E-book
7.35
drukowana A5
32.85
Obietnica

Bezpłatny fragment - Obietnica


3
Objętość:
146 str.
ISBN:
978-83-8273-570-3
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 32.85

Pamiętne lato 1987 roku, na wschodzie Texasu temperatura osiągała 37°C. Czas, niewidoczny dla ludzkiego oka, zwolnił swój bieg. Łany zbóż błyszczały dumnie pomiędzy drzewami, wiatr, jakby umilkł. Słońce powoli, lecz sumiennie podnosiło się ku górze, promienie światła zaczęły rozświetlać pokój Matta. Mężczyzna wstał dziś bardzo wcześnie, spojrzał w okno, po czym poszedł do łazienki, by orzeźwić twarz wodą. Wyszczotkował zęby, poprawił grzywkę, wykonał standardowy poranny rytuał. Chłopak ubrał się w niebieskie spodnie jeansowe, zapinane klamrą, i koszulę w kratę. Obowiązkowo na głowę włożył swój ulubiony kapelusz. Może nie hodował bydła, za to umiał wszystko, co na kowboja przystało. Wyszykowany wyszedł z domu, wsiadł do swojego pickupa i pojechał na cmentarz.

Miejsce to było oddalone od jego farmy o 4 mile, licząc w linii prostej. Matt udał się na grób swoich rodziców, którzy zmarli tragicznie w wypadku. Wpatrywał się w napis wyryty na pomniku: „Choć jesteście daleko, sercem jesteśmy przy was”. Przy grobie leżała biała róża. Matt często się zastanawiał, kto ją zostawiał, lecz nigdy nie udało mu się ujrzeć właściciela. Zerknął jeszcze smutnym wzrokiem po całym cmentarzu, po czym zrobił znak krzyża. Wrócił wolnym krokiem do swojego samochodu. Od śmierci rodziców minęło 7 lat, jedna chwila przekreśliła chłopakowi całe plany na przyszłość. Chciał studiować w wielkim mieście, grać w drużynie futbolowej, zamiast tego był zmuszony przejąć farmę i zaopiekować się młodszym bratem. Pomagał Mattowi w tym sąsiad, stary kawaler Jack, weteran wojny w Wietnamie, twardziel, jakich mało w okolicy. Cieszył się szacunkiem okolicznej społeczności.

Matt nie posiadał sprzętu rolniczego, stare, zużyte sprzedał, a wszystko pożyczał od Jacka. Przed jego domem panował względny porządek. Budynki nie były ogrodzone płotem, dom i znajdująca się nieopodal szopa, pracował w niej razem z bratem. Bracia nie trzymali żadnych zwierząt. Rzucał się w oczy też brak ogródka, przeciwnie do Jacka, stary zrzęda wolał jeść swoje warzywa z własnego dorobku niż te kupione w sklepie. Uważał, że było w nich pełno chemii. To samo tyczyło się mięsa, trzymał zawsze kilka kur i kaczek na własny użytek. Stary kowboj był już zmęczony życiem, w przeciwieństwie do Matta, chłopaka, który żył nadzieją na lepsze jutro. Uwielbiał samochody oraz majsterkowanie przy nich. Pasję tę zawdzięczał staremu poczciwemu sąsiadowi. Matt pracował u siebie, jako mechanik i lakiernik, zebrane zboże sprzedawał. Naprawiał też ludziom w okolicy sprzęty rolnicze, łapał każdą fuchę, która się nadarzyła. Czasami miał dość tego nudnego życia, lecz gdy budził się następnego ranka z nową porcją energii, powtarzał sobie: Jeszcze jeden dzień, wszystko się odmieni.

Wracając do domu, rozmyślał: Jak będzie żył za rok, za dwa lata? Zack, jego brat kiedyś się wyprowadzi. Narzeczona Michelle, piękna kobieta pochodząca z wyższych sfer, powiedziała kiedyś mu wprost, że nie chciałaby mieszkać na prowincji. Co zrobić z ojcowizną? Czym się zająć w życiu? Dużo spraw zaprzątało mu głowę. Wrócił do domu i marzył tylko o jednym, aby zjeść śniadanie. Przed domem wisiała flaga Stanów Zjednoczonych. Co roku dnia 4 lipca dumnie ją wywieszał, jak większość Amerykanów. Wszedł do kuchni, zobaczył Zacka, który siedział przy stole i jadł płatki kukurydziane.

— Śniadanie mistrzów. — Matt z ironią w głosie opisał ich codzienny posiłek, po czym sam wypełnił swój talerz płatkami i zalał mlekiem. Usiadł naprzeciw brata i zaczął jeść. Wpatrywali się bezustannie w miski, jakby to było w tej chwili najważniejsze. Wiosłowanie łyżkami, poranny męski rytuał, aby mieć siłę do pracy, trzeba się porządnie najeść. Od czasu do czasu tylko jeden spojrzał na drugiego, nie rozmawiali ze sobą wiele, nie musieli, wiedzieli o sobie wszystko. Tę ciszę spękanych płatków kukurydzianych przerwał odgłos silnika. Spojrzeli przez duże okno w kuchni, trochę brudne, ale zauważyli jadący samochód. Pod ich dom podjechała narzeczona Matta, wysoka blondynka o niebieskich oczach. Wówczas domownik przerwał jedzenie i czekał niecierpliwie, aż jego wybranka pojawi się w drzwiach. Lekki uśmiech rozpromienił się na twarzy chłopaka, zauważył to Zack i od razu skwitował:

— Nie uśmiechaj się, zaraz się do czegoś przyczepi.

Michelle weszła do domu z dwiema torbami zakupów, po czym od razu podniosła głos na chłopaków:

— Który zaparkował samochód pod samymi drzwiami?!

— To on. — wskazał Zack palcem brata.

Matt podszedł do narzeczonej i pocałował ją w policzek.

— Cześć. — powiedział radosnym głosem chłopak. Przejął od narzeczonej torby z zakupami i położył je na blacie przy zlewie. Michelle zdjęła kapelusz, powiesiła go na wieszaku przy drzwiach. Prześwietliła swoim spojrzeniem całe pomieszczenie, dobrze je znała. Przyjeżdżała, co tydzień do Matta, mimo to nigdy by tu nie chciała zamieszkać, co przy niejednej rozmowie dała do zrozumienia narzeczonemu. Spojrzała na stół.

— A wy, co znowu płatki na śniadanie jak dzieci? — zadała domownikom pytanie z nutą politowania. Jej pytanie pozostało bez komentarza. Zack wiedział, że dziewczyna brata lubiła się naśmiewać z nich. Nawet im to już nie przeszkadzało, znali ją tak długo, że wybaczali jej wszystko. Matt zaczął wykładać zakupy z torby, wówczas podeszła do niego Michelle. Zack spoglądał zza stołu, zaciekawiony zapytał się jej:

— Co nam dobrego kupiłaś?

— Trochę mięsa, masło, olej. Te rolady mają krótką datę ważności, musicie je szybko zjeść. — kobieta pokazała chłopakom rolady mięsne i włożyła je zaraz do lodówki. Matt wziął swój talerz i zaniósł go do zlewu.

— Co byśmy bez ciebie zrobili? — oznajmił narzeczonej. Michelle nie odwzajemniła się pozytywnym komentarzem, zamiast tego jej wzrok przykuł brudny talerz w zlewie.

— Weź to, chociaż popłucz! Później zaschnie i ciężko domyć. — dziewczyna nakrzyczała na chłopaka, jakby był małym dzieckiem, któremu wszystko trzeba tłumaczyć.

Matt odkręcił kran i umył wodą talerz. Wytarł ręce ręcznikiem wiszącym przy kuchence. Michelle otworzyła szafki kuchenne, zobaczyła w nich bałagan, zrobiła krzywą minę.

— Tutaj też ciekawie. Czy wy ogólnie sprzątacie w tym domu? — w głosie dziewczyny było słychać wyraźne niezadowolenie.

Matt oparł się o blat kuchenny, założył ręce jedną o drugą.

— Jak tylko mamy chwilę czasu, ale wtedy wolimy się napić piwa. — odpowiedział szczerze domownik. Nie wstydził się bałaganu. Był zajęty tak pracą, że kwestie sprzątania odsuwał na dalszy plan.

Zack zaniósł swój talerz do zlewu i klepnął brata po ramieniu, następnie cichaczem wyszeptał do jego ucha radę:

— Chłopie, nie żen się.

Michelle odwróciła w jego stronę głowę, spojrzała groźnym wzrokiem.

— Słyszałam.

Zack wyszedł z domu, poszedł pracować do szopy. Matt patrzył, jak narzeczona pospiesznie sprzątała ze stołu okruchy, rzucając je do zlewu. Strzepnęła szmatkę, spojrzała na talerz Zacka w zlewie.

— Ten też nie opłukał talerza. — zniesmaczona mówiła sama do siebie. Odkręciła wodę, następnie spłukała resztki z naczynia. Wszystkie czynności zrobiła bardzo szybko, jakby miała jeszcze dzisiaj zbawić cały świat.

Matt patrzył na nią stęsknionym wzrokiem, jak szczeniaczek czekający na mleko.

— Miło cię znów widzieć. Co słychać w wielkim świecie? — zaczepił pytaniem narzeczoną.

— Nic nowego. — krótko odpowiedziała Michelle, po czym poszła po miotłę, chciała pozamiatać podłogę. Mężczyzna odebrał jej szczotkę z rąk i oparł o ścianę.

— Zostaw to, później się pozamiata. — chłopak zaczął całować w szyję narzeczoną.

— Co robisz głuptasie? — odpychała go ukochana.

— Daj mi chwilę przyjemności. — Matt przyparł swoją narzeczoną do ściany tak mocno, że o mały włos spadłby obraz wiszący nad nimi. Dziewczyna odchyliła głowę narzeczonego.

— Nie tutaj, chodźmy na górę. — zaproponowała narzeczonemu cel ich igraszek. Wiedziała dobrze, że mężczyźni nie samym chlebem żyli, poprowadziła ukochanego za rękę do sypialni na piętro. Zamknęła drzwi na klucz. Pośpiesznie zrzucili wszystkie ubrania z siebie, po czym wskoczyli do łóżka. Kochali się krótko, lecz namiętnie, jakby się nie widzieli latami. Ich nagie ciała przylegały do siebie symetrią patriarchalną. Para dała upust swoim pragnieniom. Po wszystkim nastąpił czas odpoczynku, spowolnienie bicia serc, które waliły, jakby miały zaraz wyskoczyć. Leżeli przez chwilę w swoich objęciach. Dziewczyna przerwała to miłe leżakowanie, wstała i zaczęła się ubierać. Matt był zaskoczony jej postawą, gdzie znów się jej śpieszyło?

— Mam złą wiadomość. — powiedziała stanowczo.

— Jaką? Dallas znowu przegrali? — Matt żartował z drużyny futbolowej, której kibicowała dziewczyna. Michelle położyła się obok niego, opierając się łokciami, spojrzała narzeczonemu prosto w oczy.

— Jadę z ojcem na Florydę, wrócę w niedzielę. — oznajmiła swoje plany. Wiadomość szybko zasmuciła chłopaka. Był podenerwowany, spędzali tak mało czasu ze sobą, a tu znów wyjazd. Jego wzrok uciekł w sufit.

— Po co? — zapytał się, lecz nie chciał znać odpowiedzi. Mogłaby nawet jechać ratować świat lub czynić inne dobre rzeczy, mimo to był zły na narzeczoną. Znów pozostawiała go samego, to stawało się dla chłopaka irytujące. Tatuś kazał, a posłuszna córunia jechała z nim na koniec świata. Matt mógł liczyć tylko na niedzielny wypad do kościoła, nie dalej. Kiedyś było inaczej, gdy się poznali, więcej czasu spędzali razem, było więcej wypadów poza dom. Młodzieńcze lata minęły i czas radości z życia przeszedł na drugi plan.

— Ma podpisać parę umów, chce mnie zapoznać ze swoimi kontrahentami. — Michelle próbowała się wytłumaczyć, chciała zwalić całą winę na swojego ojca.

— Duchem chce, żebyś przejęła jego firmę. Ja ci już powiedziałem, nie widzę się w roli biznesmena. Jestem prostym facetem z prowincji. — Matt przypomniał narzeczonej o swoich planach na przyszłość, planach, w których nie było miejsca na prowadzenie firmy przyszłego teścia. Rozmawiał z nią wielokrotnie na ten temat, mimo to nie przekonał widocznie kobiety do swoich racji.

— Zgodziłam się już. To tylko parę dni, jak wrócę, wynagrodzę ci to. Zgódź się, proszę… — dziewczyna spojrzała potulnym wzrokiem, czekała na odpowiedź narzeczonego. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, żeby mrugnął oczami na tak. Matt nie wytrzymał, opuścił wzrok. — Wiedziałam, że się zgodzisz. — narzeczona pocałowała chłopaka w policzek i wstała.

— Jak wrócisz, pojedziemy do kina? — opierając się o jedną rękę, Matt skierował swoje pytanie do ukochanej.

— OK. Umowa stoi. — Michelle zgodziła się na warunki umowy.

— Obiecujesz? — chłopak chciał mieć pewność. Widocznie po paru latach znajomości nie ufał w zupełności narzeczonej.

— Obiecuję. — odpowiedziała Michelle, wróciła do łóżka, pocałowała narzeczonego. — Kocham Cię. Na razie.

Matt milczał. W tej jednej chwili poczuł pustkę z płynących słów narzeczonej. Powiedziała tak, dlatego że się zgodził. Pewnie, jakby powiedział stanowcze nie, usłyszałby coś innego. Tak to wtedy rozumiał.

Dziewczyna była podekscytowana tym wyjazdem, nigdy nie była na Florydzie. Mimo że słońca jej nie brakowało, to już wyobrażała sobie, jak będzie leżakować na plaży. Wybiegła szybko z domu do samochodu, zdjęła kapelusz i założyła okulary przeciwsłoneczne. Matt wstał z łóżka, podszedł do okna. Jego narzeczona odjechała, nie oglądając się za siebie. Po chwili widział tylko rysy samochodu w chmurze kurzu. Tylko to pozostało po spotkaniu z narzeczoną: kurz i niedosyt. Nie chciał tego usprawiedliwiać w głowie, nie było sensu walczyć z cieniem mgły. Chwila przyjemności z życia się skończyła, nastał czas na ciężką pracę. Ubrał się w strój roboczy, po czym poszedł zanieść jedzenie dla swojego psa. Włochaty Borys wolał siedzieć w budzie, aniżeli prażyć swój nos na słońcu. Matt włożył do budy miskę z jedzeniem, po czym poszedł do szopy po walizkę z kluczami. Zack w tym czasie polerował samochód, nie usłyszał brata.

— Jadę do Jacka! — Matt podszedł do niego i krzyknął mu do ucha.

Zack wyłączył polerkę.

— Co znowu mu się popsuło? — spytał z politowaniem brata.

— Lepiej zapytaj, co ma sprawnego? — żartem odpowiedział Matt. Zabrał potrzebne klucze i poszedł do swojego pikapa. Włożył z tyłu wozu walizkę. Wsiadł do auta, chciał odpalić silnik, ale zauważył białego gołębia na masce. Spojrzał na niego, miał już wyjść, przegonić go, lecz ten odleciał. Odpalił swojego forda, słychać było kamienie wylatujące spod opon. Otworzył szybę, żeby wiatr trochę schłodził wnętrze samochodu. Był dopiero poranek, a dzień zapowiadał się gorący. Po przejechaniu 200 metrów polnej drogi włączył się do drogi asfaltowej. Mimo że farma starego Jacka była oddalona o niecałą milę od farmy Matta, to chłopak musiał pojechać okrężną drogą, omijając pola. Zajmowało to autem cztery minuty. Spoglądał na łany dojrzałej pszenicy. Kurz za samochodem unosił się nawet na asfalcie, nie padało od tygodnia. Matt włączył radio samochodowe, z odbiornika dobiegał refren z piosenki „Angel of the Morning”. Chłopak przetarł pot spływający z czoła, po czym ujrzał stojący samochód na poboczu. Omijając auto, spojrzał w lusterko. Zauważył kobietę zaglądającą pod maskę swojego samochodu. Mimo że się śpieszył, postanowił pomóc nieznajomej. Włączył wsteczny bieg i cofnął, zatrzymał się przed jej samochodem. Wyszedł z auta, spoglądał na kobietę, ubrana była w seksowną krótką spódniczkę i zwiewną bluzkę. Nie wyglądała na miejscową, po rejestracji samochodu Matt stwierdził, że musiała jechać z miasta.

— Dzień dobry. Potrzebna pomoc? — zapytał się nieznajomej dziewczyny.

Kobieta odwróciła się do Matta, poprawiła fryzurę ręką.

— Cześć. Jest pan mechanikiem? — odpowiedziała pytaniem na pytanie kowbojowi.

Matt ujrzał piękną twarz nieznajomej, jego wzrok skupiał się na jej błyszczących zielonych oczach. Przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć dziewczynie. Czas, tak jakby się dla niego zatrzymał, był zahipnotyzowany urokiem dziewczyny. Chłopak uciekł wzrokiem, żeby poukładać myśli i wrócić do rzeczywistości.

— Tak… Tak, może nie z zawodu, ale z zamiłowania. — odpowiedział, opuszczając głowę.

— Ja to mam szczęście. Jechałam, nagle zgasł i kaplica. Nie wiem, co się popsuło! — dziewczyna wymachiwała rękami, wskazując na silnik jej samochodu.

Matt podszedł bliżej do auta nieznajomej, zdjął swój kapelusz i spojrzał swoim bystrym wzrokiem na silnik.

— Niech pani spróbuje odpalić.

— Tylko nie pani, Christina. — dziewczyna wyciągnęła dłoń.

— Matthew.

— Miło mi… Matt idę. Zakręcę…

— OK.

Christi wsiadła do swojego samochodu, próbowała go odpalić. Matt patrzył na silnik i sprawdził ręką przewody. Po chwili jego głowa wyłoniła się spod maski.

— Dobra, wystarczy.

Christi wysiadła z auta, podeszła do chłopaka.

— Cewka padła. — mężczyzna szybko zdiagnozował usterkę.

— To źle?

— Dalej nie pojedziesz, ale po wymianie na nową powinien odpalić.

— I co teraz? — Christi zadała pytanie zagubionym głosem, jak mała dziewczynka, która trafiła do krainy Oz i bez samochodu nie wydostanie się z tego świata.

— Trzeba jechać do miasta zamówić nową. — odpowiedział ze spokojem w głosie Matt. Dla mechanika to był mały problem. Wystarczyło popsutą część wymienić na dobrą, tyle filozofii. Jak to mawiał Zack: Oczywista oczywistość.

— Ja właśnie z miasta jadę. — dziewczyna wskazała chłopakowi kciukiem kierunek, z którego podążała. Nie chciała znów wracać i pokonywać tej samej drogi.

— Dokąd, jeśli mogę zapytać? — Matt zadał pytanie urodziwej Christi. Spoglądał na jej uśmiech, nadawał jej tyle wdzięku. Bóg miał odwagę połączyć to wszystko w całość, stworzyć anioła we wcieleniu kobiety. Wiedział już, skąd ten anioł pochodził, ale chciał poznać cel podróży tego niebiańskiego zjawiska.

— Do wuja, Jacka Pena. Mieszka tutaj niedaleko. — odpowiedziała Christina, wskazując ręką na pobliskie farmy.

Matt ucieszył się, słysząc odpowiedź dziewczyny, zamierzał jej pomóc w dotarciu do celu. Wiedział, że będzie miał okazję pobyć dłużej z nowo poznaną kobietą.

— Do starego Jacka? Też tam jadę. Możesz jechać ze mną? — chętnie zaproponował pomoc.

— A co z moim autem? — zapytała zaniepokojona dziewczyna.

Chłopak spojrzał na niebieskiego mustanga Christi, bez namysłu odpowiedział:

— Weźmiemy auto na hol. Masz linkę?

Dziewczyna wahała się z odpowiedzią.

— Linkę holowniczą? Dobra, wezmę swoją. — Matt szybko zauważył niepewność dziewczyny, poszedł do swojego auta, wyjął linkę i przyniósł. Jeden koniec dał Christi, żeby podpięła do swojego samochodu, a drugim końcem zaczepił do pikapa. Wrócił do dziewczyny, która stała jak ta sierotka. Matt zrozumiał, że to dziewczyna z miasta i raczej takie rzeczy były dla niej obce. Usprawiedliwił ją w myślach.

— Ja zapnę. — wziął linkę z jej dłoni i schylił się przed autem, szukał zaczepu.

Christi zerknęła na niego, cieszyła się, że ją we wszystkim wyręczał.

— Dzięki, nigdy tego nie robiłam. To znaczy, nigdy nie było okazji. — poprawiła niezdarnie swoją pierwszą wypowiedź. — To znaczy… aj pogubiłam się w zeznaniach.

Matt się uśmiechnął, ponieważ słowa dziewczyny przywodziły mu na myśl co innego. Rozejrzał się, chyląc swoją głowę pod zderzak samochodu.

— Nie masz zaczepu? — zapytał się kowboj, nie mogąc znaleźć miejsca na podpięcie linki.

— Był, ale się urwał. — odpowiedziała wesoło dziewczyna ze swoim specyficznym podejściem do życia.

— Spróbuję podpiąć pod wahacz. — Matt położył się na gorącym asfalcie. Wsunął się pod samochód, zrobił przy okazji oględziny podłogi. — Dół to tu jeszcze zdrowy. — ocenił stan podwozia. Nie zauważył jednak, jak zsunęły się mu jeansy, tak, że widać było kawałek jego tyłka. Zauważyła to Christi i skomentowała.

— No właśnie widzę. — pojawił się delikatny uśmiech na jej twarzy.

Matt wyczołgał się powoli, otrzepał spodnie i podciągnął.

— Jeszcze tutaj. — Christi strzepnęła ręką kurz z jego koszuli.

— Jechałaś kiedyś na holu?

— Na kacu tak, ale nigdy nie na holu. — Christi starała się być zabawna, próbowała zaimponować chłopakowi.

— Zawsze musi być ten pierwszy raz. Będę jechał wolno, trzymaj odległość.

— Postaram się. — odpowiedziała krótko Christina, lecz w jej głowie narodziła się myśl o trzymaniu się z dala od niego. Chciała to żartobliwie skomentować, ale się powstrzymała. Matt szybko wpadł jej w oko. Biedna dziewczyna z miasta wpadła w tarapaty i spotkała przystojnego dżentelmena. Ilu kobietom to się zdarzało w życiu? Jej to się przytrafiło pierwszy raz. Miała nadzieję, że to nie będzie jednorazowe spotkanie. Matt wsiadł do samochodu, chciał ruszyć, lecz coś go blokowało. Wysiadł z auta i podszedł do samochodu dziewczyny.

— Dlaczego nie jedziemy? — zapytała się niewinnie Christi.

Matt włożył rękę do jej samochodu i opuścił hamulec ręczny.

— Ręczny. — wskazał szybko źródło problemu.

Do kobiety dotarł fakt, jaką gafę zaliczyła. Zaczęła się z siebie śmiać, machnęła ręką, żeby się uspokoić. Matt też się uśmiechnął, wracając do swojego auta.

Po przejechaniu 500 metrów skręcili w drogę na farmę wujka dziewczyny. Wjechali na podwórko. W oczy kobiety rzucił się przewalający drewniany płot i wszechobecny bałagan na podwórku. Znajdowało się tam pełno sprzętów rolniczych, porozrzucane deski, a w rogu zmagazynowany złom. Tak wyglądała farma zamieszkiwana przez starego kawalera. Brak było tam kobiecej ręki. Matt stanowczo zahamował. Zgasił silnik, chciał wysiąść, po czym poczuł lekkie uderzenie z tyłu samochodu. Christi spoglądała na budynki, nie zdołała wyhamować i uderzyła w hak przy tylnym zderzaku pikapa. Siedziała skulona, zagryzając zęby, obawiała się, co powie na to nowo poznany mężczyzna. Matt zerknął na tył swojego pickupa.

— Przepraszam, zagapiłam się. — dziewczyna próbowała się usprawiedliwić.

— Doszedł ci zderzak do klejenia, zatrzymał się na moim haku. — Matt ze spokojem w głosie ocenił szkody. Otworzył dziewczynie drzwi.

— Dzięki Bogu. Moim złomkiem to się nie przejmuję i tak jest poobijany ze wszystkich stron.

— Nie mów, jeszcze się trzyma jak na swoje lata.

— Ile Matt jestem ci winna za holowanie? — Christi chciała sięgnąć po swój portfel.

— Nie żartuj i tak jechałem w tę stronę. Na długo przyjechałaś?

— Na całe wakacje. Mam pomagać wujowi.

— Jack to twój wujek? — Matt był bardzo zdziwiony. Jack nigdy nie wspominał, że miał siostrzenicę, ogólnie mało mówił o swoim życiu. Był bardzo zamknięty w sobie, każdy tłumaczył to traumą z wojny.

— Moja ciotka i Jack są rodzeństwem przyrodnim. To tak, jakby był. Szósta woda po kisielu. — dziewczyna tłumaczyła Mattowi, gdy podszedł do nich gospodarz i wyciągnął ręce, żeby ją uściskać.

— Moja chrześnica. Jak ty urosłaś? — Jack dawno nie widział Christi, przytulił ją mocno.

— Witaj wujku.

— Szkoła skończona? — wujaszek zadał pytanie podejrzliwie.

— Z wyróżnieniem. — odpowiedziała dumnie dziewczyna.

Jack spojrzał na sąsiada, który stał z boku i oczekiwał na rozwój zdarzeń.

— Widzę, że poznałaś Matta.

Dziewczyna patrzyła dumnym wzrokiem na wybawiciela.

— Gdyby nie on tkwiłabym tam na pustkowiu. Padła…? — Christi zwróciła głowę do chłopaka z prośbą o podpowiedź.

— Cewka. — Matt odpowiedział krótko i na temat, nie musiał staremu mechanikowi tłumaczyć nic więcej.

— Co by te kobiety zrobiły bez nas? Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz spała. — Jack wziął walizkę dziewczyny. Christi rzuciła spojrzenie na Matta, po czym potulnie podążyła za wujaszkiem. Pierwszy dzień na wsi i tyle wrażeń na początek. Chłopak stał i patrzył, jak się oddalali, szli w stronę domu. Weszli już na werandę, gdy do młodego kowboja dotarło, że stał jak ten słup na festynie. Zawołał do Jacka:

— Jack! A ja, co mam robić?

Starzec odwrócił się i odpowiedział:

— Odpal starego Macka.

Chłopak spojrzał na stary ciągnik pod stodołą i krzyknął:

— Ale on nie odpala.

— No co ty nie powiesz geniuszu? — skwitował ze swoim sarkastycznym poczuciem humoru Jack, po czym wszedł z Christi do domu.

Matt odpiął linkę holowniczą i rzucił ją niezwiniętą do auta. Zabrał klucze z paki i poszedł do ciągnika. Położył skrzynkę na ziemi, otworzył maskę, wziął jeden duży klucz, stuknął nim w silnik.

— Sezamie napraw się. — z ironią w głosie zabrał się do naprawy. Od czasu do czasu spoglądał na dom z myślą, że choć przez chwilę ujrzy twarz dziewczyny. Christina, piękne imię, zastanawiał się w myślach, kim była ta dzisiejszego dnia poznana dziewczyna. Wiedział, tylko że mieszkała w mieście i dopiero, co ukończyła szkołę. Musiała być młodsza od niego o 4 lata. Czy zostanie na dłużej? Co jeszcze mu się przydarzy? Na chwilę zapomniał o swoich problemach. Rutyna w jego życiu zniknęła i zaczął czuć coś nowego, jakby świeży powiew wiatru. Zegar czasu zatrzymał swe odliczanie, wszystkie myśli w głowie kłębiły się wokół Christiny. Jego dusza chciała jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego o pięknej przybyszce. Chłopak tak się zamyślił, że przestraszył go Jack, który położył rękę na jego ramieniu.

— Nie bój się żołnierzu. Jak ci idzie? — gospodarz zapytał młodego mechanika, był ciekaw postępów przy naprawie jego ciągnika.

— Wał jest uszkodzony. Muszę to wykręcić i zamówić nowe części. — Matt wskazał kluczem na uszkodzoną cześć.

— Jak mus to mus. Zamów tę cewkę do mustanga Christi, ja oddam ci pieniądze. — Jack zwrócił się z prośbą do chłopaka, spoglądając na samochód chrześnicy.

— OK. — odpowiedział bez zastanowienia Matt.

Jack zauważył, jak chłopak spojrzał na jego dom. Jego spojrzenie tłumaczyło wszystko. Nie był ciekawy wyglądu starego domu, który widział już tysiąc razy. Ta ciekawość musiała w nim wzbudzić nowa lokatorka.

— Co słychać u Michelle? — gospodarz próbował odwrócić myśli Matta, nakierować je z powrotem na dobre tory.

— Pojechała na Florydę ze swoim ojcem. — odpowiedział bez przekonania. W głosie chłopaka wyczuwalne było niezadowolenie.

— I tak można liczyć na kobiety. Zamiast pomagać facetom, to się wożą. — starzec jednomyślnie przyznał rację młodemu kowbojowi. Stara szkoła uczyła: Zawsze razem, mąż z przodu, żona zawsze obok. Tak tworzyli jedność, którą nikt nie mógł rozłączyć. Mimo że nie byli jeszcze małżeństwem, Jack traktował Matta i Michelle jak jedno drzewo.

Gdy tak rozmawiali, podeszła do nich Christina, była już przebrana. Założyła spodenki jeansowe, obcisłą koszulkę i kapelusz kowbojski, który znalazła w domu wuja. Stanęła dumnie przed mężczyznami.

— I jak? — zapytała dziewczyna, obracając się wokół siebie.

Wzrok Matta skupił się tylko na niej. Tak niedawno widział miejską dziewczynę, za sprawą zmiany ubrań, wyglądała, jakby mieszkała od dziecka na wsi.

— Nieźle. — pochwalił dziewczynę. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. Był zachwycony.

Christi zauważyła, że przykuła ich uwagę. Głównie chciała wywrzeć wrażenie na Macie.

— Wreszcie wyglądasz jak człowiek. A pazurki? — Jack, jak zawsze ze swoim swoistym poczuciem humoru, jak na starego prowincjusza przystało, skomentował nowe ubranie chrześnicy.

— Obcięłam przed wyjazdem. — Christi pokazała rękę.

— Zmyj jeszcze ten makijaż z twarzy, tu ci się nie przyda. — Jack pokazał palcem na twarz dziewczyny.

— Kto wie? — Christi patrzyła uwodzicielsko na Matta. Zauważył to wujaszek.

— Matt jest już zajęty, a oprócz niego odwiedza mnie tylko listonosz, ale jego nie polecam. Nie myje się i ma krzywe zęby. — Jack zrelacjonował chrześnicy, w jakiej obecnie znalazła się sytuacji. Obóz pracy na wsi, żadnych miłosnych uniesień.

— Uuu masakra. To co mam robić? — dziewczyna zacierała ręce do pracy. Była pełna zapału. Całe życie mieszkała w mieście, nie wiedziała jeszcze, w co się wpakowała.

— Chodź, oprowadzę cię po farmie.

Jack powoli oprowadzał Christi. Chciał się pochwalić swoim dobytkiem. Dziewczyna spodobała się Mattowi w tych seksownych spodenkach. Kiedy mężczyzna kończył pracę przy traktorze, zauważył jak Jack  bez chrześnicy. Zastanawiał się, gdzie mógł ją pozostawić. Chyba nie dał jej pierwszego dnia ciężkiej pracy? Choć może tak, Jack był sknerą i był do tego zdolny. Za chwilę usłyszał wrzaski Christiny. W myślach przyznał sobie rację.

— Pomocy! Weźcie to ode mnie! Jack! — krzyczała Christi, jakby ją ktoś ze skóry obdzierał.

Matt pobiegł za szopę i zobaczył, jak dziewczyna stała na drewnianej skrzynce. Wokół niej było pełno kur. Podszedł do niego Jack i oparł się o siatkę.

— Koguty chciały się tylko z tobą zaprzyjaźnić. — żartował z chrześnicy.

— Weźcie te bestie ode mnie. — błagalnym głosem dziewczyna prosiła o pomoc.

— Oj, czarno to widzę. Matt, uratuj tę sierotkę. — Jack miał niezły ubaw z dziewczyny.

Chłopak wszedł do zagrody, wziął Christi na plecy i wyniósł na zewnątrz.

— Dziękuję, znowu mnie uratowałeś.

— Byłem w pobliżu. — odpowiedział, jak zawsze skromnie Matt.

— A gdzie te jajka, co miałaś pozbierać? — Jack szybko przerwał im rozmowę.

— Tam. — Christi pokazała palcem koszyk, który zostawiła obok skrzynki.

— Ja przyniosę. — Matt poszedł po koszyk, a gospodarz patrzył na Christi z zawodem.

— I co ja mam ci dać do roboty, jak ty małych zwierzątek się boisz? — zadał pytanie chrześnicy.

— Wszystko, byle z dala od tych bestii. — dziewczyna odeszła jeszcze dalej od zagrody. Matt przyniósł koszyk z jajami.

— Weź to i usmaż nam jajecznicę. — Jack wziął koszyk od chłopaka i podał dziewczynie.

— OK. — Christi poszła do domu.

— Matt! A ty gdzie? Chodź ze mną, pomożesz mi. — gospodarz zawołał chłopaka, który się oddalał od niego.

— A ciągnik? — chłopak kiwnął głową na starego Macka.

— Nie odpala, nigdzie nie pojedzie. Mam dla ciebie prostszą robotę.

Jack zaprowadził chłopaka do nowej pracy. Matt w upale kopał dół obok domu. Szambo się zapchało, musiał odkopać rurkę, aby ją udrożnić. Lał się z niego pot niesamowicie. Prostsza robota, powtarzał sobie w myślach, ale z tego Jacka żartowniś.

— Gdzie ta rurka? — zapytał się zniecierpliwiony chłopak.

— No gdzieś w tym miejscu. Już powinno ją być widać. — Jack stał nad nim jak esesman nad ofiarą, obserwował jego pracę.

— Dwudziesty wiek i trzeba łopatą kopać. — Matt zdenerwowany był tym kopaniem w upale. Już wolałby majsterkować czy zbijać płot. Tyle czasu stało to zapchane, a teraz, gdy Jack miał gościa, uznał, że trzeba uruchomić znowu szambo, żeby nie latać do wychodka za stodołę. Miał rację, jak zawsze, tylko dlaczego, jak zawsze, najgorsza robota przypadała jemu? Rozmyślał chłopak.

— Było się uczyć, tam coś widać. — pokazał Jack palcem miejsce w dole.

— To butelka. — Matt odkopał butelkę, wziął ją i wyrzucił szybko z dołu. Nadeszła Christi, spojrzała na rozebranego po pas kowboja, na jego zalane potem mięśnie. Był to rzadki widok, jak dla niej. Wahała się przez chwilę, ale z uśmiechem powiedziała:

— Przepraszam, że to tak długo trwało, ale nie mogłam znaleźć patelni. No i oleju. No i zapałek, ale w końcu się udało. Obiad gotowy.

— Idziemy, zgłodniałem od tej pracy. — Jack podniósł się, następnie zaczął zmierzać do domu.

— Ty? — Matt zapytał Jacka z ironią. Wyszedł z dołu i założył swój podkoszulek.

Poszli wszyscy do domu. Jack umył ręce i twarz przy zlewie w kuchni, po nim to samo zrobił Matt. Zasiedli do stołu, był mały, kwadratowy. Jack nie potrzebował nigdy większego. Był starym kawalerem, którego odwiedzał tylko Matt.

— Smacznego. — Christi podała talerze z jajecznicą.

— Co to? — Jack nieufnie patrzył na naczynie z jedzeniem, skrzywił wargi.

— Jajecznica po miastowemu.

— Bez boczku? — wujaszek z niezadowoleniem zapytał się chrześnicy.

— Chciałam coś dorzucić, ale wszystko, co jest w lodówce jest starsze niż ja. — dziewczyna kiwnęła głową na lodówkę, opierając się o blat regału.

Matt spróbował pierwszy dania.

— Dobre. — pochwalił miastową kucharkę, danie smakowało chłopakowi. Był bardzo głodny, machał widelcem, jakby tydzień nie jadł. Christi przysiadła się do stołu i patrzyła na mężczyzn.

— Dobre. — Jack przyznał niechętnie pochwałę chrześnicy.

— Smakuje wam? — zapytała z dociekliwością dziewczyna.

— Tak. — odpowiedzieli mężczyźni.

— To będę smażyła jajecznicę codziennie. — wesoło oznajmiła Christi swoje plany na przyszłość, próbując podpuścić mężczyzn.

— Nie! — odpowiedzieli równocześnie obydwaj.

— A mam was. — udało się dziewczynie ich podejść. Nagle wszyscy usłyszeli klakson samochodu. Christi wyjrzała przez okno i zapytała:

— Kto to?

Jack siedział przy stole, spoglądał przez okno. Poznał znany mu dobrze niebieski samochód.

— Listonosz, wyjdź do niego, bo ja jak go widzę, odechciewa mi się jedzenia. — powiedział do chrześnicy.

Kobieta wyszła przed dom. Listonosz, gdy tylko zauważył jej piękną twarz, zaczął z nią od razu flirtować:

— Dzień dobry panienko, przesyłkę mam. Gospodarza nie ma?

— Wujek jest zajęty. — odpowiedziała pewnie Christi.

— Panienka tu na stałe? — listonosz starał się dowiedzieć, jak najwięcej o dziewczynie, która wpadła mu w oko. Był starym kawalerem i tylko, gdy nadarzyła się okazja, nie miał skrupułów co do podrywania nieznajomych kobiet.

— Tymczasowo.

— Jakbyś chciała, mogę pokazać ci okolicę. Jestem listonoszem, znam tu każdą dziurę. — listonosz uśmiechnął się szeroko. Christi zauważyła jego krzywe zęby.

— W to nie wątpię. Dziękuję za przesyłkę. — dziewczyna wzięła z rąk listonosza list i wróciła do domu. Przekazała przesyłkę Jackowi.

— Dziękuję. — wuj odebrał od niej list i zostawił na blacie kuchennym. Podszedł do Matta.

— To co? My wracamy kopać…

— Teraz ty kopiesz, a ja się patrzę. — Matt zażartował, podniósł się z krzesła, zaniósł talerz do zlewu. Włożył kapelusz i miał zamiar wrócić do pracy.

— W takim razie ja zostaję. Ty idziesz kopać, a ty pojedziesz skarbie do sklepu zrobić zakupy.

— Nie znam okolicy. Trafię?

— Jak wyjedziesz na asfalt, skręcisz w prawo. Później cały czas prosto. Po 2 milach ujrzysz duży sklep. Trafisz na pewno. — Jack wytłumaczył chrześnicy, jak ma dojechać do supermarketu. Wyciągnął z portfela pieniądze i dał jej klucze od swojego samochodu. — Tylko go nie zarysuj! — zwrócił się z prośbą do dziewczyny.

— Dobrze wujaszku.

Christi wyszła z domu, spoglądając na Matta. Chłopak wrócił do swojej pracy. Jack podszedł do lodówki, wyjął mięso i powąchał. Odór przeterminowanego jedzenia odpychał mu nos, odłożył z powrotem na półkę. Trudno było mu się przyznać, ale chrześnica miała rację.

Matt skończył odkopywać rurkę. Odblokował, następnie przysypał ją z powrotem. Ta dzisiejsza praca pochłonęła mu dużo sił. Założył podkoszulek i poszedł pakować narzędzia do swojego auta. Jack podszedł do niego.

— Skończyłem. Wezmę jutro z rana, pojadę do miasta, kupię części i przyjadę.

— Potrzebujesz pieniędzy, synu? — Jack miał zamiar wyjąć swój portfel z kieszeni.

— Jutro się rozliczymy. — Matt studził jego zamiary.

— Dziękuję za dzisiaj. Narobiłeś się synu, jak dziki osioł. — Jack podał Mattowi dłoń na pożegnanie.

Chłopak wsiadł do swojego auta.

— Skąd ty znasz takie powiedzenia? — zza kierownicy zapytał się starego Jacka.

— Z wojska. Pozdrów Zacka ode mnie.

— Tak się zrobi. Na razie.

Matt wrócił do domu, był trochę zasmucony, że dzisiejszy dzień schylał się ku końcowi, był inny ni dotychczas. Mimo zmęczenia czuł się, jakby mógł robić wszystko, byle tylko ta zielonooka dziewczyna była obok. Byle słyszał jej śmiech, czuł na sobie jej spojrzenie. Nie mógł o niej zapomnieć. Co to za kobieta, która po jednym dniu tak uderzyła mu do głowy? Wszystkie jego myśli skupiała wokół siebie. Co to za uczucie? Zafascynowanie, czy może zauroczenie? Żył już tylko jutrzejszym dniem. Mimo późnej godziny wziął butelkę piwa i poszedł pracować do szopy. Pracował z Zackiem do późna. Po pracy zjedli wspólnie kolację, po czym każdy z nich poszedł do siebie. Matt leżał na łóżku, próbując w głowie poukładać sobie dzisiejszy dzień. Czy to się wydarzyło naprawdę? Czy to sen? Leżąc, spojrzał w okno. Wstał i podszedł do niego, spoglądał na farmę Jacka.

Christi wyglądała też przez swoje okno w pokoju na piętrze i ujrzała spadającą gwiazdę. Wypowiedziała w myślach życzenie. Obydwoje kładli się spać z ciekawością, co przyniesie jutrzejszy dzień. Noc była spokojna, bez deszczu. Słychać było odgłosy pasikoników, nawet pies Matta nie szczekał na bezpańskie psy, smacznie spał w swojej budzie.

Wschód słońca przeganiał mrok, światło niosło nową nadzieję. Dziewczynę obudziło pianie koguta. Położyła poduszkę na głowę, chciała jeszcze pospać, nie przywykła do tak wczesnego wstawania.

Matt poszedł do szopy, chciał poinformować Zacka o swoich planach.

— Zack, jadę do miasta po części. Kupić ci coś?

— Piwo i lakier bezbarwny. — Zack złożył zamówienie.

Mężczyzna, jadąc do miasta, wciąż rozmyślał o nowo poznanej dziewczynie. Przecież to szaleństwo, miał narzeczoną, chyba ją kochał? To, dlaczego podobała mu się inna? Czy to normalne? Dawno, czegoś takiego nie czuł. Czy dobrze postępował, czy źle? Do niczego przecież nie doszło, nie miał się czego wstydzić. Lubił patrzeć na Christi, rozmawiać z nią. To nie grzech, usprawiedliwiał swoje myśli. W mieście kupił wszystkie potrzebne rzeczy, po czym pojechał do Jacka.

Wjechał na podwórko starego kowboja. Widział, jak Christi w kapeluszu wujka plewiła warzywa w ogródku. Podniosła się od pracy, machnęła ręką do chłopaka. Mężczyzna odwzajemnił jej gest, zabrał z samochodu części do traktora gospodarza i zaczął przy nim grzebać. Na spokojnie, nieśpiesznie było mu do domu. Chciał jak najdłużej przebywać z dziewczyną z miasta, popatrzeć na pełen wdzięku anielski obraz, ideał kobiety. Po kilku godzinach podszedł do niego Jack.

— Cześć, co z nim? — Jack oparł się o swój ciągnik.

— Będzie żył, odpal.

Jack wszedł do kabiny i przekręcił kluczyk. Usłyszał ryk silnika.

— Nieźle, trzy lata stał popsuty. Uczeń przerósł mistrza. — gospodarz pochwalił młodzieńca, zgasił swój sprzęt. Zszedł do chłopaka. — A co z cewką?

— Nie mieli oryginału, kupiłem zamiennik.

— Zmień jej i niech już jeździ swoim. Widziałeś, jak prowadzi? Ma ciężką nogę. — Jack chciał wysłuchać opinii sąsiada.

— Jest odważna. — Matt widocznie próbował bronić dziewczyny, nie przyznał racji gospodarzowi.

— Szalona chciałeś powiedzieć. — Jack dalej stał twardo przy swoich spostrzeżeniach. Mężczyźni nie zauważyli, jak od tyłu zbliżyła się Christi. Dziewczyna słyszała ich rozmowę.

— Cześć. Kto tu jest szalony? — zapytała zaciekawiona.

— Ty. — Jack stanowczą odpowiedzią uświadomił swoją chrześnicę.

— Mężczyźni wolą szalone. — mówiąc to, Christi, spoglądała na Matta. Była dumna ze swojego temperamentnego charakteru.

— Nie powinnaś kopać? — Jack próbował stonować charyzmę dziewczyny.

— Skończyłam. — dziewczyna dumnie odpowiedziała wujowi, opierając się o motykę. Czekała na kolejne rozkazy.

— Dobra, wymieńcie to, a później niech jedzie po paliwo.

— Sama? Wie gdzie? — Matt zapytał się Jacka. Wiedział, że dziewczyna może nie znać okolicy. Do stacji było 10 mil, i to krętą drogą. Martwił się o Christinę i chciał pobyć z nią sam na sam. Przejażdżka po okolicy była świetną okazją do rozmowy.

— Ojejku. Jedź z nią. Pokaż jej. — Jack machnął ręką i odszedł od nich. Christi się uśmiechnęła do Matta, zdjęła rękawiczki. Wiedziała, że spędzą trochę czasu razem, na to w sumie liczyła.

— Co słychać kowboju? — nie tracąc czasu, dziewczyna od razu zaczęła flirtować z Mattem, którego poznała dopiero wczoraj, a już czuła, że był kimś wyjątkowym.

— Wszystko dobrze. Chodź, naprawimy twojego mustanga.

Christi oparła motykę o ciągnik i poszła chętnie za chłopakiem jak żołnierz za dowódcą. Podeszli razem do auta dziewczyny.

— Otwórz maskę.

Kobieta wsiadła do auta i otworzyła maskę. Matt podniósł ją do góry. Prześwietlił oczami ułożenie poszczególnych elementów i znalazł problem.

— Ooo…

— Co to znaczy ooo…? — Christi zaniepokojona zerknęła pod maskę.

— Będzie trochę odkręcania. Trzymaj klucz, odkręcaj. Nauczysz się zawsze czegoś.

Christi trzymała klucz i nic nie robiła. Nie wiedziała, za co się wziąć.

— Którą śrubę? — spytała chłopaka.

— Tę. — Matt pokazał jej palcem, a sam odkręcał coś innego. Męczyła się dziewczyna, a śruba ani nie drgnęła.

— Tego się nie da odkręcić. — w głosie Christi było słychać zwątpienie.

— Więcej siły.

— Próbuję…

Matt przestał odkręcać, stanął przed dziewczyną.

— Zakład, że odkręcę to jednym palcem. — wyciągnął do niej dłoń.

— O co? — spytała zaciekawiona Christina.

— O piwo.

— Zgoda. — podali sobie dłonie na zatwierdzenie zakładu.

Matt chwycił metalową przedłużkę o długości metra. Założył ją na klucz, następnie kazał dziewczynie trzymać palcem przy śrubie, żeby się nie zsunęła.

— Trzymaj mocno. — przyłożył kciuk do końca przedłużki, używając siły i rozumu odkręcił śrubę.

— Niesamowite. — dziewczyna była pełna podziwu, jak Matt potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji.

— Trochę techniki. — skromnie podsumował swój wyczyn chłopak.

— Jesteś super. — Christi pochwaliła kowboja. Podeszła do chłopaka i namalowała zaoliwionym palcem literkę S na jego białym podkoszulku. — S, jak Superman. — przetłumaczyła swoje dzieło.

— Nie upierze się. — ocenił wzrokiem chłopak.

— Nie musi, to na pamiątkę.

Matt uśmiechnął się, wycierając ręce szmatą. Odkręcił jeszcze inne śruby.

— Teraz mamy dostęp do cewki. — tłumaczył dziewczynie wszystko w szczegółach. Odkręcił starą cewkę i dał ją Christi, żeby odłożyła. — Daj nową.

Dziewczyna podała nową część z pudełka, patrzyła na twarz kowboja z zachwytem i rozmyślała: Gdybym miała takiego męża, nie martwiłabym się o naprawę auta, o nic bym się nie musiała martwić.

Matt skończył przykręcanie, zwrócił się do dziewczyny:

— Spróbuj odpalić.

Christi wsiadła do mustanga i zakręciła kluczykiem. Auto odpaliło.

— Chodzi. Wow! — podeszła do Matta, z radości chciałaby go ucałować, ale się powstrzymała. — Ile za naprawę? — spytała się złotej rączki. Matt był wiejskim mechanikiem bez szkoły, a wszystko potrafił.

— Spokojnie odrobisz w polu. Jack sponsoruje.

Christi spojrzała na dom wujka.

— Trochę zrzęda z niego. — pochwaliła się swoimi spostrzeżeniami.

— Starzy kawalerzy zawsze zrzędzą, to dlatego, że są sami. — Matt szybko zdiagnozował przyczynę.

— Ja tam nie mam nikogo. — Christi dumnie zadeklarowała swoją przynależność bycia wolną panną do wzięcia.

— Nie pytałem.

— Ale lepiej wiedzieć. — stwierdziła kusząco dziewczyna.

Matta ucieszyła ta wiadomość, teraz wiedział na pewno, że jego muza była wolna. Widział, jak dziewczyna o niego zabiegała, ale nie mógł wyłożyć wszystkich kart na stół. Musiał grać dalej niedostępnego, był przecież zaręczony, nie wypadało mu podrywać innej kobiety, nie tak od razu. Potrzebował więcej czasu, przystanąć na chwilę, poukładać myśli.

Włożył swój kapelusz, po czym poszedł zapakować kanistry na pakę swojego pikapa. Był gotowy, żeby pojechać po paliwo na pobliską stację.

— Jedziemy? — Matt zapytał się dziewczyny.

— Mogę ja poprowadzić? Proszę. — Christi złożyła ręce, jakby się modliła. Usilnie próbowała wywrzeć emocjonalną presję na chłopaku, aby się tylko ugiął pod jej prośbą.

— Niech stracę. — Matt dał dziewczynie kluczyki, usiadł jako pasażer. Zdjął swój kapelusz i położył na desce samochodu. Christi siedziała zachwycona za kierownicą, miała zamiar ruszyć, gdy podszedł do niej Jack.

— Młodzieży, a pieniądze wam niepotrzebne? — wuj dał chrześnicy swój portfel.

— Wzięlibyśmy na kreskę. — Christi ruszyła z piskiem opon. Chciała pokazać mężczyznom, że dziewczyny z miasta też umieją jeździć autami.

— Ooo. Chcę dojechać żywy.

— Spokojnie, jestem urodzonym kierowcą, a jak z tobą Matt? Opowiedz coś o sobie. Już wiem, że jesteś złotą rączką, a co z resztą?

Matt spoglądał przez szybę samochodu na pola, piękne oraz życiodajne. Okolicę, którą znał od dziecka, była to rzeczywistość, która go wychowała i ukształtowała.

— Jestem prostym chłopakiem z prowincji. Lubię country, napić się piwa i lubię pracę. Ktoś mi kiedyś powiedział, że praca uszlachetnia człowieka. — kowboj opowiedział w skrócie całą prawdę o sobie.

— Jack? — spytała Christi.

— Nie, to była chyba moja babcia. Tutaj mieszkam. — Matt wskazał palcem swój dom.

— Sam? — dziewczyna zastanawiała się, czy mieszkała z nim jego narzeczona?

— Nie, z bratem. Ma na imię Zack. A ty?

— Typowa dziewczyna z miasta. Umiem się ładnie ubrać, ładnie wymalować. A jakie kobiety lubisz? — Christi nie chciała zdradzać wszystkich swoich zalet, chciała wzbudzić w kowboju ciekawość.

Matt zawstydzony otwartością dziewczyny uśmiechnął się pod nosem.

— Skromne. — odpowiedział krótko.

— Brunetki czy blondynki?

— Brunetki. — Matt poczuł się, jakby był w randce w ciemno. Ciekaw był, kogo ujrzy za parawanem, jeśli odpowie na wszystkie pytania.

— A twoja narzeczona jest…

— Blondynką.

— No nic. Ja lubię Porsche, a jeżdżę złomkiem. Nie można mieć wszystkiego w życiu. — mimo młodego wieku Christi ukazała swoją życiową mądrość.

— No nie. Tutaj w prawo. — Matt przyznał jej rację, po czym wskazał drogę. Na skrzyżowaniu skręcili. Minęli kilka domów, po paru minutach dojechali do stacji paliw. Christi zgasiła silnik i zaciągnęła ręczny. Matt wysiadł pierwszy i zaczął tankować paliwo, dziewczyna wskazała kciukiem na sklep.

— Idę zapłacić i zobaczę ich WC, może w przeciwieństwie do WC Jacka mają tu papier toaletowy.

— OK.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 32.85