E-book
4.41
drukowana A5
17.3
Nowoczesna Poezja Rymowana

Bezpłatny fragment - Nowoczesna Poezja Rymowana


Objętość:
57 str.
ISBN:
978-83-8245-863-3
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 17.3

„Zranionym sercom”

Zranionym sercom potrzeba

Błękitów nieba

Skrzydlatej modlitwy gońca,

Pogodnych uśmiechów słońca

Ciszy bez końca…

Lub burzy, która zagłuszy

Żrący ból duszy — i czarnej, wyjącej nocy,

Co będzie osłonić w mocy

Ich płacz sierocy.

A.Asnyk

„I wiesz co mnie boli?

Że w głowach się pierdoli

Zakłócony pokój ludziom dobrej woli…:

Magik


03-09-2004 r.


Różowe latające motyle

Zasiadają w moim sercu na chwilę

robiąc spustoszenie

Opadam z sił

Lecz jeszcze nie przywitam się z moją mogiłą.

Tajemnicze serce jeszcze mi nieznane

Zostawić coś pewnego? — pytanie dylematu

— by zyskać coś nowego

Kruchego

By zyskać coś

Lub nie zyskać czegoś

Czy serce podpowie

By ofiarować je Tobie?


05-09-2004 r.


Gdy księżyc ukazuje się w całym swoim kunszcie.

Odchodzi małymi kroczkami dumne Słońce.

Wraz z nocą rozpacz czarna o imieniu smutek przychodzi.

Ślad czegoś we mnie jest

Całości czegoś brakuje

W Tobie jest wszystko to co moją jest całością

Lecz nie czuję wypełnienia…

Widzę stubarwne rośliny, majestatyczne drzewa, ludzi

Nic mnie do życia nie budzi.

Stubarwne rośliny szarzeją,

Majestatyczne drzewa kurczą się, aż całkiem znikaja,

Ludzie, umierają.

Ja?

Już jakby żywot oddałam.

Tylko Ty możesz tchnąć we mnie nowego millenium żar

Więc usłysz słów melodię

Nim nadejdzie ostateczny cios.


07-09-2004 r.


Ciemności powłoka

To mego ciała zwłoki

Łez mych przelane potoki

Odchodzi tylko to co zostać powinno

Zostaje tylko to co odejść nie chce.

Pomnik mej wielkiej niemocy

Wzniesiony ponad niebieskie sklepienie

Czy tam na górze jest moje wybawienie?

Czy łza kiedyś na wieki ustanie?

Czy równoważyć się to będzie z tym, że czas dla mnie stanie?

Czy twarz kiedyś jeszcze wieczną radością będzie emanowała?

Czy to musi być to słowo?

Śmierć.


13-09-2004 r.


Człowiek jest tylko sumą oddechów

Życie to tylko iloczyn smutków

Iloczyn radości o bardzo małej częstotliwości

Smutek jest pustką w czasie

Gdy nic nie czujesz i nie chcesz nic czuć

Konfrontuje się wtedy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Radość jest pragnieniem

Aby zatrzymać daną chwilę na długie lata.

Nadzieja jest potworem

Puka do twych drzwi, jak biedak potrzebujący jałmużny

z chęcią jej otwierasz

Pewnego dnia budzisz się

A jej już nie ma

Miłość jest ponadczasowa, gdy w prawdziwym swym pięknie się objawia

Dzięki niej nadzieja powraca roześmiana od ucha do ucha.

Śmierć smutną zawsze ma twarz

Zmęczona niekończoncymi się odwiedzinami,

nie tylko tych których darzy sympatią.

Wszystkich, których czas odwiedzin przychodzi z góry.


13-09-2004 r.


Od ludzkich roztargnionych dusz

Świat pęka w szwach

Łez tyle, światło widzi dnia,

Że powódz nadejść może lada chwila.

Uśmiechów liczba to w oceanie kropla

Upadająca na samo dno

Pitagoras opuszczać nie musi Elizejskich Pól

Obliczyć radości ludzkie — nie jest to wyższa matematyka

Pojmować bezduszników chcesz

Sam targnij się na życie cudze

Nie raz, nie dwa, a troje raza

I bez wyrzutów, skruchy, trwogi

Dalej swój żywot prowadź błogi.

Jednakże dłoń poświęcić swą dla drugiej duszy

Jest niczym Syzyfowe prace

Kiedy śmierć zrozumieć chcesz

W kolejce zajmij miejsce.


15-09-2004 r.


Jesteś dla mnie kimś bliskim

A jednak mi nieznanym

Przeraża mnie gdy w twe serce wkrada się

Zawiść

Choć wiem, że się od siebie różnimy

To z tych samych korzeni się wywodzimy

Tak wiele w Tobie miłości

Tylko po co tyle złości?

Kiedy chcesz wskrzeszasz w sobie miłość

Do całego świata

A kiedy indziej nienawiść

Do siostry lub brata

Przejżyj na oczy

Złych udzielasz odpowiedzi

A pytań tyle co gwiazd na niebie

Niech zgaśnie ten wojenny ogień

Co w twych oczach jak poranna zorza płonie

Miłość to odpowiedź!

Po którejkolwiek stoisz stronie.


16-09-2004 r.


Słowo — to tylko próżnia

Słowo — rzucane zbyt często na wiatr

Słowo — rana lub pokrzepienie

Słowo — dla mas nic nie warte, poskładane litery

Czyn — znaczenie większe ma od słowa

Czyn — ku tym kierowany co w słowo nie wierzą i w nic innego

Wiara- wybawienie dające nadzieję

Wiara — dzięki niej warto egzystować

Śmierć — koniec i początek zarazem

Śmierć — wyrok z którym się rodzimy i żyjemy.


16-09-2004 r.


Budzą mnie słońca promienie

Wraz ze mną myśl się budzi: Czy coś dziś zmienię?

Czy spotkam miłość swego życia?

Czy poznam sens ludzkiego bycia?

Nużą mnie gwiazdy na niebie

I z myślą w skarbnicy wiedzy kładę się spać taką:

Czego nie dokonałam?

Jak wiele zawiniłam?

Szklana spływa łza, smtna, a jakże czysta

Kolejna po niej, która jak nóż przecina mą twarz

Ukrywana we wnętrzu zrobiła się brutalna

Przez świat

Budzą mnie słońca promienie.

MONOTONNOŚĆ


22-09-2004 r


Tonę we łzach

Tonę w snach

Tonę w miłości

Powódź problemów

Szturmem atakuje

Gdy czujność ma uśpiona

I tonę w samotności

I tonę w smutku

Gdy uda mi się złapać dech

Widzę przyjazną twarz

Lecz znów tonę.


26-09-2004 r.

TRZEBA


Słowo to przynosić ma tortury duszy?

Słowo to ma euforię przynosić?

Czy to słowo wszystkich uczuć bodźcem ma być?

Jedno to słowo pragnie mną zawładnąć

W swe ręce przejąć stery, które trzymam

Nie chce mnie zabić

Lecz gorzej jeszcze bo żywcem dusze chce ukatrupić

By tylko ciało, stęchłe, gnijące

Obłedem opętane, po ziemi się błąkało

Jednak to słowo swego nie spełni planu niecnego

Nie całkiem

Bo choć w pełni nie będę żyła

Moja będzie zacna mogiła.


30-09-2004 r.


Otwieram oczy i wokół widzę ból

Otwieram usta i wydobywa się z nich ból

Otwieram serce a tam jest… ból

Otweiram oczy, NIE, mam w nich igły

Otwieram usta, nie potrafię wydobyć z nich słów.

Otwieram uszy, zbyt wiele słyszę, sądów.

Otwieram serce, nie ma w nim odrobiny światła.

Otwierasz moje serce, wpuszczając tam światło.


28-10-2004 r.


Gdy chcę stworzyć swój własny świat

Czy to już schizofrenia?

Gdy chcę schować się przed ludźmi w nim

Czy to już schizofrenia?

Gdy chcę dostrzec to, co innym nie jest dane ujrzeć

Czy to już schizofrenia?

Uciekam w swój świat

Schizofrenia?

Uciekam ot tak.

Schizofrenia?

Uciekam gdyż mam już dość

Schizofrenia?

Zawsze wracam.

Schizofrenia?

Nie.

To mój mały świat.


28-10-2004 r.


Patrząc w przeszłości dalekie odmęty, budzi się we mnie masochistka.

Patrząc na siebie — patrzę prawdzie w oczy.

Patrząc przed siebie jestem pesymistką.

Patrząc w Twoje oczy, intrygują mnie.

Patrząc w Twoje serce, nie rozumiem Cię.

Nie patrząc w ogóle, w duszy uśmiecham się.


28-10-2004 r.


Pytasz co mi jest?

Żeby to wiedzieć musiałabyś być mną.

Pytasz czemu jestem taka?

Odpowiedź jest jednaka.

Pytasz jak mi pomóc.

Pytasz jak.

Ot tak.

Pytasz.

Nie pomagasz.


12-11-2004 r.


Przywróciłeś mi wiarę

Wiarę w ludzi

Może dla Ciebie to niewiele

Dla mnie bardzo dużo

Przywróciłeś mi wiarę

Wiarę w siebie

Ale najwięcej przywróciłeś sobie

Teraz już będziesz żył spokojnie

Niesiony przez delikatne podmuchy wiatru

Będziesz unosił się na niewidzialnych

Skrzydłach aniołów

Będziesz szczęśliwy jak ptak na wolności

Skąd to wiem?

Bo odkryć siebie to największe szczęście.

[Dla Wiktora W.]


14-11-2004 r.


Unoszą mnie chmury błękitne

Na ich grzbietach pędzę

Uciekam przed życiem

Uciekam na piękne łąki, nieśmiertelne

i niezniszczalne

Czuję zapach świeżych owoców

Wypełnia mnie od środka i przenosi

w odchłań ponadczasową, gdzie

miliony gwiazd rozświetlają mi drogę

Droga jest daleka, delikatna jak puch

i biała jak śnieg

Po tej drodze kroczymy we dwoje

Twój uśmiech rozświetla mi życie

Podajesz mi dłoń, gładką a jednak pewną

Patrzysz na mnie i rozpalasz we mnie

ogień przetrwania

Nagle czuję, że chcę by było tak wiecznie

By ta tęcza kolorów

Świeciła we mnie przez cały czas.


16-11-2004 r.


Potężna dłoń potępienia, ściska moje gardło

Życie zaciska na mym sercu

Pętlę

A ja?

Ja chcę tylko lecieć do gwiazd

Lecieć do słońca

By rozświetliło moje życie

Wiem, że ciągle mówię „chcę”

Ale tak naprawdę o tym marzę

Słowo chcę jest potężniejsze

Przybliża mi marzenia

Urealnia je

Więc CHCĘ.


04-12-2004 r.


Gdy wiatr muska mą twarz

A ja siedzę na ławce pod wierzbą płaczącą

Wtedy czuję, że serce we mnie bije

Gdy patrzę na niewinne małe niemowle

To bijące serce rośnie

Gdy patrzę w gwiazdy

Rozświtlają mi drogę ku dobru

Dobro wkrada się czasem w moje życie

Rozsiewając swe nasiona

Nasiona kiełkują

Lecz gdy ich nie podlewam — obumierają

Jest to dzień zgonu dobra

Następuje pustka.

Jednak z czasem dobro zmartwychwstaje.


17-12-2004 r.


Serce jest jak obraz

Różni ludzie wypełniają je

samymi sobą

Jak dźwięk w przestrzeni

Zakłóca swym biciem każdą myśl

Wypełnione rozkwita, rozwija się

Niczym kwiat dzikiej róży

Oddech wiatru potrafi złamać gałąź

Serce jako próźnia

Jest skałą ulegającą procesowi wietrzenia

Jak cichną wszelkie fale

Cichnie

W miejscu bezpretensjonalnie staje.


29-12-2004 r.


Czerwonej rzeki nurtem jestem porywana

Ona to na mym wnętrzu rana

Piętno, które jak góra przygniata

I krzyczy bym spadała

Pęka lustrzane serce

Milion kawałków, których nie da się poskładać

Kiedy ktoś próbuje one go ranią

Dusza uwięziona w tandetnej powłoce

Wnętrze, którego nikt nie dostrzega

Upadła ostatnia kropla do rzeki

Wszystko zostało zalane

Dusza jest wolna


13-01-2005 r.


Szklana skrzynka

Cztery ma ściany

Zero drzwi

Zero okien

Jak weneckie lustro

Jestem w jej środku

I wszystkich widzę

Oni nie widzą mnie

Cicho wkoło

Cichy plusk

Cichy szloch

Bliski krok

Chwila uwagi

Pomyłka

Cichy znów nadchodzi mrok


17-01-2005 r.


Przy miłości i słońce blask swój traci

Przeżywasz ją tylko raz jak życie na ziemi

Unosi cię jak wiatr listek opadły z drzewa

Lecz rany po niej nigdy się nie goją

Bo dla niej czas staje

Obumierasz bez niej stopniowo

Choć gdzieś tam w środku

Wciąż zbierasz siły do walki, aby ją odzyskać

Niebo bez gwiazd jest puste

Jak życie bez miłości

Drzewo bez liści jest oziębłe

Jak człowiek bez swojej drugiej połowy

Ale gdy ona w końcu staje u drzwi twego serca

Czujesz motyle latające w twoim brzuchu

Wszystko traci swoje dotychczasowe znaczenie

Bo miłość nadaje wszystkiemu nowe

Lepsze

Piękniejsze


20-01-2005 r.


Patrzę w lustro

I widzę dziewczynę

Jej oczy przepełnia smutek

Gdyż jej życie to urojenie

Piękne marzenie

Rzeczywistość jednak jest ciemiężcą

Przypiera do muru

Czuje się uwięziona na świecie

Choć jest on tak ogromny

Dla niej zbyt mały

By ukryła się na nim przed swoim prześladowcą

Ze stron wszystkich dobiegają kazania

A ona chce być

Tylko wolność daje jej radość

Jedynie smutek pozostał

Wciąż czegoś uparcie poszukuje

Pomimo iż jest skazana aby tego nie odnaleźć

Ucieka w dolinę Issy, która znajduje się gdzieś w jej umyśle

Umyśle psychopaty

Umyśle masochisty

Zagubionym

Ona siedzi skulona

W najciemniejszym jego zakątku


20-01-2005 r.


Patrzę w parę oczu Twych

Już wiem, chcę zatopić się w nich

Przejść samą siebie

Wniknąć w Ciebie

Być jedną duszą w dwóch ciałach

Czerpać z Ciebie energię do życia

Do życia, które ze mnie ulatuje

Przez Ciebie

Bez Ciebie

Mocno przytulić się

Poczuć

I umrzeć


29-01-2005 r.

WIZJA SURREALNA


Płynę na czarnym rumaku

Równo z pieniącymi się grzbietami

Powiewam lekko na wietrze

Obok mnie jest cień

Cień płynie ze mną

Tańczę z falami

Z nieba lecą płatki róż

Nigdy już nie chcę otworzyć oczu


07-02-2005 r.


Powiedz mi, co jest dla Ciebie niezwykłe?

Niezwykłe jest to, że jak wiatr lecimy

W miejsce, o którym tylko śnimy

Na lekkiej chmurze

Z nieba lecą róże

Lecą strzały

Zaćmieni słońcem

Szukamy czegoś co tak naprawdę

Przed sobą mamy

Niezwykłość wypływa z lewej strony

Patrzę, a tu z prawej też

Niezwykle piękne zjawisko

Nagle niezwykle mnie przeraziło

Ty, on, ona i ono

Rozczarowanie

Wpadłam do głębokiej wody

Wydostanę się kiedy Twój szept

Dotrze do moich uszu

To będzie dla mnie niezwykłe


12-03-2005 r.


Cisza będąca choć krótkim wytchnieniem

Zgubna jest dla mnie chwilami

Niczym samolubność ludzi będących odbiciem kamienia

Potrzebna jest nieobecna

Niczym schizofrenik zamknięty w swoim własnym świecie

Zgiełk hien i lisów

Ich dominacja

Uderza we mnie niczym tsunami

Robiące szkody na miarę

Bez pomiaru

Choć po burzy przeważnie jak tęcza się pojawia

Wcześniej skazuje mnie na katusze

Jak sędzia niewinnego na dożywocie


14-03-2005 r.

SPOWIEDŹ NARKOMANKI


Dziękuję Ci chłopcze, co przychodziłeś z rana

Gdy jutrzenka jeszcze dobrze nie świtała

Chciałeś mi pomóc

Lecz nie potrafiłeś

Nie winię Cię za to

Co mogłeś — robiłeś

Dusza ma zraniona

Cierpi katusze

Wije się me piętno splotami żylnymi

Złoty strzał mógł mnie zabić

Uchyliłam się przed nim

I odejdę jak człowiek

Nie jak posąg z kamienia.


28-03-2007 r.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 17.3