E-book
1.47
drukowana A5
28.49
Nowa Era

Bezpłatny fragment - Nowa Era


Objętość:
147 str.
ISBN:
978-83-65543-83-7
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 28.49

Prolog

Każdego wieczora większość ludzi zmęczonych po pracy zasiada przed telewizorem, by w spokoju obejrzeć najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata. Czynią to, siedząc w swoich wygodnych fotelach, jedząc odgrzewaną kolację i delektując się spokojem, na który według nich zasłużyli. Mają do dyspozycji wiele kanałów, na których prezentowane są zazwyczaj te same informacje. Czasami są one pokazywane z różnych punktów widzenia i różnią się komentarzem, ale zazwyczaj dotyczą tego samego wydarzenia.

Jednak tego dnia, plan milionów widzów, zostaje drastycznie naruszony. Na ekranach ich telewizorów obraz w sekundzie znika i zaraz za nim pojawia się tak zwany „śnieg”, który starszym wiekiem ludziom, przypomina czasy problemów z transmisją.

Większość jednak zaskoczonych tym zjawiskiem szybko traci cierpliwość i zaczyna zmieniać kanały. Myśląc, że to problem jednej stacji, wciska nerwowo guzik na pilocie, by wysłuchać wiadomości, ale nic to nie pomaga. Na wszystkich kanałach pojawia się wciąż ten sam zaśnieżony obraz.

Po kilkunastu sekundach ich rosnącej frustracji pojawia się na ekranie logo — srebrnej trupiej czaszki powiewającej na czarnym tle. Każdy zasiadający przed telewizorem w porze wiadomości widział już wcześniej ten znak i wie, że należy ono do największej grupy terrorystycznej. Od lat świat się zmaga i walczy z nimi na dalekim wschodzie. Każdego dnia napływają nowe informacje o nalotach i walkach, jakie dochodzą w tamtym rejonie. Ostatnio wiele się mówiło o sukcesach grupy żołnierzy, wśród których znaleźli się także Polacy. Nagłośniono o tym wydarzeniu we wszystkich mediach. Pisano w gazetach i nazywano to wydarzenie początkiem końca krwawego ugrupowania. Przez to, tym bardziej nikt się nie spodziewał, zobaczyć ich znaku na własnych telewizorach.

„Witajcie butni Polacy — odezwał się nagle gruby, męski głos ukrywający się za powiewającym bezustannie logiem. — Od kilku tygodni szczycicie się zabiciem jednego z naszych liderów. Chwalicie się, jak to zabijając nas, przyczyniacie się do ratowania świata. Uważacie się za lepszych i bardziej godnych istnienia. Myślicie, że walcząc z dala od swoich domów, możecie robić wszystko, co chcecie. Otóż nie! Zrobiliście błąd, za który musicie srogo zapłacić. Przygotowaliśmy wam tydzień, który popamięta cały świat. Będziecie naszym przesłaniem. Zostaniecie kozłem ofiarnym, dzięki któremu wszyscy zrozumieją błąd, jaki zrobili, przystępując do wojny z nami. Wy, jak i wszystkie państwa sojusznicze, które atakujecie nasze ziemie, nie będziecie bezkarni wobec naszej potęgi. Szykujcie się na śmierć, bo idzie ona do was i w najmniej oczekiwanym momencie zapuka do waszych drzwi. Będzie to pokaz naszej siły i bezwzględności wobec okupanta, który najechał nasze ziemie. Cieszcie się ostatnimi dniami spokoju, bo nadchodzimy”.

Nagle głos ucichł i obraz zniknął. Zamiast niego ukazała się przerażona twarz dziennikarzy prowadzących wiadomości. Wstrząśnięci słowami terrorysty patrzyli na siebie nawzajem i choć wiedzieli, że są nadawani na żywo, nie byli w stanie wypowiedzieć ani słowa. Próbowali coś na szybko wymyślić, jeden z nich się zająknął, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów komentarza. W końcu ktoś oprzytomniał na tyle, żeby przerwać nadawanie programu na żywo i puścił na ekrany milionów telewidzów reklamy.


***


Przez kolejne tygodnie od nadania przez terrorystów groźby o ataku na państwo Polskie, służby policyjne i wojskowe zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Na ulicach pojawiły się ich wspólne patrole, a życie towarzyskie w miastach zamarło. Wszyscy bali się wychodzić z domów. Sklepy wielkogabarytowe zostały wzmocnione dodatkową ochroną i w większości tych placówek pojawił się zakaz wchodzenia do nich z plecakiem, czy większą torbą pod ręką. Ludzie bali się i mimo zwiększenia środków bezpieczeństwa zaczęli kupować w mniejszych sklepikach, unikając wszelkich skupisk ludzi. Koncerty oraz wszelkie masowe imprezy zostały zawieszone. Rywalizacje sportowe wszystkich lig zostały odwołane. Wszyscy z obawą wyczekiwali spełnienia gróźb bezwzględnych terrorystów. Każdego dnia wiadomości biły rekordy oglądalności. Ludzie zasiadali przed nimi i z uwagą słuchali informacji na temat działań policji i kolejnych aresztowaniach ludzi podejrzanych o terroryzm. Zatrzymywano i przesłuchiwano prawie wszystkich obcokrajowców pochodzących z dalekiego wschodu. Ludzie zaczęli się ich bać i unikać, biorąc ich za potencjalnych terrorystów albo chociażby ich pomocników.

Po kilkunastu dniach zaostrzonych działań i poszukiwań zagrożenia, rząd zaczął wydawać kolejne oświadczenia, pragnąc uspokoić wszystkich. Widząc, że gospodarka kraju cierpi, z powodu strachu, jaki opanował cały kraj, nakłaniał do powrotu do normalności i przekonywał o bezpieczeństwie, którego dodatkowo strzegli żołnierze na ulicach większości miast.

Trwało to ponad dwa miesiące, aż w końcu życie zaczęło powoli powracać do normalności. Ludzie mieli już dość życia w strachu i w ciągłym ukryciu. Zaczęli powoli pojawiać się w restauracjach i salach kinowych. Rząd chcąc wzmocnić w nich poczucie bezpieczeństwa, organizował darmowe koncerty, na które przychodziło po kilka tysięcy osób. Ich ilość z czasem rosła i z każdym dniem pozostawało coraz mniej wolnych miejsc. Ludzie zaczęli ufać zapewnieniom padającym w wiadomościach i licznych orędziach prezydenta. Pomału zapominali o groźbach terrorystów.

Po trzech miesiącach na ulicach miast życie powróciło do swojego starego trybu. Wróciły stare zmartwienia i skutecznie zamazały strach, który tak bardzo owładnął ich serca. Gdy nadszedł grudzień, zima zaczęła o sobie przypominać. Śniegu co prawda jeszcze nie było i według prognoz w najbliższych dniach nie można było się go spodziewać, ale za oknami już zaczynał panować siarczysty mróz. Na ulicach pojawiały się ozdoby świąteczne upiększające miasta i coraz wyższe choinki. Rząd chcąc całkowicie wymazać z pamięci groźbę ataku, urządził konkursy świąteczne: na najpiękniejszą choinkę w mieście, którą mógł przystroić każdy mieszkaniec miasta oraz na wystrój domu. By zachęcić wszystkich do zabawy, obiecano wysokie nagrody pieniężne dla zwycięzców konkursów. Miasta prześcigały się między sobą w wielkości i jakości swojego świątecznego drzewka. Każdy chciał mieć najpiękniejsze. Zbierano pomysły, tworzono specjalne projekty, wszystko by każdy zajmował się tylko i wyłącznie przygotowaniem do zbliżających świąt Bożego Narodzenia.

Gromadzili się w galeriach handlowych przeglądając i kupując przeróżne ozdoby świąteczne. Wszystkie witryny sklepowe zachęcały do wejścia. Każda inaczej przystrojona, ale wszystkie bardzo interesujące. Nikt się nie przejmował, że do wigilii pozostało jeszcze ponad połowa miesiąca. Każdy chciał poczuć już święta w swoim domu. Zapomnieć o wszystkich problemach, grożącym im niebezpieczeństwie i zająć się czymś zupełnie innym.

Poniedziałek

Tak też było i w małym miasteczku na południu Polski, gdzie żył Marcin Rzęsa wraz ze swoją żoną Asią i sześcioletnią córką Zuzią. Mieszkali w czteropiętrowym bloku, na jednym z największych osiedli. Magda pracowała w galerii handlowej, gdzie zajmowała się sprzedażą butów, natomiast Marcin był pracownikiem magazynów leżących na obrzeżach miasta.

Gdy pracowali, dziewczynką z chęcią zajmowali się rodzice Marcina, którzy żyli tuż obok nich, w następnej klatce. Była oczkiem w głowie zarówno rodziców, jak i babci i dziadka.

Teraz gdy noc już nastała, oboje rodziców stojąc nad jej łóżkiem, przyglądali się jak słodko ich dziewczynka spała. Asia jeszcze pocałowała ją w czółko i przykrywając ją delikatnie kołderką, wyszli zostawiając uchylone drzwi do jej pokoju.

Marcin stanął przy oknie i wpatrywał się w dziesiątki świecących lampek w wysokim bloku naprzeciwko. Ludzie mieszkający tam już zaczęli przyozdabiać swoje mieszkania w przeróżne migające lampki. Niektórzy umieścili Mikołaja wspinającego się do ich okna, inni zamocowali lampki oświetlające ich balkon różnymi kolorami. Wszystko powoli wskazywało na to, że kolejne święta się zbliżały. Magda wzięła go za rękę i wyczuwając jego myśli, wyszeptała:

— Chyba czas przyozdobić i nasze mieszkanie.

Marcin tylko skinął głową uśmiechając się pod nosem. Znała go bardzo dobrze, była dla niego zawsze wsparciem i zarazem uzupełnieniem. Od kiedy tylko się poznali, potrafiła go wyczuć i rozszyfrować najskrytsze myśli. Kochali się nawzajem i życia poza sobą nie widzieli. Zuzia była ich dopełnieniem i to głównie dla niej postanowili jutro zająć się mieszkaniem. Zuzia od kilku dni naciskała ich na zmianę. Chciała poczuć magię świąt i to najlepiej już na początku grudnia. Pragnęła zmienić szary i smutny wygląd mieszkania. Gdy tylko wracali z pracy, atakowała ich nowymi pomysłami. Zamęczała coraz bardziej wymyślnymi ozdobami, aż w końcu dopięła swego.

Obiecali jej, że jutro Marcin po pracy weźmie ją na zakupy. Pozwolili jej wybrać ozdoby, które jej się spodobają i przyozdobić mieszkanie całkowicie według jej pomysłu.


***


Pierwszy dzień tygodnia rozpoczął się zupełnie normalnie. Wyjechał do pracy bardzo wcześnie.

Mając na uwadze obietnicę daną córce, przygotowywał się już od samego rana mentalnie na spacery po galerii handlowej. Nienawidził tego i unikał takich miejsc jak ognia. Nie lubił tłumów w sklepach, a w szczególności przedświątecznej gorączki, ale odwrotu już nie było.

Gdy tylko wrócił i otwarł drzwi do mieszkania, nie zdążył się nawet rozebrać, gdy Zuzia rzuciła mu się na szyję i od razu zaatakowała:

— Tata! Jedziemy już? Mam sto pomysłów jak przystroimy nasze mieszkanie! Tutaj będą wisiały kolorowe światełka, tam powieszę bombki, a na balkonie uwiesimy Mikołaja schodzącego po sznurku! Co ty na to?

— Tylko bez Mikołaja.

— Czemu? On jest najlepszy!

— Cześć Marcin — zdołała dopiero teraz dojść do słowa babcia Zuzi.

— Cześć, była grzeczna?

— Jak zawsze — odparła, uśmiechając się do swojej ulubionej i jedynej wnusi. — Ale niech ci opowie o szkole.

— A właśnie! — aż krzyknęła podekscytowana. — Zostałam wyróżniona! Pani powiedziała, żeby wszyscy brali ze mnie przykład.

— Co zrobiłaś?

— Narysowałam tak ładnie kotka, że dostałam szóstkę!

— Łał, Zuzia, gratulacje — powiedział, wyciągając rękę do przybicia „piątki”.

— Zawsze wam powtarzałam, że jestem mądra i zdolna, co nie?

— Oczywiście.

— Bój się ojcze — momentalnie spoważniała i twardym tonem dopowiedziała — bo od ciebie też będę mądrzejsza.

— Nie wątpię moja bystrzacho.

— To po babci ma — dodała babcia.

— Nie! — od razu odpowiedziała szczęśliwa. — To po mamie!

— Odwiedzimy ją dzisiaj.

— Zaraz po bombkach — odpowiedziała, szczerząc do niego swe białe, małe ząbki.

— Dobrze, że mama cię nie słyszy. Bombki ważniejsze od niej, nieźle córeczko.

— No, co? I tak zobaczymy się wieczorem.

Marcin już nie ciągnął tego tematu. Zaczął się rozbierać i tylko powiedział:

— Zjem i jedziemy.

— Zjesz na mieście. Mamy dużo do kupienia, nie ma czasu — odpowiedziała, zrywając z krzesła wcześniej przygotowaną kurtkę.

Spojrzał na Ewę, która uśmiechnięta uniosła również swój płaszcz.

— To chyba nie mam wyjścia.

— Dostałam od babci pieniądze, więc zaszalejemy tatuś — dodała, zakładając szalik.

Zerknął na swoją matkę i od razu usłyszał tłumaczenie:

— Nie macie nic, więc niech zajmie się tym smutnym mieszkaniem. Święta w końcu idą.

— A babcia jedzie z nami, wiesz?

— Babcia? Jak ją namówiłaś?

— Ma się swoje sposoby — odparła, unosząc wysoko swą małą główkę. Wszyscy się zaśmiali i już po chwili razem wyszli do samochodu.

Gdy tylko włączył silnik, Zuzia wyciągnęła z kieszeni kartkę i zaczęła czytać zapisane na niej nazwy sklepów, które muszą dziś odwiedzić. Dzięki dziadkowi udało się jej sporo ich wymienić, ale najbardziej zaskoczyła swojego tatę tym, że w każdym miała upatrzoną rzecz do kupienia.

— Skąd ty wiesz, czy to mają?

— Gdy mama poszła do pracy, dziadek włączył mi Internet. Razem szukaliśmy najlepszych rzeczy.

— Wszystko zaplanowaliście.

— A masz dużo pieniędzy? Bo wiesz, lista jest długa. Babcia sama powiedziała, żebyśmy nie żałowali.

— Bez przesady, całego sklepu nie wykupimy.

— No, tato wiesz, o czym ja mówię. Pamiętaj, że zgodziliście się, że to ja decyduję, co kupujemy. Mama mi to jeszcze dzisiaj potwierdziła.

— Wiem — odparł, od razu dodając z lekkim uśmiechem. — Nie wiem, co w nas wstąpiło.

Przejechali jeszcze kilka ulic i gdy na końcu już było widać olbrzymią galerię handlową, aż Zuzia krzyknęła ze szczęścia:

— Jest! Tatuś jesteśmy już na miejscu!

Gdy tylko wyłonili się zza zakrętu, od razu musieli stanąć w miejscu. Przed nimi ukazał się korek zbudowany z licznej grupy samochodów zmierzających na parking galerii.

— Super — komentował to niezadowolony z tego widoku Marcin.

— Pewnie zaraz ktoś wyjedzie — próbowała go uspokoić Ewa. — Trzeba chwilę poczekać.

— To mama chyba się dzisiaj nie nudzi. Tak dużo ludzi.

— Z pewnością wszyscy kupują, jakby mieli sklepy zamknąć na miesiąc — odpowiedział jej niezadowolony z tego widoku Marcin.

Z chęcią by zawrócił. Przełożył zakupy na inny dzień, ale zdawał sobie sprawę, że innego dnia sytuacja będzie bardzo podobna. Nie tylko mieszkańcy miasta, ale i okolic przyjeżdżali do galerii, by robić zakupy. W szczególności teraz, gdy święta się zbliżały. Poza tym wiedział jak bardzo zależało jego córce na zakupach i nie mógł z tego zrezygnować. Nie odezwał się już ani słowem, tylko stojąc wciąż w tym samym miejscu patrzył na tłumy pieszych poruszające się po chodnikach. Wszyscy kierowali się do galerii. Każdy chciał coś kupić na święta, akurat teraz. Jakby zmówili się przeciwko niemu. Już sobie wyobrażał te tłumy przeciskające się po alejkach. Ludzi rzucających się na każdą promocję. Goniących z pełnymi torbami zakupów, jakby nigdy nic wcześniej nie kupowali. Nienawidził tego okresu. Drażniło go wszystko. A co gorsza wciąż nie przesunęli się w kierunku wjazdu na parking ani o metr.

— Chyba dzisiaj nie uda się nam tam wjechać — powiedział mając nadzieję, że podzielą jego zdanie.

— To pojedziemy na inny parking. Rodzice mojej koleżanki Moniki często tak robią.

— Jaki parking?

— Mówiła, że gdzieś blisko. Wystarczy przejechać kawałek.

— Chyba wiem, o którym mowa — wtrąciła Ewa. — Jedź prosto, poprowadzę cię.

Opuścił korek i przejechał obok galerii, wjeżdżając do małej uliczki. Jechał wolno, wypatrując uważnie jakiegokolwiek znaku, aż w końcu znalazł. Skręcił w prawo i przed nimi ukazał się wielki plac, prawie w całości zapełniony samochodami. Widząc ich ilość, zrozumiał jak bardzo był zacofany w topografii swojego miasta. Nie było tutaj płatności, przez co wielu kierowców wybierało tę możliwość i zostawiało tutaj samochód.

— Moja dziewczynka — skomentowała wyczyn swojej wnusi babcia. — Co byśmy zrobili bez ciebie.

— Umarli — powiedziała lekkim tonem.

Zaparkowali w samym rogu i Zuzia od razu wyskoczyła zadowolona na zewnątrz.

— Ozdoby! Nadchodzimy! — krzyknęła pełna entuzjazmu nie spuszczając wzroku z galerii oddalonej od nich o kilkaset metrów.

— Zabrałaś listę? — zapytała ją babcia.

— Mam! — powiedziała unosząc ją wysoko.

Kiedy to powiedziała za jej plecami nagle coś eksplodowało. Huk był tak wielki, że szyby w okolicznych domach rozprysły się na tysiące kawałków. Marcin instynktownie zasłonił córkę swoim ciałem. Zuzia przerażona, nie wiedziała co się dzieje. Alarmy w samochodach same się włączyły, a tumany kurzu momentalnie pokryły całą okolicę. Zasypały stojące przed nimi samochody i sunęły prosto na nich. Marcin zakrywał ją swoim ciałem i nie otwierał oczu. Czuł na sobie małe ziarenka piasku, które wraz z kurzem leciały w ich stronę. Starał się rozejrzeć, dowiedzieć co się stało, jednak nie był w stanie niczego dostrzec. Zamiast tego usłyszał krzyki i płacz przerażonych ludzi, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Czuł, jak serce bije mu coraz szybciej. W głowie pojawiały się coraz straszliwsze domysły, ale nie dopuszczał ich do siebie. Przecierał oczy, próbował rozgonić pył w powietrzu, lecz ono wcale się nie przerzedzało.

Nagle sylwetka mężczyzny pojawiła się tuż przed nim. Biegł on bardzo szybko i prawie wpadł na niego. W ostatniej chwili Marcin odsunął się na bok i zaraz za nim zobaczył kolejnych ludzi. Nie oglądali się za siebie, usta zakrywali dłońmi i ledwo widząc drogę przed sobą, biegli ile mieli tylko sił w nogach.

Marcin, widząc ich coraz więcej, otwarł samochód i wcisnął Zuzię do środka. Zaraz za nią wsiadła też babcia, a sam oparł się o maskę, pozostając na zewnątrz. Pod ręką poczuł grubą warstwę kurzu, którą były pokryte auta w stojących na parkingu samochodach.

Powietrze już się przerzedzało, a kurz powoli zaczął opadać na ziemię. Z każdą chwilą pole widzenia rosło i Marcin mógł dojrzeć ludzi wychodzących ze swoich domów i patrzących w jednym kierunku. Chwytali się oni za głowy, tulili do siebie, nie mogąc patrzeć na widok, który powoli pokazywał się ich oczom. Podążył za ich wzrokiem i aż wstrzymał oddech, widząc ogrom tragedii, jaka stała się przed ich oczami. Galeria handlowa, największy budynek w mieście, cel ich dzisiejszej wyprawy, leżał w gruzach. Ulice, chodniki, drzewa — wszystko było zasypane grubą warstwą pyłu i kurzu. Jedyne co udało mu się zauważyć to, to że zachodnia, największa część ogromnej galerii przestała istnieć. Dokładnie ta część, w której mieścił się sklep jego żony. Oderwana od całości była już tylko wielką stertą gruzu. Wszyscy stali w miejscu i wstrząśnięci tym widokiem patrzyli na ogrom zniszczenia.

— O mój Boże — usłyszał drżący głos Ewy, stojącej tuż obok niego.

— Może tam ktoś jeszcze żyje! — zawołała przebiegająca obok nich kobieta.

Jako pierwsza i jedyna ruszyła w kierunku gruzu.

— Ewo — rzekł do babci. — Wejdźcie do samochodu i poczekajcie tutaj. Ja jej pomogę.

— Gdzie ty idziesz? Oszalałeś?

— Tam jest Asia!

— Co się dzieje, babciu — zapytała nieświadoma tragedii Zuzia.

— Zaczekamy tutaj na tatę — próbowała ją uspokoić babcia. — Zaraz do nas wróci.

Skinęła tylko głową i obserwowała swojego tatę biegnącego za kobietą.

Marcin im bardziej zbliżał się do celu, tym bardziej doświadczał koszmaru, jaki wydarzył się na ich oczach. Pod pyłem i kurzem wszędzie leżały ciała martwych ludzi. Jedne w całości, inne poszarpane, zarówno dorośli, jak i dzieci. Były ich dziesiątki jak nie setki. W oddali dochodził do jego uszu płacz. Trochę dalej ktoś siedział cały we krwi z poważnymi obrażeniami, ale cudem uratowany od śmierci. Straszny to był widok i chciał zatrzymać się, pomóc, ale kobieta wciąż biegła, jakby widziała szansę, na uratowanie kogoś ze środka. Nie mógł tego nie wykorzystać, być może mogła być to szansa na uratowanie jego żony.

Im bardziej zbliżali się do gruzów, tym więcej widział martwych ciał. Zaczął wspinać się po kamieniach, by dojść na szczyt gruzu, gdzie było widać małą szczelinę. Kobieta dobiegła tam pierwsza i ostrożnie zbliżając się do niej, spojrzała do środka wołając:

— Słyszy mnie ktoś! Jest tam ktoś żywy?!

W oddali dobiegały już odgłosy syren zbliżających się do miejsca zdarzenia, a ludzie na ulicach wciąż stali wstrząśnięci nie mogąc zrozumieć, co się stało. Nie ruszyli do pomocy, tylko obserwowali z zaciekawieniem ich zmagania i robili zdjęcia telefonem komórkowym, jakby to była jakaś atrakcja godna uwieńczenia.

— Chyba coś słyszę — powiedziała do Marcina, gdy zdołał do niej dobiec. — Wchodzę tam.

Szczelina była głęboka i wąska. Szczątki kabin i pisuary na ścianie, które jeszcze się ostały po wybuchu zdradziły im rodzaj pomieszczenia, nad którym się znajdowali. Marcin widział jak sufity wciąż się sypały, a szczelina wcale nie wyglądała na bezpieczną drogę do środka. Ciemność panująca w jej głębi dodatkowo zniechęcała do jej wejścia, lecz jej to wcale nie przeszkadzało. Bez namysłu od razu zaczęła się przeciskać.

— Zaczekaj — próbował ją zatrzymać. — Ten budynek może w każdej chwili się osunąć.

— Tam ktoś żyje, trzeba go uratować.

— Ale nic nie słychać.

— Zostań tu i czekaj na ratowników, ja muszę to sprawdzić.

Zeszła do ledwo oświetlonej toalety i nawołując do odezwania się drugiej osoby zniknęła pod gruzami budynku. Do Marcina dobiegło jeszcze dwóch mężczyzn i od razu zapytali:

— Gdzie ona weszła?

— Idiotka? Nie wie, że to może w każdej chwili runąć.

Wtedy, jak na zawołanie, poczuli jak budynek poruszył się i kamienie pod ich nogami zaczęły się osuwać. Z trudem utrzymali swoje pozycje, ale szczelina zrobiła się jeszcze węższa. Mężczyźni popatrzyli na kawałek grubej ściany tuż nad ich głowami. Przechyliła się ona w ich stronę i wyglądała, jakby lada chwila miała zlecieć wprost na nich. Zaczęli więc wycofywać się, nie myśląc już o dzielnej kobiecie uwięzionej w szczelinie.

— Hej! Pomóżcie ją odkopać! Hej! — wołał do nich, ale ich strach był o wiele silniejszy.

Patrząc na wiszący nad jego głową potężny odłamek ściany zaczął odkopywać szczelinę. Bał się coraz bardziej, ale nie mógł pozostawić w środku samotnej kobiety. Szybko zaczął odsuwać kamienie próbując ją powiększyć i wołał do kobiety, mając nadzieję, że go usłyszy. Odrzucił sporo kamieni powiększając wyjście, ale wtedy znów budynek się osunął i kolejny gruz zaczął spadać do szczeliny. Marcin patrzył na ścianę, która pochyliła się jeszcze bardziej w jego stronę i znów się zatrzymała.

— Hej człowieku! Zejdź stamtąd! — usłyszał wołanie ratowników. — To zaraz poleci!

Marcin czuł jak mu serce bije trzy a może i nawet czterokrotnie szybciej niż zwykle. Nie wiedział co ma robić. Kolejne osunięcie z pewnością przewróci tą ścianę wprost na niego i nie pozwoli mu uciec. Jednak nie mógł zostawić tej odważnej kobiety samej. Mimo że jej w ogóle nie znał nie mógł na to pozwolić. Wrócił raz jeszcze do odkopywania szczeliny i raniąc ręce nerwowo odrzucał kolejne kamienie. Nie patrzył już na wiszącą nad nim ścianę. Kopał wciąż wołając do niej.

Gdy usunął jeden z większych kawałków gruzu, na zewnątrz ze szczeliny wyskoczyła w jego kierunku ręka dziecka.

— Wyciągnij ją, szybko! — od razu usłyszał znajomy głos.

Bez wahania pociągnął ją i zaraz ukazała mu się mała, przerażona i lekko ranna dziewczynka. Podobna do jego córki, którą zostawił w samochodzie. Od razu spojrzał na grożący im kawał ściany wiszący nad ich głowami i szybko rozkazał jej biec w kierunku ratowników. Nie wiedział co nim kierowało, by znaleźć się w takiej sytuacji. Dlaczego zdecydował się tak ryzykować dla nieznanych mu zupełnie ludzi, ale jedno wiedział na pewno, nie miał zamiaru ginąć tutaj zostawiając Zuzię samotną.


— Szybko, bo zaraz to wszystko się rozleci — rzekł do kobiety chwytając ją za rękę.

Kamienie zaczęły znów się ruszać. Kolejne osunięcie budynku. Pociągnął ją z całych sił i nawet nie patrząc na śmierć czyhającą nad ich głowami skupił się na wyciąganiu jej ze szczeliny.

Odepchnęła się od czegoś i wyskoczyła na zewnątrz w ostatniej chwili. Wtedy szczelina się zamknęła, a kamienie spadające z góry zaczęły lecieć prosto na nich. Marcin trzymając ją za rękę ciągnął ile miał tylko sił, by razem zbiec z gruzów przed ścigającą ich ścianą. Leciała ona w dół z ogromną prędkością i niszczyła wszystko, co miała na swej drodze. Kamienie roztrzaskiwały się pod jej ciężarem. Ratownicy, jak i wszyscy ludzie stojący na ulicach ze strachem patrzyli na ich nierówną walkę. Ściana była już tuż za ich plecami, wtedy Marcin dojrzał mały uskok tuż pod nimi.

— Padnij! — krzyknął i oboje wskoczyli do niego.

Betonowa ściana przeleciała nad ich głowami i dopiero zatrzymała się na samym dole tuż przed stojącymi tam ratownikami i ich sprzętem. Widząc to położyli się na kamieniach i zmęczeni ucieczką chwytali ciężko oddechy.

— O mały włos — powiedziała patrząc na uratowaną dziewczynkę, która przeżyła tylko dzięki ich pomocy.

Wsiadała właśnie do jednego z pojazdów pogotowia ratunkowego i zdążyła tylko nieśmiało pokiwać ręką w ich stronę, zanim zamknięto za nią drzwi.

— Podobno pani była tam w środku — usłyszeli za plecami czyjeś słowa. — Słyszała albo widziała pani jeszcze kogoś?

Wysoki ratownik kończył ubierać na siebie sprzęt i z niecierpliwością oczekiwał odpowiedzi.

— Nie, znalazłam tylko ją.

— Nie wiem co wam strzeliło do głowy, by się tam wspinać. Mogliście zginąć. — powiedział ostrzej, ale zaraz złagodniał i dodał już innym tonem. — Ale podziwiam waszą odwagę i determinację. Uratowaliście życie i tylko to się liczy. Teraz czas na nas.

— Jest szansa, żeby ktokolwiek to przeżył? — zapytał Marcin nie bardzo wierząc w cuda.

— Szanse są zawsze — odpowiedział mu krótko i zawołał swoich ludzi, by zaraz razem zacząć wspinać się po gruzowisku.

— Tato — usłyszał głos Zuzi.

Od razu podniósł się i zaczął rozglądać się wkoło. Nie wiedział, czy się przesłyszał, czy to faktycznie był jej głos, ale zaraz dobiegło do jego uszu kolejne wzywanie:

— Tato! Tutaj!

Spojrzał na policjantów, którzy w szybkim tempie kończyli już zabezpieczać teren biało-czerwoną taśmą. Przed gruzami teraz panował chaos, nad którym próbowali zapanować służby miejskie. Krzyczeli na ludzi tłumnie zbierających się i przeszkadzających im w pracy. Robili przejście dla ratowników i strażaków, którzy pomagali ludziom leżącymi na ziemi. Z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej i od razu kierowali się do rannych. Kogo mogli to zabierali do ambulansów, innych opatrywali na miejscu, jednak większość ciał leżących na ziemi przykrywali czarnymi workami. Dla nich już nie było pomocy.

Marcin patrząc na to, w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć, co się stało. Był w szoku, ale do jego uszu wciąż dochodziło wołanie jej córki.

W końcu ją ujrzał. Prześlizgnęła się pod rękoma młodego stróża prawa i przybiegła do niego rzucając się w jego ramiona.

— Tatusiu, gdzie mama?

Nie był w stanie jej teraz odpowiedzieć. Przytulił ją mocno i zapłakał. Nie chciał jej jeszcze nic mówić. Nie był na to gotowy. Kobieta patrząc na nich, domyśliła się odpowiedzi i współczuła im z całego serca. Jednak Zuzia nie dawała za wygraną:

— Żyje, co nie?

— Masz odważnego tatę, wiesz — wtrąciła chcąc uchronić go od odpowiedzi. — Uratował dwoje ludzi, to bohater.

— Bohater? — powtórzyła z podziwem patrząc na swojego tatę.

— W tym samochodzie siedzi dziewczynka, taka jak ty i żyje tylko dzięki twojemu ojcu. — popatrzyła na niego i zaraz dodała: — Ja w sumie też.

— Mamę też uratujesz? — zapytała patrząc mu prosto w oczy.

— Widzisz tych ludzi wspinających się w górę? — pokazała na ratowników. — Teraz oni tam wejdą i ich uratują. Musisz wierzyć, że im się uda.

— Wierzę.

— Wracaj do babci i jedźcie do domu — odezwał się Marcin przecierając zapłakane oczy. — Ja tu zostanę i poczekam.

— Ja też zostanę.

— Nie! Musisz wracać — spojrzał na Ewę wyłaniającą się z tłumu. — Już czeka na ciebie. Powiedz jej, że wrócę, jak tylko będę coś wiedział.

— Ale, tato.

— Chodź, zaprowadzę cię do babci — wtrąciła kobieta.

— Dziękuję.

— Wróć z mamą, dobrze?

Na to już nie odpowiedział. Nie miał sił kłamać. Odwrócił się w stronę gruzowiska i znów zapłakał. Nikt jeszcze nie był w stanie powiedzieć, co się tak naprawdę wydarzyło. Dlaczego doszło do eksplozji, ale nie wierzył w cuda. Zrezygnowany przyglądał się tylko pracy ratowników, zdając sobie sprawę, że szans na uratowanie kogokolwiek spod tej sterty gruzu nie ma.

— Jest pan ranny? — zapytał go młody ratownik.

Pokiwał tylko przecząco głową.

— Musi pan zejść na dół. Tutaj wciąż jest niebezpiecznie.

Po tych słowach czekał cierpliwie na odpowiedź, ale Marcin nie był w stanie z nim rozmawiać. Siedział na kamieniach i ze łzami w oczach wciąż tylko patrzył na ruiny, które zostały z największego sklepu w mieście.

Ratownik skinął głową na dwóch policjantów, którzy podeszli do niego i pomogli Marcinowi wstać.

— Pan pójdzie z nami — rzekli, tylko i chwytając go pod pachami sprowadzili na dół.

Nie miał sił ani ochoty na walkę z nimi, poddał się całkowicie nie spuszczając oka z gruzów.

— Niech pan wraca do domu — powiedział jeden z nich puszczając go w stronę gapiów zebranych za taśmą.

— Nie mogę, tam jest moja żona — zdołał wydusić z siebie.

— Zanim uda się ratownikom znaleźć jakieś dojście do środka miną godziny. Tutaj pan tylko przeszkadza im w pracy — odpowiedział mu beznamiętnym jeden z nich. — Jeśli znajdą kogoś, to dowie się pan z mediów.

— Proszę mi pan podać numer telefonu — wtrącił drugi. Wyobrażał sobie co teraz czuje Marcin i współczuł mu z całego serca. — Będę pana informował o postępach.

Podsunął mu kartkę z długopisem i czekał na reakcję Marcina. Ten początkowo się wahał, ale wiedział, że mieli oni rację. Jego obecność tutaj nic nie pomoże, a w domu czekała na niego córka, którą trzeba się teraz zająć. Napisał numer i patrząc w oczy policjanta powiedział:

— Dziękuję, będę czekał na pana telefon.


***


Gdy wsiadł do samochodu nie mógł trafić kluczykami do stacyjki. Ręka mu się trzęsła, a myśli podsuwały kolejne nadzieje, dotyczące jego żony. Może w momencie eksplozji wyszła do toalety, może z jakiegoś powodu przeszła na drugą, ocalałą część galerii, a może schowała się w takim miejscu, że wybuch jej nie dosięgnął. Możliwości było naprawdę wiele, szans na cud jeszcze więcej, lecz do tej pory nic jeszcze nie było znane. Nie był w stanie prowadzić samochodu. Przed oczyma miał tylko jej twarz i ruiny, które na przemian atakowały jego umysł. Usiadł zrezygnowany na ławce i wtedy zadzwonił telefon. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, ale widząc na wyświetlaczu imię swojego ojca podjął rozmowę.

— Marcin! — usłyszał bardzo przejęty głos Mateusza. — Wracaj szybko do domu. Musisz to zobaczyć!

— Co się stało?

— Wracaj szybko, czekamy — powiedział krótko i rozłączył się.

Rzadko jego ojciec dzwonił do niego. Wolał zawsze rozmowę w cztery oczy i głównym tematem ich rozmów był sport albo polityka. Jednak nigdy wcześniej nie słyszał go aż tak podenerwowanego. Wiedział, że nie ma co dzwonić raz jeszcze i wypytywać o szczegóły, przez co zmusił się do powrotu do domu. Nie włączał radia. W myślach wciąż widział powtarzające się obrazy utrzymujące nadzieję dla jego żony.

Gdy tylko otwarł drzwi mieszkania swoich rodziców zauważył matkę stojącą w kuchni i przyrządzającą kolację. Mimo bólu jaki wszyscy odczuwali, ucieszyła się widząc go z powrotem. Na fotelu siedziała Zuzia rysująca piękny obrazek. Od razu ruszyła mu z uściskiem na powitanie głośno i radośnie wołając:

— Tata! — ale zaraz się zatrzymała i zapytała: — A gdzie mama?

— Zuziu, tłumaczyłam ci — wtrąciła szybko Ewa. — Mama na kilka dni musiała wyjechać w związku z pracą. Nie było jej w galerii.

— Ale dlaczego się nie pożegnała?

Marcin tylko patrzył na swoją matkę. Zdawał sobie sprawę, że okłamuje wnuczkę dla jej dobra, ale nie był pewny, czy to dobry sposób na jej chronienie. Nie wierzył w cuda i wiedział, że wcześniej czy później będzie musiała się dowiedzieć prawdy. Czuł jak oczy nabierają z każdą chwilą łez, ale próbował nie dać po sobie poznać, jak bardzo cierpi.

— Tato, ty płaczesz?

— Nie — przetarł oczy. — Zmęczony jestem.

— Siadaj, zaraz zaczną się wiadomości — powiedział jego ojciec stojąc w progu i zerkając na włączony telewizor.

Wyglądał na bardzo podenerwowanego. Marcin stanął tuż obok niego i patrzył na czołówkę rozpoczynających się wiadomości. Nie wiedział czego się spodziewać. Był przygotowany na informacje dotyczące eksplozji ich galerii, ale to, co usłyszał, wprawiło go w osłupienie.

„Tego w najczarniejszych wizjach nikt nie mógł przewidzieć — rozpoczął podawanie wiadomości prezenter. Za jego plecami widniała mapa Polski, na której były zaznaczone czerwone punkty. — Nasz kraj został zaatakowany i to w sposób bezprecedensowy. Groźby terrorystów, które ukazały się naszym oczom kilka miesięcy temu, stały się faktem. To był atak doskonale zsynchronizowany. Uderzyli w najmniej oczekiwanym momencie i w najgorszym dla nas czasie. W piętnastu miastach w całej Polsce zdetonowano ładunki wybuchowe podłożone pod galeriami handlowymi, w wyniku których wstępnie mówi się o tysiącu ofiar”.

Marcin zaskoczony tymi słowami aż przysiadł i z zapartym tchem słuchał kolejnych słów prezentera:

„Z naszych doniesień wynika, że rząd wprowadza natychmiastowy stan wyjątkowy w całym kraju. Wszystkie imprezy masowe zostają odwołane, a kontrolę na ulicach największych miast przejmuje wojsko”.

— Tato, co się dziej? — zapytała go Zuzia wyraźnie przejęta ich zachowaniem.

Nie wiedział co jej odpowiedzieć. Widział powstający z każdą chwilą strach w jej oczach i nie mógł na to pozwolić. Próbował się uśmiechnąć, wziął ją na kolana i tuląc do siebie odpowiedział:

— Nic dobrego niestety, córeczko. Nie przejmuj się tym, powiedz mi lepiej co tam narysowałaś ładnego?

— Kwiatek dla mamy — odpowiedziała dumnie. — Ładny?

— Przepiękny.

— Mówią o wybuchu? — zapytała patrząc na obrazy pokazywane z różnych miejsca w Polsce.

— Nie myśl o tym.

— Ale ta pani mówiła, że jesteś bohaterem. Jutro powiem wszystkim koleżankom w szkole.

— Nie, nie rób tego.

— Czemu? — zaskoczona zapytała. — Przecież to nic złego mieć tatę bohatera.

— Bohaterowie nie lubią rozgłosu.

— Nieprawda! A Superman? Batman? Wszyscy o nich wiedzą.

— Zuzka — rzekł nie bardzo wiedząc co ma powiedzieć.

— No, dobra, a babcia mi mówiła, że możemy u niej dzisiaj nocować.

— Chciałabyś?

— Tak!

Spojrzał na swoją matkę i uśmiechając się do niej podziękował skinięciem głowy.

— Dobra, wyłączajcie ten telewizor i siadajcie do stołu — powiedziała podając kolację.

— Czemu wyłączyć? — zbuntował się Mateusz. — Nie ma mowy. Idzie wojna, a wy co?

— Dziadku, a co to wojna?

— To nic ciekawego — wtrącił szybko Marcin. — Dziadek przesadza. Przełącz na bajki lepiej.

— Daj dziecku zjeść w spokoju Mateuszu — dodała ostrzejszym tonem Ewa. — Po kolacji pójdę z Zuzią do sypialni, to sobie włączysz co chcesz.

Od tego momentu przy stole zapanowała zupełna cisza. Zuzia oglądała z zapartym tchem swoje bajki, a Mateusz podenerwowany co chwilę parskał i spoglądał złowieszczo na swą żonę. Korciło go, by pospieszyć swoją wnuczkę. Zmusić ją do szybszego jedzenia, ale nie zrobił tego. Trzęsąc się ze zniecierpliwienia i ciężko przełykając każdą kromkę chleba wytrzymywał kolejne długie minuty.

Kiedy w końcu zjadła, Ewa uczyniła jak obiecała. Zabrała Zuzię ze sobą i obiecała jej razem pooglądać jej ulubione bajki już leżąc w piżamce i łóżku.

— Wymyśliliśmy wyjazd Asi dla jej dobra — od razu zaczął się tłumaczyć Mateusz. — Cały dzień tylko wypytywała o nią, biedna.

— Dobrze zrobiliście, niech tak zostanie… — przerwał, by za chwilę dokończyć zdanie ciężko przełykając ślinę. — ...przynajmniej póki nie znajdą jej ciała. Ja wracam pod galerię, może dowiem się czegoś nowego.

— Może znajdą ją żywą, tego nie wiesz.

— Ciągle się łudzę, ale…

— Idź i dzwoń, jak tylko dowiesz się czegoś.

Wtorek

Noc z poniedziałku na wtorek była najdłuższą nocą w życiu Marcina. Spędził ją pod gruzami galerii wraz z ludźmi, którzy również wyczekiwali wiadomości o ocalałych. Było ich kilkunastu i wspólnie modlili się, płakali i nawzajem pocieszali. Trudne to były godziny. Zarówno dla nich, jak i pracujących przez całą noc, przy sztucznym oświetleniu, ratowników. Ludzie mieszkający nieopodal widzieli i czuli ich ból. Starali się im pomóc i przynosili wodę i drobne posiłki.

Marcin nie wiedział kiedy zasnął. Jego organizm nie wytrzymał presji i wysiłku, do którego nie był przygotowany. Musiało to być nad ranem, bo pamiętał jeszcze wschód słońca. Obudził się tuż przed dwunastą, leżąc na ławeczce, tuż obok dwóch obcych mu ludzi. Obudził go telefon, który uparcie dzwonił w jego kieszeni.

— Słucham? — zapytał zaspany nawet nie patrząc na wyświetlacz.

— Mam rozumieć, że dzisiaj nie przyjedziesz do pracy — usłyszał głos swojego przełożonego.

— Nie… nie mogę.

— Nie interesuje mnie jaki masz powód, by nie przyjść do pracy, ale jutro musisz wrócić na swoje stanowisko.

— Nie wiem, czy dam radę.

— Musisz, inaczej poszukaj sobie innej pracy.

Po tych słowach wyłączył się sprawiając, że momentalnie Marcin oprzytomniał. Wstał i spojrzał na nieustannie zmagania ratowników. Inna grupa teraz walczyła ze stertą kamieni. Próbowali z innej strony dotrzeć do zapadniętej części galerii, lecz rezultat wciąż był ten sam.

— To może potrwać nawet kilka dni — odezwał się jeden z policjantów stając przed grupą osób oczekujących na wiadomości o swoich bliskich. — Wracajcie do swoich domów. Mamy wasze numery telefonów, zadzwonimy, wierzcie mi.

— Nie, musimy tu być — zaprotestowała jedna z kobiet. — Tam jest moja córka.

— I mój mąż — dodała inna.

— I moja żona.

— Nie zapominajcie o reszcie swojej rodziny — ciągnął dalej policjant. — Oni was też potrzebują.

— Co pan może wiedzieć, co my teraz czujemy — zbulwersowała się jedna z kobiet.

— Też kiedyś przeżywałem coś takiego — odpowiedział spokojnym tonem. — Mój tata był górnikiem i szyb się zawalił. Mama przesiedziała pod kopalnią tydzień, zanim znaleźli ich ciała, a ja jako dziecko, czułem się wtedy jak sierota. Nie miałem ani ojca, ani matki.

— Ale to, co innego — odparł jeden z mężczyzn.

— Ja nie mam innej córki — odpowiedziała podenerwowana kobieta.

— Róbcie jak uważacie, ale przesiadywaniem tutaj nikomu nie pomagacie.

Odszedł od nich zostawiając w ich głowach natłok myśli. Dwóch ludzi posłuchało go i odeszło. Marcin widząc ich też zaczął myśleć o swojej córce, którą zostawił u rodziców. Był pewny, że krzywda jej się nie dzieje, ale policjant miał rację, nie może o niej zapomnieć. Ruszył za policjantem i upewniając się raz jeszcze, że powiadomi go, gdy tylko coś odkryją, wrócił do swojego samochodu. Postanowił mimo wszystko żyć dalej i zająć się córką, aż nie będzie wszystkiego wiadomo.

Gdy tylko wszedł do mieszkania usłyszał radosny głos Zuzi wyłaniającej się z drugiego pokoju:

— Tata! — przytuliła go i zaczęła prowadzić za rękę do pokoju gościnnego, w którym czekała już na niego babcia Ewa. — Tata wrócił!

— Cześć Marcin, siadaj zaraz ci podam obiad.

— Cześć.

— Jak się czujesz? — zapytał Mateusz.

— Bywało lepiej.

Ojciec uścisnął go i oboje usiedli przy stole.

— Gdzie byłeś, tato? — zapytała go stęskniona córeczka siadając mu na kolanach.

— Musiałem coś załatwić, powiedz mi lepiej, co byś chciała dzisiaj robić?

— Nie wiem, może gdzieś pojedziemy?

— Jarmark?

— Co to jest?

— Tam kupimy ozdoby świąteczne, co ty na to?

— Tak! — krzyknęła szczęśliwa. — A mama do nas dołączy?

— Jeszcze nie. Musimy sami się tym zająć, później wszystko zobaczy, dobrze?

— No, dobrze. A jak się jej nie spodoba?

— Będzie dobrze, wierz mi.

— A babcia jedzie z nami?

— Nie, ja nigdzie nie jadę — odpowiedziała stanowczo.

— A dziadek mówił, że w całej Polsce wojsko chodzi na ulicach — wtrąciła Zuzia.

— Tak jak mówili, ale to tylko w Warszawie i kilku innych miastach. U nas policji jest teraz dużo.

— Dokąd ten świat zmierza, kiedyś tego nie było. Ludzie mieli ciężej, ale jakoś dawali sobie radę, a teraz? Ciągle tylko dążą do kolejnej wojny światowej, a nie zdają sobie sprawy z tego, jak ona tak naprawdę wygląda.

— W końcu wybijemy się nawzajem i będzie spokój.

— Tato — odezwała się potulnym głosem Zuzia stojąca w progu. — Pojedziemy teraz?

— Tak.

— Co? — zapytała zaskoczona. — Naprawdę?! Jedziemy?! Jesteś wielki tatusiu!

Rzuciła mu się na szyję i ucałowała kilkakrotnie. Później odsunęła się na krok patrząc na jego pełny talerz jedzenia i powiedziała:

— To jedz szybko, a ja już idę się ubierać.

— Pomału, daj ojcu zjeść obiad — wtrąciła babcia.

— Odgrzeje sobie później — usłyszeli ją z drugiego pokoju. — Szkoda czasu.

— Po kim ona to ma — skomentowała to uśmiechając się pod nosem.

— Po tobie, zawsze wszędzie mnie poganiałaś.

Nie minęła minuta, a weszła do pokoju ubrana w kurtkę zimową i czapkę na głowie.

— Jestem gotowa.

— Chyba czegoś zapomniałaś — zaśmiał się ojciec patrząc na jej nogi, na których miała założone tylko rajtuzy.

— Prawie ci się udało młoda panno. Bez spodni jeszcze byś mogła wyjść, ale szyja musi być zawsze zasłonięta. Chodź ja ci pomogę.

Marcin przyspieszył z jedzeniem obiadu, bo wiedział, że czasu już mu nie zostało za wiele. Babcia z pewnością nie będzie się spieszyć, ale znając swoją córkę i jej upór długo to nie potrwa.

— Ja już prawie jestem ubrana! — krzyknęła już po chwili. — A ty jeszcze jesz? Co tak długo?


***


Jadąc na jarmark świąteczny, który był zorganizowany tuż przy rynku, Marcin aż dziwił się pustce panującej na ulicach. O tej porze, gdy większość ludzi była już po pracy, zazwyczaj był największy ruch. Jednak teraz nie widział żadnych spacerujących ludzi, nawet samochodów było o wiele mniej niż zawsze. Jedyne co dało się zauważyć, to radiowozy policyjne mijane prawie na każdej ulicy i kilku pieszych funkcjonariuszy patrolujących małe uliczki.

— Tato, czemu jest tak cicho? — zapytała go Zuzia siedząca z tyłu samochodu i obserwująca okolicę.

— Taka pora, jedni jedzą jeszcze obiad inni jeszcze pracują — skłamał domyślając się przyczyny tej pustki.

— A dlaczego tak dużo policji?

— Ty lepiej myśl, co kupisz. Masz listę?

— O nie! Tato, zapomniałam jej w domu. Musimy zawrócić!

— Teraz? Patrz, jesteśmy już na miejscu.

— Ale tato, ja bez niej nie wiem co kupić. Ja muszę ją mieć.

— To będziesz improwizować.

— Co to takiego impro… coś tam?

— Czyli kupisz to, co ci się spodoba.

Od razu uśmiechnęła się do ojca i wyraźnie zadowolona powiedziała:

— To ja lubię impro… zować.

Zatrzymali się na parkingu, na którym stały zaledwie dwa samochody i ochoczo ruszyli w stronę budek z ozdobami. Prócz nich było tam zaledwie troje ludzi. Sprzedawcy stali koło siebie i narzekali na brak klientów między sobą. Marzli, liczyli na zarobek przed świętami, ale ostatnie wydarzenia w znacznym stopniu odstraszyły ludzi od wychodzenia z domów. Każdy śledził teraz wiadomości i bojąc się o własne życie, czekał na schwytanie bezwzględnych terrorystów.

— Dzień dobry — usłyszeli znajomy głos kobiecy. — Co wy tutaj robicie?

— Witam — odpowiedział grzecznie nieznajomemu.

Dopiero po chwili dojrzał zza grubego szala i pod ciepłą czapką ukrytą twarz kobiety, z którą jeszcze wczoraj ratowali dziewczynkę z gruzów.

— Kupujemy ozdoby świąteczne — dodała szybko Zuzia.

— Kupiliście już coś?

— Jeszcze nie, ale tata mi pozwolił improzować.

Kobieta spojrzała na Marcina zaskoczona nowym słowem.

— Improwizować, zapomniała swojej listy — wyjaśnił.


— Aha! Jak chcesz to pokażę ci gdzie są super choinki, chcesz?

— Tak.

Ruszyli w kierunku ostatniej budki, za którą stało mnóstwo świątecznych drzewek. Od najmniejszej, mierzącej niespełna pół metra, aż po ogromną dwumetrową. Świerki, sosny, żywe, sztuczne — wyboru było bardzo dużo. Wśród nich znajdowały się nawet już całkowicie przystrojone z bombkami i lampkami w różnych kolorach.

— Tato! Kupimy tą? — pokazała na dwumetrową.

— Za duża, nie mamy tyle miejsca.

— No, to tą — wskazała już zdecydowanym ruchem na świerkową, półtorametrową.

— Dobrze.

— Juhu!

— Chodź — powiedziała do niej ich nowa znajoma. — Teraz musisz kupić lampki na nią.

Zuzia tylko skinęła głową i spojrzała na tatę czekając na pozwolenie.

— Idź, zaraz do was przyjdę.

Podskakując z radości poszła za nią do następnego stanowiska, a wtedy wszyscy usłyszeli głośny dźwięk syren radiowozów policyjnych. Znajdujące się w pobliżu radiowozy policyjne jednocześnie je włączyli i ruszyli pospiesznie w inne miejsce.

— Ciekawe co się stało? — zapytał jeden ze sprzedawców spoglądając na szybko przejeżdżających obok jarmarku policjantów.

— Może schwytali kogoś w końcu — odparł drugi.

Nagle przybiegł do nich młody mężczyzna i z trudem łapiąc powietrze powiedział:

— Wysadzili szpitale!

— Co? Gdzie?

— U nas? — zapytał inny sprzedawca. — Mam tam żonę!

— Nie, w Warszawie, Katowicach i Gdańsku. Właśnie mówili o tym w radiu.

— Czyli znów zaatakowali. Kolejny dzień i nawet wojsko nic nie pomogło.

— A gdzie nasza policja pojechała?

— Pewnie przeszukać nasze szpitale — wtrąciła ich znajoma podchodząc do nich wraz z Zuzią.

— Ci szaleńcy są zdolni do wszystkiego.

— Tato! Idziesz? — zapytała Zuzia ciągnąć go za rękaw. — Pokażę ci coś.

Trzymając dopiero co zakupioną choinkę, podszedł z nią do innej sprzedawczyni i nie zdążył nawet słowa wypowiedzieć, gdy usłyszał od niej cenę:

— Sześćdziesiąt złotych się należy — powiedziała dając Zuzi małą reklamówkę.

— Za co? — odpowiedział zaskoczony.

— No, tato. Lampki kupiłam i super bombki. Pokazać ci?

— Za niedługo słowo „bombka” będzie zakazane — odparł wyciągając niechętnie portfel.

— To straszne co się teraz u nas dzieje — powiedziała sprzedawczyni.

— Znów coś się stało? — zapytała ich inna kobieta przechadzająca się po jarmarku.

— Wysadzili szpitale — odparł jej krótko.

— To straszne. Kiedy to się skończy? — zapytała błagalnym tonem. — Oni zabiją nas wszystkich.

— Mówili o tygodniu. Nigdy nie zapomnę ich komunikatu.

— Chodźmy lepiej stąd. Masz już wszystko? — zapytał córkę.

— Popatrz — otwarła pełną siatkę ozdób świątecznych. — Ta pani mi pomogła.

— Oj, nie lubię słowa „pani”, może przejdziemy na „ty”. Jestem Magda — powiedziała podając im rękę.

— Ja jestem Zuzia.

— Marcin.

— Muszę już lecieć. Mam nadzieję, że się przydałam.

— Oj, tak — odparła zadowolona Zuzia podnosząc ciężką siatkę pełną ozdób świątecznych.

— Dobrze postępujesz — odpowiedziała już spokojniejszym tonem patrząc na Marcina, jakby czytając z jego twarzy. — Będzie dobrze, ja w to wierzę.

— Dziękuję.

— To, pa — powiedziała uśmiechając się do Zuzi i odeszła od nich.

Gdy wrócili do domu rodziców, Mateusz był sam i nie odchodził od telewizora. Oglądał wszystkie wydania wiadomości jakie pojawiały się na poszczególnych kanałach sklinając pod nosem na opieszałość rządu, bezradność policji i w końcu na samych terrorystów. Ewa w tym czasie była w kościele, gdzie o dwudziestej kościoły w całej Polsce zorganizowały mszę. Modlili się na niej za ofiary ostatnich ataków terrorystycznych oraz za zaginionych pod gruzami galerii handlowych oraz szpitali. Marcin widząc, że z ojcem teraz nie porozmawia postanowił zabrać Zuzię do ich mieszkania. Tam zajęli się do późnych godzin strojeniem świątecznego drzewka. Trudno mu było skoncentrować się na zawieszaniu ozdób. Wciąż przed oczyma miał gruzy i żonę uwięzioną pod nimi. Za każdym razem, gdy przystanął na chwilę i łzy cisnęły się do oczu, Zuzia go poganiała. Podejrzewała, że coś go gnębi, ale nie mógł jej tego powiedzieć. Okłamywał ją i starał się uśmiechać, ale nie potrafił tego robić. W pewnej chwili musiał wyjść do łazienki i zamknąć się tam, by móc się wypłakać. Bolało go to, że nie może nic zrobić, że musi okłamywać swoją córkę i jest zmuszony tylko wyczekiwać dnia, w którym podadzą imię jego żony wśród setek ofiar ostatnich zamachów. Gdy udało mu się uspokoić i wyjść do swojej córki, ta już stała przy przybranej choince i zmartwiona jego zachowaniem zapytała:

— Wszystko w porządku, tato?

— Piękna choinka — odpowiedział zachrypniętym głosem. — Teraz trzeba iść spać.

— Zaśniesz ze mną?

— Tak.

Podbiegła do niego i uścisnęła go mocno mówiąc:

— Jesteś kochany.

Środa

Następnego dnia Marcin włączył wiadomości z samego rana i na pasku u dołu ekranu zobaczył napis: „Wydostano kolejne ciała spod gruzów galerii handlowych. Liczba ofiar sięga osiemset ludzi”.

Od razu zaczął nerwowo szukać swojego telefonu. Znalazł go w kuchni i szybko zerknął na połączenia, ale nikt do niego nie dzwonił.

Sam więc to uczynił i zadzwonił na numer policji.

— Wydostaliście kogoś spod gruzów, czemu nikt nie dzwonił? Obiecaliście, że będziecie dzwonić!

— Proszę się uspokoić…

— Jak się uspokoić!? Najpierw zapewniacie, że będziecie informować o…

— Jeszcze nikogo nie znaleźli — przerwał mu policjant. — To w innych miastach dostali się do środka. U nas jest to bardziej skomplikowane.

— To, co oni robią? Jak skomplikowane? Niech zmienią ratowników, jeśli nic nie potrafią!

W tym momencie policjant odłożył słuchawkę. Marcin z każdym słowem stawał się coraz bardziej nerwowy i chyba nie był jedyny, który dzwonił do niego. Chodził roztrzęsiony z telefonem pod ręką po całej kuchni, w jedną i drugą stronę, próbując się uspokoić.

— Tato, na kogo krzyczałeś? — zapytała go zaspana Zuzia.

— Obudziłem cię, przepraszam — przytulił ją, widząc jej jeszcze na pół zamknięte oczy. — Wracaj jeszcze do łóżka, zaraz przyjdzie babcia, to pójdzie z tobą do szkoły. Ja zaraz jadę do pracy.

— Musisz jechać?

— Tak, bo mnie wywalą. Szybko wrócę, zobaczysz.

Ucałował ją i zaprowadził do pokoju. Nie zdążył wstać z jej łóżka, gdy usłyszał Ewę wchodzącą do środka.

— Dasz radę? — zapytała tylko.

— Muszę. Dzwoń, jakbyście dowiedzieli się czegokolwiek.

— Tak zrobimy.

Ubrał się szybko i wyszedł do samochodu. Po drodze mijał rozstawione co kilka kilometrów patrole policyjne. Sprawdzały one dokumenty wszystkich kierowców i zaglądali do bagażników nie mówiąc nikomu czego szukają. Na ulicach co prawda samochodów wciąż było dużo, ale ludzi spacerujących trudno było zobaczyć. Cała uwaga teraz skupiała się na galerii, gdzie trwały ciężkie prace odgruzowywania i szukania ocalałych. Mnóstwo ludzi przyglądało się pracy ratowników i strażaków. Młodzi ludzie pomagali im jak mogli. A niedaleko nich z niepokojem i nadzieją w zapłakanych oczach czekała grupa ludzi na znalezienie zaginionych członków ich rodziny. Marcin przejeżdżał tylko obok nich i patrząc na ogrom zniszczenia wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. W ich małym, spokojnym mieście, gdzie jak dotąd największym wydarzeniem był turniej szachowy o randze krajowej. Teraz będzie się mówić o innym wydarzeniu — tragedii, o której długo nikt nie zapomni.

Wjeżdżając samochodem na teren zakładu produkcyjnego myślał, że jak zawsze wystarczy tylko przytaknął głową starszemu wiekiem stróżowi, by wpuścił go bez problemu, lecz tym razem było inaczej. W budce strażniczej stało teraz trzech ochroniarzy, z czego dwóch z bronią palną u pasa. Starszy strażnik, który zazwyczaj nie wychodził z budki tym razem wylegitymował go, a pozostali ochroniarze przeszukali dokładnie jego samochód.

— Coś nie tak? — zapytał go Marcin.

— Po ostatnich wydarzeniach wszystkich tak sprawdzamy. Teraz wszystkie wielkie zakłady produkcyjne są narażone na atak.

— Ostrożności nigdy za wiele.

— Dokładnie — spojrzał na swoich kolegów i widząc, że skończyli oględziny samochodu dodał: — Można jechać.

Marcin zaparkował na ogromnym parkingu i gdy chciał ruszyć do swojej części magazynu, ktoś go zawołał:

— Hej, Marcin! Marcin tak?

Odwrócił się zaskoczony i zobaczył prezesa firmy — Henryka Stonogę, stojącego przy swoim samochodzie. Jego ludzie już wsiedli do środka, ale on wciąż stał przed nim i czekał na odpowiedź.

— Tak, Marcin Rzęsa.

— Słyszałem, że byłeś na miejscu wybuchu, to prawda?

— Tak — odpowiedział zaskoczony jego informacjami. — Skąd pan prezes to wie?

— Tragiczny to był dzień dla nas wszystkich. Dobrze, że panu nic się nie stało. Nie chciałbym stracić jednego z moich najlepszych ludzi.

— A dziękuję — znów zaskoczył go sprawiając, że nie wiedział co ma powiedzieć.

— Uważajcie na siebie i pilnujcie zakładu. Zgłaszajcie ochronie wszystko, co zauważycie podejrzane.

— Tak jest.

Prezes wsiadł do samochodu i ruszyli do bramy zostawiając go samego na parkingu.

Przy taśmie produkcyjnej, jak i w całym zakładzie dzisiaj panował tylko jeden temat. Każdy miał swoje domysły i przynosił inne plotki.

— Myślicie, że znajdą jeszcze kogoś żywego pod gruzami? — zapytał Bartek, pracujący tuż obok niego.

— Moim zdaniem już nikogo nie znajdą — dodała Patrycja stojąca po przeciwnej stronie.

— Niech szukają, cuda się zdarzają — wtrącił ktoś jeszcze inny.

— Byłem tam — przerwał im Marcin zaskakując ich tymi słowami. — I powiem wam, że nigdy w życiu nie słyszałem takiego huku.

— Jak to byłeś? W środku? — zapytała Patrycja.

— Ta i odkopują go właśnie. — odparł jej Bartek. — Pomyśl trochę kobieto, zanim coś powiesz.

— Parkowałem samochód kilkadziesiąt metrów dalej. Huk był tak potężny, że we wszystkich domach szyby potrzaskało.

Nie chciał im mówić o żonie znajdującej się wciąż pod gruzami. Zawsze odgradzał swoje życie osobiste od pracy i nikt nie wiedział, że tam pracowała. Z trudem powstrzymywał się od kolejnych łez i próbował skupić się na pracy, ale tematu nikt nie zakończył.

— Ciekawe czy zdołają znaleźć tych terrorystów. Strach teraz gdziekolwiek wychodzić.

— A ja muszę dzisiaj zakupy zrobić do domu. — dodała znów Patrycja. — Chyba wybiorę małe sklepiki tym razem.

— Przynajmniej zaoszczędzisz — zażartował Bartek. — Nie pójdziesz do dużego sklepu, to nie wydasz za dużo pieniędzy. Twój chłop się ucieszy, będzie miał więcej na piwo.

— On nie pije piwa.

— No to na papierosy.

— Nie pali.

— A żyje chociaż? Czy już go uśmierciłaś?

— Odczep się od mojego „Misia”. Prowadzi zdrowy tryb życia i ja mu w tym pomagam.

— Tak, pewnie zabierasz mu wszystkie pieniądze i biedak nie ma za co kupić sobie nawet batonika.

— Sam mi je oddaje.

— Oj! To biedny.

— A ty co? Ożenisz się, to zobaczysz. Też oddasz wszystko żonie. Co nie Marcin?

— Nigdy w życiu — odparł jej Bartek. — Dostanie stówę na waciki i tyle.

— Ta! Ona ci da! Raz, czy drugi ci odmówi i dasz jej wszystko, co zechce. My mamy na was sposób… samce.

— Patrząc na ciebie… to na mnie by on nie działał — odparł i zaśmiał się głośno.

— Masz szczęście, że nie mogę stąd teraz zejść… — przerwała na chwilę i z demonicznym uśmieszkiem dokończyła.- ...ale za niedługo kończę, to będę przechodziła obok twojego samochodu. Zostawię ci tam pamiątkę.

— Patrycja, ja żartowałem, nie wygłupiaj się.

— Dobrze, że dzisiaj szybciej od ciebie kończę, a słyszałam, że kupiłeś sobie nowy samochód.

— Marcin, powiedz jej coś.

— Może lepiej ją przeproś — odparł nie mając humoru do żartów.

— Ale za co?

Patrycja uniosła w górę mały, ostry kawałek metalu i powiedziała:

— To się chyba nada.

— Patrycja, przepraszam — odparł błagalnym głosem. — Nie wygłupiaj się. Ja żartowałem. Fajna z ciebie laska.

— Mówiłam, że mamy na was sposoby. — odpowiedziała śmiejąc się pod nosem. — Pomyślę jeszcze, co z tobą zrobić.


***


Osiem godzin Marcinowi bardzo szybko minęło. Pracy było dużo, a gdy nadarzała się chwila przestoju, głównym tematem rozmów były ataki na Polskę i tragedia w centrum miasta. Do Marcina podchodzili inni pracownicy zaciekawieni szczegółami samego wybuchu. Każdy chciał wiedzieć, co tam dokładnie się stało. Młodzi tylko słuchali, starsi komentowali. Nikt nie spodziewał się, że coś takiego może stać się w ich małym mieście.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 28.49