E-book
22.05
Niewidzialny most

Bezpłatny fragment - Niewidzialny most


Objętość:
185 str.
ISBN:
978-83-8414-461-9

Prolog

Manon chodziła po izbie, kołysząc w ramionach marudzącą Aydę. Miała wrażenie, że odkąd córeczce zaczęły wyrzynać się ząbki, w ogóle nie udało jej się zmrużyć oczu. Przystanęła i zerknęła na szeroki, drewniany podest, na którym Gniewko rozłożył swoje posłanie. Jej pierworodny potrafiłby z powodzeniem przespać burzę z piorunami. Takoż i teraz — spod pikowanej kołdry widać było tylko jego dzikie, czarne loki. Miała nadzieję, że w końcu przestanie się burmuszyć, ale był w takim wieku, że nie wahał się wyrażać zdecydowanych opinii na każdy temat, a teraz ostentacyjnie okazywał swoje niezadowolenie z powodu pozostania z nią w domu. Najbardziej zaś doprowadzał go do szału fakt, iż jego ojca z kolei nic nie było w stanie wyprowadzić z równowagi.

Pod tym względem świetnie go rozumiała. Czasami, kiedy próbowała kłócić się z Khodżą, a ten jedynie uśmiechał się pogodnie i przytakiwał jej, miała szczerą ochotę go udusić. Któregoś razu ich sprzeczka zakończyła się tym, że z całej siły cisnęła w niego swoim aptecznym moździerzem. Dzięki bogom, nie trafiła, choć jej mąż przypisał to później chełpliwie swemu błyskawicznemu refleksowi. Jedyną ofiarą jej gniewu stał się wyszczerbiony moździerz, który oglądała w osłupieniu, podczas gdy Khodża przez cały ten czas szczerzył się do niej niczym głupi do sera. Pamiętała, że kusiło ją straszliwie, by zacząć wrzeszczeć, aż wszystko wokół będzie się kładło pokotem, ale jego chichot okazał się tak zaraźliwy, że cała złość przeszła Manon, jak ręką odjął i zaczęła śmiać się razem z nim. Nawet nie wiedziała już, o co się wówczas złościła.

Z drugiej strony — kiedy to on miał zły dzień, po prostu zabierał swoją nawiańską lutnię i jechał przed siebie, by zaszyć się z dala od ludzkich oczu. Choć w codziennym życiu Khodża był skłonny do większych ustępstw, czasem trafiała się sprawa, przy której gotów był się upierać z zajadłością stepowego wilka. Rzadko się to zdarzało, ale Manon wiedziała, że trzeba mu wówczas ustąpić.

Westchnęła, pocierając zmęczone oczy wierzchem dłoni. Pięć dni temu Khodża wyruszył do stolicy odwiedzić Wojciecha, jednak nie zabrał syna ze sobą, każąc mu opiekować się rodziną w zastępstwie głowy rodu.

A teraz wystarczy pomyśleć: zostać na miejscu z matką i półroczną siostrą, czy wyruszyć do wielkiego miasta, by odwiedzić rzadko widywanego wuja, który cię rozpieszcza. Ha!

Uśmiechnęła się, wyglądając przez okno, za którym bury świt przeglądał się w kałużach i siąpiącym deszczu. Jeśli tak dalej pójdzie, młody nie będzie mógł nawet ćwiczyć strzelania do celu i zostanie mu ćwiczenie pisania znaków oraz pomoc w przygotowaniu zamówień dla sanktuarium Mokoszy. Wprawdzie świątynia miała swoich uzdrowicieli, ale jako wysłanniczka Welesa Manon cieszyła się specjalnymi względami. Zresztą była w tej wyjątkowej sytuacji, że czerpała dochody z dzierżawionej ziemi, którą otrzymała z nadania najstarszego brata. Świętej pamięci Dobrawa, która opuściła ten świat jeszcze przed narodzinami Aydy, także pozostawiła życzenie, aby jej wychowanka pozostawała — nieformalnie wprawdzie — ale jako należąca do zgromadzenia w Wysokim Lesie.

Westchnęła po raz wtóry i podskoczyła mimowolnie, słysząc tętent końskich kopyt. Narzuciła na siebie pelerynę i wyszła do sieni. Za jej plecami Gniewko wymamrotał coś, wyplątując się z okryć. W szarpniętych z impetem drzwiach wejściowych niespodziewanie ukazał się Wojciech. Odruchowo mocniej przytuliła do siebie Aydę.

Wojciech nie tracił czasu na powitania.

Złapał ją za ramiona i krzyknął — Pakujcie się! Musimy uciekać.

Manon odwróciła się bez słowa i podała córeczkę przecierającemu oczy Gniewkowi. Wojciech złapał pled i zaczął do niego wrzucać sztuki odzieży ze skrzyni w rogu izby. Manon podbiegła, żeby zagasić palenisko.

— Co się stało?

— Radko zatrzymał Khodżę w stolicy i wysłał po ciebie swoją straż — odparł krótko.

Stanęła jak wryta, z wiklinowym koszem w ręku.

— Wysłał po mnie ludzi? Ale po co?!

Rozejrzała się szybko po izbie. Poza księgami matki i recepturami medycznymi nie było tu nic, czego nie mogłaby później odzyskać.

— Siodłaj nasze konie! — rozkazała synowi, odbierając od niego Aydę.

Wojciech położył dłoń na ramieniu siostry — Olga urodziła dziewczynkę.

Olga, Druga Żona jej najstarszego brata. Druga Żona księcia.

Manon spojrzała na córeczkę.

— Radko nadal nie ma następcy — stwierdziła i zaczęła przymocowywać do pleców chustę z małą.

Zamknęła drzwi na skobel i spojrzała na wznoszące się na wzniesieniu zabudowania sanktuarium.

— Nie! — Wojciech chyba odczytał jej myśli — Nie możesz szukać azylu w Wysokim Lesie — teraz, kiedy nie ma już…

„Dobrawy” — dokończyła w myślach.

— Wojciechu, co się, na wszystkich bogów, dzieje?!

— Radko nie chce ryzykować wewnętrznych napięć związanych z sukcesją.

— Co to ma wspólnego z nami?! Przecież zrobił wszystko, żebyśmy nie dziedziczyli!

Dla Wojciecha było to znacznie bardziej bolesne doświadczenie niż dla niej.

Zadała to pytanie, ale mgliste zrozumienie błyskawicznie napełniło jej żyły lodowatym strachem. Serce kołatało się w piersi Manon niczym przerażony ptak. Poczuła ból w skroniach i zmusiła się, żeby spowolnić oddech. Zaciskając usta, próbowała powstrzymać drżenie warg. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz bała się aż tak. Pewnie podczas niewoli u Perepłuty. Tylko, że wtedy chodziło wyłącznie o nią.

Wojciech podsadził Manon na bułanka, którego Khodża ułożył od źrebaka specjalnie dla niej.

— Radko chce usynowić… — brat wskazał wzrokiem na Gniewka, wpatrującego się w nich z bladą twarzą.

Jak na dwunastolatka był wyjątkowo bystry.

Wyprostował się, rzucając okiem na Wojciechowego gniadosza i stwierdził — Daleko na nim nie ujedziesz, wuju. Jest kompletnie zgoniony.

Wojciech przygryzł wargę i podał siostrzeńcowi pakunek z jedzeniem.

— Jedźcie do świętego gaju Welesa. A jeśli trzeba, ruszajcie dalej. Tam, gdzie nie będą w stanie za wami podążyć.

Manon nachyliła się do niego, czując ciepły ciężar Aydy na plecach.

— O tej porze roku nie dam rady przerzucić nas wszystkich do Nawii. Nie bez pomocy Khodży! Jesteśmy Welesową diadą, ale odległość między nami ma znaczenie! Zresztą Nawia to nie miejsce dla żywych.

— Myślałem raczej o siostrzanych światach, o których mówił mi twój mąż…

Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Nie chciała po raz kolejny skazywać rodziny na wygnanie.

Wojciech uścisnął jej dłoń i potrząsnął głową. Manon zrozumiała, że według niego była to taktyka na przeczekanie; że dobrze będzie mieć choć chwilę, by zastanowić się, co dalej.

Jedno wiedziała na pewno — nie zamierzała oddać Radkowi swojego syna. Nie w sytuacji, w której Gniewko odziedziczył po rodzicach nawiańską moc. Było zbyt wcześnie, by wybierał między kłębowiskiem żmij, którym był książęcy dwór, a powołaniem na służbę Welesowi. Działania jej najstarszego brata stawiały ich między młotem a kowadłem.

— Pamiętaj. To tylko ostateczność — rzucił łagodnie Wojciech.

— Nic ci nie będzie? — zapytała — Nie chcę, żeby Radko oskarżył cię o zdradę stanu.

Uśmiechnął się słabo i obejrzał na drogę, na której majaczyły ciemne, szybko poruszające się sylwetki. Ich czas się kończył. Manon bez słowa zawróciła konia i pogalopowała w stronę miejsca kultu. Lżejszy Gniewko wysforował się naprzód. Był zdecydowanie lepszym jeźdźcem od niej. W pewnym momencie obrócił się, żeby sprawdzić, jak daleko została w tyle. Kaptur częściowo zsunął się z jego ciemnych włosów. Spojrzenie tych niesamowitych, srebrzystoszarych oczu wzbudziło w Manon nagły niepokój.

Oczy, które jej syn odziedziczył po babce.

Podobne widziała tylko u dwóch innych istot. Jedna z nich rządziła nocą. Druga — zamknięta w kryształowej trumnie — spała tysiącletnim snem nad Jasnym Stawem.

Pożegnania

Kiedy dotarli do świętego gaju Welesa, jego matka zsiadła z konia i odwiązała chustę z Aydą, kładąc zawiniątko z dzieckiem na głazie ofiarnym. Sprawiała przy tym wrażenie zupełnie spokojnej, mimo to mała zaczęła nagle płakać, jakby wyczuwała, że dzieje się coś niedobrego.

Jedyną reakcją na bezwiedny okrzyk zgorszenia chłopaka była uniesiona pytająco brew Manon. Gniewko przełknął rodzący się w krtani protest i podniósł Aydę z ołtarza, kołysząc ją w ramionach i wydając przy tym uspokajające pomruki.

Sam nie wiedział, dlaczego postępowanie matki jeszcze go dziwuje. Odkąd tylko sięgał pamięcią, Manon stanowiła wzór najbardziej lojalnego poddanego oraz łamiącego normy renegata — wszystko w jednym i naraz. Wuj Wojciech mawiał, że matka Gniewka nie stawia się ponad przepisami prawa, ale uznaje jedynie te, z którymi się zgadza. A czyż to nie jest definicja występującego przeciwko porządkowi buntownika? Wszak twarde prawo, ale prawo — jak dawał do zrozumienia wuj Radko, jaśnie panujący im władca.

Podczas ostatniej wizyty w stolicy Gniewko, ignorując dyplomację i narażając się na niezadowolenie Radomira, zapytał księcia o powód wykreślenia matki z drzewa genealogicznego rodu. Zrozumiałby banicję jako skutek złamania kodeksu. Wuj nie chciał o tym rozmawiać. Odparł tylko, że specjalna pozycja Manon nie jest osadzona w porządku ziemskim, lecz boskim. To również budziło wątpliwości Gniewka, bo o ile jego ojciec traktował tutejszych bogów z szacunkiem, choć raczej z ceremoniałem przewidzianym dla wysokich rangą zagranicznych dygnitarzy, o tyle matka zachowywała się czasami zupełnie bezbożnie, mimo że była przecież służką samego Welesa, Pana Zaświatów.

Gniewko zadrżał, kiedy wyjęła nóż z kościaną rękojeścią i nacięła dłoń, wyznaczając wokół nich ochronny krąg. Przywiązała konie do drzewa rosnącego parę sążni dalej i zarzuciła na ramiona kosz z tym, co udało im się zabrać z chaty. Chustka, która wcześniej utrzymywała w ryzach matczyne loki, owijała teraz ściśle jej lewą rękę, szybko nasiąkając krwią. Manon podeszła do niego i zdecydowanym ruchem odgarnęła mu włosy z czoła.

Kładąc dłoń na ramieniu syna, wyrzekła z naciskiem

— Gniewko, posłuchaj mnie teraz uważnie. Choćby nie wiadomo, co się działo, nie wypuszczaj z rąk Aydy.

Pokiwał głową.

Manon zawahała się i dodała — Naprawdę nie chciałam tego robić, ale w obecnych okolicznościach nie mamy innego wyjścia… Muszę zaczerpnąć z twojej mocy — inaczej nie uda nam się przekroczyć granicy wyznaczonej przez Wielką Rzekę. Ja zajmę się resztą, ale ty nie możesz się przede mną bronić, rozumiesz?

Wcześniej, kiedy prosił, żeby go uczyła, odmawiała z uporem, twierdząc, że jest jeszcze za młody na sprawy władców i bogów. Obiecywała, że w końcu nadejdzie jego czas. Wyglądało na to, że nadszedł on, nie czekając na niczyją zgodę, a teraz było już za późno, żeby Gniewko dowiedział się, czego ma się spodziewać.

Manon przymknęła oczy, przytrzymując go za ramię. Powietrze między nimi zaczęło gęstnieć i iskrzyć jak przed burzą. Usta matki zbielały i przez chwilę Gniewko słyszał tylko jej spracowany oddech, a potem jakaś siła sięgnęła do samego serca jego istnienia, by wyprowadzić z wnętrza ciepły strumień czegoś znacznie bardziej życiodajnego od krwi. Nie potrafił nazwać, co to jest, ale instynktownie zapragnął przeciwstawić się tej inwazji. Dzięki bogom, wypowiedziana wcześniej instrukcja sprawiła, że zdołał oprzeć się temu impulsowi, pozwalając bez oporu na przepływ.

Świat wokół nich zatrzepotał niczym malowany welon i nagle znaleźli się… gdzieś indziej. Morze traw falowało łagodnie w popołudniowym słońcu, choć przecież jeszcze przed chwilą niebo zasnuwały ciężkie, deszczowe chmury. Na odległym wzgórzu wznosiła się potężna twierdza zbudowana z bloków jasnego kamienia. Z oddali Gniewko mógłby pomylić ją z fortecą na Golubnej, gdyby nie kompletnie inna topografia terenu i nieprzystające do siebie odległości. Pamiętając nauki ojca, spojrzał w górę, żeby określić ich położenie i natychmiast zacisnął powieki, owładnięty gwałtowną falą mdłości. Nie wypuszczając Aydy z rąk, zatoczył się i w ostatniej chwili oparł o pień rosnącego nieopodal gigantycznego drzewa. Drzewa, które oplatało swoimi konarami mrowie gwiazd. Drzewa, które obejmowało korzeniami biały, rzeźbiony fantazyjnie tron.

Matka przeprowadziła ich do Nawii.

Gniewko poczuł, jak zabiera z jego ramion siostrę i pomaga mu usiąść na trawie, a potem przygina jego głowę między kolana. Oddychał powoli, tak jak go nauczyła. Usiadła tuż obok, opierając drobną dłoń na jego plecach.

— Kiedy spowolnisz puls, spróbuj się wyprostować, ale nie wcześniej, aż ustąpi mrowienie w palcach — pouczyła.

Rzeczywiście, po chwili mroczki przed oczami zniknęły, choć jego skórę nadal pokrywał lepki pot.

— Czy zawsze tak to wygląda? — jęknął.

Matka podała mu bukłak z wodą — Nie. Nie zawsze. Pomijając to, że okoliczności nie były idealne… Po prostu nie jesteś zainicjowany. A początek zawsze jest trudny. Na razie postaraj się nie patrzeć w górę. I niczego tutaj nie pij ani nie jedz, prócz rzeczy, które zabraliśmy z domu.

— Ayda… Nic jej nie będzie?

Mała spoczywała w jej ramionach zupełnie spokojnie, spoglądając w koronę drzewa i śmiejąc się na widok świetlnych rozbłysków przepływających w górę pnia. Matka ściągnęła brwi i przyłożyła złożony palec wskazujący i środkowy do czoła małej, lecz nim zdążyła odpowiedzieć Gniewkowi, zachłysnęła się nagle i zaczęła kaszleć, zasłaniając usta rękawem. Ułożyła córkę na podołku, jakby niespodziewanie opuściły ją siły. Na rękawie, którym otarła usta, pozostała smuga jasnoczerwonej krwi.

— Matko, co ci jest?! — wykrzyknął zaniepokojony Gniewko.

Lodowaty strach chwycił go za gardło. Bez wątpienia to Manon była sercem ich małego świata. Oglądanie jej w tym stanie sprawiło, że w przypływie paniki ponownie zaczął chwytać powietrze całymi haustami. Manon przygarnęła syna ramieniem.

— Rób tak dalej, a doprowadzisz się do omdlenia — usłyszał słowa wypowiedziane stanowczym, równym tonem.

Gniewko wtulił twarz w zagłębienie jej szyi i dotarło do niego, że musi się skulić, żeby to uczynić. Uświadomił sobie z zaskoczeniem, że przewyższa ją wzrostem. Wcześniej zupełnie mu to umknęło. Wstrzymał oddech, czując na barku miarowy rytm wystukiwany przez jej palce. Skupiając się, bezgłośnie odliczał w myślach. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Po chwili matka, kasłając, ujęła go za nadgarstek, żeby sprawdzić puls. Przez otaczający ją przyjemny, zielony zapach coraz bardziej przebijała się żelazista, metaliczna woń krwi.

— Lepiej? — zapytała.

— Lepiej — odparł przygaszonym tonem.

Manon była jedną z najlepszych uzdrowicielek w sanktuarium w Wysokim Lesie. Na zdrowy rozum Gniewko powinien wierzyć, że nic jej nie będzie, ale w jakiś nieokreślony sposób pojmował, że wkrótce jego życie zmieni się nie do poznania.

— Do tego stopnia nie chciałaś, żebym został następcą tronu? — wyszeptał, wtulony w matczyny płaszcz.

Westchnęła — Z pewnego źródła wiem, że Radko będzie miał w przyszłości przynajmniej jednego prawowitego dziedzica ze swojej linii rodowej. Jak myślisz, co się z tobą stanie, kiedy przestaniesz być mu potrzebny, a staniesz się niewygodny? Jeśli książę ujawni prawdę o twoim pochodzeniu i namaści cię na następcę tronu, nim urodzi mu się syn, wywoła to mnóstwo niepotrzebnych komplikacji. A Wojciech nie jest wystarczająco silny, żeby cię przed nimi uchronić. Poza tym — wierz mi — bycie władcą to okropne zajęcie, którego nie życzyłabym najgorszemu wrogowi.

— Jak pewne jest to źródło wiedzy? — wydukał oszołomiony.

— Najpewniejsze. Słowa z ust bogini.

Gniewko czuł, jak palce matki gładzą jego włosy.

— Przykro mi, synku, ale wkrótce nie będziesz miał dotychczasowej swobody prostego myślenia: czarne — białe, dobre — złe. Dlatego, błagam cię, zapamiętaj — nie mieszaj się w nic, jeśli nie masz pewności, że będziesz w stanie udźwignąć ewentualne konsekwencje swoich decyzji. Wasze życie — twoje i Aydy — jest najważniejsze.

— Wcześniej… kiedy prosiłaś, żebym nie stawiał oporu. Popełniłem jakiś błąd?

— Byłeś wspaniały. Doskonale sobie poradziłeś, mój mały Kruku. Tylko niekiedy czas nam się niespodziewanie kończy.

— To nie przeze mnie?

— Oczywiście, że nie, głuptasku! Jeśli już, to twój ojciec wybrał sobie kiepski moment na ucieczkę z aresztu.

— Strofujesz mnie nawet w takiej chwili, lalla?

Dźwięk głosu ojca sprawił, że do oczu chłopaka napłynęły łzy ulgi. Czy matka nie mówiła, że odległość między nimi wpływa na sposób manipulowania mocą? A skoro są tutaj razem, wszystko będzie już dobrze, prawda?

— Khodża! Przyszedłeś! — twarz Manon rozpromieniła się w wyrazie czystej radości.

Tak, jakby jej myśli stanowiły lustrzane odbicie tego, co przed chwilą przemknęło przez głowę jej syna.

— Zawsze, dżana.

Gniewko uniósł głowę, lekko zawstydzony, że ojciec widzi go tulącego się do Manon niczym małe dziecko, jednak oprócz matki i siostry nie dojrzał nikogo. Tylko Ayda zaczęła nagle śmiać się i wierzgać, wyciągając rączki do kogoś, kogo on nie był w stanie zobaczyć. Ale choć nie widział tego, co siostra, nie znaczyło to, że nie był wyczulony na znajomą obecność.

Poczuł na głowie ciepłą dłoń ojca i usłyszał skierowane do siebie słowa — Teraz to ty jesteś głową rodziny, Gniewko. Opiekuj się naszym małym skarbem i pamiętaj, czego cię uczyliśmy.

Matka odetchnęła powoli i zdjęła z siebie płaszcz, owijając w niego dziecko. Gniewko odruchowo przytulił do siebie podaną mu Aydę, a matka wyjęła z włosów swój ulubiony grzebyk z malachitu i bursztynów i wsunęła go synowi za pazuchę. Dopiero teraz Gniewko zauważył, jak bardzo jest blada i jak zimna jest jej skóra.

— Jeszcze jedno, synku. Jeśli chodzi o służbę Welesowi, wiedz, że trzeba wyrazić na nią zgodę. Masz prawo veta, a On nie może cię do niczego zmusić. Przenigdy nie daj sobie wmówić, że nie masz wyboru. Co do reszty — wierzymy, że sobie poradzisz.

Objęła dzieci ramionami, przytulając je z całych sił — Pamiętaj, że was kochamy — zawsze, bez względu na wszystko. Pamiętaj, że jesteście dla nas najważniejsi. I że kiedyś znów się spotkamy…

Gniewko zacisnął powieki i zagryzł usta, dusząc rodzący się w gardle protest, desperacko próbując wymyślić sposób, aby ich zatrzymać — na próżno.

Manon podniosła się z trudem, opierając dłoń na płonącym jasnością pniu Wielkiego Drzewa.

Ich ostatnie słowa nie były przeznaczone dla uszu Gniewka.

— Wybacz mi, najmilszy. Myślałam, że czasu będzie więcej…

Usłyszał westchnienie.

— Manon, gdybyśmy mogli wrócić nad Jasny Staw, moja odpowiedź brzmiałaby dokładnie tak samo. Miałem szczęście znaleźć cię w tym życiu. Oby i w następnym, jeśli bogowie okażą się łaskawi. Niczego nie żałuję, dżana.


A potem zapanowała głucha cisza — nieobecność miłości.


Gniewko otworzył oczy, żeby raz jeszcze spojrzeć na rodziców, ale oprócz dziecka w jego ramionach, jak okiem sięgnąć, nie było tutaj nikogo.

Zachodnie krainy

Nie wiadomo, jak długo tak siedział, kołysząc Aydę, która na szczęście w końcu usnęła. Dopiero wówczas uniósł połę granatowego, aksamitnego płaszcza i wcisnął w niego twarz, tłumiąc szloch. Materiał jeszcze pachniał różanym olejkiem, który matka dodawała do maści na przewlekły ból głowy. Kiedy przygotowywała tę szczególną recepturę, w całej izbie pachniało niczym w letnim ogrodzie. Szczelnie zakorkowane fiolki leżały teraz w drewnianej skrzyneczce na jej stole roboczym, czekając, aż Gniewko dostarczy je do sanktuarium. Jeśli nie zostaną zużyte w infirmerii w przeciągu tygodnia, cała praca włożona w ich przygotowanie pójdzie na marne. Szkoda tylko, że nie miał najmniejszego pojęcia, jak wrócić do domu. Zmęczony i otępiały płaczem, podniósł bukłak z wodą i potrząsnął nim, próbując ocenić, ile płynu w nim jeszcze pozostało.

— No, proszę! W całym tym zamieszaniu zdążyła cię ostrzec, żebyś niczego tutaj nie jadł i nie pił…

Chłopak drgnął, zaskoczony. Na szczęście Ayda nie wybudziła się ze swojej drzemki. Gniewko odwrócił się, kurczowo przytulając do siebie siostrę.

Na rzeźbionym tronie siedział wysoki, smukły młodzieniec odziany w haftowaną tunikę z najdelikatniejszego płótna. Pasma jasnych, prostych włosów opadały mu na ramiona. Chłopak spojrzał na królewski naszyjnik, którego końce wyrzeźbiono w zwierzęce głowy o oczach ze szlachetnych kamieni. Podobny naszyjnik nosił czasem jego ojciec — na znak, że przekazuje wiernym wolę Welesa, Pana Nawii.

Gniewko ukląkł, pochylając głowę.

— Podejdź bliżej.

Wykonał polecenie, nadal nie podnosząc wzroku. Niemądrze byłoby urazić boga. Matka miała rację, mówiąc, że robienie tego, na co ma się ochotę, jest przywilejem silnych. Lub samobójców. Rodzice powierzyli mu opiekę nad Aydą. Gniewko nie mógł sobie pozwolić na beztroskę.

— Nie możecie tu zostać, ale jeśli odeślę was do domu, plan waszej matki spali na panewce — usłyszał.

Zapadła cisza, przerywana jedynie brzęczeniem pszczół i łagodnym szelestem wysokich traw.

— Co się stało z jej ciałem, Panie? — chłopak zapytał po chwili zdławionym głosem.

— To cię w tej chwili trapi? Niepotrzebnie… Straż Radomira znajdzie jej doczesne szczątki w świętym gaju. Księżniczka zostanie dyskretnie złożona w kurhanie, który przygotowano dla niej przed piętnastoma laty.

— A ojciec?

— Twój wuj zadba o jego pochówek zgodny z rytuałami Nodż. Jego ciało nadal znajduje się w stolicy, dwa dni drogi i trzysta stai od domu.

Gniewko otarł oczy rękawem — Nie mogą spocząć razem?

— To byłoby… trudne do wyjaśnienia niewtajemniczonym.

Istotnie. Oficjalnie księżniczka Manon została zamordowana podczas przewrotu pałacowego całe lata temu. W dodatku zmarła, będąc panną. A nastroje względem nomadów wprawdzie polepszyły się, lecz nie na tyle, by jeden z nich trafił do książęcej nekropolii.

— Twoi rodzice zawsze będą razem. Miejsce pochówku jest bez znaczenia — dorzucił miękko Weles — Taka już natura ich więzi, która okazała się dla mnie o wiele bardziej kłopotliwa, niż uprzednio sądziłem. Chodź ze mną.

Władca Nawii nieważko uniósł się z miejsca i poprowadził go niespiesznie poprzez zielone pastwiska, w kierunku majaczącej w oddali fortecy. W złocistym powietrzu unosiły się barwne pyłki i jaśniały delikatne skrzydełka owadów. Gniewko nie widział stąd Wielkiej Rzeki wyznaczającej granicę światów, ale czuł jej prądy w swoich kościach. Czuł, jak niewidzialne nurty unoszą jego włosy, choć przecież wspinali się stromym wzniesieniem ku górze. Było tutaj tak spokojnie, że żadna myśl nie ostała się w głowie chłopaka i przez moment mógł niemal zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Po pewnym czasie dotarli na miejsce, Gniewko nie wiedział wszakże, ile go tak naprawdę upłynęło, bo otaczające ich światło w ogóle się nie zmieniało. Spojrzał na kamienny dziedziniec i potężne dębowe wrota, wysokie na kilkanaście sążni. Wierzeje otworzyły się przed Pasterzem Dusz i już po chwili stali na opustoszałym, wewnętrznym dziedzińcu z fontanną pośrodku. Gniewko miał ochotę usiąść w bezruchu i czekać, aż wszystko, czego doświadczył po przebudzeniu, okaże się jedynie sennym koszmarem.

Weles przysiadł na brzegu fontanny i przez chwilę spoglądał na nich zamyślony, po czym westchnął — Wy potrzebujecie spokoju, a ja muszę się zastanowić, co z wami począć…

Chłopak milczał, kompletnie odrętwiały.
Władca Zaświatów zanurzył palce w krystalicznie czystej wodzie, mącąc swoje odbicie — A więc pozostaje nam tylko Bujan.

Obrócił się do Gniewka i wskazał mu szeroką ławę w cieniu obsypanego białym kwieciem głogu — Możecie tu na razie odpocząć. Potem zabiorę was w miejsce, gdzie będziecie bezpieczni.

Gniewko poczuł nagle zupełne wyczerpanie. Miał wrażenie, jakby każda z jego kończyn ważyła dobry cetnar. Z trudem dowlókł się do wskazanego przez Welesa miejsca i legł, tuląc do siebie siostrę. Popołudniowe promienie słońca przesiane przez liście łagodnie opadały na jego powieki. Szum Wielkiej Rzeki przypominał mu ciche kołysanki śpiewane Aydzie przez matkę. Gdzieś na granicy jawy i snu zdało mu się, że słyszy słodkie dźwięki lutni. Kąciki ust uniosły się w mimowolnym uśmiechu, tuż zanim ciemność przygarnęła go łaskawie.

Kiedy Gniewko przebudził się, na niebie królował Księżyc, a oni znajdowali się gdzieś zupełnie indziej.

Chłopak poderwał się, z przerażeniem odkrywając brak znajomego ciężaru Aydy w ramionach. Spanikowany, rozejrzał się na wszystkie strony, ale jego siostry nigdzie nie było widać. Serce tłukło mu się w piersi tak gwałtownie, że musiał zacisnąć dłoń w pięść i przycisnąć ją mocno do torsu, próbując opanować drżenie.

— Spokojnie. Mała jest niedaleko, w Małym Dworze. Kiedy się zbudziła, Sudi zabrała ją, żeby nie przeszkadzać ci w odpoczynku.

Gniewko odetchnął i zorientował się, że siedzi na pledzie rozesłanym w niewielkim zagłębieniu pośród wiechlin. Miarowy szum, który słyszał, w niczym nie przypominał Wielkiej Rzeki, ani niczego, co słyszał do tej pory.
Spojrzał na wysoką, złotowłosą dziewczynę, odzianą w haftowaną suknię o prostym kroju. Jej czoło opasywał wąski diadem z wyrzeźbionymi symbolami promienistego koła. Postać nieznajomej otaczał delikatny blask i Gniewko zdumiał się, że wcześniej jej nie zauważył, bo w ciemnościach jaśniała niczym lampion. Jednakże w tej samej chwili fragment nocy obok jasnowłosej poruszył się, rżąc cicho i ponownie przesłonił ją, pochłaniając światło w swoim pobliżu.

Gniewko wstał i pokłonił się nieznajomej — Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy, Starsza Siostro?

Ciemność towarzysząca dziewczynie parsknęła z rozbawieniem i na Gniewka zerknęły oczy, w których odbijało się rozgwieżdżone, nocne niebo. Oczarowany, wyciągnął dłoń, żeby pogłaskać aksamitne chrapy.

— Jesteś taki piękny! — wyrwało mu się mimowolnie z ust.

— Hmm… Starsza Siostra… Nocny Wicher nie odgryzł ci ręki, więc chyba możesz się do mnie tak zwracać — uznała dziewczyna.

Gniewko z trudem oderwał wzrok od magicznego stworzenia, które pochyliło ku niemu głowę, niecierpliwie domagając się pieszczot. Miał wrażenie, że z każdym pogłaskaniem na czarnej jak atrament sierści zbierają się diamentowe drobinki, jeszcze bardziej upodobniając stworzenie do nieba ponad ich głowami.

Oświadczył z całkowitym przekonaniem — Taka cudowna istota z pewnością nie uczyniłaby mi krzywdy. A przynajmniej nie bez powodu.

Nocny Wicher zatańczył w miejscu, podrzucając głową. Gniewko był pewny, że mu przytakuje.

— Masz ci los. Kolejny… — mruknęła złotowłosa.

— Słucham?

— Nocny Wicher mówi, że kiedyś poznamy chłopca, który będzie bardzo podobny do ciebie — westchnęła niecierpliwie — Nieważne. Czas na Bujanie nie istnieje. Jego fale jedynie nas opływają. Tak czy siak — ulubieniec Chmury jeszcze się nie pojawił, a ty i tak tego nie zrozumiesz. Chodźmy. Zaprowadzę cię do Małego Dworu.

Wprawdzie księżycowe światło wystarczało, aby oświetlić im drogę, ale Gniewko uznał, że dobrze będzie przyjrzeć się okolicy w świetle dnia. Ruszył za swoją przewodniczką ścieżynką, która prowadziła do niewielkiej osady. Centralną jej część stanowił rozległy dwór zbudowany z pionowych, sosnowych bali. Minęli podcienie, wsparte na rzędzie mniejszych kolumn i obiegające cały budynek, a potem ruszyli w kierunku położonej niżej budowli, która przypominała chłopakowi jego rodzinny dom. Gniewko zauważył, że w przeciwieństwie do wielkiego dworu, okna parterowego budynku wyposażone były w rzeźbione okiennice. O dziwo, w środku nie było sieni — weszli bezpośrednio do dużej izby z wygaszonym paleniskiem. Jednak nie to zaskoczyło Gniewka najbardziej. Centrum pomieszczenia stanowił bowiem wielki, półokrągły kamień, kolorem i przejrzystością przypominający bursztyny osadzone w ozdobnym grzebieniu matki. Bezwiednie sięgnął do schowanego bezpiecznie za pazuchą klejnotu i dopiero po chwili jego wzrok skupił się na mieszkankach Małego Dworu, które rozsiadły się ze swoją pracą wokół złocistej półsfery. Chłopak zachwiał się na widok jednej z nich, tej kołyszącej w ramionach Aydę. Kolana ugięły się pod nim, a przed upadkiem powstrzymała go jedynie smukła dziewczyna w szkarłatnej sukni. Odsunął ją od siebie i wychylił się, by raz jeszcze wpatrzyć się w tamten punkt oczami, do których błyskawicznie napłynęły mu łzy. Ale w miejscu, gdzie zaledwie przed ułamkiem sekundy siedziała jego matka, widział teraz krępą, ciemnowłosą kobietę, która w niczym nie przypominała Manon. Gniewko stłumił rodzący się w gardle jęk. Nie chcąc przestraszyć siostry, przycisnął do ust obie dłonie, choć i tak czuł, jak trzęsie się od tłumionego szlochu.

— Czy w obecnej sytuacji nie mogłaś mu tego oszczędzić, Rodzanico? — dłonie złotowłosej przewodniczki delikatnie opadły na jego głowę, zasłaniając mu oczy.

— Masz takie miękkie serce, Zorio! — złote bransolety panny w szkarłacie zadźwięczały nutą dezaprobaty — To ci kiedyś przysporzy całego morza kłopotów. I niech mnie stary Perun razi piorunem, jeśli się mylę!

— Sudi, daj spokój. — przerwał jej ciepły głos Rodzanicy — A ty, Zorio, wiesz dobrze — nie mam żadnego wpływu na to, że w pierwszej chwili śmiertelnicy widzą we mnie Matkę…

Ich głosy opływały Gniewka, a on czuł tylko szok zawodu. Szok spowodowany złudną nadzieją, że to wszystko naprawdę było jedynie złym snem. Haftowany materiał jasnej sukni stłumił jego krzyk buntu i rozpaczy.

— Nare, szybko! Podaj mi flaszkę z Wodą.

Gniewko poczuł jeszcze, jak Zoria odchyla mu głowę i wlewa do ust jakiś pozbawiony smaku, opalizujący płyn.

A potem nie było już nic.


***


Zmysły powoli powróciły do niego, kiedy czyjaś dłoń zaczęła uporczywie potrząsać jego ramieniem. Chłopak niechętnie uchylił powieki. Dziewczyna w szkarłatnej sukni pochylała się nad nim, marszcząc czoło. Podźwignął się z podłogi, zerkając na pełznącą ku niemu na czworakach Aydę. Siostra na jego widok wydała z siebie radosny pisk.

— Powinienem ją nakarmić… — dotarło do niego poniewczasie.

Skrzywił się, słysząc swój zachrypnięty głos. Wstał, przeczesując dłonią splątane włosy i wyjrzał przez okno. Słońce stało wysoko na niebie. Ogarnięty poczuciem winy, podniósł małą z wygładzonych desek sosnowej podłogi.

— Tutaj nie uświadczysz ludzkiego jedzenia — wzruszyła ramionami dziewczyna — Zresztą podczas pobytu na Bujanie nie będzie wam ono potrzebne… Zoria pewnie o tym wspomniała? Że czas tutaj nie istnieje?

Przypomniał sobie imię tej odzianej w szkarłaty piękności. Sudi.

Skrzywił się nieco, kiedy Ayda pociągnęła go za włosy. Wyplątując kosmyki z paluszków siostry, wskazał ręką na świat za oknem.

— Przecież kiedy wczoraj tu przybyliśmy, była noc. Teraz jest dzień. Więc jak to możliwe, że czas tu nie płynie? — jednak wypowiadając te słowa, Gniewko zdał sobie nagle sprawę, że od ostatniego posiłku minęły prawie dwie doby, a on nadal nie czuje żadnego głodu.

Zmarszczył brwi i zerknął pytająco na Sudi.

— Jesteśmy Axis Mundi. Osią, wokół której obracają się sfery.

Drgnął na dźwięk kolejnego głosu. Po przeciwnej stronie izby dwójka kobiet, które poznał poprzedniego dnia, niezaprzestanie poświęcała się swojej pracy. Poczuł, jak na policzki wypływa mu palący rumieniec zakłopotania. Krępa, ciemnowłosa kobieta przy kołowrotku uśmiechnęła się do niego ciepło, a Gniewka na ten widok ścisnęło coś w gardle. Przypominając sobie o dobrych manierach, pokłonił się mieszkankom dworu.

— Dziękuję za gościnę. I przepraszam za… — urwał, nie mając pojęcia, jak dokończyć rozpoczęte przez siebie zdanie.

— Za co niby miałbyś przepraszać? — Sudi przewróciła oczami i z brzękiem złotych bransolet zaczęła rozczesywać wełnę, rozesłaną na płachcie czerwonego jedwabiu obok jej stołka.

Tkaczka, siedząca przy rozstawionych krosnach, wzruszyła ramionami — Weles poprosił, żebyśmy was przygarnęły, dopóki po was nie wróci. A my jesteśmy skłonne wyświadczyć mu tę przysługę.

— Czcigodny Weles wróci po nas, łaskawa bogini?

Sudi parsknęła — Spójrzcie, narody, jaki uprzejmy młodzieniec!

Prząśniczka zaśmiała się cicho — Fascynujące, jak obraca się Koło Wcielenia, prawda?

Zwróciła swoje spojrzenie na Gniewka — Jesteście młodymi, ludzkimi istotami, które nie powinny być zatrzymane w rozwoju niczym muszki w bursztynie… Zbyt długi pobyt na Bujanie może wam jedynie zaszkodzić.

Chłopak podrzucał gaworzącą Aydę, która rozciągnęła usta w prawie bezzębnym uśmiechu.

— Jeśli czas nas omija, to w jaki sposób pobyt tutaj może być zbyt długi? — zastanowił się głośno.

Tkaczka, Nare — przypomniał sobie nagle jej imię, klasnęła w dłonie z rozpromienioną miną.

— Doskonale! Radiacja adaptacyjna — i to już w drugim pokoleniu!

Gniewkowi przypomniała się nagle matka, która miała podobny wyraz twarzy, przeglądając przywiezione ze Wschodu zielniki z nowymi okazami leczniczych roślin.

— Akurat! Chyba nie uważasz, że chłopak odłączył się od Homo sapiens? Biorąc pod uwagę jego babkę i matkę…

Nare obruszyła się — To jasne, że jesteś stronnicza! Mitochondrialne DNA jest przekazywane niemal wyłącznie w linii żeńskiej! Aczkolwiek Rodzanica wplotła talent muzyczny w wątek jego…

— Spokój!

Prząśniczka zdecydowanym ruchem podniosła się od kołowrotka i spojrzała karcąco na swoje towarzyszki. Gniewko przytulił do siebie Aydę, patrząc na tę scenę z otwartymi ustami. Miał wrażenie, że kobiety zaczęły nagle rozmawiać w jakimś obcym języku. Niemal rozumiał poszczególne słowa, ale znaczenie niektórych rozciągało się na peryferiach jego widzenia w przyprawiające o mdłości rozbłyski dziwnych obrazów. Zatoczył się, próbując złapać dech. Prząśniczka w ostatniej chwili zdążyła złapać Aydę, ale on sam uderzył ciężko o podłogę.

— Co się dzieje? — krzyknęła zaniepokojona Sudi.

Gniewko poczuł, jak przykłada mu grzbiet dłoni do czoła.

— Jest kompletnie rozpalony! Przecież zaledwie przed sekundą nic mu nie było!

— Zapomniałyście, że chłopak ma w sobie cząstkę mocy Welesa? Że wszelka mowa istnieje dla niego bez bariery językowej?

— Przeklęta Mowa Dusz! Koncepcje bez kontekstu poznawczego… — jęknęła Nare.

— Doprowadziły do przebodźcowania jego układu nerwowego — dokończyła ponuro Sudi.

Gniewko, słysząc to, krzyknął, uderzając głową o podłogę. Wszystko, byle tylko odciąć się od strumienia znaczeń boleśnie pulsujących w jego czaszce. Prząśniczka przytrzymała go, zasłaniając mu uszy dłońmi. Jak przez mgłę dobiegł go jej zdenerwowany głos

— Co z wami! Mogłyście go zabić! Przecież to jeszcze dziecko! Nie możecie używać przy nim pojęć wykraczających tak dalece poza jego epokę! I to bez żadnego przygotowania!

W izbie zapanowała nieprzyjemna cisza, przerwana płaczem Aydy, reagującej na ton głosu kobiet. Gniewko wyciągnął ręce w kierunku siostry. Nieco na oślep, bo przed oczami nadal przepływały mu świetlne błyski.

Prząśniczka przygarnęła go ramieniem — Już dobrze, synku, już dobrze. Zabiorę cię na świeże powietrze i zaraz poczujesz się lepiej…

Kobieta podźwignęła go bez najmniejszego wysiłku i posadziwszy Aydę na biodrze, wyprowadziła chłopaka na zewnątrz. Miała rację — lekka, pachnąca morską solą bryza sprawiła, że ból głowy nieco ustąpił.

— Wybacz moim siostrom… — odezwała się z nutą żalu w głosie — Okazałyśmy się kiepskimi gospodyniami, prawda? Chyba lepiej będzie, jeśli na razie zostaniesz w Dużym Dworze, z Zorią. Oczywiście, możesz powierzyć nam małą, będziemy ją miały na oku. Jej mowa się jeszcze nie wykształciła, więc nasze rozmowy nie powinny jej zaszkodzić…

Gniewko gwałtownie pokręcił głową na znak przeczenia. Powoli docierało do niego, że bóstwa nie mają zrozumienia dla kruchości istnienia żyjących. Żeby pojąć słabość, same musiałyby stać się słabe. Paradoks na granicy niemożliwości. A przynajmniej będący prawdziwą rzadkością.

— Cóż, nie mogę mieć pretensji, że nam nie ufasz — westchnęła kobieta.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Gniewko z każdym krokiem, który oddalał go od Nare i Sudi, czuł się coraz lepiej i lepiej. Prząśniczka poprowadziła ich do budynku na tyłach Wielkiego Dworu i przystanęła na widok Zorii. Dziewczyna właśnie napełniała poidła opalizującą wodą, która wyglądała, jakby uwięziono w niej gwiezdny pył. Na widok Nocnego Wichru, który zarżał przyjaźnie na powitanie, chłopak wypuścił z płuc podświadomie wstrzymywany oddech. Ostrożnie wysunął ręce w kierunku prząśniczki, nie do końca wierząc, że ta bez protestu odda mu siostrę. Kobieta ponownie westchnęła i podała mu małą. Zoria tymczasem znieruchomiała, przyglądając im się podejrzliwie. Odstawiła wiadro i podeszła do nich zamaszystym krokiem. Na widok chłopaka zacisnęła usta w wyrazie niezadowolenia.

— Co wyście zrobiły temu biedactwu?! Wygląda, jakby Nocny Wicher przeciągnął go na oklep po swoim szlaku!

Kary koń parsknął wyraźnie urażony.

Zoria machnęła ręką — Zresztą nie. Nawet nie chcę wiedzieć. Zostaw dzieciaki ze mną, póki Weles po nie nie wróci.

Ton jej głosu nie dopuszczał żadnego sprzeciwu. Prząśniczka uśmiechnęła się lekko, unosząc obie dłonie na znak pokoju. Gniewka ogarnęło potężne pragnienie, by paść Zorii do nóg i złożyć bogince gorące dziękczynienie. Prawdę mówił ojciec, powtarzając, że każdy kto ma rękę do zwierząt, ma też podejście do ludzi.

Zoria bezceremonialnie zabrała od niego Aydę, kładąc ją w pospiesznie wymoszczonym pledem żłobie, a potem wręczyła mu zgrzebło i zestaw szczotek, każąc wyczesać po kolei wszystkie konie w stajni. Kiedy chłopak odwrócił się, by zerknąć na Prząśniczkę, kobieta dawno już zdążyła wrócić do swej siedziby.

Gniewko odetchnął nerwowo. Nie wierzył, żeby mieszkanki Małego Dworu zrobiły mu krzywdę celowo. Jednak fakt, że uczyniły to mimowolnie, sprawił, iż chłopak poprzysiągł w myślach, że z własnej woli jego stopa więcej tam nie postanie.

Bujan

Życie na Bujanie okazało się pełne błogosławionej rutyny, która niegdyś pewnie wydawałaby mu się nudna i nieciekawa, teraz jednak dawała Gniewkowi poczucie złudnego bezpieczeństwa. Zoria, ze swoją rzeczową postawą, przypominała mu uzdrowicielki z sanktuarium w Wysokim Lesie. A przynajmniej wpisywała się w tę samą szkołę myślenia, która głosiła, że na zmartwienia i smutki najlepsza jest uczciwa praca, najlepiej na świeżym powietrzu.

Tak więc Gniewko wstawał, kiedy tylko pierwsze promienie słońca pojawiały się na niebie i pomagał bogince oporządzić konie. Potem zabierał Aydę i wędrował z nią po wyspie. Pomimo swoich niewielkich rozmiarów to miejsce go fascynowało. Gniewko nigdy wcześniej nie widział morza, ale szum fal wzywał go do jakiegoś nienazwanego działania, którego nie był w stanie się podjąć. Tak, jakby niespodziewanie natknął się na tajemniczą obligację, która cierpliwie czekała na kogoś, kim nie był.

Tego dnia było podobnie. Chłopak wędrował ścieżynką wśród wydm, czując na plecach ciężar owiniętej w chustę siostry. Płachta bielonego lnu wyhaftowanego na brzegach wzorem w łączące się ze sobą romby z czerwonego jedwabiu była na tyle duża, że Gniewko mógł nią swobodnie opasać dziecko i zabezpieczyć jego ciężar. Pasma materiału przełożył przez swoje ramiona, by na koniec zawiązać je w pasie. Początkowo wzbraniał się przed przyjęciem chusty, obawiając się, że zniszczy ją lub wybrudzi, ale Zoria jedynie wzruszyła ramionami, oświadczając, że nie po to ją wyszywała, aby kurzyła się w skrzyni. Cała Zoria.

Gniewko poprawił prowizoryczne nosidło i obrócił twarz ku niebo, czując, jak słony wiatr znad morza rozwiewa mu włosy. Kątem oka zauważył intensywniejszą plamę zieleni pośród kęp suchych traw poprzerastanych gdzieniegdzie skupiskami zawciągu i macierzanki. Zaciekawiony przykucnął, żeby przyjrzeć się pokrytym czarnymi jagodami krzewinkom. Delikatnie dotknął czubkiem palca jednego z owoców.

— Hmm… Pamiętasz, Aydo, jak wczoraj na wydmach znaleźliśmy oset morski? Od razu rozpoznałem go z rycin w herbarium matki. Jak już wiesz, Eryngium maritimum jest bardzo pożyteczną rośliną, choć spotykaną jedynie nad morzem — stąd też i nazwa. Ekstrakt z korzenia pozyskanego jesienią leczy stany zapalne układu moczowego i jest szczególnie korzystny dla mężów. Ale może się przydać i niewiastom, bo pomaga na kaszel i brak apetytu.

Uwolnił lok swoich włosów, który Ayda usiłowała włożyć sobie do buzi. Dolne siekacze w końcu wyrżnęły się z jej dziąseł, uwalniając otoczenie od płaczu pogodnego zazwyczaj dziecka. Cieszył się, że stało się to jeszcze przed ucieczką z domu. Mimo to dobrze byłoby przygotować siostrze jakąś zabawkę do gryzienia, tak na przyszłość. Martwił go fakt, że zostali praktycznie bez niczego i że musieli polegać na łasce i dobrej woli innych. To nie było przyjemne uczucie, szczególnie, że pod opieką rodziców niczego im nie brakowało. Teraz miał tylko swoją broń, ozdobny grzebyk o malachitowych listkach i aksamitny płaszcz — pamiątki po matce. Posag Aydy.

Nie miał pojęcia, co zrobi, kiedy wyrośnie z kompozytowego łuku, który ojciec sprawił mu na urodziny. W duchu pocieszył się, że inni mają jeszcze mniej. Nie zawiedzie wiary rodziców. Jakoś sobie poradzi. Odetchnął powoli i odwinął siostrę z chusty. Mała uwielbiała raczkować po sypkim, białym piasku, chociaż musiał uważać, żeby nie próbowała niczego po drodze zjeść. Tak, jak i teraz. W ostatniej chwili zabrał jej z rączki lśniący owoc nieznanej rośliny.

— Nie wolno, Aydo! Nie wiemy, czy to jest jadalne!

— Nie zaszkodzi małej. To czarna bażyca, zdrowa bardzo — za jego plecami rozległ się rozbawiony głos Zorii.

— Myślałem, że nie powinniśmy tu niczego jeść? — zainteresował się chłopak.

— To w Nawii, jeśli nie złożyłeś przysięgi Welesowi. Na Bujanie to też niewskazane, choć z innych przyczyn. Nawet jeśli coś tu zjecie, wyjęcie poza obieg czasu oznacza brak trawienia, zatem…

Gniewko przemyślał te słowa i wzdrygnął się — Rozumiem. To o tym mówiła Prząśniczka — że zostaliśmy uchwyceni w chwilę obecną niczym muszki w bursztynie…

Jasnowłosa parsknęła pod nosem — Prząśniczka! Ha! Zaiste, czego uszy nie słyszą, tego sercu nie żal.

Gniewko zacisnął usta i zbył mamrotanie Zorii milczeniem. Nie chciał myśleć o mieszkankach Małego Dworu.

— Wybierzesz się z nami popływać? — zapytał w zamian.

Boginka roześmiała się — Zamierzasz pławić małą niczym konia, żeby ci szybciej zasnęła?

Gniewko zaczerwienił się, zakłopotany. Nie miał pojęcia, jak jego matka radziła sobie ze wszystkimi obowiązkami i z opieką nad dzieckiem na dokładkę.

— Ayda uwielbia wodę, a ja mam potem trochę czasu, żeby poćwiczyć strzelanie — zawahał się i dodał po chwili — Zdawało mi się, że te nasze zabawy na wydmach poprawiają jej koordynację, skoro teraz bez trudu potrafi zarówno sama usiąść, jak i raczkować. Ale jeśli nie rozwijamy się, to może…

Jasnowłosa boginka uniosła uspokajająco dłoń — Nie obawiaj się. Ani ty, ani dziewuszka nie rośniecie, ale wasza sprawność istotnie się poprawia…

Gniewko odetchnął z ulgą.

Zoria przeczesała włosy, zaplatając je w luźny warkocz — Nie chciałbyś poćwiczyć strzelania z końskiego grzbietu? Nocny Wicher jest chętny, nawet bardzo. Powiada, że skoro Chmura może mieć swojego ulubieńca, to i on może mieć swojego…

Gniewkowi rozbłysły oczy. Marzył, aby znów dosiąść wierzchowca, lecz nie śmiał nawet pytać, zdając sobie sprawę, że już teraz stanowią dodatkowy ciężar opieki dla Zorii, która przecież nie miała wobec nich żadnych zobowiązań.

— Zostawimy małą pod opieką Sióstr i możemy ruszać — dokończyła jasnowłosa, a serce Gniewka zamarło.

Błyskawicznym ruchem pochwycił siostrę i nie zważając na jej protesty, owinął ją na powrót w chustę.

— Nie! — z jego gardła wyrwał się głuchy warkot.

Zreflektował się, widząc ściągnięte brwi boginki. Zoria nie zasłużyła na jego humory. Maniery, które starała się wpoić mu matka, ostatecznie zwyciężyły.

Podniósł się i pokłonił z szacunkiem — Wybacz mi, Starsza Siostro! Jestem wdzięczny za twoją wielkoduszność. Podziękuj, proszę, Nocnemu Wichrowi. Chciałbym go dosiąść, ale…

Zoria również wstała, otrzepując spódnicę z ziarenek piasku — Dziewuszka będzie z nimi bezpieczna, Gniewko. Przecież wiesz. Jesteście pod ochroną samego Welesa.

Chłopak przełknął ślinę i jeszcze mocniej przytulił siostrę do siebie. Nie miał pojęcia, jak wyjaśnić Zorii, że kieruje nim coś zgoła innego niż rozsądek.

— Nie mogę… — wyszeptał — Nie mogę spuścić jej z oczu. Jest wszystkim, co pozostało mi …

Z rodziny.

Odwrócił się i podążył ścieżynką prowadzącą nad morze. Naprawdę nie chciał obciążać innych swoim złym nastrojem. Zaczynał rozumieć, dlaczego jego ojciec w podobnej sytuacji zabierał lutnię i ruszał, hen, przed siebie. Nie uszedł nawet stajania, kiedy ręka Zorii przytrzymała jego rękaw. Obrócił ku niej głowę. Boginka uśmiechnęła się do niego blado.

— Dobry z ciebie brat… — usłyszał.

Gniewko odwzajemnił jej uśmiech.

— Nawet nie wyobrażasz sobie, jak długo czekałem na pojawienie się młodszego rodzeństwa. A kiedy już niemal straciłem wszelką nadzieję, pojawiła się ona. Czy wiedziałaś, że „Ayda” w języku mego ojca znaczy „nagroda”? Matka mawiała, że przez nas obu Ayda będzie najbardziej rozbestwioną dziewczynką po tej stronie Orty. Ale ona była zawsze taka grzeczna i mądra. I zawsze cieszyła się na mój widok.

Kątem oka zauważył uniesioną brew Zorii.

— Nie przesadzam! — żachnął się — Ayda z wielką uwagą słucha, kiedy recytuję lecznicze receptury oraz metody preparowania poszczególnych składników!

— To dlatego każdego dnia opowiadasz jej o nadmorskiej florze?

— Jestem pewien, że mnie rozumie!

Po prawdzie powtarzał, co mógł, żeby samemu nie zapomnieć niczego z nauk w sanktuarium, ale na widok uśmieszku boginki zaperzył się — Na naukę nigdy nie jest za wcześnie. Ani za późno.

Zoria wyminęła go na ścieżce schodzącej ku morzu — Słusznie prawisz, Gniewko! Słusznie prawisz!

Gniewko przypomniał sobie wówczas, ile razy usiłował wymigać się przed wkuwaniem na pamięć właściwości i sposobu przygotowania ziół na korzyść strzelania do celu i ujeżdżania koni, i skrzywił się. Nie to, żeby nie lubił się uczyć, ale nie miał zdolności matki do zatracania się całymi godzinami w księgach. Szybciej uczył się, słuchając i obserwując ojca. A jazda konna? No, cóż… Zawsze była na pierwszym miejscu. Zawsze oznaczała wolność.

Gniewko stanął na białym piasku lizanym jęzorami fal i posadził Aydę, która od razu zaczęła pełznąć w kierunku wody.

Chłopak szybko podwinął nogawki i zrzucił buty, a potem podbiegł, żeby złapać siostrę w pasie. Mała piszczała z radości, przebierając nóżkami w ciepłej wodzie. Tuż obok zabrzmiał przeciągły gwizd Zorii. Gniewko drgnął zaskoczony, kiedy Ayda niespodziewanie zawtórowała mu wysokim trelem, idealnie odwzorowując zasłyszany ton. Boginka obróciła się ku nim, ale zanim zdążyła poczynić jakąś uwagę, usłyszeli tętent kopyt i na plaży pojawiły się konie — jeden biały niczym śnieg, i drugi — przypominający nocne niebo.

Zoria dosiadła na oklep Chmury i pogładziła jej szyję, nachylając się ku chłopakowi.

— Dzieciaku, wiem, że nie chcesz nikomu powierzyć siostry, ale… — urwała na chwilę, a potem kontynuowała łagodniejszym tonem — Za młody jesteś, żeby się nią opiekować zupełnie samemu, choć wiem, że chęci ci nie brak. Sam jeszcze masz za dużo do poznania.

Otworzył usta, żeby zaprotestować, choć gdzieś w głębi ducha wiedział, że boginka ma rację.

— To tylko myśl do rozważenia, Gniewko. Nie reprymenda. A Nocny Wicher ma ci coś ważnego do opowiedzenia.

— Ja naprawdę bardzo chciałbym na nim pogalopować, ale…

Zoria przerwała mu bezceremonialnie — To słowo z waszego świata, dzieciaku. Wieści z domu.

Wyciągnęła ręce i Gniewko bez protestu podał jej siostrę. Zoria, nie mówiąc nic więcej, wskazała na rumaka, który przypominał bardziej figurę z obsydianu i cieni niż coś namacalnego i żywego. Chłopak posłusznie spojrzał na konia, który potrząsnął grzywą, wyraźnie z siebie zadowolony. Zoria w tym czasie ruszyła stępa, kierując Chmurą bez użycia rąk.

Gniewko zmierzył wzrokiem noc wcieloną w rumaka, a potem westchnął zrezygnowany — W porządku, mój śliczny. Postawiłeś na swoim.

Dosiadłszy wierzchowca, pogładził go pieszczotliwie po szyi i pokłusował śladem boginki.

— Wiem, że Wicher to magiczna istota, ale w jaki sposób miałby przekazać mi wieści z domu? — zapytał niepewnie.

Koń zatańczył pod nim, zmuszając go, by dostosował swój dosiad. Gniewko przepraszająco pogładził jego uszy.

Zoria zerknęła na chłopaka i oświadczyła, wzruszając ramionami — Przetłumaczę wiernie. Ale najpierw musisz coś zrozumieć. Czas poza Bujanem płynie inaczej.

Gniewko przełknął konwulsyjnie i uchwycił w dłonie grzywę w kolorze przydymionego onyksu — Będziemy mogli wrócić? Mój wuj — Wojciech — nic mu nie jest?

Boginka spojrzała na jego wierzchowca i odchrząknęła, potrząsając głową — Może po prostu powiem ci, czego się dowiedziałam. Jeśli będziesz miał później jakieś dodatkowe pytania…

Gniewko przytaknął, próbując się opanować. Pospieszanie Zorii niczego mu nie da.

— Twój wuj… żyje. Z ludzkich szeptów po zmroku, które udało się dosłyszeć Nocnemu Wichrowi, wynika, że Wojciech znajduje się w areszcie domowym, ale jest dobrze traktowany. Tylko raz wyprowadzono go poza jego komnaty, pod strażą…

Gniewko zsunął się z końskiego grzbietu, opierając czoło o zaciśnięte na grzywie dłonie. Płytkie, przybrzeżne fale omywały delikatnie jego bose stopy. Poczuł na ramieniu rękę Zorii i uniósł ku niej twarz.

Boginka zawahała się lekko — Najstarszy brat twojej matki nakazał doprowadzić go do książęcej nekropolii. Okazało się… Okazało się, że w ciągu jednej nocy od pochówku kurhan księżniczki porosły krzewy obsypane żółtym kwieciem. Kwieciem wydzielającym upojny zapach. Książę Radomir nakazał je wyciąć. To nie była pora kwitnienia, więc… W każdym razie następnego ranka krzewów i kwiecia było jeszcze więcej.

— I wówczas sprowadzono wuja Wojciecha — domyślił się Gniewko.

— Zgadza się. Twój wuj rozpoznał te kwiaty jako zimowy jaśmin — krzew z południa krainy Nodż. Ta roślina nie występuje w waszym klimacie. Wiesz, co to oznacza?

— Jedynie to, że Weles miał rację. Rodzice naprawdę są razem.

Zoria zamyśliła się, spoglądając na horyzont. Nie zaprotestowała, kiedy lekkim naciskiem ręki zawrócił swego konia. Po chwili odetchnęła, jakby podjęła jakąś decyzję.

— Nie wiem, czy to, co ci teraz powiem, w czymkolwiek pomoże, ale w pewnym sensie to wasze dziedzictwo, więc…

Gniewko wskazał gestem, aby mówiła dalej.

— To nie jest powszechna wiedza, ale z jakiegoś niewiadomego powodu Żmijowie Welesa wymierają. Ci prawdziwi Żmijowie. Nawiańscy zmiennokształtni. Wygląda to tak, jakby ich racja bytu nie miała już podstaw. Pasterz Dusz z oczywistych względów nie chce do tego dopuścić, więc trzyma ich blisko korzeni Drzewa, blisko siebie, desperacko próbując podtrzymać ich istnienie własną mocą.

Nie tego spodziewał się Gniewko.

— Strażnicy Przysiąg mieliby być niepotrzebni?! To niemożliwe! — wybuchnął wstrząśnięty.

Zoria zacisnęła usta — Jako Obrońców Królestwa Weles posyła w większości podobne tobie hybrydy śmiertelników i Żmijów. Z nich wszystkich twoi rodzice byli najbliżej tej pierwotnej mocy. Ale stanowili odstępstwo od reguły.

Gniewko potrząsnął głową — Nie rozumiem. Ojciec był wyjątkowym człowiekiem, ale w jego żyłach płynęła wyłącznie ludzka krew. A matka… może i miała niezwykłych przodków, ale nie było wśród nich Żmijów!

Boginka zatrzymała wierzchowca i wpatrzyła się w chłopaka z wyrazem zaskoczenia na twarzy — Nie wiesz, że była niegdyś…

— Zoriusza!

Gniewko i jasnowłosa drgnęli na dźwięk głosu Pasterza Dusz. Boginka podała Aydę chłopakowi i ze ściągniętymi brwiami przyglądała się Władcy Zaświatów, który niespodziewanie zmaterializował się w ich towarzystwie.

— Przyszedłeś dostarczyć Siostrom runo? — zapytała z dziwnym naciskiem.

Weles potrząsnął głową i westchnął — Zoriusza, nie możesz adoptować kolejnego przybłąkańca…

Gniewko zauważył, że bóstwo wędruje obok nich, unosząc się nieco ponad ziemią — tak, aby nie ubrudzić swoich jasnych szat.

— Ruszaj przodem, dzieciaku! — stanowczym tonem nakazała mu boginka — Czy nie mówiłeś, że chcesz jeszcze poćwiczyć strzelanie?

Gniewko pośpiesznie pokłonił się i wykonał polecenie, mamrocząc pod nosem — Czcigodny Panie! Starsza Siostro!

Doskonale wiedział, kiedy dorośli — lub w tym wypadku nieśmiertelni — nie chcą, by dzieci były świadkami ich sporu. Przywiązał Aydę chustą tak, żeby mogła słyszeć bicie jego serca i ruszył w stronę Wielkiego Dworu. Zastanawiał się, czy przybycie Pana Nawii oznaczało, że ich pobyt na Bujanie wkrótce dobiegnie końca. Czuł dziwną niechęć na samą myśl, że mają stąd odejść. Zdawało mu się, że Zorii jako jedynej choć odrobinę na nich zależy. Zacisnął dłonie, rozmyślając o urwanych słowach boginki. Co miała na myśli, mówiąc o jego matce? Czego jeszcze nie wiedział?

Żadne z jego rodziców nie rozwodziło się zbytnio na temat swych przodków, choć matka pochodziła przecież z rodu władców. Gniewko uświadomił sobie nagle, że poznał pieśni nomadów, ich umiejętności i zwyczaje, ale nie miał pojęcia, dlaczego ojciec nie utrzymywał kontaktów ze swoją rodziną. Nie chciało mu się wierzyć, że jedynym powodem było wzięcie sobie za żonę osiadłej kobiety. Pomyśleć tylko — gdyby ich relacje wyglądały inaczej, matka mogłaby powierzyć dzieci dziadkom, zamiast próbować przedrzeć się w pojedynkę do Nawii. Smutna prawda była zaś taka, że Gniewko mógł bez trudu wyrecytować opowieść o Księciu, który swoimi strzałami ocalił Księżyc przed zaćmieniem, lecz zapytany o to, nie byłby w stanie rzec, ilu jego kuzynów przemierza stepy Kraju Nodż.

Takoż i matka. Któregoś razu wspomniała przelotnie jego babkę, Srebrnowłosą Manon, po której Gniewko odziedziczył barwę oczu. Kiedy zasypał ją pytaniami, odparła sucho, że jeśli chodzi o tę część rodziny, nie mają krewnych, których mógłby napotkać w obecnym wcieleniu. Pamiętał, jak uderzająco dziwne było to stwierdzenie i zrozumiał, że najpewniej krewni ci są kimś więcej niż śmiertelnikami, co tłumaczyłoby, skąd wzięła się moc Manon. Na nic jednak zdały się jego dzikie, snute na głos domysły — matka uznała wówczas przewrotnie, że tak bystry umysł gotów jest przyswoić sobie kolejny tom „Księgi Uzdrowienia” Theophrastusa. Zrozumiał wtenczas, że matka chętnie opowie mu o szlachetnej Dobrawie, o wojennych wyprawach księcia Gniewomira, po którym odziedziczył imię, czy nawet o swoim dzieciństwie spędzonym z braćmi w stolicy. Potem jednak rodzinna historia nagle się urywała i przechodziła w milczenie. Gniewko pewnie by nawet nie zwrócił na to uwagi, gdyby nie rozmowy z rówieśnikami, którzy jak i on uczęszczali do świątynnej szkółki. Zasadniczo należeli oni bowiem do dwóch grup — albo pochodzili z dużych, wielopokoleniowych rodzin, albo byli sierotami, porzuconymi po narodzeniu na stopniach sanktuarium. Na tle rzeczonych, rodzina Gniewka jawiła się jako dziwny twór i nie miało to nic wspólnego ze służbą Welesowi. Wiedziony ciekawością Gniewko nauczył się więc zapamiętywać skrawki informacji i dopytywać o nie wuja Wojciecha, choć i to na niewiele się zdało. Czy rodzice planowali powiedzieć mu więcej, kiedy dorośnie? Miał taką nadzieję. Byłoby to bardziej pocieszające, niż myśl, że zamierzali go trzymać w nieświadomości do samego końca.

Gniewko wspiął się na wydmy i otrzepał stopy z piasku. Przysiadł właśnie, żeby założyć buty, kiedy poczuł na szyi wilgotne ciepło. W ostatniej chwili powstrzymał okrzyk i odchylił się w bok. Na dróżce stał Nocny Wicher i Gniewko mógłby przysiąc, że serdecznie się z niego śmieje.

— Nie rób tak! Serce mi niemal stanęło! — chłopak podniósł się i pogładził głowę rumaka, który jedynie parsknął z rozbawieniem.

— Poruszasz się tak cicho, że byłbyś doskonałym wierzchowcem dla zwiadowcy! — rzekł Gniewko z podziwem, po czym zerknął w dół, na plażę.

Wbrew zasadom grzeczności, których Zoria zazwyczaj przestrzegała, boginka nadal nie zsiadła z Chmury i z wyrazem niezadowolenia spoglądała na kroczącego obok niej Pasterza Dusz. A więc dalej się sprzeczają. Gniewko westchnął i postanowił porzucić swoje popołudniowe plany. Na razie lepiej nie rzucać się w oczy.

Pożegnał się z Nocnym Wichrem i zabrał ceber z wodą, który wcześniej zostawił na słońcu. Przelał deszczówkę do miednicy stojącej w komnacie sypialnej i zaczął kąpać Aydę. Nie chciał, by słona, morska woda podrażniła jej delikatną skórę. Mimo że chwilę wcześniej małej kleiły się oczy, kontakt z wodą ożywił ją i wkrótce połowa zawartości misy wylądowała na koszuli Gniewka oraz na posadzce. Chłopak odwrócił się, słysząc skrzypnięcie drzwi. Do środka weszła Zoria.

— Daj mi małą do przebrania, a ty wytrzyj podłogę, zanim się na niej poślizgniesz i zęby sobie powybijasz.

A więc nadal była w złym humorze. Bez słowa podał jej opatuloną w chustę siostrę i poszedł po szmatę, którą wcześniej boginka kazała mu polerować barwione, okienne szybki. Zoria nie skomentowała.

— Władca Zaświatów, czcigodny Weles… przebywa jeszcze na Bujanie? — zapytał ostrożnie chłopak.

Boginka parsknęła — Chwilowo powrócił do swojej domeny.

Skoro postawiła na swoim, to dlaczego nadal była taka niezadowolona? Wychlusnął wodę z miednicy przez okno i przysiadł na łóżku.

— Może zaśpiewasz małej kołysankę? — rzucone pozornie od niechcenia słowa sprawiły, że Gniewko umknął wzrokiem w bok.

— Nie ma potrzeby, zaraz sama zaśnie.

— Dzieciaku, myślisz, że podróż przez Zachodnie Krainy nie pozostawiła na was żadnego śladu? — odezwała się wyraźnie zirytowana Zoria — Zaśpiewaj.

— Nie potrafię zbyt dobrze… — wymamrotał niechętnie chłopak.

— Skoro nie zależy ci już na odpowiedziach…

Gniewko uniósł dłoń i Zoria zamilkła.

Zastanawiał się przez chwilę, a potem nabrał tchu i zanucił. Ayda wtórowała mu, wokalizując bez słów. Słyszał, jak czysto trafia w nuty, w jakie on powinien był trafić. A może nawet nie o to chodziło, bo przecież nie fałszował. Może bardziej chodziło o rejestr, w którym melodia brzmiała lepiej, rezonowała lepiej. Nie wiedział, jak to nazwać, ale czuł różnicę całym sercem.

En kymbat zat — adal dostyk adamga…

Airylganga katty batar jas janga.

Dos dostysymen kol ustasyp mangige,

Adam bar ma armansyz bul jalganda?

— Najcenniejszą rzeczą jest prawdziwy przyjaciel… — Zoria powtórzyła pierwszy wers piosenki i westchnęła.

— Co się dzieje? Czego nie możesz mi powiedzieć? — zapytał cicho.

Boginka wyjrzała na zewnątrz, opierając się o okienną framugę.

— W przyszłości zjawi się tu chłopiec… a przynajmniej zjawi się w jednej z wersji przyszłości…

— Przyjaciel Chmury — przypomniał sobie Gniewko.

Zoria odwróciła głowę — Pasterz Dusz jest gotów na wiele, żeby ta konkretna przyszłość się zmaterializowała.

— Jest aż tak ważny?

— Wiele, wiele rozgałęzień dalej stanie się tym, kogo zaplanował i zamierzył sobie Weles, wybierając twoją matkę na swoją kapłankę. Pan Nawii miał nadzieję, że uzyska pożądany efekt w najbliższych pokoleniach, ale kiedy się urodziłeś, zrozumiał, że tak nie będzie… a przynajmniej nie w takiej formie, o jaką mu chodziło.

— Nie rozumiem…

Zoria przymknęła okno i przysiadła obok niego na posłaniu.

— Weles uważa, że diady i triady mocy są zbyt niestabilne, zbyt nieprzewidywalne. Sądzi, że bez jego interwencji moc będzie się coraz bardziej rozpraszać i słabnąć. Jak nieprzycinana, zdziczała roślina. Jak wielkie latyfundia dzielone na coraz to mniejsze części przez rosnącą rzeszą spadkobierców pierwszego właściciela. Dlatego Pasterz Dusz dąży do tego, aby nawiańska moc skupiła się w osobie Wędrującego Ścieżkami Drzewa. Jednakże ciężar ten jest trudny do udźwignięcia dla jednej istoty, a tym bardziej śmiertelnika. Krótko mówiąc, aspiracje Welesa do centralizacji mocy są ze swej natury sprzeczne z ewolucyjną tendencją całego układu.

Gniewko stęknął i podparł bolącą głowę rękoma. Poczuł na plecach ciepłą rękę boginki.

— Przepraszam. Za dużo nowych znaczeń. Jednak wydaje mi się, że powinieneś wiedzieć.

— Czy On nie zabronił ci o tym mówić? — wychrypiał.

Zoria złożyła dłonie na podołku i uniosła wyzywająco podbródek — Owszem. Zakazał mi mówić szerzej o księżniczce i mógł to uczynić, bo była jego Wysłanniczką. Ale są rzeczy, które dotyczą was, a sam przecież powierzył opiekę nad wami Paniom na Bujanie, zatem sfery naszych wpływów się nakładają. Nieważne, jakie były jego pierwotne intencje!

— Chce nas stąd zabrać? — domyślił się Gniewko — To o to się pokłóciliście.

— Twierdzi, że znalazł dla was odpowiednie odgałęzienie Drzewa. Ma rację w tym, że nie możecie zostać u nas na dłużej. Ale myli się, chcąc was rozdzielić.

— Co takiego?! — wykrzyknął chłopak, podrywając się z łóżka.

Przestraszona, wybudzona nagle ze snu Ayda rozpłakała się.

Gniewko podniósł ją pospiesznie i zaczął kołysać, chodząc nerwowo po komnacie.

Zoria również wstała i wyciągnęła ręce po małą — W ten sposób jej nie uspokoisz. Wyczuwa twoje emocje. Daj mi ją.

Gniewko jedynie mocniej przytulił siostrę do siebie.

— Przecież ci jej nie zabiorę! Nie jestem Welesem! — odezwała się zirytowana boginka.

Chłopak niechętnie wykonał jej polecenie i Ayda od razu uciszyła się, wtulając buzię w haftowaną jedwabiem suknię.

— Chce nas rozdzielić? Dlaczego? — zapytał zdenerwowany.

— To skomplikowana historia, którą trudno streścić w kilku zdaniach. Mocno upraszczając — z początku Weles uznał twoich rodziców za krok we właściwym kierunku. Ich moc była bliska tej pierwotnej, żmijowej. W dodatku byli jednym życiem w dwu osobach — niemalże tym, do czego dążył Pasterz Dusz.

— Słucham? — wyjąkał zaskoczony Gniewko.

Zoria zacisnęła usta — Akurat o tym zakazał mi mówić. Wystarczy powiedzieć, że w pewnym sensie stanowili zamknięty układ, więc Weles miał nadzieję, że moc tej pozornej diady skumuluje się w ich dziecku.

— Jakim niby cudem ich diada była pozorna?! — obruszył się Gniewko, próbując doszukać się sensu w słowach boginki.

Jasnowłosa ułożyła Aydę na posłaniu, a potem złapała go za ramiona i lekko nim potrząsnęła — Dzieciaku! To teraz nieważne. Istotne jest to, że Manon wyczuwała w tobie moc i była przekonana, że jesteś ich spadkobiercą. Ale jako matka chciała jak najdłużej zapewnić ci szczęśliwe dzieciństwo. Właśnie dlatego odmawiała wcześniejszego zainicjowania cię i szkolenia. Gdyby to zrobiła, uświadomiłaby sobie coś, co już wcześniej zrozumiał Pasterz Dusz — że stanowisz dla niego potężną, ale nadal ślepą uliczkę ewolucji. W pewnym sensie Weles usiłuje zawrócić rzeczny nurt do jego źródeł. Scalić to, co dąży do podziału. Ayda była jego korektą Wzorca, podstawą do dalszej manipulacji wynikiem. W tym momencie — niekorzystnym z jego punktu widzenia.

— Rodzice przez tyle lat starali się o kolejne dziecko, bezskutecznie — Gniewko przypomniał sobie słowa zasłyszane z ust szlachetnej Dobrawy.

— Biorąc pod uwagę, co przeszła Manon, za cud można uznać, że w ogóle urodziła ciebie. I nagle, ponad dekadę później, pojawia się twoja siostra. Prawdziwe dziecko niespodzianka.

— Weles wiedział, że jesteśmy kolejną diadą i nie powiedział o tym moim rodzicom? — wydukał z niedowierzaniem.

— Oczywiście. Jak sądzisz — dlaczego dał wam przez tyle lat spokój?

Gniewko przyklęknął przy posłaniu, gładząc opuszkiem palca zaróżowiony policzek śpiącego dziecka.

— Podzielona moc jest łatwiejsza do zniesienia…

— Bystry z ciebie dzieciak.

W rzeczywistości połowa jej słów przepływała przez jego głowę, pozostawiając jedynie ból zamiast zrozumienia. Ale jedno wiedział na pewno — nie mógłby spojrzeć rodzicom w oczy, gdyby dopuścił do tego, aby Pan Zaświatów rozdzielił go z powierzonym jego opiece dzieckiem. Nawet jeśli miałoby to być częścią Boskiego Planu.

— Matka powiedziała, że Weles nie może przymusić mnie do służby. Że muszę wyrazić na to zgodę.

— Owszem! — przytaknęła Zoria — Słynna przysięga znad Jasnego Stawu.

Najwyraźniej wiedział jeszcze mniej niż mu się wcześniej zdawało.

Widząc jego minę, boginka jedynie potrząsnęła głową — To wszystko prawda, mimo to niewiele dłużej będę mogła was tu zatrzymać. Nawet jeśli odmówisz złożenia przysięgi Pasterzowi Dusz, Stary Lis będzie tak manipulował elementami układu, aby osiągnąć swój cel. Nie zawaha się przed niczym, żeby scalić moc diady w jednej istocie — choćby miało mu to zająć tysiąc lat. Choćby miał działać przeciwko naturalnym tendencjom całego systemu.

Otworzył usta, żeby zapytać o coś więcej, ale Zoria jedynie poklepała go po ramieniu, mówiąc — Wystarczy. Odpocznij trochę. Sama zajmę się końmi.

I zamknęła za sobą drzwi, zostawiając go w komnacie oświetlonej jasnym lampionem wschodzącego Księżyca.

Siostrzane światy Wielkiego Drzewa

Po rozmowie z Zorią chłopak był pewien, że ich pobyt na Bujanie dobiega końca, ale nie podejrzewał, że nastąpi on tak szybko. Wracał właśnie ze swej codziennej wędrówki po wyspie, kiedy zauważył czekającą w cieniu drzew parę znajomych sylwetek. U stóp Zorii stał kosz, w którym Gniewko przechowywał ich rzeczy. Jasnowłosa przyzwała go dłonią, ale jej oblicze pozostało pochmurne.

— Czcigodny Panie, Starsza Siostro! — Gniewko skłonił się na powitanie.

— Czy chciałbyś się pożegnać z kimś jeszcze prócz Zorii? — zapytał Pasterz Dusz tonem nie dopuszczającym dyskusji.

Chłopak zauważył zaciśnięte usta boginki i odwrócił wzrok, wpatrując się w ziemię. Oczywistym było, czyja wola przeważy, jeśli dojdzie do starcia między bóstwami.

Wbrew wszelkiej nadziei, zapytał cicho — Przyszedłeś nas zabrać do domu, Panie?

— Nic tam na was nie czeka — przypomniał beznamiętnie Weles — Ale owszem, zabiorę was do świata wcielonych.

— Nie popełnij błędu, krewniaku! — Zoria zamaszystym ruchem wyjęła z kosza aksamitny płaszcz i zarzuciła go Gniewkowi na ramiona.

Leżał idealnie. Jasnowłosa obeszła go dokoła, poprawiając fałdy materii i wygładzając szeroki, roślinny haft wyobrażający stylizowane campanule. Kiedy otworzył usta, uciszyła go wzrokiem. Wzięła z jego ramion Aydę i wskazała brodą na przedmioty leżące na ławie pod rozłożystym grabem. Gniewko delikatnie dotknął symbolu wytłoczonego na brązowej skórze łubi. Ten sam złocisty znak promienistego koła zdobił nowy kołczan.

— Starsza Siostro… Zrobiłaś dla mnie sahajdak?

— Niech ci dobrze służy w tym świecie douceur de vivre, który obiecał ci czcigodny Weles — boginka spojrzała na Pasterza Dusz wyzywająco.

Weles westchnął ciężko — Zoriusza, przecież wiesz, że nie możesz ich sobie zatrzymać…

Ramiona jasnowłosej opadły.

— Wiem — przyznała zrezygnowana — Ale nie musi mi się to podobać. Ja po prostu widzę w nim…

— Nieobecnego przyjaciela — dokończył za nią Pasterz Dusz.

— Lecz także jego! On nie jest jedynie odpryskiem tego, co mogłoby zaistnieć! — Zoria odrzuciła wojowniczo złoty warkocz — Dlatego powiadam ci, nie zawiedź mnie, krewniaku. I biada ci, jeśli zawiedziesz dzieci księżniczki! Nie zawsze cel uświęca środki! Spójrz na Perepłutę!

— Racja — Pan Zaświatów obrócił swoje spojrzenie na chłopaka — Gotów do drogi?

Gniewko pospiesznie pozbierał swoje rzeczy i pokłonił się przed Zorią po raz ostatni.

— Starsza Siostro, czy mogłabyś przeprosić w moim imieniu Wicher? Żałuję, że nie mogliśmy razem pogalopować przez noc. I raz jeszcze dziękuję ci za gościnę. Za wszystko.

— Eh, dzieciaku! — Zoria przygarnęła go do siebie ramieniem — Dbaj o siebie i o małą. I niechaj ci Dadźbóg sprzyja!

Gniewko zaśmiał się przez łzy. Życzyć mu błogosławieństwa słonecznego bóstwa w obecności Władcy Zaświatów! Cała Zoria. Zupełnie nieustraszona.

Chłopak ostatni raz rzucił bogince spojrzenie, a ona uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Kiedy odwrócił się do Welesa, ten wykonał dłonią gest, jakby odsuwał niewidoczną kotarę. Materia rzeczywistości rozstąpiła się, ukazując szarą, bezkształtną przestrzeń. Gniewko postąpił niepewnie i spojrzał w dół, czując pod nogami dziwne drganie. Każdy jego krok wywoływał nachodzenie na siebie płytkich fal.

— Fale prawdopodobieństwa — rzucił Pasterz Dusz, wywołując na twarzy chłopaka grymas bólu.

Gniewko zastanowił się, czy robi to specjalnie. Ojciec opowiadał mu kiedyś, jak stepowe drapieżniki odłączały od stada słabsze zwierzę, a potem osaczały je, póki zupełnie nie opadło z sił i nie mogło już dłużej uciekać ani się bronić. Właśnie tak się czuł, zabrany spod opiekuńczych skrzydeł bogini świtu.

— Panie, czy naprawdę nie możemy wrócić do domu i żyć w spokoju? Jestem pewien, że przeorysza z Wysokiego Lasu nas przygarnie…

— Zatem tego chcesz? Spokojnego życia? Żadnych bohaterskich czynów? Żadnych przygód i sławy? — rzucił lekkim tonem Weles.

Gniewko przygryzł dolną wargę i zastanowił się, jak ma powiedzieć, że zaiste — niegdyś o tym marzył. W czasach, gdy oczywistym wydawało się, że zawsze będzie miał dom, w którym ktoś będzie wiernie na niego czekać. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Teraz musiał myśleć nie tylko o sobie.

— Wiem, że chcesz winić kogoś o to, co się stało z twoimi rodzicami — odezwał się Pan Zaświatów — ale wierz mi, to nawet nie do końca była zła wola twego wuja… Ich czas zwyczajnie się skończył.

— Tak po prostu? Czas ich obojga? W tej samej chwili? — w głosie chłopaka zabrzmiała wyraźna uraza.

— Nie ma sensu zagłębiać się w sprawy z przeszłości, ale wiedz, że taki był warunek księżniczki Manon, kiedy zgodziła się wstąpić na moją służbę. I zanim zaczniesz złorzeczyć jej decyzji, wiedz również, że była ona podyktowana pewnymi prawdziwie niespotykanymi okolicznościami. Biorąc wszystko pod uwagę — te dodatkowe piętnaście lat, które zyskali twoi rodzice, to i tak całkiem sporo.

W głowie Gniewka kotłowały się pytania, na które czuł, że nie zyska odpowiedzi. Jak przez mgłę słyszał głos Welesa i dopiero po chwili zorientował się, że Pasterz Dusz oczekuje jego reakcji.

— Wybacz mi, Panie…

— Zapytałem, czy jesteś gotów złożyć mi przysięgę wierności — powtórzył powoli Weles.

Gniewko spojrzał na śpiącą w jego ramionach siostrę i przełknął ślinę. Miał wrażenie, że Pasterzowi Dusz nie zależy na jego służbie, a jedynie na przyrzeczeniu posłuszeństwa, które będzie mógł wykorzystać do własnych celów. Zacisnął powieki. Wprawdzie matka powiedział mu, że Władca Zaświatów nie może mu szkodzić, jeśli odmówi, ale…

— Panie, moja siostra… nie mogę jej teraz porzucić!

Weles potrząsnął głową — Im dłużej będziecie ze sobą przebywać, tym silniejsze będą łączyć was więzi. I nie chodzi mi o uczucie między członkami rodziny. Będziecie niczym dwie gwiazdy, krążące wokół wspólnego środka ciężkości. Kolejny zamknięty układ nawiańskiej diady.

— Cóż w tym złego, Panie? Jeśli obiecasz, że nas nie rozdzielisz, postaramy się służyć ci równie dobrze, co nasi rodzice!

Pasterz Dusz machnął dłonią, ucinając ten wątek — Nie! Nie rozumiesz natury tego połączenia. Będziecie krążyć wokół siebie po ciasnej orbicie, nie otwierając się na nikogo z zewnątrz. Nie wątpię, że spełnilibyście swoją funkcję jako moi Wysłannicy, ale ewolucyjnie to nadal byłby ślepy zaułek.

Gniewko przypomniał sobie rozmowę z boginią świtu. Z ust Pani na Bujanie padło podobne stwierdzenie.

— Zoria wspominała o tym, ale… Ona mówiła o mnie, prawda? To ja jestem tym ślepym zaułkiem?

— Jeśli będziesz upierał się przy byciu balastem dla małej i ona stanie się dla mnie bezużyteczna.

— Łatwiej będzie ją przymusić do służby, jeśli usuniesz mnie z drogi, czyż nie?!

Gniewko zaczął nagle rozumieć postawę swej matki. Bogowie okazali się zupełnie inni od jego dziecinnych wyobrażeń.

— Wiesz, czym naprawdę jesteś, szczeniaku? — wycedził zimno Weles — Niczym więcej jak wynaturzonym odbiciem Manon — rezerwuarem mocy bez możliwości manipulowania nią. Te zdolności odziedziczyła twoja siostra. W porównaniu z nią jesteś, głębokim wprawdzie, ale jedynie stawem ze stojącą wodą. Ayda może nie ma twojej mocy, ale nic nie stoi na przeszkodzi, by nauczyła się ją czerpać z zewnętrznych źródeł. Niekoniecznie z ciebie. To ona jest śpiewem przyszłości, nie ty. I to dosłownie!

Gniewko nie był w stanie pogodzić się ze słowami, które bezlitośnie wypływały z ust bóstwa umarłych. Nie mógł uwierzyć, że Manon aż tak pomyliła się co do potencjału swoich potomków.

— Rozumiem Mowę Dusz. Pomogłem matce, kiedy przeprowadziła nas do Nawii — upierał się bezsilnie.

— Odpryski wystarczające, by pełnić rolę Obrońcy Królestwa — przerwał mu wyraźnie zniecierpliwiony Weles — Do tego nadasz się świetnie. Ale jak na moje potrzeby to nadal za mało, rozumiesz? Upraszczając — Ayda jest jak kołowrotek, a ty jak siła, która wprawia go w ruch. Jakakolwiek siła wystarczy, aby urządzenie działało.

Nie wiedząc, co robić, Gniewko upadł na kolana i krzyknął błagalnie — Panie, proszę! To małe dziecko! Nie mogę jej teraz porzucić. Czy to moja wina, że nie jestem tym, na kogo czekałeś?

Weles zacisnął usta w grymasie niezadowolenia — Nie wiesz, co mówisz! Margines możliwości, okno krytyczne nie będzie otwarte bez końca. Im dłużej będziesz odwlekać decyzję, tym mniej dróg będzie przed tobą otwartych. Zamkniętych przed tobą, nie przed Aydą. Ale i ona będzie musiała kiedyś wybrać.

— Czym jest dla ciebie kilka nędznych lat, Panie? Żywot Wcielonych jest okamgnieniem w obliczu wieczności! Błagam, nie każ mi teraz wybierać — jęknął Gniewko z rozpaczą.

Z trudem łapał dech pod dławiącym naciskiem mocy Welesa. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że dla bóstwa jest to jedynie drobny przejaw nieukontentowania.

Pasterz Dusz odwrócił się do niego plecami ze złością i wymamrotał po nosem — Przeklęta Manon i jej po trzykroć przeklęta klauzula!

Kiedy ponownie spojrzał na chłopaka, wydawał się być już całkowicie opanowany.

— Dobrze więc. Otrzymasz te kilka lat, zanim będziesz musiał zdecydować.

Gniewko, nieco ośmielony, zamierzał zapytać, czy Weles pozwoli mu wybrać ów moment, lecz zanim wyrzekł choć słowo, Pasterz Dusz zmroził go wzrokiem, rzucając przez zaciśnięte zęby — Nie nadużywaj mojej cierpliwości, młody głupcze!

— Tak, Panie! — Gniewko przytaknął potulnie, zniżając z pokorą wzrok.

Nie zdawał sobie sprawy, że uniesione triumfalnie kąciki ust całkowicie rujnują odgrywany przez niego teatrzyk posłuszeństwa.

Chłopak podniósł się na nogi i rozejrzał uważnie dokoła. Nadal otaczała ich ta przyprawiająca o mdłości szarość.

— Panie, dokąd zmierzamy? — zapytał ostrożnie.

— Do bogatej krainy, mlekiem i winem płynącej. Do miasta, gdzie rycerze pojedynkują się o względy pięknych dam, a co więcej — nie wstydzą się pisać o tym pieśni, które twój wuj zapewne uznałby za zdrożne. Ale nie to jest istotne, albowiem zmierzamy na dwór człowieka nawiedzanego przez duchy poległych w boju. Przygotuj się więc i pamiętaj, że to nie jest twój świat. To nie są twoje obyczaje, wierzenia i pieśni. Niech cię nie zwiedzie Mowa Dusz. Język w rzeczy samej wpływa na percepcję, zatem obserwuj i bądź ostrożny.

Gniewko wpatrzył się w niego, nagle zdenerwowany perspektywą spotkania z nieznanym.

— Witaj w pięknej Akwitanii! — oświadczył z zimnym uśmiechem Weles, a potem rozsunął kurtynę szarości.

Ciało Gniewka pochwycone w sidła grawitacji, gwałtownie przypomniało sobie, co oznacza obcowanie z materią. A wkrótce potem nie było już nic.


***


Pierwszym, co poczuł po ocknięciu, były promienie porannego słońca i wrażenie, że jest cięższy niż zaledwie parę chwil wcześniej. Powietrze wokół niego zgęstniało, podtrzymując go swoją sprężystą fakturą. Dopiero później usłyszał rżenie koni i skomlenie psów. Stali na polnej drodze, a wokół nich rozciągały się zielone łąki, pełne nieskoszonych traw. Ciepłe, balsamiczne powietrze sprawiło, że zapragnął zrzucić z ramion ciężki płaszcz, który z takim namaszczeniem udrapowała na nim Zoria. Zanim zdołał wykonać jakikolwiek gest, zastygł w bezruchu na widok zbliżającej się do nich grupy ludzi. Solidnie zbudowany mężczyzna z brodą, która nie była w stanie ukryć zapadniętych policzków, sprawnie opanował tańczącego pod nim konia. Gniewko ujrzał jego pozbawione blasku oczy i zrozumiał, co miał na myśli Weles, mówiąc o nawiedzeniu. Tymczasem rozstawieni za mężczyzną jeźdźcy również próbowali uspokoić swoje wierzchowce. Oczy chłopaka zetknęły się z zaciekawionym spojrzeniem dziewczyny, której bujne loki lśniły w słońcu niczym lisie futro. Spoczywający na jej pięści l’emerillon zatrzepotał niespokojnie skrzydłami, mimo okrywającego jego głowę karnala.

Gniewko rozpoznał rdzawożółtą pierś i niebieskoszare upierzenie małego sokoła. Książę Radomir wolał polować na grubszą zwierzynę, ale wuj Wojciech, zakochany w swoim górskim rarogu, kilkukrotnie zabrał siostrzeńca, by wspólnie zapolować na kuropatwy. Ojciec Gniewka śmiał się, że to, co uchodziło wśród osiadłych ludów za przywilej władców, w jego krainie od wieków było kolejnym sposobem zdobywania pożywienia dla klanu.

Wystarczyło mu jedno spojrzenie na obciążone torby sokolnicze, by wiedzieć. Myśliwi właśnie wracali z polowania.

Starszy mężczyzna, odziany w dalmatykę przepasaną zdobionym pasem, obruszył się na ich widok i wykrzyknął władczo — Ktoście są, że ważycie się zagradzać drogę Jego Wysokości Księciu Akwitanii?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.