E-book
7.35
drukowana A5
17.63
O Puchaczu Franiu z Andrzejówki

Bezpłatny fragment - O Puchaczu Franiu z Andrzejówki


5
Objętość:
38 str.
ISBN:
978-83-8351-944-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 17.63

Dawno, dawno temu za górami, za lasami… Nie, nie, nie. W górach i w lasach żył puchacz zwyczajny. Szaro–czarne uszy, a raczej piórka, taka z niego była duża kulka.

Gdy zapadał wieczór, niejeden górski turysta z ornitologiem przyjeżdżał do Rybnicy Leśnej. Stamtąd udawali się na szlak. Nie tylko, by zdobyć Waligórę — najwyższy szczyt Gór Suchych — ale i by przy odrobinie szczęścia spotkać o zachodzie słońca Bubo bubo, czyli puchacza.


Nasz łowca, Puchacz Franio, wyruszył na łowy, by przekąsić jeża lub małego owada w lesie, po prostu co mu ślina na język przyniesie. Ptak ten miał doskonały wzrok, jednak przy szukaniu kolacji kierował się dźwiękiem, a ten go zaprowadził do sowy leśnej.

Jego oczy ujrzały ciemne pióra, oczy piękne, długie nogi zakończone szerokimi, silnymi szponami. Długie, lśniące skrzydła, cudny kryształowy dziób.

— O, witaj, Franiu! Jestem Helenka, głowa mi od twoich nawoływań pęka.

Puchacz przycupnął, brakło mu tchu. Jego pomarańczowe tęczówki lśniły jak ze snu.

— My się znamy, królowo nocy.

— Nie, Franiu. Wszyscy w lesie mówią, że jesteś leniwy i niechętny do roboty, więc podaruj sobie te śmieszne zaloty. By zdobyć me serce czy uznanie, musisz mi podarować niejedną przynętę na śniadanie.

Franio się starał — jak nie ssakiem, to owadem swą panią wychwalał. Tak przez żołądek do serca… Nie, nie, nie. U puchaczów w Sudetach przez dziób do przełyku wiedzie droga do miłości rozkwitu.

W ciągu dnia Franio odpoczywał na gałęziach drzew. W nocy włączał mu się syndrom obserwatora. Aktywny był o zmierzchu i w nocy.


Helenka dziobem kłapała, bo tak strasznie jeść chciała, a sama nic nie upolowała. Puchacz miał doskonały słuch i potrafił wykryć ofiarę, którą oczywiście zwabiał swoim nieziemskim głosem. Jego puszyste futerko chroniło go przed zimnem. Miał także charakterystyczne pióra przypominające ucho, które zmniejszały opór powietrza podczas lotu. Był upierzony, nieogolony — taki kawaler w Polsce chroniony.

Pewnego razu Franio udał się na wycieczkę, by zdobyć pożywienie dla swojej wybranki leśnej. Latał po lesie świerkowo–bukowym, myśląc, co może dać miłej w podzięce. Tak mijał piętra leśne w zadumie i zachwycie, a jego futerko drżało na niosącym go wietrze niesamowicie.

Po drodze spotkał włochatego osobnika, co też pokarm w locie chwyta. Żerował w pobliżu wody, był to nocek rudy. Nietoperz miał tak duże, owłosione stopy, że nawet Puchacz Franio na to uwagę zwrócił. Nie wiem, czy wiesz, że ten zwierz jest świetnym łowcą owadów. Jego duże stopy robią kawał dobrej roboty, bo nawet małe rybki i skorupiaki to też są jego przysmaki.

Puchacz tak pędził, że aż znalazł się nad doliną. Nagle wśród traw jego oczy ujrzały królika, który koło górskiego potoku brykał.


Towarzyszyły mu śpiewy ptaków leśnych — pluszcza, a może zięby. Królik ten miał uszy długie, ogonek krótki. Cały wydawał się bardzo pulchniutki.

Franio już się przymierzał, by wgryźć się w swą zdobycz, lecz nagle zauważył rodzinę króliczka i tak mu serce zaczęło z żalu ściskać, że pyszny deser zaczął mu z oczu pryskać. Szaro–brązowe futerko trzęsło się ze złości.

— Niech cię piorun kopnie z tej złości! Kto widział, by mą rodzinę atakować! Nie widzisz, że moja mama kuleje, a we mnie widzisz tylko jedzenie. Co z ciebie za stworzenie!

— Przepraszam, króliku. Jestem Puchacz Franio. By zdobyć przyjaźń sowy leśnej, poluję na ssaki leśne.

— Daruj życie mnie i mojej rodzinie, a myślę, że las ci się odwdzięczy w dzikiej zwierzynie.

Jednak nie zniechęciło to naszego bohatera do dalszych polowań na zdobycz. Leciał tak wzdłuż wąskich szczelin i górskich potoków. Pogoda była piękna, słońce świeciło. Chmury na niebie niczym stado baranków tańczyło. Tak mijał strome zbocza i szczyty stożkowe, aż znalazł się na szczycie Szpiczaka. Zmęczony lotem przycupnął na stalowej wieży, z której roztaczał się widok na piękno Kotliny Broumovskiej.


Franio wypatrzył smakowity kąsek dla Helenki. Tak jego oczy ujrzały rudego osobnika, co bylina modrzyk górski pod nim znika.

Rozpędził się, by zaatakować, wtem rudy osobnik zaczął krzyczeć w niebogłosy: „Pozor, pozor!”. I tak obok liska chytruska biegła druga futrzasta sztuka. Nic Franio nie rozumiał z ich rozmowy. Zaczął się zastanawiać, czy byłby mu potrzebny słownik ich mowy.

Wtem Franio dostrzegł malutkie oczy, krótkie zaokrąglone uszka. Coś nocą samotnie tupta.

— Stój, zaraz cię złapię i na kolację zjem!

Wtedy oczy jeża zniknęły w cień, zwinął się w kłębek i nastroszył się.

— Zostaw mnie, puchaczu! Mam rodzinę i jak zginę, wtedy już jej nie zobaczę!

Franio uległ błaganiom Jeża Kazika, co po zmroku żeruje i owady połyka.

Puchacz pomyślał, że za duże ssaki przychodzą mu do głowy. Trudno będzie je zdobyć. Tak naprawdę czy leśna sowa warta jest całego tego zachodu? Należy tu też dodać, że nie tylko ssaki chciał upolować. Chodziły mu po głowie także gryzonie, gdyż jego ulubionym zajęciem było polowanie na myszy polne.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 17.63