E-book
30.03
drukowana A5
100
Numero Uno

Bezpłatny fragment - Numero Uno


Objętość:
594 str.
ISBN:
978-83-8351-379-9
E-book
za 30.03
drukowana A5
za 100

Słowo od autora

Drogi czytelniku! Nie wiem, jak ta książka dostała się w Twoje ręce, ale cieszę się, że tak się stało. Być może czytając ją odnajdziesz gdzieś pomiędzy kolejnymi wersami fragmenty, które staną się dla Ciebie ważne. Wiem, że ja takie znalazłam. Na pewno odnajdziesz tu radości i troski dnia codziennego, z jakimi zmagają się nie tylko bohaterowie, ale jakie do pewnego stopnia dzieli również każdy z nas.

Zaczynając tą książkę, zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że jest ona zaliczana do literatury LGBT. Historia tu przedstawiona posiada więc różne, mniej lub bardziej, tęczowe wątki, a wizja niehomofobicznego społeczeństwa tu przedstawiona jest nieco utopijna. Mam więc nadzieję, że nie zważając na nic, będziesz tak jak ja, minuta po minucie dzielił z bohaterami wzloty i upadki.

Całość historii i przedstawionych w niej zmagań chcę zadedykować przede wszystkim każdemu, kto stanął przed ciężkim wyborem, między swoją pasją, a pracą, szkołą, studiami czy zdrowiem. Pamiętajcie, że czasem trzeba trochę odpuścić, ale nigdy nie warto się poddawać.

Ponad to, chciałabym podziękować wielu osobom, bez których powstanie tej książki w ogóle nie byłoby możliwe. Szymkowi — wiecznej, kolorowej duszy, którą poznałam dzięki tej książce. Od momentu poznania Szymona moje życie zmieniło się na lepsze i mimo wielu przebojów, pozostaje jedną z osób, którą uwielbiam i szanuję, za to, kim jest. Ponad to, do rozwoju tej książki bardzo przyczyniła się Gabriela Nowacka, która przeżywała ze mną na bieżąco wszystkie przygody bohaterów i z wielką determinacją poprawiała moje błędy i przecinki. Przez ostatnich kilka lat jej pomoc była nieoceniona. Okładkę zawdzięczamy za to wspaniałemu Pawłowi Kępie, którego kreatywność i pozytywne nastawienie ostatnimi czasy nie raz ratowało mi nastrój i nie tylko. Następnie całe zastępy moich znajomych, przyjaciół i moja żona. Ich wsparcie niejednokrotnie pozwoliło mi nie zostawić pisania na dobre w środku rozdziału. No i na koniec zostawiam wszystkich tych, którzy przez ostatnich kilka lat otworzyli pierwsze części tej książki i chcieli brnąć dalej w tę historię. Wasze komentarze, obecność na profilu Facebookowym czy blogu pozwoliła mi rozwinąć skrzydła i brnąć dalej.

Wiem, że przede mną, jak przed moimi bohaterami, jeszcze długa droga. Mam nadzieję, że przejdziemy ją razem. Zapraszam Cię do mojej wersji świata, gdzie życie ma wiele barw. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej.

Część Pierwsza

Nasze niedorzeczności

Oczywiście, że znałem tego dupka. Gdybym sam miał to określić, to aż za dobrze. Był bardzo pewny siebie, arogancki, zarozumiały i nie dbał o nikogo. Niestety był też cholernie przystojny, więc nie raz, nie tylko stała grupka fanów i fanek, piszczała w zachwycie, ale i moje własne, głupie serce, okazywało się zdrajcą i ściskało nieprzyjemnie na jego widok. Nie ważne, ile razy tłumaczyłem sobie, że ten próżny, sadystyczny kretyn jest kompletnie poza moją ligą i nigdy, ale to nigdy, sam bym się nie zdobył na zagadanie do niego, a poza tym przecież go nie znosiłem, to i tak nie mogłem od czasu do czasu odmówić sobie tych słodkich chwil, w których moje myśli nieświadomie odpływały w krainę fantazji, by za chwilę z hukiem powrócić. Zawsze wtedy prychałem pod nosem i kręciłem głową z niedowierzaniem. Jak mi, mi, mogło to przyjść do głowy? Totalna niedorzeczność, ot co!

Nie mogłem jednak nie zauważyć jego długich, kręconych ciemnoblond włosów zawsze luźno opuszczonych na ramiona ani tych jego oczu, które zawsze świeciły przekornym blaskiem. Ani tego, że zawsze podkreślał swoje ramiona i pośladki idealnie dopasowanymi ciuchami, które uwypuklały tylko jego idealną sylwetkę.

Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem go z okularami na nosie, w niedbale związanych włosach i starych dresach, jak siedział po turecku na krześle czytając jakąś książkę i gryząc zakładkę. Wyglądał rozbrajająco uroczo, ale… jak nie on. Nawet z tymi niedobranymi okularami i znoszonym ubraniem przykuwał uwagę. Dalej był przystojny, ale teraz nie emanował aurą pod tytułem jestem bogiem seksu, wielb mnie. Wokół niego magicznie tworzyła się taka ciepła, domowa atmosfera. Wyglądał na niesamowicie sympatycznego, normalnego chłopaka. Niestety chyba zagapiłem się na niego ciut za długo, ponieważ w pewnym momencie podniósł wzrok i spojrzał na mnie, unosząc pytająco brwi. Jego spojrzenie automatycznie stało się chłodne, a na jego ustach zagościł ironiczny uśmieszek.

— Znamy się czy coś? — rzucił po chwili. Byłem już tak zmęczony i tak zły po całym dniu, że nie wiedzieć czemu, obrzuciłem go zdegustowanym spojrzeniem od stóp do głów i prychnąłem głośno.

— Nie sądzę. Po prostu spędziliśmy kilka lat przypadkowo w tej samej przestrzeni, ale nie oczekuję od tej bandy kretynów, żeby ktokolwiek mnie kojarzył. — Pożałowałem tego od razu, gdy tylko powiedziałem to na głos. Trzeba było się nie odzywać i usunąć z drogi, gdy była szansa. Zanim zdążyłem się odwrócić i odejść, zobaczyłem tylko jak zamyka książkę i zdejmując okulary, przeciera zmęczonym gestem oczy.

— Siadaj, Tymek i daj spokój — rzucił tylko. Brzmiał na zmęczonego, ale nie był ani zdegustowany tym, że się do niego odzywam, ani zły za to, co powiedziałem przed chwilą.

— Skąd wiesz, jak się nazywam? — zapytałem kompletnie wprawiony w osłupienie.

— Jeszcze przed chwilą dostałem opierdziel, że cię nie znam, a jak się przyznaję, to też mam dostać za to ochrzan? No wiesz! — zaśmiał się krótko i pokręcił głową rozbawiony. Chyba pierwszy raz słyszałem go tak naprawdę śmiejącego się. Serducho znów przez chwilę zabiło mi mocniej, ale zaraz otrząsnąłem się i usiadłem obok niego w dość niezręcznej ciszy.

— Co tak właściwie tu robisz? — zagadnął znienacka.

— Mógłbym ciebie zapytać o to samo — mruknąłem w odpowiedzi, nie za bardzo chcąc się zwierzać.

— Ale ja zapytałem pierwszy — odpowiedział szybko i wyszczerzył zęby z satysfakcją. Wzruszyłem na to ramionami i powiedziałem krótkie:

— Zwiedzam. — Nie wiedzieć czemu zaczął się śmiać w odpowiedzi.

— Wiesz, o tej porze to nie za bardzo jest co tu zwiedzać — wysapał wreszcie. — Tam masz toalety, tam wyjście, tam dyżurkę, a tam kilometry korytarzy — mówił wskazując palcem. — I to tyle. — Nie wiedząc, co robić skinąłem tylko głową. Stawałem się coraz bardziej zakłopotany.

— A ty? Co tu robisz? — zapytałem, żeby jakoś podtrzymać rozmowę. W odpowiedzi pomachał mi książką przed nosem.

— Czytam. Korzystam, póki zołza mnie jeszcze nie znalazła — powiedział ściszonym głosem i zachichotał. Nie mogłem wyjść z podziwu jak inny jest od tej wersji, którą znam na co dzień. — A powiedz mi, co robisz tutaj? Tak ogółem.

— Ja… — zająknąłem się lekko. Wydawał się być autentycznie zaciekawiony, ale nie wiedzieć czemu, jakoś nie chciałem się spowiadać z mojego pobytu. — Nie chcę o tym mówić.

— W porządku. Chociaż wiesz… Każdy tutaj ma chyba podobny powód — wzruszył ramionami i przez chwilę przyglądał mi się, przygryzając policzek.

— Pewnie tak… To ja tego… Nie będę ci przeszkadzał — powiedziałem wstając i kierując się w stronę schodów.

— Spoko. Mnie pewnie też zaraz przydybią i będę się musiał z pigułą kłócić — rzucił, skinąwszy głową. Nie wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć, zacząłem wracać do siebie, ale na schodach minąłem się z jedną z pielęgniarek dyżurujących. Zdążyłem tylko usłyszeć:

— Uno! No gorzej, jak z dzieckiem, a pomyślałby kto, że jesteś dorosły. Ile mam cię szukać? Wracaj natychmiast do sali, bo Bóg mi świadkiem, skonfiskuję ci wszystkie te twoje tomiszcza! Zrozumiano?

— No już idę, już idę. Dałaby siostra raz spokój — jęknął umęczony. Zdążyłem tylko później zauważyć, że zniknął w drzwiach sali znajdującej się zaraz obok mojej. Nie wiem, czemu, ale miałem raczej złe przeczucia, co do tego wszystkiego. Mój pobyt w tym miejscu i tak nie zapowiadał się różowo, a wtedy zaczynałem mieć wrażenie, że wszystko, co mogło pójść źle, właśnie poszło i zostałem uwięziony tam znowu, tym razem z Radkiem.


Moje (nie)wielkie sekrety


Następnego dnia widywałem go to tu, to tam, ale nie bardzo chciałem zaczynać z nim rozmowy. Nie nastawiałem się na to, że podczas tego pobytu w jakikolwiek inny sposób wejdę z nim w interakcję. Szybko jednak okazało się, że nie będzie mi dane unikać go w spokoju. Podczas porannej rehabilitacji zjawił się w gabinecie fizykoterapii, tryskając humorem.

— Uno! No nareszcie. Miałeś być już z pół godziny temu — skarciła go na wstępie fizykoterapeutka, ale odwzajemniła uśmiech, który jej posłał w międzyczasie.

— Wiem, wiem… Zaczytałem się po śniadaniu — zaśmiał się i mrugnął w stronę kobiety.

— Z tobą tak zawsze. Specjalne zaproszenie i trzy ponaglenia zanim się zjawisz. Następnym razem albo skonfiskujemy ci te książki, albo wstrzymamy dostawy. Zobaczysz! — Pogroziła mu palcem i wskazała głową na łóżko znajdujące się obok mojego.

— No weź, Aga. Nie zrobicie mi tego. — Machnął ręką. — Zanudziłbym się i wam cały boży dzień dupę truł.

— Tego bym nie wytrzymała, masz rację. Dobra, wiesz, co robić, ja ci zaraz pomogę tylko muszę przywołać kolegę do porządku. — Tu podeszła do mnie. — No dajesz, dajesz. W ogóle się nie starasz.

— Nie mam po co — odburknąłem, czując na sobie jej karcące spojrzenie, a także jego zaciekawiony wzrok.

— Nie masz po co? Czyś ty zgłupiał do reszty?! Możesz zyskać dni, tygodnie albo nawet miesiące! — żachnęła się oburzona fizykoterapeutka.

— Da pani spokój. Efekt będzie ostatecznie ten sam. Co mi da miesiąc w jedną czy w drugą stronę? — odpowiedziałem ponownie robiąc się zły. Za każdym razem, gdy przypomniałem sobie, że nie będę mógł chodzić, krew się we mnie gotowała.

— O co chodzi? — wciął się Radek z łóżka obok.

— Nie twój zasrany interes — wybuchnąłem po raz kolejny i zacząłem szykować się do wstania.

— Uno! Nie wtrącaj się — zganiła go kobieta, po czym przytrzymała mnie na łóżku. — A ty się tu nie unoś i wracaj do ćwiczeń. Nie obchodzi mnie teraz, że jesteś zły na cały świat. Za ten miesiąc będziesz pluł sobie w brodę, że czegoś nie zrobiłeś, kiedy jeszcze mogłeś. Będziesz robił to ćwiczenie, dopóki się nie zmęczysz, ot co. A, i jestem Agnieszka, a nie żadna pani.

— Tymek. I nie wiem, czy masz tyle czasu, bo to może trochę potrwać. — Spojrzałem na nią z ironicznym uśmieszkiem, ale gniew zaczął powoli ze mnie schodzić.

— Zobaczymy, zobaczymy — powiedziała. Widocznie nie doczytała, że jestem sportowcem. Miałem startować na następnych igrzyskach olimpijskich. Trzeba o wiele więcej, żeby mnie zmęczyć. Zorientowała się dopiero po pół godzinie, gdy wciąż leniwie powtarzałem to samo ćwiczenie nic sobie z tego nie robiąc. — Matko, naprawdę jesteś wytrwały. Wybitnie ciężki przypadek. Słuchaj, przy takiej kondycji to może jeszcze trochę potrwać, wiesz? Nic nie stanie się tak od razu.

— Możemy po prostu przyjąć, że nie chcę o tym rozmawiać? — westchnąłem i spojrzałem na nią błagalnie.

— Możemy. Oczywiście, że możemy. Tylko wiesz… Kiedyś musisz się z tym pogodzić. Nie będzie łatwo, ale unikanie tematu w niczym nie pomaga. Lepiej chyba przebrnąć przez to szybciej, niż udawać, że wszystko jest w porządku — powiedziała spokojnie. — Nie przekreślaj wszystkiego. Walcz. Za jakiś czas może się okazać, że jednak jest szansa.

— Aga, nie mam na to siły. Nie dziś — jęknąłem wstając powoli z łóżka. — Mogę już iść? Muszę zadzwonić.

— Idź, idź. Jak będziesz chciał pogadać, to wal. Posłucham — zapewniła mnie na do widzenia. Skinąłem głową i wyszedłem na korytarz. Zaszyłem się na szerokim parapecie pod jednym z najbardziej oddalonych okien i przez długą chwilę wpatrywałem się w telefon, nie mogąc się zebrać. Ostatecznie jednak wybrałem numer i wcisnąłem zieloną słuchawkę.

— Halo? Przybysz? No nareszcie! Nie ma cię na treningu! Czy ty sobie w kulki lecisz? Niedługo zawody, popierdoliło cię? — Na dzień dobry usłyszałem małą wiązankę.

— Dzień dobry, trenerze. Nie będzie mnie na treningu. — Tu wziąłem głęboki wdech i zebrałem się w sobie. — Przepraszam, że robię to w taki sposób, ale muszę złożyć rezygnację. Nie tylko z kadry.

— Co? Co ty odpierdalasz?! Na głowę upadłeś?! — Nie byłem pewny czy brał moje słowa na poważnie, ale mimo to był wyraźnie wściekły.

— Trenerze, rzucam sport. Do następnych igrzysk będę mógł startować już tylko w paraolimpiadzie — powiedziałem cicho, ale śmiertelnie poważnie. Nie byłem skory do rozklejania się, ale musiałem przyznać sam przed sobą, że tylko kilka głębokich wdechów uchroniło mnie przed mokrymi oczami.

— Co się dzieje, Tymon? — Głos trenera zmienił się automatycznie. Teraz nie tylko potraktował mnie poważnie, ale zaczął się martwić.

— Wczoraj dowiedziałem się, że, za kilka miesięcy góra, nie będę mógł chodzić. Od jakiegoś czasu było takie podejrzenie, ale wczoraj wszystkie badania to potwierdziły. Jestem w szpitalu reumatologicznym w Sopocie na rehabilitacji, ale to co najwyżej może przedłużyć wszystko o kilka tygodni. Dziękuję za wszystkie lata współpracy.

— O kurwa, Tymon. Ale jak? — wydukał tylko osłupiały.

— Nie wiem, do ciężkiej cholery. Nie wiem. Nie jestem w stanie tego ogarnąć — powiedziałem zupełnie szczerze, będąc już na granicy frustracji. — Muszę kończyć, mam zaraz fizjoterapię. Do widzenia, trenerze.

— Trzymaj się, Przybysz. Walcz. Jesteś młody. Widzę cię u mnie, jak wrócisz. — Pewność w jego głosie sprawiła, że na chwilę sam zacząłem w to wszystko wierzyć. Niestety, tylko na chwilę. Zaraz po zakończeniu rozmowy wszystko powróciło do stanu sprzed niej. Znów nie wiedziałem, czy stoję, czy spadam, a jeśli spadam to, gdzie lecę i kiedy osiągnę dno. Mieszanka silnych uczuć, wspomnień i jeden wielki mętlik w głowie na chwilę wyłączyły mi całkowicie zdolność odczuwania czegokolwiek. Aż do późnego popołudnia chodziłem jak na autopilocie. Pod wieczór znów zaszyłem się na jednym z parapetów, mając nadzieję na chwilę spokoju. Niedługo potem dosiadł się do mnie Radek. Długo milczeliśmy, aż w końcu zagadał.

— Co się dzieje, Tymek? Zawsze byłeś taki spokojny, a tu wczorajszy wybuch, potem dzisiejszy… To jak, powiesz, czemu tu jesteś? — zapytał cicho. Widać było, że nie chce mnie wkurzyć, ale nie mogłem pozbyć się narastającej we mnie irytacji.

— Słuchaj, Radek, nie wiem od kiedy my się tak dobrze znamy, żebyś oceniał mój charakter, ale na pewno nie znamy się na tyle, żebym ci się zwierzał, więc jakbyś mógł z łaski swojej spierdalać — rzuciłem, może nieco za ostro. Skrzywił się na to i pokręcił głową, ale z miejsca się nie ruszył.

— Ludzie chcą ci zwyczajnie pomóc, a ty, księciunio, rzucasz się jak gówno w betoniarce. Uspokój się i gadaj — odpowiedział stanowczo. Tego się nie spodziewałem.

— Nic nie wiesz. No bo co wielki bóg seksu i bożyszcz nastolatek, wielki chłodny książę z sarkazmem zamiast oręża, może wiedzieć o problemach maluczkich. Nie udawaj, że cokolwiek cię to obchodzi. To, że jakimś cudem znasz moje imię, nie znaczy jeszcze, że wszystko ci pięknie wyśpiewam. Nie wiesz o mnie kompletnie nic — zacząłem się nakręcać, choć sam nie wiedziałem czemu. Spojrzałem na niego wściekły, ale kompletnie zgłupiałem, kiedy zobaczyłem, jak patrzył się na mnie z uśmieszkiem stanowiącym mieszankę ironii i pobłażliwej wyrozumiałości.

— Hmm… Spójrzmy. Nazywasz się Tymon Przybysz, masz dwadzieścia pięć lat, magistra z filologii angielskiej, poza tym znasz biegle hiszpański i niemiecki, i interesujesz się sportem. Niemal żadnych interakcji na uczelni, wysoka średnia, ale zawsze z komórką w ręku. Wystarczy? — zapytał na koniec unosząc wyzywająco jedną brew. Patrzyłem się na niego kompletnie otumaniony.

— Skąd to wiesz? — wydukałem po chwili.

— Może nie wyglądam, ale jestem uważnym obserwatorem. Szczególnie, jeśli ktoś przykuje moją uwagę. Tobie się udało — powiedział wzruszając ramionami, jakby było to zupełnie normalne. — No, a teraz wyrzuć to z siebie. — Pod ostrzałem jego spojrzenia czułem się jak zwierzę przed maską samochodu. Szukałem ostatniej deski ratunku i w końcu coś mi zaświtało w głowie.

— Powiem cokolwiek tylko, jeżeli powiesz mi skąd wzięło się to, że wszyscy wołają na ciebie Uno i czemu wyglądasz i zachowujesz się inaczej — postanowiłem zagrać najbezpieczniejszą kartą. Byłem niemal pewien, że odpuści, ale on tylko odrzucił głowę do tyłu i jęknął przeciągle.

— Serio? Po co ci to? — Nagle zabrzmiał jak mały, nadąsany chłopiec i wtedy miałem pewność, że rozegrałem to prawidłowo. Uśmiechnąłem się chytrze i pokręciłem głową na znak, że nic więcej nie powiem. Po chwili ciszy rzucił jednak. — Dobra. Informacja za informację. Uno to skrót od mojego imienia.

— Co? Przecież wszyscy mówią na ciebie Radek. Jak to się ma do siebie? — Ściągnąłem brwi, patrząc na niego zdziwiony. Coś mi wyraźnie nie pasowało w tym, ale on tylko powtórzył mój gest. Westchnął ciężko i pokręcił głową na znak, że nic nie powie.

— Info za info — przypomniał.

— Biegam zawodowo. Filologia nie była mi do niczego potrzebna. Dostałem się do kadry narodowej — rzuciłem fragmentarycznie. Była to najbezpieczniejsza informacja.

— Wow. Tego się nie spodziewałem. Gratulacje. Faktycznie pobyt tutaj jest ci pewnie nie na rękę. — Wyglądało na to, iż uznał, że to wszystko, co mam do powiedzenia. Mogłem zostawić to tak, ale nie wiedzieć czemu, postanowiłem to wszystko pociągnąć dalej. Chyba zwyczajnie myśl o tym, co się dzieje, zaczęła mnie zjadać i musiałem to z siebie wyrzucić.

— No to jak z tym imieniem?

— Musiałeś, nie? — mruknął niezadowolony. — Nie śmiej się. Serio. Moi rodzice są ostro pieprznięci i mieli jakąś fazę na staropolszczyznę, więc nazwali mnie Unirad. Unirad Jasiński. Tragedia. Jakoś musiałem sobie z tym poradzić, więc zawsze tak zachachmęcę, że wszyscy wołają na mnie Jasiek od nazwiska albo Radek od końcówki imienia — mówił to, nie patrząc na mnie i chyba faktycznie oczekiwał, że zaraz parsknę śmiechem, ale nie widziałem ku temu powodu.

— Spoko. Imię, jak imię. Na pewno nie jest nudne. — Wzruszyłem niedbale ramionami, a on momentalnie spojrzał się na mnie wielkimi oczami, jakby słyszał to pierwszy raz w życiu. Po chwili odważyłem się dorzucić do kociołka kolejną informację. — Hmm… Miałem startować w najbliższych igrzyskach.

— Wow… O matko, gratulacje! Ja pierdziele! Zajebiście! — Chyba nie dotarła do niego forma wypowiedzi, ale niedługo zamierzałem wszystko naprostować, jak tylko rozprawię się z rosnącą mi gulą w gardle. — Wyglądam inaczej, bo jestem w szpitalu i mi się nie chce. Jaki jest sens zakładania niewygodnych soczewek i odstawiania się w dopasowane spodnie, jak mam chodzić na rehabilitację i przewalać się po łóżku? Jestem na to za leniwy.

— Brzmi logicznie — przyznałem krótko. Niestety wtedy przyszła moja kolej na podzielenie się informacjami. Przymknąłem na chwilę oczy, a gdy je otworzyłem, odwróciłem głowę i nie patrząc na niego, zacząłem. — Za parę miesięcy nie będę mógł chodzić. Rzucam sport. Startować to będę mógł chyba tylko w paraolimpiadzie, ale tam sobie nie pobiegam. Nie na wózku. Rzucam wszystko, co kocham i to nie z własnego wyboru. A wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze? Że gdy mój chłopak po kontuzji dowiedział się, że nie wróci już do tańca, to niemal go wyśmiałem, mówiąc, że to nie jest koniec świata. To jest pieprzony koniec świata! Nie byłem w stanie go wesprzeć, więc karma, głupia dziwka, najpierw odebrała mi jego, a teraz możliwość chodzenia. Jedyna słuszna opcja, co nie? Ukarać sukinsyna, bo nie umiał pomóc, kiedy był potrzebny — tu urwałem, zdając sobie sprawę z tego, co powiedziałem.

Nasze nieopatrzne zderzenie

Nie chciałem mówić tak dużo. Nigdy. Nikomu. Na pewno nie jemu. Wstałem szybko i chciałem odejść, zniknąć tak szybko, jak tylko było to możliwe. Zanim zdążyłem zrobić chociaż krok, on pociągnął mnie za rękę i przyciągając do siebie, przytulił mocno. W pierwszym odruchu próbowałem się wyrwać, ale nie udało mi się. Po chwili stałem sztywny, jak kłoda w jego objęciach, dopóki nie usłyszałem szeptu tuż przy moim uchu.

— Tymek, nie uciekaj. — Jego głos był ciepły, kojący i było w nim coś, czego nie potrafiłem rozszyfrować, ale co skutecznie rozstroiło mnie do reszty i wczepiając się w niego kurczowo, rozpłakałem się jak dziecko. Musiałem wyglądać żałośnie, ale nie byłem w stanie nic z tym zrobić. — Przykro mi. Z powodu biegania i twojego chłopaka. Naprawdę mi przykro. Wypłacz się spokojnie, każdy czasem tego potrzebuje. Nie jesteś z tym wszystkim sam, okej? Porozmawiamy o tym, jak się trochę uspokoisz — powiedział cicho i poczułem jak jego wargi składają delikatny pocałunek na mojej skroni. Było w tym geście tyle czułości, że rozsypałem się jeszcze bardziej. Nie wiedziałem, że było to możliwe. Od śmierci Grzesia nie pozwalałem sobie na żadne czułości. Przestałem wierzyć, że na nie zasługuję. Stojąc tak, nie wiadomo, ile, zacząłem się uspokajać. Gdy mój szloch przeszedł w płacz, a następnie w zwykłe pociąganie nosem, Radek zaczął głaskać mnie po plecach i kołysać delikatnie.

— No już, już. Teraz powoli i spokojnie, a najlepiej od początku. Co się stało? — Przez chwilę zapatrzyłem się w te jego wszystko rozumiejące oczy i nie mogłem zebrać się w sobie, żeby zacząć, ale w końcu westchnąłem i zacząłem opowiadać.

— W liceum miałem chłopaka. Tańczył i był w tym naprawdę dobry. Niestety dorobił się kontuzji i na tym skończyła się jego kariera. Lekarze mówili mu, że już nie ma szans, że nie będzie więcej tańczył. Twierdzili, że to cud, że jakoś chodzi, ale on był uparty. Kochał to i kiedy utracił możliwość, załamał się. Ja biegałem i, co prawda, nie wyobrażałem sobie życia bez biegania już wtedy, ale jakoś nie byłem w stanie pojąć, czemu dla Grześka to wszystko to nagle koniec świata i zwyczajnie zbagatelizowałem jego problem, zamiast go w tym wszystkim wspierać. Powiesił się. Wszedłem do niego do pokoju i zobaczyłem, jak wisi. Niezapomniany widok — zażartowałem cierpko. — Stracił to, co kochał, a ja straciłem jego. Długo się nie mogłem pozbierać… Niedawno dowiedziałem się, że coś jest nie tak z moimi nogami. Wczoraj dostałem potwierdzenie. Nie będę chodził. Ironio losu. Zostałem skazany na to samo, co on. Nie mam chyba tylko tyle odwagi, żeby zrobić to samo… Choć czasem przechodzi mi to przez myśl — ostatnie zdanie wypowiedziałem szeptem, ale Radek i tak je usłyszał i automatycznie dostałem w policzek.

— Ani mi się waż o tym myśleć. Niczym sobie nie zasłużyłeś na to, przez co teraz przechodzisz. Rozumiesz mnie? To, że nie byłeś w stanie mu pomóc, to nie była twoja wina. Nie wiedziałeś, że sobie coś zrobi. Nie mogłeś tego wiedzieć. — Z każdym wypowiedzianym słowem nakręcał się coraz bardziej i usilnie starał się patrzeć mi w oczy, czego ja z kolei wolałem unikać.

— Ja… Nie wiem. Wciąż nocami śni mi się jego twarz. Wciąż, gdy zamykam oczy widzę go wiszącego w jego pokoju… Nie jestem w stanie się tego pozbyć. Po prostu nie umiem. Mogłem coś zrobić. Wiem, że mogłem. Tylko… Tylko nie wiem, co. A teraz…? Rozumiem go aż za dobrze — powiedziałem szczerze, wciąż starając się unikać jego spojrzenia, ale po chwili poczułem jego dłoń na swoim policzku i zmusił mnie do tego, bym spojrzał mu w oczy. Jego wzrok był stanowczy, ale ciepły.

— Tymek, uspokój się. Nic nie mogłeś zrobić. Nie myśl nawet o tym, żeby próbować czegoś podobnie głupiego. Jeżeli będę miał chociaż cień podejrzenia, że coś jest nie halo, to uwierz mi, będę spał z tobą w jednym łóżku i chodził za tobą do kibla. — Mimo wciąż zebranych w kąciku łez, parsknąłem cichym śmiechem, na co on tylko pokręcił głową. — Ty się tu teraz nie śmiej, ja jestem w stu procentach poważny, ot co! Słuchaj, powiedzenie tego na pewno nie było dla ciebie łatwe, ale chcę, żebyś wiedział, że nie jesteś sam. Wiesz… Każdy ma jakieś sekrety — to mówiąc, cofnął rękę i po chwili wahania, zdjął frotki, które miał na nadgarstkach i podwinął rękawy. Moim oczom ukazały się dość wyraźne, wypukłe blizny ciągnące się wzdłuż przedramion. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że zawsze miał długi rękaw lub frotki czy bransolety.

— Ale… Ale… Co się…? — zacząłem się jąkać, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Niepewnie wyciągnąłem rękę i delikatnie przejechałem palcami po najgłębszych bliznach. Pozwolił mi na to, w ciszy obserwując moją reakcję.

— Niewiele osób je widziało. Zazwyczaj dobrze się ukrywam. W każdym razie… Uwierz mi, nie warto. — Ból, jaki dało się usłyszeć w jego głosie, zdecydowanie mnie otrzeźwił. Nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale podniosłem jedną z jego rąk do ust i złożyłem delikatny pocałunek na jednej z blizn. Ta chwila nagle stała się bardzo intymna. Jeszcze przez moment milczeliśmy, aż zdecydowałem się przerwać tę ciszę.

— Co się stało? — powiedziałem przyciszonym głosem, patrząc na niego i wciąż nie wypuszczając jego ręki z dłoni. Tym razem role się odwróciły. To ja usilnie starałem się złapać jego spojrzenie, a on tego unikał.

— Możemy to zostawić na inny raz? — zapytał z nadzieją w głosie i w końcu na mnie spojrzał. Westchnąłem ciężko, ale pokiwałem głową, na co na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga.

— Jasne, że tak. Nie zmuszę cię do zwierzeń — powiedziałem łagodnie. Jakim cudem dotarliśmy do tego momentu? Jeszcze przed chwilą to ja siedziałem wściekły na cały świat i nie chciałem z nikim rozmawiać.

— Dzięki. Powiem ci. Obiecuję. Tak jakby wiszę ci to, po twoich zwierzeniach. Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby to sobie jakoś logicznie poukładać. Nie rozmawiałem o tym z nikim, więc nie wiem nawet, co miałbym powiedzieć — zmieszał się trochę i przez chwilę intensywnie o czymś myślał wpatrując się w nasze ręce ze ściągniętymi brwiami, po czym potrząsnął głową, jakby chciał coś od siebie odgonić. Ostatecznie spojrzał się na mnie, a na jego ustach zagościł słaby uśmiech. — Wiesz, wszystko się ułoży. No bo przecież, w końcu jakoś musi. Póki co, walcz. Nie poddawaj się, tylko walcz. Nie rezygnuj ze sportu ani z treningów. Może nie uda ci się wystartować w olimpiadzie, a może, jeżeli będziesz równolegle do treningów przychodził na rehabilitację, to jakoś do tego czasu dociągniesz? Nic nie jest przesądzone. No bo, jeżeli się poddasz teraz, to co ci pozostanie?

— Stwierdzam, że nie lubię, jak masz rację. Nie wiem, ile czasu mi zostało, ale chyba faktycznie, nawet gdybym chciał, to bym nie umiał przestać. Nie wyobrażam sobie tego. Dziękuję. Naprawdę. Potrzebowałem tego — spojrzałem na niego z autentyczną wdzięcznością i o mało serducho mi nie stanęło, gdy posłał mi w odpowiedzi jeden ze swoich uśmiechów.

— Nie masz za co. Zawsze do usług — odpowiedział szybko. — To ten, mówisz, że miałeś chłopaka?

— Aa… Tak. Miałem. — Nigdy nie ukrywałem się za bardzo z moją orientacją, ale jego przenikliwe spojrzenie sprawiło, że poczułem się trochę nieswojo.

— I teraz jesteś wolny, z tego co wywnioskowałem? — drążył temat, unosząc sugestywnie brwi i wpatrując się wciąż w moją rękę trzymającą go za nadgarstek. Dopiero teraz zorientowałem się, że wciąż go trzymam i szybko cofnąłem dłoń, rumieniąc się cały. Kurde, nie pamiętam, kiedy ostatnio zrobiłem się tak czerwony.

— Ja tego… Znaczy… — Zacząłem się nieskładnie tłumaczyć, patrząc się wszędzie, tylko nie na niego, ale odpowiedział mi jedynie jego chichot, który po chwili przerodził się w szczery, niepowstrzymany śmiech. Był tak zaraźliwy, że wkrótce dołączyłem do niego. Kiedy się uspokoiliśmy, on tylko przekrzywił głowę i spojrzał na mnie przygryzając policzek, a ja, wciąż nieco speszony, zagadnąłem. — Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. — W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i pokręcił głową, ale wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku, więc czując się nieswojo pod jego spojrzeniem, zagadnąłem ponownie. — No co?

— Nie, nic. Dobrze wiedzieć, że jesteś wolny. Jesteś w moim typie — powiedział, jak gdyby nigdy nic, a ja cieszyłem się, że siedzę, bo inaczej chyba bym się przewrócił.

— C… co? — wydukałem zszokowany.

— Oj, przestań. Nie mów, że się tego nie spodziewałeś. — Machnął ręką wyraźnie rozbawiony, a ja tylko pokręciłem głową.

— Ty nie jesteś hetero? — wydusiłem gapiąc się na niego otwarcie. Dopiero po chwili doszło do mnie, jak głupio to w tym momencie zabrzmiało.

— Oczywiście, że nie — powiedział to takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i do tego powszechnie znana. — Nie wiedziałeś?

— Nie miałem pojęcia. Widywałem cię tylko z dziewczynami, więc jakoś nigdy się nie zastanawiałem nad tym — przyznałem szczerze. To, że sam chętnie dobrałbym mu się do spodni, to jeszcze nie znaczy, że kiedykolwiek posądzałem go o to, że on chętnie dobrałby się do moich.

— Jestem panseksualny, a to, że te dzikie stada blondynek latają za mną wszędzie, to już nie jest mój problem — wydał z siebie podirytowane sapnięcie.

— Dobrze, już spokojnie. Dla mnie bomba. Ja tam jestem zwykłym gejem. Nic niezwykłego. — Wzruszyłem ramionami. Atmosfera między nami stała się luźna i było całkiem miło. Nie spodziewałem się, że będę w stanie tak z nim rozmawiać.

— Marudzisz. Mogę czegoś spróbować? — Spojrzał na mnie pytająco i przygryzł wargę w oczekiwaniu.

— Ee…? Jasne. Próbuj. — Nie bardzo wiedziałem, czego się spodziewać, więc tylko wzruszyłem ramionami, zgadzając się od razu. Po chwili, zaskoczony, poczułem jego wargi na swoich.

Nasze roztargnienie

Tego się nie spodziewałem. Tak dawno nie miałem żadnego partnera, że w pierwszej chwili się spiąłem i nie bardzo wiedziałem, co mam robić, ale powoli oswajałem się z tym uczuciem. Zacząłem niepewnie oddawać pocałunki, wciąż nie wierząc w to, co się dzieje. Radek mnie całował. On całował mnie. Z każdym kolejnym pocałunkiem stawaliśmy się obaj bardziej pewni, bardziej natarczywi, tak więc w momencie, w którym znalazła nas jedna z pielęgniarek, byliśmy tak pochłonięci tym wszystkim, że nie usłyszeliśmy jej, dopóki nie chrząknęła wystarczająco głośno, stając obok nas. Z trudem odkleiliśmy się od siebie i dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, że moje dłonie były wplecione w jego włosy, a jego znajdowały się niebezpiecznie blisko moich pośladków.

— Nieładnie, chłopcy! Wiecie, ile was szukałam? Spuścić was na chwilę z oka i co? — Starała się wyglądać na złą, ale po jej oczach widać było, że usilnie powstrzymuje się przed zarzuceniem nas milionem pytań. — No, sio. Do sali. Byle własnych. Ale mi już!

— Już idziemy, obiecuję. — Radek uśmiechnął się w odpowiedzi. Wciąż miał wypieki na twarzy i opuchnięte wargi, a do tego przekrzywione okulary i zmierzwione włosy. Wyglądał uroczo. Po prostu uroczo. Aż nie mogłem się na niego napatrzeć.

— No, powiedzmy, że wam wierzę. Nie naróbcie hałasu, jak będziecie wracać — rzuciła tylko oddziałowa i udała się do dyżurki. Gdy tylko oddaliła się na bezpieczną odległość, spojrzeliśmy po sobie i nie wiedzieć czemu, wybuchliśmy śmiechem, jak na komendę.

— No to na czym stanęło? — zapytał patrząc na mnie wymownie.

— Na tym, że mamy iść spać — powiedziałem, udając powagę, a on w odpowiedzi wykrzywił się i sapnął zirytowany.

— No wiesz, co… — jęknął i spojrzał na mnie naburmuszony. Wyglądał tak rozbrajająco uroczo, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Pochyliłem się i cmoknąłem go szybko w usta.

— Robisz się uroczy, jak się tak nabzdyczasz, wiesz? — Uśmiechnąłem się, ale on tylko wykrzywił się w odpowiedzi i spiorunował mnie wzrokiem. — Oj, no daj spokój. Zdecydowanie wolę twoją szpitalną wersję od tego, co widywałem na co dzień.

— Nie mów nikomu, ale ja też — westchnął, ale wreszcie odwzajemnił mój uśmiech. — Wiesz, jak się weszło między wrony, musisz krakać, jak i one. Na co dzień już nie bardzo mam wyjście. Tu nie muszę się pilnować ani udawać. Dobra, czas się zbierać, bo nas zaraz prześwięcą. Wpadnij do mnie jutro rano do sali, jeszcze przed zabiegami, co? — powiedział wstając i przeciągając się, po czym pociągnął mnie za rękę tak, żebym podążył w ślad za nim. Wkrótce pożegnaliśmy się jeszcze jednym, małym buziakiem i obaj położyliśmy się spać.

Długo nie mogłem zasnąć, myśląc o tym, co się stało. Jakim cudem w ogóle doszliśmy do takiego momentu, jak przed chwilą? To było tak nieprawdopodobne, że sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Gdy wstałem rano, moje myśli automatycznie powędrowały w jego stronę, ale doszedłem do wniosku, że nie mam nawet pojęcia, jak się teraz przy nim zachować. Nagle dopadł mnie strach. Co, jeżeli on po prostu wróci do bycia tym Radkiem, którego znam i teraz, jak już dostał, co ode mnie chciał, po prostu mnie wyśmieje i na tym się skończy cała ta przygoda? Moje obawy powiększyły się tylko, gdy nie zobaczyłem go na śniadaniu, ale postanowiłem spróbować zajrzeć do niego do sali przed fizykoterapią tak, jak prosił. Nie miałem nic do stracenia. Zastałem go z nosem w książce. Zdawał się zapomnieć o całym bożym świecie. Zapukałem delikatnie w futrynę i zobaczyłem, jak podnosi nieobecny wzrok i przez chwilę patrzy się na mnie bez zrozumienia. Dopiero po chwili zorientował się, kim jestem i co tu robię, więc włożył do książki zakładkę i odłożył ją na stolik obok łóżka, po czym przeciągnął się i spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Cześć — zagadnąłem, czując się trochę nieswojo.

— Hej, hej, właź i siadaj, a nie stoisz tak w tych drzwiach. — Pokiwał na mnie ręką i usiadł w siadzie skrzyżnym, żeby zrobić mi trochę miejsca. Dość niepewnie podszedłem i usiadłem na brzegu jego łóżka, na co on pokręcił głową i zaśmiał się krótko. — Ja nie gryzę. No, tylko trochę, ale wczoraj nie protestowałeś. Jak się dzisiaj czujesz?

— Dobrze, zaskakująco dobrze — odpowiedziałem tylko na zadane pytanie, resztę pomijając głębokim milczeniem. — Nie widziałem cię na śniadaniu.

— Ja tego… Zawsze jem śniadanie sam. Nigdy na stołówce — zmieszał się wyraźnie, ale zaciekawił mnie ten temat.

— Jak to? Czemu? — zapytałem więc, patrząc się na niego z zainteresowaniem, ale on tylko westchnął i przygryzając wargę, spojrzał na mnie zrezygnowany.

— To jest część tego, co jeszcze mam ci powiedzieć. Możemy zostawić to na wieczór? Długo wczoraj o tym myślałem i już chyba wiem, jak mam to powiedzieć, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, okej? — zapytał z nadzieją w głosie.

— Jasne. Wiesz, że nie musisz mi niczego mówić, prawda? Nie chcę zmuszać cię w żaden sposób do zwierzeń ani do mówienia czegoś, co jest dla ciebie niewygodne — zapewniłem go szybko, lustrując spojrzeniem jego reakcję, ale on tylko pokręcił w odpowiedzi głową i po chwili rzucił.

— Wiem. Wiem, ale muszę z kimś w końcu o tym pogadać, a tobie chyba będzie najłatwiej powiedzieć i wydaje mi się, że jako jedyny chcesz słuchać. Może nawet nie będziesz mnie za bardzo oceniał — dodał z nadzieją w głosie.

— Nie będę. Obiecuję — zapewniłem go ponownie, ale w odpowiedzi uśmiechnął się smutno.

— Tego nie wiesz. Nie obiecuj z góry, bo raczej tego nie dotrzymasz. — Tu zamilkł na moment, po czym uśmiechnął się do mnie. — Dość tych ponurych tematów, noc jest lepsza na takie rzeczy. Wiesz, że już jesteśmy spóźnieni do Agi?

— O cholera! Faktycznie, wstawaj. Biegusiem! — Poderwałem się na równe nogi i pociągnąłem go za sobą, po czym puściłem jego rękę i pobiegłem do pokoju od fizykoterapii.

Kiedy tam wbiegłem, było kilka minut po planowanym rozpoczęciu mojej rehabilitacji, więc uznałem, że nie ma tragedii. Nie zdążyłem się nawet zmęczyć, ale chwilę po mnie do pomieszczenia wpadł zdyszany Radek i przez długi czas nie mógł złapać oddechu, a gdy tylko mu się udało jakoś ustabilizować oddech, wycelował we mnie palec i fuknął.

— Pieprzony olimpijczyk. Nie wszyscy są tu, kurde, sportowcami. Następnym razem tak ci dupę skopię. — Tu zrobił przerwę na głębszy oddech, po czym spojrzał na rehabilitantkę. — Dzisiaj nie potrzebuję fizykoterapii, bieganie za nim wystarczy mi do końca tygodnia.

— Dwójka wariatów — skomentowała krótko Agnieszka i popędziła nas w kierunku przyrządów, po czym odwróciła się do mnie. — No to jak tam dzisiaj, lepiej?

— Dużo lepiej. Dzięki. Słuchaj, mam do ciebie mały romans. — Uśmiechnąłem się i puściłem do niej oczko, na co ona tylko się zaśmiała i przewróciła oczami, ale w końcu spojrzała na mnie wyczekująco. — Potrzebuję dobrego zestawu ćwiczeń. Muszę jak najdłużej to wszystko przeciągnąć. Nie wiem, czy mi się uda, ale chcę spróbować. Jestem kandydatem na następne igrzyska olimpijskie. Było duże prawdopodobieństwo, że zostanę wybrany, ale teraz wszystko stoi pod wielkim znakiem zapytania. Może, jeżeli będę miał dobrze dobrane ćwiczenia, to jakoś dotrwam? To byłoby piękne zakończenie kariery biegacza.

— Igrzyska… Co? — Kobieta wybałuszyła na mnie oczy. Chwilę to trwało, zanim odzyskała mowę i zaczęła zbierać fakty do kupy. — Nie mam tego w twoich aktach. Cholera! Gratuluje! Słuchaj, do jutra opracujemy ci pełny plan zabiegów i ćwiczeń do robienia tu i w domu. Normalnie pewnie byłyby małe szanse, ale skoro jesteś przyszłym olimpijczykiem… Twoje mięśnie i kondycja na bank dużo pomogą. Myślę, że to się może udać. Nie mogę ci nic obiecać, ale jeśli się postarasz, to jeszcze trochę pobiegasz — powiedziała wyraźnie podekscytowana.

— Dzięki. — Uśmiechnąłem się tylko i kontynuowałem ćwiczenia, ale za chwilę poczułem delikatne pukanie na ramieniu. Odwróciłem głowę w tę stronę i zobaczyłem, że to Radek wychyla się i szczerzy do mnie, jak głupi do sera.

— No stary, masz przesrane. Teraz Aga żyć ci nie da. Gwarantuję — powiedział z nutką złośliwości w głosie, ale tylko przewróciłem oczami.

— Radek, jestem sportowcem. Lubię się męczyć. No i chcąc, nie chcąc, chyba tego potrzebuję — powiedziałem, zbywając go, na co on tylko mrugnął do mnie i powiedział przyciszonym głosem.

— Znam lepszy sposób na to, żeby cię zmęczyć. — Słysząc to, mimowolnie zarumieniłem się trochę i pokręciłem głową z niedowierzaniem. On był niemożliwy.

— Cicho siedź, zbereźniku — rzuciłem przyciszonym głosem.

— Zbereźniku? — udał zdziwionego. — Głodnemu chleb na myśli. Ja myślałem o skakance itp.

— Uch, ty! — Zmierzyłem go spojrzeniem i zaczerwieniłem się bardziej.

— Uno! Nie dokuczaj koledze — pogroziła mu palcem Agnieszka, stając przed nami.

— Ja? Ja przecież nic nie robię. To on jest jakiś dziwny. — Wyszczerzył się w odpowiedzi chłopak i zrobił niewinną minkę.

— Tak, tak, jasne. Już ja wiem, że z ciebie jest dobry terrorysta — odpowiedziała szybko Aga i ponownie grożąc mu palcem, odeszła do innych pacjentów, zostawiając nas chichrających się pod nosem. Niemal do końca fizykoterapii nie byliśmy w stanie się uspokoić. Następne zabiegi mieliśmy jednak osobno, więc każdy z nas poszedł w swoją stronę. Zanim zdążyliśmy się jednak rozstać, odwrócił się do mnie i lekko zmieszany rzucił.

— Nie mam nikogo innego na sali. Wpadnij do mnie wieczorem, to wtedy pogadamy.

— Jasne. Nie ma sprawy. Będę jakoś po kolacji, okej? — zapytałem szybko, zerkając na zegarek. Gdy podniosłem na niego wzrok, wyglądał dość niepewnie, ale wreszcie, po chwili wahania, skinął głową.

— Jasne. Wpadaj — rzucił cicho i szybko się oddalił. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego jeszcze przez chwilę. Po co w ogóle zgadzał się na tę rozmowę, jeżeli wyraźnie nie czuł się z tym wszystkim komfortowo? To pytanie i jego mina, pozostały ze mną do końca dnia.

Jego opowieści

Kręciłem się niepewnie pod gabinetem fizykoterapii i zastanawiałem się czy aby na pewno dobrze robię. Z jednej strony nie bardzo chciałem o tym z kimkolwiek rozmawiać, a z drugiej mogłem potwierdzić kilka informacji i dowiedzieć się więcej, a to stanowiło zdecydowanie duży plus. Nie lubiłem nie wiedzieć na czym stoję. Wreszcie zebrałem się w sobie i zapukawszy cicho, wszedłem do środka. Aga siedziała przy komputerze, coś uzupełniając. Kiedy podniosła wzrok i zobaczyła, że stoję w drzwiach uśmiechnęła się i skinęła na mnie, żebym wszedł do środka. Wiecznie albo się śmiała, albo uśmiechała. Aż dziw, że nie narzekała na ból policzków. Podszedłem do niej dość niepewnie.

— Cześć, wchodź i siadaj. Uzupełniam dane pacjentów, ale już kończę — rzuciła lekko, wciąż patrząc w ekran.

— Jeżeli przeszkadzam, to mogę przyjść kiedy indziej — zacząłem zmieszany, przysiadając na brzegu jednego z krzeseł naprzeciwko niej.

— Nie, nie. O, już skończyłam. No to mów, czego dusza pragnie? — zapytała patrząc na mnie zachęcająco.

— Chciałem porozmawiać o mojej chorobie, rehabilitacji i o sporcie — odpowiedziałem szybko.

— Wiesz… Nie ma sprawy, tylko musisz zdawać sobie sprawę z jednej rzeczy. Ja tak naprawdę nie wiem, co ci jest. W karcie mamy tylko zalecenia, wskazówki i kilka podstawowych informacji. Nawet tego, że uprawiasz sport zawodowo nie było, chociaż definitywnie powinno, ale jeżeli potrzebujesz pomocy, to pomogę, jak umiem i doradzę.

— Jasne, dziękuję. Po prostu wczoraj poczytałem trochę o mojej chorobie i… — Tu mi przerwała.

— Stój. Wujek Google nie jest dobrym lekarzem, więc jeżeli naczytałeś się tych wszystkich negatywnych komentarzy i przyleciałeś się uspokoić, to stój. Nie zawsze wszystkie informacje są prawdziwe — zapewniła mnie.

— Nie, tak właściwie, to dokładnie odwrotnie — odpowiedziałem lekko i rozsiadłem się wygodniej. — Z tego, co wyczytałem, wynika, że nie jest tak źle, jak mnie lekarz straszył i chcę to potwierdzić.

— O, a to nowość. Dobra, no to mów wreszcie, co to i wtedy postaram się coś doradzić.

— Becker. Znaczy dystrofia mięśniowa Beckera — powiedziałem z ciężkim sercem.

— Kiedy wykryta i jakie wyniki?

— Wyniki, póki co dobre, wykryta dwa dni temu, podejrzenia od kilku miesięcy — uzupełniłem informacje, a ona tylko prychnęła.

— Chłopie, nic mi więcej nie potrzeba. Masz przed sobą jeszcze dobrych kilka lat, jak sądzę. Wiesz, choroba jest nieprzewidywalna. Ciężko określić jaki w twoim przypadku będzie miała przebieg, ale mimo to są różne czynniki, które pozwalają na jako–takie przypuszczenia. W twoim przypadku kariera sportowca i kondycja, która za tym idzie bardzo dobrze rokują. Myślę, że możemy spokojnie założyć, że dotrwasz do igrzysk w dobrej kondycji.

— To chciałem usłyszeć. — Wypuściłem głośno wstrzymywane powietrze i uśmiechnąłem się lekko. — Dzięki. Myślisz, że wystarczy rehabilitacja i treningi? Chcę zrobić z tych Igrzysk piękne zakończenie kariery. Wiem, że nie będę miał już okazji powtórzyć tego wyniku, więc chcę, aby był jak najlepszy.

— Powinno wystarczyć, ale dbaj o siebie. Żadnych fajek, najlepiej ograniczyć alkohol i fast–food. Wiem, że pewnie słyszysz to co chwilę od trenera, ale teraz to szczególnie ważne. Musisz być w ogólnie dobrej kondycji. Wtedy wszystko jeszcze przez jakiś czas powinno grać. Tylko wiesz…

— Tak, wiem — przerwałem jej. — Nie możesz mi niczego obiecać. Samo to, że mam szansę, to już dla mnie dużo. Niechętnie muszę ci przyznać rację. Lepiej, żebym się starał.

— No widzisz! Rehabilitant prawdę ci powie — zaśmiała się, a potem zerknęła na zegarek i zrobiła wielkie oczy. — Nie chcę cię wyganiać, ale od dziesięciu minut powinnam prowadzić rehabilitację z panem Staszkiem, a jeszcze po niego nie poszłam. Wpadaj, jak coś. Jestem do dyspozycji.

— Dzięki. Tego mi było trzeba. Ja też lecę dalej. Mam dziś jeszcze trochę tego wszystkiego — odpowiedziałem zrezygnowany, po czym rzuciłem szybkie: cześć wychodząc z pomieszczenia i kierując się kilka gabinetów dalej.

Z tego wszystkiego każda godzina dłużyła się niemiłosiernie, a co dziwniejsze, aż do wieczora, nie zauważyłem Uno ani razu. Moją uwagę przykuło też to, że nie było go na żadnym z posiłków na stołówce. Nie wchodząc w żadne zbędne interakcje z resztą pacjentów, piorunem skończyłem jeść kolację i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku naszych sali. Gdy dotarłem pod jego drzwi, zawahałem się chwilę. Stałem niepewnie, nie mogąc się zdecydować, czy powinienem wejść od razu, czy jednak wycofać się z tego. Ciekawość szybko zwyciężyła. Chociaż wstyd się przyznać, to zżerała mnie chęć dowiedzenia się, co tak naprawdę się dzieje. Zawiesił mnie w takim punkcie, że chyba każdy umierałby z ciekawości.

Stanąłem więc w drzwiach i spojrzałem na niego. Siedział po turecku na łóżku. Miał na sobie te same luźne dresy, co rano, ale założył do tego zwykłą koszulkę z krótkim rękawem. Nic nie osłaniało dziś jego rąk. Musiałem przyznać, że był to do tego stopnia niecodzienny widok, że aż wydawało się, że w tym wszystkim coś jest nie tak. Obok jego łóżka, na szafce stał talerzyk z czymś, co mogłoby przypominać kanapkę, gdyby nie było pokrojone na tak nieludzko małe kawałeczki. Radek zaś wpatrywał się w jeden punkt na ścianie i zdawał się kompletnie nie zauważać mojej osoby. Nie mogłem powiedzieć, że jego twarz nic nie wyrażała. Wręcz przeciwnie. Było na niej tyle emocji, że aż ciężko było je od siebie odseparować. Być może to ja wcale nie chciałem ich odseparowywać, bo okazać by się mogło, że nie jestem w stanie znieść tego, co się za nimi kryje. Mimo to stałem tu teraz i wiedziałem, że zaraz poznam go od strony, od której nikt go jeszcze nie zna. Z jednej strony byłem zadowolony, ale z drugiej, coś mówiło mi, że to nie będzie łatwe dla nas obu. On jednak cierpliwie zniósł mój wczorajszy wybuch, więc ja też czułem się w obowiązku być tu dla niego, kiedy on wyraźnie tego potrzebował. Podszedłem bez słowa i usiadłem na jego łóżku, czując, jak żołądek ściska mi się nieprzyjemnie. W końcu mnie zauważył i spojrzał mi w oczy z mieszanką rezygnacji, zdenerwowania i, o zgrozo, strachu. Wziąłem go ostrożnie za rękę i pogładziłem kciukiem po dłoni.

— Co się dzieje, Radek? — zapytałem cicho, a on przełknął głośno ślinę i spuścił wzrok na nasze ręce.

— Denerwuję się — wykrztusił.

— Widzę właśnie. Nie musisz mi nic mówić, wiesz o tym? Jeżeli chcesz, to cię wysłucham i nie będę niczego przyspieszał, ale wszystko zależy tu od ciebie — powiedziałem łagodnie. W odpowiedzi skinął głową i przez chwilę w sali panowała niezręczna cisza.

— To trudniejsze niż myślałem, ale chcę w końcu to z siebie wyrzucić. Wybacz, że trafiło na ciebie — odparł jeszcze ciszej, o ile w ogóle było to możliwe.

— Nie przepraszaj. Ty wczoraj dzielnie zniosłeś mój wybuch. Gwarantuję, że zostanę tu tak długo, jak będziesz potrzebował. Nie spiesz się. Może zjesz kolację na spokojnie, odstresujesz się trochę, a ja poczekam? — zagadnąłem, ale on momentalnie się spiął i szybko pokręcił głową.

— Nie jestem głodny. Jak się stresuję, to jem zdecydowanie mniej — odpowiedział, spoglądając nerwowo w stronę talerza. Coś mi w tym geście nie pasowało, więc przez chwilę wpatrywałem się w niego ze ściągniętymi brwiami, a on jakby skurczył się w sobie. Przygryzł nerwowo policzek i westchnął głośno. — Okej, chyba wiem, od czego zacząć. Mam tylko jedną prośbę. Nie przerywaj mi. Jeżeli się zatnę, rozkleję albo cokolwiek, to po prostu poczekaj. Inaczej w ogóle przez to nie przebrnę.

— Jasne. Postaram się — zapewniłem go, ale jego stres zaczął mi się udzielać do tego stopnia, że głos mi zadrżał.

— Moi rodzice są rozwiedzeni. Nic dziwnego w tych czasach. Ot, nie zgrali się. Tylko, że podczas rozwodu zaczęli ostro ze sobą walczyć o wszystko. Liczyła się każda złotówka i centymetr kafelka. Wszystko, poza mną. Byli młodzi. Ja miałem może z siedem lat, a oni byli ledwo po trzydziestce. Każde z nich chciało zacząć nowe życie. Dziecko okazało się zbędnym bagażem, więc przerzucali mnie to tu, to tam. Czasem byłem z matką, czasem z ojcem, czasem z dziadkami… Po śmierci dziadków nie mieli mnie za bardzo, gdzie podrzucać, więc spędzałem dużo czasu po świetlicach, a potem włócząc się, gdzie popadnie. Nie wyobrażasz sobie, ile razy usłyszałem od rodziców, że lepiej by było, gdyby nigdy nie zdecydowali się na dziecko — zaczął względnie spokojnie, jednak ręce lekko mu drżały. Starałem się słuchać uważnie i nie komentować niczego, chociaż było to, o dziwo, bardzo ciężkie zadanie. — Ostatecznie miałem jakieś trzynaście lat, zero poczucia własnej wartości i wolną rękę. Nie pamiętam jak to się zaczęło… — powiedział ciszej, ale wyraźnie uciekał wzrokiem, więc byłem pewny jednego.

— Kłamiesz — zawyrokowałem. Spojrzał się na mnie od razu, oczami wielkimi, jak pięciozłotówki i wyglądał, jak dzika zwierzyna złapana w sidła, ale posłałem mu słaby uśmiech i znów zacząłem go głaskać po ręku. — Nie musisz mi mówić wszystkiego, jeżeli nie chcesz, ale nie kłam. Po prostu powiedz, że czegoś nie chcesz lub nie jesteś w stanie powiedzieć — wytłumaczyłem mu. Skinął ostrożnie głową, wyraźnie uspokojony i po chwili ciszy, i kilku głębokich oddechach, kontynuował.

— Byłem z matką, ale zaczęła wykrzykiwać, że odda mnie do domu dziecka, bo ma dość tego wszystkiego. Mówiła, że za bardzo przypominam jej ojca i nie chce mnie oglądać. Zaczęła rzucać uwagi na temat mojego wyglądu. Wtedy jeszcze desperacko chciałem, żeby któreś z nich się opamiętało i zaakceptowało mnie. Pomyślałem, że może, jeżeli zmienię wygląd, to coś pomoże. Z dnia na dzień przestałem jeść. Przefarbowałem włosy, zmieniłem styl ubierania się… Jak miałem piętnaście lat, ważyłem nie więcej niż czterdzieści kilo. Nie chodziłem do szkoły, więc żeby nie było kłopotu, miałem nauczanie domowe. Żadnych nauczycieli, nic. Siedziałem sam w książkach. Wiesz, że to nic nie dało? Po prostu, tak jakby mnie nie było. Zacząłem się wtedy ciąć. Na początku to nie było nic groźnego, ale z czasem było coraz gorzej. W końcu przeholowałem. Nie wiem, kto mnie znalazł. Chyba ojczym. Zawieźli mnie do szpitala. Jak mnie zobaczyli lekarze, to nie wiedzieli, za co brać się najpierw. Ostatecznie jakimś cudem mnie odratowali. Ponoć byłem nieprzytomny prawie trzy tygodnie. Omal się nie wykrwawiłem, nie przyjmowałem prawie żadnych wartości odżywczych, więc ciężej mi było się zregenerować. Kiedy się obudziłem… — Tu urwał i zaczął gwałtownie oddychać. Wyglądał, jakby zaczynał mu się atak paniki. Instynktownie przysunąłem się bliżej i przytuliłem go mocno. Przez chwilę siedział sztywno, ale potem wtulił się we mnie i wybuchł płaczem. Nie wiem, ile tak siedzieliśmy, ale dość długo musiałem go uspokajać. Gdy wreszcie zdecydował się kontynuować swoją historię, wciąż trzymał się mnie kurczowo, próbując upewnić się, że nie widzę jego twarzy. — Kiedy się obudziłem, matka mnie po prostu spoliczkowała i zaczęła się drzeć. Jak zwykle. Leciała ta sama śpiewka, że nie jestem nic wart, że tylko sztucznie tworzę problemy, że nigdy nie pomyślę o niej. Nic jej nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie. Na szczęście był wtedy przy tym lekarz. Ostatecznie została wyprowadzona przez ochronę, odebrano jej prawa, była dość nieprzyjemna rozprawa w sądzie… Mam nawet zakaz zbliżania się. Skończyło się tak, że prosto po szpitalu, trafiłem na kilka miesięcy na leczenie do szpitala psychiatrycznego z diagnozą anoreksjagłęboka depresja. Leczenie łącznie trwało kilka lat. Kiedy po miesiącu pobytu tam, w końcu raczył się zjawić mój ojciec, którego nie widziałem od trzynastego roku życia… Był w ciężkim szoku. Widząc mój stan, chyba trochę otrzeźwiał i zaczął się bardziej przejmować. Nawet Natka, znaczy, jego nowa żona, się przejęła. Wszystko generalnie jest ok. Przynajmniej teraz. Wtedy długi czas nie mogłem się pozbierać. Miałem spotkania z psychologiem, psychiatrą, terapeutą… Cały zestaw. Cały czas też musiałem jeździć na kroplówki do szpitala. Generalnie ciężki okres. Od tamtej pory dużo się zmieniło. Wypracowałem sobie nowy styl bycia, staram się powtarzać sobie, że jestem tego wart, że mogę coś osiągnąć. Z tamtych czasów zostało mi głównie zamiłowanie do książek i nawracające problemy z jedzeniem. Kiedy się nasila, prawie nie jem i muszą mnie pilnować. Nie ma w ogóle mowy, żebym zjadł w obecności kogokolwiek innego… — Zakończył tym. Musiałem dać sobie chwilę na przetrawienie wszystkich informacji. Ciężko było mi to ogarnąć umysłem. W końcu jednak, zebrałem się w sobie. Poprawiłem się trochę, przytuliłem go mocniej i oparłem brodę na jego głowie.

— I ty mówiłeś, że ja miałbym cię oceniać? — zapytałem z niedowierzaniem. Pokiwał niepewnie głową.

— Jestem słaby, poddaję się wszystkiemu, co tylko mnie dopada. Nie jestem tym pewnym siebie, stonowanym facetem — powiedział słabo.

— Co ty pleciesz? Przeszedłeś przez depresję, załamanie nerwowe, anoreksję i poradziłeś sobie z tak ciężką sytuacją. Moje problemy przy tym to pikuś. A spójrz, gdzie jesteś? Skończyłeś magistra z lingwistyki stosowanej, o ile się nie mylę, to zacząłeś doktorat. Masz całe grono wielbicieli i wielbicielek. Ludzie cię lubią i szanują. Uwierz mi, nigdzie nie przejdziesz niezauważony. Mogę ci jedynie zazdrościć siły, bo po tym wszystkim wyszedłeś na prostą. Nie masz czego się wstydzić — powiedziałem z całą mocą w głosie. Byłem pewny swoich słów. W końcu odważył się na mnie spojrzeć. Był cały czerwony i opuchnięty. Mimo to, na jego usta wypłynął słaby uśmiech.

— Dziękuję — powiedział cicho, z wyraźnie ściśniętym gardłem. — Mimo że nie podałem ci wielu rzeczy ani prawie żadnych szczegółów, wiesz więcej, niż mój terapeuta i psycholog wyciągnęli ode mnie w ciągu kilku lat pracy.

— Może powinienem zmienić zawód? Będę musiał jakiegoś poszukać, kiedy w końcu przestanę chodzić. A właściwie, to dlaczego tutaj jesteś? — zapytałem, uznając, że to już będzie względnie lekkie pytanie, w porównaniu do tego, czego dowiedziałem się wcześniej.

— Wiesz, wszystko jest połączone — powiedział, wzruszając ramionami. — Przez anoreksję dorobiłem się wielu problemów ze zdrowiem. Większość z nich jest nieodwracalna.

— No tak, logiczne. Wiesz, co? Może ja wyjdę na jakąś chwilę, a ty będziesz miał czas na ogarnięcie się i może spróbujesz zjeść trochę? — zapytałem niepewnie, ale on tylko pokręcił głową i ścisnął mnie mocniej.

— Nie idź. Spróbuję coś przełknąć, ale nie idź — powiedział od razu, po czym dodał z wahaniem. — I tak wiesz więcej, niż ktokolwiek, więc powinno być w porządku…

— Okej. Pamiętaj tylko, że cię nie oceniam. — Wziąłem głęboki oddech i odsunąwszy się od niego trochę, sięgnąłem po stojący na stoliku talerz, kładąc go sobie na kolanach. Radek w międzyczasie przetarł twarz, odgarnął włosy do tyłu, po czym zmierzył jedzenie niechętnym spojrzeniem. Widząc to, pokręciłem głową i uśmiechnąłem się do niego zachęcająco.

Nasze wytchnienie

Wziął niepewnie jeden kawałek i wsadził go do ust. Przeżuwał go bardzo długo, a gdy w końcu go przełknął, wykrzywił się nieznacznie.

— Nie przesadzaj, bo sam zacznę cię karmić. — Uśmiechnąłem się po raz kolejny, ale on zmierzył mnie złym spojrzeniem. — No już, już. Tylko żartowałem. Uno, spokojnie.

— Łatwo ci mówić — burknął i sięgnął po następny mikroskopijny kawałek, ale zastygł w połowie, patrząc na mnie. — Pierwszy raz nazwałeś mnie Uno, wiesz?

— Faktycznie… No cóż, zdarza się. — Wzruszyłem ramionami. Chwilę jeszcze na mnie patrzył, po czym wziął jedzenie do ręki i znów się zawahał. Postanowiłem jednak się wtrącić. — No, dalej. Słuchaj, wyglądasz świetnie, naprawdę. Musisz jeść. Chcesz znów przez to wszystko przechodzić?

— Nie chcę. Po prostu czasem to silniejsze ode mnie. W szpitalu wiedzą i pilnują mnie, jak mogą, ale nie zawsze dadzą radę. Ostatnio jest trochę gorzej i już zagrozili mi, że prosto po rehabilitacji, wyślą mnie do kliniki, jeżeli nic się nie zmieni — westchnął zrezygnowany.

— Dobra, to powiedz mi, czy połowa tego, co jest na talerzu, jest realnym celem na dziś? — zapytałem, na co po chwili pokiwał głową. — To będę tu z tobą siedział, dopóki nie zjesz połowy. Mogę cię nawet karmić i nie patrz na mnie krzywo, bo mówię poważnie. Co powiesz na taki układ: za każdy zjedzony kawałek dostajesz jednego buziaka. Stoi?

— No teraz to mamy o czym rozmawiać. — W końcu się uśmiechnął. — Stoi. Tylko uważaj, bo mogę się do tego za bardzo przyzwyczaić.

— Nie miałbym nic przeciwko — powiedziałem, zniżając głos i nachyliwszy się, pocałowałem go krótko. — To na zachętę.

— Dzięki. — Zdobył się na krótki półuśmiech i zaczął powoli przeżuwać kolejny kawałek, a ja z każdym kęsem, ochoczo spełniałem swoją obietnicę. Ostatecznie, nawet nie zauważyliśmy, kiedy z talerza zniknęła prawie cała jego kolacja. Wszystkie nerwy, stres i płacz, poszły w niepamięć i zanim się zorientowaliśmy, było już po krzyku, a my chichotaliśmy, jak dwie nastolatki.

— Matko, w życiu bym nie pomyślał, że będę mógł ot tak przy kimś jeść. Wcisnąłeś we mnie cały ten talerz. — Wydął wargi i udawał przez chwilę, że się dąsa, ale jego oczy i delikatnie uniesiony kącik ust, zdradzały wszystko.

— Nic w ciebie nie wmuszałem. Jadłeś sam — powiedziałem obronnym tonem, po czym dorzuciłem. — I pomyśleć, że trzy dni temu nawet ze sobą nie rozmawialiśmy.

— Mhm… To dziwne. Kurde nie wyobrażam sobie tego.

— Ja też. Jeszcze kilka dni temu miałem cię za nadętego dupka — rzuciłem, niby od niechcenia, ale uniosłem wyczekująco brew, chcąc zobaczyć jego reakcję.

— Ach tak? Nadętego dupka, mówisz? Odezwał się antyspołeczny kujon — odciął się i przewrócił oczami, po czym niespodziewanie złapał mnie za ręce i pociągnął mnie tak, że poleciałem w jego stronę. Nawet nie zorientowałem się, kiedy wylądowałem pod nim, na jego łóżku. Uśmiechnął się przebiegle i zaczął mnie całować. Szybko jednak przejąłem inicjatywę i role się odwróciły. W ułamku sekundy to on znalazł się pode mną. Pogładziłem go po policzku i uśmiechnąłem się.

— Naprawdę świetnie wyglądasz — szepnąłem i ponownie złączyłem nasze wargi. Przerwało nam jednak głośne chrząknięcie. Znowu.

— O, dobry wieczór — wysapał Radek spode mnie i poprawiając okulary jedną ręką, podniósł nas oboje do siadu, odpychając się drugą.

— Tak, dobry wieczór, Panowie. Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności — powiedział lekarz, patrząc wymownie na niego i dość niedyskretnie zerkając na talerz.

— Może Pan mówić. On wie o mojej sytuacji — powiedział spokojnie, lekko ściskając moją rękę w międzyczasie.

— Ach tak… No dobra, to szybkie pytanie. Dlaczego pozwoliłeś mu zjeść swoją kolację? — zapytał niezadowolony doktor, mierząc nas obu oceniającym spojrzeniem.

— Co? — wykrzyknęliśmy obaj.

— Niczego u mnie nie jadł. Sam to zjadłem — naburmuszył się Radek.

— Wczoraj nie zjadłeś prawie nic, nie tknąłeś śniadania i nie zjadłeś nawet jednej dziesiątej obiadu. Mam uwierzyć, że nagle przyszedł do ciebie znajomy i tak po prostu potulnie usiadłeś przed kimś obcym i zjadłeś wszystko? No proszę cię, ile ja mam lat, żeby w to uwierzyć? — odpowiedział od razu lekarz niezbyt przyjemnym tonem.

— A ty myślisz, że ile ja mam lat, żeby uskuteczniać takie sztuczki? Daj spokój. Zjadłem to. On nie tknął nawet pół kawałka — najeżył się Uno.

— Będę musiał porozmawiać z twoim lekarzem prowadzącym. Nie możesz tak dłużej ciągnąć, a oddawanie posiłków w niczym ci nie pomoże. — Lekarz szedł w zaparte.

— Ile razy mam… — zaczął Radek, ale przerwałem mu szybko, widząc, jak się wścieka.

— Nie zjadłem jego kolacji. Trochę to zajęło, ale sam ją zjadł. Naszym celem na dzisiaj było pół talerza, ale znaleźliśmy dobrą motywację. Jeżeli ma się mu polepszyć, to to, że zjadłbym jego kolację, nic by nie dało, a raczej by tylko zaszkodziło. Nie jesteśmy tak nieodpowiedzialni — starałem się mówić spokojnie, jednocześnie gładząc uspokajająco Uno po ramieniu, ale nawet mnie irytowała postawa tego lekarza.

— Oczywiście, że żaden z was by się nie przyznał — prychnął lekarz pod nosem.

— Przemek, po prostu się nie wpierdalaj, a jak jesteś tak przejęty moim zdrowiem, to zawołaj Majewskiego. Z nim chętnie pogadam — odpowiedział chłodno główny zainteresowany. W tym momencie przypominał tę wersję siebie, którą znałem z życia codziennego. Z jednej strony nie podobało mi się to, ale byłem zadowolony, że nie daje wejść sobie na głowę i wmówić różnych bzdur.

— Spokojnie, zaraz do ciebie tu wpadnie na pogawędkę — odpowiedział młody doktor i uśmiechnął się chytrze, po czym ponownie zmierzył nas spojrzeniem i wyszedł.

— Przepraszam cię za niego. Nie lubimy się. Jego dziewczyna poleciała na mnie. Ja na nią nie bardzo, ale i tak się rozstali. Głupia sprawa. Wkurza mnie ten typ, no.

— Nie dziwię się, mnie też irytuje strasznie. A ten drugi, kto to? — zapytałem od razu.

— Majewski? Bardzo w porządku lekarz. Jest moim lekarzem prowadzącym od lat. Z nim powinno pójść lepiej — westchnął i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, w oczekiwaniu na drugiego lekarza. W końcu w drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kitel. Wyglądał na zmęczonego i zmierzył nas obu zrezygnowanym spojrzeniem, po czym bez słowa podszedł i usiadł na stołku obok łóżka. Przez chwilę wpatrywał się w pusty talerzyk stojący na szafce, po czym westchnął ciężko i przeniósł wzrok na nas.

— To prawda? — zapytał w przestrzeń.

— Zależy, co pan słyszał — odpowiedział Radek, od razu się irytując.

— Wiesz, że musisz jeść. Oddawanie kolacji… — zaczął lekarz zmęczonym tonem.

— Nie oddałem mu żadnej, pieprzonej kolacji — natychmiast odparował mu jego pacjent, a ja automatycznie ścisnąłem mocniej rękę Uno.

— Hej, spokojnie. Bez nerwów — upomniałem go, po czym zwróciłem się do lekarza. — Nie zjadłem jego kolacji. Zjadł wszystko sam. Już mówiłem poprzedniemu lekarzowi, że wystarczyła dobra motywacja. Naszym celem na dziś było pół talerza, ale udało mu się jakoś zjeść cały. Nie jadłbym za niego, bo to by tylko zaszkodziło.

— Trochę ciężko mi w to uwierzyć. Nie wiedziałem w ogóle, że ktokolwiek wie… — Doktor Majewski zaczął ostrożnie, spoglądając pytająco na siedzącego obok mnie chłopaka.

— Tylko on wie. Ufam mu. Poza tym bardzo mi dziś pomógł, nie tylko namówił mnie na zjedzenie kolacji, ale nie robiąc nic na siłę, udało mu się sprawić, że nabrałem ochoty na zwierzenia. Wie więcej niż Ala, Maciek i Kasia po latach pracy. A właśnie, da radę przesunąć Alę na pojutrze? Chciałem jutro wyskoczyć na jakiś spacer po Monciaku, może jakiegoś kebsa?

— Już ja widzę, jak jesz kebab na Monciaku. Muszę to zobaczyć — parsknąłem śmiechem.

— Nie śmiej się, bo założenie jest takie, że idziesz ze mną i stosujesz taktykę z dzisiaj. Nabrałem ochoty na kebab, a ty grzecznie mi pomożesz — powiedział spokojnie, szczerząc się do mnie. W odpowiedzi tylko przewróciłem oczami, ale skinąłem głową.

— Ej, ja tu dalej jestem. Dobra, postaram się przesunąć Alę, bo widzę, że rzeczywiście, o dziwo, jest lepiej. Jeżeli naprawdę zjadłeś wszystko, to jestem z ciebie dumny. Byle tylko tak dalej. Lecę do dyżurki, jakbyście czegoś potrzebowali, to dawajcie znać. Nie siedźcie za długo, bo potem na zabiegi nie chce się wam wstać, lenie — zaśmiał się lekarz i wyszedł z pomieszczenia. Radek wyraźnie odetchnął z ulgą i ponownie wtulił się we mnie, ciągnąc mnie za sobą i łapiąc moje wargi swoimi. Wpiłem się w niego zachłannie, chłonąc każdą chwilę, jaką dane mi było z nim spędzić, szczególnie w ten sposób.

To mogło nie potrwać długo. Nie wiedziałem, kiedy wychodzi ani co będzie po tym. Nie wiedziałem czy ta relacja, czymkolwiek ona nie była, wyjdzie w ogóle poza mury tego budynku. Póki co, leżałem, trzymając go w swoich ramionach. Był tak uroczo bezbronny w tym momencie, że nie mogłem powstrzymać w sobie chęci ochronienia go przed całym światem. Szczególnie w świetle tego, czego dowiedziałem się przed chwilą. Wiedziałem, że tak naprawdę tego nie potrzebuje i na co dzień świetnie daje sobie radę sam, ale coś było w nim takiego, że czułem jak wszystkie instynkty opiekuńcze wymykają mi się spod kontroli.

Nie wiem nawet, kiedy zasnąłem. Co ciekawe, nie spałem tak dobrze od liceum. Obudziłem się dopiero, gdy poczułem lekkie szturchanie w ramię. Nie bardzo chciałem otwierać oczu ani w ogóle się ruszać. Za dobrze mi się spało. Niestety niedługo potem poczułem, jak ktoś zaczyna mnie łaskotać, trafiając idealnie w mój czuły punkt, więc próbując się odsunąć, spadłem z łóżka. To i dźwięczny śmiech, jaki mnie powitał, rozbudziły mnie kompletnie. Spojrzałem z wyrzutem na chłopaka siedzącego na łóżku i powoli podniosłem się z ziemi. Nie mogłem się zdecydować, czy jestem na niego zły, czy też możliwość usłyszenia, jak się śmieje szczerze, od serca, rekompensuje mi nagłą pobudkę i bolesny upadek. Przybrałem na twarz chytry uśmieszek i rzuciłem się na niego, łaskocząc go, gdzie tylko się dało. Zaczął rechotać w głos i zwijać ze śmiechu, próbując osłonić się przede mną, ale nie udało mu się to.

— Prze… przestań. Bła… bła… gam, nooo… — wysapał pomiędzy oddechami, a ja w końcu postanowiłem się nad nim zlitować i sprawnym ruchem, wsunąłem jedną rękę pod jego plecy, a drugą pod jego głowę, całując go delikatnie.

— Dzień dobry — powiedziałem cicho, wciąż pochylając się nad nim tak, że nasze usta były zaledwie milimetry od siebie. — Wybacz, musiałem się odwdzięczyć. Która godzina?

— Coś po szóstej — wyszeptał w odpowiedzi, a widząc moje ściągnięte brwi, zachichotał i pocałował mnie. — No, co? Chyba z godzinę już nie śpię, zaczynało mi się nudzić.

— Ech, a tak dobrze mi się spało — westchnąłem zrezygnowany, wciąż raz po raz składając delikatne pocałunki na jego ustach, szczęce czy nosie.

— Mi też. Nie wiem, kiedy ostatnio obudziłem się wyspany. Poza dziś. Zatrudniam cię. Ewidentnie muszę cię zatrudnić. Przy tobie jem normalnie, śpię normalnie. Cud… Możesz mnie nie rozpraszać? — sapnął wreszcie, po którymś z kolei buziaku.

— Nie, nie mogę. To całkiem przyjemne zajęcie.

— Jak już się otworzysz, to jesteś uzależniający. Zawsze się alienowałeś na studiach. Czemu?

— Wiesz, nie bardzo widziałem sens w socjalizowaniu się, kiedy większość czasu zajmowały mi treningi. Nie ma sensu w nawiązywaniu znajomości, których nie będziesz miał zwyczajnie czasu utrzymać.

— Brzmi logicznie. Mam nadzieję, że będziesz miał czas utrzymać tę — rzucił cicho, trochę jakby do siebie. Spojrzałem na niego ciepło. Leżał pode mną z delikatnym uśmiechem na twarzy i patrzył się gdzieś w bok. Znów nie mogłem się nadziwić, jak daleki był od tego, co znałem na co dzień. Nie miałem jednak zamiaru narzekać.

— Na pewno chcę to utrzymać. Do igrzysk może być u mnie kiepsko z czasem, bo do treningów dojdzie rehabilitacja, ale będę się starał. Potem będę wolnym człowiekiem z nadmiarem wolnego czasu.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że Igrzyska są za trzy lata, nie?

— Tak, zdaję sobie sprawę. Słuchaj, obiecuję, że będę się odzywał i starał się znaleźć czas na spotkania, okej? Wiesz, po naszej rozmowie trochę poczytałem i nawet zebrałem się w sobie na rozmowę z Agnieszką, no i być może nazbyt panikowałem. Wózek nie czeka mnie tak szybko. Szczególnie przy intensywnej rehabilitacji i treningach. Nie chcę tego zaprzepaścić. Więc pamiętaj, że telefon działa w dwie strony, czyli jak się nie odzywam, to prawdopodobnie padam na pysk i olewam wszystko, i wszystkich, ale jak zadzwonisz, to odbiorę, jeżeli tylko będę mógł i bardzo chętnie pogadam. Tylko prawdopodobnie nie będę nic inicjował.

— No, niech ci będzie. Właściwie, to nie powiedziałeś mi, co dokładnie ci jest. — Tu spojrzał na mnie zaciekawiony. Odetchnąłem głęboko i zaskakująco spokojnie, pokręciłem głową.

— Przepraszam, ale póki co chciałbym zostawić to dla siebie. Kiedyś w końcu ci powiem, na pewno, ale jeszcze nie teraz. Nie jestem gotowy.

— Jasne. Rozumiem. — Pokiwał głową, ale widziałem, że był zawiedziony moją odmową. Pochyliłem się nad nim, znów łapiąc jego wargi swoimi. Niechętnie oddał pocałunek.

— Nie rób takiej miny. To nie tak, że ci nie ufam czy coś. Po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział. Jeszcze nie. Wie tylko moja mama, bo ma upoważnienie na wszelki wypadek. Poza nią nie wie nikt, nawet rodzina. To może mi trochę zająć. — Starałem się wytłumaczyć to najlepiej, jak umiałem. Ponownie pokiwał głową w odpowiedzi, ale tym razem z nieco większym przekonaniem.

— W porządku. Nie zmuszę cię do zwierzeń. W razie czego, jestem do dyspozycji.

— Wiem i naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Po prostu najpierw sam muszę się z tym uporać, a to nie będzie łatwe — powiedziałem, wzdychając i układając się obok niego tak, żeby wtulić się w jego ramię. Szybko oplótł mnie ramionami i jeszcze jakąś chwilę leżeliśmy w komfortowej ciszy. W końcu postanowiłem ją przerwać. — To jak? Serio idziemy dzisiaj na ten kebab?

— Jasne! Znajdziemy jakieś ustronne miejsce i pomożesz mi go zjeść. Chociaż w tym wypadku chyba bym wziął jednego na pół, bo nie wiem, czy dam radę nawet tyle.

— Okej. Damy radę — zapewniłem go prędko i podniosłem się do siadu, przeciągając się. — Dobra, lecę się myć. Zdecydowanie przydałby się jakiś prysznic. Do zobaczenia później — powiedziałem, po czym cmoknąłem go ostatni raz w usta i wstałem, wychodząc. W drzwiach odwróciłem się jeszcze, żeby puścić mu oczko, na co zareagował uniesieniem jednej brwi i swoim słynnym półuśmieszkiem. Przede mną ciężkie zadanie. Nie spieprzyć tej znajomości przez trzy lata. Coś mi mówiło, że nie będzie to proste, ale ta wersja Radka, jaką miałem okazję teraz poznać, zdecydowanie była warta wysiłku. Kto wie, co jeszcze kryje w zanadrzu?

Moje oczekiwanie

Niestety doby mijały nieubłaganie. Po paru dniach skończył się jego pobyt w szpitalu, a mi czas zaczął się coraz bardziej dłużyć. Przed wyjazdem wymieniliśmy się numerami, zaakceptowaliśmy zaproszenia na Facebooku, dodaliśmy się na Skype ‘e i generalnie posiadaliśmy swoje wszelkie możliwe namiary, włącznie z adresem. Podałem mu nie tylko mój adres domowy, ale też wynajmowanego w Warszawie mieszkania, na wypadek, gdyby chciał wpaść. Teraz zostały nam tylko wiadomości, telefony i wspomnienia.

Nasz wypad na kebab na przykład minął bardzo przyjemnie i gdybym nie był pewny, że jest inaczej, uznałbym to za randkę. Chociaż, ponoć jestem w jego typie, więc kto go tam wie, co on sobie pomyślał. Mimo że z początku opornie nam szło, to ostatecznie bardzo się przyzwyczailiśmy do przebywania w swoim towarzystwie. Wymienione na początku doświadczenia i kilka pocałunków, sprawiły, że następny dzień był nieco krępujący. Obaj musieliśmy się odnaleźć w codzienności z wiedzą, jaką posiadaliśmy o sobie nawzajem. Ja uparcie zwalczałem w sobie wszystko, co mówiło mi, żeby się nim zaopiekować, a on wyraźnie toczył własną walkę z czymś, co po drodze zaadaptował.

Ostatecznie wyszło nam to jednak całkiem dobrze. Nie tylko nasz wypad zakończył się w przyjemnej atmosferze, ale też pod koniec jego pobytu czuliśmy się przy sobie bardzo swobodnie. Niezmiernie cieszył mnie fakt, że przez ostatnie dwa dni Radek jadł już względnie normalnie, bez większej pomocy z mojej strony, chociaż wciąż porcje były raczej małe. Nie chciałem jednak narzekać. Ważne, że jadł. Przez to ominą go nieprzyjemności związane z wizytą w szpitalu psychiatrycznym. Psycholog, z którym Uno wciąż ma spotkania, wystawił mu jak najbardziej pozytywną opinię, więc na jakiś czas powinien mieć względny spokój. Pozostaje nam tylko liczyć na to, że jeszcze długo nie będzie żadnego nawrotu. Ja oczywiście też mam w tym trochę swoich korzyści. Będąc w domu może ze mną bezkarnie i do woli SMSować i rozmawiać. Po jakimś czasie takie nasze konwersacje stały się moim małym nawykiem.

Nawet, gdy wróciłem do Warszawy, wiedziałem, że po każdym ciężkim dniu będę mógł usłyszeć jego głos i od razu robiło mi się lepiej. Jednoczesne branie udziału w treningach i chodzenie na rehabilitacje paradoksalnie odbiło się na moim zdrowiu. Chodziłem wiecznie zmęczony, a do tego często łapałem przeziębienia, mimo obecnej pory roku. Kto normalny choruje u progu lata? Najwidoczniej ja. Zdecydowanie zmalał mi też apetyt, ale widząc karcące spojrzenie Radka na ekranie monitora, za każdym razem grzecznie dreptałem do kuchni po jakąś lekką kolację. Nawet na odległość pilnował, żebym jadał i się wysypiał, co było na swój sposób urocze.

Mimo iż był koniec roku akademickiego, a on już dawno obronił tytuł magistra i złożył wstępnie wszystkie potrzebne dokumenty do rozpoczęcia przewodu doktorskiego, bardzo dużo pracował nad ostatecznym kształtem swoich badań, które będzie chciał złożyć, jak i również pozyskiwaniem kolejnych miejsc, w których mógłby je przeprowadzić. W tak zwanym międzyczasie, chociaż szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, kiedy by to miało u niego być, uczył ludzi angielskiego bądź hiszpańskiego, a jednak w tym wszystkim znalazł zawsze moment, żeby ze mną porozmawiać i dopytać się czy na pewno prowadzę zdrowy tryb życia. Było to naprawdę ujmujące. Rozbrajał mnie czasem doszczętnie prostymi gestami i słowami, dając mi znać, że się o mnie troszczy. Nie pozostawałem mu oczywiście dłużny, upewniając się, że on również jada należycie, a czasem nawet zmuszając go do jedzenia przede mną podczas rozmowy przez Skype ‘a. Na początku trochę protestował, ale ostatecznie się poddał i nie raz czekał z kolacją, abyśmy mogli w pewien sposób zjeść ją wspólnie. Były to całkiem miłe chwile.

Dziwiło mnie w tym wszystkim to, jak łatwo w gruncie rzeczy przychodziło mi utrzymanie tej znajomości. Rozmowy między nami były naturalne. Nigdy nie doświadczyłem z nim tej krępującej ciszy, kiedy każda ze stron patrzy się tępo w ekran i nie wie, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Zawsze znalazł się jakiś temat. Często się śmialiśmy, a ja szybko przywykłem do jego kąśliwego poczucia humoru. Z czasem zaczęły mnie nawet bawić jego żarty na mój własny temat. Wiedziałem, że mówiąc je, nie ma niczego złego na myśli, więc na spokojnie śmiałem się z nim, ponieważ musiałem przyznać, że zdecydowana większość była trafiona. Czasem zdarzyło nam się również obejrzeć film, jednocześnie komentując go przez Skype ‘a. Nasza relacja, czymkolwiek ona nie była, rozwijała się w najlepsze.

Chcąc, nie chcąc, w głowie zaczęły mi kiełkować myśli o tym, jakby to było móc trzymać go w ramionach co wieczór, przed zaśnięciem i budzić się koło niego każdego poranka lub poczuć jego dłonie na mojej nagiej skórze… Niestety, ale było to niewykonalne. Nawet, jeżeli dobrze nam się rozmawiało i znajomość szła w dobrym kierunku, to nie oznaczało przecież, że zostaniemy parą. Moja wybujała wyobraźnia płatała mi figle na przekór zdrowemu rozsądkowi. Jakby mało było powodów, to z czysto racjonalnego punktu widzenia, każdy z nas miał swoje życie gdzie indziej. On nie porzuci doktoratu, a ja nie poddam się z bieganiem na ostatniej prostej.

Jednego wieczoru wróciłem bardziej padnięty niż zwykle i mówiąc szczerze, nie bardzo miałem ochotę na jakiekolwiek rozmowy. Postanowiłem nie siadać nawet do komputera, tylko wziąć prysznic, szybko coś przekąsić i iść spać. Niestety coś koło dwudziestej drugiej z minutami, kiedy już leżałem w łóżku, mój telefon zaczął niemiłosiernie brzęczeć. Nawet na niego nie spojrzałem, ale kiedy usłyszałem trzeci raz dźwięk przychodzącego połączenia, zirytowałem się i złapałem za aparat odbierając połączenie nie zobaczywszy nawet, kto dzwoni.

— Czego? — warknąłem.

— Wow, przepraszam. Spokojnie, to tylko ja. Nie przeszkadzam? — Usłyszałem w słuchawce niepewny i lekko nerwowy głos Radka. Automatycznie zszedłem z tonu i mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie.

— Nie przeszkadzasz. Wybacz, nie chciałem tak warczeć na ciebie — odpowiedziałem szybko.

— Martwiłem się. Nie odbierałeś, nie ma cię na Internecie, nie odpowiadałeś na SMSy… — zaczął nieśmiało.

— Przepraszam. Jestem padnięty i zaraz po szybkim prysznicu i kolacji położyłem się do łóżka. Nie mam dzisiaj siły na nic — wytłumaczyłem się nieco zażenowany. Nie chciałem go obrazić w żadnym wypadku, a już na pewno nie chciałem wyjść na chama, gdy on się o mnie martwił.

— Ups. Dobra, to idź spać, a ja zadzwonię kiedy indziej — odpowiedział szybko.

— Nie, nie. Zawsze dobrze słyszeć twój głos — wtrąciłem prędko. — Jak minął dzień?

— Wszystko w porządku. Słuchaj, mam do ciebie romans — rzucił już zupełnie normalnie.

— Oho, lubię dźwięk tych słów. Mów — zaczynałem się ekscytować. Coś w jego głosie mówiło mi, że spodoba mi się to, co dla mnie przyszykował. Przeciągnąłem się i ułożyłem wygodniej, oczekując na dalszą część.

— Przekimasz mnie parę dni? — zapytał prosto z mostu, a na moje usta wypłynął wielki uśmiech. Podobało mi się to coraz bardziej.

— Jasne, nie ma sprawy. Mam bardzo wygodną kanapę — powiedziałem, ale po chwili dorzuciłem figlarnie. — I jeszcze wygodniejsze łóżko.

— Przyjmuję ofertę i trzymam za słowo. Powiedz mi, gdzie i o której kończysz trening w środę, to podjadę, co?

— Słuchaj, ciężko powiedzieć. Na pewno na stadionie legii, ale w środę akurat będzie małe zamieszanie i mogę być wolny o dwunastej albo o siedemnastej. Ciężko stwierdzić, która z opcji jest bardziej prawdopodobna.

— Uuu, kurczę. Jedenasta trzydzieści jestem na dworcu w Centralnej.

— Wiesz, jak trafić na stadion?

— Wiem, wiem. Poza tym od czego są mapy, co? Dam sobie radę — zapewnił mnie od razu.

— Dobra, a nie przeszkadza ci czekanie na mnie? — upewniłem się.

— Nie, jasne, że nie. To jak robimy?

— Podjedź pod stadion i zadzwoń do mnie, to wyjdę po ciebie i wpuszczę cię na trybuny. Inaczej ochroniarz może mieć jakieś zastrzeżenia.

— Jesteś pewny, że tak możesz? To nie będzie żaden problem? Nie chcę robić kłopotu — od razu zaczął się dopytywać, a ja zaśmiałem się krótko.

— Nie, nie, żaden kłopot. To dość popularne. Muszę cię tylko ostrzec. Do mnie nikt nie przychodził jeszcze, więc możesz przyciągać uwagę. Żeby nie było, że nie powiedziałem zawczasu — ostrzegłem go od razu, a w odpowiedzi przez jakiś czas słyszałem tylko jego śmiech.

— Okej, zrobię się na bóstwo. Rozumiem, że witanie się buziakiem nie wchodzi w grę? — żartował w najlepsze. Wyobraziłem sobie miny trenera czy chłopaków, gdyby zobaczyli mnie całującego się z Radkiem i również dołączyłem do niego, wybuchając śmiechem.

— A to zależy od tego, jak dobrym. Jak zrobisz się na bóstwo, to mogę się nie powstrzymać — rzuciłem zniżając głos. Atmosfera stała się inna, trochę bardziej intymna. Wbrew wszelkim pozorom dość rzadko dochodziło do takich momentów i nigdy nie wiedziałem, jak z tego wybrnąć. To była bardzo specyficzna znajomość i te chwile napawały mnie jednocześnie nadzieją i strachem.

— Na to liczę, ale ćśś, to tajemnica — odpowiedział konspiracyjnym szeptem, ale po chwili wrócił już do normalnego tonu głosu, skutecznie rozwiewając kłębiące się w powietrzu emocje. — No to do zobaczenia za dwa dni. Nie mam serca cię dłużej trzymać. Dobranoc.

— Dobranoc. Będę czekał — powiedziałem cicho i rozłączyłem się. Jeszcze przez chwilę leżałem z telefonem w ręku, po czym poczułem, że faktycznie morzy mnie sen i odłożyłem aparat na stolik obok łóżka. Umościłem się wygodnie, przymykając oczy. Tego wieczoru zasypiałem z uśmiechem.

Wtorek mijał nieubłaganie. Wieczorem dostałem tylko krótkiego SMS–a: do zobaczenia jutro (;. Zaczynałem panikować. Istniała duża szansa, że coś pójdzie nie tak. Albo może odwrotnie, za bardzo tak. Być może będzie spał w jednym łóżku ze mną. Teraz, gdy nikt nas nie pilnował i nie było żadnych przeszkód… Nie wiem, na ile będę mógł trzymać nerwy na wodzy i zachować jako taki spokój, gdy on będzie leżał pode mną… yyy… obok mnie w samej piżamie. Moja wyobraźnia płatała mi zdecydowanie za dużo figli.

Nie mogłem zaprzeczyć, między nami była chemia. Tylko wciąż bałem się jej poddać. Bałem się tego, co miało być potem. Każde z nas ma życie gdzie indziej, a ja do niedawna myślałam o nim jak o dupku, który wszystkich ma za nic. Z jednej strony znów chciałem poczuć jego miękkie wargi na swoich i zanurzyć palce w jego włosach. Wpleść w nie dłoń i przyciągnąć go bliżej siebie, a drugą ręką sunąć po jego nagiej skórze… Aż przygryzłem wargę na samą myśl. Nie powinienem w ogóle nastawiać się na takie scenariusze, ale ciężko było powstrzymać strumień myśli i obrazów przewijających się przez moją głowę. Byłem w kropce. Jednocześnie chciałem wszystkie te wizje spełnić, ale za razem nie chciałem rujnować jedynej znajomości, która nie była powierzchowna.

Nasze scalenie

Cały środowy poranek nie mogłem się skupić. Wstałem jeszcze wcześniej niż zwykle i po raz nie wiem już, który sprawdziłem, czy mieszkanie na pewno jest posprzątane. Zmieniłem pościel i na wszelki wypadek przygotowałem dodatkowy komplet. Coś ściskało mnie w żołądku. Od kiedy tylko trening się rozpoczął, ja wciąż zerkałem na zegarek i nasłuchiwałem sygnału komórki. Trener co chwilę się na mnie darł, ale widziałem, jak mimo to podśmiechuje się na boku. Z rana zapowiedziałem wizytę znajomego i widocznie zżerała go ciekawość, kto to będzie, bo jeszcze ani razu nie zdarzyło mi się ani nikogo przyprowadzać, ani zachowywać w ten sposób. W dodatku najwidoczniej mojego trenera bawiło moje rozkojarzenie i chciał potorturować mnie dłużej, bo zapowiedział, że biegnę ostatni, co oznaczało, że nie wyjdę stąd przed siedemnastą. Westchnąłem ciężko i starałem się chociaż w jakimś stopniu skupić na rozgrzewce, ale słabo mi to wychodziło.

Wreszcie podczas przerwy poprzedzającej kwartalne sprawdziany sprawnościowe rozdzwonił się mój telefon. Złapałem za niego i szybko pobiegłem w stronę wyjścia. Cała werwa wróciła. W biegu odebrałem połączenie i rzuciłem szybkie: zaraz będę, po czym zakończyłem rozmowę. Chwilę później go zobaczyłem. Stał, jak gdyby nigdy nic, rozglądając się dyskretnie. Rzeczywiście zrobił się na bóstwo. Włosy miał rozpuszczone i zaczesane lekko do tyłu tak, że dobrze było widać jego oczy. Miał swoje zwyczajowe soczewki, więc już z daleka można było zauważyć ten ich piękny, orzechowy kolor. Założył dopasowaną, elegancką koszulę, zamiast marynarki miał narzucony na nią rozpinany sweter i do tego proste, ciemne jeansy, które idealnie uwydatniały jego zgrabne nogi i pośladki. Przez ramię miał przewieszoną zwykłą, sportową torbę, a w ręku trzymał drugą, zapewne z laptopem. Gdyby nie było świadków, już teraz zaciągnąłbym go w jakiś ciemny zakamarek i prędko nie wypuścił. Podbiegłem do niego truchcikiem już z daleka machając, żeby zwrócić na siebie jego uwagę i och… ten uśmiech. Gdy zbliżyłem się wystarczająco, przyciągnął mnie do uścisku na powitanie.

— Oj, daj spokój, jestem cały spocony, wybrudzisz się — zaśmiałem się.

— Nie ważne — odpowiedział. — Dawno się nie widzieliśmy, daj mi się nacieszyć.

— Nacieszysz się potem. Na razie chodź, bo zaraz mi się przerwa skończy, a trener jest na mnie dzisiaj cięty. — Pociągnąłem go za sobą, pilnując, aby nie przyspieszać za bardzo.

— Matko, nigdy za tobą nie nadążam — westchnął i zaczął obok mnie biec truchcikiem, podczas gdy ja szedłem. Dość szybko, ale jednak szedłem. Zacząłem się śmiać i zwolniłem trochę.

— Wybacz.

— Nie ma problemu. Rehabilitacja 2.0 trening z Przybyszem. — Mrugnął do mnie z ironicznym uśmieszkiem na ustach. W odpowiedzi tylko pokręciłem głową i przewróciłem oczami.

Chwilę później dotarliśmy na miejsce. Odstawiłem go na trybuny i sam zszedłem na zbiórkę. Przez pierwsze pół godziny czułem na sobie wzrok dosłownie wszystkich. Ich spojrzenia wędrowały ode mnie do Radka i z powrotem. Jego zaś było utkwione na stałe we mnie tak, jakby inni w ogóle nie istnieli. Na początku trochę mi to przeszkadzało, ale później przyzwyczaiłem się i szybko przestałem to zauważać, a przynajmniej przestałem tak odczuwać spojrzenia chłopaków z drużyny. Radek bardzo dbał o to, żebym o nim nie zapomniał. Mimo to, jego obecność do jakiegoś stopnia uspokajała mnie i pozwalała mi się skoncentrować i zmobilizować, więc kiedy przyszła moja kolej wziąłem głęboki oddech i skupiłem się na tym, żeby wszystkie ćwiczenia wykonać poprawnie, a na końcu pobiec jak najszybciej umiem. Kłamałbym, gdybym twierdził, że w głowie miałem tylko olimpiadę, bo gdzieś z tyłu przebłyskiwała myśl o nim, usilnie śledzącym każdy mój ruch. Jednak rehabilitacja przynosiła pożądane efekty i dziś mimo niewyspania byłem w formie jak nigdy. Ci, którzy nie wiedzieli o mojej chorobie, nigdy w życiu nie domyśliliby się, że cokolwiek jest nie tak. Naprawdę byłem w szczytowej formie. Żeby tylko utrzymać to do igrzysk… Pociąg moich myśli został przerwany przez głos mojego trenera.

— Dobra robota, Przybysz. Chodź na podsumowanie — rzucił z ironicznym półuśmieszkiem. To wróżyło źle, bardzo źle. Niemniej jednak musiałem podejść i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia.

— Dziękuję trenerze, a tak na poważnie? — zapytałem podchodząc.

— Mówiłem poważnie. Ćwiczenia przyzwoicie, ale bez szału. Za to na biegach właśnie pobiłeś swój rekord. Twój chłopak musi częściej przychodzić. — Ach, to o to mu chodziło. Przez chwilę zatkało mnie kompletnie.

— To nie jest mój chłopak. Jaki miałem czas? — wydukałem.

— Jasne, jasne. Widzę jak na siebie patrzycie. Poza tym inaczej byś go tu nie przyprowadził — odpowiedział kompletnie pomijając moje pytanie.

— Trenerze, to jest mój znajomy, który ma u mnie przenocować kilka dni, żeby zaoszczędzić na hotelu. Musiał tu przyjść, żeby miał jak dojechać do mieszkania. Chociaż nie sądzę, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Jaki miałem czas? — powtórzyłem dobitnie czując narastającą irytację.

— Oszukuj się dalej, ale ja na twoim miejscu nie chciałbym przegapić takiej okazji. Masz, sam sobie zobacz. — Tu pokazał mi kartę z moimi wynikami, a mi szczęka opadła.

Poprawiłem swój najlepszy czas o ponad pół minuty na krótkim dystansie, a na całości o ponad trzy minuty, co stanowiło naprawdę dobry wynik. Szybko podziękowałem i zebrałem swoje rzeczy, kiwając na Radka, żeby podszedł do mnie. Zrobił, o co prosiłem i poszedł za mną do szatni, czekając, aż wezmę prysznic i się przebiorę. Przez cały czas nie odezwał się ani słowem, a ja nie miałem bladego pojęcia, o co chodzi. Gdy wyszliśmy, również bez słowa, podążył za mną na przystanek, ale w jednym miejscu rozejrzał się dyskretnie i pociągnął mnie za rękę tak, że wylądowałem za jednym z kiosków stojących w zakątku. Przyparł mnie do tylnej ściany i rzucił na wydechu zniecierpliwionym szeptem: no nareszcie po czym zaczął mnie całować.

Tak, zdecydowanie tego mogłem się po nim spodziewać. Dopiero to uświadomiło mi, jak bardzo tęskniłem za jego dotykiem. Cholera. Cały mój misterny plan niepoddawania się takim porywom poszedł się paść. Wiedziałem, że jestem już sprzedany. Po raz pierwszy od czasu Grześka czułem się przy kimś tak dobrze i wiedziałem, że mam do tego prawo. Po raz pierwszy od liceum nie chciałem wypuścić z rąk mężczyzny stojącego przede mną. Ani teraz, ani najlepiej już nigdy.

— Uno, poczekaj chociaż aż dotrzemy do mieszkania — rzuciłem łapiąc oddech.

— Już nie mogłem. Wiesz, ile samozaparcia potrzebowałem, żeby doczekać do teraz? Matko, gdybyś tylko wiedział, jak seksownie wyglądasz taki cały spocony z napiętymi mięśniami i skupieniem na twarzy — powiedział nisko, patrząc mi w oczy i oblizując dolną wargę.

— Wiesz, jak bardzo chcę cię teraz pocałować? — rzuciłem i przymknąłem oczy, biorąc głęboki oddech.

— Do dzieła.

— Nie. Nie teraz. Poczekaj aż będziemy u mnie. Wtedy się tobą zajmę — obiecałem cicho, otwierając oczy i patrząc się prosto na niego. Uśmiech, jaki zobaczyłem na jego twarzy i delikatnie zarumienione policzki mówiły mi, że zdecydowanie podobał mu się mój plan. Obaj uspokoiliśmy oddechy i jak gdyby nigdy nic wyszliśmy zza budki, idąc dalej na przystanek.

Zanim dojechaliśmy do mojego mieszkania, napięcie między nami stało się nieznośne. Żaden z nas się nie odzywał, nie chcąc tego potęgować. Jeszcze nigdy dwadzieścia minut nie trwało tak nieznośnie długo. Wreszcie wczłapaliśmy się na drugie piętro jednego z nowszych bloków na Ochocie. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, przywarliśmy do siebie, nie chcąc się rozłączyć. Po omacku dotarliśmy do kanapy. Tak, jak sobie wyobrażałem, leżał pode mną namiętnie oddając pocałunki. Jego dłonie błądziły po moim ciele, raz za razem wędrując coraz dalej, a ja nie pozostawałem mu dłużny.

Wreszcie mogliśmy być ze sobą w każdy możliwy sposób i nagle to wszystko przestało być tak przerażające. Nagle związek na odległość zaczął brzmieć sensownie, a to, że będziemy się kochać zaraz i jeszcze pewnie kilka razy później stało się logiczne, a wręcz naturalne. Zacząłem go powoli rozbierać, ale ku mojemu zdziwieniu spiął się lekko i złapał mnie za rękę patrząc w bok. Nagle cały mój piękny obrazek runął. Przełknąłem dumę i położyłem mu rękę na policzku, chcąc zmusić go do tego, by spojrzał na mnie, ale kategorycznie odmówił.

— Przepraszam — powiedziałem cicho. Być może to wszystko działo się dla niego zbyt szybko, a może nigdy nie chciał posuwać się dalej.

— Nie, to ja przepraszam. Chciałem tego, naprawdę, ale… — zaczął nieporadnie, a ja wtedy zrozumiałem, skąd wzięła się jego reakcja. Wypuściłem głośno powietrze z ust. Jego stare nawyki znów wzięły górę i mogłem spodziewać się tego, że również z jedzeniem będzie miał spore problemy.

— Ćśśś, Uno, spokojnie. Jeżeli wciąż chcesz, to zrobimy to powoli i w każdej chwili możemy przerwać, wystarczy jedno słowo, ale wyglądasz naprawdę świetnie. — Starałem się utrzymywać spokojny ton głosu i miałem nadzieję, że to do niego dotrze, ale on tylko po chwili pokręcił głową.

— Nie rozumiesz. Tu nie chodzi o wagę albo raczej nie tylko… — jęknął przeciągle.

— To wytłumacz mi, o co chodzi — poprosiłem, próbując spojrzeć mu w oczy. Wreszcie mi się to udało. Milczał dłuższy czas, aż w końcu westchnął.

— Te blizny na rękach to tylko niewielka część wszystkiego. Mam blizny na udach, na brzuchu, rozstępy po nagłych zmianach wagi… Tego jest sporo.

— Wiesz, że mi to kompletnie nie przeszkadza — powiedziałem z lekkim uśmiechem, ale jego reakcja trochę mnie zdziwiła.

— Ale mi przeszkadza! — krzyknął natychmiast i zacisnął powieki. — To jest obrzydliwe, sam mam z tym problem, a co dopiero pokazanie tego komuś…

— Uno, uspokój się. Mi to nie przeszkadza, a ciebie muszę oduczyć takiego podejścia — powtórzyłem cierpliwie.

— Nie widziałeś tego, nie masz pojęcia jak to wygląda — upierał się dalej.

— To mi pokaż i wtedy będziemy dyskutować. — Spojrzałem na niego z determinacją w oczach, ale on ponownie zacisnął powieki i pokręcił głową.

— Tymon… — szepnął błagalnie.

— Unirad… — zacząłem przedrzeźniać jego ton. Wydał z siebie podirytowane sapnięcie i otworzył oczy, patrząc na mnie z wyrzutem. Odgarnąłem mu włosy z twarzy i pogłaskałem po policzku. — Uno, nie pozwól temu zdominować twojego życia i psuć pięknej chwili. To tylko ja.

— I właśnie dlatego… — zaczął, ale szybko wszedłem mu w słowo.

— Możesz przestać się bać. To ja. Dobrze wiesz, że mi to nie przeszkadza. Zaufaj mi — zniżyłem głos do szeptu i czekałem na rozwój wydarzeń. Widocznie toczył walkę sam ze sobą, ale wreszcie uległ i skinął ledwie zauważalnie głową. Uśmiechnąłem się do niego ciepło i pocałowałem go czule. Nie było mowy o szybkim, mocnym i namiętnym seksie. Przynajmniej na razie. On potrzebował akceptacji i czułości, a ja usilnie chciałem mu to dać. Powoli i ostrożnie zacząłem rozpinać guzik za guzikiem i rozchyliłem koszulę na boki. Sam pomógł mi ją z siebie zdjąć razem ze swetrem. Wypuścił głośno powietrze, a ja nagrodziłem go buziakiem. Chyba złapał aluzję, bo uśmiechnął się, oddając pocałunek.

Pozwoliłem mu na chwilę przejąć inicjatywę i poddawałem się jego dłoniom. Ściągnął ze mnie koszulkę i spodnie, pozostawiając mnie jedynie w bokserkach. Nie pozostałem mu dłużny i po chwili sięgnąłem do zamka od jego spodni. Spiął się lekko, ale mimo to pozwolił mi kontynuować. Niedługo po tym pozbyłem się jego spodni wraz z bielizną. Rzeczywiście wnętrze jego ud pokrywały pobladłe już sznyty i rozstępy, które również wychodziły na jego brzuchu. Przejechałem wzrokiem po nim całym. Był zgrabny i miał całkiem ładne mięśnie brzucha. Przejechałem ręką po jego nagim ciele i ostatecznie zatrzymałem ją na biodrze. On starał się usilnie nie patrzeć na mnie i widocznie czekał na moją reakcję. Pochyliłem się i pocałowałem go w szyję, szepcząc mu do ucha.

— Jesteś piękny. Naprawdę.

— Przestań, przecież wiem, jak wyglądam — odmruknął.

— Najwidoczniej nie masz pojęcia. Uno, masz świetne ciało. Już ci mówiłem, co sądzę o wszystkich twoich bliznach. — Spojrzałem na niego z uśmiechem — A teraz się zamknij i całuj.

Podziałało. Wreszcie trochę się rozluźnił i zaraz potem pozbył się moich bokserek, i zaczął mnie całować. Powoli coraz bardziej się rozkręcał, więc po chwili niemal powrócił nastrój z początku wizyty. Niemal, bo wciąż spinał się lekko, gdy moje dłonie wędrowały w okolice jego ud czy brzucha, ale raz za razem reakcje były coraz słabsze. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kochałem się z kimś, ale nigdy z nikim nie było mi tak dobrze. Nie myślałem, że dożyję chwili, w której on będzie wił się pode mną, rozgrzany i błagający o każdy kolejny ruch. Ja zresztą nie byłem w lepszym stanie. Byliśmy jak dwa splątane ze sobą kłębki emocji, nie gotowe, by je rozplątać. Coś mi mówiło, że jeszcze długo nie będziemy na to gotowi. Byliśmy chaosem, który nitka po nitce zaczynał łączyć się i splatać w coś pięknego, czemu sami dopiero nadamy kształt. Nie od dziś wiadomo, że z wszechogarniającego chaosu powstaje coś idealnego. Byliśmy swoją własną miarą ideału.

Jego znaczenie

Jeszcze jakiś czas leżeliśmy przytuleni do siebie na kanapie, nie mając siły ani ochoty się ruszyć. Głaskałem go leniwie po plecach i rysowałem palcem nieokreślone wzory po jego nagiej skórze. Było mi błogo.

— Nie wiem jak ty, ale ja bym coś przekąsił — zagadnąłem wreszcie, a on w odpowiedzi tylko zmarszczył nos i fuknął cicho.

— A ja nie koniecznie.

— Okej, to zamawiam pizzę — powiedziałem wesołym tonem i wychyliłem się trochę, żeby sięgnąć po telefon. Wybierając numer dorzuciłem prędko. — Nie myśl, że się wywiniesz. Za długo nic nie jadłeś. Poza tym właśnie spaliliśmy sporo kalorii, a ja padam z głodu po całym dniu treningu.

— Fakt, nie pomyślałem o tym. Powinienem się powstrzymać trochę i dać ci się spokojnie ogarnąć. Znając ciebie to od śniadania nic nie jadłeś — zmierzył mnie spojrzeniem, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Miał rację, nie było co z nim dyskutować. Widząc to, pokręcił głową z dezaprobatą, a ja posłałem mu przepraszający uśmiech. W międzyczasie zamówiłem zwyczajowo dużą pizzę z ulubionej pizzerii.

— To co, po połowie? — zapytałem, licząc na to, że może jednak nie będzie się próbował wymigać.

— W sumie to jestem nawet głodny, ale nie wiem, czy dam radę pół, okej? — odpowiedział lekko, zaskakując mnie kompletnie. — No nie gap się tak, ostatnio jest całkiem znośnie.

— Okej, nic przecież nie mówię. Dobra, nie wiem, jak ty, ale ja lecę pod prysznic. — Spojrzałem na niego zachęcająco, ale przymknął oczy i jęknął przeciągle w geście protestu. — Dobra, idę sam. Jak przyjdzie pizza to odbierz, w mojej torbie jest portfel i powinienem mieć kasę.

— Tak mam odebrać? — rzucił mi rozbawione spojrzenie.

— Jak chcesz, to możesz i tak, jeśli ci wygodnie. Proszę bardzo. — Wzruszyłem ramionami i poszedłem pod prysznic, na wszelki wypadek nie zamykając drzwi na zamek.

Niestety, nie doczekałem się towarzystwa w łazience. Przez cały czas uśmiech nie schodził mi z ust. Gdy po umyciu się, stanąłem przed lustrem, banan na mojej twarzy jeszcze się poszerzył i przez głowę przeleciała mi myśl niemal niewyobrażalna. Uprawiałem seks z Radkiem. Nie. Raczej kochałem się z Uno. To aż zabawne, jak jedną osobę można rozdzielić na dwoje. W jego przypadku było to uzasadnione. Uno, mój Uno, był czuły, ciepły i zabawny, a Radek, którego znałem przez lata zawsze obracał się w śmietance towarzyskiej i traktował ludzi z rezerwą, patrząc na wszystkich z góry. Miałem tylko nadzieję, że usidlając jednego z nich, posiadłem ich obu.

Nie chcąc dłużej zostawiać go samego, wyszedłem z łazienki. Zastałem go wciąż leżącego na kanapie w całej swej okazałości. Miał przymknięte oczy i lekki uśmiech na ustach. Podszedłem cicho do niego i pochyliwszy się, pocałowałem go. Zamruczał kontent i otworzył oczy. Byliśmy milimetry od siebie, uśmiechając się bez powodu. Takie wieczory mógłbym powtarzać codziennie. W końcu jednak wyprostowałem się i poszedłem szukać jakiś dresów, w których zazwyczaj chodziłem po domu, a Uno zaczął przegrzebywać swoją torbę i widziałem, że również wyciągnął parę dresów i kosmetyczkę.

— Łazienka to tam, skąd wyszedłem. Czysty ręcznik masz na pralce i generalnie korzystaj ze wszystkiego. Czuj się, jak u siebie — rzuciłem niezgrabnie. Nie byłem przyzwyczajony do gości.

— Jasne, dzięki. Zaraz wracam. Nie lubię się pluskać godzinami. — W odpowiedzi tylko skinąłem głową i ogarnąłem trochę moje rzeczy z treningu. Przygotowałem portfel i czekałem na dostawcę. Niedługo potem przyszła pizza, a mój gość wyszedł z łazienki. Taki, jakiego ubóstwiałem. W luźnych dresach, z niedbale związanymi włosami i w tych jego okularach siedzących na czubku nosa.

— Chodź zanim wystygnie — powiedziałem kładąc pudełko na stole obok kanapy, siadając na niej po turecku i włączając telewizor.

— No idę, idę. Daj mi rzeczy odłożyć. Smacznego.

— Dzięki, nawzajem. Czyli co, buziak po każdym kawałku? — zapytałem z nadzieją.

— Nie trzeba. Naprawdę jestem głodny — zaśmiał się tylko, a ja przygryzłem policzek i spojrzałem na niego z uniesionymi brwiami.

— To zawsze dobra wymówka…

— Tymek, nie potrzebujesz wymówek, żeby mnie całować.

— Jesteś tego pewny? — Z niecierpliwością oczekiwałem na odpowiedź, a gdy usłyszałem zmęczone tak, nachyliłem się w jego stronę i zacząłem go całować.

— Dobra, dobra, nie rozpędzaj się. — Położył mi dłoń na piersi i delikatnie mnie odepchnął, po czym wskazał ruchem głowy pudełko. — Pizza stygnie. — Jego akurat o to nie podejrzewałem, ale widocznie musiał być naprawdę głodny, bo co chwila zerkał w stronę jedzenia.

— Szamaj. Ja skoczę jeszcze na dół po jakieś picie, bo chyba nic nie mam — zreflektowałem się w ostatniej chwili.

— Pójdziesz tak? Bez koszulki? — zapytał ze zdziwieniem, ale tylko wzruszyłem ramionami.

— Nie pierwszy i nie ostatni raz. Zaraz wracam.

— No ja nie wiem, czy mi się to podoba. Nie lubię się dzielić — rzucił i spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami.

— A masz czym? — odbiłem piłeczkę z ironicznym uśmiechem na ustach i wyszedłem. Na szczęście na dole w moim bloku miałem całkiem dobrze wyposażony sklep, więc chwyciłem za wodę, pepsi oraz pierwszy lepszy z brzegu sok i zapłaciwszy szybko, pobiegłem z powrotem na górę. Gdy wróciłem do mieszkania, Radek miał już zjedzone dwa spore kawałki i nie odzywał się do mnie ani słowem. Nawet, kiedy podałem mu picie, wziął je bez słowa. W końcu nie wytrzymałem. Zmarszczyłem brwi i sapnąłem.

— No o co ci chodzi?

— Masz rację, nie mam się czym dzielić — odpowiedział chłodno, nawet na mnie nie patrząc. Słysząc to westchnąłem ciężko i przetarłem dłonią twarz.

— Serio? Matko, Radek, tylko się z tobą droczyłem. Błagam cię, daj spokój — odpowiedziała mi jedynie cisza. Gdy zaczęła się przeciągać, myślałem, że po prostu usiądę i zacznę płakać. Nie wiedziałem, co tak naprawdę mogę powiedzieć, żeby go przekonać, że nie mówiłem poważnie. Nie chciałem jednym zdaniem zrujnować całej tej znajomości. Że też ja zawsze muszę coś chlapnąć. Cały ten ciąg myśli przerwał jego chichot.

— Dobra, ja też się droczę. Chciałem zobaczyć, ile wytrzymasz. — Na te słowa wezbrała się we mnie złość. Nie wiedziałem czy zaraz czegoś nie uszkodzę. Niby nic się nie stało, ale przez chwilę bałem się, że przez swoją głupotę odtrąciłem jedynego człowieka zdolnego podejść tak blisko bez większego problemu. Wstałem i zacząłem kierować się w stronę kuchni. Szybko złapał mnie za rękę, co nie było za dobrym pomysłem, bo o mało mu jej nie wykręciłem w pierwszym odruchu, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.

— Czekaj, siadaj, przepraszam — powiedział orientując się, chyba że nie było to mądre zagranie.

— Daj mi odreagować, zaraz przyjdę — odparłem tylko i z braku innego zajęcia wziąłem jakieś przekąski z szafek, wino i kieliszki, i pokręciwszy się chwilę w tę i z powrotem, wróciłem na kanapę.

— Reflektujesz na wino? Półsłodkie.

— Jasne, dzięki. Ej, wszystko w porządku? — zapytał z powątpiewaniem, a ja pokiwałem tylko głową, nie chcąc wdawać się w szczegóły, ale przez cały czas wiercił mi wzrokiem dziurę w głowie i bacznie obserwował każdy mój ruch, gdy rozkładałem na stole obok pizzy wafelki i chipsy oraz nalewałem nam po lampce wina.

— Jest okej. Po prostu przez chwilę myślałem, że przez własną głupotę to zepsułem, a sam zauważyłeś, że nie należę do tych towarzyskich, więc psucie naszej relacji, czymkolwiek ona teraz nie jest, na pewno nie jest mi na rękę — wytłumaczyłem spokojnie, lekko zażenowany.

— Rozumiem. Przepraszam, o tym nie pomyślałem. Nic się nie martw, nie zepsułeś i nie zepsujesz. To co, sztampowy toast za nas? — Spojrzał na mnie z czułym uśmiechem, a ja tylko skinąłem głową i uniosłem kieliszek.

— Niech będzie. Za nas. — Stuknąłem brzegiem własnego kieliszka o jego i upiłem łyk. Dawno nie miałem okazji napić się z kimś wina, być może ostatni raz był kilka lat temu. W dodatku jego słowa potwierdziły to, na co w duchu miałem nadzieję. Potwierdziły, że istniejemy jacyś my, i że jest nas ciężko tak naprawdę rozdzielić. Zeszły ze mnie resztki napięcia, którego nawet aż tak nie odczuwałem, dopóki nie rozluźniłem się całkowicie. Nie byłem już samotnikiem. Teraz byliśmy samotnikami we dwoje.

— Jak masz jutro trening? — zagadnął.

— Dzisiaj były testy, więc od jutra nie mam treningów. Na dziewiątą mam rehabilitację i potrwa to około dwóch i pół godziny.

— Co? Dwie i pół godziny? Matko, serio? Nigdy nie mówiłeś, że to aż tyle trwa. — Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Wiem, ale cóż, jak mus to mus. Wszystko przez tę olimpiadę. Rehabilitacja zaczyna się rozgrzewką i w sumie kończy takim mini treningiem. Trochę to trwa, ale przynosi efekty. Na razie czuję się dobrze. A jak u ciebie z grafikiem?

— Muszę skoczyć do biblioteki i jeszcze w parę miejsc. Jeżeli zacznę od rana to przed szesnastą powinienem być wolny. Jakieś plany na wieczór?

— Hmm… Nic szczególnego nie mam zaplanowane. Możemy albo zostać tutaj, albo wyskoczyć gdzieś na drinka czy jakąś kolację.

— Już mnie zapraszasz na kolację? Ło ho ho, jestem wzruszony — zaśmiał się ironicznie.

— Oj, przymknij paszczę — odciąłem się. — Sam pójdę, a ty rób co chcesz.

— Daj spokój. Z tobą zawsze i wszędzie. Tymek… — zaczął nagle i zawahał się chwilę. Przygryzł wargę i przez chwilę milczał. Atmosfera się zmieniła i nie wiedziałem czy mi się to podoba.

— No mów — powiedziałem nie patrząc na niego. Bałem się, że zaraz zrzuci na mnie jakąś bombę.

— Powiesz mi w końcu, co ci jest? — Po tych słowach zapadła cisza.

— Uno, proszę cię… — zacząłem, ale przerwał mi od razu.

— Nie. To ja ciebie proszę. Nie wiem nawet, co ci jest, nie wiem na ile powinienem się martwić i czy może zaraz mi nie zakomunikujesz, że zostało ci pół roku albo coś równie strasznego. Wiesz, jak to jest nie mieć żadnej pewności? Boję się o ciebie, cholera jasna.

— Uno, już dobrze. Wiesz… Rozumiem. Słuchaj, nie panikuj, bo jeszcze trochę pożyję.

— Tymek, ja cię proszę… — zaczął ponownie, ale szybko mu przerwałem.

— Mam dystrofię mięśniową Beckera — powiedziałem z ciężkim sercem i oczekiwałem jakiejś reakcji, ale odpowiedziała mi tylko nieznośna cisza.

— Dobra, to teraz garść wyjaśnień proszę. Z czym to się je? — Spojrzał na mnie poważnie, ale ton jego głosu nie bardzo pasował do wyglądu.

— Zazwyczaj z tabletkami przeciwbólowymi w niewielkiej ilości. Można czasem popić — zażartowałem, ale otrzymałem w zamian pełne politowania spojrzenie.

— Bardzo zabawne. Powiesz coś? Cokolwiek… — Ostatnie słowo brzmiało już jak błagalny szept, co do końca zmiękczyło moje serce.

— Zazwyczaj chorzy dożywają do około czterdziestego piątego roku życia. Generalnie zanikają mięśnie począwszy od bioder i nóg, po ramiona i resztę. Często pojawiają się poważne problemy z sercem. U mnie choroba objawiła się późno, ale stosunkowo wcześnie ją wykryli po pojawieniu się objawów. Rozwija się powoli, ale jest dość nieprzewidywalna. Mogę wylądować na wózku za kilka miesięcy albo kilkanaście lat. Bywa różnie. Lekarstwa nie ma, ale farmakologicznie starają się ustabilizować jakoś mój stan. No i rehabilitacja. Mogę naprawdę dotrwać do tych igrzysk. Chcę mieć co wspominać przed śmiercią. Chcę wiedzieć, że coś zrobiłem, wiesz? — Spojrzałem na niego ze słabym uśmiechem i nadzieją, że rozumie.

— Kurwa. — To było wszystko, co powiedział. Przez dłuższy czas w ogóle nie patrzył w moją stronę i zaczynałem się bać, że to nie jest dobry znak. Kiedy usłyszałem jego głos, myślałem, że spadnę z kanapy z wrażenia. — Nie mogłem zakochać się w kimś spokojnym, normalnym, kto nie mieszka pół kraju dalej i nie umiera, co?

— Czekaj, co? — Rozdziawiłem szeroko usta, wgapiając się w niego.

— To chyba logiczne, nie? Nie przespałbym się z tobą, gdyby było inaczej. Czyli mówisz, że zostało nam jakieś dwadzieścia lat? Liczyłem raczej na i żyli długo i szczęśliwie, ale musiałeś mi popsuć plany — powiedział udając, że się dąsa.

— Przepraszam. Też nie miałem tego w planach. No cóż, choroba jest nieprzewidywalna. Może będziesz męczył się ze mną do sześćdziesiątki? Tylko musisz liczyć się z tym, że biegać będę jedynie po lekarzach i na dziewięćdziesiąt procent tylko na wózku.

— Damy sobie z tym jakoś radę. Tylko walcz.

— A co ja niby robię, chciałbym się dowiedzieć? — Spojrzałem na niego z kpiącym uśmieszkiem, a on w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, ale widząc moje złe spojrzenie nachylił się i pocałował mnie krótko.

— Mój wojownik. Muszę pogadać z twoim trenerem, żeby ci to na koszulce naszyli. Tymon Wojownik Przybysz. Co ty na to? — Nie mogłem powstrzymać salwy śmiechu, słysząc jego bzdurną propozycję.

— Mógłby się nie zgodzić. Trener lubi, kiedy wszystko jest krótko i prosto. Przykro mi — zaśmiałem się, a on dołączył do mnie. Atmosfera trochę się rozrzedziła.

— No dobra, zostawmy to na razie. Póki co ważniejsze sprawy, a mianowicie gdzie śpię? — Zmierzył mnie spojrzeniem i miałem wrażenie, że jego mina mówi do mnie no powiedz to, spróbuj to powiedzieć. Więc spróbowałem.

— No… tu — powiedziałem powoli, spoglądając na kanapę, udając zdezorientowanego i zaskoczonego. Gdy zobaczyłem, jak z jego twarzy znika powoli uśmiech i sztywno kiwa głową, nie mogłem się powstrzymać. Wybuchłem śmiechem i długo nie mogłem się uspokoić.

— Osz ty! Trzeba było zatrzymać się w jakimś hostelu. Będzie się tu ze mnie nabijał, no. Spieprzaj, jutro szukam sobie noclegu — rzucił, również śmiejąc się po cichu tak, że nie mogłem jednoznacznie stwierdzić, czy żartuje, czy też faktycznie ma taki zamiar. Postanowiłem go jakoś udobruchać. Nachyliłem się nad nim i ująłem jego twarz w obie dłonie, patrząc mu głęboko w oczy, jednocześnie się uspokajając. Wiedziałem doskonale, że wiedział, co zamierzam i najpierw przewrócił oczami, a potem uniósł jedną brew w oczekiwaniu. Zacząłem go całować niespiesznie, w trakcie pozbywając się jego okularów, które zawadzały.

Nasze wieczory

Znów leżał pode mną. Kolejny raz tego wieczora. Ponownie moje dłonie błądziły leniwie po jego ciele, raz po raz wsuwając się pod materiał koszulki. Nie miałem w planach nic konkretnego. Obaj byliśmy raczej zmęczeni, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż mogliśmy spędzić resztę czasu na delikatnych pieszczotach. Przymknąłem oczy czując, jak jego palce przechodzą powoli od mojej szyi ku karkowi i rozmasowują spięte po całym dniu wysiłku mięśnie. Nie udało mi się powstrzymać zadowolonego mruczenia i cichego jęku, gdy natrafił na najbardziej obolały punkt. Niestety, jego ręka znów zjechała na moją szyję, a jego wargi musnęły mój obojczyk. Wydałem z siebie zawiedziony pomruk i otworzyłem oczy, a on tylko pokręcił głową i posłał mi słaby półuśmiech.

— Jak mi oddasz moje okulary i położysz się na brzuchu, to cię wymasuję — zaproponował, a ja starałem się sięgnąć za kanapę w takim tempie, że o mało z niej nie spadłem, na co usłyszałem jego chichot. — Nie zabij się, bo nie będę miał kogo masować.

— Jesteś aniołem — rzuciłem z wdzięcznością, podając mu podniesione zza kanapy okulary i zsunąwszy się z niego, położyłem się obok tak, jak kazał. Usiadł na mnie okrakiem, po czym poprawił nieznacznie moją pozycję i położył mi wygodnie poduszkę pod głowę. Chwilę później byłem w siódmym niebie. On naprawdę wiedział, co robi.

— Masz jakąś oliwkę albo coś? — zapytał.

— W łazience na najwyższej półce powinna stać.

— To czekaj moment, będzie wygodniej i mi, i tobie — rzucił i zniknął na chwilę za drzwiami, a po chwili wrócił z oliwką do masażu w ręku.

— Widzę, że dobrze przygotowany jesteś. Ktoś cię często masuje? — zagadnął niby beztroskim tonem, ale mogłem wyczuć w nim niebezpieczną nutę.

— No coś ty. Po treningach czasami muszę rozmasować sobie łydki albo bark, to z tym łatwiej idzie. A ty robiłeś jakiś kurs? — zmieniłem od razu temat.

— Robiłem. Ojciec miał kiedyś wypadek i od tamtego czasu miewa bóle pleców i problem ze spiętymi mięśniami. Stwierdziłem, że taniej wyjdzie, jak pójdę na kurs, niż jakby miał za każdym razem do masażysty chodzić. Jak widać przydaje się też gdzie indziej. Nie przewidziałem w planie partnera sportowca — wytłumaczył, a mi zrobiło się od tego jakoś przyjemniej na sercu. Może i to wszystko szło niemiłosiernie szybko, ale i tak słowo partner w jego ustach i to w stosunku do mnie, brzmiało genialnie.

— No widzisz. Ja w ogóle nie przewidywałem partnera, a tu trafił mi się taki. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłem, ale musiałem zrobić coś zajebistego po drodze — powiedziałem z udawaną dumą, a on tylko prychnął cicho.

— Jasne, jasne. Mój ty bohaterze — rzucił prześmiewczo, ale powrócił do przerwanej czynności, więc już nic mi nie przeszkadzało. Mógł nabijać się ze mnie do woli, dopóki nie przestawał ruszać tymi swoimi cudownymi rękoma. — Nie zaśnij mi tu.

— Mhm… — odmruknąłem niemrawo, skupiając się na masażu. Przez dłuższy czas milczeliśmy i tylko raz po raz wydawałem z siebie zadowolone pomruki. Gdy pracował nad moimi nogami byłem kompletnie rozluźniony i wiedziałem jedno. Nie wstaję. Już nigdy. Niestety niedługo potem przestał i poklepał mnie po łydce.

— No, koniec tego dobrego. Mam nadzieję, że się podobało.

— Jesteś najlepszy — zamruczałem zadowolony i przewróciłem się na plecy, patrząc na niego. Był moim prywatnym cudem. — Dziękuję — wyszeptałem.

— Nie ma za co. Cieszę się, że na coś się przydałem. — Położył się obok mnie i przytulił się do mojego boku.

— Idziemy spać? — zapytałem po chwili milczenia, a on tylko pokiwał głową, jednak żadne z nas nie ruszyło nawet palcem.

— To jaki plan na jutro, ostatecznie? — ponownie się odezwałem, ale już znacznie ciszej.

— Postaram się wszystko załatwić jak najszybciej, a potem zobaczymy. W razie czego jestem pod telefonem, ale wątpię, żebym wyrobił się przed piętnastą — odpowiedział zmęczonym tonem.

— Okej, to ja wykombinuję coś na wieczór, a szczegóły dogramy, jak wrócisz. Zobaczymy, jak bardzo zmęczony będziesz.

— Jasne, dzięki — rzucił niemrawo i stłumił ziewnięcie, po czym wstał i zaczął ogarniać wszystko na około.

— Zostaw to. Posprzątam jutro rano. Nastaw budzik, żebyśmy wstali na czas i idziemy spać, bo już ledwo na oczy widzę. — W odpowiedzi pokiwał głową, a ja pociągnąłem go w stronę mojej sypialni. Rzuciłem drugą przyszykowaną poduszkę na łóżko i sam padłem zaraz za nią. On zgasił światło i doczłapał się do łóżka, po drodze potykając się o stolik. Nie było co się dziwić, był tu pierwszy raz. Moment później poczułem, jak wślizguje się obok mnie pod kołdrę i przytula się do mnie, szepcząc dobranoc. Mogłem zdecydowanie się do tego przyzwyczaić.

Radek został u mnie na kilka dni, ale niestety następnego dnia rano miał pociąg powrotny. Została nam ostatnia noc. Zaledwie kilka krótkich godzin i znów będę go widywał głównie przez komunikatory internetowe. Siedział na kanapie w siadzie skrzyżnym z laptopem na kolanach i zawzięcie coś czytał, przygryzając wargę. Wpatrywałem się w niego, cały czas ciesząc się tym, że jeszcze mam go na wyciągnięcie ręki.

— Możesz nie wgapiać się tak we mnie? To się robi trochę przerażające, wiesz? — mruknął pod nosem, nie odrywając oczu od ekranu.

— Spadaj. Muszę się nacieszyć zanim mi znikniesz — odpowiedziałem bez skrępowania. Gdy to usłyszał, westchnął głośno i po chwili zamknął laptopa, odkładając go na bok.

— Dobra, jestem zdecydowanie za bardzo przekupny, ale takie teksty na mnie działają — powiedział ze śmiechem. — No to co robimy w nasz ostatni wspólny wieczór?

— Ostatni wspólny wieczór? — powtórzyłem ze ściągniętymi brwiami, a on tylko przewrócił oczami i wydał z siebie poirytowane sapnięcie.

— Tymek, błagam cię. Wiesz, o co mi chodzi, więc nie komplikuj tylko mów, co mamy w planach.

— Co powiesz na jakiś mały wypad na pożegnalną kolację? Mogę próbować coś ugotować, ale… — zacząłem, a on słysząc słowo ugotować zaniósł się śmiechem.

— Nie, nie. Lepiej, żebyś znowu nie próbował. Nie chcemy dzisiejszego wieczoru zaliczyć pożaru.

— Dzięki, ja ciebie też — mruknąłem. — Jeszcze się nauczę gotować, zobaczysz!

— Odgrażaj się dalej, ale to powinieneś ostrzegać sąsiadów o zagrożeniu. Chyba, że ostrzegasz mnie przed zatruciem. — Przy ostatnim podrapał się ostentacyjnie po brodzie, udając, że się zastanawia.

— Wiesz, że jak się zirytuję, to faktycznie sam gdzieś pójdę i cię tu zostawię, nie? — odgryzłem się.

— Jasne, jasne. Zresztą, mam już klucze, sam też mogę gdzieś iść. — Wyszczerzył się.

— Dobrze. — Wstałem i poszedłem szukać jakichś ubrań. Gdy stałem przy szafie, poczułem, jak oplata mnie ramionami i kładzie mi podbródek na ramieniu. Był ode mnie nieco niższy, więc musiał ewidentnie stanąć na palcach. Trochę mnie to rozbawiło, ale nie dałem po sobie niczego poznać.

— No, Tymek, no… — szepnął i zaczął całować mnie za uchem. — Daj spokój. Ja się tylko z tobą droczę. No proszę cię…

— O co niby mnie prosisz? — rzuciłem tak chłodno, jak umiałem, upajając się chwilą. Zawsze, kiedy próbował się przymilać, był jak skruszony kociak na mojej łasce, gotowy zrobić wszystko, żeby dopiąć ostatecznie swego i przekonać mnie do swojego pomysłu albo jakoś udobruchać.

— Nie bądź zły. Obiecuję, nie będę więcej nabijał się z twoich anty–umiejętności kulinarnych. Proszę. — Po raz kolejny rzucił zawoalowany przytyk i żeby jakoś to przykryć, znów pocałował mnie za uchem, zahaczając po drodze zębami o jego płatek. Nie mogłem dłużej się opierać.

— Okej — powiedziałem i odwróciłem się, obejmując go w pasie. — No to, gdzie chciałbyś iść?

— Nie wiem. Teraz naprawdę wszystko brzmi dobrze.

— No to ubieraj się, idziemy do siedemdziesiątki — zadecydowałem.

— Gdzie? — Spojrzał na mnie i uniósł brwi.

— Club70. Bardzo fajnie miejsce, zobaczysz. — W odpowiedzi skinął głową i wyplątał się z moich ramion, podchodząc do torby i wygrzebując z niej rzeczy. Zatrzymał się jednak w połowie i zmierzył mnie uważnym spojrzeniem.

— Nie będzie tam karaoke, prawda? — zapytał podejrzliwie.

— Nawet jakby było, to co z tego?

— Ty nie umiesz śpiewać — odpowiedział takim tonem, jakby to była najgorsza zbrodnia, a ja spojrzałem na niego z ukosa.

— Ty też nie — burknąłem.

— Ale ty bardziej!

— Uno, ja cię chyba dzisiaj… — zacząłem, ale ostatecznie tylko westchnąłem ciężko i postanowiłem, że nie dam się wyprowadzić z równowagi w nasz ostatni wieczór. — Nie ważne. Przebieraj się i wychodzimy. — Chyba wyczuł rezygnację w moim głosie, bo po chwili mruknął niezadowolony.

— No dobra. Ja też nie umiem — mówiąc to, nie patrzył na mnie i grzebał dalej za czymś do ubrania, kucając nad torbą. Widząc to, uśmiechnąłem się mimowolnie i podszedłszy do niego, cmoknąłem go w czubek głowy.

— Nie ma karaoke. Jest za to hardoteka, czyli przyjemny wieczór przy dobrym starym rocku. Może być?

— Jasne. Dla mnie bomba. Daj mi dziesięć minut i możemy lecieć. — Zgarnął szybko ciuchy oraz kosmetyczkę i poszedł do łazienki. Szczerze mówiąc, to zaciekawiła mnie ta kosmetyczka, ponieważ, z tego, co pamiętam, jedna już stała na pralce. Wślizgnąłem się za nim do łazienki i zobaczyłem, jak wyciąga kosmetyki do makijażu. Patrzyłem na niego osłupiały, aż nasze spojrzenia spotkały się w lustrze. — No nie patrz tak na mnie.

— Nie podejrzewałem cię o tapetę — rzuciłem złośliwie.

— Bardzo zabawne. Słuchaj, nie chce mi się cały wieczór zastanawiać czy nie zsunęła mi się jakaś bransoleta albo siedzieć w koszuli z długim rękawem. Dla własnego komfortu psychicznego chcę chociaż trochę je zakryć — wytłumaczył wyraźnie podirytowany. W tym momencie nawet nakładanie podkładu na przedramiona mu nie szło. Nie chciałem aż tak wyprowadzić go z równowagi. Poczułem się winny. Podszedłem i zabrałem mu tubkę z ręki, wylewając sobie trochę mazistej substancji na palce i delikatnie wsmarowując ją w jego przedramiona, starając się zrobić to łagodnie, żeby nie doprowadzić do wybuchu niechcianych emocji. To wciąż był jego czuły punkt. Nawet, jeżeli wszystkie te rany zagoiły się lata temu, to psychicznie, najgłębsze z nich wciąż były szeroko otwarte. Uśmiechnąłem się delikatnie do niego, wciąż rozmasowując podkład na jego rękach.

— Przepraszam. O tym nie pomyślałem.

— Nie, to ja przepraszam. Nie powinienem się tak denerwować. Nic nie zrobiłeś — powiedział wpatrując się w nasze ręce. Po chwili zachichotał i na jego usta wypłynął nieśmiały, ale ciepły uśmiech. — Z jakiegoś powodu, za każdym razem, gdy dotykasz moich blizn, robisz to z takim… nie wiem… Tak ostrożnie i ze skupieniem. Co dziwne, uspokaja mnie to.

— Chyba po prostu musisz zacząć traktować je tak, jak ja. Jako pamiątkę z przeszłości i przykre wspomnienie. Nic więcej. Nie oszpecają cię ani nie ujmują ci niczego. Są częścią ciebie. Tej nieposkromionej całości, która zawróciła mi w głowie — nakreśliłem mu spokojnie mój sposób myślenia, a on tylko pokiwał głową i spojrzał na mnie z wdzięcznością. Wreszcie przytulił się do mnie szybko i rzucił.

— Dzięki ci Panie, za ten twój wybuch wtedy w szpitalu. Najlepsza rzecz, jaka mnie spotkała.

— Mnie też — dorzuciłem i klepnąłem go w pośladek. — A teraz, ty moja najlepsza rzeczo, pośpiesz się wreszcie.

Niecałą godzinę później siedzieliśmy w klubie nad piwem. Nie rozmawialiśmy dużo. Każdy z nas był pogrążony w swoich myślach. Trochę to było smutne, że nasz ostatni wieczór spędzaliśmy nie będąc nawet w stanie poprowadzić normalnej rozmowy. Zaczęły mnie dopadać różne wątpliwości. Jeszcze przez najbliższe trzy lata będę musiał jakimś cudem utrzymać związek na odległość. Nie należałem do ludzi rozrywkowych ani nawet za bardzo towarzyskich. Miałem kilkoro znajomych i jednego przyjaciela jeszcze od czasów liceum, ale ostatnio nawet z nim rozmawiałem dość rzadko.

To nie tak, że unikałem ludzi, ale po prostu jakoś to wszystko uciekało mi przez palce. Nie byłem typem człowieka wiecznie przesiadującego na czacie. Kiedyś może było inaczej, ale po śmierci Grześka wycofałem się z wszelkich interakcji towarzyskich i tak po prostu zostało. Bałem się, że Uno szybko się znudzi i zostanę sam z poczuciem winy, że nie dość, że nie umiałem utrzymać związku, to jeszcze na pewno jakoś odbiłoby się to na nim, a tego już bym nie przeżył. Nagle poczułem klepnięcie w dłoń i podniosłem głowę. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że musiałem odpłynąć na dłużej.

— O czym ty tak zawzięcie myślisz? — zapytał Uno z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.

— O niczym ważnym — odpowiedziałem szybko. Chyba za szybko.

— Wal — powiedział z ciężkim westchnięciem.

— Dobra… Myślisz, że się nam uda? Związek na odległość i w ogóle. W tym moje zawody i wyjazdy, obozy treningowe… To jeszcze trzy lata.

— Tymek… Dlaczego psujesz piękny wieczór? No i dlaczego zakładasz, że nam się nie uda? Damy radę. Nie mieszkam w Urugwaju tylko w Gdyni, a ty nie siedzisz w Timbuktu tylko w Warszawie. Daj sobie spokój. Jestem upartym skurczybykiem. Dorwałem faceta, który akceptuje moją popieprzoną przeszłość bez żadnych ale i zachowuje się przy mnie normalnie, a do tego ma ładną, seksowną dupę. Nie wypuszczę cię tak łatwo. Siedzimy w tym razem, jasne?

— Seksowną dupę mówisz? — Uniosłem jedną brew, a on tylko przewrócił oczami.

— Tylko to wyłapałeś z tego, co powiedziałem?

— Nie, ale muszę mieć jakieś priorytety, tak? — odpowiedziałem takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, na co on parsknął śmiechem.

— No tak, czego ja się spodziewałem? — wysapał pomiędzy oddechami. — Zaczął ci się urlop. Masz przed sobą na razie tylko jedne zawody gdzieś w trakcie i rehabilitację. Myślisz, że nie będziemy kombinować, jak to wykorzystać?

— Będziemy. Na pewno będziemy — szybko przyznałem mu rację. Kiedy patrzyłem, jak siedzi rozluźniony, z podciągniętymi rękawami, włosami związanymi z tyłu w coś, co chyba miało przypominać jakiś koczek i śmieje się w najlepsze, wiedziałem jedno. Ten skurczybyk już zaskarbił sobie moje serce. Bałem się, że poszło mu to za szybko, ale taka okazja nie trafia się w życiu dwa razy. Uno był mój, a ja zamierzałem z tego korzystać. Teraz i tak długo, jak tylko będę mógł

Moje zmartwienie

Kiedy żegnałem się z nim na dworcu, objąłem go mocno i powiedziałem ze ściśniętym gardłem.

— Dbaj o siebie. I jedz. Błagam cię, jedz.

— No przecież jem… — zaczął, ale kiedy zobaczył mój wzrok, ucichł.

— Uno, myślisz, że nie widzę? Jesz, ale kiedy myślisz, że nie patrzę, to mierzysz jedzenie takim spojrzeniem, jakbyś szykował się na spożycie trucizny albo gorzej. Po prostu… Jedz, okej? Nawet, jeżeli ci się to nie podoba.

— Dobra, uspokój się. A jak będziesz mnie tak dalej ściskał to pociąg odjedzie beze mnie — rzucił z kwaśnym uśmiechem i wywinął się z moich objęć, ostatecznie nie dając mi żadnego zapewnienia.

— Uno — stęknąłem na wpół błagalnie na wpół ostrzegawczo, ale nic to nie dało. W ostatniej chwili odwrócił się jeszcze i dodał.

— Nie martw się. Pa. — Niestety brzmiał przy tym na winnego. Świetnie, teraz na pewno nie będę się martwił, prawda?

— Kurwa — mruknąłem pod nosem i patrzyłem za oddalającym się pociągiem. Miałem przed sobą tydzień na ogarnięcie głowy i przygotowanie się psychicznie do wyjazdu.

Powtarzałem sobie, ile tylko się dało, że będzie dobrze. Uno to przecież rozsądny chłopak. Może i z problemami, ale jednak rozsądny. Poza tym ma rodzinę. Na pewno jakoś da sobie radę, a ja na spokojnie pojadę się z nim spotkać, jak tylko wrócę z zawodów. Niestety rozmowy z nim nie napawały mnie optymizmem. Zawsze zręcznie uciekał od tematu, a ja nie czułem się komfortowo stawiając go pod ścianą, więc milczałem. Powtarzałem sobie raz po raz, że wytrzymam. Przecież to nic takiego. Wytrzymam na bank… Ostatecznie nie wytrzymałem. Na wszelki wypadek kupiłem dodatkowy bilet i już spakowany pojechałem do niego, mając cichą nadzieję, że po prostu wsiądzie ze mną w samolot i będę miał go pod ręką. Spotkaliśmy się na mieście w jednej z kawiarni na Świętojańskiej.

Siedziałem naprzeciwko niego i nie zdejmowałem z niego badawczego spojrzenia. Schudł. Może nie było to wiele, może dwa lub trzy kilo, ale ostatnio byłem wyczulony na takie zmiany u niego. Nauczyłem się go uważnie obserwować i reagować w porę, jeżeli tylko pojawiały się jakieś symptomy nawrotu choroby. Większość ludzi nie ma tylu nawrotów, ale w jego przypadku, czasem nawet trzy, cztery razy do roku, dlatego mam wrażenie, że nie jest do końca dobrze leczony. Niemniej jednak, nie miałem zamiaru w to ingerować, tylko pomagałem, jak mogłem. Niestety, czekał mnie trzytygodniowy wyjazd na zawody i nie chciałem spuszczać go z oczu. Szczególnie w takim momencie.

— Uno, proszę cię, jedź ze mną — zaproponowałem mu, niemal błagalnym głosem.

— Błagam cię, co ja będę tam robił? Daj spokój — starał się mnie za wszelką cenę zbyć, ale coś mi mówiło, że on wiedział, że ja doskonale zdaję sobie sprawę z jego stanu zdrowia.

— Możesz wziąć wszystkie te swoje tomiszcza potrzebne do twoich badań. Miałbyś co robić, kiedy ja będę na treningach, a podczas głównych treningów i zawodów może byś mi tak pokibicował? — dorzuciłem zachęcająco.

— Tymek, nie. Wiem, o co ci chodzi i nie. Nie musisz mnie pilnować na każdym kroku — zirytował się.

— Uno — jęknąłem, po czym zniżyłem głos. — Ja się po prostu martwię. Czy to źle, że chcę, żeby wszystko było w porządku?

— Tymek, nie wyciągaj tej karty. Nie mam zamiaru poddać się tym twoim słówkom. Wiem, że się martwisz i dziękuję, ale musisz mi pozwolić na trochę luzu. Wiem, że nie jestem w najlepszej formie, ale zaufaj mi, poradzę sobie z tym. Zanim wrócisz będzie po wszystkim, okej? Muszę sam dać sobie z tym radę, dobrze?

— To nie tak, że ci nie ufam. Po prostu się martwię, ale masz rację. Nie mogę ciągnąć cię ze sobą wszędzie. Będziesz dzwonić?

— Jasne, że będę. Nie bój żaby ani się obejrzysz, będziesz z powrotem i skoczymy na jakąś dobrą kolację — powiedział lekko. Pochyliłem się nad nim i pocałowałem go. Miałem tylko nadzieję, że miał rację.

Poleciałem sam. Czekały mnie ostatnie treningi i zawody. Całość odbywała się w słonecznym Madrycie. Być może i zwiedzanie byłoby całkiem przyjemne, ale treningi w tym upale nie koniecznie mnie zachwycały. Jedyną zaletą było to, że płynnie posługiwałem się językiem hiszpańskim. Mogłem go trochę odkurzyć i poćwiczyć rozmowy. W sumie mógłbym też rozmawiać po hiszpańsku z Radkiem, ale poza szczególnymi momentami, jakoś nigdy za bardzo nie korzystaliśmy z naszej znajomości języków obcych. Czasem w łóżku któreś z nas używało pieszczotliwych określeń, głównie właśnie po hiszpańsku, bo trzeba było przyznać, że działało to podniecająco na nas obu, ale to tyle.

Dzień za dniem treningi stawały się coraz bardziej uciążliwe. Nie byłem pewien czy to kwestia tego, że byłem w środku urlopu, czy moja choroba zrobiła jakieś postępy, ale byłem wycieńczony. Trener widocznie zauważył moją kondycję, bo trzy dni przed zawodami kazał mi przystopować i skupić się na rehabilitacji oraz przygotować psychicznie do zawodów. Byłem mu za to bardzo wdzięczny, szczególnie, że przez kilka ostatnich dni Uno nie odzywał się do mnie. Nie odbierał telefonów ani nie odpowiadał na SMS–y czy wiadomości na Internecie. Martwiło mnie to. Były trzy opcje. Numer jeden — był zajęty. Numer dwa — czymś go ostatnio uraziłem i nie chce ze mną rozmawiać, co zdecydowanie mi się nie podobało. No i w końcu istniał jeszcze cień szansy, że jednak nie podołał i wylądował w szpitalu, a co za tym idzie miał utrudniony kontakt z kimkolwiek i na bank nie chciał się do tego przyznać, nawet, jeżeli miał szansę napisania do mnie jednego, głupiego SMS–a.

Nienawidziłem niepewności i bezsilności, a tak właśnie czułem się teraz. Nie byłem pewny, co się dzieje i czułem się bezsilny wobec wszystkiego. Nie mogłem zwyczajnie wsiąść w samolot i polecieć do niego, porzucając udział w zawodach. Jeżeli chciałem mieć jakąkolwiek szansę na start w olimpiadzie, musiałem tu być. To nie tak, że sport był ważniejszy od niego. On stał się moim priorytetem. Jeżeli coś będzie się działo, to byłem w stanie rzucić wszystko i jechać za nim, ale póki próbował zapewniać mnie o tym, że wszystko był w najlepszym porządku, chciałem próbować osiągnąć swój cel. W takim więc nerwowym nastroju minął mi niemal cały ostatni tydzień. Również podczas wyścigu myślałem nie o zwycięstwie, a o nim. O tym, żeby jak najszybciej znów być blisko niego i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Myśl o nim tak napędzała mnie do działania, że nie widziałem moich przeciwników, nie widziałem dobrze toru ani nie słyszałem dopingujących tłumów. Biegłem i dopiero, gdy przebiegłem metę zorientowałem się, co się dzieje. Po kilku sekundach zwolniłem i zatrzymując się rozejrzałem się dookoła.

Tłum krzyczał, zawodnicy dalej biegli, a trener stał z wybałuszonymi na mnie oczami. Przez chwilę bałem się, że coś pokręciłem i wciąż miałem biec, ale każdy kolejny zawodnik zatrzymywał się przede mną. W końcu dobiegli do mnie koledzy z drużyny, którzy również mieli okazję dziś pobiec i niewiele myśląc wzięli mnie na ręce i zaczęli podrzucać. Nie bardzo wiedziałem, co się dzieje, dopóki nie zobaczyłem słowa record na jednym z bilbordów.

Moje zamieszanie

Pobiłem rekord ustanowiony na tych zawodach kilka lat wstecz. Nie myślałem, że to w ogóle było możliwe, a już na pewno nie w moim obecnym stanie.

— Tymon, co to miało być? Słaniasz mi się na treningach i ledwo stoisz, a teraz co? — Usłyszałem kpiący głos trenera, biegnącego do nas truchcikiem. — Dobry bieg, chłopcy. Wszyscy świetnie się spisali.

— Dziękujemy, trenerze — odpowiedzieliśmy chórem, a chłopcy w końcu postawili mnie na ziemię. Dopiero wtedy poczułem ogarniające mnie zmęczenie i aż zachwiałem się lekko. Trener podtrzymał mnie i pokręcił głową z dezaprobatą.

— Przybysz, nie mdlej przed medalami. Dzisiaj masz swoje święto. Jestem z ciebie dumny. Mówię ci, dotrwasz do tych igrzysk, jest coraz lepiej. Teraz będziesz miał zasłużony urlop to odpocznij.

— Jasne, dzięki trenerze. Obiecuję, że dopóki mogę, dam z siebie wszystko — odpowiedziałem naprędce i zacząłem kierować się do miejsca, gdzie powoli zbierali się wszyscy zawodnicy.

Przechodzący obok ludzie gratulowali mi sukcesu, a do mnie to wciąż nie dochodziło. Nawet, gdy stałem na podium z medalem i kwiatami, nie mogłem pojąć tego, jak udało mi się to zrobić. Niemal do końca dnia działałem jak na autopilocie. Szatnia, prysznic, autokar do hotelu, kolacja, toasty i rozmowy, szybki wywiad z dziennikarzami, kilka uścisków dłoni i wreszcie upragniony spokój. Gdy tylko wszedłem do hotelowego pokoju, padłem na łóżko i nie miałem już na nic siły. Niestety w tej chwili rozdzwonił się mój telefon. Licząc na to, że może jednak dzwoni Uno, chwyciłem za słuchawkę, ale niestety dzwonili moi rodzice. Wysłuchałem więc cierpliwie wszystkich gratulacji i innych miłych przymiotników na mój temat, po czym kazali mi grzecznie odpoczywać. Tak, jakbym miał siłę na cokolwiek innego. Nawet pakowanie się zostawiłem na kolejny dzień. Mimo iż wyruszaliśmy wcześnie rano, wolałem zrobić to potem. Zdążyłem nastawić budzik na trzecią rano i pogapić się chwilę w okno. Nie wiem nawet, kiedy zasnąłem.

Obudził mnie dopiero jazgot wydobywający się z mojego telefonu. Na około było ciemno. Paliła się jedynie blada lampka obok mojego łóżka. Nie pamiętam, żebym ją zapalał, ale postanowiłem się tym kompletnie nie przejmować. Rzeczywiście nie było powodu, bo zastałem obok niej notatkę z odręcznym pismem trenera: Nie dawałeś znaku życia, więc wszedłem. Nie spóźnij się na zbiórkę i nie śpij tak następnym razem. Gdy nikt nie patrzył, trener był dla nas jak ojciec. Karcił nas jak małe dzieci, dbał o to, żebyśmy chodzili wyspani, nie lubił, gdy któryś z nas dotykał alkohol, ale też potrafił rzucić ciepłym słowem. Oczywiście to była nieoficjalna wersja, którą każdy z nas znał, ale milczał o niej zawzięcie.

Według oficjalnych danych był surowym sukinsynem. Pozwalaliśmy wszystkim w to wierzyć. Tymczasem złożyłem koc, którym mnie przykrył i rozejrzałem się wokoło. Nie wypakowałem zbyt wiele rzeczy, więc tylko pozbierałem ciuchy z treningu i zawodów, po czym wziąłem długi odprężający prysznic i zebrałem wszystkie kosmetyki z łazienki. Ubrałem się i zrobiłem ostateczną rundkę po pokoju, sprawdzając wszystkie szafki. Upewniwszy się, że wszystko zabrałem, wziąłem torby i zszedłem na dół do lobby. Jak się okazało, byłem pierwszy. Zerknąłem na zegarek i zauważyłem, że jest ledwo po piątej. Do zakończenia zbiórki pozostało około dwudziestu minut i większość drużyny nie zbierze się raczej do tego czasu. Pojawił się natomiast trener mówiąc, że jest mile zaskoczony, że kogokolwiek widzi tak szybko, po czym zaciągnął mnie na przyspieszone śniadanie. Zazwyczaj nie jadałem z nim posiłków, więc było to dla mnie lekko krępujące, ale nie wypadało mi odmówić.

— Zajadaj Tymon, marnie wyglądasz.

— Oj, proszę nie przesadzać. Nie jest źle.

— Tymek, mówię serio. Słuchaj, weź dłuższy urlop. Zostało ci jeszcze trzy tygodnie, weź cztery albo pięć i odwiedź dobrego lekarza. Osiągasz świetne wyniki, jak nigdy. Naprawdę jestem dumny z twoich osiągnięć, ale martwią mnie z kolei twoje wahania kondycyjne. Raz tryskasz energią i bijesz rekordy, a potem chwiejesz się i słaniasz na nogach. Potrzebujesz dobrego odpoczynku i sprawdź czy to nie jest nic poważnego.

— Trenerze, ja doskonale wiem, co to jest. Lepiej nie będzie, ale póki co nie powinno być gorzej.

— Nie powiedziałeś mi nigdy, co ci jest. Tylko raz dzwoniłeś i panikowałeś, że wszystko rzucasz i niedługo przestaniesz chodzić, ale na razie to widzę, że z chodzeniem radzisz sobie świetnie — rzucił ironicznie.

— Poza moim lekarzem i rehabilitantem wiedzą tylko dwie osoby i nie chcę tego zmieniać — powiedziałem stanowczo.

— Dla dobra twojego i drużyny wolałbym wiedzieć — rzucił zmęczonym tonem.

— Dobra, ale to nie wyjdzie poza tę rozmowę. — Poczekałem cierpliwie, aż skinął głową. — Mam dystrofię mięśniową Beckera. Powoli zanikają mi mięśnie począwszy od nóg i bioder. Całość postępuje raczej powoli, więc powinienem do igrzysk dociągnąć. Może nawet trochę dłużej.

— Ja pierdzielę i słyszę o tym dopiero teraz? Normalny jesteś? A gdyby na treningu coś się stało?! — podniósł głos, a ja pokręciłem głową ze śmiechem.

— Za wcześnie na takie krzyki. Właśnie dlatego nic nie mówiłem, żeby nie siał trener paniki. Wszystko gra. Wiem, ile mogę i będę walczyć do samego końca, żeby móc jak najwięcej i jak najdłużej — zapewniłem go. Widać, że nie było mu to wszystko w smak, ale postanowił nie komentować dalej mojej sytuacji i skinął głową.

Aż do końca dnia nie odezwał się do mnie ani słowem. Dopiero, kiedy na lotnisku zaczynaliśmy rozchodzić się każdy w swoją stronę, trener złapał mnie i powiedział z wycelowanym we mnie placem.

— Pamiętaj, nie widzę cię tutaj przez najbliższych pięć tygodni. Zrozumiano?

— Tak jest! — odkrzyknąłem i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Taki urlop to ja rozumiem, ale nie wierzę, że go dostałem. Zaczynałem dostrzegać niewielkie korzyści płynące z bycia chorym.

Nasze spotkanie

Prosto z lotniska pojechałem do swojego mieszkania i gdy tylko ogarnąłem wszystkie niezbędne rzeczy, pobiegłem na dworzec i kupiłem bilet na najbliższy pociąg do Gdyni. Niestety dotarłem tam już po dwudziestej trzeciej, więc wizyta w domu Radka odpadała. Chyba tylko cudem, na szybko znalazłem nocleg w jednym z pobliskich hosteli i postanowiłem przeczekać do rana. To była prawdopodobnie najdłuższa noc w moim życiu. Przez długi czas, mimo ogromnego zmęczenia, nie zmrużyłem oka. Martwiłem się o niego cholernie, a on jak na złość dalej milczał. Na przemian kimając, na przemian wiercąc się w łóżku, dotrwałem do ósmej rano, po czym wstałem, umyłem się i doprowadziłem do względnie normalnego stanu tak, żeby nikt nie uciekał z krzykiem widząc mnie na ulicy.

Wciąż denerwując się niemiłosiernie, wyszedłem z budynku i ruszyłem na autobus, jadąc najpierw do najlepszego baru mlecznego w okolicy, mając nadzieję, że już będzie otwarty. Na szczęście był, tak więc zamówiłem na szybko jakieś tosty i zacząłem męczyć śniadanie. Kiedy wreszcie wsiadłem w autobus mający mnie zawieźć niemal pod jego dom, czułem, jakbym zaraz miał zemdleć z nerwów, choć do końca nie wiedziałem, dlaczego. Było już po dziesiątej, gdy stanąłem przed docelowym budynkiem i wziąłem głęboki oddech, po czym nacisnąłem dzwonek. Drzwi otworzył jego ojciec.

— Tak? — zapytał patrząc na mnie podejrzliwie.

— Dzień dobry, nazywam się Tymon Przybysz, szukam Radka — powiedziałem krótko i czekałem na jego reakcję. Zmarszczył brwi i odpowiedział chłodno.

— Nie ma go, wyjechał na urlop. — Na te słowa krew się we mnie zagotowała. Wiedziałem, że nie planował żadnego urlopu, a już na pewno nie w takim stanie, w jakim był.

— Proszę nie udawać. Jest w szpitalu, prawda? — rzuciłem czując narastającą złość. Cholera! Trzeba go było nie zostawiać samego!

— W jakim szpitalu? Co pan mówi? Nie wiem, kto panu takich bzdur naopowiadał, ale… — zaczął się bronić, ale było widać, że dość niepewnie i nieudolnie próbował maskować zdziwienie. Przerwała mu kobieta, która jak mniemam była macochą mojego chłopaka.

— Co się dzieje? O co tu chodzi? — zapytała, patrząc to na mnie, to na męża.

— Nic, nic, kochanie. Właśnie tłumaczę temu panu, że U… Radek jest na urlopie — powtórzył, tym razem z większym zacięciem i spojrzał na mnie złym wzrokiem.

— Naprawdę, proszę pana, obaj wiemy, że Uno jest w szpitalu. Spodziewałem się tego, ale nie chciał mnie słuchać… — Ja również zacząłem się nakręcać, ale kobieta szybko mi przerwała.

— Tymek, prawda? — Spojrzała na mnie zaciekawiona, a mi ze zdziwienia odjęło mowę, więc pokiwałem tylko głową.

— Znasz go? — wydukał jej mąż.

— Nie, ale Uno dużo o nim mówił — powiedziała i posłała mi ciepły uśmiech, na co spojrzałem na nią z wdzięcznością. — Proszę wejść, nie będziemy przecież rozmawiali w drzwiach — dorzuciła szybko i wpuszczając mnie do środka, zaprowadziła mnie do salonu proponując coś do picia. Grzecznie odmówiłem i z niecierpliwością oczekiwałem na wieści o Radku.

— Jestem Natalia, a to mój mąż Arek. Nie wiem, czy Uno mówił cokolwiek, ale jestem jego macochą. Mimo to mamy raczej dobry kontakt — zaczęła, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie na kanapach.

— Tak, sporo o pani opowiadał. Nie tylko o pani zresztą, o panu również sporo mówił. — Na te słowa kobieta uśmiechnęła się szeroko, natomiast jej małżonek spochmurniał.

— Podejrzewam, że nie wyraził o mnie najlepszej opinii — burknął pod nosem, chociaż było widać, że trochę go ta myśl bolała, ale pokręciłem głową.

— Myli się pan. Owszem, mówił o raczej ciężkich początkach, ale nigdy nie wypowiadał się o panu źle. Raczej zawsze wyrażał podziw dla pańskiej pracy, a poza tym nie raz wspominał jakieś wypady czy rozmowy z panem — uspokoiłem go szybko. Wyglądał na zdziwionego, ale zadowolonego z tego, co właśnie usłyszał.

— A skąd pan wie o jego pobycie w szpitalu? — zapytał, zmieniając nieco temat.

— Domyśliłem się. Tego się obawiałem, szczerze mówiąc i dlatego przyjechałem to sprawdzić, bo nie odpowiadał na wiadomości ani nie odbierał telefonów i nigdy nie oddzwaniał… Teraz już wiem, czemu. Kiedy wyjeżdżałem, nie był w najlepszym stanie i chciałem, żeby pojechał ze mną. Miałbym go na oku i jakoś byśmy tego uniknęli, ale najpierw się wypierał, a potem poprosił o zaufanie, twierdząc, że da sobie z tym radę sam. Cóż. Nie wyszło — westchnąłem ciężko. Oboje moich rozmówców wpatrywało się we mnie szeroko otwartymi oczami.

— Nie podejrzewałam, że wasza znajomość jest na takim etapie. Uno nie jest raczej skory do zwierzeń, więc znam tylko urywki informacji. Mogłam się domyślić, skoro tak często o tobie mówi — powiedziała w zamyśleniu.

— Znam mniej więcej zarys jego przeszłości i nauczyłem się już rozpoznawać symptomy, jakie miewa na początku nawrotów. Chciałem go uchronić i tym razem, ale się nie udało… Wiedzą państwo może czy istnieje chociaż cień szansy, żebym mógł go w najbliższej przyszłości zobaczyć? — Spojrzałem na nich z nadzieją, licząc, że jest jeszcze jakaś możliwość zorganizowania takiej wizyty.

— Dobrze pan trafił. Mamy dziś umówione widzenie. Myślę, że da radę jakoś pana z nami podczepić. — Ku mojemu zaskoczeniu odezwał się ojciec mojego chłopaka. Spojrzałem na niego z wdzięcznością i wydukałem ciche dziękuję.

— Proszę przestać mi mówić per pan. Czuję się z tym strasznie nieswojo. Samo imię wystarczy — powiedziałem w końcu ze słabym uśmiechem.

— Jasne. Dziękuję. Właściwie to powinniśmy się już zbierać, bo mogą być korki, a jest w Gdańsku na Srebrzysku. Zabierzemy pana… cię, od razu.

— Dziękuję bardzo. Ja po prostu martwię się o niego. Jednak lubię mieć z nim stały kontakt — wymruczałem pod nosem, nieco zażenowany.

— Oczywiście, rozumiemy. Jesteś chyba pierwszą osobą, której zwierzył się ze swoich problemów. Wszystkim znajomym bliższym i dalszym kazał nam mówić, że jest gdzieś na urlopie. Musisz być naprawdę wyjątkowy.

— Nie, to on jest wyjątkowy. Tak długo, jak będzie chciał mnie znosić, będę gdzieś obok, ale z naszej dwójki to on jest unikalny i niepowtarzalny. — Uśmiechnąłem się szeroko na samą myśl o nim, a jego rodzice wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Widocznie dotarło do nich, co tak naprawdę dzieje się między mną a ich synem.

Czekałem na korytarzu już od pół godziny. Jego rodzice rozmawiali z nim w jego sali. Lekarz będący na porannym dyżurze wyraził zgodę na moją wizytę, ale ten, który przyszedł teraz nie patrzył już na mnie tak przychylnym okiem. Moja wizyta miała być dla Uno niespodzianką, więc umówiliśmy się, że jego rodzice nie pisną ani słówkiem o tym, że czekam na swoją kolej i jestem tuż obok. Niestety, kiedy oni wyszli i wreszcie mógłbym spokojnie porozmawiać z własnym chłopakiem, drogę zagrodził mi lekarz, uparcie twierdząc, że teraz Radek ma ustaloną porę obiadu, a później będzie koniec wizyt, więc mogę spróbować umówić się na za trzy tygodnie. Zdecydowanie nie było mi to na rękę.

— Proszę posłuchać, gwarantuję, że wszystko przy mnie zje i nawet pan nie zauważy, że tam jestem — upierałem się.

— O nie. On nie jada przy ludziach. Ma duży problem z personelem medycznym, a co dopiero przy kimś obcym. — Nieprzyjemnie podkreślił ostatnie słowo, a we mnie aż zawrzało.

— Nie chcę kwestionować pańskich kompetencji, panie doktorze, ale może czytałby pan dokładnie kartę swojego pacjenta. Przy mnie jada normalnie — wycedziłem przez zęby. Uno widocznie musiał usłyszeć naszą małą wymianę zdań, bo wyszedł z sali i spojrzał po nas obu, po czym zrobił wielkie oczy.

— Tymek, co ty tu robisz? — powiedział zdziwiony, ale na pewno nie niezadowolony.

— A jak myślisz? Przyjechałem do ciebie — odpowiedziałem od razu. — Schudłeś. — Zmierzyłem go spojrzeniem, a on założył ręce na piersi i prawie szeptem burknął sarkastycznie pod nosem no shit, Sherlock, po czym dodał głośniej.

— Dzięki za stwierdzenie oczywistego. Jeszcze jakieś komentarze do mojego wyglądu? — Spojrzał na mnie spode łba, ale spadające mu z nosa okulary sprawiły, że i tak wyglądał uroczo.

— Tak, dopóki twoja koścista dupa nie wróci do normy, będę na ciebie wołał kościotrup — powiedziałem z udawaną powagą. Zarówno lekarz, jak i jego rodzice nie zdejmowali z nas bacznego spojrzenia, chociaż po ich minach mogłem zobaczyć, że nie bardzo podobają im się moje odzywki.

— Och, jakie to romantyczne. Zawsze o tym marzyłem — rzucił z ironicznym uśmiechem Radek, po czym westchnął, a jego uśmiech stał się cieplejszy. — Stęskniłem się za tobą.

— Ja za tobą też. Powinieneś dostać w łeb za martwienie mnie. Przed zawodami nie mogłem się skupić i prawie nie spałem ostatnio.

— Już ja sobie wyobrażam, jak ty jadłeś. — Zmierzył mnie karcącym spojrzeniem.

— Jadłem przyzwoicie. Trener mnie pilnował. Zresztą akurat ty nie masz w tym momencie mocnych argumentów w tym temacie — odciąłem się.

— Dobra, dobra, ja swoje wiem. Będę musiał mu podziękować. Bywasz gorszy niż blondynka na diecie. A teraz powiedz mi, ile jeszcze mam tu stać i czekać? — Słysząc to przewróciłem oczami, ale mimo to podszedłem do niego i przytuliłem go. Wtulił się we mnie i odetchnął głęboko. — No nareszcie.

— Mhm… — odmruknąłem tylko, ciesząc się chwilą. Niestety zaraz potem odsunął się trochę i spojrzał na lekarza.

— Co dzisiaj jest na obiad?

— Rodzice przywieźli ci gulasz wołowy. Może dasz już radę. — Usłyszawszy odpowiedź, Uno zamyślił się na chwilę i pokiwał nieobecnie głową.

— Spróbuję. Poproszę o dużą porcję, jestem całkiem głodny — powiedział zdeterminowany, na co lekarz zaśmiał się lekko. Naprawdę zaczynałem go nie lubić.

— Ostatnio miałeś problemy z tym, żeby wcisnąć w siebie chociażby mały talerz chudych kotlecików drobiowych, a teraz nagle dużą porcję? Nie wywiniesz się, kolega nie zje za ciebie — odpowiedział twardo lekarz, ale Radek nie dawał za wygraną.

— Poproszę pełny talerz. Akurat gulasz bardzo lubię. Nie chce pan chyba hamować postępów u pacjentów, prawda? On nic nie będzie za mnie jadł. Macie zresztą pielęgniarki, żeby tego pilnować. Mówię panu, ma na mnie niezawodny sposób. Przy nim zjem wszystko i w każdej ilości.

— Już nie kłam — wtrąciłem, za co zostałem obdarowany złym spojrzeniem, ale tylko wyszczerzyłem się w jego kierunku. — Może i w każdej ilości, ale nie wszystko. Nie ma takiej siły, która wmusiłaby w ciebie nawet pół grama melona albo krewetek. Kto normalny nie lubi melona?

— Ja, najwidoczniej, a teraz przymknij paszczę — rzucił w moją stronę, po czym zwrócił się znów do lekarza. — To jak, panie doktorze? Mogę spróbować?

Jego rozstrojenie

Lekarz oczywiście nie miał większego wyboru i wyraził zgodę na jego zdaniem nieludzko wręcz wielką porcję jak na Radka. Fakt, że ostatecznie dostał dość spory talerz pełen zdrowego jedzenia, wyglądającego raczej zachęcająco. Najwidoczniej jego macocha miała talent kucharski. Nie czekając dłużej przystąpiliśmy do działania. Kilka razy podczas całego procesu mierzył talerz niechętnym wzrokiem, ale dotrwał do końca bez żadnego marudzenia. Kiedy tylko przełknął ostatni kęs, odchylił się mocno na krześle gładząc się po brzuchu i stwierdził, że czuje się jak piłka, ale mimo to był uśmiechnięty. Niestety nie zostało nam dużo czasu, więc przybliżyłem swoje krzesło, jak tylko mogłem najbliżej i siedząc obok niego, objąłem go. Wtulił się we mnie i trwaliśmy tak w błogiej ciszy, ciesząc się sobą nawzajem. Cmoknąłem go delikatnie w skroń i ścisnąłem mocniej, wiedząc, że czas nam się kończy.

— Martwię się o ciebie — szepnąłem.

— Wiem, przepraszam. Może i powinienem z tobą jechać, ale chciałem udowodnić tobie i sobie, że potrafię nad tym zapanować. Nie wyszło — odpowiedział również szeptem, chociaż w jego głosie wyczułem niebezpieczną nutę zapowiadającą rozklejanie się, a to nie zdarzało mu się często.

— Posłuchaj, nie masz o co mieć do siebie pretensji. Nie przyspieszaj niczego, z czasem damy sobie z tym radę, obaj. Jestem tu dla ciebie o każdej porze dnia i nocy. Jeżeli będziesz mnie potrzebował to zostanę tu na Pomorzu. Mam jeszcze długi urlop przed sobą, więc załatwię sobie tutaj gdzieś rehabilitację i będę czekał aż wyjdziesz, okej?

— Dziękuję. Tymek, naprawdę dziękuję… — Był już na granicy łez, a ja zdając sobie sprawę z tego, że nie zostało nam już dużo czasu musiałem uspokoić go jakoś zawczasu. Tak bardzo, jak chciałem pozwolić mu się na spokojnie wypłakać i doprowadzić do ładu, wiedziałem, że czas wizyty niedługo dobiegnie końca. Pociągnąłem go tak, że chwilę później siedział okrakiem na mnie. Nachyliłem się nad nim i najpierw zacząłem całować go czule w usta czekając aż odpowie na pieszczotę. Kilka sekund później siedzieliśmy spleceni ze sobą, wymieniając czułe leniwe pocałunki. Kilka słonych kropel poleciało mu po policzkach, ale szybko je scałowałem, co zaowocowało chichotem z jego strony. Szczerze mówiąc liczyłem na taką reakcję.

— Już lepiej? — zapytałem cicho, a on tylko pokiwał głową i wtulił się głębiej w moje ramię. W takich chwilach chciałem nigdy go nie puszczać i móc ochronić przed całym światem, ale dobrze wiedziałem, że poza swoimi momentami nie potrzebował żadnej ochrony i świetnie radził sobie sam. — Jak mnie nie będzie to postaraj się chociaż połowę tego zjeść, okej?

— Postaram się, ale co ja poradzę, że apetyt mi wraca tylko, jak ciebie widzę? — odparł z półuśmiechem. — Wiesz, chcę zrezygnować z doktoratu tutaj.

— Co? Czemu? Przecież… — zacząłem protestować, ale szybko mi przerwał.

— Nie chciałem ci nic mówić, dopóki nie będę miał pewności, a ostatnio dostałem kilka maili z potwierdzeniem… Dostałem się na doktorat na Uniwersytecie Warszawskim. Jak wyjdę to poszukam tam mieszkania.

— Po co ci mieszkanie? — Spojrzałem na niego z niezrozumieniem, na co on uniósł jedną brew i spojrzał na mnie z ironicznym uśmieszkiem.

— Gdzieś muszę mieszkać.

— Przecież ja mam mieszkanie. Wiem, że nie jest największe, ale myślę, że spokojnie się zmieścimy — powiedziałem takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, ale zaraz potem zreflektowałem się. — Znaczy… Jeśli chcesz.

— Chcę. Dziękuję. To w sumie rozwiązuje dwa problemy. Szukania czegoś w dobrej lokalizacji i braku czasu dla siebie nawzajem, jak już obaj wrócimy do codziennych obowiązków. Tak to chociaż będę wracał do domu, w którym ty jesteś.

— Brzmi jak bajka. Nie mogę się doczekać — wymruczałem, całując go za uchem i podnosząc się niechętnie. — Twój lekarz zaraz dostanie białej gorączki, powinienem się zbierać. Walcz, Uno i niedługo się widzimy.

— Jasne. Mówisz, że masz długi urlop? Za tydzień wychodzę — powiedział z determinacją w głosie.

— Uno — jęknąłem. — Nie przyspieszaj niczego, bo to na dłuższą metę nie pomaga.

— Mam dobrą motywację. Obiecuję, że szybko stanę na nogi. Co dziwne, zawsze jak jesteś w pobliżu mam ochotę na kebsa — rzucił, a ja odpowiedziałem śmiechem i cmoknąwszy go ostatni raz w usta, wyszedłem ze stołówki, z ciężkim sercem kierując się w stronę dyżurki, pod którą stali jego rodzice wraz z lekarzem.

Jego rodzice czekali na mnie ze wszystkowiedzącymi uśmiechami, a lekarz mierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.

— Wszystko zjedzone, ale sądząc po pańskiej minie, już pan to wie, panie doktorze. — Skinąłem mu głową i odwróciłem się, nieco zażenowany do rodziców mojego chłopaka.

— Dobra… Przyznaję się, podsłuchiwałam. — Niemal pisnęła pani Natalia i rzuciła mi się na szyję. Niepewnie oddałem uścisk. — Wreszcie Uno sobie kogoś znalazł. Kibicuję wam chłopaki, ale jak go skrzywdzisz, to skrócę cię o głowę i wykastruję na miejscu.

— Nie mam zamiaru, proszę pani. Mam raczej odwrotny plan — zapewniłem ją, na co uśmiechnęła się od ucha do ucha i machnęła ręką.

— Dajmy sobie spokój z tymi formalnościami, Natka jestem, a teraz chodź. Czas wracać — mówiąc to pociągnęła mnie za sobą w stronę wyjścia, a jej mąż podreptał za nami chichocząc pod nosem.

Przez całą drogę byłem zagadywany przez nich oboje i robiło mi się coraz bardziej głupio. Przy niektórych pytaniach byłem naprawdę zakłopotany. Chcieli wiedzieć dosłownie wszystko. Starałem się jakoś dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji i nie opowiadać o szczegółach naszego życia erotycznego. No cóż, cieszyłem się, że takie posiadaliśmy, ale nie oznacza to, że od razu miałem dzielić się pikantnymi szczegółami, szczególnie z jego rodzicami. Jego macocha zachowywała się jak psychofanka. Najwidoczniej kręciło ją słuchanie o gejach i bała się do tej pory, że Uno przez swoje problemy nikogo nie znajdzie, co zaowocowało eskalacją euforii na wielką skalę.

Ostatecznie zostałem zaproszony na obiad, z czego chciałem się jakoś wymiksować, ale nie udało mi się. Tak więc, gdy tylko dotarliśmy do domu, zostałem zagoniony do stołu, posadzony na wygodnym krześle i kiedy chciałem pomóc, zostałem obrzucony oburzonym spojrzeniem. Już dawno nie byłem u nikogo gościem, więc dziwnie czułem się siedząc i patrząc jak na stole pojawiają się kolejne naczynia, sztućce i serwetki. O dziwo nakrycie było na cztery osoby. Widocznie zauważyli, że jestem tym zdziwiony, bo szybko Natalia pospieszyła z wyjaśnieniami.

— Karol zaraz będzie w domu. — Skinąłem na to niepewnie głową, a ona tylko westchnęła. — Młodszy brat Uno. Nie lubią się, więc podejrzewam, że nawet o nim nie wspomniał.

— Szczerze, to nie przypominam sobie… — zacząłem ostrożnie.

— Oni zawsze drą ze sobą koty, od dziecka, a Karol jest teraz w trudnym wieku i to niczego nie ułatwia.

— Niestety jestem jedynakiem, więc w tym temacie nie bardzo mogę się wypowiadać.

— Wiesz… On nie jest w stanie zrozumieć, że Uno nie miał tak łatwego życia, jak on. Poza tym nie wiem, dlaczego, ale zrobił się strasznym homofobem. Podejrzewam, że to ci jego tak zwani znajomi. No i zawsze lubił się naśmiewać z imienia brata. Gdyby tylko wiedział, że miał się nazywać Dobromir, ale kategorycznie odmówiłam nazwania tak dziecka — zaśmiała się krótko. — Jak niby miałabym do niego wołać? Dobruś? Tragedia. Mój mąż ma takie dziwne zapędy.

— Gdyby to ode mnie zależało, to nazywałby się Budzigniew. Przynajmniej pasowałoby mu do charakteru — wciął się pan Arek.

— Tu ci muszę przyznać rację… Ale i tak nie nazwałabym tak syna. Absolutnie nie — podkreśliła wyraźnie ostatnie zdanie, celując widelcem w męża.

— Jak się trafi następny to go nazwę Tworzymir, jeśli nie przestaniesz się tutaj rozwodzić nad imionami — rzucił ze zwycięskim uśmiechem pan Arkadiusz, a jego żona tylko przewróciła oczami i sapnęła niezadowolona. — A teraz siadamy i jemy, bo stygnie. Na młodego nie ma co czekać. I tak nigdy nie przychodzi na czas.

— Racja, smacznego. Jeszcze tylko doniosę sałatkę — dodała Natalia odwracając się na pięcie i szybko znikając w kuchni.

Moje przejęzyczenie

Po niespełna dziesięciu minutach dołączył do nas młodszy brat mojego chłopaka. Wyglądał niemal jak jego kopia o parę lat wstecz. Nie było mowy o żadnej pomyłce, ale co ciekawe, w życiu bym nie powiedział, że są podobni do ojca. Obrzucił mnie tylko spojrzeniem i nic nie mówiąc, usiadł do stołu i zaczął jeść. Dopiero po paru minutach wskazał na mnie obojętnie widelcem i rzucił od niechcenia.

— Kto to? — Zdecydowanie nie było to pytanie do mnie. Oburzona mina jego matki trochę poprawiła mi humor.

— Karol! Zachowuj się! To Tymek, partner Uno — powiedziała z jakąś taką dziwną dumą w głosie, chociaż wciąż nie znała mnie za dobrze i nie bardzo mogłem wymyślić jakiegokolwiek powodu, dla którego mogłaby być z tego dumna, czy chociaż zadowolona.

— Kolejny pedał. — Chłopak mruknął pod nosem, we mnie zawrzało, chociaż starałem się trzymać nerwy na wodzy, a jego rodzice wyglądali jakby nie mogli się zdecydować, czy są źli czy rozczarowani.

— Karol, nie powinieneś w ogóle używać takich określeń, a już w ogóle w stosunku do gości ani do brata — powiedział ostro jego ojciec, mierząc go spojrzeniem, ale ten tylko wzruszył ramionami.

— Przecież to prawda. Biedna ciota nie umie sobie poradzić z tak ciężkim życiem to jeszcze ściągnęła sobie fagasa — odciął się z ociekającym ironią głosem. Pan Arek od razu chciał coś odpowiedzieć, ale nie wytrzymałem i wciąłem mu się.

— Po pierwsze, nie będziesz, a już na pewno nie przy mnie, nazywał mojego partnera ciotą. Pomijając, że jest świetnym facetem, jest twoim starszym bratem i to wymaga chociażby odrobiny szacunku. — Tu chciał mi coś odszczekać, ale nie pozwoliłem sobie przerwać. — Po drugie, Uno nie miał tak łatwo w życiu jak ty, więc może trochę zrozumienia? I tak poradził sobie z tym lepiej, niż większość.

— Nie miał tak łatwo jak ja? Proszę cię! Mamy tych samych rodziców. Co mogło być niby aż tak źle? — oburzył się, a ja spojrzałem niepewnie na jego rodziców. Nie miałem pewności, czy młody wie, że Natalia nie jest biologiczną matką Radka.

— Karol, przecież wiesz, że on pierwsze kilkanaście lat mieszkał ze swoją mamą… — zaczęła delikatnie Natka.

— I co z tego? Co w tym takiego, no? Nie dogadywali się, a on robi z siebie do teraz ofiarę, żeby wszyscy nad nim skakali! — krzyknął chłopak, a ja straciłem panowanie nad sobą. Być może poczuł się w pewien sposób odtrącony, gdy Uno potrzebował więcej uwagi, ale to niczego nie usprawiedliwiało.

— Jakbyś się czuł, gdyby twoja matka powiedziała ci, że chciałaby, żebyś nigdy się nie urodził? — zapytałem patrząc mu w oczy, a on ponownie wzruszył ramionami.

— To raczej słabo możliwe.

— No właśnie. On nie miał tego luksusu. Każdego pieprzonego dnia słuchał o tym, jakby wszystkim było lepiej, gdyby nigdy się nie urodził. Własna matka powtarzała mu latami, że nie może na niego patrzeć i wolałaby, żeby go nie było. Myślisz, że co? To jest łatwe i przyjemne? — W tym momencie w pomieszczeniu nastała kompletna cisza, a ja zdałem sobie sprawę, że powiedziałem za dużo. Myślałem, że o tym wiedzą. Wszyscy lub chociażby jego rodzice, ale po ich minach można było wywnioskować, że nie mieli bladego pojęcia. Karol siedział z otwartymi ustami, wgapiając się we mnie nieustannie, Natalia zakryła dłonią usta i w jej oczach widziałem zalążki łez, a jej mąż wpatrywał się usilnie w stół, najwyraźniej ciężko o czymś myśląc. W końcu podniósł na mnie wzrok. Był wściekły.

— To prawda? — zapytał krótko.

— Ja… — zacząłem się jąkać. Nie powinienem był w ogóle tego mówić, ale widząc jego spojrzenie, westchnąłem z rezygnacją i skinąłem głową, po czym dodałem cicho. — Myślałem, że państwo wiedzą.

— A to suka. Jak mogła… Do mojego syna, do jasnej cholery! — krzyknął bardziej do siebie i uderzył pięścią w stół, na co jego żona momentalnie zareagowała.

— Nie było cię tam! Nie masz prawa teraz się wyżywać, sam zostawiłeś z nią dziecko, bo tak ci było wygodniej! — krzyknęła w jego stronę, a ja czułem się bardzo nie na miejscu, będąc świadkiem takiej sceny rodzinnej. Szczególnie, że dopiero dziś ich tak faktycznie poznałem. Czułem się temu wszystkiemu winny. Po chwili rozdzierającej ciszy, pan Arek spojrzał na swoją żonę z rozpaczą wymalowaną na twarzy i znacznie zszedł z tonu.

— Nie wiedziałem — powiedział cicho i głos mu się zatrząsnął. — Gdybym wiedział, to w życiu bym go z nią nie zostawił. Po tym, jak go zobaczyłem wtedy w szpitalu, to podejrzewałem, że coś było na rzeczy, ale nie myślałem, że do tego stopnia i że to przez nią… Przez nią i przeze mnie.

— Proszę pana… — zagadnąłem spokojnie, tak by zwrócić na siebie uwagę. Spojrzał od razu w moją stronę, ale dopiero po chwili miałem pewność, że patrzy na tyle przytomnie, żeby dotarło do niego to, co powiem. — Nie powinienem był tego mówić. Byłem przekonany, że państwo wiedzą o wszystkim. Ja sam nie znam wielu szczegółów, ale opowiedział mi, jak ogólnie to wyglądało. Z tego, co wiem, to na początku wizyty w szpitalu wyglądał zdecydowanie gorzej, więc to dobrze, że nie widział go pan od razu. On nie ma do pana o nic pretensji ani żalu. Jestem tego pewien. Nie było mu łatwo, ale teraz jest dobrze. Ma dom i normalną rodzinę. Gołym okiem widać, jak państwo o niego dbają i przez to, co było wcześniej, teraz docenia tę troskę, jak nikt inny. Gniew teraz nic nie pomoże.

— Może i nie pomoże, ale nie zrozumiesz tego, Tymek. Zostawiłem syna, własne dziecko, odszedłem i nie dałem mu jakiejkolwiek szansy na kontakt. Przechodził piekło z matką i był przekonany, że ojciec też go nie chce… Co to robi ze mnie za potwora?

— Nie jest pan potworem. Nie mógł pan wiedzieć, co pańska była żona zrobi. Ani on, ani ja, ani chyba nikt inny nie wini pana za próbę ułożenia sobie życia na nowo po nieudanym małżeństwie — starałem się mu to tłumaczyć, jak umiałem, aż w końcu skinął głową delikatnie. Prawdopodobnie wciąż się ze mną nie zgadzał, ale dopuścił do świadomości to, co powiedziałem. Chyba faktycznie powinienem zostać psychologiem.

— Dobrze, zostawmy na razie ten temat — powiedziała powoli Natalia, otrząsając się z letargu. Rozejrzała się wokoło, jakby próbowała sobie wszystko przypomnieć i poukładać, aż w końcu odezwała się ponownie. — Karol, zajmij się czymś. Kochanie, idź i odpocznij, ogarnij się trochę. Tymek, wiem, że jesteś gościem i przepraszam, ale czy mógłbyś mi pomóc posprzątać po obiedzie?

— Oczywiście, żaden problem — zreflektowałem się i wstałem za nią. Większość z nas nie zjadła za wiele, ale wszyscy stracili widocznie apetyt. Zacząłem zbierać ze stołu kolejne naczynia. Większość z nich wciąż była prawie pełna. Miałem wrażenie, że to przeze mnie. Kiedy wszystkie talerze, półmiski i sztućce były już w kuchni, chciałem się zabrać za zmywanie, ale poczułem, jak Natka łapie mnie za rękę.

— Spokojnie, zaraz to zrobię. Tymek, nie zadręczaj się. Dobrze, że nam o tym powiedziałeś. Kiedyś w końcu musieliśmy się dowiedzieć, bo wieczne domyślanie się też wykańcza człowieka — powiedziała łagodnie, gładząc mnie uspokajająco po przedramieniu.

— Ale nie ja powinienem był to powiedzieć. To była jego decyzja. Widocznie nie chciał, żeby ktokolwiek obwiniał się o to, co się stało. Mógł to powiedzieć w każdej chwili. Myślę, że on nie będzie dla mnie tak wyrozumiały — rzuciłem w odpowiedzi. Byłem zrezygnowany i zły na siebie. Wiem, że on też będzie. Nie chciałem go zawieść.

— Nawet, jeśli na początku nie będzie zadowolony, to myślę, że zrozumie. W razie czego masz nas po swojej stronie. Postaramy się jakoś to mu wytłumaczyć, okej?

— Jasne, dziękuję — odpowiedziałem cicho, a ona przytuliła się do mnie szybko i poklepała po plecach.

— Tak w ogóle, to dziękuję — uśmiechnęła się do mnie, zabierając się za zmywanie.

— Za co? — Spojrzałem na nią bez zrozumienia.

— Za usadzenie jednego syna i wsparcie dla drugiego. Uno zawsze wszystko w sobie dusi i wmawia wszystkim naokoło, że jest w porządku i radzi sobie. Ale niestety to nie zawsze jest prawda.

— Wiem. Jest też strasznie uparty. Dlatego się boję. Jeśli się uprze, to prędko mi nie wybaczy, a ja chyba zdążyłem po drodze za bardzo się przyzwyczaić do naszych codziennych rozmów i do widoku jego w dresach, koszulce z krótkim rękawkiem, a najbardziej do tych jego okularów, które wiecznie zsuwają mu się z nosa. — Uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl.

— Koszulce z krótkim rękawem? Nawet w domu najczęściej zakłada te z długim, chyba, że jest już bardzo gorąco — powiedziała z niedowierzaniem, patrząc na mnie przenikliwie. Wzruszyłem ramionami.

— Czasem wciąż ma problemy z tymi bliznami, ale tłumaczę mu nieustannie, że to nic nie zmienia i ubieranie się na cebulkę nie ma sensu. Przynajmniej, jak jesteśmy we dwoje.

— Nie myślałam, że to będzie możliwe. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale dziękuję — powtórzyła, a ja pokręciłem głową.

— Nic właściwie nie zrobiłem. To jakoś tak samo poszło — wytłumaczyłem lekko zażenowany. Ja naprawdę w tym wszystkim nie miałem swojego udziału. O wszystkim ostatecznie decydował on. W tym momencie zdałem sobie sprawę, jak bardzo zdążył okręcić mnie sobie wokół palca.

Moja wina

Niedługo potem pożegnałem się z nimi i wyszedłem. Jakiś czas kręciłem się po mieście próbując się trochę uspokoić. Wiedziałem, że Uno nie będzie zadowolony, gdy usłyszy, co zrobiłem. Nie udało mi się wyładować na tyle, na ile bym chciał, więc skoczyłem szybko do hostelu i zabrawszy swoje rzeczy, pojechałem do domu rodziców. Myślę, że powinni się ucieszyć z mojego przyjazdu, bo ostatnio rzadko u nich bywałem. Rozmawialiśmy przez telefon czy przez Skype, ale przy napiętym grafiku nie było czasu na odwiedziny. Wszedłem jak najciszej przez bramkę i podszedłem do drzwi, starając się je otworzyć możliwie bezszelestnie. Widziałem palące się w kuchni światło, co oznaczało, że oboje są w domu i zapewne jedzą teraz późną kolację. Nie było żadnego sygnału, żeby mnie zauważyli, więc zdjąłem buty, a torbę rzuciłem przy drzwiach zaraz obok nich. Przed wycieraczką leżał nasz pies i widząc mnie, poderwał się na równe nogi. W ostatniej chwili zdążyłem zgarnąć go z podłogi tak, żeby nie narobił hałasu. Na szczęście nie był duży, więc bez problemu mogłem go trzymać na rękach. Gdy zdążył się chociaż trochę nacieszyć, postawiłem go z powrotem i wszedłem do kuchni, stając w drzwiach.

— Dobry wieczór! — rzuciłem z uśmiechem i obserwowałem, jak moja mama rzuca na oślep sztućce i przewracając krzesło, biegnie się przytulić. To było bardzo w jej stylu. Była zawsze energiczna, przyjazna i niesamowicie dotykalska. Uwielbiała się przytulać czy mieć jakiś kontakt fizyczny z bliskimi podczas rozmowy czy czasem ot tak. Co mnie zdziwiło, ojciec również wstał i przytulił mnie po męsku, poklepując po plecach. To był ewenement. Tata był dokładnym przeciwieństwem mamy. Stonowany i poważny. Wszystkich trzymał na dystans. No, może poza żoną. Mama zawsze wiedziała, jak do niego trafić. Najwidoczniej wziął sobie do serca mój ostatni sukces z zawodów, jeżeli na powitanie zrobił coś więcej niż uścisk ręki.

— Siadaj, kochanie, siadaj do stołu, zaraz ci coś podam. Na pewno jesteś głodny. Na ile zostajesz? Powiedz, że nie na weekend, bo jak Boga kocham, skrócę cię o głowę — mówiła szybko, a na końcu sapnęła niezadowolona patrząc na mnie wyzywająco. W odpowiedzi parsknąłem cichym śmiechem i pokręciłem głową.

— Nie, nie, mamo. Spokojnie. Mam teraz urlop. Myślę, że posiedzę tu minimum dwa tygodnie. Może do miesiąca. — Słysząc to, moja mama pisnęła zadowolona i podstawiając mi pod nos talerz pełen bigosu domowej roboty, cmoknęła mnie w czubek głowy.

— No nareszcie, syn na miejscu. Jesteśmy z ciebie dumni. Byłeś świetny. Znajomi też nie mogą się nachwalić — trajkotała zadowolona, ojciec uśmiechał się pobłażliwie, patrząc na nią z ukosa, a ja starałem się tego nie komentować i spokojnie jadłem. Doskonale wiedziałem, że mama chwali się dosłownie wszystkim swoim znajomym każdym moim, chociażby najmniejszym sukcesem. Po ostatnich zawodach na bank obrosła w piórka, a wszyscy mają powoli dość. Taka już jest.

— Wiecie… — zacząłem ostrożnie. — Poznałem kogoś i zaczynało się układać, ale dzisiaj chyba ostatecznie to spieprzyłem. Ale jakieś tam szanse są.

— Nareszcie! Czas najwyższy! Myślałam, że już nigdy nie wyjdziesz z tej swojej skorupy, w której się zamknąłeś po Grześku — powiedziała, po czym zrobiła wielkie oczy i spojrzała na mnie ukradkiem, zakrywając szybko usta dłonią. Grzesiek był swego rodzaju tabu u nas w domu. Nikt nie wspominał jego imienia w obawie, że się rozsypię. Kiedyś może faktycznie by tak było, ale od kiedy Uno wszedł z buciorami w moje życie, temat mojego byłego nagle przestał tak bardzo boleć.

— W porządku, mamo. Też tak myślałem. Zdecydowanie nie spodziewałem się, że kiedykolwiek skończę znów w związku, a już na pewno nie z Radkiem. Miałem go za nadętego kretyna, ale mocno się pomyliłem. Tylko chlapnąłem dziś przy jego rodzicach coś, czego nie powinienem. Myślałem, że wiedzą, a okazało się, że to miało być tajemnicą, a to dość delikatna sprawa. On mi tego nie wybaczy — mruknąłem zrezygnowany na koniec.

— Już nawet zdążyłeś jego rodzinę poznać… — rzuciła mama z wyrzutem, a ja spojrzałem na nią przepraszająco.

— To dość długa historia. Jest w szpitalu i musiałem się z nimi zabrać, żeby go odwiedzić, więc mimowolnie musiałem ich poznać — dodałem w gwoli wyjaśnień.

— Oj, a co mu jest?

— Mamuś, na razie nie chcę o tym rozmawiać, okej? — Spojrzałem na nią prosząco, a mój ojciec na szczęście postanowił się wtrącić.

— Nie magluj go. Wszystko powie, jak uzna to za stosowne. Daj chłopakowi trochę prywatności. Słuchaj, Tymek. Jak coś spieprzyłeś, to to napraw, jeśli tylko ci zależy. Jeśli wsypałeś go z czymś delikatnym to może być wściekły, ale nie rezygnuj łatwo. Kiedyś przez cały tydzień, codziennie biegałem do twojej matki z kwiatami, bo była tak zła, że nie chciała się do mnie odezwać. W końcu jej serducho zmiękło.

— Dzięki, tato. Będę się starał, ale może nie być łatwo. Jest bardzo uparty.

— Jest wart twoich starań? — zapytał krótko tata.

— Jest — odpowiedziałem natychmiast.

— No to się staraj i tyle w temacie. — Uśmiechnął się i uciął dyskusję.

Siedziałem w salonie z rodzicami, gdy rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i w gardle stanęła mi gula. Szybko przeprosiłem rodziców i poszedłem na górę, do mojego starego pokoju, w międzyczasie odbierając połączenie.

— Za dobre sprawowanie i grzeczne jedzenie wszystkiego mam telefon na wieczór. Teraz, jak już i tak wiesz, to mogę przynajmniej zadzwonić i pomarudzić. — Usłyszałem od razu w słuchawce.

— To świetnie — rzuciłem trochę na wymus. — Słuchaj, musimy pogadać. — Po tym w słuchawce zapadła. Wreszcie się odezwał.

— Nie mów, że chcesz zrywać…

— Nie, ale po tym co usłyszysz, ty możesz tego chcieć — powiedziałem ciężko.

— Co zrobiłeś? — zapytał prosto z mostu, a w jego głosie dało radę dosłyszeć niebezpieczną nutę.

— Mogłem powiedzieć o parę słów za dużo o tym, co było z twoją matką… — przyznałem niechętnie. Znów odpowiedziała mi cisza.

— Zrobiłeś co?! — wydusił w końcu takim tonem, że już miałem pewność, że mam przesrane jak stąd do wieczności.

— Nie wiedziałem, że oni tego nie wiedzą i twój brat mnie wkurzył, i już nie panowałem nad tym… Uno? Uno, jesteś tam? — Na próżno gadałem do telefonu. Rozłączył się. Zwyczajnie po chamsku się rozłączył. Próbowałem kilkukrotnie się do niego dodzwonić, ale odrzucał każde połączenie. W końcu napisałem mu SMS–a: Proszę, zadzwoń. Daj mi wytłumaczyć. Ale pozostało to bez odzewu. W pewnym momencie do mojego pokoju zajrzał tata i spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko skinąłem głową, dając odpowiedź na nieme pytanie. Miałem przesrane i to bardzo. Czekałem niemal do pierwszej rano, ale nie oddzwonił. Ani tego dnia, ani przez kolejny tydzień.

Jego milczenie

Chodziłem struty. Nie odbierał, nie odpisywał, nie oddzwaniał… Odciął mnie zupełnie. Zarzucałem spamem jego mail, Skype, konto na Facebooku, a także skrzynkę odbiorczą. Pisałem i dzwoniłem z błaganiem o kontakt, ale wszystko szło na marne, a ja z każdym dniem czułem się z tym coraz gorzej. W końcu nie wytrzymałem i zadzwoniłem do mojego przyjaciela z czasów liceum.

— Halo? — Po którymś sygnale usłyszałem wreszcie jego głos.

— Cześć Krystian, tu Tymek. Jesteś na miejscu i masz czas? — rzuciłem od razu.

— No nie mów, że przyjechałeś?! — Wyraźnie się ucieszył.

— Na kilka tygodni. To jak? Mogę na ciebie liczyć?

— Wpadaj choćby już. Nie jestem wybitnie zajęty. Zaraz kończę projekt, więc idealnie się składa — powiedział szybko. Założył własną firmę web developerską, więc miał dość elastyczne godziny pracy, ale wiecznie goniły go terminy.

— Będę za dziesięć minut, dzięki. — Rozejrzałem się wokół i zgarnąłem bluzę z krzesła, kończąc rozmowę. Wsadziłem telefon z kluczami do kieszeni i upewniłem się, że w drugiej kieszeni nadal spoczywa grzecznie mój portfel. Przy wyjściu krzyknąłem tylko krótkie na razie do mamy i pobiegłem truchcikiem na przystanek. Nie musiałem długo czekać na autobus i po niespełna piętnastu minutach wchodziłem na klatkę bloku, w którym mieszkał mój przyjaciel. Gdy wreszcie wczłapałem się na szóste piętro, stał w drzwiach, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Spóźniłeś się. Jak zwykle — powiedział na przywitanie i uścisnął mnie mocno.

— Pretensje możesz mieć do autobusu. Kopę lat. — Odwzajemniłem uścisk i wszedłem do środka.

— Chodź do mnie do pokoju. Wybacz bałagan, młody miał wczoraj imprezę i dalej leczy kaca, a ja nie będę jego bajzlu sprzątać.

— Spoko, nie robi różnicy. Dalej mieszkacie razem? — zapytałem dość zaciekawiony, bo wcześniej twierdził, że dłużej nie wytrzyma.

— Jakoś się dogadaliśmy. We dwóch raźniej. A ty dalej samotnik?

— Teraz już tak. — Skrzywiłem się.

— O! Wyczuwam zwierzenia! Tak na trzeźwo? — Spojrzał na mnie z sugestywnym uśmieszkiem.

— Możemy zostawić to na wieczór do piwa — odpowiedziałem po chwili zastanowienia, na co jego uśmiech wyraźnie się poszerzył.

— No i to lubię! Ej, właśnie. Gratulacje. Oglądałem transmisję na sportowym. Wszystkim szczęki poopadały.

— Dzięki. Tak jakoś wyszło.

— Tak jakoś wyszło? Żartujesz? — Wybałuszył na mnie oczy.

— Nie. Co mam ci powiedzieć? Trenowałem na to całe życie? Sam byłem zdziwiony. Jak się zorientowałem, że dobiegłem i inni dalej biegną to myślałem, że coś spieprzyłem.

— O tak, to bardzo w twoim stylu. Wiecznie ogarnięty Tymek. Brawo — zaśmiał się ironicznie, a ja tylko przewróciłem oczami. Zawsze lubił się ze mnie nabijać tak, jak… Uno. Nie chciałem teraz o nim myśleć. Chciałem odpocząć od wszystkiego. Mimo to, na wszelki wypadek napisałem mu ukradkiem szybkiego SMS–a: Zadzwonisz? zanim schowałem telefon do kieszeni.

— Powiedz lepiej jak u ciebie? Dalej sam? — dopytałem na zaś, a odpowiedź ścięła mnie z nóg.

— Kinga wprowadza się za dwa tygodnie. — O mało się nie udławiłem. Zakaszlałem kilka razy i spojrzałem na niego z wyrzutem.

— I nie raczyłeś się pochwalić?

— Tak wyszło — Wzruszył ramionami.

— Więc K. K. K.? — zapytałem unosząc sugestywnie brew.

— Tak. Jak dobrze pójdzie to tak. Trzymaj kciuki za miesiąc. Na rocznicę mam pierścionek, a potem to już z górki. Kinga i Krystian Kobiela. Brzmi ładnie.

— Pamiętaj, żeby dzieci nazwać na k — dorzuciłem.

— Zamknij paszczę. Ty ich nigdy nie będziesz miał — odciął się szybko, a ja parsknąłem śmiechem.

— Dla ciebie to minus? Zawsze wydawało mi się odwrotnie. Obaj byliśmy przeciwni — podkreśliłem.

— Kinia chce, a ja nie mam nic przeciwko.

— O matko! Koniec świata! Okręciła sobie ciebie wokół małego paluszka. To dobrze, potrzebujesz ogarniętej kobiety. Cieszę się z tobą stary — powiedziałem szczerze.

Długo rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Nadrabialiśmy te szczegóły, które gdzieś nam po drodze uleciały. To lubiłem w naszej przyjaźni. Nie było ważne, ile czasu się nie widzieliśmy. Zawsze byliśmy w stanie znaleźć wspólny język. Krystian zawsze rzucał dużo kąśliwych komentarzy i często się ze mnie nabijał, ale w gruncie rzeczy nigdy tak naprawdę mnie nie oceniał i był w stanie trzeźwo spojrzeć na każdą sytuację. Nie było dla niego ważne czy jestem gejem, sportowcem, czy kimkolwiek. Był w stanie spojrzeć ponad wszystko, a gdy trzeba, skopać mi dupę.

Gdy usłyszał historię o Radku, od razu dostałem opierdziel za bezmyślność, a potem powiedział, że mimo to trzyma mnie na dystans już długo. Jednocześnie próbował mi powiedzieć, że powinienem dać Uno trochę przestrzeni, ale nie mogłem tego zrobić. Za bardzo bałem się, że gdy przestanę napierać, to on nigdy więcej nawet o mnie nie pomyśli. Wciąż liczyłem po cichu na to, że któregoś dnia dostanę jakąś odpowiedź. Niestety z każdą kolejną godziną moje szanse malały, a ja popadałem w coraz gorszą chandrę, wylewając łzy na ramieniu mojego przyjaciela dzień za dniem. Mimo że przygotowywał się do przeprowadzki dziewczyny i wciąż miał pracę, to zawsze znalazł dla mnie czas, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Gdyby on też teraz się na mnie wypiął, nie zniósłbym chyba tego.

Wstyd się było przyznać, ale potrzebowałem kogoś obok. Czułem się dużo lepiej, przestawiając z nim meble i robiąc zakupy, niż siedząc samemu w pokoju. Krystian chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo starał się nie zostawiać mnie samego na zbyt długo. Raczej nic bym sobie nie zrobił, ale gdy widziałem wszystkie te wiadomości, na które nie dostałem nawet pół słowa odpowiedzi, wszystko było możliwe. Nawet moi rodzice zauważyli dużą zmianę w moim zachowaniu i starali się dyskretnie wybadać, o co chodzi, ale nie chciałem im tego opowiadać. Po tym nie spojrzeliby tak samo ani na mnie, ani na niego. Licząc oczywiście na to, że kiedykolwiek będą mieli z nim kontakt.

Moja rozpacz

Cały kolejny tydzień na przemian uciekałem w sport, na przemian siedziałem Krystianowi na karku. W końcu pewnego wieczora usiedliśmy u niego w mieszkaniu z zamiarem urżnięcia się w trupa, żeby zatopić choć na chwilę smutki. Zaczęliśmy delikatnie od piwka, ale szybko przeszliśmy na drinki, a potem na czystą wódkę. Nie było jeszcze dwudziestej pierwszej, a my byliśmy pijani w trzy dupy. Wtedy mój przyjaciel wpadł na genialny pomysł i postanowił puścić muzykę. Na początek poleciało Nothing compares to you, a ja z miejsca wybuchłem płaczem. Dopiero wtedy zorientował się co zrobił i jednocześnie próbując mnie jakoś uspokoić, przełączył piosenkę. Nie mógł chyba trafić gorzej, bo może i melodia była bardziej żwawa, ale tekst nie był zbyt przyjemny. Dopiero w połowie kawałka zwrócił na to uwagę, a ja do tego czasu ledwo mogłem słyszeć cokolwiek przez własny szloch. W głowie szumiały mi jednak słowa śpiewane przez Cher if I could turn back time.

Krystian ostatecznie wyłączył muzykę i przygarnął mnie do siebie jednym ramieniem, podając mi kieliszek.

— Pij waćpan — sapnął. Posłusznie wykonałem polecenie, o mało się przy tym nie dławiąc. — Chuj nie wie, co traci. Pij, zapomnij o nim — dorzucił, nalewając mi kolejny kieliszek wódki.

— Ale ja wiem co tracę — wychlipałem ledwo, próbując nie udławić się własnymi łzami ani alkoholem.

— E tam. Będą lepsi. Wiem, co poprawi ci humor! — Tu poderwał się z powrotem do komputera i włączył kolejny kawałek Cher. Tym razem było to Strong Enough. Zaczął do tego na całe gardło śpiewać. Kompletnie mu to nie wychodziło. Nie umiał śpiewać za nic, ale nie przejmował się tym i darł się wniebogłosy. Rzeczywiście poprawiło mi to humor. Nie mogłem się nie zaśmiać, widząc to wszystko. Zatkałem uszy, na co naburmuszył się na chwilę, ale zaraz potem zaczął śpiewać jeszcze głośniej. Po chwili śmiałem się i płakałem jednocześnie, nie wiedząc, ile jeszcze wytrzymam taki układ. Byłem pogrążony w czarnej rozpaczy, ale obraz jaki rozciągał się przede mną, a mianowicie półnagiego Krystiana drącego japę do pustej butelki po wódce i wyginającego się we wszystkie strony, działał na mnie jak antidotum. Być może wciąż w moim śmiechu gościła lekko histeryczna nuta, ale było lepiej. Na tę chwilę było lepiej. Szczególnie, kiedy kolejnym kawałkiem okazało się Stronger Kelly Clarkson. Zacząłem zastanawiać się czy to na pewno ja z nas dwóch jestem gejem. Jego playlista była bardzo niepokojąca.

Wreszcie po kilku kolejnych kawałkach się zmęczył i padł koło mnie na łóżku. Przez moment panowała cisza, a potem spojrzałem na niego i do głowy wpadła mi prawdopodobnie najgłupsza myśl, jaka mogła, ale gdy jest się pijanym, to każdy pomysł jest dobry.

— Prześpij się ze mną — rzuciłem do niego.

— Nie. — Skrzywił się.

— No weź, chcę zapomnieć — zamarudziłem.

— Jestem zajęty, pamiętasz? — zapytał, a ja nieobecnie pokiwałem głową. Faktycznie, chciał się zaręczać.

— A nie przeliżesz się chociaż ze mną? — zapytałem z nadzieją.

— A nie może być mój brat? On zawsze chciał się z tobą przespać — odpowiedział, jak gdyby nigdy nic.

— Może być — zdecydowałem po chwili, a on wyciągnął telefon i wykręcił numer swojego brata. Rzucił krótkie chodź tu, a po paru minutach chłopak zjawił się w pokoju.

— Czemu dzwoniłeś, jak był obok? — zapytałem, patrząc na przyjaciela bez zrozumienia.

— Bo jestem leniwy — odburknął.

— Czego? — warknął Maciek, patrząc na nas.

— Tymek chce cię przelecieć i… — zaczął, ale mu przerwałem.

— Tylko się przelizać.

— A tak, Tymek chce się z tobą przelizać i mógłbyś się w takim wypadku przydać — stwierdził Krystian.

— Jesteście nawaleni. Obaj — powiedział z niesmakiem młodszy z braci, ale drugi zaraz się do niego uśmiechnął przebiegle.

— Wiem. Korzystaj. Wiem, że chcesz, więc bierz, jak dają. — Przez chwilę poczułem się jak towar na licytacji. Bardzo niechciany towar. Już chciałem zacząć narzekać, że nawet on mnie nie chce, ale w tym momencie Maciek podszedł do mnie i mruknął pod nosem.

— Nie wierzę, że to robię. — Po czym dodał głośniej. — Walisz gorzelnią.

— Wiem. Możesz dać miętówkę albo dropsa, albo gumę… To wtedy nie będę. — Wyszczerzyłem się do niego, zadowolony, że jednak chciał to zrobić. Wydawało mi się to wtedy najlepszym pomysłem na świecie.

— Obejdzie się bez — odburknął i nachylił się nade mną, kładąc mi rękę na policzku i łącząc nasze usta w pocałunku. Po plecach przeszedł mi krótki dreszcz podniecenia. Maciej naprawdę umiał całować. Długo i namiętnie. Nie przeszkadzała nam nasza mini publika. Obaj chcieliśmy wykorzystać tę okazję do maksa. Gdy wreszcie nasze wargi się rozłączyły, a my mogliśmy zaczerpnąć oddechu, jeszcze przez chwilę byłem trochę otumaniony tym wszystkim. Chłopak jednak tylko się wyprostował i wychodząc z pokoju z zadowolonym uśmieszkiem rzucił.

— Zawsze do usług. — I zniknął za drzwiami.

— Ło, stary. Nie jestem gejem, ale to było gorące. Wiesz, młody jest wolny i ma do ciebie słabość od lat, więc jak będziesz szukał pocieszenia, to wiesz, gdzie je znaleźć — powiedział Krystian.

— Sprzedajesz brata, wiesz o tym? — wytknąłem mu, a on tylko pokiwał głową i wzruszył ramionami.

— Dobra, idziemy spać — zarządził. — Inaczej schlejemy się bardziej i będziemy obaj haftować, a kibelek jest jeden. Zapomnij o tamtym i życie będzie znów piękne. — To było ostatnie, co usłyszałem, bo w międzyczasie zdążył zmorzyć mnie sen i przysnąłem na jego łóżku na wpół siedząc.

Gdy obudziłem się następnego ranka i przypomniałem sobie poprzedni wieczór, dopadł mnie moralniak, który nie polepszał mojej sytuacji, czyli zwyczajowego kaca. Zazwyczaj nie piję, a już na pewno nie dużo, więc taka ilość alkoholu, jaką wczoraj w siebie wlałem, to dla mnie katorga. Mój przyjaciel wciąż spał w najlepsze, więc po cichu wstałem i zahaczywszy po drodze o łazienkę, ostatecznie zawędrowałem do kuchni. Zastałem tam Maćka. Siedział na krześle w siadzie skrzyżnym i czytał jakąś książkę.

— Cześć. Kawy? — zagadnął, a ja tylko skinąłem głową i natychmiast uznałem, że był to zły pomysł. — Siadaj, zaraz wygrzebię 2KC i zrobię ci jakieś kanapki.

— Dzięki, ale nie musisz — powiedziałem speszony, a on tylko wzruszył ramionami.

— Wiem, ale mogę. Wyglądasz, jakby coś cię wypluło. Jak bardzo zdesperowany musiałeś wczoraj być, żeby pić i chcieć całować się ze mną? — zapytał prosto z mostu.

— Maciek, co do wczoraj… — zacząłem, nie bardzo wiedząc, od której strony ugryźć temat.

— To było jednorazowe. Wiem. Nie żałuj. Ja nie żałuję. Nie jestem w twoim typie, trudno — skomentował krótko, a mi odebrało mowę. Dopiero po chwili się zreflektowałem.

— Przykro mi. Chciałem nie myśleć o takim jednym… Spieprzyłem sobie związek i nie mogę przez to jakoś przebrnąć.

— Wow. Poczułem się trochę wykorzystany.

— Jeśli cię to pocieszy, to zaproponowałem wczoraj Krystianowi, żeby mnie przeleciał, bo nie widziałem innego wyjścia. — W odpowiedzi tylko parsknął śmiechem.

— Dobre. Kinia miałaby z tego spory ubaw. Słuchaj, żyje się dalej. Opcje są dwie. Poukładacie to, jak ochłoniecie obaj albo znajdziesz kogoś innego za jakiś czas — powiedział spokojnie, podając mi tabletki i stawiając przede mną śniadanie, wodę i kawę.

— Dzięki. Ej, wiesz, co się stało? — Spojrzałem na niego ze ściągniętymi brwiami.

— Nie, ale zazwyczaj nie ma innych opcji w przyrodzie. Cokolwiek nie zrobiłeś, może okazać się, że nie jest tak tragicznie, jak tylko opadną najgorsze emocje.

— Od kiedy ty się taki mądry zrobiłeś? — zapytałem z sarkazmem. Jakoś nie mogłem się powstrzymać, a on tymczasem wrócił na swoje miejsce i upił łyka kawy.

— Powiedzmy, że jestem w trakcie szukania kogoś innego. Jak emocje opadły, to u nas nie było czego zbierać — powiedział cicho.

— Przepraszam. Przykro mi.

— Niepotrzebnie. Taka kolej rzeczy. Zdarza się i tyle. Nie pozwól facetowi obwinić cię o całe zło tego świata, nawet, jeżeli będzie na ciebie wściekły. To nie działa. Nigdy.

— Dobra, brzmi ciekawie. Co zrobiłeś? — zapytałem szczerze zaciekawiony.

— Szczerość za szczerość? — Skinąłem w odpowiedzi głową. — Mogłem po pijaku powiedzieć mu, że jego przyjaciel ma większego podczas kłótni. Nie, nie zdradziłem go z jego przyjacielem. Po prostu tak się zdarzyło, że był moim dawnym kochankiem na jedną noc, bez zobowiązań. Niestety Łukasz dośpiewał sobie wszystko inaczej i dowiedziałem się, co o mnie myśli.

— Auć. Nie brzmi przyjemnie. Ja myślałem, że rodzice mojego partnera wiedzą o wszystkim związanym z pewną sytuacją, więc chlapnąłem coś, co było wielkim sekretem. Jak się dowiedział, to się rozłączył i uciął wszelki kontakt.

— Serio? Ile on ma lat? Pięć? To niedorzeczne. O takich rzeczach się rozmawia — obruszył się Maciej.

— Wiesz… Gdy zorientowałem się, co zrobiłem, to wiedziałem, że będzie wściekły, ale nie myślałem, że aż tak. Póki co dwa tygodnie ciszy, a był w szpitalu. Nawet nie wiem, jak się czuje. Nie wpuszczą mnie w odwiedziny do niego, o ile jeszcze tam jest. Cudowny sposób na spędzanie urlopu. Zamęczanie się facetem — westchnąłem rozgoryczony całą tą sytuacją.

— Olej go. Wiem, że łatwo się mówi, ale olej. Jak się ogarnie to sam przyjdzie. Jeśli nie, to w ogóle nie był wart tego wszystkiego — stwierdził wszystko wiedzącym tonem, a ja powoli chyba nawet byłem skłonny przyznać mu rację. Być może to wszystko kosztowało mnie więcej nerwów niż było tego warte? W końcu, jak to się mówi, łatwo przyszło, łatwo poszło. Tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął. Udowodnił, jak bardzo kruche jest to, co stworzyliśmy w międzyczasie. To musiało się tak skończyć. Za dobrze nam szło.

Moje oczyszczenie

Cały następny tydzień, co dziwne, ku niezadowoleniu Krystiana, spędziłem z Maćkiem. Szwendaliśmy się po mieście, jeździliśmy na plażę i ostatecznie zrobiliśmy sobie biwak nad jeziorem w Bieszkowicach. Trzy dni w lesie przy nadjeziornej plaży i wszędzie dojeżdżaliśmy rowerami. Okazało się, że chłopak ma całkiem niezłą kondycję. Nie podejrzewałem go o to, więc byłem pozytywnie zaskoczony. Ostatecznie bardzo dużo jeździliśmy. Czasem po zakupy, czasem dla zabawy, dopóki obaj nie padliśmy ze zmęczenia. Wtedy wykładaliśmy się na piasku, wygrzewając stare kości albo graliśmy w karty w namiocie. Trzy dni spokoju. Chyba tego właśnie potrzebowałem. Wytchnienia, niemyślenia… I nienachalnego towarzystwa, które nie przypomina mi ciągle o tym, co zrobiłem jeszcze tak niedawno temu. Maciej okazał się świetnym kumplem do spędzania wolnego czasu. Martwiła mnie tylko jedna kwestia, którą musiałem poruszyć. Tak więc ostatniego wieczora naszego biwaku postanowiłem delikatnie rozpocząć temat, który Krystian mi niejako podrzucił.

— Maciek? — zagadnąłem delikatnie.

— No? — odmruknął znad książki i spojrzał w moim kierunku, wciąż jej nie odkładając.

— Muszę się ciebie o coś zapytać. Przepraszam, ale to nie daje mi spokoju — zacząłem niespokojnie, nie mogąc zatrzymać wzroku na niczym na dłużej niż kilka sekund.

— No, dajesz. Co ci w duszy gra? — powiedział pozornie spokojnie, ale chyba wyczuwał moje zdenerwowanie i również jemu udzieliło się to do pewnego stopnia.

— Czy ty coś do mnie czujesz? — wypaliłem, po czym szybko dodałem. — Wiem, że to dziwne pytanie i nie chcę, żebyś poczuł się źle, ale muszę to wiedzieć.

— Spokojnie. Nie stresuj się tak — zaśmiał się i wypuścił głośno powietrze. — Wiesz, to w sumie długa historia.

— To znaczy? — Spojrzałem na niego ze ściągniętymi brwiami i przygryzłem wargę w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia. On wreszcie odłożył książkę i odwrócił się w moją stronę.

— Wiesz… Kiedyś często przychodziłeś do Krystka, a ja zawsze się za tobą oglądałem. Owszem, uważałem cię za całkiem przystojnego, ale przede wszystkim zazdrościłem ci tej otwartości. Bałem się przyznać, że jestem gejem. Nie miałem podstaw do obaw, moja rodzina cię uwielbiała, ale i tak… Jakoś przez to przebrnąłem, ale gdzieś w międzyczasie z roli idola awansowałeś do roli faceta poza moją ligą. Zazdrościłem własnemu bratu, że może z tobą tak swobodnie rozmawiać. Później się jakoś ogarnąłem, ale zawsze pozostawałeś jakąś niespełnioną fantazją. Ostatnio miałem okazję trochę tego zasmakować i cóż. Na pewno się nie zawiodłem, ale kiedy jesteś gdzieś obok dłuższy czas i mam okazję po prostu jakoś dotrzymać ci towarzystwa… Straciłeś rangę idola i nieosiągalnego bóstwa, ale za to myślę, że jesteś całkiem fajnym kumplem. Tak więc odpowiadając na twoje pytanie… Nie, nie czuję. Spokojnie — zakończył wypowiedź, a ja chwilę milczałem. Nie myślałem, że ktokolwiek może mnie tak odbierać.

— Dzięki. Lepiej mi — powiedziałem szczerze. — Swoją drogą, zauważyłem, że zawsze wszystko dokładnie analizujesz. To ciekawe.

— Mam analityczny umysł. — Wzruszył ramionami. — Robię to automatycznie. Czasem się to przydaje. Szczególnie, jak coś się sypie. Mam wtedy jasny obraz sytuacji i wiem, co robić, a czego nie, ale też jestem w stanie określić, co w całym zajściu było moją winą.

— Brzmisz jak komputer. No to proszę, wylicz mi, co powinienem teraz zrobić, jeśli Uno zjawi się z powrotem — rzuciłem ze śmiechem, chociaż po cichu liczyłem na jakąś podpowiedź.

— A bo ja wiem? Nie jestem tobą. Zrób, jak czujesz. Ja bym na pewno dał sobie spokój, ale widzę, że ci zależy. Jeśli uda wam się to przegadać, to może będzie jeszcze dobrze. Pisałeś do niego ostatnio? — zadał bardzo niewygodne pytanie.

— Pisałem, ale nie tak często, jak wcześniej. Dalej się nie odzywa. Wiesz, co jest najgorsze? To, że mimo iż jestem trochę rozczarowany i zły, że zareagował aż tak, to dalej się o niego po prostu martwię.

— Masz za miękkie serce, ale to dobrze. Nie daj mu tylko za bardzo sobą pomiatać. Szkoda by było.

— Co to, to nie. Bez przesady. Po prostu wiesz, po raz pierwszy od dawna było zwyczajnie dobrze. Chyba za dobrze. — Ostatnie zdanie mruknąłem ledwo słyszalnie, ale udało mu się je podchwycić.

— Nie ma czegoś takiego, jak za dobrze. To tylko głupi wymysł. Jeśli było w porządku i wszystko szło świetnie, to pracuj, żeby do tego wrócić. A jak będziesz potrzebował zimnego prysznica albo kopa w dupę, to wiesz, gdzie mnie szukać — skwitował, a ja uśmiechnąłem się z wdzięcznością. — A teraz mogę wrócić do czytania czy masz więcej magicznych pytań? — rzucił z ironią, spoglądając na mnie.

— Za dużo przebywasz ze swoim bratem i robi się z ciebie sarkastyczny dupek od czasu do czasu — odgryzłem się.

— Nie, to on za dużo przebywa ze mną. Mylisz kierunek. Mogę? — podkreślił ostatnie słowo, a ja westchnąłem ciężko.

— No czytaj sobie, czytaj. Już ci nie przeszkadzam — odpowiedziałem pobłażliwym tonem, za co zarobiłem w twarz jego telefonem. Zaśmiałem się cicho, ale nie chciałem już nic więcej komentować, więc tylko odłożyłem komórkę koło jego śpiwora i włączając muzykę, założyłem słuchawki na uszy. Po chwili leżałem pogrążony w swoim własnym świecie, gdzie nie istniało nic poza dźwiękiem. No, może gdzieś w każdej z tych melodii przemycałem zawsze po kawałku jego. Tak więc pogrążałem się coraz bardziej w kolejnych dźwiękach i wspomnieniu o kocich oczach wyglądających zza okularów.

Następnego dnia około szesnastej udało nam się doczłapać z powrotem do Gdyni. Obiecałem, że wpadnę wieczorem poznać Kingę, więc zdążyłem tylko odłożyć rzeczy, wziąć szybki prysznic i porozmawiać chwilę z rodzicami przy obiedzie. Mama nie była zadowolona, że wiecznie nie ma mnie w domu, gdy już jestem na miejscu, ale cieszyła się, że nie zadręczam się w samotności moim byłym czy też obecnym chłopakiem. Tak więc przed osiemnastą stawiłem się w mieszkaniu mojego przyjaciela. Jego dziewczyna, a już wkrótce, przy odrobinie szczęścia, narzeczona, była sympatyczną, niedużą blondynką. Niska, zgrabna, wręcz filigranowa, ale swoim charakterem zdecydowanie wyróżniała się spośród wszystkich naokoło. Była bardzo konkretna i miała świetne poczucie humoru, ale przede wszystkim z daleka było widać, że to kobieta z pomysłem na siebie. Ktoś taki był zdecydowanie potrzebny Krystianowi, ponieważ przy całym swoim talencie do programowania, nie był w stanie sam się z niczym zorganizować. Świetnie się więc uzupełniali. Wieczór trwał w najlepsze, chociaż mój przyjaciel nie był w za dobrym humorze. W pewnym momencie odciągnął mnie na bok i zaciągnął do swojego pokoju.

— Możesz mi powiedzieć, co ty do cholery robisz? — zapytał wyraźnie zły.

— Ale o co ci chodzi? — Spojrzałem na niego, nic nie rozumiejącym wzrokiem.

— O co mi chodzi? O mojego brata, a o co innego może mi chodzić?! — krzyknął w moją stronę. Siedziałem osłupiały i wgapiałem się w niego ze zdziwieniem. Dawno nie widziałem go tak wkurzonego.

— Co z nim? Krystian, no mów żesz po ludzku — odparowałem.

— Nagle, kiedy kochaś się nie odzywa, to Maciek jest dobrym pocieszeniem, nie? — rzucił z sarkazmem, a ja myślałem, że albo wyjdę albo go uduszę.

— Posłuchaj siebie, kretynie. Maciej nie jest żadnym pocieszeniem. Jest dobrym kumplem. Tyle w temacie.

— I odkryłeś to nagle po tym, jak się z nim przelizałeś po pijaku? — rzucił prześmiewczo.

— Nie. Następnego ranka, kiedy okazało się, że mamy o czym rozmawiać. Za kogo ty mnie masz? Nie byłbym w stanie nikogo użyć w ten sposób, a już na pewno nie twojego brata. Dzięki, stary. — Wstałem z zamiarem wyjścia, ale złapał mnie za rękę.

— Dobra, siadaj, sorry. Słuchaj, on niedawno przeszedł paskudne rozstanie. Wiem, co mówiłem tamtego wieczora, ale to jednak dalej mój młodszy braciszek i jestem nadopiekuńczym sukinsynem.

— Sukinsynem na pewno — mruknąłem, a on spojrzał na mnie wilkiem, ale nie skomentował tego w żaden sposób. — Wiem o jego rozstaniu, okej? Między mną, a Maćkiem nic nie ma i nie będzie, ale na pewno utrzymamy kontakt. Jest w porządku i tyle.

— Tamtego dnia proponowałeś to nawet mi, więc miałem uzasadnione obawy — powiedział ostrożnie.

— Do jasnej cholery. Gdyby była tam Kinga, pewnie też bym jej to zaproponował. Byłem pijany i miałem doła. Daj temu spokój, okej? — powiedziałem ostro, na co Krystian podniósł ręce w obronnym geście i spojrzał na mnie przepraszająco.

— Dobra, już dobra. Okej, zrozumiałem. Między wami nic nie ma, ty wróciłeś do siebie, on dalej jest sarkastycznym sukinsynem — odparł, nie wiedzieć czemu, rozbawiony.

— Nie. Ja dalej mam doła, ale już nie takiego, jak miałem, ty mnie dalej wkurzasz, a on jest z nas wszystkich najnormalniejszy — odparowałem, co przyprawiło mojego przyjaciela o atak śmiechu. Po chwili westchnąłem i poczułem, że moje usta mimowolnie rozciągają się delikatnie, widząc tego kretyna śmiejącego się w najlepsze.

— Przyjąłem do wiadomości. Dobra, wracajmy do nich, bo Maciek jeszcze coś pomyśli, a Kinga mnie zje za znikanie ot tak — rzucił lekko i klepnął mnie w ramię, ale w tym momencie rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałem z nadzieją na ekran, ale nie znałem tego numeru. Odebrałem mimo to, a Krystian usiadł na kanapie ponownie i wpatrywał się we mnie w oczekiwaniu.

— Halo? — powiedziałem do słuchawki.

— Cześć Tymek, tu Natka. Wzięłam twój numer z jego telefonu, jak nie patrzył. Jak się trzymasz? — Usłyszałem znajomy głos.

— Cześć… Tak średnio. Wiedziałem, że będzie wściekły… Tylko nie aż tak. Powiedz mi, jak on się czuje? Wyszedł już ze szpitala? Jak on wygląda? — zasypałem ją pytaniami.

— Tak, wyszedł. Wszystko jest względnie w porządku. Nie powinieneś się o niego tak martwić, bo skurczybyk sobie nie zasłużył! Wszyscy próbujemy go przekonać, żeby dał spokój, ale jest uparty.

— Nie umiem tak, wiesz? Po prostu nie umiem, ale dzięki za informacje.

— Słuchaj, przejdzie mu w końcu. Jestem tego pewna. Podeślę ci prosty przepis do wypróbowania. Poza swoimi okresami, straszny z niego łasuch. Może ci się przydać na przeprosiny.

— Ja nie umiem gotować. Prędzej go otruję. — Zmarkotniałem.

— Wyślę ci naprawdę prosty przepis. Poćwiczysz kilka razy i będzie okej, a przynajmniej go zaskoczysz. Tylko za nic mu go nie dawaj. Ten przepis to mój sekret i dzielę się nim z tobą tylko dlatego, że uważam, że masz rację i cieszę się, że nam powiedziałeś — stwierdziła.

— Dziękuję. W takim razie się przyda — odpowiedziałem cicho i nagle usłyszałem jej przyciszony głos.

— Będziesz na chwilę moją przyjaciółką, jasne?

— Cześć! Jestem! — Usłyszałem w tle jego głos, a moje serducho ścisnęło się mocno.

— Cześć! — odkrzyknęła Natalia, po czym zwróciła się do mnie. — Słyszałaś, kochana?

— Tak, jasne. Niestety tak. Brzmi dobrze… — wydukałem.

— Słuchaj, kochana. Walcz i nie poddawaj się. Jakoś dasz radę. Nie będzie łatwo, ale wiem, że umiesz, dobra? — powiedziała szczerze, a ja pokiwałem nieobecnie głową, mimo, że nie mogła mnie zobaczyć.

— Dziękuję. Będę próbował dalej. Do usłyszenia.

— Pa, kochana. Do usłyszenia — zaszczebiotała, a w tle usłyszałem rozbawiony głos mojego byłego partnera.

— Czyżby znowu Anka? — zapytał. Zanim zdążyła się rozłączyć usłyszałem tylko, jak przytakuje.

— No Anka, Anka, a kto inny?

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Na tę chwilę ważne było, że brzmiał dobrze. Mogłem chociaż na moment przestać się o niego martwić. Dobrze, że miałem po swojej stronie jego rodzinę. Może uda im się jakoś przekonać go, żeby ze mną porozmawiał. Nawet, jeśli mamy to zakończyć, to wolałbym, żeby powiedział mi to prosto w twarz. Jak często przez kilka ostatnich dni korciło mnie, aby napisać mu Powiedz mi w twarz, że mam spierdalać, tchórzu. Mam jednak wrażenie, że nie przyniosłoby to pożądanych efektów. Pozostało mi więc czekać, aż trochę przejdzie mu złość.

Chyba za długo się nad tym wszystkim zamyśliłem, bo mina Krystiana, który wciąż wpatrywał się we mnie, była gorsza od psychofanki peruwiańskich seriali, kiedy ulubiony odcinek kończy się bez rozwiązania zagadki śmierci głównego bohatera. Uśmiechnąłem się blado w jego stronę.

— Dzwoniła jego macocha. Jest wściekły, ale mam ich po swojej stronie i starają się nakłonić go do rozmowy ze mną. Słyszałem go w tle. Brzmiał dobrze… Wiesz, cieszę, że jest już w porządku i… — Tu urwałem i poleciały pierwsze niechciane łzy. Nie myślałem, że tak się rozkleję tylko po tym, jak będę miał okazję usłyszeć kilka słów wypowiedzianych nawet nie do mnie. Mój przyjaciel dość koślawo mnie przytulił i było widać, że jest dość zażenowany i nie bardzo wie, co ze mną zrobić. Po śmierci Grześka rozkleiłem się na trzeźwo w jego towarzystwie tylko raz i nie była to komfortowa sytuacja dla żadnego z nas, więc nie dziwiłem się, że teraz, gdy nic takiego się tak naprawdę nie działo, nie wiedział, co zrobić.

— Tymek… — zaczął niepewnie, ale przerwałem mu od razu.

— Spoko, wiem. Już się ogarniam. Shit, nie lubię płakać przy ludziach. Wybacz — rzuciłem nie patrząc na niego i starając się otrzeć kapiące mi po policzkach łzy, jednocześnie oddychając głęboko. — To żenujące.

— Nie, po prostu… Nie spodziewałem się, że aż tak cię to ruszy — przyznał przyglądając mi się badawczo.

— Mówiłem ci, że to pierwszy facet po Grzesiu, na którym tak naprawdę mi zależy. Pierwszy raz od śmierci Grześka miałem nadzieję na udany związek. Naprawdę tego chciałem. Raz na zawsze. Wiesz, jak bardzo to boli, kiedy wreszcie znajdziesz kogoś na kim ci zależy i spieprzysz wszystko z własnej głupoty? — Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Chyba dopiero do mnie dotarło, że ja naprawdę spieprzyłem to na dobre.

— Ja już naprawdę nie wiem, co ci doradzić. — Krystian westchnął zrezygnowany, po czym spojrzał na mnie przepraszająco, ale pokręciłem głową na znak, że nie trzeba.

— Chodź, wracajmy do nich, bo sobie jeszcze coś pomyślą. — Klepnąłem go w ramię wstając i wychodząc z pokoju. Pożałowałem tego, kiedy tylko pozostała dwójka zobaczyła moje oczy, a na ich twarzach pojawiły się zatroskane miny. Właśnie sam wykopałem sobie grób.

Nasze (nie)zgranie

Wreszcie wróciłem do Warszawy. Został mi ostatni tydzień urlopu i chciałem nareszcie mieć trochę ciszy i spokoju. O ile lubiłem czasem posiedzieć trochę w domu rodzinnym, o tyle po dłuższym czasie zaczynało mnie to męczyć. Za bardzo przyzwyczaiłem się do mojej ciszy. Do swoich czterech ścian, w których czułem się bezpiecznie, a które teraz, na przekór wszystkiemu przypominały mi o nim. Wolałem jednak to niż współczujące spojrzenia wszystkich dookoła. Kiedy tylko zorientowali się, że sytuacja wbrew pozorom jest poważna, nagle zaczęli niańczyć mnie na każdym kroku, upewniając się, że jakoś się trzymam. Trzymałem się przecież całkiem dobrze. Nawet nie było to duże kłamstwo. Myślę, że po prostu po jakimś czasie człowiek się przyzwyczajał. W końcu przestałem wydzwaniać do niego i wypisywać wiadomości. Wreszcie dotarło do mnie, że on po prostu tego nie chce. Miał takie prawo, a ja nie miałem tu nic do powiedzenia.

Zaczynałem myśleć, że może to i lepiej. Uno w końcu się przełamie. Jeśli udało mu się ze mną, uda mu się też z innymi. Znajdzie normalnego partnera czy partnerkę i będzie miał szansę na spokojne życie, i udany związek. Pewnie jeszcze kiedyś o nim usłyszę. Ominą go nieprzyjemności związane z opieką nad powoli umierającym kaleką. Tym właśnie byłem. Lub będę.

Spojrzałem na swoje nogi. Na razie nie miałem większych problemów ani zmian, ale już niedługo coraz ciężej będzie wstać. Jeszcze kilka miesięcy bądź lat i będę przykuty do wózka, a później do łóżka, powoli tracąc kontrolę nad własnym ciałem. Nie chciałem z nikim o tym rozmawiać, ale przerażała mnie ta wizja. Bycia zależnym od kogoś i czekania na śmierć, modląc się, żeby przyszła szybciej. Co innego pozostanie mi w takiej sytuacji? Patrzenie, jak moi rodzice muszą pogodzić się ze stratą syna, a znajomi powoli starają się odseparować, wymyślając rozmaite wymówki, żeby tylko nie musieć się temu wszystkiemu przyglądać? Nie będę mógł ich nawet za to winić.

Póki co wciąż byłem jednak sprawny. Postanowiłem więc korzystać z tego, jak tylko mogłem. Wróciłem do rehabilitacji, którą przez pobyt w Gdyni przerwałem, do czego nie przyznałem się mojemu rehabilitantowi. Wykonywałem sam część ćwiczeń każdego dnia, a to się liczy, prawda? Cały pozostały czas starałem się wypełniać rowerem, spacerami czy jakimkolwiek innym sportem. Zainteresowałem się nawet akrobatyką i zapisałem się na zajęcia, chcąc poprawić trochę elastyczność mięśni i koordynację, co mi pomoże w późniejszych etapach choroby.

Co dziwne, spotkałem się raz z chłopakami z reprezentacji, mimo iż do tej pory zazwyczaj odmawiałem, jeśli gdzieś mnie zapraszali. Tym razem postanowiłem, że koniec z alienowaniem się i poszedłem na piwo. Okazało się, że mamy całkiem dużo wspólnych tematów, a jeden z nich jest nawet po iberystyce. Przekonali mnie więc do kolejnego spotkania dzień przed moim powrotem na treningi. Miało to być piękne zakończenie urlopu. Postanowiłem zrobić większe zakupy, żeby nie musieć latać co chwilę do sklepu przy napiętym grafiku, jaki mnie czekał. Ostatnie dwa tygodnie, dzięki inspiracji, jaką dostałem od Natalii, zacząłem uczyć się gotować. Najpierw pod czujnym okiem mojej mamy, a później sam, tu w Warszawie. Przyniosło to efekty. Żeberka od Natki miałem opanowane, jak na mnie, do perfekcji, a poza tym potrafiłem ugotować kilka prostych i względnie zdrowych obiadów, nie wywołując przy tym pożaru ani nie przypalając żadnego z garnków. Przy moich umiejętnościach był to wielki wyczyn.

Wracając z zakupów do domu, myślami byłem już na treningu. Musiałem przygotować się psychicznie do tego, aby stawić czoła nowym wyzwaniom. Mimo mojej choroby, miałem pewność, że po ostatnich wynikach trener będzie wymagał ode mnie jeszcze więcej niż dotychczas. Do domu dotarłem na około pół godziny przed planowanym czasem wyjścia, więc pozostała mi dosłownie chwila na odłożenie zakupów, ewentualne przebranie się i wyruszenie w drogę. Oczywiście wybrali jakiś klub na Pradze, więc dotarcie tam trochę mi zajmie. Kiedy stanąłem pod drzwiami, osłupiałem. Na schodach siedział Uno. Miał na sobie zwykłe dżinsy i cienki sweterek, a z ramienia zwisała mu torba na laptopa. Jego włosy były rozpuszczone, ale wyraźnie nieuczesane, a na jego nosie spoczywały moje ulubione okulary. Rozglądał się nerwowo i gdy tylko mnie zobaczył, wstał tak szybko, że aż zastanawiałem się, czy nie zakręciło mu się od tego w głowie. Posłał mi prędko nerwowy uśmiech.

— Cześć — rzucił krótko, a mi opadła szczęka. Po miesiącu milczenia tylko tyle miał mi do powiedzenia? Zacisnąłem ręce mocniej na siatkach i skinąwszy mu głową, spojrzałem na niego wyczekująco. — Mogę wejść? — zapytał niepewnie. Chwilę ze sobą walczyłem, ale w końcu westchnąłem i skinąłem ponownie głową.

— Słuchaj, zaraz wychodzę i nie bardzo wiem, o której wrócę, ale jeżeli bardzo chcesz, to możesz na mnie poczekać — zdecydowałem.

— Jasne, jeśli tylko nie masz nic przeciwko — odpowiedział powoli, patrząc na mnie pytająco. W zamian otworzyłem drzwi i wpuściłem go pierwszego.

Nie tak wyobrażałem sobie nasze spotkanie. Nie byłem nawet do końca pewny, co czuję. Złość, gniew, rozgoryczenie, ale też kiełkującą gdzieś nadzieję i odrobinę radości. W tym momencie nie ufałem samemu sobie, więc starałem się zachować największy możliwy dystans między nami. Radek natomiast stał wyraźnie skrępowany na środku pokoju i nie bardzo wiedział, co zrobić. Problem w tym, że ja też nie wiedziałem. Ta sytuacja była co najmniej niezręczna. W ciszy wypakowałem zakupy i spojrzałem na zegarek. Zostało mi mniej więcej dziesięć minut do wyjścia. Bez słowa minąłem go i poszedłem do pokoju, gdzie przeglądając szafę, nie wiedzieć czemu wpadł mi do głowy pewien pomysł.

Wyciągnąłem ładne, przylegające spodnie i koszulę w sportowym stylu. Podciągnąłem rękawy i założyłem wyjściowy zegarek. Wyglądało całkiem dobrze. Spojrzałem w lustro zawieszone na drzwiach jednej części mebla i przeczesałem trochę włosy. Ostatnie kilka tygodni nie byłem u fryzjera, więc dorobiłem się na głowie pokaźnej czupryny, ale z zaskoczeniem stwierdziłem, że całkiem mi to pasuje, więc postanowiłem jeszcze jakiś czas nie obcinać włosów. Nie można było wciąż powiedzieć, że są długie, lub nawet półdługie, ale do tej pory starałem się strzyc bardzo krótko, więc była to miła odmiana. Oczywiście nie musiałem się tak szykować na spotkanie z chłopakami, ale postanowiłem trochę podrażnić się z Uno. Ostatni raz spojrzałem na swoje odbicie i stwierdziłem, że wyglądam dobrze. Uśmiechnąłem się sam do siebie i wyszedłem z pokoju zgarniając po drodze plecak z portfelem i kluczami. Zastałem Radka dokładnie tam, gdzie go zostawiłem. Wciąż nie wiedział, co ze sobą zrobić, a mnie zaczynało to bawić. Odczuwałem z tego jakąś chorą satysfakcję.

— Słuchaj, rozgość się. Jak będziesz głodny, to poszperaj po szafkach. Naprawdę nie mam pojęcia, o której doczłapię się do domu — powiedziałem obojętnie i na wszelki wypadek zgarnąłem marynarkę z wieszaka.

— Okej, dzięki. Rozumiem. — Tu zmierzył mnie spojrzeniem i trochę przygasł. Aż przez chwilę zrobiło mi się go szkoda. — No to dobrej zabawy.

— Dzięki. Na razie! — rzuciłem szybko i wyszedłem z domu. Uno był w środku, więc nie zamykałem drzwi. Zbiegłem po schodach i poszedłem na przystanek. Gdy tylko zniknąłem z ewentualnego pola widzenia, na moje usta wypłynął szeroki uśmiech. Mimo początkowej złości, jednak się cieszyłem. Był tu. Zdecydowanie nie przyjechał z pretensjami, więc zapowiadało to wreszcie jakiś przełom. Pytanie tylko, w którą stronę. Myśląc o tym, aż poczułem, jak coś ściska mnie nieprzyjemnie w żołądku. Ludzie w tramwaju musieli mieć dobrą rozrywkę patrząc, jak na przemian uśmiecham się szeroko i marszczę bez powodu. No wariat po prostu. Nie przeszkadzało mi to jednak nadmiernie.

Do pubu, w którym byłem umówiony, dotarłem już w gorszym humorze. Wiedziałem, że gdy stamtąd wrócę, to będę musiał odbyć poważną rozmowę na temat mojego głupiego błędu, a wcale nie miałem teraz na to ochoty. Oczywiście, że chciałem wyjaśnić całą sytuację, ale rozgrzebywanie tego na pewno nie będzie dla żadnej ze stron przyjemne i nie mam pojęcia, jak się skończy. Zachowywałem się, jak panna z okresem. Wahania nastrojów o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu kilku minut. Niedobrze.

Większość chłopaków siedziała już przy stoliku i co poniektórzy mieli już w rękach piwo czy drinka. Podszedłem i przywitawszy się, zrzuciłem marynarkę i plecak. Szybko skoczyłem do baru, zamawiając piwo. Już po chwili siedziałem z nimi i przysłuchiwałem się rozmowom, sam będąc myślami nieco gdzie indziej. W końcu jeden z kolegów szturchnął mnie ramieniem, a reszta jak na komendę spojrzała w moją stronę.

— No, co tak siedzisz niemrawo? Jutrzejszy trening cię nie cieszy? — zaśmiał się Bartek.

— Nie, akurat trening to miła odmiana. Mam dzisiaj mały problem do załatwienia.

— Sami swoi, wal — dorzucił Adam, a reszta spojrzała na mnie wyczekująco. W sumie nie miałem nic do stracenia. Część z nich się pewnie i tak domyślała, jakiej jestem orientacji, ale nikt nie zgłaszał sprzeciwu, więc postanowiłem się wyżalić.

— Mój były przyjechał dosłownie kilka minut przed wyjściem. Czeka na mnie w mieszkaniu — wymamrotałem.

— Wow! Były? Ten, co na testach siedział? — dopytał Krzysiek, a ja skinąłem głową.

— Czemu się rozstaliście? — Bartek zadał niewygodne pytanie, a ja westchnąłem ciężko i zrobiłem kwaśną minę.

— Wygadałem się przed jego rodzicami z czymś, czego nie powinienem mówić, bo nie wiedziałem, że nie wiedzą. Jak się dowiedział, to wściekł się i przez miesiąc się do mnie nie odzywał. Cały urlop siedziałem na dupie, dzwoniąc do niego i pisząc, mając nadzieję na rozmowę. Nie dał mi się nawet wytłumaczyć. No i zjawił się teraz, po miesiącu olewania mnie. O ile chciałbym to jakoś rozwiązać, nie mam ochoty na tę rozmowę — zakończyłem niemrawo.

— No nieźle. Słuchaj, ja bym się w ogóle nie pierdolił i olał dziada — zawyrokował Damian, ale Adam szybko trzepnął go w ramię.

— Właśnie dlatego jesteś sam — odciął się. — Nie słuchaj tego kretyna. Przyjechał? Przyjechał. No to czego jeszcze chcesz? Weź się chłopie ogarnij, bo jęczysz jak baba. Wściekł się, to mu przeszło — powiedział poirytowany.

— Adam, to nie jest takie łatwe. Zmarnowałem cały pieprzony urlop, wkurzając się na siebie i zamartwiając się o niego, bo nie raczył nawet dać znać, czy wyszedł ze szpitala, a ten skurczybyk po miesiącu milczenia pojawia się, ot tak? Przepraszam, ale co? Mam się cieszyć i skoczyć mu w ramiona? No chyba, kurwa, nie! — wkurzyłem się.

— Ej, spokojnie. Tymek, nie sraj żarem. Facet przyjechał i pewnie chce przepraszać. Jak mu nie dasz szansy, to będziesz żałował. Moja żona mi podobny numer kiedyś wywinęła. Obraziła się i wyjechała na pół roku do Stanów. Wściekłem się i powiedziałem, że za nią nie pojadę. W końcu wróciła, chciała przepraszać. Wtedy nie byłem zadowolony, ale żałowałbym, gdybym nie pozwolił jej wrócić. Schowaj dumę i daj z tym spokój. Jak wrócił, to znaczy, że jest twój — dopowiedział Bartek, a ja spojrzałem się na niego zdziwiony. Musiałem gdzieś po drodze przeoczyć informację o tym, że jest żonaty. Pokiwałem nieobecnie głową i w końcu odpowiedziałem.

— To nie tak, że nie cieszę się z jego powrotu. Ogółem to cieszę się, że tu jest, ale to nie zmienia faktu, że nie mam ochoty na tę rozmowę ani tego, że mnie to wszystko wkurza. Za szybko wskoczyliśmy w ten związek i boję się znów się w to wpakować, a znając nas to albo się rozejdziemy, albo jutro będziemy się pieprzyć, jak króliki. — Słysząc to, chłopcy zrobili zdegustowane miny, a ja się zaśmiałem.

— Nie mam problemu z gejami czy coś, ale nie każ mi sobie tego wyobrażać — jęknął Adam, co przyprawiło mnie o większy atak śmiechu.

— Wybacz, chciałem zobaczyć waszą reakcję. Znaczy, generalnie to, co powiedziałem, to prawda, ale wiesz… Nie będę wam niszczył psychiki.

— Nie wiem, jak reszta, ale ja byłbym wdzięczny. Nie mam zamiaru zastanawiać się kto komu co i gdzie wkłada. Brrr. — Otrząsnął się i wykrzywił nieznacznie, a ja przybrałem na twarz chytry uśmieszek.

— Och, nie musisz się zastanawiać, z chęcią podzielę się z tobą tą informacją — rzuciłem niby od niechcenia, a po chwili wszyscy, oczywiście z wyjątkiem Adama, śmialiśmy się z jego reakcji.

— Oszczędź mi szczegółów. Chyba, że chcesz posłuchać o tym, jak to cudownie bawię się z moją dziewczyną — odpowiedział patrząc na mnie z wyzwaniem, a ja przewróciłem oczami.

— Jeśli myślisz, że nie spałem z dziewczyną, to grubo się mylisz. Poza tym, nie robi mi to różnicy. Opowiadaj, jak chcesz — odpowiedziałem obojętnie.

— No to jesteś gejem, ale spałeś z dziewczyną? Co? — Bartek spojrzał na mnie bez zrozumienia, a ja wzruszyłem ramionami.

— Każdy kiedyś eksperymentował na różne strony, a ja musiałem się upewnić, że faktycznie wolę chłopców. Nie było źle, ale tydzień później spiknąłem się z moim ówczesnym chłopakiem i jakoś wolałem jego. Tyle w temacie.

— Nie chciałem tego wiedzieć. — Adam zmarszczył nos. — Możemy zmienić temat?

— Otóż to! Słuchajcie, jak z wynikami po ostatnich testach, bo zmyłem się dość szybko?

— Całkiem dobrze. Tymek pobił wszystkich — odpowiedział Damian, po czym spojrzał na mnie z głupim uśmiechem. — Nie jesteś na żadnych sterydach, nie? Ostatnio coś za dobrze ci idzie.

— Dzięki stary, zawsze wiedziałem, że we mnie wierzysz — odparłem kwaśno. — Nie jestem. Rehabilitacja pomaga.

— Właśnie! O co chodzi z tą twoją rehabilitacją? — zagadnął Bartek. Spojrzałem po nich i ze zdziwieniem stwierdziłem, że wcale nie chcę tego ukrywać i nie widzę sensu w zatajaniu mojej choroby. Cała sytuacja z Uno zmieniła trochę mój pogląd na wszystko.

— Mam Beckera. Rodzaj dystrofii. Nie wiem, ile jeszcze pochodzę. Mięśnie mi zanikają, ale póki co rozwija się powoli, więc jeszcze trochę pociągnę — zrzuciłem na nich bombę i nastała cisza, a wszyscy wpatrywali się we mnie z otwartymi ustami. Pierwszy ogarnął się, do tej pory raczej milczący Krzysiek.

— Co ty pieprzysz?

— Nie co, tylko kogo. Ostatnio nikogo akurat — odpowiedziałem luźno, a chłopcy zmierzyli mnie złym spojrzeniem.

— Możesz nie robić sobie jaj. To brzmi poważnie — wtrącił rozeźlony Adam.

— Słuchajcie, nie ma sensu się wkurzać. Ja powoli zdaję sobie z tego sprawę i uczę się żyć ze świadomością, że niedługo zostanę pieprzonym kaleką. A teraz możemy zejść z tematu? Nie psujmy sobie wieczoru.

— Nawet mnie nie wkurwiaj. Najpierw mówisz coś takiego, a potem unikasz wyjaśnień — wściekał się Damian.

— Uspokójcie się. Sami chcieliście wiedzieć. To nie jest koniec świata. Powinienem dociągnąć do igrzysk, a co będzie dalej, to się zobaczy. Nie siejcie paniki — odpowiedziałem zmęczonym tonem. — Czeka mnie dziś jedna poważna rozmowa, nie zaczynajcie kolejnej. — Przez chwilę była kompletna cisza, aż w końcu odezwał się Krzysiek.

— W sumie, to się żenię — rzucił ot tak.

— Co? — Bartek wybałuszył na niego oczy, a reszta, włącznie ze mną, dość nierówno rzucała gratulacje.

— Dzięki, chłopaki. Trochę się zbierałem, ale stwierdziłem, że raz kozie śmierć. Madzia się zgodziła, więc teraz powoli szykujemy się do ślubu. Od razu zapowiedziałem, że zapraszam całą kadrę, nie miała nic przeciwko — powiedział, wyraźnie szczęśliwy. Dobrze było patrzeć, jak komuś się układa. Gdy on rozgadał się o swojej narzeczonej, którą wszyscy mniej lub bardziej znali, ponieważ bywała na naszych treningach, ja odpłynąłem trochę. Patrząc na niego, zaczynałem nieco mu zazdrościć, ale podjąłem decyzję, że mimo wszystko, chcę ułożyć sobie życie. Najlepiej z Uno. Miesiąc to przecież nie tak długo. Damy radę. Musimy.

Atmosfera się przerzedziła. Wszyscy bardzo chętnie pili zdrowie przyszłej młodej pary. Coś czułem, że na treningu będziemy wszyscy razem, jak jeden mąż, umierać w męczarniach. Trener nam nie daruje. Jest strasznie uparty i nastawiony przeciwko nadużywaniu alkoholu, szczególnie przez jego podopiecznych. Oczywiście, gdy każdy miał już za dużo w czubie, wszyscy zaczęli na to narzekać. Chyba jako jedyny pozostałem względnie trzeźwy. Po trzecim piwie zdecydowałem, że pora przestać pić, bo nie chcę mieć później problemów z doczłapaniem się do domu. Poza tym powinienem uważać na dietę, a podczas urlopu i tak już mocno zaniedbałem stosowanie się do zaleceń.

Do domu dotarłem około pierwszej nad ranem. Kiedy wszedłem, zobaczyłem Uno na wpół siedzącego, na wpół leżącego na kanapie, a na stoliku przed nim stał jego laptop. Obok niego leżała napoczęta paczka paluszków. Dobrze, że cokolwiek przekąsił. Spojrzałem na niego ukradkiem. Spał w najlepsze, chociaż pozycja nie była zapewne zbyt wygodna. Widać, że starał się doczekać mojego powrotu. Przeszedłem cicho obok niego i rozebrawszy się do bokserek, poszedłem do łazienki, żeby się szybko umyć. Wychodząc, stanąłem jeszcze na chwilę w drzwiach i zacząłem się mu przyglądać. W półmroku pokoju i słabym świetle bijącym od jego laptopa wyglądał niesamowicie blado. Na szczęście nie był już tak chudy, jak wtedy, gdy widziałem go po raz ostatni. Jednak wyglądał na zmęczonego. Najwidoczniej on też przeżywał to na swój sposób. Podszedłem do niego i nachyliłem się, mimowolnie zerkając na ekran laptopa. Przeglądał oferty wynajmu mieszkań w Warszawie. No tak, wciąż miał tu doktorat do zrobienia. Liczyłem jednak na to, że po naszej rozmowie nie będzie dłużej potrzebował innego mieszkania. Kucnąłem przy nim i potrząsnąłem go lekko za ramię.

— Uno, wstawaj — szepnąłem. Otworzył oczy i rozejrzał się zdezorientowany. Po chwili dotarło do niego, gdzie jest i co się dzieje. Spojrzał na mnie z nadzieją i widocznie chciał się odezwać, ale pokręciłem głową. — Jest późno. Jutro porozmawiamy, chodźmy spać.

— A tak… Jasne. Jak tam wieczór? — zapytał cicho, nie patrząc na mnie, a ja zachichotałem pod nosem. Osiągnąłem zamierzony cel. Był ewidentnie zazdrosny.

— Całkiem przyjemnie. Jutro ci powiem — mówiąc to, wstałem i poszedłem w stronę sypialni, ale zauważyłem, że nie idzie za mną, a w zamian rozkłada się na kanapie.

— Uno, zdrętwiejesz tam. Daj spokój. Chodźmy spać — powiedziałem, zmęczony i starałem się stłumić ziewnięcie. Spojrzał na mnie zaskoczony i po chwili chyba wreszcie zrozumiał, o co mi chodzi. Nie tracąc czasu, wstał i poszedł za mną. Położyliśmy się do łóżka, tuląc się do siebie. Tak bardzo mi tego brakowało. Jego zapachu, jego włosów łaskoczących mnie w twarz… Długo nie miałem okazji poczuć go przy sobie. Przywarł do mnie ciasno, jakby bał się, że zaraz to wszystko okaże się żartem. Cmoknąłem go w ramię.

— Śpij. Nigdzie nie idę — zaśmiałem się cicho. To zachowanie było do niego tak niepodobne.

— Wolę się upewnić. Już i tak wystarczająco to spieprzyłem. Teraz muszę pilnować, żebyś nie uciekł — odpowiedział dość poważnie, chociaż pod koniec jego głos był podszyty lekkim rozbawieniem.

— Jesteśmy u mnie w domu. Gwarantuję, że nie ucieknę. Śpij. — Ziewnąłem szeroko, a on tylko pokiwał głową i rozluźnił uścisk, moszcząc się wygodnie. Jutro będziemy musieli naprawiać wszystko, co zepsuliśmy, ale dziś mogliśmy sobie jeszcze obaj pozwolić na chwilę błogiej słabości.

Jego słowa

Następnego ranka wstałem i rozejrzałem się po pokoju. Byłem sam. Przez moment zastanawiałem się, czy naprawdę byłem tak pijany, że wymyśliłem sobie to wszystko, ale gdy wszedłem do salonu, zobaczyłem Uno siedzącego na kanapie po turecku. Spojrzałem na niego i uspokoiłem się. Był. Wciąż tu był.

— Dzień dobry — rzuciłem ze słabym uśmiechem. — Długo nie śpisz?

— Jakiś czas. Nie mogłem spać — odpowiedział nerwowo.

— Uspokój się. Zjedzmy śniadanie i potem pogadamy, okej? — Spojrzałem na niego pytająco, a on pokiwał głową niemrawo. Ostatnio tak zdenerwowany był, gdy szykował się do opowiadania o swojej przeszłości. Prawie zrobiło mi się go szkoda. Prawie. Starałem się jednak na tym nie skupiać. Zrobiłem nam na szybko jajecznicę i w ciszy obserwowałem, jak je. Na szczęście zjadł wszystko bez żadnego problemu. Chwilę potem usiedliśmy obaj na kanapie i jakiś czas po prostu wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa.

— Nie masz dziś treningu? — zapytał w końcu.

— Mam, ale to jest ważniejsze — odpowiedziałem pewnie.

— Tymek, nie powinieneś opuszczać przeze mnie treningów. Przecież… — zaczął, ale szybko mu przerwałem.

— Uno. To naprawdę jest ważniejsze. Poczekaj, zadzwonię do trenera — powiedziałem, a gdy skinął głową, sięgnąłem po telefon i wybrałem właściwy numer. Po chwili w słuchawce usłyszałem jego głos.

— No co jest, Przybysz?

— Nie będzie mnie dziś na treningu — odpowiedziałem natychmiast.

— Lepiej, żeby to było ważne — odparł ostrzegawczym tonem.

— Jest. Inaczej bym nie dzwonił.

— Dobra. Jutro widzę cię u młodzików. Robisz im rozgrzewkę a potem karne kółka, jasne?

— Tak jest, trenerze. Do widzenia.

— Trzymaj się, Tymon — pożegnał się krótko, po czym rozłączył się od razu, a ja całą uwagę skupiłem na Radku.

— I jak poszło? — zapytał niepewnie.

— Dobrze. Jutro mam karną rozgrzewkę u młodzików i kilka kółek. Trener mnie lubi, a poza tym jest teraz przez chorobę dość pobłażliwy. Mi wszystko ujdzie płazem — wyszczerzyłem się i wzruszyłem ramionami, ale on tylko pokiwał sztywno głową. Widać, że to wszystko mu już zaczynało ciążyć. — No mów, bo widzę, że to cię zżera.

— Wiesz… Nie bardzo wiem od czego zacząć. Przez ostatni miesiąc chodziłem wściekły i nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Wiesz, że wszyscy u mnie w domu próbowali mnie przekonać, żebym dał spokój? Dokonałeś niemożliwego. Sprawiłeś, że ojciec z Karolem w czymś się zgadzają — zaśmiał się nerwowo. — Nawet mój psycholog mówił, że zdrowo przesadziłem, ale nie chciałem słuchać. Poczułem się zdradzony, ale prawda jest taka, że dużo więcej było w tym mojej winy. Nie zaznaczyłem wyraźnie, że nic nie wiedzą, a mogłem to zrobić.

— Wiesz… Mówiłeś o rozprawie… Myślałem, że i tak wszystko na pewno usłyszeli.

— Nie. — Pokręcił głową. — Wiesz, nie chciałem, żeby się dowiedzieli. Poprosiłem sąd, żeby podczas mojego przesłuchania żadnego z nich nie było na sali. Ze względu na moje dobro i komfort psychiczny, sędzia się zgodził. Nie mieli okazji dowiedzieć się, co się stało. Mogli tylko się domyślać, ale teraz, gdy wiedzą… Wydaje mi się, że jednak jest łatwiej. Rodzicom jakiś ciężar spadł z barków, ale ojciec wciąż się obwinia — westchnął ciężko.

— Naprawdę cię przepraszam. Gdybym wiedział… — zacząłem się tłumaczyć.

— Wiem, Tymek. Daj mi skończyć — przerwał mi stanowczo, a ja tylko przewróciłem oczami. — Za długo milczałem, ale musiałem się od tego odciąć na chwilę. Wiesz… Przedwczoraj znajomi mieli już dość mojego humoru i umówili mnie na randkę w ciemno. — Na te słowa ścisnęło mnie w dołku. — Okazało się, że Kaśka to naprawdę świetna dziewczyna. Doskonale nam się rozmawiało i nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałem. Gdy tak z nią rozmawiałem, stwierdziłem, że tęsknię za normalnością. — W tym momencie cały mój świat rozsypał się na nowo. No tak. Był przecież panseksualny. On mógł mieć tę normalność. Mógł znaleźć kobietę, założyć rodzinę i po prostu być szczęśliwy, a ja z jakiegoś powodu nie potrafiłem mieć mu tego za złe. Uśmiechnąłem się do niego słabo i czekałem na jego następne słowa, choć tak naprawdę chyba nie chciałem ich usłyszeć. — Słuchasz mnie w ogóle? — Spojrzał na mnie z uniesioną brwią, a ja rzuciłem przepraszający uśmiech i pokiwałem głową.

— Tak, przepraszam. Słucham, słucham — zapewniłem go, spokojnie oczekując na rozwój wydarzeń.

— Miałem wrażenie, że odpłynąłeś — wytknął mi, po czym kontynuował. — Jak mówiłem, tęsknię za normalnością. Moją normalnością. Naszymi rozmowami, twoim głosem z wieczora i tym, że zwracasz uwagę na wszystko, a nawet za widokiem ciebie otulonego tym nieludzko wielkim puchatym kocem. To jest moja normalność. Kiedy wczoraj Karol przyszedł do mnie i zamiast się naśmiewać, przeprosił, to szczęka mi opadła. Zaraz potem powiedział fajny ten twój były. Polubiłem gościa. Dopiero wtedy do mnie doszło, że faktycznie można uznać, że jesteś moim byłym, a ja zdałem sobie sprawę, że nie chcę, żeby tak było. Złapałem torbę, poprosiłem ojca, żeby podrzucił mnie na dworzec i wsiadłem w pierwszy pociąg, na który udało mi się dostać bilet. Tata był tak szczęśliwy, że poszedłem po rozum do głowy, że sam mi go kupił.

Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że zaraz powie mi, że to koniec, że nie chce już tego ciągnąć, a on… Wciąż w to nie wierzyłem. Przez chwilę wgapiałem się w niego bez słowa, aż w końcu nachyliłem się i zacząłem go całować. Wreszcie znów mogłem poczuć jego wargi na swoich. Westchnąłem kontent, odrywając się od niego.

— Dziękuję — powiedziałem cicho.

— Nie, Tymek. Ja ci dziękuję. Mam wrażenie, że nie nadaję się na związki, bo wystarczyło kilka tygodni, żebym wszystko spieprzył…

— Nie myśl o tym w ten sposób. Po prostu następnym razem rozmawiaj ze mną — powiedziałem, patrząc mu w oczy, a on od razu przytaknął.

— Wiem, obiecuję. Tylko daj mi szansę — wydukał błagalnie, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.

— Uno, nawet, gdybym chciał odmówić, to już za późno. Jestem sprzedany — mówiąc to, ścisnąłem go za rękę i pogłaskałem kciukiem po dłoni, po czym spoważniałem. — Przez ten miesiąc martwiłem się o ciebie i liczyłem na jakąkolwiek informację. Kiedy ostatnio cię widziałem, byłeś w szpitalu i nie wyglądałeś najlepiej. Liczyłem nawet na krótkie spierdalaj. Cokolwiek, żebym tylko miał pewność, że wszystko jest w porządku. Jeśli kiedykolwiek jeszcze się pożremy, nie zostawiaj mnie bez wieści. Wszystko, co chcesz, ale nie znikaj.

— Boże, Tymon, przepraszam. Nie myślałem o tym… Dopiero, kiedy przestałeś pisać, zorientowałem się, że to chyba jednak trochę za długo trwa. Daj mi to jakoś wynagrodzić. — Spojrzał na mnie prosząco, a ja przybrałem na twarz chytry uśmieszek.

— A jak, na przykład, byś mi to chciał wynagradzać? — zapytałem nisko, patrząc na niego sugestywnie. Od razu zrozumiał, o co mi chodzi, a na jego twarz wypłynął nieśmiały uśmiech.

— Myślę, że miałbym jeden pomysł. Tylko podejrzewam, że musielibyśmy wrócić do sypialni — wymruczał, ale widziałem, jak bardzo był speszony. Zazwyczaj otwarcie ze mną flirtował i drażnił się w najlepsze, ale gdy przychodziło do seksu, wciąż był dość spięty. Wyraźnie przeszkadzał mu jego wygląd i jeszcze dużo czasu upłynie, zanim pozbędę się tych jego kompleksów.

Nie chciałem go wybijać z rytmu, więc pozwoliłem zaprowadzić się do pokoju obok i przez jakiś czas mógł robić ze mną, co chciał. Dopiero, gdy obaj zostaliśmy kompletnie nadzy, przejąłem inicjatywę. Chciałem mu pokazać, że należę do niego, tak jak on należy do mnie. Jesteśmy w tym wszystkim razem. Nie on, nie ja, ale my. Ponownie nasz chaos wymknął się spod kontroli, a my nawet nie próbowaliśmy go łapać. Daliśmy się ponieść kłębkowi nerwów, zawirowań, pasji i pożądania. Daliśmy się ponieść sobie samym, spuszczając ze smyczy nasze lęki, obawy i niedopowiedzenia. Pozwalając sobie na to, by zgubić się, zabłądzić w tym wszystkim, tylko po to, aby niedługo odnaleźć się wzajemnie. Ponownie mogłem smakować jego ust, mając pewność, że nie będę musiał z nikim dzielić swojego udziału. Mojego szczęścia mierzonego szybko biegnącymi minutami wpatrywania się w te przymrużone z rozkoszy, piwne oczy.

Obaj nie mieliśmy ochoty nic robić, więc po szybkim prysznicu z powrotem zalegliśmy na kanapie, przytulając się i czasem wymieniając leniwe pocałunki. Uno siedział oparty o mnie, a moja ręka błądziła w okolicy jego biodra, gładząc je delikatnie. Na rozluźnienie puściliśmy sobie na DVD W głowie się nie mieści i staraliśmy się obaj odetchnąć.

— Tymek? — zagadnął wreszcie Radek.

— Mhm? — odmruknąłem, dając mu znak, żeby kontynuował.

— Gdzie wczoraj byłeś? — zapytał cicho, ale można było usłyszeć, że jest to temat niewygodny dla niego. Parsknąłem cichym śmiechem.

— Z tego, co kojarzę, to ty się tutaj umawiasz na randki. Co, ja nie mogę? — zacząłem się z nim droczyć, ale zerknąłem ukradkiem na jego twarz i szybko przestałem. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, patrzył w zupełnie innym kierunku i zesztywniał cały. Ścisnąłem go delikatnie pod bokiem, aby się rozluźnił. — Żartuję. Specjalnie się tak wystroiłem, żeby zrobić ci na złość — przyznałem. — Byłem na piwie z chłopakami z drużyny. Ostatnio trochę przewartościowałem sobie wszystko. Czas zacząć żyć. Potem może być już za późno.

— Tymon! Ani mi się waż mówić teraz o… — zaczął, mierząc mnie złym wzrokiem, ale wszedłem mu w słowo.

— Nie, nie zamierzam. Po prostu stuknęło mi ćwierćwiecze, a ja zachowuję się, jakbym miał z sześćdziesiąt. Muszę zmienić priorytety. Jeden na przykład zmieniłem na pewno. — Tu spojrzałem na niego ciepło. — I nie żałuję.

— A żałowałeś?

— Przez chwilę.

— Już nie będziesz, obiecuję ci to — wyszeptał, chowając twarz w moim ramieniu tak, że nie mogłem zobaczyć jego miny, ale poczułem kilka kropel na koszulce. Wiedziałem, że musiał to wszystko odreagować. Ja już miałem okazję to zrobić. Przygarnąłem go bliżej i złożyłem krótki pocałunek na jego włosach.

— Oglądaj — szepnąłem. — Bo przegapisz pół filmu i potem znowu będę musiał przewijać. — W odpowiedzi zachichotał tylko i pokiwał niemrawo głową, ale jeszcze chwilę to trwało, zanim się uspokoił. Do południa nie robiliśmy nic poza oglądaniem filmów, ale tak było dobrze. Ważne, że byliśmy tu we dwoje i on chciał tego tak bardzo, jak ja. Kto wie, może nawet bardziej?

Jego zmieszanie

Niestety nie było nam dane spędzić leniwego popołudnia na kanapie. Około trzynastej usłyszałem szczęk zamka i przeleciałem szybko w myślach przez cały mój kalendarz. No tak! Wizyta mamy! Wystartowałem z kanapy, jak oparzony. To nie zapowiadało się dobrze. Całkiem zapomniałem. Nie byłem na to przygotowany. Mieszkanie co prawda nie wyglądało najgorzej, ale na kanapie siedział zdezorientowany Uno, a znając moją mamę, to nie będzie łatwa przeprawa. Radek spojrzał się na mnie pytająco, a ja rzuciłem mu przepraszające spojrzenie i zdążyłem konspiracyjnym szeptem rzucić.

— Moja mama. Z góry za nią przepraszam. Zapomniałem na śmierć. — Kiedy to usłyszał, co dziwne, on też wyglądał na przerażonego. Wstał i naprężył się jak struna, chcąc prawdopodobnie wyglądać trochę bardziej reprezentatywnie, ale w wygniecionej koszulce i dresach było to ciężkie zadanie. Na szybko narzucił na siebie bluzę, próbując zapewne ukryć blizny. Tymczasem moja rodzicielka wtaszczyła już swoją walizkę do środka i zadowolona z siebie, zamykała za sobą drzwi. Podszedłem do niej i przytulając ją na powitanie, cmoknąłem ją szybko w policzek.

— Cześć, mamuś. Mogłaś zadzwonić. Wyjechałbym po ciebie. Nie musiałabyś jechać przez pół miasta z tym bagażem — powiedziałem z lekkim wyrzutem.

— Hej, synek. Daj spokój. Trochę gimnastyki mi nie zaszkodzi, a ty powinieneś się oszczędzać, ot co! — odparowała natychmiast, a ja tylko przewróciłem oczami.

— Mamo! Nie jestem kaleką, a przynajmniej jeszcze nie — rzuciłem, na co, jak na komendę, Uno z moją mamą odpowiedzieli ostro.

— Tymek! — Pełen oburzenia głos mojego partnera wybił się na tle głosu mojej mamy, na co spojrzała ona na niego ze zdziwieniem.

— Och! Nie wiedziałam, że nie jesteś sam. Dzień dobry. — Uśmiechnęła się lekko zakłopotana.

— Dzień dobry, pani — odpowiedział grzecznie Uno, skinąwszy jej głową.

— Mamo, to jest Uno — wtrąciłem szybko, chcąc jakoś się pozbyć niezręcznej atmosfery, ale moja mama musiała oczywiście dolać oliwy do ognia.

— Przepraszam, Tymek nie chwalił się, że kogoś ma, ale to dobrze. Już się bałam, że zafiksował się na amen na tamtym palancie. Nie mogłam patrzeć, jak sobie oczy wypłakuje i snuje się po kątach! — W tym momencie Uno najpierw spojrzał na mnie z poczuciem winy wymalowanym na twarzy, po czym podszedł do nas. Mama natychmiast wyciągnęła do niego rękę, a on uścisnąwszy ją, po staropolsku cmoknął ją w mankiecik. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będzie opowiadać o tym wszystkim koleżankom przez kolejne trzy tygodnie.

— Unirad Jasiński. Dla przyjaciół i rodziny Uno, dla znajomych Radek — powiedział z ciężkim sercem po czym spojrzał na nią z półuśmiechem i oczekiwał na odpowiedź. Moja mama błyskawicznie poskładała wszystkie elementy układanki i spojrzała na niego chłodno.

— Anna Przybysz. Jeszcze się okaże, w której grupie się znajdziemy. — Zmierzyła go złym wzrokiem i spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Mamo, proszę cię, przestań — zacząłem spokojnie.

— Mowy nie ma! — odparowała natychmiast. — Wiesz, że nie mogę patrzeć, jak chodzisz przybity, a już w ogóle jak wracasz do domu na kacu i udajesz, że nic się nie stało. Uwierz mi, matki widzą zdecydowanie więcej, niż wam się to wydaje. Gdyby nie Maciek, to nie wiem, czy byś tak łatwo się znów ogarnął — zawyrokowała właściwym sobie tonem, a Uno, tak jak podejrzewałem, zwrócił się w moją stronę i zapytał od razu.

— Maciek?

— Uno, nie teraz. Potem ci powiem. — Spojrzałem na niego zmęczonym spojrzeniem i pokręciwszy głową, wykonałem nieokreślony gest rękoma, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogę zrobić. Na szczęście skinął w odpowiedzi głową, więc pozostała mi tylko jedna kwestia. Odwróciłem się do mamy wciąż nastawionej wyraźnie bojowo. — Mamo, proszę cię. Po pierwsze, nie chciałem, żeby on o tym wiedział, bo to nie sprawi, że którekolwiek z nas poczuje się lepiej, a po drugie, wyjaśniliśmy sobie wszystko. Zaakceptuj to, proszę.

— O nie, nie. Nic nie idzie tak łatwo — oburzyła się natychmiast, a ja westchnąłem, czując wzbierającą we mnie irytację. — Uważam, że powinien wiedzieć doskonale, że cały urlop spędziłeś na zamartwianiu się i ani na chwilę nie rozstawałeś się z telefonem, do tego stopnia, że wszyscy zaczęliśmy się naprawdę o ciebie poważnie martwić. — Słysząc to, Radek wyraźnie skurczył się w sobie i wyglądał, jakby był na granicy między płaczem, a złością. Nie wiedziałem czy zaraz zwyczajnie nie wyjdzie, trzaskając drzwiami. Niestety, jeżeli teraz bym zaczął kłócić się z mamą i wypominać jej to, co właśnie zrobiła, byłbym pieprzonym hipokrytą, bo dokładnie to samo zrobiłem całkiem niedawno Uno. Wziąłem więc głęboki wdech i spojrzałem na moją rodzicielkę spokojnie.

— Mamo… Nie uważam, żeby on musiał to wiedzieć, ale trudno, stało się. To nie pomaga ani mi, ani jemu. Mamuś, chcemy to naprawić, przegadaliśmy całą sprawę. Obaj byliśmy w tym wypadku winni. Nie możesz zrzucić tego tylko na niego. Chcemy jakoś to rozpracować i ułożyć sobie życie. Nie każ mi tego ponownie roztrząsać. On jest dla mnie ważny i jestem pewny, że to uczucie jest odwzajemnione. — Na te słowa jej mina trochę złagodniała i spojrzała najpierw na mnie, potem na Radka i widząc to, jak na mnie patrzył, zmiękła kompletnie.

— Dobrze. To jest wasze życie, chłopcy. Po prostu, Tymek, jesteś moim jedynym synem. Nie dziw się, że chcę dla ciebie jak najlepiej — odpowiedziała już zupełnie spokojnie, a ja uśmiechnąłem się w jej stronę i ponownie cmoknąłem ją w skroń.

— Okej, to teraz może wreszcie ruszymy się spod drzwi, co? — zaproponowałem i wskazałem ruchem głowy w stronę salonu. — Zaniosę mamy walizkę do mojego pokoju, a ta siatka, jak mniemam, idzie do kuchni, co?

— Jakbyś zgadł — odparła kobieta z uśmiechem, na co ja zachichotałem. Tego mogłem się po niej spodziewać.

— Rozgość się, mamuś. Uno, weźmiesz tę reklamówkę do kuchni i pochowasz wszystko do lodówki? — rzuciłem przez ramię, biorąc się za walizkę, która okazała się znacznie cięższa niż można by przypuszczać po jej rozmiarach. Ach, te kobiety.

— Ach, tak. Jasne — przytaknął szybko, początkowo trochę zbity z tropu Radek i zabrał się za wypełnianie mojej prośby, na co mama odprowadziła go wzrokiem, a widząc moje spojrzenie, wzruszyła ramionami i rozsiadła się na kanapie. Nie ma co, zapowiadał się ciekawy wieczór.

Z każdą godziną mama coraz bardziej maglowała Uno i za nic nie pomagało moje wstawianie się za nim. Potrafiła zwyczajnie mnie zignorować, a on nie chciał być niegrzeczny, więc cierpliwie odpowiadał na każde jej pytanie i przytyk. Nie wspominając już o tym, że w ciągu niecałej godziny chyba z sześć razy wspomniała o Maćku, co wyraźnie działało na Radka, chociaż nie powiedział tego na głos. Bałem się, że długo tak nie wytrzyma, a ja słysząc imię Macieja z ust mojej matki, czułem się winny. Za każdym razem przypominałem sobie to, jak po pijaku zacząłem się z nim całować. Nie pomagało powtarzanie w kółko jego słów. Nie żałuj pogarszało tylko sprawę. Z mojego transu wyrwało mnie pytanie mojej mamy o powód pobytu w szpitalu. W tym momencie coś we mnie zawrzało i zanim Uno miał okazję otworzyć usta, odparowałem.

— Mamo! To naprawdę nie jest twoja sprawa! Nie powinnaś w ogóle o to py… — zacząłem, ale poczułem na ramieniu rękę mojego partnera i prędko wszedł mi w słowo.

— Tymek, spokojnie. Twoja mama ma przecież prawo wiedzieć. To nie jest tajemnica wagi państwowej — powiedział łagodnie i pogłaskał mnie po ramieniu próbując mnie jakoś udobruchać, ale pokręciłem głową.

— Nie masz obowiązku się z tego spowiadać.

— Wiem, ale nie widzę w tym problemu. — Uśmiechnął się ciepło, po czym zwrócił się w stronę mojej mamy. — Byłem w szpitalu psychiatrycznym. Mimo lat leczenia, nie mogę się pozbyć nawracających napadów anoreksji. Niestety nie jest z tego tak łatwo wyjść, jak można by przypuszczać.

— Och. Przepraszam, rzeczywiście nie powinnam była pytać — odpowiedziała powoli, widocznie nie mogąc wyjść z szoku. Gdy po kilku minutach wreszcie się pozbierała, spojrzała na niego już przytomniej i uśmiechnęła się jakby cieplej niż wcześniej. — Moja przyjaciółka z liceum zmarła na anoreksję. Jeśli wolno spytać, jak się pan tego, że tak to ujmę, nabawił?

— To dość długa historia i tu już rzeczywiście wolałbym zostawić to dla siebie — powiedział spokojnie, ale mimo to przełknął głośno ślinę i wyraźnie liczył na ucięcie tematu.

— Tak, tak. Oczywiście. To po prostu jest… straszne, że młodzi ludzie wciąż na to chorują. W moich czasach przy wszystkich drakońskich dietach i przy małym dostępie do informacji, nie było ciężko o przesadzenie, ale jak widać niezależnie od pokolenia, wciąż można się z tym spotkać.

— Zapewniam, że u mnie nie był to wynik żadnej z diet. Nie jest ze mną jeszcze tak źle. Co dziwne, poza epizodami, w których pojawiają się nawroty, to raczej jestem łasuchem. Wszystko, co słodkie, jest moje, no i oczywiście lubię coś smacznego ugotować i zjeść.

— Och, to dobrze słyszeć. Rozumiem, że zje pan z nami obiad? Miałam w planach co prawda zwykłe schabowe, ale jeśli woli pan coś innego, to oczywiście nie ma problemu. — Mamie wyraźnie zaświeciły się oczy. Ma dla kogo gotować i w tym meczu trzy punkty trzeba przyznać Radkowi za wycelowanie perfekcyjnie w czuły punkt.

— Mówiąc wprost. Zjem dosłownie wszystko. Schabowe oczywiście również. — Uśmiechnął się w odpowiedzi Uno, czym zdobył kolejny punkt, ale przypominając sobie, co mówiła Natka i mając w pamięci, że muszę wciąż wyspowiadać się z Maćka, lepiej było uskutecznić przeprosinowy obiad w tym momencie.

— Nic z tego. Dziś ja robię obiad — wtrąciłem, a w pokoju zapadła cisza.

— Tymek, to naprawdę nie jest najlepszy pomysł — zaczął ostrożnie mój partner, a ja tylko wyszczerzyłem się w odpowiedzi.

— Oczywiście, że jest. Dziś obiad jest na mojej głowie i koniec, kropka — upierałem się dalej.

— Kochanie, ja wiem, że coś tam próbowałeś się nauczyć, ale to nie jest najlepszy pomysł. Myślę, że twój chłopak ma rację — powiedziała moja mama powoli, obserwując moją reakcję, ale tylko przewróciłem oczami.

— Mowy nie ma. Nie pytam się żadnego z was. O ile mnie pamięć nie myli, jesteśmy w moim mieszkaniu, więc obowiązują moje zasady — uparcie obstawałem przy swoim.

— No to może poszukamy z twoją mamą jakiegoś noclegu? Wiesz, było miło, ale my chcemy jeszcze żyć — odparł dobitnie Radek, co podjudziło mnie tylko bardziej i wstałem, kierując się do kuchni. W połowie drogi dorzuciłem:

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 30.03
drukowana A5
za 100