je obejrzeć.
Wisiorek był jego prywatną rzeczą. Kondomy musiały być czymś, co się może przydać, a nożyczki przedmiotem, który pomoże.
Jednak nie mogłam wyzbyć się wrażenia… że dwa z tych trzech przedmiotów nie pasują do jego postaci.
Gościu pieprzył trupy bez zabezpieczenia — jak teraz o tym myślałam, przebiegały mnie ciarki, choć umysł nadal był przeraźliwie klarowny. Był na tyle oszalały z pragnienia, że nie obchodziło go, że może umrzeć od samego tego syfu.
Jeśli miałabym być szczera… to może i nie widział tego, co było dookoła niego, lecz ten ciemny pokój i tak go pochłonął, odbierając mu resztki człowieczeństwa.
W końcu winda zatrzymała się i drzwi otworzyły się ze słowami:
„Witamy na poziomie trzynastym. Mamy nadzieję, że dotychczasowy pobyt przyniósł Państwu wiele radości. Od tej pory, poza życzeniem, mają Państwo prawo do otrzymania dodatkowego przedmiotu”.
Ujrzałam, jak ścianka obok mnie się przesuwa. Włożyłam tam rękę i znalazłam w niej klucz.
Przyjrzałam mu się, jednak zaraz spojrzałam w korytarz — był oświetlony lampami… i od razu zdałam sobie sprawę, że przypomina trochę zewnętrzny świat.
Były tu uliczki, przedzielone jakby budynkami, lecz oczywiście był to po prostu beton.
Stałam przez chwilkę myśląc, czego potrzebuję i w końcu rzekłam do kamery:
— Chcę, byś mi powiedział, czego mam tu szukać, by móc ruszyć dalej.
— Och… uwielbiam cię, kochanie. Nie doczekam się, aż się spotkamy — wyznał. — To twoje życzenie? Dobrze więc — oto wskazówka tego poziomu: Szukaj znaków naznaczonych przez ogień — to one pozwolą ci rozszyfrować zamek następnej windy.
Czekałam jeszcze, czy czegoś nie doda, po czym zapytałam:
— To wszystko?
— Tak, to wszystko, czego potrzebujesz — jego głos był aż nadto zadowolony.
Uznałam, że był na tyle stuknięty, że rzeczywiście podał mi wszystko. Jednak… kiedy winda się za mną zamknęła i usłyszałam, jak odjeżdża, poczułam, że na tym poziomie wydarzy się coś dziwnego.
Był to poziom trzynasty — liczba ta, jak pamiętałam, zwykle źle się kojarzyła.
Jednak… Miałam pewne wrażenie…
Wrażenie, które — miałam nadzieję — okaże się prawdą.
Poziom 13 — Więź ukryta w mroku
Rozdział 1
PM — Poziom 15
Dotąd, wędrując przez poziomy, spotkałam Seryjną Morderczynię oraz Seryjnego Gwałciciela. Jeśli miałam wierzyć kolejności w Oznaczeniach zamieszczonych w Regułach, następny miał być Morderca Dzieci lub poziom, który został pod niego stworzony.
Idąc jednak tym tropem mogłam się spodziewać wszystkiego. Wiedziałam jedno — ja dzieckiem nie byłam. Dawało mi to pewną nadzieję, że może choć raz uda mi się z kimś pogadać na tyle sensownie, że mnie wysłucha, zanim zacznie chcieć mnie zabić lub torturować.
Myślałam nad tym wszystkim, spacerując czujnie uliczkami trzynastego poziomu.
Panowała w nim absolutna cisza — jedynie dźwięki moich kroków odbijały się lekkim echem między gołymi, porysowanymi graffiti ścianami.
W pewnej chwili jednak zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie śledzi.
Nie wiedziałam, skąd ta pewność, lecz czułam, że jakaś osoba — pewnie Opiekun piętra — czai się, by mnie załatwić.
Sama nie wiedziałam, co było gorsze — śmierć zadana przez kogoś, kto mnie goni i wrzeszczy, czy przez osobę, która się skrada, nie wydając żadnego dźwięku?
Cóż, nie miałam ochoty tego sprawdzać, dlatego nie zwolniłam kroku, tylko zaczęłam iść delikatniej, by móc cokolwiek usłyszeć i w razie czego zareagować — przez te dwa piętra przekonałam się, że mój czas reakcji jest dość szybki. Może i tym razem zadziała.
Niespodziewanie coś rąbnęło mnie w głowę spadając z góry i padłam na chodnik. Byłam tak skoncentrowana na tym kimś, kto mnie śledzi, że zapomniałam, że ktoś może czekać od przodu.
Nim straciłam przytomność uświadomiłam sobie, że Reguły faktycznie musiały dopuszczać na poziomy też innych ludzi. Jednak jak, skoro tylko Opiekun mógł przechodzić dalej? Co to był za „specjalny” warunek?
Obudziła mnie rozmowa. Jednak same głosy tych osób… brzmiały zbyt niewinnie, by mogły należeć do dorosłych.
— „PM — Poziom 15” — któryś przeczytał moją plakietkę. — Co to było to „PM”?
— Nie wiem… może „Psychiczny Morderca”? — rzekł drugi głos.
— Psychiczny? Jak tu jesteśmy nikogo takiego nie było… — nagle zamilkli, bo spytałam cicho:
— Jak to „nie było”?
Gwałtownie odsunęli się, by być bliżej ściany i jeden, na oko trochę starszy od towarzysza, wycelował we mnie pistoletem, podczas gdy ten młodszy i mniejszy schował się za niego.
— N-Nie ruszaj się! — krzyknął piskliwie ten z bronią. — Nie dasz nam rady! Wpierw sami cię zabijemy!
Jego ręka… tak bardzo drżała, a drugi z nich był taki przestraszony…
Coś zmiękło mi w sercu, kiedy na nich patrzyłam i odezwałam się pierwszy raz tak łagodnym głosem:
— Spokojnie — usiadłam powoli na ziemi, orientując się, że mam na plecach mocno związane ręce. — Związana i tak nic wam nie zrobię. Poza tym… — uświadomiłam sobie — …bardzo lubię dzieci, także możesz przestać we mnie celować.
— L—Lubisz dzieci? Ale w jakim sensie? — dopytywał nerwowo starszy. — Mordować je? Gwałcić je? Albo może…
— Lubię je, ponieważ są szczere, ciepłe i… powodują, że chcę je chronić — wyznałam, czując w swoim sercu, że to szczera prawda.
— Braciszku… — zaczął ten młodszy, lecz starszy nadal nieufnie celował we mnie bronią.
— Ona kłamie — rzekł w końcu z lekkim przerażeniem. — Ona musi kłamać — wszyscy dorośli kłamią! — i nagle wystrzelił, a strzał przeleciał tuż obok mojej głowy, wbijając się z ścianę.
Gdybym się ruszyła choć o milimetr, rozorałby mi policzek.
Niby to wiedziałam… lecz nawet się nie przestraszyłam.
— Masz dobrego cela — wyznałam, sama zadziwiona swoim spokojem.
Trupy to jedno, jednak on niemal mnie zabił — dlaczego w tak trudnych i niebezpiecznych sytuacjach potrafiłam zachować spokój? I co więcej, dlaczego miałam wrażenie, że to nawet nie spokój, a zwykła obojętność?
— Jeden centymetr i byś mnie zabił — zauważyłam, gdy spojrzałam do tyłu na ścianę. Było blisko — zbyt blisko. Jednak, gdy znów na niego spojrzałam, zauważyłam coś. — Czy teraz ci trochę lepiej? — zapytałam, wyczuwając kolejne dziwne nuty w swoim głosie.
Chłopcy spojrzeli na mnie ciągle drżąc, lecz starszy jak zauważyłam trochę się uspokoił po tym wystrzale. Po chwili poszli na drugi koniec pomieszczenia.
Obserwowałam ich w ciszy, oparta o ścianę — mieli na oko jakieś dwanaście i czternaście lat. Były to dzieci w każdym znaczeniu tego słowa.
Co takie maluchy tu robiły, na dodatek dwa poziomy wyżej? Naprawdę pozabijali osoby z poprzednich poziomów? Trudno było mi to sobie wyobrazić — za bardzo się bali.
Na dodatek… byli dość podobni, a ich zachowanie świadczyło o zażyłości. Może byli braćmi? W sumie nie zdziwiłoby mnie to. Jednak czy tak w istocie było?
— I czego się lampisz? — zapytał w końcu ten starszy, a ja wyznałam:
— Ciekawi mnie, jak się tu dostaliście i jakim cudem jeszcze tu jesteście.
— A co, myślisz, że jesteśmy tacy bezbronni? — zapytał i podszedł do mnie już odważniejszy, by pokazać mi swój identyfikator.
Pisało tam: „SM — Poziom 14”.
„SM”… Kolejny Seryjny Morderca. Spojrzałam na niego, myśląc przy okazji o swojej wcześniejszej hipotezie. Widać mój pomysł na temat oznaczeń i tego, że kolejność ich podania w Regułach nie jest przypadkowa, to zwykła bzdura.
Wyglądało na to, że poziomy były tworzone przypadkowo i nie mają zbyt wiele wspólnego z oznaczeniami.
Choć tyle udało mi się ustalić.
— Teraz widzisz — rzekł groźnie, wyrywając mnie z zadumy. — Nie zawaham się ciebie zabić. Powiedz coś, co mi się nie spodoba, a od razu udasz się na tamten świat.
Zamrugałam i zapytałam zaciekawiona, przechylając głowę:
— Kiedy zabiłeś gościa z poziomu niżej?
— A co cię to interesuje? — zapytał, wyraźnie zaskoczony.
— Ponieważ ja także zabiłam tam Opiekuna. Z tego co się zorientowałam był tam dość długo… podobnie jak Seryjna Morderczyni z Poziomu 15.
Wyprostował się wolno w szoku.
— Zabiłaś także osobę z Poziomu 15?
— Nie miałam innego wyboru — wyznałam. — Chciała naszpikować mnie jakimiś lekami, które miały mnie wykończyć. Jak zdałam sobie sprawę, że stamtąd nie ucieknę, jedyne co mogłam, to przeżyć.
Patrzył na mnie chwilę intensywnie.
— Dostałaś się do Reguł? Sama?
— Inaczej by mnie tu nie było — zauważyłam. — Chcę stąd wyjść — mam w nosie tego zasranego „cieniowatego”, który zachowuje się jak stuknięty doktorek. Mam zamiar opuścić to coś, w czym jesteśmy i wrócić na powierzchnię.
Wtedy się zaśmiał… lecz nie był to śmiech szaleńca.
To był śmiech pełen bólu.
— Stąd nie ma ucieczki — wyznał. — Razem próbowaliśmy znaleźć klucz do windy… jednak nie mamy nawet pojęcia, gdzie go szukać.
Usiadł przy przeciwległej ścianie, skulony jak małe dziecko.
— Próbowaliśmy wszystkiego — trząsł się lekko. — Nawet Trzynasty nie potrafi nas stąd wydostać.
— „Trzynasty”? — zapytałam. — Chodzi ci o Opiekuna tego piętra? To nie któryś z was?
— Ja… Ja się przejęzyczyłem…
— Braciszku, zaufajmy jej — poprosił nagle młodszy z chłopców.
— Ale…
— Trzynasty nie jest zły… może ona też?
Starszy spojrzał na mnie nieufnie, a ja wyznałam:
— Nie pamiętam nic sprzed czasu, jak ocknęłam się na piętnastym poziomie. Jedyne, co wiem, to to że mam dość szybkie reakcje, potrafię logicznie myśleć i że w pewnych sytuacjach, które powinny mnie przerażać, czuję tylko obojętność. Nie mogę zagwarantować wam, że jestem dobra… ponieważ nie pamiętam tego, kim byłam — wyznałam najbardziej szczerze, jak potrafiłam. — Plakietka mówi, że byłam Psychicznym Mordercą, jednak sądzę, że może to być też zwykłe kłamstwo. Sposób na pogrywanie z nami przez tego, kto tu panuje.
Patrzyli na mnie obaj jak na kosmitkę.
— Sądzi pani… że te plakietki mogą być fałszywe? — spytał starszy, wymieniając spojrzenie z młodszym.
— Nie wiem — wyznałam szczerze. — Jednak… sądzę, że mogą być one na równi kłamstwem, co prawdą.
— Trzynasty… — zaczął nagle młodszy. — Trzynasty mówił to samo. Musi z nią porozmawiać — rzekł poważnie do starszego.
Tamten jednak parsknął:
— Myślisz, że ten psychol Cień nas znów do niego wpuści? Raz zrobił nam łaskę, żebyśmy mogli opatrzyć mu rany.
— Rany? Dlaczego jest ranny? — zapytałam.
Starszy milczał, jakby przepełniony winą, więc to młodszy powiedział:
— Chcieliśmy odpłacić się Cieniowi i rozwaliliśmy część kamer na tym poziomie — wyznał. — Wściekł się, bo dla niego oglądanie nas wszystkich to najlepsza rozrywka. Trzynasty… wziął na siebie naszą karę — dokończył cicho, widać tak samo czując się winnym, co jego towarzysz.
— Trzynasty… jakie ma oznaczenie? — zapytałam, wcale nie mając ochoty gadać z kolejnym Gwałcicielem.
Starszy jednak wyznał:
— Jego oznaczenie to: RM — Poziom 15—13.
— 15—13? — zapytałam zdziwiona, na co młodszy rzekł:
— Nie zauważyła pani? Pani identyfikator także się zmienił — i podszedł, by go przede mną położyć.
Faktycznie — pisało tam 15—14.
Jakby plakietka oznajmiała, na których poziomach zabiło się Opiekunów.
— Czy mogę porozmawiać z Trzynastym?
— Po co? — zapytał starszy. — Jest pani tu zamknięta tak samo jak my. Nic nam nie pomoże się stąd wydostać — po prostu nie ma na to szans.
— Zaskoczę cię — wyznałam wtedy i poczułam, że pierwszy raz się uśmiecham. — Ponieważ zażyczyłam sobie pewną rzecz, która może nam bardzo pomóc.
Rozdział 2
PM — Poziom 15—14
Chłopcy zaprowadzili mnie do jednego z „budynków”, który był jakoś dziwnie na uboczu. Gdyby mi go nie pokazali, chyba nawet bym nie zwróciła na niego szczególnej uwagi.
— Kurna mać! — krzyknął nagle starszy i wrzasnął w niebo: — Ty popieprzeńcu! On umrze jak tak dalej pójdzie!
— Zamknij się smarku, jeszcze żyję — usłyszałam głęboki, lecz dość słaby głos.
Po chwili rozległo się ziewanie.
— A miałem taki przyjemny sen. Czego znowu chcesz? Spanie to jedyna przyjemność w tym popierdolonym bagnie.
— Przyprowadziliśmy kogoś — wyznał i zapadła cisza.
— Żartujesz sobie ze mnie? — zapytał w końcu i chyba od złości zaczął się rozbudzać, bo brzmiał już znacznie wyraźniej. — Nadal jesteś tak naiwny, żeby zostawiać tych popieprzeńców żywych? Na co liczysz? Że ktoś nam pomoże? Naprawdę masz nasrane we łbie.
— Ona jest inna! — zawołał wtedy młodszy, a głos Opiekuna trzynastki stał się ostrzejszy:
— Ty też? Na dodatek „ona”? Nie wiecie, że najgorsze mendy są kobietami?
— To dość słabe określenie w ustach faceta, który tak odzywa się przy dzieciach — zauważyłam i nie wiem czemu, ale po raz pierwszy wyczułam w swoim głosie lekką, niezamierzoną naganę.
Tyle mnie spotkało w przeciągu ostatniej doby, a zbulwersowałam się tym, że facet mówi brzydko przy dzieciach? Chyba to Ja miałam nasrane we łbie.
— A tak poza tym, to się z tobą zgadzam — dodałam, czując, że mój głos wraca do normalności. — Kobiety to suki.
Ledwo użyłam tego określenia i źle się z nim poczułam. Nie chodziło o to, że teraz sama przeklęłam przy dzieciach — czułam, że chodzi o mnie. Chyba rzadko przeklinałam i zwyczajnie tego nie lubiłam.
Jednak w tej sytuacji… wiedziałam, że nie mogę wymięknąć. Mogliby uznać mnie za słabą, a to oznaczało przysłowiowy „gwóźdź do trumny”. Tyle że w tym przypadku… na przysłowiu by się to nie skończyło.
Trzynasty milczał przez chwilę, aż nagle usłyszałam głuche:
— Ona tam z wami stoi?
— Nie, leży — rzekłam sarkastycznie, nie wiedząc tak naprawdę, skąd te wszystkie reakcje.
Do tej pory nie czułam nawet za bardzo irytacji, poza tą jedną chwilą, gdy wydarłam się na pielęgniarkę. Tymczasem teraz…
— To się źle skończy — wymamrotał, jednak dość głośno, by go usłyszeć. — Mam nadzieję, że jest chociaż związana?
— A co ty sobie o mnie myślisz? Oczywiście, że tak! — krzyknął starszy.
— Za nogi i ręce? Bo oczywiście zakneblowana nie jest.
— No… — zawahał się starszy, a ja westchnęłam i powiedziałam:
— Zejdź z dzieciaka. Mam związane ręce, lecz nogi nie. I — zauważmy — że gdybym chciała ich załatwić, nogi powinny mi wystarczyć.
Obaj chłopcy, jak za komendą, odskoczyli ode mnie w tym samym momencie. Widać nawet o tym nie pomyśleli.
— …a więc czego chcesz? — zapytał w końcu i znów ziewnął. — Jak chcesz mnie zakatrupić, to stań w kolejce. Cień szykuje się na mnie od jakiegoś czasu, bo nie podoba mu się, że dzieciaki z niego drwią.
— Chce cię zabić i dać im nauczkę — rzekłam domyślnie, a ten znów ziewnął.
— Taa… — przyznał w końcu. — Jednak Cień lubuje się w torturach — minie jeszcze trochę czasu, zanim pozwoli mi wykitować. A teraz spadajcie, chcę spać.
Skoro tak…
— A co, jeśli ci powiem… — zaczęłam — …że posiadam wskazówki, które mogą pomóc nam otworzyć i załączyć windę na następne piętro?
— Odpowiem na to, że śnisz na jawie i od bycia tutaj już ci odbija.
— Otrzymałam wskazówki od Cienia — rzekłam, używając widać powszechnej nazwy na tego cienistego, walniętego psychola.
Przez chwilę Trzynasty był absolutnie cicho, lecz zapytał w końcu:
— Skąd?
Jak widać, ciekawość zwyciężyła.
— Zanim wyszłam z windy, poprosiłam go o nie — wyznałam, a chłopcy wbili we mnie zdumione spojrzenia.
— Pierdolisz — wymamrotał, wyraźnie w szoku, a ja wyznałam:
— Nie mam nastroju do żartów. Moim celem jest wyjście z tego czegoś w jednym kawałku. Nie oczekuję, że mi od tak uwierzysz… jednak planowałam porozmawiać z kimś, kto, tak jak ja, ma na tyle silną wolę, by walczyć o wolność.
— …a co z niższymi poziomami?
— Na piętnastym zabiłam stukniętą pielęgniarkę — wyznałam. — Była tak obłąkana, że nie zamieniłam z nią żadnego logicznego zdania. Na czternastym dowiedziałam się paru rzeczy… jednak Opiekun tego piętra miał oznaczenie SG i w pewnej chwili mu odwaliło.
— Trafiłaś w tym ciemnym pokoju na gwałciciela? — zapytał nagle cicho, a ja przyznałam:
— Tak.
— …jak mu uciekłaś? — zapytał, a ja czułam się coraz dziwniej, słuchając jego głosu.
— Używając pierwszego życzenia — wyjaśniłam, postanawiając na razie o tym nie myśleć. Sytuacja wymagała koncentracji, a nie deliberacji na temat nieznanych reakcji własnego ciała. — Kiedy ujrzałam tamten pokój, zastanowiło mnie, dlaczego jest w nim aż tak ciemno. Tknęło mnie to i poprosiłam, by Cień oświetlił cały poziom.
Milczał dość długo, aż w końcu parsknął lekkim śmiechem.
— Widzę… że jesteś dość sprytna. Jednak czy dość?
Patrzyłam na drzwi, jakbym chciała spojrzeć na niego.
— Nie dowiemy się, póki tego nie sprawdzimy.
— …a więc zróbmy tak. Uwolnij mnie stąd i jeśli uda nam się wszystkim wyruszyć wyżej… będziesz we mnie miała sojusznika.
Tym razem to ja milczałam, patrząc na drzwi, rozważając to przez moment.
W końcu stwierdziłam:
— Umowa stoi.
Rozdział 3
PM — Poziom 15—14
Po tym, jak się dogadaliśmy, starszy z chłopców zapytał:
— Mogę ją rozwiązać?
— Ustalmy jedno, złociutka — rzekł Trzynasty. — Jeśli tkniesz któregoś z nich… Pokażę ci, na czym polega Rytualne Morderstwo.
— Dobrze — zgodziłam się bez wahania.
Po tych słowach starszy z chłopców rozwiązał mnie — poczułam taką ulgę w dłoniach, że dopiero po chwili pojęłam, iż to nie ulga.
— To był kawał supła — wyznałam mu, masując osłabłe nadgarstki, a on wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
— Trzynasty mnie tego nauczył.
Ciekawa byłam, jaki tak naprawdę Trzynasty był. Ta dwójka była do niego bardzo przywiązana — co więcej, wziął na siebie ich karę bez żadnego „ale” i nawet teraz, przy mnie, nie było słychać w jego głosie ani nutki tego, że obwinia ich za swoje obecne położenie…
— Bo się popłaczę — skwitował Trzynasty wyraźnie, a ja poczułam, że znów mam ochotę się uśmiechnąć.
„Od irytacji po uśmiech” — pomyślałam w lekkiej zadumie, uświadamiając sobie, że jego zachowanie wzbudza we mnie bardzo skrajne uczucia. — „Dziwny facet” — uznałam w końcu.
Albo to Ja byłam dziwna.
— A teraz ruszcie tyłki — ponaglił nas, wyrywając mnie z zadumy. — Sądząc po dźwiękach, zaraz znowu zacznie.
Wtedy i ja usłyszałam ten dźwięk — dźwięk, który przypominał mi odgłos ładujących się kabli elektrycznych.
Nim pojęliśmy, co się dzieje, dobiegł nas zduszony krzyk.
— Ten psychol znowu razi go prądem — przestraszył się starszy i spojrzał na kłódkę. — Szlag by to! Nie mamy nawet czym tego przepiłować! Kiedy on, do diabła, to tutaj założył?!
Krzyk zza drzwi stał się mocniejszy i jeszcze bardziej przytłumiony — Trzynasty walczył, by nie krzyczeć otwarcie. Nie wiem jak, ale niemal widziałam go, jak — zaciskając z całej siły zęby — walczy, by nie dać Cieniowi satysfakcji.
Spojrzałam na kłódkę — niestety wiedziałam już, że nie miałam umiejętności włamywacza. Mogłam spróbować roztopić ją kwasem ze swojego noża, ale czułam, że łańcuchy są zrobione z tego samego lub równie silnego materiału, co on, więc kwas nie zadziała. Dziurka od klucza była jedyną opcją…
— Kluczyk — szepnęłam, przypominając sobie to, co dostałam w windzie jako „bonus”.
Zaczęłam przeszukiwać kieszenie.
— Gdzie daliście moje rzecz? — zapytałam chłopców, a ci spojrzeli na siebie.
— Są w naszym pokoju…
— Przynieście wszystko, szybko!
Młodszy pognał bez zastanowienia, a starszy podszedł do mnie.
— Masz coś, co może to otworzyć?
— Nie jestem pewna… jednak sądząc po wielkości, jest na to szansa.
Młody przybiegł z moimi rzeczami, zwiniętymi w jakiś materiał, a ja położyłam wszystko na ziemi.
Znalazłam tam wszystko, co miałam i zdobyłam, odkąd trafiłam do tego bagna. Sięgnęłam po kluczyk, który dla bezpieczeństwa zawinęłam tuż przy ostrzu.
— Klucz? — zapytał starszy, a ja bez słowa włożyłam go w zamek.
Kłódka opadła i wpadliśmy do środka.
Ujrzałam wielkiego niczym niedźwiedź Grizzly faceta, z bardzo długimi, prostymi, czarnymi włosami… Jednak poza nimi jego ciało — a przynajmniej jego większa część — było otulone bandażami, łącznie z fragmentem twarzy obejmującym górną część nosa i skórę pod oczami. Miał nienaruszone usta, teraz wykrzywione z bólu i oczy zamknięte z tego samego powodu. Jego policzki także nie były zasłonięte — miał tam tylko niedużą bliznę, jakby ktoś kiedyś przejechał mu nożem po twarzy.
Wyładowania ustały na moment i usłyszeliśmy:
— Sukinkot daje dziś do wiwatu… — i znów wyprężył się z bólu, rażony prądem.
Nie wiem czemu… lecz jego widok coś mi przypominał. Wrażenie było tak silne, że nie mogłam oderwać od niego oczu.
Dopiero krzyki chłopców mnie otrzeźwiły.
— Jak, to cholerstwo, wyłączyć?!
— Nie da się, chyba że rozwiążecie zagadkę — rozległ się chichot.
Obróciłam się — idealnie naprzeciw krzesła elektrycznego, tuż nad drzwiami, wisiał monitor.
— Cieniu, znowu ty! — krzyknął starszy z chłopców, a ten ponownie zachichotał.
— Chcecie go uwolnić? Może i wam na to pozwolę, z chęcią poznam wasze dalsze perypetie.
Zachowywał się… — uświadomiłam sobie — …jakby to była jakaś telenowela w telewizji.
— …Jesteś odrażający — wyznałam, zdając sobie w końcu sprawę, co wobec niego czuję.
Ten jednak zapytał na to zdumiony:
— Ja? A co powiesz o tej przerośniętej mumii siedzącej za tobą?
— On przynajmniej ma na tyle oleju w głowie, że potrafi sensownie mówić. O tobie tego nie potrafię powiedzieć — rzekłam błyskawicznie.
— Och… słodka moja. Każda twoja wypowiedź, to dla mnie czysta ekstaza.
— Rzygać mi się chce, jak cię słucham — odezwał się mężczyzna za mną, a Cień znów poraził go prądem.
— Cicho piesku — nie pozwoliłem ci mówić. Jeszcze się nie nauczyłeś, że masz się nie odzywać nie pytany?
— Nie jestem psem! — wydarł się wtedy ostro i prąd poraził go jeszcze mocniej.
— Naprawdę? — zapytał tamten, a ja zrozumiałam, że słowo „pies” jest dla wielkoluda określeniem Tabu.
Podeszłam bliżej monitora i zapytałam, chcą odwrócić uwagę Cienia od Trzynastego:
— Mówiłeś, że masz dla nas zagadkę.
— Och, tak! Oczywiście, już mówię — niemal widziałam, jak podskakuje z zadowolenia. -Zagadka brzmi: Przełącznik ukryty w cieniu. Przełącznik ukryty w świetle. Jeden ratuje — drugi zabija.
— I to wszystko?! — krzyknął z rozpaczą starszy z chłopców, na co Cień wybuchł śmiechem, znikając z ekranu monitora.
— Nie wierzę — powiedział młodszy zapłakany, kuląc się przy ścianie. — Jak mamy go znaleźć? Na dodatek… jeśli nawet znajdziemy i wciśniemy zły…
Nagle w pokoju zrobiło się całkiem cicho. Spojrzeliśmy na Trzynastego — opadł trochę do przodu, ze zwieszoną głową. Wyładowania ustały, jednak nie ruszał się, jakby…
— Trzynasty? — młodszy wstał i podszedł do niego zapłakany. — Czy ty… — chciał położyć dłoń na jego dłoni, lecz ja od razu rzuciłam się ku niemu, łapiąc i odciągając w tył.
Starszy znów wycelował we mnie bronią, a ja poprosiłam, widząc, że ich przestraszyłam:
— Nie dotykajcie go teraz — wyładowania nadal przez niego przechodzą. Poza tym, jeśli go dotknięcie, ten cały Cień może znów to załączyć i porazić i was. A wy nie wytrzymacie nawet kawałeczka tego, co on.
— Ale… — mały spojrzał zapłakany do góry, na moją twarz.
Chciałam go uspokoić, lecz nie potrafiłam. Wtedy na szczęście dobiegł nas cichy głos:
— Ona ma racje — Trzynasty drgnął lekko, nie unosząc jednak głowy. Widziałam, jak resztki wyładowań wędrują po jego owiniętych bandażami rękach. Po chwili odetchnął trochę głębiej. — Popierdoleniec — szepnął bez sił. — Ale mi nakopał.
Chłopcy z ulgi aż usiedli, lecz ja podeszłam do Trzynastego i spytałam:
— Jesteś wstanie mówić?
Zaskoczył mnie. Po takiej dawce wyładowań niejeden padłby jak mucha lub stracił przytomność.
— Na razie tak… — wyznał cicho. — Ale jestem wykończony — dodał zmęczony, a ja pomyślałam, że choć to świadczy o tym, że to jednak człowiek.
Był ogromny, potężnie zbudowany i bardziej wytrzymały niż… sama nie wiedziałam.
Facet musiał być niewiarygodnie silny.
— Co ile mniej więcej pojawiają się wyładowania? — zapytałam, odsuwając to na razie.
Niektóre rzeczy musiały poczekać, inne zaś nie, a to — byłam niemal pewna — było pytanie, na które musiał znać odpowiedź. On jednak usłyszawszy je lekko parsknął.
— Trudno jest takie coś wyliczyć bez zegarka.
— Szkoda — wyznałam tylko i zaczęłam rozglądać.
Widać się pomyliłam…
— Co dwie godziny — dobiegło mnie, aż moja myśl się urwała. Spojrzałam na niego, ale ten nadal nie wykonał żadnego ruchu. — Jednak w pewnej chwili przerwa jest dłuższa — około pięciu godzin. Wtedy maszyna nade mną daje mi jedzenie i mogę się napić. Wtedy też śpię.
— Czyli… musi to być czas, kiedy na powierzchni nastaje noc. — Spojrzałam na urządzenia w budynku. — Ten cały Cień jest stuknięty. Dla niego to, że się zabijamy, że cierpimy, jest jak show — telenowela, nad którą myśli, że panuje.
— A nie panuje? — zapytał cicho starszy z chłopców, a ja spojrzałam na niego.
— W pewnym stopniu na pewno — nie chciałam go okłamywać. — To, że dotarłam tutaj tak szybko, też w pewien sposób zawdzięczam jemu.
— Co zrobiłaś? — dobiegło mnie i — rozglądając się po wnętrzu — opowiedziałam im o wszystkim, co zrobiłam na poziomach oraz o tym, co powiedział Cień, gdy zabiłam gwałciciela.
— Stwierdził, że jestem niesamowicie szybka i w zamian za to, bez niczego, pozwoli mi jechać wyżej — dokończyłam.
— Powiedział w ile? — zapytał cicho Trzynasty, a ja wyznałam:
— Stwierdził, że zrobiłam to w czasie jednej doby.
— Doby? — zapytał, w końcu lekko unosząc głowę, lecz nadal ukrywając twarz za włosami. — Zabiłaś dwie osoby, znalazłaś Reguły i trafiłaś tutaj w przeciągu doby?
Spojrzałam na niego bez słowa.
— Tak — przyznałam po chwili.
— Jakie masz oznaczenie? — zapytał mnie wtedy, a ja wyjaśniłam:
— PM — Poziom 15—14. — Przez chwilę milczał, aż nagle pojęłam, że dusi się ze śmiechu. — Dlaczego się śmiejesz?
— Ponieważ ze wszystkich oznaczeń… — tłumił chichot. — Twoje jest chyba najbardziej popieprzone.
— Dlaczego? — zapytałam zaskoczona, a on wyznał ze śmiechem:
— Bo każdy, kto tu trafia, ma w pewien sposób określoną osobowość. Nie wiem, ile jest prawdy w słowie „Morderca” na naszych identyfikatorach, lecz faktem jest, że każdy, kto tu trafia, nie pamięta nic… nic poza tym, jak zabijać, i to w sposób, który jest oznaczony na plakietce.
Spojrzałam na swoją.
— Byłam pełna władz umysłowych, kiedy ich zabijałam — zauważyłam, na co przyznał od razu:
— Tak. I to jest właśnie najgorsze w Psychicznych. Teraz myślisz trzeźwo… lecz w pewnym momencie może ci odbić szajba i staniesz się nieobliczalna. Najlepsze określenie na takich jak ty to chyba „tykająca bomba zegarowa” — i nagle dodał rozbawiony: — Teraz rozumiem, czemu Cień tak bardzo jara się wszystkim, co powiesz.
— Ponieważ nie może się doczekać, aż stracę nad sobą panowanie — podsumowałam, na co usłyszałam:
— Brawo złotko.
Spojrzałam na swoje dłonie — niezbyt duże, z krótkimi paznokciami. Czy naprawdę… czaił się we mnie potwór?
— Posłuchaj… — zaczęłam wtedy i spojrzałam na niego. — Chcę zawrzeć między nami jeszcze jedną umowę.
Uniósł trochę głowę i ujrzałam pomiędzy czarnymi jak atrament włosami jego oczy, które miały dość ostry wyraz… lecz ich kolor był zadziwiająco ciepłym turkusem.
— Jaką?
— Kiedy cię stąd uwolnię i wyruszymy dalej, uczynisz wszystko, by chronić mnie do chwili, aż nie dotrzemy do końca tego bagna.
— Mam być twoim ochroniarzem? — parsknął śmiechem. — A co będę z tego miał?
— Dwie rzeczy — wyznałam. — Pierwsza jest taka, że obiecam ci, iż uczynię absolutnie wszystko, byśmy opuścili to więzienie wszyscy razem.
— A druga? — dopytywał.
— Druga jest taka, że gdy trafimy na poziom z twoją traumą, zrobię wszystko, co konieczne, byś nie pozabijał dzieciaków.
Patrzył na mnie chwilę bez słowa, by w końcu unieść wyżej głowę i spojrzeć bardziej otwarcie.
— Widzę, że wiesz o poziomach.
— Tak. A więc jak?
— Gdzie jest haczyk? — zapytał od razu, a ja wyjaśniłam cicho:
— Jeśli jest tak, jak mówisz… to szaleństwo, jakie mnie ogarnie, może być trudne do opanowania, jeśli nawet nie bezcelowe do okiełznania — spojrzałam na chłopców i zaraz poprosiłam go: — Nie pozwól mi ich skrzywdzić.
Świdrował mnie wzrokiem — zdałam sobie sprawę, że gdyby nie kolor jego tęczówek, byłabym przerażona tym spojrzeniem.
Zupełnie jakby ten kolor zabierał w moich oczach całą grozę tego wzroku…
— Sugerujesz to, co myślę?
— …Kiedy uciekałam na piętnastym piętrze przed pielęgniarką, w mojej głowie pojawiła się jedna myśl: że nie chcę umierać w taki sposób i nie z rąk takiej psychopatki. — Podeszłam do niego, stając naprzeciw jego wielkiego, skrępowanego pasami ciała, okrytego prawie wszędzie bandażami. — Ty jesteś inteligentny i dbasz o chłopców — wyznałam. — Dlatego tylko ty masz prawo odebrać mi życie. Jeśli zacznę stanowić zbyt duże zagrożenie dla was, masz mnie zabić.
Wtedy uniósł głowę tak, bym ujrzała całą jego twarz i oczy — wbijał je we mnie intensywnie, a ja w końcu zrozumiałam, czemu się go nie boję.
Jego oczy… były dla mnie zwyczajnie piękne.
— Jeśli nie zabijesz mnie, próbując stąd uwolnić… to daję ci słowo — obiecał, gdy pojął, że nie odwrócę spojrzenia.
Pokiwałam głową i odeszłam na bok, opierając swobodnie o ścianę. Skrzyżowałam ramiona na piersi i zaczęłam:
— Cieniu, jesteś tutaj?
— Oczywiście kochanie. Nie chciałem wam tego przerywać. Takie słodkie słowa — wzruszyłem się.
— Czyli nie negujesz tego, co powiedział.
— Oj nie… to doprawdy będzie rozkosz. Łamanie cię kawałek, po kawałeczku.
— Powiedz mi coś — poprosiłam. — Jak dobrze nas wszystkich sprawdzałeś, zanim nas tu umieściłeś?
— Bardzo dogłębnie — wyznał uradowany. — Znam wasze lęki. Waszą siłę woli i determinację. Wiem, czego nienawidzicie i wiem wszystko o tym, na co was stać.
— Skoro tak… to rozwiązałam twoją zagadkę.
— Och, więc słucham — rzekł szczęśliwy.
— Przełącznik ukryty w cieniu i przełącznik ukryty w świetle. Jeden ratuje, drugi zabija — rzekłam, troszkę upraszczając jego słowa.
— Dokładnie — przyznał, na co zaczęłam:
— W tym pokoju tak naprawdę jest tylko jeden przełącznik — spojrzałam na plamę światła obok siebie i znajdujący się tam pstryczek. — Przełącznik światła.
— Czyżby on… — zaczął starszy z chłopców, lecz przerwałam mu, pytając: — Dlaczego nigdy nie gasiliście tu światła?
— Nie chcieliśmy, by był w mroku — wyznał młodszy, a ja się uśmiechnęłam.
— Wasze rozumowanie tak naprawdę ratowało my życie — wyznałam i podeszłam do starszego z chłopców. — Podaj mi broń.