Narodziny — szczęście czy niedola
W ogromnej, zimnej hali, podzielonej na małe, brudne zagrody, urodziło się dwanaście prosiaczków. Wszystkie maleńkie, bezbronne i różowe, z maleńkimi zawiniętymi ogonkami. Ich mamę umieszczono w klatce z metalowych rur, tak, żeby pozostawała bez ruchu i tylko nieustannie karmiła niemowlaki. Cierpiała. Bezruch dotkliwie jej doskwierał. Pragnęła biegać po łąkach, tarzać się w błocie, ogrzewać w ciepłych promieniach słońca, czerpać radość z życia, ale człowiek jej to wszystko odebrał. Nogi drętwiały, ciało przeszywał ból, a biedna świnka nic nie mogła zrobić. Mogła tylko cichutko popłakiwać.
Matka kochała swoje różowe maleństwa i karmiła je z wielkim oddaniem. Nieustannie jednak po jej policzkach spływały perłowe łzy, a z oczu wyzierał ogromny smutek i jeszcze większa rozpacz.
Maleństwa piły mleko mamy i rosły jak na drożdżach. Nie minęło wiele czasu, a już biegały po zagrodzie, ciesząc się każdym nowym dniem i wymyślając coraz to nowsze zabawy.
Wszystko wzbudzało w nich radość, każda przeszkoda była wyzwaniem, każdy dzień szansą na promienny uśmiech skierowany do szczęśliwego rodzeństwa i nieodmiennie smutnej mamy.
Dzień mijał za dniem, tydzień za tygodniem. Sen, jedzenie, zabawa… Sen, jedzenie, zabawa… I tylko te zapłakane oczy mamy odbierały spokój ich małym serduszkom.
— Mamusiu — mała świnka podeszła do mamy, a gdy ta opuściła głowę, ryjkiem potarła o jej nosek. — Dlaczego ty ciągle jesteś smutna? Dlaczego płaczesz, mamusiu? Co cię tak zasmuca? — zapytała z nieukrywaną ciekawością.
Wilgotna łza potoczyła się po policzku mamy, a potem opadła w dół i ciężko uderzyła o betonową posadzkę.
— Gdybyś tylko wiedziała, córuś… Gdybyś tylko wiedziała, co was czeka, płakałabyś razem ze mną.
— A… co nas czeka?
— Czasami lepiej nie wiedzieć wszystkiego…, ale pamiętaj, gdy tylko nadarzy się okazja, uciekaj. Uciekaj stąd jak najdalej i nigdy więcej nie zbliżaj się do człowieka. Mała świnka wtuliła się w ciepłe ciało mamy i przez moment myślała o tym, co właśnie usłyszała.
Po chwili powieki zrobiły się ciężkie i powoli opadły, a maleństwo pogrążyło się we śnie.
Ze snu wyrwał ją nagły harmider i odgłosy chrumkania, biegania i okrzyków przestraszonego rodzeństwa.
Dwóch mężczyzn chodziło po zagrodzie i łapało przerażone prosiaczki. Podnosili je za nogi do góry, a potem wrzucali do worków. Mama prosiaczków chciała biec na pomoc swoim dzieciom, ale nie mogła wydostać się z metalowego ogrodzenia, które więziło jej ciało. Rzucała się w swojej klatce na wszystkie strony, raniąc skórę do krwi, i tylko krzyk jest zbolałego serca wylewał się gorzkim strumieniem z obolałej krtani.
— Mamo, mamo, co się dzieje? — wykrzyknęła świnka, nie rozumiejąc całej sytuacji.
Dopiero teraz, słysząc głos dziecka, którego omal nie podeptała, walcząc o wolność, przypomniała sobie, że nie jest sama. Spojrzała na siedzące obok niej maleństwo, chwilę później rzuciła wzrokiem na otwarte drzwi hali, potem znowu popatrzyła na prosiaczka i ze łzami w oczach rzekła:
— Pamiętasz o czym rozmawiałyśmy dzisiaj rano?
Świnka pokiwała potwierdzająco łebkiem.
— Spójrz, tam są otwarte dziwi. Musisz biec prosto przed siebie. Uciekaj, dziecko, uciekaj, ile sił w nogach i nie daj się złapać! Masz tylko jedną szansę. Od tego zależy całe twoje dalsze życie.
Mała świnka obejrzała się za siebie i spojrzała na otwarte drzwi. Nie wiedziała, co ją tam czeka. Przecież nigdy nie opuszczała zagrody. Ale krzyk uciekającego rodzeństwa, które płakało i wierzgało raciczkami w zawiązanych workach, brzmiał tak złowróżbnie, że aż serce zamierało ze strachu. Spojrzała pytająco na mamę po raz kolejny.
— Biegnij i nie oglądaj się za siebie — powtórzyła mama, po czym odwróciła się w kierunku intruzów porywających jej dzieci i znów zaczęła wyć z bólu i rzucać się z wściekłością, uderzając całym ciałem o metalową klatkę.
Mała świnka odwróciła się w kierunku otwartych drzwi i zaczęła biec przed siebie. Krzyki dochodzące zza jej pleców, tylko ją utwierdzały w podjętej decyzji. Musi stąd uciekać. Musi. Tak, jak nakazała mama.
Dobiegła do drzwi i wyskoczyła na zewnątrz. Jasne promienie słońca spowiły jej ciało i oślepiły nieprzyzwyczajone do dziennego światła oczy. Potknęła się, przewróciła i przetoczyła po twardych kamieniach. Zabolało. Ale natychmiast dźwignęła poturbowane ciało i zaczęła biec dalej. Na dziedzińcu nikogo nie było. Nikt na szczęście jej nie zauważył i nikt jej nie gonił. Dotarła do murowanego ogrodzenia i nie bardzo wiedziała, co robić dalej. Przycupnęła za workami śmieci i, dygocąc ze strachu, obserwowała rozwój wypadków.
Dwóch mężczyzn, z workami pełnymi małych prosiaczków, wyszło z hali i podeszło do stojącego nieopodal samochodu. Wrzucili z rozmachem worki do furgonetki, a uwięzione w workach stworzenia zawyły z bólu. Mężczyźni wsiedli do samochodu, odpalili silnik i ruszyli. Samochód zatrzymał się przed bramą wjazdową, która powoli zaczęła się otwierać. Gdy otworzyła się na oścież, ruszyli i odjechali w nieznanym kierunku.
Mała świnka pomyślała, że też powinna opuścić to miejsce, więc, gdy tylko samochód zniknął w oddali, zaczęła biec ku wyjściu. Ale brama zamykała się zbyt szybko. Jej małe nóżki nie nadążały. Gdy dobiegła do wyjścia, brama była już całkowicie zamknięta. Świnka schowała się za stojącymi nieopodal drewnianymi skrzyniami i czekała.
Minął dzień. Zapadł zmierzch. Na zewnątrz zrobiło się chłodno. Maleńka świnka dygotała z zimna, była głodna i wyczerpana, zaczęła więc zastanawiać się, czy czasami nie lepiej byłoby wrócić do zagrody. Ale gdy tylko ta myśl zrodziła się w jej maleńkiej główce, natychmiast w pamięci ożyły słowa mamy: „Uciekaj stąd i nigdy więcej nie wracaj”.
Świnka przycupnęła z powrotem przy skrzyniach i czekała. Noc była zimna i gwieździsta. Dreszcze wędrowały po jej maleńkim ciałku niczym mrówki po ściółce leśnej. Musiała jakoś dotrwać do rana.
Nowe życie
Gdy tylko pierwsze promienie słońca oświetliły horyzont, mała świnka zaczęła szukać drogi ucieczki. Szła przy ogrodzeniu i nagle natknęła się na dziurę w siatce. Zaczęła się usilnie przeciskać na zewnątrz. Pchała się i pchała, aż ostatecznie znalazła się po drugiej stronie ogrodzenia. Teraz biegła prosto przed siebie. Mijała pola, zagrody, domostwa i lasy. Biegła, gdzie ją nogi poniosą, nie wiedząc tak naprawdę, co ze sobą zrobić. Dzień powoli mijał, raciczki bolały, a w brzuszku burczało z głodu. Nagle na skraju łąki zobaczyła pasącą się krowę. Krowa była uwiązana, a koło niej wesoło podskakiwał młody cielaczek. Świnka postanowiła poszukać u nich ratunku. Podeszła i opowiedziała swoją historię. Mówiła o ucieczce, o swojej uwięzionej mamie, o porwanym rodzeństwie i o głodzie, który niemiłosiernie doskwierał. Krowa nakarmiła świnkę własnym mlekiem. Lizała na przemian ją i cielaczka. Wkrótce stała się dla niej drugą matką. W sercu świnki zawitała radość. Nowy braciszek był pogodny i wesoły, więc spędzali czas na zabawach.
Krowa dbała, aby nigdy nie byli głodni, a wieczorami otulała ich własnym ciałem. Świnka była ostrożna i zawsze chowała się w krzakach, gdy tylko zobaczyła na horyzoncie człowieka.
Sielanka skończyła się jakiś czas później. Któregoś dnia przyjechał rolnik, zabrał cielaczka, wsadził na przyczepę i odjechał. Krowa muczała, płakała, błagała, chciała biec za swym dzieckiem, ale była uwiązana i nikt nie zwracał uwagi na jej rozpacz. Nie mogła pogodzić się ze stratą dziecka. Ból rozszarpywał jej serce i mieszał zmysły. Wkrótce podupadła na zdrowiu. Już nie chciała karmić prosiaczka. Pragnęła tylko zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić.
Świnka wiedziała, że musi ruszyć dalej, inaczej zginie z głodu. Pożegnała więc swoją drugą mamę i ruszyła w świat.
Szła przez las, nie zdając sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa. Nie wiedziała bowiem, że świat pełen jest drapieżników, które tylko czyhają na zagubione, samotne dzieci. W pewnej chwili usłyszała wycie wilka. Chwilę później drapieżnik stał naprzeciwko niej i szczerzył kły. Struchlała, serce zaczęło walić jak oszalałe, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie była w stanie uciekać, a zdawała sobie sprawę, że zaraz rozegra się przeraźliwy dramat jej krótkiego życia. Wilk powoli zbliżał się do świnki i był już gotowy do ataku, gdy nagle z zarośli wyskoczył dorodny dzik i z całej siły uderzył kłami w wilka. Rozpoczęła się zażarta walka. Odyniec był duży, silny i waleczny, więc ostatecznie wilk odbiegł z podkulonym ogonem.