drukowana A5
51.23
Nigdy nie pozwól mi odejść Tom 2

Bezpłatny fragment - Nigdy nie pozwól mi odejść Tom 2

Efekt Motyla


4.7
Objętość:
202 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8273-818-6

Dla osoby, której w tym życiu już nie zobaczę.

W pamięci i w sercu. Zawsze i na zawsze.

prolog

Liam

Czy ja śnię? Nie?

Nadal błądzę po omacku w próżni, a w którą stronę nie pójdę, tkwię ostatecznie w tym samym miejscu. Jak to jest możliwe? Nie słyszę nikogo ani niczego. Naprawdę pozostaję tutaj całkowicie sam, a przynajmniej do tej pory odnoszę takie wrażenie. Skryty w mroku. Tylko czy rzeczywiście tak jest? Nie rozumiem skąd się tutaj wziąłem.

Po prostu czarna, niekończąca się otchłań i przytłaczające echo mojego własnego głosu. To chyba jedyny kompan pobytu w tym miejscu.

Ale nie poddam się. Nie mogę. Czuję, że mam do kogo wracać…

— Hej! Jest tutaj ktoś?!

Krzyczę, zastanawiając się nad tym, ile minęło godzin, a może już nawet dni? Nie pamiętam jak długo tu tkwię. Dlaczego?

Coś się zmieniło. Tylko co?

Rozdział Pierwszy

Londyn

Gabinet terapeutyczny

Elena


Sama nie wiem co powinnam czuć. Te wspomnienia za każdym razem sprawiają jeszcze większy ból. Tak jakby to wszystko nie działo się już tylko w mojej głowie, a gdzieś poza nią. Nie mogę tego znieść. Ta nić, którą poczułam z nim… Tak bardzo pali mnie w środku.

Siedzę na turkusowej sofie i wyrzucam z siebie emocje towarzyszące mi od miesiąca. Ból i gniew. Frustracje i poczucie winy.

Kobieta znajdująca się naprzeciw mnie uważnie słucha moich słów, co rusz notując coś w swoim brązowym dzienniku. Słowa wypływają ze mnie niczym potok, a ciężar tamtej nocy przytłacza z każdą sekundą coraz bardziej i bardziej.

— Jak?! Proszę mi powiedzieć, jak mam zapomnieć? Jak po raz kolejny ruszyć naprzód? — Terapeuta odkłada notes na stolik, zwracając ku mnie swój wzrok.

— Moja droga, to co cię spotkało jest naprawdę straszne, jednak powinnaś być przede wszystkim szczera sama ze sobą, a odnoszę wrażenie, że stoisz w tym samym miejscu nie dlatego, że nie potrafisz, a zwyczajnie tego chcesz. Oprócz tych negatywnych uczuć, które wychodzą z ciebie są i pozytywne? Czyż nie? — Przytakuję, kiwając głową.

Co spotkanie otwieramy tę sferę, która ostatecznie sprowadza się tylko do tego jednego, konkretnego wydarzenia i mężczyzny. Nie tego sprzed lat, a tego sprzed miesiąca. „Nie chciałaś zgłosić tego zajścia, odcięłaś się od niego. Nie zabrałaś też z firmy swoich rzeczy…”

Czujesz politowanie i poczucie winy. Może powinnaś się z nim skonfrontować? Tyle masz pytań, na które ja nie znam odpowiedzi. Jedyną osobą znającą je, jest on.

— Jak miałabym stanąć z nim twarzą w twarz? Nie dałabym rady. Ostatecznie to mój oprawca.

— Czujesz coś do niego. Moim zdaniem nie blokują cię już wydarzenia z przeszłości, a te które pozwoliły ci się znowu poczuć kochaną i ważną. Skrzywdził cię w niewybaczalny sposób, ale ty opowiadając o nim nie dostrzegasz tego, w jaki sposób to robisz.

— Co pani sugeruje?

— Nie sugeruję, a wyciągam wnioski z obserwacji, a one są takie, że ty nie chcesz rozstać się z nim w swojej podświadomości. Usprawiedliwianie go, opowiadanie z taką pasją o chwilach spędzonych we dwoje, aż do tej feralnej nocy…

— Chcę mi pani powiedzieć, że ja go…? Nie, to nieprawda…

— Spokojnie, spokojnie. Ja nie oceniam.

— Jak mogę kochać gwałciciela? Człowieka, który odebrał mi tak wiele? Co pani opowiada za głupoty?! Nie jestem w stanie tego słuchać! — Podnoszę się z kanapy, jak gdyby od tego zależało moje życie.

— Moja droga, dopóki nie rozliczysz się z własnych uczuć, nie ruszysz naprzód. Mieszanina pytań i tylu różnych odczuć doprowadzi cię ostatecznie do ściany, której nie będziesz sama w stanie sforsować. Tylko tyle, nie denerwuj się.

— Na dziś już skończmy. Umówię się na wizytę w przyszłym tygodniu.

— No dobrze, ale przemyśl to, co powiedziałam.

Wybiegam najprędzej jak potrafię. Te spotkania miały mi pomóc, a dziś odnoszę zupełnie inne wrażenie. Całe moje ciało spina się na samą myśl, że musiałabym tę przeszłość przeżywać ponownie, stając twarzą w twarz z człowiekiem, którego uważałam jeszcze tak niedawno za kogoś ważnego. Każda chwila spędzona we dwoje przybliżała mnie do niego. Dziś już wiem, dlaczego tak było. Dobrze znałam ten zapach, twarz i dotyk…

Zakrywam twarz dłońmi, czując pojawiające się łzy. Serce… Ono, po części martwe, nadal coś czuje. Coś, czego nie powinno było nigdy czuć. Może tam, w gabinecie, ta kobieta miała rację i naprawdę ten mój brak obojętności wynika z tego, co pozwoliłam sobie ponownie poczuć? Tylko dlaczego po raz drugi do niego — mężczyzny z mojego nastoletniego koszmaru? Mogłabym przysiąc, że ta historia to fikcja wykreowana na potrzeby książki, a nie mojego życia. Jednak tak właśnie wygląda moja szara rzeczywistość.

Grzebię w torebce, a kątem oka dostrzegam biegnącą wprost na mnie postać. Instynktownie chcę odskoczyć, jednak na to jest już za późno. Ktoś wpada na mnie, a rzeczy z mojej torebki wysypują się na betonowy chodnik.

— Kretyn! Jak jesteś ślepy, to kup sobie okulary! — Krzyczę zdenerwowana.

Mężczyzna pospiesznie klęka przede mną, zbierając pomadkę, zeszyt, piórnik oraz klucze. Gdy unosi głowę, zamieram.

— Marco?

— Elena? — Wstając, przypatruje się mojej twarzy, podając mi spokojnie zawartość torebki.

— Co robisz w Londynie? — Pytam zdziwiona, ocierając z twarzy łzy.

— Okazało się, że wcale nie jestem takim kretynem, Eleno. Poszerzyliśmy z rodzicami swoją sieć restauracji.

— Tutaj? — Domyślając się, że zaskoczenie wypisane na mojej twarzy zdradza też moje myśli, zajęłam się chowaniem przedmiotów do torby.

— Bella, na to wygląda. A ty? Co tu robisz? Czemu płaczesz?

— To nic. Ja… ja tutaj mieszkam od pewnego czasu.

— No proszę. Jakie to niesamowite, że akurat tutaj na siebie wpadamy. Tyle razy chciałem zadzwonić po twoim wyjeździe.

— Ale nie zrobiłeś tego. Nawet domyślam się dlaczego. — Spuszczam wzrok, wpatrując się w martwy punkt na jego bucie.

— Ej, ej. Bella. Było, minęło. Już zapomniałem, że chciałem więcej, niż mogłem mieć. Ostatecznie może to i lepiej. Przynajmniej teraz nie nienawidzisz mnie tak, jak większa część dziewczyn z moich stron.

— Czyli nic się nie zmieniło. — Uśmiecham się.

— Taki urok Włocha, czyż nie? W każdym porcie nowa przystań.

— Nic się nie zmieniłeś, naprawdę. — Przełyka ślinę, patrząc na mnie od stóp aż po samą głowę.

— Nie mogę tego samego powiedzieć o tobie, Bella. Wypiękniałaś. To znaczy zawsze byłaś niesamowita, ale teraz dostrzegam oceaniczną głębię tego piękna.

— Już, już, wystarczy. Tak, rzeczywiście trochę się u mnie pozmieniało. Moja fizyczna przemiana ma związek z… — Przerwał mi, nie dając dokończyć zdania.

— Niech zgadnę. Z mężczyzną?!

— To długa historia, która nie ma szczęśliwego zakończenia.

— Będę przez kilka miesięcy w Londynie, by rozkręcić biznes, więc mam masę czasu. Zajrzyj do knajpki w wolnej chwili. Zrobię ci taką pizzę, jak dawniej, a i kieliszek dobrego winka nie zaszkodzi.

— Dziękuję, ale…

— Bella, nie przyjmuję odmowy.

— No dobrze. To w którym miejscu ją otworzyłeś?

— Przy jednym z uniwersytetów. Tam zawsze klienteli nie brakuje. No właśnie! A ty studiujesz?

— Tak. Dwa kierunki. Ekonomię biznesową i literaturę brytyjską.

— To może odbiorę cię z zajęć? Bo zapewne dzisiaj też masz wykłady.

— Wiesz, dzisiaj nie dam rady. Muszę coś załatwić po zajęciach.

— No dobrze. Ale jutro jest sobota, więc cię porywam. Mój numer znasz, więc napisz mi adres. Odbiorę cię.

— Nie trzeba.

— Trzeba, trzeba. I nie bądź już taka skromna.

— Zawsze byłam i tak pewnie pozostanie.

— Wiem, ale teraz twój wygląd zewnętrzny nie pasuje do szarej myszki, choć muszę przyznać, że gryźć to ty też potrafisz. Wybacz, ale muszę już iść. Sama rozumiesz, spotkania biznesowe. Odezwę się później. — Czuję jego intensywny zapach wody toaletowej, gdy całuje mnie w policzek. Następnie patrzy jeszcze na mnie krótką chwilę i tak, jak szybko się pojawił, tak też jeszcze szybciej znika za rogiem.

Nie mogę uwierzyć, że go tutaj spotkałam. Wspomnienia z Włoch odżyły. Przebywając w jego stronach traktowałam go jak dobrego znajomego. A przy tym, odkąd tylko pamiętam, był bardzo pociągającym mężczyzną. Czarne włosy zawsze spięte w kitkę, piwne, rozbiegane oczka i ta charakterystyczna opalenizna tylko dodawały mu uroku. To dlatego z taką łatwością przychodziło mu łamanie damskich serc.

W pośpiechu wyjmuję telefon i zamawiam Ubera, aby dotrzeć na uczelnię o czasie. Tylko nauka sprawia, że chociaż przez moment jestem w stanie zapomnieć o Liamie. Wciąż się zastanawiam czy on też o mnie myśli. Tego nie wiem, ale przypuszczam, że zapewne znalazł sobie już inny obiekt westchnień, gdyż któregoś dnia w końcu przestał przynosić pod mój dom kwiaty. Wcześniej było ich setki, jak nie tysiące. Codziennie świeży bukiet. Przecież jest bogaty — myślałam, więc co to dla niego. Czy one miały mi zrekompensować ból i szok? Mógł sobie darować tego typu podchody.

Co do pracy, to krótko byłam bezrobotna. Szybko znalazłam zatrudnienie jako pokojówka w jednym z hoteli. Nic specjalnego, ale jeśli potrzebujesz zatrudnienia na już, to nie wybrzydzasz i bierzesz to, co jest.

Co do rodziny… Nie byłam i nadal nie jestem w stanie im powiedzieć tego, kim faktycznie dla mnie był mój szef. Wolałam zachować to w tajemnicy. Jednak sama, nie potrafiąc poradzić sobie z tym ciężarem, postanowiłam zapisać się na terapię. Siedząc tam i opowiadając za każdym razem moją historię czuję się taka malutka, taka wyobcowana. I wszystko zaczyna się od nowa. Zalewa mnie żal. Zastanawiam się kogo on w ogóle obchodzi. Za dużo spraw, za dużo spięć… Nie opuszcza mnie poczucie, że przychodzę na sesję za karę. Bo przecież bajka zamieniła się w koszmar, a sierotka nie potrafiąc uporać się z tym, co sprawiało jej taki ból, udała się po pomoc. Ale czy ona faktycznie nadeszła?

Z mojej melancholii wyrywa mnie głos kierowcy.

— Wsiada pani czy nie? — Mężczyzna krzyczy do mnie przez rozsuniętą szybę.

— Tak, tak, naturalnie. — Obchodzę samochód i po chwili zajmuję miejsce na tylnej kanapie, po lewej stronie. Kierowca rusza, a ja zakładam słuchawki i włączam piosenkę z mojej playlisty, wsłuchując się w jej słowa.

„Jeśli mógłbym być szczery, tutaj w tej chwili… Byłem tak zdenerwowany, że mogłem tu stać z tobą… Wszyscy są tu dla nas, a ja czuję ich aurę. Ale przez chwilę będę udawał, że to tylko ty… Należę do ciebie. Kiedy pozwolą nam wybrać powiem, że tak”.


***

Przemierzając dziedziniec uniwersytetu, dostrzegam poruszenie. Budynek podzielony jest na część centralną i dwie boczne. Przy lewym skrzydle słyszalne są piski i śmiechy. Tłok jest taki, że praktycznie niczego nie jestem w stanie zobaczyć. Dostrzegam w tłumie moją znajomą, z którą uczęszczam na zajęcia. Nieśmiało macham do niej, a ona uśmiechając się, podchodzi w moją stronę.

— Hej! Już myślałam, że dziś cię nie będzie.

— Co to za zbiorowisko, Steffy?

— Nie słyszałaś? Na miejsce „Starego Zagajnika” otwiera się włoska knajpa.

— Nie, nie słyszałam.

— Ale to najmniej istotne. Widziałaś właściciela? Boziu… Mówię ci, kolana same miękną na jego widok. — Zastanawiam się, czy to nie przypadkiem ta nowa restauracja Marco. Mówił przecież, że mieści się przy jakimś uniwersytecie. Przełykam ślinę.

— A czy wiesz jak się on nazywa?

— Nie mam pojęcia, ale coś czuję, że krótko będzie się cieszył poufnością danych. Te wszystkie dziewczyny wyczekują chwili aż zwolni się miejsce i będą mogły wejść do lokalu.

— Steff… Daj spokój. To jakiś obłęd. Lepiej chodź, zaraz zaczną się zajęcia z podstaw ekonomii. — Chwyta mnie radośnie pod rękę, dziwnie mi się przypatrując.

— Nie gadaj, że ciebie to nie rusza. Mamy taki okaz kobiecej nieprzyzwoitości pod nosem, a ty myślisz o zajęciach? Naprawdę?

— Skoro już płacę za te wykłady, to chcę coś pożytecznego z nich wynieść i jestem pewna, że żaden Włoch mi tej wiedzy nie zwróci.

— Zaraz… Nie mówiłam, że to…

— Łatwo wywnioskować. Chodźmy już, bo się spóźnimy. — Nie ciągnąc tematu idziemy w stronę głównego wejścia, zostawiając za sobą stado wygłodniałych harpii.

Chwile później.

Zajmuję miejsce w środkowym rzędzie i przygotowuję się do lekcji. Nawet nie spostrzegam, gdy za moimi plecami ktoś siada.

Mam nieodparte wrażenie, że ten ktoś na mnie patrzy, i czując czyjś oddech na swoim uchu, chcę się odwrócić, lecz najpierw słyszę:

— Ciao, Bella. Wiedziałem, że tutaj cię odnajdę. — Dreszcz przeszywa moje ciało, a włoski na karku jeżą się momentalnie. — Nie odwracaj się. Dobrze wiedziałem, że to twój uniwerek, bo niedawno zaktualizowałaś informacje na portalu społecznościowym. Później mnie zabijesz, obiecuję, a teraz już przestań przygryzać tak słodko tę wargę i skup się na zajęciach. Ci vediamo domani. — Po chwili wszystko ucicha, a Steffy z niedowierzania przeciera oczy.

— Nie komentuj… — Urywam krótko.

— A niech cię licho, Eleno. Mogłaś uprzedzić, że znasz tego przystojniaka, a nie udawać cnotkę.

— Niczego nie udaje. Już ciii, bo zaczyna się… — Czuję, że to dopiero początek problemów, a Steffy tak łatwo nie odpuści tego tematu. W tym momencie tylko zajęcia ratują mnie przed odpowiedziami na jej liczne pytania.

Spoglądam na zegarek i widzę, że minęło pół godziny. Steff przysypia, a ja, jak na pilną studentkę przystało, próbuję notować każde słowo wykładowcy. Jednak nie jestem w stanie w pełni skupić swojej uwagi, gdyż w głowie kiełkują mi pewne pytania. Co to ma wszystko znaczyć i do czego prowadzi? Rano, po wyjściu od doktor Harper, postanowiłam spontanicznie, że dziś pójdę do firmy należącej do Liama i definitywnie zakończę ten rozdział. Czuję, że musi się to wydarzyć dziś, bo inaczej nigdy więcej się nie odważę. Gdyby nie te plany, to z przyjemnością dowiedziałabym się co Marco chodziło po głowie.

Spoglądam na wyświetlacz telefonu, ale ani Chris ani też mama nie piszą. Jestem spokojna, bo skoro nie piszą, to znaczy, że u nich wszystko dobrze. Ostatnimi czasy oddaliłam się od nich. Jestem w zupełnie innym miejscu niż oni sądzą. Przymykając na chwilę oczy, znowu w mojej głowie układają się obrazy sprzed miesiąca. Pierwsze spotkanie, jego mieszkanie, podróż do Moskwy, bal… Już jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że to właśnie wtedy jego podejście do mnie zmieniło się. Wydawał się taki nieobecny. Czy to naprawdę wtedy mnie rozpoznał? Boziu… Chciał to skończyć? Powiedzieć mi? Nic przy nim nie poczułam… Kogo chcę oszukać? Siebie? Przecież od początku dużo działo się między nami. Ta więź przyciągała nas do siebie…

Czuję, jak ktoś porusza moją ręką.

— Przepraszam, ale czy ja ci nie przeszkadzam? Taki nudny ten wykład, że razem z koleżanką przysypiacie? — Wykładowca popatrzył na Steffy, a następnie przeniósł wzrok na mnie.

— Ja? Nie… A zresztą… — Wstaję i zbieram swoje rzeczy. Wiem, że tym sposobem zapewne trafię na czarną listę tego starego zgreda, ale naprawdę nie jestem w stanie skupić się na jego gadaniu.

— A dokąd to? Wykład jeszcze się nie skończył. — Siwy mężczyzna stoi jak wryty widząc, że kieruję się do wyjścia, nie tłumacząc niczego. Steffy z otwartą buzią przygląda się całemu zajściu, nie wierząc, że naprawdę to robię. Nawet ja jestem zaskoczona swoim działaniem. Coraz częściej łapię się na tym, że czas spędzony z Liamem nie był do końca zły. Otwierał mnie na nowe, dotąd nieznane emocje. To spowodowało, że mając już dosyć strat, zapragnęłam zawalczenia o siebie.

Zatrzaskuję za sobą drzwi i czuję, jak brakuje mi powietrza. Raz, dwa, trzy… Biorę wdech i wydech, starając się uspokoić. Te napady nadal mi towarzyszą, jednak obecnie tylko w naprawdę stresujących sytuacjach, a ta właśnie taka jest. Wszystkie oczy były zwrócone na mnie, a na sali przebywa około stu osób. Mimo tego udało mi się opuścić to pomieszczenie. Kiedyś, przypominając sobie tę sytuację, będę się z tego śmiała. Pytanie tylko — sama czy z kimś? Biorąc pod uwagę moje szczęście to zdecydowanie w osamotnieniu.

Idąc przed siebie długim korytarzem dochodzę do drzwi frontowych, które oddzielają mnie od tego całego gmachu. Łapię za klamkę i mocno popycham ciężkie skrzydło. Promienie słońca i powiew wiatru momentalnie oplatają moją twarz. Przechodzę przez próg i już po chwili znajduję się na zewnątrz.

Ten uniwersytet jest naprawdę piękny, co przyciąga potencjalnych kandydatów. Bardzo podoba mi się dziedziniec, w którym znajduje się półokrąg, w którego centralnej części rośnie ogromne drzewo, przyozdabiane latem przez kolorowe kwiaty. Zapach musi być oszałamiający. Obym miała szansę sama się o tym przekonać.

Schodząc ze schodów szukam w torbie telefonu, ponieważ ostatnimi czasy poruszam się po mieście wyłącznie uberem. Moje auto, na nieszczęście, postanowiło odejść z tego świata. Niestety, pomimo zatrudnienia w hotelu, nie stać mnie na zakup nowego. Przechodząc obok restauracji należącej do Marco słyszę głos dobiegający z wnętrza lokalu.

— Myślałem, że masz teraz zajęcia. — Wzdrygam się, upuszczając torbę.

— Też tak myślałam, jednak muszę coś niezwłocznie załatwić, bo inaczej oszaleję.

— Bambino mi dispiacie. Nie chciałem cię przestraszyć.

— To moja wina, dzisiaj jestem całkowicie nieobecna. Muszę zamówić ubera, by dostać się pod moją poprzednią prace. — Mężczyzna pomagając mi, mówi:

— To już dziś drugi raz, gdy na siebie wpadamy, a ty coś upuszczasz. Wiesz co? Nie zamawiaj. Osobiście dopilnuję, byś dotarła do celu. Jeszcze z tego rozkojarzenia wpadniesz pod samochód.

— Marco, nie trzeba, poradzę sobie.

— Wiesz, że jestem strasznie uparty i nie przyjmuję odmowy. Poczekaj chwilę, wezmę tylko dokumenty i już jedziemy. — Stoję jak wryta, nie wiedząc co powiedzieć i jak to interpretować. Z jednej strony jestem mu wdzięczna, ale z drugiej czuję się mało komfortowo.

Po ułamku sekundy wrócił i skierowaliśmy kroki na plac parkingowy. Przelatuję wzrokiem po wszystkich samochodach i od razu domyślałam się, że ten najbardziej szpanerski należy właśnie do niego. Zawsze lubił szybkie, sportowe auta.

— Widzę, że dobrze poznałaś mój gust, bella. Nawet nie musiałem ci pokazywać, który należy do mnie.

— Swego czasu sporo razy zaglądałam do waszej knajpki we Włoszech. Trochę o sobie mówiłeś, a ja słuchałam.

— No właśnie to mi się nie podobało. Ja opowiadałem, a o tobie niewiele się dowiedziałem. Choć, nie powiem, to było nawet przyciągające.

— Nie ma co opowiadać. Nie jestem interesującym tematem do rozmów.

— Nie zgodzę się z tobą. W takim razie, dokąd jedziemy?

— Centrum Londynu… Główna filia Liama Blacka. — Jakoś dziwnie mi te słowa przechodziły przez gardło.

— Coś słyszałem o właścicielu tej firmy… Czekaj, czy to nie on miał wypadek miesiąc temu?

— O czym ty mówisz? — Wzdrygnęłam się.

— Nie oglądasz telewizji? W każdych wiadomościach o tym trąbiono. — Poczułam palpitacje, uderzenia gorąca, a po chwili przenikliwe zimno. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. — Wszystko w porządku? Pobladłaś.

— Czy możemy już jechać? Będę ci bardzo wdzięczna. — Widząc moje zmieszanie, ruszył nie komentując niczego więcej. Byłam przerażona na samą myśl, że mogłabym go dziś tam spotkać, a teraz… bałam się tego, że go tam nie zastanę. Minął ponad miesiąc od naszego ostatniego spotkania, a ja zamiast czuć nienawiść… Sama nie wiem co czułam.

Zaciskając ręce na spodniach w duchu modliłam się o to, by wyszedł z wszelkich obrażeń bez szwanku, jeśli to faktycznie był on.


***

Stojąc przed budynkiem dłuższą chwilę wpatruję się w jego przeszklenia. Odczuwam tyle skrajnych emocji — począwszy od nienawiści, aż po miłość? Czy to naprawdę możliwe? Po tym wszystkim? Wydaje mi się, że masa ludzi mijających mnie, robi to w przyśpieszonym tempie, a ja zatrzymałam się na tej jednej jedynej chwili. Tak wyglądała moja pierwsza wizyta w tym miejscu. Wtedy też jak zaczarowana stałam, wpatrując się w wieżowiec przede mną. Wszystko wydawało się takie ekscytujące, a dziś… Dziś splamione moją krwią.

Przełamując się, robię krok, a potem następny i jeszcze jeden… Aż znajduję się w przestronnym, jasnym holu. Ochrona musi mnie pamiętać, gdyż nie zwraca na mnie większej uwagi, więc idę w stronę windy. Drżący palec przykładam do panelu i po chwili oczekuję na przyjazd kabiny, która ma mnie zawieść w sam środek paszczy lwa. Gdy drzwi się rozsuwają, staję w tej znienawidzonej przeze mnie puszce. Unosi mnie ku górze, a ja przypominam sobie pierwszy raz z moim szefem, gdy próbował odwrócić moją uwagę od tego klaustrofobicznego pomieszczenia. Odczuwam to tak realnie, jak gdyby to było zaledwie wczoraj. Pamiętam również ten strach przed nieznanym, gdy oczekiwałam na rozmowę kwalifikacyjną. Przeglądając strony internetowe trochę dowiedziałam się na temat człowieka, z którym miałam podjąć najprawdopodobniej współprace. Z jednej strony bałam się ryzyka wiedząc jaki to kobieciarz, ale z drugiej byłam ciekawa tego mężczyzny.

Gdy drzwi rozsuwają się, moim oczom ukazuje się biurko należące do Olivii. Siedzi przy nim, rozmawiając z kimś przez telefon. Powoli podchodząc, słyszę skrawek rozmowy.

— Pan Black jest nieosiągalny i nie potrafię na ten moment określić, kiedy i czy będzie. Tak, tak rozumiem, ale naprawdę… Dobrze, do widzenia. — Z impetem odkłada słuchawkę. Unosząc głowę dostrzega mnie. Wstając automatycznie poprawia sukienkę.

— Witaj, Eleno. — Przemawia łagodnie, pomimo wyraźnego zdenerwowania.

— Dzień dobry, Olivio. — Ukradkiem spoglądam na drzwi od gabinetu Liama.

— Przyszłaś pewnie po swoje rzeczy, ale mamy tu takie zamieszanie, że będziesz musiała sama udać się po nie do magazynu. — Mówi, przełykając ślinę.

— Chciałabym też spotkać się z szefem, ponieważ mam wątpliwości co do mojego wynagrodzenia.

— W takim przypadku omów to z działem księgowym.

— To musi być szef… — Upieram się.

— Wiesz, wolałabym, aby był tutaj z nami, wtedy może i nawet bym cię do niego zaprowadziła, a tak to… Wszystko stanęło na głowie.

— Olivio, mów jaśniej. Nic z tego nie rozumiem. — Mówię ściszonym głosem.

— Liam miesiąc temu miał wypadek, nie słyszałaś o tym?

— Ja...nie, nie… Co z nim?

— Urwałaś się z choinki, czy jak? Nie czytasz gazet? Leży nadal w szpitalu, w śpiączce. Dlatego mamy tu prawdziwy kocioł. — Czuję jak moje ciało wiotczeje, a oczy ogarnia ciemność. Słyszę, jakby z oddali, głos należący do pracownicy mojego szefa. — Eleno, Eleno słyszysz mnie? Podtrzymując mnie za ramię, pomaga mi usiąść na sofie znajdującej się naprzeciwko biurka. W końcu dochodzę do siebie i otwieram oczy.

— Już mi lepiej… Miałam wrażenie, jakbym dostała obuchem. Wiesz, wiesz co… Prześlij mi proszę te rzeczy na adres z dokumentów.

— No, dobrze. Czy powinnaś w takim stanie wstawać? Poleż jeszcze.

— Olivio, czy ty wiesz w którym szpitalu on leży? — Spogląda na mnie podejrzliwie.

— Każdy wie, że przebywa w prywatnej placówce należącej do jego rodziny. Zapiszę ci na kartce adres, chwileczkę.

— Będę zobowiązana. — Do oczu zaczynają napływać mi łzy, a głos wyraźnie się łamie, ale to w tym momencie nie ma znaczenia. Muszę, potrzebuję, chcę go zobaczyć. Biorąc od kobiety karteczkę, udaje się w stronę, z której tak niedawno przyszłam. Szłam tutaj z zamiarem zakończenia tego wszystkiego, a tymczasem… Tyle bolesnych słów tamtej nocy wyrzuciłam z siebie. Tak wiele niepotrzebnych słów, za które teraz się wstydzę. Tak, życzyłam mu wtedy wszystkiego co najgorsze, ale nigdy czegoś takiego, co mu się rzeczywiście przytrafiło… Byłam tak okropnie zła, wystraszona, że nie potrafiłam się kontrolować. Tak, ta informacja zmienia wszystko, a ja czuję się jeszcze bardziej pogubiona.

Wybiegając z budynku bez namysłu wsiadam do pierwszej, wolnej taksówki i każę się zawieść pod wskazany adres. Jadąc tak dłuższą chwilę nawet nie zwracam uwagi na mój rozdzwoniony telefon. Dopiero kierowca zwracając mi uwagę, odrywa mnie od rozmyślań.

Wyjmując go, dostrzegam numer Marco, więc odbieram.

— Długo ci się zejdzie, Eleno?

— Marco, przepraszam. Kompletnie zapomniałam, że ty tam na mnie czekasz. Wracaj sam.

— Wszystko dobrze? Masz jakiś taki niespokojny głos.

— Tak, nie zaprzątaj sobie mną głowy.

— Zadzwonię wieczorem, dobrze?

— Mhm. — Rozłączając się, jestem w stanie myśleć tylko o Liamie. Dlaczego to życie jest takie przewrotne? Dlaczego czujemy coś do tych, którzy powinni być daleko poza naszym zasięgiem?

Mijając Big Ben wspomnienia miażdżą moje serce. To właśnie ten moment, o którym mówiła moja terapeutka. Doszłam do ściany. I jestem nadal za słaba, by się przez nią przebić.

Rozdział Drugi

Poruszona wbiegam na oślep do kliniki. Wzrokiem szukam punktu informacyjnego, a następnie, unikając kolejki, podchodzę do okienka. Ludzie stojący obok wyraźnie obruszają się widząc, że wepchnęłam się bez pytania. Sapiąc ze zmęczenia cicho zaczynam mówić:

— Przepraszam, chciałabym uzyskać informację na temat osoby przebywającej w tym ośrodku. — Kobieta siedząca po drugiej stronie unosi głowę, przypatrując się uważnie mojej twarzy.

— Nie widzi pani, że mamy teraz przerwę? — Wskazuje na elektroniczne urządzenie znajdujące się powyżej, na którym znajduje się informacja o pauzie.

— Błagam, bardzo panią proszę. To kwestia życia i śmierci. — Widząc desperację wypisaną na mojej twarzy, skina niechętnie głową.

— To kogo mam w systemie wyszukać?

— Liam Black. — Kobieta ponownie unosi na mnie wzrok.

— Przepraszam, ale nie udzielamy informacji na temat tego pacjenta osobom postronnym. Kim pani w ogóle jest?

— Ja… Ja…

— Tak myślałam. Dziecinko, wróć do domu i weź gorącą kąpiel. — Wiedząc już, że nie uzyskam od tej kobiety żadnych informacji spoglądam w bok i dostrzegam lekarkę wychodzącą z jakiegoś pomieszczenia. Od razu skojarzyłam, że zapewne kończy swoją zmianę i w tym samym momencie do głowy przychodzi mi szalony pomysł.

Nie zwracając na siebie już więcej uwagi, przemykam niepostrzeżenie i wślizguję się do gabinetu. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam tylko jedną szansę i jeśli mnie ktoś złapie, to będę miała ogromne problemy. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, chwytam różowy kitel z wieszaka i zakładam go na siebie. Obok na stoliku znajdują się maseczki, więc sięgam po jedną z nich. Strach ściska mój żołądek, a serce łomocze jak oszalałe. Nigdy bym się czegoś takiego po sobie nie spodziewała. Zerkam do lustra zawieszonego przy drzwiach, po czym wychodzę.

Udając, że nalewam z automatu wodę, przypatruję się recepcji, czekając na dogodny moment do działania. Mam tylko chwilę, by odszukać interesujące mnie informacje. Nigdy chyba nie bałam się tak, jak w tym momencie, wiedząc, że pierwszy raz w życiu łamię prawo. Gdy w końcu kobieta oddala się z jakimiś dokumentami, zakładam kawałek materiału na twarz i podchodzę pospiesznie do komputera. Poruszam myszką i zamieram. No tak, mogłam to przewidzieć, że wymagane będzie hasło dostępu.

— Pani doktor, czy czegoś pani potrzeba? — Wzdrygam się, słysząc za sobą dobiegające słowa. Próbuję myśleć racjonalnie, po czym odchrząkuję, prostując się.

— Zapomniałam, gdzie leży jeden z pacjentów, a miałam do niego udać się na konsultację. — Próbuję mówić najspokojniej, jak tylko potrafię.

— Pomogę, proszę się przesunąć. Pani doktor, po co ta maseczka? Ugotuję się w niej pani.

Myśl Eleno, myśl.

— Mam infekcję górnych dróg oddechowych, więc założyłam, aby zminimalizować potencjalne zarażenie innych. — Czekając na reakcję zaczęłam się pocić, aż do chwili, gdy powiedziała.

— Proszę jak najszybciej po konsultacji udać się do domu. Poproszę dane pacjenta. — Raz kozie śmierć, myślę.

— Liam Black, pacjent po wypadku samochodowym. — Kobieta spogląda na mnie przenikliwie tak, że aż jeżą mi się włoski na karku. Jednak po chwili wpisuje hasło i zaczyna szukać.

— Pokój trzysta piętnaście, drugie piętro. Proszę mi przypomnieć, jak pani doktor ma na imię? — Cholera, jak teraz z tego wybrnąć? Nagle, na moje szczęście, ktoś zagaduje recepcjonistkę, a ja w tym czasie wymykam się, podchodząc do windy.

— Pani dokt… Gdzie ona się podziała? — Widzę, jak wzrusza ramionami i powraca do swoich obowiązków, a ja pospiesznie wsiadam do windy, przyciskając na pulpicie odpowiednie piętro.

Dopiero wysiadając dostrzegam, jak ta placówka jest nowocześnie wyposażona i zwyczajnie ładna. Różowo — białe ściany, podwieszane sufity i zamontowane w nich światła robią klimat. Na ścianach zawieszone są różne plakaty oraz obrazy, a w tle gra cichutko muzyka dobiegająca z radiowęzła. Mijając sale, widzę jak pracownicy troskliwie doglądają pacjentów, aż w końcu docieram pod drzwi pokoju trzysta piętnaście. Przełykając ślinę, pukam, jednak nikt nie odpowiada. Stoję i zastanawiam się czy powinnam tam wchodzić. Przecież po tamtej stronie leży mój oprawca… ale czy naprawdę tak go postrzegam? Przełamując się, naciskam na klamkę. Drzwi delikatnie ustępują, a ja pospiesznie wchodzę, zamykając je za sobą…


***

Pokój nieduży, ale przytulnie wyposażony. Jest lekko zaciemniony, lecz przez żaluzje można dostrzec przebijające się promienie słońca. Na komodzie, przy drzwiach stoi radio, z którego cicho gra muzyka klasyczna, a obok zauważam kosz pełen żywych kwiatów. Na środku pomieszczenia znajduje się łóżko i cała aparatura potrzebna do podtrzymywania funkcji życiowych. Zdejmuję maseczkę i robię kilka kroków, podchodząc do niego. Nogi mam jak z waty, a całe ciało odmawia posłuszeństwa. Do oczu zaczynają napływać mi łzy, gdy widzę jego twarz. Taką spokojną, nieruchomą. Czy boję się? Nie…

Może powinnam, ale nie odczuwam strachu. Mam nieodparte wrażenie, jakby on tutaj na mnie czekał. Siadam na fotelu w kolorze limonki, znajdującym się centralnie przy łóżku. Ocierając łzy, szepczę:

— Liam, słyszysz mnie? To ja, Elena. — Zaczynam, łkając. Krótką chwilę waham się, ale ostatecznie ujmuję jego dłoń spoczywającą na łóżku. — Proszę, jeśli mnie słyszysz, to obudź się. Tyle wydarzyło się między nami, ale nigdy nie życzyłam ci śmierci. Ani tego, co cię spotkało… Jesteś ważny dla tak wielu osób… Dla mnie… Błagam cię, otwórz oczy i nie umieraj. Wszystko jest nie tak, odkąd zapadłeś w ten długi sen. Już ci wystarczy, już pora wrócić i znów zacząć żyć. Nawet, jeśli w tym życiu nie ma już miejsca na nas.

Nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania. Nadal jego twarz pokrywa idealnie przystrzyżony, czarny zarost. Jedynie, znajdując się tak blisko, zauważam kilka zmarszczek na czole, których wcześniej nie dostrzegałam. Tuląc jego dłoń, wypieram z głowy wszystko to, co zdarzyło się wiele lat temu, mając przed oczami tylko te dobre chwile. Czy mogłam przypuszczać, że tak to wszystko się potoczy? Nasze losy splotły się ponownie, przecinając tamte wydarzenia na pół. Spotkaliśmy się i coś poczuliśmy. Tylko jakim kosztem? Doskonale wiem, że nie jest już tym chłopakiem ze Szkocji, a w jego życiu też było wiele bólu i straty… Przecież mężczyzna znajdujący się przede mną nie mógłby mnie skrzywdzić. Nie po raz drugi. Wtedy, tamtej nocy widziałam to w jego oczach, choć tak usilnie nie chciałam tego dostrzec. Powinnam go nienawidzić, ponieważ utraciłam za jego sprawą swoją dziewczęcość, ale nie potrafię. Nie takie uczucia we mnie buzują, patrząc na niego.

— Liam, idąc dzisiaj do twojego biura chciałam to wszystko zakończyć, ale i porozmawiać. Jednak nie było nam to dane, dlatego proszę cię, jeśli coś dla ciebie znaczę, obudź się.

Łzy spływają mi niczym grochy, pozostawiając mokre plamy.

On — taki silny, władczy mężczyzna. Leży teraz tutaj taki kruchy, podatny na wszystkie bodźce z zewnątrz.

— Bez względu na to, gdzie zaprowadzi nas nasza historia, ocknij się. Puszczając jego dłoń siadam na skrawku łóżka, wtulając się w jego klatkę piersiową.

Nagle słyszę dźwięk otwierających się drzwi. Ktoś wchodzi. Odsuwam się od niego, chwytając w dłoń maseczkę.

— Przepraszam, kim pani jest? — Staję przede mną dziewczyna, może o kilka lat starsza ode mnie. Bardzo ładna brunetka o delikatnych rysach twarzy. Trzyma za rączkę kilkuletniego chłopca.

— Ja… Ja…

— Czekaj… Nie, to niemożliwe. — Uśmiecha się jakoś dziwnie. — Ty musisz być tą dziewczyną, o której mówił Liam, zanim wydarzyła się ta tragedia.

— Słucham?

— Nie no, dobra jesteś. Udajesz lekarza, by go zobaczyć. Nie wiem czy nawet ja bym się na to odważyła. Szacun.

— Przepraszam, pani mnie zna?

— Tak, jak już wspominałam, Liam o tobie opowiadał. Że jesteś taka prostolinijna, dobra i blablabla, że się w tobie zakochał.

— Kim pani jest?

— Nie wiesz? Matką jego dziecka. To nasz syn. — Słysząc to, zamieram.

— Przepraszam, pójdę już… — Chcę ją wyminąć, ale nie pozwala mi na to.

— Nie tak prędko. — Nagle aparatura zaczyna szaleć i obie widzimy jak mężczyzna, który zapewne dla obu nas jest ważny, porusza dłonią. Obie stajemy nad nim, a on bezsilnie próbuje podnieść rękę, by ściągnąć z twarzy maseczkę z tlenem. Bez namysłu zsuwam mu ją, chcąc usłyszeć jego głos. Wydaje mi się, że próbuje otworzyć oczy, ale jest na to jeszcze za słaby.

— Spokojnie, Liam. — Mówię.

— Kelly, Kelly… — Cichutko szepcze. — Szczęście, które przed chwilą odczułam, zgasło tak szybko, jak się pojawiło.

— Jestem tutaj, ukochany. — Odpowiada kobieta, a ja wybiegam z pomieszczenia, zakrywając dłonią usta.

Czuję się tak, jakbym dostała od kogoś w twarz. Może podświadomie pragnęłam, by to moje imię wypowiedział, ale w sumie, dlaczego miałby to robić? Kim ja dla niego właściwie jestem? Przecież ja praktycznie nic nie wiem o jego życiu… I jak mogę konkurować z jego dzieckiem i kobietą, która je urodziła?

Na moment przystaję opierając się o ścianę. Ta dziewczyna powiedziała, że się we mnie zakochał… Nic z tego nie rozumiem… Ostatni raz spoglądam za siebie, po czym kieruję się ku windzie. Pora zapomnieć i zacząć żyć swoim życiem, w którym nie ma miejsca dla niego. To ostatni raz, kiedy przez niego płaczę, ostatni.

Gdy kabina zatrzymuje się na parterze, wybiegam z niej, a następnie z budynku. Zostawiam kitel przy śmietniku i biegnę w stronę przystanku autobusowego. Przecież za dwie godziny rozpoczynam swoją zmianę w hotelu.


***

Uniform pasuje idealnie. Tak, jakby ta praca była moją drogą w życiu. Nie, oczywiście nie marzę o byciu pokojówką i o czyszczeniu klozetów, ale nie narzekam. Cieszę się z tego, że tak szybko udało mi się znaleźć tę, w miarę dobrze płatną pracę. Z pokorą przyjmuję to, co oferuje życie.

Przemierzam długi, wąski korytarz pchając wózek, na którym znajdują się sprzęty potrzebne do sprzątania pokojów. Zostawiając go przy magazynku dla personelu, rozprostowuję ręce i ruszam w stronę kuchni. Nasze obowiązki nie ograniczają się wyłącznie do sprzątania, ale również pomocy w kuchni oraz obsłudze zewnętrznych imprez organizowanych przez zamożnych ludzi.

Często obserwuję na przyjęciach te osoby, zastanawiając się nad tym, dlaczego większa część z nich zachowuje się tak, jakby co najmniej połknęło rybę z ością. Rozmyślając nad tym, słyszę przed sobą głośno wypowiedziane — stop! Unoszę głowę i widzę koordynatora zarządzającego całym naszym zespołem. Cholera!

— Dokąd to? — Wyniośle pyta mnie niski, przygarbiony mężczyzna. Okulary, które spoczywają na jego nosie dodają mu lat. Gdyby nie to, że dziewczyny często o nim plotkują w szatni, to pomyślałabym, że ma z sześćdziesiąt lat, a nie czterdzieści trzy.

— Skończyłam sprzątanie i według wytycznych kieruję się natychmiast do kuchni, by pomóc w obsłudze.

— Nu, nu...nu… — Coś tam mamrocząc pod nosem, spogląda na zegarek.

— Pięć minut spóźnienia. Nie wyrabiasz się, a to że jesteś raptem od miesiąca nie ma znaczenia. Weź się do roboty, inaczej wylecisz szybciej niż sądzisz. A teraz szybko do szefa kuchni, raz, raz. — Sepleni, poprawiając co rusz okulary.

— Dobrze. — Spokojnie odpowiadam, wymijając go.

— I jeszcze jedno, młoda damo. U mnie nie ma taryfy ulgowej. — Po czym idzie musztrować kolejną pokojówkę wychodzącą z pokoju.

Przymykam oczy i biorę głęboki wdech pragnąc, by to wszystko okazało się tylko nieplanowanym snem. Wizją, która nie powinna mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Jednak już po chwili w moje nozdrza uderza hotelowy zapach, który zdążyłam już tak dobrze poznać. Ocknąwszy się, podążam w stronę kuchni, ponieważ pracy nie ma końca.

Jak zawsze w hotelowej kuchni panuje zamieszanie. Kucharze naprawdę mają pełne ręce roboty. Widząc znajomą, z którą zdążyłam przez ten miesiąc się zaprzyjaźnić, podchodzę do niej. Ustawia na jednym z wózków zamówione posiłki.

— Amber, pomóc ci? — Pytam, a ona spogląda na mnie, kiwając głową.

— Pewnie. Dobrze, że przyszłaś z odsieczą, bo dziś zamówień nie ma końca.

Przyglądam się jej staranie zaplecionemu warkoczowi. Jest bardzo ładną dziewczyną. Rude, ogniste włosy dopełniają jej cech charakteru. Wybuchowa osobowość, uderzająca szczerość i zawziętość. To typ kobiety, której lepiej nie podpadać. Polubiła mnie zupełnie nie wiedząc, dlaczego i od pierwszych chwil przygarnęła pod swoje skrzydło.

— No właśnie widzę. — odpowiadam zgaszona.

— Wszystko ok?

— Nie do końca, ale nie chcę o tym mówić.

— Praca najlepszym lekarstwem, co?

— Mhm. — Szykując kolejny wózek dla gości, rozmyślam o Liamie i tym, jak się cieszę, że się wybudził. Tak strasznie jestem pogubiona w tym, co czuję, balansując myślami między życiem w samotności, a tym z nim. Tak okropnie dotknęło mnie, gdy wypowiedział po przebudzeniu imię tamtej kobiety. Dlaczego tak jest?

Nie zaprzątając sobie więcej głowy tym wszystkim, wracam do ustawiania posiłków. Spoglądając na zegarek uświadamiam sobie, że jeszcze tylko pół godziny do końca.

Gdy tylko ten czas mija, przebieram się starannie składając swój uniform i wychodzę z pracy wprost w objęcia przeznaczenia…

LIAM

Dwa tygodnie później

Ostatni czas był dla mnie naprawdę trudny i niezrozumiały. Podobno jestem taki sam, jak dawniej, a jednak zupełnie inny. Czuję się tak obco we własnym ciele. Nie wiem czy faktycznie to moje życie. Czy tak to wszystko wyglądało przed wypadkiem? Mam kochającą kobietę u swego boku, która każdego dnia od przebudzenia bywała u mnie. Wspaniałego syna, mieszkanie, majątek, pracę, a jednak czuję się taki wyobcowany. Lekarze mówią, że to normalne, że mogę czuć się w taki sposób, że potrzebuję zwyczajnie czasu, by na nowo odzyskać swoje życie. Dziś jest ten dzień. To właśnie dzisiaj opuszczam klinikę. Mam się oszczędzać i nie forsować, ale co to tak naprawdę dla mnie oznacza?

Pytają, jak się czuję. Fizycznie dobrze, ale gdzieś w tym wszystkim zatraciłem swoją tożsamość. Mówią, jesteś Liam Black — człowiek odnoszący na wielu płaszczyznach sukcesy. Widzę jak wielu patrzy na mnie z podziwem, a ja? Ja czuję się taki sfrustrowany tym, że nie pamiętam. Nie pamiętam ich, a tym bardziej tego życia, w którym jestem tą opisywaną przez tak wielu osobą.

Stojąc przy otwartym oknie w pokoju, które było moim więzieniem przez ostatnie półtora miesiąca, palę papierosa próbując przypomnieć sobie cokolwiek sprzed wypadku. Kim byłem? I dlaczego czuję się taki wybrakowany?

Dumając nie dostrzegam, że ktoś wchodzi do pomieszczenia.

— Panie Black. Na terenie kliniki nie wolno palić. Proszę to wyrzucić. — Odwracając się, spoglądam beznamiętnie na pielęgniarkę.

— Zestresowany jestem. Więc może ślicznie poproszę, byś przymknęła swoje piękne oko na taki wybryk? — Kobieta rumieniąc się, odpowiada.

— Och… Proszę tego nie robić. No dobrze, ten jeden, jedyny raz. — Wymuszając uśmiech, po chwili ponownie obracam się w stronę rześkiego powietrza, zaciągając się nim.

Widząc moją obojętność kobieta opuszcza pokój, a ja ponownie zostaję sam. Jestem świadom tego, że wkrótce ma po mnie przyjechać moja rodzina. Nie wiem, dlaczego tak się dzieję, ale nie potrafię na ten moment pokonać swoich oporów i zbliżyć się ponownie do Kelly. Pomimo amnezji powinienem odczuwać jakieś głębsze uczucia w stosunku do niej, ale tak nie jest. Wmawiam sobie, że zaczniemy normalnie żyć po opuszczeniu szpitala i to wszystko odżyje tak, jak przed wypadkiem.

Gasząc niedopałek w popielniczce odwracam się i podchodzę do bocznych drzwi znajdujących się zaraz przy głównych. Zapalając światło podchodzę do umywalki, nad którą wisi lustro.

— Nie wiem jaki byłem, ale wiem jaki chcę być. — Mówię do swojego odbicia w lustrze, po czym sięgam po maszynkę i zgalam zarost. Nagle, opierając się ręką o lustro czuję przebłysk wspomnień w podświadomości. Nic konkretnego, jakieś strzępki. Ja — kłócący się z matką o coś, o kogoś. Nie wiem, kiedy to mogło być, ale wydaje się, że w tej wizji nie jestem wiele starszy niż teraz. Zaciskając zęby łapię się za głowę.

Ogłuszony, słyszę jak ktoś mnie woła.

— Kochanie, jesteś tutaj? Odebrałam twój wypis i receptę… — Wizja mija, a ja ciężko oddychając pomału stawiam kroki i powracam do normalności.

— Jestem… Jestem tutaj. — Ledwo wychodzę zza futryny, a na szyję rzuca mi się przepiękna kobieta. Moja kobieta. Odruchowo obejmuję ją. Chce mnie pocałować, ale, unikając tego, odsuwam się i witam się z dzieckiem stojącym obok.

— Kotku, wszystko dobrze?

— Tak, bo wracam do domu. Jak tam, smerfie? — pytam, czochrając chłopcu włosy.

— D… doobrze. — Cicho odpowiada.

— Nasz syn jest bardzo do ciebie podobny, Kelly.

— To prawda, ale to też twoje dziecko. Więc coś ma i z ciebie. — Odpowiada, rozglądając się wokół wnętrza. Wydaje mi się lekko poddenerwowana.

— Jesteś jakaś nieobecna…

— Po prostu chciałabym już opuścić ten budynek. Przecież wiesz jak nie znoszę szpitali.

— Kelly nie wiem, ale obiecuję, że ponownie się tego dowiem. — Odpowiadam rozluźniając się, a moje słowa ją relaksują.

— To co, przebierasz się, czy zostajesz w tym seksownie wyglądającym na tobie dresie? — Stając na palcach, szepcze tak, bym tylko ja był odbiorcą tego komplementu.

— W takim razie zostanę w nim, by porozpieszczać trochę swoją kobietę. — Po chwili schylam się, sięgając po walizkę, a następnie biorę za rączkę dziecko, które, nie wiedzieć czemu, nie mówi do mnie tato.

Mając nadzieję, że ostatni raz przemierzam korytarze tego ośrodka, spoglądam na jego wystrój. Jego mury wydają się opustoszałe, choć tak naprawdę wnętrze skrywa wiele ludzkich dramatów. To prywatna praktyka, dlatego też nie każdego stać na pobyt w niej. Pomimo wygórowanych cen pacjentów, z tego co wiem, jednak nie brakuje. Prawdopodobnie to zasługa dobrze wyspecjalizowanego zespołu.

Kątem oka spoglądam na markotnego chłopca. Przystaję i odwracam się do niego spontanicznie unosząc go nad ziemię.

— Nie smuć się. — Trącam go swoim nosem w policzek. — Tata dziś wraca do domu i obiecuje, że już teraz każdy twój dzień będzie zaczynał się i kończył w ten sam sposób. — Łaskoczę go, a malec zaczyna się śmiać.

— Kochanie, jesteś wspaniałym tatą.

— Kelly, mam nadzieję, że i partnerem nie jestem najgorszym. To co, kolego? Może lody?

Wszystko inne może poczekać. Czochram jego czuprynę, a chłopiec niespodziewanie się do mnie przytula.

— I już uczysz go złych nawyków. — Patrząc na mnie z rozbawieniem, komentuje Kelly.

— Oj tam. Jak raz zje deser przed obiadem, to nic się nie stanie. Mam rację? — odwzajemniając uścisk, niosę go w kierunku windy.

ELENA

Czym jest tęsknota? Tęsknota, która pomimo upływu czasu nie zanika, lecz usilnie próbuje przebić się ze zdwojoną siłą.

Siedząc na parapecie w swoim pokoju, przed otwartym edytorem tekstowym, zastanawiam się nad kolejnym z rozdziałów mojej powieści. Od momentu pojawienia się przystojnego boga, świat naszej głównej postaci wywrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Jak bardzo by się nie starała iść naprzód, to w każdym jej oddechu zawarta była, jest i będzie melodia jego imienia. Naznaczona przez niego podążała krętymi ścieżkami, nigdy nie będąc w stanie zapomnieć o piętnie, które towarzyszyło jej w każdej minucie ludzkiego życia. Błahe decyzje przyniosły konsekwencje, które z biegiem czasu okazały się najważniejsze na świecie. Dla niej na pewno. Ile to musiała ludzka istota poświęcić, by ta iskierka, która podążała krok w krok za nią mogła zaistnieć i nie być obwinianą za grzechy boga? Może to dzięki tej tlącej się w mrokach iskierce dziewczyna przeżyła? Po kilku latach przystojne bóstwo zstąpiło znowu na ziemię z Olimpu, stając ponownie na jej drodze. Jednak ona wyparła jego twarz, wierząc, że tym samym nigdy więcej nie będzie w stanie jej skrzywdzić. Myliła się.

Nie rozpoznając się po latach, ponownie zapłonęli do siebie ogniem namiętności, który nie miał prawa bytu, ale otworzył ich na nieznane dotąd doznania. Nierozpoznany przez dziewczynę władca zmienił się, dlatego tak trudno było później jej zaakceptować fakt, który wisiał nad nimi od początku. Po cudownie spędzonych chwilach, może nawet zakochani w sobie, ponieśli klęskę. Nie mogli zbudować bowiem niczego na zgliszczach cierpienia i bólu z przeszłości. Dziewczyna nie potrafiła, może na tamten moment nie chciała… Bała się uczuć, które ponownie poczuła do herosa. Bała się, że zawładnie on jej życiem i zabierze iskrę, która podążała za nią niczym cień. Odeszła, pragnąc zapomnieć. Bóg przez pewien czas się nie poddawał. Pragnął dziewczyny bardzo mocno, jednak niezbadane są koleje losu. Z czeluści piekielnych wyłoniła się pierwsza miłość władcy, która przyniosła mu najcenniejszy z darów. Mężczyzna stanął przed wyborem, który nie był oczywisty. Kochał jedną, ale czuł też coś do drugiej. Sfrustrowany, wyładowując napięcie, stoczył pojedynek z innym z bogów pozwalając sobie na słabość, która doprowadziła Olimp do anarchii po tym, gdy tron został pusty. Przystojny bóg spadł na ziemię, zapominając całkowicie o swoim pochodzeniu… Czy będzie mu dane ponowne przekroczenie świata bóstw i odzyskanie kontroli? I co ważniejsze — która z nich, bogini, czy może ludzka kobieta stanie ostatecznie u jego boku?

Nie wiem, jak rozwinę dalej tę historię, ale w tym momencie pora przygotować się na spotkanie z Marco. Tak naciskał, że w końcu zgodziłam się spędzić z nim trochę czasu. Wiem, że chciałby bym się przed nim otworzyła, jednak jesteśmy w punkcie wyjścia. On musi być tego świadom.

Wstaję i odkładam laptopa na pościel, po czym podchodzę do szafy znajdującej się naprzeciw łóżka. Otwieram ją… Zobaczmy… Przekładając wieszaki stwierdzam, że nada się wszystko, co nie jest wyzywające. Przecież nie zależy mi na tym, by go uwieść swoim wyglądem. Z głową w ubraniach słyszę, dobiegający zza drzwi głos mamy.

— Eleno, pamiętasz, że jutro jedziemy do cioci i wujka w odwiedziny?

— Tak, mamo. Pamiętam. Przecież jeździmy do nich co tydzień, odkąd… — Gryząc się w język zaprzestaje w pół zdania. Przecież pamiętam co ustaliłyśmy z mamą wprowadzając się tutaj. Nigdy, ale to przenigdy nie wolno mi o tym wspominać. Czasami odnoszę wrażenie, że powinno być inaczej, ale mama tak bardzo naciskała na to, bym poszła na studia, że nie potrafiłam odmówić. Mówiła „przecież tak dobrze się uczysz, całe życie przed tobą i na wszystko przyjdzie pora…”. Na pewne kwestie pora przyszła dawno temu, jednak ja wybrałam tę ścieżkę… wcale nie łatwiejszą. Podjęcie takiej decyzji wymagało dojrzałości, ale przecież wiedziałam, że przyjdzie dzień, gdy każdy z trybików wskoczy na swoje miejsce. To tylko kwestia czasu. Nie wiem, jak dajemy radę tak długo żyć w takim zawieszeniu. Jedno jest pewne — jesteśmy silniejsze, niż niejednej osobie się to wydaje. Moja mama nie poddała się i mi też na to nie pozwoliła. W chwili największego zwątpienia ona i mój brat twardo stali u mojego boku, niczym armia gotowa do obrony. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o ojcu, który z każdym dniem gasił we mnie chęć życia. Niektórych wspomnień tak bardzo nie chciałoby się pamiętać… Jego spojrzenia świadczącego o pogardzie dla puszczalskiej córki. Tak mój ojciec myślał o mnie po gwałcie. Z biegiem czasu ta pogarda zamieniła się w nienawiść. Mój biologiczny ojciec wyparł się mnie niejednokrotnie oznajmiając jaką jestem dziwką. W pewnym momencie mama, mając dość takiego życia, spakowała nas i wyjechałyśmy, szukając lepszego miejsca do zamieszkania. Problemy finansowe skłoniły nas do trudnych działań… Wszystko z czasem mija… Więc wierzę w to, że i to minie…

— Eleno! Marco przyjechał. — Rozckliwiam się nad swoim życiem zapominając kompletnie o czasie.

— Mamo, powiedz, aby poczekał. Tylko się przebiorę i już wychodzę.

— Pośpiesz się i nie każ mu za długo czekać. — Kwituje, a ja w mgnieniu oka, zmieniając ubranie, chwytam skórzany plecaczek i w pośpiechu opuszczam pokój.

LIAM

Siedząc w aucie na miejscu pasażera rozglądam się uważnie mijając kolejne budynki. W mojej głowie rodzi się mnóstwo pytań, na które dziś nie znam odpowiedzi. Czy już tu bywałem? Który z wieżowców należy do mnie? A może wszystkie? Czemu przez ten cały czas ani razu nie odwiedziła mnie w klinice matka? I kim jest kobieta pojawiająca się w mych snach? Z pewnością nie jest to dziewczyna siedząca obok mnie. Skąd wiem? Słyszę jej głos, lecz cała reszta jest zamglona i taka odległa. Czy to tylko mój wymysł, a może sen na jawie? I kim do licha była kobieta, którą słyszałem tuż po przebudzeniu? Wydawała się przejęta, tylko dlaczego nigdy więcej mnie nie odwiedziła?

Mogłem zapytać Kelly, ale nie chciałem dolewać oliwy do ognia. Wygląda na to, że moja kobieta jest bardzo zaborcza. Dobrym tego przykładem jest kłótnia o pielęgniarkę, która troskliwie mnie doglądała.

Z melancholii wyrywają mnie słowa matki mojego dziecka.

— Jak tylko trochę oswoisz się z tą sytuacją, to może jakieś wakacje sobie zrobimy? — Dla niej to takie proste, myślę. Już planuje wypoczynek, nie biorąc pod uwagę tego, że ostatni miesiąc spędziłem w śpiączce. Nie chcę odpoczywać, chcę odzyskać to, co utraciłem… Wzdycham zrezygnowany i w końcu się odzywam.

— Zrobimy jak będziesz chciała… — Zerka na mnie co chwilę, a ja czuję się coraz bardziej nieswojo.

— Zmęczony jesteś?

— Nie, patrz na drogę. — Staram się, naprawdę się staram być tym kimś z opowieści Kelly sprzed wypadku, ale to wszystko wydaje się takie obce.

— Co cię znowu ugryzło?

— Wybacz, denerwuje mnie ta sytuacja. — Spoglądam w lusterko na śpiącego w foteliku chłopca.

— Możesz jaśniej?

— Kelly… Nie chcę się kłócić. Po prostu dla ciebie to wszystko jest takie proste, ponieważ masz wspomnienia, które mi odebrał wypadek. — Słyszę, jak wypuszcza powietrze z płuc.

— Liam, może to jest po coś? Może to, że nie pamiętasz jest lepszym rozwiązaniem, niż świadomość życia ze wspomnieniami? Możesz zacząć od początku. Czysta karta.

— Co ty pieprzysz? Każdy powinien znać swoją historię. Jedne wspomnienia zacierają się w naszej pamięci, inne wręcz przeciwnie — tkwią w naszej głowie, przypominając nam o tym, jacy byliśmy, jedocześnie ukazując nam prawdę o tym, kim jesteśmy dzisiaj. Wspomnienia są częścią naszej osobowości bez względu na dobro czy zło, które ze sobą niosą. Bez nich czuję się zagubiony, błądzący pośród nieznanych mi twarzy. Są chwilę, w których czuję jakby coś było nie tak…

A ja jakbym chodził po wykreowanej sieci kłamstw. — Dopowiadam już w myślach.

— Ta sytuacja jest trudna dla nas wszystkich, ale musisz przestać. Rozumiesz? — Widzę, jak zaciska palce na kierownicy, dlatego pytam spokojniejszym tonem.

— Czym się tak denerwujesz? Wybacz, jeśli to przez mój ton wypowiedzi.

— Po prostu od dwóch tygodni wałkujemy ten sam temat — twoje wspomnienia. A gdzie w tym wszystkim jestem ja i nasz syn? Pomyślałeś chociaż przez chwilę o nas?

— Myślę cały czas…

— Właśnie widzę.

— Przykro mi, że nie się rozumiemy. Spróbuj postawić się w mojej sytuacji.

— Podobno nie chciałeś się kłócić…

— Dobra, nie było tematu… Zapomnij…

— Wiesz co? Zamówimy pizzę do domu. Odechciało mi się wszystkiego.

— To miało być dla dziecka…

— Tak samo ucieszy się z pobytu w domu. Koniec tematu, to ja jestem jego matką! — Wybucha.

— A ja ojcem. Uspokój się, proszę. — Nie mówiąc nic więcej przymykam oczy, odczuwając potrzebę bycia gdzieś indziej. Dziwne.

ELENA

Siedząc w tym luksusowym samochodzie, czuje się tak, jakby obok był ktoś zupełnie inny. Zasadnicze pytanie. Czy chciałabym by naprawdę był? Bogate wnętrze, lecz inny zupełnie zapach. Jestem rozdarta między tym, co zdarzyło się kiedyś i tym, co jest teraz. A co właściwie jest? Łapie się na tym, że to nie jest to auto, ani nie ten człowiek, z którym teraz chciałabym być. Tylko, że wszystko stracone, a ja uparcie wmawiam sobie, że muszę iść na przód z kimś innym.

— Elena, słyszysz?

— Hmm? Mówiłeś coś?

— Pytałem czy nie chciałabyś za jakiś czas odwiedzić moich rodziców? Bardzo cię polubili.

— Że, do Włoch…? Ty i ja…?

— Tak. Taki przyjacielski wyjazd.

— Przepraszam, ale nie mam w najbliższych miesiącach czasu na podróże. Mam masę obowiązków. Studia, praca, pomoc mamie w domu przy szyciu i jeszcze parę innych spraw…

— Eee… Spoko, nie tłumacz… Przecież to nie musi być już.

— Dokąd mnie zabierasz?

— Właściwie to już za moment będziemy. Zamknij oczy.

— Nie, Marco. Nie lubię takich zabaw.

— No dobrze, to nie zamykaj. Wiem, jak lubisz gwiazdy, niebo i planety, dlatego spędzimy czas w planetarium.

— Jestem w szoku, że po takim czasie pamiętałeś.

— Zdarza mi się słuchać, jeśli mnie ktoś interesuje. Sei bellissima…

— Daj spokój. Naprawdę na mnie to nie działa.

— A szkoda. — Uśmiecha się do mnie, łapiąc po chwili moją rękę.

— Co ty…? — Zdziwiona patrzę na niego.

— Zapomnij o tym typie. Nie jest ciebie wart. Zacznij, Eleno żyć i pozwól sobie na chwilę szaleństwa. Złamane serce można posklejać.

— Gdyby to było takie proste.

— To jest bardzo proste. A wiesz jak najszybciej leczy się miłosne porażki?

— Nie mam pojęcia. Nie jestem znawczynią ani męskich serc, a tym bardziej leczenia serc.

— Plasterkiem może okazać się zwyczajnie ktoś inny. Ktoś, kto doceni cię za to, jaka jesteś i będzie się wystrzegał tego spojrzenia.

— Jakiego?

— Cierpiącego, a tak potrzebującego bliskości.

— I niby ta bliskość miałaby zapewne płynąć od ciebie? Marco… błagam.

— No co? Na początek przyjaźń z plusem nie byłaby niczym złym. — Szturchając go, odpinam jedocześnie pas. — Przynajmniej nie jesteś już taka poważna, więc mój plan zadziałał.

— Nie wiem co sobie tam uroiłeś w tej swojej, biznesowej główce, ale wiedz, że nic z tego się nie ziści.

— Uuuu… Wielka szkoda. Właśnie roztrzaskałaś moje serce.

— To ty je posiadasz?

— Bella, przekonaj się. — Parkuje puszczając w moją stronę oczko. Po chwili pospiesznie wysiada i po dosłownie ułamku sekundy znajduje się po mojej stronie i otwiera mi drzwi.

— Nie trzeba, ja sama.

— Ja wiem, że ty zawsze sama wszystko, ale dziś masz od wielu spraw mnie i pozwalam się wykorzystywać. Chodź, przewodnik już czeka.

— Jesteś niemożliwy, tyle mam do powiedzenia. — Odpowiadam, śmiejąc się przez zęby.

— To nie mów już nic, tylko słuchaj i daj umysłowi odpocząć od trosk.

— Wiem, że jestem trudna i wiedz, że doceniam ten gest.

— Nie, jesteś jedynie troszeczkę zamknięta i zagubiona. — Przechodząc przez parking idziemy w stronę niesamowicie wyglądającego budynku z kopułą u góry. Przed wejściem czeka na nas kobieta, która widząc Marco zaczyna nas uprzejmie witać.

— Czy mogę zacząć już państwu opowiadać?

— Oczywiście.

— Zatem… Peter Harrison Planetarium to cyfrowe planetarium laserowe, znajdujące się w Greenwich Park i jest częścią Narodowego Muzeum Morskiego. Zostało otwarte dwudziestego piątego maja dwa tysiące siódmego roku. Planetarium wykorzystuje oprogramowanie Digistar trzy z niebieskimi, czerwonymi i zielonymi laserami oraz technologią GLV do tworzenia paska o rozdzielczości czterech tysięcy pikseli. Pasek ten jest przemiatany w celu uzyskania obrazu o rozmiarach pięć tysięcy na cztery tysiące pikseli, odświeżanego sześćdziesiąt razy na sekundę. Obraz jest rzutowany przez obiektyw typu „rybie oko” na kopułę planetarium.

Ze znużenia aż ziewnęłam. Kobieta widząc moje rozproszenie odchrząknęła, kontynuując…

— Planetarium mieści się wewnątrz czterdziestopięciotonowego, pokrytego brązem stożka ściętego, którego północna strona jest nachylona pod kątem… a, południowa strona jest skierowana w stronę lokalnego zenitu, a wierzchołek jest nachylony równolegle do równika niebieskiego. Konstrukcja stoi równolegle do południka zerowego. Powstała pod kierownictwem ówczesnego dyrektora, Roya Clare’a CBE, jako centralny punkt projektu „Czas i przestrzeń”, przebudowy Królewskiego Obserwatorium w Greenwich.

— Nie jestem w stanie pani dłużej słuchać. Bardzo dziękujemy za pani usługi, dalej poradzimy sobie sami. — Powiedziałam.

Marco, jak to Marco — zawsze wyluzowany, więc tylko przytaknął i również podziękował kobiecie. Po chwili obrócił się w moją stronę, mówiąc:

— Takiej stanowczej ciebie dotąd nie znałem. Podoba mi się taka Elena jeszcze bardziej. — Obejmuje mnie ramieniem i zaczynamy podążać w stronę głównej sali…

Rozdział Trzeci

LIAM

Mieszkanie znajduje się w naprawdę starej kamienicy, ale widać, że właściciel cały czas inwestuje w budynek. Oczywiście winda nie działa, więc zmuszeni jesteśmy wejść po schodach. Podobno to tylko kilkanaście stopni. Odnoszę wrażenie, że ta nieruchomość była mi bliska w przeszłości. Czy teraz, nic nie pamiętając, powinienem kierować się przeczuciami? Jeśli tak, to to, co czuję mogłoby nie spodobać się mojej kobiecie. Może coś wykrzeszę z siebie, jeśli przekroczę próg naszego wspólnego gniazdka. Jak na razie pustka ogarnia mój umysł. Kelly po chwili otwiera kluczem jedno z mieszkań i wtedy uderza mnie pierwsza fala wspomnień. Ja i ona na blacie kuchennym, ale jakby młodsi. Niewiele bardziej w mojej wizji zmienił się pokój. Czuję jak nagle zaczyna boleć mnie głowa, ale udając, że wszystko jest dobrze, mówię:

— Kelly, muszę skorzystać z toalety. Które drzwi?

— Pierwsze, zaraz obok sypialni.

— Dzięki. Minutka. — Wchodząc do pomieszczenia zatrzaskuje je za sobą, a następnie łapię się rękoma za głowę. Przebłyski wspomnień przeplatają się z lukami. Urywki, ale jakże ważne. Teraz już wiem, że ja i ona to nie wymysł. Faktycznie łączyło nas gorące uczucie. Podchodząc do umywalki odkręcam kurek z zimną wodą i przemywam rozgrzaną twarz. To takie denerwujące przypominanie sobie tylko malutkiego fragmentu z własnego życia. Coś cały czas ucieka przez moje palce, a ja nawet nie potrafię na ten moment określić czego faktycznie potrzebuję. Za drzwiami czeka moja dziewczyna, która oczekuje, że będę dla niej przenosił góry. Tylko chciałbym być szczery sam ze sobą, dlatego też gdzieś tam, od wewnątrz odczuwam jakąś pustkę i niedosyt. Tak jakbym kochał, ale nie tę osobę znajdującą się z naszym synem w salonie. Czy mam prawo do takich odczuć? Czy powinienem mieć? Wiem jaki jestem w tej chwili niewdzięczny. Była przy mnie w każdym momencie, a ja nie potrafię wykrzesać z siebie uczuć, które przecież powinny być czymś naturalnym. Kim jesteś kobieto z moich snów? Tylko to zaprząta mój umysł. Ta postać… Czy ona jest jakoś ze mną powiązana? Boże… Co ja wyprawiam…? Myślę prawdopodobnie o nieistniejącej postaci, zamiast skupić się na odbudowie mojego związku. Tak… muszę po raz enty zacząć od początku. Tak, jakbym dopiero poznał Kelly, a przecież jesteśmy ze sobą od lat.

— Misiaku, co tak długo? Mam świetny pomysł i myślę, że ci się spodoba. — Słysząc to zakręcam wodę i wzdychając, odpowiadam krzycząc przez drzwi:

— Okropnie jestem ciekaw co tym razem moje kochanie wymyśliło! Oby tylko moje serce to przeżyło!

— Nie wygłupiaj się i wychodź, to się dowiesz. — Pukając, po chwili otwiera drzwi. — Nie mogę dłużej czekać, powiem ci już teraz. Spędźmy kilka dni w jednym w twoich hoteli.

— To ja inwestuję nawet w takie nieruchomości?

— Z tego co wiem, działasz na wielu płaszczyznach, ale szczegółów na pewno udzielą ci w twoim głównym biurze.

— Mhm…

— Nic się nie denerwuj. Obiecuję, że za parę dni, jak się tobą nacieszymy, to odwiedzimy miejsce twojej pracy. W sumie to praktycznie ty tam mieszkasz.

— Jakie to budujące, że wystarczy ci raptem kilka dni. — Odpowiadam z niewyraźnym uśmiechem na ustach.

— Przecież wiesz o co mi chodzi. — Wyciągając do mnie rękę czeka na mój ruch, a ja zamiast za rękę, chwytam ją w talii i przenoszę przez drzwi. — Aaa! Oszalałeś? — Chichocze.

— Oszalałem, a ty przecież kochasz tego szaleńca. — Widząc, że dziecko już nie śpi puszczam do niego oko porozumiewawczo. Podbiega do nas, wyciągając swoje malutkie rączki w moją stronę. — Wybacz Kelly, ale mały dżentelmen domaga się uwagi od swojego taty. — Odstawiam ją i obejmuję chłopca, a po chwili podnoszę go wysoko. To co, młody? Kręciołek? — Nie czekając na reakcję zaczynam kręcić się z nim wokół własnej osi, a Will zaczyna się śmiać.

— To ja w tym czasie spakuje dla ciebie kilka świeżych ubrań. Aaa, i przebierz się.

— A co? Tak jest źle?

— Nie jest, ale chcę byś wyglądał bardziej biznesowo. Koszula, granatowe spodnie, mokasyny.

— To ja się tam wybieram służbowo czy prywatnie?

— Musisz dbać o reputację. Zwłaszcza, że pewnie trafimy na papugi.

— Papugi?

— No, fotoreporterów.

— A nie łatwiej by było zaszyć się w mieszkaniu i wspólnie spędzić czas? — Rozglądając się dostrzegam, że w salonie nie ma ani zabawek, ani żadnych naszych wspólnych zdjęć.

— Nie, nie będzie.

— Kelly, dlaczego tutaj jest tak pusto?

— Nie rozumiem.

— Gdzie są jakieś nasze fotografie, zabawki Willa?

— Nie ma aż tylu zabawek, ponieważ postanowiliśmy go na razie nie rozpieszczać, a to co ma, znajduje się w sypialni, w skrzynce.

— To tata zmienia zdanie, Will. Od dzisiaj będziesz najbardziej rozpieszczonym szkrabem pod słońcem.

— Mężczyźni… — Machając na nas ręką podnosi z podłogi moją torbę i po chwili znika za drzwiami, które zapewne prowadzą do sypialni. Chowając głowę w małe ciałko chłopca momentalnie zaczynam go łaskotać.

ELENA

To dziwne… Iść i być obejmowaną przez innego mężczyznę, a nie przez… Dziewczyno, pora wybić sobie go z głowy! Obok ciebie znajduje się też całkiem niezły przystojniak, a ty wybrzydzasz. To wszystko nie jest takie, jakie powinno. Jestem tu i teraz z Marco, ale myślami jestem przy innym. Czuję jak kąciki moich ust lekko się unoszą.

— No, no… widzę, że moje zabójczo pozytywne żarty sprawiły uśmiech na twej skupionej twarzy.

— Tak, tak. Słuszna uwaga. — Po co ma wiedzieć co tak naprawdę jest powodem chwilowego rozluźnienia? Czasami zastanawiam się jak ja się w to wszystko wplątałam. Lista tajemnic nie ma końca. Nie w moim przypadku. Już od dawna mi towarzyszą, że zupełnie nie wiem kim byłabym bez nich. Czy byłoby mi łatwiej? Czy gdyby moja historia potoczyła się całkowicie inaczej to teraz bym się z tego śmiała? Czy powinnam brać pod uwagę zdanie mamy, a może podążać za głosem swojego serca? Tylko, że raz już mnie ono zwiodło…

— Marco, mam dziś nocną zmianę. Czy podrzucisz mnie w drodze powrotnej do pracy?

— Jeszcze pytasz. A Mogę ja cię o coś zapytać?

— Tak.

— Krępuje cię ta sytuacja, co?

— Masz na myśli…? — Pokazuję głową na nasze objęcia.

— O, to.

— Owszem. Czuję się nieswojo.

— Dlaczego? Przecież znamy się od dawna. — Spoglądam mu w oczy i dostrzegam w nich siebie. W takiej sytuacji już się znajdowałam… Odsuwam się momentalnie.

— Znasz odpowiedź.

— Brakuje ci go? Czy mam w ogóle u ciebie jakieś szanse?

— Ja… naprawdę nie wiem. Status mojej relacji z Liamem był dość… jakby to nazwać… skomplikowany.

— Czy gdybym nie zachowywał się dawniej w określony sposób, to teraz patrzyłabyś na mnie inaczej?

— Marco… Nie psujmy tak przyjemnej wycieczki, ale zaspokajając twoją ciekawość, to wydaje mi się, że twoje podboje miłosne mogły w jakiś sposób na mnie wpłynąć.

— Po prostu do tej pory nie odnalazłem tej jedynej, więc korzystam z życia. Ale chcę to zmienić dla ciebie. Twoja mama patrzy na mnie przychylnym okiem, w przeciwieństwie do…

— Nie kończ. Wiem, że moja mama chce dla mnie jak najlepiej, ale nie uchroni mnie od popełniania błędów i nie zmieni tego, co faktycznie i do kogo czuję.

— Typ cię skrzywdził, a ty nadal jesteś w nim zakochana.

— Niedawno uświadomiłam to sobie sama, choć uwierz, wolałabym…

— Wolałabyś się mylić. Co on właściwie takiego zrobił? Cały czas unikasz tego tematu. Podobno przyjaźnimy się, a nie chcesz tego zdradzić.

— A czy ty opowiadasz mi o swoich byłych?

— No wiesz… Gdybyś tylko chciała… To bym ci poopowiadał o nich to, czy tamto.

— Stop! Nie, nie, nie. Zresztą, nie możesz nazywać ich eks, skoro to były jednorazówki. Wystarczy mi to, co opowiadałeś. Jedna zostawiła u ciebie szczoteczkę do zębów wierząc, że jeszcze do ciebie zajrzy, a ty…

— A ja wyrzuciłem ją przez balkon, widząc, że ona już znajduje się na zewnątrz i może ją złapać. Jestem szarmancko… cyniczny.

— Normalnie prawdziwy dżentelmen.

— Otóż to. Gdyby nie to, że musisz pójść do pracy, to zapewne do późnej godziny zostałabyś ze mną.

— Skąd taka pewność? Też mam coś do powiedzenia. Nie jestem niczyją marionetką.

— Nawet nie śmiałbym tego zakładać. A może… Nie, nie ma szans byś się zgodziła.

— Co takiego chodzi ci po głowie? Powiedz.

— Mogłabyś pracować razem ze mną.

— Eee… Marco, już raz połączyłam życie osobiste z pracą i nie wyszłam na tym najlepiej.

— Nie musisz dawać mi odpowiedzi już dzisiaj, ale chociaż przemyśl moją ofertę. Bycie pokojówką raczej nie jest twoim marzeniem.

— A mycie garów u ciebie już tak?

— A czy wspomniałem coś o garach? Byłabyś menadżerem lokalu. Byś wykonywała prace z jakimiś możliwościami, a ja miałbym cię obok.

— Marco… ciii… chcę obejrzeć układ planet i gwiazdozbiór.

— No dobrze, ale wiedz, że wrócę do tematu.

W głowie wiruje mi tyle pytań, a serce dziwnie się wyrywa. To nie jest poryw serca, ale coś zupełnie innego. Coś, co nawet o milimetr nie zbliżało się do miana uczuć. Marco zapewne widząc moją sytuację życiową i finansową postanawia mi pomóc, a co ja robię? Odtrącam pomocną dłoń. Powodów jest wiele, a jednym z nich jest strach. Strach przed nieznanym, który próbuję jednak zdusić w zalążku. Może moja praca nie jest wymarzona, ale jest moja. Przeze mnie samodzielnie zdobyta. To dla mnie jest naprawdę ważne. Nie wydaje pieniędzy na pierdoły, a każdy zaoszczędzony grosz odkładam. Mam trzy ważne cele.

Po pierwsze — odzyskać to, co utracone.

Po drugie — stać się niezależną i wynająć mieszkanie.

Po trzecie — nie dać się zmiażdżyć swoim lękom.

LIAM

Wysuwając głowę zza drzwi od sypialni spoglądam na Kelly. Kątem oka dostrzega mnie, jednak nic nie mówiąc, układa rzeczy do walizki.

— Nadal wkurzona? — pytam, lecz nie uzyskuję żadnej odpowiedzi. Czyli tak… Podchodzę do niej od tyłu i obejmuję w talii. — No już, nie dąsaj się. Wiem, że mamy trudny czas, ale przetrwamy to tak, jak wszystko inne. — Szepcąc jej do ucha po chwili delikatnie całuję jej szyję. Podoba jej się to. Po chwili obraca się twarzą w moją stronę i swoją dłonią gładzi mnie po policzku, a następnie przesuwa ją po moim torsie.

— Nic się nie zmieniłeś. Jesteś taki sam, a nawet lepszy. Pocałuj mnie. Tak brakowało mi bliskości z tobą.

— Co zaprząta twoją śliczną główkę, co? Jesteś chwilami jakaś nieobecna. Gdzie podziała się ta moja dzika kotka? Obrazy w mojej głowie zlewają się w jedną całość, ale tego, że byłaś moja jestem pewien.

— Czasem to, co nienamacalne jest bardziej prawdziwe, niż to skrywane za kurtyną teraźniejszości. Cieszmy się sobą i przestańmy warczeć.

— To nie jest takie złe. — Uśmiecham się składając pocałunek na jej wargach.

Nasze usta dotykają się. Przygryzając lekko wargę językiem zlizuję szminkę z jej ust. Ze wspomnień pamiętam ogień i kumulującą się we mnie namiętność, a teraz nie czuje nic… Co do cholery ze mną jest nie tak? Dlaczego nie odczuwam tego, co dawniej? Odrywa się w końcu ode mnie, mówiąc:

— Chętnie posunęłabym się dalej, najdroższy, ale za drzwiami jest nasz syn, który w każdym momencie może przybiec.

— Ogląda na tablecie bajkę, więc tę minutkę czy dwie mamy dla siebie. Kelly, obiecuję, że jakoś naprawię tę sytuację. Nie chcę byś czuła się smutna czy zamyślona.

— Kocham cię. Zawsze cię kochałam, pomimo błędów. — Nie spodziewając się takiego wyznania, zdołałem tylko wykrztusić z siebie:

— Wiem.

— Nawet nie wyobrażasz sobie tego, co czuję, ale te wszystkie emocje są jak najbardziej pozytywne. Nie trzymajmy się kurczowo przeszłości, po prostu stwórzmy nową, lepszą teraźniejszość. Nie chcę byś wracał do tych wspomnień, które mogły wprowadzić zamęt. Przecież liczy się to, co jest tu i teraz. To, co jest dziś i co będzie jutro.

— Nie do końca pojmuję znaczenia tych słów.

— Nie ma co rozumieć, po prostu trzeba trwać. Tak bardzo tęskniłam za twoim zapachem i dotykiem, Liam.

— To dobrze, że tylko miesiąc byłem nieprzytomny. Daj, pomogę ci i pojedziemy do tego hotelu trochę poudawać, że coś pamiętam. — Puszczając do niej oko wkładam do torby kilka zabawek dla brzdąca. Dostrzegam, że cieszy ją taki obrót sprawy i oczyszczenie atmosfery między nami. To najważniejsze… najważniejsze.

ELENA

Powiew wiatru we włosach sprawia, że czuję się chociaż przez chwilę wolna. Moja podświadomość w tym momencie wyłącza się chłonąc wszystko, co nie dotyczy szarego życia. Wolę napawać się tą aurą niż prowadzić rozmowę z Marco. Może to nie jest normalne, ale zawsze byłam inna.

— Eleno, zamknij okno, to włączę klimatyzację, jeśli ci za gorąco.

— Nie, jest idealnie. Lubię czuć rześkie powietrze jadąc samochodem. — Kątem oka dostrzegam uśmiech wypisany na jego twarzy. — No, co? — Pytam.

— Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to centrum Londynu i raczej świeżego powietrza to tutaj nie uświadczysz. Nie to co na Sycylii.

— Nie powiedziałam świeżego, a rześkiego. To po pierwsze, po drugie świetnie zdaje sobie sprawę z tego, gdzie się znajduję.

— Tak? To gdybym cię tutaj zostawił, to trafisz do pracy?

— Oczywiście. Jest coś takiego jak autobusy i nawigacja w telefonie.

— Kusisz, ale nie zrobiłbym ci tego. — Szelmowsko uśmiecha się chwytając mnie za rękę. Zabieram ją udając, że przeglądam wiadomości w telefonie.

— Wiem o tym.

Jedziemy w ciszy jeszcze dłuższą chwilę, co jakiś czas zerkając na siebie, aż w końcu on mówi:

— No to jesteśmy. Czy na pożegnanie nie zasłużyłem na soczystego buziaka? — Wydyma usta, a ja rejestrując to, co powiedział, całuję go automatycznie w policzek i pospiesznie, bez zbędnych słów wybiegam z jego auta słysząc za sobą słowa:

— I tak w końcu dasz mi buziaka w te przepełnione namiętnością usta. — Nie obracając się, wpadam do miejsca mojej pracy niczym torpeda. Sama nie potrafię wytłumaczyć tego, co się właśnie ze mną dzieje. Niezmiennie zamknięta na innych, a jednak ta wersja Eleny mi się podoba. To szaleństwo przesiąkło mną przez czas spędzony z Liamem. Może i powinnam próbować, ale podświadomość cały czas krąży wokół tego mężczyzny. Gdyby mama poznała całą prawdę, to już do końca zmieniłaby o nim zdanie, a pozostałaby tylko nienawiść. Nie chcę tego, dlatego nie może nigdy odkryć jego prawdziwej tożsamości. Wystarczy, że ja dźwigam to brzemię każdego dnia po otwarciu oczu.

Obracam się i widzę przed sobą twarz rudowłosej piękności.

— Dobrze, że jesteś. Przebierz się i idź dokładnie posprzątać królewski apartament.

— Prezydent ma do nas zawitać? — Śmieję się. — Po co ten pośpiech?

— Lepiej. Właściciel. Sama rozumiesz z czym to się wiąże. Musi być wszystko na tip — top podczas jego pobytu.

— Dlaczego właściwe ja mam tam pójść? Nie może Carla?

— No proszę, zrób to dla mnie. Właściwe ja miałam to zrobić, ale zaczęłam się spotykać z takim jednym i chcę dzisiaj wyjść chwilę wcześniej. — Patrzy na mnie błagalnie, niczym kotek ze Shreka.

— No dobrze, zrobię to dla ciebie. Daj mi pięć minut, zaraz tam pojadę.

— Masz. — Wyciąga z fartucha złotą kartę.

— Dawaj i uciekaj. Będę cię kryła.

— Jest spora szansa, że nikt z góry się nie dowie. Dzięki. Jestem twoją dłużniczką. Odwdzięczę się.

— No uciekaj już i baw się dobrze, a ja wypucuje te pokoje, tylko pójdę założyć uniform.

— Kochana jesteś.

Cmokając mnie w policzek oddala się, a ja pozostaję sama. Sama pośród całego tłumu ludzi.


***

Dziesięć minut później.


Znajdując się już na najwyższym piętrze hotelu podążam długim korytarzem pchając wózek z płynami, ściereczkami, wiadrem, mopem czy szczotką. Wzrokiem odnajduję odpowiedni numer pokoju. Pozostawiając wózek za sobą podchodzę do drzwi i przykładam kartę do czytnika. Ustępują momentalnie, a ja myślę o tym, że chyba w całym życiu nie widziałam takiego luksusu i zastanawiam się nad tym, jaka musi to być wpływowa osoba, skoro stać ją na prowadzenie takiego hotelu. Odwracam się, robię kilka kroków i zabieram z wózka wiaderko z potrzebnymi chemikaliami.

Przekraczając próg odczuwam jakiś dziwny niepokój, ale szybko zastępuje go skupienie nad pracą. Zaczynam od łazienki. Wykonuję wiele działań, w których jest między innymi zalanie toalety, zostawienie świeżych ręczników czy szlafroków. Następnie przechodzę do otwartego salonu. Rozsuwam żaluzje, czyszczę zabrudzenia na oknie z wewnętrznej strony, ścieram kurze. Dwie sypialnie w odcieniach bieli i brązu robią wrażenie. Podchodzę do łózka zmieniając pościel, a następnie układam ją na łóżku, przygładzając dłonią. Sprawdzam czy wszystkie sprzęty elektroniczne, w tym klimatyzator oraz telewizor, działają i już po chwili wycieram kurze. Na koniec wezmę odkurzacz, by zebrać śmieci i mopa, by umyć podłogi. W międzyczasie również rozsuwam zasłony podziwiając zapierający dech w piersi widok. Nie wiem jak długo tak stoję przed oknem wpatrując się w maciupkie budynki poniżej, ale w końcu dociera do mnie, że gość może przybyć w każdej chwili i pora dokończyć to, co zaczęłam…

LIAM

— Kicia, czy naprawdę nie dało się wziąć mniej rzeczy?

— Znowu marudzisz? Jest nas troje, w tym dziecko, więc nic dziwnego, że walizek jest sporo.

— Akurat byłem przy pakowaniu rzeczy Henrego i wiem, że zajmują one maksymalnie pół waliki, za to twoje…

— Daj spokój. Przecież wiesz, że kobiety potrzebują dużo więcej ubrań. Pomyśl o tej fikuśnej bieliźnie, którą spakowałam.

— Ta, z piętnaście rodzajów.

— Widzisz, jak się poświęcam, by podobać się swojemu mężczyźnie?

Nie wiem, jak jej zakomunikować, że przeraża mnie wspólna noc. Przecież powinienem cieszyć się na te chwile jak przystało na męża. Seksowna, piękna kobieta pragnie mnie i mojego ciała, ale czy ja pragnę jej? Chwilami odnoszę wrażenie, że zmuszam się do jakiejkolwiek bliskości. To przecież nie jest normalne. Nie chcę jej skrzywdzić i nie chcę, by poczuła się przez moją amnezję niekomfortowo, ale nie wiem jak długo wytrzymam w takim psychicznym zawieszeniu. Ta niewiedza powoduje u mnie napady złości i lęku.

— Liam? Załatwisz formalności w recepcji? Ja z młodym skoczę do restauracji, bo zgłodniał.

— Przecież możemy zamówić do apartamentu…

— Oj przestań, po prostu chce się rozejrzeć po naszych włościach.

— Nie przyjeżdżaliśmy tutaj razem przed wypadkiem?

— E… interesy wolisz załatwiać sam, bez towarzystwa. Czekaj na nas w pokoju.

— No dobrze.

Rozdzielając się podchodzę do recepcji. Kobieta odrywając wzrok od monitora aż podskakuję na mój widok.

— O Boże! Panie Black! Jak dobrze widzieć pana w tak dobrej formie. — Nie wiedząc kim jest ta kobieta, ani jak ma na imię, pospiesznie spoglądam na identyfikator umieszczony na jej ubraniu.

— Sali, dziękuję za troskę. Ta radość jest autentyczna.

— Oczywiście, panie Black. Dobrze, że pan do nas wrócił. Pokój już powinien być przygotowany.

— Super. Proszę wydać jeszcze jedną kartę, ponieważ nie jestem sam.

— Oczywiście, proszę bardzo. Miłego pobytu panu życzę.

— Dziękuję Sali, a ja tobie miłej zmiany.

Zdziwiona wbija we mnie swój wzrok.

— Czy coś nie tak? — Pytam zdziwiony.

— Nie, tylko do tej pory nie był pan tak miły.

— Naprawdę? To znaczy, że wypadek dał mi do myślenia. Już nie zawracam głowy, wracaj do obowiązków.

— Oczywiście.

— Sali?

— Tak?

— I dziękuję.

Dziewczynie rumienią się policzki, a ja zaczynam iść w stronę windy, zostawiając bagaże za sobą. Zastanawiam się nad tym, co powiedziała. Nie byłem miły dla ludzi? Wersja Kelly ma się nijak z tą innych osób. Tak bardzo odbiegają od siebie. Czy właśnie taki byłem przed wypadkiem? Zgorzkniały? Zamknięty? Niemiły? Czy to naprawdę byłem ja? W takim razie kim jesteś, Liamie Black’u?

Patrzę na swoją twarz w lustrze naciskając na panelu numer odpowiedniego piętra.

Podróż nie trwa długo, a wystrój, zarówno windy, jak i hotelu, robi wrażenie. Dziwię się sam sobie, że jestem właścicielem tego luksusowego budynku. Widocznie tamten Liam nie okazywał słabości, uciekając w ogrom pracy.

Przemierzając długi korytarz staję przed odpowiednimi drzwiami, przed którymi znajduje się wózek personelu sprzątającego. Przez moment waham się. Może powinienem poczekać nie przeszkadzając? Czy tamten człowiek z przeszłości wahałby się? A może egoistyczna strona zdominowałaby wszystko inne? Ostatecznie moja dłoń wędruje z kartą na czytnik, a drzwi stają otworem, ale nie za sprawą mojej ingerencji. Ktoś mnie uprzedza…

ELENA

Uwijając się niczym mrówka dokonuje ostatnich porządków. Ściągając gumowe rękawice sięgam po wiadro oraz odkurzacz. Przystając przy drzwiach ostatni raz spoglądam na pomieszczenie po czym odwracam się i przykładam kartę do czujnika. Sięgam do klamki starając się niczego nie upuścić i otwieram je szeroko. W pierwszej chwili, walcząc z ogromem rzeczy, nie zauważam osoby stojącej przede mną. Czuję tylko jak wiaderko wyślizguje mi się z dłoni i upada na podłogę.

— Kurczaki maniaki! Świetnie! — Przykucam odczuwając na sobie jakby znajomy wzrok. Unoszę głowę i zamieram. Czy to mi się śni? Przypatrując się sobie nie jesteśmy w stanie oderwać od siebie wzroku. Nie liczy się nic, nawet świadomość faktu, że gdyby Miguel zobaczył tę sytuację, to na pewno by mnie zwolnił. Moje dłonie drżą, a oddech zaczyna spłycać. Czuję, jak serce zaczyna wykonywać swój rytmiczny taniec. Głos utkwił mi gdzieś w gardle nie pozwalając wypowiedzieć ani słowa. Czy to dzieje się naprawdę? W końcu mężczyzna przemawia, a ja wracam do rzeczywistości.

— Pomogę pani. Proszę poczekać. — Sięga dłonią po butelkę z płynem do czyszczenia zabrudzeń, a nasze palce stykają się. Automatycznie przeszywa mnie jakaś nieznana energia. Cholera, Eleno… Weź się w garść! Karcę się, patrząc jak zahipnotyzowana w oczy mężczyzny. Mam wrażenie, że i on czuje się nieswojo.

— Ppp.. poradzę sobie. — Moje wargi drżą, a ja ledwo się powstrzymuję, by nie wybuchnąć płaczem.

— Czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy? Wydaje się pani taka znajoma. — Już mam odpowiedzieć, ale dobiega mnie podniesiony głos mojego przełożonego.

— Elena White?! No oczywiście, że to ty! Jak śmiesz rozmawiać z naszym gościem! — Zaczyna na mnie krzyczeć, a ja trwam jak w jakimś transie.

— Ja… — Dukam, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nagle z pomocą przychodzi mi on, jedocześnie pomagając mi wstać. Ten zapach i dotyk… Nie odczuwam niechęci, a moje ciało wręcz czeka na więcej.

— To moja wina. Przyjechaliśmy chwilę przed czasem, a poza tym nic takiego się nie stało. — Prostując się, spogląda na mojego przełożonego.

— Panie Black, to pan. Proszę o wybaczenie… To nie powinno mieć miejsca. Dziewczyna jest nowa i nieokrzesana, więc…

— Proszę przestać! Nie widzi pan, że to sprawia jej przykrość?

— Ale jak to tak?! To jej praca…

— I wykonała ją na pewno świetnie, co do tego nie mam wątpliwości. Proszę ją przeprosić.

Z lęku przygryzam wargę. Musiał to dostrzec.

— Słucham? Że co?

— No to, co słyszysz. To nie takie trudne. Jedno słowo — przepraszam. — Widzę jak twarz Miguela przybiera odcień purpury.

— Przepraszam… — Szepcze przez zaciśnięte zęby.

— Chyba mam coś ze słuchem, bo stojąc przy tobie nie dosłyszałem.

— Przepraszam, Eleno. — Buczy głośniej.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.