Rozdział 1: Julia
Huk z głośników, zgiełk rozmów moich przyjaciół; czuję, że zaraz wybuchnę. Za dużo tego, za głośno i jeszcze ta smutna Jola. Zaczynam chłonąć jej emocje. Za chwilę popłyną mi łzy i znów będą pytać, co się stało, a ja nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć. Potrzebuję ciszy, samotności i ciemności — choć na chwilę, żebym mogła odpocząć, zebrać myśli. To wszystko dla mnie za wiele. Wstaję i wychodzę do innego pokoju. Słyszę, że ktoś za mną idzie. To Olek.
— Co się dzieje? Czemu wyszłaś? — spytał z autentyczną troską w głosie.
— Nic się nie dzieje, naprawdę. Ja… ja tylko potrzebuję chwili wytchnienia. Zaraz wrócę do was — odpowiedziałam.
— Ty płaczesz? Hej, mała, co jest?
— To nie tak. Zaufaj mi, nic się nie dzieje. Daj mi chwilę, proszę.
Poszedł do nich, ale słyszę, jak mówi, że ja tu płaczę. Za chwilę się tutaj zlecą, żeby wyciągnąć ode mnie, skąd ten stan, próbować mnie pocieszać, rozbawić — co tylko pogłębi moje zmęczenie. W efekcie całkiem się rozkleję. I zepsuję im imprezę. Muszę uciekać do domu, nim tu wejdą. Dlaczego jestem inna? Czemu nie mogę się bawić tak, jak wszyscy?
Gdy wróciłam do domu, wcale nie poczułam się lepiej. Miałam swoją ciszę, ciemność, samotność, ale miałam też wyrzuty, że uciekłam bez pożegnania, bez wyjaśnień. Teraz będą się martwić o mnie albo — co gorsza — pomyślą, że zrobili coś nie tak lub że nie chcę z nimi spędzać czasu, że mam ich gdzieś. A przecież tak nie jest. Uwielbiam ich towarzystwo, bardzo chcę spędzać z nimi dużo czasu. Niestety, nie potrafię, hałas mnie wykańcza, a jeszcze bardziej ich nastroje — tak bardzo różne i intensywne. Wchłaniam je niczym gąbka i przeżywam w równym lub większym stopniu jak oni. Tak wiele osób straciłam przez to, że czuli się nielubiani, niechciani przeze mnie. Ja nie potrafiłam tego wyjaśnić. Uważali, że siedzę z nimi na siłę, że się narzucają, przez co zniknęli z mojego życia bezpowrotnie. Tylko ja sama wiem, jak mi ich brakuje, jak bardzo ich strata boli.
Dzwoni telefon. To Ania. Odbieram.
— Julka, co się stało? Dlaczego znowu uciekłaś? Wszyscy się martwimy!
— Musiałam, źle się poczułam, nie chciałam psuć wam zabawy. Przepraszam. Porozmawiamy jutro, ok?
— No dobrze, ale obiecaj, że porozmawiamy o tym i nie będziesz zmieniać tematu?
— Obiecuję — odparłam, po czym się rozłączyłam.
Resztę wieczoru przepłakałam w poduszkę, próbując zrozumieć to, co się ze mną dzieje od dziecka.
Kiedy rano wstałam, na zewnątrz świat budził się do życia. Słońce dopiero wschodziło, ale już widać było jego silny blask. Promienie muskały delikatnie korony drzew, a na trawie błyszczała poranna rosa. W wysokiej trawie, tuż za moim oknem, leżały trzy sarenki. Była to mama z małymi. Poczułam się taka szczęśliwa, ten widok był tak cudowny i piękny, że wprawił mnie w wyśmienity nastrój i dał tyle energii. To był olbrzymi kopniak do działania. Od razu wzięłam się za robienie zdjęć i malowanie. Byłam jak w transie. Czułam, jakby moja ręka sama poruszała się po płótnie, aż do momentu, w którym ukazał się piękny krajobraz. Malowałam obrazy, jeden za drugim.
Dzwoni Ania. W całej tej euforii zapomniałam, że obiecałam jej szczerą rozmowę. Jestem jej to winna. Tylko jak wyjaśnić coś, czego sama nie rozumiem?
— Halo. Cześć, Aniu.
— Cześć. Zaraz u ciebie będę. Musimy porozmawiać.
— To nie jest takie proste, jak myślisz, ale dobrze, spróbuję, przecież obiecałam.
— No to do zobaczenia.
— Czekam. Pa.
Kilkanaście minut później była już u mnie. Stała nade mną z zatroskaną, pytającą miną.
— Może przejdźmy się na spacer do lasu i tam spokojnie porozmawiamy — zaproponowałam. Będzie mi łatwiej o tym rozmawiać. Tam czuję się swobodniej.
— Bardzo chętnie się przejdę, dawno nie byłam w lesie, a świeże powietrze dobrze mi zrobi — odpowiedziała.
Zrobiłam nam termos kawy na drogę i poszłyśmy odbyć trudną rozmowę w miejscu, w którym czuję się jak ryba w wodzie. W moim kochanym lesie.
Rozdział 2: Ania
Do mojego pokoju wdarły się silne promienie słoneczne, wybudzając mnie ze snu, nie zważając na to, że dopiero godzinę temu zasnęłam. Czuję, że głowa zaraz wybuchnie i rozpadnie się na kawałki. W ustach pustynia. Kac gigant — jednym słowem. Zawsze przed tego typu imprezami obiecuję sobie pić z głową i — jak widać po moim dzisiejszym stanie — na obietnicy się kończy. Mimo że dziś się męczę, nie żałuję — było bosko. Cudowni ludzie, świetna atmosfera. Wygłupialiśmy się, tańczyliśmy — szaleństwo do rana. Szkoda tylko, że Julia wyszła tak szybko. Martwię się o nią. W trakcie imprezy Olek poinformował nas, że ona płacze w drugim pokoju i nie chce powiedzieć, co się dzieje. Od razu tam poszłam i okazało się, że już jej nie ma. Uciekła, ostatnio często tak robi. Zadzwoniłam do niej, ale mnie zbyła, mówiąc, że źle się poczuła i że dziś porozmawiamy. Nie odpuszczę jej tym razem, wyciągnę z niej, co się z nią dzieje. Julka jest wspaniałą przyjaciółką, zawsze ma dla każdego z nas czas, potrafi wysłuchać, odpowiednio doradzić. Dla każdego ma mnóstwo empatii, dużo ciepła i dobre słowo. Jest taką naszą dobrą duszą. Niestety sama jest bardzo skryta, nigdy się nie żali, nie rozmawia o swoich problemach. Do tego ma bardzo niskie poczucie własnej wartości. Często widzę, że się męczy, coś ją trapi i chciałabym wtedy pomóc, tak jak ona pomaga nam wszystkim. Tylko jak mam to zrobić, skoro ona nic nie chce powiedzieć?
Biorę orzeźwiający prysznic, wypijam elektrolity. Muszę doprowadzić się do porządku, być w dobrym stanie, jeśli mam z nią skutecznie porozmawiać. O śniadaniu nie ma mowy. Nic dziś nie przełknę. Kiedy wychodzę z domu, Tomek jeszcze śpi. Jego nic nie jest w stanie obudzić, gdy odsypia imprezę. Pewnie, kiedy wrócę, zastanę go tam, gdzie zostawiłam, w naszej sypialni. Czasem mu tego zazdroszczę. Jeszcze tylko szybki spacer z Teslą — naszym kochanym owczarkiem szkockim — i w drogę.
Wykonuję szybki telefon po taxi i drugi do Julii, żeby poinformować, że niebawem będę u niej. Kiedy kończę z nią rozmawiać, dzwoni Olek:
— Cześć, Ania, rozmawiałaś z Julką? Niepokoję się o nią od wczoraj.
— Właśnie do niej jadę, też się martwię. Obiecała mi wczoraj rozmowę, ma mi to wyjaśnić. Jak tylko się dowiem, o co chodzi, zadzwonię. No chyba, że poprosi mnie o dyskrecję.
— Ważne, żeby ktokolwiek z nas wiedział, co ją trapi. Jeśli się nie otworzy, nie zdołamy jej pomóc.
— Olek, zrobię wszystko, żeby to z niej wyciągnąć.
— W takim razie czekam na telefon od ciebie. Tylko nie daj się zbyć ani okłamać. Pamiętasz, jak Sławek złamał jej rękę, to powiedziała, że się przewróciła. Czystym przypadkiem dowiedzieliśmy się prawdy.
— Doskonale to pamiętam. Mam nadzieję, że nie chodzi o niego lub podobną sytuację.
— Oby, Aniu, oby. Daj znać, czego się dowiedziałaś.
— Obiecuję. Trzymaj się.
— Pa.
Rozmowa z Olkiem przypomniała mi, jak wiele traumatycznych sytuacji Julka ma za sobą i że przez każdą z nich przechodziła sama. Nie pozwolę, żeby i tym razem tak było. Całą drogę zastanawiałam się, jak zacząć z nią rozmowę i w jaki sposób jej okazać, że cokolwiek by się nie działo, może mi o tym powiedzieć, nie musi być z tym sama.
Kiedy dojechałam na miejsce, siedziała przy oknie i kończyła malować obraz. Obok leżało już kilka z dziś. Pozwoliłam sobie je obejrzeć, jak zwykle były pięknie. Jula potrafi narysować wszystko w taki sposób, że obraz wygląda niczym zdjęcie. Ma talent, w który oczywiście nie wierzy. Szkoda, że nie chce zrobić wernisażu. Bez wątpienia jej dzieła zrobiłyby furorę.
Zaopatrzone w termos z kawą, poszłyśmy na spacer do lasu. Ona się tam lepiej czuje. Szłyśmy obok siebie wąską ścieżką, nad nami błękit nieba bezchmurnego, liście brzóz delikatnie szeleściły, stare drzewa skrzypiały złowieszczo. Z oddali było słychać dzięcioła, który drążył uparcie dziurę w drzewie. Przez korony drzew przebijały się promienie słońca. W ich świetle krajobraz wyglądał jak zaczarowany; zupełnie tak, jakbyśmy przeniosły się do jakiegoś tajemniczego lasu z bajki czy filmu. Julka wyglądała jakoś inaczej, zrobiła się taka radosna i spokojna, rozglądała się bacznie dokoła, raz po raz robiła zdjęcia. Dzień był idealny na spacer. Przyjemnie się spacerowało. Nawet mój kac zniknął.
— Ania, chodź, spójrz — zawołała mnie niemalże szeptem Julka.
— Jakie śliczne!
Moim oczom ukazały się malutkie, cudne liski. Ciekawe, czy dadzą się pogłaskać.
— Nie, zostaw je, nie podchodź. Ich mama pewnie poszła po coś do jedzenia, Jeśli wróci i wyczuje twój zapach, to może je odrzucić i wtedy umrą z głodu.
— Masz rację, chodźmy stąd.
Doszłyśmy do stawu, usiadłyśmy na brzegu. Jula robiła zdjęcia, dużo zdjęć. Kiedy skończyła, zaczęłam rozmowę, dla której tutaj przyszłyśmy.
— Julka, co się z tobą ostatnio dzieje? Chodzisz smutna, zamyślona, unikasz spotkań, a jeśli już się zjawiasz, to szybko uciekasz. No, a wczoraj nawet się nie pożegnałaś. Zwyczajnie uciekłaś. Martwię się bardzo, wszyscy się martwią. Proszę cię, powiedz prawdę, nie oszukuj, tak jak wtedy z ręką.
— Tym razem to coś innego. Widzisz, Aniu, ja sama tego nie rozumiem. Pewnie pomyślisz, że jestem chora psychicznie, jak ci opowiem.
— Nie zakładaj z góry, co ja pomyślę. Mów śmiało. Może uda mi się jakoś tobie pomóc.
— Chodzi o to, że ja źle znoszę hałas, a także dużą ilość osób w jednym pomieszczeniu. Po pół godziny przebywania w takim miejscu, a czasem nawet krócej, czuję się jak po ośmiu godzinach ciężkiej, fizycznej pracy. Odczuwam bardzo silne zmęczenie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Dlatego unikam takich zgromadzeń, wolę się spotykać z wami w wąskim gronie i na spokojnie, bez nadmiaru bodźców.
— Rozumiem. Może powinnaś iść z tym do lekarza, zrobić jakieś badania? Pomyśl o tym. A wczoraj, w którym momencie tak się poczułaś?
— Około godzinę po przyjściu, jak wszyscy byli i muzyka grała dosyć głośno.
— Coś mi tu nie pasuje. Już na samym początku coś było z tobą nie tak. Przyszłaś w świetnym humorze, a za chwilę wyglądałaś na bardzo smutną, jakbyś miała się rozpłakać. Zrobiłaś się blada, rozkojarzona. A potem zniknęłaś mi z zasięgu wzroku. Przyszedł Olek powiedzieć, że płaczesz w pokoju obok. Jak tam poszłam, nie było cię już, uciekłaś.
— Jola była bardzo przygnębiona.
— Nie zmieniaj tematu na Jolkę. Czemu nie chcesz się otworzyć?
— Nie zmieniam. Właśnie to robię, otwieram się. Próbuję ci wytłumaczyć, co powoduje moje zachowanie. Mam coś takiego, że przejmuję emocje innych. Jeśli ktoś przy mnie jest smutny, cierpi, odczuwam to razem z tą osobą; czuję się tak samo, jak ona, jakby to dotyczyło bezpośrednio mnie. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale mam tak, odkąd pamiętam. Potrafię się cieszyć z byle czego, niczym z olbrzymiej wygranej na loterii, a za chwilę popadam w depresję przez czyjeś problemy. Kiedy idę do dużego sklepu, po wyjściu czuję się tak, jakbym właśnie wspięła się na szczyt jakiejś wysokiej góry lub przeszła pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Czasami odnoszę wrażenie, jakbym była z innej planety.
— Julia, czemu nie mówiłaś wcześniej? Pójdź z tym do psychologa, porozmawiaj, może ci coś doradzi, pomoże, może będzie wiedział, co robić. Nie możesz się tak wszystkim i wszystkimi przejmować. Pójdź, chociaż raz, co ci szkodzi. Jeśli nie zdoła ci pomóc, więcej nie pójdziesz. Mogę tam pójść z tobą. Co ty na to? Proszę, zgódź się.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Co ci zależy? Tylko raz. Proszę!
— Dobrze, jeśli to ma cię uspokoić, pójdę.
— Świetnie, w domu mam numer do super babeczki. Zaraz po powrocie umówię nas na jutro. Zgoda?
— Już na jutro?
— A na co tu czekać? Będziesz mieć to z głowy. A może, akurat, będzie wiedziała, co robić.
— Może masz rację. Ok, idźmy jutro.
— Super. Przejdźmy się jeszcze, dość tego siedzenia!
— Wyjęłaś mi to z ust.
Spacerowałyśmy jeszcze z godzinę. Słońce grzało coraz mocniej, ale w cieniu drzew wędrowało się przyjemnie. Malutki wietrzyk tańczył między liśćmi drzew, delikatnie nimi poruszając. Dookoła cisza, słychać było tylko ptasi koncert i rechotanie żab przy stawie. Czułam się, jakby czas stał tutaj w miejscu. Zaczynam rozumieć, co Julię tak przyciąga do tego miejsca. Można się cudownie zrelaksować, wyciszyć, nabrać dystansu do różnych spraw. Z tej ciszy i zadumy wyrwał nas dźwięk mojego telefonu. To Tomek.
— Kochanie, gdzie ty się podziewasz od rana?
— Jestem na spacerze z Julką, miałyśmy coś do omówienia.
— Nic nie mówiłaś, że masz takie plany, przecież pojechałbym z tobą.
— Przecież ci mówię, że musiałyśmy porozmawiać, chciałyśmy być same. Poza tym, jak wychodziłam, to smacznie spałeś, więc po co cię miałam budzić? Tym bardziej, że idziesz do pracy na 14:00.
— No tak, babskie sprawy. Ech, kobiety. Wrócisz, nim wyjdę do pracy?
— Tak, za jakieś pół godziny będę w domu.
— Ok, to nie przeszkadzam. Całuski.
— Buziaki. Pa.
Rozdział 3: Julia
Fatalnie zaczynam dzień: od bólu głowy, zmęczenia i niewyspania. Mam za sobą ciężką noc. Nie potrafiłam wieczorem zasnąć, bardzo długo myślałam o tej wizycie u psychologa, na którą mam iść dziś z Anią. Boję się, że to wszystko, co się dzieje ze mną, ma związek z wydarzeniami z przeszłości i że to się nie skończy, dopóki nie uporam się z tamtymi demonami. Jeśli tak jest, to psycholog tu nic nie da, bo ja nie będę w stanie o tym opowiedzieć. Mimo wszystko pójdę tam, żeby uspokoić Anię. Jeszcze te koszmary, które wracają każdej nocy, nie dając mi zapomnieć. Są tak realistyczne i tak bardzo szczegółowo odwzorowują tamte zdarzenia, że przeżywam je wciąż od nowa i boję się przez to spać.
Ania zawsze dotrzymuje słowa, więc — tak jak wczoraj zapowiadała — umówiła mnie do psychologa na dziś. Po 11:00 już po mnie była i pojechałyśmy. Poradnia została bardzo przytulnie zaaranżowana. Poczekalnia wystrojem przypominała bardziej salon w domu niż miejsce, w którym oczekuje się na poradę psychologiczną. Mimo to, ja dobrze wiedziałam, gdzie jestem i zastanawiałam się, co tu robię. Bałam się, że usłyszę coś, czego bym nie chciała usłyszeć.
Otwarły się drzwi gabinetu — proszę bardzo, zapraszam cię, Julio — wyrwał mnie z rozmyślań głos eleganckiej kobiety w średnim wieku.
Opowiedziałam dokładnie to samo, co wczoraj Ani podczas spaceru. Terapeuta wysłuchała mnie uważnie, zapisując od czasu do czasu coś w swoim notesie, a następnie zaczęła zadawać wiele pytań. Były to pytania o to, czy czuję zapachy, kiedy inni nie zwracają na nie uwagi, czy dostrzegam więcej niż inni, jak reaguję na filmy, książki, na inne osoby. I wiele innych, podobnych pytań.
Ania, która za pozwoleniem moim i pani psycholog weszła ze mną, siedziała w kącie i obserwowała ze zdziwieniem prowadzoną rozmowę. Od czasu do czasu odpowiadała na pytania zadane mnie.
— Dziękuję, mam już wystarczająco dużo informacji. Tak więc, pani Julio, ma pani Wysoce Wrażliwą Osobowość, w skrócie: WWO, z języka angielskiego: HSP — Highly Sensitive People. Stąd u pani aż tak głębokie przeżywanie emocji.
— Tego się właśnie bałam, idąc tutaj, że dowiem się, że jestem chora psychicznie. Czy to się da wyleczyć? Jeśli tak, to w jaki sposób?
— Pani Julio, WWO to nie jest choroba, to taki typ osobowości. Osoba Wysoce Wrażliwa to taka, która posiada cechę temperamentu nazwaną profesjonalnie: wrażliwością przetwarzania sensorycznego. Bycie osobą wysoce wrażliwą ma swoje wady, ale ma również wiele zalet. Takie osoby czerpią z życia pełnymi garściami, dostrzegają rzeczy, które dla innych są trudne do zauważenia; mają bardzo wysoki poziom empatii i zdolność do współodczuwania. Wiąże się to z tym, że szybko i głęboko angażują się w sprawy i problemy innych. Potrafią wysłuchać, rozumieją innych bardzo dobrze, a co za tym idzie potrafią zawsze dobrze doradzić. Jeśli ktoś jest wesoły, szczęśliwy w ich towarzystwie, łatwo przejmują te cechy i również stają się szczęśliwi. Niestety działa to również w drugim przypadku: kiedy ktoś jest smutny, zły, zrozpaczony, wówczas osoby z WWO równie łatwo przejmują i te emocje, odczuwając jako własny stan emocjonalny.
— Ach, to dlatego Julia przedwczoraj zrobiła się bardzo smutna, widząc naszą koleżankę nieszczęśliwą — przerwała Ania.
— Tak, pani Anno. Takie osoby bardzo głęboko wszystko przeżywają. Nie tylko emocje innych ludzi, lecz także zwierząt. Są również bardzo wrażliwe na sztukę. Towarzyszy im często niezdecydowane; długo się zastanawiają, nim podejmą jakąś decyzję. Im poważniejsza sprawa, tym dłuższe przemyślenia. Tacy ludzie, jak pani przyjaciółka, wszystko analizują, rozkładają na części pierwsze. Jeśli coś robią, bardzo się do tego przykładają, robią to dokładnie od początku do końca.
Byłyśmy w gabinecie ponad dwie godziny. Pani psycholog opowiadała nam o wadach i zaletach WWO, odpowiadała na pytania, doradziła — tak ogólnie — jak sobie radzić, żeby żyło się z tym znośnie i żeby innym było łatwiej mnie zrozumieć. Na koniec powiedziała, że jeśli chcę, mogę do niej przychodzić i wtedy popracujemy nad tym, jak czerpać korzyści z bycia WWO, jak to wykorzystać w różnych aspektach życia, a także jak sobie radzić z przebodźcowaniem, z przykrymi emocjami. Ponadto, nauczy mnie asertywności, bo takie osoby mają z tym problem. Ich głęboka wrażliwość sprawia, że często nie potrafią odmówić, mimo iż nie mają ochoty czegoś robić, ponieważ nie chcą zranić drugiej osoby. Niestety, ja się z tym utożsamiam.
Gdy wróciłam do domu, z jednej strony cieszyłam się, że nie jestem z tym sama, że są tacy ludzie jak ja, że nie jestem chora psychicznie. Z drugiej strony, to brzmiało jak wyrok. Nie dało się z tym nic zrobić, miałam już taka zostać — inna. Za dużo informacji, zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień. Położyłam się na łóżku i prawie natychmiast zasnęłam.
Rozdział 4: Ania
Całą drogę do domu myślałam nad tym, co mówiła ta psycholog. Dotarło do mnie, jak ciężko Julce jest żyć w dzisiejszym świecie. Nie miałam pojęcia, że tacy ludzie są, że istnieje coś takiego jak WWO. Obiecałam sobie, że tuż po powrocie do domu przeczytam wszystko na ten temat, aby wiedzieć, jak można jej pomóc, żeby mogła poradzić sobie z trudną stroną WWO i umiała w pełni wykorzystać pozytywną stronę tego.
Wpadłam jeszcze na szybkie zakupy, żeby wyczarować na szybko coś do jedzenia, nim Tomek pojedzie do pracy.
— Kochanie, wróciłam. Już się biorę za gotowanie, na co masz dziś ochotę?
— Chodź tu do mnie, skarbie. Dziś nie gotujesz, zamówiłem dla nas obiad. Chciałem, żebyśmy tą resztę czasu przed pracą spędzili razem. Długo cię nie było, gdzie ty właściwie byłaś? Wczoraj rano mi zniknęłaś; dziś, gdy się obudziłem, również cię nie było. Co to za tajemnicze sprawy?
— Byłam u Julki, zarówno wczoraj, jak i dziś. Miałyśmy coś ważnego do załatwienia.
— Coś się dzieje? Julka ostatnio wygląda na załamaną.
— Ma swoje małe problemy. Nie wyciągaj tego ode mnie. To jest moja przyjaciółka, zaufała mi. Nie mogę ci opowiadać o jej sprawach. Pozostaw, proszę, tę dociekliwość za drzwiami swojej pracy.
— Masz rację, przepraszam. Wiesz, jesteś wspaniałą przyjaciółką. Szkoda, że nie każdy jest tak lojalny, jak ty.
— Dziękuję, kochanie. Coś cię martwi? Masz dziwny głos.
— To przez pracę, nie przejmuj się. Mamy teraz ciężką sprawę.
— Rozumiem. Poradzicie sobie z tym, cokolwiek to jest, szybciej niż myślisz.
Z rozmowy wyrwał nas dzwonek do drzwi i szczekanie Tesli. Przywieźli obiad. Tomek się postarał, zamówił mój ulubiony obiad. Gdy skończyliśmy jeść i zaczęłam zmywać naczynia, stanął za mną, objął mnie w pasie i zaczął delikatnie całować moją szyję. Uwielbiam, kiedy tak robi. Odwróciłam się do niego, jego usta splotły się z moimi w namiętnym, elektryzującym pocałunku. Jego ręce wędrowały po moim ciele, a moje po jego. Wziął mnie na ręce i zaniósł do naszej sypialni, gdzie zaczęliśmy sobie nawzajem pospiesznie ściągać ubrania. Nasze nagie, gorące ciała splotły się w tańcu namiętności. Poruszaliśmy się w tym samym rytmie: dziko, szaleńczo, jakbyśmy byli jednym ciałem, całością. Nic poza nami się nie liczyło. Zatopiliśmy się w tej rozkoszy. Po dzikim seksie leżeliśmy wtuleni w siebie. On głaskał moje włosy, a ja gładziłam dłonią, powoli i delikatnie, jego klatkę. Nasze oddechy pomału wracały na spokojny rytm.
Tomek pojechał do pracy, uprzedzając, że może dziś wrócić później, bo pracują nad jakąś trudną sprawą. Widać było, że coś go gnębi. On zawsze angażuje się mocno w pracę. Tym razem jednak widzę, że bardzo emocjonalnie podchodzi do tego, nad czym pracuje. Tak silnie się zaangażował, że aż wzbudza to we mnie niepokój. Zachowuje się tak, jakby to dotyczyło jego osobiście. Oczywiście nie powie mi, o co chodzi, bo mu nie wolno.
Wyszłam na spacer z Teslą, podczas którego spotkałam dziwną kobietę. Szła parkiem i kiedy mnie zobaczyła, stanęła, zaczęła mi się dziwnie przyglądać i poszła za mną, cały czas wpatrując się we mnie. Była bardzo zdenerwowana, oczy miała zapuchnięte od płaczu. Jej zachowanie wzbudziło we mnie lęk. Zaczęłam się nerwowo rozglądać za kimś, kto ewentualnie mi pomoże i przyspieszyłam kroku. Ona również przyspieszyła. Serce waliło mi jak młot, w głowie pełno myśli. Zadzwoniłabym do Tomka, ale powiedziałby, że czytam za dużo kryminałów i mam teraz tego efekty. Rozejrzałam się, wokoło było sporo ludzi. Postanowiłam się zatrzymać i spytać, czego ode mnie chce. Ostatecznie, jeśli mnie zaatakuje, ktoś zdoła mi pomóc. Kiedy stanęłam, Tesla wyrwała mi się z ręki i wraz ze smyczą pobiegła za jakąś wiewiórką. Rzuciłam się w pogoń za nią. Kiedy udało mi się ją złapać, tej dziwnej kobiety nie było w zasięgu wzroku. Ruszyłam więc pospiesznym krokiem do domu, by jej już nie spotkać. Nigdy nie wracałam w aż tak szybkim tempie. Gdy weszłam do domu, zamknęłam drzwi na wszystkie możliwe zamki i wyjrzałam ostrożnie zza firanki przez wszystkie okna. Chciałam sprawdzić, czy jej tam nie ma, czy mnie nie śledziła. Byłam tak wystraszona, że zadzwoniłam do Julii.
— Halo, co tam, Aniu?
— Spałaś? Masz taki zaspany głos.
— Tak, zasnęłam po tej wizycie u psychologa. Zmęczyło mnie to wszystko.
— Przepraszam, nie chciałam cię zbudzić.
— Spokojnie. Nawet dobrze, bo już zbyt długo spałam. Potem w nocy bym miała problem z zaśnięciem. Coś się stało? Masz dziwny głos.
— Wystraszyłam się bardzo na spacerze i jakoś tak nie potrafię się uspokoić.
— Co cię tak wystraszyło? Chcesz, żebym przyjechała?
— Mogłabyś? Nic mi nie grozi, ale jakoś tak nieswojo się czuję. Nie chcę być sama.
— Ok, to za jakieś 15, może 20 minut, będę u ciebie. Wstawiaj wodę na kawę.
— Super, opowiem ci wszystko, jak będziesz. A pomożesz mi zrobić tort? Mamy z Tomkiem jutro taką małą rocznicę, chcę mu zrobić niespodziankę.
— Jasne, nie ma problemu. Z chęcią pomogę. Masz wszystko w domu, co trzeba?
— Raczej tak.
— Pomyśl, bo jak coś brakuje, mogę wziąć z domu, czy też kupić po drodze.
— A masz taką dużą tortownicę? Bo ja mam w domu tylko małe.
— Mam, zabiorę. To do zobaczenia.
— Czekam. Pa.
W oczekiwaniu na Julkę naszykowałam wszystko, co nam będzie potrzebne. Ogarnęłam trochę kuchnię, zmyłam resztę naczyń, wstawiłam wodę na kawę. Kiedy wyjrzałam przez okno, czy jest już Julia, zobaczyłam tą kobietę, ona mnie też. Wpadłam w przerażenie. Kto to jest? Czego ona może chcieć ode mnie? Moje rozbiegane myśli przerwał dzwonek do drzwi. Serce łomotało mi z prędkością statku kosmicznego, zamarłam w bezruchu i w bezdechu. Telefon zaczął dzwonić jak szalony. To Julia.
— Aniu, gdzie jesteś?
— W domu — odpowiedziałam szeptem.
— No to otwórz drzwi, bo stoję za nimi. Wciskałam dzwonek, ale nie otwierałaś. Dlatego dzwonię. Myślałam, że wyszłaś do sklepu.
— Przepraszam. Myślałam, że to ona. Już idę.
Kiedy okazało się, że to Julia, ulżyło mi jak nigdy dotąd. Pobiegłam otworzyć jej drzwi. Zawsze bardzo się cieszę, jak się z nią widzę, ale chyba nigdy jeszcze jej nie przywitałam z taką radością.
— Co się dzieje? Jesteś blada jak trup. Co cię tak wystraszyło? Jeszcze cię nie widziałam w takim stanie.
— To przez tą kobietę z parku. Wejdź, usiądź, zrobię kawę i zaraz ci wszystko opowiem.
Gdy zaczęłam robić nam kawę i rozległo się bardzo silne oraz energiczne pukanie, serce podskoczyło mi do gardła…
— Aniu, o co chodzi? Czemu nie idziesz otworzyć? Czego się tak boisz? — spytała Julia, widząc moje przerażenie.
Otwieraj! Wiem, że tam jesteś, widziałam cię w oknie. Słyszysz? Otwieraj! — krzyczała kobieta za drzwiami. — Nie ruszę się stąd, dopóki mi nie otworzysz!
— Dzwoń do Tomka, niech tu kogoś przyśle albo najlepiej bezpośrednio na policję. To jakaś wariatka. Jesteś pewna, że jej nie znasz?
— Oczywiście, że nie znam. Widzisz, że jestem przerażona. Nie mam pojęcia, kim ona jest i czego ode mnie chce.
Kobieta łomotała w drzwi coraz głośniej, jakby chciała je wyważyć. Krzycząc wciąż, żebym otworzyła, wyzywała mnie od złodziejek. Widziałam, że Julka była równie wystraszona jak ja, ale mimo to postanowiła działać. Próbowała przez drzwi wyjaśnić, że jej nie znamy, że musiała mnie z kimś pomylić. Tamta jednak nie odpuszczała, dalej waliła w drzwi, krzycząc, bym je otworzyła, bym oddała jej dziecko.
— Proszę pani, proszę się uspokoić — próbowała dalej Julka — tutaj nie ma żadnego dziecka. Proszę mi uwierzyć, musiała pani pomylić moją przyjaciółkę z kimś innym.
— Anka, złodziejko, oddaj mi moje dziecko, oddaj moją śliczną córeczkę!
— Tu nie ma pani córki. Jesteśmy tylko we dwie. Skąd zna pani moje imię? — odezwałam się.
— Doskonale wiesz, kim jestem. Nie udawaj. Oddaj mi moją córkę. Słyszysz, oddaj mi ją!
Rozległy się szybkie kroki po schodach. Usłyszałyśmy rozmowy za drzwiami. Julka wyjrzała ostrożnie — to policja, wreszcie. Może oni jej wytłumaczą, zabiorą stąd. Ktoś zapukał do drzwi.
— Dzień dobry, policja, proszę otworzyć!
Spojrzałyśmy na siebie. Julka otworzyła drzwi. Ukazało się nam przed oczami dwóch funkcjonariuszy policji i zapłakana, załamana kobieta, patrząca na mnie z nienawiścią.
— Pani Anna?
— To ja. Ta kobieta obserwowała mnie w parku, a potem przyszła tutaj i awanturuje się pod moimi drzwiami. Ja jej nie znam, nie wiem, skąd zna moje imię.
— Czy możemy wejść się rozejrzeć? Pani Magda twierdzi, że tutaj znajduje się jej porwane dziecko.
— Tutaj nie ma żadnego dziecka. Może pan sprawdzić. Mówiłyśmy to tej pani, ale ona nie słuchała nas.
Policja przeszukała mieszkanie. Oczywiście nie znaleźli dziecka ani śladów, że jakieś dziecko mogło tutaj wcześniej być. Musiałyśmy jechać na komendę złożyć zeznania. Miałam zamiar złożyć przeciwko tej kobiecie zeznania o zakłócenie miru domowego, ale kiedy się dowiedziałam, że porwano jej małe dziecko, postanowiłam tego nie robić. Nie wiem, jakbym sama się zachowywała, gdyby mnie to spotkało. Zadawali mi mnóstwo pytań. Czy ją znam? Gdzie byłam kilka dni temu? W ten dzień, o który pytali, byliśmy akurat na imprezie. Kiedy skończyli przesłuchiwać mnie i Julkę, pojechałyśmy do mnie w milczeniu. Każda z nas była zamyślona tym, co się wydarzyło. Julka obiecała zostać u mnie na noc. Nie wiedziałam, o której Tomek wróci, a nie chciałam zostać sama.
Kiedy dotarłyśmy do domu, Julka była tak bardzo wyczerpana, że musiała się położyć, troszkę poleżeć w ciszy. Gdy ona dochodziła do siebie, w mojej głowie krążyło milion myśli. Zastanawiałam się, dlaczego ona myślała, że mam jej dziecko? Była taka pewna tego, że mnie z nikim nie pomyliła. Skąd znała moje imię? Głowa mi pękała. Im więcej o tym myślałam, tym dziwniejsze się to wszystko zdawało. Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi; żałowałam, że nie spytałam tej kobiety, skąd mnie zna? Dlaczego myśli, że to ja porwałam jej dziecko? Teraz nie da mi to spokoju.
— Dość tego analizowania, moja droga — wyrwała mnie z nadmiaru myśli Julka, która właśnie weszła do kuchni, gdzie siedziałam.
— Odpoczęłaś? Przepraszam, miałam ci pomóc, żebyś miała jak najmniejszą huśtawkę emocjonalną, a tymczasem zaserwowałam ci coś takiego.
— Spokojnie, od tego mnie masz, żebyś w takich chwilach nie była sama. Dość myślenia o tym. Mówiłaś coś o rocznicy, jak dzwoniłaś.
— No tak. Zapomniałam z tego wszystkiego.
— Więc bierzmy się do roboty. Tort sam się nie upiecze.
— Jesteś kochana.
Rozdział 5: Tomek
Życie mi się wali. Ktoś ją porwał, a ja nie mogę nawet prowadzić sprawy, kazali mi się odsunąć od śledztwa. Od wczoraj o niczym innym nie myślę. Anki nie było w domu pół dnia, dzięki temu miałem czas, żeby cokolwiek zrobić. Nie potrafię tak siedzieć bezczynnie i czekać. Pracowałem nad niejedną taką sprawą i zdaję sobie sprawę, że im dłużej to trwa, tym mniejsze szanse odnalezienia małej. Chodzę jak zaprogramowany, nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Ania widzi, że coś jest nie tak, że coś mnie gryzie. Tak bym chciał powiedzieć jej o tym, że tak bardzo się martwię, że czuję się taki bezradny, wyrzucić to z siebie. Tylko, że nie mogę, ona by tego nie zrozumiała. Zostawiłaby mnie, oboje byśmy bardzo cierpieli. Bardzo ją kocham, nie chce jej stracić. Skomplikowałem sobie życie. Być może, gdybym jej od razu powiedział, wtedy by zrozumiała, a ja bym teraz nie był z tym sam.
W pracy miałem dziś ciężki dzień, prowadzę trudną sprawę, jednocześnie mając w głowie Zosię. Próbowałem kolegów pytać, co już wiedzą, czy coś ruszyło do przodu, ale nie chcieli mi nic zdradzić. Powtarzali, jak mantrę, że robią, co mogą, że ją odnajdą, żebym się uspokoił, uzbroił w cierpliwość. Boże, ile razy ja to mówiłem do ludzi, którzy byli załamani, przerażeni zniknięciem kogoś im bliskiego. Dopiero teraz tak naprawdę wiem, jak oni się wszyscy czuli i jak bardzo dobijające są te słowa. Bezsilność zabija. Zżera człowieka od środka, powoli.
— Cześć, Tomek, mijałem na korytarzu twoją żonę, odwiedziła cię w pracy. Czy coś się stało? — wyrwał mnie z rozmyślań kolega, który przyniósł mi dokumenty.
— Cześć. Widziałeś Anię? Tutaj jej nie było — zerknąłem szybko na telefon, bo może dzwoniła, a ja nie słyszałem. Żadnego połączenia od niej również nie mam.
— Hmmm, no to może był ktoś bardzo podobny. Proszę, oto dokumenty, o które prosiłeś. Ja wracam do siebie, gdybyś czegoś jeszcze potrzebował — dzwoń.
— Dzięki. Jasne, jakby co — zadzwonię.
To była Ania, czy mu się zdawało? A jeśli to była ona, czemu nie zadzwoniła? Co się wydarzyło? Myśli krążyły po mojej głowie bezlitośnie, nie dawało mi to spokoju. Musiałem iść sprawdzić, czy Ania tu była i w jakiej sprawie. Okazało się, że były obie z Julią. To już nie wnikałem, dlaczego, pewnie Julkę znowu ktoś pobił i moja żona nakłoniła ją na zeznania. Ostatnie dni ciągle do niej jeździ, dzwoni. Od razu widać, że coś się w życiu tej dziewczyny wydarzyło. Ania nie chce nic powiedzieć, umie zachować tajemnicę, ale też nie zostawi bez pomocy. Pewnie stąd ta wizyta na komisariacie. Siedziałem długo w pracy, chciałem posunąć bardziej sprawę do przodu i zająć czymś głowę, żeby nie zamartwiać się Zosią. W domu bym nie potrafił zasnąć ani znaleźć sobie miejsca. Tutaj mam dużo pracy.
Kiedy wróciłem do domu, poszedłem do kuchni. Chciałem tam posiedzieć, pomyśleć, co dalej. W lodówce zobaczyłem piękny tort na naszą rocznicę, z tego wszystkiego zapomniałem, że jutro mamy swoje święto. Postanowiłem zamówić pocztę kwiatową na rano przez Internet, nic innego o tej porze nie wymyślę. Zajrzałem do sypialni. Julka spała obok Ani. Musiała przeżyć coś traumatycznego wczoraj, skoro została tu na noc. Nigdy tego nie robiła wcześniej. Żałuję, że nie przeczytałem w pracy ich zeznań. Wiedziałbym, co się stało i wtedy może mógłbym pomóc. Jula ciągle pakuje się w jakieś kłopoty, często się boję, że kiedyś wpędzi w jakieś tarapaty moją żonę. No, ale nie mogę im zabronić się spotykać, przyjaźnią się od tylu lat.
Położyłem się nad ranem, nie umiałem zasnąć. Rano obudził mnie dzwonek do drzwi i śmiech dziewczyn. Kurier przywiózł kwiaty. Jak zwykle są niezawodni.
— Dzień dobry, skarbie, wszystkiego najlepszego! Cześć, Julka.
— Cześć, Tomku. Zajęłam ci łóżko; mam nadzieję, że mimo to się wyspałeś.
— Dzień dobry, przystojniaku. Pamiętałeś. Ja też mam niespodziankę dla ciebie, ale musisz zaczekać do wieczora.
— Zaczekam. Ja również mam coś na ten wieczór. Nic się, Julka, nie przejmuj, ja mam sen jak niedźwiedź, wysypiam się na każdym łóżku. A może mi powiecie, co to się wczoraj wydarzyło, że spałyście razem?
— Dobrze, kochanie, bo pewnie i tak się dowiesz w pracy. To ja zadzwoniłam po Julę, bo byłam wystraszona bardzo.
— Wystraszona? Czym? Co się stało?
— Jak poszedłeś do pracy, wzięłam Teslę na spacer, do parku. Spotkałam tam kobietę, która dziwnie się zachowywała, śledziła mnie. Bardzo się wystraszyłam, potrzebowałam wsparcia i dlatego zadzwoniłam.
— Skarbie, może ta kobieta po prostu szła w tym samym kierunku, co ty. A zachowywała się dziwnie, bo być może ma jakieś problemy. Za dużo czytasz i oglądasz thrillerów i kryminałów.
— Tomek, ona była przerażona. Też pomyślałam, że może coś źle odebrała. Tylko że, jak do was przyjechałam, weszłam do mieszkania i niedługo po tym właśnie ta kobieta z parku zaczęła walić pięściami w drzwi i krzyczeć, żeby Ania ją wpuściła. Nie chciała odejść. Sama się wystraszyłam — wtrąciła Jula, a pode mną nogi uginały się coraz bardziej.
Nie, to nie mogła być ona, to niemożliwe.
— Czego ona chciała? Mówiła coś, prócz tego, żeby ją wpuścić? Wpuściłyście ją? — zapytałem, próbując ukryć przerażenie w głosie i w wyrazie mojej twarzy.
— Nie wpuściłyśmy, bałyśmy się. Uderzała w drzwi, krzycząc, żeby oddać jej dziecko. Jula próbowała jej wyjaśnić, że to pomyłka, że tu nie ma żadnego dziecka. Ona nie przestawała. Potem przyjechała policja, przeszukali mieszkanie i zabrali nas na przesłuchanie.
Opowiadały, jedna przez drugą, po kolei, co się działo, a ja nic już nie słyszałem, słowa się rozmywały, huczało mi w głowie, serce łomotało tak, jakby chciało wyskoczyć, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Starałem się nie dać po sobie poznać, jak bardzo się przejąłem, ale widziałem, jak Julka mnie uważnie obserwuje. Wyglądała tak, jakby się czegoś domyślała. Magda im nie powiedziała, ani nikt na komendzie, a było tak blisko i moje życie momentalnie ległoby w gruzach. Muszę stąd wyjść, spotkać się z nią. Co ona sobie wyobrażała? Po co tu przyszła?
Przecież umawialiśmy się, że nie będzie się wpieprzać w moje życie.
— Pewnie cię z kimś pomyliła, szukała dziecka, była w szoku, stąd takie zachowanie. Nic się nie przejmuj, kochanie, ona tu nie wróci. Na komendzie na pewno jej wyjaśnili, że ty nie masz jej dziecka. Jak ktoś jest zrozpaczony, to nie myśli racjonalnie, działa pod wpływem emocji. Ja muszę teraz wyjść, mam coś do załatwienia, wrócę na obiad, a wieczór jest nasz.
— Już idziesz? Nie zjadłeś nawet śniadania. Przecież masz dziś wolny dzień. Gdzie się tak spieszysz?
— Muszę coś pilnego załatwić, właściwie jestem już spóźniony. Zjem coś w drodze. Później ci wszystko opowiem. A tymczasem zróbcie sobie babski poranek. Lecę. Pa, skarbie. Cześć, Julka.
— Pa, kochanie. Uważaj na siebie i zjedz coś koniecznie.
— Cześć — odpowiedziała Julka, patrząc mi prosto w oczy w taki sposób, że serce mi podeszło do gardła. Jakby chciała powiedzieć: wiem, że kłamiesz, że coś ukrywasz.
Nie mam pojęcia, dlaczego, ale ona wie często, co się dzieje, nim zdążę cokolwiek powiedzieć. Nic się przed nią nie ukryje. A jej spojrzenie każdego wprawia w zakłopotanie.
Gdy wsiadłem do auta, musiałem chwilę ochłonąć. Byłem cały roztrzęsiony, spocony ze stresu, miałem gonitwę myśli w głowie. Pojechałem prosto do domu Magdy, musiałem z nią porozmawiać. Ona nie może sobie tak po prostu wchodzić z butami do mojego domu, do mojego życia i niszczyć wszystko, co mam, co kocham. Rozumiem, że jest zrozpaczona, że się zamartwia, ale to nie uprawnia jej do rozwalania mi tego, co latami budowałem. Ja też martwię się o Zosię, odchodzę od zmysłów. Mimo tego trzymam się wspólnych ustaleń, nie pakuję się z taranem w jej życie prywatne. Tak mało brakowało i przez jej bezmyślność i egoizm moje życie mogło runąć w gruzach.
— Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz, co to miało być wczoraj? Chcesz rozpieprzyć mi życie? O to ci chodzi? Chyba mieliśmy coś ustalone, na coś się umawialiśmy, prawda? Czemu nie potrafisz się trzymać kilku prostych zasad? — krzyczałem od progu. — Mało brakowało i byś wszystko schrzaniła! Coś ty sobie wyobrażała?!
— Zosia zniknęła, a ciebie to nic nie obchodzi. Mnie masz od zawsze gdzieś, ale myślałam, że przynajmniej własna córka cię interesuje. Jak ja się myliłam, Boże, jaka ja jestem głupia, jaka naiwna — krzyczała, jednocześnie zanosząc się od płaczu, a z jej oczu biła nienawiść do mnie. Dlaczego kogoś takiego jak ty, takiego narcystycznego, zapatrzonego w siebie dupka, miałoby cokolwiek obchodzić?
— Mylisz się, bardzo się mylisz. Jestem tak samo wstrząśnięty zaginięciem naszej córki, jak ty i czuję się cholernie bezradny. Staram się jej szukać. A ty próbujesz mi całkiem rozwalić życie, chcesz, żebym stracił też żonę. Po co tam poszłaś? Co chciałaś tym wskórać?
— Pomyślałam, że to ona ją zabrała, żebyś miał dziecko przy sobie i nie odszedł.
— Przecież ona nie ma pojęcia o Zosi! A moje małżeństwo jest udane, świetnie nam się układa. Dlaczego miałaby myśleć, że chcę od niej odejść? Skąd ci to przyszło do głowy? Kompletnie oszalałaś!
— Przyszło mi do głowy, że się skądś dowiedziała lub ty postanowiłeś być uczciwy i jej powiedziałeś. Całe życie przecież nie będziesz tego ukrywać. A ona, żeby cię nie stracić, zabrała moje dziecko.
— Ona nie jest tobą. Nie używa podstępów, żeby osiągnąć swój cel. Gdybym nawet jej powiedział, nigdy nie posunęłaby się do porwania. Póki co, nie wie, a nasze małżeństwo jest udane i szczęśliwe. Nie doszukuj się problemów tam, gdzie ich nie ma.
— Małżeństwo, które jest oparte na kłamstwach, nie może być ani szczęśliwe, ani trwałe. Kłamstwo ma krótkie nóżki, prędzej czy później prawda wychodzi na jaw. Nie da się kłamać bez konsekwencji, zapamiętaj to, Tomek. I jeszcze jedno: skoro twoja żona jest taka kochana, wyrozumiała, a wasze małżeństwo niezniszczalne, czemu jej jeszcze nie powiedziałeś? Przecież, z tego, co mówisz, by zrozumiała. Stąpasz po kruchym lodzie, który lada chwila pęknie, a ty pójdziesz na dno. Utoniesz, Tomek, w tych wszystkich kłamstwach.
— To moje życie i moja sprawa, kiedy i w jaki sposób jej powiem. Ty masz się trzymać z daleka od niej i od mojego życia. Zrozumiałaś?
— Nie dam się zastraszyć. Tym razem chodzi o moje dziecko, o jej życie i nie mam zamiaru patrzeć na ciebie. Jeśli to ma pomóc w znalezieniu Zosi, nie powstrzyma mnie nic przed powiedzeniem prawdy.
— Ja cię ostrzegam, Magda. Jeśli zbliżysz się do mojej żony, choćby na krok; jeśli wtrącisz się w moje prywatne sprawy, zabiję cię. Rozumiesz? Zabiję, bez zastanowienia.
— Pracujesz w policji i nie wiesz, że groźby są karalne? Zapamiętaj sobie: nigdy, przenigdy, nie zadzieraj z matką, której skradziono dziecko. A teraz wyjdź z mojego domu.
Byłem bliski rzucić się na nią i ją udusić, nie panowałem nad emocjami, ale na moje szczęście weszła jej matka. Wybiegłem jeszcze bardziej zdenerwowany zanim tu przyjechałem. Czułem się jak w potrzasku, totalnie nie wiedziałem, co robić. Ta bezsilność i paniczny strach mnie zabiją. Tak długo nie dam rady. Wszystko się waliło, a w domu czekała na mnie żona, i to w dzień naszej rocznicy. Czemu tak bardzo sobie skomplikowałem życie? Pojechałem do klubu, musiałem odreagować. Tłukłem w worek treningowy bez opamiętania, z całych sił, jak szalony.
— Tomek, spokojnie. Rozwalisz rękę, co ty wyprawiasz? Co się dziś z tobą dzieje? — pytał zaniepokojony trener, odciągając mnie jednocześnie od worka.
Wybiegłem z klubu oszołomiony. Jeździłem jeszcze dwie godziny bez sensu po mieście, próbując złapać równowagę emocjonalną. Czekał mnie wieczór z żoną, który musiałem spędzić z pełnym spokojem, by nie nabrała podejrzeń. Popołudnie, mimo że byliśmy oboje w domu, każde z nas było zajęte swoimi sprawami. Miałem więc czas, żeby sobie w głowie wszystko poukładać i się całkiem opanować. Wieczór był jak wymarzony, Ania seksownie się ubrała i pomalowała, wyglądała bosko. Ten widok sprawił, że zapomniałem o męczącej mnie sytuacji. Jedliśmy tort i kolację, patrząc sobie cały czas w oczy, niczym zakochani nastolatkowie. Wspominaliśmy stare czasy, śmiejąc się w głos. Czas się dla nas zatrzymał. Już bardzo dawno nie mieliśmy takiego wieczoru we dwoje, kiedy tak dobrze czuliśmy się we własnym towarzystwie i tak doskonale się dogadywaliśmy. Czułem się jak w dzień, kiedy się poznaliśmy, przegadaliśmy wtedy cały wieczór, calutką noc i czuliśmy niedosyt. Miałem wówczas wrażenie, że znamy się całe życie. Już wtedy wiedziałem, że to z nią chce spędzić resztę życia. Moje marzenie się spełniło, została moją żoną. Nie mogę pozwolić, żeby Magda to zniszczyła.
Po cudownie spędzonym wieczorze z pyszną kolacją, rozmowami do rana i na deser niesamowitym seksem, Ania zasnęła, a ja leżałem z wyrzutami. Nie umiałem zasnąć, w głowie miałem słowa Magdy. Ona ma rację: jestem bezwzględnym kłamcą, wyśmienitym aktorem. Minąłem się z powołaniem; zamiast biegać za przestępcami, powinienem grać w filmach. Oskar gwarantowany. Ania nie zasługuje na takie traktowanie, jest taka kochana. Jestem jej winny szczerość, ale nie potrafię, zbyt długo to trwa, za bardzo się wplątałem w tą sieć kłamstw. Nie uda się tego wyprostować, tak po prostu, bez cierpienia. Ta tajemnica mnie zżera od środka, wypala moją duszę. W dodatku serce mi pęka, bo nie wiem, gdzie jest moja Zosia, co się z nią teraz dzieje. Kto i dlaczego ją zabrał? Dlaczego akurat moją małą córeczkę?
Ekran mojego telefonu zaczął mrugać. To z pracy. Pewnie chcą, żebym wcześniej przyjechał.
— Tomek, przepraszam, że tak wcześnie, ale jesteś potrzebny. Możesz przyjechać teraz?
— W porządku, i tak nie spałem. Jakiś przełom w sprawie? Ruszyliśmy z miejsca?
— Chodzi o twoją córkę.
— Znalazła się? Jest cała? Gdzie była?
— To nie na telefon. Przyjedź, dowiesz się wszystkiego na miejscu.
— Ale wszystko z nią dobrze?
— Tomek, powiem ci, jak będziesz.
— Dobrze, jadę. Zaraz będę.
Zrobiło mi się słabo, poczułem olbrzymi niepokój. Gardło mi się zacisnęło. Nie chciał nic powiedzieć, a to nie wróży niczego dobrego. Doskonale to wiem. Mojej małej córeczce coś się stało.
— Kochanie, kto dzwonił?
— Z pracy, śpij, Aniu.
— Skarbie, co się stało? Jesteś blady, cały drżysz.
— Mam teraz w pracy ciężką sprawę, kosztuje mnie to sporo nerwów. Wszystko dobrze. Śpij spokojnie.
— Uważaj na siebie, jedź ostrożnie i obiecaj, że weźmiesz urlop po tej sprawie.
— Obiecuję. Pa, skarbie.
— Pa.
Pędziłem na złamanie karku do pracy. Serce łomotało jeszcze szybciej. Byłem przerażony, bałem się tego, co usłyszę. Kiedy dojechałem, czekał na mnie kolega, który prowadzi sprawę zaginięcia mojej córki, mój szef oraz nasza policyjna psycholog. Nogi się pode mną ugięły.
— Gdzie ona jest, gdzie moja córeczka? — spytałem drżącym głosem.
— Tomku, usiądź, posłuchaj. Znaleźliśmy zwłoki dziewczynki, odpowiadające opisowi twojej córki. Dasz radę ją zidentyfikować? Być może to nie ona, ale wiesz, że nie dowiemy się tego bez twojej pomocy. Możemy też poprosić o to matkę dziecka, lecz wolelibyśmy, żebyś to ty zrobił.
— Dasz radę? Pójdę tam z tobą. To wcale nie musi być Zosia — próbowała mnie pocieszyć nasza psycholog, a ja bałem się jak nigdy dotąd.
Bałem się, że będzie tam moja kruszynka, mój aniołek, że już nigdy nie zobaczę, jak się śmieje, jak dorasta. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
— Chodźmy, chcę mieć to już za sobą. Boże, moja mała księżniczka, moje sreberko, moja maleńka córeczka.
— Stary, może to nie ona. Nie załamuj się. Bądź dobrej myśli.
Te kilka chwil, nim doszedłem na miejsce i zobaczyłem ciało dziecka, odczuwałem jako wieczność. Kiedy tak stałem nad przykrytym małym ciałkiem i czekałem, aż mi go pokażą, odpowiadałem automatycznie i bez emocji, jakby to nie dotyczyło mnie, jakbym był tylko obserwatorem, który stoi z boku i się tylko przygląda. Kiedy odsłonięto dziecko i ujrzałem twarz tej dziewczynki, która nie była moją Zosią, padłem na ziemię szlochając w głos. Targały mną tak silne emocje. Płakałem ze szczęścia, że to nie moje dziecko, ale i ze złości, żalu, bezsilności. Nie mogłem zrozumieć, jak ktoś mógł zabić tak maleńką, bezbronną istotę. To mogła być ona, to przecież mogła być ona. Kolega pomógł mi wstać i wyprowadził stamtąd. Mimo prób zatrzymania mnie, próśb, żebym najpierw ochłonął, wyszedłem do samochodu. Siadłem w środku i płakałem ponad godzinę. Cały ten stres, wszystkie te emocje wypłynęły na wierzch.
Rozdział 6: Julia
Gdy tylko przekroczyłam próg mojego domu, rozległo się pukanie do drzwi. Byłam tak bardzo zmęczona tym, co się działo u Ani, że nie miałam ochoty otwierać. Marzyłam tylko o gorącej, odprężającej kąpieli. Jednak osoba, która stała za drzwiami, nie odpuszczała.
— Kto tam?
— To ja, Olek.
— Stało się coś? Dobijasz się, jakby się paliło.
— Bo wiem, że jesteś w środku, a nie otwierasz i to ja się pytam: co się stało? Martwiłem się o ciebie. Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Do tego ciągle znikasz. Julka, wiesz przecież, że ja zrobię dla ciebie wszystko. Wiesz, jak ważna jesteś dla mnie. Powiedz, co się dzieje?
— Olek, musisz mi uwierzyć, że wszystko jest ok. Naprawdę. Jestem zwyczajnie przemęczona. To minie. Chodź, napijemy się kawy, nie stój tak w drzwiach.