E-book
26.78
drukowana A5
50.61
No Time To Die

Bezpłatny fragment - No Time To Die


5
Objętość:
304 str.
ISBN:
978-83-8351-168-9
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 50.61

“You are my sun, my moon, and all my stars.”

E.E. Cummings

PROLOG

— Babciu! — zawołałam, a po policzkach płynął mi strumień łez. Palce zaciskałam mocno na łapce mojego ulubionego misia, a raczej na tym, co z niego pozostało.

— Nora, Kochanie co się stało? — kojący głos babci otulił moje drobne ciało jak ciepły kocyk, a chwile później poczułam jak kobieta bierze mnie na ręce. Wtuliłam się w nią, nadal wypłakując oczy.

— Ten dureń oderwał Eddiemu głowę! — tłumaczyłam, a mój głos tłumił materiał babcinej bluzki.

— Ciii… — babcia gładziła ręką moje plecy, zataczając na nich koła. — Zaraz coś na to zaradzimy. Nie ma co płakać. — gdy uspokoiłam się trochę, kobieta posadziła mnie na dużym fotelu i wzięła ode mnie tułów misia. — A gdzie głowa Eddiego? — zapytała, marszcząc brwi.

— Ten palant Jake ją zabrał! — krzyknęłam, wciąż oburzona.

— Nora, mówiłam ci Słońce, żebyś tak go nie nazywała. — upomniała mnie, wciąż spokojnym głosem. Dziwiło mnie to, że gdy ja byłam na skraju kolejnej fali łez, babcia wciąż zachowywała się jak oaza spokoju.

— Ale on… — nie zdążyłam dokończyć, bo kobieta przerwała mi od razu.

— Już spokojnie. Wiem, że jesteś zła, ale pamiętaj o tym co ci mówiłam. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Zrobimy tak. Ty idź do dziadka i posiedź z nim chwilę, a ja zajmę się Eddim, dobrze? — pokiwałam bez przekonania głową i zsunęłam się z fotela, wolnym krokiem idąc do pokoju obok. Wiedziałam, że babcia na pewno uratuje misia. Była niesamowita i zawsze potrafiła mnie pocieszyć. Jednak nawet ona nie mogła zmienić jednej rzeczy.

Tego dnia obiecałam sobie, że do końca życia będę nienawidzić tego okropnego chłopaka. Jake Taylor, już zawsze będzie na mojej czarnej liście.

ROZDZIAŁ 1

“Karzełku, nie denerwuj się tak”

Dwanaście lat później…

NORA

Przeczesywałam swoje długie brązowe włosy, patrząc w lustro mojej toaletki.

— Hej, hej co robisz? — do pokoju nagle wpadł mój młodszy brat Charlie, od razu rzucając się z impetem na duże łóżko.

— Może byś tak nauczył się pukać, co? — odwróciłam się w jego stronę, odkładając szczotkę na blat toaletki. Chłopak zignorował moje chwilowe oburzenie i tylko uśmiechnął się podejrzanie.

— Wiesz, że Taylorowie przychodzą dzisiaj do nas na kolacje?

No i moją przyjemną sobotę szlag trafił.

Przymknęłam na chwilę oczy w irytacji licząc do dziesięciu.

Hazel Taylor i dwójka jej dzieci, byli naszymi sąsiadami odkąd pamiętam. Mama przyjaźniła się z Hazel jeszcze za czasów szkolnych i do teraz są dla siebie jak siostry, dlatego ja i Charlie mówimy na nią ciociu. Jesteśmy prawie rodziną. Każde święta, urodziny i inne tego typu rodzinne uroczystości spędzaliśmy we wspólnym gronie od lat. Nikomu by to nie przeszkadzało, gdyby nie jeden szkopuł. Ja i syn cioci Hazel — Jake, nienawidziliśmy się od małego.

Wszelkie próby godzenia nas, zawsze kończyły się jeszcze większą katastrofą. Dlatego po latach, rodzice odpuścili i zaczęli cieszyć się tym, że chociaż Charlie i Mia — młodsza siostra Jake’a — przyjaźnią się ze sobą.

— O matko… przecież dopiero co u nas byli… — zaczęłam narzekać niezadowolona. Charlie jedynie wzruszył ramionami, przekręcając się na drugi bok.

— Słyszałem coś, że Jake został kapitanem drużyny koszykarskiej w waszej szkole czy coś takiego. Znając życie rodzice pewnie będą chcieli świętować jego sukces razem z Mią i ciocią. — mówił zamyślony.

— Przecież ten kretyn nie jest ich synem! — wyrzuciłam ręce w powietrze na znak bezsilności. — Nie potrafię tego zrozumieć dlaczego tak się cieszą z tych jego sportowych sukcesów. Przecież on tylko gania po boisku z piłeczką i wrzuca ją do kosza… wielkie mi coś. — kontynuowałam swoje gadanie, zapominając o jednej ważnej kwestii — mój kochany braciszek, jest jednym z największych fanów koszykówki i akurat w tej kwestii zawsze popierał Taylora.

— Ej! Tylko mi tu nie obrażaj mojego ulubionego sportu, siostrzyczko! — ostrzegł, celując we mnie palcem.

Charlie był ode mnie dwa lata młodszy, tak samo jak Mia. Mimo tego, zawsze dogadywałam się z nim naprawdę dobrze. Owszem, były momenty w których miałam ochotę urwać mu głowę, ale to jest przypadłością chyba każdego rodzeństwa. Wiedziałam, że zawsze mogę przyjść do niego z każdym problemem i to najbardziej ceniłam w naszej siostrzano-braterskiej relacji.

— Okej, przepraszam. Zapomniało mi się, że w tym aspekcie jesteś podobny do tego idioty. — powiedziałam zrezygnowana.

— Nora, mogę zadać ci pytanie? — popatrzył na mnie, intensywnie nad czymś myśląc.

— Tak jasne. — odparłam i usadowiłam się obok niego na łóżku.

— Dlaczego tak nienawidzisz Jake’a? Nie znudziło wam się to już? No wiesz… ciągłe zaczepki i kłótnie. — zatkało mnie. Nie ukrywam, że to pytanie trochę zbiło mnie z tropu. Charlie był jedną z niewielu osób, które nigdy nie narzekały na nasze przepychanki. Traktował to już jako coś normalnego i nigdy nie zadawał mi podobnych pytań.

— To długa historia Młody. Ten palant denerwuje mnie samą swoją obecnością, tym jak się zachowuje i jak mnie traktuje. Po tylu latach, zebrało mi się wiele powodów na to by go nienawidzić. — westchnęłam głęboko, a chłopak tylko pokiwał głową, wpatrując się w biały sufit nad nami. — A skąd to pytanie?

— Sam nie wiem, tak jakoś… byłem ciekawy. — Charlie podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi. Chwycił za klamkę i odwrócił się jeszcze na sekundę w moją stronę — To ja lecę. Jakby coś, Taylorowie przychodzą na osiemnastą.

— No to muszę poszukać czegoś do ubrania… — popatrzyłam z niechęcią na białą szafę, stojącą w kącie pokoju.

— Powodzenia. — powiedział sarkastycznie Charlie i wyszedł z pokoju.

— Dzięki. — wymruczałam pod nosem i spojrzałam na ekran telefonu.

Szesnasta trzydzieści.

Niedobrze, muszę się streszczać.

☀ ☀ ☀

Poprawiłam makijaż, a na usta nałożyłam mój ulubiony błyszczyk. Po długich rozważaniach, wybrałam w końcu białą, dopasowaną sukienkę przed kolano. Zadowolona z efektu jaki uzyskałam, zeszłam na dół do kuchni, gdzie już od pewnego czasu słyszałam krzątającą się tam mamę.

— Nora, Słońce nakryj do stołu, proszę. Ja muszę się jeszcze przebrać, a Hazel dzwoniła, że za chwilę przyjdą. — powiedziała kobieta, mieszając sałatkę.

— Dobrze, już nakrywam. — podeszłam do szafki by wyjąć talerze i sztućce, gdy mój umysł nawiedziło jedno pytanie. — Mamo? A Jake też przyjdzie? — popatrzyłam się na nią w nadziei, że jej odpowiedź miło mnie zaskoczy.

— Tak oczywiście, jak zawsze. — odpowiedziała, bez namysłu.

No tak… przecież nie mogło być inaczej…

— A możesz mi wytłumaczyć, po co on tu w ogóle przychodzi? Nikt go tu nie chce, zawsze tylko zatruwa innym powietrze. — pewnie zachowywałam się jak rozwydrzony bachor, ale jeśli chodziło o tego człowieka, chwytałam się każdej deski ratunku.

— Mówiłam ci już coś na ten temat, Noro. Jake jest jak rodzina i to, że ty go nie lubisz nie oznacza, że nie będzie tu przychodził. — popatrzyła na mnie stanowczym wzrokiem, a ja już wiedziałam, że sprawa jest przegrana. Ten kretyn nie odpuściłby sobie okazji do tego by zniszczyć mi dzień. — Poza tym, dzisiaj przychodzą, ponieważ Jake został kapitanem drużyny. W związku z tym zdecydowałyśmy z ciocią Hazel, że trzeba to jakoś uczcić. — z moich ust od razu wyrwało się niekontrolowane prychnięcie. — Nora. — jej ostrzegawczy ton, dotarł do moich uszu. — Wiesz, że on naprawdę ciężko na to pracował, sama ze swojego doświadczenia wiesz jak to jest spędzać tyle czasu na treningach. Twoje sukcesy też zawsze świętujemy.

— Jasne. — posłałam jej sztuczny uśmiech i trzymając w rękach talerze, podeszłam do dużego stołu. Zaczęłam je rozkładać, gdy wpadłam na jeszcze jeden pomysł. Ostatni, który mógłby mnie uratować — Mamo, mogłabym iść dzisiaj do Iris na noc? U niej zjadłabym kolację. — zapytałam niepewnym tonem.

— Nie ma takiej opcji. Po pierwsze, sama nie pójdziesz. Ktoś musiałby cię odwieźć, a nie ma takiej osoby bo ja i tato zostajemy w domu na kolacji. Po drugie, ciocia na pewno chciałaby spędzić z tobą czas.

— Przecież te argumenty nie mają sensu, dobrze o tym wiesz. Po pierwsze, nie jest jeszcze bardzo późno, mogłabym pójść na nogach, Iris nie mieszka daleko. A po drugie, ciocia na pewno nie będzie obrażona kiedy dowie się, że pojechałam na nocowanie do przyjaciółki. — wyliczałam, starając się przekonać moją rodzicielkę do zmiany zdania.

— Powiedziałam nie, więc koniec dyskusji. Idę się przebrać. — powiedziała stanowczym głosem i wyszła z kuchni. Westchnęłam głęboko, byłam bezsilna.

Szykuje się świetny wieczór.

☀ ☀ ☀

Kolacja była już na stole, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.

— Nora, otworzysz? — zapytał tata, schodząc ze schodów.

— Tak, już idę. — powlekłam się niechętnie do przedpokoju i przeglądnęłam na szybko w dużym, wiszącym na ścianie lustrze. Otworzyłam drzwi i jako pierwszą zauważyłam ciocię Hazel, która wpatrywała się we mnie z szerokim uśmiechem.

— Nora ślicznie wyglądasz. — przytuliła mnie mocno, po czym weszła w głąb domu. Za ciocią stała Mia, która odziedziczyła po niej ten przyjazny wyraz twarzy. Obydwie były typami osób, które zachęcały do poznania ze sobą, już samym wyglądem. Posyłały na prawo i lewo swoje ciepłe uśmiechy, które rozgrzewały każde serce.

— Charlie już czeka na ciebie w salonie. — zaśmiałam się i puściłam jej oczko, na co dziewczyna tylko zaśmiała się speszona i pomachała przecząco głową. Dobrze wiedziałam, że nie chcą się do tego przyznać, ale od dłuższego czasu ciągnie ich do siebie. Myślę, że zauważyłby to każdy, kto tylko chwilę dłużej by im się przyjrzał.

Na końcu moje oczy spotkały zielono-brązowe tęczówki, które intensywnie się we mnie wpatrywały. Należały do osoby, której nie chciałam tu dzisiaj zobaczyć. Uśmiechnęłam się fałszywie do chłopaka, po czym zamknęłam mu drzwi przed nosem, a przynajmniej taki miałam zamiar, bo gdy tylko chciałam to zrobić, Jake położył między drzwi swoją nogę co uniemożliwiło mi ich zamknięcie.

— Niezła próba, Karzełku. — powiedział, po czym wszedł do środka. Nie byłam wcale karzełkiem. Byłam raczej średniego wzrostu, dokładnie około metra sześćdziesiąt. “Karzełek” to przezwisko, którego używał tylko on. Nikt więcej nie mówił do mnie w ten sposób. Jake był jedyny w swoim rodzaju, bo od zawsze robił wszystko, co w jego mocy by mnie wkurzyć, lub zirytować.

— To nie ja jestem karzełkiem, tylko ty olbrzymem, Kretynie. — warknęłam, po czym odwróciłam się napięcie i weszłam do salonu, w którym znajdował się także stół. Miałam rację. W końcu był koszykarzem, a żeby nim zostać, musiał być wysoki. Brunet nie skomentował moich słów, tylko prychnął pod nosem i wszedł za mną w głąb pomieszczenia.

Czas mijał nam raczej spokojnie. Oprócz kilku naszych tradycyjnych, słownych zaczepek i przepychanek, nic złego się nie stało. Starałam się, ignorować obecność bruneta i jak na razie bardzo dobrze mi to wychodziło.

— Może napijecie się herbaty? — zapytała mama, patrząc na naszych gości.

— Z chęcią. — odpowiedziała ciocia Hazel.

— Ja mogę zrobić. — odparłam szybko, może nawet trochę zbyt szybko. Jednak nic nie poradzę na to, że chciałam wyjść z tego salonu gdziekolwiek, byleby nie musieć patrzeć na tego pajaca. — wstałam od stołu, przelotnie omiotłam spojrzeniem lekko zaskoczoną mamę i skierowałam się do kuchni. Za plecami usłyszałam tylko jedno niepokojące zdanie.

— Jake, idź pomóż Norze. — powiedziała ciocia.

— Myślę, że ona świetnie poradzi sobie sama. — kamień spadł mi z serca. Chociaż raz byłam w stanie się z nim zgodzić.

Moje szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Nalewając wodę do czajnika, zauważyłam sylwetkę chłopaka wchodzącego niechętnie do małego pomieszczenia.

— Mały Jakie słucha się mamy? — zapytałam sarkastycznie. Specjalnie użyłam tego zdrobnienia, nienawidził go tak samo bardzo jak mnie, a może nawet i bardziej, więc mówiłam tak na niego odkąd pamiętam, byleby bardziej go zdenerwować. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

— Bardzo śmieszne. Przysłali mnie, żebym przypilnował, aby herbata nie wylądowała na tobie albo na nich. — odgryzł się. Czemu ze wszystkich ludzi na ziemi, akurat on musiał mieszkać po drugiej stronie ulicy? — Na pewno zaraz coś narobisz. — dodał, patrząc na mnie wywyższonym spojrzeniem.

— Uważaj żebyś nie wykrakał, bo zaraz twoja ultra biała koszula, może już nie być taka biała. — powiedziałam twardo, wyciągając woreczki z herbatą z małego pudełka. Jake oparł się plecami o blat i wpatrywał we mnie. Po kilku minutach jego intensywny wzrok zaczął mi przeszkadzać bardziej niż zwykle. — Uważaj bo ci oczy z orbit wylecą. — sarknęłam.

— Ta, chciałabyś Williams. — rzucił, po czym wyciągnął z kieszeni spodni telefon i najwyraźniej zaczął z kimś pisać, bo jego palce ciągle przesuwały się po klawiaturze.

— Herbata gotowa. Idź ją zanieść. — rozkazałam po chwili, niezbyt miłym tonem. Jeśli już chce mi przeszkadzać, to niech się chociaż na coś przyda. Chłopak jednak nie zwracając na mnie uwagi, ciągle gapił się w urządzenie. — Halo, słyszysz mnie? Czy oprócz mózgu, nie masz też uszu? — zirytowana podeszłam do bruneta i pomachałam mu ręką przed oczami.

— Słyszę cię, nie musisz się tak drzeć. — powiedział, nie patrząc na mnie. — poza tym, z tego co sobie przypominam, to ty jesteś odpowiedzialna za herbatę, a nie ja.

— Serio? — zapytałam z niedowierzaniem. Ale czego innego mogłam się po nim spodziewać? — No jasne, poradzę sobie sama. — odwróciłam się napięcie i już miałam chwycić za dzbanek z herbatą, gdy poczułam na łokciu, mocny uścisk męskiej dłoni.

— No już Karzełku, nie denerwuj się tak, bo ci para uszami pójdzie. — pochylił się do mnie i szepnął mi do ucha. Po plecach przeszedł mi lekki dreszcz, gdy poczułam na szyi jego oddech. — Z resztą, twoja mama mocno by się zdenerwowała gdybyś rozbiła jej ulubiony dzbanek więc, lepiej ja to zrobię. — dodał, puszczając moją rękę. Odwróciłam się do niego, coraz bardziej zirytowana jego obecnością i ciągłą zmianą zdania.

— Możesz łaskawie nie robić ze mnie takiej niezdary?! — podniosłam głos. — Poradzę sobie, SAMA. — podkreśliłam i wzięłam do ręki dzbanek z herbatą, po czym wyszłam z kuchni. Postawiłam naczynie na stole i wyprostowałam się z uśmiechem. — Przyniosę jeszcze babeczki z polewą czekoladową. Robiłam je ostatnio z nowego przepisu.

— Pewnie, przynoś! Wiesz, że uwielbiam słodycze. — zaśmiała się ciocia. Pokiwałam potakująco głową i odwróciłam się z zamiarem powrotu do kuchni. Nagle moje ciało zderzyło się mocno z dużą klatką piersiową, dobrze znanego mi bruneta. Jake przytrzymał mnie w tali, gdy odbiłam się od jego ciała. Czułam na skórze ciepło jego dłoni.

— Widzisz Williams? To nie ja robię z ciebie niezdarę. Sama to robisz. — skwitował triumfalnym tonem, po czym ominął mnie i usiadł do stołu. Zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem. Co za dupek!

ROZDZIAŁ 2

“Marcus”

Mieszkamy w East Hampton — pięknym miasteczku, które mimo swojej niedużej wielkości, jest moim ulubionym miejscem na ziemi. Leżąca nad Oceanem Atlantyckim miejscowość, posiada niesamowity klimat. Plaże, ocean, latarnia morska, żaglówki oraz moje ukochane wschody i zachody słońca, to wszystko tworzy z East Hampton, mój mały świat.

Moim drobnym rytuałem pielęgnowanym od lat jest wymykanie się z domu wczesnymi rankami, lub późnymi wieczorami. Zawsze biorę ze sobą swój aparat — który swoją drogą jest dla mnie najcenniejszą rzeczą jaką posiadam — idę na plażę, przy której mieszkam, siadam na piasku i obserwuję wschodzące lub zachodzące promienie słońca, przy tym robiąc im wiele zdjęć. Cenię fotografię za to, że pozwala mi zachować na dłużej ważne dla mnie chwilę. Robię zdjęcia praktycznie wszystkiego czego mogę. Jedna, największa ściana w moim pokoju, jest regularnie zaklejana przeze mnie zdjęciami, które zrobiłam. Są na nich ludzie, zwierzęta, rośliny, miejsca i przypadkowe przedmioty. Swój pierwszy aparat dostałam w wieku jedenastu lat, od mojej ukochanej babci. To wtedy narodziła się we mnie prawdziwa pasja.

Jednak fotografia, nie jest moim jedynym, ulubionym zajęciem. Taniec jest moją drugą pasją, która żyje we mnie odkąd pamiętam. Moi rodzice posiadają tysiące filmików, na których mała Nora kręciła piruety do starych przebojów, albo tańczyła z tatą w salonie. Uczucie gdy muzyka przejmuje kontrolę nad moim ciałem, jest czymś co daje mi ogromne szczęście. Od początku liceum uczęszczam na zajęcia z tańca współczesnego. Są zdecydowanie moimi ulubionymi lekcjami z podziału godzin.

— Oj… Czyżby ciężki weekend? — Iris popatrzyła na mnie spod wachlarza swoich długich rzęs.

— Daj spokój. — westchnęłam ciężko, wyciągając podręczniki z szafki.

— Czyżby do twojego nastroju przyczynił się jakiś wysoki brunet, inaczej zwany twoim upierdliwym sąsiadem? — nasza obustronna nienawiść była wszystkim znana. Ja nienawidziłam Jake’a on nienawidził mnie. Dlatego pytanie Iris było raczej pytaniem retorycznym.

— A jak myślisz? Ten idiota zawsze wszystko psuje. — powiedziałam, po czym spojrzałam na swoją przyjaciółkę, zatrzaskując drzwi szafki.

— Opowiadaj. Muszę wiedzieć WSZYSTKO. — chciałam ją wyminąć, jednak ta zagrodziła mi drogę, patrząc się na mnie znacząco.

— Dobra już, dobra. Co mam ci powiedzieć? Co chcesz usłyszeć? — zapytałam z bezsilnością w głosie i z rezygnacją popatrzyłam na dziewczynę.

— Nie pytaj się mnie, co chce usłyszeć, tylko opowiadaj. — poprawiła na ramieniu ramiączko torebki.

— Cudowny Jake Taylor został kapitanem drużyny koszykarskiej w naszej pięknej szkole! — oznajmiłam ze sztucznym entuzjazmem, ostentacyjnie klaskając w dłonie. — To niesamowite, prawda? — zapytałam, nadal sztucznie się uśmiechając.

— Prawda. — usłyszałam za sobą dobrze znany mi, niski głos, Iris tłumiła śmiech patrząc na mnie klnącą pod nosem. — Nie wiedziałem, że aż tak mi kibicowałaś. — zaciskając mocno szczęki z narastającej we mnie irytacji, odwróciłam się w stronę bruneta.

— Oczywiście, że ci kibicowałam Jakie. Przecież jestem twoją najwierniejszą fanką. — powiedziałam bez zająknięcia, uśmiechając się najbardziej fałszywym uśmiechem na jaki było mnie stać. Widziałam na twarzy Jake’a chwilowe zmieszanie, jednak jak szybko się pojawiło, tak szybko zniknęło.

— Szkoda, że nie jesteś tak dobrą kucharką jak moją fanką. — powiedział, a mi chwilę zajęło żeby zrozumieć o czym mówił. — Babeczki były ohydne. — wyjaśnił, a we mnie aż gotowało się ze złości. Na ich pieczeniu spędziłam pół dnia i naprawdę nie potrzebowałam jego głupich komentarzy.

— Szkoda, że się nimi nie udławiłeś. — odpyskowałam, nie pokazując mojej wściekłości. Brunet tylko parsknął śmiechem.

— Jak zawsze milutka. — odparł, po czym wyminął mnie i poszedł w stronę sali gimnastycznej. Pokręciłam głową, oddychając głęboko. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, ten człowiek już dawno leżałby martwy dwa metry pod ziemią.

— Co to miało być?! — zapytała rozemocjonowana blondynka.

— O co dokładnie ci chodzi? — popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem.

— Jak to o co? Pierwszy raz byliście dla siebie wredni, mówiąc w miarę spokojnym tonem. Nie zaczęliście się wydzierać na środku korytarza. Było nawet miło, czuję postęp. Nie sądziłam, że w waszym przypadku to możliwe. — wyjaśniła.

— Tak faktycznie. Mówienie, że moje babeczki były ohydne, było bardzo miłym gestem. — powiedziałam sarkastycznie.

— No dobra, oprócz tego. — naszą rozmowę przerwał głośny dzwonek na lekcje. — Chodźmy, Harrison nie lubi spóźnialskich.

☀ ☀ ☀

— No witam was moje Drogie Panie! — powitał nas wesołym okrzykiem Leo. Naszego przyjaciela nigdy nie obchodziło co myślą o nim inni ludzie, więc gdy ja przewracałam oczami zastanawiając się ile uczniów naszej szkoły uzna nas za totalnych idiotów, on darł się na całą stołówkę i z bananem na ustach biegł do naszego stolika, by mocno nas przytulić. Kochałam go bardzo, ale czasami miałam ochotę ukręcić mu ten durny łeb.

— Tak Leo. Każdy wie, że tu jesteś. Nie musisz się tak wydzierać. — bąknęła pod nosem Iris.

— Wiem Kochana, ale dobrze wiesz, że wielkie wejścia to moja specjalność. — odparł uradowany i usiadł obok blondynki. Ja siedziałam po drugiej stronie stolika i wpatrując się w ekran telefonu, kęs po kęsie zjadałam swoją sałatkę.

— A ona co tak się gapi w ten telefon? — zapytał szatyn, pokazując na mnie ruchem głowy. Iris spojrzała na mnie przelotnie i wróciła wzrokiem do Leo, uśmiechając się do niego cwanie.

— Pewnie przegląda profile Marcusa… — rzuciła obojętnie, biorąc kęs swojej kanapki. Zaczyna się… — pomyślałam. Chłopak od razu załapał co ma na celu gra Iris, w którą oboje bawili się codziennie już od jakiegoś miesiąca.

— Aaaaa to wiele wyjaśnia… — odparł Leo z przesadnym wyrazem zrozumienia na twarzy.

— Jesteście głupi. — westchnęłam, zmęczona ich ciągłym paplaniem na temat Marcusa. Szatyn parsknął śmiechem i wskazując ruchem głowy na dwuskrzydłowe drzwi wejściowe do stołówki powiedział:

— On, jest głupi. — odparł poważnie, akcentując pierwsze słowo — Z tej miłości już całkiem stracił rozum. — po tym obydwoje roześmiali się jak małe dzieci.

— Idioci… — bąknęłam pod nosem i wróciłam do przeglądania mediów społecznościowych. Święty spokój nie był mi dany, bo gdy tylko podniosłam głowę, żeby sprawdzić dlaczego moi nienormalni przyjaciele nagle przestali się śmiać, ujrzałam szeroki uśmiech i dobrze znaną mi twarz Marcusa. Odwzajemniłam niepewnie uśmiech, patrząc się w szare tęczówki chłopaka.

— Hej Noro. — powiedział, a ja miałam wrażenie, że się stresuje. — Możemy pogadać? — zapytał. Zaskoczyło mnie to pytanie, bo zazwyczaj obecność moich przyjaciół nie była dla niego problemem.

— Jasne. — wstałam, zasunęłam krzesło i razem z blondynem, skierowałam się w stronę wyjścia ze stołówki. Starałam się ignorować te ciekawskie spojrzenia innych uczniów, które aż wywiercały dziurę w moich plecach. W sumie, nie dziwiłam im się.

Marcus Johnson, był jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole. Nie należał też do biednych, jego rodzice byli wysoko postawionymi prawnikami, przez co oprócz popularności Marcus miał też kasy jak lodu. Mimo wszystko, lubiłam w nim to, że nigdy nie próbował być lepszy od innych. Nie robił z siebie szkolnej gwiazdki i naprawdę dobrze się uczył. Gdy kiedyś rozmawialiśmy powiedział mi, że rodzice zawsze powtarzali mu, że to on musi zapracować na swój sukces i szacunek wśród innych. Doceniałam to. Nienawidziłam ludzi, którzy nic sobą nie reprezentują, ale uważają się za nadludzi tylko dlatego, że mają pieniądze.

O tym, że podobam się Marcusowi wiedziałam od kilku tygodni. Dowiedziałam się przypadkiem, a sypnął go jego najlepszy kumpel. Przypadkowo powiedział o dwa słowa za dużo, gdy akurat przechodziłam obok. Razem ze mną była tam Iris, która potem powiedziała Leo i tak doszło do tego, że teraz co chwilę powtarzają mi, bym dała mu szansę.

Może to zabrzmi banalnie, ale problem nie był w Marcusie, lecz we mnie. Nie ważne jak bardzo byłby idealny, nic nie zmieniłoby tego, że po prostu mi się nie podobał. Lubiłam go jako kolegę z którym zawsze mogę pogadać, ale nic poza tym.

— Noro, dobrze wiesz… — zaczął niepewnie chłopak, gdy weszliśmy na prawie pusty korytarz. — Cholera. — potarł oczy dłońmi. — W mojej głowie brzmiało to jakoś lepiej. — patrzyłam się na niego ze zmarszczonymi brwiami, obawiając się tego co zaraz powie. — Dobrze wiesz, że od jakiegoś czasu…

— Tu jesteś, Karzełku. — nagle usłyszałam dochodzący zza moich pleców głos, którego lekką chrypkę potrafiłam rozpoznać z zamkniętymi oczami. — A ty co tu robisz Johnson? — oziębłym tonem, zwrócił się do stojącego obok mnie blondyna.

— Jakbyś nie zauważył, rozmawiam. — odparł chłopak ponurym tonem, ale nie tak zimnym i nieprzyjemnym jak ten Jake’a.

— Z kim? — brunet zaczął się teatralnie przeglądać na boki, co wkurzyło nie tylko Marcusa, ale przede wszystkim mnie.

— Ze mną. — odparłam oschłym tonem, patrząc w te jego zielono-brązowe oczy.

— Chyba jednak nie z tobą, bo ciebie już tu nie ma. — zmarszczyłam brwi, słysząc jego dziwną odpowiedź. — Ty — wskazał na mnie palcem. — Idziesz ze mną. — po czym pokazał palcem na siebie. Parsknęłam śmiechem, słysząc jego dziwny rozkaz.

— Nie będziesz mi rozkazywał imbecylu. — zauważyłam, że po moich słowach, coraz bardziej wkurzony Jake, wypuścił ciężko powietrze. — Marcus, możemy wrócić do tej rozmowy na przykład… jutro? — zwróciłam się do niego przepraszającym tonem.

— Pewnie, nie ma sprawy. Jakby coś, to dzwoń. — przytaknęłam szybkim ruchem głowy, po czym odwróciłam się w stronę Taylora. Chłopaki jeszcze chwilę mierzyli się zimnymi spojrzeniami, ale gdy tylko Marcus zniknął z pola naszego widzenia, wchodząc do stołówki, brunet wrócił do mnie wzrokiem.

— Co od ciebie chciał? — jego pytanie na chwilę zbiło mnie z tropu.

— Niczego, z resztą co ci do tego? — zapytałam pretensjonalnym tonem.

— Dzwoniła twoja mama. Mam cię zabrać do domu ze szkoły, bo twój tato musi zostać dłużej w pracy i nie na rady po ciebie przyjechać. — oznajmił, ignorując moje poprzednie pytanie.

— Niby czemu moja mam dzwoniła do ciebie, a nie do mnie? — zapytałam.

— Nie mogła się do ciebie dodzwonić, więc zadzwoniła do mnie. Wie, że na mnie zawsze można polegać, nie to co na niektórych… — popatrzył na mnie pobłażliwym wzrokiem, po czym odwrócił się i nie dodając nic więcej, poszedł. Ał, zabolało. Wiedział o tym. Wiedział, że to mnie zaboli. Kolejny punkt na liście pod tytułem „Dlaczego nienawidzę Jake’a Taylora” — umiejętność zadawania mi ciosów, w taki sposób by zabolały bardziej niż powinny. Znał moje słabości.

ROZDZIAŁ 3

“Złapana na gorącym uczynku”

Kiedy wyszłam ze szkoły, moje oczy od razu zobaczyły Jake’a opierającego się o maskę samochodu. Patrzył na mnie swoim tradycyjnym, przenikliwym wzrokiem, dopalając papierosa. Odkąd pamiętam, nienawidziłam tego rodzaju używek. Do papierosów miałam szczególny uraz, po tym jak mój dziadek nabawił się przez nie raka płuc. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego ludzie z własnej woli chcą się tak truć, jednak zawsze wychodziłam z założenia, że życie mamy jedno, ale tylko w naszym interesie jest to jak je przeżyjemy.

Chcesz z niego korzystać? Korzystaj. Chcesz je zmarnować? Marnuj.

Jest twoje.

Podeszłam do chłopaka i stojąc przed nim patrzyłam w te jego dwukolorowe oczy. Kolor oczu był jedyną rzeczą jaką w nim lubiłam, a raczej mu jej zazdrościłam. Na pierwszy rzut oka, każdy powiedziałby, że to zwykłe zielone oczy — nic nadzwyczajnego. Jednak, gdy ktoś się im przyjrzy, łatwo wtedy zauważyć brązowy okrąg okalający czarne jak węgiel źrenice.

— Skończyłeś? — zapytałam. Chłopak bez słowa wyrzucił niedopałek i przydeptał go butem, po czym okrążył auto i wsiadł za kierownicę. Zajęłam miejsce pasażera i zapięłam pasy.

— Strasznie się guzdrałaś, czekałem chyba z piętnaście minut, aż łaskawie stamtąd wyjdziesz. — odparł, nie odrywając wzroku od jezdni.

— Biedaczek...ale patrz! Doczekałeś się. — odparłam z udawanym entuzjazmem. Miałam jeszcze dodać coś o tym, że to ja czekałam na niego, aż skończy się truć, ale nie pozwolił mi na to dzwonek mojego telefonu — dzwoniła Iris.

Odebrałam i jak najszybciej odsunęłam telefon od ucha, gdy po drugiej stronie słuchawki usłyszałam głośny pisk. Zauważyłam tylko przelotne spojrzenie Jake’a, którego nieznacznie rozbawiło zachowanie mojej przyjaciółki, bo wydarła się tak głośno, że i on siedząc obok mnie zdołał ją usłyszeć. Chciałam zapytać, co tak bardzo ją ucieszyło, ale dziewczyna nawet nie dała mi dojść do głosu.

— Nie uwierzysz o czym się właśnie dowiedziałam! — mówiła podekscytowana. — Holy Petter organizuje w piątek imprezę na plaży i UWAGA… — zrobiła przerwę, starając się zbudować napięcie. — Ty, ja i Leo, dostaliśmy od niej osobiste zaproszenia! — pisnęła znów do słuchawki, a ja miałam już pewność, że jeśli zrobi to jeszcze raz, bębenek w moim uchu pęknie.

W przeciwieństwie do Iris, nie byłam typem imprezowiczki. Wolałam siedzieć na cichej plaży, albo w jakiś innym odosobnionym miejscu i robić zdjęcia, lub tańczyć. Lubiłam swoje towarzystwo i nie potrzebowałam innych do tego by miło spędzić czas. Oczywiście, kochałam spędzać czas z przyjaciółmi czy rodziną, ale imprezowanie, ani trochę mnie nie kręciło. Pomijając fakt, że pijana byłam tylko raz w życiu i zdecydowanie o jeden za dużo. Stało się to, gdy poszłam na nocowanie do Leo.

Byliśmy sami w domu, przyszła Iris i we trójkę wpadliśmy na głupi pomysł, wykradnięcia drogiego whisky z barku taty mojego przyjaciela. Nie przemyśleliśmy tego, jak ogromnego pecha mamy, ponieważ rodzice chłopaka wrócili z wakacji we dwoje o dwa dni za wcześnie i zastali nas rechotających się z byle czego na podłodze w salonie.

Tak. Mieliśmy przez to mocno przesrane. Od tamtej pory obiecałam sobie, że nigdy więcej się nie upije.

Jednak przyjaźniłam się z dwoma największymi ulubieńcami imprez, co często odbijało się na mnie tym, że siłą wyciągali mnie na różnego rodzaju domówki, ogniska i tym podobne. Wiedziałam, że i tym razem będzie tak samo…

— O której się zaczyna? — zapytałam, niepocieszona wizją zbierania, moich nawalonych przyjaciół z piasku. Zawsze kończyło się podobnie, bo to na mnie spadała cała odpowiedzialność za przypilnowanie ich, by chociaż bezpiecznie dotarli do domu.

— O dwudziestej. Wybierz sobie jakiś wystrzałowy outfit. — gdy dziewczyna opowiadała mi o wszystkich szczegółach dotyczących imprezy, samochód Jake’a zatrzymał się już na podjeździe.

— Okej Iris, muszę kończyć. Zadzwonię później, dobra? — blondynka, pożegnała się ze mną krótkim „Jasne, papatki” z wciąż przesadzonym entuzjazmem, po czym się rozłączyła.

Schowałam telefon do plecaka, wysiadłam z auta i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Odwróciłam się i już miałam przechodzić na drugą stronę ulicy, po której stał mój dom, ale usłyszałam głos bruneta.

— Może jakieś „Dzięki za podwózkę, jesteś najlepszy”? — parsknęłam śmiechem i popatrzyłam na chłopaka. Myślałam, że żartuje jednak na jego twarzy nie było ani cienia rozbawienia.

— Jeśli chcesz sobie podbić ego, które już i tak masz wywalone w kosmos, to wrzuć swoją półnagą fotę na Instagrama. Twoje cudowne fanki na pewno napiszą ci w komentarzach tysiące komplementów, a ode mnie tego nie oczekuj, bo się NIE. DOCZEKASZ. — podkreśliłam ostro.

— Czekaj, czekaj… — coś co zobaczyłam na twarzy tego kretyna, całkowicie zbiło mnie z pantałyku. Na początku było to lekkie rozbawienie, ale gdy nagle zaczął się głośno śmiać, sama nie wiedziałam czy jest jeszcze bardziej porąbany niż myślałam, czy ja powiedziałam coś tak głupiego, że nawet nie zdołał mi na to odpyskować. — Czy ty właśnie sama przyznałaś się do tego, że stalkujesz mnie na Instagramie i oprócz tego, sprawdzasz komentarze pod moimi postami?! — momentalnie cała zesztywniałam.

Cholera.

Faktycznie, tak to wyglądało. I jak teraz miałam się obronić?

Jego wnioski były dosyć trafne, choć też nie do końca.

Racja. Nie wiem jak to się stało, ale obserwujemy się nawzajem w social mediach, jednak nigdy specjalnie nie wyszukiwałam jego profilu, żeby popatrzeć na jego niezaprzeczalnie umięśnioną klatę.

— Po pierwsze. Oczywiście, że cię nie stalkuję! Nie obchodzi mnie co tam wstawiasz. Z resztą gdybym chciała popatrzeć na ciebie bez koszulki, popatrzyłabym przez okno. — sama nie wiem czy się broniłam, czy jeszcze bardziej pogrążałam, ale taka była prawda. Odkąd Jake wkroczył w okres dojrzewania i chciał popisać się swoją sylwetką, często ćwiczył w swoim pokoju. Mamy okna na przeciwko siebie, więc nie raz (przypadkowo!) widziałam go bez koszulki.

— Łał Karzełku, teraz przyznałaś się, że jeszcze mnie podglądasz kiedy chodzę półnagi po domu. Nieładnie. — cmoknął, kręcąc teatralnie głową, udając dezaprobatę, jednak po chwili znów zaczął się kretyńsko śmiać.

— Błagam cię Jakie, widok twojej klaty wcale nie jest taki nieziemski. Nie dla mnie w każdym razie. — pokazałam palcem na siebie, zaznaczając dobitnie swoje słowa.

— O czyli przyglądałaś mi się tak długo, że zdążyłaś wyrobić sobie opinie na ten temat… — odparł w udawanym zamyśleniu. Nie wytrzymałam już dłużej. Ten chłopak doprowadzał mnie do szału.

— Mam dość tej dziecinnej dyskusji z tobą Jake. Serio. Idę do domu. — odparłam stanowczo, na co jego śmiech stał się jeszcze głośniejszy.

— Złapana na gorącym uczynku, uciekasz? — usłyszałam za plecami, gdy już przechodziłam na drugą stronę drogi. Wystawiłam mu środkowy palec, co było moim dobitnym znakiem tego, że skończyłam temat. Brunet w ogóle się tym nie przejął, tylko dodał krzycząc za mną:

— Dzisiaj zasłonię okno! — nie skomentowałam już tego i weszłam do domu.

☀ ☀ ☀

Następne dni mijały mi raczej spokojnie. Nie rozmawiałam z Jakem od naszej ostatniej rozmowy i wcale na to nie narzekałam. Wiedziałam, że jego wolny czas zajmowały treningi koszykówki, przygotowujące go do najbliższego meczu.

Dobrze. Im mniej czasu spędzał w domu, tym mniej go widziałam.

W końcu nadszedł piątek, a ja stałam zamyślona przed swoją szafą, myśląc w co mogłabym się ubrać na dzisiejszą imprezę. Koniec końców, nie chciałam się stroić. Założyłam krótkie szorty, do tego czarny top na ramiączkach. Do ręki wzięłam swoją szarą bluzę dresową, a na nogi ubrałam moje nieśmiertelne biało-czarne trampki.

Usiadłam przy toaletce by przeczesać swoje długie, brązowe włosy. Nie nakładałam na twarz zbyt dużo makijażu. Nie dlatego, że mi się nie podobał, po prostu byłam zbyt leniwa by spędzać godzinę przed lustrem. Dlatego zostawiłam makijaż, który zrobiłam sobie rano i nic nie poprawiając nałożyłam na usta ulubiony błyszczyk.

Iris:

Czekamy z Leo pod twoim domem, chodź.

Spojrzałam na telefon, po czym schowałam go do tylnej kieszeni szortów i z bluzą w ręku zeszłam na dół.

— Pa, Mamuś. — krzyknęłam w stronę kuchni, otwierając drzwi wyjściowe. Moi rodzice nigdy nie mieli problemu z wypuszczaniem mnie na różnego typu imprezy, ufali mi. Mimo wszystko zawsze pytałam się, któregoś z nich o zgodę. Może z przyzwyczajenia? Sama nie wiem, może po prostu wyrobiłam sobie taki nawyk.

— Pa, pa! Baw się dobrze i uważaj na siebie! — odkrzyknęła.

Iris opierała się o srebrny samochód Leo, a ten siedział już za kierownicą. Blondynka zmierzyła mnie wzrokiem z góry do dołu, a ja wiedziałam co zaraz powie.

— Zwariowałaś!? Nie pójdziesz w tym. Nie zgadzam się. — odparła sfrustrowana, a ja tylko przewróciłam oczami i z westchnieniem chwyciłam za klamkę od drzwi pojazdu. Iris położyła rękę na drzwiach, posyłając mi znaczące spojrzenie.

— Mówię serio, idź się przebrać. — powiedziała nie znoszącym sprzeciwu głosem. Już otwierałam usta by coś jej odpowiedzieć, ale uprzedził mnie nasz kierowca.

— Iris, daj jej spokój i tak jesteśmy grubo spóźnieni… — westchnął ciężko.

— Następnym razem, ja wybieram ci ciuchy. — oznajmiła dziewczyna po chwili namysłu. W końcu wsiadłyśmy do samochodu i odjechaliśmy.

ROZDZIAŁ 4

“Nienawidzę imprez”

Gdy zaparkowaliśmy niedaleko plaży, od razu usłyszeliśmy głośną muzykę i krzyki imprezujących tam nastolatków.

— No witaam! Już myślałam, że nie przyjdziecie. — przywitała nas dziewczyna, którą znałam z widzenia ze szkoły. Jak później się okazało, była to Holy — organizatorka tego całego bajzlu. Gdy Iris trajkotała podekscytowana z dziewczyną, ja i Leo poszliśmy poszukać kogoś znajomego. Rozejrzałam się dookoła, a pierwszym co rzuciło mi się w oczy było przygotowane do podpalenia wielkie ognisko, które miało zapłonąć gdy tylko zapadnie zmrok.

W oddali zauważyłam Maddy, która chodziła ze mną na zajęcia taneczne. Już miałam do niej podejść, gdy poczułam na swojej twarzy męskie dłonie, zasłaniające mi oczy. Ktoś stanął za mną, a jego radosny głos dotarł do moich uszu.

— Zgaduj Noro. Kto to? — nie musiałam zgadywać.

— Marcus wiem, że to ty. — uśmiechnęłam się i zdjęłam jego ręce ze swojej twarzy, odwracając się w jego stronę.

— Skąd wiedziałaś? — zapytał, chwytając za moje dłonie. — Z resztą, nie ważne. Po prostu jesteś bystra.

Albo umiem rozpoznawać głosy ludzi, których znam. — pomyślałam, jednak nie powiedziałam tego na głos. Wiedziałam, że chce być miły, dlatego tylko uśmiechnęłam się do niego pogodnie.

— Zatańczymy? — zapytał, po czym kiwnął głową w stronę prowizorycznego parkietu, czyli miejsca, w którym tańczyło najwięcej ludzi.

Popatrzyłam w stronę tłumu i lekko wzdrygnęłam się widząc znajomą mi postać, tańczącą z jakąś rudą dziewczyną. Kolejną z tych, które na co dzień pożerały Jake’a wzrokiem. Wywróciłam tylko oczami i popatrzyłam na Marcusa.

— Tak jasne, chodźmy. — może chociaż on pomoże mi tu wytrzymać.

Chłopak nie puszczając mojej dłoni, zaczął iść w stronę tańczących nastolatków. Głośna muzyka dudniła mi w uszach, gdy blondyn położył swoje ręce na mojej talii, a ja ułożyłam ręce na jego ramionach. Poruszaliśmy się w rytm aktualnie lecącej piosenki. Gdzieś za ramieniem Marcusa zauważyłam świdrujące nas spojrzenie bruneta, który już nie tańczył, a stał z trzema chłopakami, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali. Brunet chyba nie słuchał ich zbytnio, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie wpatrując się z daleka w moje oczy. Nagle stojący obok Jake’a szatyn trącił go ramieniem, zapewne oczekując odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie. Dopiero wtedy chłopak urwał nasz kontakt wzrokowy i odwrócił się w stronę swojego kolegi.

— Może pójdziemy się czegoś napić? — usłyszałam głos Marcusa, który nawet mówiąc mi prosto do ucha, musiał podnieść ton głosu bym zrozumiała choć słowo.

Pokiwałam twierdząco głową, po czym poszliśmy w stronę stolika z napojami, a raczej jak się okazało, bardziej stolika z alkoholami, bo napojów bez procentów było tam raczej niewiele. Marcus chwycił za jeden z czerwonych kubków, po czym postawił obok niego drugi.

— Zrobić ci drinka? — zapytał, chwytając za jedną z butelek. Pokręciłam przecząco głową.

— Nie dzięki. Nie piję. — odparłam krótko, wsadzając dłonie do kieszeni szortów.

— No co ty? Żartujesz? — zrobił zdumioną minę. — No weź, wyluzujesz się trochę… — starał się mnie przekonać. — Dobrze się zabawimy. — nie podobało mi się to coraz bardziej. Nie lubiłam kiedy ktoś nie potrafił zaakceptować mojej decyzji. Nie lubiłam pić i nie zamierzałam się z tego tłumaczyć.

— Bez alkoholu też potrafię się dobrze bawić. — zapewniłam.

— Nie bądź taka sztywna… — odparł i nachylił butelkę alkoholu nad jednym z kubków, patrząc na mnie z głupim uśmiechem.

— Nie rozumiesz słowa „nie” Johnson? — popatrzyłam się ze zdziwieniem na bruneta, który jakby pojawił się znikąd.

— A no tak, zjawił się wybawca. — powiedział sarkastycznym tonem i wyprostował się, stawiając butelkę na stół. Prychnął pod nosem, odwracając się w stronę Jake’a.

— Co ty odwalasz? — zapytałam chłopaka stojącego przed nami. — Nie potrzebuję twojej pomocy, potrafię mówić.

— W to nie wątpię Karzełku, ale jak widać ten idiota nie potrafi słuchać. — powiedział chłodnym tonem, nie odrywając wzroku od uśmiechniętego blondyna.

— Każdy wie, że się nienawidzicie, więc o co ci chodzi? Co, Taylor? — atmosfera zgęstniała tak bardzo, że wystarczyłby nóż by pokroić ją na małe kawałeczki. Taylor mierzył blondyna wściekłym spojrzeniem. Znałam go i wiedziałam, że w jego środku aż wrze ze złości. Zacisnął mocno szczękę, a jedną z dłoni na zmianę ściskał w pięść i rozprostowywał.

— Dobra, spokój. Jakie, opanuj swój narwany temperament i idź się zajmij swoimi sprawami, a ja zostanę z Marcusem i wszystko będzie okej. — powiedziałam spokojnie, lecz widziałam to w oczach Jake’a, że mój wywód nie zdał egzaminu. Nie mogłam uwierzyć, że aż tak zdenerwowała go taka błahostka.

— Słyszałeś Księciuniu. Nora zostanie ze mną, a ty sobie idź. — Marcus chwycił mnie za rękę, szczerząc się szyderczo w stronę Taylora. Przesadził.

To się źle skończy.

Widziałam jak mięśnie pod białym T-shirtem bruneta, napinają się. Jego mocno zarysowana szczęka, coraz bardziej się zaciskała, a głośno wydychane powietrze, tylko świadczyło o tym, że był na skraju wytrzymania.

— A może nie chodzi o nią… — zaczął spokojnym głosem Marcus. Zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na niego. — Tylko o mnie. — Już nic z tego nie rozumiałam. — Nie chcesz, żeby historia zatoczyła koło, Taylor? — I to był ten moment. Potem wszystko działo się już cholernie szybko.

Jake rzucił się na Marcusa, powalając go na ciepły piasek. W jednej chwili siedział na nim okrakiem, celując ciosami w jego szczękę, a chwilę później przybiegło do nich dwóch innych chłopaków, starając się odciągnąć rozwścieczonego Jake’a od Johnsona, który starał się jakoś bronić. Gdy jeden z nastolatków trzymał bruneta za ramiona, Taylor wstał i splunął obok blondyna. Strzepnął z siebie ręce trzymającego go kolegi i patrząc na leżącego Marcusa, zmierzył go spojrzeniem pełnym wściekłości i odrazy.

— Niech cię to nauczy Blondasku, że ze mną się nie zadziera. — stałam tam, jak wryta patrząc na rozgrywającą się przede mną scenę. W ułamku sekundy podbiegłam do podnoszącego się z piasku Johnsona.

— Marcus, wszystko w porządku? — zapytałam zmartwiona. — Czy ciebie do reszty pojebało?! — wrzasnęłam na tego palanta, który sprawiał wrażenie gotowego do ponownego rzucenia się na Johnsona. — Po co to zrobiłeś?! — brunet tylko przewrócił oczami.

— Wszystko okej Noro, daj spokój. Nie pierwszy raz się biłem. — odparł uśmiechając się do mnie. Za plecami usłyszałam rozbawiony śmiech Taylora.

— Chyba chciałeś powiedzieć, że nie pierwszy raz dostałeś w mordę. — naprostował. — I zapewniam cię, że nie ostatni jeśli znowu zaleziesz mi za skórę. — byłam coraz bardziej wściekła. On zawsze wszystko niszczył. Widział, że podobam się Marcusowi. Rozumiem, że może go nie lubić, ale po cholerę od razu go bić?! Z resztą… nasunęło mi się to samo pytanie co wcześniej Johnsonowi. Po co to wszystko, skoro powszechnie wiadomo, że on mnie nienawidzi? Dlaczego sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie chronić?

— Możesz się w końcu odwalić?! — zapytałam zaciskając mocno zęby.

— Daj spokój Karzełku, jeszcze nie wiesz w co się pakujesz. Ja go tylko ostrzegłem. — odparł i ostatni raz mierząc wzrokiem mnie i Marcusa, odwrócił się i poszedł, a ja dopiero chwilę później zauważyłam ile imprezowiczów zebrało się wokół nas. Większość z nich miała telefony i wszystko nagrywała.

Cudownie.

Wiedziałam, że przez następne dni nie uwolnię się od tego tematu. Bo znany i lubiany Jake Taylor, musiał znowu namieszać w moim życiu. Nienawidzę imprez.

ROZDZIAŁ 5

“To będzie cholernie długa noc”

Kilka męczących godzin później, znalazłam swoich przyjaciół zalanych w trupa, obydwoje prawie spali. Siedzieli na kolorowym kocu, rozłożonym na plaży. Iris położyła głowę na ramieniu Leo, a mój przyjaciel oparł o nią, swoją.

To będzie cholernie długa noc.

Wiedziałam, że tak się to skończy, przecież tak było zawsze. Nigdy więcej nie zgodzę się na imprezę z tą dwójką wariatów.

Co ja gadam? Przecież każdy wie jaka jest prawda. Moja rąbnięta przyjaciółka zrobi wszystko żeby wyciągnąć mnie z domu. Leo wcale nie jest lepszy.

Marcusa nie widziałam od momentu, w którym po całej tej akcji z Taylorem zdecydował się „iść przemyć twarz”. Głupia wymówka, bo chwilę później widziałam go pijącego ze swoimi znajomymi, ale przecież nie będę nikogo zmuszać do spędzania ze mną czasu. Zawsze myślałam, że Johnson jest trochę inny… lepszy? Sama nie wiem, ale po tym co się stało, zaczęłam patrzeć na niego trochę inaczej. Pozwoliłam sobie na myśl, że idealni ludzie, są tacy tylko na zewnątrz.

Podeszłam do moich przyjaciół i kucnęłam przed nimi.

— Halo, pobudka! — zawołałam, potrząsając ich za ramiona. — Wstajemy, musimy jechać do domu. — Iris popatrzyła na mnie zamglonym spojrzeniem i posłała mi grymas, jakby nie rozumiała co do niej mówię.

— Przecież jesteśmy w domu… — zaczęła, ale przerwało jej długie ziewnięcie.

— Nie, nie jesteśmy w domu… No już! — starałam się postawić dziewczynę do pionu, jednak ona wcale nie chciała ruszać się z tego miejsca. — Iris musisz spróbować wstać, bo sama nie dam rady cię podnieść o własnych siłach. — odparłam ze zmęczeniem w głosie.

— Ponoć się o ciebie pobili. — tym razem odezwał się mój pijany przyjaciel. — Wiedziałem, że Taylor na ciebie leci. — wyszczerzył swoje białe zęby.

— Oh Leo błagam cię, nie zaczynaj… — potarłam czoło, po czym chwyciłam chłopaka pod ramię. — No dawaj pijaku, wstajemy. — zaczynałam być coraz bardziej zmęczona i wkurzona. Kochałam moich przyjaciół, ale w takich momentach wolałam być zaszyta pod swoją ciepłą kołdrą, albo patrzeć na zachód słońca siedząc na plaży sama, niż męczyć się z nimi.

— Kręci mi się w głowie… — zajęczał Leo, łapiąc się za włosy. Bezsilna opadłam na piasek obok koca, na którym siedziała ta para idiotów i wypuściłam głęboki oddech.

— Jeśli nie wstaniecie, ja wracam do domu, a wy śpicie na plaży. — zagroziłam. Nie wiedziałam czy cokolwiek z tego do nich dotarło, ale warto było spróbować.

— Nocleg na plaży? Brzmi romantycznie… — powiedział na wpół śpiący chłopak i opadł na plecy. Teraz więcej niż połowa jego ciała leżała poza kocem. Iris zaśmiała się i położyła obok niego, kładąc głowę na jego bicepsie.

— Chodź Nora, jeszcze się zmieścisz. — odparła blondynka, poklepując ręką miejsce obok niej.

I po co ja mówiłam o tym noclegu na plaży?!

Zakryłam twarz dłońmi, myśląc nad jakimkolwiek rozwiązaniem tej sytuacji. O cudzie, który sprawi, że jeszcze dzisiaj znajdę się w swoim własnym łóżku, a nie na plaży pełnej pijanych dzieciaków.

— Widzę Williams, że masz mały problem. — Jeszcze jego tu brakowało…

— Odwal się Taylor. — od warknęłam oschle.

— No weź… Za co się gniewasz? — rozłożył ręce, jakby naprawdę nie wiedział dlaczego mogę być na niego zła.

— Żartujesz sobie w tym momencie? — zapytałam, wbijając w niego ostre spojrzenie. — Hmm… Pomyślmy, za co mogę być na ciebie wkurzona… Może za to, że pobiłeś chłopaka, któremu się podobam, a przez ciebie teraz on nawet nie chce ze mną gadać? — zapytałam coraz bardziej rozwścieczona. Ten wieczór chyba nie mógł być gorszy.

— Mówisz o tym idiocie, który uważa się za nie wiadomo kogo, a jest zwykłym dupkiem? — on też podniósł ton, wskazując na Marcusa, który w oddali siedział z jakąś inną dziewczyną na swoich kolanach. — Gdybyś naprawdę mu się podobała, nie siedziałby teraz z inną laską, której na drugi dzień pewnie nie będzie pamiętał. Zrozum, że jeśli facetowi serio podoba się jakaś dziewczyna, stara się i dba o nią, a nie wciska jej alkohol kiedy ta mówi mu, że nie chce go pić. Z resztą. Z tego co wiem, on nie podoba się tobie, więc w czym problem? — Byliśmy niedaleko ogniska, przez co twarz Jake’a oświetlało ciepłe światło, a ja doskonale mogłam zobaczyć te zmarszczone z irytacji brwi.

— A ty skąd niby możesz to wiedzieć?! To nie ma znaczenia czy mi się podoba, czy nie. Tak czy siak, nie musiałeś robić afery i okładać go pięściami! — wstałam, mierząc go wściekłym spojrzeniem. — A poza tym, skąd ci się wzięło tyle wiedzy na temat dbania o dziewczyny skoro sam lecisz tylko na jedno? — Jake był jednym z typów, których otaczały ładne dziewczyny. Był sportowcem i to najbardziej znanym w szkole koszykarzem. Puste laski, posuwały się już do wielu porąbanych rzeczy, żeby tylko zwrócił na nie uwagę.

— Jeśli myślisz, że jestem jednym z tych dupków, którym zależy tylko na tym, aby wciągnąć dziewczynę do łóżka, to znaczy, że naprawdę mnie nie znasz Williams. — powiedział już ciszej, nadal zaciskając mocno szczękę. — Możesz mi zarzucić wiele rzeczy, ale nie to… — podszedł do mnie, zdecydowanie bliżej niż na początku zarejestrował mój mózg. — Rozumiesz? — mijały sekundy, a może minuty. Patrzyliśmy na siebie, posyłając sobie nawzajem rozjuszone spojrzenia.

— To pocałujecie się już? Ile można czekać? — usłyszeliśmy bełkotliwy głos Leo.

Zamorduje go.

— Że co?! — zapytaliśmy z brunetem w tym samym momencie, odwracając jednocześnie głowy w stronę chłopaka.

— Widać, że wypiłeś zdecydowanie za dużo. — podsumowałam.

— Chyba jestem zmuszony ci z nimi pomóc. — odparł nagle Jake, wracając wzrokiem do mojej twarzy. O dziwo nie zobaczyłam na niej gniewu jak jeszcze paręnaście sekund temu. Teraz w jego oczach kryło się raczej skryte rozbawienie.

☀ ☀ ☀

Przetransportowanie moich przyjaciół do domów, nie było wcale takie ciężkie kiedy nie robiło się tego w pojedynkę. Gdy wjechaliśmy na podjazd domu Taylorów było już grubo po północy. Byłam zmęczona, powieki coraz bardziej odmawiały mi posłuszeństwa, zamykając się powoli.

— Obudź się Księżniczko. Jesteśmy na miejscu. — usłyszałam cichy szept Jake’a, który zgasił silnik samochodu.

— Księżniczko? — patrzyłam na niego powątpiewającym wzrokiem. — Karzełek ci się znudził?

— Chciałabyś. — parsknął śmiechem. — No wyłaź, bo zaraz cię tu zostawię i zamknę na klucz.

— Nigdy nie zamykasz auta, kiedy parkujesz pod domem. — odpowiedziałam w półśnie, a chłopak otworzył oczy ze zdziwienia.

— Czyli jednak często obserwujesz mnie z tego swojego okna. — uśmiechnął się łobuzersko.

— Idiota. — odparłam z zamkniętymi oczami, poprawiając się na skórzanym fotelu.

— Co powiedziałaś? — nie musiałam go widzieć, żeby wiedzieć, że mam przewalone. Gdy otworzyłam oczy, skamieniałam. Jake trzymał jedną rękę za zagłówkiem mojego fotela, a drugą opierał na desce rozdzielczej. Jego twarz była zdecydowanie za blisko mojej. Patrzyłam na niego w zdziwieniu i czekałam na kolejny ruch. Nigdy nie wiadomo co mu strzeli do łba, to przecież Taylor. — Chyba nie ładnie nazywać idiotą osobę, która pomogła ci zgarnąć z plaży twoich pijanych przyjaciół? — powiedział cicho, a jego zielono-brązowe tęczówki wpatrywały się w moje.

— Tak w sumie, dlaczego to zrobiłeś? — zapytałam ciekawa. Jeśli już zaczął ten temat, skorzystam z okazji.

— Po pierwsze. Wiedziałem, że sobie z nimi nie poradzisz. Po drugie. Gdyby twoi rodzice dowiedzieli się, że cię tam zostawiłem, pewnie nie dożyłbym następnego dnia. — odpowiedział, nie odsuwając się choćby na milimetr. — A poza tym, jestem starszy. Muszę dbać o takie dzieciaki jak ty. — dodał dumnym tonem. — Nie wiadomo co takim jak wy wpadnie głupiego do głowy.

— Jesteś starszy tylko rok! Do tego jesteś niedorozwinięty umysłowo. — zaczęłam, a między brwiami Jake’a pojawiła się mała zmarszczka. Jak ja kocham go wkurzać. — No i nie można zapomnieć o fakcie naukowym. Chłopcy rozwijają się później, co oznacza, że cały czas nad tobą góruję. — wytłumaczyłam całkowicie poważnie, jednak w duchu śmiałam się okropnie, widząc coraz bardziej zaciekawioną i jednocześnie zirytowaną minę bruneta.

— Mówisz? — zaczął niewinnie. — No to zobaczymy. — Odparł pewnie, po czym zrobił coś, czego nigdy, powtarzam NIGDY bym się nie spodziewała.

Zaczął mnie łaskotać.

Wybuchłam gromkim śmiechem, bo trafiał idealnie w miejsca, na których miałam największe łaskotki.

— Jake, stop! — wołałam, coraz bardziej się śmiejąc. — Idioto przestań! — darłam się wniebogłosy, myślałam, że zaraz przybiegnie ciocia Hazel i odciągnie ode mnie tego kretyna, ale nic takiego się nie stało. Aż dziwię się, że nikt z naszych bliskich nas nie usłyszał. A raczej mnie.

— Przestanę, jeśli przeprosisz, Karzełku. — powiedział, nadal mnie łaskocząc. Łzy śmiechu popłynęły mi po policzkach.

— Nie ma takiej opcji! — brzuch zaczął boleć mnie od dawki śmiechu, starałam zasłaniać się rękami i odpychać wielkie cielsko Taylora, ale wszystko poszło na nic. Gdy udało mi się jakimś cudem, kopnąć go kolanem w bok, na chwilę odsunął ręce od mojego brzucha.

— Ała! To bolało! — krzyknął, jednak na jego twarzy wymalowała się jeszcze większa chęć zemsty niż wcześniej. Otworzyłam swoje mokre od łez oczy, zobaczyłam jak kilka pasm brązowych jak czekolada włosów, spadło na jego oczy i z trudem zdusiłam dziwną chęć poprawienia ich. — No to teraz się doigrałaś. — Już chciał znów zacząć te pełne śmiechu tortury, ale w ostatnim momencie złapałam go za nadgarstki.

— Przepraszam okej?! Przepraszam. — odpowiedziałam, nabierając do płuc głęboki oddech.

Oddychaliśmy ciężko, patrząc sobie w oczy. Któreś z nas mogło się odwrócić, jednak żadne tego nie zrobiło. Nienawidziłam takich momentów, wydawały mi się dwa razy bardziej intymne i osobiste niż powinny być. Proszę, odsuń się. — powtarzałam w myślach.

Brunet jakby wysłuchawszy mojej niemej prośby, odchylił się i usiadł wygodnie na swoim fotelu.

— Już wiesz co cię czeka, jeśli znowu zaczniesz mnie wyzywać. — odparł już spokojnym tonem, zerkając na moją twarz.

— Idiota… — odparłam kręcąc głową, ale szybko wybiegłam z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Nie pobiegł za mną. Dobrze.

Otworzyłam drzwi domu i po cichu weszłam na górę, podążając w stronę mojego pokoju.

W końcu miałam święty spokój.

ROZDZIAŁ 6

“Musimy pogadać Williams”

Poniedziałek dłużył mi się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Minęło już pięć lekcji. Cieszyłam się jedynie z tego, że jeszcze jedna i będę miała zajęcia taneczne. Potrzebowałam odreagować. Weekend minął mi całkiem przyjemnie, ale ostatniego piątku nie dali zapomnieć mi moi kochani przyjaciele, którzy sami nie powinni nic z niego pamiętać. A jednak.

Z resztą nie tylko oni, reszta uczniów patrzyła się na mnie dziwnym wzrokiem, plotkując po kątach już od początku dnia.

— Podobasz mu się, jak nic. — stwierdził już po raz setny Leo, gdy staliśmy na szkolnym korytarzu, opierając się o szafki. Odetchnęłam tylko głęboko i wróciłam do czytania notatek. Na następnej lekcji mieliśmy mieć sprawdzian, na który kompletnie nic nie umiałam. Liczyłam, że chociaż to uratuje mnie od kolejnej jedynki.

— Oj Nora… nie mów, że tego nie widzisz. — zaczęła zaczepnie blondynka i szturchnęła mnie ramieniem w bok.

Podniosłam głowę znad zeszytu i popatrzyłam ostro na przyjaciół.

— Możecie dać mi w końcu spokój? Ostatnio mówiliście to samo o Marcusie. — powiedziałam twardo, ale oni jedynie popatrzyli się na mnie z pobłażaniem. — Jakbyście nie zauważyli, próbuje się czegoś nauczyć. — pomachałam im zeszytem przed oczami.

— Przestań, ten dureń Marcus jest już przeszłością, teraz jesteśmy team Taylor. A poza tym, przecież każdy wie, że niczego się już nie nauczysz. Więc po co się tak męczyć? — zapytała powątpiewająco Iris i wyrwała mi przedmiot z ręki.

— Dokładnie. — przytaknął jej szatyn.

— Oddawaj to, nic nie umiem! — chciałam przechwycić zeszyt, ale w ostatniej chwili dziewczyna podała go Leo, a on był zdecydowanie za wysoki, żebym tak łatwo mogła go dostać. — Leo do cholery, oddaj to powiedziałam! — zależało mi na ocenach i nie ukrywałam tego. Może nie były najwyższe, ale mimo wszystko starałam się. Chciałam, żeby rodzice byli ze mnie dumni. Byłam świadoma tego, że i tak są. Dla nich zawsze ja i mój brat byliśmy, jesteśmy i będziemy oczkami w głowie, ale mimo tego chciałam dać im powód do dumy.

— Ej Graves! Rzucaj! — usłyszałam za plecami. Nie zdążyłam jeszcze zarejestrować co się dzieję, gdy szatyn rzucił mój zeszyt, który wylądował w dużych dłoniach Jake’a.

— Nie wierzę w to. Jesteście gorsi niż dzieci w przedszkolu. — pokręciłam głową zrezygnowana, po czym podeszłam do ubranego w szarą bluzę z nadrukiem i jasne dżinsy bruneta. Na twarzy chłopaka zobaczyłam dziwny uśmiech.

Ten, który przez tyle lat mojego życia mówił mi, że Taylor coś kombinuje i nie będzie to nic, co mi się spodoba.

— Musimy pogadać Williams. — spojrzał na mnie z góry.

— Jedyne co musimy, to omijać się szerokim łukiem, więc jakbyś mógł oddaj mi zeszyt i rozejdziemy się w zgodzie. — odparłam i spróbowałam sięgnąć po swoją zgubę, jednak Jake szybko podniósł ją w górę, tak jak wcześniej zrobił to Leo. — Taylor, ostrzegam cię. — popatrzyłam na niego groźnie, spod przymkniętych powiek. A przynajmniej próbowałam, bo przy nim wyglądałam bardziej jak wkurzone dziecko, któremu ktoś zabrał zabawkę.

— Nie pusz się tak Karzełku. Dostaniesz swój zeszyt, jak tylko o czymś ze mną pogadasz. — odpowiedział, jakby nie było w tym nic podejrzanego.

Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić. Ten idiota sprawi, że za niedługo zwariuje.

— Czego chcesz? — brunet uśmiechnął się tylko triumfująco i pociągnął mnie za przedramię, kierując w stronę składziku na miotły.

— Chcesz przysłużyć się szkole i trochę w niej posprzątać? Proszę bardzo, ale mnie w to nie wciągaj. — odparłam kpiąco, gdy chłopak wepchnął mnie do środka i zamknął za nami drzwi.

— Potrzebuje twojej pomocy. — powiedział z takim wysiłkiem, jakby te słowa ledwo przeszły przez jego zaciśnięte gardło.

Roześmiałam się głośno, opierając plecami o stojący z tyłu regał z farbami i innymi przedmiotami, zapewne należącymi do konserwatora i sprzątaczek. Jake jednak nie wyglądał jakby żartował. Patrzył na mnie z powagą malującą się na twarzy. I znowu to samo. Zauważyłam jak jego szczęka zaczyna się coraz bardziej zaciskać, jednak nie dał się ponieść emocjom. Potarł twarz rękoma i znów skierował na mnie wzrok.

— Co cię tak śmieszy Williams? — zapytał, opadając plecami na ścianę za nim. Skrzyżował ręce na piersi, wbijając we mnie znudzone spojrzenie.

— Ty. — wskazałam na niego palcem — potrzebujesz pomocy… MOJEJ. — teraz pokazałam na siebie, podkreślając swoje zdziwienie. — Dobrze zrozumiałam?

— Tak. Zrozumiałaś doskonale. — odpowiedział. — A teraz posłuchaj. — Miałam wrażenie, że zaraz ktoś wleci do tego składziku z kamerą i powie, że dałam się nabrać na niezłą ściemę. Wszystko to brzmiało jak jeden wielki pic na wodę i nic więcej, jednak mimo to z zainteresowaniem słuchałam chłopaka, bojąc się tego co zaraz usłyszę. — Jak wiesz, jestem kapitanem naszej drużyny koszykarskiej. — zmarszczyłam brwi.

— Do sedna Jakie. Zaraz mamy lekcje, a ja nie zamierzam słuchać twojego wywodu na temat” O matko, ale jestem cudowny”. — brunet popatrzył na mnie zirytowany, ale zrobił co mówiłam.

— Chciałbym, żebyś… — urwał na chwilę, jakby jeszcze zastanawiał się nad słusznością słów, które zaraz wydostaną się z jego ust. — udawała moją dziewczynę. — moje usta otworzyły się w zdziwieniu, brwi podniosły, a oczy rozszerzyły.

— Że ja mam udawać twoją… Co?! — pomachałam na boki głową. Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. — Skąd ten idiotyczny pomysł?

— To nie jest ważne, nie musisz wszystkiego wiedzieć. — odparł niewzruszony.

— Aha, jasne. Mam w ciemno zgodzić się na zostanie twoją udawaną dziewczyną. Kompletnie nie wiedząc o co w tym wszystkim chodzi, do kiedy to ma trwać, jak to ma wyglądać i przede wszystkim co będę z tego miała. — popatrzyłam na niego i znów parsknęłam śmiechem. — Zejdź na ziemię Taylor, takie akcje po prostu się nie udają. — odepchnęłam się od regału i już chciałam otworzyć drzwi, gdy Jake zrobił krok w moją stronę, chwytając mnie za rękę. Popatrzyłam na niego, a potem na jego dłoń zaciśniętą wokół mojego nadgarstka.

— Zaczekaj… proszę. — moje brwi wystrzeliły do góry, gdy kolejna fala zdziwienia oblała moje ciało. Nigdy w swoim siedemnastoletnim życiu, nie usłyszałam z jego ust tak pięknego słowa jak „proszę”. W każdym razie, nie w stosunku do mnie.

— Jakie nie musisz być aż tak miły, bo zaraz zadzwonię po karetkę. Ewidentnie nie czujesz się najlepiej. — tak jak prosił, puściłam klamkę, a gdy jego ręka ześlizgnęła się z mojej, ponownie oparłam się plecami o regał.

— Przez jakiś czas… — mówił niepewnie. Zdziwiło mnie to, że nie dopracował tak podstawowych aspektów swojego genialnego „planu”.

Myślał, że zgodzę się bez żadnego „ale”? !

— Będziesz udawać moją dziewczynę, będziemy się zachowywać jak typowa para, pójdziesz na mój mecz, możesz przychodzić na treningi… — zaczął wyjaśniać.

— Chwila. — przerwałam mu. — typowa para to przykładowo twój przyjaciel Austin i jego słodziutka Jane. Żeby nie było, lubię ich. Tyle, że oni liżą się na każdej przerwie, a wszyscy na nich narzekają, bo każdy woli mieć inne widoki niż wpychającą sobie języki do gardeł parę. Poza tym, wolałabym nie jeść nic przez tydzień niż całować się z tobą. — podsumowałam. — Dlatego przemyśl, jak to nasze „udawanie pary” ma wyglądać.

— To znaczy, że się zgadzasz? — zapytał z łobuzerskim uśmiechem, unosząc brew.

— Tego nie powiedziałam. — mina bruneta momentalnie zrzedła. — Jeszcze nie wspomniałeś co będę z tego miała. — dodałam. Jake podrapał się po głowie w zamyśleniu i przeczesał dłonią swoje falowane włosy.

— Powiedzmy, że będziesz mogła wybrać jedną rzecz, którą będę musiał zrobić. — moje usta wykrzywiły się w diabelskim uśmieszku.

— Umowa stoi. — odparłam z entuzjazmem, wyciągając rękę w jego stronę. — Ale zrobisz wszystko co ci powiem? — musiałam się upewnić. W mojej głowie już kreował się szatański plan. W końcu mogłam odegrać się na Taylorze za te wszystkie lata i to on sam, dał mi taką możliwość. Kto by się spodziewał?

— W granicach rozsądku, Williams. Nie przesadzaj. — zobaczymy. Przytaknęłam tylko i podaliśmy sobie dłonie, przypieczętowując nasz niecodzienny układ.

— Od kiedy zaczynamy? — zapytałam.

— Od teraz. — brunet chwycił moją dłoń, po czym splótł ze sobą nasze palce i otworzył drzwi.

ROZDZIAŁ 7

“Słowo na k”

Boże czemu ja się na to zgodziłam? Co ja narobiłam? Co mnie podkusiło? Czy ja już całkiem zwariowałam?

Wiele myśli zalewało mój umysł, kiedy po wyjściu z tego nieszczęsnego składziku, większość par oczu było skierowanych na nas i nasze splecione ze sobą dłonie. Nie wiem czy ludzi bardziej dziwiło to, że kapitan ich ulubionej drużyny koszykarskiej szedł za rękę z dziewczyną, czy to, że tą dziewczyną byłam ja. Sądzę, że to drugie.

Oby ta nagroda była tego wszystkiego warta…

Czułam się dziwnie i nieswojo, idąc tak z Taylorem u boku. Przecież my się nienawidzimy! Jak ten cały porąbany plan ma zadziałać? Kto nam w to uwierzy? Wytrzymanie z nim przez dwie minuty kosztowało mnie mnóstwo niepotrzebnego wysiłku, a co dopiero widywanie go codziennie i spędzanie z nim o wiele więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej.

Gdy ja szłam skrępowana z ochotą włożenia głowy w piasek, Jake szedł pewny siebie z przyklejonym na twarzy uśmiechem. Kątem oka widziałam tylko wkurzone miny dziewczyn, które od dawna kleiły się do niego.

Podeszliśmy do moich przyjaciół, którzy patrzyli na nas w osłupieniu. Iris odgarnęła swoje złociste włosy i przyglądała nam się z szeroko otwartymi oczami. Za to Leo zaczął się histerycznie śmiać. Popatrzyliśmy na niego, marszcząc brwi.

W sumie… na jego miejscu też bym tak zareagowała, ale na początku pomyślałabym, że mam zwidy.

— Co cię tak śmieszy Graves? — zapytał brunet.

— Wy dwoje? Razem? Żywi? — chłopak nie przestawał się śmiać. — Nie wierzę w to. — zaznaczył.

— To jak, Kochanie? Ty im wytłumaczysz, czy ja mam to zrobić? — na dźwięk tego jednego słowa na „k”, moje wnętrzności przewróciły się kilka razy.

— Nazwij mnie jeszcze raz „Kochaniem”, a wsadzę ci rękę do gardła i wyrwę struny głosowe, żebyś nigdy więcej nie mógł tego powiedzieć. — odparłam cicho, tak żeby tylko on mnie usłyszał. Chłopak tylko przewrócił oczami i wziął głęboki oddech.

— Wiadomo Williams, że nigdy wcześniej nie byłaś w prawdziwym związku, więc możesz tego nie wiedzieć, ale chłopaki mówią do swoich dziewczyn w ten sposób. — odparł sarkastycznie. Nienawidziłam tego dupka tak bardzo, a jednak to z nim stałam na środku szkolnego korytarza, trzymając się za ręce i uśmiechając do siebie nawzajem. Szkoda tylko, że gapie nie wiedzieli, że to co widzą jest zwykłą farsą, kłamstwem, umową, która jak miałam nadzieję nie potrwa zbyt długo…

— Wiem o tym Jakie, ale ty nie jesteś moim chłopakiem, a ja nie jestem twoją dziewczyną. — odparłam ze sztucznym uśmiechem.

— Przypominam ci Karzełku, że teraz już jesteś. — po tych słowach, puścił moją rękę, a swoją położył na jednym z moich bioder, obejmując mnie w ten sposób w pasie. Ten dziwny, szczególnie w naszym przypadku, ruch sprawił, że prawie całkowicie zapomniałabym o moich przyjaciołach, gdyby nie to, że Leo odchrząknął przywołując tym moją uwagę.

— Nie chcemy wam przeszkadzać, ale… — nie zdążył skończyć, bo Iris wcięła mu się w zdanie.

— Chcemy. — powiedziała twardo. — „KOCHANIE”? ! Para?! Macie nam NATYCHMIAST wyjaśnić co tu się dzieje. — blondynka skrzyżowała ręce na piersi, wbijając w nas swój ostry wzrok.

Iris Miller była jedną z osób, które wiedziały wszystko o wszystkich. Była jak przenośny informator. Jeśli jakaś dziewczyna chciała wiedzieć jak nazywa się któryś z chłopaków, pierwsze co robiła to przychodziła do Iris. To zawsze wystarczało, by zdobyć wszystkie możliwe informacje na jego temat. Było to w pewnym sensie pomocne i przerażające.

— Wiadomo było, że prędzej czy później do tego dojdzie, ale mimo tego chce znać szczegóły. — dodał Leo, opierając się o szafkę i patrząc na naszą dwójkę z zainteresowaniem.

— A więc, oficjalnie mogę przedstawić wam moją dziewczynę. — zaczął Jake. — Wredną francę, Karzełka, obrażalską księżniczkę i nienawidzącą mnie Norę Williams. — otworzyłam szeroko usta, patrząc na zadowolonego z siebie Taylora.

— Jeśli nie chcesz, by twoja dziewczyna rozszarpała cię na kawałki pierwszego dnia związku, lepiej już stąd idź. — ostrzegłam. Nie wytrzymam z nim więcej niż jednego dnia, to jest pewne.

— Dziewczyna? Wy? Związek?! — Iris patrzyła na nas w szoku. Miałam wrażenie, że coraz mniej z tego rozumiała. Szatyn, za to wydawał się zadowolony z takiego obrotu spraw, bo korzystając z sytuacji, przyciągnął blondynkę do siebie i uśmiechnął się do niej przebiegle.

— No i patrz! Zostaliśmy sami… — zrobił nad wyraz smutną minę. — Nasza ukochana przyjaciółka związała się z wrogiem. Może to znak, że też musimy zostać parą, by nie pozostać samotnymi, smutnymi ludźmi. — Iris tylko pokręciła zrezygnowana głową i odepchnęła od siebie chłopaka, a on śmiejąc się mówił dalej. — Ej! Daj mi szansę. — znów przybliżył się do dziewczyny, szczerząc się głupkowato, jednak ona znów odepchnęła go i zwróciła się do mnie w czasie, gdy usłyszeliśmy dzwonek na lekcję.

— Masz mi WSZYSTKO wyjaśnić, bo jak na razie nic z tego nie rozumiem. — pokiwałam twierdząco głową i zdziwiłam się gdy stojący obok mnie chłopak pocałował mnie pospiesznie w policzek i szepnął mi do ucha ciche „Do później”, po czym zostawił mnie i poszedł w stronę sali gimnastycznej, na której miał mieć następne zajęcia.

Za szybko wczuł się w to całe udawanie.

Moje życie okazało się jeszcze bardziej pokręcone, niż kiedykolwiek przypuszczałam.

☀ ☀ ☀

Po wejściu na salę taneczną naszej szkoły, w oczy od razu rzucały się dwie ściany na całej swojej długości pokryte lustrami ze specjalnymi drążkami. Pozostałe dwie, pomalowano jasną, beżową farbą. W rogu pomieszczenia znajdowało się czarne pianino.

Na środku pomieszczenia już stała nasza trenerka, Pani Dorothy Thomson. Była niską szatynką, o brązowych oczach i miłym wyrazie twarzy.

Jak zwykle cała grupa rozstawiła się po sali, tworząc szachownicę.

— Są już wszyscy? — zapytała kobieta, na co pokiwaliśmy twierdząco głowami. — Świetnie. Uwaga, zaczynamy od rozgrzewki, a potem będziemy ćwiczyć choreografię na nasze najbliższe zawody grupowe. — oznajmiła.

Lubiłam w naszej szkole to, że przykładano dużą uwagę na osiągnięcia. Dzięki temu drużyna koszykarska, miała swoje wyjazdy na mecze, a my na wszelkiego rodzaju zawody. Mieliśmy okazję rozwijać się tutaj, przez co niewiele osób z grupy tańczyło jeszcze w innych miejscach. To nie były zwykłe dodatkowe zajęcia. Tworzyliśmy naszą małą taneczną rodzinę i to uwielbiałam w tym najbardziej. Pracowaliśmy na to i osiągaliśmy sukcesy, wspólnie. Tańczyliśmy w kategoriach grupowych jak i solowych, a następne zawody miały być jednymi z najważniejszych w naszej tanecznej karierze. Wyjazdowe „Mistrzostwa w tańcu współczesnym” organizowane w Nowym Jorku!

Mieliśmy już przygotowaną choreografię grupową, ale oprócz tego miał pojechać jeszcze jeden solista, lub solistka, która nadal nie była wybrana. Co prawda do mistrzostw zostało nam jeszcze kilka miesięcy, ale każdy chciał wiedzieć kogo wytypuje Dorothy.

— Jak wiecie, jeszcze nie zdecydowałam kto będzie naszym solistą, jednak mogę wam zdradzić, że są trzy osoby, które walczą aktualnie o to miejsce. — odparła kobieta, a my nieświadomie zaczęliśmy oglądać się na boki i rzucać sobie nawzajem zaciekawione spojrzenia. Mimo wszystko znaliśmy Panią Thomson i byliśmy świadomi tego, że nic więcej nam nie powie. Dlatego nikt, nawet nie starał się o to dodatkowo wypytywać.

Kiedy szatynka klasnęła w dłonie, usłyszeliśmy głośne. — Do roboty! — kobieta zagoniła nas do rozgrzewki, którą dzisiaj poprowadziła Sally.

Z treningu wyszłam wykończona, ale cholernie szczęśliwa. Tego potrzebowałam. Muzyki unoszącej moje ciało, rozluźnienia i wyłączenia ciągłego myślenia o pierdołach. W szatni przebrałam się w moje ulubione szare dresy i skompletowaną do nich bluzę. Skończyłam już lekcje więc zdecydowałam się wziąć prysznic w domu. Jak zwykle, miał przyjechać po mnie mój ukochany autobus, ale jak się okazało pewien “ktoś” miał inne plany.

Wychodząc z szatni zauważyłam opartego o ścianę bruneta. Patrzył w ekran swojego telefonu, lecz kiedy tylko usłyszał kroki, podniósł wzrok.

Uśmiechnął się i schował urządzenie do kieszeni spodni. Trochę nierealne było uczucie, gdy patrzyłam na Jake’a, tego znienawidzonego przeze mnie chłopaka, rozpromieniającego się na mój widok…

— Co tu robisz? — schowałam ręce do kieszeni bluzy i podeszłam do niego.

— Jak myślisz Karzełku? — westchnęłam ciężko słysząc znane mi przezwisko. — Przyszedłem po swoją dziewczynę, która wraca dziś ze mną do domu. — oznajmił, a ja skrzywiłam się lekko.

On zdecydowanie, za poważnie podchodzi do naszego udawanego związku. — mówił mi głos z tyłu głowy.

— Jak to „wraca z tobą”? Miałam jechać autobusem. Jak zawsze. — zmarszczyłam brwi, gdy jego uśmiech poszerzył się odrobinę bardziej.

— Tak… — zaczął i chwycił moją dłoń. — Ale mamy do obgadania parę rzeczy. — przyciągnął mnie do siebie i objął w pasie. Już miałam odepchnąć go z siłą Hulka, ale przytrzymał mnie mocniej. — Uspokój się… bo pomyślą, że udajemy. — powiedział mi do ucha i kiwnął głową w stronę kilku dziewczyn stojących w rogu korytarza.

— Bo udajemy. — od szepnęłam, uśmiechając się sztucznie, tak by chociaż zachować pozory tego, że podoba mi się to jak blisko znajduję się mój „chłopak”.

— Tylko, że one nie mają tego wiedzieć. — opierałam swoje ręce na klatce piersiowej bruneta. Z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami…

Z tym udawaniem będzie jeszcze więcej problemów niż myślałam.

Zaczęło się robić trochę niezręcznie. Staliśmy tak przytuleni do siebie, co było dla nas zupełną nowością. Czułam nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej, za każdym razem, gdy Jake znajdował się bliżej, niż pół metra ode mnie.

— Możemy już iść? — zapytałam odsuwając się lekko. Spuściłam wzrok, na swoje palce, które nadal dotykały miękki materiał jego bluzy.

— Jasne. — odparł, splatając ze sobą nasze dłonie. Byłam pod niemałym wrażeniem, że całe wgrywanie się w rolę “idealnego chłopaka” przychodziło mu z taką łatwością.

Wyszliśmy na skąpany w słońcu parking. Od razu w oczy rzucił mi się czarny samochód Taylora. Gdy byliśmy blisko auta, brunet zrobił dość niespodziewany ruch.

Odwrócił się do mnie przodem i szybkim ruchem zdjął z mojego ramienia plecak, po czym otworzył tylne drzwi i wrzucił go na siedzenie samochodu.

— Bawisz się w dżentelmena? — popatrzyłam się na niego z powątpiewającym wyrazem twarzy. Nie poznawałam go.

— Ja JESTEM dżentelmenem, Kochanie. — odparł dumnie, na co tylko prychnęłam pod nosem. Jake otworzył mi drzwi od strony pasażera, a potem okrążył auto i sam wsiadł do środka.

— Już ci mówiłam coś na temat “słowa na k”. — przypomniałam.

— Przecież nie przeklinam. — zgrywał się. Zapiął pas, po czym odpalił silnik samochodu.

— Nie udawaj głupiego, bardzo dobrze wiesz o czym mówię. — w odpowiedzi usłyszałam tylko krótki śmiech Jake’a, posyłającego mi rozbawione spojrzenie.

☀ ☀ ☀

Okazało się, że ten kretyn znowu pokrzyżował mi plany, bo zamiast zawieźć mnie prosto do domu, wymyślił sobie wycieczkę do kawiarni.

Miał szczęście, że chociaż wybrał moją ulubioną, przez co mogłam złożyć uwielbiane przeze mnie zamówienie.

— No to teraz się tłumacz. Co my tu robimy? — zaczęłam, zajmując miejsce w głębi lokalu. Cała kawiarnia miała ciepły, przyjemny wystrój. Po całym pomieszczeniu rozmieszczone były pudrowo-różowe kanapy z wysokimi oparciami, które dzięki swojemu okrągłemu kształtowi tworzyły coś na wzór boksów. W całym lokalu było mnóstwo wszelkiego rodzaju roślin. Od pięknych kwiatów w doniczkach, po pnącze pokrywające jedną, ceglaną ścianę. Uwielbiałam tu przychodzić, by wypić pyszną kawę i zjeść moje ukochane brownie. Jednak nic nie zmieniało faktu, że nie miało mnie tu dzisiaj być.

— W końcu jesteśmy parą, a pary chodzą na randki. — odpowiedział jakby to było całkowicie oczywiste.

— Przypominam ci, że my nie jesteśmy parą, tylko udajemy parę. To jest spora różnica. — doprecyzowałam, na co chłopak siedzący przede mną tylko zaśmiał się pod nosem. — Gramy przed ludźmi, a tu nie widzę zbytnio takich, przed którymi mamy udawać.

— Uspokój się, Williams. — położył łokcie na stolik i oparł swoją głowę na rękach, przyglądając mi się uważnie. — Co się tak spinasz Karzełku? Dobrze wiem, że udajemy. Przecież sam cię o to poprosiłem. — przerwała mu kelnerka, która przyniosła nasze zamówienia.

Dla mnie było moje ulubione karmelowe latte i brownie, a dla Jake’a tradycyjna kawa z mlekiem. Gdy dziewczyna oddaliła się od naszego boksu, chłopak mówił dalej.

— Chodzi o to, że musimy uzgodnić parę rzeczy. Na przykład to, że musisz przyjść na mój mecz w czwartek. — powiedział, upijając łyk kawy.

— Przyjdę, jak zwykle. Dobrze wiesz, że chodzę na wasze mecze. — zauważyłam. Mój przyjaciel grał w tej samej drużynie co Taylor, więc tak czy siak pojawiałam się na trybunach. — Leo gra razem z tobą.

— Brawo Williams, medal za spostrzegawczość. — odparł sarkastycznie, a moje mięśnie napięły się na sposób w jaki to powiedział. Akurat w jego przypadku, bardzo mało wystarczyło, by mnie zdenerwować… — Chodzi o to, że tym razem nie przyjdziesz tam jako przyjaciółka Leo, tylko jako moja dziewczyna. Dziewczyna kapitana drużyny.

— Ja chyba nadal nie rozumiem… — zmarszczyłam nos, a między moimi brwiami pojawiła się charakterystyczna zmarszczka. — Przecież i tak tam będę. Nie musisz mnie tam zaciągać siłą, więc w czym problem? — I mówią, że to niby kobiety są skomplikowane…

— Chodzi o to Głuptasie, że jeśli wygramy… A wiadomo, że wygramy. — mówił dalej, połykając kolejny łyk napoju. — Po pierwsze. Nie możesz najpierw polecieć do swojego przyjaciela, a dopiero potem pogratulować mi. To byłoby trochę niedorzeczne. — patrzyłam na niego jak na idiotę, którym zresztą był. Jedyną niedorzecznością było to, że pozwalałam by to on dyktował mi warunki. To nie było normalne. — Po drugie. Od przytulania Leo jest Iris. Od przytulania mnie… — zaczął.

— Nie kończ. — przerwałam mu.  Jeśli chcesz, żebym w ogóle dotknęła twojego spoconego cielska, pierwsze musisz się umyć. Nie uśmiecha mi się śmierdzenie twoim potem. — oznajmiłam. Jeśli on ma wymagania, to ja też.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że to tak nie działa… prawda? — popatrzył na mnie pytająco. — Najwięcej ludzi zazwyczaj gratuluje nam jeszcze przed tym jak w ogóle zdążymy dojść do szatni.

— Tak wiem o tym. I co to zmienia? — dobrze wiedziałam jaki miał plan. Nie byłam aż tak głupia. Chodziło o to, żeby jak najwięcej ludzi zobaczyło nas razem, a najwięcej było ich właśnie zaraz po skończonym meczu, gdy bliscy zawodników w tym dziewczyny i przyjaciele wbiegali na boisko.

— Zmienia cholernie dużo i dobrze o tym wiesz. — oparł się o różową kanapę. — Jeśli nikt nie będzie na nas patrzył i tak mi nie pogratulujesz, a chodzi o to żeby ludzie nas widzieli. Musisz to zrobić wtedy, kiedy każdy będzie patrzył. — powiedział spokojnie.

— Tak właściwie… Po co ta cała szopka? Dlaczego to robimy? Co jest dla ciebie tak ważne, żeby poprosić mnie o pomoc i jeszcze być gotowym zrobić jedną wybraną przeze mnie rzecz? — tak strasznie mnie to ciekawiło. Nie zaproponowałby takiego układu, gdyby sam nie miał z tego profitów.

— Jak wiesz… jestem kapitanem. — uśmiechnął się wrednie, bo dobrze wiedział, że wkurzy mnie wspominanie setny raz o jego pozycji w drużynie.

— Gdybym dostawała choćby pięć groszy za każdy raz, w którym o tym wspomnisz, byłabym milionerką. — dodałam, uśmiechając się sztucznie.

— No właśnie. Czyli tym bardziej powinnaś mieć tego świadomość, że jestem dosyć… — przerwał, jakby dobierając odpowiednie słowa. — Powiedzmy, że mam powodzenie u płci pięknej. — nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Boże, czemu ja w ogóle zadaje się z takim narcyzem… — Dziewczyny robiły już różne rzeczy, żeby zwrócić na siebie moją uwagę. Tyle, że po ostatniej akcji mam już tego dość. — zaciekawił mnie.

— Kto by pomyślał, że Jake Taylor będzie miał dość zalecających się do niego panienek… — brunet tylko zmierzył mnie poirytowanym spojrzeniem, po czym kontynuował.

— Ostatnio znalazłem w swoim plecaku stanik. — po usłyszeniu tych słów, śmiech sam wyrwał się z moich ust.

Jak mogłam o tym wcześniej nie słyszeć?!

Kiedy ja zalewałam się ze śmiechu, Jake pozostawał całkowicie poważny. — Skończyłaś? — zapytał, na co jedynie pokiwałam twierdząco głową. — Niektóre laski potrafią być serio nieznośne, dlatego mój wierny przyjaciel…

— Austin. — dokończyłam.

— Tak Austin. Wymyślił, że przynajmniej większa część takich pustych, wkurzających lal, odwali się jak znajdę sobie dziewczynę. Będą wiedziały, że nie mają szans, więc może nigdy więcej nie powtórzy się podobna sytuacja. — wytłumaczył i z jednej strony było to całkiem zrozumiałe, ale z drugiej…

— Czemu akurat ja? — to było w tym wszystkim chyba najciekawsze.

— Sam nie wiem. O dziwo byłaś moją pierwszą myślą. — odpowiedział zastanawiając się. — Może dlatego, że znam cię od dziecka, dużo o tobie wiem, udawanie z tobą wydało mi się jakieś takie… prostsze? Bardziej naturalne? — patrzył gdzieś za okno, jakby ciągle zastanawiając się co chce powiedzieć.

„Bardziej naturalne” nie zabrzmiało zbyt dobrze. — pomyślałam.

— A może po prostu stwierdziłem, że nikt inny nie jest tak porąbany żeby się na to zgodzić. — dodał luźno. Z bólem serca chyba musiałam przyznać mu rację. Nie wiem kto normalny zgodziłby się na taki układ.

— Nie mogłeś po prostu znaleźć sobie prawdziwej dziewczyny? Takiej, która nie musiałaby modlić się rozmawiając z tobą, by nie uderzyć cię w gębę przy innych ludziach? — zapytałam wpatrując się w niego ze szczerym zaciekawieniem. Jake uśmiechnął się i popatrzył na mnie.

— Koniec końców stwierdziłem, że ten cały układ będzie lepszą opcją. — wyszczerzył się, posyłając mi oczko. Nie skomentowałam tego i sama odwróciłam wzrok ku widokowi miasteczka za oknem.

ROZDZIAŁ 8

“Moja mała jędza <3”

W środowe popołudnie siedziałam sama w pokoju i odrabiałam pracę domową na kolejny dzień. Dochodziła szesnasta, a w domu byłam tylko ja i Charlie, który tak jak ja zaszył się u siebie. Nasi rodzice byli lekarzami, przez co często nie było ich w domu. Mieli długie dyżury, które czasem przedłużały się ze względu na jakieś niespodziewane przypadki.

Słońce przebijało się przez okna, rzucając ciepłą łunę światła na ścianę pokrytą zrobionymi przeze mnie zdjęciami.

Muszę koniecznie wybrać się dzisiaj na plażę, chwila relaksu po wykańczającym dniu należymi się jak psu buda. — pomyślałam, po czym zamknęłam zeszyt, gdy usłyszałam piskliwy dźwięk dzwonka do drzwi.

Zeszłam po schodach w dół i zdziwiłam się widząc, że moim niespodziewanym gościem był mój udawany chłopak.

— Hej, Karzełku. — podszedł bliżej, po czym podniósł rękę i roztrzepał mi włosy na czubku głowy. Następnie przepchał się między mną a framugą drzwi, wchodząc do środka.

— Czy ja powiedziałam, że możesz wejść? — zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Co za irytujący człowiek.

— Nie musiałaś, Słońce. — odparł wchodząc do kuchni, a ja skrzywiłam się lekko, słysząc to jak mnie nazwał.

— Mów czego chcesz i spadaj Jakie. — powiedziałam stanowczo, opierając się o ścianę. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak trzymał w dłoni przezroczystą szklankę.

— Macie może cukier? Mama piecze jakieś ciasto i wysłała mnie tutaj po trochę. — zapytał otwierając losowe szafki. Tylko westchnęłam ciężko i podeszłam do równoległej szafki, z której wyjęłam worek białego cukru.

Ciocia Hazel była nauczycielką w podstawówce, przez to była w domu trochę częściej niż moi rodzice. W wolnym czasie mogła rozwijać swoją pasję do gotowania i pieczenia.

— Masz. — postawiłam worek na blacie. — Nasyp sobie ile ci tam trzeba. — machnęłam niedbale ręką i odwróciłam się, wychodząc z kuchni. — A! Jakie i nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi! — krzyknęłam do niego wchodząc już po schodach na górę.

Przez to, że praktycznie od urodzenia mieszkaliśmy naprzeciwko siebie, każdy z nas czuł się w domu tego drugiego jak u siebie. Mimo tego zazwyczaj denerwowało mnie to, z jaką swobodą poruszał się po moim domu. Dzisiaj jednak, miałam to gdzieś. Nie miałam już siły, ani ochoty na kłótnie.

Piętnaście minut później, siedziałam spokojnie na łóżku i przeglądałam Instagrama. Zdecydowałam, że mam dość nauki na dziś. Jakoś sobie poradzę.

Nagle do moich uszu dotarł dźwięk kroków. To nie mógł być Charlie, jego kroki były jakby… lżejsze? Zaczęłam się już bać i nawet przygotowałam sobie poduszkę, by uderzyć nią włamywacza.

Tak. Zamierzałam ogłuszyć groźnego faceta miękką jak chmurka poduszką…

Słyszałam, że ta osoba, jest coraz bliżej mojego pokoju, a gdy drzwi otworzyły się, bez wahania rzuciłam moją miękką bronią w twarz chłopaka, który tylko skrzywił się i popatrzył na mnie rozbawionym wzrokiem.

— To ty?! Ciebie już całkiem porąbało?! — zaczęłam krzyczeć, bo ten debil prawie doprowadził mnie do zawału. — Myślałam, że to jakiś włamywacz, groźny przestępca, albo morderca! — zeszłam z łóżka, gdy ten podszedł do mnie.

— I co chciałaś zabić gościa poduszką? — zapytał sarkastycznie i zaczął się śmiać. Tylko jego to bawiło. Chwyciłam leżącą na podłodze poduszkę i zaczęłam okładać nią Jake’a.

— Idiota! Kretyn! — mówiłam głośno, zaciskając mocno szczękę i nadal uderzając Taylora moją bronią.

— Dobra Williams. Uspokój się już. — powiedział spokojnie, ale na jego twarzy nadal widniał szeroki uśmiech. — Nora. — powiedział ostrzegawczo, jednak ja w ogóle nie zwracałam na niego uwagi. Brunet złapał szybkim ruchem za poduszkę, a ja nadal wbijałam w niego wściekłe spojrzenie. — Dość już. — odparł stanowczo.

Próbowałam wyrwać mu materiał z rąk, ale nie zdążyłam zrobić nic więcej, bo Jake schylił się nagle i szybkim ruchem przerzucił mnie przez swoje ramię.

— Co ty robisz baranie?! Zwariowałeś?! — pytałam rozwścieczona, uderzając go pięściami w plecy.

— Akurat baran to nie jest mój znak zodiaku. — usłyszałam, zanim w jednej chwili z mojego gardła wydobył się krótki pisk i wylądowałam plecami na miękkiej pościeli łóżka. Chłopak stał na przeciwko mebla, patrząc na mnie zadowolony.

— Wynoś się stąd. — odparłam, podnosząc się do siadu.

— Nie ma takiej opcji. — odpowiedział z pewnością w głosie i opadł obok mnie na łóżko. — Za bardzo kocham cię denerwować. — popatrzyłam tylko na niego wciąż wściekła i bezsilna. Ponownie położyłam się na plecach.

Patrzyliśmy oboje w biały sufit, leżąc tak w milczeniu.

— Co ty tu w ogóle robisz? Myślałam, że już dawno stąd poszedłeś. — zaczęłam, odwracając na chwilę głowę w stronę bruneta.

— Bo poszedłem, ale nudziło mi się więc zdecydowałem, że się wrócę. — odpowiedział bez zastanowienia. — Tak sobie pomyślałem… — powiedział po chwili. — Skoro tak teoretycznie jesteśmy parą, powinniśmy mieć jakieś wspólne zdjęcia. Przynajmniej kilka. Każda normalna para tak robi. — odwrócił do mnie głowę, obserwując moją reakcję.

— Nie każda. — powiedziałam, odwracając wzrok w stronę białego sufitu, bo twarz Jake’a znajdowała się zbyt blisko, bym mogła mówić odwrócona w jego stronę.

— Może i nie, ale wiesz… Dosyć często wrzucam coś na moje media społecznościowe, więc to będzie trochę dziwne jeśli nie dodam zdjęcia z moją dziewczyną. — w sumie, miał rację. Oczywiście, nie powiedziałabym mu tego wprost, ale teraz musiałam się z nim zgodzić.

— Okej… niech ci będzie. — pewnie by tego nie przyznał, ale przez moment widziałam jak kąciki jego ust lekko się unoszą.

— No to do roboty, Williams. — powiedział, wstając z łóżka.

— Ale, że już? — zdziwiłam się. — Wyglądam okropnie. Zróbmy to jutro.

— Zawsze wyglądasz okropnie więc do jutra nic się nie zmieni. — powiedział, jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz na świecie. — Wstawaj. — w odpowiedzi został obdarowany tylko, moim pięknym środkowym palcem. — No już, Karzełku. Wstawaj, bo jak nie, to ja ściągnę cię z tego łóżka. — groźba brzmiała dosyć poważnie, a w przypadku Taylora nikt nie wiedział czego może się po nim spodziewać. Byłam już do tego przyzwyczajona.

— Daj mi spokój, jak już wstałeś to możesz sobie iść. — odpowiedziałam zmęczonym tonem, przewracając się na bok i przytulając głowę do poduszki.

Chłopak jednak nie posłuchał tego co do niego mówiłam. Znów powtórzył swoje wcześniejsze ruchy i w jednej sekundzie wisiałam już z głową w dół, przewieszona przez jego bark.

— Taylor idioto, zostaw mnie! — jęczałam, gdy ten schodził już po schodach. — Co ty kombinujesz?!

— Nie chciałaś po dobroci, więc o co ci chodzi? — najwyraźniej bawiła go cała ta sytuacja. Gdy brunet otworzył drzwi wyjściowe mojego domu, postawił mnie dopiero na chodniku ciągnącym się przed domem i rzucił koło moich stóp buty, które wcześniej zabrał z przedpokoju. — A teraz jak każda przykładna para, idziemy na spacer po plaży, żeby zrobić fajne zdjęcia. — oznajmił.

— Chyba żartujesz. — parsknęłam śmiechem, ubierając trampki.

— Nie. — chwycił mnie za rękę jakby nigdy nic i zaczął iść w stronę plaży.

— Nie jesteśmy między innymi ludźmi. — odezwałam się, wyrywając swoją rękę z uścisku. — Nie musimy iść za rączki.

— Oj nie dąsaj się tak już, masz o wszystko i do wszystkich jakiś problem. — powiedział, widząc moja naburmuszoną minę.

— Mam problem do ciebie kretynie.

— To akurat żadna nowość. — skwitował.

Kiedy pod naszymi stopami zaczął pojawiać się piasek, miałam wrażenie jakbym wkroczyła w moją bezpieczną przestrzeń. Szybszym krokiem ruszyłam przed siebie, napawając się uczuciem lekkiego wiatru, muskającego moje włosy i policzki. Byłam ubrana w krótki top na ramiączkach i dżinsy, a na ramiona zarzuciłam moją, czarną, rozpinaną bluzę z kapturem, która też falowała delikatnie pod wpływem ciepłego wiatru.

Odwróciwszy się w stronę chłopaka zauważyłam, że znowu wściubił nos w ekran swojego Iphone’a. Najwyraźniej on nie potrafił docenić takich prostych rzeczy jak spacer po plaży…

— Ej! — zawołałam, zakrywając twarz dłonią. — Nie rób mi zdjęć.

— Przecież po to tu przyszliśmy, Karzełku. — odparł, uśmiechając się lekko.

— Pokaż mi chociaż jak wyszłam. — powiedziałam w końcu, podchodząc w stronę bruneta, który podniósł rękę wysoko nad głowę.

— Paskudnie jak zwykle, nie ma co oglądać. — powiedział pewnym tonem. Zmarszczyłam brwi i starałam się doskoczyć do telefonu, jednak ten olbrzym był za wysoki. W pewnym momencie, sama nie wiem jak, ale potknęłam się o nogę Taylora, prawie straciłam równowagę, lecz chłopak przytrzymał mnie w talii, ratując przed upadkiem.

Staliśmy tak patrząc sobie w oczy, jedna ręka bruneta zastygła na moim boku, a druga trzymała materiał czarnej bluzy.

— Ostrożnie Williams, bo się wywrócisz. — powiedział cicho, ale mimo wiatru bardzo dobrze słyszałam jego słowa. Po moim kręgosłupie przebiegł lekki dreszcz, a do mnie dotarło w jak niezręcznej sytuacji się znajduję.

— Chciałbyś. — odparłam i odchrząkując, jakby nigdy nic odsunęłam się od Jake’a i ruszyłam przed siebie.

Dobrze, że byłam odwrócona tyłem do bruneta, bo czułam tylko jak czerwony rumieniec wpływa na moje policzki.

— No chodź tu Karzełku. — powiedział, podbiegając do mnie. — Przyszliśmy tu zrobić zdjęcia. — przypomniał, podnosząc do góry telefon. Nagle zarzucił swoją rękę na moje ramiona i włączył w aparacie tryb selfie. Uśmiechnęłam się, ale miałam wrażenie, że to był najbardziej sztuczny uśmiech w historii sztucznych uśmiechów.

Jake wszedł w galerię, by sprawdzić rezultat naszej mini sesji. Zauważyłam na jego twarzy grymas zanim podniósł na mnie wzrok i podał mi telefon do ręki.

— Sama zobacz. Jak ktoś to zobaczy pomyśli, że cię do tego zmuszam, a nie że jesteś szczęśliwą, zakochaną we mnie dziewczyną. To chyba nie powinno tak wyglądać… — podrapał się po głowie, razem ze mną patrząc na ekran urządzenia.

— Bo mnie do tego zmuszasz. — bąknęłam pod nosem, ale faktycznie zdjęcie wyglądało okropnie.

— Nie marudź. — odparł, zabierając mi telefon z dłoni.

— Nie wkurzaj mnie Taylor, bo zaraz sam będziesz bawił się w udawany związek. — warknęłam. Zaczynał mnie coraz bardziej irytować, a ja i tak wychodziłam bardzo ze swojej strefy komfortu w ogóle zgadzając się na ten układ. Nie musieliśmy spędzać ze sobą czasu poza szkołą, więc teraz wcale nie musiałam go tolerować.

— Dobra, już. — powiedział zrezygnowany. — Przecież lubisz robić zdjęcia, więc w czym problem? — zapytał.

— Lubię robić je innym ludziom, zwierzętom, naturze, ale sama nie lubię do nich pozować. Tym bardziej, że cała ta sytuacja jest w cholerę sztuczna. — wyjaśniłam, zgarniając odruchowo pasmo swoich włosów za ucho. Chłopak tylko pokiwał twierdząco głową, po czym znowu zrobił coś czego się nie spodziewałam.

Jedną ręką przyciągnął mnie do siebie i zaczął łaskotać, jednak trzymając na tyle mocno, żebym nie zdołała się wyrwać. Drugą rękę podniósł wyżej i zrobił kilka zdjęć. Gdy stwierdził, że jest zadowolony z efektu, puścił mnie i schował telefon do kieszeni spodni.

— Co to miało być?! — zapytałam, nadal się śmiejąc.

— Powiedziałaś, że nie lubisz pozować bo “cała ta sytuacja jest w cholerę sztuczna”. Teraz nie musiałaś tego robić. — poruszył ramionami, robiąc niewinną minę. Podeszłam do niego i popchnęłam go mocno, jednak umięśniony chłopak prawie tego nie odczuł. Uśmiechnął się tylko, a jego czekoladowe włosy nadal rozwiewał wiatr.

— Idiota. — parsknęłam śmiechem.

— Wracamy? — zapytał. Pokiwałam twierdząco głową i poszłam drogą powrotną do domu.

☀ ☀ ☀

Leżałam już w łóżku, starając się zasnąć. Dochodziła dwudziesta trzecia, a ja co chwilę przewracałam się z boku na bok. Raz zakrywałam się kołdrą pod samą brodę, by później zepchnąć ją nogami na skraj łóżka. Nagle moją uwagę przykuł dźwięk przychodzącego powiadomienia. Łuna jasnego światła rozświetliła pokój na kilka sekund.

JTaylor oznaczył cię w poście.

Kliknęłam w ekran telefonu, a moim oczom ukazał się post z naszego wcześniejszego spaceru po plaży. Jake dodał trzy zdjęcia. Na jednym byłam tylko ja, a w tle piękny ocean i fale uderzające o brzeg. Spodobało mi się.

Na dwóch kolejnych byliśmy we dwójkę i choć teoretycznie nie miałam do tego powodu, uśmiechnęłam się na ich widok. Ukazywały śmiejącą się dziewczynę i chłopaka patrzącego na nią z równie szerokim uśmiechem. Wyszliśmy… prawdziwie. Mój wzrok przykuł też podpis zdjęcia.

„Moja mała jędza <3”

Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem, jednocześnie kręcąc głową na boki. Polubiłam post i skomentowałam go trzema serduszkami. Wyłączyłam telefon, po czym odłożyłam go na szafkę nocną. Wtuliłam twarz w poduszkę, kilka minut później zasnęłam.

ROZDZIAŁ 9

“Skup się, Kochasiu”

Czwartek. Dzień meczu. Od rana ciągle o tym myślałam. Nie chodziło o to, że byłam ciekawa wygranej, czy o to, że nie mogłam doczekać się emocji związanych z zawziętą grą naszej drużyny.

Zazwyczaj bycie na widowni podczas meczu, było dla mnie przyjemnym doświadczeniem, ale dzisiaj? Modliłam się o to, bym dostała gorączki, kaszlu, bólu gardła. Czegokolwiek co posłużyłoby za dobrą wymówkę do zostania w domu.

Pierwszy raz znalazłam się w sytuacji, kiedy tak duża ilość ludzi będzie zwracała na mnie o wiele większą uwagę niż zwykle. Bójka na imprezie, nasza kłótnia, a potem chodzenie za rączkę po korytarzu pełnym uczniów i wstawianie wspólnych fotek na Instagrama, przysłużyło się do powstania wielu plotek. Z resztą. O to w tym chodziło. Tyle, że moja spontaniczna zgoda, była jedną z najmniej przemyślanych decyzji jakie podjęłam w ciągu całego, swojego istnienia. Nic dziwnego, że niosła za sobą skutki, które coraz bardziej dawały mi się we znaki.

Przez parę dni nasłuchałam się więcej teorii na temat własnego życia, niż kiedykolwiek spodziewałabym się usłyszeć. Jedni uwierzyli w nasz „związek”, inni myśleli, że tak naprawdę udawaliśmy przez tyle lat wzajemną nienawiść, by teraz zrobić show, a jeszcze inni uważali, że Jake przekupił mnie by być bardziej popularnym.

Ci ostatni byli najbliżej prawdy, bo jednak bądź co bądź przekupił mnie tym, jaką korzyść będę miała z tego układu.

Te przykłady to kropla w morzu plotek, które powstały w tak krótkim czasie.

Nie wiedziałam jak mam się zachować, gdy nasza drużyna wygra, ani kiedy przegra. Miałam podejść do Jake’a i go przytulić? Naśladować to co robią inne dziewczyny naszych koszykarzy? Ludzie będą patrzeć. Jak wilki wyczekując mojego błędu, dziwnego zachowania, by rzucić się na mnie jak na bezbronną zwierzynę. Dowiedzieć się co odmieniło się między mną i kapitanem drużyny, że nagle po tylu latach kłótni jesteśmy w związku.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że aktualnie siedzimy w tym razem. Jeśli ja coś zawalę, cały trud i praca Jake’a nad jego reputacją pójdą się ciulać. I choć nie zależało mi na tym co myślą o tym kretynie inni ludzie wiedziałam, że gdybym odebrała mu efekt jego wieloletniej pracy, miałabym ogromne wyrzuty sumienia. Mogłam nienawidzić go z całego serca, ale musiałam przyznać, że Taylor należał do mocnych zawodników. Dlatego dostawał wiele propozycji gry w różnych drużynach, a jego stosunkowo młody wiek, nie przeszkadzał mu w zdobywaniu wielu dodatkowych nagród.

Z kolei jeśli on coś zawali, pogrąży mnie razem ze sobą. Tak działał już ten świat. Nasz świat z tą porąbaną umową, którą zawiązaliśmy.

Ustaliliśmy z Jakem, że pojedziemy na mecz razem, jego samochodem. Dlatego gdy dochodziła ustalona godzina, dostałam od niego wiadomość.

Jake:

Chodź, czekam.

Zgarnęłam z oparcia krzesła moją małą czarną torebkę, do której wsadziłam tylko telefon i kilka najpotrzebniejszych rzeczy, po czym zeszłam szybko po schodach i wyszłam z domu. Charlie był u Mii, a rodzice w pracy, więc jedynie zamknęłam drzwi na klucz i pobiegłam na podjazd domu Taylorów.

Założyłam swoje ulubione dżinsy z wysokim stanem i biały T-shirt z nadrukiem, który wsadziłam do spodni. Dzień był ciepły, więc zdecydowałam się nie zabierać ze sobą żadnej bluzy. Nie znalazłam sensu w jakimś specjalnym ubieraniu się na zwykły mecz, więc postawiłam raczej na wygodę, tak jak na co dzień.

Otworzyłam drzwi od strony pasażera i wsiadłam do środka, a siedzący na miejscu kierowcy brunet omiótł mnie oceniającym spojrzeniem. Zauważyłam to od razu, więc popatrzyłam na niego pytająco, ale ten tylko odwrócił wzrok i zapalił silnik auta.

— Co znowu? — zapytałam, gdy znów popatrzył na mnie w ten dziwny sposób.

— Wiesz, że podczas meczu włączają klimatyzację, nie? — zapytał.

— I co w związku z tym? — zmarszczyłam brwi.

— Zmarzniesz. — odparł krótko.

— Ostatnio, jakoś nie zmarzłam, a byłam ubrana praktycznie tak samo. Spokojnie. — odpowiedziałam. — Z resztą. Co ty się tak o mnie martwisz? — zapytałam ciekawa.

— Nie martwię się, tylko stwierdzam fakt. — wyjaśnił, poprawiając kosmyki swoich włosów, które przydługie wpadały mu do oczu. — Poza tym, ostatnio klima nie działała Ciołku, była zepsuta. Nie pamiętasz? — fakt. miał rację. — Jak chcesz, możesz jeszcze szybko skoczyć po jakąś bluzę, ale naprawdę szybko bo mamy mało czasu. — dodał, co lekko mnie zaskoczyło. Chciał dla mnie dobrze, co było kolejną nowością.

— Jakoś przeżyje. Jedź bo się spóźnisz. — wyjechaliśmy specjalnie wcześniej, by Jake zdążył się przebrać i zrobić z chłopakami rozgrzewkę przed meczem. Nie chciałam, żeby przeze mnie dotarł na miejsce za późno, bo gdyby tak było, miałabym przechlapane. Nie chciało mi się potem wysłuchiwać jego narzekania.

— Jak chcesz, ale potem nie mów, że znowu jesteś chora. — skwitował i wyjechał z podjazdu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 50.61