Wstęp
Była już prawie dziesiąta, gdy zamknęła za sobą żelazną bramkę. Spojrzała w głąb parku. Nieliczne latarnie wzdłuż alei skąpo oświetlały asfaltowy dukt. Żółtawe plamy oddzielone od siebie długimi odcinkami cieni nie dawały jej poczucia bezpieczeństwa. Lubiła to: dreszcz lęku, podniecającą obawę, szybsze bicie serca gotowego do ucieczki.
Zdjęła pantofle na wysokich obcasach. Chłodny asfalt prawie kłuł ją w nagie stopy. Zależało jej na ciszy. Chciała przemknąć przez park, wsłuchując się w każdy dźwięk, każdy szelest. Szukała dźwięku gałązki łamanej ludzką stopą. Szelestu liści trąconych nieostrożnym ramieniem. Głuchego stukotu obuwia śpieszącego w jej kierunku.
Media nigdy nie podały, aby w tym parku ktokolwiek kogoś napadł, ale ona miała nadzieję, że prawda jest inna. Że ofiary gwałtów milczą, a oprawcy nadal odwiedzają park, czekając na nieostrożną kobietę. Taką jak ona. Wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie.
Ta dzisiejsza randka, to spotkanie miało dać jej nadzieję na lepsze życie. Tak jej się tylko wydawało. Popróbowała już kilka razy i za każdym razem odchodziła zawiedziona. Nie szukała miłości. Już w nią nie wierzyła. Pragnęła jedynie przyjemności. Tylko tego szukała.
Jej pierwszy chłopak długo ją zadręczał prośbami o przejście na wyższy poziom — jak to określał. Przyjmował jej odmowy przez cały pierwszy rok liceum i koniec wakacji. Uległa, gdy zrozumiała, że powoli staje się wyrzutkiem. Kimś niedoskonałym. Osobą niepełnosprawną. Wówczas pomyślała, że nadszedł czas. Umówili się w jej domu. Rodzice byli u przyjaciół i nie powinni wrócić przed północą. Całowanie i przytulanie było dla niej mechanicznym zabiegiem. Tak robią wszyscy, więc powtarzała to, by nie odstawać. By nikt jej nie zarzucił, że jest zimna, pozbawiona kobiecej namiętności. Ale nie czuła nic z tego, co widziała w oczach aktorek całowanych na ekranie. Nie czuła pożądania. Pozwoliła mu dotknąć swoich piersi w nadziei, że coś w niej pęknie i poruszy jej wnętrze. Czekała, aż drżąca dłoń wsunie się między jej uda. Pragnęła stać się kobietą. Udowodnić światu, że jest przydatna. Że jest pożądana. Sama zsunęła jego dłoń na biodro. Zamiast podniecenia poczuła do niego litość. Chłopak zadrżał. Przez chwilę cały dygotał, po czym znieruchomiał. Odsunął dłoń z jej suchego, obojętnego łona, po czym wybiegł z mieszkania. Już nie byli parą, ale po tygodniu dotarło do niej, że już nie jest dziewicą. Co z tego, że dowiedziała się o tym jako ostatnia? Co z tego, że zamiast dwóch orgazmów, jak głosiła plotka, otrzymała łzy? To wówczas przestała wierzyć w miłość. To w tę noc wybiegła z domu. Pobiegła przed siebie, byle najdalej od swego łóżka. Ciemność zaprowadziła ją do pobliskiego parku. Wbiegła przez otwartą furtkę, której nigdy nie zamykano na noc, mimo że tak głosił regulamin. Zatrzymały ją dopiero złowrogie cienie. Rozejrzała się i poczuła lęk. Coś trzasnęło w zaroślach, jakaś gałązka lub patyk. Coś sapnęło, wciągając gwałtownie powietrze. Wyobraziła sobie, że ktoś się tam czai. Ktoś ją obserwuje z ukrycia. Czyha na nią. Krew gwałtownie uderzyła w jej żyłach, poczuła przypływ adrenaliny. Stała bez ruchu. Sparaliżowana strachem wyczekiwała ataku. Trzepot skrzydeł. Przeciągłe miauknięcie kota i koszmar minął. Odetchnęła z ulgą i usiadła na pobliskiej ławce. Wówczas spostrzegła, że jej kobiecość jest rozpalona i mokra. Gotowa dać jej radość. Otwarta dla mężczyzny. Dla niej samej.
Mężczyzna, którego dziś spotkała, miał być tym, który wyzwoli ją z udręki. Otworzy jej kwiat i wprowadzi w świat kobiet znających swoje potrzeby. Wybrała go, przeszukując strony internetowe. Zamówiła jak zamawia się książki z wirtualnych księgarń. Nie musiał być przystojny, szarmancki ani biegły w prawieniu komplementów. Nie wymagała od niego róży na pierwszej randce. Wybrała twarz. Stanowczą i zdecydowaną. Oczy, w których jest moc i determinacja. Usta, które wypowiedzą ostateczne zdanie. Ramiona, które nie znoszą sprzeciwu. Dłonie, które wezmą to, czego pragnie ich właściciel. Zamówił dla nich drinki. Powiedział, że mieszka w tym hotelu. Na drugim piętrze. Wiedziała, że to zaproszenie. Była gotowa. Chciała tego. Myśl, że zostanie sama z obcym mężczyzną w hotelowym pokoju, rozgrzała jej ciało. Odezwało się w niej kobiece pragnienie. Uśmiechnęła się. A potem mężczyzna stał się miły. Uprzejmy i delikatny. Sprawił, że lęk ustąpił. Stał się jej bliski. Stał się kimś, komu może zaufać. Czar prysł. Pragnienie odeszło szybciej niż przybyło. Jej kobiecość oddała swe ciepło i swą wilgotność, pozostawiając nieczuły fragment na jej ciele. Przegrała. Powiedziała, że musi iść do toalety. Stojąc między sedesem a umywalką, zamówiła taksówkę. Wróciła do stolika tylko po to, aby widzieć, gdy nadjedzie. Już go nie słuchała. Nie miała nadziei, że coś, co padnie z jego ust, zmieni ją w kobietę pragnącą mężczyzny.
Gdy zobaczyła światła podjeżdżającej pod główny hol taksówki, wstała i grzecznie podziękowała za wieczór. Jego zdumienie nie zrobiło na niej wrażenia. To nie był jej pierwszy raz. Po prostu wstała, powiedziała „dobranoc” i wyszła z hotelu.
Coś pękło z trzaskiem! Serce uderzyło jej w piersi, osiągając wyższe obroty. Krzak po prawej stronie alejki poruszył się lekko. To był człowiek. Chyba mężczyzna. Chował się za wysokim krzakiem i być może czekał na nią. Miała taką nadzieję. Lęk szybko dał o sobie znać. Budziło się w niej pragnienie. Brudny i zapluty chodnik, po którym boso stąpała, napawał ją wstrętem. Uwielbiała to. Czuła narastające ciepło między udami. Szybko zeszła ze środka uliczki i skryła się w cieniu. Nasłuchiwała. Między uderzeniami serca wyłapywała urywane słowa. Zbyt ciche, aby mogła je zrozumieć, ale był to głos kobiety. Podeszła bliżej i przywarła plecami do grubego drzewa. Kilka metrów od zarośli skrywających dwie osoby.
— Poczekaj, bo porwiesz.
Zerknęła w tamtą stronę. Zobaczyła dwie sylwetki mniej więcej tego samego wzrostu. Jedna była drobna, kobieca. Druga zaś zwalista i krępa. Zapewne przyszli tu z pobliskiej dyskoteki.
Nagle dał się słyszeć kobiecy jęk, a potem syknięte przez zęby:
— Nie śpiesz się.
Mężczyzny nie usłyszała. Może nic nie mówił. Może milczał i robił swoje.
Słyszała tylko oddech kobiety; powolny i miarowy. Wyobraziła sobie, że to ona stoi tam i oddaje się obcemu mężczyźnie. Że to jej biodra trzymają mocne dłonie. Że to w nią wchodzi mężczyzna. Wsunęła dłoń między uda i poczuła wilgoć. Uśmiechnęła się. Zsynchronizowała swój oddech z kobiecym jękiem i zamknęła oczy. Dłonią odchyliła materiał majtek i pogładziła gorące wejście do jej ciała. Nie usłyszała, kiedy kobieta zamilkła. Zajęta sobą nie zwróciła uwagi na głuche odgłosy pięści uderzającej w ciało. Gdy otworzyła oczy, było już po wszystkim. A ona, szczęśliwa i uśmiechnięta, przeszła po cichu obok zarośli ku przeciwległemu wyjściu z parku. Pomyślała, że mimo wszystko to był udany wieczór.
Mężczyzna skryty w zaroślach zauważył ją, gdy wyszła zza grubego pnia. Chyba go nie widziała. Nie krzyczała, nie uciekała, więc nie była niepożądanym świadkiem. Oparł się o drzewo i zapiął rozporek. Jeszcze nie myślał trzeźwo. Jeszcze targało nim ostatnie przeżycie, ale odrzucił myśl o pościgu. Nie był idiotą. Kobieta — ta, z którą tu przyszedł — leżała na trawie. Spojrzał ostatni raz za oddalającą się dziewczyną, po czym ukląkł obok leżącej. Przytknął dwa palce z boku szyi. Wyczuł tętno, a potem nachylił się do jej ust i sprawdził, czy oddycha. Oddychała. Przysiadł pod drzewem, postanawiając, że poczeka aż kobieta się ocknie. Wiedział z doświadczenia, że to długo nie potrwa; co najwyżej kilka minut. Wie, co potem zrobi. To nie jest jego pierwszy raz. Uda, że się zapomniał i przeprosi. Jeśli to nie wystarczy, zapłaci. Gdy to nie pomoże, zastraszy. Wiedziała, po co idzie z nim do parku o tej porze. Nie zdradzi go. A gdyby nawet, to go nie zna. Nie wie, gdzie go szukać. Zadbał o to przy pierwszym spotkaniu. Postarał się, aby poznała jego fałszywe nazwisko i imię. Potem odejdzie i nigdy nie wróci w to miejsce. Tak jest bezpieczniej.
Rozdział 1
Zrobiłam to! Spakowałam się dziś rano i ruszyłam szukać szczęścia. Siedzę teraz w kabinie wielkiej ciężarówki i podziwiam widoki przesuwającego się za oknem świata. Mój dobroczyńca, kierowca skupiony na swojej pracy, nie odzywa się. Siedzi dobry metr ode mnie i wpatruje się w obraz przed szybą tira.
Zaczepiłam go na stacji Orlen, tuż przy trasie wylotowej z Gdańska. Wybrałam go, nie kierując się żadnymi specjalnymi cechami, ot, zwykła kobieca intuicja. Troszkę się bronił, nie chciał mnie zabrać, ale zrobiłam minę dziewczynki proszącej o cukierka i uległ.
Później, już w kabinie ciężarówki, zamieniliśmy kilka zdań zabarwionych niezręcznością sytuacji, w jakiej się obydwoje znaleźliśmy. Skąd? Dokąd? I po co? Dało się wyczuć w naszej rozmowie chęć zachowania norm towarzyskich, jakie powinny zaistnieć między dwójką poznających się ludzi. Ale widziałam, że nie ma ochoty wdawać się w rozmowę z nieznajomą kobietą, więc nie naciskałam. Trochę byłam zaskoczona jego małomównością. Spodziewałam się odważnego, silnego mężczyzny, który pragnie towarzystwa i rozmowy po długich samotnych kilometrach, a tu trafia mi się milczek. Nosi obrączkę. Chyba jest z tych nielicznych kierowców, którzy jednak kochają swoje żony, są im wierni i omijają parkingi z tirówkami. Oczywiście o to nie pytam; nasza rozmowa powoli umiera.
Moja obecność w kabinie jest dla niego czymś nieznanym, niepożądanym, obcym i chyba wrogim. Czuję to. Swoją walizeczkę podróżną położyłam na środku podłogi. Sam wskazał mi to miejsce między dwoma fotelami szerokiej kabiny, w której panowała zdumiewająca czystość. Kabina jest sporych rozmiarów, dzięki czemu wygodnie się podróżuje i jest funkcjonalnie. W milczeniu rozglądam się po pomieszczeniu, w jakim przyjdzie mi spędzić kilka godzin. Mój szofer szybko przełącza stacje radiowe, szukając zapewne czegoś, co nie naruszy naszego milczenia, a ja przyglądam się zaskakującemu ładowi i porządkowi, jaki panuje wokół mnie. Najbardziej dziwi mnie brak kurzu.
W domach mężczyzn, u których byłam, zawsze był kurz. Nawet gdy starali się zadbać o ład, zapominali o dokładnym wytarciu kurzu. Tu jest mi trudno go znaleźć, zaległ tylko w cienkich szparach, do których sama miałabym problem dostać się ze ściereczką. Czarne, wyglądające na nowe dywaniki są świeże i dokładnie wytrzepane z pyłu ulicznego. Moje zainteresowanie skupia się na białym posłaniu łóżka, które jest tuż za naszymi fotelami. Jest czyste i starannie zaścielone.
— To chyba wygodne mieć łóżko w pracy? — pytam.
Moja niedyskrecja go peszy. Szybko odwracam wzrok. Chyba jest zażenowany tą sytuacją, bo się czerwieni. Daję mu spokój, zamykam oczy i uciekam od rzeczywistości. Mogę zasnąć i jestem pewna, że nic mi nie grozi ze strony mojego towarzysza podróży. Nie spojrzał nawet na moje piersi swobodnie poruszające się pod cienką, lecz nieprześwitującą bluzką na delikatnych ramiączkach. Jego wzrok błądził w różne strony i tylko kilka razy spojrzał mi w twarz, lekko się przy tym rumieniąc i uciekając gdzieś oczyma niby w jakimś konkretnym celu — to na licznik dystrybutora, to na inną ciężarówkę. Nie wiedziałam, że dorosły mężczyzna, chyba sporo po czterdziestce, może czerwienić się z powodu młodej, ciut nachalnej kobiety. Sen jednak nie nadchodzi, trzymając mój błogostan w zawieszeniu między świadomością a niebytem, kołysząc umysł w marzeniach sterowanych wyobraźnią. Ulatniam się więc z teraźniejszości w przyszłość, ku celowi mojej podróży.
Widzę przystojnego bruneta spotkanego gdzieś na trasie i naszą pierwszą rozmowę. Odtwarzam każdy możliwy przebieg tej krótkiej znajomości, uwzględniając tylko jedno zakończenie. Wyobrażam sobie miejsce, gdzie go poznam. Dyskoteka. Myślę o tym, jak go zwiodę, dając mu nadzieję na szybki numerek. Jak dam się prowadzić w ciemną uliczkę, pobliski park, gdzieś, gdzie będzie mógł ofiarować mi to, czego pragnę. Potem gdy jego dłonie zawędrują za daleko, zmienię zdanie. Powiem „nie”. Słabo, delikatnie, tylko tak, aby wzbudzić w sobie to pierwotne uczucie wstydu. On tego nie usłyszy. Dalej będzie szukał dostępu do mojego ciała, dysząc mi w twarz. Potem przyjdzie lęk, wstręt i bezsilność. Delektuję się szczegółami tworzonymi przez mój umysł. Są niewyraźne i pozbawione twarzy, ale bardzo odczuwalne cieleśnie. Czuję ciepło w moim wnętrzu, które powoli przesuwa się ku dołowi, ku mojemu podbrzuszu. Mały uskrzydlony diabełek wzbija się do lotu w moim brzuchu i drażni skrzydełkami moje wnętrze. Jeszcze nie teraz. Za szybko. Powtarzam to głośno w mojej głowie i staram się zapanować nad pożądaniem. Otwieram oczy i uciekam przed natarczywymi obrazami.
Przekręcam głowę i spoglądam na profil mojego szofera. Jest w nim coś, co uspokaja moje pragnienie, co powoduje, że ciepło ze mnie odpływa. Diabełek ulatuje gdzieś w moje wnętrze, ginąc w nim bez śladu. Kierowca jest dobrym człowiekiem kochającym swoją żonę i rodzinę. To nie jest typ faceta, jakiego szukam. Nie wiem tego na pewno, ale czuję, że nie dałby mi rozkoszy, jakiej pragnę. Jest zbyt dobry, zbyt delikatny. Teraz wiem, dlaczego zdecydowałam się właśnie na niego, tam na stacji. Moja intuicja wybrała bezpieczny transport dla mnie i dla niego. Nie on ma być moim brunetem, nieznanym i nigdy później niespotkanym. Tym, który da mi pierwszą rozkosz lub cierpienie. Nie wiem tego jeszcze. Nie jestem pewna wyniku tej podróży. Obecnie istnieje tylko pragnienie ukryte w mojej głowie i trawiące moją kobiecość wspomnienie rozkoszy sprzed kilku lat. Chcę przeżyć ją ponownie, bez względu na konsekwencje. Przez lata rozmyślałam nad tym, co wydarzyło się tej niezapomnianej nocy w cichym rodzinnym domu. Strach, bezsilność, obrzydzenie i na koniec niewypowiedziana rozkosz. Ta rozkosz, która nigdy się później nie powtórzyła, nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Chcę tego jeszcze raz! Chcę tej rozkoszy całym ciałem i całym umysłem!
Mimo świadomości zła, jakie niesie moja żądza, pragnę znów poczuć strach, wstyd i obrzydzenie. W tej kolejności. Wszelkie próby zaspokojenia w udawanym świecie nie dają mi ulgi. Muszę odtworzyć ten obraz z wszelkimi szczegółami. Ciemność, lęk, bezsilność, wstyd i upokorzenie. Potem odwaga, złość i pragnienie. Gdy mi się to uda, otrzymam dar niewypowiedzianej rozkoszy. Lub zawód w pogoni za czymś, co już nie istnieje lub było tylko snem małej dziewczynki. Odwracam głowę w stronę bocznego okna i przyglądam się umykającemu krajobrazowi.
Trwam w jakimś dziwnym spokoju. Zważając na to, co zamierzam zrobić w najbliższej przyszłości, może nawet dziś, nie denerwuję się. Dziwi mnie to, aczkolwiek nie martwi. Czy moja podświadomość zna przyszłość? Czy wie coś, czego ja się nie domyślam? Zna zakończenie tej przygody? Jeśli tak jest w istocie, to nie muszę się obawiać o mój los. Może wie, że zdezerteruję w ostatniej chwili i ucieknę, nie uzyskawszy nic prócz wstydu? To jedno z rozważanych przeze mnie możliwych zakończeń. Bezpiecznych zakończeń. Może zna uczucie spełnienia, jakie czeka na mnie na końcu tej drogi? Rozkoszna perspektywa.
Lekkie drżenie w kieszeni spodni oznajmia mi, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Nie mam na to ochoty, nie dziś, nie jutro, nie w tym tygodniu. Nie chcę też wiedzieć, kto się mną zainteresował i zapragnął usłyszeć mój głos w słuchawce telefonu. Chcę być sama z moimi myślami i pragnieniem. Nie chcę usłyszeć czegoś, co zmąci mi myśli i wpłynie na moją decyzję. Oczywiście nikt nie zna celu mojego wyjazdu. Prawdziwego celu wyjazdu. Oficjalnie wyjechałam na kilkudniowe szkolenie do Warszawy. To naiwne kłamstwo przechodzi u wszystkich mogących mieć wątpliwości, gdzie też podziała się ich ukochana córka i koleżanka. Nigdy nie nauczyłam się kłamać, ale wyszkoliłam się w eufemizmach i z nich często korzystam, unikając oczywistej prawdy. Tym razem musiałam po prostu zełgać. Uprzedziłam kilkoro osób, zwłaszcza moją matkę, że nie zawsze zdołam odebrać telefon, bo będę przecież na zajęciach mających dokształcić moje zdolności kulinarne, i żeby lepiej pisali SMS-ki, na które odpowiem w wolnych chwilach. W pracy to już inna sprawa. Szef jest pod moim urokiem i zawsze bez problemu udaje mi się wyłudzić od niego trochę wolnego. Roztoczyłam przed nim zawiły problem, jaki przytrafił mi się w życiu, używając słów, które tylko mącą mu jasność umysłu i nie dają jednolitego obrazu. Machnął więc na koniec ręką i zgodził się, mimo że sezon kulinarny zaczął się rozkręcać. W nagrodę otrzymał możliwość zerknięcia w mój dekolt, gdzie bezwstydnie tańczyły moje nieskrępowane piersi. Czułam jego wzrok wędrujący szybko po moim ciele, gdy wstawałam z krzesełka przed jego biurkiem, nachylając się bezczelnie do przodu, niby mając problem z odstawieniem krzesła do tyłu. Zasłużył na to. Ja też. Może dostałby więcej, przemknęła mi taka myśl przy innej okazji, ale nigdy nie posuwa się dalej niż dyskretne spojrzenia na moje piersi. Gdy nie patrzę, wpatruje się w mój biust. Tylko on jest dla niego magnesem. Nigdy nie interesował się niczym innym. Czasami myślę, że jest po prostu sprytny i specjalnie pokazuje mi, co go we mnie najbardziej interesuje, mając w tym jakiś cel. Wie, że nie noszę stanika. Wie to od początku naszej znajomości.
Nie mógł oderwać ode mnie wzroku w czasie rozmowy o pracę. Cienki materiał sukienki doskonale uwydatniał moje sutki. Podobało mi się to. Jego wzrok muskający moje piersi przywołał dawne uczucie dotyku męskiej dłoni na ledwie wypukłym cycku kilkunastoletniej dziewczyny. Tamto uczucie wstydu dziś miesza się ze wspomnieniem rozkoszy, jaką otrzymałam w nagrodę za dotyk na moich dziewiczych, zbyt młodych piersiach.
Mój przyszły pracodawca patrzył właśnie w ten znajomy sposób, jakiego doświadczyłam pierwszy raz, poznając nowego kolegę taty, dawno temu. On również taksował moją ledwie zaokrąglającą się figurę kobiety zbyt młodej na to spojrzenie. Ja jednak, zagłuszając wstyd, cieszyłam się z jego dyskretnych spojrzeń wędrujących po moich odsłoniętych nagościach i zakrytych intymnościach. Czułam się dojrzałą kobietą, mimo że jeszcze nią nie byłam. Tamten mężczyzna odszedł po naszej wspólnej nocy, zostawiając rozdygotane ciało młodej dziewczyny zwiniętej w kłębek, która ledwie poznała nieznaną ekstazę tkwiącą w jej ciele. Jak duch uleciał w czerń nocy, zostawiając ślad na śnieżnej pościeli mojego łóżka. Ślad, który schowałam przed matką i przed samą sobą ze wstydu i lęku. Mój pierwszy kochanek nigdy już nie powrócił, zapewne z obawy przed konsekwencją czynu, jakiego się dopuścił. A ja milczałam. I nigdy o niego nie pytałam.
Kabina wielkiej ciężarówki zabujała się niebezpiecznie kilka razy w lewo i prawo, gdy mój szofer zjeżdżał z asfaltowej drogi na piaszczysty plac, na którym czekało już kilkanaście ciężarówek. Dołączyliśmy do nich, wykonując kilka manewrów i wzniecając przy okazji ogromną chmurę żółto-szarego pyłu.
Syk uchodzącego powietrza gdzieś za nami i gwałtownie urwany, stłumiony bulgot potężnego silnika oznajmiły mi koniec jazdy. Nie wiem, co teraz. Niepokój związany z niepewnością lekko uciska mi żołądek. Co teraz? Czekam, aż coś powie. Coś zrobi.
— Muszę tutaj spauzować. — Jego pewność w tym krótkim zdaniu budzi moje zdziwienie. Gdzie jego nieśmiałość i drżenie w głosie? I co oznacza: „Muszę tutaj spauzować”?
Nie wytrzymuję.
— Czy to znaczy, że każesz mi odejść?
Jestem naprawdę zaniepokojona sytuacją. Słowa, jakie wypowiedziałam, mają wywołać w nim uczucie wstydu. I faktycznie, czerwieni się jak młodzieniec. Jestem okrutna, wiem o tym, ale nie mogę się cofnąć. Jest mi potrzebny. Tylko na czas przejazdu. Jeden kierowca, jeden świadek. Nic więcej.
— Ależ nie! Nie wyrzucam cię i nie chcę się ciebie pozbyć. Muszę po prostu odpocząć regularne czterdzieści pięć minut.
Regularne co? Spauzować? Czy on to wymyśla, aby jednak się mnie pozbyć? Widzi zdziwienie na mojej twarzy, a ja staram się nadać jej wyraz błagalnej miny, mówiącej „nie zostawiaj mnie”.
— Taki przepis — szybko tłumaczy. — Muszę odpocząć czterdzieści pięć minut po czterech i pół godzinach jazdy. Taki jest przepis.
Jak znawca prawa przedstawia mi konieczność zatrzymania się gdzieś w Polsce, pośrodku lasu. Gdzie jestem? Dociera do mnie, że nie wiem, gdzie się znajduję.
— I co będziemy tutaj robić przez te czterdzieści pięć minut?
Nie jestem miła, karcę się za to w myślach. Cholera, przecież facet wiezie mnie tam, gdzie chcę, za darmo, a ja marudzę, gdy chce odpocząć. Suka ze mnie! Lecz nic nie dodaję i rozglądam się za toaletą. Na pewno jest w tym obleśnym barze, który stoi tuż przy ścianie lasu.
Drewniana chata z wysokim poddaszem, obszerny ganek i mały ogródek ze stolikami przed nim. Napis na drewnianej desce umieszczonej tuż nad wejściem brzmi „Karczma u Tomka”. Zobaczmy więc, co Tomek może mi zaoferować. Mój szofer kręci się na swoim fotelu, sięga gdzieś, wyciąga portfel, coś naciska, coś przełącza, zachowuje się jak pilot po zatrzymaniu samolotu. Przyglądam się mu z zainteresowaniem i czekam na jego decyzję. Co powie?
Jego krzątanina trwa już zbyt długo, chyba nie wie, co ze mną zrobić. No dobrze, pomogę.
— Idziemy na kawę? Ja stawiam.
Moja propozycja wywołuje w nim jeszcze większą panikę, znowu oblewa się rumieńcem. Dlaczego tak na mnie reaguje? Nie wierzę, że jest aż taki wstydliwy. Ma obrączkę na prawidłowym palcu. Jest więc żonaty. Ma prawdopodobnie dzieci. Jakoś zaciągnął swoją wybrankę przed ołtarz. Lub ona to zrobiła. W każdym razie ma kontakt z kobietą. Albo tylko się w ten sposób maskuje. Może to jego sposób na ukrycie się w świecie związków małżeńskich? Może jest pedałem? Przez sekundę zastanawiam się nad taką możliwością, ale dochodzę do wniosku, że to nie może być prawda. Nie wygląda mi na pedała, choć nigdy nie umiałam rozpoznać ich w swoim otoczeniu. Coś mi podpowiada, że jest po prostu nieśmiały. I tyle.
— No dobrze. Ale ja muszę coś zjeść. — Jego niepewność i lekko drżący głos powraca. — Nie żebym chciał, abyś postawiła mi obiad! — szybko dodaje i ponownie się rumieni. — Zawsze zatrzymuję się w tym miejscu. To taka moja tradycja — mówi, po czym się uśmiecha, czując zapewne, że wybrnął z niezręcznej sytuacji.
Wybrnął. A ja mam ochotę zjeść z nim obiad i za niego zapłacić. Lęk odzywa się we mnie, gdy dociera do mnie sens jego słów. Zawsze się tu zatrzymuje, więc na pewno dobrze go znają. Nie mogę się pokazać z nim w tym przybytku. Nie po to zrezygnowałam z pociągu, autokaru, aby teraz dać się zapamiętać kilku osobom z personelu, który na pewno zwróci uwagę na nową towarzyszkę starego bywalca. Za duże ryzyko.
— OK. Muszę tylko do toalety. Proszę spokojnie zjeść posiłek, ja poczekam tam na tych ławeczkach — palcem wskazuję ławki z grubych bali tuż przy lesie.
Widać, że odpowiada mu taki obrót sprawy. Jego twarz odzyskuje naturalne barwy i z ulgą prawie słyszalną w jego oddechu otwiera drzwi. Ja też otwieram i… nie wiem, jak wyjść, a raczej zejść na ziemię. Chwytam się poręczy po obu stronach i próbuję postawić stopę na pionowych stopniach ciężarówki. Udaje mi się odnaleźć pierwszy z nich, gdzieś schowany pod podłogą, i decyduję się zeskoczyć. Cholera! Jest naprawdę wysoko i uginam lekko kolana, aby zamortyzować skok. Mój szofer jest już przy mnie i kręci głową z kwaśną miną. Zapomniałam walizeczki! Odwracam się, aby po nią sięgnąć, lecz jest poza moim zasięgiem.
— Proszę zostawić, nic jej się tutaj nie stanie — mówi uspokajająco, a ja w końcu rezygnuję z podskoków. Szybko jeszcze zastanawiam się, czy to bezpieczne. Mam tam tylko ciuchy, kilka bluzek i bieliznę na zmianę. Szczotkę do włosów i… Peruka! Nożyczki! Lęk się jednak odzywa, czerwony alarm! Gdy ktoś je znajdzie, mój plan będzie zagrożony! Jakie są szanse, aby mój szofer odkrył zawartość walizki? Analizuję szybko możliwe ewentualności i dochodzę do wniosku, że mogę ją zostawić. Będę obserwować kierowcę i jego wielki samochód.
Mężczyzna zamknął drzwi z mojej strony i razem udajemy się do chatki Tomka. W drzwiach zatrzymuje mnie zapach starości zmieszany z kuchennym wyziewem smażonych potraw. O boziu! Jestem przerażona samą myślą o wnętrzu skrytym za przedsionkiem. Czy naprawdę muszę siku? Może wytrzymam? Naprawdę się waham, a moja wyobraźnia straszy mnie obrazami wnętrza toalety. Wchodzimy. Mój szofer przechodzi przez ciemny, chłodny przedsionek i trafia do sali. Ja zatrzymuję się przed wejściem i rozglądam za toaletą. Jest po prawej stronie.
— Będę czekała na zewnątrz.
Chyba mnie nie usłyszał. Nawet nie zwolnił, nie odwrócił głowy, nie odpowiedział. Miałam już dodać, że nie jestem głodna, ale rezygnowałam i szybko uciekłam za drewniane drzwi toalety. Jestem sama. Nie jest tak paskudnie, jak podpowiadała mi wyobraźnia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka jest OK. Zlew, lustro i niby-marmurowy blat szafki obok. Podchodzę do lustra i spoglądam na swoje odbicie. Coś się we mnie zmieniło. Jestem starsza? Zmęczona? Coś w mojej twarzy mnie zastanawia. Jest inna niż twarz dziewczyny, jaka patrzyła w lustro dziś rano przed wyjściem z domu. Spoglądam w swój umysł i rozumiem, skąd zmiana w moich oczach, twarzy. Jestem teraz tą, która ruszyła na łowy. Będę polować i zdobywać trofea. Podoba mi się ta myśl, kąciki moich ust unoszą się lekko w szyderczym uśmiechu. Szykujcie się, panowie! Idę po was!
W bojowym nastroju otwieram kolejne drzwi. Chusteczka higieniczna, deska sedesu, spodnie w dół, spodnie w górę i syk spłukiwanej wody. Wychodzę na zewnątrz toalety, potem baru i idę w stronę drewnianych ławek przy ścianie lasu. Sadowię swoje cztery litery na rozgrzanym od słońca siedzisku i opieram się wygodnie plecami. Zamykam oczy i chłonę zapach oraz dźwięk lasu. Jest cudownie. Rozluźniam się i odpływam myślami w mój raj. Cichy, spokojny i tylko mój. Nie ma w nim nikogo oprócz kilku sarenek stojących na zielonym wzniesieniu, ptaków śpiewających wśród konarów drzew i wszystkich tych bajkowych stworzeń leśnych, jakie można uznać za łagodne i płochliwe. Jestem szczęśliwa w swoim świecie, gdzie wszystko jest dla mnie. Jestem w nim małą niewinną dziewczynką. Taką, jaką byłam w dzieciństwie. Spaceruję w nim po zielonym dywanie mchu, a króliczki i wiewiórki biegają wokół mnie, ocierając się swym delikatnym futerkiem o moje gołe kostki i stopy. Jest cudownie. Tak spokojnie i sielsko. W wyobraźni wchodzę głęboko w ten raj, chcąc siłą umysłu zespolić się z nim i nigdy już nie powrócić do świata realnego. Nauczyłam się izolować go od rzeczywistości i trwać w nim tak długo, jak mam na to ochotę, lecz zawsze muszę wrócić. Nie chcę tego. Chcę pozostać w nim na zawsze.
Jednak otwieram oczy i wyskakuję ze swojego raju w świat szarego piachu. Mój rydwan stoi tam, gdzie stał, a jego kierowca jest chyba jeszcze w gościnie u Tomka. Wyciągam z kieszeni smartfon. Cholerne przyzwyczajenia. Przypominam sobie nieodebrane połączenie i sprawdzam kto to. To mama. Cholera. Naciskam na ekranie ikonkę „Połącz” i przykładam ciepłe szkło do policzka. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Jest nadzieja, że nie odbierze i uniknę niechcianej rozmowy. Nie, żebym nie kochała swojej matki czy nie lubiła z nią rozmawiać. To nie to. Po prostu kłóci się to z sytuacją, w jaką się pakuję. Coś we mnie każe mi izolować się od znajomych i bliskich. Ostatni, czwarty dzwonek i…
— Halo, Justi! Gdzie jesteś? Dlaczego nie odbierasz moich telefonów!?
Nie znoszę, gdy ktoś zwraca się do mnie Justi! Nawet, a właściwie zwłaszcza, gdy robi to moja matka. Mogła przemyśleć to, gdy wybierała mi imię. Mam na imię Justyna! Krzyczę w umyśle, a do słuchawki cicho i ze słodyczą odpowiadam.
— Oj, mamo, wszystko jest w porządku.
Specjalnie zamieniam ostatnie słowo z „OK” na „w porządku”, wiedząc, że nie znosi skrótów, szczególnie obcojęzycznych. Nie chcę jej rozdrażniać, nie dziś. Nie zasługuję na to ja ani moja matka. Zwłaszcza moja matka.
— Dlaczego się nie odzywasz cały dzień!?
Wiem, że to dopiero początek pretensji i że muszę pokornie przetrwać kolejne pytania, odpowiadając na nie spokojnie, aż moja matka zaspokoi nadopiekuńczą potrzebę.
— Mamo, jestem w podróży i nie zawsze mogę rozmawiać. Mam teraz chwilkę przerwy i oddzwaniam.
Czekam na kolejny strzał.
— Zdecydowałaś się jednak na autokar? — W jej głosie czuć zawód. — A prosiłam cię, abyś pojechała pociągiem. Pociąg jest bezpieczniejszy. Ile razy o tym rozmawiałyśmy? Tak, wiem, ojciec uważa inaczej, ale znasz ojca i jego fascynacje motoryzacją. Pociągi są bezpieczniejsze! Pamiętasz polski autokar we Włoszech, ten, który spadł w przepaść? Wszyscy wówczas zginęli z winy niedoświadczonego kierowcy! W pociągu byłoby to nie do pomyślenia! — Znowu ten nieszczęsny autokar. Skąd wie, że nie jadę pociągiem?
— Mamo, wybrałam transport kołowy. Jest wygodniejszy i szybszy od pociągu. W dodatku zawiezie mnie prawie pod hotel.
— Zaniedbujesz swoje bezpieczeństwo. Mogłaś wziąć taksówkę z dworca i podjechać do hotelu. Wydałabyś trochę pieniędzy, ale podróż byłaby bezpieczniejsza. I ja byłabym o ciebie spokojniejsza.
Zrobiła to. Wzbudziła mnie w poczucie winy. Może mi się należy? W końcu nie mówię jej prawdy.
— Czy autokar jest chociaż nowy? A kierowca? Nie jest jakimś młokosem z manią wyprzedzania?
Spoglądam na wielką ciężarówkę, którą tutaj przyjechałam. Wygląda na zadbaną i prawie nową. W środku jest czysto i wszystko wskazuje na to, że nie ma więcej niż kilka lat. Tak sądzę.
— Mamo, mój transport jest solidny i bezpieczny. Kierowca to starszy facet. Ani razu nie wyprzedzał — to akurat szczera prawda. — Wszyscy, bez wyjątku, mogliby to potwierdzić. Nie musisz się martwić. — Wiem już, jakie będzie następne pytanie, więc szybko dodaję: — Nie przekracza też dozwolonej prędkości.
— Skąd wiesz? Siedzisz przy nim!? To nie jest bezpieczne miejsce. Proszę cię, abyś przesiadła się gdzieś dalej, do tyłu. Obiecaj mi, że to zrobisz!
Jak mam z tego wybrnąć? Poprosić mojego kierowcę o wstęp do jego łóżka za fotelami? Mimo kłopotliwej rozmowy uśmiecham się delikatnie. O! Jest jeszcze przyczepa.
— Obiecuję ci mamo, że zapytam kierowcę, czy są z tyłu wolne miejsca.
— Tylko nie zwódź mnie, proszę. Pamiętaj, że cię znam!
— Oj, mamo. Proszę cię. Potrafię zadbać o siebie i o swoje bezpieczeństwo. Nie jestem sama. Nic mi nie będzie. Obiecuję.
Mam nadzieję, że uspokoiłam już swoją matkę, ale na wszelki wypadek próbuję zmienić temat.
— Co u taty, jak się ma nasz opiekun i dobroczyńca na emeryturze?
Staram się wprowadzić do naszej rozmowy troszeczkę humoru. Chyba mi się udaje. Mama wyraźnie zmienia ton z zatroskanego na bardziej swobodny.
— Ogląda Ferdka. Siedzi przed telewizorem i burczy na mnie, że nie podzielam jego fascynacji tym wyrafinowanym dziełem polskiej telewizji. Znasz ojca. Wiesz, jak uwielbia oglądać film w czyimś towarzystwie. Ja swoje przecierpiałam, będąc panną, gdy dziewiąty raz z kolei oglądałam w kinie Ślicznotkę z Memphis. — Słychać westchnienie w głosie matki i chyba tęsknotę za tamtym czasem.
— Wiem, mamo, opowiadałaś mi o tym kilka razy, ale sama mówiłaś, że chciałaś być blisko ojca, nawet za cenę wynudzenia się w kinie. Kochałaś go.
— Nadal go kocham, córko. Nadal.
— Ups. Powiedziałam „kochałaś”? Wstyd mi.
— Właśnie za to, że jest zawsze z nami i trzyma nas blisko siebie.
— Kocham was oboje za to, mamo. Uwielbiałam te nasze wieczorne seanse filmowe w łóżku, nawet jak tata zasypiał w połowie, a ja uciekałam z waszego łóżka do siebie. — Zaraz się rozkleję i łzy popłyną mi po policzku. Nie mogę dalej ciągnąć tej rozmowy. — Mamo. Muszę kończyć. Chyba zaraz ruszamy dalej. — Czuję jak mój głos lekko drży. Mam nadzieję, że nie zwróci na to uwagi. — Pozdrów ode mnie tatę! Kocham was! Pa! — dodaję i odsuwam od ucha spocony ekran smartfona, zanim matka skończy tradycyjną formułkę pożegnalną.
Jest mi smutno i czuję się samotna. To był zły pomysł. Szybko wyłączam w smartfonie wibracje. Może to za mało? Może wyłączyć go całkowicie?
Rozdział 2
Mój szofer pojawia się nagle na ganku restauracji. Stoi tam bez ruchu, obserwując otoczenie. Chyba mnie szuka. Unoszę rękę jak uczennica, chcąc zwrócić jego uwagę. Zauważa mnie, ale nie robi żadnego gestu, tylko rusza w stronę ciężarówki. Dziwny z niego człowiek. Wstaję i pośpiesznie pokonuję piaszczysty plac dzielący las od zaparkowanego auta. Kierowca uchylił lekko drzwi pasażera, jakby zapraszając mnie do środka, a sam bez słowa schował się z drugiej strony pojazdu. Już bez trudu wdrapuję się po schodkach i siadam w fotelu. Mój wzrok pada na walizeczkę. Jest nienaruszona. Rozpinam zamek i unoszę gruby materiał broniący dostępu do moich rzeczy. Nic się nie zmieniło, ale na wszelki wypadek wpycham dłoń między zawartość a ściankę walizki. Są! Długie, metalowe nożyczki. Podarunek od mojej mamy, gdy pracowała jako fryzjerka. Ich kształt, smukły i delikatny, bardziej przypomina sztylet niż zabawkę dla dziewczynki. Wybłagałam je, gdy moją pasją były wycinanki. A potem, za sprawą jednego mężczyzny i jednej nocy, stały się moim nieodłącznym towarzyszem fantazji. Drzwi kierowcy otwierają się tak nagle, że lekko podskakuję z zaskoczenia. Zostawiam nożyczki tam, gdzie były, i zasuwam zamek walizki. Mój szofer sadowi się w fotelu i bez słowa, tak jakby mnie tu nie było, rozpoczyna procedurę startu promu kosmicznego. Naciska kilka przycisków, a wzrokiem sprawdza odczyty na włączanych urządzeniach. To chyba nie jest prosta rzecz prowadzić taką wielką maszynę. Bulgot pod kabiną oznajmia, że motor już pracuje i zaraz ruszymy w dalszą drogę. Jego dłoń przesuwa małą dźwignię obok fotela kierowcy, wyzwalając syk powietrza gdzieś za nami. Kabina lekko podskakuje i nasz pojazd wysuwa się z szeregu innych ciężarówek na plac, a potem na czarny asfalt biegnący gdzieś tam w głąb kraju.
No właśnie. Gdzie ja jestem? I ile czasu zajmie nam podróż do Częstochowy, celu mojej podróży? To tam mam zamiar spotkać swoje przeznaczenie. W jednych z wielu nocnych klubów w ciasnym mieście ze starymi uliczkami i kamienicami. Sprawdziłam dokładnie plan miasta i rozmieszczenie dyskotek. Wybrałam nawet swoją ulubioną — Wrzos. Otwarta od dwudziestej do piątej rano. Oddalona o niecałe sto metrów od starego opuszczonego cmentarza żydowskiego. Jest numerem jeden na mojej liście. Albatros to raczej chyba klub studencki. Blisko akademików, ale też parku miejskiego. Jest jeszcze Alcatraz, niedaleko ruin po koszarach sowieckich. Wega przylegająca do lasu na obrzeżach miasta. Nie wiem jeszcze, na który lokal się zdecyduję. Rozstrzygnę to, gdy przyjrzę się dokładnie tym miejscom. Stawiam na cmentarz. Jest w nim lęk.
— Wiadomo może, o której będziemy w Częstochowie?
Przerwana cisza wyrywa kierowcę z zamyślenia. Chyba był gdzieś poza kabiną. Może też ma swój wymyślony raj? Ta myśl mnie rozbawiła, ale tylko na chwilę, gdy zdaję sobie sprawę, że on pasuje do krainy z króliczkami i miśkami.
— Myślę, że za jakieś trzy godziny.
Dłonią szybko dotyka gałki radia. Odzywa się głos spikera zapowiadającego pogodę. Radio. To jego ratunek przed niechcianą dyskusją. Dlaczego tak bardzo boi się rozmowy ze mną? Może nie chodzi wcale o mnie? Może ma taki stosunek do wszystkich? Teraz dociera do mnie, że nie ma włączonego CB-radia. Z filmów pamiętam, że każdy kierowca ma takie radio i często komunikuje się z innymi użytkownikami dróg. Nie odebrał też żadnego telefonu od szefa, kolegi czy żony. Chyba ma żonę? Zaczynam w to wątpić.
— Muszę też po drodze zatankować — dodaje.
Zastanawiam się, czy nie zadać mu kilku niedyskretnych pytań. Jest w nim coś nienaturalnego. Coś innego. Przez kilka minut układam w głowie zdania mogące rozwinąć rozmowę w sposób, jaki byłby w stanie zaakceptować. Na pewno jakoś komunikuje się z otoczeniem. Ryzyko, że popsuję jego spokój swoją natarczywością, jest zbyt wielkie w stosunku do uzyskanych korzyści, więc postanawiam odpuścić sobie i zadać tylko jedno pytanie.
— A gdzie teraz jesteśmy?
— Niedaleko Płońska.
I tyle. „Niedaleko Płońska”. Gdzie to jest? Ta informacja i tak nie mówi mi, gdzie się aktualnie znajdujemy. Przed Warszawą czy za Warszawą? Moja ciekawość nie została zaspokojona, ale nie chcę wyjść na idiotkę, gdyby okazało się, że Płońsk to wielkie wojewódzkie miasto. Nie jestem dobra z geografii. Uznaję, że wystarczy mi informacja o czasie przybycia do Częstochowy.
Podróż tak interesująca na samym początku staje się monotonna i nieciekawa. Uleciała gdzieś moja fascynacja wielką ciężarówką; pozostało tylko wyczekiwanie końca przejażdżki.
Może gdyby szoferem był zabawny rozmówca, byłoby ciekawiej i szybciej mijałby czas? A tak… tylko czarny asfalt, lasy, pola i cisza lekko zmącona szumem pracy silnika i grającym radiem. Nuda. Przestaję interesować się tym, co dzieje się wokół mnie. Nie zawracam sobie głowy nawet wówczas, gdy zbaczamy z trasy, aby zatankować. Nawet nie wysiadam z kabiny. Czekam cierpliwie, aż ruszymy w dalszą drogę. Mój kierowca kręci się gdzieś, to z jednej strony tira, to z drugiej. W końcu idzie w kierunku kasy. Szybko poszło. Zajęło mu to naprawdę chwilę, ale jakoś długo nie wychodzi ze stacji… Próbuję wypatrzeć go przez okna zaklejone reklamami i zastawione towarem. Nie widzę go do czasu, gdy pojawia się w automatycznych drzwiach. Idzie szybkim krokiem, trzymając w dłoniach hot dogi i butelkę coli. Znowu będzie jadł? Dziwak z niego.
Gdy wchodzi do kabiny z całym tym zaopatrzeniem, nie wytrzymuję i pytam go wprost:
— Czy…
— Proszę. Nie jadłaś nic od południa. Na pewno jesteś głodna.
Co jest grane? Nie mogę przez chwilę zrozumieć, co do mnie mówi. Odbieram od niego dwa hot dogi i małą, półlitrową colę. Zanim kończę zdanie, mój szofer włącza silnik i rusza spod dystrybutorów stacji.
— Dlaczego?
Tylko tyle jestem w stanie wykrztusić. Naprawdę mnie zaskoczył. W końcu przytomnieję i dodaję słowa podziękowania. Uśmiecha się tylko. Nic więcej.
Nie protestuję. Jestem głodna i te dwa hot dogi uratują mój żołądek przed zapadnięciem się w nicość. To miłe, co dla mnie zrobił, i jestem mu wdzięczna za jego troskę. Obiecuję sobie zostawić mu dychę za posiłek, gdy będę opuszczała jego ciężarówkę. Teraz o tym nie wspominam, pewnie i tak odrzuci moje zadośćuczynienie. Porzucę zwinięty banknot gdzieś na podszybiu. Na pewno go znajdzie przy kolejnym starannym sprzątaniu wnętrza.
Zjedzony posiłek i wypita do końca cola robią swoje. Rozluźnione ciało uspokaja się i układa wygodnie na fotelu. Powieki same opadają; zapadam w sen. Ostatnia myśl: za szybko to się dzieje. Ogarnia mnie mrok. Nicość i czerń wokół mnie jest błoga i spokojna. W jej kokonie, ciepłym i suchym, czuję się szczęśliwa i bezpieczna. Trwa to długo, ale nie wieczność. Coś złego skrada się ku mnie. Nie widzę tego. Towarzyszy mi tylko poczucie rosnącego lęku. Pojawia się strach! Czerń, która mnie otacza, nie pozwala na unik przed dotarciem do mnie tego czegoś. Czyjaś chłodna dłoń na mojej skórze wyrzuca mnie z gęstej ciemności snu. Unoszę powoli ociężałe powieki, chcąc zlokalizować napastnika, ale wzrok mam nieostry. Widzę tylko poruszający się zarys czyjejś głowy nade mną i półmrok o czerwonym zabarwieniu. Ktoś ty? Co ze mną robisz?
Chcę zaprotestować, ale nie mam siły wypowiedzieć słów sprzeciwu. Powoli odkrywam z przerażeniem, że jestem naga. Czyjeś dłonie przesuwają się po moim nagim torsie, ocierając się o nagość moich piersi. To wstrętne! Zostaw mnie!
Czuję. Nie widzę tego przez zamglony wzrok, ale czuję, jak jego dłoń przesuwa się po moim brzuchu, docierając do majtek. Zsuwa się po materiale, lekko naciskając w miejscu, gdzie kończy się wzgórek łonowy i dociera do wnętrza moich ud. Czuję wstręt do tego, co robią jego dłonie. Ogarniają mnie strach przed tym, co mogą mi uczynić, i obrzydzenie przed obcym dotykiem. Proszę! Nie rób tego!
Zamglona sylwetka zbliża się do mnie. Czuję wilgotny dotyk na mojej szyi. Nie mogę nic zrobić. Jestem bezsilna! Dlaczego nie mogę zaprotestować? Co się ze mną dzieje? Czy to sen?
Nagromadzone we mnie uczucia przywołują coś znajomego. Coś, czego już doświadczyłam. Mały diabełek rozpościera we mnie swoje skrzydła i pociera nimi moje wnętrze. Okręca się powoli wokół własnej osi, wzniecając ogień w moim podbrzuszu.
Rozkosz rozpala moją kobiecość i wypełnia swoim ciepłem wszystkie mięśnie. Serce zaczyna walić mi coraz szybciej i mocnej. Odzyskuję wzrok. Nagi tors mojego szofera lekko ociera się o moje sterczące sutki, a jego lewa dłoń gładzi moją cipkę przez majtki. Nie patrzy mi w twarz. Jego pochylona głowa błądzi wzrokiem po nagiej skórze moich piersi, brzucha i ud. Oddycha w nierównym rytmie przerywanym napiętymi, drżącymi z podniecenia mięśniami. Rozglądam się, nie ruszając głową. Jestem nadal w ciężarówce. Oparcie mojego fotela jest mocno opuszczone, więc prawie leżę. Bluzka opadła mi z ramion, dżinsy mam zsunięte do kostek. Broni mnie tylko biały materiał majtek z koronkami na obrzeżach. Wnętrze kabiny wypełnia czerwone światło z dwóch lampek wbudowanych w sufit. Szyby są szczelnie zasłonięte czarnym materiałem, tylko przez szpary wkrada się jasność dnia.
Nie czekał do zmierzchu. I dociera do mnie w końcu, że nie zasnęłam zwyczajnie. Hot dogi? Czy cola? Stawiam na colę. Miała trochę inny smak. Wówczas o tym nie myślałam, ale teraz tak. I nie słychać było urywanej banderoli, gdy ją otwierałam! Naiwna jestem! Dałam się upolować jak małolata! To nic. Ja też mogę stać się myśliwym.
Spoglądam w dół i jestem zaskoczona. Jest w spodniach! Nie rozumiem. Nie powinien ich zdjąć? Może za szybko się obudziłam? Może nie zdążył się jeszcze rozkręcić? A moje podniecenie rośnie i rośnie, zmieszane z lękiem, wstydem i wstrętem przed tym, czego pragnie ode mnie szofer.
Powoli osuwam lewą rękę w dół, sięgając w kierunku walizki. Odnajduję suwak i go przesuwam. Dłoń wślizguję do wnętrza i dotykam podłużnego kształtu z chromowanego metalu. Kochanek zajęty błądzeniem po moim ciele nie zwraca uwagi na to, co robię. A ja układam nożyczki na podłodze, blisko fotela i czekam.
Spójrz mi w oczy! Chcę widzieć w nich rozkosz! A potem przelać ją we mnie! Czekam na jego spojrzenie w moje oczy. Na próżno. Męska dłoń chwyta mnie za nadgarstek prawej ręki i zabiera mnie w drogę po jego ciele. Delikatnie. Tylko ocierając grzbietem palców po jego spoconym torsie, docieram z nim do swojej cipki, nadal skrytej pod materiałem. Tam uwalnia moją dłoń. Silne uczucie oczekiwania na coś wielkiego zalewa moje ciało i mój umysł. To pierwotne uczucie powraca z całą siłą z zakamarków wspomnień tamtej jedynej nocy. Jest idealnie! Tylko spójrz mi w oczy! Proszę!
Delikatnie przebieram palcami po materiale moich majteczek i czuję wilgoć. Lubię to. Zamykam oczy jak przy zabawach nocnych i oddaję się sobie. Nie patrzę na mojego kochanka. Nie oczekuję teraz jego spojrzenia. Skupiam się na swoim ciele. Na narastającym pragnieniu. Nie reaguję, gdy jego dłoń unosi moje kolano i uwalnia moje kostki z materiału spodni. Nie otwieram oczu, słysząc, jak rozpina spodnie. Nie uciekam udami, gdy materiał jego spodni ociera skórę, osuwając się w dół. Przytomnieję jednak, gdy jego dłoń odrywa mnie od zabawy ze sobą i zaciska moją rękę na jego rozpalonym wielkim kutasie. Szybko otwieram oczy na to niespodziewane doznanie i spoglądam w dół. Jest ogromny! Nie wiedziałam, że może być taki wielki. Na filmach były duże, ale to nie film! W rzeczywistości jest duży i… straszny! Mój pierwszy tylko ocierał się o mnie. Nie wydawał się duży. Ten jest straszny! Wstręt, że muszę go dotykać, miesza się z ciekawością. Nie mogę uciec i chyba nie chcę; ciekawość wygrywa. Skupiam się na dotyku delikatnej skóry jego kutasa i chłonę twardość, jaka kryje się w jego wnętrzu. Jego pękaty łeb patrzy mi w twarz swoją purpurową nagością i dociera do mnie, jakie jest jego przeznaczenie.
Lęk szybko wzrasta, ciągnąc za sobą wstręt, bezsilność i wstyd. Ta mikstura sprawia, że jestem gotowa. Chcę tego. Pragnę i pożądam od dnia, gdy poznałam pierwszy raz dotyk obcego faceta. Moja dłoń niespodziewanie unosi się wzdłuż jego członka, a potem powraca aż do podbrzusza. Spoglądam w górę i widzę jego oczy. Jest w nich tyle dziwnych uczuć, ale nie odnajduję tego jednego. Nie ma w nim podniecenia, rozkoszy, radości.
Nie jestem ciebie warta? Nie daję ci rozkoszy, jakiej pragniesz? Nie przerywam masowania jego kutasa, gdy uwalnia moją dłoń. Kontynuuję pieszczoty, mając nadzieję na błysk zadowolenia w jego oczach. Jego palce delikatnie wsuwają się pod koronkowy brzeg moich majteczek i odsuwają je od mojego uda. Wszystkie uczucia wzmagają się, a przez moje ciało przetacza się dreszcz rozkoszy, lęku i wstydu. Widzi to w moich oczach. Widzi, że chcę mu się oddać. Że pragnę rozkoszy, ale jego twarz jest bez wyrazu. Wręcz obojętna. Czy tak ma być? Czy tak wygląda wstęp? To taka gra?
Jak daleko musi się posunąć, abym ujrzała na niej rozkosz? Nie przerywam masowania penisa. Lekko przyśpieszam, chcąc zobaczyć efekt na jego martwej twarzy. Jego palce pocierają moje wargi, jednocześnie odsuwając materiał coraz dalej na bok. Wiem, że chce we mnie wejść. Ta myśl mnie przeraża. Jestem jeszcze bardziej pobudzona. Nie chcę! Nie mogę! Muszę to skończyć, zanim będzie za późno.
Szybko unoszę nogi do góry i oplatam jego biodra. Przez chwilę tylko zastanawiam się, czy pójść dalej, po czym unoszę się lekko i nakierowuję jego kutasa na moją, już odsłoniętą, cipkę. W jego oczach coś błysnęło. To nie jest jeszcze to, czego pragnę, ale dało mi znak, że jestem na dobrej drodze. Mężczyzna powoli poddaje się uściskowi moich nóg i osuwa biodrami ku mnie. Lęk zmieszany ze wstydem wybucha we mnie z nieznaną dotychczas siłą, gdy jego męskość dotyka mojego kwiatu. Patrzy mi w oczy. Odnajduję w nich narastające szaleństwo i radość!
Trzymam mocno jego kutasa nad moją szparką i pocieram nim o wilgotne wargi. Zaskakuje mnie przyjemność dotyku delikatnej i zarazem twardej główki. Pocieram nim moją kobiecości z narastającą przyjemnością, która szybko wypiera wstręt. To zaskakujące, nowe odkrycie bawi moje zmysły. Pozwalam sobie na delikatną penetrację moich warg. Nie pozwolę na więcej. Tyle mi wystarczy. Lewą ręką sięgam po nożyczki i mocno zaciskam na nich dłoń. Wiem, co robić. Jestem gotowa. On też.
Czuję mocne i nagłe pchnięcie jego bioder; wbija we mnie swoją męskość. Dłoń pilnująca dostępu do mojego ciała ulega pod gwałtownym atakiem, stając się niewolnikiem naszych ciał. Ból i rozkosz mieszają się teraz w moim wnętrzu, zastępując powoli przerażenie. Jest we mnie! A więc to takie uczucie!
Nie planowałam tego. Stało się. I chyba nie żałuję. Czuję jego wielkość wypełniającą mnie w całości. Pulsujące ciepło. Jego twardość rozpala mnie bardziej niż cokolwiek przedtem. Oplatam nogami biodra i przytrzymuję go mocno. Chcę mieć go w sobie, gdy będzie oddawać mi swoją rozkosz. Jego oczy zamglone szczęściem patrzą w moją twarz. Duża dłoń gładzi mi policzek, skroń i kładzie się na mojej szyi. Obejmuje moją krtań i… zaciska się! Spoglądam w jego oczy i widzę radość! Radość zmieszaną z szaleństwem!
Unoszę lewą dłoń i gwałtownym ruchem wbijam cienkie ostrze w bok jego brzucha. Tuż pod żebrami i niezbyt głęboko. Rozkosz rozlewa się we mnie z wielkim pragnieniem czegoś większego. Jego oczy lekko się zwężają, ale nie ginie w nich szczęście. Druga dłoń oplata moje gardło. Dusi mnie. Unoszę rękę ponownie i uderzam wyżej. Słyszę głośny syk; ból przetacza się po jego twarzy, gdy ostrze nożyczek ześlizguje się po jednym z żeber. Jego dłonie tylko na moment zwalniają uścisk na mojej szyi, po czym zaciskają się, odcinając mi dopływ tlenu. Nie przeraża mnie to. Wręcz przeciwnie. Chłonę to wszystko jak wielki soczysty owoc, wiedząc, że jest zatruty, lecz rozkoszny. Moje wnętrze wypełnione jego kutasem pulsuje. Czuję, że zaraz nadejdzie coś wielkiego. Coś nieznanego i pożądanego. Chwytam za najdalszy wystający fragment nożyczek i gwałtownym pchnięciem wchodzę w jego ciało do końca. Jego oczy wydają się wychodzić z czaszki. Skóra twarzy marszczy się w grymasie ogromnego bólu, a ja odpływam w uczuciu rozkoszy. Przyjemny gwałtowny skurcz całego ciała.
Jakie to piękne! Tysiące małych mrówek rozbiega się po skórze, dopełniając aktu niewypowiedzianej euforii. Jestem u celu i chcę więcej! Czerwony mrok otaczający nasze ciała zaczyna się zwężać, ustępując ciemności. Radość jest jeszcze we mnie, gdy uświadamiam sobie, że tracę przytomność. Z braku tlenu. Mój kochanek, moja radość tkwiąca we mnie, nie przestał mnie dusić. Uścisk jego dłoni kończy swoje dzieło, zamieniając wszystko wokół mnie w mrok. Rozkosz, jaka była we mnie przed sekundą, ginie w otchłani smutku.
Mamo. Mamo. Przepraszam.
Rozdział 3
Pierwsze, co do mnie dociera, to tępy ból głowy. Nie otwieram jeszcze oczu z lęku przed tym, co mogę zobaczyć. Dłońmi przytrzymuję skronie, łudząc się, że ulży mi to w cierpieniu. Boli mnie całe ciało, każdy mięsień i każda kosteczka. Jest mi zimno i mokro. Nie dociera do mnie nic poza zimnem, bólem i wilgocią pod moim ciałem. Głowa lekko pulsuje mi wewnątrz, nie pozwalając myśleć. Zbieram się na odwagę i otwieram oczy. Nade mną czarne nocne niebo otoczone cieniami wysokich drzew. Co to za miejsce? Co się ze mną stało?
Z trudem unoszę obolałe ciało do pozycji siedzącej i spoglądam wokół. Jestem w lesie! W ciemnym, cicho szumiącym i zimnym lesie! Obejmuję się ramionami i odkrywam, że jestem naga. Na szczęście mam na sobie majtki. Tylko majtki!? I jak zza mgły wyłania się obraz ostatnich chwil, jakie pamiętam. Zostałam zgwałcona! Dotykam dłońmi swojej szyi i czuję lekkie pieczenie skóry. Krtań boli. Docierają do mnie kolejne minuty sprzed owej chwili i uśmiecham się na wspomnienie tej jednej najważniejszej minutki. Udało się! Było bosko! I smutek odbiera mi tę radość, gdy dobiegam do końca wspomnień. Mało brakowało. I nigdy więcej. W ciemności dotykam każdego skrawka skóry, szukając ran. Nie znajduję ich na twarzy, szyi i piersiach. Mój brzuch i uda są całe. Dotykam materiału majtek, który jest twardy. Ogromna plama zakrzepłej krwi mocno przywiera do pachwiny. Łzy napływają mi do oczu; myśl o tym, co kryje się pod tą skorupą, napawa mnie przerażeniem. Wyobraźnia podsuwa mi straszne obrazy. Jestem przerażona tym, co mogę tam odkryć, ale unoszę powoli materiał. Boli! Szczypiący ból towarzyszy każdemu milimetrowi unoszonej koronki. Co mi zrobiłeś, ty popieprzony zboczeńcu?
Sycząc przez zęby, unoszę twardą skorupę. Wystarczy. Wsuwam dłoń i delikatnie dotykam obolałego ciała. Skóra jest gorąca w dotyku i cała. Nie ma tam rany. Skąd więc ten ból? To nie moja krew zakrzepła na mnie! To krew mojego oprawcy jak klej zespoliła materiał z moim ciałem. Wstręt, jaki się we mnie odzywa, każe mi zerwać to ohydztwo. Podrywam się na równe nogi i szybkim ruchem zsuwam majtki. Teraz jestem całkowicie naga, lecz nadal czuję na sobie brud. Potrzebuję wody. Potrzebuję prysznica! Jest mi zimno i pragnę okryć się ciepłym materiałem, który ukoi moje trzęsące się ciało. Rozglądam się z nadzieją, że znajdę moje rzeczy porzucone gdzieś niedaleko. Nie zabił mnie, więc może…? I odnajduję błysk metalu odbity w świetle pełnego księżyca. Może to metalowe okucia mojej walizki!? Robię kilka szybkich kroków w tym kierunku i zatrzymuję się z przerażeniem. To nie walizka! W małym, czarnym pniu po spiłowanym drzewie tkwią wbite chromowane nożyczki. On tutaj jest! Wiem o tym! Czai się gdzieś w ciemności i patrzy! Dlaczego nie zdechłeś!?
Mrożący krew w żyłach strach powraca. Paraliżuje mnie i pozbawia na kilka sekund racjonalnego myślenia. Muszę coś zrobić! Wydostać się stąd! Uciec! Nie! On na to czeka. Czeka, aż pobiegnę przed siebie, a wtedy ruszy za mną jak łowca za swoją ofiarą. Dlatego mnie nie zabił. Chce więcej. Chce powalczyć i przeżyć to jeszcze raz. Rozglądam się pośpiesznie wokół, próbując przeniknąć nieprzenikniony mrok panujący na polanie. Gdzie jesteś, skurwielu!?
Wyłapuję każdy dźwięk lasu, szukając anomalii. Nic. Żadna gałązka nie pęka pod naciskiem ciężkiej stopy. Nie słychać poruszeń krzaków. Tylko odgłos drzew. On tu jest. Obserwuje mnie i wyczekuje. Czeka na panikę spłoszonej ofiary. To wyzwoli w nim dreszcz podniecenia i ruszy za mną. Dopadnie i… Przywołane niechcący wspomnienie jego dłoni na mojej krtani tym razem wywołuje strach. Ogromny i wstrzymujący oddech. Stanę się jego daniem i przepadnę porzucona gdzieś w tym lesie. Wstrząsające obrazy grozy produkowane przez moją świadomość przeplatają nikłe przebłyski nadziei, że nic mi nie grozi, że to tylko moja wyobraźnia i nikt nie czai się w ciemnościach okalających szary krąg polany. Próbuję uchwycić tę nadzieję, myśląc, że facet może wykrwawia się gdzieś w drodze do swojej ciężarówki, że nie ma siły, że nasycił się mną i porzucił. Że leży martwy w tym lesie!
Wbite w mokry, pleśniejący pień nożyczki nie pozwalają mi na ucieczkę w spokój. On tu jest! Zadał sobie sporo trudu, aby przynieść mnie tutaj, z dala od głównej drogi. Nie wyczerpał wszystkich sił, aby zostawić mnie na wpół żywą na otwartej przestrzeni. Oddał mi mój talizman, dając nadzieję na równą walkę. Chce, abym walczyła. Abym zagrała tym razem w jego grę. I zdaję sobie nagle sprawę, że nie jestem jego pierwszą ofiarą.
— Czego ode mnie chcesz, ty pierdolony zboczeńcu!? — krzyczę.
Przez ułamek sekundy przeraża mnie to, co właśnie uczyniłam. Tylko przez milisekundę.
— Chcesz mnie? To przyjdź tu! — dodaję, po czym pilnie nasłuchuję.
Muszę go zlokalizować! Muszę wiedzieć, gdzie czeka na mnie z zasadzką! Rana, jaką mu zadałam, musi go boleć. Na pewno stracił też sporo krwi. Jest chyba osłabiony i niezdolny do dłuższej pogoni. Mam szansę. Nie może być wszędzie. Może uda mi się uciec z polany i schować gdzieś w mroku lasu. Schowam się i przeczekam do świtu. Od przebudzenia nie minęło dużo czasu, może kilka minut. Dostrzegam teraz więcej szczegółów wśród grubych pni iglastych drzew. Mam go! Serce podskakuje mi pod obolałą krtań, a nadnercza uwalniają adrenalinę. Stoi bez ruchu blisko grubego pnia wysokiego drzewa. Skupiam na nim wzrok i powoli schylam się po moją broń. Wychodzi gładko, bez oporu. Jak z ciała mojego oprawcy po pierwszym pchnięciu. Podnoszę się powoli, jestem gotowa. Strach utopiony w adrenalinie pozostawił mrowienie na mojej skórze. Gdzieś we mnie odzywa się powoli podniecenie. Seksualne podniecenie. Jest ukryte jeszcze w zakamarkach mojego umysłu, ale rozpoznaję je i jego towarzyszy: lęk, wstyd, bezsilność i wstręt. Każde z nich z różnym natężeniem, ale są razem. Przesuwam się bokiem, nie spuszczając wzroku z czarnego cienia postaci. Coś jest nie tak z jego wyglądem. Jest nienaturalny. I nie widzę jego głowy! Zataczam łuk wokół punktu, na którym skupiłam wzrok, i zmniejszam powoli dystans. Wchodzę między drzewa z jego prawej strony i zawężam promień. Ciemny, bezgłowy zarys zwisa z grubego konaru kilkanaście centymetrów nad ziemią. Kurwa mać! To nie on! Podchodzę bliżej i dotykam sukienki z mojej walizki. Zaczepiona na wieszaku wygląda jak wisielec. Bezpośrednio pod nią stoją moje białe, sznurowane adidasy. Kutas z niego! Białe adidasy w czarnym lesie! Wiem. To jego gra. Nie mam wyjścia: szybko nakładam buty i wciskam się w sięgającą prawie kolan sukienkę z brązowego cienkiego materiału. Dziwne, ale uczucie totalnej bezbronności ustępuje prawie do zera. Jestem gotowa i on o tym też wie.
Trzask pękającej gałązki gdzieś w pobliżu wyzwala we mnie niepohamowaną potrzebę ucieczki. Stało się! Przeskakuję niskie krzaczki i lawiruję między konarami z prędkością spłoszonej sarny. Uciekam od hałasu uderzanych za mną liści i wpadam na polanę. Przebiegam ją w kilka sekund i wskakuję w przeciwległą czerń. Nie muszę się odwracać. Słyszę, że mnie ściga, lecz nie ma ze mną szans. Stary kretyn. Szczęście i ulga ogarniają moje serce, gdy nagle czuję silne szarpnięcie za kostkę. Próbuję wyrwać stopę, odbijając się do góry, lecz coś przytrzymuje ją przy ziemi. Jeszcze próba podparcia się drugą nogą i szarpnięcie uwięzionej nogi, lecę w dół. Pozostaje mi ratunek przed bolesnym upadkiem; poświęcam swoje dłonie. Mokre i miękkie podłoże amortyzuje upadek rozpędzonego ciała, lecz i tak świat gaśnie na moment. Powietrze wyciśnięte z płuc wypluwa głuche uuuugggg! Sukienka, nikt nie wydał jej komendy „stop”, zatrzymuje się dopiero na moich piersiach.
Szybko odwracam się na plecy, ale jest za późno. Mój szofer stoi nade mną i głośno sapie ze zmęczenia. Jego twarz zwrócona w kierunku nagości moich odsłoniętych ud, bioder i brzucha skrywa się w cieniu. Tylko iskierki w oczach zdradzają, gdzie patrzy. Wstręt wlewa się pod nagą, odsłoniętą skórę, docierając do umysłu. Tam czeka na niego strach.
— Ratuunkuu! Pomocy! — zaczynam krzyczeć. — Zostaw mnie, pieprzony zboczeńcu! Słyszysz!?
Próbuję odczołgać się na plecach. Nie potrafię. Linki zawiązane między pniami drzew skutecznie oplotły i unieruchomiły moją stopę. Kiedy miał czas to zrobić? Sięgam do sznurowadeł w nadziei, że uwolnię się, ściągając but. Nie zdążę. Wchodzi między moje rozrzucone nogi i silnym pchnięciem ręki rozkłada mnie na mokrym mchu. Nie ma już drugiego zrywu. Jego dłoń leży na moim gardle, a mi pozostaje tylko okładanie go pięściami. Klęczy między udami i lekko napiera na moje biodra. Moja lewa stopa młóci podłoże. Druga, uwięziona, tylko skręca się w bezsilności. Straciłam swój talizman. Zdaję sobie sprawę, że nie wygram w starciu na gołe ręce. Chwytam dłoń uciskającą mi krtań i wyduszam prawie szeptem ostatnią prośbę:
— Nie krzywdź mnie. Nie chcę umierać.
Spoglądam w jego oczy i widzę pustkę. Oboje oddychamy jak zwierzęta. On ze zmęczenia, ja ze strachu. Ściskając mu nadgarstek, wyczuwam jego oszalały puls. A on zapewne słyszy łomot mego serca pracującego na skraju zawału. Przestaję walczyć i czekam. Jego palce nie dławią mi oddechu. Czy rozważa moją prośbę?
Nagromadzone we mnie uczucia stapiają się w niepożądaną mieszankę. Pierwszy raz boję się tego, co robi mi mój umysł. Nie chcę tego! Nie teraz! Lecz ciało, wbrew mojemu sprzeciwowi, szykuje się na przyjęcie rozkoszy. To jest popierdolone! Chore! Mój bunt nie pomaga. Ciepło rozlewa się we mnie i staję się wilgotna. Przez głowę przelatują mi, przywołane nieświadomie, wspomnienia.
Jego dłoń na mojej piersi. Usta całujące szyję. Twardy członek w mojej dłoni, a potem wypełnione wnętrze mojej kobiecości. Szybko zostaję pokonana przez własne żądze i pragnę już tylko zamglonych rozkoszą oczu kochanka, którego spiję jak słodki nektar, zabierając mu wszystko, co wysączył z mojego ciała. Gdy będę miała szczęście. Gdy będę szybka. To może? Chaotycznie badam dłońmi podłoże wokół siebie, szukając broni. Najlepiej nożyczek. Mężczyzna dostrzega to i również sprawdza otoczenie. Gdzieś nad moją głową na sekundę zatrzymuje wzrok. Znalazł je? Raptownie sięgam dłonią ponad i trafiam w zimny, wilgotny mech. Nic więcej, tylko pieprzony mech! Oszukał mnie.
— Bądź spokojna. Nie walcz, a będziesz żyć.
Dziwne. Dociera do mnie jedynie to, że właśnie wypowiedział najdłuższe zdanie do tej pory. Zastygam. Analizuję jego słowa. Wszystko od początku. Co mówił, co robił, jak na mnie patrzył. Odtwarzam cały przebieg naszej znajomości, szukając czegokolwiek, co potwierdzi jego słowa.
Znajduję tylko kłamstwo. Wykrztuszam jeszcze jedno słowo.
— Proszę.
— Nie krzycz, nie znoszę tego.
Jego dłoń zsuwa się z mojej szyi. Powoli przemyka po materiale zadartej sukni. Oddycham ciężko. Strach i podniecenie. Chyba wie, co się ze mną dzieje. Opuszcza głowę i obserwuje drogę swej ręki. Opuszkami twardych, szorstkich palców dotyka mojego brzucha. Przemierza powoli dołeczek między biodrem a udem, wywołując we mnie falę dreszczu. Moje wnętrze rozpala się i wilgotnieje. Chcę go w sobie. Tak jak poprzednio. Chcę poczuć, jak wchodzi we mnie, jak wypełnia mnie sobą. Kładę mu dłoń na mokrym podkoszulku. Jego serce nie bije, tylko wali jak wielki młot uwięziony w klatce. Moja ręka szybko opuszcza to niespokojne miejsce i dociera do celu. Ma mały brzuch jak na — chyba — czterdziestolatka. Pomagając sobie drugą ręką, rozpinam mu rozporek. Tak wstrętny za pierwszym razem dotyk jego penisa, tym razem przyciąga mnie. Obejmuję go dłońmi i masuję. Ocieram się o niego. To przyjemne. Mężczyzna chyba nie zwraca uwagi na moje zabiegi. Gładzi bok mojej nogi, docierając do kolana i wiem, co zaraz zrobi. Napinam się w sobie i zamykam oczy.
Gwałtowne szarpnięcie wywraca mnie do góry plecami. Podpieram się szybko łokciami, by wstać, lecz on przyciska już moją pupę do ziemi. Rozchyla nogą moje uda i przywiera do mnie całym ciałem. Żelazne ramię obejmuje mnie i mocno dociska do spoconej czarnej koszulki. Powietrze uchodzi ze mnie jak z papierowej torebki. O kurwa! Ile on ma siły! Nawet gdybym myślała o walce, ucieczce, krzyku o pomoc, to nie miałabym szans. Podparte ramiona ulegają ze zmęczenia i opadam na ziemię. Uścisk jego ramienia gwałtownie się zacieśnia. Udusi mnie! Może!? Może mnie udusić, miażdżąc mi klatkę? Nie ma we mnie powietrza, a płuca są dziwnie spokojne. Nie walczą?
Jego męskość przylega do jednego z pośladków, pociera, udając penetrację. To przyjemne. Takie… słodkie? Gdybym mogła spojrzeć mu oczy, byłabym w raju. Przesuwa kilka razy swą męskość wewnątrz nabrzmiałych, mokrych warg, po czym wsuwa się we mnie powoli. Cudownie! Żelazne ramię unosi się lekko i wciągam łapczywie kilka łyków powietrza. Srebrne iskierki strzelają mi w głowie, a doznania przyjemności topią mnie w swym żarze. Jestem gotowa zginąć za tę rozkosz. Ramię ponownie zaciska się, a ja łapię ostatni łyk i napinam wszystkie mięśnie, chcąc zatrzymać w sobie tlen zmieszany z zapachem mchu. Przyciśnięta policzkiem do mokrego dywanu leśnego spoglądam w jego twarz i oczy. Jest tuż przy mnie. Ciepły oddech z jego ust omiata mi szyję i ucho. Mimo mroku widzę w nim radość i szaleństwo. Gdyby móc mu to zabrać, wyrwać tę radość, byłabym w niebie. Pękata twardość w mojej intymności porusza się delikatnie, wychodząc i wchodząc, za każdym razem potęgując pragnienie. Rośnie we mnie oczekiwanie czegoś ogromnego i nieznanego. To przyjemne i…. straszne zarazem. Wilgotne usta dotykają mojego karku, wywołując kolejną przyjemność. Ciepły, gruby i śliski język wychyla się z tej słodkości i zamienia ją w gorycz obrzydzenia. Szeroki jęzor, cieknący wydzieliną z jego ust, znaczy mokry ślad od ucha przez policzek i dociera do kącika ust. Ohyda! Zaciskam wargi i nie pozwalam tej mazi na wstęp, lecz mimo to czuję smak oprawcy. Oszaleję! I tyle! Nic więcej! Koniec.
Nie pamiętam, kiedy ponownie umieram. Za to pierwsze, co widzę, to mój kochanek skulony pod drzewem. Przygląda mi się bacznie. Uśmiecha się?
— Zgwałciłeś mnie, zboczeńcu!
Podnoszę się na rękach i próbuję wstać. Kręci mi się w głowie i gdyby nie szybka pomoc mojego kata, upadłabym tam, gdzie leżałam.
— Pooddychaj przez chwilę w spokoju. To pomoże. — Znowu zaskoczenie. Skąd taka troska? — I proszę, nie nazywaj mnie zboczeńcem. Nie lubię tego określenia.
— A jakie ci pasuje? Niedoszły morderca!? Jesteś pieprzonym psychopatą!
— Ty też nie jesteś grzeczną dziewczynką.
— Ja!? Ja jestem winna gwałtu na mnie?
— Mój dziurawy bok mówi mi co innego.
— Musiałam się chyba bronić! I dobrze ci tak! Szkoda, że nie wykitowałeś!
— Naprawdę chciałabyś, abym wykitował? To byłoby kłopotliwe! Zwłaszcza dla ciebie.
— Dla mnie?
— Tak. Dla ciebie.
O czym on myśli? Czy zrobiłam coś, co przysporzyłoby mi kłopotów z trupem gwałciciela?
— Chodź. Musisz się umyć i doprowadzić do porządku. Wyglądasz, jakby cię ktoś zgwałcił.
Uśmiechnął się?
— Bo tak właśnie było! I to dwa razy! Bo było tylko dwa razy, prawda?
— Uspokój się. Dwa razy.
— OK, więc jestem spokojna. — Przewracam oczami. — Dwa gwałty są dla mnie normą. Trzy to co innego.
— Pozwolę ci wyrównać rachunek.
— O czym ty mówisz!?
— Mamy wynik dwa do jednego. Zgadza się?
— Chyba w międzyczasie kogoś uszczęśliwiłeś. Na pewno nie mnie.
— Widziałem to w twoich oczach. To było naprawdę interesujące. I takie znajome.
— Przyznaj się. Łykasz jakieś świństwa!? Masz po nich jazdę!?
— Wiem, kiedy kobiety wzlatują do nieba. Widziałem to nieraz. Ty sięgnęłaś kosmosu, wbijając mi nożyczki między żebra.
— Bolało?
— Bardzo.
— Cieszy mnie to.
— I pozwolę na powtórkę.
— Wykorzystam to! I wytnę ci flaki!
— Doskonale wiem, że tego nie chcesz. Nie potrzebujesz aż tak silnego bodźca, aby szczytować.
Zaczyna docierać do mnie, co ma w głowie ten popieprzony facet.
— Możemy pomóc sobie nawzajem. To jest możliwe.
— Nie mam siły na twoje chore wizje. Wyprowadź mnie z tego lasu i zostaw w spokoju.
— Chodź za mną. Niedaleko stoi nasza ciężarówka.
Nasza ciężarówka? Co teraz? Jesteśmy już parą? Facet ubzdurał sobie, że będę go słuchać? Ruszam za gwałcicielem i niedoszłym mordercą. Mam inne wyjście? Nie wiem, gdzie koniec, a gdzie początek. Muszę mu zaufać, choć zaufanie w tej sytuacji brzmi absurdalnie.
— A co ty taki nagle rozmowny, co? Przez pół dnia nie wypowiedziałeś nawet ćwierci tego, co przez ostatnie pięć minut.
— To bardziej skomplikowane — mówi, ciągnąc mnie za ramię w nieznanym kierunku.
Mimo doświadczeń przykrych, ohydnych i czasami przyjemnych (muszę to przyznać), nie lękam się za nim iść. Chyba zaspokoił już swoje potrzeby i ma dość na dziś. Jest też na pewno zmęczony. Ja padam prawie z nóg. Po króciutkim przedzieraniu się między drzewami docieramy do leśnej piaszczystej drogi, na której końcu widać czarny prostokąt tira. Stoi samotnie wzdłuż leśnego duktu. Zastanawiam się, czy jesteśmy daleko od cywilizacji. Nadal nie słychać czegokolwiek, co nie pasuje do dźwięków natury. Nie widać też żadnych świateł prześwitujących między konarami grubych drzew. Jestem więc w głuchym lesie.
Szofer prowadzi mnie pod drzwi od strony pasażera i je otwiera. Słabe światełko wylewa się na piaszczyste pobocze i oświetla mnie od pasa w dół. Koszmar!
— Co to jest, do kurwy nędzy!? Wyglądam jak po jakimś horrorze!
— Poczekaj. Zaraz coś z tym zrobimy.
— Co chcesz z tym zrobić!? Spalić chyba! Bo do niczego innego to się nie nadaje. To moja ulubiona sukienka, a teraz wygląda jak wyciągnięta z bagna. Białe adidasy usmarowane czernią i zielenią. Do wyrzucenia!
Zanim godzę się z rozpaczą po stracie, on już jest przy mnie z małą, plastykową miską. Nalewa do niej wody ze zbiornika pod przyczepą i kładzie ją w oświetlonym kręgu. Wręcza mi w dłoń gąbkę i mydło, a sam robi kilka kroków w tył z ręcznikiem na ramieniu.
— Proszę. Nie krępuj się. I ściągnij z siebie to coś. Już ci się nie przyda.
Waham się przez chwilę, czy jednak nie uciec w jednym z dwu kierunków piaszczystego leśnego duktu. W końcu ta droga gdzieś prowadzi. Ku domostwom lub głównej drodze.
— Jak chcesz uciekać, to w lewo masz główną asfaltówkę, a w prawo wioskę Nadolny.
— No jasne. A za pierwszym zakrętem wpadnę we wnyki i zacznie się kolejna runda? Chciałbyś tego? Prawda?
— Myj się, jestem zmęczony, boli mnie bok i chcę się położyć spać.
— To może trochę prywatności?
— Jasne. Bo nie widziałem cię nagiej. Idę po twoją walizkę.
Wiesza ręcznik na otwartym oknie drzwi i odchodzi, chowając się za tirem. Nie zastanawiam się długo, czy uciekać, czy się myć. Wybieram to drugie. Ciekawość to kiepski doradca, ale słucham go. Co znowu zafunduje mi mój kat i kochanek w jednej osobie?
Rozdział 4
Noc w obcym pomieszczeniu z pochrapującym na dolnym łóżku gwałcicielem. Nie tego spodziewałam się, wychodząc dziś z domu. Miesiące planowania, analizowanie prawdopodobnych scenariuszy i wszystko zawaliło się w momencie wyboru środka transportu. Na samym początku. A właściwie to zdradził mnie mój instynkt, gdy wybierałam tego konkretnego faceta. Jakie jest prawdopodobieństwo, że trafi się na zboczeńca, który uśpi cię i zgwałci? Chyba niewielkie. A mi się udało i to za pierwszym razem. W tej chwili powinnam spać w hotelowym łóżku niedaleko centrum Częstochowy. Rano zjadłabym śniadanie i w południe poszłabym sprawdzić kilka interesujących miejsc w okolicy cmentarza, potem parku i opuszczonych sowieckich koszar. Wieczorem włożyłabym perukę, ubrała jedną z zabranych ze sobą sukienek i ruszyłabym na łowy. Zdobyłabym to, czego tak pragnę, i wyjechałabym w nieznanym kierunku. Niestety. Zamiast hotelowej pościeli mam dziwnie pachnący śpiwór i kilka ubrań w miejsce poduszki. Leżę wpatrzona w sufit ciasnej kabiny ciężarówki zaparkowanej gdzieś w środku lasu i wsłuchuję się w oddech mojego oprawcy śpiącego pół metra pode mną. Śpi spokojnie i tylko od czasu do czasu lekko pochrapuje. Rana, jaką mu zadałam, nie wygląda tak źle, jak sobie wyobrażałam. Ot, dwie małe, lecz grube czerwone rysy z otoczką lekko zabarwioną fioletem.
Przemył okolice ran środkiem dezynfekującym i zabandażował tułów. Nic mu nie będzie. Zjadł porządną kolację złożoną ze sporej liczby jajek na boczku z dodatkiem papryki, pomidora i cebuli. Taka mieszanka, którą sam przyrządził, gdy zmywałam z siebie zieloną maź leśnego runa. Oczywiście zaprosił mnie na tę obfitą kolację. Była smaczna jak najlepsza potrawa świata, a czyste i nasycone tlenem powietrze doskonale ją doprawiło. Głód i zmęczenie dodały niepohamowanego apetytu i odsunęły obawy, że znowu nagle zapadnę w sen, po którym obudzę się z nim we mnie.
Jestem umyta, nakarmiona i potwornie zmęczona, ale nie mogę zasnąć. Jerzy, tak przedstawił się mój gwałciciel, zasnął prawie natychmiast. Nie pozwolił mi na rozmowę i nie udzielił żadnych wyjaśnień, co tak naprawdę się stało. Co ma zamiar z tym zrobić? Co miał na myśli, mówiąc: „Możemy pomóc sobie nawzajem. Jutro. Jutro będzie czas na pytania i odpowiedzi. Teraz idziemy spać”? Ale ja chcę odpowiedzi już teraz. Chcę wiedzieć, kim jest człowiek, który uśpił mnie, wywiózł gdzieś do lasu i zgwałcił. Chcę odpowiedzi, dlaczego pozostawił mnie nagą i nieprzytomną w lesie, poczekał, aż się ocknę, i zabawił w łowcę.
Chcę poznać przyszłość, w której będę dotykana, gwałcona i duszona do utraty przytomności. Muszę być pewna, czy przeżyję naszą znajomość. Mimo wszystko. Mimo że nie lękam się go na tyle, abym chciała za wszelką cenę uciec, to nie mam ochoty zostać w tym lesie na zawsze. Mam być uległą kobietą. Tak to wygląda. Tak zwyczajnie. Bez mojej zgody. Godzić się na chory popęd obcego faceta, bo tak chce? Co miał na myśli, mówiąc o wyrównaniu rachunków? Pozwoli mi ponownie wbić ostrze w bok, abym ujrzała ból, strach i ulatującą rozkosz w jego oczach? To prawda. Przeżyłam z nim największą ekstazę od czasu, gdy miałam piętnaście lat, i skradłam z oczu mężczyzny radość, rozkosz i podniecenie. To było naprawdę coś, za co warto byłoby umrzeć, a na pewno stracić cnotę. Ta strata zresztą nie robi na mnie wrażenia, nawet czuję coś na kształt ulgi. Ale stracić życie?
Jego opiekuńczość w stosunku do mnie nie jest gwarancją, że zostawi mnie żywą. To nic nie znaczy. To tylko jego kolejna maska. Jerzy zawstydzony i milczący. Jerzy lubieżny i morderczy. Jerzy troskliwy i zwyczajny. Ilu Jerzych poznam, zanim coś zakończy tę znajomość? Właśnie przewraca się na bok i kilka razy mlaszcze, mrucząc coś niezrozumiałego. Nie pałam do niego nienawiścią. Nie odnajduję jej i to mnie dziwi, i chyba martwi. Dlaczego tak jest? Czy to przez świadomość, że przyszła mi do głowy myśl, aby sprowokować go do napaści na mnie? Wówczas on stałby się ofiarą.
To on zastanawiałby się teraz, co się stało i dlaczego ma dziurę w brzuchu, a ja spałabym snem spełnionej kobiety. Nie usprawiedliwiam go. Zrobiłby to z każdą inną kobietą. Czyżby? Teraz przypominam sobie, jak bronił się, aby mnie zabrać. Jak unikał rozmowy i kontaktu wzrokowego. Czy tak powinien zachowywać się zboczeniec? Tak wiele pytań bez odpowiedzi… Nie daje mi też spokoju ochota, jaką wyraził, abym zrobiła mu to jeszcze raz. Ta myśl wprawia w drżenie wnętrze mojego brzucha. Obrazy błądzące po wspomnieniach dzisiejszego dnia rozgrzewają mnie. Odtwarzam w myślach cały czas film zabarwiony uczuciami, smakiem, zapachem i dotykiem, zwłaszcza dotykiem. Jego na moim ciele i moim na gorącym męskim członku. Mój lęk, wstyd i obrzydzenie. Silny uścisk dłoni na moim gardle i chromowana stal wbijana w bok napastnika. Oczy iskrzące się rozkoszą i mój wzrok zatopiony w nich. Kolejne uderzenie ostrza i ból zmywający radość z oblicza intruza. Rozpadająca się ja w gorącym orgazmie.
Moja dłoń błądzi po piersiach, a ja wyobrażam sobie, że to on. Klatka po klatce oglądam wspomnienia i zsuwam dłoń w majtki. Uciskam lekko wzgórek, pocieram wilgotny materiał i dotykam wnętrza ud. Kolana same unoszą się i rozchylają w zapraszającej pozie. Odsuwam powoli brzeg materiału, zbliżając palce do wilgotnego, ciepłego kwiatu. Wchodzę głębiej i wypełniam pustkę spragnioną męskości. Przywołuję obraz oczu wpatrzonych we mnie. Są takie radosne, szczęśliwe, by za chwilę wypełniły je ból, strach i przerażenie. Zaciskam mocno uda i tonę w ogromnym spełnieniu. Chłonę tę rozkosz, starając się wyłapać każdą jej cząsteczkę, każdy atom. Obserwuję plamy ciepła błądzące po mojej skórze, ciesząc się ich obecnością. Tysiące igiełek przyjemnie uderza moje ciało, wprawiając je w drżenie. Umysł zalany ciepłem słodkości wypada z monotonii, szybując w przestworzach. Oczy skryte pod ciemną kurtyną powiek wyłapują srebrzyste błyski w toni bezkresnej nicości. Odlatuję. Wszystko to milknie powoli i ginie, by pozostawić po sobie obraz w pamięci. Cudownie! Bosko!
***
— Obudź się. Musimy jechać.
— Co? Dlaczego? — Nie wiem, co się dzieje, gdzie jestem i do kogo należy głos każący mi wstać. — Która godzina?
— Jest wcześnie, ale musimy wyjechać z lasu.
Z lasu!? Przytomnieję w sekundę. Pieprzony las i zboczony Jureczek. Unoszę śpiwór i… No jasne. Na sobie mam tylko majtki i koszulkę. Jedyne rzeczy, które łaskawie zwrócił mi z całej zawartości walizki.
— Mogę w końcu odzyskać swoje rzeczy?
— Są tutaj — mówi i wzrokiem wskazuje miejsce między fotelami, gdzie wczoraj zostawiłam walizkę. Leży sobie, jakby była tu cały czas.
Schodzę po kilku stopniach drabinki i rozsuwam szybko zamek, po czym unoszę wieko.
— Wszystko jest. Twoja peruka też — mówi i się uśmiecha, kutas!
Wyciągam dżinsy, skarpetki, cieplejszą bluzkę i buty. Niestety mam już tylko na wysokim obcasie. Szkoda adidasów, były prawie nowe. Szybko ubieram się pod czujnym okiem oprawcy, który pozbawiony wczorajszej nieśmiałości dokładnie mi się przygląda.
— Podnieca cię to?
— Tak. Masz piękne ciało.
O kurczę, chyba sama wpycham się w jego łapska.
— Masz taką młodą, delikatną skórę. Dziwisz się, że tak na mnie działasz?
Siadam w fotelu z telefonem w dłoni i nie patrząc na niego, szybko rzucam:
— Możemy ruszać. — Telefon nadal nie ma zasięgu. Wybrał dobre miejsce na swoje zabawy. — Często tu przyjeżdżasz? To znaczy w to miejsce?
— Pytasz, czy często przywożę tu kobiety?
— Nie! Czy często przyjeżdżasz tu z rodzinką na jagody!?
— Skąd myśl, że mam rodzinę? A! Obrączka. To tylko ozdoba, nic nie znaczy.
Kłamie! To zawsze coś znaczy.
— Pytałam, czy często wywozisz tu swoje ofiary.
— Dlaczego od razu ofiary?
— A ja!?! Przyjechałam tu na gwałt i sado-maso jakieś pierdolone, sama!?
— Dlaczego krzyczysz? Przecież możemy porozmawiać spokojnie, bez krzyków.
— To zacznij odpowiadać na moje pytania, panie spokojny!
— Dlaczego kobiety zawsze chcą wiedzieć, czy są jedynymi.
Nie wytrzymuję już jego uników i krzyczę na całe gardło, a właściwie ryczę z bezsilności.
— Pierwszy raz przyjechałem tu jakieś piętnaście lat temu.
Ucinam gwałtownie ryk i skupiam się na jego odpowiedziach.
— Nie na jagody, ale też nie na jakieś pierdolone sado-maso, jak powiedziałaś. Byłem tu na grzybach.
— No kurwa!
— Już, już. Nie za często. Od czasu do czasu udaje mi się coś wyrwać. Czasami jest to nieplanowana wizyta. Czasami planowana i płatna. Kiedyś bywała tu taka jedna kobieta, i nie mówię tylko o tym miejscu. Mam ich kilka.
— Ja jestem z tych nieplanowanych? — Tylko się upewniam. Nie mam wątpliwości.
— Tak.
— Czemu to zrobiłeś? Czemu mi? — Chcę dodać, że był pierwszym, że zabrał mi niewinność. Nie dodaję.
— Jest w tobie odwaga i dzikość. To przypomina mi kogoś, z kim byłem. Kogoś starszego od ciebie, lecz równie delikatnego ciałem.
— Nie chciałeś mnie zabrać. Dlaczego? Bałeś się mnie skrzywdzić? Chciałeś być rycerski? Jak w Pięknej i Bestii? To nie była bajka, jakiej bym sobie życzyła. — Mimo wszystko unoszę głos, jestem zła.
— Później dojdziemy do tego, co jest dla ciebie bajką. Ale masz rację. Wiedziałem, co ci zrobię, i nie chciałem tego. Starałem się nie myśleć, nie mówić, zapomnieć, że jesteś obok. Po dwóch godzinach sobie odpuściłem. Gdy spałaś, a może tylko miałaś zamknięte oczy, przyglądałem ci się. Twojej twarzy, szyi. Twoim piersiom pod lekko uchylonym wycięciem. Już nie byłem sobą. Wiedziałem, co robić, kiedy, gdzie i jak. Tylko ty musiałaś się za szybko obudzić! Tego się nie spodziewałem, a zjadłaś całego hot doga!
— Hot dog? Myślałam, że cola? Co to było? Narkotyki? Tabletki usypiające? — Odezwał się we mnie lęk. Co mi dał ten popapraniec, narkotyki!? Dojechaliśmy do głównej drogi, chyba autostrady z dwoma pasami ruchu w każdym kierunku. Jurek się nie odzywa. Chce wydostać się z leśnej drogi na asfalt. Wertuję swoją wewnętrzną encyklopedię, poszukując hasła „narkotyki”. Nigdy ich nie brałam, nawet trawki, a teraz? Co to mogło być!
— Relanium i reladorm. To środki uspokajające. Osobno są niegroźne. Razem mają fajne działanie. Utrata świadomości na kilka godzin, czasami na kilkanaście. U ciebie chyba w ogóle nie zadziałało. Tylko cię uśpiło. Jak chyba zauważyłaś, wszystko pamiętasz. Prawda?
— Nie jestem pewna, czy wszystko pamiętam. Mów, co mi robiłeś, gdy byłam nieprzytomna!
— Nic. Obudziłaś się, gdy zacząłem cię dotykać.
— Nic!? A moja bluzka sama się zsunęła!? Spodnie też!?
— No właśnie, masz rację. Bluzka i spodnie to moja robota. Chyba chcesz znać każdy szczegół?
Patrzy mi przez chwilę w twarz. Rozważa, czy wszystko powiedzieć?
— Nic nie ukrywaj. I tak jest już bardzo źle, więc gorzej chyba być nie mogło. Dawaj!
— Gdy zasnęłaś, nie czekałem długo. Zjechałem na pierwszy lepszy parking dla tirów. Od razu zasunąłem okna. Zamknąłem drzwi od wewnątrz, aby nikt nie wtargnął do środka i…
— No, co?
— Otworzyłem twoją walizkę. — Kutas! — To, co w niej znalazłem, nie wydało mi się bardzo dziwne. Tylko trochę główkowałem nad peruką i nożyczkami. Długie blond włosy i nożyczki, jakich używają fryzjerki.
— To była pamiątka, palancie! — Ta strata boli. Były czymś więcej niż metalową pamiątką.
— Pomyślałem, że jedziesz na jakiś konkurs fryzjerski, ale twoje ręce… Nie pracujesz nimi jako fryzjerka. Nie doszedłem do żadnych wniosków i w końcu dałem sobie spokój. Zostawiłem walizkę tak, aby wyglądała na nietkniętą, i zabrałem się za twoją bluzkę. Ją zsunąłem pierwszą. Nie protestowałaś — uśmiecha się.
— Co w tym zabawnego? Mnie wcale nie jest wesoło. Zgwałciłeś mnie! Czy ty to w ogóle rozumiesz? Dociera to do ciebie?
— Wiesz, dlaczego wspomniałem o walizce? — Przygląda mi się i lekko unosi kąciki ust. — Chcę ci powiedzieć, że wiem, czym są dla ciebie peruka i nożyczki.
— Gówno wiesz! — Rumieniec delikatnie okrywa ciepłem moje policzki. — Ściągnąłeś mi spodnie, tego się domyślam, co dalej?
— Masz ochotę na śniadanie? Jest już ósma. Ja bym coś zjadł. A ty? — Swobodne odejście od głównego tematu mnie drażni. Czy nie rozumie, że pieprzę jedzenie w tym momencie!?
— Nie będzie żadnego śniadania, póki nie opowiesz wszystkiego, co chcę wiedzieć!
— Głodny źle myślę. Mogę coś zapomnieć, coś poplątać.
Wbiłam w niego wzrok kobiety żądnej zemsty. Nie krzyczę jeszcze, ale mam wielką ochotę rozerwać go na strzępy. Widzi moją minę i chyba rezygnuje. Mam nad nim jakąś władzę. Podoba mi się to.
— Chyba nie oczekujesz, że opowiem ci, co działo się dalej? Zresztą większość szczegółów dalszej zabawy powinnaś już pamiętać. Obudziłaś się chyba właśnie wtedy.
— Jakoś nie sądzę. Nie pamiętam wielu urywków z tej niby-zabawy. Opowiadaj!
Nie jest pewny, od jakiego momentu byłam świadoma. Niech tak zostanie.
— Oj, mała! Nie próbuj się mną bawić! — mówi groźnym głosem przypominającym mi, z kim mam do czynienia. Kurczę się w sobie z lęku. Oto Jerzy groźny i stanowczy. — Co chcesz usłyszeć!? Czy było mi dobrze!? Czy spuściłem się do środka!?
Ja pierdolę! Dlaczego o tym nie pomyślałam!?
— Zrobiłeś to!?
— Nie martw się. Nic ci nie grozi.
— Skąd możesz to wiedzieć!?
— Jestem przygotowany na takie sytuacje.
Co on pieprzy! Znowu jakieś leki? Tabletka „dzień po”?
— Jak mogłeś to zrobić!? Nie…
— Wazektomia! — przerywa mi gwałtownie w pół zdania. Nie rozumiem. — Wazektomia. Mówi ci to coś?
Wertuję encyklopedię pod literą „w”. Brak hasła „wazektomia”. Nie brzmi jak lek czy jakiś specyfik Baby-Jagi z mokradeł.
— To taki zabieg. Podcina się u faceta…
— Proszę, nie kończ! Oszczędź mi szczegółów. Wystarczy mi wiedza, że nie możesz mieć dzieci, prawda?
— Zgadza się.
— Dlaczego to sobie zrobiłeś?
— Jak myślisz? Ile mam lat? Nie zgaduj. Mam czterdzieści dwa lata. To czas, aby przestać martwić się, czy można, czy trzeba wyskakiwać. Szkoda moich nerwów.
— Nie chcesz mieć dzieci? Dlaczego?
— To już nie jest twoja sprawa! Nie dotyczy nas! — odezwał się Jurek Groźny.
Nasz pojazd szybko wytraca prędkość i zjeżdżamy na pobliską stację paliw. Przypominam sobie, że nie wiem, gdzie jestem.
— Dowieziesz mnie w końcu do Częstochowy?
— Do Częstochowy? — Wydaje się zaskoczony moim pytaniem. — Nie masz pojęcia, gdzie jesteśmy. Prawda?
— Dlaczego się śmiejesz? Tak, nie mam pojęcia, gdzie jestem. Zadowolony!?
Szybko poważnieje, udając, że śmiech był nie na miejscu.
— Pamiętasz przejazd przez to wielkie miasto? — Kiwam głową i już rozumiem. — To była właśnie Częstochowa.
— Dlaczego się nie zatrzymałeś? Zapomniałeś, gdzie miałam wysiąść?
— Może czas, abyś teraz ty opowiedziała mi swoją historyjkę?
Niedoczekanie! Nic ci nie powiem! Goń się! Wjeżdżamy w lukę między tirami i Jurek gasi silnik. Odpina pas, naciska po kolei wszystkie guziczki i odwraca się do mnie. Świdruje mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Łagodna twarz, jaką znałam wczoraj, potrafi zmieniać swoje oblicze w ułamku sekundy. Teraz sprawia, że maleję do rozmiarów dziewczynki z przedszkola.
— Co chcesz wiedzieć? Dlaczego jadę do Częstochowy?
— Raczej czym są nożyczki i peruka? — wypowiada w tonie zastanowienia i dociekliwości.