Rozdział 1
— „A zatem moja droga wszystko zostało wyjaśnione. Wina jest moja, to już ustaliliśmy, ale chciałbym, aby to zostało między nami. Dlatego oddaje ci mieszkanie i umówioną między nami sumę pieniędzy” — szorstki głos w słuchawce ledwo do niej docierał.
— „Tak, rozumiem.” — odrzekła do telefonu, nie w pełni świadoma, tego co mówi. W niej grały nadal ogromne emocje, które z trudem powstrzymywała. Jednak on zdawał się mówić rzeczowo, jasno, klarownie, z naciskiem na sprawy finansowe, tak jakby chciał zamknąć kolejną sprawę.
Odłożenie słuchawki bardzo wiele ją kosztowało. To była jedna z tych rzeczy, których nie lubiła robić w takich sytuacjach. Wiedziała że to ich ostatnia rozmowa, ale w ten sposób całe jej dotychczasowe życie legło w gruzach. Teraz nie ma powrotu do przeszłości. Znali się kilka lat, od czasów liceum w Bostonie, potem chodzili ze sobą, kiedy byli oboje na studiach. Ona studentka wydziału zarządzania, planująca karierę w public relations i on, przyszły prawnik. Jednak studia szybko minęły, podobnie jak romantyczne wypady nad Wielkie Jeziora i nad Ocean Spokojny. Ciepły, przyjemny seks uprzyjemniał im czas spędzany na nauce i pracy. Ona dorabiała korepetycjami, a on pracował u swojego ojca, który posiadał firmę prawniczą. O ile jej przyszłość nie rysowała się tak jednoznacznie, on po skończeniu studiów miał praktycznie zapewnioną posadę. Zapewne po kilku latach pracy w zawodzie ojciec ostatecznie zdecyduje się zrobić go prezesem firmy. Z zarobkami sięgającymi ponad miliona dolarów rocznie, był bardzo łakomym kąskiem dla wielu młodych ciż. Tak, ciż. To właśnie taka jedna odebrała mu jej chłopaka, na którego zapracowała przez tyle lat znajomości.
Obróciła się w łóżku nie otwierając oczu. Nie chciała znowu oglądać tych samych ścian, w których się tyle razy kochali. Nie mieli dzieci ponieważ jemu zależało na karierze i rzekomo odkładał to na później. Ona się z nim zgadzała, ponieważ chciała wszystkiego co najlepsze dla niego, w końcu poza tym byli młodzi i mieli jeszcze czas. Dlatego nie nalegała. Ale wspólnie po ślubie kiedy zamieszkali razem w nowym mieszkaniu, wyposażonym w najnowsze zdobycze techniki coś się powoli zmieniało na gorsze. On spędzał coraz więcej czasu na balangach z kolegami, które nazywał załatwianiem interesów. Wracał pijany, śmierdział drogim burdonem i whiskey. Ona tymczasem usiłowała znaleźć sensowną pracę, ale bez doświadczenia i protekcji było to bardzo trudne. Ostatecznie wylądowała w mało poczytnym brukowcu, jako specjalista do spraw reklam. Jej zadaniem było obdzwanianie całego świata i namawianie do zamieszczenia reklamy w ich czasopiśmie, którego nakład nie zwracał niczyjej uwagi. Jednakże miała nadzieję, że stopniowo uda się jej zyskać pewne doświadczenie i uzyskać w ten sposób możliwość zrobienia kariery. To jednak nadal była odległa przyszłość.
Rozwój wydarzeń nabrał tempa, kiedy pewnego wieczoru ktoś do niego zadzwonił, ponieważ spał, a ona naiwnie myślała że to coś ważnego, odebrała telefon. Miała na tyle przytomności umysłu, aby przedstawić się jako sekretarka. Miły, dziewczęcy głos prosił grzecznie, aby przekazać Jackowi, by był u niej jutro o jedenastej wieczorem i żeby nie zapomniał tego prezentu, który mu ostatnio dała. Nie wiedziała jak ma zareagować. Najpierw chciało się jej płakać, potem śmiać. W końcu postanowiła poczekać. Wkrótce wszystko wyszło na jaw przy innej okazji, Jack starał się w jakiś sposób usprawiedliwić, ale tego rodzaju usprawiedliwienia na wiele się nie zdały.
Telefon, który przeprowadziła z nim dzisiaj, właściwie rano, bo jeszcze było dość wcześnie, odnosił się do ich podziału majątku. Te sprawy były dopiero przygotowywane przez prawników, ale on wstępnie zgodził się, żeby zatrzymała mieszkanie. Ponieważ wina była po jego stronie, ale on nie chciał, aby sąd tą winę orzekał, to byłoby niedobre z punktu widzenia jego kariery prawniczej, zgodził się również zostawić jej całkiem pokaźną sumkę pieniędzy. Przynajmniej nie będzie musiała przez jakiś czas pracować no i być może wreszcie będzie mogła pozwolić sobie na upragnione wakacje. Odkąd Jack zaczął na dobre pracować, długo musiała czekać na jakiś weekendowy wypad. Dlatego teraz postanowiła sobie, że jak tylko skończą już z tymi formalnościami dla zapewnienia sobie lepszego samopoczucia wyjedzie gdzieś na trochę.
A może nawet sprzeda mieszkanie i przeniesie się gdzieś indziej. Tego jeszcze nie wiedziała. Ostatecznie Boston to jak na warunki amerykańskie straszna dziura. Zresztą, może przeniesie się na jakąś farmę i będzie do końca życia uprawiać grządki i hodować kury. Przynajmniej takie zwierzę nie będzie mogło jej zranić. Nigdy nie sądziła że problemy tego rodzaju mogą jej samej dotyczyć. Miała koleżanki, które rozwodziły się, przechodziły różne dramaty. Wszystkie one tak bardzo zazdrościły jej, że ona nie przeżywa tego rodzaju frustracji. Ale widocznie co się dobrze zaczyna musi się źle skończyć, chociaż ona nie należała do fatalistek. Obróciła się jeszcze raz w wielkim, trzyosobowym łóżku, w którym zmieściłoby się co najmniej pięcioro dzieci. Westchnęła. Wszystko w tym miejscu przypominało jej stare czasy. Postanowiła, że jednak nie będzie czekać. Wstała, narzuciła na siebie szlafrok z jedwabiu i podniósłszy telefon komórkowy połączyła się ze swoim pracodawcą. „Tak, jestem chora. Nie będzie mnie do końca tygodnia. Nie, dziękuję, nie potrzeba” — ostatnia rzecz jakiej potrzebowała, to udawana troska tego zapyziałego brukowca i jego obleśnego właściciela. Była chyba jedyną dziewczyną w pracy, które ten nie próbował wykorzystać. Nie miał na nią haka. Miała męża, pieniądze, a praca u niego nie stanowiła dla niej być albo nie być. Ale i tak jej czas tam dobiegał końca, czuła to. Usiadła przy drewnianym biurku, i zajęła się poszukiwaniem lotu na ciepłe wybrzeże Los Alamos.
Rozdział 2
Droga na lotnisko upłynęła bez większych przygód. Spakowała się do jednej małej walizki, aby nie tracić czasu. Wszyscy faceci często powtarzają, że kobiety potrzebują miliona rzeczy, aby wyjść z domu a co dopiero, kiedy muszą gdziekolwiek podróżować. Ale to nie jest prawda. Kobiety te rzeczy zwykle zabierają dla tych samych facetów, którzy potem narzekają, jakie to toboły musieli nosić. Ale co by powiedzieli, gdyby kobiety ich z kolei zwyczajem nosiły cały tydzień tą samą sukienkę lub spały w tym samym staniku. Zapewne nie byliby z takiej perspektywy zachwyceni. Emma nie lubiła się stroić, w przeciwieństwie do innych kobiet. Nie bawiło jej to aż tak. Była zgrabną brunetką, średniego wzrostu, o długich, odziedziczonych po babce włosach. Babka przybyła z dalekiej Sycylii i czasami znajomi żartowali, że na pewno pół jej rodziny siedzi w kieszeni sycylijskiej mafii. Może coś w tym było. Zresztą, planowała kiedy odwiedzić tamte strony i faktycznie poszukać swoich korzeni, odwiedzić jakichś bardzo dalekich krewnych. W tym celu jeszcze w liceum zaczęła się uczyć włoskiego.
Jej matka znała język włoski, bo nauczyła jej tego jej babka, jednak niechętnie się nim posługiwała, iż Emma musiała na własną rękę zdobywać tą wiedzę. Babcia już wówczas nie żyła, a ich konotacje z rodzinami włoskimi w Stanach były prawie żadne. Jej rodzice koniecznie chcieli stać się stuprocentowymi amerykanami i z jakichś powodów nie przepadali za własną nacją. Potem dowiedziała się, że to dlatego, że dziadkowie musieli uciekać z Sycylii w ramach kolejnej toczącej się tam kiedyś wojny między mafiami. Można powiedzieć, że starali się w ten sposób uratować sobie życie i uciec przed biedą, która w tamtych, zamierzchłych czasach dotknęła kontynent Europejski. Nigdy nie czuła się Europejką, ale odkąd zaczęła się interesować przeszłością swojej rodziny, sprawiło to, iż z jakiegoś nieznanego dla niej powodu miała ochotę wiedzieć jeszcze więcej. Kiedyś nawet planowali z Jack’kiem taką podróż poślubną, ale ostatecznie okazało się że zajęłoby to mnóstwo czasu a poza tym ich finanse nie były wtedy jeszcze tak dobre jak kilka lat później.
Odprawa lotniskowa odbyła się szybko. Loty wewnętrzne nie wymagały tak starannej odprawy, chociaż w ostatnim czasie z powodu rosnącego zagrożenia terrorystycznego na świecie, coraz baczniej zwracano uwagę, kto i z czym leci i dokąd. Samotna i ładna dziewczyna nie wzbudzała większych podejrzeń. Urzędnik lotniska omiótł ją najpierw spojrzeniem, potem zatrzymał się jego wzrok na wysokości jej cokolwiek bujnego biustu.
— „A zatem leci pani w celach turystycznych” — urzędnik zawiesił na sekundę głos.
— „Tak, właśnie tak jest” — odparła, patrząc wprost na niego.
— „Dobrze, poproszę zatem prawo jazdy” — zapytał.
Wyjęła prawo jazdy, któremu przyglądał się przez chwilę, potem jego wzrok powędrował znowu w kierunku jej bujnego biustu. Zaczerwieniwszy się, szybko odwrócił wzrok i wręczył jej z powrotem paszport. Biust numer sto pięćdziesiąt, jak mawiała jej matka, to kolejna scheda po jej włoskim pochodzeniu. W jej rodzinie zawsze kobiety miały bujne biusty, które przyciągały facetów jak magnes.
Miejscowość, do której w końcu dotarła po kolejnych kilku godzinach jazdy znajdowała się na wschodnim wybrzeżu. To niewielkie miasteczko słynęło z pięknych plaż i dobrej pogody w sezonie. Było tu bardzo przyjemnie. Miasto odwiedzały tłumy spragnionych wrażeń i nowych znajomości. Głowna ulica miasteczka wypełniona była rozmaitymi rodzajami kawiarni, restauracji, dansingów, dyskotek. Dla każdego znalazło się tutaj coś. Na dodatek w centrum znajdowało się również nowoczesne kasyno.