„Zranionym sercom”
Zranionym sercom potrzeba
Błękitów nieba
Skrzydlatej modlitwy gońca,
Pogodnych uśmiechów słońca
Ciszy bez końca…
Lub burzy, która zagłuszy
Żrący ból duszy — i czarnej, wyjącej nocy,
Co będzie osłonić w mocy
Ich płacz sierocy.
A.Asnyk
„I wiesz co mnie boli?
Że w głowach się pierdoli
Zakłócony pokój ludziom dobrej woli…:
Magik
03-09-2004 r.
Różowe latające motyle
Zasiadają w moim sercu na chwilę
robiąc spustoszenie
Opadam z sił
Lecz jeszcze nie przywitam się z moją mogiłą.
Tajemnicze serce jeszcze mi nieznane
Zostawić coś pewnego? — pytanie dylematu
— by zyskać coś nowego
Kruchego
By zyskać coś
Lub nie zyskać czegoś
Czy serce podpowie
By ofiarować je Tobie?
05-09-2004 r.
Gdy księżyc ukazuje się w całym swoim kunszcie.
Odchodzi małymi kroczkami dumne Słońce.
Wraz z nocą rozpacz czarna o imieniu smutek przychodzi.
Ślad czegoś we mnie jest
Całości czegoś brakuje
W Tobie jest wszystko to co moją jest całością
Lecz nie czuję wypełnienia…
Widzę stubarwne rośliny, majestatyczne drzewa, ludzi
Nic mnie do życia nie budzi.
Stubarwne rośliny szarzeją,
Majestatyczne drzewa kurczą się, aż całkiem znikaja,
Ludzie, umierają.
Ja?
Już jakby żywot oddałam.
Tylko Ty możesz tchnąć we mnie nowego millenium żar
Więc usłysz słów melodię
Nim nadejdzie ostateczny cios.
07-09-2004 r.
Ciemności powłoka
To mego ciała zwłoki
Łez mych przelane potoki
Odchodzi tylko to co zostać powinno
Zostaje tylko to co odejść nie chce.
Pomnik mej wielkiej niemocy
Wzniesiony ponad niebieskie sklepienie
Czy tam na górze jest moje wybawienie?
Czy łza kiedyś na wieki ustanie?
Czy równoważyć się to będzie z tym, że czas dla mnie stanie?
Czy twarz kiedyś jeszcze wieczną radością będzie emanowała?
Czy to musi być to słowo?
Śmierć.
13-09-2004 r.
Człowiek jest tylko sumą oddechów
Życie to tylko iloczyn smutków
Iloczyn radości o bardzo małej częstotliwości
Smutek jest pustką w czasie
Gdy nic nie czujesz i nie chcesz nic czuć
Konfrontuje się wtedy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Radość jest pragnieniem
Aby zatrzymać daną chwilę na długie lata.
Nadzieja jest potworem
Puka do twych drzwi, jak biedak potrzebujący jałmużny
z chęcią jej otwierasz
Pewnego dnia budzisz się
A jej już nie ma
Miłość jest ponadczasowa, gdy w prawdziwym swym pięknie się objawia
Dzięki niej nadzieja powraca roześmiana od ucha do ucha.
Śmierć smutną zawsze ma twarz
Zmęczona niekończoncymi się odwiedzinami,
nie tylko tych których darzy sympatią.
Wszystkich, których czas odwiedzin przychodzi z góry.
13-09-2004 r.
Od ludzkich roztargnionych dusz
Świat pęka w szwach
Łez tyle, światło widzi dnia,
Że powódz nadejść może lada chwila.
Uśmiechów liczba to w oceanie kropla
Upadająca na samo dno
Pitagoras opuszczać nie musi Elizejskich Pól
Obliczyć radości ludzkie — nie jest to wyższa matematyka
Pojmować bezduszników chcesz
Sam targnij się na życie cudze
Nie raz, nie dwa, a troje raza
I bez wyrzutów, skruchy, trwogi
Dalej swój żywot prowadź błogi.
Jednakże dłoń poświęcić swą dla drugiej duszy
Jest niczym Syzyfowe prace
Kiedy śmierć zrozumieć chcesz
W kolejce zajmij miejsce.
15-09-2004 r.
Jesteś dla mnie kimś bliskim
A jednak mi nieznanym
Przeraża mnie gdy w twe serce wkrada się
Zawiść
Choć wiem, że się od siebie różnimy
To z tych samych korzeni się wywodzimy
Tak wiele w Tobie miłości
Tylko po co tyle złości?
Kiedy chcesz wskrzeszasz w sobie miłość
Do całego świata
A kiedy indziej nienawiść
Do siostry lub brata
Przejżyj na oczy
Złych udzielasz odpowiedzi
A pytań tyle co gwiazd na niebie
Niech zgaśnie ten wojenny ogień
Co w twych oczach jak poranna zorza płonie
Miłość to odpowiedź!
Po którejkolwiek stoisz stronie.
16-09-2004 r.
Słowo — to tylko próżnia
Słowo — rzucane zbyt często na wiatr
Słowo — rana lub pokrzepienie
Słowo — dla mas nic nie warte, poskładane litery
Czyn — znaczenie większe ma od słowa
Czyn — ku tym kierowany co w słowo nie wierzą i w nic innego
Wiara- wybawienie dające nadzieję
Wiara — dzięki niej warto egzystować
Śmierć — koniec i początek zarazem
Śmierć — wyrok z którym się rodzimy i żyjemy.
16-09-2004 r.
Budzą mnie słońca promienie
Wraz ze mną myśl się budzi: Czy coś dziś zmienię?
Czy spotkam miłość swego życia?
Czy poznam sens ludzkiego bycia?
Nużą mnie gwiazdy na niebie
I z myślą w skarbnicy wiedzy kładę się spać taką:
Czego nie dokonałam?
Jak wiele zawiniłam?
Szklana spływa łza, smtna, a jakże czysta
Kolejna po niej, która jak nóż przecina mą twarz
Ukrywana we wnętrzu zrobiła się brutalna
Przez świat
Budzą mnie słońca promienie.
MONOTONNOŚĆ
22-09-2004 r
Tonę we łzach
Tonę w snach
Tonę w miłości
Powódź problemów
Szturmem atakuje
Gdy czujność ma uśpiona
I tonę w samotności
I tonę w smutku
Gdy uda mi się złapać dech
Widzę przyjazną twarz
Lecz znów tonę.
26-09-2004 r.
TRZEBA
Słowo to przynosić ma tortury duszy?
Słowo to ma euforię przynosić?
Czy to słowo wszystkich uczuć bodźcem ma być?
Jedno to słowo pragnie mną zawładnąć
W swe ręce przejąć stery, które trzymam
Nie chce mnie zabić
Lecz gorzej jeszcze bo żywcem dusze chce ukatrupić
By tylko ciało, stęchłe, gnijące
Obłedem opętane, po ziemi się błąkało
Jednak to słowo swego nie spełni planu niecnego
Nie całkiem
Bo choć w pełni nie będę żyła
Moja będzie zacna mogiła.
30-09-2004 r.
Otwieram oczy i wokół widzę ból
Otwieram usta i wydobywa się z nich ból
Otwieram serce a tam jest… ból
Otweiram oczy, NIE, mam w nich igły
Otwieram usta, nie potrafię wydobyć z nich słów.
Otwieram uszy, zbyt wiele słyszę, sądów.
Otwieram serce, nie ma w nim odrobiny światła.
Otwierasz moje serce, wpuszczając tam światło.
28-10-2004 r.
Gdy chcę stworzyć swój własny świat
Czy to już schizofrenia?
Gdy chcę schować się przed ludźmi w nim
Czy to już schizofrenia?
Gdy chcę dostrzec to, co innym nie jest dane ujrzeć
Czy to już schizofrenia?
Uciekam w swój świat
Schizofrenia?
Uciekam ot tak.
Schizofrenia?
Uciekam gdyż mam już dość
Schizofrenia?
Zawsze wracam.
Schizofrenia?
Nie.
To mój mały świat.
28-10-2004 r.
Patrząc w przeszłości dalekie odmęty, budzi się we mnie masochistka.
Patrząc na siebie — patrzę prawdzie w oczy.
Patrząc przed siebie jestem pesymistką.
Patrząc w Twoje oczy, intrygują mnie.
Patrząc w Twoje serce, nie rozumiem Cię.
Nie patrząc w ogóle, w duszy uśmiecham się.
28-10-2004 r.
Pytasz co mi jest?
Żeby to wiedzieć musiałabyś być mną.
Pytasz czemu jestem taka?
Odpowiedź jest jednaka.
Pytasz jak mi pomóc.
Pytasz jak.
Ot tak.
Pytasz.
Nie pomagasz.
12-11-2004 r.
Przywróciłeś mi wiarę
Wiarę w ludzi
Może dla Ciebie to niewiele
Dla mnie bardzo dużo
Przywróciłeś mi wiarę
Wiarę w siebie
Ale najwięcej przywróciłeś sobie
Teraz już będziesz żył spokojnie
Niesiony przez delikatne podmuchy wiatru
Będziesz unosił się na niewidzialnych
Skrzydłach aniołów
Będziesz szczęśliwy jak ptak na wolności
Skąd to wiem?
Bo odkryć siebie to największe szczęście.
[Dla Wiktora W.]
14-11-2004 r.
Unoszą mnie chmury błękitne
Na ich grzbietach pędzę
Uciekam przed życiem
Uciekam na piękne łąki, nieśmiertelne
i niezniszczalne
Czuję zapach świeżych owoców
Wypełnia mnie od środka i przenosi
w odchłań ponadczasową, gdzie
miliony gwiazd rozświetlają mi drogę
Droga jest daleka, delikatna jak puch
i biała jak śnieg
Po tej drodze kroczymy we dwoje
Twój uśmiech rozświetla mi życie
Podajesz mi dłoń, gładką a jednak pewną
Patrzysz na mnie i rozpalasz we mnie
ogień przetrwania
Nagle czuję, że chcę by było tak wiecznie
By ta tęcza kolorów
Świeciła we mnie przez cały czas.
16-11-2004 r.
Potężna dłoń potępienia, ściska moje gardło
Życie zaciska na mym sercu
Pętlę
A ja?
Ja chcę tylko lecieć do gwiazd
Lecieć do słońca
By rozświetliło moje życie
Wiem, że ciągle mówię „chcę”
Ale tak naprawdę o tym marzę
Słowo chcę jest potężniejsze
Przybliża mi marzenia
Urealnia je
Więc CHCĘ.
04-12-2004 r.
Gdy wiatr muska mą twarz
A ja siedzę na ławce pod wierzbą płaczącą
Wtedy czuję, że serce we mnie bije
Gdy patrzę na niewinne małe niemowle
To bijące serce rośnie
Gdy patrzę w gwiazdy
Rozświtlają mi drogę ku dobru
Dobro wkrada się czasem w moje życie
Rozsiewając swe nasiona
Nasiona kiełkują
Lecz gdy ich nie podlewam — obumierają
Jest to dzień zgonu dobra
Następuje pustka.
Jednak z czasem dobro zmartwychwstaje.
17-12-2004 r.
Serce jest jak obraz
Różni ludzie wypełniają je
samymi sobą
Jak dźwięk w przestrzeni
Zakłóca swym biciem każdą myśl
Wypełnione rozkwita, rozwija się
Niczym kwiat dzikiej róży
Oddech wiatru potrafi złamać gałąź
Serce jako próźnia
Jest skałą ulegającą procesowi wietrzenia
Jak cichną wszelkie fale
Cichnie
W miejscu bezpretensjonalnie staje.
29-12-2004 r.
Czerwonej rzeki nurtem jestem porywana
Ona to na mym wnętrzu rana
Piętno, które jak góra przygniata
I krzyczy bym spadała
Pęka lustrzane serce
Milion kawałków, których nie da się poskładać
Kiedy ktoś próbuje one go ranią
Dusza uwięziona w tandetnej powłoce
Wnętrze, którego nikt nie dostrzega
Upadła ostatnia kropla do rzeki
Wszystko zostało zalane
Dusza jest wolna
13-01-2005 r.
Szklana skrzynka
Cztery ma ściany
Zero drzwi
Zero okien
Jak weneckie lustro
Jestem w jej środku
I wszystkich widzę
Oni nie widzą mnie
Cicho wkoło
Cichy plusk
Cichy szloch
Bliski krok
Chwila uwagi
Pomyłka
Cichy znów nadchodzi mrok
17-01-2005 r.
Przy miłości i słońce blask swój traci
Przeżywasz ją tylko raz jak życie na ziemi
Unosi cię jak wiatr listek opadły z drzewa
Lecz rany po niej nigdy się nie goją
Bo dla niej czas staje
Obumierasz bez niej stopniowo
Choć gdzieś tam w środku
Wciąż zbierasz siły do walki, aby ją odzyskać
Niebo bez gwiazd jest puste
Jak życie bez miłości
Drzewo bez liści jest oziębłe
Jak człowiek bez swojej drugiej połowy
Ale gdy ona w końcu staje u drzwi twego serca
Czujesz motyle latające w twoim brzuchu
Wszystko traci swoje dotychczasowe znaczenie
Bo miłość nadaje wszystkiemu nowe
Lepsze
Piękniejsze
20-01-2005 r.
Patrzę w lustro
I widzę dziewczynę
Jej oczy przepełnia smutek
Gdyż jej życie to urojenie
Piękne marzenie
Rzeczywistość jednak jest ciemiężcą
Przypiera do muru
Czuje się uwięziona na świecie
Choć jest on tak ogromny
Dla niej zbyt mały
By ukryła się na nim przed swoim prześladowcą
Ze stron wszystkich dobiegają kazania
A ona chce być
Tylko wolność daje jej radość
Jedynie smutek pozostał
Wciąż czegoś uparcie poszukuje
Pomimo iż jest skazana aby tego nie odnaleźć
Ucieka w dolinę Issy, która znajduje się gdzieś w jej umyśle
Umyśle psychopaty
Umyśle masochisty
Zagubionym
Ona siedzi skulona
W najciemniejszym jego zakątku
20-01-2005 r.
Patrzę w parę oczu Twych
Już wiem, chcę zatopić się w nich
Przejść samą siebie
Wniknąć w Ciebie
Być jedną duszą w dwóch ciałach
Czerpać z Ciebie energię do życia
Do życia, które ze mnie ulatuje
Przez Ciebie
Bez Ciebie
Mocno przytulić się
Poczuć
I umrzeć
29-01-2005 r.
WIZJA SURREALNA
Płynę na czarnym rumaku
Równo z pieniącymi się grzbietami
Powiewam lekko na wietrze
Obok mnie jest cień
Cień płynie ze mną
Tańczę z falami
Z nieba lecą płatki róż
Nigdy już nie chcę otworzyć oczu
07-02-2005 r.
Powiedz mi, co jest dla Ciebie niezwykłe?
Niezwykłe jest to, że jak wiatr lecimy
W miejsce, o którym tylko śnimy
Na lekkiej chmurze
Z nieba lecą róże
Lecą strzały
Zaćmieni słońcem
Szukamy czegoś co tak naprawdę
Przed sobą mamy
Niezwykłość wypływa z lewej strony
Patrzę, a tu z prawej też
Niezwykle piękne zjawisko
Nagle niezwykle mnie przeraziło
Ty, on, ona i ono
Rozczarowanie
Wpadłam do głębokiej wody
Wydostanę się kiedy Twój szept
Dotrze do moich uszu
To będzie dla mnie niezwykłe
12-03-2005 r.
Cisza będąca choć krótkim wytchnieniem
Zgubna jest dla mnie chwilami
Niczym samolubność ludzi będących odbiciem kamienia
Potrzebna jest nieobecna
Niczym schizofrenik zamknięty w swoim własnym świecie
Zgiełk hien i lisów
Ich dominacja
Uderza we mnie niczym tsunami
Robiące szkody na miarę
Bez pomiaru
Choć po burzy przeważnie jak tęcza się pojawia
Wcześniej skazuje mnie na katusze
Jak sędzia niewinnego na dożywocie
14-03-2005 r.
SPOWIEDŹ NARKOMANKI
Dziękuję Ci chłopcze, co przychodziłeś z rana
Gdy jutrzenka jeszcze dobrze nie świtała
Chciałeś mi pomóc
Lecz nie potrafiłeś
Nie winię Cię za to
Co mogłeś — robiłeś
Dusza ma zraniona
Cierpi katusze
Wije się me piętno splotami żylnymi
Złoty strzał mógł mnie zabić
Uchyliłam się przed nim
I odejdę jak człowiek
Nie jak posąg z kamienia.
28-03-2007 r.